środa, 27 grudnia 2017

"Tam ojce murem stali"

WIESŁAW KĘPIŃSKI

Tam ojce murem stali

POEMATY

2

Bitwa pod Przecławą rok 1056

Mgła ranna z wolna opada
Na rżysko pola Przecławy.
Na tych polach niby nawy
Stoją hufce,koni stada.

Słychać szum, zgwałcona cisza.
Znów sza. Chrupanie obroku.
Ludzi cienie widać w mroku.
Bez słowa. Cisza najgorsza.

Każdy coś robi, chleb żuje,
Sprawdza kantary, popręgi.
Do boju dziś się gotuje.
A mgła błądzi, tworzy kręgi.

Miesza zapach ssaków gnoju,
Nasącza ubiór na woju.
Nie słychać mowy. Stukanie.
Żab gdzieś w stawach ciche granie.

3

Koni śmiałe głośne rżenie,
Owcy ostatnie beczenie.
I psów obozowych łkanie,
By szybciej dano śniadanie.

Jeszcze mgła tu nisko wisi,
Mowa nie zakłóca ciszy.
Ruch jest jeno coraz większy,
Zorzą słonko świat upiększy.

Granatowe niebo blaskiem,
Rozpocznie się dzionek brzaskiem,
Usłyszy się dzikie wycie,
W polu po skoszonym życie.

Pola jeszcze nie zdeptane.
Jest cisza, hasło nie grane.
W ciemnościach nie widać wroga.
Czy ich czerń będzie mnoga?

Cichą pieśń swoją zaczyna
Pod kubek zimnego wina,
Setnik Ryna.Z jego rodu
Jego pachoł już od młodu.

4

Ojce nasze wierne Bogu
Stali gotowi na progu,
Gdy książęce ujrzą wici,
Każdy za koł chwatko chwyci.

Grano im hasła na rogu,
Wówczas składano hołd Bogu.
Zawsze tak mężni Obryci
Witali zielone wici.

Z sieni oręż dobywali,
Chętnie koni dosiadali.
By stanąć rankiem do boju,
Ciasnym kręgiem, woj przy woju.

Pieśń jedna sama cichnie.
Drugą rzewnie ktoś zaczyna
Jeśli głos nagle się zwichnie,
Orzechem stuka leszczyna.

„ Ona mnie nie chciała
Bo innych wolała.
Przebierałem w dziwach
I przyszłem po żniwach.

5

Na ganeczku stała
Już na mnie kiwała,
Abym gdzieś nie zboczył
Innej nie uroczył”

Gdzie Łaby nurt wartki
Cięlim Szwabom karki.
Bilim za Mściwoja,
Złota jego zbroja.

Teraz wielki Prowe
Da zwycięstwo nowe.
By lud sprawiedliwy
Kosił swoje niwy.

Nie chcę w krwi się brukać,
W wojnie dobra szukać.
Chcę by łany, snopy
W łapy brały chłopy.

Niech zobaczą Szwaby
Jak Wielety biją
Niech uchodzi z szyją,
Gdy tną boże raby.

6

Bóg Swarożyc jest jasnością,
On oślepia wraże hordy.
My Wielety zbrojne w kordy
W bój zawsze idziem z godnością.

Mnogie Sasów są zastępy,
Błyska srebro i żelazo.
Pas mają mocno upięty
Zgiń, przeklęta ruda zołzo!

Miecz u nich długi i prosty,
Pukle chwieją się na wietrze.
Jak różowe polne osty.
My też woje, wraży łotrze!

Tak na oko, no mniej więcy,
Jest tu Sasów sto tysięcy.
Tak meldują nam szperacze
Zwinne juchy, cwane gracze.

Jak ustawić nasze szyki,
By wygrana była wielka?
Środkiem pójdzie gawiedż wszelka.
Popychana ostrzem piki.

7

Z prawej Lucice, Redary.
Konie mają wyborowe.
Szable zdobyczne i nowe.
To ich znany manewr stary.

Pójdą rysią niby z czoła
Potem skręcą ostro w prawo,
Tam gdzie Sasów flanka goła.
I się szczepią z nimi krwawo.
Rzucą żagiew, a w niej smoła,
W ciżbę pieszych zbrojnych Sasów.
Potem odwrót wódz zawoła,
Niby ujdzie aż do lasów.

Umkną na skraj tej doliny,
Potem nawrót do gadziny.
Znowu szczepić się zaciekle,
Bić jak biją diabły w piekle.

Konie w Łabie napojone.
Stoją równo w jednym szyku.
Posłusznie, cicho, bez krzyku.
Chyba do wojny zrodzone.

8

My Glinanie z tej krainy,
Kule mamy z lepkiej gliny.
Kiedy taka go pacnie w pysk,
Walim tęgo by był rozprysk.
Sas przeklęty szybko klęka
Ściera mazie, jedna ręka
Zajęta, druga trzyma broń.
Podskakujem, walim go w skroń.

Kamień mamy na rzemieniu,
Rzemień mamy w rozwidleniu,
Z krzaku bzu, to taka
Drewniana zmyślna okraka.
Lepszej innej my nie mamy.
Wszędzie zawsze tak stawami.
Może lepsza korda lub sieć,
Szyszak, ale trzeba go mieć.
My od wieków tak wojujem
Paskudom bebechy prujem,
Coraz więcej jest ich znowu,
Zastawili aż do rowu.

Gdzie nam stawać ,mów, władyko
Bo zasycha już nam grdyko.

9

Trzeba nam chłeptać Saską krew,
By ukoić wojaków gniew.

Lewa flanka będzie wasza,
Obok Łęczyny, Doszanie.
Kmieć z Łęczyna też się wprasza,
Lubią oni cięciw granie.

Konne hufce tuż za wami,
Zwą ich tu Czertezpianami.
Z lasu wyjdą giętkie Chyże,
Zbrojne w hełm i ciężkie spiże.

Dziś ani kroku ,chłopy, w tył,
Choćby tu diabeł czarny był.
Odpowiada wam ten układ?
I naszych hufcy zbrojny skład?

Jeden rozkaz nam pasuje,
Nic do tyłu! Bo to psuje
Szereg zwarty. Zamęt daje.
Co tchórzliwszy zmyka w gaje.

Ogłoszony flanków skład!
Wojenny ogłaszam ład!

10

Teraz centrum ,w którym ciżba,
Tego masa, z tego grożba.
Cięta, w tył szybko umyka,
I pancernym szlak zatyka.
Jeszcze nie wiem jak to sprawić
Aby ciżbie nie zastawić
W razie czego dróg wylotu?
Niech wieją do lasu płotu.
W lesie bowiem piesze roty,
Uzbrojone w tarcze, młoty,
Sas gonitwą wcięż zajęty
Wpadnie w łapy, będzie cięty.

Szczepy meldują gotowość.
Walka dla nich żadna nowość.
Środek zaczyna markować,
Pomrukuje, by gardłować.

Okrzyk hurra! Ciżba wznieca
I nawzajem się podnieca.
Z miejsca szybkim krokiem leci,
Jak wół ryczy, jak tryk beczy!

Oczy płaczą ze zdziwienia!
Mężnie hołota stanęła!

11

Chociaż jest cięta mieczem w pół
I zapełniła rowu pół
Toć na krok nie ustąpiła.
Saska rota ją wybiła
I o staje do swej trumny
Podsunęła swe kolumny.

Nie wiedzieli, że lud mnogi
Czeka w lesie na swe wrogi.
Z drzew czeluści idzie rota,
I bełt ciężki w Sasów miota.
Wynurzyły się obcęgi
Wolno, cicho i mrukliwie.
Grymaśne. Twarze straszliwe.
Na nich sadzą czarne pręgi!
Tysiąc ramion się podniosło,
Rytmem kroków to się zrosło.
Tysiąc padło niczym snopy.
Potem tysiąc znów w ich tropy.
Trzy w przód cegi postąpiły
Cięły cicho, znów ubiły.
Pomruk cichy Sas wydaje,
Chociaż cięty, ale staje.
Sas też dzidą wściekle miota,
I żelazna ginie rota.

12

Ale cęgi się rozwarły,
Konie z furią tu natarły.
Nie przeczuwał Wilhelm okrutny,
Mściwy Szwab, wredny i butny.
W jego brzuch jazda się wdarła
Niedobitków w bagna wparła.
Cięto Sasów do wieczora.
Pocięto w dzwony Wilhelma,
Butnego. Straszny był to szelma.
Słowian gnębił jak ta zmora.

Murawa kolor straciła,
Rosa czerwieni nie zmyła.
Słonko jest bardzo ciekawe,
Kto zmierzwił polany trawę?
Na polach tu Przecławy był,
Zdeptał rżysko, w kamieniu rył ?

„ Aby dzieci wsze wiedziały,
Murem ojce ich tu stały.”

Stargard 10 marzec 1994r

Wiesław Kępiński

13

Śmiłowskie Pole

Dramat z 1106 roku

Piękniejsza buzia bogdanki.
Skóra jej gładka, powabna.
Przy dotyku też układna,
O oczach leśnej sasanki.
A czy jest gdzieś druga taka?
Co to uśmiech ma niezmienny,
Taki jasny i promienny?
Co to pójdzie za rybaka?
Moja twarz jest pełna soli,
Jest brodawka i jest liszaj,
Włos kręcony ręką mieszaj,
Zmarszczek też na niej do woli.
Głowa także jakaś nowa,
Pełna kantów, kwadratowa.
Ryba ma przecież też oczy,
Kiedy spojrzy w bok uskoczy.
To też puste miewam sieci,
Ryba gruba, a uleci.
Dziwnym wokół się wydaje,
Że dzieweczka ze mną staje.

14

Zapytana o to głośno,
Odpowiada: Jestem Wiosną!
Wiecie o tym przecież dobrze,
Wiosna mija i jest jedna.
Lato idzie, a z nim wojna.
W rybach teraz ręką babrze,
Ryba bywa nieraz wredna
A ja lubię chodzić strojna.
Ryba jednak pieniądz daje
I na życie zawsze staje.
Wolę jego. Pracowity,
Jest też ładny, solą zmyty.

Kniaż posiłki wszelkie ściąga,
Ochotników też zaciąga.
On się zgłosił,jutro rusza,
Bronią jego ciężka kusza.
Księżyc boki swe odmienił,
Kiedy wieść gruchnęła nagle.
Prowe lica swe odmienił!
No, i Sasom dmuchnął w żagle.
Klęska naszych! Nikt nie wraca.
Księżyc boki swe przewraca,
Cisza. Wiatry też ustały.
W polu Wagry z bólu mdlały.

15

Wrócił Całodrug, nie gada.
Dziwnie baje- Była zdrada!
Chory, podbródek ucięty,
Uciął jakiś Sas przeklęty.

Czemu go nie rzucisz?
On z przodu był cięty,
Powiada niewiasta.
Odczep się i basta.
Wszak dobrego wojownika
Nikt tu w biedzie nie unika.
Ta jego przegrana
To nie była z rana.
Dopiero pod wieczór,
Gdy słonko świeciło
Mocno prosto w oczy,
My nie widzieli ciur.
Strzał szybko ubyło.
Nie widać. Sas kroczy!
W przód. Nawałę tworzy!
I szybko nas morzy.
Oślepiło nas wraz słonko
Wiosenko. Majowa łąko.
Nagle Sas z mieczem wyrasta,
Krzyczy, tnie po nas i basta.

16

Mocno cięty padłem jak kloc.
Czy długa była moja noc?
Wokół były sztywne nogi.
Nikt nie dychał.

Nie znałem ci dobrze drogi.
Strach popychał.
Ruszyłem zwolna, gdy był brzask.
Od lewa gdzieś dochodził wrzask.
Tych pijanych wojów Sasa.
Podwiązałem brodę swą
Mym rękawem od koszuli.
Myślałem wciąż o matuli.
Długo szedłem sam ,bez oręża,
Czułem jak ból się natęża.
Coraz niżej w dół od pasa.
Potem także, że ma noga
Też juchę daje. Oj, trwoga!
Oczy ścisnęła. Zwężyła.
Ciepłota od słonka biła.
Chciałem zmęczony w mech upaść,
Jakoś jednak szedłem dalej.
Ciągle dalej do chaty swojej.
Dobry ród Wagrów jest sławny,
Bardzo stary, starodawny.

17

Na rany on dziwną ma maść,
A więc tylko dojść, nie paść.
Z jezior wody nigdy nie pić.
Gdym zapukał do swej chaty,
To koszuli już nie było.
Była owszem, jeno szmaty,
Barwa juchy ciało kryło.
Kto stuka? Swój czy wróg?
Toć to ja, mamo, Całodrug!
Ktoś od drzwi podnosi kłodę,
Mama! Za nią stoją młode.
A za nimi już nie cienka,
Moja luba, ma Wiosenka.

Wybrzeże przyszło oglądać „zębola”
Młodego jeszcze dobrego rybola.
Tu każdy przyszedł najbardziej zajęty,
A obaczyć tego, „ co z przodu cięty”
Chwała to przecież dla matki,
Sypią się pochwały, gadki.

Dobry chłopak i dobry woj.
Mów mu, matko, odpoczywaj.
My dostarczym świeżej ryby,
Dach naprawim i koliby.

18

Daj Prowe by tacy rodzili,
Toby Wagry Sasów bili..
Pocięte to też tu żyli,
A bywało, moi mili.
Radość dla tych ,co przed strzyżą,
Obacz, jak tu patrzeć bieżą.

Stargard 94r. Wiesław Kepiński

19

Bród Franków

Burzywoj – Coś za jeden, śmiało ci mów?
Rów – Nad Menem ja zrodzon, ród Rów.
Burzywoj – Co tam się takiego stało?
Rów – Dwóch moich sak zakładało,
Patrzą, wojska się gromadzą,
Tam na brzegu, stoją , radzą,
Burzywoj – Co to za wojska, To Sasi?
Rów – Oj, Sasów to znają nasi.
Obce, inaczej ubrane.
Pióra w czapce zakładane,
Szerokie skórzane pasy,
W pochwie miecz cienki, a długi.
Spodnie w czerwone lampasy,
Z Sasem gadali na migi.
Burzywoj – To Sas do nas ich prowadzi?
Będą to chyba Frankowie,
Gościć będziem bardzo radzi,
Są z Sasami w cichej zmowie.

Wysłać konnych aż za Łabę,
Niech zwołają jakąś radę
By ustalić, co jak czynić?
Franków gościć czy tęgo .

20

Mogą być liczne zastępy,
Może chronić się w ostępy?
A czy wiesz ,skąd czółna biorą?
Rów – Znad Renu, żaglem i wiosłem,
Są podwójne i z pomostem.
Burzywoj – To mogą tu być i jutro.
Wołać tu Kępę, baby w las,
Konia mi dawać, miecz i pas.
Zwiad uczynim, bowiem skoro
Frankowie już na tym brzegu,
Palić będą w pełnym biegu.
Może pokoju wyprawa?
By siłę dać,złamać ducha,
Chcą nie używać obucha,
Popatrzym. A od tej pory
Nasze woje chować w bory.
Nieprzystępne i dalekie,
Nad Radęcą sosny wielkie.
Kępa , zabierz lud do puszczy,
Worki ziarna, beczki tłuszczy.
Ślad zacierać gałęziami
By nie trafił Frank za wami.
Gdy ukończę swoje zwiady
Pojadę ci na narady.
Jak nie wrócę z narad w nów

21

Znaczy poszłem aż za Łabę
Do Wieletów i Redarów
Opór tworzyć.Słowian zmowę.
Tyś co za jeden? Szybko mów?
Smalarz – Gościniec, Kniaziu ,od rzeki
Zajęty przez wojska. Beki
Na wozach. Konni przeszli wpław.
Zajęli łąki, nic upraw.
Burzywoj – Szybko ku nam podążają?
Smolarz – Stoją, na pieszych czekają.
Burzywoj – Ile tego?
Smolarz – A sta staji .
W cztery konie.Kilku wali
W bębny, sygnały i wici,
Na barach białym przykryci.
Wielkie pióra w kapeluszach,
Hełm u pasa, nie na uszach.
Burzywoj – To konnych będzie czterdzieści
Tysięcy. Może te wieści
Jutro jeszcze będą inne,
Ale to bardzo jest dziwne,
Oni stoją, nie spieszą się
I nie biją z zaskoczenia?
Czy forma walki się zmienia?

22

Kępa – Kniaziu,Jest pachoł od Dobka!
Burzywoj – Dawaj tu tego półchłopka.
Dobek – Wojska podeszły pod kasztel,
Zwarlim wrota. Ślepa babsztyl
Ostrzegła, na skróty przez las
Niby ślepa, przybyła na czas.
Biegła, krzyczy : wojska, wojska!
Ich mowa obca, nie swojska!
Bramy więc szybko zawarto,
Kłodą ciężką je podparto.
Ja zaś tyłem wyskoczyłem
Luzakiem w oklep przybyłem
Burzywoj – Brano kasztel, były dymy?
Dobek – Nie było, chyba kominy.
Żadnych dymów ani łuny
Lecz słyszałem tylko struny.
Szarpane ostro, brzękliwie,
Śpiew głosu, obco i tkliwie.
Burzywoj – To mogły być ich modlitwy.
Zapewne to są chrześcijanie,
U nich jest przed krzyżem granie.
Nawet też na polu bitwy,
Byłem tam lat temu,..no pięć,
Jako poseł naszych kniazi.

23

I uzgodniłem wojny chęć.
Przeciw Sasom na Bawarii.
Dostalim za to wiki Ham,
Bez domów i bez tęgich bram.
I okolice wzdluż Menu,
Pola do samego Renu.
Teraz Franki coś tam knują,
Most na Menie już budują.
Lecz nie palą, nie rabują
Coś tam oni złego knują.
Lecz co? Co, kto to odgadnie?
Gród Brenna

Przybysław – Dziwna to jakaś wyprawa.
W tyle wojska? Tajna sprawa.
Niepokój za tym się kryje,
Prawda,… nie łupi, nie bije,…
Jutro już pod Brenną staną!
Wyślę posła. Winem, strawą,
Chcę powitać tego wodza,
Tej ich armii, tych legionów.
O radę ja proszę komesów.
Klękać, gościć czy zawczasu
Roty wyprpwadzić z lasu?
Burzywoj – Radzę roty jeszcze chować,

24

Po co sytuację psować.
Czekać, pożyjem, obaczym,
Jak to się skończy i na czym.
Jaromir – Takoż i ja też tu myślę,
Co nie utonie, to zawiśnie.
Sędzimir – Brenna to gród twardy, mocny.
Bój tu może być owocny.
Może jednak być i klęska,
Rokować. To rzecz tyż męska.
Ślemy my tam Przybysława
Do rokowań, On jest sława!
Więc ma być?
Reszta – My bijem brawa!

Gród Brenna

Przybysław – Burzywoj z Karolem gada,
Skąd mu gadka tak się składa?
Jaromir – Był tam przecież przez lat kilka
Trzy lata chyba, nie chwilka.
Zdolny młodzian szybko chwyta,
Język, gdy wspiera kobita,
A on przecież znany z tego.
Przywiózł sam kija krzywego.
Przybysław – Nie kija, tylko krzyż chyba.

25

Sędzimir – O czym to u boku mego
Gadanie, me braty miłe?
Jaromir – Że Karol białą kobyłę
Dostał już od Dobiesława,
Burzywoja twarz sinawa.
Usłyszał, chyba coś złego,
Uśmiecha się, ale tego
Co słyszał, nie może strawić.
Burzywoj – Więc Karol nie będzie bawić
Ani nocki u nas w Brennie?
Jutro w świt rusza bezwzględnie,
Aż za rzekę, aż za Odrę?

Nad Odrą

Karol – Co to za wojska za Odrą?
Dion – To Polanie z hordą dziką.
Karol – Co mam robić, wracać, czy bić?
Dion – Tu możem przegrać i tu gnić,
Hordy wyglądają jak jeż,
Z przodu mnogie, z tyłu są też.
Radzę w dobry sposób
Kupować zaufanie wielu osób.
Karol – Budować most! Kto tam rządzi?
Dion – Popiel podstępny,…co krąży
Tamtym brzegiem i grunt bada

26

Gdzie jest Popiel tam i zdrada.
Trzeba zważać, pchnąć wpław konie,
Zliczym, ile ich utonie.
Po wzięciu brzegu tamtego,
Potem z mostu tratwowego.
Karol – Wykonać! Za tydzień przejdziem
Ten bród i w Poznaniu będziem.

Gród Kruszwica

Popiel – Jest nad Odrą. Frank buduje
Most. Za tydzień ją sforsuje.
Słucham, co uradzą kmieciowie,
Kniazie, czekam. Czy ktoś powie?
Więcław – Mógłbym sprowadzić Prusy,
Jaćwingi, półdzikie Rusy.
Popiel – A ile byłoby tego?
Więcław – Sorok tysięcy, bez mego
Komputu i Kijowego.
Onych też można sprowadzić.
Popiel – Kniazie radzić, Kniazie radzić!
Kiedy mogą grupy stanąć?
Więcław – Mazowszanie to za miesiąc,
A reszta będzie na wiosnę.
Popiel – Nowiny to nie radosne.

27

Więcław – Wysłać posły do Kijowa?
Nim on swoich wojów zwoła,
Do wiosny, prędzej nie lzia.
Popiel – To nie pomoc, to jest zdrada!
Więcław – Jaka zdrada? To zapłata
Za radę! To czasu strata!
Popiel – Dobrze, trochę przesoliłem,
Głupi. Co to ja mówiłem?
Chyba tak jak Więcław rzecze,
Skupim się wiosną, nie przecze,
Dobra. Gdy siły skupimy
To się wszyscy naradzimy
Zwlekać z zaczepką będziemy.
Żona Popiela – Jadło wszystko przygotuje,
Wszak to wojna nas rujnuje.

Gród w Płocku

Już wiatry Franków wywiały,
Armie przed sobą nie stały.
Nie było bitwy ni zwady,
Wszystko dały dobre rady.
Kraj tak cały wokół zbiedniał,
Każdy żywił Franków czym miał,

28

Dookoła wieprzki wybito,
By Frankom nakryć koryto.
Popiel po naradzie z żoną
Grzmi. Wiec wielki. Kmiecie gonią
Kozy, wieprzki, są nierade.
Wszystko na wielką biesiadę.
Popiel – Karola już dawno nie ma.
Witam swoje braty. Proszę
Na niewielki poczęstunek,
Bedzie miód i inny trunek.
Ja sam pierwszy toast wznoszę,
Grunt to zgoda, pokój, sztama…
Pachołek – Jakieś obce szukają przejść.
Proszą i chcą do grodu wejśc.
Popiel – A ilu ich jest? Czego chcą?
Pachołek – Jest ich sporo, w morze idą,
Po jantar, wieprzy się brzydzą.
Popiel – To chyba są dobrzy kupcy,
Jeno wy jak zawsze głupcy.
Wraz ich wpuścić, Przemka wołać,
Miody pić,a grajki już grać.
Przemko – Na rozkazy jestem, Kniaziu.
Popiel – Straż mi dać obcym odrazu.
Przy kupcach. Dobrze ich chronić,
Nieszczęście jakoweś gonić.
Prowadż z nimi rozgawory,

29

Zdawna dobrze znasz ich mowy,
Pytaj o dalekie kraje,
Jak żyją? Kto władzę daje?
Kto im prawo ustanawia?
Gdzie kamień żelazny kopią?
Jak się modlą,kto odmawia
Pacierze? Czy wina żłopią?
Patrz z czego,jaką broń mają?
Popatrz jak ją wykuwają?
To ty będziesz ich ochroną
Dopóki w swych domach staną.
Pójdziesz więc mi w obce kraje.
Słuchaj, bierz, kto dobro daje.
Jednak wróć na ojcowiznę
Do Polan, na pola żyzne.
Buduj kaj po brody Franków,
Wszak brakuje nawet garnków.
Nigdy nie damy im rady
Ręką mieląc. Tłumić zwady.
Od Franków handel zamknięty,
Zrobił to Karol przeklęty,
Od Grecyji są możliwości
Postępu. My ludzie prości,
Musim innych podpatrywać
Takich kupców trza zachęcać.

30

W Grecji są nasze plemiona,
Od nich może twoja żona.
Nasze języki tam znane
Aż za Spartę, za Atenę.
Weż no sobie zaufanych,
Nie głupich, dobrze ubranych.
Idż nad morze po bursztyny,
Potem w nieznane krainy.
Przemko – Z wyprawy mogę nie wrócić.
Popiel – Tu każdy może cię skrócić,
O głowę. Wrócisz od obcych
To będziesz mądrzejszy,tych
Tu współbraci. Ich nie będzie.
Zrobisz własne gniazdo.Wszędzie.
Wszak to wszędzie jest polana.
Wszędzie ziemia niezorana.
Tylko buduj se z kamienia.
Już skończyłem. Do widzenia.

Napisał; Wiesław Kępiński

31

Jaczo z Kopanika lata 1143r

Jaczo – Cisza dziwna od Haweli wieje,
Czy wojny nie ma? Nic się nie dzieje?
Stodoranie nasze zacne plemię,
Kniazia chyba jutro widzi we mnie.
Przybysława ta Pietrusza grzeje,
Jeno takowe niewdzięczne grzanie
To jak tym kijem sękatym pranie.
Nie zawsze ci na zdrowie wychodzi.
Przecież Pietrusza jakoś nie rodzi!
Jej tam liczy się od dawna zdanie.
Już kilka księżycy się skazało,
Pachołka zaś wysłać by się zdało.
Niby po konie, tak, niech zabiega.
Wysłać Dobka, bo Luty lebiega.
Dziengów na drogę zawsze mu mało.
Żerca – To już jego baba przecież czwarta,
Jak pozostałe niewiele warta.
Tak mi się widzi od pewnego dnia,
Że w rozporku niewiele Kniaziu ma,
Zaś był niewolnikiem u czarta,
A oni wiele potrafią, wiele.
Machiny dziwne w każdym kościele.

32

Trzymają, i za ich to pomocą,
Katusze zadają, skórę grzmocą.
Że śladu bicia brak, także ziele
Suszone nocą do picia warzą,
Szeptem słowa jakoweś wciąż gwarzą.
A po tym zielu pamięć się traci,
Nie poznasz żony, nie poznasz braci.
Na wszystko przystajesz, czym on darzy.
Jaczo – O czym ty mówisz, głupia pało!
Czy rozum ci całkiem pomieszało?
Czy Przybysław nie jest Przybysławem?
Czy ja go od lat z dziecka nie znałem?
Nie raz w stogu dobrze nam się spało.
Żerca – Zważ ,Kniaziu, ja nie mówię z przytykiem,
Ale wuj woła się toć Henrykiem.
Zapomniał szybko i to na zawsze.
Zrodzon Przybysławem, dziecię pierwsze.
Namaszczon dębiną nie patykiem.
Jaczo – W Szwabii teraz jest psia, obca wiara,
Jeden język zgodnie, jedna miara.
Dla wszystkich ,co chcą dziwnego krzyża.
Nasz język zaś ich Bogu ubliża.
Ponoć to religia bardzo stara.

33

Opisana na cienkich papierach,
Aż zza morza ona na galerach
Przywleczona. Kapelan u wuja
Raczej podobny do Jagi zbója.
Nie diakon ,a Pietruszy sprytny gach.
To też sprytnego wysłać pachołka,
Niby to po konie, bez tobołka.
Bez luzaka ,lecz z licznym kantarem,
Nowym rzemieniem z byka, nie starym.
Rano wysłać Dobka, a nie ciołka.
Żerca – Jeszcze dzisiaj ruszy w swoją drogę,
Sam się irytuję i nie mogę
Sobie znależć miejsca ni roboty.
Chociaż pełne ręce. Kujem groty.
Plemię Stodoran jest liczne, mnogie.
Stanąć zgodnie jutro na ich czele,
Można wszak społem zdziałać dziś wiele.
Widać jasno, wszak szybko się kurczy
Dziedzina, a ten margrabia warczy
Głośno. Wstrętny Sas. Jęzorem miele.
Jaczo – Dobry druhu, nie kracz! Jeno nie kracz!
Na kobyłę swoją cisawą skacz,

34

Jedż w te pędy, cwałem do Berlina,
W gotowości niechaj tam je trzyma-
Roty konne. Ich gotowaść obacz.
Wszystko o nas jest, Jednak kwiat ślaza
Chyba nie zastąpi nam żelaza.
U nich w kużni diabeł ogień grzeje
I żelazo ciągle ciurkiem leje.
U nas nie brakuje jeno głaza.

Na majdanie Brenny przy bramie

Dobek – No, jakoś przybyłem. Kto tak szparko
Dziwnie idący, ubrany krótko.
No, w pośpiechu opuszcza gród?
Strażnik – To ten gad, to czarnoboh,który bódł
I z komory ludziom ciągnął ziarno.
Tyś jest obcy, a ty skąd przybywasz?
Ty z daleka? Nieznaną masz twarz?
Widzę konik twój taki dostatni,
Wiesz co? A ty może już ostatni
Przybysz do grodziska. Jak się masz?
Dobek – Od kniazia Jaczy zawsze posłuję.
Strażnik – Pietrusza jadło jeszcze gotuje
Dla swego chorego starowiny.
On bolejący. Chyba godziny
Ma policzone. To Jaczy wuje.

35

Dobek – Wojaku ,no tyle to wiem przecie,
To widać, żyję trochę na świecie.
Mam się z nim oko w oko zobaczyć,
Żadnego słowa, głosu nie stracić,
Wracać w te pędy, To chyba wiecie?
Strażnik – Idż sam ,chłopcze, do czeladnej izby,
Prosto.Nie zważaj na żadne grożby,
Każ ty się postawić przed Pietruszą,
Oni, czeladź to zrobić muszą.
Kniaż nie rusza się już cztery doby.
Dobek – Co ty woju gadasz? Czy to prawda?
Rano kto rozkazy wartom wyda?
Strażnik – Rządzi tutaj czarny, ten przeklęty
Mnich. Brzuch wielki on taki ma wzdęty,
Zwisły. Bo za czterech chyba jada.
Dobek – Toć wyjechał konno, kiedy wróci?
Strażnik – Nie wiem, niewiadomo. My jak struci
Wszyscy chodzim prawie cztery doby.
Myślę,…najlepiej jednak byłoby
Gdybyś spytał się szybko Pietruci.

36

Sień w Grodzie

Dobek – Ja jestem z Kopanika od Jaczy.
Dobek. Jego stajenny, to, to znaczy
Do Kniazia przysłany osobiście.
Mam wszystko w swojej gębie, nie w liście.
Mam przekazać mu sam w cztery oczy.
Pietrusza – Kniaż zachorował, no, ale już lepiej
Się czuje. W pamięci dobrze to miej
I przekaż swojemu dobremu Jaczy,
Że szybko, niedługo go zobaczy,
A teraz wynocha, szybko mi wiej.
Dobek – Muszę do Kniazia, tak mam nakazane,
Mam też mieć płatne konie wydane.!
Pietrusza – Wynocha. gzie! Bo oćwiczyć każę!
Wynocha, bo zawezwę straże.
Za trzy dni rozkazy będą znane.

W komnacie; Jaczo i Dobek

Jaczo – Co tam słychać, Dobek, śmiało mi mów?
Dobek – Żle coś słychać. Kniaż Przybysław niezdrów.
Jaczo – Czy ty rozmawiałeś w cztery oczy?
Dobek – Gdzie tam. Nie. Wróciłem ,co koń skoczy.
Żle się dzieje, bo tam brakuje głów.

37

Przytomnych, co by czymś zarządzili.
Kupców odprawić, straże sprawili,
Żeby co dzień komnaty sprzątali.
Czeladne jeno szeptem gadali,
Cisza. Medyka nie sprowadzali.
Jaczo – To może oznaczać tylko jedno,
Kniazia śmierć. A to babsko jest wredne.
Dobek – Gdym ja w bramę Brenny rano wjechał,
To kapelan tłusty gdzieś wyjechał
Jaczo – Pleban diabeł, knuje coś napewno.

W komnacie;

Jaczo – Pod Brenne w południe zajechałem,
Ale wstępu do grodu nie miałem.
Saskie straże zbrojne tam siedziały,
Głupio, podstępnie w twarz mi się śmiały.
Robiąc zwrot, grotem na hełm dostałem.
Władyka – A więc w obce ręce Brenna poszła,
Prędko. Przez chytrego klechę posła.
On to wszystko dobrze ukartował,
Gdy Przybysław ciężko zachorował.
Pietrusza Niemcom swoim doniosła.

38

O śmierci swojego chorego pana..
Wówczas tamtego to było rana
Gdy Dobek u bramy Brenn stanął
I jadącego plebana minął.
Jest więc Brenna w ręce Niemców zdana.
Żerca – Diabli! Od czego włócznie, topory!
Dla nas tylko Jaczo, do tej pory
Jest prawym dziedzicem po swym wuju.
Brenna tonie w błocie, Saskim gnoju,
Chyżo, wypędzić te Saskie stwory!
Jaczo – Bracia, do wojny trzeba żelaza,
Spiżu, nie topora z kości, głaza.
Oni mają długie ciężkie miecze,
Jednym pchnięciem cię taki nawlecze,
Wiesz dobrze, że to się wojom zdarza.
Nawet gdy trzymasz skóry na piersi
Swojej, dubeltowe. Gdyby przyszli
Na pomoc dobre woje Barnimy
To Albrechta zrazu wygonimy,
Władyka – Przyjdą chyba,oni najwierniejśi.
Nasze bliskie Dęby,bitne Sosny.
Dzień wielki, to dzień wojny, radosny.
Dla tych plemion głęboko puszczańskich,
Nie odstąpią bogów swych słowiańskich.
Czekają jeno Jaczy i wiosny.

39

Żerca – Jestem Żerca, ja bym podpowiedział,
Ja bym szybko czyny, bym wyprzedzał.
I szparko pchnąłbym osobistego
Za Odrę, do Mieszka Trzeciego.
Do polskiego z twą prośbą o oddział.
Pieszych albo szybkiej lekkiej jazdy,
Krewniak to po dziadach Jaczy zawdy.
Może on wspomóc odbić ziemie.
Mieszko to nasze, oj, dawne plemię.
Prosim, bo dochodzim swojej prawdy.
Jaczo – Ja nie powiem, dobre to są myśli.
Co zrobić, aby Polacy przyszli?
Z ich pomocą rozbijem Albrechta,
Pomścim Kniazia, wytniem Saskie knechta,
Poślem dary, aby jeno przyszli.

Lasy, polana, obóz wojenny

Żerca – Kniaziu, przyszło nocą wojsko polskie,
Liczne, powiedziałbym nawet wielkie.
Zbrojne, zakute tęgo w żelazo.
Oko nam szybko na wierzch wylazło
Gdy macalim zbroje wojów wszelkie.

40

Miecze ichne do krzyża podobne,
Misiurki na głowach są nadobne.
Żelazne blachy na brzuchu, barkach,
Duże konie w siodłach, kryte w derkach,
Do bicia są gotowe, sposobne.
Jaczo – Ty , Żer, poprowadzisz ich do Suchej,
Ciężka to jest jazda. Ja od Mokrej
Brei, zrobię dwa jazdy zagony,
Uderzym ,gdy słonko głowę skłoni.
Żółtą, łagodnie stronie zachodniej.

Gród Brenna, zdobywany nocą

Władyka Hej, Germany! Otworzyć te bramy,
Szybko, bo je pniakiem wyhuśtamy!
Głos – Alles weg!
Alles dreg!
Władyka – Szwabie, długi miecz na ciebie mamy!
Hurra, naprzód wiara, zgnieciem Sasa,
Zawsze obca jest nam ichna rasa,
Co się ciągle wżera w naszą ziemię,
Topiąc nasze stare dobre plemię.
To ziemnia stara, nasza nie wasza.

41

Żerca – Kniaziu Jaczo, grodzisko zdobyte!
Wszystkie wojska są Saskie wybite.
Wejdź na swoje gniazdo uroczyście,
Boś jedyne tutaj, oczywiście,
Dziecię tego tronu prawowite.
Jaczo kochany, twe wielkie męstwo,
Upartość, wola, powiększa księstwo
Twoje. O Brenne i okolice.
Od dziś to twoje, takie jest życie.
To twoja sława, twoje zwycięstwo.
Jaczo – Ja nakazuję z mojej mennicy,
Rano, zapłacić żołd dla przyłbicy.
Też łucznikom, dla włóczni i konia,
Z puszczy,łodzi, grodowych z ustronia.
Co brali dziś udział w nawałnicy.
Obdarzyć, nakarmić ten lud głodny,
Grodziskowy, błotny i swobodny.
Pomagali odzyskać grodzisko,
W którym mój wuj dobry, biedaczysko,
Zakończył swój żywot, długi, godny.

Grodzisko w Kopaniku

Żerca – Jest bardzo żle. Wieści złe nadchodzą,
Że Sasi znów gromadnie podchodzą
Pod Brenne. Już będą ją szturmować,
Już ludność jej zaczyna się chować
Po lasach. Jak będzie diabli wiedzą.

42

Jaczo – Ja myślę, że teraz nie zdzierżymy,
Trzeba szybko pogadać z innymi.
Co myślą? Gdzie się cofać?
Uciekać z naszym psem czy Sasa prać?
I tu zginąć, godnie z nawęzami.
Żerca – Niektorzy nam zza Łaby donoszą,
Że Cesarz, no i Królowie proszą
Ich Papieża o najazd na Polskę.
Gromadzą już siły, duże, wielkie.
Po drodze Brenne nam wypatroszą.
Jaczo – I ja też mam takie srogie wieści.
Złe one, oj, niedobre a juści.
Onegdaj w starciach my zwyciężali,
Jednak z postępem nie nadążali.
Ze słabym Niemiec się tu nie pieści.
Głos – Niemcy idą! Niemcy już na Suchej!
Weszli i spuszczają wszystkim juchę.
Z wiernych dobrych kmieci, naszych ludzi.
Krzyki, miecz i łuna biednych budzi.
Walczym! Tarcze nasze bardzo kruche.
Głos II – Tyran Albrecht batem w konie daje,
Pędzi. Konie są już o trzy staje!
Trębacz głos miał mocny, już upadł w breń,
Bełtem dostał i leży jak ten pień.
Leży ten ,co pierwszy hasło daje!

43

Jaczo – Wylać smołę! Spalić most na Szprewie!
Tu są bagna, o bagnach nikt nie wie.
Ja ostatni, ja w bory uchodzę,
Tam przeczekam, może coś uradzę
Mogę ci zabrać jedną albo dwie.
Z twoich licznych niewiast, bracie Żerco.
Zabiorę je, dobrze ,wiadomo co
Obce woje robią z białogłową,
Gdy ucapią cudzą, młodą, nową.
Zgwałcą, potem zeszpecą jej lico.
Żerca – Nic nie mówię. Na wszystko się zgadzam.
Ja Żerca ludu swego nie zdradzam.
Pozostanę tu, niech się nacieszą,
Niech Sasi na bramie mnie obwieszą.
Pozostanę, ja się nie wyradzam.
Zaś tak jak tysiące poprzedników,
Od lat początku, od paprotników
Naszych plemion, czasów niepamiętnych,
Dawnych, to jest mglistych,starych, smętnych.
Pozostanę u płot, u palików.
Bo najwierniejszy zawsze jest kamień
Ten położony i ten jego cień.
On przez lata i wieki uparcie,
Nieporuszony stoi na warcie,
Gdy trzeba to on służy jako ścierń.

44

Nie sądzę też by nasi Bogowie,
Byli lepsi lub gorsi, kto to wie?
W co ta nasza ludność się zapatrzy,
Jeżeli przetrzyma lat dwa lub trzy?
Oj, biedne me ludki, me ludkowie.
Wszak stałem na straży swego Boga,
Niezbłądziła nigdy moja noga.
Ni ręka, ani myśl, ani język
Ten słowiański, ani czyn, nawęzyk!
W troku u pasa był jak mać droga.
Uracz, Kniaziu drogi ,moją wolę,
Weż narzędzie te, o te na stole.
Rohatyną pchnij w me nagie ciało,
Dawaj, pchnij dwa razy, jeśli mało
Wolę śmierć, niżli Saską niewole.
U nich ludy nasze pójdą w pęta.
Nasza starszyzna będzie wyrżnięta.
Mowa także będzie zakazana,
Wyginiem, my ludy u tyrana.
Czyśmy kiedyś żyli? Kto spamięta?
Jeszcze raz popraw, bracie mój,…
Pozostań, wiernie w grodzie swoim stój,
Ciemno. Już nadchodzi cisza taka,…
Idzie mrok,… co zgania w gniazda ptaka,…
Na wieki przepada mych ojców znój.

45

Dobek wchodzi do pokoju

Żle jest, Sasi bramy już szturmują,
Nasi przejście wodą już gotują.
Naszym rodom uchodzić najwyższy czas,
Uchodzić! Jak nie ujdziem, wytną nas!
Czarne bagna bielą coś parują.
Idziem? Chyba chłody na noc idą,
Ciągle macać trzeba wodę dzidą,…
Kniaziu? Idziesz, Kniaziu? Czy zostajesz?
Kniaziu śpisz, czy chorobę udajesz?
Niemy stoisz jakbyś walczył z gnidą,….
Jaczo Popatrz,- Żercę dżgnąłem rohatyną,
Teraz obarczam się za to winą,
Chociaż złożył za to Żerca dzięki
Nie wiem, czym nie splamił swojej ręki?
Trudno jakoś przełknąć teraz ślinę.
Dobek – Dobrze wiem ,mój panie ,co to znaczy.
Dzisiaj sam odchodzę w świat tułaczy.
Bo ja nie zostawię tutaj starych,
Ojców ślepych, chorych i zgrzybiałych.
Na śmierć, na niedole u siepaczy.

46

Nożem załatwiłem wszystko szybko,
Oni męczyli się bardzo krótko.
Teraz Sas nie będzie śmiał się z mowy,
Opukiwać biednym knutem głowy,
Kniaziu! Uciekajmy teraz chybko!
Jaczo – Dobek, mówże, kogo bierzesz z sobą ?
Dobek – Siostrę, brata,jedną dziewkę młodą.
Lubą Mirkę, córkę Wyszobora.
Jaczo – Zgoda. Uchodzim, bo już jest pora.
Mój syn Jaksa pójdzie dzisiaj z tobą.
Ty pierwszy, ja ostatni będę szedł.
Jako Kniaż wszystkich dobrze będę strzegł.
Wspierał, by w błocisku nie osłabły.
Trza kryć ,boby węże ich pojadły,.
Ciemnawym borem pierwszy będę wiódł,….
Dobek – Ruszamy! Na życie!
Jaczo – Tam gdzie nowe bycie!
Dobek – Na drogę cierniową !
Jaczo – Po dolę swą nową !
Razem – Lub groby, ciemnice !

Napisał; W. Kępiński

47

Przewłoka ośmiu braci { 1043r}

Osoby;
Gniewomir
Miłogosz
Matka
Lutosław
Duch
Chór żeglarzy

Lubeka wieczór cały śpiewa,
Do bóstwa, które już się gniewa,
Za stratę księcia Racibora,
Bo pusta zostanie komora
A ciało gdzieś fala zalewa.
Niechlubna to śmierć wojownika
Gdy grobu nie ma w ziemi wika.
Kamienia swego z okolicy
No i łopoczącej stanicy.
Na wierchu smukłego palika.
Po śpiewach prawdziwie żałobnych,
Na skórach jelenich ozdobnych,
Siadło księżycem ośmiu braci,
Wokół swojej rodowej maci.
Następnych wypraw pragną wodnych.

48

Zły Duńczyk ojca im utopił,
Króla Obodrzyców, co chwycił
Dana Magnusa już za gardło,
Sam jednak zginął ,gdy natarło
Danów wiele. Magnus przechylił
Wnet zwycięstwo na swoją stronę.
Przebił mieczem ciało jak wronę
Bełt. A potem wrzucił do morza,
W męty zatoki. Toć to zgroza,
Tak postąpić. Ja nie zapomnę,
Woła gromko gniewny Gniewomir.
Możne bracia! Dopóki rapir
W ręku, dopóki wiatr sprzyja,
A czółno chyże toń przebija,
Zginąć musi Magnus ,stary zbir.
My od stuleci przecież mamy
Stare porachunki z Danami.
Różne były starcia, cierpienia.
Jedna przegrana nic nie zmienia..
Teraz wygramy, cios zadamy.
Milczy stroskana matka biedna.
Ich ośmiu synów ,ona jedna.
Głos matki tu się nic nie liczy,
Gdy dzieciak nie trzyma spódnicy.
Pomścić ojca to rzecz chwalebna.

49

Ale wszyscy mają odpływać ?
Przy matce nie może przebywać
Chłopak miły ? Jeden albo dwu ?
To tak dla rozsądku, ratunku.
Ktoś musi modły święte śpiewać !
Odpowiada jej jeden okrzyk,
Ośmiu gardzieli straszliwy ryk!
Pomyśli ktoś, ośmiu gamoni
Tu chromych od wojaczki stroni !
Na statku ojca w dziobie jest byk !
Umilkła szybko stroskana mać.
Jakie jest ,takie życie trzeba brać.
Więc cicho odeszła od grona
Synów. Trochę w duchu zdumiona
Ich jednością, choć szumią jak barć.

Gniewomir najstarszy przewodzi.
Jasnym wzrokiem po twarzach wodzi.
Widzi w oczach pełną ugodę,
Chociaż niektóre lica młode,
Na wszystko się Gniewomir godzi.

50

Popłyną wsie w dziesięć korabi
On „Turem”. A Swarożyc sprawi,
Zwycięstwo nad podłym Magnusem.
Popłyniem nocą. Jednym susem
Skoczym na miasto. Ten go zadławi
Co go jako pierwszy dopadnie.
Magnusa. I chociażby na dnie
Morza. Ma mieczem rozpruć mu brzuch,
Uciąć głowę. W gardziel wbić obuch,
By zły wiedział, kim są Słowianie.
Lutek – Kiedy wypływamy,bracie ,mów ?
Gniewomir – Gdy księżyca ciemny będzie nów.
Nasze żagle przecież wciąż białe
Nocą się bielą zawsze całe,
Nie chcę tracić rodowych swych głów.
Lutek – Wpierw jakie miasto plądrujem ?
Gdy już do brzegu dobijem?
Czy swoje konie sprowadzamy?
Czy wioślarze też idą z nami,
Kto da,… czym hasło , że wiejemy?
Gniewomir – Przy pomocy uznanych Bogów,
Pogromimy odwiecznych wrogów.
Aros wiocha znana, tak się zwie.
Spalim jedną albo może dwie,
Utrzem Danom na długo rogów.

51

Lutek Braciszkowie, hej hura, hurra!
Tam uderzym, spalim nawet dwa !
Jest żądza zemsty, cieszmy serce
Radością. Napełnia nas wielce,
Przenika tu umysł wojów sta.

Chór – Jeśli się marzy
Życie żeglarzy,
Na słonej wodzie
Co falą bodzie.
I co los zdarzy.
Na tafli toni
Są sprawni oni.
Zwijają żagle
Gdy wicher nagle
Fale wciąż goni.
Pamiętasz chyba bety w domu,
Pierś matki daną pokryjomu,
Wieczorny cichy matki swej śpiew.
Tu jest, brachu, jeno dziki zew.
Jeno przejasne światło gromu.
Gdy wicher kołysze,
Jęk w uszach swych słyszę
Zginanej wciąż wody.
Żyjesz jak Bóg młody,
Nie prosisz o ciszę.

52

Dziobem do fali
Bo tam gdzieś w dali,
Daleki jest ląd,
Słaby dymów swąd.
Tam jeno diabli.!
Miłogost – Chrum, atakujem Aros ,chłopy !
Wszyscy tabunem, cztery kopy.
Brać chybko co wpada nam w ręce,
Umrzem może kiedyś i w męce,
Ale teraz wsio brać ,jełopy!
Słuczajcie wy miastowe bładzie,
Czy macie ukryte na składzie?
Ciężkie bransolety, przedmioty,
Zbyteczne, złom srebrny lub złoty,
Niech znosi, niech tu zaraz kładzie.
Racibor! Racibor naciera!
Umrze tu słabeusz , sknera.
Ten co dziś , teraz się okupi
Nie jest znowu aż taki głupi.
Łzy jutro niech sobie ociera.
Pomstę niesiem i gniew okrutny.
Szereg naszych jest tu stokrotny.
Zmiażdżym opór i spalim chaty,
Dziś mścimy ubój swego taty.
W tę noc, gdy księżyc taki smutny.

53

Gniewomir – Podnieść żagle, tu mało mieli,
Odbić czółna, już świt się bieli.
Kierunek gwiazda, płyniem na północ,
Miłogost – Na południe ster, kończy się noc!
Gniewomir – Bracie! Tak by Danowie chcieli.
Zmylim pogoń, ta się zaczyna.
Popłyniem gdzie Eldora, Tryna.
W Bałtyk przepchniemy lądem statki,
Koło Hedeby, tam grunt gładki.
Cicha zatoka w ląd się wrzyna.
Chór – I popłynęli młodziankowie.
Jak wraz padli, nikt się nie dowie.
Gdy byli wszyscy na przewłoce
Napadły na nich wraże moce
Ukryte. Nie tylko Dankowie.
Tak skończyli swój rejs ostatni
Mężne syny w Hadeby matni.
Dzieci wielkiego Racibora,
Wpadli do matni jak do wora.
Na przewłoce jest ich grób bratni.
Matka – Wyłoniłeś się tu z ciemności,
Tyś chyba zwid, mara bez kości?
Duch – Smutnym ja, donoszę dziś tobie,
Że syny wszystkie społem w grobie.
Matka – Ktoś ty, kto, bez łask i czułości?

54

Duch – Jestem wiatrem podobnym do mgły,
Gdzie się pokażę ,tam płyną łzy.
W lasach Hadeby tam nad wodą
Położyli swą głowę młodą.
Matka – Ktoś ty? Matka krzyczała. Ktoś ty?
Kiedyś kukułka wykukała
Liczbę, a teraz ją zabrała.
To było? To tak bardzo dawno,
Płynęłam z mężem czółnem Trawną.
A woda o wiosła pluskała.
Zieleń już była, wodorosty,
Śpiewał na brzegu ludek prosty.
Ciepłem od Lubeki zawiało,
Jak pięknie tu się zaczynało.
Dywanem wysłano nam mosty.
Na wieżach, budynkach, na basztach,
Obce ludzie w świątecznych szatach.
Ustawieni trębacze grali,
Dzieci na brzegach kiej skakali,
Proporce wisiały na masztach.
Zginęli syny ukochane,
Widocznie tak było pisane.
Bogowie nasi dobrze wiedzą
Co robią, W dębach przecież siedzą,
Dzielą ,co komu tu jest dane.

Napisał; W. Kępiński

55

Legenda o Raciborze [ 1136r]

Kołobrzeg u brzegu stoi
O morze się tu opiera
Fala piachy ciągle doi
Brzeg wolno i ciągle ściera.

Stare chaty we wodzie się moczą
Cofnąć się musi osada
Dorobek ojców fale gołocą
Pomału do morza wpada.

Trzeba z Parsęty wodę dowozić
Na saniach w dwa hyże konie.
Tu pale dębowe wbijał rodzic
Tu, nie było to ustronie.

Chat wiele stało rzędem u wody
Przy chatach czółna , tworzą zagrody.
Te słupy mają lat tak wiela
Pamiętają chyba Popiela.

Od Prusów po Wolin brzegi dzierżył
Lat temu czterysta
Z Karolem pod Gnieznem sam zwyciężył
Co uwielbiał Chrysta.

56

Gdy wywalono wrota w Kruszwicy
Gnaty Popiela były na pryczy
Był to Leszków wróg zajadły
A w końcu myszy go zjadły.

Tak to wspomina Racibor
Smutny, patrząc sobie w morze.
Pluskają się dziewczęta hoże
A jego myśli gmatwa Chrystor.

Jest chrześcijaninem ,ale biednym,
Kunghali jest miejscem odpowiednim
Można tam nabrać różności
Ruszam, woła ! Rzucone kości !

Kiedyś Raczek wzburzył Rany
I napadli na Lubekę
Dwadzieścia cztery lata mamy
Jak wpłynęli w Trawnę rzekę

Nikt z Ranów nie wrócił
Statków tyż nie zwrócił
Mogiła się tylko coś zapadła
Słowiańska brać ziemi dokładła.

57

Zieleń tam obsiała
Niekiedy płakała
Mogiła rosła
I się zapadała.

To dawno, woła Unibor
Do Lubeki jest jeden tor
Został zatkany
Pomysł przegrany.

Tam do Kunghali
Dwa wjazdy szerokie od morza
Oba zamkniemy, gdy ta zorza
Poranne brzegi oświetli.

Pojedziem nie w dziesięć korabi
Ale sześćdziesiąt. Niech to diabli!
Porwą, jeżeli się nie uda
Kupcy na odpust wożą cuda.

Są nawet kupcy Saracenów
Sakwy u nich pełne guldenów
Tak ich powitamy
Że spadną turbany.

58

Nie jestem zdecydowany
Gdyby się tak nam udało
Nie powiem, w kieszeni mało
Los wyprawy nie zbadany.

Młody siostrzeniec Dunimysł
Śmiało podsunął ten pomysł
Już dawno, będzie dwa roki
Jestem gotowy. Wyroki

Boże różne, kto ich zbada?
On tym światem mocno włada.
Grosiwo nęci, zachęca,
Sen z powiek nocą spędza.

A jak się nam nie uda?
Wytracim wiele luda!
Trza siłą uderzyć
Całe miasto zająć.

Ja ,Unibor ,wszystkie swe statki
Biorę na tę wyprawę. Gadki
Że się nie uda!
Czy wierzysz w cuda?

59

To prawda jesteś chrześcijaninem,
Ale dziewek nie masz w co ubrać,
Ja ci to mówię, płynąć i prać!
Nazad płynąc zalejem to winem!

Ruszyły nawałą korabie,
Racibor w pierwszej siedzi nawie.
Unibor obok swych prowadzi,
Jeden drugiemu nic nie wadzi.

Cichutko dwa rzędy gęsiego
Żeglują do skoku wielkiego
Z prawa dzielne Rany,
Z lewa Pomorzany.

Ten ruch zaćmi wszystkie te czyny
Jakie dokonywalim razem my.
Na Bałtyku łonie. Od Tryny
Do rzeki Trawny.

Był to skok dawny.
Mam sprzężone floty
Płynę po skarb złoty
Oj, skok będzie łowny!

60

Dwie wstęgi żagli,
Wiatr dobrze nagli.
Choć nocka ciemna
Gadka wzajemna,

Utrzymuje ład, szyk.
Na pierwszym ognia syk,
Ten prowadzi, drogę wskazuje,
Za nim każdy wodę pruje.

Ognik płonie w starym garnku
Wypalonym z gliny,
Garnek taki na jarmarku
Sprzedają dziewczyny.

Ten ognik widać staj sta,
Żeglarz za nim śmiało dąży,
Co niektórym rydel ciąży,
Pryska woda, wiater śwista.

Obok śpią wszędzie wojacy,
Leżąc, siedząc, kilku chrapie,
Jest i koń co nogą drapie,
Pokład dolny. Co to znaczy?

61

Zwierzę ma majaki?
Czuje on przygodę?
Obok śpią wojaki.
Tu mają przegrodę.

Okręt się kołysze
Wszystko tu mocno śpi.
Odpoczywa, chrapie,
Kto zmąci tę ciszę?

Nic, bo nocka jest głęboka,
Chlupie tylko cicho woda.
Sternik tu nie zmruży oka,
Dwie floty prowadzi zgoda.

Po zysk pewny i zwycięstwo,
Płynie odwaga i płynie męstwo.
Do krainy za daleką wodą
Co fiordem słynie i piękną urodą.

Ognik błyska w oddali,
Unoszon w górę na fali.
Płyną razem zgodnie,
Dwa przeciwne ognie.

62

Rany nieraz napadali
I cierpień wiele zadali.
Teraz razem uderzymy,
Kupą kupcom zdżierżymy.

Bolesław obiecał nasłać
Apostoła na te Rany.
Widać nie jest mu los dany
A sam nie chce głośno krakać.

Wpłynęlim na ciepłe morze!
Woła szyper chrypłym głosem,
Teraz cisza. Prowadż mirze,
Ta jazda ofiarnym stosem.

Widać ognie Kunghali!
Wszyscy na czółnach wstali.
Przypięli pasy
By pójść w zapasy.

Ze śpiącym miastem.
Racibor sztandar z Piastem,
Na maszt wolno wciąga,
Kawał płótna wzdłuż drąga.

63

A potem ręką wskazuje,
Ruchem, gdzie kto atakuje.
Ranowie pierwsi w molo,
Ze strażą Egiptu swawolą.

Walą w głowy, biorą odzież,
Zachłanna ta ci ich młodzież.
Racibor patrzy i coś go męczy,
Czy słusznie robi, że Ranom ręczy?

Już jest za póżno, statek dobił,
Niejeden się na tym dorobił.
Na nagłym napadzie
Z Ranem w układzie.

Na śpiące miasto
Już wyciąć parto.
Z pokładów hurmem,
Nie bawić się z trupem.

Zająć kamienne grodzisko,
Łupić, grabć, co jest, wszystko.
Ranowie kościół okolili,
Złupili ,a potem spalili.

64

Cofać ci się już grane hasło.
Nim słonko gorące zgasło,
Okręty fala obmywa.
Pełne. Nieraz je zalewa.

Rzucić konie do wody!
Bo narobią nam szkody.
Hasło dalej przekazano,
Widać do wody wrzucano.

Zbędny balast. Tęgie łupy
Wieziono do swej chałupy.
Tam nagie dziewki
Dostaną odziewki.

Sława ich czynu rozbrzmiewa wszędy,
Na wieki weszła do ich legendy.
Powrót z wyprawy do dziś pamięta,
W środku Bałtyku cicha Parsęta.

Napisał; W. Kępiński Stargard 1996r.

65

Pieśń o Mirce

Bielutka Mirka na ganeczku stała
Chłopca za drzwiami w komorze trzymała.
Kochała,
Biła,
Była dlań miła.
Ale miłości w nim nie wzbudziła,
Ponoć w nocy nietoperzem była.

Chłopiec szedł drogą, kwiat w ręku trzymał.
Na wprost szedł dziadek, grzbiet swój uginał.
Pod pękiem chrustu.
Był to dzień odpustu.
Daj ,dziadku, ciężar ja go poniosę
Pod drzwi twoje, zapłaty nie proszę.

Na ganku stała bielutka Mirka,
Warczała na dziadka zębami wilka.
Sam miałeś przynieść z lasu gałęzie,
Ty stary dziadu, co ledwie lezie.
Chłopcze ,wejdź w izby
Nie stój u przyzby.

Chłopiec wzbrania się, ucieka,
Ta siłą do środka go zawleka.

66

W bieli dziewica
Bielą zachwyca.
Radością płoną oczy,
Gdy się ją zobaczy.
Taka jest dziwna, może to strzyga?
Kiedy się patrzy, to serce dryga.

Włosy ma jasne
Warkocze dwa,
Łóżeczko ciasne
Ktoś na nim łka.

Chłopca nie widać,słuch o nim zaginął,
Znajdą się kości, gdy wieki miną.
A Mirka w bieli
Siedzi przy kądzieli
Po cichu chlipie
Był on w jej typie.

Kwiatu nie zaniesie
Swej lubej Sławenie,
Ja siebie nie zmienię,
Nie chodzę po lesie.

Napisał; W. Kępiński

67

P u s t y W i e c z ó r

opera

Osoby;
Bogusia
Żerca
Cisław
Jaksa
Jagoda
Ludek
Ludmiła
Grząca
Dobek
posłaniec
kurier
Drożki
Mirek
chór i balet, muzyka na motywach kujawiaka
libretto; Wiesław Kępiński

68

[ Pod dębem kilka postaci,parkan o
kształcie trójkąta wokół dębu. Rzecz
dzieje się w Karenicy w 1147 r ]

Głos starca – Oczy masz takie niby len kwitnący,
Kto spojrzy, zadrży, i mdleją mu zmysły,
Bo ujrzał łan swój, wysmukły i czysty,
Z mgiełką poranku, rosą pałający.
Oczy masz takie niby ten len ścisły,
Podmuchem wiatru o siebie się trący,
Co główki schyla tak niby niechcący
Miękkim kutnerem jak zawsze obrosły.
Ten co też ujrzy, ten łan twoich oczu,
Niechybnie jego żrenice się zmoczą,
Bo w tym kolorze przeczystym i śpiewnym,
Widać przebyty wielki kawał drogi
Bo w oczach smutny odcień, niemy trwogi.
Jak w masie pary na szlaku podniebnym.
Chór – Oczy niby len kwitnący,
Prostaś jako on stojący.
Poplątane twoje włosy
Widać jednak białe kosy
Twoje piersi wystające
To kasztany gorejące.

69

Jagoda – Za co mnie tak hołubicie?
Chór – Boś porankiem jest o świcie.
Jagoda – Za co mnie aż tak lubicie?
Chór – A za piękno,…
Jagoda – to widzicie!
Chór – Wkoło jest zielono, kwiaty
Trawy, śnieżyczki, bławaty,…
Jagoda – Są chyba inne widoki.
Chór – Tak, rzeczki , bystre potoki,
Jest czerwony zachód słońca,
Który nie oznacza końca.
Jest też nasza morska fala
Co pieszczotą swą zniewala,
Są wapienne białe brzegi,
Są zielone mokre łęgi
Pełniutkie barwy i krzyku,
Góry co skrzypią o wschodzie
Skrzypią o twej urodzie.
Jagoda – Głosie, co ja temu winna?
Może kiedyś będę inna.
Chór – Wiedz, że twej piękności trwanie
Wzbudza w nas duże uznanie.
Dla dzieła matki natury,
Modrych oczu, białej skóry,
Ciekawi my też niezmiernie
Gdzie to żyje takie plemię?

70

Jagoda – Jestem z Chyżna nad Warnową
Żyłam z bratem, matką wdową,
Jednak ja, tylko ja jedna,
Półnaga, bosa i biedna,
Z bogatej władyki chaty
Uszłam bez honoru straty.
Gdy Sasi nas najechali,
To w kącie dziewki trzymali.
Kolejno na beczkę brali
I jak chcieli tak trykali.
Wiesia Dołęga krzyczała,
Nogami długo wierzgała,
Najpierw ją całą utopili
Potem długo pasem bili.
Kiedy wojak zrobił swoje
To rozcięli ją na dwoje.
Skoczyłam z izby w ogrody,
Jak zwierz z lasu w zagaj młody.
Ludmiła – Pod Zwierzyn nas przybywało.
Swoje dzieciaki trzymało.
Starców tam jeno nie było,
Wielu w jamach się ukryło.
Nie chcieli odejść swej ziemi
To też chowali się w ciemni.

71

Sklepów, gajów i zarośli,
To ludzie spokojni, prości.
I 0ni nie przypuszczali,
Że Sas nawet gaje spali,
Że to szturm, atak ostatni,
Że nie wyjdą z Sasów matni.

Pod Zwierzyn wciąż przybywało,
Zwierzyna przecież nie znało,
Dzieci i dobytek gnało.
Nieśli swoje święte bóstwa,
Jak srebrne świecące lustra.
Jeden był cięty w ramiona,
Nim doszedł bramy, to skonał.
Gdy już słonko całkiem zaszło,
Niekłut puścił puste miasto.
Potem byliśmy w drodze,
Kupą zawsze i w gromadzie.
Konie trzymając za wodze
Bo tylko w stadzie
Słowo otuchy
Chleba okruchy
Gorąca strawa
Władyki prawa

72

Ciągle w odwrocie
Tych sążni krocie
Nogi przebyli.

Grząca – Nadchodzą tułacze!
Wielety, Głomacze,
Dalekie Drzewianie
Zbite i skonane.
Szukają schronienia
Twego dębu cienia,
Cisława pomocy
Przed nadejściem nocy!

Duet – Uroda jej ciała
Mnie tutaj zagnała.
Przed gniewem tyrana
Opuścilim wioski
Chociaż nam nie znana
Droga ni sąd boski.
Gore co zostali
W męczarniach zmierali.

Chór – Zapłonie miłość
Odnowim czas.

73

To nasza radość
Przygarnąć was.
Zapłonie miłość
Odnowim was,
Odrodzim plemię
Bo żyje w nas.
I każdy wasz gest
I genów test,
Boście jak kłosy
Bez rannej rosy.
Podagra zwali
Tych co porwali
Z liści dębu twą sukienkę
Co dotkneli twoją rękę.
Gdzieś tam, wszędzie,
Też życie będzie,
Zielone pola,
Zielone łąki
Uprawna rola
Grochowin strąki.
Za tobą tera
Sas ziarno ściera,
Zdeptana trawa
Pod starym dębem
Złamana ława
Przed pustym zrębem.

74

Dobek – Szłem z sąsiadem do Drawęcy
Na plecach kilka zajęcy.
Udane to były łowy,
Czekały nas białogłowy.
By strawę ciepłą uwarzyć
Mięsiwa w piecu usmażyć
Uda i combry te wędzić
By zimę chłodnawą spędzić.
W zaśnieżonej zimą chacie
Na zapiecku i na macie.
Powiadalim różne baje,
Że dziewki chętne są w maje
Gdy zieleni pełno w koło,
I gdy skowron śpiewa wesoło
Gdy ziemia ciepłem paruje,
Gdy aż jucha się gotuje.
Burzy umysł w młodym człeku,
Broisz będąc w takim wieku.
Doszlim stromych brzegów rzeki
Tam na drugim konne człeki.-
Gdy nas tylko tu ujrzeli
Gromko obco zakrzyknęli.

75

Nieznana jakaś ich mowa,
Duża czarnowłosa głowa.
Natychmiast rzucilim łupy,
Patrzym, tam za brzegiem trupy,
Szybko gnamy w górę rzeki.
Prędko bieglim chyba wieki
Ustały goniących krzyki.
Miłe słychać trzmieli bzyki.
Nasze udręczone nogi
Narobiły dużo drogi,
Udręczona nasza głowa,
Co się stało? Cicho woła.
Chór – Nie masz już ludu
Nie czekaj cudu!
Uchodż za Pianę,
Uchodż za Odrę.
Zaniechaj płaczu
Biedny tułaczu.
Tam u Polan też są łąki
Wróble szare, hyże bąki.
Dziewki takie niby kwiat
Drogi do nich wielki szmat.
Ruszaj szparko,
Tam nad Wartą
Inny świat
Każdy brat.

76

Ludmiła – Wojacy szarpali suknie
Ściągali bardzo okrutnie,
Oj, dziobali moje ciało
Chociaż latek tak mi mało.
Hostio! Splamiona czerwienią,
Blaski barwy nie odmienią.
Siostra upomni się za mnie
Choć miną lata, wieki i dnie
Rozpozna te straszne katy
Ubrane w suknie w szkarłaty.
Obca im słowiańska mowa,
Nasza pieszczota domowa
I naszych niewiast udręka.
Obce woje nawet z chłopców
Szybko ściągali porcięta
Wśród śmiechów ciągnęli ich w rów.
Cisław – Może to tak być?
By w nierządzie żyć?
Chór – Inne u nich obyczaje,
Chłop na pachole nastaje.
W księgach toto wyczytali,
Stąd koszul swoich nie prali,
Myśmy gaje szanowali
Oni gaje wycinali.
Dolo, kiedyż przyjdą wieki

77

Chroniące dęby i smreki,
Każdy kamień wyrzeżbiony
O twarzy na cztery strony.

Jaksa – Taki żal we mnie ogromny
Teraz jestem tu bezdomny.
Jednego mi szkoda, żal,
Że bez ciebie ruszyłem w dal,
Że nie masz mogiły,
Może krzewy cię pokryły.
Matko! Dałaś mi szybko to,
Wepchnęłaś nas dwoje w błoto,
Ten sznur w moczarach ratuje
Po czym się suknie związuje,
Wepchnęłaś nas na nieznane
Do wody, na ślepy los
Trzymać dwa końce związane.
Snopeczek, w nim ziarenek kłos,
Mamo, głośno krzyczałaś,…won
Wepchnełaś siłą w bagna toń,
Wołałaś,- na białą brzoze!
Przejdzieta, toć to nie morze!
Rankiem łoś tędy przepływał
Sapał i porożem kiwał!
Potem w prawo w ten stary bór,
Na sosen czarny gęsty mur!

78

Trzymajta się dwoje za sznur.
Mamo droga! Mamo moja,
Tyś nam tę drogę wskazała
Chociaż ty żeś jej nie znała
Przez obcego bitaś woja.
Mamo, brak we mnie radości
Gdzie dziś leżą twoje kości?
W chacie twojej już obcy śpi,
Mamo, gdzie twoje złote sny?
Zawsze, mamo, mówiłaś mi,
Że do chaty mocne są drzwi,
Że na grodach wojów mnogo,
Teraz stąpasz nieba drogą.

Chór – W ciężkich bojach Orlę wzięto,
Niekłuta ubito, ścięto.
Złamane są wojska słowian
Więc niewolnik jest połowian.
Niedobitki rozproszone,
Cięte, gnane i trzebione
Mają ciężkie rany, rany,
Pobite nasze słowiany!

Posłaniec – Już Arkona dymem wzięta,
A załoga w pień wycięta.

79

Światowita porąbano,
Żerców batem nakłaniano
By wydano skarby boga.
Jeżeli im szyja droga
Żerca Dobiegniew ubity,
Dambor na pal ostry wbity.
Na swe oczy sam widziałem
Tam przy bramie, tam gdzie stałem.
Władyk Grząca klasnął w dłonie
Dłońmi chwycił się za skronie,
Dużo nabrał wiatru w miechy
Dmuchnął w ognie , tam na strzechy,
I zawołał; Bałtyk pomści,
Danów czyny. Z falą wróci.
Chór – W Karenicy trwoga
Po złamaniu Boga.
Ciągle ktoś przybywaa,
Ledwo tchu dobywa.
Zbiegi wynędzniałe,
Twarze czarne, białe.
Dzieci wybiedzone,
Koszule znoszone.
Kiedyś torf nosili
Lub młodszych bawili.
Teraz są ich oczy
Jakoby bez mocy.

80

Posłaniec – Co robić, Cisławie?
Wokół jest bezprawie.
Który nas ubije
Ten bez grzechu żyje.
Odpust ma od rzezi
W kark toporem mierzy.
Krew naszą popija,
Spiżem w nas wywija.
Ludy! Gore nam, nam,
Już nie ma żywych tam.
Chór – W Karenicy tłok,
W Karenicy mrok.

Kurier – W trzcinach zalewu
Cichego Stawu,
Łodzie żaglowe
Odbić gotowe.
Póżnym wieczorem
Związani słowem
Ominą grody
Dojdą do wody.
Tam gdzie rzeka Wkrza
Stara jest puszcza,
To tajna przeprawa
Od Bogusława.

81

Iść na Warpno
Tam płytkie dno.
Przepłyniecie nocą,
Żagle znów zawrócą.
Bóg wasz jest wielki
Lecz ślad zginie wszelki.

Cisław – Tam gdzie Wisła płynie
U Polan braci krainie,
Chłopaka, siostrzeńca tam mam.
Teraz tylko tam się udam.
Z Masława, z Płocka on rodu
On był tu kiedyś za młodu.
Aby dom matki zapoznać,
To on onegdaj dał mi znać
Przez umyślnego człeka
Że w razie przegranej czeka.
U siebie nad Wisłą, na mnie.
I moje rodowe plemię.
Ciemną nocką tam się udam
A za mną wszystko to ,co mam.
Ziemio! Masz ojców szkielety
Dzieci uchodzą na wieki.

82

Po tobie biegałem boso
Siejąc z ojcem rano proso.
Ziemio ma ! Tyś nas żywiła!
Przez lata, ziemio przemiła.
Ziemio czarna ukochana
Własna nie obiecywana.
Nasza rodzinna, rodowa
Do łona przyjąć gotowa.
Prześwięte słowiańskie kości
Słoneczna ziemio radości..
Zielona, bogata w wody
Stubarwna, pełna urody.
To tu jako junak młody
Odparłem Danów podchody.
Ziemio Mściwoja, Wilczana!
Komu jesteś obiecana?
Tyś ojcowizną Nakona,
Teraz jego plemnię kona.
Byłaś ziemią ośmiu braci,
Dziś potomek ciebie traci.
Cicho w grobach kryjesz w sobie
Zbroje dawnych bohaterów,
Tych mężnych co w starej dobie,
Pokornie czcili Prowerów.

83

Chór – Wiater niesie
Krok po lesie.

Cisław – Tłuszcza idzie z wyciem,
Czas uchodzić z życiem.
Niech ktoś nie obali
Płotu Łuny w dali.
Zagłada! Zagłada!
Lud mocą nie włada,
Trzymać się do kupy
Tworzyć małe grupy,
Iść za przewodnikiem
Po cichu, nie z krzykiem.

Chór
Krzyżowców – Bij pogana
Lej słowiana
Łap ich dziewki
Do zachciewki.
Alleluja ! Alleluja!
Tu na stryczku słowian buja
Zacięty wróg Pana Boga.
Do Chrystusa jedna droga,
Droga poprzez jego rany
Całkiem wybić te pogany.

84

Gloria, Gloria! Aleluja.
Stwory dziwne Rańskie ludy
Nasze prace, nasze trudy
Nad wycięciem tego ścierwa,
Po wybiciu będzie przerwa.
Bóg sowicie wynagrodzi
Alleluja! Bóg się rodzi!
Solo – Ja bitny ewangelista
Położyłem słowian trzysta.
Za to tyle lat odpustu
Mam ci z bożego dopustu.
Chór – Czornoboh kroczy
On ma złe oczy,
Za nim obwiesie
Zagładę niesie.

Dobek – Tutaj moje plemię
Szlochem żegna ziemie,
Żegna nieme groby
Bo są wierne raby.
Żegna swoją Brenne
Moje olemnie plenne.
Bogusia – A ja żegnam chatę białą
Wiosną wapnem malowaną.

85

Wyrko słomą wymoszczone
Teraz idę w obcą stronę.

Drożko – Z rodu Sosnów jestem Drożki
Już ostatni płaczę gorzko
Po stracie ojca dziedziny
Ruszam w nieznane krainy.

Ludek – W rzece Trawnie starsi
Chwytali węgorze
Młodzi spode darni
Ciągneli piskorze,
Och! Żegnaj ,Lubeka,
Nie wiem co mnie czeka.

Jaksa – Żegnaj, ty mój stary dębie,
I kniaziu Cisławie
Nie zapomnę mowy w gębie
Nowy ród tam sprawię.

Żerca -
Balet na motywach kujawiaka
Czy to zjawy?
Czy to nawy?

86

Czy to pary?
Czy opary?
Widzę taniec duchów
Nie rozumię ruchów.
Czy to kośba
Czy to siejba?
Może rwanie lnu
Podczas złego snu?
Nie mają twarzy
Duch próżnie waży.
Chyba coś sobie teraz śpiewają,
Garścią nicośc za siebie rzucają.
Ich stopy małe
Jak suknie białe.

Mirek – Jestem znad Drawęcy
Idąc w obce kraje
Poszukam tam Drwęcy
Malwą dom umaję,
A z dziewką Polana
Od samego rana
Grabić będę łąki
Z bólem tej rozłąki.

87

Jagoda – Jeszcze my żyjemy
My życie dajemy,
Jestem przecież młoda
Jak leśna jagoda.
Ja twoje żołędzie
Pozasiewam wszędzie.
Przyrzekam ci ,dębie,
Że nawet na zrębie
Na wrzosu kobiercu
Zrodzą tych ,co w herbcu.

Chór – W Karenicy trwoga
Po spaleniu Boga.
A w Arkonie cisza
Na wieki zawisa.
Jeno białe mewy
Wykrzykują gniewy
Bo pożoga miasta
Prawie chmur dorasta.

Napisał; Wiesław Kępiński 1998r.

88

Wiesław Kępiński

B o l k o w y G o n i e c

Dobropol – W tym rogu uroda
W tym gruba jagoda.
W ten widny róg trzeci
Ćma szara przyleci,
Ale ten róg czwarty
Zamieszkają czarty.

Więc go dziś wybielę
I szyszką wyścielę.
Aby gnom złośliwy
Był tu nieszczęśliwy.
Tę ławę tak przechylę
By mu było niemile.
A smolną żagiewkę
Wetknę w każdą listewkę.

Dom ten będzie szczęśliwy
Długo,zawsze do chwili
Gdy do rogu czwartego
Nie wejdzie dusza złego.

89

Bolko – Oj, my tu już nie czynimy
Takich obrzędów słowiańskich,
Sami nowych nie robimy,
Jesteśmy w kręgu chrześcijańskich
Modłów, to sobie chwalimy.
Bo jest w nich, oj, dużo lepszych,
Pierwiastków, co są lepiszczem
Powiązania duszy z sercem.

Od egzorcyzmów są kapłani,
Co w obcym nieznanym języku
Mówją. Dobrze z tego są znani.
Szepczą modły nawet na śpiku,
I nas tak nauczają ,drani.
U was jest nadal bóstw bez liku,
Myśmy nie godni łaski Pana.
Wiara dziadów u nas nieznana.

Ta wiara jest mocna, twarda, prężna,
Pełna dobroci, łecz gdy coś trzeba
Okazuje się bardzo orężna.
Wszystko dla dobra pańskiego nieba,
Brać tej religii niezwykle mężna

90

Walczy i wówczas, gdy jest brak chleba,
Potrafi znieść trud znoju dla Pana.
Dlatego w kraju chętnie witana.

Jam pełen szacunku dla waszej wiary,
Którą znam z opowiadań mych wietników.
Tutaj my nakładamy pewne kary
Na opornych, nasyłamy strażników.
A nawet do lochu, woda, chleb, lary.
Lub mieczem nakłaniają, gdy mało słów.
Takie to inne rządzą u nas prawa
Zmieniają się też, jak kurs zmienia nawa.

Każmir – Czy mamy się tutaj, kniaziu ,czego lękać?
My przybysze, posły znad rzeki Haweli
Jesteśmy od Prowego, nie będziemy klękać.
I żeby nam czasem czegoś nie ucięli,
Byśmy nie musieli pod batem stękać,
Boby nasze powiązania diabli wzięli.
My wiemy dobrze, że grożne obrzędy
Są u nas i tutaj, u Sasów, wszędy

Przybylim my tu na ciche wezwanie

91

Twoje, kniaziu. Widzimy w tym ratunek.
W tobie go widzimy, kniaziu i panie
Wielki, chcemy tu załatwić sprawunek,
Wiadomo ,co będzie, gdy nas nie stanie,
Gdy Sasi najpierw nam zrobią szlachtunek!
Nie jesteśmy sami my, Morzyczanie,
Po cichu wspierają nas Hobolanie.

Bolko – Mówcie zatem, czy mój goniec ukryty
Dla niepoznaki w łachman stary zgrzebny,
W kaptur pątnika, wędrowca spowity,
Człowiek chromy,połamany i biedny.
Zawsze cichy, niemrawy, znakomity
Jego ród, wielki, po wieki chwalebny,
Przekazał wam moje tajne pytania?
Czy do współpracy tajnej ktoś się skłania?

Każmir – Tak. Wysłano nas dwóch, by nic nie przekręcić.
Plemię nasze chce chętnie pod twe rozkazy,
I opiekę, ale żercy nie chcą stracić
Wpływu na wychowanie ludu. Dwa razy
Nam mówiono. Bogowie zostają! Płacić
Daninę będziemy. Woje niby płazy
Czołgać się będą. Służyć wiernie i wiecznie,
Czy to w mróz, mgły i wiatr, słotę lub słonecznie.

92

Dobropol – Potrzebne będą przysięgi, śluby,
Dla zdrajców lochy,topienie
Gdy trzeba to nawet dyby,
Bowiem za ślubów zranienie
Najpierw oplucie i kij gruby
Potem za koniem wleczenie.
Ścierwo zdrajcy wilki w lesie
Szarpią, każdy coś niesie.

Na piśmie ma być pisane
Przymierze, na zawsze, na wieki
Bo słowa jak liść rzucane
Służą krótko. Są przecieki
Więc tajne pismo i lanie
Przysięgi, na miecz i wiki.
Wówczas potem wojsko Polan
Wejdzie na ziemie Morzyczan.

Bolko – Warunki przyjmuję, na nie się zgadzam
Zasady są trwałe, mocne nie liche.
Jedno mnie trapi i to wam powiadam
Między nami są jeszcze ziemie Suche,
Nad rzeką Nutą , którymi nie władam,
Bez tego pomostu związki są kruche.

93

Tam zajadłe głupcy. Nie chcą współpracy,
Chociaż w Barlinie to nasi rodacy.

Każmir – Wielki książę, jeżeli wolno powiem,
Że żercy kazali zwrócić uwagę
Abyś na północ wzrok obrócił, bowiem
Plemiona Lucic, gdy poczują nogę
Twoją. Może skoczą z wielkim hałasem
Jaki czynią. Gdy zobaczą gdzieś trwoge.
Wieleci są mocni swym Świętym Związkiem
Będą zagrożeni naszym zalążkiem.

Bolko – Brak możliwości z Wieletem układów,
Mamy nie tylko odrębne dążenia
Ale widzimy w sobie tylko wrogów.
W Polanach widzą swoje zagrożenia,
Oni nie raz chcą podać rękę, by znów
Bać się naszego Pana Jezu cienia.
Prawdę mówiąc pragnę tylko jedności,
Bo siła nasza jest w Słowian całości.

Lucice pragną uderzyć na Polskę,
Więc czekają chwili naszej słabości.

94

Bo gdy utracimy swe ziemie Śląskie,
Stracimy bazę tam słowianskowości.
Dlatego Południe jest takie ważkie,
Nie trzeba do tego wielkiej mądrości.
Boimy się zmowy Niemieć i Lucic
Oni to za gardło chcą nas uchwycić.

Jeżeli z nami zwiążą się plemiona,
Znad Steknicy, Doszy, żródeł Hoboli,
Jeziora Morzyckiego. To korona
Mocna wyrwie ich z Niemieckiej niewoli
Bawarów. I wielkich rzeczy dokona
Gdy wszystko się między nami ustali.
Paktem przymierza , tylko rozumnego,
Dla dobra tych plemion, dla dobra swego.

Dodropol – Takiego pragniem właśnie paktu
O jakim mówisz, wielki panie,
By wytrwał wieki dobrobytu,
Gdy na czele Bolesław stanie.
Gdy serce pełne u nas zachwytu
Bić będzie, a nigdy nie stanie.
Takiego paktu od miłości
Pragniemy my i dziadów kości.

95

Już zniemczeni są Drzewianie,
Takoż i inne zza Łaby
Brdanie i biali Chełmnianie,
Ciężkie dla nich Saskie graby
Choć mężni byli Lipianie,
To złamali ich tam Szwaby.
Mowa tam tylko niemiecka,
I czarna u kobiet kiecka.

Wyginiem wszyscy, jeżeli
My nie połączym się szybko,
Jeżeli nie będziem mieli
Jednego władcy ,ty Polsko
Nad tobą orzeł się bieli
Wysoko, mądrze i bosko.
Zostań mym orędownikiem,
Ze swym orzełkiem bielikiem!

Zostawiamy nasze konie.
Chyba pójdziem pieszo w doma,
Bo koń w błotach tonie.
Droga nasza długa, stroma,
Mijać Wielatów na stronie
Trza przejść Niemca ,gdy on kima
Spity u rogatki miasta
Trzeżwy tęgo batem chlasta.

96

Bolko – Wracając dziś uważajcie na siebie,
Ja cicho będę się gorąco modlił
Do Pana Boga chrześcijańskiego w niebie
Byście dotarli , by was nie zachwycił
Gdzieś Wielet albo Niemiec na kolebie.
Jednak gdyby was ktoś batem, drągiem bił
Macie zachować naszą tajemnice,
Bo zginą ziomkowie, nawet rodzice.

Na wszystko się zgadzam, nawet religie,
Jeno ma być mężny jeden władyka
Co wojów sposobi o dobrym chlebie,
Do wojny niech nikt mi nosa nie wtyka,
Na czele drużyn wojów widzę siebie,
Kto się wtrąci, dostanie w ucho pstryka,
Reszta wasza, obrzędy, obyczaje
Tak żeśmy uzgodnili, mnie się zdaje?

O naszym tutaj spotkaniu nikt nie wie,
Tylko ja, wy dwaj i łącznik z Dziewina.
Wracajcie więc do Brenny w pielesze swe
Wiadomości z hasłem „Warta” zawsze z rana,
Dać łącznikowi na odzew ten,”Wola”.

97

Bez hasła sprawa może być przegrana,
Hasło jest tajne i tylko wasza śmierć
Do grobu ma prawo sobie je zabrać.

Duet – Na słowo twoje
Pójdą nas roje,
By Niemiec tęgi
Brał dobre cięgi.
Słowian roty chroń,
Masz mocarną dłoń.

Bolesławie Chrobry,
Woj u ciebie dobry.
Każdy ci wierzy,
Co do boju bieży.

Więc wygraj wojnę o swe dziedziny
Zbierz hufce zbrojne, Nie oddaj krzyny,….

Pikieta – Co to za śpiewy? Stój, halt, stać!
Coście za jedni, wasza mać?
Gdzie wy miesiąc cały byli?
Gdy my tu Stodoran bili?

98

Związać, brać ich do biskupa,
Tam dostaną tęgo w dupa.
To opowiedz przygody,
Skąd, dokąd i rodowody?

Tagino – Czekalim długo na nich, od tygodnia.
To oni napewno, ludzie od Dębów.
My pilnowalim dróg nocą i do dnia,
Ułapalim gdy wracali od wrogów
Przemknęli by, gdyby nie ta pochodnia,
Szli spać do chaty, bo wokół brak stogów.
Tak to ich straże nasze ucapiły,
I tu do mnie na plebanię sprowadzili.

Ktoś Witaj , Wielki Książę, najlepszy druhu,
Zgorszony wracam z podróży pątnika,
Bo ja zawsze pragnę własnego dachu.
Człek tam z techniką i brudem się styka
Ciągle. To powiem, nie będzie zamachu,
Bracia dwaj zgineli u Taginika
Calutki dzień żelazem ich męczyli,
A wieczorem na wzgórzu powiesili.

Bolko – Jest to coś potwornie dziwnego,
Skąd oni? Skąd znali kuriera?

99

Dziwne niezmiernie i dlatego
Przecie, że nikt nie znał, cholera,
Miejsca zbiórki ani ich ego.
Oj, gniew okrutny we mnie zbiera,
Mówiłem o tym na spowiedzi
Ungerowi, on w Rzymie siedzi!

Ktoś – Onegdaj był w Dziewinie u Henryka
Niby niewolnik, tak dla niepoznaki,
Jednak libacje, śmiechy i okrzyki,
Mówiły; my stare Saskie hulaki,
Póżną rozmowę Tagino zamyka
Unger wyjechał ,gdy zasnęły ptaki.
Tak mi się widzi, drogi Książę druhu,
Zważaj, przy jakim cicho mówisz uchu.

Ja będąc lata całe w Saskiej stronie
Widzę jak żyje i myśli duchowny,
Albo polegnie lub szybko utonie.
Mordując Kain stał się bardzo sławny
Więc myślą, że to właśnie mordowanie,
Ten zwyczaj opisany, zwyczaj dawny
Toruje drogę do Boga na krzyżu
I wizerunku w marmurze lub spiżu.

100

Bolko – Naokoło, gdzie nie spojrzysz wrogowie,
Patrzą, czekają, nie raz i napadną,
Od wschodu Jaćwingi,Rusini, Prusowie.
Lecz są słabi, więc czekają na ładną
Pogodę, lub by dzicy Mongołowie
Ruszyli ze stepów, więc mnie dopadną.
Trzeba ich osłabiać robiąc zajazdy
Tęgo bić w ciemię ,aż obaczą gwiazdy.

Największe jednak zło widzę od Sasów,
Tam jest potęga, dymarki i kużnie,
Pełno u nich kwadryg, karet, wozów,
Wiatraków. A u nas ludzkie mięśnie,
Ręcznie trą ziarno i szukają powrozów
A potem ręką się macha we śnie,
By jeszcze coś zrobić, czegoś dokonać,
Bo ciągle ciężko, ciągle mało psia mać!

Ktoś – No, nie narzekaj, Książe, wierzę w ciebie
Wiem, że nie ustąpisz. Jesteś jak góra,
Co powali nawet potwory rybie
Tak jak mnie zdjąłeś z rogów tura,
Zetrzesz każdego, co na Polskię dybie.
Powalisz. Pójdziesz naprzód z krzykiem- hurra!
Zbudujesz piękną i wielką krainę
Jeno beze mnie, bo ja wkrótce zginę.

101

Bolko – Krewniaku, nie zginiesz na Saskiej ziemi,
Zmienisz zawołanie. Pójdziesz do Grecji.
Ponoć tam naród Słowian i to nie ułomni.
Póżniej do Egiptu statkiem Wenecji.
Ciepłe strasznie to krainy Islamu,
O nie bardzo znanej nam tutaj nacji,
Zapamiętaj hasło „Tur”, odzew „Turek”.
Przy habicie zamień rzemień na sznurek.

Ktoś – Umawiamy się tak, że nie pochodzę
Z ziemi Polan ,a z dalekiej Wiślicy,
Lub ze Słowaków nad Cisną się rodzę.
Jako dziecko wojny, takie z ulicy.
Wiesz, na jedno oko ja słabo widzę,
To też schowam pisklę tej gołębicy,
U nogi szukaj papieru kawałek,
Póżniej spal, by nie został niedopałek.

Lutek – Jest umyślny, Bolesławie,
Siedzi tam oto na ławie.
Obcy, zna jednak języki.
Milczy, mówi, że z daleka,
Że na ciebie tutaj czeka.
Nie strzyżony on od roku,
Ma guziki, a brak troku.

102

Bolko – Zacz co za jeden ,z jakich stron?
Może diabeł, ma ci ogon ?
Przyleciały już jeżyki,
Przyleciały i bociany,
A teraz goniec nieznany?
Dawaj go zaś na widzenie,
Czy dostał strawy, wy lenie?
Gdzie spał? Obcy? Z kim rozmawiał,?

Może nóż ma za pazuchą
I jest w przebraniu ropuchą?
Coś za jeden? Jaki twój znak?

Tur – „Tur” jestem, a innych mi brak.
Bolko – Na Boga Pana! Jam „Turek”
Won wszyscy z izby, szparko precz!
Nie klękaj ,chłopcze, mów w czym rzecz?
Zawiązany widzę sznurek.

Tur – Jestem z Grecji ,aż z Sołunia,
Od kniazia, co to nakłania,
Nas do wiary. W tym ratunek,
By wyznawać jednego Boga.
Wszak jego jest mądra droga.

103

Bolko – Mów czy żyw, gdzie jest gołębica?
Tur – Żywie, chromy, ma blade lica.
Trzy roki jak wysłał ptaka.
Brak kuriera od ciebie ,panie,
Zmusiło go do wysłania mnie.

Mnogie tam nasze plemiona,
Chociaż górzysta to strona.
Dużo wśród nas jest Greka.
Nie na tyle, by nam grozić,
Chociaż lepiej samemu żyć

Sołuń rządzony przez Greków,
Jednak język nasz, Milingów.
Wiara Chrysta, noszą brody.
Śpiewu tu nie usłyszałem,
Inne tu krzyże widziałem.

Bolko – Czekaj chwilę ,chłopcze mały.
Spytam ,czy oczy widziały,
Dobek! Pytaj, czy ktoś młody
Gołębia białego widział?
Szybko, może ktoś go zabrał?

104

Dobek – Woj mówi, złapał gołębia,
Skubał, upiekł, miał na zęba.
Przegryzł plackiem, potem winem
Ptak kulawy, mięso zdrowe,….
Bolko – Uciąć zaraz jemu głowe!

Z gołębia robią potrawy!
Woja spytaj, jak kulawy
Był ten ptak? Czy był zranion?
Okaleczon ptak pocztowy?
Mało za to jego głowy!

Może jestem trochę srogi,
Dać rózgi w gołe nogi!
Niech każdy o tym pachoł wie,
Że co pańskie, to im wara!
Tak naucza Chrysta wiara.

Ten ptak niósł chyba pisania
U swej nogi i przez drania
Stracone tajne, no kto wie?
Jak ważkie. Mamy kuriera,
On narazie nie umiera.

105

Powiadaj dalej, mój chłopcze.
Słucham i milczę, nie przeoczę.
Wiedz twoje słowa są warte
Los ludzi, rodów i plemion.
Mów wolnp ,boś z dalekich stron.

Tur – Kniaż w habicie zwany Mirek,
Cichy to i spokojny człek,
Dał hasło, ale nie karte,
Bez hasła mogę nie wrócić.
Stron swych nie mogę zarzucić.

Bolko – Nie drżyj tak, toć u mnie jesteś.
Miłe słowa ,co przyniosłeś.
Zrobię cię swym powiernikiem,
Wrócisz z obstawą w swe kraje,
Gdzie oliwkowe są gaje.

My tu żyjem w ciągłych wojnach,
Pełno zasadzek na drogach.
Największy wróg jest sternikiem
Kościoła rzymskiego w Rzymie.
Ty jesteś bezpieczny przy mnie..

106

Tur – U nas w ziemi Iliryjskiej
Spokój. Napaści tureckiej
Się obawiamy. Ona zmieni
Wiarę w modły antychrysta,
To jest zła rzecz oczywista.

Zrodzon na Peloponezie,
U Milingów, obok leże
Jeziorców. Mnogo się pleni.
W Sołuniu jestem z dziewczyną
Grecką. Co ma kram z cytryną.

Wojen u nas nie pamiętam,
Żyjem sobie. Nieraz gdzieś tam
Są walki o bramy miasta.
Ja, Tur, nie pamiętam wojny
I lud u nas mało zbrojny.

Słuchy jdnak dziwne chodzą,
Dziwne lęki jakieś rodzą.
O Turku, co biczem chlasta,
On zza morza, hen, daleko.
Jeśli wojna, to od niego.

107

Gdy jechałem za dziewczyną
Do Sołunia, patrzę płyną
Wartkie potoki, strumyki.
Rzek takich, jak po drodze
Tu do was, w kraju nie widzę.

W Grecji, bo ją przejechałem
Na koniu. Ruin widziałem
Ogromnych dużo. Figurki,
Kolumny. Wszystko z kamienia.
Bo on nie lęka się cienia.

Jest biały jakby szlifowany
Stoją mury, arkady, bramy,
Dachy, gonty ciosane w bloki.
Półkoliste schody, teatry,
Gdzie pastuchy palą swe watry.

Ich kozy chodzą stadami.
Między oliwki i krzami.
Takie ich mnóstwo na drodze,
Że cały dzień czekałem jak kij,
Którym stada jeno nie bij.

108

Bo srogie psy ich pilnują,
Pastuchy chętnie poszczują.
Śmiejąc krzyczą; bo zagrodzę
Na trzy dni, stada nie ruszę.
Potępioną mają dusze.

Nie wiadomo, kto jak ? Skruszył
Budowle. Mury te ruszył.
Pastuchy gawędy gwarzą
O Bogach z czasów tak starych
Przez wieki przez lud zbieranych.

Ten lud Turków, co zagraża
Nam,to ponoć sam powtarza
O ludach ,co tylko parzą
Napoje z liści herbaty.
Droga do nich to spiekoty.

Piachy bez wody, pustynie,
Z których tam świat dziwny słynie.
Wiatry, strachy, suche skóry,
Studnie bez kropelki wody,
W których ptaki, czy nie gady.

109

Jechać tam trzeba dwa lata,
Z workami wody, bez bata.
Konie same idą jak z góry,
Bez podków, bo one parzą.
Kopyto.Na wiór je zwarzą.

Przejedziesz piachy, ujrzysz gaje.
Te biblijne ponoć raje.
Liście duże kryją konia,
Owoc z drzew wielgaśny leci,
A w nim mleko, w sam raz dla dzieci.

Dziwy, dziwy Turki bają
O bębnach, co same grają,
O porostach, co tworzą błonia,
Równiny, w których się gubisz,
Zamiast kamienia śmierć ujrzysz.

Przechodzą tam karawany,
Lud im przewodzi nieznany.
Są na wielbłądach garbatych
O długim ruń, owłosione
Raz na tydzień są pojone.

110

Bolko:
Ciekawe rzeczy opowiadasz,
Językiem Greków dobrze władasz.
Znasz może, chłopcze, też łacinę?
Ja widzę żeś z dobrego domu.
O tym co tu robisz nikomu.!

Nigdy ani jednego słowa.
Taka między nami umowa,
Gadulstwo ,to jest ta przyczyna
Złego i wielkiej nieraz szkody.
A tyś nie głupi, no i młody.

Ten, co cię tu przysłał do mnie,
Z wielkiego roduPolanie.
Dla dobra plemienia słuzy
Cicho, no i Panu Bogu.
Od lat nie przekroczył progu

Swego domu i swej izby.
Bez zachęty i bez grożby.
Nieraz wiadomości z podróży
Doniesie, uprzedzi, uczy.
Mówiąc; jestem ci z ulicy.

111

Donosi o grożbie napadu,
O wojach, kiedy u nas będą.
Jakie łuki, skóry, kolczugi.
Ile pieszych, ile rot konnych,
O brzuchach głodnych, czy też pełnych.

To wszystko ważkie dla obrony,
Zebrania sił i z jakiej strony
Oblegać będą. To wyścigi
O życie, dobro ludu, spiże.
Dla wietników w borze. Tam ich leże.

Gdy znienacka wróg uderzy,
Lud w nieładzie w bory bieży,
Ślad zostawią nogi, potem
Wróg idzie cicho ich tropem,
Oszczepem w pierś im mierzy.

Potrzebny mi kurier, chłopcze.
Wierny i cichy, co depcze
Obce kraje i ścieżki. Gdy
Trzeba nadeśle mi zawdy
Głos ,a w nim to co najlepsze.

112

Tur :
Jestem do twych usług, mój panie,
Dopóki bić serce przestanie.
Na Chrystusa i dobro duszy,
Taki piękny twój kraj. Cel dobry,
Dlatego cię zwą u nas Chrobry.

Nawet Grecy, ten lud ciekawy,
Kierują wciąż na Bałtyk nawy.
Lubią deszcze, u nich wciąż suszy
Kupują tu miękkie kamienie,
Dając w zamian spiż i krzemienie.

Ja chciałbym swą drogę powrotną
Nie polem, a wodą przewrotną,
Odbyć. Czekam na greckie nawy,
Zapoznam nowe jakieś kraje,
Ludność, obrzędy, obyczaje.

Do nas dobili Normanowie.
Już ich nie ma.Czy wrócą? A kto wie?
Czy to nie naród zły, plugawy?
Potrzebuję ja wiadomości
Dla Mirka pełnego czułości.

113

Ale medrca o tęgiej głowie.
Co myśli, długo za nim powie.
On mu nakazał wodą wracać,
Na tych Normanów baczenie mieć.
Czy mogę do Grecji wrócić chcieć?

Bolko :
Normanom pobiłem statki.
Zmietłem pola i ich chatki.
Nie tak szybko się odrodzą,
Ja, Wolin i całą wyspę
Narazie dzierżę. Ich topię.

Jeżeli chcesz dla mnie pracować,
Musisz język w swej gębie chować.
Gdy się wygadasz, to ugodzą.
Na nawę weżmiesz młode ptaki,
Schowasz dobrze we worek do klatki.

Papier uczepiaj im do nogi,
Zanim puścisz do mojej drogi.
Umówim hasło, bez którego,
Nie powierzaj i nie zawierzaj
Wiadomości. Wina mi nie chlaj.

114

Hasło „Ptak”, a odzew „Polanie”,
Gdy ktoś poda hasło, ty na nie,
Podaj odzew. Bowiem bez tego
Udawaj, że nic nie rozumiesz
I nie mów tego, co dobrze wiesz.

Tur :
A więc ktoś – „Ptak”, a ja „Polanie”,
Jest to wielka rzecz, to wyzwanie
Święte. Dla Słowian wszelkiej maści.
Ucho słyszy, dawać baczenie
Bo słowian są różne odcienie.

Jadąc przez Dunaj na Karpaty
Widziałem Słowian duże straty.
Zadane przez Serbów. Tam kości
Leżą. Za Stefana wspieranie.
Tam ,to każdy ma inne zdanie.

Mirek latoś z cicha mówił mi,
Że u German w ulu, oj, szumi.
Wiadomości miał z Bizancjum,
Tam posły wysłał cesarz Saski,
Celem wspólnego bicia Polski.

115

Bolko :
Słyszałem ja o tym, mój chłopcze,
Moje posły były w Bizancjum.
Może ja zawrę tam paktum
I upadek Niemców. A kto to wie?
Jak? Kto co myśli? I co powie?

Język możnych jak pokrzywa,
Kłamstwa i bzdury rozsiewa.
Jeno ramię zbrojne w miecze
Ma znaczenie przy układach,
W polu siła, nie w naradach.

Żegnaj, synu, tu nie byłeś.
Szczęścia chyba trochę miałeś.
Żeś dotarł aż tu do Płocka,
Wojów dam do Kołobrzegu,
Wypłyń, póki nie ma śniegu.

Kamienie takie koślawe
W Kołobrzegu, już na nawe
Otrzymasz. Niech ci tam służą.
Jantar ,to są w nim dziwy.
Na włos on jakiś chwytliwy.

Napisał; Wiesław Kępiński

116

Wiesław Kępiński

B a b a

Stargard Szczeciński 2000r.

117

B a b a

Stepem podmokłym, zielonym
Kopyta błotem się chlapią
Twarze kciukiem woje drapią
Pędzą polem nie koszonym
Stepem twardym a złoconym.

Już trzecią noc w siodle tyłek
Skaczący niby ten worek
Zwyczajny opukiwania
Jak flet stary złego grania,
Jakoby bez trzonka toporek.

Dekada już minęła, konie.,
Siwe od piany. Potu wonie
Kwasem szczypią po wojów oczach.
Popas po trawce w oczeretach
Na pagórkach stepu skłonie.

Tu chałup nie ma, ziemlanki,
W glinie twardej wyżłobione
Na ogniu stawiają bańki
Gotują krupe, wędzonki.
Mięsiwa zwane solonki.

118

Nim ogień zupę uwarzy,
Każdy z koniem cicho gwarzy.
Koń z worka swój owies chrupie,
O swojej myśli chałupie,
Koń wiadomo, nie ma twarzy.

Co mu tam gadka łatka
Daleko jego chatka,
Tu nawet dachów nie ma,
Każdy otulon drzema,
Śni, jak tam jego chatka?

Człowiek gdzieś pędzi , gna,
Sam chyba okolic nie zna.
Ciągle dziwi, patrzą gały
Na równin bezkres lub skały,
Z manierki okowitę chla.

Tu brak sioła, kurzej chaty,
Gdzie on tak pędzi? O, maty!
Słońca wschodu szuka? Skarbu?
A może na plecach garbu?
Lub nieznanej u nas waty?

119

W worku obrok, dobra nasza,
Jednak trawa to też pasza.
Nieraz puszczą nas na nią
Dranie. Spieszno im. Coś gonią?
Noc? Mają jednego Judasza.

Ciemno znów, dość obroku
Nie popuścił mi drań troku.
Tak i zdrzemnę się tu stojąc
Nie mogę ich głupot pojąć.
Jeść jest, nie mam owsa braku.

Toć niepomiernie mnie dziwi
Świt już dawno, a każdy śpi.
Rosa coraz większa siada
Aż z nochala kropla pada.
Nie są to chłopi leniwi.

Widzę tarczę, taka żółta,
O, ten się ruszyl., widać pchła
Szuka ciepła, łazi w majtki
Gramoli się na pośladki,
A więc, gdzie trzeba ugryzła.

120

Jestem koń.Póki kuśtykam
To w życiu radę sobie dam.
Ale w bitwie różnie bywa,
Nieraz łotr pod brzuch się skrywa
Żelazem ciach i upadam.

Oni miesiąc bez kąpieli.
Nie myją się ,choćby chcieli,
Pędzą na złamanie karku,
Tu nie ma śladu folwarku.
Głusz, gdzieś ptak świt chwali.

Słonko już dobrze dziś grzeje,
Wszystko śpi, nic się nie dzieje.
Konie gotowe ,brak ogni.
Nikt nie zdejmuje swych spodni,
Cisza, baba gdzieś mak sieje.

O, tętent, ktoś galopuje,
Wojak z konia zeskakuje.
Staje przy drzewku, coś gada.
Wnet z kilku wojów jest rada,
Każdy coś mówi i gardłuje.

121

Uderzymy ławą, frontem,
Aby odskoczyć przed zmrokiem.
Zmylić pogoń, zatrzeć ślady.
Przeć nazad. W nów, chociaż chłody.
Konie gonić rysim krokiem.

Jest trochę kmieci w kije zbrojnych,
Zdrowych, różnych i ułomnych,
Sługi mają jeno szable
Lub widły, takie jak gable.
Brak kozaków regestrowych.

To jest właśnie rozpoznanie,
Czas teraz nam na śniadanie.
Uderzą w samo południe,
Kiedy cień najbardziej chudnie.

Odpoczynek. Młoda trawa
To najlepsza w życiu strawa.
Laba , cisza i pustkowie.
Nie daleko gdzieś ludkowie
Nic nie wiedzą. Aż tu ława

122

Wojów zwala się na chaty.
Słychać najpierw głos zdziwienia,
Tatary to też są chwaty,
Więc łapią drąg od mielenia,
Krzyczą: bij wraże psubraty!

Wojsko łamie opór straży,
Siekerami rąbią krzyżak.
Pryska coś, o czym się marzy.
Żółte, ciężkie, chyba złoto?!
A więc gnalim tutaj po to.

Słychać huk piszczeli, a ja padam,
Moje kolano mam przestrzelone,
Ratuj, dobry panie – okiem gadam.
Rżę, rżę głośno. Mam uszy stulone.
Oni już odjechali. Skąd to znam?

Tak kończyłem nad rzeką Ob,
Swój święty, przepiękny żywot.
Więc nie narzekam na swój los
Pan mój napchał metalem trzos.
Zbuduje sobie w Kielcach płot.

Opisał; Wiesław Kępiński 2000r.

123

Wyprawa na Jaćwingów

Poemat

Stargard Szczeciński 2000r

Napisał; Wiesław Kępiński

124

Wisław – Dawaj nawęze
Za tą haręze !
Chmiel – Nie dam ci tego,
Stary lebiego,
Boś niby zły gnom
Najechał mój dom.
Wisław – Walczyć trza z wami !
Chmiel – My się nie damy.
Wisław – Nie broń tak chatki,
Bo będą jatki.
Chmiel – Bronimy grodu
Jak pszczoła miodu,
Szukasz zaczepki,
Otrzymasz klepki,
Słowo do cię nie dociera
Pachoł wrota już zawiera.
Nie brak u nas rohatyny
Nikt nie będzie szukał winy,
Ani twego żebra w lesie,
Bo wilk w gąszcze je zaniesie,
Wisław – Tom doczekał się zapłaty
Za to żem głupi przed laty
Wpuścił ciebie na polanę.
Ciebie, niby plemię znane !
Przybyłeś tu aż zza Odry,
Wziąłem,boś oczami modry.

125

Ale duszę masz szatana,
Nie płacisz,choć dań ci znana.

Chmiel :
Płacę zwierzem i to dużo,
Naraz zabrał stary Drozo
Dwie jałówki i ogiera,
Nie dam więcej, ni cholera!

Wisław :
Kiedy było, mów rzetelnie
Bo krew kipi jakoś we mnie.

Chmiel :
Będzie chyba dwa księżyce,
Pędził dań, w tym dwie żrebice,
Zabrał moje do stadniny.
Były to póżne godziny.

Wisław :
Nigdy Drożko w gród nie przybył.
Zaginął o nim wszelki słuch,
A nie był sam, było ich dwóch.
Szlak jam przecież mu wyznaczył.

Chmiel
Jeśli z gościńca nie zjechał,
A z tabunem nie dojechał?

126

Wisław :
Chciałbym z tobą pogaworzyć
Czy możesz chatę otworzyć?

Chmiel :
Broń niech u płotu zostanie,
Z nożem w ręku nie gadanie.

Wisław :
Zgoda, zgoda, kmieciu panie,
Jam kniaż, a sługi nie dranie.

Chmiel :
Matka ,dawaj chleb, pieczone,
Dzieci w komorę, na stronę,
Kniazia gościć będziem szczerze,
Jest bez broni, jemu wierzę.
Siadaj, panie, na zydelku,
Chleba dobędziem szufelką.
Matka w misę już nakłada,
Czym chata gości ,tym rada..

Wisław :
Ciekawe w czyjej komorze?

Chmiel :
Tak, może jeszcze są w borze!

127

Wisław :
W borach? Jeszcze? W jakim celu?
Gadajcie, bom ciekaw ,Chmielu.

Chmiel :
Czekają lodów, prze zima,
Kasztan kwiaty znowu trzyma.

Wisław :
Mówcie,coś podejrzewacie,
Ludzi wokół przecież znacie?

Chmiel :
Kniaziu,dziś Bzury nie przejdą
Ani też Wisły pod wodą.
Ale na wodzie
Po tęgim lodzie
Ominą brody,
Gdy będą lody.

Wisław :
Chmielu, kto to zacz?
Mów, na słowa bacz.

Chmiel :
To chyba Jaćwingi smolne,
Półdzikie ludy swawolne.

128

Małe to,zwinne jak żbiki,
Skaczą z zębami do grdyki.

Wisław :
Tu Jaćwingi koniokrady,
Co to nie ma na nich rady?
Już żegnaj, Chmielu, w drogę czas,
Wzmocnij wrota, skróć też wypas.
Swego zwierza zgoń do kopli,
Póki nie ma mrożnych sopli.
– – – – – -
Wisław :
Z kim to Drożko po dań mira
Ruszył w las po równonocy?

Komes :
Z gołowąsem, matka zdzira,
To osiłek pełen mocy.

Wisław :
I kto jeszcze przy Drożku był?

Komes :
Taki nierób, on gdzieś ubył,
Zostawił babę i przepadł,
Ostatnią suknię jej ukradł!

129

Wisław :
Gniazdo Lubka i nieroba
Do ciemnicy, aż choroba
Ich załamie, wówczas na męki
Takie, by głośne ich jęki
W całym grodzie słychać było.
Gdzie Drożko, co go ubiło?

Komes :
Tak jest, mój książę panie,
Natychmiast tak się stanie.
– – – – – -
Komes :
Mam żelazo, mam kończugi,
Biję długo jak dzień długi.
Gdy oporna jest ofiara
Bierze ją na spytki fara.
Tam wśród sługów Pana Boga
Ginie oporna nieboga.
Jeden z nich tym się wyróżnia,
Że po babie jeno próżnia.
Puste łoże, puste ławy,
Ponoć wziął ją Bóg łaskawy.
On baby nie uwodzi,
On wcale z niej nie schodzi.
Lubi leżeć cztery dni,
Krew wypije z lewej żyły.

130

Lubosława :
Mój komesie!
On śmierć niesie.
Zniosę głody
Zimy chłody,
Tęgie lanie.
Boże Panie!
Nie! Nie cystera
Co gada wiersz!
„Kiedy wejdziesz w sień
Swoją duszę zmień”
„Bogowie nam przykazali
Byśmy sobie baby brali.”
„Kobiet życie jest zbyteczne,
Dzieło Boga jeno wieczne”.
Komesie ratuj,
Lubek nie jest zbój!

Komes :
Gdzie jest Lubek?
Bo ci utnę
Wargi czubek.
Bałamutne!

Lubosława :
Toć ruszył z Drożką,
I od tamtej pory

131

Otwarte zawory.
Coś tam ludzie plotą.

Komes :
Co takiego, gadaj sprawnie?

Lubosława :
Że ubit, nie gnieć ,draniu mnie!

Komes :
I co więcej, gdzie przebywa?

Lutosława :
Jest w borze, gdzie wiatr zawiewa.
Pytaj cystersa, dużo wie.
Sobie nieraz długo plecie:
„Nie opieraj się sutannie,
Lecz śmiało leż nawet na mnie”.
A gdy było mu już dobrze,
Mruczał jako szumi morze.
„Panie, za twoje rany
Grzech straszny jest nam dany,
Który ciężko ponoszę,
O więcej cię nie proszę.
Wielka to mordęga
Gdy żywot się lęka”.

132

Komes :
To Lubek jego dzieciakiem?

Lutosława :
Pytaj cystersa, jest ptakiem,
Nie zaginie, nie uleci.
Owszem, klepie babom dzieci.
– – – – – -
Komes :
Książę, mój drogi panie,
Skończyłem gdy świtanie
Bieliło mury grodu.
Do niej nie mam powodu.
Wydaje się niewinna,
Powodów żadnych nie zna.
Dziwne coś o cystersach
Wieści ma w różnych wierszach.

Wisław :
Widzisz ,komesie, tam pępek sprawy,
Tam, gdzie jeno twarde ławy?

Komes :
Tak mi się dziwnie widzi,
Że ten co się brzydzi
Babą lub swawolą,

133

Co łeb w czubie golą,
Wiedzą więcej prawdy
Mnichy niż nam mówią.
Z duszy ludzkiej wyskubują
Wszystko. Nam milczą zawdy.

Wisław :
Chcesz powiedzieć ,by baby
Dać na męki w ich graby?

Komes :
Nie. Tak mówiąc po cichu
W naszym przesłuchać lochu
Jednego z nich, co gada,
Co wiersze niby składa.

Wisław :
A jak się wyda, Rzym klątwę rzuci,
Kazimierz w popiół gród obróci.!

Komes :
Można do lochu przywieżć go w pniaku,
Z powodu innych metod tu braku.

134

Wisław :
Tu, zgoda. Weżmiesz trzech zbrojnych,
Cichych, koniecznie mrukliwych.
Na grzyby do boru chodzą
Mnichy, toć w habitach brodzą
Wedle Krzywej Sosny. Tam siedż
Cztery dni. Sam i o tym wiedz,
To wszystko tajne, brak świadków.
Tam z nim spokojnie pogruchaj.
Pytaj, jego wierszy słuchaj.
Mało cztery dni, bądź kwadrę.
Potem wsadź go w wierzby rurę.
Wracaj sam do Kutna nocą
Wozem kmiecia, nie karocą.
Do lochu gada na długo,
Nie ciało ,a złam mu duszę.
Coś śmierdzi, tak sobie tuszę.
On dużo wie, on coś kryje,
Chyba nie dla Boga żyje.
No, za wcześnie na morały.

Komes :
Te puścić? Prawdę gadały.

135

Wisław :
Jeszcze nie.Najpierw wróć z pniakiem.
Jako chłop siedź nań okrakiem.
Cisza, wsio tajne, milczenie,
Żadne, żadne podejrzenie
Nie może być w ludzkich głowach,
Bo Kazimierz zrobi nam trach!
– - – – - -
Pawlus :
Czemu wciąż mnie trzymasz w wodzie?

Komes :
Bo pijawki dziś nie w modzie.
Za to, bracie, od modlitwy
Glony tworzą swoje sitwy.
Czerpią skórę powolutku,
Mięso do gnata do skutku.
Czasu mamy tutaj sporo
Może kwadrę! Ginę miro!
Pytam ciebie, gdzie jest Drożko?
Wiedzą sąsiedzi,
Jak to kto siedzi”.
Mów ,bo pożałujesz ,bratko.

Pawlus ::
To wiedza Pana jest mego
A nie zuchwalstwa, zła twego.

136

Spowiedż ludu sakramentem,
Nie wyrwiesz zachowaniem swem.

Komes :
Gadaj sobie zdrów
Co wiesz ,to tu mów,
Bo nie ujrzysz więcej baby
A bez nich wytrzymasz aby?

Pawlus :
No, słyszałem od wietników
W nas mają swych spowiedników,
Że w puszczy koło ruczaju,
Sieć smolne ludy rzucają.
Ryby pieką po ognisku,
Zęby białe mają w pysku..

Komes :
Wedle którego ruczaju?
Moje oczy wiele znają.

Pawlus :
Tam, gdzie dęby w kręgu stoią,
Niczym jazda, gdy do boju,
Sierpem rusza, zwarta w boki,
Wolno pierwsze robiąc kroki.

137

Komes :
Gdzie jest Drożko? Jego sługi?
Jak chcesz, to mów, czas jest długi.

Pawlus :
Jakaś głowa leży w błocie,
Jakby spadła z konia w locie,
Bo tulgała się zapewnie.
Ty tylko nie mieszaj w to mnie.

Komes :
Gdzie leży ta głowa? Gadaj.

Pawlus :
Sosna przez piorun spalona,
Za nią łęgów parnych strona.
Za łęgami parów krzaczasty,
Potem dąb gruby, nie liściasty.
Koło niego głowa leży.
Na niej ślimak stopą bieży.
Coś ,brachu ,taki dociekliwy?
Bóg patrzy, jest sprawiedliwy,
Wyciągnie mnie z tej opresji
Bym mógł nadal dotykać hostii.

138

Komes :
No i bab krągłe ramiona,
Jeno wiele jakoś kona.
Wstawaj, wracamy do Kutna,
Zbladła twoja morda butna.

Pawlus :
Co robisz, po co ścinasz wierzbę?

Komes :
Dla ciebie, tam ujrzysz babę,
Trochę twarde u nich boki,
No i żadne z niej widoki.
– - – – - -
Stach :
Wieśniak przywiózł pieniek wierzby,
Na niej chrust i trochę mierzwy..

Wisław :
Wpuścić pod basztę, niech zwali
Nocą go czarty nadali.
Z lochu więźniów przerzuć do
Budynku straży. Tam lud
Pieczę nad nimi otrzyma,
Jedna z nich to ponoć wiedźma,
Nie rozmawiaj bo uroczy.

139

I nietoperz w kołtun skoczy.
Żwawo, bystro do roboty.
Zważ, by drogi czarne koty
Ci nie przeszły. Bez księżyca.
Przyda ci się mała świca.
Jak się potkniesz, zmów paciorek,
Dziś zły dzień,ciemno, wtorek.
W takie noce wypoczęte
Zwidy chodzą ,niby święte.
Mruczą, drapią pieniek drzewa,
Jęk bolesny ich rozbrzmiewa.
Myślisz, męki ktoś przechodzi
A to wiatr smutnie zawodzi,
Albo skrzypi okiennica
Niczym kot albo dziewica.
W jesień różne stwory grają
Na gałęziach, na czym mają.
Nawet w pień się schowa strzyga
I okiem białym zamryga.
Więc uważaj, mój junaku,
Byś nie stracił nocą karku.
– - – – - -
Stach :
Rany boskie! Toć chrupanie,
Słyszałem,gdym przy furze stał.

140

Tom ścierpiał. Chłop zabrał konie,
Przepadł, chyba ze strachu zwiał!
Idę, zrobię szybko przerzut
Więżniów. Wojenny jest mój ród.
Obce mi zwidy, strzygi,gnomy.
Żywot nie płaski, bywa stromy.
Świeczkę w garnuszku już zapalam
Idę. Już się ,Panie ,oddalam.

Szare chmury wiater goni,
Księżyc jakoś od nas stroni.
Schował biel swą za ciemnicę.
Widzę jeno tam strażnicę.
Na niej garnek, a w nim węgle.
Głosy wojów dolatują,
Oni wciąż grodu pilnują.
Ani cienia ani szmeru
Tylko moje kierpce słychać
Jak stukają w kamień ścieru.
Konie zaczynają prychać.
Podszedłem i wołam straże,
Mówię im,- książę pan każe,
Wszystkich z lochu na strażnicę.
Mówię głośno, prawie krzyczę.

141

Brać potem ten pień wierzbowy
Niczym z drewna grób gotowy.
Wrzucić do ciemnego lochu,
Niech próchnieje tam potrochu.
Coraz ciemniej, coraz chłodniej
Już zaczyna padać. Od niej
Znów słyszę chrupanie. Gore!
Szybko wrzucić kłodę w norę!
Skoble, kłody już podparte.
Zuchów dwóch stawiam na wartę.
Nikogo oprócz komesa
Nie dopuszczć. Nawet biesa.
Ani czarta, nic żywego
Dla dobra i życia swego!
Ja odchodzę, bom zmęczony,
Coś mnie szarpie z każdej strony,
Coś mi miga przed oczami,
Jakby zmora lub twarz mamy.
Jest dość chłodno, mżawka pada
Wracam. Mirka będzie rada.
Ona w komin drewna wrzuci
Jeść da, a potem zanuci:
„ O sasankach
Obcych brankach
O miłości
Do starości
Stepach, hen, gdzie słonko wstaje
Gdzie gorące są ruczaje”.

142

Ona zna pieśni przedziwne,
Romantyczne, bardziej śpiewne,
Od swej niańki Tatarzyny
Co zna stepy, ciepłe Krymy.
W jasyr gdzieś wzięta,
Aż tu ściągnięta.
Mirkę chowała.
Opowiadała,
Pieśni nuciła,
Baje mówiła.
Idę szparko, mokro mi
Czy otwarte będą drzwi?
– - – – - -
Komes :
W lochu nasz siedzi gagatek.
Dużo wie.Tu kilka latek
Mieszka, żyje.Wie gdzie głowa
Leży Drożki. Czy jest zmowa?
Zna ruczaje aż do Wisły.
To mózg wielki, no i ścisły.
Widzę, że popęd do baby
Tylko maska.Czy on aby
Nie szpieguje? Gdzieś donosi?
On do kaźni aż się prosi.

Wisław :
Myślę tak samo. Zakryć loch.

143

Dać trochę słomy, no i piach.
Więcej żadnych tam urządzeń.
Pilnować w noc, także i dzień.
Ogłoś wolne polowanie
Z biegiem Bzury zwierza gnanie
Na Wisłę, Tam na Wiśle
Wojów ustaw bardzo ściśle.
Będziesz matnią i zaporą.
Ja z kmieciami i psów sforą
Od Kutna do Bzury ławą
Pójdę. Równą, liczną, głośną.
Ludzi żadnych nie ubijać,
Łapać, wiązać,tęgo ich lać.
Ktoś tam jest ,ma powiązania,
Ułapim, dostaniem drania.

Komes :
Ile ludzi mam ustawić,
Aby siatkę dobrą sprawić?

Wisław :
Dwa tysiące. Strzeż się ,chłopie,
Bo i martwy nieraz kopie.
My nie wiemy, co tam siedzi,
Może co i w beczce śledzi,
Ruszamy, gdy skończy się nów,
Ruszaj i czekaj, bądź mi zdrów.
– - – – - -

144

Dobosz :
Będzie polowanie w Bory Tucholskie,
Kto żyw, niech staje za dukaty polskie.
Leśne, wolne kmiecie chętnie
Się gromadzą, na Podkutnie.
To dla nich radość, wyżerka.
Pieczone wątroby, dudki
Gonitwa szeroka, wielka
Raz w jesień cieszą się ludki.
Każdy w swą garść widłak chwyta,
Cieszy się jego kobita,
Coś przyniesie ,a moneta
Z blaskiem takim, no i złota!
– - – – - -
Wisław :
Kogo złapiesz, na strażnicę,
Tam też ciemne są piwnice.
Lochu strzeż i nie otwieraj
Bacz, czy żyje, a spozieraj
W boki, kto loch obserwuje,
Czy napadu nie gotuje?

Ludo :
Zrozumiałem, czuję wagę
Twych zarządzeń, mam swą lagę
Na ciekawych, szable na złych.
Nikt nie złamie rozkazów twych.

145

Wisław :
Ludy ruszamy z nagonką
Aż nad Bzury niską łąką,
Lasem my do brzegu Wisły,
Trzymać kordon bardzo ścisły.

Ktoś :
Mówiono w Bory Tucholskie!

Wisław :
Tam łowią ludy pomorskie.
My zaś mamy swoje bory,
Więc nie chcesz iść? Jesteś chory?

Ktoś :
Tak kolano mi nawala.

Wisław :
Ludek, łap go, wiąż do pala!
Gdy z łowów udanych wrócę,
To mu w ucho coś zanucę.
– - – – - -
Wisław :
Mów ,komesie, co w saku masz?

Komes :
Jednego, co ma znaną twarz.

146

Ludzi czarniawych dziesiątka,
Bydła prawie że dwusetka,
Koni dwadzieścia przeróżnych,
Wiele szałasów, lecz próżnych.

Wisław :
Ten co za jeden, zwykły gap ?

Komes :
Stary znajomy, co przepadł!
Jaćwingi i inne plemię,
Szykują najazd na ziemię.

Wisław :
Tego lumpa do Poznania
Do Króla.Według uznania
Jego będziem postępować.
Resztę ściąć, w puszczy pochować.
Stada te zagnać do Kutna,
Część tego stada, no setka
Dla ludu rozdać i płacić,
Marsz doma, czasu nie tracić.
– - – – - -
Ludek :
Goniec na spienionym koniu
Wali w bramy! – u!

147

Wisław :
Więc dawaj go tu, a żywo!
Coś za jeden? Skąd przybywa?

Goniec :
Król Kazimierz z wojskiem idzie,
Siły zbierać. Jutro będzie!

Wisław :
Jakie zamiary, zimowanie?

Goniec :
Na Jaćwingi i inne dranie.
Wielka wyprawa, są przecieki,
Że aż do Berezyny Rzeki.

Wisław :
Jam jest gotowy w dwa tysiące
Jazdy. Mam chorągwie rącze.
Powitamy na Kutna błoniach.
Nikt z żywych nie zostanie w domach..
– - – – - -
Wisław :
Witaj nam na Kutna niwach.
Radość nam, a nie żaden strach.

149

Króla, pana Każimierza,
Witać. Otwierać odźwierza.
Twoje to wokół dziedziny,
Na których z łaski żyjemy.

Kazimierz :
Powstań już z klęczek, Wisławie.
Siądziem razem tam na ławie.
Omówim twe braki, troski
Obniżym podatek z wioski
Pójdziem do Dniepru lub dalej,
Długo będziem ich ścigali.

Wisław :
Tam jeno bagna a wody
Duże stada łosi, trzody.
Tam potopim swoje hufce
W bagnie, toni albo rzece.
Tam po mrozach trzeba nam iść
Lub po śladach nim spadnie liść.

Kazimierz :
Więc pójdziem sobie po śladach,
Nie czekamy aż do mrozów,
Tam zginiem w śniegu opadach,

149

Więc idziem konno, bez wozów.
Jutro o świcie ruszamy,
Przedtem z opatem gadamy.
Opacie, wynoś do Tyńca,
Nim szablą zatoczę młyńca.
Taki werdykt kapituły.
Dziękuj, że cię nie zakuły
Katy w żelazne obręcze,
Że nie giniesz w prawdy męce.
Ciężkie twych strzyżonych braci
Grzechy. Bo zdradą swej maci
Płacą za dobra, budowle.
Coś nabroił, nikt się nie dowie.
Uchodż, niech widzę twe ruchy
Pełne pokory i skruchy.
– - – – - -
Uwaga,podaję plany.
Te trzy tu na ścianie plamy,
To tu Mamry, Wisław z prawej
Strony, użyje jazdy swej.
Śniadrwy, obejdziesz ty, Kozieł,
Wszak to ty tam nagle iść chciał.
Ja pójdę szybko wzdłuż Biebrzy.
Zrobię łuk szeroki, większy,
I od wschodu dojdę do Łęka.

150

Tam spotkanie.Nawet pchełka
Nie wyskoczy z tego worka.
Używać piki, toporka.
W drodze spalić, tępić stada,
Wyciąć wsio.

Wisław :
a więc zagłada?

Kazimierz :
Na to się historia składa,
Mam głosy od ciebie ,Wisławie,
Również z Lublina, że o trawie
Mogą ruszyć dzikie plemiona.
U których zbroja jest pleciona
Z wierzby. Lecz jest ich mnogo, krocie
Spadną na głowy z wiosną w błocie.
Trzeba zawczasu karne roty
Wysłać, zniszczyć chaty hołoty.
Tych ,co Wisław wydusił w lesie,
Byli to czarnawe polesie.
Tworzyli obóz dla wyprawy,
By smolcy tu gotowe strawy
Mieli. I wciąż parli do przodu,
Nim nasi zawrą bramy grodu.

151

Więc nie mieli oni za Wisłę
Przepłynąć. Lecz czekać na siłę
Stepowych ludów. Jaćwingowie
Byli z nimi od roku w zmowie.
Forpocztę czoło tworzyli.
Po cichu w borach sobie żyli.
W Łęku podam dalsze plany.
Pójdziem dalej, gdy udany
Będzie pierwszy etap wojny.
W Łęku ja będę spokojny.
Dobranoc. Raniutko w pole.
Dziś modły i krzyż na stole.

Wisław :
Jedno, królu Kazimierzu.
Jaćwingi na bagnach leżą,
Nie lepiej zdrajce opata
Odesłać pod topór kata?

Kazimierz :
Pamiętasz o Bolesławie,
Który tron stracił w niesławie?
Za to, że biskupa zdrajcę
Uśmiercił. Dziś o tej bajce
Litanie kościół śpiewa.

152

Bo mu rządzić się zachciewa.
Trzeba lawirować, robić
Swoje, by kraju nie zgubić.
Mój ojciec szedł na Jaćwingi
Wojsko miało swe treningi.
Lecz gdy tam liście opadły,
Konie szybko w bagnach padły.
Dlatego ruszam już rano,
By skubać trawę nie siano.
By oczy tropem onych szły,
By nie opadły ponowy.

Wisław :
Dobranoc królu, wnet społem!

Kazimierz :
Dobranoc Wisławie, czołem!
– - – – - -

Widział ktoś kiedyś Biebrzy wody?
Te bez słońca poranne chłody,
Owadów zaciekłe watahy
A w krzewach bełtów ostre strachy?
W górze gęganie dzikich gęsi,
Łosia ,co racą błoto mięsi.

153

Ruchliwe kępy, gazów bąble,
Dziki ,co mają białe szable
Nie widział. To niech płynie
Bajdakiem na Polesie.
Tam wiatr mgły białe niesie,
Do nikąd. Z tego słynie.
Błądzisz po grobli stokrotnie
Aż dziki ci łeb utnie.
Nim głowa z karku spadnie,
Twe ciało w bagno zapadnie.
Znikąd ratunku. Po nich.
Wśród gąszczu nie ujrzysz strzechy,
Chyba, że dymek w krzewinie
Wolno nad chaszcze wypłynie.
Chata tam! Krzykniesz, tam chata!
Pędzisz ławą, ławy strata.
Bowiem zapada się w trzęsawiska,
A szyję oplata żmija śliska.
Pierwszy krzyknął jedno słowo,
Drugiego nie dał rady,
Bo już pod wodą z głową,
A ręce tańczą parady.
I one się w błocie chowają,
Błocisko od środka plaskają.
Tylko jeszcze płyną bąbelki.
Potem cisza. Ginie ślad wszelki.

154

Druh ogląda się z trwogą
Za suchą wąską drogą.
Patrzy, że stoi wśród wody
Co sięga do kolan ,do brody.
Krzyczy : ratunku, pomocy!
Łyka haust wody jak wiadro.
Potem ciemno, tak jak w nocy.
Ostatnie to dziś i jutro.
Coś go plasnęło po czole.
Łapie za nogi żurawia,
Lelo! To cud, który sprawia,
Żeś w górę wzięty, sokole!
Chwytasz powietrze, ptak krzyczy
Niczym paleni ogniem wilcy.
Na gęste trawy cię wyciąga,
Przy wtórze innych urąga.
Jak mogłeś podstępnie
Chować się w bagna wodzie?
On se dreptał sennie,
Myślał idzie po kłodzie.
Tak to się saga zaczyna
Jak wyginęła drużyna.
Wojów dzielnego Wisława,
Z których dla ryb jeno strawa.
Nie pociął wojów miecz wroga
Jeno fałszywa, zła droga.

155

Nie droga ,bo jej nie było.
Gdzieś jednak wojów ubyło.
Ślad po nich żaden, brak kości,
Nie płaczą żurawie prości,
Powierzchnia wody się marszczy,
Od wiatru, bąblów lub deszczy.
Zdumiony jawor zabarwił liście
Swe, w tysięczny kolor, oczywiście.
Teraz zgroza skrzywiła mu lica
Do tyłu! Tu pusta okolica.
Brzoza ,co szpaler w kępach tworzyła,
Zdziwiona gałązki rozłożyła.
Liściem żółtym wokół gęsto siała,
Sobie, sobie ze szmerem płakała.
Z wyprawy Kazimierz Sprawiedliwy,
Wrócił chory, prawie ledwo żywy.
W torfie zostawił wojów szeregi,
Za nim wróciły w sutannie szpiegi.

Stargard Szczeciński 2010r.

Wiesław Kępiński

156

S p i s t r e ś c i

1 Bitwa pod Przecławą 1
2 Śmiłowskie Pole 13
3 Jaczo z Kopanika 31
4 Przewłoka ośmiu braci, 47
5 Legenda o Raciborze 55
6 Pieśń o Mirce 65
7 Pusty Wieczór 67
8 Bolkowy goniec 88
9 Baba 116
10 Wyprawa na Jaćwingów 123.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz