środa, 27 grudnia 2017

"Wiersze różne"

1

O Alicji

Pośród zielonych wzgórz
Brukowana droga,
Niepotrzebny tu stróż
Gdy chętna nieboga.

Czy byłeś kiedyś w raju?
On jest tu w kotlinie,
Brak mu tylko ruczaju
I wspomnień o dziewczynie.

Miała jasne włosy,
A oczy niebieskie,
Niosła trawy kłosy,
Nuciła piosenkę.

Wspominam z lubością
Spacer ten szczęśliwy,
Poszlim w świat z godnością
Bośmy nie zgrzeszyli.

Zdroje, droga do pałacu i groty 52r.
2

Dla ochoty

Oj, wena, wena
Coś we mnie zmienia.
Jestem potulny
Jak pokój wspólny.

Coś tam rysują,
Nieraz malują,
Ale na pewno
Zawsze coś psują.

Liczę robaczki,
Popycham taczki,
Wylewam beton,
Na wspólny ten dom.

Tak se majstruję,
Gdy coś buduję
Dla dobra dziatek,
Bom „małolatek”.

Budowa szklarni w Stargardzie 80r.

3

R o z ł ą k a

Cichy wieczór bywa,
Cichy jak kochanie.
Czas szybko ucieka.
Szybko gdy świt wstanie.

Czemu krótka nocka?
Czemu chłód poranka?
Koniec już opłotka,
Zmęczona kochanka.

Tak szybko mija czas
Gdy gorąc płonie w nas.
Gdy ręce splecione,
Szukają się dłonie.

Niedosyt zostaje,
A tu ranek wstaje
Rozłąki to boleść,
Gdzie cię jutro znaleźć?

4

Kolor zieleni

Rośnie na topoli,
Zielenią swawoli,
Całujże dziewczyny
Gałązką zieliny
Do rana ,do woli.

Bukszpan jest zielony,
Jemiołą barwiony,
Tak zapoznasz dziewkę
Nieznaną ci Ewkę,
Z których przyszłe żony.

Już w lutym woła
Zielona jemioła,
Że miłość słodka
Jest pępkiem środka.
Gdy nóżka goła.

Całuj mnie, całuj,
Ustek nie żałuj,
Woła dziewczyna
Gałązkę trzyma,
Chwili nie daruj.

Żonie swej Halinie poświęcam ten wiersz , Wiesław

5

Malwina

Była taka jedna dziewczyna
Na imię jej było Malwina.
Ona kochała z całej szkoły
I spędzała ze mną wieczory.

Była przy szkole taka uliczka,
Zarośnięta, zaniedbana dziczka.
Tam razem na spacery zmówieni
Łazilim przy księżyca czerwieni.

Nieroztropnie te spacery przerwałem,
Bo za zarobkiem daleko wyjechałem.
Tak zgasiłem płomyk tlącego żaru,
Tak nie doceniłem przyrody daru.

Ku pamięci o koleżance z 49 r w Zdrojach
Malwinie Burakowskiej.

6

O s i k a

Listki się ruszają,
Choć wiaterku nie ma.
Cicho coś tam grają,
Słucha tego mama.

Potem się odwraca
I mówi do siebie,
Muzyka to praca,
Tu grają dla siebie.

Więc stanąłem ,czekam
Na szelest brzęczący.
Ktoś poruszył drzewem
Chyba i niechcący.

Znów brzęczą znienacka
I to nawet głośno,
A w mej duszy dziecka
Robi się radosno.

7

Powrót

Szedł bosą nogą kiliometry,
Podeszwy odpadły, są getry.
On z daleka. Z Port Artura, sołdat,
Dla Cara słowianin, Polak, brat.

Dawno już po wojnie z kitajcem,
Roczny urlop podpisał palcem.
Rano dostał do rąk rozpiskę,
Chleb i kociołek zamiast miskę.

Wędruje już kilka miesięcy,
Gotuje żryć z dzikich zajęcy.
To on sołdat niezwyciężony,
Chudy, brudny i zawszony.

Idzie do swego Biłgoraju,
Rodzonego sadu, raju.
By tam po trudach wojny
Zjeść jabłko, dar hojny.

Opowiadanie pana Zdzisława o urlopie swojego ojca
w 1906 roku. Mówił mi w 58r. Nazwiska nie pamiętam.

8

Olimpijczyk

Dążenie, zabiegi, zwycięstwa.
Dowód bezsporny hartu, męstwa.
Jeszcze jutro jedno. Oklaski.
Nie ma życia cienia, są blaski.
Czy przyjdzie czas zły? Niedołęstwa?

Brawa wciąż wszyscy tęgo biją.
Tu w kawiarni gdy kawkę piją.
Ciepła kawa i ciepłe nogi.
Pójdź, całuj mocno, chłopcze drogi.
Przegrani w barłogu już gniją.

Triumf ten trwa przez Olimpiadę,
Nikt nie może mu dać rady.
Nałapał dyplomów, medali,
Gdy wracał ludzie wszędzie stali,
Nikt nie wykrakał rychłą biedę.

Jednak upadł, skręcił kolano,
Za tydzień Jaśka już nie znano.
Druhy zniknęli jak opar błota,
Bo była to zwykła hołota.
Faceta bez spodni chowano.

Z opowiadania ojca, o sportowcu w Dobrzyniu, 38r.

9

Kości Podola

Wczoraj „Pożoga”.
Dziś „Czerwone Noce „.
Obcy rządzi, jest trwoga!
Szykuj tobołki i koce.

Przedwczoraj rzeż Humania,
Wzięcie Baru przez drania,
Co godności dostał z Polski,
Potem wyciął lud podolski.

Na Podolu nasze kości,
Te dawne gnaty spróchniałe
Tłumaczę to jegomości,
On stawia sobie kabałę.

Kto upomni się o gnaty
Dziadów, ba ,nawet i taty?
Co zaginął nocą ciemną,
Leży teraz gdzieś pod ziemią.

10

Bywaj że….

Bywajże dziecino,
Luba ma dziewczyno.
Czekam ja w dolinie,
Gdzie strumyczek płynie.

Moczę stopy w wodzie
Przy swojej zagrodzie.
Darń tu jest zielona,
Na niej rosa kona.

Słonko patrzy z nieba,
Ciebie tu potrzeba.
Bywaj, córko Diany,
Czeka tu kochany.

Twoja cud uroda
Krasy łąkom doda.
Ubarwi doliny
Lico mej dziewczyny.

11

U bramy…

Znów u wiejskiego płota
Stanęła jak tęsknota.
Patrzy wciąż na murawę,
Gdzie wieprzki robią wrzawę.

Za płotem są ogrody,
Tam sad jabłoni młody,
Sadzony jej rękoma
A ona nie ma doma.

Stoi, płacze u bramy,
Wzrok jej zadumany.
Poszła w świat wielki z wampem
On cham ją puścił kantem.

Teraz nie ma opieki,
A świat przed nią daleki.
Tu była kiedyś panią
Ze swoją córką Anią.

Z opowiadań mojej babci Konstancji w 1964 r.

12

K o c h a n k o w i e

Najpierw milczenie,
Pieszczot dzielenie.
Fletu gdzieś granie,
Czyste posłanie.

Potem potrzeba
Na przekór nieba
Związana z ciałem
Pachnąca migdałem.

Później zmęczenie
W źrenicach cienie.
Nagła zachcianka,
To kawy szklanka.

Słuchaj ,maluśka,
Wyskakuj z łóżka.
Najpierw daj kawę,
A potem strawę.

13

A j n o w i e

Katorżnik owinął stopy szmatą
I wyszedł w krzewy za chatą,
Stojącą na dzikiej wyspie Sachalin.
Tu nie ma paproci, drzew, malin.

Nie ma też chat, a wśród drogi
Leżą kamienie, skały zawalidrogi.
Mieszka się w szałasach krytych skórą,
Wśród ludu mającego cerę burą.

Zarost na ciele jak u wołu,
Na próżno szukasz skórę gołą.
Owłosione to od stopy do nosa,
Jedynie dłoń drobna jest bosa.

Wśród takiego ludu brat Bronisław
Przebywał lat prawie osiemnaście.
Wśród nich wyglądał jak żuraw,
A dziś nie ma ich na tym świecie.

Brat Józefa Piłsudskiego był tam na zesłaniu.

14

Słowo o naturze

To jest gryzoń a to ptak,
To pajączek ,a to jest ssak,
Tamto chyba tarantula
A to pszczółka Maja z ula.

Tego nigdy nie widziałem,
Astry owszem, hodowałem.
Lawenda jest dobrze znana,
Chociaż dziś wielka przegrana.

Te wyniosłe to mieczyki,
To co fruwa to są kszyki,
Jaskółeczki ,miłe ptaki
Groźne orłom ich ataki.

A to skowron, coś pięknego,
Zwiastun rana dnia letniego.
Śpiewa, wiecie, chwali łąki,
Prosi, żyjcie bez rozłąki.

15

Dobro i zło

Każdy wspomina z młodości skoki,
Gdy pierwsze na niwach stawiał kroki,
Rośnie nam serce i rośnie dusza,
Gdy pamięć czyny stare porusza.

Łapanie raków,
Podchody wśród krzaków,
Huśtawka na gałęzi,
Głowa pełna dobrych chęci.

Są wspomnienia pełne urazy,
Przykre i ciężkie jak gór głazy.
Jeden pedagog zabrał dzwonek,
Trzeci z koralików pierścionek.

Drugi ,ten Rogalski uczony,
Co to chciał od Rusków korony,
Zdjęcia z mą dziewczyną zadzierżył,
Mówił odda, gdy nie będzie żył.

Wiele zdjęć ze Świdwina zabrał mi dyrektor jako
niemoralne. 51\ 52 r.

16

Młodości błędy

Uciekalim więc na wprost,
Gdzie zwalony leży most.
Władek pierwszy nura daje,
Tomek z tyłu już zostaje.

Jako drugi skaczę ja,
W myśli wołam już pa pa,
Stylem pieskim zaiwaniam,
Władka u brzegu doganiam.

Rusek krzyczy i złorzeczy,
Giną ryby w jego pieczy.
Ja mu macham ręką zgiętą,
I nadrabiam biegu piętą.

Cep wciąż krzyczy, wy sobaki,
Wam nie ryb dać, jeno raki.
Sprytu wam to nie brakuje,
Tak zdolności nam szacuje.

To było przy moście kolejowym w Zdrojach.
Od ulicy Harcerskiej, Dziś go nie ma.

17

O piękna pani

O piękna pani,
Tu cię witamy
Wśród tych zieleni,
Gdzie wiele cieni.

Twe boskie boki
To są widoki!
A takie biodra
Ma tutaj Odra.

Złóż swoje ciało
Na piasku plaży.
Może tak białe
Ktoś zauważy.

Lecz czemu ,pani,
Uciekasz dróżką?
I dywan cieni
Depczesz swą nóżką.

18

Mój brzuch

Jest ze mną krucho,
Nawala mi brzucho,
Ciągle coś burczy,
Nie mam jelit skurczy.

Jeno sadło wzrasta
Od mięsa i ciasta.
Szpinaku brakuje,
Co zdrowie ratuje.

Mięso i tłuszcze
Wzbogacają sadło,
Bąka wypuszczę
To podrażni gardło.

I tak sobie żyję
Pełen niemocy,
Łyżką w zupie ryję
Szukam pyrek z gocy.

To ,gdy upadło ogrodnictwo i zabrakło pracy, 89 r.

19

Opowiadanie motyla

Już nie w lecie,
Cudny mój kwiecie,
Będziemy zbierać
Miody dla swych barć.

Skrzydełka nasze
Pokryte gontem
Skryć na poddasze
Przed słońca lontem.

Czas jest najwyższy.
Wystarczy chwilka,
Zgubi motylka,
Wszak mróz już piszczy.

Spotkamy się znowu,
Gdy ruszy nurt wartki.
Ty zakwitniesz z pąku,
Ja wyjdę z poczwarki.

20

Czterdzieści pięć lat później

W pięćdziesiątym czwartym roku
Na dachu z gontami
Siadłem spokojnie w rozkroku,
Wnet coś słonko zaćmi.

Siedziałem całą godzinę
Ze szkiełkiem w swym ręku.
Przełykałem ciągle ślinę
Plułem w dół bez wdzięku.

Gdy zapanowały ciemności,
Krzyk nagły jaskółek,
Uczeń dostał mdłości,
Ptak nie widzi półek.

Szkiełko zadymione świecą,
Tak patrzę na obręcz
Świetlistą , przytkaną kiecą
Księżyca. Ciemno więc.

Czekam chwilę na jasności.
Dziś znowu zaćmienie,
Człowiek w swej doskonałości
Przyzywa wspomnienie.

To było w Policach 54 r lipiec.

21

O Stasiu

Dawniej, gdy nadchodził czas
Siadaliśmy z żoną wraz.
Teraz w kuchni się biedzi,
Patrzę ,tu Stasio siedzi,
Wyprzedził szybko tu nas.

Mały, jeszcze nie śpisz, jak to?
Będzie „Pani de Monsoro”.
Film o szpadzie i miłości,
O honorze, grzeczności.
Odpowiada Stasio cicho.

Coś pod nosem sobie ćwierka
I tak siedzi, z trwogą zerka
Jaka będzie ma decyzja.
Ustępuję, dla nich wizja,
Taki film ,to tłusta spyrka.

To zdarzenie dziwnie długo pamiętam,- Ojciec

22

Przywieź mi kwiatów

Dziś jest niedziela.
Dzień się wybiela.
Nie słychać chóru
Ptaków zza muru,
Jeno brzęk trzmiela.

Wybieram się do ogrodu
Po gorycz słodkiego miodu.
Pazurami ryłem ziemię
Teraz ta niechęć jest we mnie
Do własnego przecież płodu.
Ta moja luba Halinka,
Dobra urocza dziewczynka
Przy drzwiach prosi mnie cichutko
Łagodnie, mówiąc wolniutko,
Dziwnie, aż błyska jej szminka;

Przywieź mi kwiatów!

Tam nie ma kwiatów,
Ciebie tam nie ma
Niczego nie ma,
Ni synów chwatów!

To po upadku ogrodnictwa. Nic tam nie robiłem. 90 r.

23

O Przemku

Wszystko ,co ja miałem
Swym dzieciom oddałem.
Nie ma co ukrywać,
Trzeba opisywać,
Tylko ich kochałem.

Gdy pierwszy się urodził,
Ten ,co to za mną chodził,
Nagle poczułem w sobie,
Rano, w następnej dobie,
Żem się diablo odmłodził.

Białość wokół widziałem,
Dotąd życia nie miałem,
Bo nie było wigwamu
Ani też życia planu,
Ja w szczęście swe nie grałem.

Lecz szukając cudu
Poszedłem ci do „ludu”.
Robota to płatna,
Owszem, nie ostatnia,
W niej nie brakło brudu.

To czas gdy poszedłem pracować na PGR -ry 70 r.

24

Skok Przemka

Dwóch synów, ja, ojciec miałem,
Bacznie dwóch obserwowałem.
Przemka krzyk:Do abordażu!
I skacze z dachu garażu,
Hej, do walki ze Stasikiem.

Widzę ten obraz, długi skok,
Jego ruchy w górę i w bok.
Usta otwarte, giętki ryś,
Zwiany włos, chłopcem był małym,
Lecz w skoku bardzo wspaniałym,
Widzę, jak by to było dziś.

Stasio z rozpylacza sieje,
Gdy trzeba na pustaki wieje.
Słychać znów ich gromkie krzyki,
Chłopców małych tupanie,
Gdzieś znów odległe skakanie,
Tak się bawią basałyki.

To nad piwnicą budynku na Dębowej. 85 r.

25

Z tobą pod rękę

Zawsze byliśmi we dwoje
Omawiamy sprawy swoje,
Robimy to, to od kiedy?
Od czasu….. wtedy
W Dębinie, trawy szumiały
Kłosy i bazie już miały
I były wysokie po pas,
Coś tam tknęło nas.

Słonko tam mocno grzało,
Opalało ciało
Ile to już lat?
Oj, czasu szmat.
Podczas spaceru
Robi to niewielu,
Nie mają splecionych rąk
I nie są tak blisko siebie,
Ja śmiało wpatrzony w siebie
I zawsze z tobą pod rękę,
Wziąłem panienkę.
My przez całe nasze życie
Razem w dobrym i złym bycie.
Przeszliśmy latek dziesiątki
Jak znane smętki.

To dla Halinki – Wiesław
26

Rocznica

Dziś całuję twoje ręce,
Bo stoisz przy mnie w tej sukience.
W kolory jak te granaty,
Gdzie wtopiono dziwne kwiaty.

Bo widzisz, droga kobieto,
Wiesława miłość, to nie to
By dotyk pobudzał zmysły
Dziś, jutro, po czas wieczysty.

Miłość to pragnienie,
Żądza, oddalenie,
Niepewność i strata,
Gdy nadejdą lata.
Ta miłość to światło,
Co nigdy nie gaśnie,
A powiększy koło,
Gdy już piorun trzaśnie.

Żonie w rocznicę ślubu – Wiesław

27

Malwa

Wśród chaszczy wyrosłych
Na cudzej robocie,
Nie widać wyrosłych
Kwiatów ,mój bracie.

Tu rosły kiedyś kwiaty przeróżne,
Siane ręką młodej ogrodniczki.
Gdy sił zabrakło, a lata późne
Ciągła praca starła rękawiczki.

Jeno dumna malwa
Strzeliła jak salwa
Ponad trawy kłosy
Krzycząc w niebogłosy:
Gdzie jesteś, kobieto,
O rękach jak złoto!?

Kobieta ta stała
W ogród swój patrzała,
A za węgłem domu
Cicho, po kryjomu
Płakała, płakała,…

Żonie swojej Halinie poświęcam – Wiesław

28

Urok

Kto oczyści
Z brudnych liści
Twardą, betonową drogę?
Zwichnąć nogę
To nie sztuka
Temu, co przygody szuka.

Dzień jest ciemny, ciepły,
Potrzeba tu miotły.
Na mnie nikt nie czeka,
Nie znajdą człowieka
W tej spokojnej głuszy
Nikt liści nie ruszy.

Idę pod górę nie pierwszy raz
Coś mnie ciągnie w ten jesienny czas.
To urok cichego jeziora
Nawet teraz, gdy słoty pora.

To droga nad Zielone jeziorko w Zdrojach 47 r.

29

Siedemnasty wrzesień

Roniłem łzy słone
W modlitewnym skłonie,
Na wielkie przegranie,
Na ludu wygnanie.

Łzy moje duchowe,
Zawsze są rodowe,
Związane posłuchem
Tylko z ojców duchem,

Roniłem łzy wielkie
Na troski ich wszelkie,
Jakie ich czekają
Z rąk złych, co nam dają
Czarną kromkę chleba
Nie taką jak trzeba.

Bogowie patrzą i widzą mój los.
Ocenią kiedyś zdradziecki ten cios,
I za lat wiele odmienią dole,
Przywrócą wody, stepy i pole
Dzieciom, co kiedyś ich dziady z wiochy
Orali tu za pomocą sochy.

30

Malucha

Któż to wie,
Czego chce
Ta mała
Osóbka.

Cały czas mówi coś,
By usłyszał to ktoś.
Patrzę urzeczony
Piękna z każdej strony.

Jagódka
Malutka
Wstawiona w rabatki
Ładniejsza niż kwiatki.

To staremu radość
I nigdy tego dość.
I nigdy nie będzie,
Bo pełno jej wszędzie.

To o Jagódce ,gdy miała roczek

31

W marszu nad Berezyną

Podaj, panienko ,kubeczek wody,
Na usta suche, dla ochłody.
Podam, podam nawet cały dzbanek,
Wejdź no, chłopcze, tu na ganek.

Spocznij przy stole, usiądź na ławie,
Przy ciastku słodkim przy czarnej kawie.
O szklankę wody proszę łaskawie,
Nie mogę siadać przy czarnej kawie.

Idą nasi z bronią na ramieniu,
Nie mogę siadać w altany cieniu.
Gromadą trzeba nam kraj wyzwalać,
Po tym ognie rodzinne rozpalać.

Miłości drogi bardzo zawiłe,
Lecz słowa twoje też są mi miłe.
Poczekam dzionki, poczekam lata,
Widzą , że oczy miłość nam splata.

Z opowiadań ojca z 20 roku podczas pobytu
nad Berezyną, gdzie został ranny 16 maja 20 r.

32

O Starej Baśni

Nasz to jest kraj,
Ten z Baśni gaj
Dębczaki i sosenki.

Odry cichy brzeg,
Warty wolny bieg,
W borach zwierzak płowy wszelki.

Mazowsza piach,
Fali morskiej strach,
Podola step wielki.

O ten piękny kraj,
Synu, dobrze dbaj.
Gdy utracisz dziadów groby,
Nie będzie już twej osoby.

Starej Baśni tęsknota,
Muzy historii wrota,
Ona bowiem zawiera
Tajemnicę Popiela.

33

Znów o Halince

Takie małe dziewuszysko
Oddało mi prawie wszystko,
Małą stopę, dźwięk uśmiechu,
Oj, szczęśliwy tyś, ty Wiechu.

Kto ogarnie wdzięk kobiecy
Nie z miłości, jeno z hecy
Ten nie zazna w swej starości
Ciepła starych żony kości.

Z kim w rozmowie będziesz gwarzył?
Kto ci placki będzie smażył?
Kto obudzi ciebie rano,
Gdy jaskółki krzyczą piano?

34

Chaber

Chodzą sobie dzieci miedzą.
Dzieciuchy, pod pachy z wiedzą
Wkoło trawy, to nie próżnia.
Wśród kwiatów len się wyróżnia,
Malcy wiją wianki, siedzą.

Słychać śmiechy pogaduszki,
Wiją wianki i łańcuszki.
Chaber ma długie łodygi,
Słychać śmiechy i podrygi,
Depczą żyto u staruszki.

Każda ma wianek na głowie.
To cudowne każdy powie,
Jasne włosy i jasna skroń,
Oczęta niby nieba toń.
Tryskające z każdej zdrowie.

35

W y p a d e k

Gdy byłem wspaniale młody,
Skakałem głupi do wody.
Dla hultajstwa, dla zabawy
W rzeki, kanały i stawy,
Dla sportu, dla swej ochłody.

Razu pewnego skręciło.
Na piątej śluzie to było,
Że ugiąć grzbietu nie mogłem.
Jakoś się tam z trudem zmogłem.
Koszar życie mnie dobiło.

Pozostała ta usterka
Jako bolączka ma wielka,
Bolesna do końca życia.
Grzbiet nie potrzebował bicia.
Nie pomogła mi maść wszelka.

To głupie takie schorzenie,
Wypadku ,błędu wcielenie.
Nigdy długo żyć nie dało
I bólu nie brakowało.
Ani czasu na mdlenie.

Skok w 55r w Bydgoszczy.

36

M i e d z a

Idę miedzą ,patrzę tu na wszystko.
Jakie to piękne to pokrzywisko,
Ta łodyga przecież kwadratowa,
Żółte korzenie głęboko chowa.
Parzy, gdy rękę podsuniesz blisko.

Ile to widać z wąziutkiej miedzy,
Nie mam ja, agronom, takiej wiedzy,
By wszystko ,co jest w koło rozpoznać.
Każdą roślinę fachowo nazwać,
Odróżnić mączniak rzekomy od rdzy.

Chwalić łany głośno, chwalić łąki
Spleść na zawsze wieki bez rozłąki.
Marne swoje życie z kwiatem pola,
Chyba taka jest ostatnia wola
Tego, co tak lubił grochu strąki.

Tu rośnie jaskier, a tu, tu chaber,
Tam krowie łajno większe od wiader,
Niwce najwięcej daje uroku
Łoza rosnąca sobie na boku.
O, nad jaskrem fruwa tu koliber!

37

Zapłakali ludzie

Widziałem łzy niespokojne,
Gdy przegrano naszą wojne.
Tu każdy przecież pomagał,
Żołnierzy czynnie wspomagał,
Nadeszły dni złe, znojne.

Ale jak to się stało,
Tu wielu zapłakało
Jawnie, gdy upadł Paryż?
Ten wielki potęgi miraż!
Co tak ludzi zabolało?

Dobrze pamiętam ojca twarz,
Tak mokrą ,gdy patrzył w nas,
Zapłakali też nędznicy,
Ci z bruku ciemnej ulicy,
I były szpicel, a wróg nasz.

Co jest w symbolu Paryża?
Wolność, czy też smukła wieża?
A może wieków swoboda
Wesoła Marianna młoda,
Sekwana co miłość zbliża?

Było to w czerwcu 40r. w Pruszkowie.

38

U t r a t a

Po zielonych świeżych łąkach
Schły drobne sieci na drągach.
Wokół widać jeno stawy,
Lilie i konik rudawy
Zgrabnie skaczący po groblach

Kołem nad brzegiem Utraty
Siedli sobie lumpy braty.
Chcą dzielić ryby z sieci,
Podrywką trzęśli jak leci,
Brzegi torfów, bo szli w swaty.

Ryby kładli na trzy kupki.
Powietrze żabom dmuchali w d ,…
Ze śmiechu głośno pękali
Jakby wojny nie zaznali,
Zdolne do żartu, wypitki.

Takich pamiętam wesołych
Nad rzeką, od pracy gołych.
Rzeka mała, lecz żywiła
W chwilach, gdy ta wojna była,
A nie było czasów nowych.

Szedłem koło nich nad Utratą z ojcem, 44r.

39

C z u w a j

Gdy wychodzisz nocą na wartę,
Oczy swe masz dobrze przetarte.
Śmiało spełniasz ważne zadanie,
Dopiero później, gdy zaranie
Dnia, to masz zdrowie całkiem starte.

Chwiejesz się w nogach,
Myśli biegną po różnych drogach
Stojąc zasypiasz.
Dziwne, półsenne majaki masz,
By legnąć w stogach.

Drzemiesz, śpisz, a wtem hasło – Czuwaj!
Targa myśli, przerywa ten raj.
Aromatu, dziwnych twarzy.
Chwilę odczuwasz, że koc waży
Diablo ciężko, jak miłosny maj.

To z obozu harcerskiego w Jezierzycach
koło Śmierdnicy 48r.

40

D a l

Widzę rzeki dolinę,
Ja kiedyś ją przepłynę
Teraz mosty zerwane
I filary wyrwane,
Z marzeń chłopięcych słynne.

Stoję dumnie na wzgórzach
Po gromkich, głośnych burzach
Słonko wyszło i grzeje,
Opar w dolinie mdleje,
Schnie, ginie jak w kałużach.

Wzrok rozpoznaje wody,
Tędy Bolko nasz młody
Zimą szedł na Wielety.
Tęgą zimą, niestety,
Oj, były wielkie chłody.

Jaka piękna jest ta dal?!
Bardzo mi stokrotnie żal,
Nie mogę lotem ptaka
Jak jaskółeczka jaka
Polecieć do szwedzkich hal.

41

Na rozdrożu

Nadszedł, ongiś po wojnie taki czas
Zły, niedobry, że z ulic zmiotło nas.
Nie burza, nie huragan, nie wojna,
Tylko komuna w bagnety zbrojna,
Jest pałka, mandat i woda po pas.

Na wynędzniały lud padła trwoga
Za przyczyną czerwonego wroga,
Gdzie trójka ludzi to wielka kara,
Szeptać cicho do siebie też wara.
Ludzie? Co to się dzieje na Boga?!

Jak to ? To jest właśnie władza ludu!
Posklejana z lumpów i ich brudu.
Prawa ma brud, pyskowanie, chaos,
Donoszenie. Starą Polskę na stos!
Oni Sanację zgniotą bez trudu.

Sanacja to kraju odnowienie!
Pierwsze od lat porządku wcielenie!
Niepodległość ! To rozwój i rozkwit!
Towarzysze! W brednie nie wierzy nikt.
Komuna! To zadośćuczynienie!

42

Melodie Dana

Nasz kierownik internatu z tuszą,
Świeć dobrze ,Panie ,nad jego duszą,
Pomacał igłę, spróbował korbki
I z powagą powiedział- we wtorki.
Więc we wtorki nasze tańce ruszą.

Tak to było w naszym internacie,
Ty kolego, Polaku, mój bracie.
Tańcowali chłopcy i dziewczęta,
A od jutra we wtorki ich święta,
Chłopcy, parki tańczyły przy gracie.

To skrzypiało, ale te melodie
Cudowne, najpiękniejsze ,to się wie.
Ja one daję pod głosowanie
Bez prawa głosu ,sowieckie dranie.
Złe cenzory. Midasy na świecie.

A były to płyty chóru Dana,
Targały serce młodych jak rana,
Wzniecały czystą zieloną miłość,
Słuchając jej nigdy nie miałeś dość,
Tańczyła Alicja z tańców znana.

43

Pierwsza wiosna

Jest zaranie wiosny
Dzień bardzo radosny.
Nie ma dziś tu chlapy,
Wilgotne me chrapy,
Wciąż tu czują wilgoć,
Ona blisko ponoć.
Rzeka wartko płynie
Tu w Odry dolinie.
Czarna jest to droga,
Ma tu pierwsza noga?
Zwalone w poprzek pnie
Łatwo przeskakuję.

Już jestem na brzegu.
Ciemna rzeka w biegu,
Pełne jej koryto,
Łodzie , które zbito
Tu z surowych desek.
Utopiony piesek,
Widać brzuch topielca,
Nie ma traw kobierca.
Jest stara walizka.
Powierzchnie pni śliska
Wiosną był tu dramat -
Ktoś powiedział mat.

To na ulicy przy Szkole ogrodniczej 45| 46r.

44

M a g n o l i a

Idę, droga kamienista, bruk,
Wiosna, podkówki butów stuk, stuk.
Cisza, w tej ciszy echo niesie,
Echem odbija się po lesie,
Myślę, dokąd mnie diabeł niesie?

Rozmyślam ja, nie wiem, jest droga,
Co będzie? Reszta w rękach Boga.
Po drodze kuta ciężka brama,
Jak w raju Ewy i Adama,
Ta droga brukiem jest wysłana.

Widzę dom, jakby tego mało
Na klombie dziwne drzewo stało.
Wysokie, szerokie, bez liści,
Kwiatów kupa ledwo się mieści.
To nie może być, same kwiaty?
Doszło tu do liści straty?
Wszedłem po pasku na dziwny pień,
Zaniosłem mamie w ten piękny dzień.
Bukiet zerwany z dziwnego drzewa,
Mama wszystko z miejsca rozwiewa.

O Wiesiu, jesteś mój chłopcze chwat!
Tak w Czanowie poznawałem świat.

45

Szmaragdowe Jezioro

Mój brat Geniek przeczyścił lufkę,
Napełnił wodą karbidówkę.
Zarzucił karabin na plecy,
Chodź ze mną, ty pójdziesz na śpicy,
Ja chciałem zabrać dubeltówkę.

Nie zabieraj broni, nie trzeba,
Ty weź kawał sobie chleba
Bowiem nie wiadomo jak długo,
Bratnia gadatliwa papugo,
Chodzić lochem będziem bez nieba.

Z mostu patrzę ,oczom nie wierzę,
Zachwyt nieznany już mnie bierze,
Tu wokół jest cisza, pustkowie,
Zakrzykniesz, echo odpowie,
Woda w zieleni, brzegi urwiste.

Nie zajrzy tutaj słonko czyste,
Tam jesienne pływają liście,
Łódka rozbita oczywiście.
Geniek woła wchodzący w lochy,
Wokół ciemne pociski, prochy.

To było w 46r.

46

O Marianno

Była gdzieś kiedyś szkoła,
Miła, barwna wesoła.
Tam „Marianno” śpiewano,
Chleb ze smalcem dawano,
Kwiatów pełno dokoła.

Zycie w żyłach kipiało,
Sportu zawsze nam mało
W siatkę grano na śniegu,
Zawsze w ruchu lub biegu,
Coś w sercach pozostało.

Każda pamięć jest miła,
Gdy przygoda ta była,
Co radość nam dała.
A dusza szczerze brała.
Pamięć to złota bryła.

Jak piękne są wspomnienia,
Bez zgryzoty, bez cienia,
Jak chętnie do nich wracam,
W zadumie się zatracam,
Ja ,pełen uniesienia.

To o Szkole Ogrodniczej w Zdrojach 50r.

47

Legenda o rycerzach

Kochana mama mówiła mi
Że rycerstwo stare w górach śpi.
Od wieków zaklęci w kamienie,
Gdy dorosnę to ich odmienię.
Stara to legenda i dziwi.

Nieraz, gdy budziłem się w nocy,
Nagle potrzebowałem mocy,
Na pokonanie złego dziś snu.
Więc ja chciałem, by rycerzy stu
Od gór przyszło do pomocy.

Myślałem, jak są uzbrojeni?
Jestem senny, w głowie się mieni,
W pały? Lub dębowe maczugi?
Szable, tarcze, może w miecz długi?
Kolczugę, czy w skórę jeleni?

Zasypia łepetyna mała,
Bo legenda, jak wiara stała
Zawsze obok łóżeczka boku
Jedenastego życia roku,
Nadzieję na przetrwanie dała.

Mówiła to w Pruszkowie 44 r. Jednak odkryto w Chinach
zakopane szeregi rycerzy.

48

Patrzę i patrzę

Mówić się nie wstydzę,
Patrzę, nic nie widzę.
Patrz tu, na mój palec
Woła z boku malec.
Patrzę, no coś widzę.

To błyszczące samoloty
Obcej, niemieckiej hołoty,
Co w imię krzywego krzyża
Rasę swą ponad wywyższa.
Na Polskę robi naloty.

Patrzę, patrzę, myślę,
A w moim umyśle
Rodzi się pragnienie
Nocy. Uniesienie
Przerastające pisklę.

Nie dane mi jednak było,
Bo życie wciąż w tyłek biło
Stanąć do boju z Germanem,
Wieczorem, nocą i ranem.
Pragnąłem by go zabito.

To wrzesień 39 r w Pruszkowie na Pańskiej.

49

Czy to prawda

Przybądź, piękna sarenko,
Staniesz z mężem pod rękę
Na budynku tarasie,
Tu o dzisiejszym czasie.
Byłaś przecież panienką.

Popatrz na te ugory,
Pytasz, czemu mąż chory?
Pamiętasz tu uprawy?
Bez chwastu ogród cały.
Ktoś robił do tej pory.

Tu koło niskiego płotka,
Była fasola piechotka.
Tu cebuli długie rzędy,
Kojec dla gęsi, dla kur grzędy.
Raj dla astra i stokrotka.

Żono ma! Przybądź sarenko
Jak ongiś! Piękna panienko,
Patrz zieleń wkoło aż po pas,
Bo w robocie już nie ma nas.
Przybądź więc! Skończ z tą udręką!

Halince poświęcam – Wiesław

50

Dawaj czasy!

Weszły ruskie wojska na dzielnice
Wieczorem, Wnet zgwałcili dziewice.
Chwatkie woje, taką dwie siódemki,
Bo pod ręką nie było panienki,
Nakryli babie gazetą lice.

Dobra jest i taka
Bez szukania krzaka.
Wieść jak błyskawica
Żbików nie zachwyca,
Ale ci to draka.

Jeden z nich Kola z podszeptu Saszy
Woła do przechodnia – „dawaj czasy”!
Ten człek patrzy i ogłupiał całkiem,
Natychmiast walnął kacapa dzbankiem,
Zdążył jeszcze krzyknąć- won swołocz !!
Kulka świstnęła i – „ciemnaja nocz” !

Wypadek prawdziwy w pierwszy wieczór nadejścia Rosjan. 45 r.

51

O Jagódce z rana

Jesteś malutka i rozbiegana.
Dzwonisz piskiem od samego rana.
Twój szczebiot dziecka małego dzwoni
Przez dwa pokoje. Kto go dogoni?
Gdy mowa twa jest taka nieznana.

Przyjdzie ten czas. Ty będąc z chłopakiem
Jako kwiaty. Ty zakwitniesz makiem.
Ubarwisz niwy, dalekie łąki
Utulisz tam czerwone biedronki
Siedmiokropki. Odlecisz w kraj ptakiem.

Sąsiedzi z dumą wskazując palcem,
Powiedzą: ta takim była malcem.
A teraz kwitnie jakoby wrzosem.
To ta mała uleciała z kosem.
Tak niedawno z melodyjnym walcem.

Nie widzę ciebie, a śmiech twój dzwoni,
Dotykam ręką siwiutkich skroni,
Patrzę w przestrzeń, może w jakiejś dali
Twa postać me marzenia utrwali,
I oko trzy łzy szczęścia uroni.

52

Na grobach

Przybyłem spóźniony
Na rodziców trony.
Trochę zaniedbane
Groby ukochane,
Jestem uczulony.

Toć prawie wiek cały
Ręce ich splatały
Się. Tu pod kamieniem
Skręcone rzemieniem
Na zawsze zostały.

Trwają obok siebie
Leżąc patrzą w ciebie
Nieme i niebyte
Ziemią tą zakryte
Dwa ciała w kolebie.

53

Pod Rzeczycą

Dziadku, gdzie płynie Berezyna?
Nie pytaj, to mi przypomina
Męki mojego biednego ojca,
Gdy do wiklinowego kojca
Ranny pomału był włożony,
Po okrąglakach z pni wieziony,
Krew trzymał. Mdlał często od bólu
A jękom cichutkim, do wtóru
Pukały bzykujące do płotu
Kulki ruskiego kulomiotu.
A płot tam z drągów, wikliny
A las jest tam biały brzozowy.
Tak wieźli go kresów furmańce
W lazaret. Jak jasyr pohańce.
Przeciągle batem bili konie,
W lazaret! Wokół wody błonie.

54

Rodzina Katyńska

Dziadku, mów czy to prawda,
To co mówi mi Magda?
Dziadku mój ,jak to było
Że ziemi nam ubyło?
O czym mówi ta Magda?

Dziadku, gdzie żołnierz leży
Ten ze wschodnich rubieży?
Były ich tam tysiące
Mówią świerszcze na łące,
O tym dobrze słyszałam,
Gdy dziś na łące spałam?

Ich krzyk trwał bardzo krótko
Mała moja Jagódko.
Związano sznurem ręce
Zabito ich we wnęce.
Zabito i to wszystko.

55

Czym jesteś , kometo?

Rzadko w nocne pory
Jasne widać stwory.
Jarzą iskier snopem,
Nie wrócą z powrotem.

W dalekiej ciemności
Szukają światłości.
Same sobie świecą,
Gdzieś tam sobie lecą.

Nie dowiem się nigdy,
Nie mknę śladem zwidy.
Na obecne wieki
To kurs za daleki.

Mknie. Czyim okruchem
Jest? Gwiazdy? Czy ruchem
Skały? Lub planety?
Czy fałszem lunety?

Wszak pewny jestem tego,
Że dnia wiadomego,
Gdy się przybliżyła
Jagodę zrodziła.

56

Podziękowanie

Halinko, za twe milczenie
Wieczne, dobroci wcielenie,
Umiary, za spokój w domu,
Dzięki, bo nie było gromu.

Zawsze byłaś ustępliwa
I zaradna, nie kłótliwa,
Kto cię za to wynagrodzi?
Nasz owoc, co owoc rodzi?

Wszystkie gorzkie życia chwile,
Patrz, już są za nami w tyle.
Dobrze wiesz, ile to razy
Dłonią głaskałem po twarzy

Dobrą, lubą swoją cizie.
Nieraz bezradny ja byłem,
Niczym piskorz się wiłem
I głaskałem żony buzie.

Teraz wszystko już na nami.
W nicość pójdziemy parami.
Jak jedno ciało, para,
Dwupienna wierzba stara..

57

Szare Szeregi

A jednak wygrali. Hurra!
Stłamszeni, zdeptani. Hurra!
Nieliczne szeregi stoją
Na placu apelowym.
Wstążeczką klapy stroją
By dać świadectwo dniom nowym.

Pięćdziesiąt pięć długich lat
Temu. Na brzegu Pragi
Stał obcy hufiec wrogi,
Ten fałszywy czerwony brat.

Patrzył wzrokiem kata
Na dymy, pożary,
Na brzeg Wisły stary,
Jak tam biją brata.

Przepadli, wrogi
Porwał ich dziejów nurt
„Basztę” uratował hart,
Dzisiaj witają ich progi.

58

Kochajcie się

Agnieszka i Przemek ,kochajcie się,
Tak jak kochacie swoją maluchę.
Której razem zmieniacie pieluchę.
Ja patrząc z nieba, odwdzięczę wam się.

Żywot jak rzeka zmienia koryta,
A wasza miłość jawna, odkryta.
Pomimo w życiu wielu trudności,
Toć można wytrzymać do starości.

Bo gdzie będziesz? W starczej chałupie,
Gdzie nocą krążą widma trupie.
Żądają nieraz pogłaskania,
Po ciele nagim bez ubrania.

Tam pleśnią zarosły rozumy,
Więc bawią się niby w kumy.
Lub siedzą z dala od siebie
I pragną szybko być w niebie.

59

Jeśli nie chcesz

Jeśli nie chcesz ze mną iść
Pozostań tu.
Kiedy zacznie spadać liść
Licz je do stu.

Jesień złota zbarwi świat,
Ale nie nas.
Astry bujny znajdziesz kwiat
W jesienny czas.

Czas samotny będzie to.
I mglisty dzień
W drzwi zapuka może kto
Jak w sosny pień.

Czas zadumań, wieczór cichy
Dymiący knot
Czeka ciebie, byłeś lichy
Jak stary kot.

60

Znów o Halince

Pokój, kawka,
Popijawka.
Spojrzenia na,…
Czy to jest ta?

Oczy zamyślone,
Kolana stulone,
Ciepłe, spokój cisza.
Tylko w sercu coś gra.

Tu tego nie słychać
Lecz ono daje znać.
Przez rumień na licu
Po którym łzy lecą.

Słone, same, wolniutko
Tyle lat, a krótko
Upłynął nam czas.
Gdzie on? Jest w nas.

61

Nie tylko

Nie tylko chwile,
Barwy, motyle
Radują kwiaty
W niwach Utraty

Cieszą i potem,
Gdy dzień z powrotem
Od rana grzeje
I wiater wieje.

Wówczas aromat
Ciągnie bruzdami
Zieleni, zaś światłości
Wabi barwami.

62

Powiedz czemu

Czemu ty, żuraw
Smutną minkę masz.
W kępie suchych traw
Lico ukrywasz?

Czyżby bogdanka
Cię porzuciła
I od dziś ranka
Gniazda nie wiła?

Czemuś stroskany,
Ty mój kochany?
Czekam w niedzielę,
Czasu nie wiele.

Barwy na tobie
Z bielą urobię.
Dodam czerwieni,
Aż coś się zmieni.

I polubisz mnie znowu,
A nie powiem nikomu,
Że płakałeś z rosą
Nad żabeczką bosą.

63

K.O.P.

Z kurzu się wynurza,
Zdąża do podwórza
Pluton tak nieliczny
Nasz, swojski, graniczny.

Twarze utrudzone,
Spodnie zakurzone,
Oczy pełne lęku
Nie mają już wdzięku.

Jeno broń błyszcząca
Strzelała do końca.
Jeno grymas twarzy
Mówi: lufa parzy.

Lepiej upaść w polu
Przy swojej zagrodzie,
Przy swoim kąkolu,
Przy swoim narodzie.

Z opowiadania pana Grodkowskiego w Nowym Warpnie 62r

64

Ojcowizna

Pokochać ziemię, ziemię ojczystą,
Z jej wodą stawów, wodą przeczystą,
Żabą na liściu cicho siedzącą
I rosą ciepłą bagnem pachnącą.

Pokochać ziemię pełną murawy,
Łozą zarosłe ciemnawe stawy,
Torfy obrosłe turzycy kępą,
W torfach leżącą leniwie klępę.

Wierzbę ,co środka już dawno nie ma,
W której po ogniu jest czarna plama.
Przy niej rajgrasu wyniosłe źdźbła,
Obok kupkówka, co nie jest obła.

Pokochać ziemię, gniazdo tatuli,
Patrzeć jak mama wnuczęta tuli.
Ptaka, co skrzydłem zajka powala,
Taką jak Polska, co nas zniewala.

65

I ja też

I ja też, i ja też,
Chyba o tym dobrze wiesz,
Gdy laleczki tańcowały
I nóżkami przebierały,
To ja też,
To ja też.

Misie lalki w taniec brały,
A gwiazdeczki im mrugały,
Sowy też,
Sowy też.

Noc cieplutka jak marzenie,
Po zabawie jest uśpienie,
I ja też
I ja też

Rano wszyscy myją ząbki,
A gruchają im gołąbki
I ja też
I ja też.

66

Kabaret
„Ruskie Koło”

Po naradzie władz kołchozu,
Wszyscy pragną kół do wozu.
Wszyscy za tym głosowali,
Wszyscy ,co udział tam brali.

…… ……

Tu leży wyższość ziemlanki,
Nad dachem górnej lepianki.
Tylko trochę jest szkoda,
Że spłonęła z kijów zagroda.

więcej materiałów szukaj w brulionach V i VI.

67

Fraszka

Siedziała na grzędzie całą noc cichutko,
Wtem kogut zapiał wiele przed pobudką!
A niech sobie pieje – ano niech śpiwa,
Niech mu się trzęsie z grzebieniem grzywa.

Jakub z Janem to był zgodny,
Że ich ojciec był bezpłodny.

Kupię ci futro
Stara makutro,
Kiedy na śniegi
Będą wybiegi.

Dziadek dziedzic włożył zęby,
No i poszedł na poręby.
Tam czekała młoda klaczka,
A na co dzień w dworze praczka.

Maleńkie prosię
O mocnym głosie,
Woła wciąż swoją stwórczynię,
A tam na ławie kroją z biedaczki słoninę.

68

Albo tak, albo nie,
Albo może obydwie.
Brak decyzji, późna pora,
A tu pociąg rusza z tora.

Na Łysej Górze podczas sabatu,
Dostała Jaga bezliku kwiatu….
Dostała dużo, a od złodzieja,
A nie wiedziała, że kwiat szaleja!

Zjadła ten kwiatek razem z łodyżką,
Miała trudności ze ślepą kiszka,
Potem już mdlała, śliniła usta,
Tak to umarła se Baba – Tłusta.

Takie są życia koleje,
Gdy zawinią , to ich leje,
Leje je wodą ognistą,
Kiedy babę ma zbyt tłustą.

Woda płynie
W przeręblinie
Gęstawa, ciemnawa.

Zimna woda
W dziurze loda
Rękaw trzeba swój zawinąć, bry,… woda zimnawa.

69

Zimna woda
W dziurze loda,
Gęstawa, ciemnawa,
Może rybę złapie haczyk, bo ryba głupawa.

Woda płynie
W mej Marynie,
Woda zimowata.

Stoję stojąc,
Mówić bojąc,
Bo to ino strata.

Jest Sosenka, jest Jodełka
Więc zakłada szkiełka,
I uśmiecha się radośnie,
Bo gaik mu rośnie.

Czy pamiętasz ruczaj czysty?
W każdy ranek i świt mglisty.
Rybki były takie hyże, ….
Tam ,gdzie fala łachę liże,….

Więc pamiętasz?
Życia nie masz,….?
Mam w głębinie, w jądrze mózgu,
Za patrzenie w ciebie obrywałem rózgą.

70

Na agorze trochę z lewa
Całym głosem chór już śpiewa.
W tamtą stronę dążą tłumy,
Przez arkady i przez bramy.

Każdy wielką chętkę miewa
Na tragedii koniec czarny,
Chociaż dziś wieczór upalny
Słyszą, jak się Edyp gniewa.

Gdy usiedli, chiton biały
Podciągnęli pod golenie
Uciszyli umysł cały.

Tak wpatrzeni w przedstawienie,
Później im kwiaty rzucały,…
Tym ,co byli tam na scenie.

71

Młody panek
Wszedł na ganek,
A piękny był ranek.

Ujrzał z dala idącego
I wodę cieknącą z niego.

To od Niemna będzie strony,
To zbieg, a strudzony.

Obcy podszedł i upada,
Woła: panie, zdrada!
Wioska z dymem jest puszczona
Chociaż każda dusza chrzczona.

Nie ma mocy ni żelaza,
Nie pomaga topór z głaza,
Odrąbałem jedną głowę
To nadeszły nowe.

Jak ta wioska, jak się zowie?
Lecz wędrowiec nie odpowie.
Na plecach ma dwa otwory,
Do mówienia już nie skory.

72

Róże pąsowe
Ucieszą wdowę,
Gdy gach nadleci lotem rybitwy
Czar dziwny rzuci bez żadnej bitwy,
Da bukiet mały, zrobi ukłony,
Baba pomyśli: on szuka żony!

Gwiazdo, gwiazdko, hej gwiazdeczko,
Zajrzyj w moje okieneczko.
Bo jest ciemno w mej izdebce,
Ja polepę boso depcę.

Jeśli ona myśli,
Że się kiedyś przyśni.
Kobieto ,to mrzonki,
Ja nie szukam żonki.

Cztery damy u króla,
Więc do rana dwór hula,
Walet to był niecnota,
Lepsze jego zaloty.

Nim u króla stanęło,
On już kończył swe dzieło,
Damy były zmęczone
I wróciły w swą stronę.

73

Czerwone maki, czerwone buki,
A wśród konarów dzięcioła stuki,
Są też dwa cienie stojące blisko,
Są tam dwa serca, jedno ognisko.

To miłość wielka bucha kraterem,
A pożądanie dla tych serc sterem.
Czerwone usta ma ta dziewczyna,
Dla chłopca one, to jak malina.

A na Krymie
W wielkim dymie
Tatar wędził krowę.

Wraz z łańcuchem.
Dał obuchem,
I mięso gotowe.

Pokonamy zbira
Co się wciąż przebira.
Nazwisko też zmienia,
Do długości cienia.

74

Sapiąc jedzie ta poczwara,
Z boku bucha biała para.
Siłę ma jak tabun turów,
Nie opuszcza nigdy torów

To było dla Igusi.

Nie zmęczona nazad wraca
A drogi nigdy nie skraca,
Jej pokarmem kamień czarny,
A żywot na złomie marny.

Trochę szkoda,
Że to woda.
I nie jest siarczysta
Ani też ognista.

No, bo u szamana
To whisky jest znana,
Gdy pełna manierka,
To ochota wielka.

Uciekam ja od niej , uciekam galopem,
Ona powiedziała, że nie jestem chłopem.
Jesteś tulidu… głaskałem jej zadek.
A o co chodziło? A po dziadku spadek!

75

Kasztanki się rwały do przodu po drodze,
A Jasio zaś trzymał rączyną za wodze.
Piach sypał kopytem kasztanek pospołu,
Zaś Jasio to bał się zajechać do dołu.

Omijał kamienie i wyrwy na dukcie.
Folgu,j chłopcze! Nie wywróć sie!
Babcia była na kolasce,
Głos zaś miała swój po krasce.

Gdy skrzeczała, konie rwały,
A Jasiowi ręce drżały,
Babciu, zamilcz, konie płoszysz!
Ludzkim głosem ty nie mówisz?

Babcia usta otworzyła, buchnęły płomienie.
Jasio patrzy, po konikach pozostały cienie.
Wóz się toczy, lecz bez koni.
Jaś dał susa, czasu nie trwoni.

Gdakaj jak nioski,
Pójdziesz na sąd boski.

76

Mam przepłynąć oceany,
Taki nakaz jest mi dany.
Chociaż obszar to daleki,
To mam dobrnąć do swej rzeki.

Pośród niezmierzonej toni,
Nieraz delfin się ukłoni,
Zmykam ,aby nie w bąbelki,
Które tworzy potwór wielki.

Płynę sam bez towarzysza,
Ławic wiele z boku skrzy się.
Mam kierunek. Może słońca?
Szukam rzeki i jej końca.

77

Dogoń mnie na schodach,
Dogoń mnie na nogach.
Zapędź mnie na piętro,
A będzie tam święto.

Już mnie masz na chwilę
Wystarczy ci tyle.
Teraz bądź tak miły
I pokaż pięt tyły.

Ranek wszystko odmienia
I już brak twego cienia.
Może kiedyś, może znów,
Połączy nas ciemny nów.

Ślepa Genia
Szuka cienia.
Słonko razi,
Na strych włazi.

A na strychu Głupi Jasio, co to był szczerbaty,
Kiedy ujrzał Głupią Genię zażądał zapłaty.
Obmacał ją najpierw wszędzie, a robił to czule,
Wszystkie łaszki pozdejmował, nawet i koszulę.

78

Słuchaj jeno ,stary grzybie,
Ktoś na twoje życie dybie.
Już racicą ściółkę grzebie,
Będziesz ty niedługo w niebie.

Tomasza,
Zaprasza,
Niemłoda kobieta
Myśli sobie teraz Tomek: babie mija seta!

Najpierw noc, potem coś,
Chłody ranka ty znoś.
Oto już jutrzenka
Z chmurek jej sukienka.

Słabiutkie na niebieskie
Jutrzenki są blaski,
A strachy dla ciebie
Gubią swoje maski.

Napotkała koczkodana,
A on woła, ach, kochana!
Przeszła obok, bo tam w dali -
Stoi goryl w pełnej gali.

79

Na wyspach Bahama
Miodu ani grama.
Za to słodkie usta,
A tu kieszeń pusta.

Spraszczaj, Natasza,
Dobra twa kasza,
Lecz bez mięsiwa
Boś ,babo, chciwa.

Wargi twe ściśnięte, a wydają dźwięki,
Patrzę w twoje oczy i jestem przelękły.

Kiedy złapał parkinsona,
Paszoł won, krzyknęła żona.
Wyprowadził się chłopisko
Do stodoły na klepisko.

Chodzą dwa konie
Po przeciwnej stronie,
A chodzą w kółko,
I zawsze na nowo.

80

Czerwone rubiny
Dla mojej dziewczyny,
I łzy krystaliczne
Bo ma oczy śliczne.

Namówił Katiuszę,
Mówił, że ja muszę!
No ,a potem Soni,
Że natura goni.

Te róże w pękach
Na twoich rękach
Zapachem durzą,
Krew w żyłach burzą.

Rzeka Ob
Mać jej job!
Popłynie w południe,
Gdy nie będzie słodkiej wody, Jakut szybko schudnie.

To było na dachu,
Nie robiło strachu.
A szybko kręciło,
Gdy wiatrzysko wyło.

81

Babuszka, babuszka,
Bez łóżka.
Jest tylko kloc,
A gdzie ja, a jak ja, jak spędzę noc?

Ma takie małe
Dzwoneczki białe.
Śliczna lanuszka
Sosenek stróżka.

Taka taka jama,
Taka, taka rama,
Taka, taka gama
Co wcale nie grana!

Na wspólnej kanapie
Chłop babę drapie.
Ona leciwa
Kciukiem swym kiwa.

Zawinęli w wiechy
Starodawne grzechy.
Nowe bez skorupki
Są na temat du…

82

Chociaż jesteś w niebie,
To jadę do ciebie.
Zacznę od tej góry,
Co dosięga chmury.

Jestem już na szczycie,
Ludzie, czy widzicie?
Podskakuję w chmury
A tam świat jest bury.

Jestem na pustyni,
Gdzie nie jedzą świni,
Lecz jedzą kokosy
Chociaż każdy bosy.

Emanuela
Nie miała zera.
Gdy w miasto parła,
Samotnie tarła
Chodnik ulicy
Stopą dziewicy.

83

Spotkał w ogrodzie białą leliję,
Pomyślał sobie: kwiaty niczyje.
Tego nie wiedział, ogród był chama,
Więc poczuł zaraz,, że kość łamana.

Konik był cisawy
A chłopaczek klawy.
Wiele obiecywał.
A jak się nazywał?

Tyle dni, tyle lat,
Jak zaginął Antoś brat,
W tej niewoli u tych cieci,
Nawet ptak żaden tam nie doleci.

Na niedolę nas zgarnęli,
Od ust kromkę ciągle cięli,
Jako muchy, jako liście
Tam padalim zbici w kiście.

84

Powiedz mi o kwiatach, druhu,
Czy one piękne są tylko wiosną,
Na łąkach zielnych swobodnie rosną?
Czy malwa sięga już dachu?

Razem my tu w ulic stronach
Byliśmy w ogniu i pyle miasta.
Ja nie wiem teraz czy kwiat wyrasta.
Były kiedyś na balkonach.

W przodzie widziałam plecy twe,
Biegłam przez płomień, tam była zbiórka,
Lecz przeszkodziła mi gruzu górka.
Tyżeś zratował ciało me.

Córka ciecia od Niżnego teraz się zrodziła.
Jako księżna Sorokina światu ogłosiła.
Jako ten ptak z odrodzenia, bo blisko stulecie,
Gdy ją ziemia w płytkim dołku, tam od góry gniecie.

Bez ciebie los,
Bez ciebie ziemia.
To życia cios
I walka daremna.

85

Ta młodziutka cyganeczka
Sama weszła do łóżeczka.
Do barona, do barona,
Weszła cichuteńko ona.

Baron chociaż był zaspany,
Nie odmówił pięknej pani.
Chwalił ciało ,ciemne włosy
W kok związane, a nie w kosy.

Odganiam je jak mogę,
Budzą lęk i trwogę.
Jak słoń uchem się wachluję,
Jednak nieraz czuję
Że przysiada bzdura z brzegu,
Strzepnę bzdurę w biegu.
Tyle już lat minęło,
Głupstwo mnie nie wzieło.
I już nie weźmie,
Wytrwam w swej charyzmie.

86

Ona złośliwie zaparła swe stopy,
By nie dać wepchnąć pośladków do szopy.
Księżyc zaniknął, świt niebo bielił,
A on z upartą snopa nie dzielił.

W samo południe
Cień drzewa chudnie,
A ktoś opasły
Baczy w niewiasty.

Oj, dana, oj, dana,
Ja pragnę ułana.
Ułan ma ostrogi,
Jest mi bardzo drogi.

Ty nie mądrzyj się, hultaju,
Bo nie twoje grosze dają.
Obie twoje, to są lewe,
Zdolne trzymać jeno, „zewe”.

Suche majtki na dnie morza
Zostawiła dziwa hoża.
Szuka w piasku coś z bielizny,
Aby zakryć część golizny.

87

Szła już do żłoba
Pannica młoda.
Ale nie doszła,
Spotkała osła.

Jechała na rynek ,
Sprzedać parę świnek.
Za grosz uciułany
Zawołała: Pany!

Znów poszła na rynek,
Puścić parę świnek.
Gdy złapała grosze,
Poszła dać rozkosze.

Kumkanie, kumkanie,
To na dobre spanie.
Bo kto słyszy rechotanie,
To niezdrowy rano wstanie.

Za Karpatią słonko gaśnie,
A więc ,dzieci, czas na baśnie.
O rycerzu ,co spał w górze,
Po świstaku w jego dziurze.

88

O! Madame!
Jadę wozem ja do ciebie , otwórz bramę.
O dziewczyno!
Butlę chwytaj, nalej w kryształ białe wino.
O miłości!
Chwytaj w ręce kwiaty róży, zaproś gości.

Cichojta ludy, cichojta gminy,
Bo ta nieboga, to jest bez winy.
Ona nie chciała seksu ni chuci,
Nie znała nawet różnicy płeci!

Stary Amorek
Nie przyszedł w porę,
Ja rozebrana
Byłam do rana.

Międliła córka len,
Od rana cały dzień.
Nocą gdy Luna świeci,
To szukała płeci.

89

Ja jestem cnota,
Co nie ma złota.
Mam prócz nagości
Trend do wielkości.

Chłopaki, chłopaki,
Czy chceta buziaki?
Chociaż każdy słaby,
To dawajta ,baby.

Tak znienacka i w pośpiechu,
Nawówilim się do grzechu.
Do dziś chwila ta przetrwała,
Nie jest nawet trochę rdzawa.

Gdy się budzisz rano, to wróbelek woła!
Wstawaj, harcerzyku ,bo już czeka szkoła.
Gdy dzwonek zadzwoni, to wejdź śmiało w klasę,
Tam lekcja historii, to są losy nasze.

Złapała frajera
I już go rozbiera.

90

Nawet dla dewotki
Kochanek jest słodki.

Już była wiosna, wiosna, leszczyny,
Już z domów wyszły w corso dziewczyny.
Szukają słońca ,co ściemni cerę,
Na wilgoć kładą dość grubą derę.

Dziewczęta w bieliźnie,
Dziadek o siwiźnie
Puka w ich serduszka
I prosi do łóżka.

Bądź dziewczyną i miej gest
Chodź na sofę, będzie fest.

Oczy twe jak kwiaty
Albo łąki płaty.
Daj popatrzeć w nie.
Co jest na ich dnie?

91

Odejmij od zera trzy czwarte litra,
A wyjdzie tobie cyferka chytra.
Będzie to cyfra bez sensu, połowa.
A świadczyć będzie, że słaba twa głowa.

Ja jestem łaskawa,
Gdy tylko jest trawa.

Biegałam latem
I za tym i za tem.
Biegałam w piachu,
Nie czułam strachu.

Ulubione nogi, stopy ukochane,
Bo ja nie chcę więcej dostać od nich lanie.

Różowa róża ,
To nie jest duża.
Wstydu nie skryje ,
Gdy jeszcze żyje.

92

Jestem sobie ruska bladzia,
Nic mi nie przeszkadza.
Ni agrafka u stanika,
Ni Alosza co mnie bzyka.

Daleko, daleko,
Jest biała jak mleko
Szczęśliwa kraina,
Tam człowiek się pracy najgorszej sam ima.

Jestem sobie Ciuciu- Babka
W cudzym sadzie strącam jabłka.
Kiedyś były tam tacety,
Latoś nie ma ich niestety.

Czuły kares i pieszczota,
Bywa jako sieć dla szprota.

Ja zawsze rano, gdy kroję chleby,
To żonkę swoją posyłam do gleby.
Wczoraj był rosół na gnatach krowy,
A dzisiaj rano już nóż gotowy.

93

O tym ja nie pomyślałem,
Kiedy wołki w cudze gnałem.
Że orczykiem będę bity
Przez niewiasty, przez kobity.

Wojciechu, Wojciechu, dokąd to idzieta?
Ano z babą nie dam rady, idę na kraj święta.
Gdym wrócił wieczorem, nie dała mi żuru,
Bom ja dzionek cały,śpiewał skowronkom do wtóru.

Żelazo i blacha
W zegarze się waha.
Z żoneczką co rano
Robię to tak samo.

Jestem duch święty z Góry Kalwary,
Jeszcze coś mogę ,choć jestem stary.

Nie jestem młody, jestem już stary,
Nie chodzą nigdy już na wagary.
Obraz oglądam przez szybę okna,
A dusza moja bardzo radosna.

94

Słuchajta ludzie, dobrze słuchajta!
On na was czeka i batem majta.
To trybun ludu, on jest lewakiem,
Szczyci się zawsze czerwonym znakiem.

Ano pewnie, ano pewnie,
Że siedziałam jak na drewnie.
Chwila była taka błoga,
A ja przecież byłam młoda.

Zdejmuj wszystko. Nie ma sprawy.
Widzę, żeś osiłek klawy.

Przyszła słota
A z nią błota.
Na leszczynie
Zima minie.

Słonko się skryło za dachu gonty,
Ściemniały w izbie już cztery kąty.
Jasność została w oknie na szybie,
Za szybą sowa na pastwę dybie.

95

Piaćdziesiat
Miała lat,
Gdy wyszła na scenę.
Lud wybuchnął głośnym śmiechem, kazał na arenę.

Salem alejkum słyszę w haremie,
Szejk już odchodzi ,ale beze mnie.
Siedzę ja w kącie tu na polepie,
A on już inną po zadku klepie.

Cztery baby niby huby siadły z brzegu ławy.
Obserwują z dala dziadka – „chyba był on klawy”
Każda swoje wnioski snuje, swoje hipotezy,
Dziadek jednak filut wielki, w młódkę okiem mierzy.

Filodendrona
Hoduje ona,
W ciemne zielenie,
W długie korzenie.

Żółte papiery dla wariata.
To same zyski i żadna strata.

96

Wiersze różne

Razem stanęli

Władysław, Witold, Ziżka,razem stanęli.
I hydrze z krzyżem ręce ucięli.
Nad Drwęcą bystrą, której ścieki
Płynąć będą po ostatnie wieki.
Zapłaty za to żadnej nie mieli.

Bo kto ma płacić? Kmieć nagi?
Cierpiący biedę od Wilna do Pragi.
Ciężarem opata zgnieciony.
Kadzidłem zadymiony.
Moczony w bagnach jak dragi.

Gdzie się podziały zdobycze bitwy?
Połknięte przez kruki, rybitwy?
Nie! To prałaty chciwe, pazerne.
Załadowano wozy,zdobyczą wszelkie.
Za złotem urządzali sprośne gonitwy.

97

Niczym nie gardzili,
Spisy poległych wieczorem spalili.
Na wozy wsiedli,
Straże ubiegli,
A potem zdobyczne miody pili.

Nie miał Władysław do dalszej walki,
Słowa wsparcia, zachęty ni starki.
Źle zrobił, że wygrał. Kto on taki?
Że pobił Maryji wierne Krzyżaki.
Wespół z pogany i prostaki.

Pabieda wielka, bo wielkie łupy,
Lecz dalej nie trzeba, zbędne są trupy.
Rozpuścić wojsko, spalić machiny,
Modlić się, modlić, żałować za winy!
Chrześcijańskie hufce zwalone w kupy!

I tak to po raz trzeci
Wykołowano głupich kmieci.
Dobra jest bitwa, gdy giną pogany,
A nie Bóg wielki przez księdza uznany.
Gnębić niewiernych ,aż duch z nich uleci.

98

Mewka

Razu pewnego ,gdy brakło pieszczoty
Gdy tydzień z żoną darło się koty.
Pewna pięknotka wpadła mi w oko,
Że owszem, można…. ale tak drogo?
To cała pensja, to miesiąc roboty?!

Gdzie ja tu szukam?
W jakie drzwi pukam?
Tak nisko upadłem,
Że za cudzym jadłem,
Swoje własne brukam?

Dość tego, do diabła!
Piękność aż upadła,
Z dziwactwa, zdumiona,
Blada i wystraszona,
Ktoś nie chce jej jadła!

A przecież z miasta prawie cała
Ferajna panów ją miała.
A każdy ,gdy odchodził
Łakomie wzrokiem za nią wodził.
Przecież niewiele za to brała.

99

O leśnej jagodzie

Po kolana w zieleni brodzi
Amator, co po lesie chodzi.
Szuka krzewinki o liściach małych,
Bo ta krzewinka ma coś na łodygach wybujałych,
Owoc, co język osłodzi.

Czego szukasz, człowieku?
Pyta się jagoda.
Szukam ,piękna, leku,
Krzewinko młoda.

To moje jagody są takie warte?
A warte, bo twarzą plamy nie starte.
Tyle jest innych jagód na świecie.
Czemu nie zrywasz, odpowiedz przecie?

No, są jagody kaliny, psianki.
Jest kilka kwiatów dorodnych na wianki,
Lecz twa jagoda, krzewinko mała,
Koszyk kolorem tak pięknie ubrała,
A smakiem inne przewyższała.

100

Kącina

Żal swój opłakiwała,
Po synu, bo jednego miała.
Przed bożkiem z dębu
Z Suchego Zrębu.
Do wozu się zaprzęgała.

Ciągnęła z innymi olbrzymi kloc,
W drewnie dębu jest dziwna moc.
Woda w nadmiarze go nie bierze
A nawet maleńkie zwierzę,
Co zostawia troć.

Rzeźbiarze miesiąc kuli w drewno,
Mówili to będzie Swarożyc, na pewno.
Lepszy od poprzedników,
Bo tego wróg unika,
Bo w kącinie ciemno.

W mroku za parkanem rzeźbiony twór,
Za nim z kamienia wysoki mur.
Na dachu żerdzie i gruba trzcina,
Przy ogniu półnaga dziewczyna,
Puka w organy z drewnianych rur.

101

Druga co chwila podsyca ogień,
Rzucając mech i gałązki w płomień.
Zapach jałowca jest taki mocny.
Widać od razu, że ich trud owocny
Jest. Bo gdzie poszukasz takich świątyń?

W ciszy wymawia swoje pragnienia,
Matka po synu i pragnie widzenia.
Jawą lub snem, lub zamroczona.
Zielenią ,po której się często kona.
Wierzy w mary od urodzenia.

102

Orzeł nad polem

Tu batalia była sroga,
Woj zabijał wroga.
Przyleciałeś ,sępie, w porę
Nad Grunwaldu pole.
Nie uszła stąd żywa noga.

Jesteś z innych stron,
Przyłącz się do chóru wron,
Jeśli nie chcesz, ja to zrobię
I truposzy w nos podziobie,
Dziobiąc w rytmu tan.

Jęk wojaka zaraz zmienię
W ostatnie westchnienie.
Nim nadejdą czeladniki
Każdy z nich otrzyma pstryki,
A ujrzę zdziwienie.

Ujrzy bowiem szpony sępa
Szarpnie się,…ale pęta
Niemocy nie pozwolą unieść ręki
Grymas strachu, puste dziwięki
Zimne wypowiedzą usta: – za tępa…

103

Wypadki czerwcowe

Żydek zakrzyknął zagniewany wielce,
Nie widzę w Poznaniu żadne wisielce!
Wypadki czerwcowe, przeciw komunie!?
Co? Za to każdy do dołu runie,
Kto na władzę ludową podniesie rękę,
Ręka ta będzie ucięta. Męka
Przed ucięciem taka gadatliwa
Jak władza sprawiedliwa.
Nie będą tu skakać żadne polaczki,
Bo władza ludowa wypruje flaczki.
Uczym i mówim na każdym zebraniu,
Że tylko partia w każdym zadaniu
Ma rację i kwita.
Już w grobach leży ichna elita,
Pozostał jeno tęgi robotnik,
On komuny zawsze ochotnik.

104

Zsyłka

Gdy zgasła nadzieja wszelka,
Rozpoczęła się poniewierka.
Nocą ,gdy mrozy jeszcze nie puściły,
Ktoś zapukał do drzwi z całej siły.
Otwieraj, bladź, odkryj ,swołocz!
Nie będziem tu stali całą noc.
O co chodzi? Coście za jedni?
My od władzy! Nowi radni.
Zabieraj, chadziajka, swoje rzeczy,
Bieri tyle, co na plecy.
Masz pół czasy, podwoda czeka,
Skorej, bo droga daleka.

Mama kiwnęła ręką i rozkazała,
Co brać, była blada, milczała.
Chyba ona jedna, dobra matka,
Wiedziała, że dla niej to droga do ostatka.

Z opowiadania Piotrka Kozaka w 51 r w Świdwinie.

105

Geniek

Nocą zbudziła mnie rozmowa,
Słowa krótkie, cisza i znów od nowa,-
Jeszcze go nie ma? To północ!
Młokos, dostanie lanie, żeby choć
Powiedział ,gdzie będzie, kiedy wróci?
A jak mu ktoś życie skróci?
Takie to rozmowy strwożeni rodzice
Prowadzili nocą. Dzieci ,czy śpicie?
Cisza, nikt się nie odzywa,
Tylko jedne oczy powieka nie zakrywa.
Patrzę w sufit ciemny,
Gdzie świat tajemny
Majaki swoje snuje,
Z mrzonek sieć buduje,
A z tej sieci wzrok daleko leci,
Na drogę, po której brat wędruje,
Podartym butem lód kuje,
A potem z łupem mizernym
Powraca do chaty z węglem ciemnym.
Matka gotuje wodę na kawę,
Daje synowi ciepłą strawę.
Co się stało? Pyta :gdzie byłeś?
Ja, mamo, i mój koleś
Bylim w Grodzisku na lorze.
A nazad piechotą po torze.

106

Daleko to? Mama słowem go pieści.
Oj, daleko, prawie czterdzieści.
Tak to Geniek dorabiał,
Na chleb czarny, nabiał.
Żywił siebie i mnie,
Dzieci zgraję
O oczach wystraszonych,
Głowach nie strzyżonych.
Łaknących jadła,
Bo bieda przysiadła
Na samym progu,
Broniąc wstępu Bogu!
A były to lata tak okrutne.
Nędza i przechwałki bałamutne.
W tej chacie zawsze brakowało
Kartofli i chleba, tylko tego chciało
Marzenie biednej łepetyny,
W której nie było winy.

Na pamiątkę memu bratu Genkowi z okazji
Świąt Bożego Narodzenia w 1998 roku ,a więc 54 lata później
Wiesław.

107

Piegus

Był taki chłopak krępy,
Bystry, brudny od głowy do pięty.
Wiecznie zalatany
Jego swetr zachlapany.
Na pewno zawsze uśmiechnięty.

Podzielił się z każdym,
Nawet przedmiotem ważnym.
Takim jak chleb, papieros.
Przy okazji jego mały nos
Marszczył się jak przy zakaźnym

Katarze, gdy kichnąć trzeba.
Kichanie szło na dół, a wzrok do nieba,
I dodatkowo do góry podskakiwał,
Nim opadł, to kumpla wykiwał
I odebrał kawałek chleba.

Zjadłem z nim beczkę soli,
Pięć lat broiłem do woli,
Wspominam to z uciechą
Chociaż nie raz dostałem dechą
Po plecach, co strasznie boli.

108

Pragnienie

Tam nie pójdę, tam jest cień
I mroczna sień,
Stropy czasem nadwątlone,
W brudzie utulone.
Pająk czyha w pajęczynie
Co wejdzie, to zginie.

Ja tam nie wejdę,
Po alei się przejdę.
Zieleń oczy moje bawi,
Ucho skrzypem żurawi
Zadowolę,
Potem polem,
Miedzą wąską,
Łanem opasanym jej wstążką.
Nachylę się nad kwiatem,
Popatrzę, a potem
Powrócę do znajomych stron.
Spojrzeniem oczu, tam gdzie skłon,
Nieba i drzew

Tam pod klonem bratnia krew,
Gnaty czasem zmurszałe,
Tam pójdę na stałe.

109

Już koniec

Walą z grubej rury,
Więc uciekam do góry.
Oni też uparcie
Polują na żarcie,
Hukną po raz wtóry.

Dokąd ja, rogacz,
W poroże bogacz
Mam ciągle uciekać?
Skąd wyższe góry brać?
Oni ciągle walą ,psia mać!

Już koniec góry, to wierzchołek,
Na nim stoję jak kołek.
Z garłacza jeden celuje,
Już leci kula,zaraz poczuję
Uderzenie i polecę w dołek.

Tam pochyleni myśliwi,
Ludzie bardzo tkliwi,
Bebechy wypatroszą,
A potem wolno ,coraz niżej znoszą
Z ciężaru dużego szczęśliwi.

110

Buk

Pośrodku ogrodu stoi stare drzewo,
Duże, cień daje na prawo i lewo.
Takie jest zdrowe o liściach z czerwieni,
Gdy zmyte wodą ,to w słonku się mieni
Kilka barw tęczy. Liście jego sztywne
Głośno szeleszczą, twarde, barwą dziwne.

Idę aleją , ktoś głośno mnie woła,
„Wiesiek” ! Stanąłem. I patrzę dokoła,
Nikogo nie ma, nikogo nie widzę.
To wołał Janusz, wciąż jego głos słyszę.
Więc patrzę po krzewach, na jaśmin drobny,
Może to ktoś inny głos ma podobny?

Nikogo nie ma. To był głos Janusza.
Patrzę na buka, wiatr listkami rusza.
Chociaż minęło lat dobre pięćdziesiąt,
A on przeniesiony siłą w marny kąt,
To ja ,brat ,wspominam to zawołanie,
Może kiedyś Janusz przede mną stanie.

111

Urwana kosa

Rysiek podjechał z samego rana
Rowerem i pyta: Twoja chęć znana,
Jeśli chcesz, to chodź kosić pszenicę.
Hen, tam pod Klęskowa górną granicę.

Wnet pojechalim. Łan pszenicy złotej
Stoi i czeka. Kosa podcina z prawej.
Sierpień jest, gorąco, a łan nie plaża.
To pot się leje z każdego żniwiarza.

Zmęczylim poletko, pokotem leży,
Z miejsca w snopki wiązać pokos należy.
Z boku broda porośnięta bylicą,
W nim rumianku białe kwiaty się świecą,

Machnę ci kosą brodę raz i drugi,
Urywam kosę ,sam padam jak długi.
Tak się skończyła pomoc koleżeńska,
Ryśkowi, który wyjechał. Gdzie mieszka?

Był to Rysiek Juralewicz zza Buga. Wyjechał do Kanady w 54r.

112

Branka

Dobry Car batiuszka
Zaglądał do łóżka.
Za jednego rubla
Dawał łapać wróbla.

Gdy wrócisz na niwę,
Dziewki będą siwe.
Żegnajcie. Zielone.
Idziem w obcą stronę.

Car wymyślił brankę,
Adolek łapankę,
A Gomułki dranie
W setkę głosowanie.

Nie masz ich na świecie.
Ludzie zmietli śmiecie,
Ustawili tamy,
Wyłamali bramy.

Partyjne robole
Stojąc w ruskim kole,
Ci to wódę chlali,
W obcym łożu spali.

113

Grudniowe wieczory 45

Wioska od wieczora w tańcach brodzi,
Hanka od komendanta rej wodzi,
Buty oficerki wczoraj miała,
Za które w naturze chłopu dała.
Z tym tańczy, drugiego okiem zwodzi.

Ma swą koleżankę ,zgrabną Jadzię,
Która w pysznej tanecznej paradzie
Gacha po całej sali okręca.
Baczy, czy inna go nie zachęca.
Czule ręce na biodrach mu kładzie.

Muzykanty choć w czubie dość mają,
„Czy pamiętasz Zakopane”, grają.
Już blady świt, promyk widać zorzy,
Sen jednak tu nikogo nie morzy,
Napiwki słone muzykom dają.

My też ,swawolne dwa smarkacze,
Siedzim cicho w kątach, nikt nie płacze.
Patrzym na pary, kojarzym wielu
Jak wodzirej na cudzym weselu.
Ten z tą, tamten do tamtej, kołacze.

114

Topola

Rosnę, rosnę bardzo szybko
Płonę w piecach także hybko.
Lubię w bagnach się przeglądać,
Gdzie dalekie łąki widać.

Rosnę szybko na olbrzyma,
Korzeń płytki ,ale trzyma.
Trochę szkodzi mi jemioła,
Która soków ciągle woła.

Szkodzą także gniazda wrony,
Przed pomiotem nic nie chroni.
Chyba deszczu tęgie lanie
Lub chłopców z wioski gadanie.

Rosłam kiedyś nad Utratą,
Cień dawałam ludziom. Za to
Podtrzymali mnie linami,
Kiedy wody szły falami.

Była olbrzymia topola przy moście koło Elektrowni,
Założono liczne liny w 44 r.

115

Tak było

Mama szczęśliwa
Pracę przerywa.
Spuściła ręce
Słucha jak dźwięczę.

Aż sąsiadka przyleciała,
Właśnie obiad gotowała.
Bo to coś nowego
W życiu ubogiego.

Do szkoły nie chodzi,
Wzrokiem w księgach wodzi.
Śpiewał o oraczach,
Żołnierzach tułaczach.

O łąkach bez rosy
Śpiewał chłopiec bosy,
Mały Polak głodny,
W dzień słoneczny, chłodny.

Satyra

Stargard Szczeciński 1999 r

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz