środa, 27 grudnia 2017

"Śpiewająca wierzba biała"

Wiesław Kępiński

Śpiewająca wierzba
biała

poemat

1

Rozdział I
To były wrzosowiska

W zwykły sobie dzień lipcowy, pośród łanów zboża,
Maszerował żołnierz młody, a środkiem trójdroża
A szedł szybko z Kępy Polskiej, a wysiadł tam z promu,
Teraz stanął na rozdrożu. Czy iść wprost do domu?

W prawo było do Chilina, to dwa kilometry.
W lewo można jednak dalej. Poprawił swe getry.
A były to owijacze, do kolana kręte,
Całkiem nowe ,bo fasował, z magazynu wzięte .

Dostał urlop ten w nagrodę, to zwykła przepustka.
Trzy dni wolne od apeli. Patrzy wokół pustka.
Lecz na końcu lewej drogi,kiedyś przed poborem,
Był na tańcach przypadkowo. Pod wielkim jaworem.

Węgrzynowo wioska była,a w niej panna pewna.
Która raz z nim tańczyła Pora była siewna.
Na rzepaki .To rok temu. Był tam bez munduru.
A pogrywał on w kapeli na flecie do wtóru.

3

Flet pożyczył zaś od grajka, co żłopał już piwo,
A popijał on z butelki,głośno,szybko,chciwo.
Tak to było w zeszłym roku. Czy jeszcze pamięta?
Ta pannica ,co tańczyła? Chłopcom mdlała pięta.

Od przytupów, od hołubców,oberków i polki.
Wirowano do zemdlenia,do napadu kolki.
Teraz stanął na rozdrożu. Dom własny tak blisko.
Węgrzynowo jest daleko. Radź serce?! W siedlisko?

Ale serce w dal spojrzało,w polną drogę suchą,
I szeptało bałamutnie, – bogdanka! Na ucho.
A więc ruszył. To sobota. Może będą tańce?
I już zaczął wielce marzyć o swojej bogdance.

To jest dziesięć kilometrów. W dwie godziny przejdzie.
Buty trochę wyglansuje, jak do wioski wejdzie.
No i ruszył wojak młody. A nogi go niosły.
Na wschód bowiem droga wiodła, a dalej od Wisły.

Obszedł Niździn, skręcił w prawo, dochodził do mety.
Zbóż nie cięto ,lecz w burakach kobiety, niestety.
Przystawał i wciąż poglądał w pole na niewiasty,
Podszedł raz doń starszy rolnik,co wąs miał sumiasty.

4

Kogo ,chłopcze, wypatrujesz? Możeś już spóźniony?!
I spoglądasz dość żarliwie w zadek cudzej żony!
No, ja patrzę za Janiną,no, ta ,ot Makowska.
Ona chatę ma z tej strony,gdzie pod górkę dróżka.

Jest w burakach ,jak my wszyscy. Jeszcze nie zamężna.
Idź tą miedzą, potem w lewo,inna jest okrężna.
Chyba poznasz ją z daleka. A nie pomyl ,chłopcze.
A postaraj się tyż jakoś,bo ktoś za nią drepcze.

Tyle słyszał wojak Adaś nauk a wiekowych.
Chociaż teraz to też było powiedzonek nowych.
Dziękuję za dobrą radę. Cudne wiadomości.
Jam z Chilina. Do widzenia. Pełno mam radości.

Poszedł miedzą bardzo wąską ,lecz dobrze zdeptaną.
Ponad żytem ciągle zerkał,zerkał ciągle za nią.
Lecz nie widział ,bo też żyto latoś wybujało.
Podlewane przez aniołów,jako zagaj stało.

Gdy łan żyta się ukończył,było buraczysko,
Tam w oddali pochylonych kilka niewiast było.
Pierwsza z gracą to szła przodem, Janiny matczysko.
Liście były tam szerokie,że to rzędy kryło.

5

Ponad liściem widać jednak lebioda se rośnie,
Więc kobieta gracą wielką dziabie ją ukośnie.
Za kobietą są dziewczęta,na końcu zaś ona!
Adaś widzi,idzie szybciej. Przecież nie zmylona!

Jasiu, Jasiu ,czy ja mogę podejść bliżej ciebie?
Prawie roczek nie widziałem twej gwiazdki na niebie?
Niewiasty się obejrzały. To chłopak w mundurze.
Więc ciekawe kto to taki? W sercach wzbudza burze.

Jaki zgrabny w tej zieleni. Jaki uśmiechnięty.
Lecz podchodzi do ostatniej, co włos miała kręty.
Motyczki więc znów dziabały natrętne chwaściska,
Ale oczy uciekały,każda była wścibska.

Adaś krótko się przywitał. Spojrzał w buraczysko.
Będzie morga albo więcej. Zrobię ci ściernisko.
Daj motykę. Ty bądź przy mnie. Wnet ich przegonimy.
Pas zdejmuje,mundur także. Ciacha już za nimi.

Ona przodem poszła, łapiąc co większą lebiodę.
On spoglądał, zerkał nieraz na jej łydki młode.
Liść buraka tu przeszkadzał,zamykał redlinę,
Lecz od czego jest dłoń sprawna. Dziabać trzeba glinę.

6

To też chłopak dziabał zielsko jako ta maszyna.
Przed nim przecież szła schylona wybrana dziewczyna.
Dzisiaj trzeba skończyć dzieło,bo będzie za późno.
Lipiec piękny i przekropny,chwast nie rośnie luźno.

Pierwszy jegp znój to wielki. Lecz dzisiaj sobota.
Jest południe,nie ustanę, myśli chłopak w duszy.
I dochodzi już te z przodu,jako bełt od kuszy.
Przed niedzielą akuratna tak ciężka robota.

Janka idzie przodem ciągle,schylona,szczęśliwa.
Oto bowiem nagle,szybko,rzędów im ubywa.
Takim tempem to ukończą, zratują plantacje.
No, a potem chyba matuś,da w święto wakacje.

Adaś weźmie ją na spacer,przez wieś pójdą w dwoje,
A w okienkach chatek z gliny,główek będą roje.
Najpierw pole,buraczysko, minęła swą mamę
Która ciągle pochylona nuciła se gamę.

To psalm żalu za utratę człowieka na krzyżu.
A głos miała chropowaty,jakoby ze spiżu.
Przeszli mamę i czyścili we dwoje buraki,
Adaś mówił jej ; dzień dobry. Głos dała nijaki.

7

Janka w niebo spoglądała, aby nie dziś deszcze.
Bo roboty tyle,dużo, nie połowa jeszcze.
Zakręcili,nazad idą,sto metrów hakania,
Idą ciągle bez spoczynku i żadnego stania.

Baby w pracy są uparte. Nie stęknie ci żadna.
Wszystkie robią, milczą w pracy. Każda jest układna.
Chłopiec przybył,więc na chwilę myśleli ci o nim.
Teraz inne myśli mają, – czy my go dogonim?

Idzie z Jasią jak w dwa konie,amerykan w skibie.
Ona pierwsza, a biodrami zalotnie ci chybie.
Ano młodzi. Są ku sobie, a niechta gruchają.
Widać jednak w pracy ciężkiej podobności mają.

Czysto robią bez fuszerki i bez prostowania
Krzyża swego. Są schyleni. Słychać ich szeptania.
Graca chodzi równomiernie.Tu pożytek będzie.
Nic dziwnego zawrócili,teraz są na przedzie.

Janka rwie co większe chwasty,on dobija resztę.
Lecz uważnie idą naprzód, mając plecy zgięte.
Słonko chowa się za chmurkę,może będzie padać?
Adaś zliczył szybko rzędy i przestaje gadać.

8

Ukończyli o szarówce. Adaś się ubiera.
I dziewczynę utrudzoną na spacer zabiera.
Dzisiaj tańców tu nie było więc o zmroku prawie,
Zmówił się z nią na niedzielę,przy strudze na trawie.

Poszedł w stronę swojej wioski,lecz drogą na brody.
Chciał ochłonąć po dniu znojnym,mieć trochę swobody.
Do Chylina doszedł z mrokiem. Ściany się bieliły.
A gdzie nie gdzie,no to pieski dość zajadle wyły.

Przy Jóźwikach księżyc w stawie odbijał swe lico.
Wierzby cień na wodzie miały. Ale po co, na co?
Chmury gdzieś pozanikały ,więc padać nie będzie.
Szedł przez wioskę pod swą chatę. Cicho teraz wszędzie.

Numer jej czterdzieści cztery. Lampa w oknie stoi.
Widać mama jeszcze nie śpi. Może chleby kroi?
Zapukał w maleńką szybę. Mamo, to ja, Adam.
Gdy wszedł w kuchnię, to powiedział; mamo, z nóg ja padam!

Opowiedział, gdzie przebywał i pił kwaśne mleko,
Siedział w domu,opowiadał. Myśl swą miał daleko,
Potem spać poszedł na siano,świeże, z aromatem.
Nie pogadał ani trochę z tu leżącym bratem.

9

Z rana najpierw czyścił buty,pasta się błyszczała.
Matka jemu owijacze już w miednicy prała.
Ogolił się,obmył nogi ,a uczesał w studni,
Gdzie też echo niby w lesie grubawo tam dudni.

Wodę czerpał zaś żurawiem,ceber z klepek buku,
Ceber wolno się spuszczało, by nie było stuku.
Aby woda nie zmętniała,bo niewiele było,
Metr niecały,ale zawsze,nigdy nie ubyło.

Matka spiekła jajecznice,Adam jadł to chciwie.
Potem rzekł do swojej mamy,że myśli o niwie.
Wczoraj, pytam czy zaczeka,Jesteśmy po słowie.
Za rok wyjdę do cywila. A co mama powie?

Jak pościelisz ,tak się wyśpisz. Dobrze żyć w nadziei.
Rok to długo. Lecz się staraj. Nie znasz swej kolei.
Może w wojsku też zostaniesz,może ona zwodzi?
Rok to długo. Życie nieraz to frasunki rodzi.

Mamo , raczej jestem pewny,uścisnęła dłonie.
Chwilę długą my patrzylim i otarlim skronie.
Ja dotrzymam obietnicy,dotrzymam parolu.
Spotkałem ją wczoraj w grupie,gdy była na polu.

10

Pomogłem opielić burak,komosa się brała.
Opielona już plantacja,opielona cała.
Potem szliśmy przejść się trochę,po wsi niedaleko.
Rozmawialim, gdym odchodził, piłem z garnka mleko.

Gdy oczyścił buty z kurzu ,matka prasowała
Owijacze takie długie. Gdy skończyła,dała.
On owijał je do kolan,wolno ,drobiazgowo,
Gdy krzywizna jakaś była, zaczynał na nowo.

Wystrojony ruszył chłopak na randkę z dziewczyną.
Szedł na Brody. Był wesoły i z odważną miną.
Wrócił od niej, a był bardzo ci jakoś szczęśliwy.
Mama widzi. Dla kobiety – zawsze będzie tkliwy.

Wieczorem już szedł na Kępę,gdzie prom jechał z Płocka.
Do Warszawy żołnierz wrócił. Tam czekała nocka.
Tam koszary nań czekały,plutony i musztra,
Dryl wojskowy,siennik słomy i wojskowe futra.

Tam rok spędził. Nadszedł termin opuszczenia koszar.
Z tą też chwilą poczuł ciepło,jakiś przedziwny żar.
Jadąc promem w Kępę Polską,myślał, czy też czeka?
Lecz gdy wysiadł na przystani,to z marszrutą zwleka.

11

Postanowił iść do domu. Zasięgnąć języka.
Może ktoś mu coś tam powie. Ale idąc bryka.
No,bo poczuł on się wolno. Ma swobody wiela.
Stanął nawet ,gdy zobaczył w koniczynie trzmiela.

Owad błąkał się przy drodze. Szukał pewnie kwiatka.
Zwiady robił i przysiadał. Brzęczał, jego gadka.
Adam sam się też rozglądał,ale nic nie kwitło,
To jest wrzesień po wykopkach. Muszli trochę lazło.

Doleciał go zapach dymu,gdzieś palono łęty,
Tak,tam widać jakiś dziadek do połowy zgięty,
Zbiera widłem małe kupki i pali w ognisku.
Przy nim piesek zaś z jęzorem,takim długim w pysku.

Lubił wąchać te zapachy,co wiały gdzieś z pola.
To mówiło,że już koniec,że pusta jest rola.
Że już żyta są zasiane, a nawet pszenica,
Że Mazowsze w jesień taką urodą zachwyca.

Tam gdzie łąki i gdzie rowy,szeregiem są wierzby,
Są z czupryną,rosochate,na nich siedzą dzierzby.
Srokosz znana,trochę płocha. W Mazowszu lubiana.
Przez chłopaków dla zabawy pośród wierzby gnana.

12

Nie minęła i godzina ,a Chilin już widać.
Postanowił,że gdy dojdzie, na florecie pogra.
Aby smutek i tęsknotę ukoić z wieczora.
Z rodzicami coś pogadać,wszak jest jesień, gadki pora.

Są znajomi,są Jóźwiki,znają wszystkich w koło.
Popić kwiatu lipowego,wszak to dobre zioło.
Tak i zrobił. W dzień następny poobiednią porą
Poszedł sobie na rozmowy. Henia widzi z furą.

Przywitali się serdecznie. Dwa lata rozłąki.
Co tu we wsi się zmieniło? Kto tyż puszcza bąki? *
Zapytał się Adam Henia. Serwus ,Adaś, witam.
Siadaj na wóz ,ja podjadę. Cześć ,grabule chwytam!

Podjechał pod dużą lipę. Prawie przy swej bramie.
I gadali długo sobie. Stukali się w ramię,
To koledzy,to sąsiady. Tematy radosne.
Jak chłopaki. Były mowy w tematy miłosne.

Z nich to Adaś się dowiedział,że Jasia tam siedzi.
Na jesieni gęsi skubie,bez wódy i śledzi.
A to znaczy bez konkurów i obiecywanek,
I bez kwiatów tych wiosennych,tak zwanych sasanek.

13

A więc nikt tam nie podchodzi. Możesz tam próbować.
Gdy zaś wstępy zgrabne zrobisz, to nawet szarżować.
Na tym też skończyli gadkę. Henio ruszył w gumno.
No, a Adam,nos se obtarł,ruszył krokiem równo.

Ruszył drogą tą na Brody i na Węgrzynowo,
Chciał z Janiną porozmawiać prawie że na nowo.
Rok tu nie był,rok nie pisał, a wola się zmienia.
Jeśliby coś poszło nie tak,wróci dziś bez cienia..

No i poszedł chłopaczysko. A martwi się, gryzie.
Wmawia sobie sytuacje, ile tylko wlizie.
Może drzwi mu nie otworzy? Może wyjechała?
Albo poszła w odwiedziny? Spraw tu gama cała.

Może sie wyprowadziła? Ale gdzie ,do kogo?
Oj,to byś mi narobiła kłopotów, niebogo!
Minął Brody,wciąż wymyśla przeróżne warianty.
Że nie wziąłem ja ci fletu,straszył bym bażanty.

Te kuraki ,co to włóczą się na podorywce.
O, tam widać uciekają,wśród nich barwne grzywce.
Kuraki są bardzo ciche. Łatwe do spłoszenia,
Lecz naprawdę bardzo barwne i ładne stworzenia.

14

Krok wojskowy Adam trzyma,widzi z dala strzechy.
No i trudno opanować, trudno swe uciechy.
Podszedł pod dom, pyta starca,- A Janina gdzie to?
W serwitutach pasie krowy. A ty, chłopcze ,po co?

Ja znajomy, ja żem z wojska. Idę w odwiedziny.
A idź tędy, tam gdzie olchy, tam bliżej leszczyny.
Dróżką polną pełną placków,wśród zoranej gleby,
Ruszył Adam na pastwisko. Tu kopce jak groby.

Małe stogi siana stoją,snopków niemłóconych.
Wozów starych jak ten dziadek i owiec zgonionych.
Jednak krów tutaj nie widać,są więc na wypasie,
Nagle ujrzał i Janeczkę, bardzo cienką w pasie.

Widać,że się ucieszyła,skryła buzię w dłonie.
Poruszyła ramionami i z radości płonie.
On się zbliżał,po czym objął , przytulił do siebie,
I zadrżały dwie postaci, dwie postaci, obie.

Nie pisałeś,wyszeptała. My nie jaśnie państwo.
Słowo dałem ja żołnierza. Jam nie żadne draństwo.
Nie latawiec,chorągiewka,jeno zwykły kmieciak.
Alem też się tu rozpłakał,jak ten mały dzieciak.!

15

Cały czas, gdy tutaj szedłem, tworzyłem teorie.
Co też robisz? Jak mnie przyjmiesz? To skryte historie.
Jednak widać, żeś czekała. Nie usiądziem tu gdzieś?
Nie usiądziem, bo wyśmieje zaraz cała nas wieś.

Nigdzie ja też nie łaziłam na tańce,wesela.
Wytrzymałam. Ja wierzyłam. Mówić o tym wiela!
Nie mów. Lepiej postoimy. Tak też jest spotkanie.
Mówię prawdę,też czekałem,oj,długo, ja na nie !

Odbębniłem ja wojaczkę i wrócę na rolę,
Mam w Chilinie chatkę z gliny i słabiutkie pole.
Chcę też do cukrowni stuknąć i złapać posadę.
Chcesz iść ze mną? Czy we dwoje damy sobie radę?

Bóg wspomoże! Pójdę z tobą! Na złe i na dobre.
Abyś jeno mnie szanował,nie rzucił w chorobie.
I tak stali se we dwoje na gminnym pastwisku,
Gdzie krowiny coś skubały lub żuły w swym pysku.

Stali tak osamotnieni, bo wokoło pustki,
A od czasu tak do czasu z wierzby padły listki.
Nieme świadki, wierzby białe. Milcząc w nich patrzyli,
To co mogli to zrobili, listki znów puściły.

16

Czas odejścia krowy dały,każda wolno muczy.
Bez zegara o terminie pastuszkę swą uczy.
A pojdźta wy wszystkie za mną ! Krzyknęła dziewczyna.
Chustkę w kwiaty na swej głowie poprawia,przypina.

Pójdziem przodem,tak uczone. Wioską pójdą same,
A my z tyłu będziem patrzeć,czy też wchodzą w bramę.
Nieraz mylą ,ale rzadko. Checia, Checia dali !
I z pastwiska za pastuszką całe stado wali.

Oni przodem idą sobie,ciągle coś tam mówią,
Nieraz w tyły spoglądają ,czy krówek nie gubią.
Ale stado jest zwyczajne,pora jest udoju,
A przy żłobie coś przegryzą,nieraz ich napoją.

We wrześniu dzień jest już krótszy,ma się ku szarówce,
Kiedy wszystkie krowy w bramach,Adam przy zerówce..
A więc przy tej gdzie jej chata. Na odchodnym prosi;
Pozwól jutro przyjść tu znowu? Zgodę jej unosi

Razem z sobą ,bo on wraca. A droga daleka.
W czas jesieni ,no ,to nocka z nadejściem nie czeka.
Więc wydłużył trochę kroku. Ciepłość wedle serca.
Mruczy sobie,wyśpiewuje,wewnątrz same scherza.

17

Muzykalny był to chłopak. Grał ,a nawet śpiewał.
Jeno wówczas,gdy humory wesołe on miewał.
A że ciepło miał w swej duszy,więc mruczał ,a mruczał,
Nieraz kamień podniósł z drogi i na pole rzucał.

Nocą zaszedł do Chilina. Mamo, jam szczęśliwy !
Wszystko dobrze się układa. Jam prawdziwie żywy !
Dobrze ,chłopcze, zjedz kolację. Naleję ci mleka.
Jutro znowu ja tam pójdę. Czy na ciebie czeka?

Tak, mateczko,ona czeka.Pozwoliła chodzić.
Więc ja pójdę trochę wcześniej, by nocą nie brodzić.
Rower tutaj by się przydał.To trza sprzedać krowę !
Trzeba, trzeba i trzewiki tobie kupić nowe.

Mamo ,jeszcze się nie żenię ! Synu, spójrz na buty !
Na obcasach masz żelazo,dalej wbite druty.
To wojskowe! To buciory ,ty mój synu miły.
Szewce nasze to by dobre buty ci uszyły.

Tak syn z mamą cały wieczór o butach rozmawiał,
O rowerze,o dziewczynie. Już życie ustawiał.
Po co rower,by ukradli?! A buty do czego?!
Przecież chodzić on przestanie, gdy Janka do niego….

18

Tak już sobie kalkulował. Krowa daje mleko.
To też prawda, Węgrzynowo trochę za daleko.
Jednak jutro znowu pójdzie w podkutym chodaku.
Bo nie będzie trepów nosił,robionych w tartaku.

Chociaż biedny, ale dumny. Wojskowe obuwie.
Są już stare. Lecz są warte z osobna po stówie.
No ,nie żartuj sobie ,synu. Zrób jak też uważasz.
Ty za dużo nieraz sobie o jednym wciąż gadasz.

Rano ruszył na Węgrzynów. No tak, w przedpołudnie,
Chmury niebem szły powolnie jakoby coś złudnie.
Raz łączyły się w obłoki, a raz zanikały,
Nieraz pusty był horyzont od wschodu ,a cały.

Pogodą się nie przejmował. Walił krok do przodu.
Tak nauczył się na musztrze we wojsku za młodu.
Dzisiaj to on nic nie widział ,bo szedł do dziewczyny.
Taka młodość jest szalona,która nie ma winy.

Co na niebie tam obłoki. Co tam but wojskowy.
Szedł on drogą do swej lubej. Trzeba to przez rowy.
Lecz potrzeby takiej nie ma. Droga jest twardawa.
Nie potrzeba iść na przełaj,kiedy sprawa prawa.

19

Dla chłopaka ta odległość. To normalka,co nie?
Doszedł wioskę ,czas nie licząc,godzina czy dwie.
Podszedł znowu do jej chaty. Siostra go zajęła,
Ty do Jasi? Jej tu nie ma. Chustkę z głowy zdjęła.

Gdzie ją znajdę? Na wygonie. Pasie do soboty.
Dziękuję,ja drogę znajdę. Pójdę przez wykroty.
Lecz od razu się rozmyślił trochę nie wypada.
Iść przez cudze, pola deptać. Nie, może być zwada.

Tak jak starszy człowiek wskazał,poszedł ci tym śladem.
Wygon był bardzo wielgaśny. Aż do skraju lasów.
I pomyślał ,bydło poszło na pastwisko świtem,
Ona cały dzień tam będzie bez żadnych frykasów.

Czy tu we wsi nie ma sklepu? Stanął w zamyśleniu.
Poszedł jednak naprzód sobie,to myśl ku zmyleniu.
W razie czego wróci tutaj,ale za jej zgodą,
Postanowił i tak zrobił. Z naturą swą młodą.

Na pastwisku się rozejrzał. Wszędzie było puste.
Jeno szpaki się kręciły,gromadnie a tłuste.
Tam daleko ciemne lasy. Chyba w tamtej stronie.
Bo codziennie się wypasa różnie na wygonie.

20

Idąc płoszył różne ptaki. O,widać krowiny!
Szuka wzrokiem jej postaci,lubej swej dziewczyny.
Ona także go ujrzała i biegła przez łąkę.
By ukoić chociaż krótką w ramionach rozłąkę.

Znów się cicho przytulili i tak stali długo.
Dobo stań,zatrzymaj pochód ! Dobo,słońca sługo !
Tu się cieszy para młoda. Ma krótkie spotkanie.
A ty wolno, ale ciągle , skracasz im płakanie.

Niech tak stoją,niech radują i serce i dusze,
Powiedz dobo,- że ja stanę ! Tydzień się nie ruszę !
Ale doba nie dosłyszy. Jest nieprzejednana.
I już słychać brzęki baniek. To jest koniec stania.

Udój to jest południowy.Udój na wygonie.
Wiele smyków,sań przeróżnych,ciągniętych przez konie.
Krowy znają gospodynie i tłoczą się same,
Nieraz burak przegryzają,za sutki ciągane.

Adam mówi tak do Janki; jutro chcę w cukrowni,
Zgłosić chęci swe do pracy,więc nie przyjdę. Gani
Ona trochę wzrokiem swoim,ale słucha dalej.
Lecz w niedzielę, jeśli pragniesz….ktoś o bańkę wali.

21

Jeśli pragniesz ty, na grzyby,w te widoczne lasy,
To pójdziemy świtem pieszo,nie trzeba kolasy.
Główką swoją przytaknęła. Lecz jawnie od chaty.
Bo inaczej będzie bura od mojego taty.

Rozmawiali tak ze sobą aż do spędu stada.
On ją znowu aż do bramy ,ona temu rada.
Więc na szóstą ja przy furcie już stanę gotowy,
Żegnają się tylko wzrokiem. Czas im idzie nowy.

W Małej Wsi była cukrownia. Tam Adam u bramy.
Pyta ,czy go może wezmą. Tak,na sezon. Znany?
Ja z Chilina,no i z wojska. Zawsze tam mieszkamy.
No, to idź tam do kantoru wraz z referencjami.

W biurze podał swe zwolnienie. Książeczkę wojskową.
Pokaż ,chłopcze. Wszystko zgodne. Masz już pracę nową.
W październiku zaczynamy. Rano,siódma rano.
Masz te kilka dni swawoli. Zaliczkę mu dano.

Tak załatwił se na sezon dość płatną posadę.
Oj, to w domu me rodzice będą ze mnie rade.
W sklepie ciasnym dwie chusteczki dla Janiny nabył,
I z powrotem do Chylina nad wieczorem przybył.

22

Rodzice owszem klasnęli,ale jak noclegi?
Pyta ojciec syna swego. Nie chodzą zaprzęgi!
Zgadam z kimś się,to do marca stancje są w baraku.
Jeno z Janką jak tu zrobić? Jadł chleby bez smaku.

Kalkulował teraz sobie. Wszystko się mataczy.
To z powodu tej cukrowni i tej nagłej pracy.
Już ostatnia jest niedziela w miesiącu na grzyby.
Życie nagle przyśpieszyło i zakłada dyby.

Rzecze głośno; zmówiłem ja się w niedzielę w lasy.
Z Jasią iść na grzyby muszę. Nie będą hałasy.
Wyjdę świtem. Ja cię zbudzę,mówi ojciec,zbudzę.
Tak ostatnio coś źle sypiam i nocą marudzę.

Chłopak czuje się szarpany. Dawno tak nie było.
To inaczej w wojsku robią. Co się za tym kryło?
Wstawaj, synu,będzie świtać. Nim dojdziesz do celu.
To grzybiarzy tam napotkasz,pewnie bardzo wielu.

Chłopak teraz to zrozumiał. Golił i mył twarze.
A na końcu to buciory czarną pastą maże.
Wziął na kobiałkę i scyzoryk,wyszedł na podwórko,
Tu zlustrował niebo wzrokiem,podniósł ptasie pióro.

23

Rzucił w górę,o, z południa,niedziela więc ciepła,
Zamaszyście zamknął furtkę,że aż deska klepła.
I na Brody, Węgrzynowo,obrał kurs wojskowy.
To ostatnia jest niedziela. Zawód będzie nowy.

Idąc tak odległą drogą myślał o cukrowni.
Może więcej jak o Jance. Rzadziej o niej wspomni.
Jak rozwiązać te noclegi? Chodzić za daleko.
Praca tam jest na trzy zmiany. Zmrużył jedno oko.

A to znaczy ma frasunek. To parawan z Janką.
Ujrzał kilka osób w drodze. To kobiety z kanką.
W wielkiej chuście jest na plecach mleka pełna kana.
I z tym mlekiem do mieszczuchów baby idą z rana.

Kilka dni jest jeszcze czasu,jest do października.
A tymczasem idzie szybko, droga mu umyka.
Jest świtanie,kiedy stanął u furtki jej domu,
Czekał chwilę więc przy bramie, u Makowskich klanu.

W chuście w kwiaty się zjawiła jako mara senna,
Ulubiona postać Jasi. Sukienka jej zwiewna.
Otworzyła z haka furtkę,radość w oczach miała.
Na witanie no, to długo mu w oczy patrzała.

24

Koszyk miała zaś z wikliny, białej korowanej.
Na wsi tutaj w okolicy to prawie nieznanej.
Poszli razem. Ona teraz mu drogę wskazuje,
On jest przy niej,zapach mydła francuskiego czuje.

Szli przez wygon. Krótsza droga. Widno już wokoło,
Lubisz grzyby, Adaś ,zbierać,pyta go wesoło?
Dawno grzybów nie zbierałem. Przed wojskiem to z mamą.
Dzisiaj chętnie z tobą idę,z panną taką zgrabną.

Tutaj z boku na nią spojrzał,Prosta jak Irisa,
Z tyłu warkocz gruby,długi na barki jej zwisa.
Nosek zgrabny,usta małe,szyja bieli pełna.
To jej postać taka kształtna,to piękność zupełna.

Zanurzyli już się w lasy. W chojary wiekowe.
Tu zaś niby pełna cisza i zwidy też nowe.
Słonko jeszcze tu nie weszło,świeci ponad lasem,
No ,a ciszę tu przerywa łopot skrzydeł czasem.

Gołąb dziki,dzięcioł stary,wrona gdzieś zakracze.
No i także między sobą gaworzą puchacze..
Pajęczyn jest bardzo wiele. Janka idzie przodem.
Zna gdzie miejsca borowików,bo ona tu rodem.

25

Co za drzewa,co za sosny! Kipiąca żywica.
O,tam z przodu,wystraszony szarak sobie kica.
Adam pierwszy się odezwał; nie widać tu ludzi?
Oni wstają trochę później, cukrownia ich budzi.

Słychać ją na kilometry. Budzi okolice.
Gdy wiatr wieje od jej strony,ja też myję lice.
Jesteśmy prawie na miejscu. To są rzadkie lasy.
Tutaj grzybów nazbieramy,tu zrobim wywczasy.

Oddalili się od siebie na dwanaście kroków,
Ona ręką kurs podała,każe szukać grzybów.
Wolno idą,wolniusieńko,nieraz ktoś się schyli,
Ucinając korzeń nisko wcale się nie sili.

Jeszcze w koszu grzyba nie ma,a wzrok bada teren,
Czy coś znowu nie zobaczy,wokół sucha zieleń.
Igła trzeszczy pod butami,ugina głęboko.
Lecz to wszystko najpierw bada grzybiarza oko.

Mech też miękki,trochę kurzy,szyszki są rozwarte.
Idzie widno ,a z nim ciepło. Grzyby o się wsparte.
Piękna para. Jest wyniosła,zrośnięta u dołu,
Zdrowa taka,po ucięciu to widać od spodu.

26

Chodzą,chodzą po tym lesie. Sylwetek szukają.
Zgubić się tu bardzo łatwo. Do siebie się mają.
Gdy południe chyba było, Janka się zgubiła.
Poszedł zaraz on w jej stronę. Pośród wrzosów była.

Siedziała na swojej chuście. Było to zjawisko.
Wrzosy w koło,stary chojar z korzeniami blisko.
Kępy jagód przesuszonych,woń żywicy miła.
On zaś usiadł blisko przy niej,ona się schyliła.

Ciało w wrzosy zagłębiła,spuściła powieki.
On rozbierał ją powoli. Ściągnął swe trzewiki.
Oni już nie pamiętali,co było ,jak było?
Słonko na nich spoglądało,oblicza swe kryło.

Uśmiechnięte ono było. Z pełnym swym obliczem.
Grzało las z runem zielonym. Grzało i żywice.
Oni spali ukojeni nowością zachwytu.
Co był nowy w młodym życiu, w lesie bez sufitu.

Wrzosy mieli tuż pod sobą , wkoło drzewa,drzewa.
Lecz u góry głębia świata,jest słońce, co ziewa,
Bo już późne popołudnie a oni skleszczeni,
Nie chcą ruszać ci się nigdzie,do domu,do sieni.

27

Im świat tutaj się zatrzymał. To świat inny z bajki.
Weszli w niego i chcą zostać. Głos ich budzi pójdźki.
Szybko odzież naciągnęli. Otrzepali płótna.
Ta miłość tak długo trwała? Oj,jest bałamutna.

Gdy stanęli uśmiechnięci,on ją pocałował.
Uczuć swoich wcale nie krył. Z nimi się nie chował.
Czy wracamy? Zapytał się. Tak, to chyba trzecia,
Tam na łąkach nawłoć narwę,bo ja lubię kwiecia,

I wrócili pod jej bramę,Janka ja w niedzielę.
Tam są zmiany,jednak wpadnę. Dziękuję ,aniele!
Zwyczajnie się pożegnali,by nie zdradzić faktów.
Że pili słodycze bogów,przy pomocy bogów.

Jednak miłość to jest taka,że zostawia ślady.
Nie ukryjesz ich milczeniem. Na to nie ma rady.
Dwoje młodych się pobrało,tak gdzieś w środku grudnia.
I zostali z sobą zawsze,do czasu gdy…. …

28

Rozdział II

Helenka bawi rodzeństwo

Już od czasu wrzosowiska dziesięć latek mija.
Mała Hela bierze drapak i kijem wywija.
Izbę zmiata, po której to inne czworaczkują.
I co ona słomę zgarnie,one się psotują.

Chylin wioska się nazywa w której Hela mieszka.
Tatko wrócił w ojcowiznę,bo tu tańsza deska.
Tu znajomi pomagają przecierać sośninę,
Oj,a temu, co od spodu leci na łysinę.

Drugi ,co u góry stoi ,chybie się na balu,
Dla dzieci to ci uciecha,jak drwale się zwalą.
A specjalnie to dla Heli,ona tu najstarsza.
I gdy omknie mu się noga,ona śpiewa marsza;

„Marsz,marsz Polonia,
Marsz, dzielny narodzie,
Odpoczniemy po swej pracy
W ojczystej zagrodzie.”

29

Babcia ojca tu ściągnęła,by żył w ojcowiźnie.
Chociaż gleby tutaj słabsze i nie takie żyzne.
Mama wiano zaś dostała,trzy morgi a tłuste,
Kiedy śluby w grudniu były. Na życia omastę.

Ojcowizna stała pusta,wielce zaniedbana.
Babcia ojca wciąż kusiła,wróć, bo w sercu rana!
To jest własne,to rodzinne,to przecież rodowe!
A ty poszłeś na legaty. Na cudze,na nowe.

Teraz tatko jest w Chylinie i piłuje kłody.
Tato życia zaś jest pełny,urody i młody.
A piłuje całe lato,cztery deski w dobę,
Mama glinę depcze z koniem,zerka w dzieci lube.

Mama w oczach szczęście nosi,gdy maluchy w glinie,
Rączki mażą, krzyczą głośno,palce pchają w ślinę.
Hela beczy,gdy ktoś z dzieci idzie blisko pracy,
I odgarnia je jak może,krzyczę, gdy zobaczy.

Praca w rękach to się pali w piękne dni sierpniowe,
Wszystko tu się zawaliło,gdy nadeszło nowe.
Ojciec torbę w rękę chwycił,ucałował Jankę.
Obejrzał się tuż za furtką,poszedł na wojenkę.

30

Poszedł walczyć z gołą dłonią. Za nim poszły tłumy.
Gwizdy zewsząd słychać było,jako ze strun strumli.
Żołnierz jednak był zacięty i bardzo uparty,
A najlepszy z Wielkopolski,ten od brzegów Warty.

Tam pan Adam szedł do Bzury,aby nad Utratą
Ulec w walce,oj, nie równej i ujść z wielką stratą.
Przebił on się do Warszawy z garstką wojowników.
Uległ wreszcie, a pod presją straszliwych lotników.

To nieznana wojna była, z nieba śmierć się parła,
I kraj cały na kawały swą mocą rozdarła.
A od wschodu wraże armie cios zadały w plecy,
I upadło polskie wojsko.Nikt ich tam nie zliczy.

Hela w domu druga ręka,mama w polu zbiera.
Kopie sama, zbiera sama. Los ją poniewiera.
Czworo dzieci,jest krowina,kartofle, buraki.
Jak to zrobić? Trud nadchodzi. Daje się we znaki.

Nad kołyską Hela siedzi,śpiewa dzieciąteczku.
Nikt jej tutaj nie wyręczy przy małym łóżeczku.
Patrzy w malca by usnęło,śpiewa,ciągle śpiewa.
A do śpiewu to po ojcu smykałkę ci miewa.

31

„Przybyli ułani pod okienko
Pukają,wołają; puść panienko!
O Jezu ,a cóż to za wojacy?
Otwieraj ,nie bój się ,my Czwartacy.

Przyszliśmy napoić nasze konie,
Za nami piechoty całe błonie.
O Jezu ,a dokąd Bóg prowadzi?
Warszawę odwiedzić byśmy radzi.”

A po takiej melodii i grzecznie śpiewanej,
Bobo zawsze zasypiało. Chwila dechu dla niej.
Naczynia wnet pozmywała,oprzątała owce.
Aby pyry gnieść świniakom używała goce.

Ciężko było małej Heli,na wieczór zmęczona,
Czekała ,aż matuś wróci,pośród dzieci grona.
I to wówczas tak śpiewała,by ciszę ukoić,
Już wiedziała,że dopiero mama poszła doić.

„ Ani ja, ani ty
Nie umiemy roboty.
Kupim sobie wózeczek
Będziem wozić piaseczek.

32

A na tym piaseczku posadzimy malinki,
Malin,malin,malinki,są tu ładne dziewczynki.
A na tym piaseczku posadzimy buraki,
Burak,burak,buraki, takie ładne chłopaki.”

W takt melodii to klaskała,maluchy tak za nią.
Każde rączką swoją kiwa,wpatrzone są na nią.
Z tej okazji też się śmieją,bawi ich to, bawi.
Nieraz ucho też nadstawią, gdy jest skrzyp żurawi.

A to znaczy,że już mama z pola jest przy domu.
Spokojniejsze też się stają. Nie mówią nikomu.
Ale widać to po oczach,nie trza nadsłuchiwać,
Hela bierze te najmłodsze i zaczyna kiwać.

Światło w izbie od kaganka. Knot w oleju leży.
Mama ledwo do dom wejdzie ,bierze się do dzieży.
Ugnieść ciasto,palić w piecu, co Adam zbudował.
On fachowo palenisko zrobił,wyrychtował.

Na nalepę szkła ci natłukł,pokrył gładko gliną.
Chleby takie tam się piekły,że mlaskano śliną.
Piec ten także izbę ogrzał,w niej cztery maluchy.
Raczkowały i patrzyły, gdzie leżą okruchy.

33

Ojciec wrócił w listopadzie,nogi miał w pęcherzu.
Zmył je zaraz ciepłą wodą,wodę dano w dzieży.
Zarośnięty,dzieci nawet za zydle się kryły,
I tam mleko do wieczora z butli sobie piły.

Tato Kazia na kolana usadził,przytulił.
W lewej ręce miał papieros i zachłannie palił.
Kazio spytał,a gdzie ,tato, za rzeką ty byłeś?
Tak ,chłopczyku. W tamtej rzece nóżek ty nie myłeś.

„A czy znasz ty ,bracie młody?
Twojej ziemi bujne płody?
Pola bitew ,ojców groby,
I pomniki starej doby.”

Ojciec rano się ogolił. Zbudzone kraśniały.
Oto wszystkim się ukazał ich tatko wspaniały.
Wszystkie chciały na kolana,drapały się w górę,
On ich sadzał,a najmłodsze to drapały skórę.

Tatko wrócił po kwartale. Dla dzieci ich słońce.
Nie dziwota ,że dni przyszły dla małych gorące.
Tato i tak musiał siedzieć ,aż bąble się zgoją,
Nie pomagał nic swej Jance, a tam stwory gnoją.

34

Po trzech dniach to nie wytrzymał , w podwójne onuce
Pozakręcał swoje stopy. Gnój ja wnet wyrzucę!
Tak się włączył do kieratu,jako wół jak zwierzę,
I na gable obornika całe kupy bierze.

Raz wieczorem po kolacji,było to już w grudniu,
Powiedział do swojej Janki. Mam coś po południu.
Co takiego? Pyta żona. Skoczę do cukrowni.
Ale po co? Słuchaj, Adaś, nie jesteśmy głodni.

Jeszcze pola niezorane …. Zaczynasz kierować!
Nie,nie,nie chcę,ty chcesz pracy,mogę ja tu orać.
Adam który nigdy nie chciał słowem ściąć się z żoną,
Wstał,przytulił,ucałował Jasię,lubą swoją.

Nie pojadę,brak kwatery,sezon na półmetku.
Najpierw pole. Ty weź ,poducz, Kazika paciorku.
Pójdę sprawdzę nasz dobytek,rano do orania.
„Amerykan” trza przeklepać,koń miał trochę stania.

Czy jest jakiś zapasowy? Czy jest jakiś lemiesz?
Może gdzieś tam jakiś leży,czy ty o tym nie wiesz?
Co najwyżej to w drewutni. Był wiosną na haku,
Rano sprawdzę,wiem że piła tam była z tartaku.

35

Musiałbym ja do kowala,klepać na gorąco.
Rano podejmę decyzję. Teraz późno,śpiąco.
Przejdę rano swe podwórko. To mówiąc ,wychodzi.
Już jest ciemno ,a więc w mroku wedle muru brodzi.

Jest też zimno,to jest grudzień. Pole jest w odłogu.
A on chciał iść do cukrowni. Chyba grać na rogu!
Że ta Janka swoje zdanie…. Prawie trzy miesiące.
Sama rwała tę robotę. Brrr,to zimno kłujące.

Cesarzowa chyba śpi już. U Jóźwików ciemno.
Obrobili swoje pola. Obszedł wkoło gumno.
Oparł się o starą gruszę wśród ciszy wieczora,
Chciał usłyszeć szum fabryki. Nic,do domu pora.

Nie powiedział on wszystkiego żonie ukochanej.
Bo nie wszystko można mówić,nie wszystko jest dla niej.
Do fabryki chciał dlatego,że już szukał związku.
Co się oprze tej niewoli. Nawet w małym krążku.

Mogą bardzo wiele zdziałać. Trza zbierać oręże.
Zanim śniegi to pokryją i skapować męże.
Oto czemu chciał cukrownię. Tu o tym cicho sza.
Jasia bardzo jest kochana. O pole strasznie dba.

36

Może gdy się tu obrobi,to się tam i wpadnie,
Wozem jednak las przejadę niby do kowala.
Lemiesz tępy,”amerykan” z odkładnią nawala.
Zapakuję to na furę,reszta pójdzie snadnie.

Z taką myślą wrócił w izbę. Kazia złożył w bety.
Do łóżeczka ,co to było z wikliny i dykty.
Reszta dzieci to już spała. Wrzucił drwa do pieca.
Ściągnął odzież, legnął z boku. Jeszcze ino świeca.

Wstał i zdmuchnął. Ciemność w izbie,miga tylko w piecu.
Wnet do światła gorącego wszystkie ćmy się zlecą.
I w ten sposób to wyginą. Lecz najgorsze muchy,
Lep ich bierze. Te chłopaki od oporu,te chłopaki zuchy…

Z myślą o nich zasnął twardo. W środku coś go gryzło?
To przegrana,tak straszliwa. Teraz obce giezło.!
Coś innego w głowie było. Twarda chęć odwetu,
Do ostatniej,…do zarazy,, do zdrowia ochwatu….

We śnie pięści swe zacisnął i zgrzytał zębami.
A skrzypienie toto było jak u starej bramy.
Poczuł także, ktoś go budzi,Adaś, a co tobie?
Nic takiego,póki jesteś we własnej osobie.

37

Znowu zasnął z innym snem już,o wylewie rzeki.
Woda stała w łęgach stale i tworzyła cieki.
Nie spływała ci do Wisły,ale jakby w górę,
Próbowała strumieniami zalać w niebie chmurę.

Rano Jasia mówi cicho,całą noc kopałeś.
Chciałam ciebie uspokoić, ale się nie dałeś.
Co takiego ci się śniło? Chorobliwe czyny?
Nic takiego i pogodę o to wszystko wini.

Rano na wóz zapakował pług, stare lemiesze,
jeśli ich się nie wyklepie,kupi nowe lepsze.
Do folwarku więc pojechał,zagaił kowala,
Mówi,lemiesz bardzo stary i orka nawala.

W kuźni koks był rozpalony. Kowal włożył noże.
Jeszcze można je wyklepać,lecz z wolnością gorze.
Tak, kolego, to straszliwa klęska nas spotkała,
Artyleria mnie nad Bzurą to strasznie łupała.

Gdym wychodził już z Warszawy,przez mosty na Pragę,
To żem mijał ciągle czołgi. Zwróciły uwagę.
Takiej broni u nas nie ma. Bez broni to szczeźniem.
Dobra każda ,nawet lufa,kiedy sąsiad dmucha żarem.

38

Nie obronisz się kłonicą. Strzelać trzeba z dala.
Bo technika na zbliżenie to już nie pozwala.
Adamowi coś w tej mowie bardzo się podoba.
Ten kowal to też boleje,gniewna to osoba.

Chyba by się coś przydało,niepewne to czasy,
Ale cicho i w ukryciu. Zbędne tu hałasy.
No to ,podjedź pan pod Kępę,przy Wiśle w olszyny,
Tam widziałem dużo naszych,chowali maszyny.

Tutaj kowal się obejrzał,na wargach ma palce,
Na policzku zaś miał szramę. Musiał on być w walce.
Adam skinął tylko głową,bez słowa rozumie.
Tajemnica tylko w dwójkę,więcej ginie w tłumie.

Kowal już kuł na kowadle i płaszczył żelazo,
Za tydzień ja tutaj wpadnę,czy się coś znalazło.
Po naprawie Adam ruszył,wioskę swą objechał,
Poboczami parł na Kępę, Muśli nie zaniechał.

Kiedy ujrzał kościół w Kępie,to zjechał na lewo,
Minął najpierw topolowe a wielgaśne drzewo.
Potem niżej w olszyn lasek,widny i pustawy,
Począł kręcić się wokoło,nic tu oprócz trawy.

39

Butem poczuł nadepnięcie,kamień albo korzeń.
Ręką ściągnął garstkę chrustu. Uderzył się w goleń.
Patrzy lufa jedna ,druga,pod lufami skrzynki.
Wnet rozpoznał ,to ułańskie ,krótkie karabinki.

Wozem wjechał bardziej w olchy. Załadował sprzęty.
Nakrył chrustem,jechał nazad w sposób bardzo kręty.
Stanął w polu,zdjął se pługa,orał do wieczora,
Schował wszystko na strych szopki. Była nocna pora.

Na wigilię przyszły śniegi,leżały do kwietnia.
Przyszła wiosna nawet ciepła a prawie,że letnia.
Więc nadeszła owsa pora,by wysiać i grykę,
Pyrę rzucić równo w dołki ,w dołki pod motykę.

Na tym zeszło aż do maja,gdzie w polu brak pracy,
A więc można rozprostować trochę swoje plecy.
Poszedł z koniem do kowala,podkuć go na lato.
Kowal owszem ,lecz zapłaty to on nie chciał za to.

Niech pan jeno kiwnie głową,znalazł pan wojskowe?
Tak,skinienie było głowy. Wszystko tak jak nowe.
Więcej nic ci nie mówili. Tajne to są ruchy.
Nieraz lepiej udać gapę,albo żeś jest głuchy.

40

Znowu w lipcu się spotkali. Rwali sobie włosy.
Francja padła! W duszy krzyczał Adam wniebogłosy.
Popatrzyli sobie w oczy. Uścisnęli dłonie.
Rozumieli się nawzajem. Pulsowały skronie.

A spotkali się w kościele,właśnie w Kępie Polskiej.
Byli pieszo wraz z żonami. Nie gadali śmielej.
Nikt nie widzi zażyłości,niech lepiej nie widzi,
No ,bo nieraz coś pomoże, a nieraz zabruździ.

Gdy jesienne przyszły orki,udał się do kuźni,
Aby sklepać znów lemiesze,ludzie byli różni.
Zeszło prawie do południa,gdy byli już sami,
Kowal chwali już Adama,czynu nie zapomni..

Są potrzebne karabinki, bo on ma dwóch ludzi,
Ichnych szczerość ,no i polskość ,to obaw nie budzi.
No i skrzynkę amunicji. Czy będą trudności?
Zrobię toto przed wigilią ,gdy będę miał gości.

Łatwiej wtedy się tłumaczyć. Podrzucę pod stoły.
Aby wrota nie zamykać,nie podstawiać koły.
Bo mitręga. Zgoda,zgoda, gada kowal cicho.
Za kowadłem to ustawisz. Nigdy nie śpi licho.

41

Na wigilię ja tu wejdę z ogniem łamać płatek.
Jest to zwyczaj bardzo dawny,przyjęty od matek.
To na razie ,żegnaj druhu. Cześć! Czołem!. Honory.
Już związani z sobą byli. Mocno od tej pory.

Tak nadeszła znowu wiosna ,święta wielkanocne.
To już czwarta, a na frontach są zmiany owocne.
Jednak życie wokół dudni,pulsuje jak w trawie
Sok roślinny. Skrzek zaś żabi,jest już tu na stawie.

Między wioską a majątkiem nieużytki, krzewy,
Dzikie róże i akacje,leśne samosiewy.
Należały one zawsze do władcy folwarku,
Stanowiły one z boku części jego parku.

W tych to krzakach dzikiej róży,w podkopanej jamie,
Chrustem z wierzchu zaś nakrytej i łachami w planie,
Spał partyzant od miesiąca,bo puściły chłody.
Tam ukrywał swoje ciało. Był to chłopak młody.

Sołtys go tam wykapował. Sołtys był volksdojczem,
Dla chłopaka patrioty powinien być ojcem.
Ale z Niemcem on już trzymał,zniemczył on się szybko.
Zaszpiclował on go w gminie, a zrobił to chybko.

42

Żandarm zjawił się w Chilinie,do sołtysa puka.
Sołtys wybiegł,ukłon robi,uściśnięta ręka.
Sołtys jakby coś marudził i przedłuża chwile,
Pragnie, aby owe zajście,znane było w milę.

Chciał pokazać,że coś znaczy. Żandarm jest u niego!
Ludzie, owszem ,się patrzyli. Tu on dopiął swego.
Poszedł przodem,żandarm za nim. Idą w nieużytki.
W dzikie róże,do samotnej partyzanta skrytki.

Sołtys głowę ma do góry. Plecy czuje mocne.
To wyniki tej wyprawy,to będą owocne.
On tam drogi to nie szuka,wali prosto,śmiało,
Tu dla niego zakamarków to jest bardzo mało.

Gdy przed jamą już był blisko- Leonarczyk ,wychodź!!
Zawołał ci w całe gardło. Nogą zwalił tu grodź.
Tam pod chrustem słychać szelest,widać ludzkie ruchy.
No ,a potem to z urywka,strzał krótki a głuchy.

Żandarm zwalił się na plecy. Sołtys zwiewa w krzewy,
U żandarma to z gardzieli ostatnie wyziewy.
Leonarczyk wziął z kabury sobie parabellum,
Zwiewać szybko ,jak najdalej, nakazuje rozum.

43

Chłopak pochodził z Zakrzewia. Sołtys pewnie w gminie.
Będą szybko jego szukać. Doba nie upłynie.
Jednak musi do Zakrzewia,ubranie,prowianty.
Później uda się do lasu,gdzie są partyzanty.

Postanowił tak i zrobił,po czym przepadł w lesie.
Miał on jednak ładną pannę,a to fama niesie.
W trzy miesiące go chwycili , no i rozstrzelali.
Od tej chwili na sołtysa to leśni dybali.

Wróćmy jednak do żandarma. Leży tam zabity.
Dostał w samo Wielkie Święto,ma w oczach zachwyty.
Trudno jednak to powiedzieć,czy to ze zdumienia?
Czy radości,że w kościołach takie piękne pienia.

Pod wieczór ciało zabrali,ale za to rano,
No, to z chałup okolicy mężczyzn w kupę gnano.
Przyszli także po Adama,Kazio szlocha strasznie,
Bo żandarmi wyglądali,poważnie,rubasznie.

Adam wyszedł w garniturze,chrzciny miał w południe.
Niech pan zdejmie to ubranie; usłyszał on zdanie.
Nie,nie zdejmę,tak jak stoję. Pana to decyzja.
W tym nieszczęściu dobrze było. Nie była rewizja.

44

No ,bo gdyby broń znaleźli. Rodzinę by wzięto.
I ubili albo wszystkim założono pęto.
Zakładników setka była za jednego Niemca.
Wśród żandarmów to sołtys,ten główny rozjemca.

On wskazywał według listy. Ten,tego,tamtego!
W tym człowieku to siedziało od wojny coś złego.
Niemcom służył,ich był rabem. Heil Hitler ! Gardłował.
Ale po tym dniu tej branki,gdzieś się skrycie schował.

Pani Jasia to nie mogła żalu opanować.
Dziecko do chrztu,placek w piecu i strawę gotować!
Z jednej strony beczał Kazio,z drugiej darła Hela,
Przytulili się do kiecki,żalu dużo,wiela.

Jasia w dali gdzieś za oknem widziała głębinę.
Otchłań wielką a piekielną ,a tam męża minę.
On spokojnie tak odchodził,nie przybladł. Słowianin !
A garnitur to świąteczny akurat był na nim.

Zobacz Boże,nie przemówił. Podniósł nawet głowę,
Zapłakała,przytuliła,dwie głowiny płowe.
Znów bez męża. Wiosna idzie,łzy jakoby z kranu,
Po szyi to ciurkiem ciekły,aż na serca ranę.

45

Zakładników pewno zwieszą. W Płocku i na rynku.
Nie płacz, Kaziu,nie tak głośno,kochany ty synku.
Nie płacz, Hela,bo i małe podnoszą pisk wielki.
Na nieszczęście moje wielkie,niedostatek wszelki.

I to mówiąc wciąż tuliła owoc życia swego,
Jak dotychczas, to naprawdę bardzo szczęśliwego.
A zaczęło się od wrzosów, a kończy na chrzcinach,
Robi rachunek sumienia i myśli o winach.

Czym ja też tak zawiniłam? Czy grzech jest w kochaniu?
Ty, sołtysie, z piekła rodem. Sprzedawczyku,draniu!
Ziemię naszą razem z katem,depczesz,barwisz juchą!
By ci wody w życiu zbrakło,byś usechł na sucho!

Przyszła pani Cesarzowa z pociechą i radą.
Mówi zaraz bez ogródek,że płacz jest zawadą.
Życie trzeba brać jako jest. Czułości są zbędne,
Ani skargi nie pomogą,ani żale żadne.

Wszak ich z miejsca nie zabili. Pójdą może w karcer.
Myślisz, pani? Coś w ciemności jest,promyk nadziei.
Uspokój się, pani Jasiu, twarz twa jako ten ser.
Jeśli sobie tego życzysz, powiem o idei.

46

Która serce jako pacierz ukoi,ugłaska.
No ,a której patriota w dzień śmierci zaklaska.
Tą ideą to jest Polska,jak głowa Adama,
Widziałam ja ją przez okno,gdy tu była brana.

Podniesiona,bez boleści,pomimo niewoli.
To upadek ducha,hartu, to naprawdę boli.
Tą ideą to jest wiara w pomstę za zniewagę.
Radzę przemyśl ,to sąsiadko,włóż wszystko na wagę.

Ale skąd taka Golgota? Czy za moje grzechy?
Nie ma grzechu w twoich czynach. Tak to,dla pociechy.
Rzekła pani Cesarzowa,sąsiadka od płotu.
Dokończyła głosem strasznym,podobnym do grzmotu!

Straszna kaźń sołtysa czeka, a gorsza od krzyża!
I zapadnie bez pamięci w piekle głowa ryża.
Jestem zawsze do pomocy. Przyjdę do udoju.
Zrobię wszystko,niech maluchy zwierzyny nie poją.

I to mówiąc tak odeszła. Jasia jest zdrętwiała.
Dzieci także już nie płaczą. Klątwa brzmiała.
Urok, gdy tak jest rzucony,trwa dziesięciolecia.
Iskrą gniewu są swawole,zbrodnia,potwarz,chucia.

47

Przyszły więc dni niepokoju. I dni oczekiwań.
Egzekucji żadnej nie ma. Było wiele starań.
Nic nie słychać. Po kwartale przyszedł list pisany.
Nie po polsku,po niemiecku. Adam podpisany.

Ale za nim ten list przyszedł były tu zdarzenia.
To historia, matka prawdy,takowe wymienia.
Otóż sołtys jakoś przepadł,jako ta kamfora.
Na wieść jednak o tym zdrajcy, to najwyższa pora.

Sołtys to był Rybicki,Franek go wołano.
I przed wojną w całej gminie powszechnie go znano.
Jako kamień w wodę zapadł. Od czego sąsiedzi?
Oni wiedzą,jak i gdzie ,u kogo kto siedzi.

Z kuźni nocą pięć postaci wyszło jako mary.
No i poszło po zapłotkach do chaty w oddali.
A szli wolno ,nie gadając i nie drażniąc psinę,
Do Zdzierskiej załomotali,nie w drzwi, ale w glinę.

Dwóch z nich poszło z boku chaty i pod oknem siedzi,
A trzech puka nie za głośno,nie budząc gawiedzi.
Sołtys portki szybko wciągał,sznurował chodaki,
Najpierw to chciał wejść do kufra,takiej wielkiej paki.

48

Ona mu to odradziła i okno wskazała,
Sama wlazła pod pierzynę, schowała się cała.
Sołtys zwalił cztery kwiaty,bucha w otwór cały.
Gdy już wylazł do połowy,ręce go złapały.

Dwóch go krzepko przytrzymało,trzeci kręci głowę.
A tak mocno,że jej obrót to był o połowę.
W plecy patrzał,nic nie mówił,no i już nie dyszy,
Im się zdało,że co szepczą ,to on tylko słyszy.

Jeden ścieżką przodem idzie,czworo niesie ciężar,
Na wieś Brody się kierują,wzmaga się ich pogwar.
Jaki ciężki jest po śmierci. Oj,bardzo ciężkawy.
Więc stanęli na rozstaju, by dokończyć sprawy.

Na sześć części go pocięli toporem jak byka.
Po czym każdy z nich cichaczem w ciemności umyka.
Zimna była każda noga ,gdy go znaleziono,
Przez piechurów,tuż nad ranem. Do promu dążono.

Przed wieczorem Niemcy byli,kawałki zbierali,
Gęsto,często,po swojemu,ciągle szwargotali.
Na Miszewo Murowane furman konie gonił,
A z wściekłości,że powozi,to konie lejcem bił.

49

Partyzanty w dokumentach zabranych Frankowi.
Nową listę już znaleźli. Chciał oddać Szwabowi.
Na tej liście wiele nazwisk lżących okupanta.
Każdy z nich teraz się poczuł jak jakiś banita.

Tuż po strasznym tym wypadku kowal naszedł Jankę.
Usiadł w izbie,dzieci głaskał,wypił mleka szklankę.
I tak mówi: Pani Jasiu,chcę ja podkuć konie,
Jeśli trzeba nowe zęby,to naprawie bronę.

Ja mam pomóc z tej pamięci,co Adam pomagał,
Gdym swe życie po rozwodzie,na nowo układał.
Dług to wielki do spłacenia. Ja go spłacić muszę.
Przyślę Jędrka pomocnika,on klnie Franka duszę.

Jego ojciec był na liście,co ją znaleziono,
Zrobi płoty,nową furtkę,do przędzy wrzeciono.
Jasia słucha, robi oczy. Ludzie nie opuszczą!!
Dzieci nawet też słuchają,wcale nie grymaszą.

Miała swoje wątpliwości do śmierci sołtysa,
A więc mówi swoje zdanie. To metody lisa.
Tak człowieka poćwiartować. Kowal na to rzecze;
Musi karna być zapłata. To prawo człowiecze.

50

Talionu to srogie prawo. Hammurabie czasy.
A tysiące to lat temu,wzajemne to ciosy.
Łeb za łeb żądało prawo. Dziś to też być musi.
Kiedy kraju każda głowa już na włosku wisi.

Pani Janka się dziwiła tak gładkich wykładów.
Takiej wiedzy,u kowala,słów i zdania składów.
Zgadzam się na pańską pomoc. Jestem przekonana,
Że mąż także tam w Sztuthofie,będzie tego zdania.

Kowal wyszedł ,lecz zostawił wdzięczność,zaufanie.
Sama chętnie się zabrała za gałganków pranie.
Piątka dzieci do oprania,bo szóste nie żyło,
Chorowite od narodzin i wątlutkie było.

Kary srogie biedną Jankę wielce przeraziły,
W gruncie rzeczy trochę racji i słuszności miały.
By zatrzymać tok przemocy,dać opór gwałtowi,
Czy nie można użyć broni. No ,niech mi ktoś powie.

Przy kołysce była Hela,bujała Józika.
I śpiewała. Tara dla niej była jak muzyka,
Mama też chyba nuciła,bo w okno wpatrzona,
Była myślą,hen,daleko,gdzie Stuthofu strona.

51

„Zielony mosteczek ugina się,
Trawka na nim rośnie co się kosi.
Gdybym ja ten mostek harendował,
Tobym se mosteczek wyrychtował.

Czerwone i białe róże sadził
I ciebie dziewczyno odprowadził.
Odprowadził bym cię aż do lasa,
A potem zawołał ; hop sa sa sa.”

W samotności pani Jasi nadszedł maj kwiecisty.
Dzień też dziwnie był jaśniutki,do wieczora czysty.
O szarówce więc usiadła w słonku czerwonawym,
I zajęta jest bujaniem,swym Józikiem małym.

Hela z Nacią od Jóźwików pod akacją siedzą,
Skromnie cicho rzodkieweczkę spod inspektów jedzą.
I śpiewają tu majowe,przeróżne melodie,
Do obrazka na gałęzi,śpiewnie, no i godnie.

„Chwalcie łąki umajone,
Góry doliny zielone,
Chwalcie cieniste gaiki,
Źródła i kręte strumyki.

52

Co igra z morza falami,
W powietrzu buja skrzydłami,
Chwalcie z nami panią świata
Jej dłoń, nasza wieniec splata.

Ona dzieł boskich korona,
Nad anioły wywyższona,
Choć jest panią nieba ziemi,
Nie gardzi dary naszymi.”

Gdy rzodkiewka się skończyła,wpatrzone w obrazek,
Podziwiały kształt akacji i dziwnych gałązek.
Na gałązce tyle liści,można zrobić wróżbę,
A wyniki onej magii to bywają różne.

„Kocha,lubi,szanuje,
Nie chce, nie dba, żartuje.
Myśli,kłamie,zwodzi,
Do innej już chodzi.”

Urywa się każdy listek i wymienia wyraz.
Mówiąc słowa spoglądają na wiszący obraz.
Gdy już listków do zrywania zabrakło,znudzone,
Wzrok swój znowu więc kierują na obrazka stronę.

53

„Po górach,dolinach rozlega się dzwon,
Anielskie wołanie ludziom głosi on;
Ave,ave,ave Maryja
Zdrowaś, zdrowaś, zdrowaś Maryja!

Bernardka dziewczyna szła po drzewo w las,
Anioł ją tam wiedzie,Bóg sam wybrał czas.
Ave,ave,ave Maryja
Zdrowaś, zdrowaś, zdrowaś Maryja.”

I śpiewały, gdy już słonko było nad lasami,
Hela woła; pozwól ,matuś i zaśpiewaj z nami.
Jóźko spał zakołysany,cichy wieczór, ciepły.
Każdy kwiat to przy dotyku już nektarem lepi.

„Z dawna Polski tyś królową, Maryjo,
Ty za nami przemów słowo ,Maryjo.
Ociemniałym podaj rękę,
Niewytrwałym skracaj mękę….”

Wróć mi tatę! Krzyknął Kazio, Niemiec go katuje!
Janka wzięła go do siebie i cicho strofuje,
Nie tak głośno ,Kaziuteńku. Jesteśmy w niewoli.
Wszystkich nas rozłąka z tatą to jednako boli.

54

List od taty nadszedł dzisiaj. Ja go nie czytałam.
A pragnienie, co on pisze, takie wielkie miałam.
Tylko podpis zrozumiałam, Adam to na końcu,
Czy on buzię tak jak wilczur,to nosi w kagańcu?

Nie wiem tego,lecz jak wróci to opowie tobie,
A tymczasem to spać pora. Wyjdzie to na zdrowie.
No ,a Hela? Ona starsza,ona śpiewa jeszcze,
Chodź ,chłopczyku,ja przed nocką jeszcze cię upieszczę.

Hela z Nacią pozostały,było ciepło,szaro.
Teraz sobie rozmawiały mazowiecką gwarą.
Nieraz jeszcze też śpiewały majowe przyśpiewki,
Śmiechem często wybuchały na temat rzodkiewki.

Rano Hela poszła w ogród motyczkować kwiaty.
Do Jóźwików tak od pola ,przyszli matki braty.
Już nie spali oni w domu,w lesie mieli domki.
Podkopane pod korzeniem. To Chilińskie ziomki.

Helcia konwalię pieliła,która bieląc w maju,
Łaskawie rozwarła kwiatki,co to nektar dają.
Jakie piękne te dzwoneczki! Osiem ich w rzędzie,
Wiszą tylko na ogonku. Zbędne im gałęzie.

55

W innych stronach też jest zwana dość często lanuszką.
Dla wdzięczności i zapachu trzymana z poduszką.
Bratki kwitły zeszłoroczne,trójbarwnie,uroczo,
Kiedy wszystkie na rabacie swój urok roztoczą.

No ,to tylko patrzeć na nie. Usiąść i pooglądać,
I zapytać: Którą miłość? Odrzekną ci,tą dać!
Tą od kwiatów,do kolorów,do tęczy bogdanki,
Do kryształu lub do zorzy,do chabru na wianki.

Więc wyciągniesz swoje dłonie i złapiesz życzenia.
One barwę swoją zmienią ,to na znak spełnienia
Twoich marzeń o wielkości,o skarbie ukrytym,
I o kraju tym za morzem,co jest tylko mitem.

Przykucnęła mała Hela,piosenkę nuciła.
No, bo ona spoczywała,tu się nie nudziła.
Chwast uparty rączką zrywa,trawkę gracką bierze,
Pewna zawsze,to się spełni! Żyła w wielkiej wierze.

A śpiewała wciąż tak sobie,albo i nuciła.
Marzenia o królewiczu to głęboko kryła.
Lecz wiedziała,że się spełnią,że miłość zwycięży,
Nieraz wstanie,rozgląda się,postać swoją pręży.

56

„Rosła kalina z liściem szerokim,
Nad modrym w gaju rosła potokiem,
Drobny deszcz piła,rosę zbierała,
W majowym słońcu liście kąpała.

W lipcu korale miała czerwone,
W cienkie z gałązek włosy splecione,
Tak się stroiła jak dziewczę młode
I jak w lusterko patrzyła w wodę.

Wiatr co dnia czesał jej długie włosy,
A oczy myła kroplami rosy,
U tej krynicy, u tej kaliny,
Jasio fujarki kręcił z wierzbiny.

I grywał sobie długo,żałośnie,
Gdzie nad krynicą kalina rośnie
I śpiewał sobie,dana oj dana,
A głos po rosie leciał co rana.”

Gdy wróciła od pielenia,już na podwieczorek,
Mama mówi: słuchaj Helu,jutro to jest wtorek.
Robim paczkę,jutro ,nadam,dawaj papier,sznury.
Ja tymczasem po wędzonkę drabiną do góry.

57

Hela paczkę sznurowała,swojskie chleby,boczki.
Mama kartkę tam wkładała,u boku pod troczki.
Rano wozem do Miszewa,była tam opłata,
Nigdy ci nie przypuszczała,że to tylko strata.

Listy przecież nie on pisał,on stawiał parafę.
Niemiec pisał,to wilk cwany. Nie popełni gafy.
Tyle było w niej nadziei,że on jeszcze żyje,
Bo podpisem swoim życie i paczkę kwituje.

Gdy list przyszedł to czytała pani Pociakowska,
Znała język,tłumaczyła,lecz nie była Niemka.
I współczuła pani Jance. Może kiedyś wróci.
Może karta pełna zwycięstw kiedyś się odwróci.

Mama rano wyjechała. Hela wapno moczy,
Robi z tego tęgie mleczko i wciąż mruży oczy.
Potem trawą w kiść związaną bieli swe kamienie.
Co ogródek otaczają i robią wrażenie.

Kazio pozostaje w izbie i siostrzyczki bawi,
One chodzą na swych tyłkach jako ci kulawi.
Nieraz także to biegają od ściany do ściany,
Na których to wilgoć siedzi,gdy ubiór jest prany.

58

Hela często tam zagląda, po czym znów w ogródek,
Bieli kamień,rwie komosę,używa też grabek.
Ścieżki równe,sypie żwirek,chwast wali w komposty,
Szmatkę grubą w palce bierze, gdy wyrywa osty.

59

Rozdział III

Śpiewająca wierzba

Wszystko było ,jak co roku. Według kalendarza.
Tu co roku to jednako wiele się powtarza.
Lecz ten sierpień to był inny. Tu był bez Germana.
A poza tym ,to za Wisłą,niemiecka jest grana.

Słychać przecież megafony,wiatr melodie niesie.
Po Niemiecku,nawet ładnie. Grają ją obwiesie.
Tak specjalnie, by psuć nerwy. Aby się wykazać,
Że coś znaczą,a gdy trzeba,mogą coś nakazać..

„Vor der kaserne
vor dem grosen Tor
Stand eine Laterne
Und stent sie noch davor
So wollen wir uns da wieder segn
Bei der Lterne wollen wir stehn

Światło mrok rozgarnia,
Bo u koszar bram
Pali się latarnia
Którą dobrze znam.

60

Zobaczyć ciebie w wieczór ten
W jej blasku chcę
Lili Marlen,
Tak chcę,Lili Marlen.

Zbliżasz się i oto
Wśród latarni lśnień,
Cienie dwa się splotą
W jeden wspólny cień.

Niech wszyscy ujrzą obraz ten,
Mój cień i twój.
Lili Marlen
I twój,Lili Marlen.

Był to sierpień już u schyłku,kiedy na wsi za dnia,
Nowe wojsko już się kręci. Na czapkach ich gwiazda.
Chodzą sobie po chałupach,zaprzęgają konie,
Biorą bydło i z obory i te na wygonie.

Pani Janka ich przez okno widzi,są w podwórku.
Jak u siebie,klacz zaprzęgli a owce na sznurku.
Wieprze na wóz,gęsi w siennik,krowiny w powrozie.
Gdy już wyszła,z karabinem jest sołdat na wozie.

61

Co robicie? Rany Boskie!! A wy co za jedne?
Oni to jej nie widzieli. Łajdaki poślednie.
Pojechali cudzym wozem. Jadą w stronę Płocka,
Janka biegnie,krzyczy woła.Chadziajka, idiotka!.

Przystanęła umęczona. Umęczona krzykiem,
Cios poczuła. Ktoś uderzył babę w brzuchy bykiem.
Wymiotuje. Co tu robić? Dokąd i do kogo skarga?
Sama z dziecmi już została.Opadła jej warga.

Wzrok pół błędny obróciła na drogę Chylina.
Nikt w obronie tu nie stanie? Czy to nasza wina?
Nas Polaków co tu siedzim wieki na Mazowszu.
Co to śpimy na sienniku i nie znamy pluszu.

Wlekła się do swego domu,zmęczona jak nigdy.
Na podwórku brak jest życia,stoją jeno widły.
Tym zadźgali przecież wieprza,wciągnęli na furę,
A bez konia? Jakie będą? Jakie straty wtóre?

W drzwiach do chaty jest Helenka. I Kazio milczący.
Wystraszeni tym napadem,mali a widzący.
Mama przyszła! Więc jest mama. Ulga, są oddechy.
Myśleli,że już zabrana. Płuca jako miechy.

62

Im odżyły. Płacz zaczęli. Mamo,a gdzie kara?
Jest zabrana,co ja mówię,mówić o tym wara!
Przez łupieżców,gorszych wilka! Ludzi z karabinem.
To dla niego jest pochwała,mówiąc…- …sukinsynem…

Gorszy gada.! Tu zamilkła. Wy nienakarmione.
Do izdebki ,drogie dzieci, a tamto uśpione?
Kołysałam ja je, mamo,śpiewałam kalinę,
Jóżio też śpi,zobacz ,mamo,jaką on ma minę!

Dobrze, Heluś ,dobraś córka,skąd ja wezmę mleko?
Jest tu w kance,to przyniosła Cesarzowa szybko.
Krowa się uratowała,w malinach coś żuła,
Nie widzieli. Ona mówi,że ona się truła.

Tak o sobie. Chciała octem,Kazio słyszał,mówże.
Była mamo we szlafroku,no i szarym gieźle,
Rozczochrana,brzuch ją boli,ciągle pyta,- sody…
Sodę macie? Ja chcę sody! Do niej trochę wody,…

Tak mówiła,zaraz przyjdę, gdy wróci Janeczka,
Lecz jej nie ma. Heluś ,drewka weź ino z zapiecka.
Zagrzej rosół ,a ja pójdę,zwiedzę Cesarzową.
I zapytam jak znalazła,jak tam z naszą krową.?

63

Dobrze ,matuś, już podrzucam. Hela bierze drewka.
I podkłada do kuchenki. Sprytna to już dziewka.
Mama poszła,wzięła sodkę. Kankę też zabrała.
Mleko naprzód do swych naczyń do kropli wylała.

Cesarzowa miała brata. Czerniak jego zwali.
W innym miejscu on przebywał,tu go mało znali.
Pani Jasia weszła w furtkę,trochę bałaganu,
Do tej pory nieporządek to był tu nieznany.

Przy stole z dębowych pali siedziała sąsiadka,
Na początku trudna była jakakolwiek gadka.
Bar…bar,,, bar..bar..,barbarzyńcy. Gorsze Tatarzyna,
To zatrucie, myśli Janka i mieszać zaczyna.

Szklanka wody,łyżka sodki. A pijta ,sąsiadko.
Przechyliła szklankę baba i wypiła gładko.
Tom…esencji spróbowała. Pieniądze zabrali!!
Zbójcy z Azji! A bezczelne…jak się uśmiechali….

A bodaj ich piorun spalił! Zetrą nas z tej ziemi!
Znam ich dobrze,byli tu już. Nie są nieznanymi.
Znam ich język. Czysto mówią ,gdy są po sztakanie.
Lecz jak trzeźwi,to baranie jest to ich gadanie.

64

Ile latek pani liczy? A pięćdziesiąt równe.
Sama pani tak na roli? No, bo grzechy główne
Sprowadziły mnie do zera. No i ożeniły.
Od małego w tej rodzinie starcy,dzieci piły.

Nim ja bimber porzuciłam jest i pięćdziesiątka,
Jestem sama,tamten pomarł. Po niebie się pląta.
Całe życie harowałam,teraz to zabrali.
Święta Matko! Ale w brzuchu,ale mnie tam pali!

Janka szybko łyżkę sodki zalała znów wodą.
Dała wypić. Cesarzowa to była z urodą.
Profil twarzy,uczesanie,posągu figura.
Taka pani była ładna,więc czemuś ponura?

Załamało życie głowę. Ja jestem po przejściach.
Kredą piszę:„wróć,pocałuj” na wejściowych drzwiach.
Odszedł dawno w poniewierkę,pod mostem zakończył,
Nic nie robił,jeno bimber do umoru ci pił.

Drzwi ja miałam wciąż otwarte,ale on się zaciął,
Gdym mu rzekła….zamilkł nagle. Swoje rzeczy ci wziął.
Tak jak poszedł, tak nie wrócił. Jeszcze tamtej wojny.
I od tego los swój pędzę samotny i znojny.

65

Dziękuję pani za mleko,ocalała krówka.
W krzewach była przed giezami. To pani laktówka.
Cielę od niej też zabrali,żeby ich zaraza…
Ta sodka coś mi pomaga,nie czuję palacza.

Tak ten ocet mi zaszkodził,tak paliło brzucho,
Zaprzedałam dusze diabłu,a pal jego licho.
A Adama nadal nie ma? Musiał być za Wisłą,
Bo z Treblinki już wrócili. Oj, z nietęgą miną.

To już pójdę, dzieci same. Zostawię tu sodkę.
Rano wpadnę się zapytać,drzwi waruj na kłódkę!
Sołdat jakiś wciąż się włóczy. Przegląda ,myszkuje.
Widać czegoś oprócz koni jeszcze mu brakuje.

Janka wróciła do domu,patrzy Helka beczy,
Przy niej Kazio blisko siedzi ,rączkami ja leczy.
Głaszcze włosy ,pochlipuje,szkoda mu siostrzyczki,
Mama weszła. Lewą garścią robi sobie pstryczki.

A to znaczy,że są nerwy! Na chwilę ci wyszła.
Tutaj zaraz jest nieszczęście. Rozwaga jej prysła.
Zapytała,co się stało? Zlałam się rosołem!
To mnie piecze strasznie ,matuś! Już byłam za stołem.

66

Miska mi się przechyliła i zlała sukienkę.
Obacz ,mamo,ciało ja mam tutaj jakieś miękkie.
Janka patrzy w świetle lampy. To robią się bąble,
Spać się połóż. Tłuszcz pomoże. Będą całe mendle.

Do wesela się zagoi. Nie płacz, piękna wierzbo.
Tobie śpiewać jeno trzeba. Oczy masz jak niebo.
To ci przejdzie, idź się połóż. Kazio też zmyj buzię.
Do lekarza pójdziem pieszo,nie ruszym na wozie.

Nie ma karej ,nie ma wozu. Robota zaś rośnie.
Kłaść się szybko,nafty mało. Nie za długo zgaśnie.
Sama sprząta jeszcze w koło. Myje i ustawia,
Jej cień z lampy to jest różny. Upada i wznawia.

Czy to życie mnie doświadcza? Czy też polityka?
Myśląc o tym garnek krążkiem,na nockę zatyka.
Jutro rosół da Brysiowi, on ci to ocalał,
I on głośno ,jadowicie,na intruzów szczekał.

Ludzie wszystkie, to milczeli. Wiedzieli, co Rusek.
Dla nich strzelić,to jak grabką ściągnąć z pola kłosek.
Nic takiego. To ruch ręki. Wot, jeno burżuje.
Każdy z nich społeczność nową swą osobą psuje.

67

Takich u nich nie chowają. Niech leżą padalce,
Pomalutku zetniem tu ich, utniem wsie ich palce.
W oczy mieli to wpisane.Janka to widziała.
Na ich widok cicha była i cała zdrętwiała.

Później nerwy krzyk podniosły. Wy oswobodziciele?!
Bodaj was… bodaj wam rosło…rosło wilcze ziele!
Przyszli cicho,bez wystrzału,jako mgła trująca.
Niewiadomo też dlaczego tak bardzo karcąca.

Cesarzowa miała rację. Gorsze Tatarzyna!
Położyła się na prycze. Grzeje ją pierzyna.
Co też Adam by powiedział? Co też by uczynił?
Czy by piersią konia bronił? A leżąc by sinił!

Dreszcz ją przeszedł. On by nie dał. Jego by ubili !
A jak on tam,a czy żyje? Za co go chwycili?
Tyle chłopa z wiosek zabrać. A my same…same…
Za chłopaka ,co to w różach wykopał se jamę.

I zasnęła z bólem wielkim. Zasnęła uboga.
Wszystko wzięli. Więc od nowa zaczyna się droga.
Droga życia rozpoczęta miłością na wrzosach,
A skończona przy zmłóconych a skradzionych kłosach.

68

Puste chlewy i obórki. W stajni,w stajni źrebię,
Czy dostało futer w żłoby? Czy przy pustym żłobie?
Półsen morzy tę niewiastę,a wszystko ją trapi.
Ćma ,co była blisko lampy w oblicze się gapi.

Nocą widzi wszystko dobrze. Widzi jej zmartwienie.
Widzi także w szybie małej chodzą jakieś cienie.
O,a teraz to pukają cicho, a z ostrożna,
Bo tu sprawa widać tajna,podpaść szybko można.

Tera w szybę kciukiem puka. To kowal z folwarku.
Puka głośniej ,aż pokrywa rusza się na garnku.
Rzecz to bardzo osobliwa. Ćma chowa się w kąty,
No ,bo Janka się nie budzi,a śpi jak ten spity.

Kazio mały szarpie mamę,mamo, mamo wstawaj!
Co takiego? Ktoś jest w oknie,mamo, lampę dawaj.
O,na nieba! A kto taki? Podchodzi do szyby,
Ludzie stoją .A na szyjach mają chyba dyby.

Pani Janko, to ja kowal. Wpuść nas że do izby.
Kłódkę ona odstawiła,weszli ,lecz bez groźby.
To powstańcy, mówi kowal. Trzeba przenocować.
Mokrą odzież niosą swoją. Trza chłopców ratować.

69

Janka bez słowa zaprasza,gestem i skinieniem,
Łączy swoje ciężkie chwile z ich wielkim cierpieniem.
To powstańcy. Mężne ludzie. Tutaj są w ukryciu,
Od sowietów. Wczoraj byli. Coś grozi ich życiu.

Bez słowa rozpala w kuchni. Chłopcy z nóg padają.
Na polepę,pod stół także. Nagie ciała mają.
Kowal w ciemność tą za szybą pogląda, miarkuje.
Czy też cień jakiś złośliwy onych nie szpieguje.

Nie zapalać lepiej lampy. Znużeni,bez życia,
Są zza Wisły. Kowal onych nocami przemyca.
Tam jest Niemiec a tu Rusek,to dwa okupanty,
A wojownik,ot, zobaczcie,moralnie przybity.

Pani Jasia mówi cicho; kowal odwrócony.
Gdy ogrzeją swoje ciała i odzież osuszą,
Pójdą na strych, gdzie są siano i jęczmienne słomy,
Świtem cicho po drabinie wszyscy wejść tam muszą.

Tak,tak trzeba ,proszę pani. Za Polskę dziękuję.
Tak jak mogę,to ja nową po wojnie zbuduję.
Lecz nic z tego nie wychodzi. Znowu jarzmo obce.
Mówi cicho, bo śpią młodzi. Janka wśród nich drepce.

70

Zapomniała o swej krzywdzie. Kowal zna ją przecie,
Z folwarku zgarnęli konie. Rusek znowu gniecie.
Zna go dobrze od lat wielu. To czerwona smoła,
Jednak zerka ciągle w szybę,nie siada do stołu.

Janka w kubki rosół leje ,niech piją gorący,
Szarpie chłopców za ramiona,tak niby niechcący.
Kowal także ich zachęca. Pijcie i na strychy,
Tam zaś dobrze się prześpicie wśród siana i gryki.

Czterech było młodych chłopców. Spłynęli na tratwie.
Na Kępie się zatrzymali,tak jakby na kotwie.
Dzień w olszynach do wieczora. Szukali kontaktu.
Bali się też każdej drogi i bali się traktu.

Wszędzie były ruskie bandy. Miedzą do majątku,
Tam przybyli,w kuźni chcieli pochwycić spoczynku.
Kowal, co to miał interes sobie tylko znany,
Zauważył ich tam w środku. O Jezu kochany!!

Czterech chłopców wycieńczonych. A co wy za jedne?
My z Warszawy się przerwali. Życie nasze biedne.
Tak rozumiem zaraz,zaraz…na folwarku Ruskie…
Mogą przyjść tu lada chwila,tu, na rany boskie.

71

Za szmelc jakoś się chowajcie. O zmroku ruszamy.
Tak ich tutaj przyprowadził. Do ostoi,do tamy.
Na polepie niech se pośpią,rano pójdą w siana,
Muszą czekać i przeczekać,pojutrze do rana.

Wówczas rano ich zabiorę na parobków w pole.
Będziem mówić,że to niby ich kraj, to Podole.
W ten sposób się uratują. Nie trzeba papierów.
Janka coś kiwnęła głową,ma tu bohaterów.

Kowal świtem wyszedł z chaty. Poszedł na folwarki,
Po drodze gadał z Ruskimi,ci mają zegarki.
A ciekawe skąd je wzięli? Chyba że od rządcy.
Spraszczaj ,rzekł im ,a głos jego to był trochę drżący.

Janka chłopców też przed świtem szarpiąc obudziła.
I nad szopkę tak ukradkiem czwórkę wprowadziła,
Jutro będą stąd zabrani. Poszła do źrebaka.
Na poszyciu siedzi wrona i bez przerwy kraka.

Coś ją dziwią zmiany wielkie,ni owcy,barana,
Gospodyni ledwo chodzi,tak widać skonana.
Nie rży klacz,nic nie muczy. Kra,kra ,co jest grane?
Cisza tylko odpowiada. Stworzenia są zwiane.

72

Wichrów nocą też nie było. Co zwiało te stwory?
Nie słychać,nie widać ,co to? Głucho do tej pory.
Znowu kracze,już nie sama ,bo są towarzyszki,
Wszystkie znane,kilkuletnie,aż je bolą kiszki.

Nic tu po nas. Odleciały. Znajdziem inwentarze,
Od chałupy do chałupy, bo zwyczaj tak każe.
Przelatują,kraczą głośno. Wszędzie widać braki,
Lecim w pole,jak na razie żywot tu nijaki.

Chłopców zbudził śpiew dziewczęcy. Przez deski, co widzą?
Dziewczę gruszki spady zbiera. Wzrokiem za nią wodzą.
Na podwórzu stoi grusza,wyższa od obórki.
Teraz wiedzą,gospodyni ma nieletnie córki.

A ta chodzi,a ta zbiera w opałkę owoce.
Śpiewa sobie melodyjnie,ledwo zeszły noce.
No, nie ledwo,słońce grzeje. Będzie jedenasta,
Zaraz chłopiec jej rówieśnik,przy niej już wyrasta.

„Czerwone jabłuszko po stole się toczy
Takie dziewczę kocham ,co ma jasne oczy.
Gęsi za wodą,kaczki za wodą
Uciekaj, dziewczyno, bo cię pobodą.”

73

Oberek,obereczek,mazurek,mazureczek,
Kujawiak,kujawiaczek,pójdźże,Maryś ze mną,hoc,hoc.
Czerwone jabłuszko,przekrojone na krzyż,
Czemu ty, dziewczyno ,krzywo na mnie patrzysz.”

Grusza latoś obrodziła. Chłopcom leci ślinka.
Dwa miesiące byli w dymie,ta grusza malinka.
Toto wiedzą, a więc pragną,ściska się żołądek.
Ale milczą,dyscyplina,wojskowy porządek.

Nauczeni w murach miasta niedostatku,biedy,
Więc znów legli i czekają. Chcą też picia wody.
A tymczasem ta śpiewaczka poszła na ogrody,
I tam tańczy pośród ścieżek,ma wiele swobody.

„W murowanej piwnicy
Tańcowali zbójnicy.
Kazali se piknie grać
I na nóżki spozirać. Hej !

Tańcowałbyk,kiebyk móg,
Kiebyk ni mioł krzywych nóg,
A ze krzywe nóżki mom,
Kie podskoce,to sie gnom. Hej !

74

Hej,ty baca,baca nas,
Dobryćh chłopców na zbój mas,
Jesce byś ik lepsyk mioł,
Hej,kiebyś im syra doł.Hej!”

A gdy dalej w pole poszła,dobrze nie słyszeli,
Dochodziły jednak śpiewy. To trzmiele brzęczeli?
Nie,to dziewczę nadal śpiewa,wyrywa buraki.
Oni leżą, widzą w szparach. Cudne mają smaki.

„Chodziła po polu i zbierała kłosy,
Takie dziewczę kocham,
Takie dziewczę kocham
Co ma jasne włosy.

Co ma jasne włosy i oczy niebieskie.
Nie oddałbym ja jej
Nie oddałbym ja jej
Za berło królewskie.”

Chłopczyk także się tam kręcił i pomagał siostrze.
Do ścinania liści z roślin to brał szpadla ostrze.
I kupkował,lecz nie śpiewał. Słuchał jej uważnie.
Podobały mu się piosnki,podobały strasznie.

75

Ona nową już zaczyna,wkoło się rozgląda.
Na polach jest trochę ludzi. Słonko się przygląda.
Wozów nie ma ,a są taczki i ręczne wózeczki,
Tak to zwożą płody rolne,do kopcy lub w beczki.

„Gdzie strumyk płynie z wolna,
Rozsiewa zioła maj,
Stokrotka rosła polna,
A nad nią szumiał gaj.

Wtem żołnierz idzie drogą;
Stokrotko ,witam cię,
Twój urok mnie zachwyca,
Czy chcesz być mą czy nie.

Ma miłość jest ogromna,
Głęboko w sercu skryta
I nikt jej nie odgadnie
I nikt jej nie odczyta.

Gdzie strumyk płynie z wolna
Rozsiewa zioła maj
Stokrotka znikła polna
Z żołnierzem poszła w dal.”

76

Od chałupy Cesarzowa,ona wolno sunie,
Uśmiechnięta,zaniedbana,o wielkim kołtunie.
Gdy podeszła już do Heli,całuje serdecznie,
Śpiewaj,śpiewaj, wierzbo biała ,a śpiewaj tu wiecznie.

Głos twój koi serce biedne i wlewa otuchę,
Masz tu za to koszyk brzoskwiń,śpiew daje ciepłotę.
Będę słuchać ,drogie dziecko. Ładnie,,bardzo ładnie.
Chociaż słuchu może nie mam czuję,że i składnie.

Dziękuję pani za owoc,będzie dla Józika,
Który ledwo co raczkuje,po izbie nie bryka.
Za nią pobiegł bratek Kazio i woła z daleka,
Mamo, Hela niesie śliwy dla brata Józika.

A od kogo? Od sąsiadki,rozczochrana cala.
Koszyk pełny to Helence z pocałunkiem dała.
Była w polu? Tak,tam przyszła,do naszych buraków,
Trochę zimno już mi w stopy,bo nie mam chodaków.

Daj te śliwy, póki świeże,trzeba je zgotować.
No ,a potem to dla Jóźka kleiki rychtować.
Podrzuciła drwa do kuchni i garnek nastawia,
I na temat zdrowia onej do siebie rozmawia.

77

W wieczór późny Hela z Nacią,pod wiązem podwórza,
Śpiewa swoje ulubione,w ręku żółta róża.
Nacia to jej przyklaskuje,robi swoje tany,
Przy pomocy kosa w trawie śpiew trochę świstany.

„Rozkwitają pąki białych róż,
Wróć, Jasieńku ,z tej wojenki wróć.
Wróć ,ucałuj jak za dawnych lat,
Dam ci za to róży najpiękniejszy kwiat.

Kładłam ja ci idącemu w bój,
Białą różę za karabin twój,
Nimeś odszedł ,Jasiuleńku, stąd,
Nimeś próg przestąpił,kwiat na ziemi zwiądł.

Ponad stepem nieprzejrzana mgła,
Wiatr w burzanach cichuteńko łka,
Przyszła zima, opadł róży kwiat,
Poszedł w świat Jasieńko ,zginął za nim ślad..

Cesarzowa patrzy w stronę do Jóżwików stawu,
Wkoło wierzby są płaczące,porośnięte trawą.
Wierzby płaczą ,gdy wiatr wieje,płaczą gałązkami,
Hela śpiewa,jakby stała też między wierzbami.

78

Jest urocza ,jak te wierzby nad wodą schylone,
Które w wodzie moczą rózgi i chylą koronę.
Piszą witką ulistnioną na wodzie swe znaki,
Opisują świat swój dziwny? Kto zrozumie? Ptaki?

Płody,płody trzeba zbierać,najmować parobka.
Może w Płocku by poszukać? Bo termin galopka.
Zawróciła do swej chaty. Jutro spyta rządcę,
Czy też nie ma wolnych ludzi do pracy na grządce.

I z tą myślą,jeszcze chora w chandrę zapadała,
Bo choć nocka trochę długa, to nie wiele spala.
Jeszcze bóle ją szarpały ,a głupota gryzła.
I wmawiała w siebie ciągle: idiotka jam niezła.

A co zrobię ja ułomna? Brata ani słuchu.
Zdrowia trzeba! Oj,ja głupia. Tarmosi po uchu.
Oj,ja głupia,nieszczęśliwa, a kto zbierze płody?
Spojrzała teraz do lustra. Ja nie mam urody!!

Rano poszła na majątek i weszła do biura,
Pomocy ja potrzebuję ,co bez konia fura!
Owszem, mamy nowych ludzi,lecz to nie za wiele,
Są kłopoty ,nie pomogę. Patrz no, na ich ciele.

79

Ubrań żadnych prawie nie ma. Pochodzą z Podola.
Już w rejestrze zapisani. Nawet za pistola.
Tyle sobie załatwiła. Trza kopać ziemniaki.
Bo inaczej, no to po nich pozostaną smaki.

A tymczasem pani Janka ma także zmartwienia,
Węgrzynowo jej pomoże,póki nie ma cienia.
Pójdę zaraz,woła Helę,córuś ,pilnuj dzieci.
Nie otwieraj także izby bo coś złego wleci.

Ja idę do moich braci po pomoc, ratunek.
Wrócę późno,nie pal ognia,sczeszę ci kołtunek,
Splotę warkocz,jeno pilnuj,picie daj dzieciakom.
Kazio też nigdzie nie wychodź. Ja już dałam ptakom.

Chustę sobie zawiązała. Drzwi podeprzyj kłodą.
I tak Helę zostawiła ,dozorczynię młodą.
Poszła w strony swe rodzinne. Były tam siostrzyczki,
Dziesięć lat jak ci odeszła. Pomoc czy też krzyczki?

Nie kazała mama palić,więc gdy się ściemniło,
To ucichło nagle wszystko,to co w izbie żyło.
Muchy siadły na zapiecku,dzieci zmilkły słusznie,
Same jakoś,bo już z dawna,to były posłuszne

80

Tylko jeden owad zaczął w ciemności przygrywać.
Dość cichutko ,lecz miarowo miłą swą przyzywać.
To świerszcz świerszczy,swe zaczyna ,gdy nadchodzi pora.
No, a robi to każdego ciepłego wieczora.

Ciemno w izbie, lecz nikt nie śpi,słuchają świerszczyka.
Nieraz mucha zbyt przygrzana króciutko zabzyka.
W taki długi ciepły wieczór,gdy brak rodzicieli,
Władzę Hela tu przejmuje,chcieli czy nie chcieli.

„Wicher wieje,deszcz zacina,
Jesień,jesień już!
Świerka świerszczyk zza komina
Naszej chaty stróż.

Świerka świerszczyk co wieczora
I nagania nas;
Spać już dzieci,spać już pora,
Wielki na was czas.

Mój świerszczyku,bądż,że cicho,
Nie dokuczaj nam…
To uparte jakieś licho,
Śpij,że sobie sam!”

81

Chwila ciszy. Kazio, słyszysz? Słyszę to cykanie.
Czy on łazi w całej izbie? Czy chodzi po ścianie?
Siedzi przecież za kominem. Czy jemu tam wieje?
Nie,on siedzi ,bo tam ciepło,kuchnia jego grzeje.

To on w miejscu tak przebywa? Tak,tam zawsze siedzi.
Czy on w nocy dobrze widzi? Tak,chyba nas śledzi.
Potrzebny on chyba nie jest. Chaty on jest stróżem.
To zarządza całą izbą i nawet podwórzem?

Kazio,wiersza nie słuchałeś?. On jest stróżem chaty.
Tak se dzieci rozmawiały,temat ich bogaty.
Siedzą w ciemno, a tak długo. Oczy się mrużyły.
Cała piątka już zasnęła,kocyki ich kryły.

Za kominem nieustannie świerszcz swoje zagrywał.
Słychać jednak w jednym miejscu on ciągle przebywał.
Czas już minął i dość długi. Inny tony wtrąca,
Nawet głośniej i pierwszego to prawie utrąca.

Potem to jakby na zmianę,albo do akordu.
Grały świerszcze wspólnie długo i tupały stopą.
Teraz cisza. Teraz solo. Gra świerszcz aż do rana.
Grał wciąż jeden,nie nadeszła w graniu żadna zmiana.

82

Rozdział IV

Wesele w Chilinie

Bandy folwark opuściły nagle zimną porą.
Nie zdążył ich pastuch poszczuć nawet swoją sforą.
W dzień styczniowy i o mrozie,śniegi w łydkę były,
I obszary pól Mazowsza swoją bielą kryły.

Poszły one poza Wisłę,”Na Berlin,” wołały.
I krainę Polan sławnych zarazą zalały.
Brzegi Wisły się ruszyły nawzajem pytając;
Co tu u was? Przez pół roku głosu ich nie znając.

Prawy obszar z Wisły strony jęczał od bandziorów,
Lewy brzeg ,to był tłumiony,przez Rzeszy potworów.
Teraz wzajem się pytają. Jakie straty macie?
Nie ma tego, nie ma onej. Wielkie, miły bracie!

I padli sobie w objęcia,załkali żałośnie.
Bo na grobach świeżych ludzkich jeszcze nic nie rośnie.
Gdy liczyli,doliczyli. Straty były znaczne.
Pół Ojczyzny,pół narodu,w gwiazdy wpadło straszne.

83

Wileńszczyzna przecież cała,z perłą miasta Wilna.
Tu ostoja prapolonów była przecież silna.
Pińsk szlachecki,Równe z Łuckiem,Ostróg murowany,
Zbaraż dzielny i Tarnopol,Czortków wszystkim znany.

Przez ten Czortków milion ludzi wygnano w Sybiry.
Bez rozgłosu,no, bo wszystkich śniegi tam zakryły.
A gdzie ludność jest od Lwowa? Ciemne to czeluście,
Przecież mielim tam krewniaków,bylim na odpuście!

Co to będzie? Co się zmieni? A jakie to bratcy?
Ci co przyszli do rabunku? Obacz ,jacy chwatcy!
Ledwo mówią: My Poloki.. Udają swojaków.
Tać to obce! Przechrzty panie! Nie brak jest łajdaków.

Młodzież jednak to się cieszy,pracy sobie szuka.
I po miastach za robotą w biura palcem puka.
Hela w szkołę zaraz poszła,nadrabia trzy klasy.
Z koleżanką i kolegą to robią hałasy.

Oni czują dość swobody i gdy się spotkają,
Tuż po lekcjach w cieniu drzewa o wszystkim gadają.
Do wieczora czas im leci. Wspominki i śmiechy.
Z byle czego,co na lekcji,ci mają uciechy.

84

Jednak, gdy idzie szarówka,tęskne pieśni słychać.
Całym chórem i na solo. Ledwo mogą dychać.
To śpiewanie ich porywa przy wierzbach Carycy,
Która biedna po napadzie,na życie nie liczy.

Rej tu wodzi młoda Hela,czasem ją puszczają,
Aby sama im śpiewała,skłonność do niej mają.
Ona przecież nie odmawia. A oni wsłuchani,
Myślą o tym co minęło,co im serce rani.

„W Rębowie na rowie,czerwone jabłka,
Daj buzi,daj buzi skaże ci matka.
Kazała matka i kazał ojciec,
Daj buzi,daj buzi, bo ładny chłopiec.

Ja ci buzi nie dam,boję się grzechu,
Bom nie lubiła ludzkiego śmiechu.
Ludzkiego śmiechu,ludzkiej obmowy,
Jasieńku kochany, główka mnie boli.

Boli,tak boli i boleć musi,
Nasze kochanie rozstać się musi,
Dziewczyno moja, ty ulubiona
Daj buzi,daj buzi ,będziesz zbawiona.”

85

Nacia woła,Helu śpiewaj, teraz o tych kłosach,
A my tobie buczeć będziem,na tych swoich nosach.
To zabawnie tak wychodzi i słychać po wiosce,
Nawet dziady to słuchają,co chodzą o lasce..

„Chodziłam po polu i zbierałam kłosy,
Takie dziewczę kocham
Takie dziewczę kocham
Co ma jasne włosy…..

Bo berło królewskie nie ma tej słodyczy,
A dziewczyna czasem
A dziewczyna czasem
Buziaka użyczy.

Chodziłem po polu i zbierałem róże.
Takie dziewczę kocham
Takie dziewczę kocham
Co chodzi w mundurze.”

Chłopcy zaraz chcą całować każdą po kolei,
Oni zawsze wielką chętkę do tego to mieli.
I próbują, gdy się uda,grzecznie patrzą w oczy,
Czy z uciechy,koleżanka,łezką swą zabroczy.

86

Brawo ,Helu,wszyscy klaszczą,wszyscy się radują,
Helu! Nawet wierzba śpiewa,wmówić jej próbują.
Wszyscy wiernie bisowali.Śpiew w Chylinie słychać,
Małe brzdące stoją dalej,zaczynają wzdychać.

Jest Terenia,Ania mała i kilka od sioła.
U tych dzieci w dzień cieplutki stopa zawsze goła.
Drewniak w zimę używany. Teraz na bosaka.
Słyszą coś o całowaniu,więc chcą dać buziaka.

Aby tylko ich dopuścić wejdą w komitywę.
Chcą do kręgu,buzie mają tej melodii chciwe.
Starsi każą im stać z boku,bo młodsi krzykliwe,
Nie ustoją,zbytki robią,w zabawie płaczliwe.

„Zahuczały,zaświstały,wichry w srebrny róg.
Leci,leci tuman biały,aż na chaty próg.
Leci,leci tuman biały aż na chaty próg.

A w tej chacie próg lipowy,co osłania nas,
Co otula nasze głowy,w złej śnieżycy czas,
Co otula nasze głowy w złej śnieżycy czas.

87

A ja stoję u okienka,a ja patrzę w dal,
Milknie ,cichnie ma piosenka,serce chwyta żal.
Oj nie jedna tam sierota na tym zimnie drży,
Wiatr chuściną biedną miota ,a mróz ścina łzy.”

Malcy stoją coraz bliżej,posłusznie,cichutko.
Tuż za nimi na czworakach drapią się malutkie.
Też chcą słuchać,chcą być blisko,może chcą bisować?
Ech nic z tego,nie potrafią,tu mogą żałować.

„Pójdziem w pole w ranny czas
Młode traweczki witam was
Młode traweczki zielone
Poranną rosą zroszone.

Długoście spały twardym snem
Pod białym śnieżkiem w polu tym
Teraz główeczki wznosicie
Gdy przyszło słonko i życie.”

Gdy do wtóru chór bisował,przeciągle,żałośnie,
Wszystkie szkraby powtarzały,piskliwie,miłośnie.
Nawet te od raczkowania,w sposób sobie znany,
Machały rączyną szybko,jako ten kąpany.

88

„A mój Jasieńko pszeniczkę sieje,
Co spojrzy na mnie to się rozśmieje.
Ojej,ojej,ojejej,ojejej,ojej,ojej,jej.

Pszeniczkę sieje i drobny owies,
Masz się ożenić ,lepiej się powieś.
A ta konisko poszło na rżysko
Zjadły go mrówki ,przepadło wszystko.

Krowy bez roga,świnie bez ucha
Taki majątek miała dziewucha.
Inne dziewczyny mają pierzyny
Ja z żonką poszłem na grochowiny.”

Wszystkim tutaj się zdawało,że wieś śpiewa cała,
Bo melodia za chałupy jako ptak leciała.
Tutaj wszyscy bis ciągnęli głośno ponad drzewa,
Byli chórem doskonałym,a nie żadna plewa.

W środku kręgu była Hela,czarowała tonem,
Jeśli ktoś tu jej bisował robił to z ukłonem.
Przytakiwał też jej głową,powtarzał jej ruchy,
A darł gardło w bisowaniu,nawet gdy był głuchy.

89

„Nie siadaj,nie gadaj,nie zalecaj mi się,
Ja pieniędzy nie mam,nie spodobam ci się.
Ja ci cię nie pytam,czyś pieniądze miała,
Ale ci się pytam,czy mnie będziesz chciała.

Jak chciała ,tak chciała,ale nie takiego,
Ładnego,zgrabnego,wielce przystojnego.
A nasze chłopaki jak parowe młyny
Od jednej do drugiej,do trzeciej dziewczyny.

Ta ładna,ta zgrabna,ta ma uśmiech pełny,
Ta jeszcze ładniejsza bo ma suknie z wełny.
Ta ładna,ta zgrabna, równa się kwiatowi,
Nie da się pokochać byle ciamciachowi.”

Może by jeszcze śpiewali,bo choć ciemność pełna,
Im to nic nie przeszkadzało,bo woń była polna.
Ale matki już wołały,matki brały dzieci,
Ich płacz niby pieśni nowe,tam w pole gdzieś leci.

Tak się skończył piękny wieczór,których tu dziesiątki.
W których udział nieraz brały dojarki i prządki.
Chylin wieczór ten wspominał,nawet u poduszki,
Gdy po izbach już krążyły niewidzialne duszki.

90

Jeszcze rano ktoś powrócił,za Niemca zabrany.
Był w obozie,cichy teraz i mało gadany.
To Budzyński,ej,sterany,gada,że Zalewski
Został w drutach,a jedzenia nawet nie pół miski.

Nie chciał z grupą iść na Zachód,nogi nawalały,
Wielu innych też zostało,chociaż kiszki grały.
Tam też wszyscy,tam pomarli. Różne były zgony.
Głody były,mrozy były ,z każdej zło szło strony.

Pani Janka posmutniała. Pierwsza to wiadomość.
Od człowieka ,co był świadkiem. Znajomy jegomość.
Potwierdził to i Rudzyński. W Sztuthofie kiblował,
Znał Adama i potwierdza,że taki chorował.

I z przekąsem mówił wszystkim; „Będą tu Jankiesi.”
Więc nie pójdę,będę czekał,na owych kolesi..
Nie doczekał,zmarł na zawał. Zgryzota,niedosyt,
Śniegi były,styczeń przecie,a nieszczęścia przesyt.

Z setki to kilku wróciło,jak palcy u ręki,
Toteż cała okolica chwile miała męki.
Każdy liczył. że powróci,a tu pełne lato,
Nikt nie daje więcej znaku. Żal jest głuchy na to.

91

Czekali aż do jesieni,a później przestali.
Co niektórym to duch zemsty,to w piersiach ich pali.
Nie,darować to nie mogą. Bo brano ich za nic!
Teraz wdowy to nie mogą przestać ścierać swych lic.

Piątkę dzieci trza wystroić i wysłać do szkoły.
A pastwiska przebronować. W płocie sprawić koły.
Konia z czego tu zakupić? A teściowa swoje!
Wciąż wymaga,wypomina. Włos dzielić na troje?!

Z czego „Element” tu spłacić. Przecież wciąż brakuje.
Trudna rada z tą teściową,co wciąż kalkuluje.
Że kartofli zapisano,pszenicy dwa worki,
Mleka zawsze dwie butelki. Do miasta we wtorki!

A podwoda do kościoła w święta,urodziny!
Raz do roku też połówka należnej świniny.
Element podpisał Adaś. Starość mam ubogą!
Robię sprawę,bo dogadać się nie mogę z tobą!

Tak teściowa też zrobiła. Sprawa była w Płocku.
A dostała figę z makiem. Zrobiono jej młockę.
Sędzia orzekł,że po wojnie gospodarz ma biedę,
Nie stać go na elementa, odepchnąć trza złudę.

92

Z jednej miski wraz z rodziną. Umarzam pozwanie.
Nim kraj dźwignie się ze zgliszcza,jedno ma być danie.
Z tym też z Płocka powrócili. Skwaszeni do siebie.
I musieli wspólnie razem żyć o jednym chlebie.

Raz ze szkoły powróciła Helenka głodnawa.
Patrzy, w domu puste gary. Nie czeka tu strawa.
Mama w polu,dzieci głodne,Teresa i Ania,
Mału Józio woła,głodnym.I na mame zgania.

Hela wiadro uchwyciła i poszła do kopca.
Prawdę mówiąc to nie była tutaj całkiem obca.
Ale kopiec to był babci. Zapis z elementu”.
Więc nikt nie mógł tu się kręcić. Deptać tutaj piętą.

Kopczyk zaś był tak zrobiony,był na przeciw okna.
W oknie babcia zawsze szyła i zerkała smutna.
Hela ziemniaków nabrała,wiadro pełniusieńkie,
Patrzy ,babcia idzie prosto,usta zaś ma milusieńkie.

A co ,Helciu, ty tam robisz? Zbieram ,babciu, ściółkę.
I nakrywa pyry szybko a chwyta żytniówkę.
Pod krowiny do udoju. Babcia zawróciła.
Pewna tego ,co słyszała. Wiadra nie sprawdziła.

93

Hela wiadro wysypała na razie w obórce,
Ale później się wróciła,ciarki miała w skórce.
No ,bo trzeba tu wyjaśnić,że sień była jedna,
Z prawej babcia miała izbę,z lewej Jasia biedna.

Co nie mogła już nastarczyć. Wymogi wciąż rosły.
Razem z dziećmi,które wszystko nieświadomie zniosły.
Od tej sprawy w mieście Płocku stosunki są zimne.
W tej rodzinie,we wsi całej, a nawet i w gminie.

To rozeszło się po ludziach. Różnie rozprawiali.
Zawsze cicho, ale chętnie,do ucha gadali.
Los doświadczył tutaj ludzi. Doświadczył Jóźwików.
Biednych ludzi i bogatych, a nawet chomików.

Znaki czasu się zmieniły. Szybko idzie nowe.
Nikt się nad tym nie namyślał czy to będzie zdrowe.
Nowe było jednak różne,dobre lub złośliwe,
Pewne było,że w gazetach to bardzo krzykliwe.

Zło to chodzi też parami i Jasię chwyciło,
Od procesu tego w Płocku to niedawno było.
Otóż Sabinka Jóźwików z obozu wróciła,
I wnet szopkę u Janeczki,wnet ją podpaliła.

94

Hela dzieci wygoniła,z pierzyną jest w sieni,
Ogień bucha gdzieś od góry,a ona w świat cieni.
Mdleje w progu. Już się zrywa ,wynosi pierzynę,
Nie przepadła. A do śmierci brakowało krzynę.

Tam leżała nieruchomo. Podniosły się dymy.
Już strażaki węże kręcą. Zleciały się kumy.
Kto podpalił? Strażak leje. Dymy idą w parę.
Dachy suche,słomą kryte,te legary stare.

Leją,leją,to się pali i głośno wybucha!
Co tak wali? Czy szczeblina żywiczna a sucha?
Coraz głośniej. Słychać strzały. Czyżby amunicja?
Z tych ,co gaszą ,to ktoś mówi: potrzebna milicja.

Dzieci poszły aż na pole. Józek ciągle beczy,
Ania przy nim jakoś dziwnie drży i cała skrzeczy.
Terenia się trzyma Kazia,oczy ma ogromne,
Pierwszy płomień w życiu widzą. Dzieci półprzytomne.

Hela targa z izby wszystko. Strop cały przecieka.
Amunicja ciągle strzela,jak kulomiot szczeka.
Strażak ciągle wodę leje,boi się wybuchu.
Kto tam trzyma dynamity? Cisza. Ani słuchu.

95

Głupia Sabcia podpaliła. Stoi pod swym wiązem.
I majstruje palcem w uchu. Gada coś z rozumem.
Głupią ją zrobiło życie obozowe,straszne.
Pełne lęku,pełne głodu, w obejściu rubaszne.

Koniec lania,ukończyli. Chałupa bez dachu.
Już wieczorem w mokrą izbę wchodzą pełni strachu.
Najpierw mama,po czym Hela,Tereska i Ania,
A na końcu Kazio palcem Józika nagania.

Z góry kapie,trza podwiesić koce i też kapy.
Kowal przyszedł , Anna plecach dźwiga rolkę papy.
Dzień dobry ,pani Janeczko,wejdę na powałę,
I nakryję ja połacie,może nie tak całe.

Lecz uchroni was przed deszczem. Może w nocy padać.
Nie czekając na odpowiedź, chce papę układać.
Wie pan co ,panie Karłowicz,papę tam gdzie prycze.
Tak,przed deszczem,ja dziękuję i na pana liczę.

Kowal popiół butem zgarnia i podeszwą maca.
On niepokój wielki czuje i pracy nie skraca.
Papę pragnie czymś obciążyć,tutaj mokra słoma,
Maca butem,szuka czegoś,Słoma była stroma.

96

Nic nie znalazł, a więc schodzi. Prosi panią Jankę,
Aby wyszła z nim na chwilę,no na pogadankę.
Nic tam nie ma ,mówi cicho. Chałupa jest czysta.
Może wpaść tutaj milicja. To rzecz oczywista.

Nigdy pani się nie przyzna,bo będą wezwania.
Janka jemu przytaknęła. Słyszała,są prania.
Wielu ludzi przechwycono. Słucha,przytakuje.
Nic ja nie wiem. Znów dziękuje. Kowal na bok pluje.

W radiu nie ma polskich pieśni. Przedwojennej żadnej.
A to znaczy idzie nowe,że będzie nam trudniej.
Pani ,trudniej nam nie będzie,dach w pierwszej kolei.
Aby dzieci choć do spania jakiś kącik mieli.

To powiedział i już poszedł. Taki był Karłowicz.
Niby kowal gburowaty,lecz dawał się lubić.
Siedział on tutaj w Chilinie od czasów pradawnych,
Razem z ludźmi z Piastów naszych,tych książąt przesławnych.

Jego żona kowalowa często przychodziła,
Na przymiarkę do babuni i z Teklą prawiła.
A o wszystkim co się stało,o plotach,ploteczkach,
A i czasem tak bywało,o dziewcząt majteczkach.

97

Pani Teklo ,zobacz pani ,takie podpalenie,
To osoba głupowata i groźna szalenie.
A Budzyńska ,to do sklepu wchodzi bez gotówki,
Co kupuje na burg ,pani? Aż dwie półlitrówki!

Przymiarka już zakończona. Rozmowa nie bardzo.
Kowalowej jest nie spieszno. Głowę nosi hardo.
Kowal we wsi to prym wodzi. Co chłop bez kowala?
Sam nie zrobi ,gdy mu lemiesz od orki nawala.

Pani Teklo, zobacz pani, jak ta Hela śpiewa.
Z całej wioski ona młodzież wedle wiązu miewa.
Zdolna ona. Ja z daleka też ją słucham,pewnie.
Włosy to się jej rozrosły jak jakiej królewnie.

Pójdę chyba, bo chłop czeka,zrobię mu jedzenie.
Żal jej było stąd odchodzić. Ma wszak powiedzenie.
To na kiedyś. Znowu wpadnie. Poszła do chałupy.
By mężowi, co młot trzyma,ważyć suche krupy…

A czas płynął, jak i Wisła. Szkołę Hela kończy,
Swoje sprawy w jedną całość teraz ona łączy.
Koleżanka ją namawia,uchodź w duże miasto.
Które miasto? Pyta Hela. Do Płocka, gdzie pusto?!

98

Mam na myśli ja Warszawę. Nie czytasz gazety?
Tam wciąż piszą,że jest praca. Szukają kobiety!
Hela myśl tą pochwyciła. Uzgodni to z mamą,
Wewnątrz walczy bardzo silnie,tak ze sobą samą.

Tak wyjechać? Mama sama? Kto wszystko obrobi?
Ale myśl ją prześladuje. W lustrze loczek robi.
Palcem go ciągle podkręca,zawija do góry,
Ukończyła. Sypie owies,bo wciąż gdaczą kury.

Są wakacje,młodzież wolna. Często chodzą w Kępę.
Po co oni tam wciąż chodzą ,te umysły tępe?
Od Naci się dowiedziała… ci robią wojaże.
Do Warszawy,aby złapać,robotę i gaże.

Nacia to dobra kumpelka,wali prosto z mostu.
Nie owija nic w bawełnę,mówi,ot po prostu.
Grabie z dyszołkami ciągasz,możesz być murarzem,
Nie dasz rady ty rękoma ,odepchniesz się gazem.

Wybuchnęły śmiechem obie,siedziały zaś w życie,
A na polu cesarzowej,dość głośno, lecz skrycie.
Kłos wysoko jest nad nimi,one wśród kąkoli,
Pogaduszki sobie robią,śmieją się do woli.

99

Trochę cienia nawet mają, bo żyto wysokie,
A piętami ciągle grzebią dołeczki głębokie.
Wiesz co, Nacia ,powiem mamie ,by Kurier kupiła,
Tam przeczytam ogłoszenia. Bądź ,Helu ,tak miła.

Daj znać ,gdy wyruszysz w drogę. Będę ja czekała.
Co znalazłaś? Co tam robisz? Jak będziesz se prała.
Gazety to są w sklepiku. Chodź,bo czas do domu,
Nacia, ale ty na razie to nie mów nikomu.

Tak rozeszły się panienki, wierne przyjaciółki,
Które plotki różne tarły,lecz zawsze do spółki.
A wracając miedzą wąską,to Hela nuciła,
Szkołę miała ukończoną, pod wrażeniem była.

„Na Kujawach powiadają,
Że tam dobry posag mają.
Cztery sery, gar maślanki,
Cały posag Kujawianki.

Cztery sery i drapaka.
Taki posag Kujawiaka.
Cztery sery i drapaka
taki posag Kujawiaka..

100

Hela słyszy, ktoś bisuje,patrzy Cesarzowa.
Uśmiechnięta piękna pani,sczesana od nowa.
Witaj, Heluś,witaj dziecko,a wstąp pod me wierzby,
Usiądziemy na ławeczce, posłuchamy dzierzby.

Hela poszła,przyszła Nacia i Basia Gruszczyńska.
Cesarowa wodę grzeje,godność u niej pańska.
Do szklanki sypie herbatę,zalewa ją wrzątkiem,
Dziewczętom podaje cukier. Picie jest początkiem.

A początkiem to jest śpiewu,gdy wieczór upaja.
Ciszą wielką,ciepłem miłym,słońcem u zagaja.
Swym kolorem przy zachodzie,swą barwą czerwieni,
Która w chmurach bardzo rzadkich cudownie się mieni.

Cesarzowa miała łączkę,z kanalikiem wody,
Można było dreptać ciągle dla stopy ochłody.
Rzędem rosły wierzby białe,płaczące, do gleby,
Gdy sięgały ziemi one,śpiewu chciały wtedy.

„Był sobie Felek
Co chodził bez szelek,
Czternaście butelek
W kieszeni miał.

101

A on szedł z wesela.
Pijany jak bela.
Prowadzi go Fela
Do łóżka spać,

A Felek się wyspał
Helenkę uściskał,
Helenka płakała, a on się śmiał.

Przy stoliku i na trawie młodzież siada sobie.
No ,a Hela najpierw cicho,w swojej mowie.
Przyszedł Kazio,przyszedł Józio,bo śpiew się roznosił,
Do słuchania nawoływał,zachęcał i prosił.

„Była sobie Michalinka,
Taka jak patyczek cienka.
Miała męża Bartoszeczka,
A Bartoszek był jak beczka.

Każde święta i niedziele,
Tańcowali małowiele.
Każde święta i niedziele
Tańcowali małowiele.

102

Dużo,żywo,dłużej ,dali,
Bo podkówki są ze stali.
By se ognia wykrzesali,
Dużo żywiej,dużo, dali.

Aby wciągnąć wszystkich w śpiewy,Hela zmienia treści,
I uważa o Chilinie tu piosenkę zmieści.
Popijając swą herbatkę,wdzięcznie kiwa głową,
A to znaczy już zaczyna,piosenkę swą nową.

„Jestem sobie Chylinianka,
Mam sukienkę po kolanka.
Hej,raj,ra,ucha cha.!

A w niedzielę się wystroję,
Ukarbuję grzywkę swoje,
Hej,raj,ra,uch cha.

Mordę pudrem se usypie,
I podczernię sobie ślipie.
Hej,raj,ra,hej raj ra
I uczernię sobie ślipie.

103

Wezmę Antka se pod pachę,
A ktoś gwiżdże ja mam chrapkę.
I wyjdziemy na rogatki,
Antoś gwiżdże,ja rwę kwiatki.

Bisują jej wszyscy zgodnie. Młodzież się wyzwala.
Przyszły Danka i Sabinka, córeczki Kępińskiej.
Śpiew dopiero się zaczyna. Niebo się rozpala.
Zmienia kolor na złocisty,aż do barwy pięknej.

I Irenka kowalowa jest zwabiona chórem,
Dla ozdoby to policzki pociągnęła pudrem.
Kwiat Chylina tu się zbiera. Kwiat co pragnie rosy,
Kwiat co latem w dzień lipcowy,co to chodzi bosy.

Kwiat po wojnie podniszczony,wielce zaniedbany,
Czuły jednak był na piękno i na sygnał grany.
Pieśń lepiła ich do kupy i była lepiszczem,
Dodawała siły,chęci,do walki ze zgliszczem.

A zgliszcza były okropne. Ten co był w stolicy,
To powiadał: tylko mury. Tam nie masz ulicy.
Tylko ręce pracowite oczyszczą te gruzy,
Tu śpiewając każdy myśli,sprzątną to po „Burzy”.

104

Ale jak tam pracę znaleźć ,tak bez znajomości?
A noclegi? Po robocie, gdzie położysz kości?
Tu śpiewając myślą o tym. O płacy,gotówce!
O mundurku i o chuście,no i do niej skuwce.

„Mama mówi, żem ja płocha,
A we mnie się sześciu kocha.
Jak ja pójdę do kościoła
Mam ja chłopców dookoła.

Na jednego rzucę oczkiem,
A drugiego trącę boczkiem,
Z trzecim pójdę do Krzysiaka,
A czwartemu dam buziaka.

Z piątym pójdę do Krzesina,
Z szóstym będę miała syna.
Mama mówi, żem ja płocha
A we mnie się sześciu kocha.”

Jasia ta Motyliczanka,woła pośród wrzawy,
Helu,może o Kupisie! Tam są świeże trawy.
Każdy wie, co to oznacza. Tam różne mogiły,
Az z dwóch wojen stare krzyże. Ziemie ich tam kryły.

105

„W Kupiskim lesie,tam pod sosnami,
Tam rozkwitały kaliny.
Tam polski żołnierz w grobie spoczywa
Z dala od swojej rodziny.

Mogiła jego mchem się okryła,
A wokół bór jest sosnowy.
Tam wiosną kwitną białe konwalie
A wokół bór jest sosnowy..”

Jesteś wielką patriotką,Cesarzowa na to.
Abyś za tą piękną zwrotkę,byś żyła bogato.
Pieśni różne ułożono,miłosne,amore,
Trzeba jednak wpleść i inne,wtrącić one w porę.

Bez pamięci o żołnierzu i o partyzancie,
Nie wystarczą tylko dźwięki,podkasane tańce.
Jestem wdzięczna tobie ,wierzbo ,ozdobo Chylina,
Żeś śpiewała tutaj u mnie. To młodość wspomina.

Zaśpiewajmy teraz ze mną. O młodości ,społem.
My tu wszyscy Mazowszanie. Co chodzimy dołem.
Pieśń śpiewałam w Ameryce. Byłam tam lat kilka.
Teraz wam. Byłam niedługo. A była to chwilka!

106

Jak dobrze nam zdobywać góry
I młodą piersią chłonąć wiatr,
Prężnymi stopy deptać chmury
I palce ranić ostrzem Tatr.

Mieć w uszach szum ,strumieni śpiew,
A w żyłach roztętnioną krew.
Hej,że hej,hej że ha,,żyjmy więc póki czas,
Bo kto wie,bo kto wie,kiedy znowu ujrzę was.

Jak dobrze nam głęboką nocą,
Wędrować jasną wstęgą szos,
Patrzeć jak gwiazdy niebo złocą
I czekać co przyniesie los.”

Czerwone niebo już przygasało. Mrok ciepły nastaje,
Ale z chóru nikt nie dryga i nikt tu nie wstaje.
Urzekło ich to śpiewanie. Ta przemowa krótka.
Ścieśnili się bliżej damy,jak berbeć do sutka.

Pragną jeszcze coś usłyszeć o zamorskim kraju.
O którym to ci w beretach,po cichu gadają.
Rozpala to ich umysły,do wędrówki wzywa.
Tam za morzem ląd jest z bajki. Tam jak w raju bywa!

107

Jednak pani Cesarzowa jest ledwo widoczna.
Do wspominek jest daleka. Postać jej jest mroczna.
Wszyscy wstali,czas do domów ulepionych z gliny,
W sercach marzą o wielkości,w ustach gęste śliny.

Rozeszło się towarzystwo. Przyszła jesień mokra.
Heli w talerz kapie woda. Sytuacja przykra.
Są na dachu już dekarze,słomę wiążą w snopki.
Coraz mniej już przesiąkają te gliniane stropki.

Hela uczy swego wiersza,Józia ,co ciekawy.
Słucha pilnie i nabiera pełną łyżkę strawy.
Nieraz kropla mu tam wpadnie,pryśnie w czubek nosa,
On się skręci,mruknie sobie:jest czysta jak rosa.

„Taka maleńka brzózka się rozrasta,
I wyrasta wielka brzoza gałęziasta.
Rozłożyła swe gałązki na wszystkie strony,
Spieszy do niej każdy kto jest zmęczony.”

Pan powiedział kiedyś w szkole: Każdy wiersz napisze.
A więc Hela w domu prosi dzieciarnię o ciszę.
Bo wiersz tworzę! Mówi głośno. Ze szkoły zadanie.
A więc cisza w izbie mocna. Tu milknie gadanie.

108

Ułożyła sobie wierszyk,teraz Józia uczy.
Ten powtarza z zupą w buzi,mruczy coś i buczy.
Wreszcie chwycił całą zwrotkę. Powtarza do nocy,
Nieraz słychać treść wierszyka dość dobrze spod kocy.

Rano Hela wystrojona dąży w Polską Kępę,
A do promu ona idzie. Myśli ma dość tępe.
Jedzie w ciemno z ogłoszenia. Krawieckie roboty,
A jak jadło? A jak spanie? Ludzie śpią jak szproty.

Basia ją tam zawezwała. Namówiła Helę.
Jedź i spróbuj. Gdy źle będzie, to stracisz niewiele.
Ogłoszenie przeczytane. Pomogę ci chodzić.
Aż znajdziemy coś dobrego. Biedę będziem godzić.

I tak Hela chce tam jechać. W drodze swych spotyka.
Z dziewczętami to się wita i buzię swą styka.
Jest i Antoś , ten Bronaszczek, jest i Antczak Zdzicho.
Mundek był już na pokładzie i też siedział cicho.

Prom zatrąbił. Już ruszyli,pod prąd,bardzo wolno,
Brzegiem rzeki tam wóz jechał,zwykłą drogą polną.
Wszystkim jednak się zdawało,że wóz się posuwa,
A prom w miejscu ciągle stoi. Ta myśl im zatruwa.

109

Hela ,która pragnie jechać,chłopców chce zachęcić,
By wesoło było trochę,pieśni chce rozkręcić.
Chwilę myśli, czym rozpocząć. No, chyba od wody,
Wszak na promie wiele ludzi i każdy jest młody.

„Chociaż każdy z nas jest młody,
Lecz go starym wilkiem zwą
My strażnicy polskiej wody,
Marynarze polscy to.

Morze,nasze morze!
Wiernie ciebie będziem strzec,
Mamy rozkaz się utrzymać
Albo na dnie,na dnie twoim lec,
Albo na dnie z honorem lec.

Wszystkich piosnka zachwyciła. Nawet nieznajomych.
Majtek śpiewa, co się drapie po schodeczkach stromych.
Szyper śpiewa ,sterem kręci,by dziobem na bystrze,
Wpływać ciągle,on to widzi na tej wody lustrze

Żadna siła żadna burza
Nie odbierze Gdańska nam.
Nasza flota choć nie duża,
Wiernie strzeże portu bram.

110

Morze nasze morze!
Wiernie ciebie będziem strzec.
Mamy rozkaz się utrzymać,
Albo na dnie,na dnie twoim lec,
Albo na dnie z honorem lec.”

Śpiew dopiero się rozkręca. Śruba miele wodę,
Tu na Helę są wpatrzone żywe oczy młode.
Ładne dziewczę,skąd to takie? Pytają Antosia.
On ,co w sercu czuje iskry,głosem mruczy łosia.

Koleżanka to jest moja! Od ławy,od szkoły,
No, a mówiąc owe słowa jest bardzo wesoły.
Czeka, usta ma rozwarte,czeka co też będzie?
Patrzy w koło kątem oka,szyje są łabędzie.

Wszystkie mocno wyciągnięte,wpatrzone w jej włosy.
Czuć tu zaraz,wszyscy wiążą z Helą swoje losy.
Ona zaś chwilę wpatrzona w wodę rzeki ,w koło,
Rozpoczyna pieśń o rzece,z ochotą wesołą;

„Hej,ty Wisło modra rzeko,
Pod lasem,pod lasem.
A mam ci ja pęk fujarek
Za pasem,za pasem.

111

A jak ci ja na fujarce
Zagraje,zagraje,
Usłyszą mnie wołki moje,
O staje,o staje.

Nasza Wisło,modra rzeko
Niby kwiat,niby kwiat,
I płynie se hen daleko
W obcy świat, w obcy świat.

I płynie se hen daleko
Aż w morze,aż w morze,
Co tak czarne niby rola,
Mój Boże,mój Boże.

Hej dziewczyno,hej Halino,
Nie płacz mi,nie płacz mi.
I oczkami jak gwiazdkami
Zaświeć mi,zaświeć mi.

Bo flisowie już wracają;
Waracha! Waracha!
A tu echa powtarzają:
Waracha! Waracha!”

112

Szyper nagle się odezwał: spójrz panienko w brzegi.
O,tam wierzby są płaczące. Stoją,tworzą ściegi.
Ty tak śpiewasz,ty tak płaczesz,jak one listkami.
Ja się cieszę,że ty płyniesz,że jesteś tu z nami.

I pokręcił znowu sterem,wzrok utkwił swój w nurty.
Spojrzał w lewo,spojrzał w prawo,sprawdził obie burty.
I zamyślił się głęboko,chrypiał,czyścił krtanie,
Wszystkim to się wydawało,że to słyszą łkanie.

On nie płakał ,zbierał myśli, składał teksty stare,
Do tuby zawołał głośno: Dawaj ,chłopie, parę!
Potem szyję wyprostował,zerknął na Helenę,
No i głosem dość wyraźnym,rozpoczyna pienie.

„Wisło,moja Wisło stara,
Co tak smutno płyniesz?
Skąd tej wody nazbierałaś?
Mów ,nim w morzu zginiesz.

Chórem wszyscy odśpiewali, aż woda zadrżała.
I z tej wody w strachu wielkim błyska rybka mała.
Każdy śpiewa i mechanik z włazu do połowy,
Ciało nagie pokazuje,rżnie piosenki słowy.

113

Nazbierałam wody sinej
Na karpackich górach
I na Śląsku ukochanym
Tam w Krakusa murach.

Krakowianka łzą oblana
Rzuciła mi wianki.
Potem strumień łez męczeńskich
Wlały warszawianki.

I tak płynę dniem i nocą
Wkoło mnie tak smutnie;
Dawniej śpiewy brzmiały ciągle,
Dzisiaj tak okrutnie.

Spojrzyj,oczy zapłakane,
Na ręku kajdany.
Wszędzie skargi,jęki ciężkie,
A na sercu rany.

Pieśń ta rzewna zasmuciła młodzież,młodzież całą.
Pamiętają tak niedawno bój okryty chwałą.
Po tym boju ponoć gruzy. To ich kurs dziewiczy.
Chwila ciszy. Ponad statkiem jeno mewa krzyczy.

114

Pieśń w niewoli to zaginie. Nie przetrwa,upadnie.
W żywych w głębi jeszcze tli się,leży cicho na dnie.
Gdy się zmieni pokolenie,bez lepiszcza pieśni,
To jej nie ma. Jest nieznana,jak wiosną smak wiśni.

Jeśli wiosna nie nastąpi,a chłód czerwę zmrozi,
To pieśń wtedy już upada,lód ją w morze wozi.
Pieśń w niewoli nie ostanie. Zemrze tak jak żywe,
A powstaną obce za to,nie swojskie a krzywe.

Hela piosnkę już gotuje. Przypomina strofy.
Nikt nie śpiewa onej w radiu. Ja nie zrobię gafy.
Ja zaśpiewam od lat kilku. Przypomnę to braci.
Kto zaśpiewa razem ze mną,przecież nic nie straci.

„Jestem sobie na wpółdziki,
Ludożerca sam,
Pojadę ja do Afryki
Tam kolonię mam.

Oj,Madagaskar,kraina czarna.
Szwarna,Afryka na pół dzika.
Oj,Madagaskar,niech żyje stąd
Czarny ląd.

115

Do Murzynki aż się palę
Będę czarne mieć na białym
To jest kolor mój,
Od białego tatki i od czarnej matki
Będą dzieci w kratki,będzie życie faj.

Oj,Madagaskar,kraina czarna,
Parna,Afryka na pół dzika.
Oj,Madagaskar,niech żyje stąd
Czarny ląd.

Łaźnie sobie wybuduję
Woda musi być
I Murzynki wyszoruję
Czyste muszą być.”

Wszyscy Helę podziwiają,szyper klaszcze w dłonie.
I wskazuje palcem ręki na zielone błonie.
Tam po środku struga płynie,bokiem stoją wierzby.
One tobie się kłaniają. Mnie te wierzby? Czyżby?

Hela dobrze w brzeg spogląda. Wierzby rosochate.
Stoją rzędem,kryją sobą ukrytą tam chatę.
Toż chacina strzechą kryta. Jest pełna uroku.
Popatrz ,mała, to zobaczysz tu na każdym kroku.

116

Patrzy Hela w świat Mazowsza. Płynie ,ciągle płynie.
W swoje strony przecież patrzy. Na swoją krainę.
Jak to ładnie z wody widać. Ciągle,ciągle mija.
To jest własna Mazowiecka,nie jakaś niczyja.

Jest południe. Większość drogi. Czas ich trochę nuży.
Trza zabawić, rozweselić długi rejs podróży.
Hela znowu zbiera myśli,może ktoś wspomoże,
Więc zaczyna tak dziecinnie,niby jest w pokorze.

„Już miesiąc zaszedł,psy się uśpiły
I coś tam klaszcze za borem,
Pewnie mnie czeka mój Filon miły
Pod ulubionym jaworem.

Nie będę sobie warkocz trefiła
Tylko włos zwiążę splątany,
Bobym się bardziej jeszcze spóźniła,
A mój tam tęskni kochany.

Prowadź mnie teraz, miłości śmiała
Gdybyś mi skrzydła przypięła,
Żebym najprędzej bór przeleciała,
Potem Filona ścisnęła.”

117

Antoś głośno jej wtórował. Szyper chyba także.
Reszta to była zmęczona,wykrzywione twarze.
Na wymioty już ich bierze,fale kołysane,
Lecz najlepsze jest lekarstwo, to właśnie śpiewanie.

Wyszogród dawno minęli. Widać jakieś mury.
To Warszawa, ta bez dachów,tam gdzie krążą szczury.
Za godzinę tam będziemy,woła szyper stary.
W tubę znowu daje hasło: dodać trochę pary!

Wszyscy wstali, wyszli z kajut. Na pokładzie cisza.
W nowe wielu tutaj płynie. Wędrówka nie piesza.
Co też będzie za przystanią? Nieznane i obce?
Kiedy będą w tej Warszawie,jakie pierwsze noce?

Wszyscy zeszli już z pokładu. Hela stoi sama.
Miała Basia na nią czekać. Czy spotka ją drama?
Majtek biegnie do pachołka,cumę w koło zwija.
Szyper krzyknął – Wierzbo biała! Wiedz ,wszystko przemija!

Parą sygnał jest oddany. Prom odbija z kei.
Coś odpływa ,już nie wróci. Wiesz ,biegłam z Alei!
Tak z drętwoty ją wyrwała Basia ,co nadeszła.
Hela czuje,że nerwica przepadła,odeszła.

118

Przywitały się serdecznie. Czeka Apolonia.
To idziemy w drogę nową, a miałaś czekania!
Szefowa mówiła krótko: szycie,rygor,spanie,
Żadnych zabaw,pohulanek,na ulicy stanie.

Hela się na to zgodziła. Nie sprawię kłopotów.
Lecz warunki chcę mieć jasne,kwota i co do snów.
Spanie będzie za sprzątanie. Za szycie gotówka.
Tygodniowo to na razie wystarczy ci stówka.

Lecz miesięcznie to pięć stówek. Usłyszałaś stawkę?
Jeśli tak, to czekaj tutaj,tu siadaj na ławkę.
Zakład zamknę ,to pójdziemy na stancję,na spanie.
Hela siadła i ogląda jak idzie składanie.

Tak zaczęła być krawcową. Hela córka Jasi.
Jej policzki to rumieniec wiejski trochę krasi.
Stancję ma na wspólnym łóżku. Wiadomo ,Warszawa.
Na śniadanie chleb ze szmalcem ,a do tego kawa.

Miasto dla niej było rajem. Gruz był lepszy, inny.
Krok w swym życiu w przód zrobiła. Sens życia dziewczyny.
Nie było to zwykłe miasto. To była stolica,
Pełno ludzi na chodnikach i gwarem zachwyca.

119

Tak trzy lata szyła rzeczy. Eksluzyw, mówiono,
Nieraz w Chylin zajechała,gdzie wrażeń słuchano.
Podczas takiej jednej jazdy podszedł do niej Antoś.
I rozmowy,przebywania nigdy nie miał dość.

Kiedyś mówi: wiesz co ,Heluś,ja ci coś zaśpiewam.
Bo do ciebie ja sympatie to ogromne miewam.
Antoś jeszcze to był w wojsku. W mundurze był teraz,
Antoś chętnie chce zaśpiewać i z myślą napiera.

Hela, gdy byli na Kępie,rzecze ,teraz możesz ,
Dojdziem wnet do mego domu,lecz po drodze nie grzesz.
Poszli razem. Antoś bliżej Heli teraz dąży.
Przerwał mowę i tematu teraz już nie drąży.

„Tam w lesie stała chateczka
A w niej mieszkała dzieweczka.
Dziewczynko,dziewczynko ma
Otwórz swe małe okienko.

Dziewczynko ma,ja rad bym widzieć oczka twe.
Dziewczynka okno otwarła
Żałosnym głosem wołała,
Witam cię ,kochanku mój.

120

Witam cię, kochanku mój miły
Witam cię,ale nie jestem już samotna
Tyś na mnie czekać nie chciała
Innegoś sobie wybrała.

Cóż z tego innego masz
Kiedy wciąż płaczesz, narzekasz
A ja jestem wolny jak w polu ptak,
Cóż z tego innego masz.”

Ładna ,Antoś ,ta piosenka. A skąd ty ją znasz?
Chłopcy w wojsku ją śpiewali. A czy ty na czymś grasz?
Nie,na razie jeszcze nie gram. Próbuję na flecie,
Lecz to nie maj i nie noszę go ze sobą przecie.

Antoś to chłopiec był grzeczny. Był z Helą w Chylinie.
Bał się mocno zaś jednego ,że niedziela minie.
Hela musi do Warszawy,on do Rembertowa.
Zginą oni znów dla siebie. Tkać trzeba od nowa.

Czasu znowu coś minęło. Antoś list napisał.
Że na jesień wyjdzie z wojska. I czy może,..pytał.
I czy może wpaść tam do niej,gdy w Chilinie będzie?
Wówczas pójdą se na spacer,na Kupis i wszędzie.

121

Hela zgodę wyraziła. Nic z tego nie wyszło.
Bo Antosia poderwało inne dziewuszysko.
Taka Józia,platfus stopa,czekała na niego.
Na przystani w Kępie Polskiej,poderwała jej go.

Taki koniec był zalotów i Antka i Heli.
Ich zapędy,ich sympatie,szybko czarci wzięli.
Hela szyła już trzy lata. Chętna na zaloty,
Antoś trochę się podobał ,ale nie był złoty.

Basia ,dobra koleżanka,planuje swe śluby.
Więc zaprasza na wesele. Siedzi u niej luby.
A skąd chłopak? Pyta Hela. A on ze Stargardu,
Na Bielanach go poznałam,podczas gry akordu.

Tam bywają potańcówki. Znamy się od roku.
Miły chłopak i akurat pasuje do wieku.
A ślub kiedy? Ano w lipcu. Będziesz Hela druhną?
Będę,będę, lecz uważaj, bo inne go zdmuchną.

Mnie Antosia to ta Józia zabrała sprzed nosa.
Zobacz jeno, jaka sprytna,kusa,rudowłosa.
Nie martwię się,ja po słowie,były zapowiedzi.
Gdzie on teraz? Czy w twym domu i przy tobie siedzi?

122

Nie,pojechał on do domu. Chce z domu pomocy.
Wróci,mówi ,tak akurat po piątkowej nocy.
Ślub w sobotę. Liczę ,Helu,wierna przyjaciółko,
Znam ja ciebie,ty przylecisz,śpiewająca pszczółko.

Hela ma więc zaproszenie na druhnę do Basi.
Swe uczucia podróżnicze w sobie jakoś gasi.
Gdzieś tam w sercu do Antosia siedzi trochę żalu.
Ponoć tam kapele dzisiaj w bębny swoje walą.

Na weselu u tej Basi,to kapela rżnęła,
Ostre cięła ci poleczki,aż się struna gięła.
A oberki, gdy tańczono, to krzesła padały,
Wynik tańców i wesela mazowszanki znały.

Chłopcy w butach z podkóweczką,u dziewcząt spódnica,
Gdy się taka zawiruje ,to wszystkich zachwyca
Zgrabne nóżki chłopców wabią. Stwarzają nadzieje,
A od wirów par tanecznych,perfumami wieje.

Helę Basia poprosiła: Helu ,czy zaśpiewasz?
Przecież z miasta ty piosenki zawsze nowe miewasz.
Hela uzgadnia z kapelą rymy,takty nowe,
Kapelmistrz jej przytakuje,Tak,wszystko gotowe.

123

„W rogu salonu przy stoliku,
Siedziało dziewczę niby kwiat.
A oczy gonią za muzyką,
W muzyce widzi cały świat.

Czemuś, dziewczę, taka smutna
I zadumana twoja twarz?
Czy ta melodia tak okrutna,
Czy co innego w sercu masz?

Strzelają korki od szampana,
Kieliszki dzwonią raz po raz,
Pójdż w me ramiona ukochana
I cicho szepnij , kocham cię

Hej,wódki,wódki,dajcie wódki.
My wódkę chcemy pić,
Niech piernik weźmie wszystkie smutki,
Jesteśmy młodzi,chcemy żyć! „

Hela z krzesła ci nie schodzi. Czeka na oklaski.
I zaczyna coś nowego. Ma spódnice w paski.
Przytupnęła kilka razy. Wstęp harmonia bierze,
Ona oczy swe podniosła i patrzy ku górze.

124

„Nadeszła wiosna,wonna,radosna
Nadzieją słońca upaja się świat.
I tylko w górach śnieg biały pozostał,
To są wspomnienia minionych lat.

Niebieskie oczy twe,
Gdziekolwiek spojrzę wszędzie widzę je.
Niebieskie oczy,pełne szczęścia, pełne łez.
Niebieskie oczy twe,kochane oczy twe

Wyśnione i wymarzone,w dal zapatrzone,
Niebieskie oczy twe.
To co się kiedyś w życiu kochało,
Teraz po nocach ciągle się śni,

I tylko jedno ci pozostało,
To są wspomnienia minionych dni
Niebieskie oczy twe,
Gdziekolwiek spojrzę wszędzie widzę je.

Niebieskie oczy pełne szczęścia, pełne łez.
Niebieskie oczy twe,kochane oczy twe,
Wyśnione i rozmarzone w dal zapatrzone,
Niebieskie oczy twe.”

125

Hela patrzy na tańczących,jak oni się tulą.
Jednak oni coś wolnego,to zatańczyć wolą.
W tańcu robią przytulanki. Nawet ten wysoki!
Co to teraz z Nacią w parze. Zgrabne robi kroki.

Kto to taki? Pyta Basię. Mąż go przyprowadził.
Co za jeden,to niewiele,niewiele on zdradził.
Z nim przyjechał,to kolega ,no i męża drużba!
Nie znam wiele. Taki chłopak. Od niego jest prośba!

Stanął obok,robi ukłon i prosi do tańca,
Helę prosi,ona owszem,w sercu ma kuksańca,
Coś ją bodło. Tańczy z chłopcem. Jaki on wysoki.
Jest układny,całus w rękę,włos skręcony w loki.

Tańcowali bardzo długo. Hela ma marzenia.
Ale nagle zgrabny chłopiec już partnerkę zmienia.
Nie tańcz ,mówi mu kolega,ona to biedota.
Stuknij do tej ,co tam stoi. Dziewczyna jak szprota.

Hela to się oburzyła. Więcej nie śpiewała.
Gdy ją Basia znów prosiła,chorą udawała.
Po weselu znów do pracy. Promem do stolicy,
Na niedzielę w polu praca,wiązanie pszenicy.

126

Mama robi,Kazio robi,dwie siostry schylone,
Ziarno ciężkie w kłosie siedzi,a celne nie płonę.
Żniwiarz w przodzie pokos kładzie. Chłopisko półnagie,
Tnie w milczeniu, a z wysiłku to zagryza wargę.

Nie odetchnie, nim nie dojdzie tam do końca łanu,
Wówczas najprzód to przyklęka na jedno kolano,
Po czym siada,flaszkę łapie z herbatą lipową,
Oddech bierze,nim znów zacznie przecinkę swą nową.

W taki dzień pogodny,znojny,Nacia biegnie w pole,
Słuchaj Hela,a w sklepiku list leży na stole.
Jaki list,pyta się Hela? A w białej kopercie.
A od kogo? Tego nie wiem. Sklepowa go skrycie,…

Mamo, mogę ja do sklepu? Tam do mnie przesyłka.
Biegnij, Heluś. By nie była to jakowaś zmyłka.
Hela wraca ,w snopki siada. Czyta te nowiny,
To od chłopca wysokiego. Są wyznania winy.

„Względem pamięci i uczucia” – Tak on się zaczyna.
Czyta go powtórnie znowu stroskana dziewczyna.
Co on taki jakiś dziwny. Porzucił mnie w tańcach.
Skąd on pisze? Z krain nowych,aż od kraju krańca.

127

Nie odpiszę ,co on myśli, żem ja taka prędka?
Po godzinie znowu czyta. Z środka pcha ją chętka.
Z wieczora poszła do Naci. Radź,radź przyjaciółko?
Nacia radzi ,by odpisać. Nie ma nic przeciwko.

To z Warszawy ja odpiszę. I na tym stanęło.
Będąc w mieście deszcz wciąż siąpił. Od zachodu wiało.
Papeterię se kupiła,a znaczki z Bierutem.
Jeden to jej nawet upadł,przydeptała butem.

Odpisała. Jeśli tak chce,może ją odwiedzić.
Nikt już teraz to nie musi do ucha jej radzić.
W kilka dni w sklepie list leży. Hela go otwiera,
Ze zdumieniem tam na wiersze zdziwiona spoziera.

Chłopiec pisze,że przyjedzie i termin wyznacza.
A więc Hela tak pomału w nowe życie wkracza.
W sierpniu będzie. Piętnastego. I tak się zaczęło.
Spotkali się, poszli w spacer.Życie swoje mięłło.

Chłopiec kilka dni przebywał. Zwiedzili jej pole,
Byli także na Kupisach,w szerokim parowie.
Tam pagórki urokliwe i ruczaj przeczysty,
Bolek wodę tę popijał,piach był pod nią szklisty.

128

Młodzi dali zapowiedzi. W Kępie Polskiej śluby.
Sześć bryczek im gości wozi. Udany był luby.
Wesele zaś to w Chylinie,u mamy gościna.
Na weselu to kapela oto jak zaczyna;

„Pan Bolesław był w Krakowie
I zapoznał Helę sobie
Helę,Helenę,Helę,
I zapoznał Helę sobie.

Hela wzrostu jest nie mała
Więc Bolkowi się udała,
Hela,Helena,Hela
Więc Bolkowi się udała.

Wzion ją zawiózł do rodziny
Do swej matki do jedynej
Helę,Helenę,Helę
Do swej matki do jedynej.

Moja mamo ,chowaj mi ją
Wrócę z wojska,zabiorę ją.
Helę,Helenę,Helę,
Wrócę z wojska, zabiorę ją.

129

Lata w wojsku przemijają
Chłopcy z wojska powracają.
Helu,Heleno,Helu,
Chłopcy z wojska powracają.

A w niedzielę po obiedzie
Pan Bolesław z wojska jedzie
Helu,Heleno,Helu
Pan Bolesław z wojska jedzie.

Już nie wyszła Hela sama
Tylko wyszła Heli mama.
Heli,Heleny,Heli,
Tylko wyszła Heli mama.

Panie Bolku, już nic z tego
Hela wyszła za innego.
Hela,Helena,Hela,
Hela wyszła za innego.

Dajcie skrzypce, przyjaciele,
Pójdę grać na jej wesele,
Heli,Helenie,Heli,
Pójdę grać na jej wesele.

130

I usiądę w rogu stoła,
By widziała Hela moja.
Hela,Helena,Hela,
By widziała Hela moja.

Hela Bolka zobaczyła
Cztery stoły przeskoczyła.
Hela,Helena,Hela,
Cztery stoły przeskoczyła.

Na czwartym się zatrzymała
I Bolkowi buzi dała.
Hela,Helena,Hela,
I Bolkowi buzi dała.”

Krzyk się wzmagał, gdy kapela piosenkę kończyła,
A krzyczano pełną piersią. Krzyczała to głosów siła.
Gorzko nam tu! Gorzko ,dzieci! Wiwat młoda para!
A babunia łzy roniła. Babcia Tekla stara.

Ona tort młodym upiekła. Miała biały kołnierz.
I pytała wciąż synowej:Czy chłopiec to żołnierz?
Żołnierz,żołnierz ,mówi Janka. Żołnierz od armaty.
Jeno wszedł to wraz powiedział: Helcia, żadne graty.

131

Młodzi w życie sami poszli,bez torby, bez kija.
Lat pięćdziesiąt już minęło. Czas szybko przemija.
Też już dawno włosy oni to siwiutkie mają,
Czasy piękne to w dyktafon chętnie wspominają.

Stargard Szczeciński 2007 r

Wiesław Kępiński

132

Spis treści

Rozdział I To były wrzosowiska 2

Rozdział II Helenka bawi rodzeństwo 28

Rozdział III Śpiewająca wierzba 59

Rozdział IV Wesele w Chylinie 82



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz