środa, 27 grudnia 2017

"Lechicka Pierwoszcza"

WIESŁAW KĘPIŃSKI

LECHICKA PIERWOSZCZA

poemat

2

Część I

Boska Łada

Z bierwion sosny, ociosanych, kącina na rogach.
Zbudowana już rok temu, kiedy lud był w trwogach.
Awarowie pode Benem, naszły im krainę,
Spustoszyły, skradli bydło, strach wpletli w dziedzinę.

Zbudowana po pogromie, wedle dębów starych,
Chata duża z jedną izbą, a przez cieśli skorych.
Przyszli oni aż zza Odry. Ich żelazne dłuta,
Ociosały sosnę starą. Widać, że jest kłuta.

Inne chaty też powstały, zadaszone trzciną,
No bo cieplej zawsze było, gdy mrozy są zimą.
Ściany z gliny, lecz wiązanej sitem i bylicą,
Zamazane gęstą papką, a widać, że ręką.

3

Teraz w chatach pełno dzieci, a z tego ciasnota,
A więc kojce są piętrowe, z drągów jak u płota.
Przez pół roku siedzą w izbie, wpatrzeni w ognisko,
Siedzą w kątach, na polepie, z iskier widowisko

Mają wielkie. Śledzą skrzenie, iskra jest przeróżna.
Tak wpatrzeni zasypiają, gdy pora jest późna.
Tak więc nieraz podejmuje ojciec latorośle,
I układa je na drągach, gdzie to ze skór pościel.

Gdy Dziewanna świat zieleni, to roje dzieciaków,
Wnet wypada najpierw w majdan, są strachem dla ptaków.
Gdy oswoją się w dziedzińcu, ruszają na pola,
Tam wybryki, śmiechy, krzyki.Tam istna swawola

Dalej jednak świat nieznany. W koło trzy jeziora,
Więc kącina tutaj rządzi. Wskazana pokora.
Żerec kształci, żerec uczy, tu lud bogobojny
I w kącinie siedzi cicho, żywy, lecz spokojny..

Żerca właśnie ma kazanie zza posągu Łady.
Baje o tym jak zginęła. Awar przybył śniady.
Łada opór dała tęgi, cały lud na wałach.
Awarowie mieli dzidy, a my tylko w pałach.

4

Ocaleli ci co w czółnach, przez Lubiąż uciekli
I na piachy swoje łodzie, daleko wywlekli.
Gdy wrócili po miesiącu, wszędzie kruki, wrony,
Ale w garach pod pokrywą, zeszłoroczne plony.

Przegonili ptactwo krzykiem, pogrzebali kości.
Nigdzie Łady nie znaleźli. Przeżyła? A juści!
Ponoć z dymem się uniosła, do chmury, do nieba!
Stamtąd patrzy na swe dzieci, to dziś nasza chluba!

Tu oklaski się ozwały, lud milczący ożył.
Żerca wyszedł zza posągu, kwiat przed nim położył.
Kwiat był długi, pełen kwiecia. Lud krzyknął: Dziewanna!
I klaskanie znów zabrzmiało. Bogini to znana!

Żerca ręką wskazał ziemię. Wszystko wnet ucichło.
Znak był ciszy. On stał długo. Klęknął, lecz nie rychło.
Bo obyczaj nakazywał, godność i powagę
Jakby nici pajęczyny na szalę, na wagę.

Wzniósł dwie dłonie w górę głowy. Wysokoś, ma pani!
A my tutaj pogorzelcy, już się nie tułamy.
Patrzaj na nas, zadbaj o nas, nakarm liczne roje,
Bo to przecież są po tobie, to dzieciska twoje.

5

Lud w kącinie i wokoło recytował modły,
Zgodnym chórem, bogobojnie, a dzieciaki darły.
Wokół cisza jest w naturze, a pieski schowane.
Nauczone by nie szczekać , gdy modły składane.

Daj nam, Łado, plony żyta,
Oraz krupy z tatarki,
Z tego zawsze kromka lita,
Oraz pełne garnki.

Tyś wiek miała,
Gdyś Awarom opór dała.
Ciebie nie ma ani śladu,
Wspomóż ty nas, boska Łado.

Jeszcze były dwie modlitwy, ukłon na rozejście,
Gospodynie zaraz w izbach ręce mają w cieście.
Na kamieniach kładą placki, są żywe rozmowy.
Bo modlitwy się odbyły, a ten dzieciak goły.

No, a Żerca dziś trzy Dziwy, miał w swojej posłudze,
Zawsze nasze, te grodowe, a nie jakieś cudze.
Suchy świerk na święty ogień, dokładały często,
Z tego nieraz też w kącinie, dymu było gęsto.

6
Sławka była w białej wełnie, zerkała na Radka,
A widziałam to, kumoszko, dobrana to parka.
Jarek modlitwę to głośno: …tak, tak, tyż to słychać,
Czy za Sławką to on będzie, a czy będzie wzdychać?

No, a czemu to ma wzdychać? Czy ona uchodzi?
Nie wyjedża. Jeno Żerca… słuch jakowyś chodzi,
O czym to słuch? Ano mówią… Płonę z ciekawości!
No, że Żerca to na Dziwę, Sławkę… a juści.

Coś słyszała…ale kiedy? A będzie przedwczoraj.
Ja żem z chrustem powracała , ścieżką, gdzie ten gaj.
Włodyka i Żerec stali, opłotek ich dzielił.
I tak sobie rozmawiają. Czy mnie nie widzieli?

Sławkę, mówił mu Władyka, nie bardzo. A Radek?
To jej wola, twierdzi Żerec. Mej woli upadek?
Nie upadek, twierdzi Komes, tam nici splątane.
Tochę późno, brak postawy , za późno gadanie.

Nie nacieram, jeno pytam, zgoda nade wszystkim.
Ja zapomnę ,mam już trójkę, lecz przed czasem ciężkim.
Jakim ciężkim? Różnie plotą tak karawaniarze.
Byli kiedyś tu z bawełną. Od Serbów ich twarze.

7

Tak, pamiętam. Coś mówili. Morawy we wrzeniu!
Przeciw czemu? Czy wiadomo? To było w milczeniu.
Dalej nic już nie słyszałam, a wiązanka ciężka.
Szybko uszłam, tylko tyle. To rozmowa męska.

Nic nam z tego, tylko tyle. Lecz Morawy? Gdy słońce w południu.
To tam leżą za górami. Chcesz suszu piołunu?
Nie nie trzeba, mam ja wiązkę, sucha, jest u dachu.
Ale Żerca to się nosi, był w portkach, nie w łachu.

Pierwsze placki to dla mężczyzn, gorące i grube.
Co niektóre są spieczone, ale w smaku lube.
Ciasto lane jest z naczynia, puchnie, no i skwierczy.
Dzieciom leci jeno ślinka, wytrzeszczone oczy.

Czekają na swoją kolej, w brzuchu małe skurcze.
Lecz nie skomlą, bo nie wolno, to najmłodsze płacze.
Gospodyni skopek stawia, daje dziecku cyca,
Ono milknie tu natychmiast, mamą się zachwyca.

Ciasto leje jedną ręką zatroskana matka,
I przewraca to łopatką, zręcznie. Nieraz kapka
Spadnie obok, kamień piecze natychmiast tę kulkę,
Dzieci na to jak na lato, mają swoją bułkę.

8

Długo trwa taki posiłek, koniec gdy szarówka,
Dzieci hasają po placu, lecz gdy ptaki zipią,
To i dzieci na swych skórach, natychmiast zasypią.
Tylko starsi przy łuczywie przemawiają słówka.

Co dzień przyniósł? Jak rybacy? Czy ktoś zachorował?
Może wieści są ze Śląska? Co Władyk gotował?
Może łowy na zwierzynę? Może cięcie bali?
Aby czółna z nich wypalać. Czy się Awar zwali?

Gdy mrok zapadł, legło wszystko. Tylko stróża w koło
Chodzi sobie z rohatyną, a stopę ma gołą.
Gasić ognie! Nieraz woła. Zasypiać w pokoju!
No, bo jutro też dzień czeka. A trud pełen znoju.

Tylko jego głos jest słychać, nawet pieski milczą.
Bo nie kręci się zły duch tu. Nieraz wieprzki kwiczą.
A im wolno, nie rozumne, karmione żołędziem.
Nieraz trawą, nieraz plewą. Tam ptaki na grzędzie.

Oprócz stróży jest i strażnik, gdzie Lubiąż i Karskie
Groble tworzą z drogą polną. Pejzaże malarskie.
Są w ich wodach, kiedy księżyc sam świeci na niebie.
Wówczas zbliża oba brzegi. Zły w tych wodach dybie.

9

To też strażnik jest na środku. Niby kołek w płocie.
Ma łuk w ręku, w drugiej strzałę, sajdak poprzez ramię.
Cisza w koło, brak jest wiatru, nieraz gacek w locie,
Kiedy siądzie na ramieniu, pozostanie znamię.

Do północy stać tu będzie. Póżniej druga zmiana,
Co to stoi, gdy jest chłodniej. Zdjęty będzie z rana.
Przyjdzie starszy i go weźmie. Wypyta dokładnie.
Czy coś słyszał? Czy coś widział? Nocka wówczas blednie.

Tu latały nietoperze, ponad szuwarami.
A są ciche, bardzo śmigłe, machają skrzydłami.
One ślepe, rzecze starszy, a widzą jak trzeba.
Kiedy rzucisz im okruchy od suchego chleba,

No, to łapią, ale strzeż się , by nie wpadły w włosy,
No, bo kołtun ci zaplączą i zadrapią skórę.
Chce się wyrwać, drapie skórę, robi różne pląsy,
No, a nieraz to ci w głowie chce wygryzać dziurę.

Miałem czapę. No to dobrze. Cięciwa barania?
Tak od capa. Ojciec suszył. A coś do zjadania?
Miałem ziarno słonecznika. Łuskałem dość chętnie.
Tu ostatnie słowo chłopak wymówił tak smętnie.

10

Kiedy weszli już do grodu, jasność była pełna.
Dzień zbudzony. Wschodzi słońce. Jest światłości gama.
Co przyniesie dzień dzisiejszy? Już ciepło, słonecznie.
Czy też spokój będzie w koło? Tak jak latoś, wiecznie.

Po chałupkach słychać żarna. To zgrzyty kamieni.
Z jednej wyszedł chłopak młody. A gdy wyszedł z sieni,
Strażnik wnet go zauważył. Radek , a zaczekaj jeno.
Chłopak stanął, się uśmiecha i wita w dzień dobro.

Przywitali się z uśmiechem. Radek, będą kumy?
Coś się kręci, rodzic chodził. Trzeba zgody Włada.
Ja wiem tyle, że tak raptem, to tu nie wypada.
Myślę jednak, że tym razem z węgli pójdą dymy.

Chyba pójdą. Sława także chce dotrzymać słowa,
I po żniwach do wesela ma już być gotowa.
Jeśli pragniesz, pójdę w drużbę. A teraz śniadanie.
Tu podali sobie ręce. Skończyli gadanie.

W sieni sajdak zdjął z ramienia, powiesił na sęku.
Łuk zaczepił, trepy wstawił, włos przygładził ręką.
Wszedł do izby, czarna kawa już stała w kubasie.
Dostał chleba pół bochenka, chleba na zakwasie.

11

Ojca w izbie już nie było, od rana na polu.
Z braćmi jego już rwał oset, jego liście kolą.
Oset rwano przed kwitnieniem, lecz ten jest z odrostu.
Owijano dłonie skórą, rwano go dziś z rosą.

Ale dzionek, mamo, idzie. Dzionek jak marzenie.
Dobrze o nim mówisz, synku, to Dziewanny tchnienie.
Ty się prześpij, po południu trza wyrywać osty.
Bo on w żniwach to przeszkadza. Jesteś już dorosły.

Dobrze, mamo. Napotkałem z rana Radka w drodze,
Ale w grodzie. Zapytuję: Radek, a jak Sława?
On radosny, uśmiechnięty, drapał się po nodze.
Tak powiedział. No, po żniwach, nie żadna Kupała.

No, to dobrze, że tak myśli. W polu pierwsza praca.
Bo od tego, ile zbierzesz, każdy wór wzbogaca.
Każda ręka podczas żęcia, potrzebna stukrotnie,
Po co stoisz i się gapisz? Akurat przy oknie?

Sława rusza chyba w pole, trzy siostry tuż za nią,
Nie patrz, chłopcze, jest zajęta. Oczy matki ganią.
Pójdę, prześpię ja się w stajni, na stryszku, na żerdzie.
Gdybym jakoś ja nie wstawał, to niechaj ktoś zajdzie.

12

Po drabinie wszedł na stryszek, zakopał się w sianie.
Spało mu się bardzo dobrze, bo sute śniadanie.
Ciepło było, bo to lato, miękkie było spanie.
Miłe były aromaty. Oj, te trawy rwanie!

Już południe. A w południe. Goniec jest przed grodem.
Wjazd jest żerdzią zasłonięty. Z boku ul jest z miodem.
Więc koń stoi w oddaleniu, goniec krzyczy , woła !
By podeszła, gdy chłop w polu, nawet białogłowa!

Jeno strażnik jest w grodzisku. Wchodzą, by go budzić.
Ten niezmiernie zaskoczony, poczyna się dziwić.
Czego chceta, pyta siostry? Goniec jest na błoniu!
Niecierpliwie wykrzykuje. Na wysokim siedzi koniu.

To już idę, rzecze strażnik, jeno twarz obmyje.
Poszedł w chatę , skropił lico, oblał kwartą szyję.
Wolno ruszył w stronę bramy. Tam za żerdzią konny.
Zadziwiło to strażnika, bo jeździec był zbrojny.

Żerdź przeskoczył, podszedł blisko i pyta junaka:
A czego ty? Co się stało? Czy gdzieś jakaś draka?
Do Władyki ja przysłany. Z Sulęcina jestem.
Śpieszno mi jest, bo to karne. Szyję wskazał gestem.

13

Nasz Władyka jest na polu.Chodź, wskażę ci trasę.
Lepiej siadaj z tyłu konia. Dźwignie tyłki nasze.
Podał rękę strażnikowi, a ten zgrabnie wskoczył.
Mówił w ucho junakowi , by ten gdzieś nie zboczył.

A jechali wzdłuż Lubiąża, tu wysokie skarpy.
Z prawej strony były pola, nieraz siana kopki.
W zbożach ludzi była chmara, rwano oset, kąkole.
Junak widzi wielkie łany, szepcze: ale pole.

O, tam , tamten, co na miedzy. To jest nasz Władyka.
Gdy coś gada bardzo szybko, to skacze mu grdyka.
Jam jest goniec z Sulęcina. Wiadomość to tajna.
No to chodź ty na pobocze, bo tam dróżka skrajna.

Ten zeskoczył z konia gładko, strażnikowi podał wodze,
I z Władyką uszedł dalej. Stanęli na drodze.
Co on mówił, nikt nie słyszał. Wraz koniem odjechał.
A Władyka stał na ścieżce, spluwał tylko, kichał.

Kiwnął ręką na strażnika. Chłopak podszedł skoro.
Pilnuj czeladź, rwać kąkole. Ja do Żerca muszę.
Przy okazji się nachylił, podniósł długie pióro.
To bażanta, rzekł Władyka, lecz za nim ja ruszę,

14

To pokażę, gdzie on siedział, z łuku go ustrzelisz.
Jeno świtem tu podejdziesz. Co tak piórem mielisz?
No, bo ładne i jest długie. Poszli w jarzębiny.
On tu siedział przy tym drzewku, o patrz ,wydzieliny.

Acha ,widzę, rano przyjdę, gdy świt będzie blady,
Będą pióra na ozdobę, smakołyk na głody.
Władyka już ruszył miedzą, a śpieszno on kroczył,
Bo twarz była zaś u niego, jakby zjawę zoczył.

Gdzie jest Żerca, myślał sobie? W polu czy świątyni?
Pole było za jeziorem, Za Karskim, daleko.
Najpierw zajdę do grodziska. Tam Dziwy, wśród nimi….
Chętnie Żerca tam przebywał … Wiadomo dlaczego ….!

Żerdź przekroczył zaś okrakiem. Ruszył na kącinę.
Wszędzie było pełno dzieci, pogłaskał dziecinę.
Siwe babki to na klockach siedziały bez ruchu.
Pilnowały dziatwę wzrokiem. Niektóre bez słuchu.

W świątyni wciąż płonął ogień. Były trzy kamienie.
Trzy dziewczyny krąg tworzyły, hołubce tańczyły.
Kiedy trzeba świerk podrzucić, to jedna szła w tyły.
Tam zapasy zgromadzone, świerki. no i ziele.

15

Wszystkie były jasnowłose, włosy w kos skręcone.
Oczy były niebieskawe, nie żadne zielone.
To kapłanki tego ognia. Dziwy przeznaczenia,
Które długo, nawet lata, to stanu nie zmienią.

Wybranki to były losu, zgrabne, uśmiechnięte.
Tańcowały jak motylki. One były święte.
Dotknąć taką , to obraza. Kara była sroga.
Bo te panny dla nikogo ! One są dla Boga !

Władyka poszedł w zaplecze. Tu nie było Żerca.
Nie pytając się nikogo, ruszył w chatę starca.
Ale w chacie też go nie ma. A więc w polu będzie.
Trzeba konia, niech to czarty ! A tu dnia ubędzie !

Trza na wygon, trza do kopla. Oj, czasu zmarudzę!
Bo nie mogę sam zarządzić? Mówić Łady słudze?!
Bo bez niego nie uchodzi, a tu rzecz gardłowa.
Zirytował się chłopisko i pluł głośno słowa.

A najczęściej, no to czarty, a nawet i biesy,
Co to jeno przeszkadzają, mają gacków uszy.
Konie stały także w koplu. Pojechał na oklep.
Za jezioro Karskie ścieżką. Nie dążył na oślep.

16

Wiedział dobrze. gdzie są niwy, które Żerca trzymał.
Więc popędzał tą szkapinę, na grzbiecie się kiwał.
No, jest Żerca. Stoi dumnie, dogląda roboty.
Bo on zawsze w siebie wmawiał, że ludzie niecnoty.

Bo leniwie robią w polu, udają robotnych.
Jeśli oko nie dogląda, do czynów sromotnych,
Chętni szybko i lubieżnie, z czego cudze dzieci!
A on przecież żaden kastrat. Nie brał, co podleci.

Przywitali się przyjaźnie. Chodź, zejdziemy im z oczu.
Był tu goniec z Sulęcina. Wszyscy brzeszczot moczą.
A dlaczego? Mów, a szybko! Morawy w powstaniu!!
Przeciw komu? Mów, Władyko!! Awarów ryzaju?!

O, Awarów, no ,to jatki będą i to mnogie.
Bo tereny tam bogatsze, grodziska chędogie.
Śląsk się ruszył, poszli w pomoc. I chcą od nas wsparcia.
To lud mnogi, te Ślązaki. U nas też jest tarcza.

To daleko. Jednak trzeba. Daję tobie wolę.
Wszak musimy, pobratymcom …. zmarszczki na twym czole!
Trzeba konnych jeno wysłać, gorsze jest spóźnienie.
Ale ile tego można? Tu przepadnie mienie.

17

Nie patrz na to, jeno działaj. Łada da rozsądek.
Ty waż czyny, ja je poprę. W bój, a nie żołądek!
Więc dwie setki, czyś przeciwny? Żerca się uśmiecha.
Łada z tobą! Toś mi trafił! Ale ja mam druha!

Nic już nie mów, wskakuj w konie. Kogo na setnika?
Jeden Radek, drugi strażnik, ale ty na czele.
Władyka w pięty uderzył, nie liczył na wiele.
Ale Żerca wszystko poparł, jakby szedł na dzika.

Zajechał na swoje łany. Młódź do mnie, a zara!
Biegiem w majdan, brać wędzonki, wychlać zupę z gara.
Łapać konie pod kulbakę, ruszamy z wieczora.
Powiadomić kto po drodze. Nawet drwali z bora.

Szum jak zamęt. Wszystko w biegu. Młodziankowie lecą.
Jakby rzucił ktoś kamieniem, jakby machnął procą.
Niewiasty zostały w polu, wzrok ich niespokojny.
Bo rozkazy takie nagłe są zwiastunem wojny.

Wojna zaś zawsze okrutna. Wojna poniżenie.
Kiedy obcy wojak bierze w swoje posiadanie.
To odraza jest bolesna. Nie raz babcia jękła.
Gdy wspomnienia przykre naszły, od boleści ziębła.

18

Młodziankowie znikli z oczu. Już ich nie zobaczą.
A więc siostry i matule przy kąkolach płaczą.
Będą w polu do wieczora, wrócą ,ich nie będzie.
Jeno tylko ból zostaje. Władyki orędzie!

On jest władcą, on jest ojcem. Pomazaniec Łady!
On dogląda, aby pełne były garnce, składy.
Rząd sprawuje tu nad grodem i na wszystkie wiki,
Toć Dziewannę co dzień chwali, jak trawę koniki.

Niewiasty więc pochylone, rwą chwasty zawzięcie,
A łzy czyste mażą lica, starcze i dziecięce.
Bo tu prawie to, co żywe. A wszystko dla chleba.
Oset mnoży się straszliwie od wiatru, nie z nieba.

Kąkol gorycz daje bułce i niestrawność brzucha,
To też każda tu niewiasta, rękoma wciąż rusza.
Żałość dzisiaj szarpie serce, mieszane uczucia.
Każda z gniewem pęczek chwastów wciąż na miedzę rzuca.

Do zachodu jest daleko, kto wyprawi syna?
Czy on znajdzie to, co trzeba? Czy już konia trzyma?
Siostry myślą o braciszku, który był ostoją.
Teraz ciągle o swe ciało tak dziwnie się boją.

19

Kto obroni? Kto osłoni, gdy wpadnie woj obcy?
O tym myślą jak rwą chwasty, poprawiają chusty.
I w tym żalu i w tych myślach schodzą im godziny.
One płaczą, lamentują ,chociaż są bez winy.

A tym czasem gońce poszły na wici i w bory.
Aby wszystko się stawiło i szybko, i w porę.
Bo już termin jest podany, spóźnienie to gardło.
Na koń siadło co orężne, nieraz w drodze jadło.

W mroku stoją na majdanie szeregi milczące.
I czekają na spóźnionych. Widać ich na łące.
Wynurzyli się już z boru, truchtem podążają,
A na plecach ich są łuki, rohatyny mają.

Jest sto koni z lewej strony. Na ich czele Radek.
Druga setka ta od prawej, jej setnikiem Dobek.
Z każdą setką jest chorąży. Proporzec na spisie.
Niżej wiszą zaś ogony i wilcze, i lisie.

Żerca wziął portret z kąciny, trzyma go przed sobą.
A to portret jest Dziewanny, co boginią lubą.
Jest trzykrotny okrzyk chwały. Na cześć tej bogini!
Władyka stanął w strzemionach. Awarów on wini.

20

Najechali tam Awary, ucisk tam i trwoga.
Są to obce woje wraże, innego też mają Boga.
Morawianie bunt podnieśli, biją okrutnika.
My na pomoc wraz ze Śląskiem. Śląsk się z nami styka.

Ruszymy, gdy słońce zgaśnie, bo nie świeci w oczy.
Łada zawsze tak mówiła. Woj za słońcem kroczy.
Nie pod słońce, to zniewaga. Chwilę zaczekamy.
A Dziewanna na obrazie też pojedzie z nami.

Strażnik weźmie go na konia, jadąc przed setnikiem.
Jezdni wznieśli w górę swą dłoń, głosowali krzykiem.
Chwała Ładzie! Chwała Lelum! Chwała i Polelum!
Na zginięcie! Na zatratę! Chwała naszym domom!

Władyk ruszył, reszta za nim. Nieraz stuk kopyta.
Gdy gdzieś kamień się potrąci. Co? Towarzysz spyta?
Nic takiego. Odpowiada. To jest polna droga.
Ot, niewiasty już wracają. Tam moja nieboga.

Rzeczywiście, poboczami szły różne niewiasty,
To są te, co zrywały kąkole i chwasty.
Wszystkie mają w rękach chusty, nad głową machają,
A wojakom, co na koniach, otuchy dodają.

21

Prowadź, Łado! Szczęśliwości! Braciszku, na zdar!
Oni zaś jadą w milczeniu. Na poboczach jeno gwar.
Tak trzy staje stały baby i stare, i młode.
Chociaż ciemno ,przecież widać u Sławy urodę.

Gdy mineli swe tereny, konie poszły truchtem.
W Sulęcinie krótki popas. Ruszono w sześć setek.
Jak ty myślisz? Pyta Radek, w ile chorągiewek?
Dobek na to odpowiada: czuję ja to uchem.

Wjedziem chyba w dwa tysiące i to bez Ślązaków.
No, to będzie spora siła, odpowiada Radek.
Można w polu dawać opór, mieć tylu wojaków.
W polu chyba nie staniemy zdobywaniem chatek.

Awarowie w izbach siedzą. Moraw jest ich rabem.
Będziem w wikach sprawdzać chaty i to pełnym biegiem.
Awarowie się nie skupią, za duże tereny.
Podsłuchałem dziś komesów, łeb mają golony.

Tak rozpoznasz ty dzikusa, bo to są azjaty.
Jeśli ich się nie wyreza, Słowian będą straty.
Tak słyszałem i powtarzam. A czy mają zbroje?
Jeśli mają to zdobyczne, bo to mnogie woje.

22

Tak to sobie młódź rozmawia, na koniu w kulbace.
Jadąc ciągle, prąc do przodu, jakoby mocarze.
Na Morawach bunty Słowian. Dążą więc z odsieczą,
Już w Opolu na popasie, otoczeni pieczą.

Śląskie wojska przed miesiącem wyszły na Morawy.
Co tam robią? Jakie walki? Nikt nie zna tej sprawy.
Wojska poszły i jest cisza. Ciężko widać jest im tam.
A więc popas jest skrócony. Nie widać miasta bram.

Jeno baszty i wieżyce, na których chorągwie
Łopotały w silnym wietrze. A czy wiatr je zerwie?
Z tym pytaniem odjechali, truchtem nieustannie.
Tyłkiem lekko bili w siodło, prawie że zabawnie.

Dwa dni byli już Cieszynie. Olzę brali brodem.
Tu spotkała ich życzliwość, jak z własnym narodem.
Tutaj też przyszły rozkazy, by na Pragę dążyć,
To Władykę zadziwiło. Począł sprawę drążyć.

Myślał, że Brno będzie celem. W Pragę, to na zachód.
Mają jechać w Ołomuniec! Trochę skrętny pochód.
Opuścili bratni Cieszyn i są w Ołomuńcu.
Władyka zaszedł do karczmy i usiadł przy garncu.

23

Przy ławie byli opoje. Wdał się z nimi w gadkę.
Ich języki już po wińsku były giętkie , gładkie.
Trwają walki z Awarami? A były, już nie ma.
Jak to nie ma? Wyrezani! A z każdego doma?

A z każdego, wszędzie byli, jak owad plugawy.
W zeszłym roku rozpoczęły powstanie Morawy.
No, to wojsko dokąd dąży? Frank najechał na nas!
Od Bawarii ciągnie tutaj. Podbił już Czeski Las!

A kto rządzi teraz tutaj? Samon jest Komesem.
Gdzie jest teraz? Teraz w Pradze. Szykuje się z ciosem.
Czy Ślązacy tędy przeszli? Będzie tydzień chyba.
Inne wojska są tu jakie? Są nawet od Serba.

Piesi? Nie jest tylko jazda. Piesi Morawianie.
Przeszli tędy przed Ślązakiem. Mnogo tego było.
Zbrojni w dzidy, są odważni. Mam o nich uznanie.
Cały dzień była kolumna. Do zmierzchu, aj, długo

Kto to Samon? Czy Morawian? Jaka jego nacja?
Może Bośniak, może Chorwat, jednak Słowian spaja.
Karawaniarz on z zawodu. Sprowadzał towary.
Jest języka on naszego, no i naszej wiary.

24
Komes woła oberżystę i prosi dwa garnce,
Nowe kubki i mięsiwo, a dla niego w szklance.
Wyczuł źródło wiadomości. Więc wsparty o ławę,
Słucha mowy tych opojów, bo to wieści ważne.

Czym targował? Różne sukna, lusterka, żelazo.
Nadstawił Władyka uszy, żelazo, prawicie?
Ano pewnie. Z tego młoty, a nawet kowadło.
Tego dużo w tamtym kraju, Franków, oczywiście.

Co wywoził? Skóry, futra, a nawet i branki!
Teraz Władyk coś zrozumiał. Na panny łapanki!
To zdarzyło się u niego. W polu były rapty.
Mówiono, że ktoś z daleka. Mgliste były fakty.

Gdy już z czupryn się kurzyło, Władyk spłacił trunki.
Wyszedł z karczmy na kwaterę. Miał w swej głowie szumki.
Zasypiał powoli, z trudem, w głowie różne myśli.
Może metal, to żelazo, cudownie się przyśni.

Tamtym język coś się plątał, lecz chyba nie łgali.
Przecież nieraz takie wieści u nas też paplali.
Już też zasnął, lecz nic z tego, co myślał, to nie śnił.
Rano wyrzekł: ano, trochę za dużo żem wypił.

25

Wojewoda przysłał gońca, na spienionym koniu.
Samon zwarł się już z Frankami. Wymarsz wszystkich z błoni!
I na odsiecz dążyć kłusem, bo Frank idzie ciosem!
Władyka złapał bochenek. Konia, ryknął, z rzędem!

Bez mycia i bez śniadania hufce w łące stali.
Kiedy wojewoda krzyknął, na Zachód pognali.
Bez popasu, przez trzy doby, są już w Czeskim Lesie.
Zbliżają się już do bitwy, szczęki echo niesie.

Na szerokim błoniu widzą ciemne półksiężyce,
To dwie armie zwarte w walce, milczące ich lice.
Kto tu kogo w tym uścisku zwali na murawę?
Zdepcze nogą, utnie głowę, zedrze szaty krwawe?!

Wojewoda wzrokiem szuka miejsca uderzenia,
Już z szeregów tych co za nim, gromkie słychać pienia.
To młódź z niego, jego posiew, dumkę krwi zaczyna.
Rozśpiewana, a w prawicy krzepko dzidę trzyma.

Wspomóż, Łado, swoich braci
Zanim Awar ich wytraci.
Kwiat Dziewanny miałaś w dłoni,
Strużki krwi na swojej skroni.

26

Jednak zmogłaś Huna z stepu,
Co to wszedł do twego sklepu
Tak i teraz my twe dzieci
Chcemy chwały, nim dzień zleci.

Przybył goniec od Samona. Wasza z prawej strony!
Tu masz blisko zwarcie z Frankiem, widzi twe zagony.
Prosi byś bez odpoczynku wżarł się w Franka duchem,
Bardzo szybkim, a słowiańskim, niespodzianym ruchem!

Goniec wrócił. Rozkaz podał. A Wojski w strzemionach.
By widzieli wszystkie woje, ręką łuk wymierzył.
Usiadł w siodle. W dwa tysiące na boki uderzył.
Wspomóż, Łado! Krzyk ostatni rozniósł się po błoniach.

Po tym tylko szczęk żelaza, westchnienia, wyziewy.
Napierali równą ławą, przy sobie cholewy.
Strzmię w strzemię, łeb do łba, dźgają rohatyny.
Tak milcząco, krok za krokiem, było dwie godziny.

Wojski znowu wstał w strzemionach. Ogarnąć chce pole.
Jak wygląda owa bitwa? Czy szczęśliwe dole
Ich spotkają? Tych co nagle, wmieszani w wir walki,
Nie znając wcale terenu, już zmoczyli piki.

27

Ze strzemion nie wiele widać, stanął na kulbace.
Tamci w środku mają ciężko, robią trudną pracę.
Franków grube tam szeregi , a prą półksiężycem,
Pieszy Moraw twardo stoi, lecz nie walczy mieczem.

Dziryt w dłoniach krótki mają i tym dokazują.
Frank ich mieczem z góry siecze. Morawy nie czują?
No, nie czują! Dziryt dłuższy o łokieć od miecza.
Stąd są w próżnię cięcia Franka, Moraw dziobie w krocza.

Za Morawem różni konni. O, tam są Ślązacy.
Też są zwarci i w zapasach na ręce, bez tarczy.
Ciężko im tam, są zmęczeni. Widać to po ruchach.
Spowolniony uskok, cięcia, lecz o mężnych duchach.

Długo widać stoją w boju. No. chyba nie padną?
Całe skrzydło podtrzymują. Linię mają składną.
Za Ślązakiem, tam półksiężyc ma już swoje końce.
A odwody? Gdzie zapasy? Czy wszystko walczące?

Jest tam z tyłu grupa mała. To chyba Samona.
Bo tam konni podjeżdżają. Nieliczna jest ona.
A czy Frank ma gdzieś odwody? Widać puste trawy.
Hufców brak tam, a więc wszystko. Wszyscy w środku ławy.

28

Kto przełamie, ten tu wygra. Moje dwa tysiące.
Są z pochodu, nie wyspane! Lecz widzę dziobiące!
O pół staja nawet w przodzie. Jacy mężni chłopcy.
Nie tam jakieś se pastuchy, niezdarne jełopy.

Od Samona znowu goniec w jego stronę pędzi.
Zarył konia tuż przed Wojskim. Samon widzi chęci!
Tak też trzymać! Rwać mu boki! I trochę od tyłu!
Zrozumiałem, rzecze Wojski i ruszył kobyłą.

Podjechał na prawą stronę swoich dwóch tysięcy.
Tu Sulęcin w przód napierał. Spróbuj z tyłu więcej!
Władyka zlustrował pole. Zaraz ich obskoczę.
Podjechał bliżej walczących. Okrążyć to zbocze.

Sulęcin wykonał manewr, jest na tyłach skrzydła.
Pomruk w Frankach słychać cichy. Mają żółte godła.
To na spisie żółte tarcze, które pobrzękują.
Ponoć przed bełtem dalekim, skutecznie ratują

Tarcze przeciw Sulęcinom, skierowano czołem.
Odwrócono część szeregu, aby stanąć społem.
Przeciw jeździe, która znikąd nagle tyły bierze.
Frank się broni i podskoczył, jako dzikie zwierzę.

29

Ma na sobie żółte blachy, rzemieniem wiązane.
I tak myśli, że skutecznie przeciw konnym stanie.
Dzida nieraz też się ślizga, gdy w pierś godzi grotem,
A więc trzeba zmylić razy i w brzuch trafić potem.

Frank też mieczem drzewce rąbie i groty odcina,
Drzewce pęka. jest skrócone i pada jak trzcina.
Konny wówczas drągiem w głowę skutecznie uderza,
Hełm się płaszczy, jak muchomor , bez obręczy dzieża.

Frank próbuje klin utworzyć z sześciu tu mieczników,
Wbić się w konnych, prać po nogach, zwalić ich bez liku.
Te próby się nie udają. Dzida ich odrzuca.
Jeździec o grzywę oparty, odległości skraca.

Frank wciąż pada. Znów pół stai jazda już jest w przodzie.
I skutecznie pieszych Franków grotem dzidy bodzie.
Drugi pomruk Frank wydaje. Pomruk z głębi płuca.
Ten co dostał raz od dzidy, pada albo kuca.

Wojski jak mu polecono, zwolna bierze tyły.
Frank się miota. Wojski widzi. Frank już traci siły.
Bronią mocno go pancerze, ale duch ich gaśnie.
Spoglądają w różne strony, a lęk w duszach rośnie.

30

Nagle jakby piorun strzelił. Frank oddaje pole.
Chryste, ratuj! To krzyk zgrozy! Lecz nie chcą w niewolę.
Uciekają do przesmyku między knieją , borem.
Chcą uciekać jak najszybciej, tym wąskim otworem.

Dogobert ,stój, stań ,woła! Czołem do Słowiana!
Fala już tego nie słyszy. Czymś strasznym jest gnana.
Może portret to Dziewanny? Może śpiew przedziwny?
No, a może własny Chryste, pogromowi winny?!

W tym przesmyku trochę ciasno, a więc się tratują,
Aby szybciej, no, bo w plecach ostrze sulic czują.
Wojewoda wdarł się w przesmyk i zatrzymał tłumy.
By nie uszły od swej kary, nie zażyły traumy!

Dokonało się ryzaty, rzezano do zmroku.
Potem cisza, odpoczynek. Konie przy obroku.
Samo wezwał wojewodów na ranną naradę.
Po zwycięstwie tym wspaniałym ja kodeksy kładę!

Ziemię, którą obronili, woje z Sulęcina
Niech zasiedlą, bo przybyli, gdy już ta godzina,
Ta ostatnia nam została, gdy byliśmy w uścisku,
Nikt nie wiedział, kto zwycięży, a był pysk przy pysku.

31

Śląsk otrzymał won złota, naczynia, zastawy.
Na niektórych Cezar widniał, nawet Kaligula.
Samon dawał rzecz zdobyczną, był to człowiek prawy.
Nawet miecz swój oddał Serbom. Została koszula.

Władyka przybył do swoich z odprawy markotny.
Bo nadanie było dobre, a sążeń stukrotny.
Mam wiadomość ja dla swoich, a chcę zrozumienia.
Bo król Samon nadał tutaj nam na zawsze mienia.

Wojsko słucha, nie rozumie, dziwy jakieś baje!
Przecież tutaj to nieznane i obce im kraje.
Zostajemy, rzekł Władyka, zasiądziemy niwa,
Urodzajne tutaj pola, część Słowian spoczywa.

Teraz spocznij, zwierz nakarmić, zadbać też o siebie.
Ponaprawiać, co stracone i przyjrzeć się glebie.
Jutro znowu pomyślimy, jakie to też kroki,
Zrobić pierwej , by sprowadzić swych rodzin potoki.

Gdy się konie rozjechały, a w szeregach luzy,
Radek w stronę Dobka odrazu szybko bieży.
Słuchaj, Dobek, jak rozumiesz Władyki zlecenia?
A no tak, że rozkaz jego, nasze gumna zmienia.

32

A rozkazy są odgórne. Tu jest prawo wojny.
Kodeks tego nakazuje, że wsze grabi zbrojny.
Ja sam nie wiem, jak to zrobić? My tu zostajemy.
Chodź ty do mnie na kwaterę, boczek sobie zjemy.

Jedna staja do kwatery. Szałas świerkiem kryty.
Tuż u progu, wojak Franków, z odzień już odkryty.
Usiedli na krótkich pniakach, przy ławie bukowej,
Bukłak z winem położyli i jak było drzewiej,

Wzrok podnieśli, wraz wyrzekli, spasiba ci, Łado!
I wypili swe kwaterki, ujrzeli naczyń dno.
A więc toast za pabiedę. Następny Dziewanny.!
No, bo w porę po galopie, przybyli w czas ranny.

Po toastach, ta rozmowa taka ci zwyczajna.
Pomoc nasza była w porę, trudna , urodzajna.
Bez rozmyślań, kalkulacji, sąsiedzka, braterska.
Z niej wytrysła jakaś dziwna, jak zjawa iskierka!

Co ty myślisz o tym, Radek? Czy masz niepokoje?
Nic nie myślę. Mam swe żale. Ale my to woje.
Nie rozmyślam jak to zrobić. Nad nami Władyka.
On krainę nad Lubiążą i tę tutaj styka.

33

Jutro wyda on nakazy, chce by odpoczęli,
Jego woje po galopie. Swą chwilkę by mieli.
Na trawienie tej nowiny. Czy coś ciebie złości?
Trochę złości. Sławy życie! Widzę w tym podłości.

Wyrwać nas tak z ojcowizny. Przegonić jak stado.
O, Dziewanno! O, Perunie! Wspomóż ty nas, Łado!
Tam dziewczyna ma została. A ja tutaj żywię!
A gdzie Żerca, gdzie są Dziwy i świerka igliwie?

Miesiąc konno, a na pieszo to pół roku zejdzie.
Młode padnie a ciężarne? Jako to też będzie?
Dobrze mówisz, przyjacielu , ale milcz za progiem.
Bo wojenne to rozkazy. Chcesz się spotkać z Bogiem?

A jak ciebie dziś obwieszą, to dla kogo Sławka?
Tobie tu założą stryczek. Dla krewnych odstawka.
Nie daj, Łado! Krzyknął Radek. Już zmilczę cierpienie.
Trzeba z miejsca orać pola. Tworzyć wyżywienie.

Przyjdą tutaj wnet plemiona, rody i rodziny.
My zaś ziarno skryjem w beczki, by nie było winy.
Już na wszystko zgadzam ja się. Wypijmy za Sławę.
Aby zdrowa tu przybyła, w siano zamiast w trawę.

34

Wykosimy mieczem łąki, ułożymy stogi.
Tu lud przyjdzie nasz zdrożony, ich zbolałe nogi,
Więc wypili po kwaterce, bukłak już był pusty.
Aby skończyć te rozmowy scałowali usty.

Stanęli obaj na przyzbie. Dzień tonął w jasności.
Przestrzeń była taka piękna, a oni w gnuśności.
Wokół pasły się już konie. Patrz, jak chętnie skubią.
Dobek ręką to pokazał. Tę trawę też lubią.

Pokochamy i my strugi, groble i polany.
Bo Dziewanna na obrazie, jest przecież tu z nami
Reszta to już rzecz Władyki, podaj, brachu, grabę,
Tu przed słońcem na tym progu, przysięgamy zgodę!

Uścisnęli sobie dłonie jeszcze nie obmyte,
Bo krew na nich, od krwi wrażej, co trzymały dzidę.
Może pójdziem się wykąpać? Trzy doby na siodle.
Ano chętnie, strażnik z nami. Brudny jestem podle.

Poszukali okiem miejsca, gdzie może być woda.
O ,tam czajki loty robią, staw będzie, nie złuda.
Poszli w kierunek wskazany. Wszędy były trupy.
Prawie nagie, bo ściągano wszystkie na nich łupy.

35

Był staw duży i topielce. Szukali ruczaju,
Który wpływał do jeziorka, terenów nie znając.
Dookoła szli brzegami, jest strumyk piaszczysty!
Nagie ciała swoje kąpią, by każdy był czysty.

Tak się myjąc Dobek rzecze: ale były jatki!
Pierwszy raz to w życiu widzę. Co powiedzą matki?
Gdy opowiem, co widziałem i co też zrobiłem.
Że te błonia to ja ręką, czerwonką skrwawiłem.

Opowiem to żywo Sławce, odrzekł z miejsca Radek.
Jak jednego ja przebiłem i jego upadek.
Gdy ja dzidę wyciągałem, skoczył z boku Franek.
Ja go dzidą w kroki zrazu, on boleśnie ukląkł.

Jaksa runą w twarz go chlastnął, zawył jako świnia.
Gdy chłop nożem bez obucha, gardziel jej podrzyna.
To jest prawda, dużo zbitych, więcej jak kęp trawy.
No, bo wszystko jest czerwone. Krwawe tu zabawy.

A czy będą ich tu chować? Dobek zapytuje.
W naszej ziemi, ziemi przyszłej? Radek rozpatruje.
Aleś klina ty mi zabił! Trzeba to przemyśleć.
W stawie topić? Kurhan sypać? Ich kopce tutaj mieć?

36

Obaj też się zamyślili. Rzecz to niebywała.
Lepiej stosem wszystkich spalić. Łady będzie chwała.
Lecz jak spalić te tysiące? O, zgrozo! Udręka.
Tu dla młodych wojów przyszła. Duchowna ta męka.

Gdy obmyli swoje ciała i giezła naciągli,
No, to poszli na szczelinę, gdzie to oni bili.
Z tamtej strony my natarli, a więc z boku ciżby.
Stąd tak gęsto leżą tutaj. Nie przeczuli groźby.

Zamiast frontem do nas stanąć, to gnali w przesieki,
No, a teraz leżą tutaj. Czy leżą na wieki?
Znów ten temat im powrócił. Co zrobić z ciałami?
Mają deptać wraz z rodziną? Leżeć tuż pod nami?

Zobacz jeno ty ich rany, są z prawego boku.
A to znaczy nie stanęli! Obrywali w skoku.
To strach zrobił. I chęć życia. Strach ma wielkie oczy.
Stąd ułuda, zwidy, mrzonki ,a krew z boku broczy.

Tak też myślę, rzecze strażnik. Dogobart chciał wstrzymać.
Ale oni jako rzeka, nie umieli pływać.
I zalali sami siebie, w tej rzece bez wody,
Więc ostatnie tu ponieśli w swoim życiu trudy.

37

Dobrze ty to powiedziałeś, odrzekł na to Radek.
Ale tutaj onych leży! Każdy nagi w zadek.
Takie losy przegranego. Widzę to raz pierwszy.
Moglim wszyscy tutaj polec. Może w sposób krwawszy.

Myślisz? Rzecz to niebywała! Dobek dopytuje.
Myślę , że to ręka Łady i ja przy tym stoję.
Też tak myślę, dodał Jaczo. Ta pieśń poderwała.
Z taką chęcią skoczyłem, choć przede mną nawała.

Jakoś sprawnie w pierś trafiłem pierwszego w mym życiu,
I wam powiem, popłakuję cały czas ja w skryciu.
To ze szczęścia! Ktoś kierował grotem, no i ręką.
Napawałem ci ja strachem, przeciwnika męką.

Widziałem jego zdziwienie i mgłę jego bielma,
Chociaż zanim go ukłułem, myślałem – a szelma.
Ale potem krtań zadrgała, coś ścisnęło gardło.
W tej chwili ,gdy pomyślę, to się czuję podło.

Ja to samo przeżywałem. To bój pierwszy w życiu.
Teraz to się lepiej czuję, jestem po obmyciu.
Obmyłem nie tylko brudy , lecz i pierwszą juchę.
Co na palcach pozostała, swąd jej czuję trochę.

38

Tak to sobie rozmawiali młodzi wojownicy.
Chodzili po trupim błoniu, w obcej okolicy.
Jutro Władyk da nakazy. Dzisiaj mają spocznij.
Poszli bliżej ściany lasu. Strażnik, kamień gotuj!

Rozpalim se tu ognisko, ciasto zlejem z kubka,
W mej kieszeni jest krzesiwo, jest i szczypta hubka.
Skrzyżowali swoje nogi, usiedli na piętach.
Nie myśleli o swych koniach, a nawet o rzędach.

Teraz ogień, teraz placek, ciepły i chrupiący.
Jak to miło go powąchać, chwycić w palec drżący.
Mlaskać przy tym swym językiem i poczuć smak soli,
Łyknąć sobie raz i drugi, z głodu już brzuch boli.

Strażnik swojak zna te rzeczy, dobrał kamień płaski,
Te gałęzie, to susz sosny, co igły ma w paski.
Czuć jest ogień, czuć żywice i palenie mąki.
Przed nimi bór jest ciemny, a za nimi łąki.

Przed nimi to bór nieznany, wysoki, iglasty.
A za nimi darń zdeptana. Trupy mają chlasty.
A to oni Franków chapli, z boku i znienacka.
Położyli ich na trawie, tak jak teraz placka.

39

Na gorącym tym kamieniu ciasto zrazu skwierczy.
Potem barwę swoją zmienia, już raduje oczy.
No, a później podniebienie, łaskawie, przyjemnie.
Wędruje w gardziel do brzucha, a oni tam w ziemi ….

Pójdziem przespać się w ten szałas, zajmiem go dla siebie,
Zharowany mocno jestem, lecz o pełnej gębie.
Konie trzeba tu sprowadzić i związać do kołka.
Bo przez nockę się oddalą, trza zaścielić łóżka.

Co mówili, to zrobili. W szałasie dumali.
Co to jutro dzień przyniesie? Bardzo twardo spali.
To noc pierwsza bez kulbaki, a gnali, wciąż gnali.
Cisza w koło. Brak jest jęków. A oni chrapali.

Rankiem mycie do strumyka. Póżniej apel stanu.
Wojewoda będzie mówić do Sulęcin klanu.
Więc czyszczenie jest kulbaki, szczotkowanie konia.
Popijanie zimnej wody, ani kropli wina.

Dwa tysiące w dwóch kolumnach, na bocznej polanie.
Bo tam z boku to już wrony próbują śniadanie.
Wojewoda mówił krótko. Łaska jest ogromna!
Ziemia co jest darowana, jest nadzwyczaj cenna.

40

Samon pierwszy król jest Słowian. Trzeba to szanować!
Przypomnę ja Kraka króla, warto to pamiętać;
Tym samym świat bez słońca -
Co państwo bez króla.

Więc Sulęcin w tym to roku musi się tu przenieść.
Wojsko jednak się nie ruszy, przygotuje chaty.
Narzędzia się zakupi, budulca tu jest dość.
Pola sprawi, ziarno rzuci. Bór w zwierza bogaty.

Tam miejscowość, to Klatowy. Wskazał ręką stronę.
Już jest wasza. Więc sprowadzić pannę swoją, żonę.
Nie wam dawać warkocz kobiet. Stanęliście ławą.
Las Bawarski jest granicą. Połać dla was cała.

Przemówienie zakończonoa Jedzie przed kolumną.
Z nim Władyki honorowo. Wszyscy z tęgą miną.
Zatrzymał się przed obrazem. Skąd wasza tu przybył?
Znad Lubiąża, wojewodo. Strażnik to wymówił.

Wojewoda skłonil głowę, do siebie coś szeptał.
Może była to modlitwa? Chwilami się dławił.
A na koniec rzecze słowa, głosem , w którym chrypka:
Dziadek mówił, znał boginię. Była zwykła chłopka.

41

Przemawiała do narodu z przyzby swojej chaty.
Pod nogami zawsze miała te trzcinowe maty.
Była piękna i wysoka, wysmukła Dziewanna.
Pozostała aż do śmierci u Łady, a panna!

Wojewoda ruszył koniem przed drugie szeregi.
Co to stały naprzciwko, jak struny kitary.
Przybyli wy jako góra! Jako skalna perć!
Odpowiedział jemu okrzyk ! Gotowi na smierć!!

Przegląd wojska zakończony. Wojska z Sulęcina.
Władyka zabiera Lubiąż. Szukać pól zaczyna.
Dwieście koni za nim dąży. On już się zatrzymał.
Tu zbudujem swe grodzisko. Wargi swe wydymał.

Tam, to orne, tam wygony, o, tam widać trzciny.
Pewnie stawek albo struga. Nie trza lataniny.
Las jest blisko, to wzmocnienie pod grodzisko będzie,
Osadnicy tu wokoło mogą mieszkać wszędzie.

Ręką wskazał, więc nakazał. Woła gromko Dobka.
Ty w sześć koni do Lubiąża. Droga twa nie bliska.
Całe plemię z okolicą. Doba na czekanie.
Ma wyruszyć razem z tobą. Na ziemie nieznane.

42

Wpierw to podział łupów zrobim, proszę wszyscy z koni.
Tam to leży zgromadzone, wzięte z naszej strony.
To należne prawem wojny, żadnych tutaj wstydów.
Rozdzielone, powiem ,co brać. To nie bryły lodów.

Każdy weźmie na swą kupkę, zwiąże to w toboły.
Zgromadzi tam każdy swoje, o, tam u stodoły.
Nic nie może nam przeszkadzać w robotach ciesielskich.
A zaczniemy od budowy domów bardzo wielkich.

Wojewoda dał nakazy gdzie, kto, jak? Z rozmachem.
Wszystko gontem, albo strzechą, ale z mocnym dachem.
Domy to będą czworaki. Dwie izby wojaka.
A do tego i komora. Stajnia dla rumaka.

Zaczynamy dział od zbroi, hełma i kolczugi,
Każdy bierze jedną sztukę kładzie między nogi.
Brzęk jest blachy, stuk metalu. Piewszy raz to w życiu.
Palce czują chłodny metal. Radość jest w ukryciu.

Nie wszystko jest rozdzielone. Dużo jeszcze leży.
To w arsenał reszta pójdzie. Komes temat drąży.
Teraz spodnie i kaftany, a nawet obuwie.
Każdy wojak ciuch strzepuje. Jak mama się dowie.!

43

U nas tylko wszystko z wełny, dziergane patykiem,
A tu szyte igłą małą z atłasowym suknem.
Krew na wielu. Czy się zmyje? Mama ma sposoby.
Biorę, ile tylko wlezie, dla brata osoby.

Jednak to wszystko dotychczas, chociaż pożądliwe,
Nie stworzyło aż okrzyku. Leżą miecze szkliwe!
Lśnią się w słońcu, odbijają promienie w jasności.
Tym to cięli Bawarowie Morawianom kości.

Woje patrzą, są w zachwycie. Mieć to tylko w dłoni!
Rękojeście kształtne, cudne. Komes ruszać broni.
Nie dotykać, najpierw patrzeć, to oręż rycerski.
Ten dostanie, kto przysięgę złoży w podziw boski!

Na Dadżboga! I na Leli i Poleli! Braci!
Ładę matkę i Dziewannę. O nich to śpiewacy,
Pieśń przed świętym ogniem szczepu, w obecności Żerca,
Ślubują przy każdej kwadrze, a z całeg serca.

Że żyć będzie w wierze ojców i bronić swe dzieci.
Bo pokusy w świecie wielkie, a czas szybko leci!
Wszystko mija, wszystko leci. Wierności matczyne
Są nad wszystkim. Więc przysięga zostanie w rodzinie.

44

Oręż będzie w arsenale, aż rodziny przyjdą,
Tu osady pobudują i w kącinę wejdą.
Wysłuchają ślubowania na wierność waszego.
Wówczas otrzymacie oręż z arsenału tego.

Woje patrzą, miecze leżą, topory i tarcze.
To marzenie jest wojaka. Bije głośno serce.
Na tych tarczach bramy miasta, orły i gadziny,
Co nieznane są nikomu. To z innej krainy!

W kącinie będzie parada, chyba w przyszłym roku.
Bo nim plemię tu nadejdzie, a piechura kroku.
No, to zejdzie. Poczekamy. A czy można dotknąć?
Nie nie można, bo to ostre. Najpierw trzeba uczyć.

Będą uczyć was fechmistrze, a to trudna sztuka.
Aby walczyć, najpierw sprawna musi już być ręka.
Co tu leży, to jest zdobycz . To łupy wojenne.
Naszą ręką są zdobyte. Zostaną plemienne.

Teraz rozejść się na spocznij. Niech Dobek zostanie.
Muszę jemu coś powiedzieć, nim opuści błonie.
Słuchaj , Dobek, ani mru mru, gdy wrócisz do grodu.
Była bitwa i nic więcej. Nie zrób mi zawodu.

45

Zrozumiałeś? A więc ruszaj. To wędrówka prawdy.
Co też warte społeczeństwo? Czy kochane zawdy?
Dobek chciał się coś zapytać, lecz zmilczał wojownik.
Ruszył z piątką wprost z szeregu jak w pola harcownik.

46

Część II

Po bitwie

Tak bez słowa, bez zdumienia. Rozkazy są jasne.
To co mówi ojciec grodu, to są myśli własne!
Więc on zgodnie je wykona, bo sam to wymyślił.
Taka była to rozumność. Z kopyta, nie gnuśnił.

Postanowił wracać drogą, już przetartą wzrokiem.
Najpierw konie puścił truchtem, ale póżniej stępem.
Okolice tu spokojne. Aby do Cieszyna.
Tam już trakty bardziej znane. Trafi i dziewczyna.

No dziewczyna to nie trafi. Gdzie baba ma zmysły?
A gdzie jej tam co zrozumieć! Łezki by jej trysły.
Wypiął Dobek dumnie piersi. Ja napewno wrócę.
A jak trzeba to wypytam. I drogę swą skrócę

Tą też myślą poszedł w stronę,Gdzie Łużyckie pułki,
Miały biwak i namioty, chleb, masła gomółki.
Pozdrowił Łade i Wije, prosi o porade,
No bo nazad ja po plemie do Lubiąża jade.

Jak chcesz jechać? A przez Cieszyn bo tak tu przybyłem.
To daleka, to okrężna, ty chcesz wracać tyłem.
Można z przodu. Jak to zrobić? A przez Miśnie brachu.
Dobek szybko podziękował. Nabrał bowiem strachu.

47

Tam nieznane są plemiona. Może dojść do mordu.
On za karę odda głowę z młodą swoją brodu.
Zląkł się myśli by szlak zmieniać. Dziwak chyba jestem.
Jak ja mogłem to wymyśleć? Oj, oj, jestem osłem.

Komes przecież nic nie mówił,- szukaj lepszej trasy.
No bo długi to marsz będzie. Zbolą ich kulasy.
Ruszył wojak więc w sześć koni, przetartym już szlakiem.
Swoim z góry to przykazał. Cisza jakby, …makiem za, ….

Jeden z wojów podśpiewywał, radosny miał nastrój.
Bo to jechał w swe grodzisko, a nie w żaden tam bój.
Bój się skończył. Frank pobity. Pochwały Samona!
Co też powie na to Luba, co też powie ona?

Ruszaj żywo na zabawy
Bo zielone już są trawy
Ukłoń się swojej bogdance
Bierz ją żywo w różne tańce

To Dziewanna tak uczyła
Bo boginią piękną była
Że co piękne, to radosne
By kochaniem witać wiosne.

48

Ach, Dziewanna
W zieleń panna
Jak aromat zioła
Na spęd, na spęd ona woła.

Z wiki rusza każde żywe
Bo w dąbrowie tańce miłe
Słychać z dala trąby, rogi,
Traktem dąży więc lud mnogi.

Dobek zrównał swego konia, jechali jak szóstka.
Koń Dobkowy będąc w środku, zadowolon parska.
Gdy łby się już zrównały i strzemiona tarły,
No to chłopak śpiewać zaczął, jako ten kos smagły.

W ten pęd
Na spęd
Gdy maj
Więc w raj

Tam się ruszać w tańcu można
Wszak zabawa to nie zdrożna
Można tańczyć, koziołkować
Komuś serce podarować.

49

Więc dąż
Więc dąż
Cele swoje drąż
Do rana i wciąż.

Radosno im było w duszy. Dokanali cudu.
Manewr ten był majstersztymiem. Nabili tam ludu.
Są pochwały, są nadania, a dziś słonko bosko,
Im przygrzewa podczas jazdy. Jakaś dobra łasko!

Kiedy kwiaty trzymasz w dłoni
Górą ptak tobie się skłoni
Boś równa róży i maku
W tobie zapach tataraku.

Ukłon więc składam ci z dala
Dla uczucia co zniewala
Dla tęsknoty co wciąż gryzie
Czy spotkami jeszcze mi sie.?

Bo ty już z zapachem ajer
Zniknęłaś na skraju alej
Ptak co składał ci ukłony
Uleciał w nieznane strony.

50

Tak jechali do północy. Stanęli na popas.
Wądół tu był bardzo długi. Zajadali zapas.
Z każdej strony ich trzech siedzi. Wąwóz jest zamknięty.
Aby konie nie uciekły, to trzymają warty.

Spali jeden tak przy drugim, derkami nakryci.
Bez ogniska, senni bardzo. W wąwozie ukryci.
Świt był chłodny. Otrzepali, ubranie rękoma.
Naciągneli już popręgi, wskoczyli na konia.

Najpierw stępa, potem truchtem. Dobek tak oznajmia.
I ruszyli w przestrzeń pustą, tylko drogowskazy
Są przy trakcie dość szerokim. Dziś wilgotna ziemia.
A więc po nich pozostają dość wyrażne ślady.

On nie gonił jak szalony. Trucht to mu wystarcza.
Drogę w trzy doby przemierzył, szybkość była czarcia.
Teraz zeszedł w cały tydzień. Żadna już potrzeba.
Popas robi, staje w szynkach, dba o zapas chleba.

Dłużej stanął w Ołomuńcu. Zaszedł do oberży.
W której karczmarz całą władzę w swoich rękach dzierży.
Przysiadł się przy ciężkiej ławie, prosi pieczonego,
Siedziało tu trzech opojów, lecz bez kufla swego.

51

Jeden z nich zagadał Dobka. A dokąd wycieczka?
Wracam spod Czeskiego Lasu. A tam była bitka.
A słyszałem. Brałeś udział? Tak, jam jest od Lubiąża.
Od Lubiąża prawisz, woju. Gościliśmy męża!

Będzie temu trzy tygodnie. Taki dość rudawy.
To mój komes. Rycerz wielki, człowiek bardzo prawy.
A tak było, stawiał kufle, płacił grzeczne sumki.
Pamiętamy, honorowy. On zamawiał trunki!

Jednak coś tu nie pasuje. Czemu ty na Cieszyn?
Chcę ja wrócić starym traktem przez powiat Sulęcin.
No i dobrze, lecz dróg nie znasz. Nadrabiasz połowę.
My ci tutaj wytłumaczymy. Lecz na pustą głowę ….

Dobek zamówił trzy kufle. Sam piwa nie znosił.
Chciał posłuchać rady trojga, zapłatę uiścił.
Stary opój łyknął piwa, haust zaś taki wielki,
Że w tym kuflu pusto było, poprawił tylko szelki.

Od Czeskiego Lasu jadą drogą do Gorzowa.
Można drogę skrócić mocno. Więcej jak połowa.
Pięćset sążni, jest więc krótsza. Co ja gadam więcej!
To potwierdzą te dwa męże. Dobrze gadam, kumy?!

52

Ano pewnie. Dobrze prawi. Trza jechać na Miśnię.
Tam nieznane mi plemiona, łeb mi któryś ściśnie.
Nic takiego. Łużyczanie, gościnne to szczepy.
Jeździliśmy z karawaną aż do brzegów Łaby.

To mówili Morawianie. Radzili jak jechać.
On się uląkł, a ci znowu. Począł pilnie słuchać.
Opoje jakoś zamilkli. Sucho mieli w ustach.
Dobek znów kolejkę stawia. Zbiera mowy w uszach.

Ci tłumaczą mu logicznie, gdzie na Odrze brody.
By z dzieciarnią przejść spokojnie, a w Sudetach schody.
Dobek czuł ich wielką racje. Wstał, poprosił znowu.
Gdy karczmarz postawił kufle. Skinął głową płową.

Pożegnał się. Spłacił długi. Wrócił na kwaterę.
Poczuł w izbie zapach mięty. To jest znane ziele.
Nic nikomu o marszrucie. To rzeczy poufne.
Zanim zasnął, myślał wiele. To uwagi trafne!

A raniutko już na siodle, popas i ognisko.
Tak przez księżyc. Już Sulęcin. Lubiąż bardzo blisko.
W wieczór byli przed swym grodem. Furty już skrzypnęły.
Jak wjechali w dworzec wielki niewiasty się zbiegły.

53

Gdy już wszystko stało przed nim, on pełen godności,
Odezwał się w takie słowa: Samon król, co na Morawach,
Za odsiecz zwycięską, nadał, ze swej wspaniałości,
Nową ziemię, przy Bawarii, o wysokich trawach.

Wojewoda to potwierdzi. Mamy przenosiny.
Idziemy w nowe, idziemy w wielkie, ogromne dziedziny.
Jutro w wieczór wymarsz grodu, a także i wiki.
W trzy mięsiące tam dojdziemy. Ot, na zimy styki.

Reszta koni i źrebaki, zakładać im włóki.
Nań dobytek, no i starce. Popędzane krówki.
Powiedziałem, co Władyka nakazał i basta!
Popiec chleby, do roboty, do mieszania ciasta.

Nikt nie krzyknął, nikt nie jęknął. Żerca zamyślony.
Też już odszedł do kąciny. Jutro w obce strony.
Ogień święty! Jak go zabrać? Nie może wygasnąć!
Zbudził chłopca do pomocy, co już zdążył zasnąć.

Weźmiesz garnek ten od wody, wywierć trzy otworki.
Dam zębiska ja odyńca, ruszaj, ubierz portki.
Do południa masz tak skrobać, trzy, na wieczny ogień.
Bo gdy zgaśnie, to wyginiem, tak jest według podań.

54

Chłopak wstał, był niewyspany. Dziwy go wspomogą.
Dłonią kręcą, wodę leją, robią to jak mogą.
Żerca rano poszedł w knieje poszukać leszczyny.
Długie drągi, jednakowe, przeglądał krzewiny.

Tę wyłamać, tę wykręcić, będą dobre włóki.
Garnek w środek umieścimy. Rąbać to, chłopaki!
Do tych włóków to źrebica, bo to klacz stateczna.
Gdy nie zrobimy, tak jak trzeba, będzie klątwa wieczna..

Więc chłopaki wystraszeni bez oka mrugnięcia,
Wykonują to, co trzeba. Oni pacholęcia.
Do posługi bożej byli specjalnie wybrani,
W dzień świąteczny, gdy obrzędy, to strojnie ubrani.

Ogień święty zawsze z rodem. Tak drzewiej bywało.
Jeśli ogień wygasł nagle, to ludu nie stało.
Trą chłopaki, trą dziewczęta, zębiskiem z korali.
Były one jak talizman, teraz tym to tarli.

Odyniec fajką i szablą, walczył jak orężem.
Teraz chłopcy i dziewczyny ociekając potem,
Trą na zmianę, uporczywie, bo straszna jest klątwa.
To wygnanie, to banicja, to paskudna mątwa.

55

Po chałupkach, po szałasach, ziemiankach pod darnią,
Wre robota, wre pieczenie, z półtuszką sarnią.
Skóry różne to w tłumoki, związane są liną,
Na grzbiet krowy pójdą wszystkie i w drogę nieznaną.

W chatach nocą są ogniska, śpią tylko dzieciaki.
Otulone są w kożuchy, tworzą istne paki.
Tak rzucone będą w włóki, po trzy albo cztery.
Wszystkie jakoś są bez wrzasku. Wpojone maniery.

Cisza jednak jest przed świtem, sen krótki lecz twardy.
Wygaszone ognie wodą. Cicho chodzą warty.
Nie ma haseł ni zawołań. Cisza odpoczynku.
Usta tak jak zawsze loki, są zamknięte spinką.

Do Dobka przyszły kobiety, gdy mył on się w cebrze.
To już rano, chcą coś wiedzieć o ostatniej bitwie.
Jedna pyta, jak mój Jarek? A Sławka o Radka?
To milczeniem jest okryte! Opadła już siatka.

Tam na miejscu się dowiecie. Ja mam nóż na gardle.
Jedno słowo i jest po mnie. Dziś przedwczesne żale.
Rozejść się do przygotowań. Mam władze Komesa.
W polu można zebrać plony jak obeschnie rosa.

56

W milczeniu wszystkie odeszły. Lecz w dobrym nastroju.
Dobek wojak taki młody, a pełen honoru.
Gdyby ukrył złe nowiny, byłby zatroskany,
A on przecież uśmiechnięty. Chwali nowe łany.

Gdy niewiasty już odeszły, Żerec z tłem surowym,
Krokiem jakoś trochę innym, bo chyba wojskowym.
Dobek, słuchaj, idę w krzewy jeszcze po leszczyny,
Zważ ty trochę, aby chłopcy nie chcieli dziewczyny.

Oczywiście, to karalne, to panny Dziewanny,
W wojsku mówią, że jej obraz, tak niespodziewany,
Triumf nam zesłał. Ja w to wierzę. Ja tam byłem!
Dzisiaj myślę, że to nie ja pierwszego przebiłem!

Runką mą ktoś pokierował. Dziewanna bogini!
Gdym odjeżdzał, to leżeli półnadzy i sini.
Dużo naszych tam poległo? Na Ładę! Ni jeden!
Ale o tym proszę milczeć. Oj, dziwny to był dzień.

Trzy dni gnaliśmy bez popasu. Konie były w pianach.
Nasze oczy zaś zamglone, w kulbaki kiwaniach.
Uderzyliśmy w bok Dogbora, koniem, co się słaniał.
Wszystko prysło i uciekło. Dogbort w kupę zganiał.

57

Lecz my ławą przem do przodu, to było dziobanie.
Ja tak myślę, że to cuda! To pogrom! To lanie!
Strażnik ciągle stał w strzemionach! Obraz trzymał w górze!
My kłuliśmy, my bodliśmy, w oczach mieliśmy zorzę.

Żerca rękę swą położył na ramieniu woja,
Pięknie mi to powiedziałeś. Czysta dusza twoja.
Znowu idę po leszczynę, z duszą swą szczęśliwą.
Włóki z tego. Jam radosny tę piękną nowiną.

I tak odszedł rąbać dyle w tę knieję prastarą.
Dumny z rodu i plemienia, przedpołudnia porą.
Drągowina ma być długa, drągowina prosta.
A gdy trzeba, to dla pieszych z tego będą mosty.

Dobek zaś zaszedł w kącinę, czy tam nie ma zbytków,
Zauważył, jest porządek pracujących chłopców.
Przyjrzał się wierceniom denka, owszem, dobrze idzie.
Zaraz będą bez pukania. Dłoń boli w nasadzie.

Poszedł teraz po chałupach. Widać spakowani!
Dyscyplinę ma to plemię. W nakaz są wsłuchani.
Z tych ludzi się stworzy naród w urodzajnej glebie,
A tam przecież ziemia dobra. Pomyślał o sobie.

58

Tyle dziewek tutaj zgrabnych, a wszystkie ponętne.
Rodzinę trzeba założyć. Chyba będą chętne?
W nowej ziemi to ja zrobię. Już na swym zagonie.
Teraz trzeba lud doglądać. Nie myśleć o żonie.

Przed swą sienią stała Sława w rozmowie z sąsiadką.
O czymś żywo rozmawiają. Czyżby kłótnie z matką?
Podszedł Dobek do tych dziewcząt. To dwie krasawice.
Czemu głośno rozmawiacie? Macie płone lice!

A o włóki, jest ich mało. Tu Dobek spoważniał.
Chłopów nie ma, wszystko w wojsku. Biegnijcie za Żercą.
Tam w przesiekę poszedł teraz. Chyba coś narąbał.
Pomóżcie mu dźwigać drągi. Ciężary was zmęczą.

Ale każda po dwie żerdzie, z tego będzie włóka.
On jest chyba niedaleko. Ot, słychać jak stuka.
Te nie myśląc już pobiegły za wały grodziska.
Za godzinę są z powrotem. Drągi każda ciska.

Wpierw jest pomysł, potem zamiar, na końcu działanie.
Dobek patrzy na to wszystko. Ma mir i uznanie.
Po południu pierwsze wioski ściągają z dobytkiem.
Są więc krowy, są i owce, źrebaki z kopytkiem.

59

Dzieci zgraja, prawie mrowie, boso, w koszulinie.
Krowy włóki ciągną ciężkie, ich pyski przy ślinie.
Każda wioska tworzy kupę, siedzą wśród zwierzyny,
Dobek patrzy na to wszystko. Są ładne dziewczyny.

Przed grodziskiem drogi pełne. Dobek dosiadł konia.
Trójka koni to na końcu, a ja pierwszy z błonia.
Ruszył stępa, spojrzał w tyły, dał znak prawą dłonią.
Kolumna ruszyła z miejsca, rózgą krówki gonią.

Kolumna ma cztery staje, jeszcze się wydłuży.
Widać wszystko, bo po deszczu ,a więc się nie kurzy.
Słychać włóki, bo szurają, słychać i bek owcy.
Widać pochód żywych istot, wolny, ale mrówczy.

Od czoła, gdzie idzie Żerca, modlitwa rozbrzmiewa.
Najpierw jakoby westchnienie, albo poszum drzewa.
Potem słychać już bas męski i skowyty dzieci.
To od czoła pieśń pobożna nad głowami leci:

Opuszczamy grody ojca,
Daj nam, Łado, wiarę w serca,
Że w dalekiej innej grobli
Pomożesz nam w tej niedoli.

60

Idziemy z tobą i do ciebie,
O wędrownym suchym chlebie.
Do swych synów wojowników
Idziemy boso, bez trepików.

Żerca podszedł blisko Dobka. Może spalić nasz gród?
My nie Huny. My bez dymu. Bez pożogi pójdzie lud.
Tak skończyła się rozmowa. Idą pod Sulęcin,
Kiedy dojdą, staną z boku. Życia im nie zmącim.

Środkiem jeziora jest mała ścieżka,
A przy tej dróżce toplica mieszka.
Ona wędrowca za nogę łapie,
Aż woda bryzga i w koło chlapie.

Bez narzekań, marsz plemienia, prą wolno do przodu.
Nieraz przecież, co niektórzy szli tutaj za młodu.
Szli na targi, szli na spędy, na święto Kupały.
Szli radośnie w dzień słoneczny i gdy deszcze lały.

Teraz też se podśpiewują. Każda wioska swoje.
Nieraz razem, lecz niezgrabnie, bo długie rozstaje.
Kolumna ma cztery staje, trzy pieśni są naraz,
Pogłos nieraz ich daleki, nie dochodzi na czas.

61

Bruk jest pośrodku, piasku pobocze,
W trawie tej łąki swe stopy moczę.
Za mną dziewczyna radością bucha,
Ucho przy trawie. Jej wzrostu słucha.

W zielone łąki
Biegliśmy ku strudze.
Bez rąk rozłąki
Już byliśmy w wodzie.

Widać gród Sulęcin z dala.Dobek pognał konia.
By uzgodnić postój ludzi. Jedną nockę stania.
Komes zgodził się bez słowa. A czy wy idziecie?
Pyta Dobek, bo my wszyscy. Pod grodem , widzicie.

My idziemy już pojutrze. Pójdziemy waszym śladem.
Może lepiej, mówi Dobek, że nie wszyscy razem.
Z wyżywieniem, spoczywaniem, byłyby trudności.
No i nieraz dłuższy popas, gdy bolą już kości.

Tak, tak, o tym rada gminy miała rozgawory.
I pójdziemy wraz za wami, dwa dni dobrej pory.
Dziękuję za legowisko. Świtem przejdziem miasto.
Tak najlepiej, droga wolna, wejść do traktu prosto.

62

Dobek, czekaj, ale jak ty chcesz iść do Klatowy?
No, przez Cieszyn… A daj spokój! Chyba jesteś zdrowy.
Miesiąc dłużej iść tamtędy. Trakt jest inny krótki.
Jaki, jaki? Pyta wojak. Słyszałem, lecz zwidki….

Żadne zwidki, zakonotuj. Najpierw na Słubice.
Rzekę przejdziesz brodem dobrym. Walisz na Chocibuż.
Cały czas masz swoich kumów, a są to Łużyce.
Stamtąd do brodu na Łabie. Drezno szybko drążysz.

Z Drezna wchodzisz już do Czechów na grodzisko Mosty.
Cały czas w jednym kierunku, trakt szeroki, prosty.
Z Mostów wejdziesz w Pilzno, druhu. Za miedzą Klatowy.
W sześć tygodni cel osiągniesz. Idź, gdyś już gotowy.

Rozstali się z ukłonami. Dobek wrócił żwawo.
Tu staniemy aż do rana. Komes dał nam prawo..
Popas zrobić, rozkulbaczyć, włóki zdjąć zwierzętom.
Otoczyć błonie stójkami i dać ulgę piętom.

Małe ognie dla ochrony. Sen jakoś nie morzy.
Więc gawędy wciąż prowadzą i wieczór się dłuży.
Wśród kożuchów leżą dzieci, dzieciarnia już zipie.
Nieraz któreś się obudzi i bez mamy chlipie.

63

Przytulenie koi żale i cisza zapada.
Woźny nieraz gałąź suchą w ognisko dokłada.
Żerca z Dobkiem w jednym worku, gaworzą o trasie,
Jak przed zimą ją pokonać, przy znajomym kursie.

Ciężko będzie dziesięć sążni? Myślę, że to mało.
To dwadzieścia? Tak, spróbujem. Tak im się gadało.
Małe dzieci, jak to zrobić? W kosze i na konie?
Jest sześć koni. Są potrzebne. Co obroni błonie?

To jest łączność czoła z tyłem, a rozkaz przez gońca?
Tak rozumiem, kosze, krowy? Krowa liga, głupia!
Krowa nieraz skok wykona jak i pijanica.
Kosze można pędem zrobić, nie brakuje sita.

Ratuje nas tu podwoda, ciągnięta przez woły.
W Sulęcinie może mają? Skocz więc do komesa.
Dobrze, rano.Teraz spanie. Na włókach toboły.
Lecz podwoda, dobry pomysł.Trzeba coś tam z trzosa.

Już zasnęli sprawiedliwie. Cicho bez chrapania.
Obóz zamarł, jeno straże , doglądają ognia.
Wieczór pierwszy poza domem. Wędrówka w nieznane.
Jedno wiedzą, że obszary są już im nadane.

64

Pierwszy świt pielgrzymów- ciepły. Jasność idzie duża.
Dobek zerwał się z posłania i snu nie przedłuża.
Tak jak mówił w wieczór z Żercą, tak też i uczynił.
Udał się więc do Komesa, o podwodzie prawił.

Jest zdobyczny wasąg dobry, nawet są i cztery.
Samon nadał razem z końmi, za bój jazdy szczery.
Chciałbym nabyć, to dla dzieci. Ciężko jest niewiastom
Mieć na plecach podczas marszu. Związane są chustą.

Dwa odsprzedam, a dwa dla nas. Dobrze żeś powiedział
O trudnościach w tej wędrówce. Sam nie będę wiedział.
Ale dziatwa, tego mnogo, to same oseski.
Wasąg dobry na dwa woły, na nim grube deski.

Mają brać razem z wołami, jaka stawka stoi?
Czekaj chwilę, ja uzgodnię. Sam cenić się boi.
Tu pogonił pacholika, by szukał kapłana.
Który będzie przy kącinie od samego rana

Żerec przybył, był zdyszany. O co to rzecz idzie?
On chce nabyć te zdobyczne. Bo dzieci są w biedzie.
Nasze też mogą w nich jechać, lecz dwa możesz puścić.
Bo odmowa u nas grzechem. Bóg się może złościć!

65

A za ile, pyta Komes? Zdobyczne. Co łaska!
Wasąg trzęsie, skrzypi strasznie, to żadna kolaska.
I to mówiąc odszedł w swoje prace i roboty.
Dobek sypnął talarami. Miał z głowy kłopoty.

Dwa wasągi , cztery woły. Zajechał do swoich.
Wszystko stało już w ordynku. Dzieci pełno gołych.
Na słomę i na kożuchy! To same oseski.
Matki z boku szły wasągu, a pod wozem pieski.

Wydłużono przemarsz dzienny do dwudziestu sążni.
Są w łużyckich już terenach. Łużyczanie bitni.
Wpierw Awarów wydusili, gdy Samon ich zwołał.
Mieli udział w tym powstaniu. Grzecznie ich witał.

Podawali placki świeże, kwaśne mleko w kuflach.
Owoc gruszy i jabłoni. Wszyscy byli w trepach.
Fartuchy zaś haftowane, jako śniegi białe.
Widać u nich takie mody wdrożone i stałe.

Nad Łabą był dłuższy popas. Święto Południcy.
Czas jest równy nocy i dnia. Tutaj są wieśniacy.
Więc obrzędy trwają długo, aże do kur piania.
Jeden dialekt łączy wszystkich razem do śpiewania.

66

Rano wymarsz w czeskie ziemie. Przyjazne, spokojne.
Widać ręce gospodarne, w łąkach bydło dojne.
Zasobniejsze tu wieśniaki. I jest oś z żelaza.
Półkosko mają do żęcia, toporki bez głaza.

Żerec stoi, podpatruje, z tego ma obawy.
Czy lud jego to wytrzyma? Czy nie zmieni wiary?
Bóg jest jeden! Bóg jest słońcem! Dadźbóg lub Swarożyc!
W niego palcem więc nie wskazuj! Gdy chcesz długo pożyć!

Ta maksyma jego ludu, była już odwieczna.
Ale tutaj inne ziemie, może być więc sprzeczna.
Jak daleko jest do celu? Pytają się piesi.
Już się martwi jego magia, już w powietrzu wisi.

Ma zmartwienia, lecz milczące w środku mózgu siedzą.
Ci, co modły z nim sprawują, nic o tym nie wiedzą.
Żerec robi się dość skryty. Przenosiny zbędne?
Czy te marsze, tej ludności nie są czasem błędem?

Przecież święty, znaczy czysty. Czy to można zbrudzić?
Kochać słowem, kochać czynem, wiarę można zgładzić?
Tylko ciągłe napomnienia, modlitwy i ognie
Wpoją wieczne miłowanie, ciałem też się stanie!

67

Wiły wskrzeszą w ludziach wiarę. Umocnią wierzenia.
Jak narazie to są dobre, nic sie więc nie zmienia.
Uspokoił już swój umysł. Wrócił do obrządków.
Teraz kiedy jest na błoniach, szuka swoich kątków.

Może w czeskich być obrzędach . Poznać ich zwyczaje?
No nie, teraz będąc w marszu, to czasu nie staje.
Zobaczymy, gdy dojdziemy. Ponoć większość drogi.
Woda tutaj jakaś miękka. Czyste też są strugi.

Ruszono się już do Pilzna. Co dzień długie marsze.
Coraz więcej jest na włókach. Większość ludzi- starce.
Ale prą wciąż do przodu. Ziemia obiecana!
Listopad kończył tygodnie. Jutro trasa znana?

Wydłużymy sążnie mocno. O brzasku ruszamy!
By na wieczór być na miejscu. Pod wiatr ciągle mamy.
Rano Dobek znów przmówił: ludzie sprężyć ciała!
Wstąpimy stopą na ziemię, co Dziewanna dała!

Kiedy było już południe, konni się zjawili.
Dla ochrony. Swojskie dzieci. Lud czynem zbawili.
Radość wielka! Krzyki – synu! A była ich rota.
To zaledwie kilkunastu. Wprowadzą ich w wrota.

68

Jeszcze tydzień, więc duch wzrasta. Cichną narzekania.
Jakoś śmielej w trasę patrzą. Ciągną do nadania.
Po dwadzieścia sążni dziennie jakoś ich nie męczy,
I czym bliżej jest do celu, nabierają chęci.

To wojacy roty małej ducha im dodali.
Usta suche są otwarte, potrzebują pieśni.
Chłopcy z roty są przy matkach, w kulbakach rodzeństwo.
Co dzień mówią, że jest bliżej. Jest w nich dostojęństwo.

Miasto celu, ziemi nowej. Gdzie topór, siekiera
Wciąż buduje chaty nowe. Oddrzwia się otwiera.
Mamo, ręce nas już bolą! Mamo, mam dwie izby!
Płacz matczyny jest okropny. Coś się stało? Czyżby

Się spełniło, to co senne? Lub jako widziadło?
Nagle z ust syna własnego, jakby z nieba spadło!
Czy Dziewanna , boska panna? Zielona dziewica!
Mową syna radość stwarza, a dziełem zachwyca?!

Ruszają szparko do przodu. Prowadź, synu, przodem!
Wszyscy patrzą, wszyscy widzą. Wojsko znów z narodem.
Od czoła się pieśń zaczyna. Radosna , wiosenna.
Już niewiasta ją podchwyca, znużona i senna.

69

Tam się ruszać w tańcu można.
Bo zabawa to nie zdrożna
Można tańczyć, koziołkować,
Komuś serce podarować.

Więc dąż,
Więc dąż,
Cele swoje drąż,
Do rana i wciąż….

Rota wojska, co na przodzie, w uśmiechnięte buzie,
To wsadziła wnet przyśpiewkę o chłopcu łobuzie.
Dobek z nimi dla radości, , jeszcze trochę sążni.
I śpiewają chłopaczyska, mlodzi chwaci, prężni, ..

Gdy ugryzłem w palec nianię,
To dostałem tęgie lanie.
A dostałem je od ojca,
Potem wsadził mnie do kojca.

Jakaś grupa ta od środka, śpiewa jakby swoje.
A śpiewanie to urządza panien para, dwoje.
To jest Sławka i Jaśmina, sobie koleżanki.
A śpiewając też targają na ramionach dzbanki.

70

Pokoszone łąki,
Czuć aromat siana.
Bosonogi chłopiec
Swe krowinki zgania.

Rota idąc przodem ziomków, pobożną pieśń pieje.
Co to w treści sama prawda, starodawne dzieje.
W siodłach ich siedzą dzieciaki, a wpatrzeni w słońce,
Co przed nimi już nad borem, lecz ciągle gorące.

Lel i Polel na wyprawie
Mężnie stawał w ludu sprawie.
Gdy ich ojciec był pojmany,
Założono im kajdany.

Na stos wszedł z nich jeden żywy,
Drugi martwy. W cud prawdziwy.
Zaniknęli jako dymy,
Uniosły ich w niebo gromy.

Żelazce jest tam w popiele,
Popiół błonie wokół ściele.
Nikt nie znalazł chłopców śladu,
Więc kajdany w groby kładą.

71

Miasto widać! Ktoś zakrzyknął! Są wysokie bramy!
Coś więc drgnęło w masie ludu. Widzą nowe domy!
Nóg zmęczenie ustąpiło, przyśpieszyli kroku.
Rota zjeżdża na pobocze i jadą już z boku.

Lud przyśpiesza, wolne woły pozostają w tyle.
Widać miasto, jest rozległe, strzechy jeszcze w słońcu.
Czoła marszczą się z wysiłku, dają puchnąć żyle,
Tabun z włóką jest wolniejszy, pozostaje w tyle.

Jeszcze staja, jeszcze słońce, brama w rąk zasięgu.
Już krzyk powstał wielkiej prośby, cud na widnokręgu!
Dadżbóg, Dadżbóg, zostań z nami, słoneczko, kochanie!
My już ręką bramy głaszczem. Widzim twoje trwanie!.

Dadżbóg, Dadżbóg, są okrzyki, zaczekaj no trochę,
My biegniemy, my zdrożeni, nasze stopy bose.
Za tą bramą jest ulica, za nią forum duże.
Z lewej strony tysiąc koni, na końcu trzy kruże.

Z prawej strony drugi tysiąc, jeździec sprostowany.
A za krużą wojewoda, razem z Komesami.
Wół ostatni minął bramę. Słoneczko się skryło.
Dadżbóg, Dadżbóg, jesteś z nami, łez się nie ukryło.

72

Część trzecia

Ziemia obiecana

Bram jednak tu nie zamknięto, może ktoś spóźniony
Jeszcze wejdzie. Tułacz jakiś, przez zbójców goniony.
Taki zwyczaj. Tylko często i konna i piesza,
Na dwie staje od wrót miasta, trepem piasek miesza.

Wozy, włóki wraz z wołami z boku na podwale,
Skierowano, aby wpuścić na wyniosłe hale.
Tam jest wypas mocno strzeżon, a pasterze zbrojne.
Dla zwierzyny a przeróżnej, nawet krowy dojne.

Samą ludność zgromadzono na głównej agorze,
Ścisk jest wielki, no ,bo przybył , kto tylko tu może.
Uroczystość powitania mieszkańców Lubiąża.
Która teraz stoi, czeka, na przemowę męża.

Był przysłany delegatem od Króla Samona.
Mąż wysoki, nawet w zbroi, twarz jego schudzona.
Brwi krzaczaste, wzrok łapczliwy, a ręce przydługie.
Wszystko na nim , oprócz zbroi jest straszliwie chude.

73

Powitał pielgrzymów grzecznie, mówił o jedności,
Która wspólnie wielką siłą. O , German podłości!
Teraz można siać zagony, obrabiać poletka.
No, bo wojny tu nie widać. Pilnuje rozwietka.

Zmówiono wspólnie modły, Żerec z ogniem chodził.
Dymy wzniecał kręgi czyniąc. Dziwy z sobą wodził.
One świerku dorzucały, gar był na nosiłkach.
Były prawie całkiem nagie, w białawych narzutkach.

Dobek, który stał przy kruży, blisko wojewody,
Posłyszał krótką rozmowę, prośby i niezgody.
Dla Samona ją do dworu …. Ona jest zajęta!
Nie uchodzi tu odmówić …..Prośba dworu święta!

Dobek zrazu to nie zważał na cudze rozmowy.
Ale tknęło go coś złego…lęki do połowy ….
Dobek myśli, a która to? ….no to przecież Sławka!
No niech będzie, mówi Komes…wieczorem dostawka, …

Po modlitwie popijawa, w krużach tęgie wino.
Ludność może się zabawić i tak witać wiano.
Wiele osób się rozeszło swe izby zajmować,
Urządzić sobie mieszkanie i strawę zgotować.

74

Wojsko jednak pozostało, nagrodzone bronią.
Tą zdobyczną, wartościową, więc szeregi stoją.
I podchodzą blisko stołów, na nich leżą miecze.
A przeróżne, razem z pochwą. Oręż , który siecze.

Za stołami stosy tego, zdobycze, trofea.
Wręcza nawet wojewoda, delegat i komesów sfora.
Podchodzili woje pieszo, oręże wręczano.
Konie ichne to przez innych za uzdy trzymane.

Radek podszedł, podał miano i nazwisko ojca.
Wojewoda wręczył miecz mu, w uśmiechu miał lica.
Władyka wydał mu rozkaz, w misje Radomicze.
Jedziesz z misją dzisiaj jeszcze, tak o szarówce.

Do Lipska z pokłonem od nas. Ruszaj zaś w sześć koni.
Miesiąc tobie na tym zejdzie. Przyjrzyj się ustroni.
Może jakaś pomoc, albo wymiany handlowe.
Powiedz, że tu twoje plemię do zgody gotowe.

Dobierz sobie pięciu ludzi, ubierz się i ruszaj.
Ten miecz zabierz także z sobą, jadło swoje kuszaj.
Weź zapasy, bądż ostrożny, unikaj zaś zwady.
No i wracaj tu szczęśliwie do swojej zagrody.

75

Radek pięknie podziękował, odszedł po wierzchowca.
Wziął za uzdę, ruszył pieszo do swego domostwa.
Już za rynkiem, na ulicy, poczekał na Dobka.
Bo mieszkali blisko siebie. Następna chałupka.

Dobek podszedł już do Radka, a koń za nim dreptał.
Nie prowadził go za lejce, nieraz szyję głaskał.
Koń zaś chodzi tuż za nim, chrapą w plecy pukał,
Oznaka to jest wierności. Może owsa szukał?

Dobek nie raz garść z kieszeni wyjmował obroku.
Dawał z dłoni go zlizywać, sam klepał po boku.
Słuchaj, Radek, mam wiadomość, lecz tylko dla ciebie.
Chodź, pójdziemy gdzieś w ustronie, pogadamy sobie.

Stanęli więc przy opłotku. Słyszałem rozmowę.
Delegata i Władyki, upatrzyli Dziwę!
Na dwór Króla, siódmą żonę. Zgadnij szybko, która?
Co ty powiesz, jakiś harem. Od nas jemu para?

Zgadnij, która? Bo to ważne, drogi przyjacielu.
Ta wybranka upatrzona z grona bardzo wielu?
Ja nie zgadnę, dziewcząt wiele. Chociażby Jaśmina.
Nie, to Sławka! Będzie wzięta po wypiciu wina.

76

Na Dadżboga , co ty gadasz! Sławka przyrzeczona!
Nadle Radek zamilkł, zagryzł wargi… Wyprawa zmówiona?!
Dzięki, Dobek, dzięki ,druhu. Zamilcz o rozmowie.
Bo cię mogą w lochu gnębić. Dziurę wiercić w głowie!

Ja wyruszam wnet na misję, do samego Lipska.
Żegnaj, druhu, na ostatek dajmy sobie pyska.
Scałowali się serdecznie i szybo rozeszli.
W lewych dłoniach piękne miecze jak talizman nieśli.

Radek szybko wszedł do izby, woła brata Borka.
Pójdź na rynek, ale szparko. Sławkę tam odszukaj.
Powiedz, aby szybko przyszła do mego podwórka.
Powiedz jej to w tajemnicy, na boki spozieraj.

Jeśli ktoś to zauważy, zginiesz ty i ona.
A to dla mnie ta dziewczyna, moja przyszła żona.
Borek odrzekł: zrozumiałem. I odszedł pośpiesznie.
Na rynku trwały zabawy, słychać było gęśle.

Borek kręcił się po rynku, jako gap, jełopa.
Szukał, patrzył , gdzie jest Żerca. O, tam wedle słupa.
Podszedł wolno, o słup wsparł się, Dziwy się kręciły.
Z boku była kupa chrustu. Tam też podchodziły.

77

Nieraz często, nieraz rzadko. On czekał na Sławkę.
Gdy podeszła już do kupy, on jej dał gałązkę.
Radek czeka na podwórku. Natychmiast tam bywaj.
Tą gałązką niby baw się i w dłoni ją trzymaj.

Co sie stało? Ty nie pytaj. Nic ci nie mówiłem.
Jeśli coś się tutaj stanie, to ja tu nie byłem.
Odszedł wolno, niby to nic, ot, tak ktoś się kręci.
Ona zaś do Żercy rzekła: na stronę, bo pędzi,…

No idź, ale zaraz wracaj. Tu są obowiązki.
Wre zabawa do północy. Są też smaczne kąski.
Lud się bawi, grzmi grodzisko. Tu nowe pielesze.
Może nawet, gdy popiję, nawet i ja zgrzeszę.

Sławka odeszła na stronę, wolno bez pośpiechu.
Bo niepokój w sobie miała.Żerec coś o grzechu.
No i Borek tajemniczy. Gdy była za rogiem,
Wnet to kroku przyśpieszyła, a prawie, że biegiem.

W sień gdy weszła, stał już Radek, podróżne miał szaty.
Spodnie męskie trzymał w rękach, za nim jego braty.
Ubieraj ty się po męsku, szybko, bez obawy,
My nie mamy dużo czasu, nawet i na strawy..

78

Borek, idź po trzy wierzchowce, a Przemyk po Jaksę.
Niech przybywa tu na koniu, bo jedziemy w misje.
Ty zaś, Kazio, to na wygon, po cztery luzaki.
Na toboły są potrzebne, spokojne człapaki.

Bracia z sieni już umknęli, a młodzi w objęcia.
Co sie stało, Radku drogi? Tyś już branką księcia.
Samonowi tyś oddana. Dobek tu był z wieścią.
Mnie chcą spławić. Mam wyruszyć jeszcze dzisiaj z misją.

Aby nie być ,kiedy ciebie do Pragi uwiozą.
Miesiąc dał na to Wladyka. Wieje tutaj grozą.
Miły, co zamierzasz tera? Ty nie pytaj, jesteś wojem.
W przebraniu po męsku umkniesz. Chcesz być ze mną rojem?

Z którego to gdzieś w obczyźnie, stworzym własne gniazdo?
Tak, gotowam! Daj uniform. Wspomóż ty mnie, Łado!
Daj milczenie i dnia szarość, by nie było wpadki,
No bo oni zaraz z miejsca uczynią nam jatki!

Sławka męski ubiór wdziewa, ale co z kosami?
Szyszak tobie ja założę. Twarz pobrudź sadzami.
Nie odzywaj się i nie jęcz. Ja zwiążę toboły.
Żelazne narzędzia biorę, by ociosać koły.

79

Kiedy konie tu postawią, to siadaj po męsku,
Nikt nie może zauważyć. Lewą to na klocku!
Lewą w strzemię, prawą w górę, spokojnie z rozmysłem.
I bez jęku, bez uśmiechu, nie szarpaj wędzidłem.

Sławka już stoi ubrana. Ten szyszak jest ciężki.
To wytrzymaj. On zdobyczny. Pozór stwarza męski.
Dostaniesz cugle luzaka, Ostatnia ty w grupie.
No, na Ładę, bądź poważna i o męskiej ciupie.

Zaraz będą tutaj konie, a my na nie jazda.
Wiedz, że ludzie obserwują. Wszystko nam się uda.
Nie nawalę, rzecze Sławka. Koń mi nie pierwszyzna.
Usta zamknę, by po zębach …Mej brody golizna!

Stój spokojnie. Ja toboły pode odrzwia ściągam.
Aby sprawnie nam to poszło, nim nadejdzie ktoś tam.
Rzeczywiście, pierwszy Jaksa nadjechał i prosi,
Aby chwilkę podarować, on chce wpaść do Dosi.

Będę czekał ja przy bramie, Radku, nie zawiodę.
Zgoda, zgoda. Tylko stój tam. Żegnaj swoją lubę.
Wiedz, na miesiąc wyruszamy. A nadchodzi zima.
Która nieraz tam w Sudetach, kawalkadę wstrzyma.

80

Wiem już o tym, będę czekał. Dzięki ci, mój druhu.
I popędził do dziewczyny, która w szóstym dachu.
Po nim to są już człapaki. Kazio, łap toboły.
W rzemień po dwa łącz pakunki, wrzucimy na grzbiety.

Przemyk też jest. Ciężkie juki wnet są na człapakach.
Kiedy Borek stawi się tu, pomoc mam tu w bratach.
Tak pomyślał sobie Radek. Borek trzymał uzdę,
Gdy wsiadała Sławka zgrabnie. To stwarzało groźbę.

Jednak ona jako chłopak zarzuciła nóżkę
I usiadła na kulbace, jakby na poduszce.
Jedziemy, bracia w wielką misję, daleko, do Lipska.
Z chat wylazły widząc odjazd sąsiednie ludziska.

Z boku z rynku hymn jest słychać, śpiewy miłosierdzia.
Są pobożne, tchną miłością. Śpiewa nawet władza.
Co niektórzy wznieśli ręce, ku chmurom, obłokom,
Skąd to deszcze zbawne leją na wody potokom.

Łada, Leli i Poleli
Ludzkie ciała oni mieli
Ludy były w ich obronie
A pioruny jako bronie.

81

Leli martwy, Polel żywy.
Umarł jako brat prawdziwy.
Uniesieni gdzieś w obłoki
Z chmur splatają swoje loki.

Misja jednak już podąża w krainę Chudziców,
Przed młódzią, która jest w grupie, punkt jeden jest stawian.
Ugodę, nawet przymierze. Albo jej początki.
By zaczątkiem tkania były, jak nici u prządki.

Pierwszy Radek, za nim bracia. a Sławka na końcu.
Za nią człapak jest na lince, cugle w dużym palcu.
Podjechali już pod bramę. Jaksa wciąż przy Radku.
Wypytuje go o cele, nie patrzy kto z boku.

Odjechali stępa sążeń, Radek ruszył truchtem.
Nikomu jeszcze nie zdradził, jakim dążą szlakiem.
Wszystko w głowie se ułożył od wizyty Dobka.
Zrobi tak jak pierwsza myśl jest. Basta więc i kropka.

Znowu stępa, bo luzaki z ciężarem ustają,
Boki widać są obite, dech ochrypły mają.
Do niczego są szkapiny, a to się zziajały.!
Widać dawno one w orce roboty nie miały.

82

W dwa dni Drezno widać w dali. Potężne grodzisko.
Tę potęgę można stwierdzić i jest bardzo blisko.
Murowane tu są bramy, piętrowe z tarasem,
Wiecznie stoi tam stróż z trąbą, budzi gród hałasem.

Ale w dzień to tylko patrzy, wjazd do grodu wolny.
Co innego obce wojsko, on wówczas gra hymny.
Po swojemu i bez związku. Trąbi, aby trąbić.
Wówczas bramę się zamyka, bo tak mają robić.

Kilka koni więc wjechało i szuka gospody.
Długo będziesz? Pyta karczmarz. Ja dla jednej doby.
Jest sześć osób, dziewięć koni, spiża i posiłki.
Konie postaw na podwórcu, wezmą je pachołki.

Miejsce spania ten wam wskaże, wskazał na kuchcika.
I to wszystko. Na wieczerzę tutaj gra muzyka.
Za monetę jeno grają, inaczej się nudzą.
Brzęk jej słyszą? No to z miejsca jakoby się budzą.

Dzięki wam za te wieści. Gdzie można się obmyć?
Na podwórcu, beczka z wodą, w misę wodę toczyć.
Co z posiłkiem? On jest zawsze. Cielęcina, baran.
Jest i zupa krupnik z mięsem. Stoi pełny sagan.

83

Zaraz przyjdziemy, chcemy razem, będzie to możliwe?
Oczywiście, ławę sprzątnę, dużej to połowę.
Radek zabrał swoją piątkę, najpierw do miednicy.
Sławka pierwsza się obmyła, poszła do świetlicy.

Posiłek ciepły i smaczny. Lecz nie było grania.
Bo zdrożeni byli bardzo, poszli spać do rana.
W jednej izbie, w innym łożu, Sławka leży w słomie.
Tak by chciała, i tak myśli: kiedy będziesz przy mnie?

Kiedy przyjdzie taka chwila? Że w własnej zagrodzie,
Będą sami na alkierzu bajać o urodzie.
Radek taki jest przystojny. Dziewczęta mrugały,
Gdy przechodził blisko płotu. Jego tylko chciały.

Gdzie to będzie przystań nasza? Gdzie są te połacie?
Może wy kochane Wije, takie miejsce znacie?
Tak zasnęła umęczona i jazdą i strachem.
Tu zasnęła , lecz narazie, to pod obcym dachem.

Po porannym już posiłku, Radek prosi Jaksę,
By po mieście z nim pochodził. Idą ręka w rękę.
Wiesz ty, Jaksa, czemu Sławka jest tu teraz z nami?
A pojęcia wcale nie mam. Lepiej z rodzicami.

84

Ja porwałem Sławkę z grodu. Porwałeś? Nie żartuj?
Komes zmówił się z Samonem. Chwilę teraz postój.
Chcieli ją na ósmą żonę wieczorem zagarnąć.
Kiedy wszystko hałasuje, od ognia ją zdjąć.

Komes wysłał mnie więc w misje, abym nie przeszkadzał.
Kiedy Sławkę już związaną będzie w wóz ładował.
Co ty mówisz? Czy to prawda? Święta prawda, druhu.
Chwilę stali patrząc w oczy. Stali tak bez ruchu.

Ja nie jadę już do Lipska. Wracam ja za Odrę.
Gdzie polany są kłosowe i gdzie chabry modre.
Ty decyduj ,czy chcesz jechać? Wracasz do Klatowy?
Daj mi kilka godzin czasu. Czy masz umysł zdrowy?

Jestem zgodny, poczekamy. Trudno wybrać drogę.
Jeśli ze mną pójdziesz dalej, to chwile ubogie.
W Klatowym już izby świeże. Jest także rodzina.
A tu ze mną, niewiadoma? Kłopot się zaczyna.

Tu w tym grodzie, tu w Drażdanach, ostatnie lub wieczne,
Jest spotkanie nasze, druhu. Losy niebezpieczne.
Może pościg już zaczęty? Gdy chwycą ubiją.
A zbiegowie są bezpieczni, jak się dobrze skryją.

85

Szli tak sobie rozmawiając, aż wyszli przed bramę.
Wtem u góry na tarasie, larum trąbą grane.
Może pościg, rzecze Radek? Nie, tuman jest widać.
Z Chociboża to jest trasa. Bydło muszą gnać.

Najpierw konie, potem bydło, na bydlęciu włóki.
W tumanie za bydłem wozy i ludzi potoki.
Chłopcy podeszli do tłumu, spytali jednego.
Skąd idziecie? Z Sulęcina. Do Grodu nowego!

Więc do Susic?! Tak, a skąd wiesz? Bo ja od Klatowy.
Co tu robisz? Jadę w misję. Dobrze idziem? Tak , na Mosty.
Pojechali konni dalej, a tłumy wciąż idą.
Są liczniejsi niż z Lubiąża, a idą ze swadą.

Idę z nimi mówi Jaksa. Wybacz, przyjacielu.
To weź konia. Niech zostanie. Tutaj ludzi wielu.
Przystanę ja do tej grupy i zratuję głowę.
Wszak w Klatowym, to od razu, ubić mnie gotowe.

No to żegnaj, przyjacielu! Byłeś towarzyszem.
Scałowali swe policzki. On się zmieszał z tłumem.
Radek wrócił do gospody i mówi od razu:
Jaksa przystał do Sulęcin. Poszedł obok wozu.

86

Radek, damy sobie radę? Nie za mało to nas?
Odezwała się tu Sławka. Ruszać nam już czas.
Ja uciekam razem z tobą. Mam już tylko braci.
Gdy Władyka nas zachwyci, to wszystkich wytraci.

A ty pójdziesz do haremu, jako ta Sabinka,
Co to w pieśniach barda siedzi, porwana dziewczynka.
Kiedy po nich kurz opadnie ruszamy w Słubice.
Ale o tym sza kochana. Trzymaj tajemnice.

Sławka to była posłuszna. W Radku zakochana.
I na jego tu dążenia, całkowice zdana.
Czemu Jaksa nie wziął konia? On zmieszał się z tłumem.
Chce pozostać między nimi. Zrobił to z rozumem.

Już nie wraca do Klatowy. Życie swoje zmienia.
Całkowicie, bo przystaje do Sucic plemienia.
Nic nie dałeś mu na drogę? Nie miałem przy sobie.
Ale kiedyś spłacę dług ten , lecz w odległej dobie.

Tu zamyślił się młodzieniec. Czy rapt to zagłada?
Moich trzech braci, narzeczonej? Będzie co da Łada.
Idę spłacić gospodarza, wy ładujcie sakwy.
Za godzinę wyruszamy. Na zielone trawki..

87

Ilem winien, gospodarzu? Ruszam za godzinę.
Karczmarz myślał, liczył chwilę, miał poważną minę.
Wystarczą cztery dukaty, ale bite w złocie.
Bo to inne tyle warte, co te kołki w płocie.

Te pieniądze dał mi Komes. Pomyślał tu Radek.
Jego złotem ja zapłacę. Zasady upadek.
Uciekinier nie ma zasad. On ratuje życie.
Tak szeptało bóstwo Wije do ucha mu skrycie.

Przyszedł Borek. Już gotowe. Konie są przy studni.
Nie głęboko, ale westchnął, to tam w środku dudni.
Sławka ubrana po męsku. Patrzy w oczy Radka.
Czy ruszamy? Pyta wzrokiem. Serce mam za świadka.

Jam gotowa, mówią oczy. Ty tu ton nadajesz.
W którą stronę? Nieme oczy. Po oczach poznajesz?
Odjazd , pada krótkie słowo. Na koń! Na zdar! Odra!
Ruszył z izby na podwórce. Przyszłość albo kara!

Ruszył pierwszy, za nim Sławka. Trzej bracia za nimi.
Tuż za bramą skręcił w lewo, na Chocibuż, końmi.
Uchodzę ze Sławką swoją. Nie dam cię nikomu.
Odmówiłem ja królowi! W drogę! Nie mam domu!

88

Zmylę pościg! Zatrę ślady! Tyś nie odaliska!
Obejrzał się na dziewczynę, uroda z niej tryska.
Nie widzi też przygnębienia. A więc, naprzód! Jazda!
Jeśli trzeba to na północ, gdzie największa gwiazda!

Szkoda, że nie można truchtem. W jukach jest żelazo.
To zdobyczne na tych Frankach. Nawet tego dużo.
Każdy pościg go dogoni! Zmylę tropiciela.
Niech no tylko bród na rzece, a pójdę w kąpiele.

Na Lubiążu były tratwy, proste pnie sosnowe.
Na nich przewożono siano, gdy chłody zimowe.
Przewożono nawet bydło na wyspy w turzyce.
Dla wygody, bez pastucha. Niczyje dzielnice.

Na wygonach było ciasno. Nie raz był krzyk babki.
Że krowina głodna przyszła. Że tam jeno placki.
Korzystano więc z odległych pastwisk, ale luźnych.
Cielaki tam dorastały, do rozmiarów dużych.

Gdyby tratwę tak zbudować, spłynąć rzeką nieco.
Toby ślady zaginęły.Trza nam płynąć nocą.
Dobry pomysł, no i pierwszy, to zawsze najlepszy.
Milczy o tym. Zadumany. Nie raz cugle ruszy.

89

Jakby chciał żwawo dojechać, najlepiej do Odry.
Naścinać sosen czterdzieści. Tak jak robią bobry.
On do tego to ma piłę, toporem ociosa.
No, a konie zrobią zrywkę, zniknę ja im z nosa.

Dobry bród to jest w Słubicach. Dla koni głęboko.
Trzeba wcześniej wejść do rzeki, to płytsze koryto.
Tratwą zjechać blisko Słubic. Wyjść na prawą stronę,
Przedzierać się wciąż do wschodu, aby w drogi polne.

Z drogi polnej, to do traktu jako ludzie znikąd.
Tak, tak zrobię, droga Sławko. Tak wykluczam błąd.
Lecz narazie na Chociebuż. Stępa, ciągle stępa.
Bierzmy trasę jak dębinę siekiera zbyt tępa.

Żółty metal trzeba klepać, pniaka ścina się dzień,
Na luzakach coś mam skryte, łatwo wchodzi w pień.
To jest zdobycz! Łup wojenny. Udana wyprawa.
Może więcej też by było, gdyby nie ma Sława.

Ktoś tu dostrzegł jej urodę i zachciał jej ciała.
Ale dla mnie ona bóstwem! Ona moja! Cała!
I tak teraz dążę w drogę, daleką nieznaną.
Szukam miejsca, gdzie kaczeńce jako słonko płoną

90

Trop trza zgubić. Tratwę zrobić. A po co mi tratwa?
To wystarczy w strumień wjechać. Tu zmyłka jest łatwa.
Naprzód, bracia! Jest Chociebuż. Poszukać gospody.
Trzeba przespać się spokojnie. Zaspokoić głody.

Gdy już Odrę brodem przeszli, odetchnęli z ulgą.
To już Polan są dziedziny. Jadą drogą polną.
Pomijali małe wiki. Nie chcieli języka.
Tury pasły się spętane, nieraz cielę bryka.

Borek, który jechał przodem, krzyknął: widać gródek!
Jestem ciekaw, czy zobaczę ja tam kilka młódek?
Tęskno jemu do niewiasty. Już miesiąc w podróży.
I siedzenie wciąż w kulbace, jakoś dziś nie służy.

Jaki to gród? Ano Warka, odpowiada strażnik.
Do Władyki wasza prowadź, pamięci masz zanik?
Żaden zanik, jego nie ma. Jest na polowaniu.
Do wiki jest zakaz wstępu. Rozłóż się na błoniu.

Z polowania kiedy wróci? Jutro, lub pojutrze.
A czy mogę ogień palić, aby upiec placki?
Kamień, o, tam, ślady ognia. Rozmyte przez burze.
Tam i kamień dobry leży. Są drągi na chatki.

91

A spokojne tu są noce, zło ludzi nachodzi?
Nie pamiętam tu napadu. Złych w jamach się głodzi.
Komes mocną garścią trzyma, chyba, że odyńce.
Nieraz straszy już śpiącego, czochra się na lince.

Nieraz ryje, nieraz chrząka, kłapie zębiskami,
Szuka czegoś i się kręci pomiędzy linkami.
Trzeba za tym konie spętać, warować przy ogniu.
A poza tym nic innego. Wypoczywać w łożu.

Dzięki wam za te nauki, rozkładam swe juki.
Będę czekał na komesa. Jakie on ma znaki?
Wszebór z ojca i pradziada. Trochę już leciwy.
Ale stateczny to władca, no i sprawiedliwy.

Radek stanął swoją grupą przy kilku kamieniach,
Przemyk, Kazio, wio, po chrusty, a na swoich koniach.
Rzemieniem nawiązać pęki, może być grubizna.
Nie wiadomo na jak długo ma wystarczyć do dnia.

Kazio, pyta, z gołą ręką? Tak, żadnych nowości.
Bo to zgubę nam przyniesie i łamanie kości.
Ani słowa, co jest w torbach. Jesteśmy wśród obcych.
Kazio zgodnie skinął głową. Topór w torbach ciężki.

92

Najpierw zdjąć wszystko z luzaków i spętać zwierzynę.
Borek, gdzie ty się tam gapisz? Ja widzę dziewczynę.
Jedna, druga, dzbany niosą, chyba do Pilicy?
Ale one tylko w skórach, brakuje spódnicy.

Borek, nie czas na zerkanie, trza szałas zbudować.
Potrzebna jest drągowina, torby tam trza schować.
Ruszaj sie no, mój braciszku, zmiotę palenisko.
Trza odrzucić precz te gnaty, gnaj też po chruścisko.

Bracia w gąszcze pojechali. Radek sprząta w koło.
Sławka misę już wyciera, nuci coś wesoło.
Do misy wsypuje mąkę i chce trochę wody,
Ale patrzy, a od wiki idą liczne ludy.

A co znowu? Będą goście? A może ciekawscy?
Radek, wody z worka nalej. Zważaj na tłumoki.
O , już chłopców z chrustem widzę, uszykuj krzesiwo.
Widzisz, obce tu nadchodzą, trawę pal a żywo.

Z pozdrowieniem Łady przyszliśmy. Skąd ona prowadzi?
Z wielkiej bitwy, co z Frankami. Tak się witać godzi.
Też chwalimy Matkę Ładę i jej oba syny.
Czekamy tu na Komesa. Brak nam soli krzyny.

93

Da się zrobić, mówi jeden. Chłopak to przyniesie.
I tu zwrócił się do malca: hulaj, żywo przecie.
Chłopak pobiegł w stronę domu, tak na jednej nodze.
A tym czasem w krąg stanęli, ci od wiki ludzie.

Ten, co chłopca popchnął w wiki, rzecze delikatnie:
U nas żupan, tak się mówi. Komes obce składnie.
Lepiej mówić zrazu Żupan, bo będą obrazy.
Wszebór godnie głowę nosi, nie chce gdy ktoś kadzi.

Ja nie kadzę, u nas takoż , żupan rządzi w grodzie.
Ale Komes to od wojny przylgnęło statecznie.
Tam komesów padło wielu. Mieli dziwne stroje.
A w żupanie, za plecami, cieć trzymał mu zbroje.

Bo gdy Komes chce już walczyć, no to ją nakłada.
My zmietliśmy ich impetem, wybiliśmy stada.
Nie zdążyli wdziać żelastwa. Zrobiliśmy tam pryz.
Nagie trupy konie zniosły do głębokich nisz.

Dużo padło? Były wały, były kupy w górę.
Osaczeni się cisnęli, do środka, a w porę.
Byli cięci i gnieceni jak ciasto na stole.
Ci najwyżej, to najpóźniej , ginęli w swej chwale.

94

Wywołując bóstwa swoje: Chryste! Lub Maryjo!
Wsadzaliśmy im oszczepy, prosto w same ryje.
Obrażali swym okrzykiem Dadżboga i Wije!
Bo to każdy nasz wojownik ich woła, gdy żyje.

No, a naszych dużo padło? Oj wiele, oj wiele.
Po kożuchach ich odróżnisz. Kopyta tam zmielą.
Naszych jednak to oddzielnie w stosy układano.
Chrust w pękach nanoszono, wszystko podpalono.

A na koniec, no to ziemię noszono w kobiałce,
I nakryto przed ptakami, dość grubo, na palce.
Były modły? Dziękczynienia? Tego nie wiem, odjechałem.
Od Żupana, tak po cichu polecenie miałem.

Zostawiłeś nową ziemię? Te nowe obszary?
Tak to prawda, całe plemię dostało nadziały.
Mnie przestraszył widok trupów. Pocięte, zdeptane.
Jak tu orać krew zmieszaną? W snach będzie widziana.

Odstąpiłem. Miałem zgodę i prawo do pryzy.
To już księżyc jestem w drodze, a w sumieniu luzy.
Tak to sobie rozmawiali przy ognisku męże.
Bo kobiety to słuchały, mając oczy duże.

95

Ze zdziwienia i ze strachu. To naoczny mówi!
Nigdy tego nie widzieli. Ciekawe, co powie?
Ale Radek jadł już placek, podpłomykiem zwany.
Sławka ciągle lała ciasto, placek nowy dany.

Po wieczerzy chrust rzucono, zakryto nim głaza.
To wabiło ludzi z grodu i żabę i płaza.
Brak jest wiatru, jest duchota i cisza, i cisza.
Więc pieśń pierwsza w ustach ludzkich swobodnie zawisa.

Pieśń wpierw pieją tu kobiety, chłopy pomrukują.
A to znaczy popierają i głos swój szykują.
No bo później przyjdzie pora na męskie śpiewanie.
Niech kobiety najpierw swoje. Są w nich piękne łanie.

Borek grubsze drągowiny dorzucił w ognisko.
Bracia razem już usiedli. Sławka bardzo blisko.
Tak słuchają pierwszej pieśni, jest dla nich nieznana.
Byli goścmi tu w terenie. Ichna pieśń jest piana.

Więc dziewczęta i niewiasty, większość z podegrodzia.
Coraz głośniej dumkę ciągną. Tematem są łodzie.
Dziadek krzepki i dziewczyna, i tęsknota życia.
Zespolone to tematy. Pieśń usta zachwyca.

96

Przyszedł chłopak do dziewczyny
Z gałązką jedliny
I nad brzegiem stawu wody
Szli w taneczne korowody.

Te dwa młode, te dwa ciała,
Cała wiki oklaskała.
Chłopak bił nogą hołubce,
Tym się chwalił swojej Lubce.

Młodzi chłopcy robią susy, przez ogień wysoki.
A z okrzykiem, bo wysokie bywają ich skoki.
Pełno śmiechu i zabawy, kto lepszy, kto wyżej?
Kto tu bardziej jest zuchwały, jako młody chyży?

To zabawa jest powszechna, zawsze taka bywa.
Poza grodem. gdy ognisko i gdy sucha niwa.
Wówczas nawet jest fujarka i bęben ze skóry.
Aż w głąb boru uciekają wystraszone tury.

Bydlęta udomowione, lecz nie znoszą gwaru.
Ani ognia, ani dymu i ogniska żaru.
Rano znowu tu podejdą, same tu, do pola,
Kobiety nadoją mleka, dla cieląt swawola.

97

Zdarzyło się w noc Kupały
Że niewiasty pieszczot chciały.
Dziadek prosi więc o łodkę,
A niej jakąś piękną młódkę.

Chce wyjechać na łowisko.
W ręce trzyma już wędzisko.
Zatarł ręce, że ma zgodę,
Bo obmaca dziewczę młode.

Lecz wiaterek,że był wschodni,
Więc czółenko precz od bodni
W przestwór siny,
Na głębiny.

To czółenko ma przecieki.
Woda wchłania ich na wieki.
Woda łączy i jednoczy
Na głębinie w wiecznej nocy.

To już koniec jest tych śpiewów. Zeszło tu się pole.
Sorok ludu do zabawy, by czas spędzić mile.
Chcą przybyszów tym zabawić, przyśpiewką im znaną.
Niech słuchają przy ognisku i przed grodu bramą.

98

Na bój ostatni
Naród bratni
Podąża tuż za drużyną
W trakt szeroki, tą ścieżyną.

Komes przodem
Przed narodem
Ruszył wczora w oszczep zbrojny.
Władyk sławny, Władyk hojny.

Idźmy z tobą
Z chlebem ,z wodą.
Na zwyciężenie
Lub zatracenie.

To zaśpiewał Radek z braćmi. To pieśń od Samona.
Szły drużyny z Sulęcina, na nowe do zgona.
Na bój wielki, a nieznany, by wesprzeć Morawy.
Po ziemię obiecaną, dla zdobycia sławy.

Poszły rody za Władyką, plemiona i pola.
Szły śpiewnie i z ochotą. Górą sokół hula.
Wypatruje zdziwion wielce. Brakuje padliny.
Oni idą i śpiewają, dzieci i dziewczyny.

99

Czemu się wzbraniasz, czemu motylko?
Ja chcę całować, całować tylko
Całować wargi koloru wiśni,
Może się kiedyś po latach przyśni.

Ten pocałunek. Dzień w słońu skąpany.
Co rano śpiewem przez ptaków witany
Twe usta ciepłe, rzęs śpiewne mruganie
Patrz, wokół łąka, cykad wciąż granie.

Już cię całuję, barwna motylko
Jakaś ty słodka! Trwaj, trwaj , ty chwilko.
Z tobą ja pragnę, z tobą do nocy,
Aż dzień zagaśnie, ściemnieją oczy.

Zaśpiewała to staruszka, już bezzębna prawie.
Usiadła nogi krzyżując , ot, tak na murawie.
W ręku miała kłos tymotki, a kożuch barani.
Stopy długie, ubrudzone, włos sianem splątany.

Był liryczny, a łagodny, tak miły dla ucha.
To też każdy zaciął usta i tak chętnie słucha.
A była im babcia znana, co podczas wesela,
Im śpiewała przez wieczory, znała pieśni wiele.

100

W białe dzwoneczki lanuszka dzwoni,
Kiedy jelonek łani się skłoni.
Bo ta zrodziła dzieło ich życia,
Które spogląda dziwnie z ukrycia.

Tymotka kryła i cień dawała.
Dzieło tam spało, nocą zaś ssało
Setka koników, ciągle coś grało
Jelonek odbiegł, gdzie wiatrem wiało.

Biała lanuszka w dzwoneczki dzwoni,
Aż się jelonek łani ukłoni,
Bo to w wiklinie i cieniu kostrzewy
Schowane małe, przed okiem sowy.

Znów dorzucił Borek kłody, skry prysły wysoko.
Jaskółki gdzieś jeszcze słychać, ale to daleko.
Szarówka już następuje, ognisko wyraźne.
No, a śpiewy coraz częstsze i są nawet głośne.

To blask ognia jest zachętą i swoboda bycia.
A gdy wieczór jest pogodny to i chęć do życia.
Śmielej, chętniej, nieraz solo dziewczę coś zanuci.
Ogień płonie, gdy przygaśnie, Borek szczapę rzuci.

101

W mej duszy śpiewa .
A zapach bzu
Twego loku
Wiaterek zrywa.

Przytul policzki,
Tak bez słów,
Aż zgaśnie nów
W me warkoczyki.

Sławka słucha tej staruszki, Przydatna by była.
Czy by poszła? Czy samotna? A czy nie jest chciwa.?
Zagaduje Sławka babę, co to blisko siedzi.
A ta śpiewka, co za jedna? Lubią ją sąsiedzi?

Uwielbiają, to Mirucha. Dadzą chleba kromkę.
Jest samotna. Cały dzionek obsiaduje sionkę.
Nieraz dzieci przypilnuje, zamiecie też przyzbę.
Dzieci chmara za nią goni, wszystkie dla niej lube.

Nie choruje? Ale gdzie tam. Gdy zaśnie, to chrapie.
A to znaczy dobrze trawi, kęs chleba ma w łapie.
Jej obawa to brak chleba, ma braki surowca,
To też żyje ci z daniny, placka lub razowca.

102

Sławka w myśl to notowała. Postanawia sobie.
Od Żupana trza mieć zgodę. Śpiewać będą obie.
Do gliniaka i do grobu. Na dole , niedole.
Z tych tu wszystkich, to Miruchę do pomocy wolę.

Wierw założym na caliżnie, ku chwale potomnych.
Babunia będzie ostoją. Do żadnych prac polnych.
Jeno izba, jeno dzieci, pilnowanie żaru.
Co też Radek na to powie, że ja biorę starą?

Jednak wezmę. Bez pomocy, to ja nie dam rady.
Czterech chłopów do oprania, no, a Borek młody?
Okiem strzyże w stronę młódki, kto wie, co będzie?
Może ona, gdy stąd, ruszy na koniu zasiędzie.

Nuci sobie Sławka pieśni, wspólnie nieraz śpiewa.
A jej myśli według wzroku w następstwa odziewa.
Czy się sprawdzą? A bogdaj tam. Będzie, jako będzie.
Nic nie powiem, jeśli młódka przy Borku zasiędzie.

Mrok nastawał, więc grodowi już się rozchodzili.
Sławka wzrokiem ich prowadzi. Ludzie mili byli.
Radek mówi już do Borka, konie bliżej ognia.
Jeden z nas będzie na straży, a teraz aż do dnia.

103

Który pierwszy, który drugi? A kto do koguta?
Słucham, bracia, wybierajcie, tu zbędna dysputa?
Więc ja pierwszy, rzecze Borek, póki myśl jest czysta.
I już siada przy ognisku, melodyjkę śwista.

Przemyk, Kazio, więc po konie, zgonili je blisko.
Aby żar się dłużej trzymał, obsypał ognisko.
Radek blisko Sławki leży, Kazik przy Przemyku.
Już zasnęli wszyscy tutaj. Nie słyszą sów krzyku.

Jeden Borek by nie zasnąć, wstał i się przechadza.
Myśli o tym, czy on kiedyś, to też będzie władza.
Gród założyć, spłodzić synów, wielu mieć rycerzy.
Może to i osiągalne. Sam w to mocno wierzy.

Wśród grodowych co tu byli, była piękna dziewka.
Kosy długie, szczupła taka, taka jakby służka.
Może Radek to załatwi i kupi ją dla mnie?
Jak to kupi? Źle to myślę. Oj, Borku, nieładnie!

Jutro jednak ja spróbuję, czy by chciała ze mną
W drogę ruszyć, hen przed siebie, strumieniem i łąką.
Lecz bez Radka nie da rady. Oczy miała skromne.
Czy widziałem kiedyś taką? Ja tego nie pomnę.

104

Oddalił się od ogniska, sprawdza cienie koni.
Przykucnął koło tobołów, w których pełno broni.
Zliczył konie, jest w porządku. Twarzą jest do grodu.
Tam jest cisza. Brak światełek. Czy tam nie ma ludu?

Tam nie wolno palić światła, takoż było u nas.
Stróża zawsze głosił nocą. Gasić ognie już czas!
Opornego zaraz rano, za to ciężka wróżba!
Skorzeń był do powąchania, albo dwa dni głodu.

Znowu wstał i w koło patrzy. Konie stoją w stadzie.
Przy tobołach, kępie chrustu. Rękę w grzywę kładzie.
Podrapał, pogłaskał szyj., Dobre , dobre gniade.
Ja z lubością i dziękczynnie, tutaj rękę kładę.

Znów obejrzał w koło błonie, jest cisza bez cieni.
Księżyc schował się za chmury, za chmurą się leni.
Chmur to chyba i przybywa, a czy będzie padać?
Oj, ty Borek myślisz głośno. Nie, więc przestań gadać.

To już północ? Zbudzę Kazia. On potrzyma wartę.
Chyba trochę sobie pospał. Mam podeszwy zdarte.
Jutro trzeba skórą podszyć. Szarpnął Kazia ramię.
Wstawaj, brachu, idź pilnować, ty weź czaty za mnie.

105

Kazio wstał, zapytał jeno, było coś dziwnego?
Nie, jest cisza, może chłodno. Postoisz niedługo.
Kazio odszedł. Borek zasnął. Gdy zorza jaśniała
Z mroków nocy , okolica już widoczna cała.

Śpiew go zbudził, ktoś coś nucił. Nie chciał, ale słyszał.
Ten, co śpiewał, to jakoby od wysiłku dyszał.
Chyba Radek. Lecz co robi? A niech ta, jam senny.
Ale słyszał mimo woli, ktoś nie zamknął gęby.

Ale to nie ta
Była kobieta.
Chociaż krasiwa,
To nie ta bywa.

Ktoś ją podstawił,
Wepchnął w komorę.
W skórze zostawił
To ciało gołe.

Co miałem robić,
Zrobiłem swoje.
Teraz Dziewanny
Kary się boję.

106

Chyba Radek. Chyba to on. Tak z rana zajęty?
A ja przecież nie wyspany. Jeszcze trochę senny.
Zwalił z siebie ciężki kożuch. Radku, co ty robisz?
Żupan przybył. Mam spotkanie. Widzę, że się dziwisz?

Słuchaj, Radku, słuchaj , bracie. Ja chciałbym dziewczynę.
Pogadaj ty zaś z Żupanem, a chociażby krzynę.
Powiedz, raczej pogadamy. Ja tam sam nie pójdę.
Razem idziemy we dwoje. Zapędy twe chude.

Chcę, by miejsce nam wyznaczył. Określił daninę.
Sam nie pójdę , bo się boję. Chcę nabyć dziedzinę.
Podarunek mam dla niego. Szukam tego teraz,
Jakoś jednak nie znajduję. Znów sakwę rozwiera.

Czego szukasz, pyta Borek? Taki miecz błyszczący.
Jest w tej torbie, a na spodzie. Dzień będzie chłodniejszy.
Pójdę ja umyć gębulę, rzekł Borek i poszedł.
Więc w południe jest widzenie.Jak się dziewka zowie?

Tu przystanął. Nie wie nawet. O którą ma prosić?
Trawa z rana była mokra. Ranek zaczął rosić.
Jak to zrobić? Zmył policzki. Otrząsnął swe palce.
Tu pomyślał, dziewka ładna, pomysł w dwa zakalce.

107

Jeżeli nas nie osadzi? Najpierw sprawy Radka.
Później prośbę wystosować. Bo może być wpadka.
Nie wiadomo. co za człowiek. Może groźny tyran?
Niech sam Radek najpierw gada. Rozmowa dwóch Polan.

Ja się będę przysłuchiwać. Jak trzeba zostanę.
Oj, ponętne ma te oczy. Tak krótko widziane.
Wrócił zrazu do ogniska. Na którą od gońca?
Tak zapytał. A brat odparł. O zenicie słońca.

Krzątali się do południa. Już idą do grodu.
Radek mówi, niskie skłony, my z niskiego rodu.
Dobrze, dobrze, ja po tobie, jesteś moim wzorem.
Abym jeno nie narzekał ja dzisiaj wieczorem.

Pod pachą już Radek trzymał, w całun owinięty,
Miecz błyszczący w pochwie skórzanej, nie przypięty.
Nikt nie wiedział, co on niesie. Wędzone węgorze?
Może badyl słonecznika? Na piszczel za duże?

Na fujarkę to za długie, w płótnie zawiniątko.
Mało kto zwracał uwagę, lecz małe dziewczątko,
Które z chaty poprzez szparę, w odrzwia uchylone
Oko jedno tam wsadziło, miała liczko płone.

108

Ona dwóch braci zoczyla, a ciekawa wielce,
Gdzie też idą? No i po co? Czuła, palą lice.
Oni przeszli. Do Żupana. Czekał na nich w sali.
Kiedy weszli, widzą biedę. Chwilkę małą stali.

Radek zaczął od ukłonów, tak jak zwyczaj kazał.
No, a potem to regułkę swego rodu gadał.
Niech tu będzie pochwalona Łada i synowie.
Oraz dziady protoplaści i nasi ojcowie.

Myśmy przyszli do Żupana z prośbą, by się tu osiedlić.
Tam gdzie władzę swoją dzierży, gniazdo nowe uwić.
Żupan chwilę milczał jeno. A skąd wy jesteśta?
My z Lubiąża, które puste, pusta nasza chata.

Czemu pusta? Plemię całe przemieszczono w Czechy.
Nadano tam ziemię nową i nowe sadyby.
Co się stało? Czy wygnanie? Nie, raczej nadanie.
W odsiecz poszliśmy szybkim marszem. Pobici Germanie.

Kto to nadał? A król Samon. Słowian wielki Żupan.
Nie słyszałem, to w Morawach? Od zwycięstwa nadań.
Najpierw pobił on Chazarów, przegonił z krainy.
Wdzięczność ludzi go wyniosła. On nadał dziedziny.

109

Chętnie, chętnie ja posłucham waszych opowieści.
Więc zapraszam na posiłek. Mirka mamy gości.
Mirka weszła cała w wełnach. Co podać spytała?
Daj trzy stołki, stół i jadło, ot biesiada cała.

Pacholęta wpierw stół wnieśli, łykiem powiązany.
Aże kiwał się okropnie wsparli go o ściany.
Stołki zaś, no to krzyżaki, siedzenia ze skóry.
Po kożuchu zrazu widać, że niedzwiedź był bury.

Stół sypany zaś był piachem, a na wierzchu skóra,
Można było kubki stawiać i drewniane misy.
Jadło to było wędzone. Spalona purpura.
Kapały więc krople tłuszczu z baraniej półtuszy.

Przy posiłku Radek prawił, jak śpiesznym pochodem,
Parli w bitwę za Samonem, który poszedł przodem.
Gdy dotarli, to się cięto, więc w bok uderzyli,
W dwa tysiące zgnanych koni. No i zwyciężyli.

Dużo padło tam Germanów? Zapytał się Żupan.
Nikt nie uszedł.Ścieliśmy ich dzidą, rohatyną.
Tylko kruki spoglądały, jak to Niemce giną.
Wszystko legło, cały zastęp, do jednego schlastan.

110

Dadżbóg zesłał nam zwycięstwo. U nich jakie Bogi?
Różnie mówią. To nie jasne. Ja słyszałem Chryste!
Inni słyszeli: Walkiria! To Walkirii sługi.
Wiary byli różnorodnej, to jest oczywiste.

Tak i u nas pośród Słowian, Żupan rzecze cicho.
My Ledę chwalimy tu ciągle. Lecz od gór jest echo,
Że inaczej już się święci. A to wpływ Morawian.
Którzy Kraków chcą zagarnąć, pomoc dając w zamian.

Z tego to im nic nie wyjdzie, Radek w słowo wpada.
Słyszałem ja różne rzeczy, słowna była zwada.
I w gospodach i na trakcie, a nawet po bitwie,
Kto sukcesy dał nad Frankiem. Różnie Bóg się zowie.

Lecz u Słowian jest jednaki, różnie nazywany,
I dlatego są rozmowy, ale bez nagany.
My w Lubiążu modły Ładzie śpiewem odmawialiśmy.
Lecz i innym w różnym czasie tak cześć oddawaliśmy.

Żupan rzecze: Leda u nas, a także synowie,
W pierwszym miejscu stoją zawsze. Niech Żupan opowie.
Wtrąca słowo swoje Borek. Wy tu przecież bliżej
Tych wypadków wedle Gopła.Tej historii bożej.

111

Tyle, co wiem , to opowiem.Dość stare to dzieje.
Jednak wspomnieć to należy, bo wiatr morawieje.
Trochę inny, trochę obcy. Samona bojary,
To to wiemy, iż przepędził pazerne Chazary.

Kiedyś byli też tam inne, tam ciemiężyciele,
Sto lat temu i pół wieku z Attyllą na czele.
Na Rzym ruszył znów Attylla, a z nim Lech z Krakowa.
Tam się dostał do niewoli. Myślą ścięta głowa.

Lecz on wrócił, był staruszkiem. Pół wieku był rabem.
Opanował Kraków słowem, no i całym stadem.
Ludzie jednak widzą. Leszek, dziwne ma obrzędy.
Odwrócili się od niego. Nie chcieli tej grzędy.

On opornych zaczął dusić. On nie wszystkich zdołał.
Na Kruszwicy są opory. Popleczników zwołał.
Tam się schował Żupan Derwid, a razem z rodziną.
Miał dwie córki i dwóch synów. Tam oni zasłyną.

Lech swych pieszych wysłał tratwą, aż do ujścia tej Brdy.
Poczym pieszo nad jeziora, oni szparko poszli.
Lech zaś lądem w tysiąc koni nad brzegiem Utraty,
Zbrojny w runki i sulice, omijając chaty.

112

Gnał i nocą, aż mu Luna, Gopło oświetliła.
Wówczas czekał tam na pieszych, aby większa siła.
Gdy nadeszli przemoknięci, ustalono plany.
Uderzyli skoro świtem. Opór był złamany.

Derwid więc został pojmany. Z Łysej Góry byli.
Wszystkich naraz ludzie Lecha w łapy zachwycili.
Leli bronił się dość długo, Polel go wspomagał.
A za nimi ich dwie siostry, runką obcych macał.

O świętości tych bliźniaków to nic nie świadczyło,
Ale później, gdy ginęli, to świętością biło.
Słucham ja wszystko uważnie, wtrącił słowo Radek.
Coś tam nieraz o tym wspomniał nieżyjący dziadek.

A więc Żupan mówił dalej, no, bo miał słuchaczy.
A mieć kogoś, co chce słuchać, to zawsze coś znaczy.
Córka Lilla uduszona przez babę od Lecha.
Derwid przebił się sam mieczem w obecności mnicha.

Zaufany to był Lecha i jego spowiednik,
Co obrzędy dziwne czynił, czarta odpowiednik.
Bliźniaków on zakuł spiżem za ręce młotami.
A kuli ich bardzo długo, smarując sadzami.

113

Dziwny sposób uśmiercania, wymyślano wtedy.
Sposób ten u nas nieznany, bo palono kłody.
Ułożono stos wysoki, a na nim bliźniaki.
Jeden żywy, drugi martwy, a wokół wojaki.

Kiedy stos ten podpalono, a dym złapał chmury,
No, to dziwy wnet się działy. Wpierw deszcz lunął z góry.
A lał taki z gradobiciem. Tam grzmiały pioruny.
Swaróg gasił stos ulewą. Uleciało coś w niebiosy.

W popielisku te kajdany były nierozwarte.
Żadnych prochów, żadnych kości. Lech wystawił wartę.
I po dziś dzień nie wiadomo, gdzie są te bliźniaki.
Czy wkopali się do nory? Czy uszli w obłoki?

Ludzie twierdzą, że w obłoki. Twierdzą już lat wiele.
Co niektórzy to widzieli: Polel w formie trzmiela
Miał na rękach ciało brata i wolno szedł w górę!
A rękoma złapał obłok i schował się w chmurę.

Jest już cisza.Skończył Żupan, ręce wzniósł nad głowę.
I modlitwą skończył baśnie, przy obecnych wtórze.
No, a teraz to do rzeczy. Zezwalam na bycie.
Sami sobie poszukajcie, zawsze coś znajdziecie.

114

Słyszałem, że macie konie. Co trzy lata źrebię.
Taki narzaz ja nakładam na zawsze na ciebie.
W tej świetlicy, to ja zawsze sprawy honorowe,
Tak dla wszystkich i dla takich, jako wy dwa nowe.

Możesz z Warki iść na Tarczyn, do źródeł Utraty.
I tam szukać aż do Bzury pola na swe chaty.
Radek powstał: ja dziękuję, wykonam warunki.
Jak coś znajdę, to dam znać ja. Przyślę upominki.

Ale teraz mam coś w płótnie, podarek za zgodę.
Mamy dosyć już wędrówek. Trza żyć, bo my młode.
Proszę przyjąć ten podarek od mojej rodziny.
Jeszcze będzie jedna prośba, dotyczy dziewczyny.

Ale najpierw, to co w płótnie daję w wasze ręce.
Żupan wziął to zawiniątko, widać jest w udręce.
Na stole położył prezent i rozwija płótno.
Zadrżał zrazu, bo nie wierzy, gdy rozwinął sukno.

To zobaczył swe marzenie, znane to z ust wielu.
Że widzieli, własnym okiem, w prawicy Legula.
Żupan wyjął już miecz z pochwy, ujrzał swe oblicze,
Rude wąsy, gęstą brodę ,słonko jako świce.

115

Jakiem Wszebór, żupan Warki! Nie wiem jak dziękować!
Kilka razy miecz wyjmował i znów zaczął chować.
Dam człowieka do posługi, jako przewodnika.
Możesz nawet go zatrzymać. Czar blasku nie znika.

Widzę brodę, swoje oczy, czupryna jak wiecha.
Na Swaroga! To rzecz piękna! I to z ręki zucha!
Wojownika z wielkiej bitwy.Masz jeszcze życzenie?
Tak dla brata, pewną dziewkę. Jakie jej imiona?

Są nieznane, piekliśmy placki, była w grupie.
Mirko, wołaj zaraz tutaj Włodarza do izby.
On z chłopakiem przejdzie chaty, jeśli nie w chałupie,
No, to może wśród narodu, zaraz niech ją złapie.

Gdy wszedł Włodarz, wtedy Żupan wyciągnął mieczysko.
Włodarz przysiadł w tył pół kroku: ale to się błysko!
Tak zawołał, lecz nie podszedł. Tylko się ukłonił.
Jaka sprawa? Spytał cicho, a od miecza stronił.

Weź chłopaka, mój włodarzu, szukaj z nim dziewczyny,
Była ona przy ognisku, gdym szukał zwierzyny.
Przyprowadź ją tu wnet do mnie, zapytam o zgodę.
Jeśli taka wola dziewki, połączymy młodych.

116

Już idziemy razem szukać. Wyszli ze świetlicy.
Udali się bliżej bramy. Włodarz rozpytywał.
Kilka dziewcząt tańcowało tuż przy palisadzie.
Borek mówi: o, tam ona, wianek innej kładzie.

A to córka jest Więcława. Boguś ją wołają.
Włodarz podszedł , wziął za rękę: coś do ciebie mają.
Ci co nowi, o ten chłopak, on chce cię za żonę.
Jeśli śluby da ci Żerca, pójdzież w jego stronę.

Najpierw zajdziem do Żupana, jeśli on da wolę.
No, to chwile tam zaczekasz na śluby przy stole.
Teraz ze mną chodź w świetlice. Czyś ty go widziała?
Tak, przy ogniu, jam tam w grupie z innymi stała.

No to dobrze, więcej nie trza. Podeszli do Borka.
Jam z Lubiąża i od bitwy. Chcesz ty ze mną w światy?
Tak, jam wolna. Twoja wola. Ja mam tylko braty.
Resztę trzeba wybudować. Może to być męka.

Pójdę z tobą w ogień, w wodę. Przyrzekam wierności.
Z tobą żywot też zakończyć, tych ślubów całości.
W więc chodźmy do Żupana, bo dzsiaj ruszamy.
Z biegiem rzeki, tej Utraty, na teren nieznany.

117

U Żupana był już Żerca, w długiej białej sukni.
Ustawił ich i przemówił. Głos radosny z krtani.
Z woli władcy tego grodu, Żupana Wszebora
Udzielam wam ślubu tutaj, gdyż pora jest skora.

Na Dziewannę,
Boską pannę
Na jej kwiat wyniosły ….
Wasze dzieci, aby rosły

Wolne , zdrowe
I nie gołe.
Podobne do kwiatów,
Do braci bliźniaków.

Po obrzędzie ślubnym, krótkim życzenia i śmiechy.
Radek zaś wymówił słowa:Wesela bez strzechy
Nie robimy. Jedziemy w drogę. Za rok będą gody.
Gdy swej chaty gdzieś na błoniu, przekroczą już progi.

Uroczysta to jest chwila, Żupan głos zabiera.
Dodam worek ja jęczmienia, niech żoneczka miele.
Tak zostawiam was obecnych i do spraw swych gonię,
Teraz idę ja do izby, mam tam słabą żonę.

118

Radek wrócił do ogniska, z Borkiem i Bogusią.
Na koń wszystko, już ruszamy, a z radosną duszą.
Szybko poszło, pożegnano grodzisko machaniem.
Dwoje chłopców i ich matka przyszli z pożegnaniem.

Tak ruszono w drogę w Tarczyn. Przewodnik żupana.
Nie schodzili nocką z koni, człapali do rana.
Konie były pod ciężarem, widać po nich znoje.
Borek z żonką wciąż przy sobie, jechali we dwoje.

Rano popas i ognisko, jest więc trochę drzemki.
Tak bezpieczniej było sypiać, lepsze wypoczynki.
Przy ataku dzika, żubra, tura albo zbója,
Bo gdy napaść się nadarzy, taki nie omija.

W południe ruszono w drogę. Umyślny znał trasę.
Z torby sięgał chleb razowy, do tego kiełbasę.
Wodę popijał w strumyku.Rzekł raz: to Utrata.
Coraz więcej zwierza będzie. W ręku trza mieć bata.

Po tygodniu wolnej jazdy nad rzeczką jest błonie.
Radek spojrzał, oszacował. Rozkulbaczyć konie!
Tu będą nasze chaty. Coś mi nakazuje
Zostań tutaj, a siekiera ci chatę zbuduje!

119

Znaczy, wasza, tu zostajesz? Pyta się przewodnik.
Tak, bo teraz słońce w górze, a więc jest południk.
To znak dla nas, dobra wróżba, te błonie, widoki!
Zdjąć ciężary, szukać suszu, rozwiązywać troki.

Tu przewodnik wtrącił swoje.Znam ja te tereny.
Ode wschodu płynie Wisła. W dwa dni człowiek bosy
Dojdzie do niej. Duża rzeka. Ta zaś rzeczka to do Bzury.
Tu jeden dzień marszu będzie. Tam zwierzyna , bory.

Dalej zaś jest rzeka Noteć. Spalone bliźniaki.
A przybyli z Łysej Góry. Zgonili ich Leszki.
To już znacie. Życzę życia i rozrodu wiki.
A w noc pierwszą uważajcie. Konie spłoszą dziki.

I pożegnał się przewodnik. Poczekajże chwilę,
Mówi Radek, coś dostaniesz, uśmiechnięty mile.
Z sakwy wyjął krótki mieczyk, nóż podgięty wgórę.
Aby łatwiej można było rozpruć grubą skórę.

Rękojeść zaś była z rogu, w ozdobne kamienie.
Masz to, wasza, to rzecz stara. Rzymian to stworzenie.
Z pola bitwy to pochodzi. Z Lasu Bawarskiego.
Oddaję to w twoje ręce, do użytku twego.

120

Rozpłakał się stary człowiek i z płaczem dziękował.
Oto dostał rzecz cudowną, ciągle ręką machał.
Zanim znikła ta sylwetka wśród nadrzecznej trawy,
Gdzie ścieżyna wąska była, krzew łozy szarawy.

Tu podeszła do nich Sławka i tak do nich rzekła,
A co słówko wykrztusiła, coraz bardziej miękła:
Potrzebna mi jest staruszka, co biegła w połogu.
Bo niedługo czas nadchodzi mojego porodu.

Była raz tam przy ognisku kobieta sędziwa.
Może Wszebór dałby zgodę, Sławka jest lękliwa.
Przekażę to Żupanowi i nalegał będę,
No, bo bez pomocy starszej, można popaść w biedę.

Radek jakoś smutnie spojrzał za tym przewodnikiem.
Można było to od razu. Bawił się patykiem.
Gdy już byli tylko sami, zapytał, a kiedy?
Kiedy klonu liść opadnie na dywan złocisty.

Więc niedługo, dwa księżyce. Idę kołki wbijać.
Może ona tu przybędzie. Alem gapa, psia mać.
Z Przemkiem wziął się za pomiary i kołków wbijanie.
By ostrokół wybudować, a w środku mieszkanie.

121

Blisko rzeczki na tym błoniu, gdzie ścieżka, tam brama.
Na dwie bramy, mówi Przemek, to droga przejezdna.
To też racja, rzecze Radek. Dziesięć prętów ścieżki.
No i dziesięć to w bok rzeczki. Przemko liczy kroki.

Kamieniem zaś wbijał kołki, granicę siedziby.
W tym to środku, wedle ścieżki, zbudują sadyby.
A narazie Borek, Kazik, szałasy nad wodą
Robią z żedzi, w takim miejscu, za Bogusi zgodą.

Sławka jednak znowu przyszła do Radka i Przemka.
Radku, czy to teraz najważniejsze.? To dzieło na lata.
A mnie ziarna już brakuje, już bieda kołata.
Zagon najpierw urychtować i zarzucić ziarnka.

Kołki muszą tu być pierwsze, mówi już jej Radek.
Abym sochą nie zawadził niepotrzebnie trawek.
Jutro konie pójdą z karpą, już będą ciągali.
Tę równinę, co tam z boku. W tydzień będziemy siali

No, to dobrze, jam spokojna, to już pora siewów.
Dumna z siebie, że tak łatwo i bez żadnych gniewów
Poruszyła sprawę babki i sprawę uprawy.
I to w miejscu, gdzie najwyższe rosły sobie trawy.

122

Gdy skończyli wbijać kołki, Radek więc do Przemka.
Po łopatę i siekierę. Od rana tam orka.
Poszli razem odkopywać szeroko korzenie
U dębczaka, co pod lasem, zrzucał już nasienie.

Odkopali go na sążeń, wkoło ścięli korzeń.
Gdy obalił się już dębczak, to odcięli jemu pień.
Pień na opał i konary, a karpa na linę.
Jeśli trzeba para koni, aż zaczernią glinę.

Przemku, ty pogonisz konie i jazda wokoło.
Nawet trzy dni, aż na niwie będzie całkiem goło.
Tak ja zrobię, odrzekł Przemek, to czas jest na żyto.
Trochę karpa zniszczy darń tam, a trochę kopyto.

Uzgodnili więc robotę, nad rzekę wrócili.
Że ciepłota była mocna, wodę czystą pili.
Przemek poszedł zbadać błonie, wskazane przez Radka.
Jak tu zacząć? By darń zerwać? A to będzie gratka!

Kawał pola trzeba zjechać pod żyto jesienne.
A na wiosnę rzucić grykę, ludzie grykę cenią.
Obszedł pole, rozumował, dziś nie można palić.
Trzeba końmi, a pośpiesznie, a batogiem walić.

123

Obszedł łąkę kilkakrotnie, czy nie ma kamieni?
One dają utrudnienia, ziarno się nie pleni.
Nie ma sochy, nie ma radła, pozostaje karpa.
Trzeba tak długo kołować, aż darń będzie zdarta.

Pierwsze dwa dni nic nie dały, zielicho się trzyma.
Przemek jednak nie ustaje, nerwowo się zżyma.
W drugą stronę postanawia wykonać okręgi.
Aby szybciej to wykonać, trzeba dwa zaprzęgi.

Już dwie pary koni chodzą. Kazio z drugą parą.
I w okręgi dwa przeciwne, swym zaprzęgiem walą.
Coraz większe koła tworzą, koliste to pole.
Narzucają ciężkiej glebie siłą swoją wolę.

Kupy zielska na włók kładą, walą w krzewy róży.
I już mają żreb okrągły, a nawet jest duży.
Radek z Sławką, przegląd ziarna robią, rozumują,
Ile ziarna na zasiewy? W płótna to szykują.

Te płótna to są nogawki, spodnie zdarte z ludzi.
Tam na polu wielkiej bitwy. Wstrętów to nie budzi.
Bracia w trójkę zasiew robią, znów brony płotkowe.
Z boku patrzą w okrąg wielki. Jedno jest gotowe.

124

Teraz żęcie traw półsuchych. To robota w kucki.
Sierpy, one są zdobyczne. Z traw wzlatują muszki.
A to ciężka jest robota. Trzech braci z Bogusią
Cztery dni chwytają kępę. Wiele naciąć muszą.

Osiem koni, osiem stogów.Czy Dadżbóg wysuszy?
Trza wieczorem modły czynić. Takie z całej duszy.
Co bez siana tu zrobimy? A jak konie padną?
No. to już się nie zbudujem i to siłą żadną!

Dlatego też bez wytchnienia, cztery sierpy brzęczą.
Na kolanach albo w kucki, modlitwą zaręczą
O miłości swej do słońca, co daje ciepłotę.
Oni w zamian już spoceni, wzmagają robotę.

Z rana też dnia nastepnego, po obmyciu w rzece,
Radek tak do braci swoich, zmyty, głośno rzecze:
Jeśli trzy dni słonko będzie prażyło jak wczoraj,
To natniemy tyle trawy, że ty, słonko, słuchaj,

Jak co wieczór czwórka braci i dwie białogłowy,
Modły mówić będą długo do hukania sowy.
Co natniemy, to ty wysusz. My będziem dziękować.
Twoje ciepło nam pomoże, koniki wychować.

125

Po obmyciu zjedli placki, zagryźli wędzonką,
Bogusię zabrali z sobą. Ma chustkę z koronką.
Nakryła swe jasne włosy i u Borka boku,
Milcząco tnie, w garści trzyma, rosę ma na oku.

To szczęśliwość ją rozpiera. Jest twórczynią rodu.
Który już dzisiaj planuje budowę tu grodu.
Jak narazie dobrze idzie. Jest czułość od Borka.
Jest pogoda, jest co czerpać z płóciennego worka.

Jesień właśnie się zaczęła. Jesień taka złota.
Nieraz nocą lub nad ranem zachwyci tęsknota
Za rodziną, grodem Warką, dziewczętami z koła.
Nieraz słyszy, może echo? Jak ją siostra woła!

Jako młoda poszła z Borkiem. Szczęśliwość wyciska.
Trochę kryje się z tą łezką, choć jej miłość wszystka,
Teraz wspólna z tą gromadą. Co tylko w szałasie.
Nad Utratą bardzo czystą i blisko przy lesie.

Trudem wielkim gospodarkę tworzy tuż przed zimą.
Podwaliny w rok następny, tworzy każdą chwilą.
Pracowici są też bracia, jak zaprzegu czwórka.
Która plony i budulec rwie w środek podwórka.

126

Od dzieciństwa to widziała.Zapasy na zimę
Już tworzono całą jesień. Na strychach i w ziemi.
Zbierano więc grzyby prawe, suszono lebiodę.
Owoc gruszy ulęgałki, co daje osłodę.

Nade wszystko ziarno zboża i siano, i siano.
Wszyscy szli w znoju wielkim, bardzo wcześnie rano.
Teraz takoż, no i ona. Dziewczyna od Warki.
Tu na błoniu z inną rzeką, w szałasie, gdzie szparki.

Tu mozolnie wysiekamy, a za rok wyrąbiem lasy,
Chłopy zrobią palisadę, będą domy, a nie szałasy.
Z tą też myślą, z tą ideą, Bogusia jak dwoje,
Pokos za nią, jakby grubszy, bez ostu co kłuje.

W ósmy dzień przestali żąć już, utworzyli wałki.
Za następne dwa dni wzieli, w garście do rozpałki.
Gdy bez dymu to spłonęło, zaklaskali w ręce.
Oto, mają karmę zwierząt, zdobytą, choć w męce.

Ta Dziewanna ,
Wieczna panna.
Kto Dziewannie się ukłoni,
Przebywać będzie w zieleni.

127

A wieczorem przy ognisku i już po wieczerzy,
Modlitwę swą zaśpiewali, w którą każdy wierzy.
W zachód słońca są wpatrzeni, tam czerwone blaski.
Tak śpiewając, to co chwila słychać jest oklaski.

Przybądź Prowe,
Zrób odnowę
Oddaj losy Ładzie,
Każdy swoje życie kładzie.

Przy blasku miesiąca
Prośba nasza to gorąca.
Prowe, Prowe,
Ludy stoją już gotowe.

Pokaż swoje znaki gromem,
Otocz gród głębokim rowem,
Ratuj nas zawsze w potrzebie,
Tyś jedyny jest na niebie.

Bogusia w sierpaczek skryta nieznaną modlitwę,
Śpiewa sama bez pomocy, odłożyła strawę.
Głosik ładny, głosik czuły, samotny w tej ciszy.
Śpiewa sobie, a pobożnie, nawet las ją słyszy.

128

Na Łysej Górze
Przy kosów wtórze
Lud biały uklęka.

Tam Leda w męce,
Myśli udręce,
Bliźniaków powiła

Jeden jest Leli,
Drugi Poleli,.
Jej radość wielka

Gdy świt zabielił,
To mgłą zaścielił,
Więc przemówiła …

Gdy mgła uleci,
Dla ludu dzieci!
To żem sprawiła.

Lud się pochylił, czołem do ziemi, dłonie na glebie,
Z tobą my, Ledo, do końca życia, przy czarnym chlebie.
Z tobą, Królowo, władczyni nasza i nasze mienie.
Do chwil ostatnich, zabicia serca i zaistnienia.

129

Bogusia mówiła dalej. Tam moja prababka,
Co stulatką zmarła sobie. Babcia jest sędziwa.
Mniejszą wówczas przed pożogą była nasza chatka.
Mama zawsze powtarzała: babcia była tkliwa.

To dwie setki latek będzie. Żerca tak obliczył.
Z narodzin tych dwoje bliźniąt. Datę tę uwiecznił.
Borek dumny jest z Bogusi. Jaka ona śmiała?
I swej wiedzy o legendzie przykład dobry dała.

130

Część czwarta

Świt życia

Kiedy siano w stogach leży, żyto zaś wschodziło.
Przemek z łukiem i na koniu, słonko mu świeciło.
W górę rzeczki, w lasy ruszył, na dropy, gołębie.
Zatrzymał się w niszy małej, na wczorajszym zrębie.

Tu rozglądał się za ptactwem. Na cięciwie strzała.
Stał tam długo, nieruchomo. Twarz mu jeno drgała.
Chce się wtopić w okolicę, oszukać ptaszyska.
Jego twarz choć drgała nieco , to radością tryska.

Widać bekas, tam daleko, chyba sprawdza teren.
Bo podfruwa na obrzynki, kończy na nich siadem.
Lecz odleciał. Czy spłoszony? Przebiegłe ptaszysko.
Przemek butem ruszył konia, tam gdzie leszczynisko.

131

Część orzechów już na runie, reszta na gałęzi.
W pajęczynie pośród pędów, pająk muchy więzi.
Najpierw głowy im odgryza, potem zwija w kłębek.
A to wszystko z cienkiej nici, za pomocą macek.

Z leszczyniska źle jest widać, źle napiąć cięciwę.
Więc wyjechał na polankę, taką małą niwę.
Przez polankę tę szła droga, mało wydeptana.
Ale główna, bo do błoni, mocno zaniedbana.

Wystraszyliśmy piłowaniem całą okolicę.
Tak pomyślał młody Przemek. Stroskane miał lice.
Nad głową posłyszał szumy, a to kuropatwy
Usiadły w zdeptanej trawie. Nareszcie cel łatwy.

Puścił strzałę w tę najbliżej. Jest. Trzepie skrzydłami.
Odleciały na dwa pręty. Trza łowić sidłami.
Mają tutaj żerowisko. Skoczył szybko z konia.
Ptaka zwiesił do kulbaki. Trza wracać na błonia.

Siadł na konia i spoglądał, jak stado przystaje.
Stado znowu się zerwało, siadło przy kalinie.
Chciał już konia zwrócić w lewo, na północ skierować,
Gdy usłyszał ludzką mowę. Czy krogulec zaczął piać?

132

Koń też mocno strzygł uszami. Znowu słyszy głosy.
Hej, wojaczku! Hej, sokole! Może to brzęk osy?
Spojrzał w prawo na drożynę. Zając ją wydeptał.
Jakiś posąg? Może ludzki? Tę drożynę deptał.

To był kożuch połatany. To kożucha strzępy.
To wisiało na czymś żywym. Widać gołe pięty.
Zbliżało się to powoli. Usta ma bezzębne.
Gdy zbliżyło się to widmo, rysy ma szkaradne.

Wojaczku, czy ty nie z błoni? Czy ty od Bogusi?
Tak, rzekł Przemek, bardzo grzecznie. Ale strach go dusi.
No, a dokąd starowina tak sama po lasach?
I w kożuchu poszarpanym, który widać w pasach.

To mi niedźwiedź tak poszarpał. A to było dawno.
Ja nie jestem przecież sama, widać przecież składno.
Ktoś nieśmiało i strwożony zerkał spod rękawa.
Czy to dziewka, czy to zwidy? Czy ułudna zjawa?

Zeskoczył gładko z konika. A kto się tam chowa?
Zaskrzeczała więc starucha. To jest białogłowa.
Wszebór dał mi do pomocy, bom ja już strachliwa.
No, a w drodze tak dalekiej, przecie różnie bywa.

133

To wy z Warki tu idziecie? A z grodu, a z grodu.
Ja już kiedyś to szłam tędy, było to za młodu.
A więc Żupan was tu wysłał? A juści, a juści.
Ale idźmy, a nie stójmy. Blisko mi się widzi.?

Tak, to blisko jest do błoni. A jak się zowieta?
Ja Mirucha od połogów. Stoi już tam chata?
Nie, nie stoi. Są szałasy. Tu jest zrębowisko.
Stąd włóczymy okrąglaki, ciosamy palisko.

Czemu to się jednak kryje ciągle za plecami?
Czy to nie chce ruszyć razem, społem ruszyć z nami?
To wstydliwe, to jest młode. Moja wnuczka Mirka.
Towarzyszka mej podróży. Powabna to spyrka.

Jak Mirucha chce na konia, ja go poprowadzę.
No, a Mirka pójdzie z boku, ja jej nie zawadzę.
Nie , odrzekła tu Mirucha. Wolno dojdziem celu.
Koń to nieraz i poniesie. Starsi marsze chwalą.

I ruszyli rozmawiając. Mirka ciągle z tyłu.
Nawet twarzy jej nie widział. Nóżki czarne z pyłu.
Była boso, strasznie młoda, Czy brakuje łyka?
W taką podróż, bez podeszwy. Ładne imię Mirka.

134

Wąska dróżka. Przemek z przodu, koń od ręki prawej.
Tuż za nim drepcze Mirucha, w swej salopie starej.
Za Miruchą też podąża przedziwne dziewczątko.
Co to włosy ma bielawe, a może jak słonko.?

Rozmowa jest utrudniona, więc dążą w milczeniu.
Nieraz z boków są polany. Nieraz idą w cieniu.
Bór jest ciemny, sosny tęgie. A ptaki to wrony.
One stąd to przylatują w błonie na zagony.

Przemek nieraz straszy krzykiem, nieraz macha wiechą.
Wówczas wrony to z krakaniem w one lasy lecą.
Nadal idą a gęsiego, Przemek z koniem pierwszy.
Za nim Mircha boso dąży i dziewka bez kierpcy.

Słychać stuki siekier z dala. Przemek się odwrócił.
A słyszycie jakieś stuki? Siekiery- dorzucił.
One się nie odezwały. Patrzyły pod nogi.
Bo ścieżynka pełna chrustu. Nie trakt i nie drogi.

One boso więc zważają, aby nie stłuc palca.
Ani tego, co jest kciukiem ani tego malca.
Jednak chyba słyszą stuki, bo częściej zerkają.
Może szałas zaraz będzie. Może wały mają?

135

Wyszli z lasu, patrzą błonie. Daleko, znów lasy.
Z lewej strony rzeka płynie, a nad nią szałasy.
Z prawej strony żyto wschodzi. To uprawna gleba.
Szmat jest tęgi. Będzie za rok bochen z tego chleba.

Bez zasiewów, będą głody. Z uznaniem w nich patrzy.
I szałasy co obszerne. A stoi ich aż trzy.
Radek rzucił już siekierę i wita serdecznie.
On to czekał na piastunkę. Przybyła bezpiecznie?

Ano pewnie. To pustkowie. Tylko sarna bryka.
Osiem dni my przeszli drogę. Ta puszcza jest dzika.
Wnet zrobimy wam posiłek. Podpłomyki, boczki.
Tam w szałasie odpoczniecie. Odwiązujcie troczki.

Radek wziął mieszki od niewiast. Wskazał, który szałas.
Gdy to robił ,no to ustał nagle siekier hałas.
No bo Borek, no i Kazio, ujrzeli dziewczynę.
Nawet ładną, z jasnym włosem, więc spoczęli krzynę.

I tak patrzą, ona z Przemkiem, jako cudo z lasu.
Wyszła szybko, jest na błoniu, Stoją pośród wióru.
Radek wskazał szałas dla nich. Bogusia już z plackiem.
I wędzonką z dzikiej świni, gotowanym mlekiem.

136

Wszystkich nocą płacz cichutki budzi po szałasach.
W jednym tylko żagiew płonie. Posługaczki w susach.
Z dzbanem pędzi w stronę rzeczki. Wodę tam nabiera.
I co chwila to rękawem, pot z czoła ociera.

Radek sam stał przy ognisku, pośrodku namiotów.
W ogień wpatrzon, przywoływał , postacie swych przodków.
Rękoma on ciepło zgarniał, ku sobie, ku sobie.
I co chwila je krzyżował, a obie, a obie.

Człowiek się tu nam urodził na błoniu, na błoniu.
Jeszcze nie ma palisady, ni domu, ni domu.
Przysięgam tu przy ognisku, że z łaski Dadżboga!
Stanie tutaj chata z pali chędoga, chędoga.

Podszedł Borek już do Radka, stulili ramiona.
Borek szepnął, może wiosną, także moja żona?
Mirucha na czas przybyła. Wszystko nam się klei.
Dzięki Leli i Poleli, myśmy ich wspomnieli.

Znów ścisnęli swe ramiona. Skłonili się słońcu.
Co już światłem oznajmiało. Blaski ciemność strąca.
Nowe słońce, nowe życie, zrodziło się nocą.
Płacz obwieścił tą nowinę. Jasności tam wkroczą.

137

Dzięki ci, słonko, że znowu wstajesz/
Jasność i ciepło, zrodzonym dajesz.
Wierne ci za to pokłony żywi
Składami klęcząc, bo to nas dziwi.

Stargard. 2014. napisał Wiesław Kępiński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz