środa, 27 grudnia 2017

"Cień cieniom"

1

WIESŁAW KĘPIŃSKI

CIEŃ CIENIOM

Poemat

2

P o b o j o w i s k o

Wozy wokół są rozbite i dyszle złamane.
Drzewa wszystkie bez gałęzi i dziwnie strzaskane.
Żywe legło, nawet konie, konie oćwiczone,
Leżą, dziwacznie skręcone, zimne, rozłożone.

Bołtuć przybył z tylnej straży i patrzy uważnie.
Patrzy w miazgę swojej siły, a mówi poważnie.
Taki widok, taki straszny, gdzie tutaj rozumy?
Pułki leżą, już ich nie ma, pułki nie są z gumy!

Trza do przodu pędem gnaćże, gdy żelazo leje.
Ludzie! Co ja tutaj widzę, co się tutaj dzieje?
Szpieg namierzył, mówi sierżant. Już też go ubili,
Gdyby nie ta straszna salwa, wszyscy byśmy żyli.

Jeden tylko będzie odwet, jedna będzie kara.
Kartagińska, od Salamby, kara bardzo stara.
Pójdziem tylko w większe pola, rozwiniem armaty,
I zadamy Niemcom klęskę, zadamy im straty..

2 a

Patrzy w pole biedny Bołtuć, pragnie dni szczęśliwych.
Szuka wzrokiem nowych wojów, mężnych i gorliwych.
Pułki leżą poskręcane, jak snopy na stogu,
Odbić krzywdę sobie trzeba,odbić ją na wrogu.

Sprawniej wiązać w całość resztki, tak woła Kutrzeba!
Bo nie będzie tu pomocy, nawet z góry , z nieba.
Nie jestem ci romantykiem, zgryziem spiże tanku!
Iść do przodu, do Warszawy, iść wciąż bez ustanku.

Ale widząc też masakrę, woła: gdzie są pułki?
Potem spluwa, wymamrotał: tak robią jaskółki!
Tam gdzie dwoje rządzi bitwą, tam skutki są marne,
A i losy takiej bitwy to losy są czarne.

Kto zatrzymał pułki w biegu na jedną godzinę?
Niech przepadnie i niech wącha od spodu roślinę.
Więc Kutrzeba resztkom armii każe się przebijać.
Wojska wraże, jeśli można, to tylko omijać.

Róża kwitnie chyba w lipcu i nie ma pretensji,
Że tuż obok kwitnie krzaczek sąsiadki hortensji.
Kwitną różnie i podobnie, kwiaty są tak barwne,
Jak tam kwitną? Jak tam rodzą , to już jest zabawne.

3

Chwila złego na jednego, złych tu jest aż dwoje,
Ani tego, ani tego wcale się nie boję.
Staniem jutro przy armatach, a będzie ich wiele.
Trudno dzisiaj o tym myśleć, kto stanie na czele?

Rwie się rzemień upleciony ze skóry, bawoli.
Od strat własnych miazgi koni, to aż głowa boli.
Spuść, sierżancie, tnij powrozy, zwolnij ranne konie,
Puść, niech biegną na zielone, ciche nasze błonie.

Są zranione, mają rany, lecz nie są szalone.
Wierne szkapy służą ludziom , zady ich spalone.
Co wycierpią, zmilczą cicho, nie będą w głos wołać.
Chłopi nasi będą jutro już na nich polować.

Kto tutejszy? Niech się zgłosi, rozkaz wnet otrzyma!
Jam jest z Błonia, jestem szewcem, znam teren, jest prima.
Przeprowadzę nocą naszych do miasta rogatek.
Biegam polne drogi nasze, od najmłodszych latek.

Zbierz pociski, taśmy, kulki i wszystką broń ręczną.
Dobrze ukryj w lasach puszczy pamięć o mnie wdzięczną.
Ty w podziemiu teraz jesteś, ukryty dla ludzi.
Może kiedyś znów do walki trąbka ciebie zbudzi.

4

Więc nie szafuj ludzkim życiem, dbaj o honor armii.
Patrz na boki, patrz też w niebo, na chłopa co karmi.
Życie w lesie, ciągle w marszu, nie będzie zbyt łatwe,
Kryj więc głowę, powstań wówczas, gdy wojsko gotowe..

Partyzanci. Partyzanci tak zwą się twe hufce.
Żegnaj teraz, ja odchodzę, mam naboje w lufce.
Do Warszawy się przedzieram z garstką ocalałych.
Może kiedyś dożyjemy dni nowych, wspaniałych.

Tu nachyla się generał do ucha sierżanta.
Szepcze cicho: hasło „Łowicz”,a odzew ci „Łoże”.
W konspiracji bacz na wszystko, mniej przepchane uszy!
Zdrada, nieład, to ci nawet całą armię skruszy.

Masz też tutaj ten pakunek, tam znajdziesz wskazówki,
Parę groszy na bibułę, rób coś od zerówki.
Ty sam sobie jesteś wodzem, znam ciebie, wiarusie!
Toś ty wyciął Grupę w pieniek. Tobie pióra strusie.!

Tu generał dał ostrogę. Konie poszły w pole.
Wiarus swoje ma tu robić, taka jego wola.
Gdy odeszło to co żywe, cisza wokół błoga,
Swąd ci jeno dolatuje z dymiącego stogu.

5

Szumią wierzby nad swą Bzurą, szumią skamieniałe.
Patrzą, z armii idą grupki, a takie są małe.
Przestrzelone mają biodra, kule także w żebrach.
Na spoconych, zarośniętych to patrzeć aż strach.

Gdzie zawołań wasze głosy: Do łęga, do łęga!
Wiąże wszystkich z tą Ojczyzną, przysięga, przysięga!
Masz karabin, nabój w lufie, strzelaj prosto w oczy,
Nim złamane w piersi żebro umysł ci zamroczy.

Bołtuć przecież jest generał, ustanawia prawa.
Co mam robić? Jak pracować? Diablo ciężka sprawa
Sam nie zniosę kupy broni, nie zakopię tego!
Trzeba wciągnąć w tę robotę. Tak, ale którego?

Słuchaj , Stachu, przecież w Lipnie byłeś peowiakiem.
Na kominie parowozu siedziałeś okrakiem.
Prułeś w Niemców z mannlichera, aż dłoń była sina.
Potem wlazłeś w starą beczkę, pustą już od wina.

Chodź, ukryjem trochę broni ,dla młodych, na jutro.
Wojna lubi płatać figle i lubi bić retro.
To się przyda, trzeba schować, dzisiaj trzeba ukryć.
Doły tutaj dość głębokie, trzeba zaraz tu ryć.

6

Tajemnice tego schowaj na wieki w pamięci.
Chodź, pomagaj, póki tutaj obcy się nie kręci.
Może kiedyś ja odkopię broń i amunicję.
Bołtuć kazał, milcz i nie chodź czasem na policję.

Ty, Jankiewicz, posyp szyszką i nasadź jagody.
Ty wysoki taki jesteś, ale chłopak młody!
Teraz zmykaj poza Wisłę, pozdrów miasto Lidę!
Strzeż granicy i przystopuj tę rosyjską gnidę.

Biją dzwony bebeszate, biją, tęgo biją.
Ale tylko tym słuchaczom, tym ,co już nie żyją.
Martwe usta otworzone patrzą w góry stronę.
Patrz, jak wiernie patrzą one ,zawsze wierne one.

W zimnych zębach tam niektórzy z nich trzymają trawę,
Tę ostatnią na tej ziemi dla nich żywą strawę.
Na ten widok z boku patrzą, patrzą i kobiety,
Lecz nie dadzą ustom piersi, nie dadzą, niestety.

Toć obetrą im chustkami zabrudzone usta,
Tak jak ongiś, ale teraz glina strasznie tłusta.
Usta chłodne nie wydają żadnego już dźwięku,
Nie brakuje im, brodaczom, dziecinnego wdzięku.

7

Tu niektórzy z nich, gdy patrzysz, prawie gołowąsy,
Co w tan poszli z dziewczętami na dygi i pląsy.
Lica białe, zapadnięte jak papier, jak mleko,
Myślisz: wstanie, bo na niego dziewczyna gdzieś czeka.

Teraz stary sierżant, wojak z roku dwudziestego,
Chwyta martwych, mruczy cicho, jakby swój do swego:
Śpij, kolego, w ciemnym grobie,
Niech się Polska przyśni Tobie.

Jestem stary i sterany, stukam trochę nogą.
Wiedz, że w bitwie tylko jednej, złamać nas nie mogą.
Wojna huczy już na wodach, tam bardzo daleko.
Wróci do nas, a wy w puszczy wypijecie mleko.

Wy lub za was, partyzanty, takie jak wy, zuchy.
Wojny syny! Ucznie Marsa , a Emilii druhy.
Ci , co broni nie złożyli, przebrali się jeno,
Krzykną kiedyś: giń, przepadnij, brudna pruska hieno!

Zwyciężyli cię ,ułanie, miałeś w ręku lancę.
Lecz przegrają, kiedy ujrzą, że trzymasz pepance.
Takie to z nich są wojaki, mężne, zadufane,
Bo z ich armat dzisiaj marsze i hymny są grane.

8

Dwóch tu siedzi, już nie żyją, mech mają za ławę.
Stoisz, myślisz, siedzą, chrupią z cukrem czarną kawę.
Wnet też wstaną, gdy głos trąbki do boju zawoła,
Patrzą, myślą, że przed nimi niewiasta jest goła.

A to tylko biel fartucha siostry miłosierdzia,
Która sprawdza ciepło skóry i bicie osierdzia.
Oczy niby ma chłodnawe, niczym nie zamglone,
Ale serce płacze, krzyczy! Są takie skulone!

Dwa chłopaczki od palanta albo koszykówki,
Przyszli w lasy kampinoskie szukać leśniczówki.
By odpocząć, wypić mleka świeżego od krowy,
Nie myśleli , że ktoś obcy, wyśle ich w świat nowy.

Jeszcze zagram i ja, stary, gdy młodych zabraknie,
A przede mną już gefrajter tak szybko nie umknie.
Śpij, kolego, w czarnym grobie,
Niech się Polska przyśni Tobie.

Jak jest wielka ma kraina, jak szerokie łany,
Mieszka tutaj ród piastowski, ród nasz ukochany.
Nikt nie będzie deptał trawy, ni asfaltu drogi,
Co najeżdża, wali domy, rzuca ogień mnogi.

9

Teraz tutaj kopię groby, rycerzyków składam,
Lecz na Boga! Pomstę, karę, wrogom zapowiadam.
I poczekam nawet lata na pomsty godzinę,
Do Odessy lub Berlina statkiem swym zawinę.

Jam już stary. Moje syny pobite ,pobite!
Lecz w sąsieku karabiny ukryte, ukryte!
Jeszcze spluną pociskami w obce wraże ciało,
By przysięgi pomsty zadość, już się jutro stało.

Przyjdą nowe bojowniki, zdeptanym na chwałę,
A ich czyny zawsze będą, jak zawsze wspaniałe.
Zrodzisz, siostro, żołnierzyka,z e siebie, z platyny,
By szalały za nim dziewki i młode dziewczyny.

Przyjdą wiatry z ciepłej strony, wiatry ocieplane,
Bo zwycięstwo w pieśni pewnej nam jest przecież dane.
Jeszcze przecież nie zginęła, chociaż milczy teraz.
Zaśpiewamy nasze hymny, zaryczym, cholera!

Stanie ława, stanie społem, długa i szeroka,
Nie zabraknie naszym tanków,lufy ani tłoka.
Zastąpimy stalą drewno, zburzym wrogom sioła.
Drabiniasty wóz rozbity, brakuje mu koła.

10

Tylko cicho, po cichutku topić trzeba rudę,
Czy wystarczą na te prace, nasze kiesy chude?
Wszak wolności było tylko dwa dziesięciolecia.
Nie mogliśmy zamieść ulic, wokół dużo śmiecia.

Wyrównane groby stoją, a na nich są krzyże.
Każdy stoi, jest brzozowy, krzyczy: gdzie są spiże?!
Wszak należą się ordery bohaterom naszym!
Dziury mają już gotowe w mundurze zielonym!

Salw nie będzie tutaj, chłopcze, nie będzie, kochany.
W całym bowiem kraju naszym niewolę już mamy.
Wrogie armie najechały i wraże zagony.
Od Zachodniej tej granicy i od Kresów strony.

Śpij ,żołnierzu ,w ciemnym grobie
Niech się Polska przyśni Tobie.
Taka, która karmi syny
W dzień ostatni i godziny.

Wracam teraz do chałupy. Tam mam swoją rolę.
Sprzątnąć kule i granaty, bo leżą na stole.
Tak pochowam, tak ukryję ,by mi nie pogniły,
A jak trzeba, to przyniosę do twojej mogiły.

11

Szumią wierzby, szumią brzozy, szumią leszczyn krzaki.
Ludzie patrzą po rodzinach, widzą znaczne braki.
Brata nie ma, już nie wróci, nie zawoła: tato!
Bo skończyło się dla niego to upalne lato.

Leży w puszczy, w ciemnym grobie, leży już nieżywy,
Bo go ubił obcy wojak, ten niesprawiedliwy.
Wojna niesie zawsze z sobą wielgaśne ubytki,
Wiele ofiar, straty wielkie, a grób zawsze płytki.

Przyjdą czasy,że stawimy na grobach pomniki,
Teraz zamilcz, bo ja słyszę znów we wiosce krzyki.
To rabusie zabierają tłuste nasze gąski,
Biją matkę, biją siostrę, są to nowe troski.

Wróg okupant już dziś grabi, ledwo cichną strzały,
Kolczykują, liczą sztuki i pięściami grożą,
A codziennie z każdej wioski, co żywe, wywożą,
Jakby u nich w ich zagrodach jałówki nie stały.

Żegnaj, synu,żegnaj grobie, krzyżu taki biały,
Wszak w tym miejscu wczoraj nasze dywizje stały,
Co natarły na szeregi nieprzyjaciół z Renu,
Otrzymały cios śmiertelny. Ciężko mi samemu.

12

Wrócił szewczyk na wieś dużą, na wieś zwaną Brochów.
Złożył we wsi sprawozdanie z ułożenia prochów.
Tych pobitych, tych zmiażdżonych osią gąsienicy,
Zebrał wszystkich i pochował w swojej okolicy.

13

Powrót pierwszy

Cisza martwa i drętwota spaja okolice,
Gdzie nie spojrzysz, ludzie milczą, stroskane ich lice.
Dni zaledwie kilka było nie słychać wystrzału,
Nagle trupy! To w Palmirach wróg strzela pomału.

A więc nie jest to tak zwykłe ziemi zagrabienie,
Ale ludzi tu miejscowych, szybkie wytracenie.
Słychać jęki od szubienic z drzewa budowanych,
W Polsce kiedyś za kacapa bardzo dobrze znanych.

Ludzie milczą, ludzie robią dla Prusaka dzieło.
Myślą nieraz, skąd u diabła, tyle ich się wzięło?
Na słowiańskiej, na piastowskiej utyli psubraty.
Trzeba teraz przy okazji połamać im gnaty.

Wycofuje się więc szewczyk z pola walki tego,
Po kryjomu zdąża nocką do domeczku swego.
Wojska jego są rozbite, trupy pochowane,
Cisza wokół, żadne marsze nie są wokół grane.

14

Nieraz trochę jest zmęczony, wchodzi do chałupy,
Mówi cicho, żołnierz jestem, proszę talerz zupy.
Cisza w izbie wnet zapada, zamglone są oczy,
Cisza nadal, ale serce gospodyni broczy.

Już zacierki w garnek sypie, smaży się słonina.
Wojak przybył! Jest wędrowcem, a chudy jak trzcina.
To on stawiał opór wrogom tylko karabinem,
Nie miał tanku, co rozbija wraże forty klinem.

Żołnierz w chacie, to bóg w chacie, to jest wydarzenie!
To jest jego, to jest nasze, to wspólne cierpienie.
W dni radosne był on dobry, kochano go czule.
Teraz także jest kochany, trza wyprać koszulę.

Trza nakarmić,dać się wyspać i oprać biedaka,
Bo wojenka jest kapryśna,różnorodna taka.
Dziś pobity wraca, struty goryczą porażki,
Trza napoić, nalać zupy do pustej menażki.

Jeszcze żyje, jeszcze chodzi, jeszcze znów okrzepnie,
Chwyci kiedyś sierp do ręki, oset w polu zetnie.
Widać w jego oczach chęć do boju, do walki.
Tylko z innej będzie czerpać, z innej czerpać miarki.

15

Teraz zupę zacierkową, suto okraszoną,
Pije łyżką, łyżką z drzewa, łyżeczką dębową.
Ciepła zupa, pierwsza przecie od wielu tygodni,
Tych wędrowców pełno wszędzie, a wszyscy są głodni.

Wielu Prusak powywoził do Rajchu w roboty.
Wielu trzyma po obozach, gdzie kolczaste płoty.
Trzyma głodem, jeść nie daje. Głoduje Jankiewicz.
On opowie swoim wnukom, jak karmiła ich dzicz.

Gospodyni nic nie mówi, o nic też nie pyta,
Wszak historia na wojaka twarzy jest wyryta.
Dzieci wkoło izby siedzą, milczące, stroskane,
Patrzą jeno na żołnierza, wypatrują rany.

Gdy on wstaje już od stołu, za zupę dziękuje,
Każdy maluch po swojemu ręką salutuje.
Po tym idą za rogatki, hen, z wojem daleko,
I żegnają stojąc cicho, póki widzi oko.

Żołnierz drogą maszeruje, bez broni, bez broni.
Za tęsknotą swą okrutną wciąż goni, wciąż goni.
Nie takiego zakończenia sumienie żądało,
By on z jatek takich krwawych wychodził dziś cało.

16

Dobrzy ludzie dziś nakarmią i podadzą strawę,
Wszak on bronił te ludziska, te ludziska prawe.
Swoje, swojskie, zawsze wierne i takie gościnne,
To nie one są przegrane, nie one tu winne.

Z boku wieśniak pochylony motyką wciąż macha,
Kopie pyrki, rzuca w kosze, gruda, to pół piachu.
Wiarus zbacza i pozdrawia, mówi, z walki wracam.
Idę drogą, nieraz polem, drogę sobie skracam.

Przywitali się po cichu ,patrzą sobie w oczy,
A w tych oczach tak co chwila mgła smutku wyskoczy.
Wieśniak mówi, tyś sterany, tyś mnie bronił przecie,
Więc ja tobie tu dziękuję ,dziękuję , człowiecze..

Tyś jest żołnierz a ja rolnik, jednakowo służym,
Jam od ciebie nic nie większy, ja nie jestem dużym.
Ja tu będę orał, sprzątał każdy kartofelek,
Tak do końca, aż na stopach zabraknie cholewek.

Więc ty oraj, a ja będę walczył po kryjomu.
Teraz jednak dążę wolno w stronę mego domu.
Kmieć przerywa i do miedzy prowadzi wiarusa,
Nogi jego gniotą grudę, no, bo nadal susza.

17

Tu spod skiby wybierane leżą kartofelki,
W worek wszystko człowiek zbiera, wiąże z liny szelki.
Bierz na plecy i tak wędruj, a dojdziesz do celu.
To ziemniaki z gleby polskiej, którą chłopi pielą.

Czas jest trochę jakiś dziwny, dziwne wiatry wieją.
Mącą łany, trzepią liście, kury dziwnie pieją.
Fale obcych zalewają ojczyste zagrody,
W rzekach płyną kolorowe, jakieś dziwne wody.

Co to będzie, gdy ostoją się zmącone wody?
Gdy wypędzon będziesz , chłopie, z ojczystej zagrody ?
A jak długo ty pożyjesz w niewoli szatana,?
Gdy na ciele twoim jeno jest blizna i rana!

Wróg okrutny swoje prawa na murach ogłasza,
Gorszy on jest od Heroda, a nawet Judasza.
Szewczyk zdąża ku chałupie, markotny, markotny.
Klątwę rzuca po raz wtóry, stokrotny, stokrotny.

Nigdy z walki nie ustąpi, a niech to wciórności!
Tupie nogą o piach polny, a jest pełen złości.
Do stu diabłów! Do stu beczek wypełnionych prochem!
Trzeba stworzyć nowy oręż, podkopać się lochem.

18

Tak rozmyśla,tak się dręczy i siebie potępia,
Że aż staje z boku drogi, rozum swój osłupia.
Ty , rozumie , taki biegły, radź zmąconej głowie!
Siada, myśli, grzebie butem na przydrożnym rowie.

Nagle chrusty począł zbierać, ognisko zapala.
Na ten płomyk taki mały szczap kupę nawala.
Po czym, z worka kartofelki w zarzewie ukrywa,
Na czekaniu cały wieczór w ciszy mu upływa.

Sto tysięcy złych szatanów opadło głowinę,
I wciskają żołnierzowi za przegraną winę.
Przecież strzelał, przecież mierzył, niejeden wróg upadł,
A więc czemu ktoś zwycięstwo zdradziecko mu ukradł?

To co w bitwie nad tą Bzurą, to co tam się stało,
To wyjaśnień przez lat dziesięć jeszcze będzie mało.
Wszak plutony szły do przodu. Kto atak zatrzymał?
Diabeł jakiś? Płacz powszechny po szeregach zagrzmiał.

Kto tak z ryngu wyskakuje,gdy przeciwnik leży?
A wróg wstaje potem łatwo,w plecy z lufy mierzy.
To głupota. To są czary. szłem przecież na przodzie.
Bodłem ciotę rogiem wołu, tak jak byczek bodzie.

19

Już otucha w nas wstąpiła, oczęta się śmiały.
To te oczy za dni kilka tak mocno płakały.
Błąd był w sztuce.To bogowie pomieszali szyki,
Że w barany zamieniły się bojowe byki.

Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani
Że za tobą idą chłopcy malowani.
Chłopcy malowani,sami wybierani
Wojenko, wojenko. cóżeś ty za pani.

Dziś w prywatnym idę ciuchu, proszę o daninę,
A do domu wciąż daleko, kiedy tam zawinę?
Co ja robić teraz będę? Czy wrócę do fachu?
I każdemu tam szewcowi mówić: jak tam brachu?

Gryzie wargi biedny szewczyk, gryzie jak wędzidło,
Ma w kieszeni taką kostkę, taką jakby mydło.
Czy podłożyć ją pod czołgi? Których wokół pełno.
Czy zachować na czas dalszy? Czas iść lepiej równo.

Lepiej czekać na okazję, poznać wroga siły.
Tak niewiele o nich wiemy, lanie nam spuściły.
Brak rozwagi, rozeznania, i brak orientacji.
To sprawiły, że obawy są o żywot nacji.

20

Gdy chałupę swoją ujrzę, trzeba zwolnić marszu.
Tam kaczuszkę upieczoną, kaczkę pełną farszu,
Żona z miejsca przygotuje ,podleje masełkiem,
Ja ją schrupię, a jak trzeba to nawet z rondelkiem.

Siła złego na jednego,waga krzywo stała,
I na głowę naszych pułków żelazo wylała.
Trza przecierpieć, iść do lasu, tworzyć dywizjony,
Lecz na razie dążyć trzeba w progi własnej żony.

Nie opuszcza woja chandra, nie opuszcza bydlę,
Tak jak bąbel wodę z mydła, gdy woda jest w mydle.
W balii przecież jest dziureczka, trzeba odkorkować,
I tę wodę z myśli, z głowy jakoś wypompować.

Na rozdrożu myśli jestem, ja coś złego czuję,
Za nim dojdę do chałupy, to ja zwariuję.
Ja obciążam ciągle siebie za te złe wypadki?
Jak odskoczyć z tego brzegu, gdy brakuje kładki?

To już blisko. Widzę domy, to moja ulica.
Ludzie stoją, czy mój widok dziwnie ich zachwyca?
Milczą wszyscy, nie poznają starego sąsiada?
Może witać nie przystoi, witać nie wypada.

21

Furtka w haczyk jest zamknięta, żona w progu stoi.
Jakaś dziwna, machnąć ręką babina się boi?
Nagle dziwnie się zachwiała, próbuje bełkotać,
Potem w domu nic nie mówiąc, ciuchy ze mnie ściąga.

Gar nastawia wnet na kuchnię i wodę gotuje,
A ja czuję ciepło wody i spokój buduję.
W mym umyśle skołatanym, z treści wypalonym,
Jeszcze żyję i już siedzę przy stole w stołowym.

Jem domowe dobra swoje, takie smakowite.
Wciąż spoglądam okiem jasnym na swoją kobitę.
Wciąż mnie dziwi i zadziwia, no, bo nic nie gada!
Tylko oczy liczą ruchy, do miski dokłada.

Powiedz, czemuś taka cicha, moja purchaweczko?
I bez słowa od lat wielu ścielesz mi łóżeczko?
Boś zarobił na coś więcej, utrudzony chłopie.
Twoje ręce, twoje spodnie, byłeś wszak w ukropie!

Jam nie warta jest drobiny utrudzenia twego.
Spójrz do lustra, powiedz prawdę, czy poznajesz jego?
Może tylko w głębi oczu widać palną iskrę,
Lecz przygaszą ją natychmiast twoje włosy mokre.

22

Wszak dwa razy w balii wodę jam ciepłą zmieniała,
Tyle brudu, przez lat wiele nigdym nie widziała.
Byłeś brudny znojem, potem i brakiem wywczasów.
Resztki pyłów cię opadło i iglastych lasów.

Byłeś niby ten odyniec w błocie ubabrany,
Jak odyniec biegłeś drogą przez ogary gnany.
Patrzę, z dala coś krągłego po drodze się toczy.
Nie brak na nim jest gałązek, ni liści warkoczy.

Co takiego myślę sobie? Do mej furtki zmierza?
Ni do dzika nie podobne, za duże na jeża.
Nie mów o tym, że ja milczę, żem ja małomówna,
Bo kto z tobą swym cierpieniem? Kto teraz się zrówna?

Nikt nie wrócił z oficerów ani szeregowych.
Tyś jest pierwszy. Ty zwiastunem czasów jesteś nowych.
Okupacje, jarzmo Niemców ,znów czasy zaboru.
Gorsze teraz one będą niż czasy pomoru.

Wrócisz chyba do kopyta, to jest też robota.
W biedzie wielkiej każdy sąsiad po cichu się miota.
Sklepy puste, całe szczęście, że chowam kaczuszkę,
A na jutro ugotuję ci pierogi ruskie.

23

Tak witali się w dzień pierwszy od wielu tygodni.
Szewczyk połknął swą kaczuszkę i jeszcze był głodny.
Spał do rana, do południa, budził się z okrzykiem;
Naprzód, wiara!a dla żony, był jakby budzikiem.

Sierżant stuka między nogi, tam trzyma kopyto.
Już skoszone jest na polach tamtoroczne żyto.
Nie ma śladu kopyt końskich, zarosły mogiły.
Jemu baby co dzień prawie chodaki znosiły.

Kroi fleki, bije ćwieki, przybija podkówki..
Nieraz nawet też zakłada, bucikom zelówki.
Roczek mija jak nad Bzurą ścierał w bojach lance,
Teraz siedzi i rozmyśla, jak rozmnożyć flance.

Jest sam jeden , a ma tworzyć podziemne struktury.
Jak to zrobić? Wciąż rozmyśla po raz trzeci, wtóry.
Trzeba jechać i odkopać w lesie swoje radia.
Ściąga fartuch, buty wkręca w drewniane imadła.

To jest wrzesień. To jest pora ,pora grzybobrania,
Wszak po lesie o tej porze ,chodzić nikt nie wzbrania.
Bierze koszyk wiklinowy, jedzenie i picie.
Już jest w lesie dnia jednego, prawie, że o świcie.

24

Błądzi trochę, zbiera grzyby, wzrokiem maca lasy.
Tu przeprawa była konna, potem armat basy.
Tu rozbito cztery pułki jedną salwą z armat.
A tu przecież leżał Stachu, jego dobry kamrat.

Razem potem pozbierali taśmy z nabojami,
Karabiny i granaty nakryli kocami.
Zakopali w dużym dole wojskowe mundury,
A na wierzchu radio w kocach, prawie, że u góry.

Tu pomagał im Jankiewicz, ułan z miasta Lida.
Może on się w konspiracji , chłopisko, też przyda.
Co z nim teraz? Jakie losy chwyciły go w szczęki?
Jest w niewoli, to na pewno, ma siła udręki.

To tu chyba przy tej sośnie, bo brakuje czuba.
Kora zdarta od szrapneli, kora była gruba.
Tu kopali saperkami głębokie dolisko,
Bo stąd blisko jest do Bzury, a tam kotłowisko.

Osiadł stary wachmistrz na mech, prawie że okrakiem.
Dziabie nożem ziemię, sztychem i równo zygzakiem.
Oczy jego bojaźliwie kręcą się dokoła..
Co tu robisz? Tak znienacka może ktoś zawoła.

25

Cisza w lesie. Jest wilgotno .dzionek trochę dżdżysty.
To niedziela, piękny wrzesień i dzionek parzysty.
Gdyby piątek trzynastego, to byłby lękliwy,
Ale dzisiaj trzeba szukać, Czy kolby już zgniły?

Coś namacał stary wiarus, grzebie dużą dziurę,
Koce w strzępach, wsadza rękę, tam namacał rurę.
Ciągnie w górę, patrzy, to szkło, butelka litrówka.
W takiej zawsze w sklepie stoi zła monopolówka.

Skąd butelka? Skąd litrówka, do jasnego czarta?
Czyżby praca ich żołnierska, nic nie była warta?
Tak ściągali amunicje,karabinki strzelne,
Ktoś podpatrzył,ktoś wykopał,no, siły piekielne!.

Jednak flaszka coś ma w środku, Jakoby papierki,
Ki to diabeł, albo może kolegów duch wszelki?!
Co polegli na przeprawie ,od tej jednej salwy,
Choć walczyli niczym dzikie, jako z pustyni lwy.

Pieśnią starej puszczy jestem ,pieśnią nad pieśniami,
I od wieków z wierzchołkami melodyję gramy.
Zawsze tęskną, zawsze miłą dla ludzkiego ucha,
My śpiewamy tylko wówczas, kiedy wietrzyk dmucha.

26

Wietrze stary, wietrze wierny ,przewiej te obrazy.
Co migoczą przed oczami, już dzisiaj dwa razy.
Jam niewolnik jest przysięgi,jam był zawsze taki,
Nie przeżyję, jeśli w dole będą jakieś braki.

Jam przysięgę Bołtuciowi na sztandary robił,
Teraz takim brakiem strasznym ktoś celnie mnie dobił.
Najjaśniejsza ma Ojczyzna czeka na granaty,
A ja skryłem je niedbale,w dole same straty.

Stary wiarus, bierze kartkę, czyta krótkie wiersze.
„Czy pamiętasz, kwaśne mleko, utopioną myszkę?
To w tej chacie szukaj swego, jeśli szukasz tego!
Szukaj, druhu, podwładnego i kolegę swego!”

Wiarus myśli i wspomina wypadki takowe.
U rolnika kupowali kiedyś jedną krowę.
Dla obozu peowiaków, obóz był ukryty,
Rusek uciekł za trzy rzeki, był dawno pobity.

Legionisty już siedzieli długo za drutami,
Ruch się wzmagał zbrojny, zwano ich peowiakami.
Były strzały, karabiny, dyscyplina wielka,
Prusak rządził, niech go jasna, udusi Anielka.

27

Ścigał, dusił peowiaków, gnębił Legionistów,
A najbardziej nienawidził młodych maturzystów.
On uważał, że Polaka trzeba trzymać krótko.
Gnać w roboty ,trzymać karby i poić ich wódką.

Myszkę małą my znaleźli utopioną w mleku.
Było żartów, opowiadań na całe ćwierć wieku.
W Kampinosie, tam w tych borach i szumiących lasach.
Bylim latem z plecakami na ferii wywczasach.

Toć pamiętam tego chłopa , który pole orał,
On na gapy latające gromkim głosem wołał:
Szukaj, gapo, se robaczka, a ziarenka nie rusz,
Bo cię poślę z karabina, do twych ojców dusz..

Tam ta wioska , w Kampinosie, to Wólka Węglowa.
Kto chce uciec przed ściganiem,,tam się zawsze chowa.
Tam są lasy, tam są gąszcze i piachy, i piachy.
Wrona z głodu wnet tam zdycha, niepotrzebne strachy.

Toć pamiętam to zdarzenie z kwaśnym krowy mlekiem.
Córka myszkę powitała bardzo głośnym bekiem.
Wystraszona woła głośno, prawie wniebogłosy,
Aż zakryły jej twarzyczkę rozrzucone włosy.

28

Nic takiego ,mówi Stachu i wypija garniec.
Czuł już wtedy przy dziewczynie, że z niego jest samiec.
Za lat parę, za niewiele było weselisko,
Tak paradne, takie piękne wielkie widowisko.

Ja tam byłem, hen ,przed laty, drużbą jego byłem.
I na stole garniec mleka publicznie wypiłem.
Ja pamiętam, ja tym żyję i często wspominam.
Ale teraz w dzień niewoli nawet zapominam.

Wiatr przewiewa już wspomnienia, goni stare myśli.
Zapomnielim już na chwilę po com tutaj przyszli?
Takie śpiewne są wspomnienia, jak melodia ludu,
I słuchając szeptu wiatru doznawałem cudu.

Znów ujrzałem obraz wielki, me plutony w marszu.
Bez mgły w oczach, a i nawet fotografii fałszu.
Znów tu byłem, znów wśród żywych zajętych strzelaniem,
Dzięki tobie ,wietrze płaczu,coś zajęty graniem.

Wracam teraz do chałupy, do swego kopyta,
A ciekawa moja baba już od progu pyta:
Ile w koszu masz prawdziwków ,a ile maślaków?
Może także masz z brzeziny wysmukłych kozaków?

29

Trzeba grzybem zakryć koszyk, a grzybem dorodnym,
Grzybem czerstwym, grzybem zdrowym i maślaczkiem młodym.
Może gąski gdzieś odkryję, gąski takie żółte,
One z garnka zakiszone takie smakowite.

Palę kartki te od Stacha, bo to dokumenty.
Wszędzie czyha wróg na drodze, wróg bardzo zacięty.
Są rewizje. Przeszukania, nie brak i szubienic.
Nieraz złapią i powieszą, prawdę mówiąc za nic.

Trza jak zając uchem słuchać każdego odgłosu,
A gdy trzeba zrezygnować z trawy lub pokosu.
Szybko zbiegać , aby kulka nie dosięgła celu,
Juże w Błoniach dogoniła. dogoniła wielu.

W przyszłe święto znów na grzyby w lasy trzeba jechać,
W inne lasy, w inną strone, inaczej się ubrać.
Tam zapewne posterunki, bo bliżej Warszawy,
W termos trzeba nabrać sobie pełno czarnej kawy.

Dwa aż kosze, aby sprawa była wyjaśniona,
Że po grzyby, nie rąbankę, wyprawa spełniona.
Tam podwodę trzeba szukać, bo iść za daleko.
Po te grzyby, po wygraną, na te kwaśne mleko.

30

Wprzód pociągiem, potem pieszo, trochę podwodami.
Zdąża wiarus do kolegi obowiązkiem gnany.
Gdy już blisko był tej Wólki, zaczął zbierać grzyby,
Kosze były przewieszone i tworzyły dyby.

* * *
Puka w bramę dziwny facet z koszem na ramieniu,
Ja tam wyjdę, ty się schowaj, tutaj w kąta cieniu.
Kto to taki? Z koszykami, Bóg to raczy wiedzieć?
Lepiej teraz po kryjomu zawsze w domu siedzieć.

Proszę pani, bym chciał gadać, gadać chciał z Michalskim
Jam związany był z nim kiedyś Traktatem wersalskim.
Wszak tu mieszka, wszak tu żyje mój dawny kolega?
Może przyjmie i utuli mnie nowego zbiega.

Pan mi jakoś jest znajomy. Ma pan dobre oczy,
Niech do izby, śmiało za mną, tuż, tuż śmiało kroczy.
W izbie stanął przybysz z koszem, ktoś wychodzi z kąta,
I z okrzykiem, woła głośno, język mu się pląta,-

Witaj brachu!
Witaj Stachu!
Jeślim w domu myszki
W środku grają kiszki.!

31

Nie poznałam, Bóg mi świadkiem, jak stałeś u płota.
To przebranie jest fachowe, fachowa robota.
Bywaj, brachu, to ma żona, byłeś na weselu.
Żyjem sami z dzieciakami, odeszło już wielu.

Odszedł teściu i teściowa, zmogła ich choroba.
Był „tam” ze mną, od pogrzebu mija ósma doba.
Mów, że kartkę od nas miałeś,kartkę od nas miałeś,
I do Wólki tej Węglowej, z miejsca przyjechałeś.

Konspiracja to się zowie, cicha i tajemna,
Dla nikogo jest nie znana nasza więź wzajemna.
Komendancie! Twój podwładny czeka na rozkazy,
Michał, siadaj, siadaj szybko, mam mówić dwa razy.

Bołtuć tobie dał gwarancje i tobie dowództwo,
Tobie skłonić się powinno nasze stare bractwo.
Dziś nie każdy się nadaje, bo wróg to nie Rusek,
Nie porównuj mięsa z kaszą do serowych klusek.

Tak rozumiem i wiem o tym, jestem zbyt ostrożny.
Grzyby zbieram, mam przepustkę,w cholewie gaz nożny.
Trza omówić w konspiracji nowe powiązania,
Co nam wolno teraz działać, czego się zabrania.

32

Rok już mija od upadku, miałem kilku gości,
Najgroźniejsze jednak jest to, brak jest wiadomości.
Radio tutaj jest potrzebne, ono daje wieści,
Niemiec bije wszystkich w koło, z nikim się nie pieści.

Tylko Anglia, ta na wyspie, przetrzyma nawałę,
Zada w „locie” Niemcom straty i straty nie małe.
Niemiec wody nie przepłynie, bo czołgi nie łódki,
Ja tak myślę, że do końca czas jest teraz krótki.

Możesz, brachu ,zostać u nas na dobre pół roku,
Aż zbudujesz siatkę sobie, tajną pełną mroku.
Po czym w miasto się przeniesiesz, miasto powiatowe,
I tak myślę , że za roczek będą już gotowe,

Hufce tajne ,partyzanty, drukarnie i czujki,
Coś takiego podobnego do tej naszej dwójki.
Tylko na to są potrzebne dość grube papierki
Żywić trzeba hufce w lesie, tam mało zacierki.

Mam ja w głowie już struktury i przeróżne plany,
Wiem już także jaki zakres działań jest mi dany.
Jak mam związać w plan działania, roboty nadludzkie,
Jak też związać z Wisłą lewą, nowe pasy słuckie.

33

Radia możesz co dzień słuchać, radia na słuchawki.
Te wojskowe mam schowane, brakuje purchawki.
Prądu w Wólce teraz nie ma, siedzimy przy świecach.
Tak co wieczór zawsze sami i tylko przy dzieciach.

Wezmę radio na słuchawki i dziś wracam jeszcze,
Bo za długo zbierać grzyby, mogę popaść w kleszcze.
Chciałbym ujrzeć nasze bronie, na swe własne oczy,
Gdy się widzi , no, to głowie jakoś się tłumaczy.

Chodź w komorę, tu w tej szafie, otwórz ją z haczyka,
Tam się kolba prawie z kolbą ułożona styka,
Widzę teraz, choć jest ciemno,widzę karabiny.
Dobrze , Stachu , to ukryłeś, rdzy nie widzę krztyny.

Żegnaj , Stachu , wracam szparko do swego zakładu,
Oj, nie dojdę ja z myślami tak szybko do ładu.
Lecz ja widzę i ja czuję, że z takimi jak ty,
Liczy się nie gadanina, ale czyste fakty.

Jak chcesz wracać? Masz dwa kosze,,oba dość ciężkawe,
Może wozem do Warszawy na Zachodnią stację?
Idę konie ja zakładać, to najbliższa trasa,
Droga bita dalej będzie , gdy wyjedziem z lasa.

34

Po południu w parę koni wóz toczy się w piachu,
Do wieczora dojechali bez żadnego strachu.
Szewczyk poszedł na perony, ludzi nie brakuje
O swój pociąg kolejarzy ciągle zapytuje.

Do peronu z prawej strony z iskrą pociąg wjeżdza,
Staje ostro.To pulmany, w oknach widać leża.
Tam są Niemcy i już okna szybko opuszczają,
Bo ciekawi są dlaczego właśnie tutaj stają.

Jeden siwy ręką macha, wskazuje wiarusa,
Halo, halo, bytte tutaj, wciąż ręką porusza.
Szewczyk patrzy, no i myśli, to chyba na niego.
Z jakiej racji? Co ten Niemiec, czy zobaczył swego?

Do Szewczyka żandarm idzie i mówi; on woła..
No, a po co ,gada wiarus, to nie moje koła.
A więc żandarm sam podchodzi, podchodzi do szyby,
Pan oficer odpowiada: ja chcę kupić grzyby.

Żandarm kiwa na szewczyka: on chce grzyby w koszu,
Mów pan cenę, dobrze płaci, nie zatykaj uszu.
Szewczyk zdrętwiał, nie pamięta, gdzie radio ukryte,
W stary sweter pod grzybami w koszu leży skryte.

35

Za pięćdziesiąt mogę puścić, to dużo łażenia,
Mówi śmiało, trochę lekko niby od niechcenia.
Razem z koszem, jak mówiłem, jak chce to niech bierze.,
Jeno w chłodzie niech je trzyma, nie kładzie na jeże.

Gut,gut- mówi pan oficer, podaje papierki,
Szewczyk szybko odwiązuje i zdejmuje szelki.
Żandarm w górę koszyk wznosi, Niemcowi podaje
I w ten sposób Szewczyk tutaj bogacza udaje.

Pociąg ruszył, już odjechał, żandarm mówi: biznes,
Poklepuje po ramieniu, dodaje: interes.
I odchodzi w inną stronę, porządku pilnuje.
Nawet nie wie, co ten szewczyk, co on teraz czuje.

W którym koszu było radio? Gdzie pociąg do licha!
Bo bigosu narobiłem, gwałtu będzie micha.
Pyta z brzegu kolejarza, kiedy to na Błonie?
O, już pchają do peronu. Zaraz deszczyk lunie.

Już w wagonie wiarus rękę między grzyby wsadza.
Tak niechcący i uważnie, bez żadnego widza.
Gdy namacał sweter stary, wielką ulgę poczuł,
Jego pociąg, choć leniwie, do przodu się toczył.

36

Organizacja

Znów minęło parę dzionków i parę miesięcy,
Szewczyk stuka , bije ćwieki, butów coraz więcej.
Ktoś przynosi, ktoś zabiera, płaci, ile trzeba.
Szewczykowi wciąż brakuje dla wnuczętów chleba.

Stoi baba, w furtkę puka, kręci czupiradłem.
Nie zachwyca swym wyglądem, jeno tłustym sadłem.
Brak jej szyi, głowa dziwnie w barki jest schowana,
Ta figura dla malarza na wieki przegrana.

jestem z Bołtucia polecenia.
Bołtuć wszak nie żyje.
To nic nie zmienia.
Zabity tego nie kryje.

37

Ja melduję, że przybyłam z jego polecenia,
Kogo spotkam co na hasło „łoże” od leżenia,
Coś odpowie, coś dobrego, coś co zapasuje,
To wiem wówczas, że w tym domu Polska się buduje.

Odzew pani jest mi znany ,odzew oto „Łowicz”.
Jeśli pani nie chcesz zostać, jam tylko działkowicz.
Jestem sierżant, mam rejony, mam swoje rubieże.
Resztę kraju, niechaj inny pod komendę bierze.

Ja kapitan, lekarz z wojska, jam Alicja Barci,
Teraz Polska znów zobaczy , co jesteśmy warci.
Do pomocy mnie przysyła umarły już Bołtuć.
„ Idź , dopomóż temu chłopu, czas niewoli skróć”

Więc przybywam po rozkazy, sierżancie mój z Błonia.
Za mną przyjdą jeszcze inni, gdy podniosą skronie.
Razem wyrwiem biedny naród , wyrwiem z tej martwicy,
Zbledną Prusy, którzy myślą, że z nich wielkie łowcy.

Kraj objęty jest działaniem, rozkazy z Londynu.
Radia trzeba słuchać nocą, tam rozkazy płyną.
Tutaj rejon to jest pana, tu będą awanse,
Wszędzie w kraju, wszędzie, panie, jednakie są szanse.

38

Jam jest sierżant, nie oficer, skąd takie uznanie?
Wszak ostatnio w tęgiej bitwie brałem ciężkie lanie.
Ja chowałem gołowąsy do bratniej mogiły.
Mnie tam kopiąc doły synom wciąż się oczy szkliły.

Bołtuć, owszem, mnie powierzył działania podziemne,
Jest to ciężar taki ciężki, że przygniata on mnie.
Owszem , rozkaz wykonałem i ukryłem bronie,
Nie mówiłem o tym z nikim, nie mówiłem żonie.

Ja przywożę panu rozkaz od Tokarzewskiego,
Ma pan przybyć do Warszawy, stawić się u niego.
Data tego i ulica jest wciąż utajniona.,
Poda panu wszystkie dane jakaś inna strona.

Ja tu pracę podejmuję jako lekarz pana.
Po to tutaj przez sztabowców zostałam przysłana.
Sciągać ludzi do podziemia też ja popróbuję,
Kadra będzie to nie liczna, lecz ich ponituję.

W związek cichy, sprawny ruchem, taki od milczenia,
Co uderzy, gdy nadejdzie czas do uderzenia.
Resztę formy pan zapewne w Warszawie usłyszy,
Ja odchodzę do swej pracy, w ciemność i do ciszy.

39

Kontakt z panem będę miała przez młodą łączniczkę.
Która przyjdzie niezadługo na pańską uliczkę.
Dzisiaj żegnam, bo za długo na jedną wizytę,
W brzuchu ciągle pana boli, to wady ukryte.

Z taką wadą zawsze z rana niechaj pan przychodzi,
Zawsze śmiało, bo głupota podejrzenia rodzi.
W Sochaczewie, w tym szpitalu, zawsze urzęduję,
Gdy pan przyjdzie, to herbatkę z lipy ugotuję.

Gdy herbatki tej nie będzie, znaczy to milczenie,
To oznacza , są kapusie albo zwykłe lenie.
Jednak tam się pan nie lękaj, jeno dużo stękaj.
Ja obmacam panu brzuchy, pan przy tym zapłakaj.

Po odejściu pani doktor, kopyto znów stuka.
Szewczyk pewny ujrzał dzisiaj tu białego kruka.
Ta osoba w tajnym związku bardzo pożądana.
Ważne także, że uchwycić można babę z rana.

Szewczyk przecież już pracował w kupie potajemnej.
Zna milczenie,ciężkie chwile tej pracy podziemnej.
Z takiej pracy, w której były tajne powiązania,
Wstała Polska, bez kościelnych litanii grania.

40

Gdy łączniczka go wezwała, poszedł do szpitala.
Gdy był blisko, to u płotów łapał ręką pala.
Był skręcony, z kwaśną mina i pociągał nosem,
Wszystko po to, by nie spłonąć pod drewnianym stosem.

Te reguły mu wpojono, gdy walczył z caratem.
Nieraz dostał i po pysku, dostawał też batem.
Teraz znowu jest niewola ,trzeba strzec się ludzi,
Nie wiadomo , co w człowieku i w którym się zbudzi.

Znowu stoi ktoś u furtki podobny do gada,
Do takiego ,co z toporkiem na ludzi napada.
Ciągle kicha, nos zatyka paluchem jak szpony,
A jak kichnie ,to zwiewają z okolicy wrony.

O, już idzie, bacznie patrzy po kominach domu,
Jakby gotów pięścią walic w brodę byle komu.
Coś za prędki mi się widzi ten facet bez czapki,
Patrz, jak chodzą mu nerwowo te przydługie łapki.

A ciekawam jestem także czy do drzwi zapuka?
I jak głośno na dzień dobry gardzielą zahuka!?
Trzymaj młotek w pogotowiu, ty mój biedny chłopku,
Żyć nam trzeba, przecież dzieci jeszcze na dorobku.

41

Dobra, dobra, przestań gadać choćby na minutę,
Idż zaś plewić swe kwiatuszki, swoją zielną rutę.
Ja się nie dam tak bez walki nawet szatanowi.
Ale najpierw trza wysłuchać, co nam przybysz powie.

Patrz, jak nogi stawia słabo, słaby chyba w marszu,
Dać mu kaczkę tłustą taką ,kaczkę pełną farszu,
A obaczysz jak to sprawnie kaczuszkę uprzątnie.
Idź, kobieto, bo zarzucę ja na ciebie klątwę.

Idź spokojnie i fartucha nie zahacz o klamkę,
Bo ją urwiesz i zostawisz na podłodze plamkę.
Jaką plamkę, to kałuża powstanie ta wielka,
Parostatkiem ją pokona dusza, dusza wszelka.

Żarty tobie tylko w głowie, śmiejesz się z żoneczki,
Kto urodził tobie syny i śliczne córeczki?
Kto też zadbał o warsztacik, gdy byłeś na foncie,
Czysto chyba w twoim domu, czysto w każdym kącie.

A dzień dobry, zagrzmiał głosem chudziutki człowieczek,
Baby buty mam pod pachą, brakuje im fleczek.
Tak ja myślę, że niewiele pan im tu pomoże,
Bo spróchniałe są podeszwy, tu trza mocne „Łoże”

42

Szewczyk drgnął ,odrzucił ćwieki, co trzymał zębami,
Chwycił buty te spod pachy, jakby pazurami.
model oczy me zachwyca
Czy te buty są z „Łowicza?

Pani doktor mnie przysyła ,łączniczki dziś nie ma,
Mnie pożera, prawdę mówiąc, uczelniana trema.
Ma pan jechać na Powiśle, dwadzieścia dwa Solec.
Miesiąc luty, ma się stawić, albo w drodze polec.

Żegnam pana, po te buty ja przyjdę na pewno.
Wstaw pan korek, albo papier, byleby nie drewno.
To są buty ,trza szanować wszystko co się daje,
Co tu mówić, każdy prawie ledwo życie kraje.

Po co pośpiech, kiedy w garnku zupa się gotuje,
Kartoflanki u szewczyka może pan spróbuje.
Baba rada temu będzie, bo bardzo gościnna,
Trochę nieraz jest ciekawa, nie ona tu winna.

Lubi nieraz opisywać te ludzkie postacie.
Nie myśl o tym , a zasiadaj , miły panie bracie.
Kartoflanka już od wieków w tym rodzie króluje,
Wziąłem taką , co na obiad codziennie gotuje.

43

Dwa kartofle, trochę wody i trochę pietruszki,
No, jeżeli są na wierzchu, to maleńkie muszki.
Ich nie widzisz , dobrodzieju, nie doceniasz tego,
Jak bogata kartoflanka z robaczka małego.

Dosyć żartów , mocium panie, oj, dosyć n a pewno,
Do tych butów , co pan przyniósł, to wbuduję drewno.
Korka nie ma ,mocium panie, brakuje tektury,
W nocy każdy kot jest czarny, siwy albo bury.

Cynk wykonam i to sprawnie, niezadługo wracam,
Tam opowiem swoje plany, przeciwnych zaduszam.
Słysząc takie słowa dziwne, gość kończy jedzenie.
Nie zakończył jeść z talerza, a czuje swędzenie.

Te robaczki, te malutkie już go drapią w gardło,
Niczym ugór zarośnięty ,starodawne radło.
Chciał przekąsić coś ciepłego, bo już od tygodnia,
Jego kiszka cienka , gruba jest naprawdę głodna.

Siadaj , siadaj dobrodzieju, to jest tylko zupa,
Jest i drugie z sosem mięsnym, to prażona krupa.
Nie wypuścim od stolika człeka wędrownego,
Niech zobaczy, że zajada coś bardzo smacznego.

44

Nie wypada mnie zapytać, a zapytać trzeba,
Nie brakuje ci , człowieku, tam suchego chleba?
Ja nie pytam, skąd pochodzisz, jakie twoje miasto,
Musisz wiedzieć, że do chleba żona gniecie ciasto.

Jam z Warszawy, jam profesor, taki z filozofii,
Taki człowiek w czasie wojny niewiele potrafi.
Brak angażu, apanaży zrobił ze mnie lumpa,
Piję wodę gdzieś na rynku, tam gdzie stoi pompa.

Nie wstyd mówić o swym losie, o losie lesera,
Bom ja nie chciał przegrać wojny, nie,jasna cholera!
Gdy na punkcie zbornym byłem, tam nie było broni,
Potem wszystko już upadło, jako kamień w toni.

Ja dziękuję za posiłek, pociąg zaraz rusza.
Nie przeszkadza mi w podróży nadmierna ma „tusza”.
Zawsze byłem chuderlakiem, a nawet i młody,
Teraz wszystko jest nicością, jak płynące wody.

Kto nie widział, nie dotykał padających ludzi,
Nie zrozumie, nie rozumie, niech się tym nie łudzi.
W moich oczach ludzie słabli ,klękali na drodze,
Tak się wojna na nich mściła, a mściła się srodze!

45

Odszedł pociąg, tułacz biedny, mędrzec cichy, skryty,
Nie zapewnił se przed bitwą leża u kobity.
Teraz kryje się po kątach, by go nie złapano
I do lagru, do roboty dla Niemca zagnano.

Pada nieraz ze zmęczenia, dobrze że wśród ludzi,
By mu pomóc ktoś jest chętny i chętnie się trudzi.
Szkielet taki się podnosi i idzie za wybawcą,
Jeszcze nie zjadł, a już mówi, że jest wojny znawcą.

Kult żołnierza jest ogromny, jest większy od krzyża,
A zdeptała go niedawno pruska gęba ryża.
Każdy poda swoją rękę żołnierzowi swemu,
Chce i pragnie, aby w Polsce było po dawnemu.

Tylko żołnierz może ziścić cywila marzenia,
Dziś pobity i zmuszony był do ustąpienia.
Jutro nową broń zdobędzie, taką jakby z bajki,
Z której płomień buchnie straszny, taki bardzo wielki.

Szewczykowa patrzy w okno, w łachmanach ktoś stoi,
Palce jego niespokojne, palcem połę kroi.
Przygarbiony chłodem zimy ma głowę w kołnierzu,
A na jego głowie młodej dziwne kratki leżą.

46

Szewczykowa wstała z kucki. drzwiczki już zamyka,
Płomień drzewny przygaszony, nie widać płomyka.
Kuchnię ciemność ogarnęła, jasność bije z szyby,
A za szybą stoi człowiek,jak gdyby na niby.

Sobie szybko przypomniała powiedzenie babki:
„Wiater z bidą w drzwi kołata,
Jak go wpuszczę będzie strata.”
Budzi męża, a do ręki wsuwa kawał sztabki.

prostowniki ja naprawiam,
tej naprawy nie zamawiam,
jednak radia i grzejniki,
mamy swoje elektryki.

Po wymianie tych grzeczności weszli na salony,
Naparz kawy, zrób śniadanie, mówi do swej żony.
Gdy przy stole już stanęli, przybysz mówi cicho,
Mam wiadomość od sołtysa ,zmarł przed świętem Zdzicho!

Mnie przekazał pluton chłopa, kryptonimy ,no i kody,
Przyjechałem jak najszybciej, jak widać jam młody.
Po rozkazy przyjechałem, grupę mam gotową,
Coś też z ludźmi trzeba zrobić, z jego żoną wdową.

47

Broń,co w skrytkach posiadamy, tu zamilkł posłaniec:
Jestem Witold, jam Pilecki, ułan jak „Różaniec”
Jednak w lesie, tom jest „Misio”, cichy i spokojny,
Lecz nie ręczę, że tam w lesie ja doczekam wojny.

W lutym sierżant do Warszawy jako szewczyk jedzie,
Do garbarni ma przepustkę, jest ze skórą w biedzie.
Skóry brak mu na podeszwy, na cienkie cholewki,
Jeśli wpadnie, po co jedzie, to nie są przelewki.

Siedzi sobie w wagoniku i ciągle rozmyśla,
Jak się dostać pod adresy cichego Powiśla.
Miasta nie zna, pytać kogoś , to niezręczna praca,
Głowa myśli, a myśl jego ciągle w łeb powraca.

Jak się pytać?No i kogo, chyba szewca brata,
No, takiego, co to ludziom buciska wciąż łata?
Takich, co to buty szyją, nie brakuje w świecie,
Chociaż fach ten uważany jest za zwykłe śmiecie.

Jedzie szewczyk w nową drogę, do miasta Warszawy,
Tam spróbuje pozałatwiać konspiracji sprawy.
Gdzie Powiśle i gdzie Solec wiedział trochę z grubsza,
Śniegu pełno, trochę mroźno, więc żwawo się rusza.

48

Już po Solcu z górki drepcze i często się ślizga,
Z przodu alfons się do baby szczególnie umizga.
Stroni szewczyk i przechodzi na drugie chodniki,
By nie popaść z dziwną parą w niebezpieczne styki.

Po stolicy wciąż się kręcą podejrzane typy,
Patrzą w oczy i na brodę, czyś czasem nie skryty.
Nic nie robią, tylko chodzą, wszystko obserwują.
Niejednemu los straszliwy czynem swym gotują.

Szewczyk zerka po numerach, szuka swojej cyfry,
Czy czasami przy numerze nie koczują zbiry.
Pod numerem jego celu fryzjer urzęduje,
Do golenia tłustej gęby brzytewkę gotuje.

Wszedł, dzień dobry, a dzień dobry , niechaj pan gdzieś siada,
Na dzień dobry, fryzjer cicho jemu odpowiada.
Brzytwę swoją na paseczku dokładnie przeciąga,
Mimochodem na ulicę ukradkiem spogląda.

Skończył golić, facet płaci i szybko wychodzi.
Gdy otwiera, to powietrze pomieszczenie chłodzi.
Proszę siadać, mówi golarz, co pan sobie życzy?
Golić i strzyc, a co najpierw, to jest bez różnicy.

49

Zimny dzionek, mocium panie, aż podeszwa piszczy,
Dziś chałupa, ciepły pokój, za nos mróz aż kliszczy.
Słońce coraz mocniej dzisiaj już ulice grzeje,
Co tam panie w polityce, co,co tam się dzieje?

Z dala trzymam swój nos, panie, od złej polityki,
Już dostałem i to nieraz w czubek nosa pstryki.
Coś wiarusa złego tknęło,pohamował język,
Bo zobaczył, że ten golarz to wykrętny wężyk.

Poczuł w głębi gdzieś niepokój,tą parą przejętych,
Co po Solcu w takie mrozy udaje zajętych.
Swoim seksem ,swoją chucią, krąży pod witryną,
Niby uścisk i namowa jest tego przyczyną.

Coś tu śmierdzi, trzeba szybko za usługę płacić,
Bo tu można guza złapać albo życie stracić.
Lecz tu nagle golarz mówi, brzytwą w ręku kręci,
Polityką w Łomży, panie,zajmują się święci.

Toż to ćwik i stary wyga, no, lisek wyga,
Ja mu gadam,a on taki okiem nie zamryga.
Zdumion golarz, że perora nie porusza dziadka,
On na pewno nie z tego półświatka.

50

Po skończeniu swej roboty mówi: zakończone,
Po czym zerka tajemniczo w przepierzenia stronę.
Wiarus płaci, wciąga palto, mówi od niechcenia,
W takie zimno to dwa palta dają ocieplenia..

Z mety szybko już wychodzi, idzie ku mostowi.
Patrzy: w rogu ulic stoją dwaj panowie nowi.
Postukują buciskami o śniegu pokrywę,
Lica takie blade mają jakby te nieżywe..

Szewczyk skręca na przystanek, siada do tramwaju.
Tu się czuje , choć jest zimno jak w biblijnym raju.
Ten tam golarz słyszał dzwony, ale nie wie jakie,
Zmieszał Łowicz z miastem Łomżą, bo ma w głowie lukę.

Trzeba zwiewać, ale jak tu .Trzeba zmylić tropy.
Pruć do Stacha w Kampinosy, a w szybkie galopy?
Nie. Ktoś z trójki jest fałszywy, nie godny honoru.
Jeśli przyjdzie ktoś z tej trójki, to fora ze dworu.

Kto fałszywy? Ten chudzielec, Stachu od lat znany?
Gruba baba, chudy człowiek od pracy sterany?
Jeśli już to tu, ten golarz co pomylił miasta,
On poluje, rzuca haczyk. On winien i basta.

51

Trzeba znikać , zatrzeć ślady, nim znajdą posiłki.
Bo polują chyba na mnie, polują jak wilki.
Bilet kupić na złą trasę i wykiwać drani,
Później zmykać w EKD do leśnej przystani.

Do Grodziska najpierw zwieję tą wąską koleją,
Tam strażniki kolejowe tęgo bimber chleją.
I za flaszkę okowity przerzucą na metę,
Mnie? Oni nawet jak potrzeba przerzucą chabetę.

Tak to stary wiarus wraca do swej drogiej baby.
Nigdzie nie był,nie załatwił. Czy na pewno aby?
Uratował sobie życie,bo miał złe przeczucia,
Ktoś polował tu na niego, ktoś działa z ukrycia.

Jeśli jestem podejrzany, jestem już spalony,
To nie mogę teraz wrócić do swej biednej żony.
O,cholera! A to kłopot. Pozostaje trójca,
Może cała jest fałszywa ,może jeden zbójca.

Ale który? Podumajmy,najpierw znany Stachu,
Czy powinien tak beze mnie odkopywać z piachu?
Potem trzymać w szafach wszystko, szafa niezamknięta.
Może w szafach karabiny, to tylko przynęta?

52

To by nawet pasowało, dla sądu jest mało.
Sprawdzić Stacha po kryjomu to by się przydało.
Ja w Pruszkowie kogoś mam tam,teraz tam się udam,
Idę sobie w EKD, z drogi nie zawracam.

Wsiadł w kolejkę stary żołnierz, ma minę stroskaną,
Bo z Pruszkowa trzeba sprawdzić żonę ukochaną.
Czy tam kotła nie zrobiono? Nie rzucono sieci?
Ale ładnie dziś na niebie to słoneczko świeci.

Drugi kurier na wywiady do Wólki pojedzie,
U sąsiadów wszystko sprawdzi, a sprzedając śledzie.
Całą beczkę po kryjomu do Wólki przerzuci,
Będzie siedział i sprzedawał, aż kogoś ukróci.

Trzeba także panią doktor od podszewki sprawdzić,
No i tego tam chudzielca zapomniał zostawić,
On adresu,on nie podał,ani kryptonimu.
Mówił tylko, że z lekarką mieszkał dom przy domu.

A ciekawe to psiakrewka. To on podał Solec!
Nie sprawdziłem u lekarki,czy to od niej golec.
Wszystko jedno,ja nie mogę do chałupy wracać,
Trzeba wysłać wywiadowcę na swą żonkę ,psia mać.

53

W Tworkach wysiadł i na szago idzie do Żbikowa.
Tam Kukliński gdzieś na Pańskiej swoją głowę chowa.
Stary żołnierz,nie liniowy,to dwójkarz ukryty,
Do tej pory chyba żyje, jeśli nie zabity.

On pomoże zrobić wywiad w szpitalu i Wólce,
Nauczony przecież tego w mundurowej dwójce.
Czy go spotkam? Czy on żyje? To dobre chłopisko.
Gdy go zbraknie, no to zdechnę, jak to wolne psisko.

Przy Warsztatach kolejowych to lepiej nie chodzić,
Tam zasieki lub łapanka drogę może grodzić.
Trza przez łąki nad Utratą,wprost na Pańską skręcić.
Po co szukać złego w drodze. Wszystko można zmącić.

Za przejazdem kolejowym skręca sobie w lewo,
I na łęgi te torfowe. Tam nie jedno drzewo.
Jednak widzi drzew już nie ma,ludzi jeno pełno,
Przesiewają dymny żużel,żużel leży równo.

Z elektrowni wywożony,węgla ma zasoby.
Dymi pole. Nawet zimą,w ciągu całej doby.
Przesiewają ludzie żużel, biorą to co czarne,
Sieją rano i wieczorem, lecz wyniki marne.

54

Nieraz trafi się wózeczek a w nim czarne dymy,
On pomoże ogrzać ciało w te okrutne zimy.
Wnet rzucają się na niego,rozgrzebują resztki,
Dym ich dławi, a żar grzeje, dymią nie raz mieszki.

Tak ta wojna ludzi gnębi, myśli o nich wiarus,
Że szukają w żużlu węgla, tak jak prawdy Chrystus.
Prawdy zawsze trzeba szukać w czołowym zderzeniu,
Nie zatracać się na żużlu, ani w cnym marzeniu.

Minął szybko te odsiewki, podszedł nad staw mały,
Tam dzieciaki, tam na lodzie, w hokeja se grały.
Krzywe kije, marne buty, stary gnat za krążek,
O tym czasie ,takie dzieci,to siedzą wśród książek.

Szkoły teraz są zamknięte, w szkołach są koszary.
Te dzieciaki tu szczęśliwe, widać kłęby pary.
Co buchają z ust wesołych, zawsze rozkrzyczanych.
W butach starych, i koszulach bardzo dawno pranych..

Czy Kukliński jeszcze mieszka tu ,na tej ulicy?
Tak, w tym trzecim, młody chłopak, ten wesoły krzyczy..
To dziękuję ,mówi szewczyk i szybko odchodzi,
Przebywanie i pytanie to nieraz zaszkodzi.

55

Dzieci zawsze są szczęśliwe, gdy zabawa dobra.
Zawsze czujne i gdy trzeba no to dają nura.
Tak też było za zaborów, każdy z nas był czujny,
Kto nie zdawał sobie sprawy, czekał go los marny.

Teraz wolno szewczyk idzie, patrzy w głąb ulicy,
Śniegu pełno, dymków trochę z ogrzewanych piecy.
Pusto wokół, skręca w prawo, bramy już tu nie ma.
Na podwórku też jest pusto,skrzy się jeno zima.

Puka wiarus pełen trwogi, czy dobrze zapuka?
Ktoś otwiera, w chłopcu wiarus rozpoznaje Włodka.
Czy jest ojciec? Ja z podróży i chciałem pogadać.
A proszę jest, tato, tato, z tobą ktoś chce gadać.

Już pan Józef wąs podkręca i do drzwi swych bieży,
Chwilę tylko parą oczu przybysza on mierzy.
Bywaj , druhu,wchodź że śmiało, nie lękaj się tutaj,
Palto swoje na wieszaki, palto swoje rzucaj.

Słuchaj, Maryś, my w pokoje pójdziemy na stronę,
Chodź ,wiarusie, tutaj śmiało przedstawię cię żonie.
Szybko poszli do pokoju, chyba sypialnego,
Co sprowadza tutaj ciebie, wal z mostu kolego?

56

Szewczyk mówi o swych troskach, nie ukrywa faktów.
A pan Józef odpowiada, że jest pomóc gotów.
Jutro zaraz ktoś pojedzie na Sochaczew z rana,
Bo ta sprawa od podszewki musi być zbadana..

Tam do Wólki z beczką śledzi, dobry to jest pomysł,
Jednak wywiad potrwa z tydzień, nim powstanie domysł.
Dobry tydzień, bo to łącznik rozkazy przenosi,
A on papier bardzo skrycie na miejsce zanosi.

Więc zatrzymasz się tu u mnie, zamieszkasz na strychu.
Może tydzień, może miesiąc, lub na zawsze, brachu.
Trwa wciąż wojna , a nad Wołgą już Niemiec pobity,
Nam potrzebny teraz żołnierz, żołnierz bardzo skryty.

Ja zamilczę przed władzami o twym tu pobycie,
Aż wyjaśnisz wątpliwości. Mało wiesz o świecie.
Dam ci radio nowoczesne o wielkim zasięgu,
Nikt nie może o nim wiedzieć z rodzinnego kręgu.

Spadochronem przyleciało i inne towary,
No ,już nie martw się o babę, nie martw się , mój stary.
Czy jest kocioł, będziesz wiedzieć,ja poszukam wtyczki.
Może to jest agent ruski, a może niemiecki.

57

Zatroskany stary żołnierz zasnął na sienniku,
Nogi trzymał blisko przy małym piecyku.
Myśli ciągle mu latały po zmąconej głowie,
Ile przeżył przez tą nockę , to nikt się nie dowie.

Gdy usiedli kiedyś wspólnie, by wazę opróżnić,
Dwójkarz cicho począł swoje informacje głosić.
Mam, wiarusie, nowe wieści, wieści te są kiepskie.
Zniesie twoje serce męskie i karczycho chłopskie.

W twojej Wólce bardzo ostra strzelanina była,
Żona z mężem z karabinu dwóch Niemców ubiła.
Kilku ludzi od Okonia wpadło w ręce Pruskie,
Kocioł na nich tam zastawił, szpieg niemiecki „Kluskie”.

Możesz iść do Kampinosu albo w lasy solskie.
Albo śmiało się wyprawić na stepy podolskie.
Tam dywizja jest wołyńska i to bardzo liczna.
Walczą z Niemcem i Banderą. Walka to liryczna.

Biją naszych na potęgę ukraińskie chłopy,
My się bronim, walim w mordę, te głupie jełopy.
Możesz także tu w Żbikowie znależć swą kwaterę,
Staniesz w moim garnizonie na kompanii czele.

58

Wolę zostać w Kampinosie z daleka od Wólki,
Bo na widok tej wioseczki mogę dostać kolki.
Jam nie myślał , aby zdrada na Wólce powstała.
Świat się kręci. Dla niektórych za niska powała.

Okoń szpiega rozpracował, były w Wólce wpadki.
Chciał uciekać, już pakował wieczorem manatki.
Wiesz, gestapo tu z Pruszkowa miało go ratować.
No i w innym dobrym miejscu szpiega ulokować.

Jednak podczas strzelaniny mąż dostał po żebrach,
Nie krzyw twarzy, wszem wiadomo, to twój przecież brach.
Broń zabrano już do lasu, jest na wagę złota,
Z niej też będzie walić kiedyś cała zbrojna rota.

Możesz śmiało spojrzeć w oczy tej mężnej kobiecie,
Mało takich, bardzo mało teraz jest na świecie.
Do oddziału poszła sama, dzieci zostawiła,
Mówi ,wróci, jeno pierwej Prusów bedzie biła.

Tam w oddziale u Okonia spotkasz ją na pewno.
Lecz uważaj, jesteś stary , a w portkach nie drewno.
Takich praktyk w partyzantce uprawiać nie wolno.
Jutro ruszysz na Kampinos, jutro i to rano.

59

Córka Hanka go prowadzi nad brzegiem Utraty,
Idzie za nią bardzo wolno, a nogi ma z waty.
Wszystko jakoś się złamało, zewsząd same klęski.
Tak powiedział kiedyś Adam, na ten wiek swój męski.

Idą lewym brzegiem rzeki, widać stawy Moszna,
Wolno idą jak na spacer, tylko bez pośpiechu.
Mówić głośno,pokazywać, nie żałować śmiechu.
Spacer dwojga w zimny dzionek. Panna jest rozkoszna.

Gdy próg wody ominęli, łódka już czekała.
Rybak wiosłem klepał wodę, łąka jeszcze biała.
Jeszcze łachy były śniegu, kwitła już leszczyna,
Jaki etap mego życia, jaki się zaczyna?

Woda niesie płaską łódkę, szewczyk ryby łowi,
Jak to jechał do tej puszczy, babie kiedyś powie.
Ale kiedy, nie wiadomo, markotny jest wiarus,
Na tej łódce płaskodennej wygląda jak krezus.

Po południu łódź przybiła w prawą stronę rzeki,
Rybak żegna go z uśmiechem, wciska w rękę leki.
To na katar z ikry karpia i sadła gąsiora,
Dla przeziębień teraz czasy, wiosny to już pora.

60

Uścisk dłoni to zapłata za spław z prądem wody,
Rybak widzi, że pasażer wcale nie jest młody.
Niech pan idzie na tę wioskę prosto, bez obawy,
Ktoś zaczepi pana szybko, wszędzie są obstawy.

Rybak chwycił za dwa wiosła, popłynął pod prądy.
A nasz szewczyk idzie drogą, dymków czuje swądy.
Nockę spędził w wiejskiej chacie, rano długie marsze.
Na posiłek pyrki świeże i czerwone barszcze.

Gdzieś ogniska chyba palą, może są wyręby,
Trzeba także tu uważać, by nie dostać w zęby.
Trzeci dzień już maszeruje, lecz gęstnieją lasy,
Niedaleko już Kampinos, zarośnięte pasy.

Już zmęczony był tym marszem, śliskie leżą liście.
A za kołnierz lecą szpilki i śniegu okiście.
Tam daleko w środku drogi postać jakaś stoi,
Pluje często, kopie liście, oj,w oczach się troi.

Wszak był jeden, teraz trójka drogę zastępuje.
Ten co palił papierosa, pytać się próbuje.
Grzybów szukasz wiosną , dziadku?Śniegi jeszcze leżą.,
Patrz, do ciebie aż dwie lufy karabinów mierzą.

61

Coś za jeden? Mów od razu, to lasy prywatne,
Jak nie powiesz albo zełgasz, głowę tobie utnę.
Ot ,tak chyba trochę błądzę, jestem już zmęczony,
Bo od rana lasem chodzę, poszukuję „żony”.

Jam jest „Żołędź”, ten dębowy i ten szypułkowy.
Idź tam prosto, my zostajem, tam jest posiłkowy.
Lecz nie zbaczaj w lewo, w prawo, trzymaj się drożyny,
Bo gdy zboczysz, to my za to nie ponosim winy..

Idzie dalej stary wiarus, dukty się krzyżują,
Jego nozdrza coraz bardziej dym sosnowy czują.
Na gałęzi siedzi człowiek ,z karabina mierzy,
A zza drzewa inny facet naprzeciwko bieży.

Podaj hasło- ostro pyta, stój, ręce do góry!
Ten karabin tam na drzewie robi małe dziury.
„Sosna”, mówi cicho wiarus, żądam odpowiedzi.
„Słoma” odpowiada z góry ten, co na drzewie siedzi.

Niech pan idzie w prawo ścieżką, jest tam wydeptana,
Trza iść środkiem, bo bokami broną wygrabiana.
Tam pikieta przejmie pana i wylegitymuje,
Taki system partyzancki, taki nam pasuje.

62

To już czwarta czata będzie, wojskowa robota,
Nie tak dawno przecież czatę też miała hołota.
Tam nad Wieprzem naszłem Grupę, tę Grupę Mozyrską.
Spał na koniu kacap głupi, miał czapkę rosyjską.

Taką z dziobem jak u karła lub u krasnoludka.
A śmierdziało ci od niego, a najbardziej wódką.
Zniosłem Grupę, w pył rozbiłem te kilka tysięcy,
Skarbczyk wziąłem, nie było tam cudownych pieniędzy.

Tutaj jednak są ostrożni, czujki gęsto stoją,
Widać natarć wrogiej armii oni tu się boją.
Znów na drodze stoi człowiek, trochę uśmiechnięty.
Pierwszy uśmiech jakim dzisiaj tu jestem przyjęty.

Pan do kogo, pyta grzecznie? Znowu się uśmiecha.
Włosy bujne ma pod czapką, niby leśna strzecha.
Do Okonia, odpowiada i podaje rękę,
Maca palcem jego palce, czuje, nie są miękkie.

Proszę za mną i prowadzi lasem tak na szago,
Są ziemniaki, są szałasy, człeka ni jednego.
Czy to puste? Myśli szewczyk, a gdzie jest załoga?
Może w lesie na ćwiczeniach, lecz jaka jest mnoga?

63

Czy to siła jest znacząca i czy jest ruchliwa?
Czy też zbiegów grupa biedna, biedna i strachliwa.
Tak rozmyśla stary wiarus, bacznie obserwuje.,
I swą własną wyobraźnię o leśnych buduje.

Sam był w lesie w siedemnastym, lecz nie było czołga,
Czołg przejedzie po tym lesie jak po koniczynie.
Zmiażdży wszystko co napotka i dalej popłynie.
Do zwycięstwa, to żelazna i pancerna droga..

Czy nie widzą tej różnicy dzielne partyzanty?
Chyba coś tu nie wesoło, bardzo źle niestety.
Umrzeć w boju nie zawadzi, lecz się nie wystawiać,
Bo zabije was ta kulka, lubi ciało urwać.

Nie rozbójnik jest partyzant, on ma wielkie cele,
Równoważyć siły wroga, ale te na tyle.
Gdy się fronty tutaj zbliżą , to koniec wojaczki,
Nie utrzymasz , mój Okoniu, nawet małej paczki.

Los wojenny każe śmiałym w lesie szukać ciszy,
Czekać cicho na swój wyczyn, na wyczyn Zawiszy.
Dla nich nie ma innej drogi, ni innego celu.
Domu swego nie zobaczy, nie zobaczy wielu.

64

Widać namiot brezentowy i odciągi z linek,
Przed namiotem warta stoi ,bez broni, bez finek.
Proszę stanąć , ręce w górę, rewizję robimy,
Nikt nie wejdzie do namiotu , zanim nie sprawdzimy.

I macają i macają starego wiarusa,
Zza pazuchy wyciągają nowiutkiego wisa.
Niech pan wejdzie, jeden mówi , a drugi popycha.
Oto, jakby tu widzieli starego oprycha.

Wchodzi szewczyk do namiotu, jest osób niewiele.
Stanął śmiało i melduje: Jestem „Łęczyn”, panie….
Przybywam tu, bo spieprzyłem gdzieś,…no, jacyś dranie…
Mnie wskazali,więc uciekłem,…nie za dużo miele?

Jam jest „Okoń”, spocznij „Łęczyn”, znam twe życiorysy.
Będziesz u nas z nami jadał z wielkiej dużej misy.
Z nami ćwiczył, biegał lasem, drzewa w lesie liczył.
A nawet swe plutony forteli nowych uczył.

Znamy, znamy, mówią chórem, aż głośno się robi.
Na ten zachwyt, skórę starca, mrowie dziwnie drobi.
Tyle walk on przecież przeżył, nie szukał pochwały,
A tu głośno, tylu mówi, choć namiot tak mały.

65

Wyprostował więc figurę i powiedział głośno,
Ku chwale Ojczyzny! Czołem! Jam jest jak polano.
Można rzucić, można spalić lub wystrugać kołek,
Jeden cel mi ojciec wpoił, Polski, tyś pachołek!

Odzew „Łoże”, abyś nie miał żadnych wątpliwości,
To możliwe, że to w lesie złożysz swoje kości.
Twoja żona wywieziona na roboty w Rzeszę,
Dom pilnują teraz nasi, te twoje pielesze.

Witaj tutaj! Leśne zbiegi tu witają ciebie,
My żyjemy na krupniku i na czarnym chlebie.
Jednak siłą wciąż jesteśmy i straszymy wroga,
By nie wywiózł i nie spalił ostatniego stoga.

Okoń pyta przybyłego o godność istnienia?
Do ostatniej…każdej kości,..i swojego cienia,…
Okoń w śmiech, już z wysiłkiem powagę ukrywa,
Jeszcze jeden mu partyzant w oddziale przybywa.

Nikt tu nie ma żadnych nazwisk, ani pochodzenia.,
Możesz mówić bogiem jestem, lub parobek lenia.
W lesie czujki wciąż pilnują, las jest pilnowany.
Tutaj nie jest tak jak w domu, albo jak u mamy.

66

Dobre buty, czyste gacie, to jest wymagane,
To też gacie w kocioł wspólny co tydzień wrzucane.
Mydła, proszki sprowadzane są aż ze Żbikowa,
Łączność z każdym uprawiana, jest łączność kołowa.

Jak to robią? Kto co wozi? Nigdy nie wiadomo.
Idziesz duktem na placówkę, patrzysz stoi widmo..
Coś nakryte łachmanami, w środku jakieś pudła,
Pełne broni, nowych butów, a nawet i jadła.

Pustka w koło, szumi puszcza, sosny tak wysokie.
A pod nimi dołki ryte ,nie bardzo głębokie..
W dołku siedzi wciąż partyzant, wysłuchuje lasu,
Czy w tym szumie jednostajnym nie słychać hałasu.

Motocykla, albo mowy, szprechania obcego.
On przytula się do piachu ,nawet i zimnego.
To już wiosna, rok czterdziesty, no i jeszcze czwarty.
Coraz częściej Prusak nocą niepokoi warty.

Z głębi borów , od szałasów słychać nieraz pieśni,
Pojedynczo lub zbiorowo, ktoś je ucieleśnił.
Są harcerskie, legionowe, no i całkiem nowe.
Drą się gardła młode , stare , a słychać , że zdrowe.

67

Maszerują strzelcy, maszerują,
Karabiny w ręku , szary strój.
A przed nimi drzewa salutują,
Bo za naszą Polskę idą w bój.

Nie noszą lampasów, lecz szary ich strój,
Nie noszą ni srebra ni złota
Lecz w pierwszym szeregu podąża na bój
Piechota, ta szara piechota.

Stary wiarus pieśni lubił, znał ich bardzo wiele.
Teraz jako zapiewajło ciągnie głos na czele.
Ma on sobie pieśni miłe, teraz dziwnie ważne,
A zaczyna je dlatego, że jest młodym raźniej.

Czerwona róża , biały kwiat,
Czerwona róża , biały kwiat.
Wędruj harcerko, harcerko wędruj,
Wędruj harcerko ze mną w świat.

Wiarus patrzy tu po licach, licach tej młodzieży.
Młodzież widać we zwycięstwo, to naprawdę wierzy.
Buja ona się w marzeniach, przyszłym losem gardzi,
Jak przed laty Wybickiego, jako komunardzi.

68

Daleko z innej polany, wśród sosen strzelistych,
Ładnie para głosów śpiewa, głosów jakby mglistych.
Oni ciągną tą melodię, jak trza, jako duet.
Aby z wiatrem znów zamilknąć i zamilkną gdzieś wnet.

Marynarz w noc się bawi,
W hamaku we dnie śpi,ta ra ra.
Czy to na Bałtyku,
Czy na Atlantyku,
Ze swego losu drwi.

Pieśń ta spaja te szeregi, spaja małe grupki,
Tak jak spaja na tej sośnie kory drobne łupki.
Tylko z pieśnią leżą tutaj, mech mając za łoże,
Wierzą w jedno, że karabin w życiu im pomoże.

Są to pieśni bardzo różne, są także i takie,
Które treścią rozśmieszają i stwarzają drakę.
Nieraz chłopcy sami tworzą przeróżne wierszyki,
I śpiewają swoje twory do cudzej muzyki.

Wygonił bogdankę,
Wypił jej maślankę.
Za ten napój biały
Oddał by świat cały.

69

Po wypiciu płynu,
Chciał mówić do rymu.
Chwalić smak maślanki
Nie swojej bogdanki.

Zbiorowisko to talentów, no i marzycieli,
W czynach nową już po nocach Polskę swą widzieli.
Dla niej pieją, dla niej żyją i ścierają buty,
A ścierają o korzenie, każdy trudem bity.

Mucha kraulem pływa w sosie,
My Hitlera mamy w nosie,
Mucha kraulem pływa w zupie,
My Hitlera mamy w du…

Głos kobiety głośno mówił, wiersze recytował,
Ponad szumem, gwarem męskim wyraźnie górował.
To z polany tutaj obok, głos wiersza dochodzi,
Wiarus wolno mija drzewa, z wolna tam podchodzi.

Patrzy, kto tak głośno mówi, jakby śpiewał psalmy?
To raz wartko, to znów głośno niby wicher halny!
Ta kobieta taka znana, to żona ułana.
Z ojcowizny tracąc męża została wygnana.

70

„ Naszym przodkom wystarczały ryby słone i cuchnące,
My po świeże przychodzimy w oceanie pluskające.
Ojcom naszym wystarczało, jeśli grodów dobywali,
A nas burza nie odstrasza, ni szum groźny morskiej fali.”

Wiarus nagle machnął ręką, wita z dala damę,
Ta rozwarła swe ramiona jak niegdyś swą bramę..
Zaszlochała, skryła lico, już prostuje głowę,
Bo obrazy swe ujrzała stare, jakby nowe.

Witaj mi, Prawdzicu!
Już krople po licu,
Już ust wykrzywienie,
Na męskie odzienie.

Wiarus tuli, głosem chrypie,
Jak kobieta prawie chlipie.
Był jej drużbą, prawie swatem
A dla Stacha przecież bratem.

Tak bogowie poplątali,
Zabierali to , co dali,
W nos się śmiali z żyjącego,
Ale czemu? I dla czego?

71

Musisz wiedzieć to, co nie wiesz, żyjący tu stworze,
Świat jest po to, aby płakać, nic tu nie pomoże.
Nie zwyciężysz armią świata, wody nie wypijesz.
Nam podzięki możesz składać,za to, że tu żyjesz.

Pies , co patrzy na sylwetkę, patrzy i na ręce,
Czy oberwie lekko za nic, czy też zginie w męce.
Jako pies co krąży wkoło swej zagrody,
Mało je, źle śpi, myśli: tak, nie jestem już młody.

Teraz las sterał mi zdrowie, porysował rysy.
Uczył ciszy, wąchać szyszek, wspólnoty do misy.
Gdyby nie on, oglądałbyś sosny od korzeni,
Hart, niewygoda, zajadłość może Polskę zmieni.

Walcz za młodu za Ojczyznę. Walcz tylko za młodu!
Byś nie wąchał kwiatów wiosny, braciszku, od spodu.
Jest różnica w tym wąchaniu i to zasadnicza,
Bo tam w grobie do tych celów potrzebna gromnica..

Bądź sprytniejszy, bardziej cwany i wysportowany.
To nie będzie ci tak szybko marsz żałobny grany.
Z karabinkiem tym żelaznym, bądź jak jedna para,
Od swych boków , tych na Kresach, wołaj:wrogu wara!

72

Tam poległy masy całe pradziadów walczących.
Słupów nie daj od tysiąca chyba lat stojących.
Bo te słupy, bo te Kresy i dzikie pustkowia,
Tworzą z tobą jedną całość i szkielet mózgowia.

Już się zbliża druga armia wroga okrutnego,
Wydusiła naszych z Kresu, kresu ojczystego.
Jest czerwona tamta armia, czerwieńsza od krwi,
Wyłamuje twe ojczyste , wyłamuje drzwi.

Co więc zrobisz, partyzancie, jak obrócisz lufy?
Cały zespół twój wojskowy jest naprawdę kruchy.
Tyle złego na jednego, tyle że dreszcz bierze,
Ja po prostu, tylko w wroga z karabinu mierzę.

Czy jest jeden, czy jest dwoje, żadna to różnica,
Jak karabin nie wystarczy, zostaje rusznica.
Walić trzeba obcych drani , a walić ich tęgo,
Lecz czy siły nam wystarczy? Wspomóż nas, przysięgo!

Coraz częściej tak rozmyśla wiarus w samotności.
Ta nawała aż dwóch wrogów pomału go złości..
Jak tu strzelać z jednej lufy w przeciwnych kierunkach?
Dziś kartofle gotowane były w swych mundurkach..

73

Z pieśnią nieraz szedł do boju, na koniach śpiewano.
Nieraz w pluton, tych czerwonych , całe pułki brano.
Był duch w boju. Była matka przez dwóch zagryzana,
Jednak wolność przez pałasze była siłą brana.

Kryje wiarus swój niepokój o kraju granice,
O tożsamość, o swych Piastów, o dziejów krynice.
Co to będzie ? Jak to będzie? Nas tu jest tak mało,
Wszak nad Bzurą sto tysięcy wojnę przegrywało.

Garstka taka partyzantów, to nie żadna siła,
Jedna baba krowim mlekiem wszystkich by ich spiła.
Partyzanty dobre, aby ukarać gdzieś zdradę,
Ale nie stać ich na wojnę, jedynie na zwadę.

Umyślny tu już podchodzi. Proszę, panie Budny,
Okoń wzywa. Wiarus idzie, widać szałas schludny,
Jest obszerny, wszyscy siedzą, milczą, są weseli,
Tak jakoby w garści wolność lub majątek mieli.

Okoń mówi:Lato idzie, wróg też nowy idzie,
Złapią w kleszcze jak w obcęgi, utopią nas w Wiśle.
Słychać już wystrzały armat ,tuż przed rzeką Bugiem,
Za miesiąc mogą nad Wisłą zaorać nas pługiem.

74

Są plany powstanie wzniecić. Czekam wypowiedzi!
Milczenie, lecz nikt ducha nie traci. Każdy siedzi,
Nie chcą nic mówić, posągi. Każdy z nich żołnierzem,
Walczy sercem, walczy ręką, krzykiem nie talerzem.

Każdy pójdzie na głos trąbki goło na armaty
I nie patrząc zaś do tyłu, nie patrząc na straty.
Więc nikt głosu nie zabierze, milcz i ty, Okoniu.
Patrz w ich twarze, generale, od ognia nie stronią.

Tyle latek w lesie siedzą, wąchają żywicę,
Każdy myśli: no, tym razem to szkopa uchwycę.
Mam ja z nimi porachunki z lata szesnastego,
Gdy legiony w ciupie zamknął, jakby rogatego.

Trzeba wygnać przy okazji z Pomorza padalca,
Więc nadchodzą znów okazje, okazje do walca.
Wczoraj bitwa ta przegrana odradza się znowu,
Ma zakończyć się daleko, tam za Odry rowem.

Każdy myśli, snuje plany, marzy o wywczasach,
Tyle latek łaził nocą po tutejszych lasach.
Chyba zbliża się ta chwila ostatniego starcia,
Osiągniemy ją na skutek upartego parcia.

75

Wciąż do przodu, do swobody, do niepodległości,
Ruszym z lasu, bo już pora rozprostować kości.
Jaki wynik tam u mety, co nas jutro czeka?
Znów gestapo, może łagry lub ruska bezpieka?

Na stos rzucim młode życie, życie naszej matki,
Nas zwycięstwo tu urządza lub życia ostatki.
My nie będziem się troskali o krew ani gnaty,
Umrzem jutro lub pojutrze, nigdy nie na raty.

To wyczytał stary Okoń na twarzach straceńców,
Że nie trzeba im budować grobów ani wieńców.
Trudno pytać, każdy niemy, każdy kolbę ściska,
I staremu Okoniowi łzę jak groch wyciska.

Z pierwszym pułkiem Budny stary nad brzegami Wisły.
Plan jest jeden, rozpatrzony, tajny, bardzo ścisły.
Prawą stroną Kmicic młody w prawo poprowadzi,
Ja nad środkiem czuwać będę z gromadą czeladzi.

Podejdziemy bliżej miasta, potem się cofniemy,
Zobaczymy czy u Niemców coś się w szykach zmieni.
Tak próbować trzeba będzie nawet kilka razy,
Aż za Wisłę przeskoczymy, Modlin nam się marzy.

76

Modlin wały ma tak grube, że tylko armaty,
Pieszo, jeśli będą walczyć , to poniosą straty.
Tam w się w wałach okopiemy, nie zdzierżą nas tanki.
Tu przejadą po nas czołgi, zrobią z nas ułamki.

Lecz ta wojna taka dziwna, każdy bije swego.
Mówiąc do się, alianty, nie mówią, kolego.
Lipiec głowę chyli, widać. Hitlera zabili!?
Niedołęstwem buntowniki rody swe splamili.

Coś tam nie gra w tej maszynie, brakuje jej smaru.
A Rosjanie tuż nad Wisłą tęgo z armat walą.
Ranek taki był spokojny, miasto już w płomieniach,
Łuna bije w Kampinosy o wieczornym cieniu.

Stoją cicho partyzanty, oglądają łuny,
Ktoś naciągnął zbyt za mocno popękane struny.
Sytuacja wciąż się zmienia, krzyżuje im plany,
Atak w Modlin był dość mądry, mógłby być udany.

Całą nockę cisza w lesie, w grę poszły kryształki,
Nasłuchują Moskwy chyba, słychać głos stupałki:
„Wraże siły wystąpiły przeciw naszej armii,
I strelajut spoza Wisły, są nadal bezkarni.”

77

Nowy rozkaz już od „Bora” Okoń rozpatruje,
Wszystkich zerwał już na nogi, do marszu gotuje.
Wszystkie siły i odwody podsuwa pod miasto,
Jego plan pójścia na Modlin jako świeca zgasło.

Dumnie każdy maszeruje w ostatnią swą drogę,
Tu po bokach ich żegnają chałupki ubogie.
Z drewna, małe i białawe, drogą biegną koty.
Krówek nie ma, zabrał wszystkie stary Prusak cioty.

Szumią wierzby mazowieckie, parny wiatr w nie dmucha,
Bocian krąży nad wodami, rechoce ropucha.
Barwne pułki maszerują, jak cienie gałęzi,
Nieraz parów ich gromadę na chwilę uwięzi.

Znów ich widać, szeregami wciąż idą do przodu,
Nieraz wpadną na ogórki do baby ogrodu.
Ludzie stoją opłotkami, krzyże ręką kreślą,
Może kiedyś tam do nieba, kartki im nadeślą.

Każdy widzi, każdy patrzy, każdy głową kiwa,
Że ostatni raz tu idą przez ojczyste niwa.
Takie chłopcy malowane, kwiat tego narodu,
Widać, wyszli z rąk królewskich z piastowskiego rodu.

78

Każdy idzie uśmiechnięty, w górze głowę trzyma,
Im nie trzeba dziś dobosza, ani bębna rymu.
Cel już mają wytyczony, są to dymy miasta,
Chcą dołożyć swą cegiełkę w usuwaniu chwasta.

Idą chłopcy z karabinem, kwiat w ręku, dziwny strój,
Idą marszem bez ustanku w ostatni swój bój.
Bo stolica zawołała: Do mnie, moje dzieci!!
Ja upadam z ciosów wroga, to już po raz trzeci.!!

Bardzo silne są zastępy czerwone i czarne.
Ci , co idą teraz na nich , mają karty marne.
Lecz ci idą, nie ustąpią !! O mur uderzyli!
Z mocnej salwy wrażych wojów o świcie nie żyli.

Jeszcze jeden okrzyk wielki, jeden szturm do miasta.
Uderzyli swoją miedzią jak za czasów Piasta.
Bunkry jednak kulą biją, wspierają ich czołgi,
Więc padają partyzanty , wiarusa kolegi.

Po nocy jest dzień, po żalu płacz, a po żywych proch.
Śmierć to jasny dzień, lepsza niż w gestapo ciemny loch.
Bo jak nie ma już nadziei, to najlepsza walka,
Śmierć ostatnim wyjściem z matni, śmierć ostra jak stalka.

79

O,ile mąk,ile cierpienia,
O,ile krwi,wylanych łez,
Pomimo to, nie ma zwątpienia,
Dodawał sił wędrówki kres.

Partyzanty, partyzanty, gołe mają dłonie,
I gdy idą tak do boju, idą jak w ukłonie.
Czujna pięta, czujna stopa, palec już na spuście,
Może kiedyś ujrzysz jego jak gra na odpuście.

Stary sierżant ruchem ręki wycofał oddziały,
Strzały wroga aż zza Wisły od czerwonych grzmiały.
Psuły odwrót i straszyły znękane plutony,
Sierżant spojrzał, tam nie ujrzał odblasku ikony.

Niech ktoś powie mi dlaczego, niech ktoś powie czemu?
Rusek pluje tam zza wody, do nas z cekaemu.
Czy pomyłka? Nieświadomy, a może dla hecy?
Jednak ogień jest dość gęsty, rozumowi przeczy.

Doczekaliśmy się biedaki powrotu kacapa.
Język strzępić z nim w rozmowie, to tylko atrapa.
Kto sprowadził dzikie hordy? Dzicz ciemną i głodną?
Na tę ziemię Piastów królów, na tę ziemię płodną?

80

Puścić serię tym czerwonym, co na Pradze siedzą,
Że tu z nami nie przelewki, niech i oni wiedzą.
Puścić jedną, drugą, trzecią, wystrzelać naboje,
My ich znajem, znane ścierwo, to są znane gnoje.

Czasy kiedyś były takie, że ja ich zdeptałem,
Tak zgłodniałych, tak łakomych nigdy nie widziałem.
Oni z głodu, z nienawiści przytomność tracili.
To co żywe w okólniku, to z miejsca zabili.

Gdy ruszyłem, napotkałem ich Grupę Mozyrską,
Tak ich tłuklim, jakbym prali dużą trzodę świńską.
Nikt nie uciekł, starlim wszystko, gnalim do Łukowa,
Takie krwawe jatki były, że niech Bóg uchowa.

Teraz znów ich spotykamy, już za Wisłą siedzą,
Jak te wilki zaczajone pod głęboką miedzą.
Pruć tak długo, aż wycofam za olchy plutony,
Przejdą groble, tam wśród stawów, od zachodniej strony.

Z cekaemu pruli w ruskich dwa młode Cygany.
Zaginęli potem w drodze, los ich jest nieznany.
Rozproszeni wycofali niedobitki w lasy.
Tak, dla leśnych znów nadeszły jak najgorsze czasy.

81

Nowy rozkaz już nadchodzi od wodza Okonia,
Idziem w lasy za Pruszkowem, z prawej strony Błonia.
Tak rozwinąć swe kolumny, by ich nie widziano,
Na przejeździe kolejowym spotkamy się rano.

Na przejeździe kolejowym zastawiona droga!
Pociąg z blachy ustawiono, lor jest liczba mnoga!
Tu nie przejdziem, odbić w prawo, iść na zagajniki.
Wkręcić w miny bardzo szybko, wkręcić zapalniki!

By nie poszli naszym tropem i nie dogonili,
Bo by w takim młodym lesie szybko nas wybili.
Taka dola jest tułacza, leśnego żołnierza,
Który nie wie nieraz czasem, w jaką stronę zmierza.

W zagajniku jest narada, wszyscy są zdyszani,
Nocą ciemną, za złamane pniaki drzewa brani.
Szeptem Okoń dzieli resztki między pozostałych.
Jest za wyjściem z kotła nocą, częścią grupek małych.

Budny, pójdziesz do Pruszkowa, znajdziesz tam melinę,
Jeden pluton z tobą pójdzie, tam gdzie kopią glinę.
Reszta tylko plutonami, jak najmniejsze grupy,
Iść polami, leżeć w rowach, omijać chałupy.

82

Daję prawo wam wojenne rozproszenia grupy,
Lecz bez broni ją zachować, to są kraju łupy.
Hasło zboru to „Komorów”, willa jedenasta,
Odzew „Koza”.Uchodź, Budny, bo cię Rusek schlasta.

Wiarus ginie już w ciemnościach, nie słychać szelestu.
Bierze pluton szczękiem zębów, nie łamaniem chrustu.
Na Ożarów się kieruje , a potem na Żbików,
Do cegielni wypalonej, gdzie pełno gacyków.

Tu staniemy na dni kilka, by złapać oddechu,
Ja stąd rano pójdę w miasto, do przyjaciół z cechu..
Jeśli któryś ma w Żbikowie dla siebie melinę,
No, to jutro wśród róż dzikich niech nieznacznie zginie.

Ja tu miałbym na Promyka dla siebie siedzibę,
Mówi „Danek”, broń zdejmuje, kładzie na polepę.
Niech pan sierżant mnie z przysięgi jeno zaraz zwolni,
Pójdę znowu na tułaczkę, jak ten szarak polny.

Kto chce odejść już tu z rana, zwalniam od przysięgi,
Lecz bez broni, w razie wpadki można dostać cięgi.
Broń tu złożyć, tu na kupkę, amunicję także,
Stronić jeno od budynków, gdzie w oknach witraże.

83

Żegnam ,chłopcy,niech prowadzi „Wódz Niepodległości”.
Gdyby coś tam, to szanujcie nawzajem swe kości.
Tyle lat my w poniewierce, depcząc runo leśne,
Powiązało nas obręczą jak pługi koleśne.

Ta idea co łączyła nas przez lata wojny,
To zapłaci za mitręgę, duch jej bardzo hojny.
Ten czyn zbrojny, duch legionów i bitwa warszawska,
Nie zaginie, choć nas boli strzelanina praska.

I na czasów tych przestrzeni, które przyjdą jutro,
Kolor czynów się nie zmieni, działaliśmy ostro.
W politykę mi nie wchodzić, nie chwalić się czynem,
Wychowywać dzieci w duchu, by czyn był zaczynem.

Ubywało partyzantów z czeluści cegielni,
Na głodniaka, bo nie można tu zagrzać patelni.
Skibę chleba pieczonego, gdzieś w polnej piekarni,
Skubie zębem, miele śliną, tak go dola karmi.

84

Powrót drugi

W późną jesień, późną nocką pukanie go budzi.
Więc otwiera swój warsztacik, widzi młodych ludzi.
Wchodzić szybko, siadać szybko, nie zapalać świecy,
Skąd jesteście też nie pytam, by nie robić hecy.

Ściąga kapy, ściąga koce, nakrywa strudzonych.
Patrzy na nich, tak wrócili z domów wypalonych.
Uszli z życiem z miasta swego, którego bronili,
Nie o takim zakończeniu młode serca śniły.

Drewka wkłada do kuchenki, grzeje izby metraż,
Tak do rana czuwa, trzyma znów potrzebną tu straż.
Ci zmęczeni jak zabici leżą na podłodze,
Zamiast butów są cholewki na zbrudzonej nodze.

Więc nastawia stary wiarus kociołek do prania,
Trza gotować już od rana zbrudzone ubrania.
Balie targa i ustawia, bliżej tutaj pieca.
Skoro rano, utrudzonym kąpiele zaleca.

85

Swe koszule, kalesony, wydobywa z szafy.
Z niepokojem patrzy na nich, chłopcy jak żyrafy.
Nic innego takie życie, trzeba ubrać takie,
Co ja zrobię? Co ja winien , żeśta nie jednakie.

Gdy wieczorem wiater ustał, ucichły skowyty,
Każdy siada wokół stołu w ciepły koc spowity.
I na prośbę gospodarza opisuje dzieje,
Głos mówiących, tak co chwila, dziwnie im się chwieje.

Stary milczy, słucha jeno, wzrok w sufit utkwiony,
Sam pozostał, dzieci w świecie, w domu nie ma żony.
Ciężko słuchać przeżyć strasznych, bolesnych jak rany.
Dziwny los w latach czterdziestych narodowi dany.

Chłopak mówi, opowiada epizody walki,
Głosem młodym, ciepłym takim,jakby śpiewem „Halki”.
Ten głos młody jednak wzrusza, wielkie były czyny.
Bardzo wielkie, nikt nie patrzy na miasta ruiny.

Uderzyły dziewcząt białe ,białe dziewcząt dłonie,
W czołgu metal, flaszką nafty, czołg płomieniem płonie.
Silnik ryczy, jeszcze skręca, a gąsienic ośki
Łamią nogi, przewracają, szarpią ciało Zośki.

86

Te dziewczęta takie dzielne, nie krzyczą , nie jęczą,
Krótką chwilę na tym świecie, jeszcze się pomęczą.
Jedna drugiej dłoń podaje, by umierać razem,
Szły przez życie, szły do walki, wszak nie były głazem.

Wokół mury wypalone, one wśród nich leżą,
Inne młode ku nim chyłkiem z pomocą już bieżą.
Tank się pali, jest gorący, nie daje podchodzić,
Trza ratować młode życie , wśród czerwieni brodzić.

Tym dziewczętom, co tam padły, nie pomogą lary.
Pył już pokrył ciała młode, upadł też mur stary.
Zrównał drogi i chodniki, wyrównał okopy.
Leżą pod nim te dziewczęta, leżą też i chłopy.

Nie ma ulic, nie ma domów, jest tam gruzowisko.
Na nim krzyżyk z kija zbity i dziwne nazwisko.
„Zośka”, NN, Dana, Czarna, obok napis Nina.
Czas na lata na tym miejscu, martwy się zatrzyma.

Wiarus słucha, patrzy w górę, szklą mu się oczęta.
Wszak on stary taką walkę niejedną pamięta..
Ale tutaj jakieś dziwne szarpią go uczucia,
Dreszcze zimne, bóle brzucha i w serce ukłucia.

87

Tyle walki i mordęgi, tyle lat straconych,
Wiele łez, mogił nieznanych, tyle chat spalonych.
Nie ma triumfu, bo żołnierze po ciemnicach siedzą,
Kryją głowy, uszli z życiem, dobrze o tym wiedzą.

Ktoś tam stoi , puka do drzwi, podobny do wilka,
Prosi o chleb, cicho mówi, że z żarciem zalega.
Wraca z drogi, jak dalekiej, może nam coś powie.
Gdy z obiadem się podzielim po równej połowie..

Szewczyk patrzy na człowieka, człowieka biednego,
Prosi w sienie i do kuchni , do talerza swego,
Jedz , człowieku, to gorące, to cię dziś pokrzepi,
Jak chcesz , zostań, bo ci żandarm pałą jeszcze wlepi.

Co dzień tutaj ktoś przychodzi, prosi o chleb suchy,
Ma ukryte w sobie dobrze partyzanckie ruchy.
Tak od domu, tak do domu, mijają tygodnie,
To męczące,nie ma chaty, w cudzej niewygodnie.

Kiedy Prusak stąd ustąpi, czy coś się poprawi?
Gdy bolszewik tu nastąpi, to akowców spławi.
Już wywożą wagonami z Pragi na Syberię,
Mówię panu, ciężkie czasy, a nam wszystkim biednie.

88

To zza Wisły ty pochodzisz? Rzekę przepłynąłeś?
Jestem z Wilna, zwiałem ruskim, a była już latoś.
Ruski naszych wybijali, reszta poszła w dyby,
Ja pod wodą głowę skryłem, jadłem żywe ryby.

Rzekę Wisłę pod Czerwińskiem na sicie przebyłem,
Chcę do Leszna, tam do stryja. Dzięki, już wypiłem.
Gdyby na noc można było, bolą mnie już kości,
A w żołądku coś tam drapie, chyba rybie ości.

* * *
Misja nasza wpadła w błoto, zdeptana chodakiem.
My nie zwiejem za granicę, bo z nas nikt nie ptakiem.
Tylko naród nam zapłaci swą wdzięczną pamięcią,
I wspomoże nas pobitych i to z wielką chęcią.

Tyle z tego mamy triumfu, tyle uczynienia.
Tu na oczach nas walczących, okupant się zmienia.
Baśni trzeba lub legendy, albo mitu prawie,
By historia nie została pisana na stawie.

Tyle z tego co zrobilim,tyle pozostanie,
A tak chcieliśmy Prusakom zrobić tęgie lanie.
„Wojenko,wojenko, cóżeś ty za pani,
Że w obronie twojej zabici ułani.”

89

Tam po polach, po skopanych, łachman tu się kręci,
To ziemniaczka se wygrzebie, lub pod kupą łęcin
Znajdzie krzaczek niekopany, a to wielka frajda.
To nasz wiarus grzebie ziemię, a nie jakaś znajda.

Znów przybyła mu do izby gęba do żywienia.
Choć czas płynie, późna jesień, niewiele się zmienia.
Cisza wokół jakaś siedzi, nie widać munduru,
Czy na taką ciszę wielką nadciąga znów chmura?

Chodzi szewczyk, pole mierzy, wolnym krokiem, równo
Grzebie ziemię, pyrki zbiera, jest mu trochę zimno.
Mglisty dzionek, mokra gleba, pole jak niczyje.
Gdzieś w folwarku, jeno piesek bezustannie wyje.

Gdy nazbiera pełny worek wraca do chałupy,
Tak codziennie sam wychodzi, zbiera swoje krupy.
To czas wojny, nie ma lekko, butów nie naprawia.
Bieda wielka, nikt nie znosi, brak funduszy sprawia.

Może wrócę do kopyta jak zdrowie pozwoli,
Dzisiaj czuje coraz częściej, gdzieś coś go zaboli.
Skąd nerwowe takie tiki? Czy to już na zimę?
Na tę zimę szanse wszystkich są diabelnie marne.

90

Brak jest węgla, wróg wywozi, co się tylko daje.
Tak jak pijak z domu swego, swego nie uznaje.
Już maszyny powywoził, wysadził fabryki,
Niezadługo też dobierze się do polskiej grdyki..

Znów potrzebne tu są pułki, partyzantów leśnych.
Orać przyjdzie sochą z drewna, brak pługów koleśnych.
Tak to grabi na ostatek intruz kulturalny,
Pozostanie kamień polny i to ten niepalny.

Jak zapłacić za zniewagę, myśli wiarus stary,
Trzeba będzie biesa gonić ,złamać bram filary.
Do niewoli na odrobek pogonić niemczaka,
Aby nie grał w Europie wielkiego chojraka.

Czas zdychania mu nadchodzi ,bo zewsząd go biją,
Głowa cioty straci łączność ze swą głupią szyją.
Tutaj sprawa jest tak pewna jak mnożenie w cztery,
Już niedługo chyba zdechnie ten pies , do cholery!

Nowa groźba głowę mąci i psuje nastroje,
Bo za Wisłą stoją wrogie i obce nam woje.
Jak to ruszy ta hołota zła, nieokiełznana,
To zaleje kraj na nowo, ukradnie barana.

91

Ojciec kiedyś mówił jemu, opisując Ruska,
Że to złodziej, który patrzy, gdzie pełna jest miska.
Rozpalone wnet żelazo zachwyci w swe szpony,
I ucieknie z tym gorącym w nadwołżańskie strony.

Z tego kocioł tam nad Wołgą kamieniem wykuje.
W którym bimber z kału krowy nocą zagotuje.
Rano idąc już do pracy, sztagan wolno sączy,
W pracy stojąc, nic nie robi, zawsze głośno jęczy.

Tak rozmyśla sobie wiarus zbierając kartofle.
Myśli: trzeba podbić w święta te swoje pantofle.
Skóry nie ma, ale gumą można podbić trzewik,
Bo leżącą gdzieś na półce, zabierze bolszewik.

Kraju połać już jest w rękach tych od sierpa-młota.
Niewolnicza teraz będzie dla ruska robota.
Jak odmienić losy wojny? Wojna nie przebiera,
A oporny, co ją kopie to szybko umiera.

Swój urobek targa w worku, szarówka się zbliża,
Coś na drodze widać leży, wiarus się uniża.
Łachman leży, lecz w łachmanie jeszcze ciepłe ciało,
To powstaniec, co z transportu zwiać mu się udało.

92

Skórkę chleba mu podsuwa i pod rękę bierze,
Chyba znajdzie się w izdebce jakieś wolne leże.
Tyle wiosek jest spalonych , nikt nie ma mieszkania.
Do swej izby każdy bierze, tego się nie wzbrania.

My długo prowadziliśmy te straszliwe boje,
O zagrody te rodzinne, o moje i twoje.
Teraz idziem o ciemnicy niby te skazane,
Bo przez wojnę, przez wojenkę takie losy dane.

Nie narzekaj, młody zuchu, szybko wróci zdrowie,
A o twoich perypetiach diabeł się nie dowie.
Żuj kromeczkę, a jak trzeba mam w plecaku brukiew,
Za dni kilka znowu będziesz pokrzykiwał jak lew.

Do mego pójdziemy domu, ja jestem tu z Błoni.
Chyba zdrowie twe wytrzyma ,bo nas nikt nie goni.
Tam nie jestem taki sam, mam przyjaciół kilku,
Co nie mówią chętnie dzisiaj o niemieckim wilku.

Los pokręcił życiorysy. Los nasz jest nieznany.
Nie pytamy tu nikogo, skąd jest tu przygnany.
Z samochodu wyskoczyłem na ostrym zakręcie,
Strzelał za mną, lecz nie trafił, zwiewałem zawzięcie..

93

Tak se biegłem z dwie godziny, aż się zatrzymałem.
Upadałem ze zmęczenia i chyba nie spałem.
Z Wilna wieźli nas gromadą do jakiejś roboty.
Siedział z nami młody sowiet o twarzy idioty.

Wciąż uśmiechał się do siebie, jakby lizał miody,
Nie był stary, niedołężny, a wręcz bardzo młody.
Ale strzelał sołdat bystro, wiedział co karabin,
Pokrzykiwał; stoj że, stoit.Baki miał jak rabin.

Uciekałem mokrą łąką, woda aż pryskała,
Łąka długa i bez końca, tak mi się zdawała.
Później suche było pole, lecz świeżo orane,
Ciężko mi się uciekało, a pole nieznane.

W którą stronę lepiej pryskać?Wszędzie jeno pola!
Ja na zachód, ja za słońcem. Taka Boża wola.
Tak też biegłem bez ustanku, aby dalej, dalej,
A już kule nie świstały, ani za mną gnali.

Szedłem z frontem do Modlina,aż do brzegów rzeki.
Rusków było wszędzie trochę, ja łapałem raki.
Tak po cichu to dwie wiązki sitowia związałem,
I raz nocką bez księżyca rzekę w poprzek brałem.

94

A my w lesie się kręcilim, podeszlim pod miasto,
Tam się strasznie gotowało, było z naszych ciasto.
Nieraz myślę, gdy wspominam, czy to było wolno,
Z gołą ręką iść na mury? Serce moje bolno.

To już moja jest ulica i ten czwarty domek,
Dymek widać u komina, to jest ciepły dymek.
Chłopcy palą , strawę grzeją, bo to czas powrotu,
Chwilę tu się zatrzymamy u furtki u płotu.

To znak taki, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Tu na zewnątrz zawsze szybciej do drogi ratunku.
Kocioł nieraz zastawiają przemyślne prusaki,
U nas rozum jest nie gorszy. U nich byle jaki.

Firanka się poruszyła, ktoś poruszył kwiaty,
Można wchodzić, tak sygnały przesyłają braty.
Drzwi otwiera swoje szewczyk, do środka zaprasza,
Czuć już w sieni, że na płycie gotuje się kasza.

Znowu kogoś wam sprowadzam, jakby było mało.
Nie zawadzi , gospodarzu, aby strawy stało.
Witają się z sobą ludzie, śmiało patrzą w oczy,
Partyzancka ciężka walka uległości uczy.

95

Mógłbym ruszyć ja do Łodzi, może coś załatwię.
Chłopcze ,nigdzie. Waruj tutaj. Łódż to jak na tratwie.
Tam jest masa ludu twego, aż z całej Warszawy,
Tam jest jeszcze chyba gorzej z talerzykiem strawy.

Mam co prawda dwóch znajomków w dzielnicy Piotrkowie,
Lecz czy żyją? Jak tam u nich? Kto na to odpowie?
Chyba ja tam się wybiorę, bo ja jestem stary,
Wy pilnujcie tu chałupy i pomyjcie gary.

A co będzie , gdy ucapi was, dziadku, gestapo?
My w rozsypkę pójdziem wszyscy, a chałupa to co?
Znam ja Łódź, bo tam grałem nieraz w kiwanego,
Ja pojadę , może spotkam w barze znajomego.

Trza nam środków tu do życia, panu jest za ciężko,
Krupy trochę, mąki żytniej, przydałoby się mięsko.
Trza języka, wiadomości, tudzież rozeznania,
Co nas czeka? Co takiego? Czy dola wygnania?

Uszedł z życiem , dziękuj Bogu, nigdzie nie pojedziesz,
Ja tu za was odpowiadam, czy ty o tym nie wiesz.?
Niby cisza jest wokoło, wojska już brakuje.
Lecz złych ludzi, diabeł zawsze , z niczego zlutuje.

95

Młody jesteś i porywczy, zginąć teraz łatwo,
Nie pozszywam takiej paczki ni nicią ni dratwą.
Doczekamy może końca w takim kolektywie,
Nie wychylać z izby nosa, bo groźno na niwie.

Chociaż ciężko jest nam dzisiaj, ja pójdę do lasu.
By choinkę na te święta szykować zawczasu.
Wytrzymalim tyle latek, poczekamy jeszcze.
Jeśli prawda, że zajęto Belgię, to kleszcze

Już niedługo zdławią ciotę i będą wiwaty.
Niepotrzebne teraz właśnie nam, następne straty.
Poczekamy, zobaczymy, co wiosna pokaże,
Wszak za Wisłą stoją hufce, hufce dla nas wraże.

Co tam dzieje się za Wisłą? Czy tam gnębią ludy?
Cisza jakaś. Czy tam zima, czy tam już są grudy?
Mój niepokój jest tak wielki, niepohamowany.
Aż nocami mary widzę, aż jestem skonany.

Z taką grupą , jak wy tutaj, można konie skradać,
Albo z kopców u niemiaszków , pyrki w worki składać.
Niemiec tutaj ma majątek, zadusił Polaka.
Przyniesiemy sobie wieprzka , takiego bez flaka.

97

Czaty takie rozstawimy, by nie było wpadki.
O północy wszyscy wrócą tu do mojej chatki.
Wojska nie ma na folwarku, sprawdzam to od dawna,
Przecież łażę ja po glebie, patrzę jak uprawna.

Aby wieprzek nie zajęczał i nie wydał głosu,
Nie spodziewał się, nie widział, potężnego ciosu.
Prusakowi tam zostawić jego nieczystości.
My nie pragniem krówki, wołu , bo my ludzie prości.

Lecz gdy zajdzie ta potrzeba, stado śpi na łące,
Stukniem krówkę niemczakowi, powiesim ją w sionce.
Pójdziem kiedyś pewną nocką kiedyś wyruszymy,
Aby przynieść w workach wszystko. Radę sobie damy.

Czy to jednak nam wypada robić takie rzeczy?
A wypada ,,mówi sierżant i zarzutom przeczy.
Tam parobków z nas zrobili, gonią do roboty,
To złe ludzie te Prusaki i wielkie niecnoty.

Nie ma żadnych tu skrupułów, żadnego wahania,
Coś podebrać niemiaszkowi, czy życie nam wzbrania.
To już święta, to już zima. Jaka będzie długa?
Idziem w Króli, niech za czyny, pan Bóg nas obruga.

98

Prawdę mówiąc wciąż zwlekali z wypadem na łąkę.
No, bo mrozy nagle przyszły, mrozy nawet wielkie.
W środku stycznia poszli w pole, trzymali się drogi.
Wypatrują gdzieś pastucha, mróz nadal jest srogi.

Gdy już mieli stuknąć krowę, warkot usłyszeli,
Patrzą,drogą jedzie motor, za nim czołg się bieli.
Dalej pojazd za pojazdem, jadą tak bez końca.
Prusak zwiewa! On się cofa! Stary wiarus wtrąca.

Trzeba szybko się rozproszyć, wyginiemy w kupie,
Za trzy dzionki jest spotkanie znów w mojej chałupie.
Wiarus idzie polną drogą, z siekierą u pasa,
Do wyrębu idzie z rana, w drugą stronę lasu.

Taka mądra, taka wielka, prawie tysiącletnia,
A tu zimą już się cofa, nie czekając kwietnia.
To mi chryję urządzili, miałem wielkie plany.
No, a teraz na ich łaskę prawie jestem zdany.

Zatrzymuje się samochód. Zna pan okolice?
Jestem z Błoni. A na Kutno,w którą to ulicę?
Tak pojechał stary wiarus z żołnierzem od bitki,
Jakie będą tej tu jazdy, jakie będą skutki?

99

Powrót trzeci

Czyś pan widział gdzieś włóczęgę, co nie był złodziejem?
To on właśnie był sierżanta, sierżanta był cieniem.
Co na schodach spał nocami, bez gorącej strawy,
Bo stopione miał ostrogi, zatopione nawy.

On dwukrotnie broń zakopał, tylko w jednej wojnie,
Czy wystąpi jeszcze kiedyś o swą Polskę zbrojnie?
Czy na czele hufca stanie, on biało-czerwony?
Nie wiadomo.Teraz dąży chyłkiem w swoje strony.

Jak chcesz, siadaj, skorej, skorej, podwieziemy ciebie,
Wyschłeś widzę dobrze, dziadku, na germańskim chlebie.
Sierżant staje na błotniku i trzyma się klamki,
„sztudebaker” rusza, tłoki graja kołysanki.

Tak dojechał se do Błoni w dwie godziny prawie.
Podziękował i wyskoczył na ryneczku trawie.
Patrzy, w koło domy stoją, skręca w swą ulice,
Co tam ujrzy? Dom spalony, przy nim szubienice?

100

Idzie wolno , bo ból wzrasta w piersi, koło serca,
A niepokój jak wiadomo, to straszliwy biorca.
Chata stoi i sztachety, drzwi nawet zamknięte.
Szyby całe, trochę brudne, okna też nietknięte.

Tylko zimno jakieś wieje dokoła budynku.
Śniegu trochę, płaty w ścianach, bo brakuje tynku.
Gdy do środka wszedł, zobaczył brudy od miesięcy.
Nie sprzątane.A więc żona gdzieś się jeszcze męczy.

Najpierw w kuchni trza rozpalić, aby ciepło było.
Może jakoś w swej chałupie, będzie tu się żyło.
Dosyć losu, poniewierki, brać się za kopyta!
Bo jak wróci. Czy masz grosze, ona się zapyta?

A on przecież nic już nie ma i nie ma zelówki.
Nie ma nawet na zakupy złamanej złotówki.
Życie tylko pozostało. Głowa pełna myśli.
Wszak co będzie, kiedy ruskie, znów do Polski przyszli?

Pali w kuchni , czajnik grzeje, goli twarz strudzoną,
Jakby dobrze było teraz pogawędzić z żona.
Znowu śniegi. To rok temu do stolicy jechał.
Z której szybko pełen strachu do lasu uciekał.

101

Tu wigilia była bez niej, bez kobiety w domu.
Musiał potem jechać w Kutno. Drogę wskazać. Komu?
Dom jest jednak nieruszony, to są cuda prawie.
Ktoś z sąsiadów chyba z lasu, był w tajemnej zmowie.

Tu chłopaków jakoś nie ma, ani śladów po nich.
Dokąd poszli w mroźny ranek, dokąd w butach tanich?
Śladu tutaj ni żadnego, wszystko po dawnemu,
Teraz trzeba być samemu,no , znowu samemu.

Wiosna piękna, wiosna wolna, słońcem się zaczyna,
To już słychać po świergocie. Patrz ,kwitnie leszczyna.
Z bieli śniegu białe kwiatki dają ci buziaka,
Spod gęstego, wysokiego,zobacz, malin krzaka.

Szewczyk bieli swoje drzewa, grabi stare liście,
Pyta nieraz ktoś idący: Żona wróci? Oczywiście!
No, a kiedy będzie? Jeszcze, przecież grzmią armaty.
Wróci, wróci, urządzimy wspólnie sobie swaty.

Puka nocą do okienka znajomy z sąsiedztwa.
Mówi: trzeba iść w rozmowy, bo tak chcą naczalstwa.
Stary sierżant bierze chałat, idzie za tą radą,
Za zakrętem tak po cichu, zaraz w łeb mu dadzą.

102

Powrót żony

Nad mogiłą, której nie ma, stanęła kobieta.
Patrzy wkoło, szuka wzgórka, owszem są, lecz kreta.
Z robót w Niemczech powróciła, szuka męża swego,
Albo grobu, albo cienia męża kochanego.

Ludzie mówią, że był, owszem, nawet z nim gadali.
Ale przepadł.W jaki sposób? Tego już nie znali.
Cicho tylko coś szeptano, że on nie ostatni,
Co zaginął, toć jesteśmy w bardzo dziwnej matni.

Uciszyła swoje żale, wróciła do chaty.
Wszak nie ona tylko jedna ma wojenne straty.
Tylko za co i dlaczego wojownika starto?
Już po wojnie…Święta Pani, sznura, święta Marto!

Ktoś tam puka? Ktoś przychodzi? Sąsiadka z ulicy.
Niesie mięsa prawie kilo, znana w okolicy.
U niej bywał chłopak taki, co tu się ukrywał,
Tak naprawdę, nie wiadomo jak on się nazywał.

103

Gdyby kiedyś się pojawił , wspomnieć o mnie proszę,
Bo tak prawdę mówiąc cicho, dziecko jego noszę.
W dzień pożogi, w dzień ciemności, urwał chleba kęsa,
Teraz biedak gdzieś tam krąży, chyba się wałęsa.

Nalot wielki robi „władza” na członków oporu.
Ludzi teraz więcej ginie jak w czasie pomoru.
Znów zaginął ten aptekarz, co przy moście siedział,
Co na głowie z włosów robił tak szeroki przedział.

Życie tobie jestem winna, chciałam się powiesić.
Powróz , zobacz , trzymam w ręce, czy tera mam go zjeść?
Powróciłam tu z niewoli, chata stoi pusta,
Z kim rozmawiać i do kogo mam otworzyć usta.

Czterech tutaj z mężem spało, przez cztery miesiące,
A były to zimne czasy, a nie dni gorące.
Niemiec jeszcze stał w ratuszu, lecz wojska nie było.
To chodzili po wykopkach, w kominie się bździło.

Jakoś sobie tam radzili, żywot marny wiedli,
Kiedy Rusek wszedł do miasta, oni się rozbiegli.
I od tego czasu pusto, byłam tu dwa razy,
Już nie widzę nawet nocką tego chłopca twarzy.

104

Twego męża to widziałam w wieczór jak zaginął,
Drzewka piłką opatrywał, sekatorem ścinał.
Blisko płotu, więc podeszłam, pytam o chłopaka.
Jest ścigany, odpowiedział, Milcz , bo będzie draka !

Władza nowa, ta ludowa, nie cierpi Polaków.
Lepiej schować się do lasu albo w kępie krzaków.
Tak powiedział. Co ja teraz , sama , z dzieckiem zrobię?
Wojna prawie ukończona, ja sama przy żłobie.

Do roboty więc , sąsiadko! Brać się za sprzątanie.
Płakać tutaj nie ma sensu, to z głową igranie.
Coś upadnie nam na głowe i pójdziem do Tworek.
Bierz swe ciuchy, pakuj ,co masz, na plecy swój worek.

Przychodż tutaj, szewca nie ma, miejsca nie brakuje.,
Zaraz ogień w kuchni palę, wody zagotuję.
Co tak dumasz? Idź do domu, rozgryź całą sprawę,
Chcesz to przychodź, ja zaczynam już gotować strawę.

Witam,dziękuję za życie,do roboty chyżo.
Zaległości wieloletnie,trzeba zrobić dużo.
Wymalować ściany domu i dachy naprawić,
Już nie będą samoloty kulami dziurawić.

105

Dwie kobiety zamieszkały, bez chłopa, bez męża,
Jedną trapi ciągle nocką ta niechciana ciąża.
Jakoś to się stało, kiedy, sama dobrze nie wie.
Nie ma żalu do chłopaka, nie myśli o gniewie.

Tylko w życie iść samemu jakoś nie wypada,
Życie głupie, to nieznośne zawsze figle płata.
Tak na lato chyba termin rozwiązania będzie.
Wówczas ciepło i zieleni wokół pełno wszędzie.

W żniwa będę snopy stawiać, robota się znajdzie,
Teraz wiosna , gałki widać na wisienkach w sadzie.
Ruski Odrę przekroczyli i dobili gada,
Z zakończenia strasznej wojny jestem bardzo rada.

Muszę pryskać gdzieś daleko,żegnaj ukochana,
Tu muzyka jest sowiecka,nie polska jest grana.
Tak to żegnał on się ze mną, gdy uciekał w strachu,
Z wiatrem chyba, jak ten kogut sterczący na dachu.

Ktoś u furtki stoi sobie, wygląda normalnie,
Ten kapelusz ma na czole skręcony figlarnie.
Tom ciekawa,kto to taki i czego tu szuka?
Stoi, patrzy w lewo, w prawo, a do drzwi nie puka.

106

Wyjdź no pani, właścicielka domu przecież jesteś.
Co tu obcy, nieznajomy, chyba to nie obwieś?
Idę, spytam , czego szuka, ciągle się ogląda.
Słucham pana? Widzę w okno moje pan spogląda?

Szukam ja pani Jankiewicz, mówią, że tu mieszka,
Mam list do niej, ale na drzwiach, jest inna wywieszka..
Ona teraz u mnie bywa i tutaj nocuje,
Niech pan wejdzie na herbatę, wody zagotuję.

O mój Boże! To list do mnie, to chyba od niego.
Pisze, abym szybko wyjechała do miasta nowego.
„ czekam w domu murowanym, a w mieście Czanowo,
Szybko bywaj, nie potrzebne tu jest zbędne słowo.”

Jadę pani, jadę jutro z tłumokiem na plecach.
Może kiedyś, coś pomyślę o moich tu rzeczach.
Znam nazwisko i imiona mego dziś chłopaka.
Jam radosna,wiwat życie!Ja mu dam dzieciaka!

107

Ziarnko i kiełek

Tu swobody są mieszkalne, ludzi trochę mało,
I nie wszystko jak narazie będzie dobrze grało.
Brak tu sklepów, brak jest szkoły ,brak jest także pracy,
Ale swoje jest i basta, a to coś już znaczy.

Ja przypuszczam, ma kochana, chyba się nie mylę,
W samotności tutaj mieszkać będziemy przez chwilę.
Wciąż przybywa osadników ze świata całego,
Tu nie wsadzisz za rok palca, palca ni jednego.

Ja pracuję tu nad wodą jako strażnik rzeki,
By na Poznań szabru od nas nie były przecieki.
Co to znaczy sklepów nie ma ,brakuje pieniędzy?
Za pół roku my na pewno wyskoczymy z nędzy.

Też tak myślę ,nie od razu Kraków zbudowano,
Ziemię tutaj na Zachodzie za darmo nam dano.
Nie narzekam więc na losy, remontujmy chatę,
Może dzieci nasze kiedyś będą tu bogate.

108

Bijmy w kotły tu, kto żyw
Zakończony wojny zryw.
Chociaż nie ma czym popijać
Możem chustką powywijać.

Raduj serce , raduj ciało
Końca wojny nam się chciało.
Nowe życie tu nastąpi
Nowe szczęścia nie poskąpi.

Przepadł Hitler, jego mrzonki
Teraz idą nowe dzionki.
Trochę ciężkie do spełnienia
Ale takie są marzenia.

Słychać strzały ,,są wiwaty
I upadły lagrów kraty.
Kto szczęśliwy i wesoły
Niech taneczne tworzy koły.

Dom swój nowy wysprzątali, czyścili jak trzeba.
W dachu były takie dziury,widać było niebo.
Na nim gwiazdy tak błyszczące i takie bez liku,
Nowa słoma w nowym łożu i nowym sienniku.

109

Oj,Chmielu, oj niebożę,
Niech ci pan Bóg dopomoże
Chmielu niebożę,
Oj,Chmielu niebożę!

A wieczorem ,ci co żyli na tej nowej ziemi,
Na występy do teatru, gdzie ta lipa szumi.
Tam piosenka i skecz krótki ,i tam deklamacje,
A dla chętnych na estradzie burzliwe owacje.

Każdy swoje coś przedstawia, co go nauczyli.
Ci belfrowie, mówiąc prawdę już dawno nie żyli.
Wojna kosą śmierci ścieła połowę narodu,
A w dodatku też ukradła tę ziemię od Wschodu.

Ci , co teraz tutej żyli na obszarach wielu,
Pośpiewali se serdecznie- Oj chmielu, oj Chmielu.
Każdy pragnął tej zabawy niby wody w stawie.
Bo tu każdy przybył wiosną, jak wiosną żurawie.

Tak jak wojak na wojence swojej krwi nie szczędzi,
Tak tu wszystkim do zabawy nie brakuje chęci.
„ Do roboty, ująć młoty, kuć Ojczyzny gmach,
Wszak spełnione to , co śnione w ukochanych snach.

110

A wieczorem, gdy Kępiński włączył swoje światło,
Kupki stały na Lipowej, humoru nie brakło.
Bo to pierwsze są zabawy, od wielu tak laty,
Garstka tutaj to sieroty, poginęły braty.

Na tej scenie to Łabędzki na dobranoc śpiewa,
Z jego spodni i ubioru sala się zaśmiewa.
Spodnie jego tak wysokie jak u Tatarzyna,
W ręku prawym on niezdarnie tamburynek trzyma.

„ Dobranoc , do jutra żegnamy,
A jutro spotkamy się,
W programie humorek wam damy
Niech całe Czanowo to wie.”

Nocka idzie, czas do domu, ta nocka chłodnawa,
Księżyc świeci, jest dziś w pełni, płynie chmurek nawa.
Idąc w różne strony , ludzie urządzają śpiewy,
Słowa jakieś, ”marynarzu”,,słowa „białe mewy”.

Jest to pierwsza tu wigilia, na tej nowej ziemi,
Nie ma z czego zrobić placka, a szybko się ciemni.
Ktoś tam puka w chaty progi, a wali niezdarnie,
To Mikołaj wchodzi w izbę, dzieci stają karnie.

111

Jestem świętym Mikołajem,
Rządziłem ci kiedyś rajem.
Teraz jestem do niczego,
Nie mam zaprzęgu swojego.

Dwóch żulików mnie napadło,
Sanie i konie ukradło.
Więc zamarznij, rzęsy roso
Jutro będę chodził boso.

W każdym domu ,nawet biednym stoi talerz pusty,
To wprowadził ponoć w Polsce Bolko Krzywousty.
Więc Mikołaj już zasiada, ryby nie brakuje,
Taką rybą z Odry rzeki, każdy się częstuje.

Nie! Nie zejdą się tu góry, nie stworzą równiny,
Ich czerwony, nie, nie będzie, nie będzie tu siny.
Ten tam kolor , co ubarwi tkaniny swą barwą,
Nie zgodzi się nigdy pewnie, byś ty inną farbą,

Tak przebarwił swoje znaki, na dziwne swe cele,
Że gdy patrzysz na nie z bliska, to widzisz niewiele.
Jednak w głębi twych kolorów sensy dostrzegają,
No i za to oni ciebie, wiecznie tu ścigają.

112

To ściganie takie ciche i takie nieznaczne,
Że nie widzi groźnych ruchów nawet oko baczne.
I dopiero gdy zawołasz rano- na śniadanie!
Dziwisz mocno swą naturę, co dzisiaj nie wstanie?

Wołasz głośniej, w pokój idziesz, a tu puste łoże!
On nie wrócił dziś na nockę. O, ty dobry Boże!
Czekasz tydzień, lata całe, dziecko już dorasta.
Groby ciche, nieznajome,,krzewem już zarasta.

Jeśli znajdziesz , mój wędrowcze, w drodze sprawiedliwość,
To przyprowadź ją na groby, w grobach leży ich kość.
Taka zwykła, taka czarna, trochę połamana,
Widać w jaki sposób ciężki śmierć była zadana.

Niech ta twoja sprawiedliwość, niby cna Temida,
Swe wyroki na czerwonych, sprawiedliwe wyda.
Co zgnoili bohaterów,,resztę oczernili,
Sami będąc wstrętoroby , jeno wódę pili.

Znów niewiasta małe dziecię w ręku kołysała,
I jak zwykle na dobranoc cichutko śpiewała.
A śpiewając spoglądała w cień pustego miasta.
Czy dla niego coś się znajdzie, bo szybko dorasta?

113

„Śpij ,syneczku, śpij kochanie,
Jutro poranek znów wstanie,
A dobry pan Bóg w niebie
Da mi wychować ciebie,
Aj luli,aj la.

Takie to jest takie małe, to śliczne dzieciątko,
Teraz starcza jemu becik jako zawiniątko.
Wszystko będzie, wszystko kupię, jeno zapracuję,
Los szczęśliwy jako matka ja tobie zgotuję.

Nie masz ojca już za młodu, zagryzły go hieny,
Co wyżarły się na chlebie , a nie znały ceny.
Na ten chlebek wojowały lata leśne woje,
A tu hiena obca przyszła; wszystko to jest moje!

Krzyczy głośno, cios rozdaje,,opornych uśmierca,
Tak to robi Judasz własny, albo inowierca.
Milczeć trzeba, cicho śpiewać tobie kołysanki,
Bo gdy padnę, to ty pójdziesz do kacapa mamki.

Śpij więc cicho, tak jak w lesie partyzanty czujne,
A ja zamki wnet powstawiam, zasuwki podwójne.
Śpij chłopczyku, jesteś mały,widzę, że rozumiesz,
Płaczesz nieraz, oczkiem mrugasz ,bo mówić nie umiesz.

114

Gdy dorośniesz niby dębczak na granicy duktów,
Staniesz prosto, pójdziesz prosto do tablicy rzutków.
I wystrzelisz cyfrę dużą, zażądasz zapłaty,
Za te lata, za te długie, co żyłeś bez taty.

Gdy nie zdążysz tego zrobić, poucz swego syna,
Niech proporzec swego kraju, w garści mocno trzyma.
Niech dokona , co nie mogły zrobić pokolenia.
Kraj ojczysty w światły dworzec, niechaj szybko zmienia.

„Śpij syneczku, śpij kochanie
Jutro słoneczko też wstanie.”.

Teraz derką cię przykryje, byś nie poczuł chłodu,
Ty, mój chłopcze ukochany, z wojskowego rodu.
Taki nosek masz malutki niby perła z muszli,
A oczęta, gdy otworzysz rozmiar mają buszli.

Ja roboty mam tu trochę, muszę poprasować,
Przeprać tetrę i wysuszyć,,dziurki pocerować.
Robiąc wszystko , zawsze zerkam ku twemu posłaniu,
I z tęsknotą nieraz myślę o swoim kochaniu.

Z takim chłopcem , co to z lasu przybył do mieściny,
I zachodził w dom sąsiedzki do swojej dziewczyny.
Jam nią była, ja szczęśliwa, ja podlotek taki,
On pod rękę ze mną chodził, miał stare chodaki.

115

Choć niedługo ze mną tu był, ślad zostawił trwały,
Ty nim jesteś! Ty chłopaczek, ty skarb taki mały!
Wiedz ,wychowam ciebie dobrze, na syna Ojczyzny,
Byś przypadkiem nie zostawił na jej ciele blizny.

Kwiat kąkola ubił ojca i gorycz zostawił,
Nie opowiem teraz tego, bobyś łez nie strawił.
Jak wyrośniesz na junaczka , to opowiem prawdę,
Może zrównasz tę wysoką, nieprzyjazną hałdę.

To już luty po wyborach, zima taka słaba,
A kobieta swego synka do łóżeczka składa.
Już raczkował, teraz chodzi i krzeseł się trzyma,
W zębach smoczek swój gumowy nieustannie ima.

Słuchaj , Ziomku, list dostałam od starej znajomej,
Kobieciny mi przychylnej, teraz trochę chromej.
Na jajeczko to świąteczne,wiosną tu przyjedzie,
I pomoże twojej mamie, w tej chwilowej biedzie.

Za kucharkę ci ja poszłam tu ,do budowlanki,
Nie mam ciebie jak zostawić, śpiewać kołysanki.
Więc ją przyjmij i uściskaj, malutki chłopaczku,
Za to ona do pieczywa przywiezie ci maczku.

116

Wiosno, jakaś ty łaskawa,wiatry twoje ciepłe,
A ja sama już od dawna, biedę sobie klepie.
Wielkanocne święta idą, jajka nie kropione.
Ksiądz z okolic gdzieś zaginął, zmienił ponoć stronę.

Gdzieś wyjechał, jak wyjechał? To jest tajemica.
Ale pusta jest wokoło cała okolica.
Znów wymarłe chaty stoją, wiatr w kościołach hula,
Pierzyn resztki, gazet skrawki po ulicach kula.

Tutaj jęki wiatru słychać w szczelinach , otworach,
Czyżby ludność , co tu była zginęła w komorach?
Znów przybyło milicjantów, kopią dziwne rowy,
Tak nakazał ludom polskim władca rabinowy.

Dziś okopy znowu kopie, dwa lata po wojnie!
A tu przecież ,w tym Czanowie, dziwnie jest spokojnie.
Nie ma zabaw, muzykantów, nie ma też tu ludzi,
Zabronione są igrzyska, czort poświstem budzi.

Gdzie gromady rozbawione z Lipowej ulicy?
Gdzie są chłopcy, co mieszkali w tej tam kamienicy?
Czyżby wiatry dziwne wiały, ciche, lecz jękliwe?
Co jęk dadzą, gdy umiera jakieś ciało żywe.

117

My nie chcemy, krzyczą domy, otworów bez szyby!
Wiatr tu niesie deszczu krople, wilgoć tworzy grzyby.
Tak tu ciepło w środku było, na ścianach tapety,
Teraz wilgoć je odkleja i skręca w rolety.

Nie tak dawno w tych komnatach ludzie tu mieszkali,
O podłogi i tapety, i o szyby dbali.
Gdzie to wszyscy się wynieśli? Co ich pogoniło?
Chmary całe się kręciły, mnogo tu ich było

Tutaj jedna kobiecina z syneczkiem swym mieszka,
Na drzwiach głównych do budynku jest krótka wywieszka.
To Jankiewicz.I nic więcej, bo więcej nie trzeba,
Jest samotna, bo konkubin poszedł już do nieba.

Świętym chyba był człowiekiem lub duchem z oparów,
Bo zaginął tak bez śladów, jak pod wodą parów.
Woda lekko marszczy skórę ,ukrywa ciemnice,
Na dnie, której leży osad, kryjąc tajemnice.

Nie cmentarze kryją zwłoki, ale ogródeczki,
Tak chowali swe ofiary panowie z bezpieczki.
Oni byli trójcą prawa, jednoosobowo,
Zabijali delikwenta. Za co? Za złe słowo.

118

Mieszka se pani Jankiewicz, do pracy też chodzi,
Długie w domu są godziny, gdy dzieciak sie głodzi.
Więc majstruje chłopaczysko z kartofla pieseczka,
Na patykach od zapałek, z kartofla miseczka.

Nieraz zbrudzi swe rajtuzki ,nie płacze, nie krzyczy.
I tak w pomoc nie przybędzie tu sąsiad z ulicy.
Cisza taka tu panuje, gdy wiatry nie wieją,
Słychać jeno czarownice , co mak skrycie sieją.

By nie przyszła tutaj taka ,nie należy płakać.
Lecz w łóżeczku z poręczami nieustannie skakać.
Lub budować dziwne stworki z kartofla starego,
To jest przecież to zajęcie dla chłopca małego.

Nie jest tobie zbyt wygodnie , maluchu, maluchu.
Czekać musisz całe dzionki lub leżeć w bezruchu.
Wypłakałeś swoje łezki już dawno, już dawno.
Od tych łezek w izbie było aż parno, aż parno.

Teraz słyszysz w drzwi pukanie, ktoś woła i woła.
Ty se siedzisz, ino patrzysz dokoła, dokoła.
Nie rozumiesz ty łoskotu, pukać każdy może,
Ciebie bawi zapach dziwny. I brudniutkie łoże.

119

Co tam tobie w drzwi pukanie, wiater nieraz puka,
W chacie szpary albo dziury do gwizdania szuka.
Okiennicą wali w ścianę, aż chałupa dryga,
W oknie nieraz część słoneczka do ciebie zamruga.

I rozjaśni izby mroki, przepędzi złe cienie,
Ujrzysz wówczas swojej matki powojenne mienie.
Wszystkie szafki i stoliki ojciec tu pościągał,
Tobie, chłopcze i dla ciebie, on w przyszłość spoglądał.

Wierzył w szczęście, wierzył w nowe, nie żałował trudu,
Lecz nie zdążył, padł po drodze, nie chciał twego brudu.
Umazałeś cały siebie, śmiejesz się z pukania,
Wszak umazać tobie siebie, matka nie zabrania.

Bo jej nie ma, zaraz będzie, bo pracować musi,
Chociaż nieraz lęk o ciebie ją gwałtownie dusi.
Drzwi otwarte, a w nich staje mama ukochana,
A tuż za nią starsza pani, dostatnio ubrana.

120

Przyjazd szewczykowej

Wnuk mój został na posesji, chodzi do liceum.
Mądry chłopak i zaradny, jak Lelum Polelum.
Ma meldunki, niech pilnuje swojej dziadowizny,
Moja dusza nie poskąpi wnukom darowizny.

Tak więc mogłam tu przyjechać, obejrzeć dziecinę,
Wszak za jego narodzenie mój dom ma też winę.
Tam poznali się rodzice, tam zaprzyjaźnili,
Tam też dom był świadkiem chwili, krótkiej szczęścia chwili.

Weź ,zakrzątnij się przy garach, ja chłopca umyję,
Bo ubrudził się nieborak, aż po samą szyję.
Sam tu siedzisz. Chodź do mycia , miły basałyku,
Byś nie nabrał z tego faktu do brudu nawyku.

Już wanienka pełna wody, najpierw ciebie spławię,
Będziesz pływał na ręczniku, jakoby na nawie,
Potem gatki się przepierze i chustki tetrowe,
Będą jutro bielusieńkie, i będą jak nowe.

121

Nabiedziłeś się, Ziomeczku, ty mała perełko,
Sam w mieszkaniu, to jakoby odbywać piekiełko.
A tyś na to nie zasłużył , ty synu powstańca,
Jak dorośniesz, no to będziesz do tańca,różańca.

Byłaś, Jadziu, w głosowaniu ? Jak uważasz wynik?
Byłam, lecz w prawdziwość danych nie wierzy tu nikt.
Ludzie śmieją się z wyniku, zgrzytają zębami,
Ale teraz cicho siedzą.Jak walczyć z partiami.

Ruskie wojska tutaj stoją, mrowie tego wszędzie.
Naszych wcale tu nie widać, co będzie to będzie.
Ja pracuję na stołówce i mam chleba kromkę,
Tam zarabiam na chleb czarny i na mego Ziomka.

Ja tu długo nie zostanę, chyba do jesieni,
W razie czego wezmę chłopca, tobie coś się zmieni.
A na przyszłą wiosnę znowu go tobie przywiozę,
Znów posiedzę ja przy tobie. Krzywisz się, jak widzę?

No, bo widzi pani, jakoś trochę nie wypada,
Tak korzystać z dobrodziejstwa, czy to nie jest złuda?
Trochę ciężko mi tu samej, lękam się o chłopca,
Gdy opuści kiedyś kojec ?! Tyś dla niego obca!

122

Opowiadanie szewczykowej

To jest prawda, jestem obca. Ale mego męża
Zadowoli mój postępek. Łączą wszak nas więzy
Wojowników ,co przepadli, lecz razem walczyli,
Tak by każdy z nich postąpił, gdyby tutaj byli.

Kiedy przybył już po bitwie nad Bzurą, tą rzeką,
To poprosił bym do szklanki nalała mu mleko.
Gdym czyściła mu ubranie, jam rzewnie płakała,
On uścisnął mnie serdecznie, ot i cała sprawa.

Nie mocz oczu , purchaweczko, nie widziałaś grozy!
Podmuch skręcił nasze pułki niby liść mimozy.
Krzyk serdeczny rozdarł piersi, piersi ocalałych,
Widząc jelit ciepłych resztki w gałąź zamienionych.

Gdyśmy poszli potem naprzód i gnali Prusaka,
To nadeszła telegrama,psia mać oto taka:
A,a …..” wstrzymać pochód, cofnąć się za Bzurę.”
Za zwycięski pochód naprzód otrzymalim burę.

123

Też nie mogę chwały ująć swemu chłopakowi.
Życie w lesie sobie sterał, służąc padołowi.
Wciąż o Polsce nocą mówił tuląc moje ciało,
W lesie ciągle złe straszyło, partyzantów gnało.

Nic nie bali się od czoła, żadnego napadu,
Lecz niepewni byli zawsze podejścia od zadu.
Czuli zawsze, że ktoś idzie ich tropem i węszy,
Co ma oczy bardzo czujne i szaraka uszy.

Ano tak się rozgadalim, pora jest nam w drogę,
Ze święconym tym barankiem, z jajami, co drogie.
Tak to wszystko podrożało ,że się w głowie mąci,
Koszyk z przodu będę niosła , jeszcze ktoś potrąci.

Tu kościoła nie otwarto, trzeba nam do Dębu,
By ustawić swe świąteczne u pańskiego grobu.
Tam też poszli, ale wrota kościoła zamknięte.
Puste schody, cisza w koło, znać miejsce przeklęte.

Z boku stała ino jakaś skulona babina,
Która widząc dwie kobiety, gadać już zaczyna.
Jam z Czanowa tutaj przyszła, mówią, księdza nie ma,
Że wyjechał albo uciekł, przepadł od cierpienia.

124

Krzyki w nocy było słychać, wnet wszystko ucichło,
Nikt nic nie wie, a pospólstwo, niby już ogłuchło.
Tak nam wracać do Czanowa chyba nie przystoi.
Pójdziem w rzekę i poświęcim sami , drodzy moi.

Więc udali się po drodze, tam gdzie młyńskie wody.
Ta popiła z ręki trochę, chyba dla ochłody.
A następnie pokropiła trzy koszyczki jadła,
Potem dziwnie umęczona na kolana padła.

Tobie ,pani częstochowska, dziękuję za życie,
Że nie muszę tego robić nocami i skrycie.
Ocaliłaś mnie od mrozów i konarów tajgi,
Gdzie zawlekli mnie z rodziną uprzykrzone wrogi.

Zadziwiona szewczykowa spoziera na Jadzię,
Rękę swoją tej kobiecie na ramieniu kładzie,
Skąd więc pani przyjechała, tutaj do Czanowa?
A z Syberii, droga pani. Niech ich Bóg zachowa,

Co zostali pośród śniegów, tych , co nie wrócili.
Bo niektórzy z mojej wioski, sąsiady to byli.
Zimą oto powróciłam, ja i moja córka,
Ta została dzisiaj w domu, pilnuje podwórka.

125

Jak wy także dwie z Czanowa , to wracamy razem,
By nie dostać gdzieś po drodze od sołdata nożem.
Lecz, gdy moje towarzystwo coś wam nie pasuje,
Pójdę sama ,ja przed chatą kapliczkę buduję.

Tam spotykać się będziemy śpiewając majowe,
By powitać wieczorami, to co nie jest nowe.
Tak to idąc ku swym domom, trójka rozmawiała,
Nie wiedzieli jeszcze wówczas, to dola ich pchała.

Jadzia pyta z ciekawości, gdzie też pani mieszka?
Czy ma pani jakieś meble, nie brakuje łóżka?
Mieszkam w domu za fryzjerem ,Mietkiem, takim grzecznym,
Jest chłopakiem on uczynnym, z wąsem takim mlecznym.

On to wskazał , gdzie mam szukać szafy albo łóżka,
Gdzie też pierza w chatach dużo, z nich moja poduszka.
Takiej chaty świat nie widział, wskazał ją Kępiński,
Ładnych domów nie brakuje, wszędzie jeno pustki.

Zbieram papier, zbieram szmaty i jakoś się żyje,
Lecz na razie już wiadomo, z tego nie utyję.
To chodź , pani ,za murarza, kobiet tam brakuje,
Za murarza chętnie pójdę, chęć do pracy czuję.

126

Córka domu przypilnuje, to jeszcze dziewczyna,
Jednak czystość i porządek ona w domu trzyma.
Nie mam tutaj tak jak wszyscy, żadnych znajomości,
Nie zawieram , bo się boję z rąk ludzkich podłości.

Ja zapraszam panią jutro na obiad świąteczny,
Opowiemy sobie więcej,wspomnimy czas wsteczny.
Przyprowadzi pani córkę,posiedzimy trochę,
Jasiczaka mam ja mąkę, upiekę więc blachę.

Przyjść to przyjdę, jeno nie wiem , czy to tak wypada,
U nas ,w Lidzie, to znajomy wizytę swą składa.
My tu wszyscy z całej Polski. Więc czy pani przyjdzie?
Tak, dziękuję, Boże zapłać, my siedzim o głodzie.

127

Przyjście pani Aldony

Przy świątecznym tedy stole trzy baby zasiadły.
Poświęcone najpierw dary z nabożeństwem zjadły.
Później stara szewczykowa za druty chwyciła,
Dla chłopczyka pani Jadzi sweterek robiła.

Ciasto białe, to tortowe na półmisku leży,
Każda bierze i spożywa, w sufit wzrokiem mierzy.
A następnie ta Aldona zakwiliła cicho,
Płacząc , mówi jak to było, gdy napadło licho.

Wojsko nasze poszło z Niemcem w uchwyty Nelsona,
Aż tu nagle w piątek chyba pękła wschodnia strona.
Kilku naszych więc wojaków broniło dostępu,
Lecz zginęli, bo nikt nie mógł zatrzymać zamętu.

Hordy liczne w miasto weszły, krzyczą: my z pomocą!
Jednak jeńców tych, co wzięli, to kolbami grzmoc
Narodowe też mniejszości tam do władzy doszły.
Rządzą nami, jedzą, piją, wybierają posły.

128

Plują na nas, śmiech szyderczy w zębiskach im skrzeczy,
Coś tam mówią, coś tam mruczą, lecz nieraz od rzeczy.
Że to niby nas wygonią do tajgi, na Sybir.
Patrzę na nich, czy to sąsiad czy zmieniony to zbir.

Coś strasznego ich zmieniło w wilki albo Szelę.
Słychać rabin już w tartaku ludzi piłą miele.
Nim przywykli do straszności , nocą przyszli po nas,
Zabirajta coś na plecy, bryka czeka na was.

W pół godziny my na bryczkę się załadowali,
Na tę bryczkę, z której kiedyś my wilki strzelali.
Co na wiosnę pod zagrodę schodziły się szczekać,
Lecz gdy bryczkę tę ujrzały, zaczęły uciekać.

Bo na bryczce cztery fuzje śrutem tęgo pluły,
Ja sypałam w łuski prochy, ściskałam pakuły.
Śrut ołowiu dodawałam, a chłopy strzelali,
I tak nieraz za waderą pół dnia często gnali.

Cztery konie szczerząc zęby w zieleń się nurzały,
Naprzód stepem, tropem wilka jak szalone gnały.
Teraz bryczkę jeden konik, a kiwa się dziwnie,
Chudy taki, brudny z gnoju, trzymany o słomie.

129

Rozpoznałam tego konia pomimo ciemności,
To był wałach wyścigowy ,szczyt marzeń ludności.
Miasto Lida , on w wyścigach na stadionach świata
Honorował, brał przeszkody, był podobny kwiatu.

Teraz gnaty mu sterczały i zwisały gnojki,
Wokół oczu nawet nocą much siedziały rojki.
A na dworcu kolejowym wojsko i bagnety,
Wokół torów kolejowych publiczne szalety.

Gdy świt mroźny już rozjaśnił czeluście wagonu,
Pomyślałam, że nam blisko do godziny zgonu.
Ktoś zawołał: hej ,Gałecka, chodź tutaj z rodziną,
Patrzę w mroki, to znajoma z zapłakaną miną.

Siną twarzą i grymasem wita mnie sąsiadka,
Do zabawy, do nauki i do figlów chwatka.
Teraz siedzi z dwojgiem dzieci, wskazuje posłanie,
A ja padam umęczona z dzieciakami na nie.

W dwa tygodnie ją wywlekli, rzucili przy torze.
A ja piątkę dzieci miałam, aż piątkę, mój Boże!
Chorą z domu ją zabrali, wywlekli z posłania,
Patrzą na nią, szydzą cicho, gdy ona się słania.

130

Tam wnet mrozy tę chorobę wyciągną już z ciebie,
Że nim ujrzysz wiosny wiatry, to będziesz już w niebie.
Tak mruczeli między sobą posłańcy czerwonych,
Goniąc chorą ciemną nocą do wagonów onych.

Gdy ruszylim, to żegnały nas przekleństw okrzyki,
Groźby pięścią ,rąk skurczenie, oszalałych krzyki.
Tak cieszyli się z wywózki mniejszości rabina,
Każdy za to coś naszego za rogi już trzyma.

Ten króweczkę, ten konika, ten pokoik schludny,
Tak to żegnał nas kraj własny, kraj trochę obłudny.
Żyli z nami, pracowali, mieli nawet dzieci,
Teraz cieszą się z wywózki, nie każdy, co trzeci.

Wiecie chyba, panie, dobrze jak choroba mija,
Lecz , czy wiecie, jak umiera ktoś bez bicia kija?
Coraz rzadziej słowa gada, oczu nie otwiera,
Tylko sapie, jeśli patrzy to w nicość spoziera.

A ja patrzę na swe dziecko, lekarstw nie podaję,
Ciepły wrzątek, skórę chleba, takie tam zwyczaje.
Inny to świat, świat wagonu, mrozu i pustkowia,
Pierwsze dziecko mi wywlekli, zatrzasnęli odrzwia.

131

Znów ruszylim, ja zastygłam, poświst parowozu,
Tam chłopaczek, tam mój leży,leży pośród mrozu.
Będzie leżał, czekał na mnie, aż ja będę duchem,
Znów ogrzeję ciało dziecka, z piersi matki chuchem.

Bo gdy staniesz pośród mrozów chociażby na chwilę,
Myślisz wtedy ,że wciąż idziesz, że przeszedłeś mile.
A ty stoisz, sopel lodu, mózg chwilę pracuje,
Czuje ciepło, martwą ciszę, lecz krew nie pulsuje.

Potem wicher cię przewraca, tworzysz zwój gałęzi,
Co to sterczą z zaspy śniegu, śnieg ciebie uwięzi.
Tak na lata, na te długie, mrozy nie puszczają,
Prawie nigdy. Jeśli nieraz , oddechu nie dają.

Tak jechalim w mroźne strony, do Leny koryta,
Słonko nisko horyzontu. Gdzie my, ktoś nieśmiało pyta?
A nad Leną , mówi sołdat, tu złota a złota.,
Dziurę trzeba w ziemi kopać i mieszkać wśród błota.

Błoto tylko tam powstaje, gdy ognisko płonie,
Tak dziobalim swoje nory w tej nieludzkiej stronie.
Glina twarda, skamieniała, od wieczystych mrozów,
My ją kuli, wynosili, brak sań lub powrozów..

132

Tydzień czasu my na mrozie, nim nory wykuli,
W norach zimno, każdy dziecko do łona wciąż tuli.
Gdy nareszcie krzewy sosny z lasów my przywlekli,
Po tygodniu na kamieniu placki my upiekli.

Po tygodniu drugie dziecko sąsiadki mi zmarło,
Tak po cichu w mroźnej jamce, wcale się nie darło.
Zesztywniałe zakopali w śniegu na pustkowiu,
Księżyc patrzy na to wszystko, będąc nawet w nowiu.

Kiedy w jamce rozpalono, by ogrzać komnaty,
Popatrzylim my po sobie, podliczylim straty.
Córka jedna mi została, czwórka już nie żyła.
Tak Syberia, mroźna pani, po tyłku nas biła.

Lepka glina, gdy odmarzła, brudziła okrycie,
No, ja myślę, nie pożyjem w takim dobrobycie.
W czerwcu śniegi potopniały, nada szukać złota,
Pośród roli nieuprawnej, kamieni i błota.

Błoto nigdy nie zasycha, chyba zetnie zima.
A trza wiedzieć, że we wrześniu mróz na stałe ima.
Ludzie, którzy od lat wielu tutaj przebywali,
Są bez nosa, winne mrozy, oni tak gadali.

133

Sztolnie były pokopane, tam ciągle jest z górki,
Idziesz na dół, słychać wody sączącej się chórki.
Ona kapie ze zmarzliny i robi ślizgawkę,
Kabli pełno, trochę światła i cieni migawkę.

Już we wrześniu to my znowu podliczylim straty,
Przez pół roku od wyjazdu, od utraty chaty.
Pół pociągu, z miasta mego , co zowie się Lida,
Padło w śniegi, na koszulach jest wesz i jest gnida.

Krzyk zastygły w jamie ustnej zanuci Homera,
Po czym cicho kończąc słowa, na wieki zamiera.
Tam też lata całe bili się o Troję męże,
Bili mieczem, bili słowem, a byli jak węże.

Ale spali se na plażach, nie znali kożucha,
Tu zaś mroźny buran ciągle śniegiem w oczy dmucha.
W sztolni cieplej trochę było, ale szron na ścianach,
A pod szronem widać kiście jakoby z banana.

To przebija kolor złota, co zabrudził glinę,
Gdy go drapiesz, to on mówi: czekaj , ja sam spłynę.
Rozpal tu tylko ognisko, ogrzej zimne ściany,
To od wieków u górników sposób bardzo znany..

134

Lecz gdy ciepło jest w tej sztolni, sufit się zapada,
I dla pieszych i dla wózków to istna zawada.
Nieraz strop już stemplowany , to spada na głowę,
To jest glina , w której złoto tworzy aż połowę.

Było takie wydarzenie, sztolnia się zapadła,
Na tym miejscu latem krótkim tworzą się mokradła.
Nikt nie szuka zasypanych, wiercą nowe dziury,
Wyciągają swój urobek powrozem do góry.

Złoto żółte i ponętne, lubieżne jak dziwka,
Lecz z młodego , co tam zesłan szybko robi siwka.
Jedna córka mi została, nie chciała umierać,
Przed natrętem, za dnia nieraz trzeba drzwi zawierać.

Szewczykowa słucha tego, też była w niewoli,
Tu opowieść tej kobiety dziwnie jakoś boli.
Pod Lubeką na wsi była, trzodę oprzątała,
Ale chleba, czystych ubrań, pod dostatkiem miała.

Coś tam w głowach tych Moskali nie bardzo pasuje,
Że na ciałach niewolników komunę buduje.
Z Niemiec prawie my wrócili, prawie że w komplecie,
Czy nie widzisz ludzkiej krzywdy, tam w Rosji , mój świecie!?

135

Ją gestapo zagarnęło i wywiozło w światy,
Ale domu nikt nie złupił, obcy ani braty.
Jest różnica zasadnicza, tworzy ją religia,
Bo religię sztucznie tworzą chorobliwe łebia.

Tam za stepem inny świat jest, gorszy Tatarzyna,
Tam w niewoli jeden rok rab , biedny,oj wytrzyma.
Życie ruskie to opisał Konfederat Barski.
Który widział, który złamał ukaz, nakaz carski.

Na Lubekę samoloty rzucały bombeczki,
Po nalocie bauerowej dwie młode córeczki
Biorą starą szewczykowa, do Lubeki wiozą,
Miasto stare pokazują, z gruzów wieje grozą.

Później kopiec pokazują. Kopiec jest słowiański.
Leży tutaj pogrzebany naród mężny, Rański.
Całkiem grzecznie jej tłumaczą, historyję kopca,
I którego przez lat wiele nie zniszczyła obca,

Ani ręka, ni religia, ni rasa germańska,
Bo ta ziemia kiedyś była,t o moja słowiańska!
Tak historia chyba chciała, że tu Niemcy siedzą,
Jeśli sobie tego życzysz, to prawdę powiedzą.

136

Tak wspomina szewczykowa, opowiada o tym,
Ten grób Ranów, otoczony jest drewnianym płotem.
Gród też znany pokazali, to gród Obodrzyców.
Co zabrany pod naporem religijnych Niemców.

Nawet rzeką mnie wozili w motorówce wroga,
I mówiły, że ta rzeka należy do Boga,
Co spoglądał w świata strony czterema twarzami,
My w muzeum tego boga kamiennego mamy.

Tak przyjaźnie to mówiły i były szczęśliwe,
Takie panny na wydaniu, ale nie płochliwe.
Ku mojemu zaskoczeniu nagle oznajmiły,
Że słowiańska krew w nich płynie i że z Wagrów były.

Nie przerywam,mów więc dalej o ziemi nad Leną.
Prawdę mówiąc moje myśli w mych przeżyciach toną.
Porównywać te przeżycia, to hańbić szkielety,
Co tam leżą w wiecznych śniegach, to prawda niestety.

Opowiadać, co tam było, nie jest mi tak łatwo,
Pozostało tam znajome, całe polskie bractwo.
Lecz skłamałabym na pewno, że tylko Polacy.
Byli inni, i Litwini, i zwykli prostacy.

137

Niewolniki, które robią za darmo robotę,
By wyżywić tę, tam w Moskwie, czerwoną hołotę….
Chyba mnie tu nie wydacie? Za takie spowiedzi?
Prawdę mówiąc trzeba wiedzieć, kto przy stole siedzi.?

Wszystko w życiu utraciłam, dzieci i chałupę,
Teraz mogą mnie czerwoni pocałować w du….
Język jednak trzeba trzymać krótko za zębami,
Po co mielić ,równać ścieżkę jakoby grabiami.

Milczeć owszem i należy. Ja opowiem jedno.
Tu harcerze mieli domek, a w tym domu biedno.
Drużynowy ich, pan Leon, ćwiczył te młodziki,
Opowiadał nieraz dużo, pili też lubczyki.

Lecz najwięcej o powstaniu, które przeżył cudem,
Mówił dużo , bardzo barwnie. Z Łodzi zaś był rodem.
Był też także szybownikiem. Ja słuchałam także.
Wiele było prawdy w mowie, nie powiem, a jakże.

Tak w skupieniu harcerzyki Leona słuchały,
Będąc boso, w spodniach ojca, uniform ich cały.
Ja sprzątałam pomieszczenia ich Domu Harcerza.
I z wrażenia tak usiadłam, wokół trochę pierza.

138

Tych harcerzy , to tam była niecała dziesiątka,
W rok po wojnie. O tym czasie jest ich tylko piątka.
Tak słuchali opowiadań, drużynowy prawił,
Dziś go nie ma, jest w Gryfinie, harcerzy zostawił.

Tam pracuje już w powiecie, ma swe apanaże,
Tu w Czanowie w tych remontach można dostać gażę.
Jeśli pani potrzebuje to we wtorek rano,
Z kierownikiem gadaj pani, Czeremchowa, rano.

Tam domeczek taki płaski , a drzwi łukowate,
On tam mieszka, remontuje bardzo ładną chatę.
Z boku zaraz w starym kinie ich biura, maszyny,
Doły z wapnem, gruzów stosy i traktor jedyny.

Gdy siedziałam u harcerzy słuchając gawędy,
Czułam oto,że poczwarki znów snują oprzędy.
Że na nowo się odradza po latach strzelania,
Duch narodu w młodym ciele, ciało bez ubrania.

I tak siedzę zamiast sprzątać, słabość mnie przenika,
Oto bowiem po gawędzie pieśń uszy dotyka.
Taka stara, taka dawna, lata niesłyszana,
Jak marszruta, jak tęsknota harcerska wciąż gnana.

139

Płonie ognisko i szumią knieje
Drużynowy jest wśród nas
Opowiada starodawne dzieje
Bohaterski wskrzesza czas.

O rycerstwie spod kresowych stanic
O obrońcach naszych polskich granic
A po nad nami wiatr szumny wieje
I dębowy huczy las.

Moje czasy, czasy dziecka, gdy z laską , z proporcem,
Szłam miedzami, polem szczerym i folwarku dworcem.
Tak stanęły przed oczyma, tak wyraźne wszędy,
Zapomniałam o niedoli, że my tu przybłędy.

I jak mogłam, potrafiłam, stanęłam przy miotle,
I śpiewałam razem z nimi o harcerskim kotle.
O wędrówce, o pokrzywach, harcerzu znad Warty,,
Razem z duchem mego chłopca, a duch był uparty.

Takie siły mną wstrząsały, że stałam na baczność,
I śpiewałam i mruczałam, nigdy tego mi dość.
Zrozumiałam, że nie spali mi ducha ,utrata.
Męża, ojca dziecka, które nocą woła nie raz, tata.

140

Byłam kiedyś ja w Kurnędzu, koło Sulejówka,
Na obozie, pośród lasów, gdzie gruba borówka.
Rośnie sobie, wabi oczy swą szklistą czerwienią,
A w koszyczku, wielobarwnie, niby perły mienią.

To ten obóz wpoił we mnie harcerską tęsknotę,
Do włóczęgi, do podchodów, poznawać co złote.
Z dążeń naszych, z marzeń naszych, pędu do nauki,
Wybieramy z tych hałasów pozytywne stuki.

Tam wpojono w moją duszę miłość do Macierzy,
I choć teraz w innym miejscu ona nieco leży,
T o to samo, to ta ziemia, wilgotna i szczera,
Na me zmysły urok wielki ,wspaniały wywiera.

Wędrowałam ja z zastępem, zdobyłam trzy pióra,
Po nizinach nad Pilicą, gdzie Diabelska Góra.
Piachy takie tam okropne, żytko po kolana
A drużyna szła śpiewając: Oj dana,oj dana.

Skwar lipcowy, wody rzeki, kwiatostany łąki,
Łączą druhów w wspólne koło, nikt nie chce rozłąki.
Gdy ognisko się rozpali, my w płomień wpatrzeni,
Myślim tylko o obozie, my już urzeczeni.

141

Dla nas nie ma już powrotu, gdzieś do szkolnej ławy,
Jeno pieśni wciąż nucenie i łyk czarnej kawy.
Przytuleni wyśpiewujem pieśni z białej róży,
A ognisko swym płomieniem każdemu z nas wróży.

Jak pamiętam, mym marzeniem był chłopak w mundurze,
To też chyba ja najgłośniej darłam się w tym chórze.
To spełniło się , mój Boże, miałam partyzanta,
Życie jednak pokazuje, że straciłam fanta.

Swoje sprawy, swoje troski tu tylko w tej chacie,
Pośród swoich rozpowiadać. Czy wy mnie słuchacie?
Szewczykowa uśmiechnięta , zatrzymuje druty,
Kicha cicho, jak by czuła nosem zapach ruty.

Tak, słuchamy. Trochę , wybacz,myśl ma ulatuje,
Tak chwilami, gdzieś daleko. Słuchać usiłuje.
Jednak twoja mowa żywa i twoje wywody,
Przypomina czasy walki, gdy człowiek był młody.

Był zaborca i ochrana, sołdatów bez liku,
Zabierali także nocą, nocą podczas śpiku.
Nic nowego w dniu dzisiejszym, same porównania,
Tak jak dawniej mówić głośno znowu się zabrania..

142

Wielkie było poruszenie w Łodzi, mieście tkaczy,
Tam kozacy rój wycięli robotników braci.
W szkole wtedy młoda byłam, zamęty robilim,
I na przekór prawosławiu znowu dzieci chrzcilim.

Wyrzucono obraz cara, nawet go porwano,
Na tym czynie tak odważnym chłopaków zdybano.
Kary były bardzo ostre, jak dzisiaj, jak teraz,
Więc nie wiele się zmieniło, Rus obcęgi zwiera.

Dobrze mówisz ,Jadziu, tutaj ostrożnie z językiem,
Nie wiadomo czy twój słuchacz nie tajnym żulikiem.
To też znając się nawzajem, złożymy przysięgę,
Że dla dobra Polski milczym, przecinając rękę.

Tu kobiety skrzyżowały swoje lewe ręce,
No, a przeciąć to kazały młodziutkiej panience,
Trochę żartów też przybyło, rozmowa weselsza,
Bo wieczorem panorama była jeno bielsza.

Już się zieleniły trawy, krzewy żywopłota.
Białe kwiatki śliwy małej wisienka oplata.
Słonko złote na zachodzie wzgórzami okryte,
A jagody niewiast naszych uśmiechem spowite.

143

To są święta wiosny pięknej. Dziewanna wyniosła,
Która znikąd, sama kiedyś pod oknem wyrosła.
Stoi krzepko, liście mając nieco zatracone,
Ciągle patrzy swym okwiatem w ciemną okna stronę.

To bogini w kwiat zaklęta, opiekunka żywych,
Leśna córa, co szanuje łowców sprawiedliwych.
Z wiosną ciepłą, kwiatem błyśnie, tym zwielokrotnionym,
By ubarwić życie kobiet, sensu pozbawionym.

Zaraz lepiej mi tu idzie, gdy jest szewczykowa,
Dzieciak czysty, zamiecione, porządek dokoła.
Cztery ręce , gdy pracują, to są też wyniki,
Widać przecież. A co jutro? To ci będą krzyki!

Gdy zabraknie tej pomocy, co ja biedna zrobię?
O tym Ziomku ciągle myślę, nie myślę o sobie.
Nam brakuje nawet chłopów do tynku, na dachy.
A co przyjdą jakieś nowe, nie chłopy, a strachy,

Wówczas bowiem cenię mocno to ,co utraciłam.
To jest prawda, trochę krótko w małżeństwie byłam,
Lecz doceniam to ,co było, żałość w piersi noszę,
Że tak dziwnie giną chłopy. Płaczę ci po trosze.

144

Są kobiety w wieczór cichy przy kaplicy z cegły.
Wokół ciepło, puste domy, dawny świat odległy.
Tu się śpiewa te majowe przyśpiewki o zmroku.,
Przy kaplicy jest nas mało, nie ma tutaj tłoku.

Szewczykowa, która książkę małą w ręku trzyma,
Śpiew cichutki o majowym, wolniutko zaczyna:

„ Chwalcie łąki umajone
Góry,doliny zielone
Chwalcie cieniste gaiki
Ciche i kręte strumyki,”

Tu na chwilę zatrzymano bolesne wspomnienia,
Śpiew więc każdy daje wszystkim krople zapomnienia.

Stargard 2000r

Wiesław Kępiński

145

Spis treści

Pobojowisko 1

Powrót pierwszy 12

Organizacja 36

Powrót drugi 83

Powrót trzeci 101

Powrót żony 104

Ziarnko i kiełek 108

Przyjazd szewczykowej 122

Opowiadanie szewczykowej 124

Przyjście pani Aldony 128



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz