tag:blogger.com,1999:blog-90483038268425412762024-02-08T04:49:30.800-08:00Wiesław Kępiński - poematy Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.comBlogger19125tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-26123196267006604722017-12-27T08:10:00.000-08:002017-12-27T08:10:06.113-08:00Na początek...Witam wszystkich. Nazywam się Wiesław Kępiński, jestem absolwentem Wyższej Szkoły Rolniczej w Szczecinie, mieszkam w Stargardzie Szczecińskim. Piszę od 1990 roku, jestem autorem licznych poematów i wspomnień:<br />
<br />
<br />
<u><br /></u>
<u>Tam ojce murem stali (cykl poematów)</u> – 1994-2000r., 155stron<br />
Bitwa pod Przecławą 1056<br />
Śmiłowskie Pole<br />
Jaczo z Kopanika<br />
Przewłoka ośmiu braci<br />
Legenda o Raciborze<br />
Pieśń o Mirce<br />
Pusty wieczór<br />
Bolkowy Goniec<br />
Baba<br />
Wyprawa Jaćwingów<br />
<br />
<br />
<u>Klechda o Popielu (poemat)</u> - 2000r., 209 stron<br />
<br />
<u>Tak gdzie żółte maliny (poemat)</u> – 2007r., 116 stron<br />
Rozdział I – Zakup gospodarki na Podolu<br />
Rozdział II – Zmiana z dobra na zło<br />
Rozdział III – Wywózka do tajgi<br />
Rozdział IV – Generał Anders śladem Mojżesza<br />
Rozdział V – Żywot w Anglii<br />
<br />
<u>Pieśń o Zawiszy (poemat)</u> – 2003r., 69 stron<br />
<br />
<u>Lwów utracony (poemat)</u> – 2004r., 140 stron<br />
Rozdział I – Wakacje<br />
Rozdział II – Zamęt<br />
Rozdział III – Bitwa o rogatkę<br />
Rozdział IV – Okupacja bolszewicka 39r.<br />
Rozdział V – Ku zagładzie<br />
Rozdział VI – Okupacja zatracenia<br />
Rozdział VII – Okupacja niemiecka<br />
Rozdział VIII – Przechyla się szala<br />
Rozdział IX – Zła nowina<br />
<br />
<u>Cień cieniom (poemat)</u> - 2000r., 144 strony<br />
<br />
<u>Na Podolu (poemat)</u> - 2006r., 166 stron<br />
<br />
<u>Chłopak z Wołynia (poemat)</u> - 2005r., 120 stron<br />
<br />
<u>Niebieskie słońce</u> - 2010r., 139 stron<br />
<br />
<u>Dzieci z tajgi (poemat)</u> - 159 stron<br />
<br />
<u>Mundur pięknej zieleni (poemat)</u> - 2009r., 144 strony<br />
<br />
<u>Śpiewająca wierzba biała (poemat)</u> – 2007r., 131 stron<br />
<br />
<u>Wołyń woła (poemat)</u> - 2003r., 114 stron<br />
<br />
<u>Życie kręte jak seret</u> - 2006r., 112 stron<br />
<br />
<u>Polesia łzy</u> - 2003 r., 125 stron<br />
<br />
<u>Wiersze różne</u> - 2009r., 115 stron<br />
<br />
<u>Wspomnienia</u> – 2008r., 159 stronWiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-20307092265474772522017-12-27T08:03:00.000-08:002017-12-27T08:03:23.258-08:00"Chłopak z Wołynia"Wiesław Kępiński<br />
<br />
Chłopak z Wołynia<br />
<br />
Poemat<br />
<br />
Rozdział I<br />
<br />
Zwycięskie Lilie<br />
<br />
Czuwaj! Mówi młody chłopiec. Czy jestem spóźniony?<br />
Czuwaj! Słychać w izbie szkolnej. Czas nie jest skończony.<br />
Jeszcze mamy kwadrans cały do zbiórki drużyny.<br />
Teraz dla zabicia czasu kompasy męczymy.<br />
<br />
Czuwaj! Znowu słychać w izbie. Następny przybywa.<br />
Czuwaj! Wszyscy mówią głośno. Fran ciszę przerywa.<br />
Przygotować się do zbiórki. Baczność! Zbiórka w lewą!<br />
Ręką wskazał już kierunek i stuknął cholewą<br />
<br />
Biegiem w szeregi stanęli. Dwuszereg tworzyli<br />
Milcząc całkiem. Sprostowani,jakoby nie żyli.<br />
Drużynowy krzyknął: Spocznij! I, kolejno odlicz!<br />
Każdy wiedział; podaj cyfrę i następnie zamilcz.<br />
<br />
Spocznij! Pada znów komenda, czterech nam brakuje.<br />
W międzyczasie z dwuszeregu czwórki ja rychtuję.<br />
Chwila musztry, podczas której głos ma drużynowy,<br />
Więc orlaki robią zwroty, bo ich druh morowy.<br />
Jutro, mówi drużynowy, w środę o dziesiątej,<br />
Marsz paradny całym stanem, grupy zwartej, litej.<br />
Swoje chusty, swoje znaki i swoje proporce,<br />
Które mówią skąd jesteśmy i gdzie nasze dworce.<br />
<br />
Każdy weźmie i pokaże proporczyki swoje.<br />
Każdy krzyknie nie za siebie, jakoby za dwoje.<br />
Młode z wioski będą tutaj i władze wojskowe,<br />
Orlak musi się pokazać, jak hufce bojowe.<br />
<br />
Które ongiś przecierały z Chrobrym królem kraje,<br />
Nowe ścieżki w step daleki, do tęsknot ruczaju.<br />
Dziewczęta, to tulipany mają w ręce trzymać,<br />
No , a chłopcy to żonkile delikatnie imać.<br />
<br />
Druhowie, co będą z gminy, pójdą razem ławą,<br />
Na szerokość krawężników. Tak, ulicą całą.<br />
My pójdziemy jako poczet, przed nami fanfary,<br />
Werble także i bębenki, aż pod kościół stary.<br />
<br />
Szeregi to będą śpiewać ,ma być krzyk i hasła.<br />
A gdy będziem przed pomnikiem ,by wrzawa nie gasła.<br />
Nikt z szeregu też nie wyjdzie. Duma,zamyślenie.<br />
Bo jesteśmy z twardej szkoły i mamy widzenie.<br />
Wielkość Polski i biwaki ,i smętne wędrówki,<br />
Wieś wołyńska, barwne łąki i mleko od krówki.<br />
To nam sołtys zafunduje ,gdy uraczym ludzi,<br />
Tak orlaki płacą długi, tak się zawsze godzi..<br />
<br />
Droga jest wybrukowana, buty z podkówkami,<br />
Tak dziewczęta ,jak i chłopcy, z bębnem marsz śpiewamy.<br />
To rodzice bruk ubili, dzięki im zrobimy,<br />
Gdy usłyszą odgłos kroków z butami naszymi.<br />
<br />
Swojczów musi bić nam brawo, gdy ujrzy orlęta,<br />
To też bić butem o bruk, aż zaboli pięta.<br />
Drużynowy toto mówi. Franek drużynowy.<br />
Koniec zbiórki, na dziewiątą druh ma być gotowy.<br />
<br />
Maj jest piękny, maj zielony. Latoś maj był ciepły.<br />
Już od rana przy mundurkach każdy wiązał supły.<br />
Sznur na lewym jest ramieniu. Prasowano chusty.<br />
Poranek dziś, ten majowy, nie był wcale pusty.<br />
<br />
O dziesiątej tu przed szkołą hufiec się formuje.<br />
Drużynowy Franek ze wsi paradę szykuje.<br />
Gdy drużyny wyprężone czekają rozkazu,<br />
Franek wydał więc komendę .Ruszyły od razu.<br />
Najpierw poszły mundurowe, czwórki dziewcząt krasych.<br />
W szarych swoich mundureczkach, nie za bardzo kusych.<br />
W lewej ręce tulipany o krwistych rumieńcach,<br />
Co niektóre swoje główki miały w żółtych wieńcach.<br />
<br />
Prawa ręka im chodziła od pasa do uda,<br />
Ci zza płotów, co patrzyli, to widzieli cuda.<br />
Chłopców głowy są nakryte, jako u orlęta,<br />
Prawa strona ronda w górę śmiało podwinięta.<br />
<br />
W lewej ręce żonkil żółty, prosty i wyniosły,<br />
Jak i chłopcy ,co na drożdżach Wołynia wyrosły.<br />
W prawej ręce laskę dzierżą, nabitą herbami,<br />
Miast wołyńskich i Podola zdobytych kulami.<br />
<br />
A za nimi czworoboki uczniów bez munduru,<br />
Od których to pieśni słychać jakoby od chóru.<br />
W krok marszowy śpiew jest gromki, właśnie od nich huczy.<br />
Całą szkołę Stanisławski ładnych pieśni uczy.<br />
<br />
Tuż przed hufcem cztery werble takt biją jak groma,<br />
Aż ich słyszy całej wioski, lewa, prawa strona.<br />
Swięto dzieci, święto orląt, to swięto Wołynia!<br />
Tu od Bugu mulistego do nurtu Horynia.<br />
Lewą idą według werbli i z lewej śpiewają,<br />
Skąd ci młodzi w pieśni treści, takie dobrze znają?<br />
A z nauki na biwakach, wycieczkach, podchodach.<br />
I z tęsknoty do ojczyzny, jaka drzemie w ludach.<br />
<br />
„A czyjeż to imię rozlega się sławą?<br />
Kto walczył za Francję z Hiszpanami krwawo?<br />
To konnica polska, sławne szwoleżery,<br />
Zdobywają szturmem wąwóz Samosierry.<br />
<br />
Już francuska jazda cofa się w nieładzie,<br />
Pod śmiertelnym ogniem wał trupów się kładzie.<br />
A wtem Napoleon na Polaków skinął,<br />
Skoczył Kozietulski, w czwórki jazdę zwinął.<br />
<br />
Na wiarusów czele, jak piorun się rzucił,<br />
Wziął pierwszą baterię, ale już nie wrócił.<br />
Niegolewski młody spiął konia ostrogą,<br />
Może stracę życie, lecz sprzedam je drogo.”<br />
<br />
Werble biją wciąż jednako, bruk im bije wtóry.<br />
Chociaż obcas kamień krzesa, bruk zawsze ponury.<br />
Jemu to tam wszystko jedno, czy to obręcz koła,<br />
Czy podkówka u obcasa , czy też pięta goła.<br />
Po to bruk tu ułożyli, by lessy nie międlić,<br />
I by ciągle wciąż od nowa swych butów nie czyścić.<br />
Krok miarowy słychać z dala, no i pieśń , hen niesie,<br />
I do izby w każdej chacie otworem ją wniesie.<br />
<br />
„Rano , rano, raniusieńko, rano po rosie,<br />
Rano po rosie.<br />
Wyganiała Kasia wołki, rozwidniało się,<br />
Rozwidniało się.<br />
<br />
Oj, ty Kasiu, Kasiuleńko,co za gości masz,<br />
Co za gości masz?<br />
Że tak rano raniusieńko, wołki wyganiasz,<br />
Wołki wyganiasz?<br />
<br />
Kazała mi moja mama czarną suknie szyć,<br />
Czarną suknie szyć.<br />
A ja wcale nie myślałam zakonnicą być,<br />
Zakonnicą być.<br />
<br />
Bo w klasztorze twarde łoże, trzeba rano wstać,<br />
Trzeba rano wstać.<br />
A ja młoda jak jagoda, lubię długo spać,<br />
Lubię długo spać.”<br />
Lewa, lewa, bije werbel i powtarza, lewa!<br />
Hufiec Orląt dziś do śpiewu, wielką chętkę miewa.<br />
Prowadzi ich drużynowy. Franio jest w mundurze.<br />
Kroczy śmiało, bo przyjemnie iść przy takim wtórze;<br />
<br />
„Gdy ruszał na wojenkę, miał siedemnaście lat.<br />
A serce gorejące, a lica miał jak kwiat.<br />
Młodzieńczej jeszcze duszy i wątłe ramię miał,<br />
Gdy w krwawej zawierusze, szedł szukać mąk i chwał.<br />
<br />
Nie trwożył się moskiewskich bagnetów, lanc i dział.<br />
Docierał zawsze z wiarą, tam dokąd dotrzeć chciał.<br />
On śmiał się śmierci w oczy, a z trudów wszelkich kpił,<br />
Szedł naprzód jak huragan i bił, i bił ,i bił.<br />
<br />
A chłopcy z nim na boje szli z pieśnią jak na bal.<br />
Bo z dzielnym komendantem i na śmierć iść nie żal.<br />
A gdy szedł w bój ostatni miał lat dwadzieścia dwa,<br />
A sławę bohatera, a moc i dumę lwa.<br />
<br />
Czy wiecie wy, żołnierze, kto miał tak piękny zgon?<br />
Kto tak Ojczyżnie służył, czy wiecie kto był on?<br />
Otwórzcie Złotą Księgę ,gdzie bohaterów spis.<br />
Na czele ich widnieje; – pułkownik Kula-Lis.”<br />
Franio wprowadził szeregi za bramę kościoła.<br />
Przy kościele był ołtarzyk, tam ustawił koła.<br />
Po mszy, którą ksiądz odprawił, dał znak do rozejścia,<br />
Franek spotkał swego belfra, u samego wyjścia.<br />
<br />
Olejniczak go poklepał i pochwalił wielce.<br />
Musztra, mówi, była dobra. W serce wpadła Polsce,<br />
Dobry z ciebie chłopak Franio, ty se radę też dasz.<br />
Bo smykałkę do skautingu, to w naturze swojej masz.<br />
<br />
Franek grzecznie podziękował i wrócił do domu<br />
I tak spędził jeszcze miesiąc na zbieraniu złomu.<br />
Zbierał także i butelki i gnaty, papiery.<br />
Wszystko to było dla szkoły, na kredę, litery.<br />
<br />
A gdy szkoła się skończyła i przyszły dni lipca,<br />
To chłopaki w stronę wiśni obracali ślipca.<br />
Każdy musi wiedzieć o tym, że wiśnie czerwone,<br />
Pokochały włodzimierską, piękną, żyzną stronę.<br />
<br />
Zapach kwiatu miały taki, że durzył , usypiał,<br />
Gdy aromat stężał bardzo, kogut dziwnie wtedy piał.<br />
Sok zaś taki ich czerwony, nie sprała ich praczka,<br />
Ni spędziła z bieli płótna, tęga wyżymaczka.<br />
Z końcem lipca ojciec Frania poszedł na majątek,<br />
Bo mu żona chorowała. Tak kazał rozsądek.<br />
Poszli do Włodzimierzówki, majątku zacnego,<br />
Tam znajomka ojciec miał ,a człeka swojskiego.<br />
<br />
Na Zaodlu ojciec sprzedał wszystkie swoje włości,<br />
Które trzymał w dobrej ręce, od ojców starości.<br />
Pieniądz był nagle potrzebny, żona się złożyła,<br />
Wywiózł oną do Warszawy, bo ledwo już żyła.<br />
<br />
Sierpień kończył się tęsknotą do laby ,do harcu.<br />
Do zieleni miękkiej łąki, do twardego kwarcu.<br />
Do kaliny obłupanej finką do gołego<br />
I do życia szczęśliwego, do życia możnego.<br />
<br />
Młodzież sierpniem wybujała, dała znak okrzykiem,<br />
Takim samym, kiedy ogar poharcuje z dzikiem.<br />
W tym okrzyku trochę lęku, triumfu nie brakuje,<br />
Gdy żołądek poprzez oczy juchę dzika czuje.<br />
<br />
Toteż widać grupki młodzi, rozbawionych mową,<br />
Prześcigają się w mówieniu wiadomością nową.<br />
Z każdym słowem wybuch śmiechu, radocha aż huczy,<br />
Opowiastka wakacyjna młody umysł uczy.<br />
Młodzież piękna, urodzona w swym swobodnym kraju,<br />
Jest szczęśliwa w czubku sierpnia jest jakoby w raju.<br />
I wie o tym, że do szkoły po niedzieli trzeba,<br />
Nic to dla nich, bo za tydzień nie zabraknie nieba.<br />
<br />
Młodzież sierpniem nakarmiona i słonkiem podgrzana,<br />
Stoi w bieli przy parkanach, jest świeżo oprana.<br />
Ma koszule białe, lniane, białe kołnierzyki,<br />
Na nie dziewcząt opadają konopne kosmyki.<br />
<br />
Skwery szkolne i trawniki, okryte otawą,<br />
A aleją pośród tego młodzież chodzi ławą.<br />
Chodzą chłopcy i dziewczęta, gwarzą o temacie,<br />
O biwaku, o swej wiosce. Ach, tam było bracie!<br />
<br />
Są i pary obok siebie, paluszkiem zhaczone,<br />
One często są na boku, odchodzą na stronę.<br />
Wolą same opowiadać, czułe ich spojrzenia,<br />
Każde słowo powiedziane, w uczucie się zmienia.<br />
<br />
Włodzimierz się cieszy z tego. Ma zielne gazony.<br />
Liczne ławki pod lipami i cichutkie strony.<br />
Tam młódź stoi zakochana, tuli się do siebie,<br />
Przy świergocie wróbli szarych, obłoków na niebie.<br />
Franciszek wraz z ojcem swoim patrzy na gwar miasta.<br />
Gdzie na każdym rogu ulic tłum młodzi wyrasta.<br />
Oni idą wraz do szewca, by chłopak w terminie,<br />
Fachy zdobył a rzetelne, fach w życiu nie zginie.<br />
<br />
Franek siedem klas ukończył i to całkiem ładnie.<br />
Więc se myśli, że w robocie też pójdzie mu składnie.<br />
Ustalono, że od września Frank pójdzie w terminy,<br />
Teraz już wracają z ojcem, mają dobre miny.<br />
<br />
Koniec sierpnia czwartek to był, słodki wieczór nastał,<br />
A czym więcej po południu gwar w mieście narastał.<br />
Wszędzie młodzież się kręciła, sklepy zaś otwarte,<br />
W sklepach z kredą i ołówkiem, to tam grupki zwarte.<br />
<br />
Radość zaś była powszechna. Wołyń był w rozkwicie.<br />
Właśnie teraz były plony po wiosennym życie.<br />
Spracowany lud wieczorem jeszcze doił krowy,<br />
Aby w piątek już powitać miesiąc wrzesień nowy.<br />
<br />
Tato ,ale tutaj Luda, obacz na chodniki!<br />
Wszyscy dostatnio ubrani, świecą jak te miki.<br />
Różnobarwne ich ubiory, nie brak i golizny,<br />
A u starszych nieco mężczyzn widać nawet blizny.<br />
To wiarusy, ty mój chłopcze, z wielkiej wojny woje.<br />
Na dziesięciu, co walczyło, powróciło troje.<br />
Tylko blizną ich rozpoznasz, chyba tylko blizną,<br />
No i także wiekiem nieraz, przedwczesną siwizną.<br />
<br />
Na majątku chybaś widział beznogiego stróża,<br />
On z tej wojny, w nocy robi, żywot swój przedłuża.<br />
Wojna ,aby jej nie było już nigdy wśród ludzi,<br />
Ona we mnie w mych wspomnieniach pewne lęki budzi.<br />
<br />
Nie mówiłem ci o wojnie. Kiedyś w dobrej chwili<br />
To opowiem wam, com widział. Straszność moi mili.!<br />
Jam pogardę w ludziach widział, dla ludzi dla mienia,<br />
Zapominam o tym z mocą. Nie wygonię cienia.<br />
<br />
Za mną idzie wciąż przez lata, z cierpieniem i głodem.<br />
I odzywa się czasami u żołądka wrzodem.<br />
Bóle czuję żołądkowe, przechodzą, gdy sypiam,<br />
Już po wszystkim, na noc dobrą, gwałtownie zasypiam.<br />
<br />
Tak synowi pan Kazimierz w drodze opowiada,<br />
Gdy wracali na majątek. Ojciec ciągle gada.<br />
A niech syn się z tym zapozna, jak było za wojny,<br />
Gdy przeżywał ten mocniejszy i ten bardziej zbrojny.<br />
I tak gwarząc doszli wreszcie do swego czworaka,<br />
A na dachu ich chałupy wrona głośno kraka.<br />
Zmrok się robił. Po wieczerzy przy lampie naftowej,<br />
Ojciec jeszcze czytał prasę, w bieliźnie gotowej.<br />
<br />
Z pokoiku na poddaszu, po schodach z dębiny,<br />
Słychać schodzi sąsiad stary, trzyma kosz z wikliny.<br />
Schodził wolno ,stukał kulą, stopę gdzieś zatracił,<br />
Dobry chłop był, a na jesień dziury w chacie gacił.<br />
<br />
Teraz wolno stukał w stopnie, a stukał dość mocno,<br />
Jakby chciał zwrócić uwagę, pochrząkiwał huczno.<br />
Kiedy był już na podeście parteru to stanął,<br />
Znowu chrząknął , źle postąpił i cichutko jęknął.<br />
<br />
Ojciec wstał szybko od stołu, wyjrzał na korytarz,<br />
Ujrzał w cieniu światła lampy, tu kościelny witraż.<br />
W korytarzu, prawie w mroku, stał wielkie chłopisko,<br />
W lewej ręce z wielkim koszem, a w prawej biczysko.<br />
<br />
Gdy już ojciec ujrzał jego, – a wy to na stróżę?<br />
Da, ja zaspał dziś niemnoszko, na mnie czas jest uże.<br />
Może zajdziesz pan na chwile, pogadamy sobie.<br />
Zawsze znajdziem jakiś temat o wieczornej dobie.<br />
Olbrzym chętnie skinął głową, na czaj to ja chętny,<br />
Wyraz twarzy to miał czerstwy, ale trochę smętny.<br />
Język polski to znał dobrze, lecz zaciągał z ruska,<br />
Jego kula ta u nogi, to z pocisku łuska.<br />
<br />
Usiedli tak sobie w kuchni, Franek wrzucił drewna,<br />
Gdy tak starsi rozmawiali, on poczuł, że rzewna<br />
Jest ta mowa i ten akcent, jakaś miękka,czuła,<br />
Jakby włosie sobolowe, lub jakoby skua.<br />
<br />
Franek ognia więc pilnował i czekał na wrzenie,<br />
Pragnął słuchać starca głosu ,było jak marzenie.<br />
Do glinianych kubków nalał wrzątku na kwiat lipy,<br />
Starsi wnet też zanurzyli w piciu swoje sznury.<br />
<br />
Po herbacie stróża wyszedł. Spasiba, spasiba.<br />
Spojrzał w górę i powiedział; idą ciemne nieba.<br />
Ojciec zamknął drzwi na skobel, nastała więc cisza.<br />
Gdy już słychać było spanie, z nor wybiegła mysza.<br />
<br />
Ona wnet stół obskoczyła, owszem coś znalazła,<br />
Poczym sprawnie na podłogę po drewnie se zlazła.<br />
Do pokoju to nie weszła, bała się chodaka,<br />
Którym kiedyś i dostała, och, to była draka.<br />
But się odbił od drzwi szafy, ogon jej zawadził,<br />
No, a potem to w jej norę, Franek to szkło wsadził.<br />
Dziś wolała nie próbować, progu nie przekraczać,<br />
Bo po licho? Przez głupotę swoje życie skracać.<br />
<br />
Spało wszystko na majątku i w chałupie Franka.<br />
Gdy świt niebo już zabielił, stróż wszedł na próg ganka.<br />
W korytarzu załomotał do drzwi, gdzie herbata,<br />
Pita była tam wieczorem i zawołał; – „brata!”<br />
<br />
Bratcy! Bratcy, odkrywajta! Grom nam niebo pali!<br />
Od zachodu jasność wielka. Niemiec na kraj wali!<br />
Ojciec zerwał się z posłania i rygle odsuwa,<br />
We drzwiach stoi wielki stróża i rozum zatruwa.<br />
<br />
Kiedy ujrzał Kazimierza, wojna! W głos swój woła.<br />
Złapał ojciec go za rękę i ciągnie do stoła.<br />
Franek, zapal w kuchni biegiem i zrób nam herbatę,<br />
Widzę, że tu będzie trzeba stróża włożyć w matę.<br />
<br />
Bo roztrzęsion z białą wargą, w oczach ma mgły wielkie.<br />
Bredzi ciągle,- bratcy wojna, szarpie za pętelki.<br />
Co się stało, Sergiewiczu? Czy trochę nie bredzisz?<br />
I po nocy umęczony swym językiem kręcisz?<br />
Nie, w kantorku radio woła. Z okrętów armaty!<br />
Walą kule jako beczki i zadają straty!<br />
German z każdej strony wali, na Lwów, na Warszawę,<br />
Wojsko polskie postawiło im przed czołem stawę.!<br />
<br />
Ja Germańcom pod Fordonem postawiłem rogi.<br />
Trzy tygodnie jazda gnała, padł tam lud mój mnogi.<br />
Dobry milion zostawiłem i pieszych i konnych,<br />
Kilku uszło nas z tej bitwy, kilku a ułomnych!<br />
<br />
Tutaj stuknął gilzą w deski Sorokin sędziwy.<br />
Wypił wrzątek jednym duszkiem.Idę na snu niwy.<br />
Pan Kazimierz do roboty, wyszedł już przed siódmą,<br />
A nasz Franio, to do miasta, w swych trampkach pod gumą.<br />
<br />
Szewc Rabczyński kazał fleczki bić jeno w obcasy,<br />
Skórę schował na podeszwy, aż miną hałasy.<br />
Skóra w cenę jutro skoczy, brak będzie surowca,<br />
Wszystko zbraknie, a zobaczysz , z głodu padnie owca.<br />
<br />
Franek zdziwił się nie wąsko. Aleś pan ostrożny.<br />
Trzeba więcej produkować! Niemiec idzie groźny.<br />
Ja pamiętam, chłopcze, wojnę, będą wielkie głody,<br />
Nie wiesz o tym, bo to widać, że ty jesteś młody.<br />
Jak surowca mi zabraknie, zwolnię cię z terminu.<br />
Może to już po niedzieli. Nie zginiesz w Wołyniu.<br />
Na majątku się zakręcisz, a po wojnie wrócisz.<br />
Lecz w ten sposób to terminu wcale se nie skrócisz.<br />
<br />
Po robocie Franio wyszedł na ulice miasta,<br />
Chciał se kupić jakąś bułkę lub kawałek ciasta.<br />
Lecz w piekarniach puste półki, chce chleba bochenek,<br />
Widać pełno ludzi wszędzie, dzieci bez sukienek.<br />
<br />
Na ulicy szloch jest cichy, tłumy pod kościołem,<br />
Otoczyli już plebana na rynku swym kołem.<br />
On stał niemy, zatroskany i rzecze te słowa; -<br />
Przyjdzie pomoc boża szybko, przyjdzie Częstochowa!<br />
<br />
Płacz jest także przy opłotkach, na drodze do Krzaczka.<br />
Ludzie łachy pokazują, na których jest łatka.<br />
Nie zdążyli się dorobić przez dwudziestolecie.<br />
Teraz wróg tu idzie znowu, zgnoi ich jak śmiecie.<br />
<br />
Rozdział II<br />
<br />
Grom z nieba<br />
<br />
Tato, chleba nie kupiłem, mówi syn do ojca.<br />
Dobrze synku, że wróciłeś, idź jutro za dojca.<br />
Ja już ruszam do Warszawy, matkę ci przywiozę.<br />
Może zdążę ja przed frontem. Czy zdążę, mój Boże?<br />
<br />
I tak Franio został z siostrą. Julia to jej było.<br />
Która rano przyjechała, dorożką gdzie kryło.<br />
Franek chodzi po majątku do samego zmroku,<br />
Julia jemu dotrzymuje tak rodzinnie kroku.<br />
<br />
Przysłuchuje się sąsiadkom, które żywo głoszą,<br />
Swe uczucia, niepokoje, ręce w górę wznoszą.<br />
Co to będzie ,święty Boże? Czy kara za grzechy?<br />
Przecież ledwo z tamtej wojny wyleczylim miechy.<br />
<br />
Wiele kobiet głośno płacze. Robota tu pewna.<br />
A co będzie ,kiedy obcy wszystkich nas stąd wygna?<br />
To są nowe niepokoje dla Franka młodego,<br />
Z tych problemów nie znał wcale, no ,nie znał żadnego.<br />
Ojciec kazał, aby rano zgłosić się w roboty.<br />
A czy będzie? Przecież teraz oblepiają płoty.<br />
Każdy trzyma się sztachety, lub siatki z wikliny,<br />
Pojękuje, straszy siebie, chyba bez przyczyny.<br />
<br />
Gdy Sorokin schodził z góry, Franio nie spał jeszcze,<br />
Zjadał zupę fasolową, którą miał na misce.<br />
Pan Sorokin już zapukał i pyta ,gdzie tato?<br />
Do Warszawy ruszył tera, wsiadł w dziedzica auto.<br />
<br />
Tyrs miał w ręku, zakończony rozwiniętą szyszką,<br />
Szyszka zaś była z metalu ,a tyrs nie był deską.<br />
Szyszka kuta przez fachowca, meslem nacinana,<br />
Na gorąco,z tego widać, na bok rozginana.<br />
<br />
Drewno było nie zadługie, ciosane z jesiona,<br />
A od spodu bez żelaza, to drewniana strona.<br />
W lewej dłoni trzymał tyres i nim się podpierał,<br />
Bo trudności jednak małe w chodzeniu on miewał<br />
<br />
Gdy zaś chodził se po izbie, wszystkim się zdawało,<br />
Że w trzy nogi starzec chodzi, ucho dzwięki brało.<br />
Każda noga to dawała inny stuk w powałę,<br />
Jeden to mało słyszalny, jakby dziecko małe.<br />
Może zje pan fasolówki, ojciec grapę warzył.<br />
Nie odmówię ,mówi starzec, dawnom o niej marzył.<br />
Gdy zajadał zupę z miski drewnianą kopystką,<br />
No, to nawet dosyć często pukał swoją łuską.<br />
<br />
Która jeśli w gwóźdż trafiła podłogi sosnowej,<br />
To dźwięk miły wydawała,jak z lufy bojowej.<br />
Gdy opróżniał pierwszą miskę, zapytał się Frania,<br />
Czy by nie chciał się poduczyć na skrzypeczkach grania?<br />
<br />
Chyba tak, lecz ja zaczekam, aż wrócą rodzice.<br />
Bez ich woli nie wypada przekraczać granice.<br />
Może dolać, proszę pana? Da,dawaj repetu,<br />
Ja znów chleba nie kupiłem i mięśnie mnie gnietu.<br />
<br />
Ja też chleba nie kupiłem, lecz dzisiaj od piątku,<br />
Będą chleby sprzedawane, pieczone w majątku.<br />
Jutro rano po bochenku kupi się u młyna,<br />
Tam wypieką taki chlebek, że pocieknie ślina.<br />
<br />
Da,ja znaju, oni zawsze od września chleb gnietli,<br />
To i jutro toże budziet. Nawet chałki pletli.<br />
Ja od wojny zakończenia siedzę tu na stróży,<br />
No i mówiąc prawdu ,wszystkim wcale się nie dłuży.<br />
Teraz jednak mam niepokój. No, idę na stróże.<br />
Ja za długo nieraz gadam, ludziom brednie wróże.<br />
Spasiba za fasolówki, ja mało gotuję,<br />
Chleb i woda i marchewka, jakoś se lutuję.<br />
<br />
I tak poszedł stary wiarus.A czy on gra, śpiewa?<br />
Trzeba ludzi się popytać. Czy humory miewa?<br />
Z rana, gdy sobota była, ludzie szli do pracy,<br />
Franio także razem a nimi, omawia coś z płacy.<br />
<br />
Lecz nikt jego nie rozumie, są zajęci sobą,<br />
Tak zmienili obyczaje, tylko z jedną dobą.<br />
A co będzie myśli Franio, za miesiąc za roki?<br />
Manekiny ja tu ujrzę ,co stawiają kroki.<br />
<br />
Franek bystry to był chłopak, widzi zmiany w byciu,<br />
Które może się zdarzają raz w ich całym życiu.<br />
Wczoraj wszystko to płakało, dziś milczy zawzięcie,<br />
Nikt mu słowem nie odpowie, a on to pisklęcie?<br />
<br />
Chce nauczyć się roboty, owszem dostał kosę,<br />
Ma zielonkę ciąć na pasze. Jakoś ja to zniosę.<br />
Może jutro ojciec wróci, może w poniedziałek,<br />
To mnie wciągnie w kierat pracy. Nie przewraca białek.<br />
Teraz kogo nie zapytać, ile ciąć na furę,<br />
Każdy oczy swe przewraca, białkiem patrzy w górę.<br />
Na robocie zeszła dniówka i wrócił do domu,<br />
Tak po drodze podniósł kółko i wrzucił do złomu.<br />
<br />
Kółko było to od pługa, to od koleśnego,<br />
Ktoś je zgubił, gdy powracał ode rżyska swego.<br />
Podorywki już robiono po zbożach złocistych,<br />
A ludziska to szli miedzą, wśród tobołków szklistych.<br />
<br />
W gospodarstwie praca jest tu, praca jest bez przerwy.<br />
Ten co chce się tu utrzymać, ma wykazać werwy.<br />
Być na każde zawołanie, nieraz nawet nocą,<br />
Bo zwierzynę w okólniku często wilki grzmocą.<br />
<br />
W poniedziałek ojciec wrócił, powróciła mama,<br />
I serdecznie przez swe dzieci w progu jest witana.<br />
Ojciec w wieczór z Sorokinem, dość długo gadali,<br />
Przyjacielsko ,towarzysko, jakby się wiek znali.<br />
<br />
Tak minęło parę dzionków w polu i w oborze.<br />
Ale rankiem dnia pewnego, coś słychać, mój Boże?!<br />
Na poddaszu słychać skrzypki wraz ze śpiewem wróbli,<br />
Coś smętnego i żywego, rżenie słychać z kopli.<br />
Na podwórcu głośne głosy. To chyba nakazy?<br />
A na strychu grają skrzypki, nieraz po dwa razy.<br />
To polonez Ogińskiego melodyjnie płacze!<br />
Pośród nuty jednej drugiej płaczą tam tułacze.<br />
<br />
Którzy poszli na banicję, poszli w obce kraje,<br />
Zostawili tęskność tutaj i swoje ruczaje.<br />
Zostawili ziemię czarną, ją łzą całowali,<br />
Uszli szybko, z gołą ręką, uszli tak jak stali.<br />
<br />
Moc złamała im powstanie, dzicz zagryzła dziatki,<br />
W tej melodii dobrze słychać banity ostatki.<br />
Czuć jest zieleń od Polesia po skarpy Pokucia,<br />
Tam gdzie w skałach pokutników słychać głośne kucia.<br />
<br />
Tato z Frankiem poszli w prace, stoją na apelu.<br />
Jednak co to ? Ludzi dzisiaj to jest tu niewielu!<br />
Ekonom daje zlecenia. Franek do zielonki.<br />
Dzisiaj zacznie kosić trawę z tej nad rowem łąki.<br />
<br />
Ojciec spytał ekonoma, co tutaj jest grane?<br />
Wschodnie ziemie przez sowiety od rana są brane!<br />
Niemiec stoi już nad Bugiem, Uścig bombarduje.<br />
Czy nie słyszy pan wybuchów, prochu pan nie czuje?<br />
Pan Kazimierz stanął dęba. Niczego nie słyszę?!<br />
To idź w ogród przed chałupy. Ja robotę piszę.<br />
Tu ekonom na kopiale zlecenia notował,<br />
Jeśli kartkę już zapisał, to ją do kieszeni chował.<br />
<br />
Pan Kazimierz poszedł w sady i wsłuchał się w ciszę.<br />
Stał tam chwile, nawet długo, poczym rzekł; tak słyszę.<br />
Do roboty mu zleconej, wziął się jak ten Tytan,<br />
Wyraz twarzy miał straszliwy, skomlał jako brytan.<br />
<br />
Dziś urobił sobie ręce, bo robił za troje.<br />
Ludzi zbrakło do roboty, te najemne gnoje!<br />
Ci nie przyszli, gdzieś zginęli, coś ich stąd wymiotło,<br />
Umysł chudy? Zło wrodzone? Nagle ich oplotło?<br />
<br />
Po robocie tak z wieczora, pan Kazimierz widzi,<br />
Jak przy młynie jest Sorokin, głośno z czegoś szydzi.<br />
Przy nim stoi zaś pan Krzaczek i ekonom z boku,<br />
Z flaszki rum w kubki nalewa przy zamglonym oku.<br />
<br />
Każdy hasło swoje rzuca. Toast głośno wznosi.<br />
Po wypiciu o dolewkę zaraz małą prosi.<br />
Hasła słychać, bo są głośne, jakby narzekania.<br />
Zdążą one wypowiedzieć w czasie nalewania.<br />
- Ja za prawdę.<br />
- Za los gleby.<br />
- Ja za wodę.<br />
- Nasze chleby.<br />
-Sad wiśniowy.<br />
- Za Sanację.<br />
- Żywot nowy,<br />
- Ludu racje.<br />
<br />
Znużon z synem pan Kazimierz przy stole swym siada.<br />
W ciszy smutnej, bardzo wolno, kolacyję zjada.<br />
Dziwne mu się wydawały, te hasła wznoszone,<br />
Uroczyste, pompatyczne, a jakby duszone.<br />
<br />
Gdy zmęczeni z synem legli, by się renegować,<br />
W środku nocy śpiew ich zbudził. Co to, pieska mać?<br />
Pobrzękiwał ktoś na strunach, barytonem zagrzmiał,<br />
I po każdej zwrotce milczał, chyba łzy swe polał.<br />
<br />
„ Oczy czornyje, oczi strasznyje!<br />
Oczi zguczyje i prekrasnyje!<br />
Kak lubliu ja was! Kak bojus ja was!<br />
Znat wideł was ja w niedobryj czas!<br />
<br />
Och, Niedarom wy łubiny tiemnej!<br />
Wiżu graur w was po dusze mojej,<br />
Wiżu płamia w was ja pobiednoje;<br />
Sożżeno na niem serdce Miednoje.<br />
<br />
No nie grustien ja, nie pieczalien ja,<br />
Utesztelna mnie sudżba moja;<br />
Wsie ,szto łuczeszwo żyzni bog dał nam,<br />
W zertwu otdał ja ogniowym głazem.”<br />
<br />
Franio także się obudził, wsłuchał się w romanse.<br />
Kiedyś chyba toto słyszał. Miłosne awanse.<br />
Gdzieś w Swojczowie, ktoś to śpiewał, też późnym wieczorem,<br />
Ale kiedy no i kto to? Pamięć tu z otworem.<br />
<br />
Już nie spali, aż do rana, a gdy dzień już świtał,<br />
Stary kozak nową pieśnią, o historię pytał.<br />
Ta pieśń także była znana na stepach Podola.<br />
Pieśń pytanie. Jaka jest tam u Kozaków dola?<br />
<br />
„Niczego nie pożałuju,<br />
Bujnu gołowu otdam –<br />
Razdajetsa gołos własnyj<br />
Po okrestnym bieriegam,-<br />
Wołga,Wołga mać radna ja,<br />
Wołga ,rus kaja rieka,<br />
Nie widała ty podarka<br />
Ot doń skowo kozaka.<br />
<br />
Cztoby nie było razdora<br />
Mieżdu wolnimi liudmi,<br />
Wołga ,Wołga mać radna ja,<br />
Na krasawicu wazni.”<br />
<br />
Karolinko, zrób herbatę , ja go tu sprowadzę.<br />
Zrób a szybko a gorącą, to ja ci doradzę.<br />
Tato ubrał się i obmył, poszedł na poddasze,<br />
I sprowadził w dół śpiewaka. Siadajcie tu, Wasze.<br />
<br />
Co się stało, że śpiewacie tęskność i zadumę?<br />
Bo ja czuję , że smert idu.Ja nie pajdut w turme.<br />
A skąd Wasza to pochodzi? Z Wołynia,Podola?<br />
Ja z Kubania,tam zostawił urodzajne pola.<br />
<br />
Moja rzeka Jeja była ,a wokół pszenica.<br />
Tam krajobraz to równiny, oczy ci zachwyca.<br />
Za mną cała brać kozacka poszła w wielką wojnę,<br />
Pod Fordonem utracilim wszystkie siły zbrojne.<br />
Reszta to się utopiła, Wisła była w plecy,<br />
Utraciłem swoją stopę, z wozem wszystkie rzeczy.<br />
A leczyłem się w Bydgoszczy i tak tu zostałem,<br />
Bolszewików to nie zbrojnie, lecz językiem brałem.<br />
<br />
A to będzie już dwa lata. Kupę ci stworzyłem.<br />
I z tą kupą nad Horyniem, cały miesiąc byłem.<br />
Tam porwałem trzech sołdatów, przez rzekę na sicie<br />
Rozmawiałem dobrotliwie, dawałem im picie.<br />
<br />
Samogonu a mocnego, biały chleb i bułka,<br />
To śpiewali i kukali, jak nocna prystułka.<br />
Ostarożno ja ich brałem za język na spytki,<br />
To nieuki i hołysze, umysł mieli płytki.<br />
<br />
Ale jeden był z Kubania, mieszkał w cudzej chacie,<br />
Ludność moją wyduszono o nieznanej dacie.<br />
Jego, gdy z matką przywieźli, sioła stały puste,<br />
Ni sobaki ani kota, jeno szczury tłuste.<br />
<br />
Pan Kazimierz nie zrozumiał. A ludność Kubania?<br />
Wyduszona po piwnicach, przez Stalina drania.<br />
A tych trzech pograniczników , jak to się skończyło?<br />
Przepłynęli znów przez Horyń, ciepło wówczas było.<br />
Za Horyniem Lachów nie tu, zesłani w Syberię.<br />
A co z wami tutaj będzie? Będą też feberie.<br />
I dlatego ja smert czuju. Przyjdzie od niedruga,<br />
Aby kosa u kostuchy była ostra, długa.<br />
<br />
Jam w imadło jest wkręcony, z dwóch stron idzie fala,<br />
Ona szybko tu podejdzie, co spotka rozwala.<br />
Pan Kazimierz się zamyślił. Ocknął się po chwili.<br />
Franek czas nam do roboty, A ,żegnajta mili.<br />
<br />
Na majątku, gdy jest wrzesień, praca aż się pali.<br />
Bo co chwila wóz podjeżdża i do kopca wali.<br />
To kartofle, to buraki, marchew i kapustę,<br />
Wszystkie wozy są zajęte, nie uświadczysz puste.<br />
<br />
Dzień też zleciał jakby z bata woźnica se strzelił.<br />
Sucho było i wiaterek.Młyn już ziarna mielił.<br />
Ziarno świeże, ziarno młode, nie stęchłe a piękne,<br />
Tam po rżysku go zbierają wróble nieulękłe.<br />
<br />
Tam po rżysku i perliczki, są i kuropatwy,<br />
Lisek nieraz ,co się skrada, poszukując pastwy.<br />
Tam też miedzą kuśtykając, szedł stróża wśród słońca.<br />
Szedł bez czapy , bez kubraka, doba jest gorąca.<br />
Swoim pięknym barytonem głosował przyśpiewki,<br />
Które bardziej pasowały do niesfornej dziewki.<br />
Ten, co ruskie znał języki, nieraz dławił śmiechy,<br />
No, bo treści tej melodii, to ludzkie uciechy.<br />
<br />
„Czarne było dziecię i czarny woźnica,<br />
Z całej trójki ona miała białe lica.<br />
Czarne były konie i czarna kareta,<br />
Ludzie popatrzyli, mówią; księżna nie ta.”<br />
<br />
Stróża stał na polnej drodze, ujrzał samochody,<br />
Najpierw flagi ich czerwone, myślał, że to złudy.<br />
Stanął z boku, w pyle widzi, to cała kolumna,<br />
Ujrzał także ruskie wojsko i pomyślał; trumna.<br />
<br />
„Zys piać” nagle się zatrzymał, krzyk; białogwardzista!<br />
To generał, to Sorokin! Krzyczał formalista.<br />
On w majątku żłoby końskie czyścił i szorował.<br />
Teraz śmiało pokazuje, wcale się nie chował.<br />
<br />
Stróża też nie myślał zwiewać i podszedł do wozu,<br />
I zza pasa nagan wyrwał, przybrał dziwną pozę.<br />
Stał na nodze onej zdrowej, łuską puknął w blachy,<br />
I zawołał; smert tu dla was, chociaż moje brachy!<br />
I zastrzelił czterech z wozu, potem sobie w głowę,<br />
Lecz nim upadł słychać było; Kubań ja was love!<br />
Kolumna się zatrzymała. Szto, szto, każdy pyta?<br />
Ze zdziwieniem w trupa patrzy; – Ma diabła kopyta!<br />
<br />
Sprawnie piątkę zakopano i ruszono dalej.<br />
Może w duchu pomyśleli,; jacy myśmy mali.<br />
Wszak kopczyska nawet nie ma czerwonoarmista,<br />
A tego samego dzionka wróbel obok śwista.<br />
<br />
Przed folwarkiem w trzy szeregi ustawili czaty,<br />
Okrążono potem z boków, pchnięto kulomioty.<br />
Na podwórcu ludzie patrzą na bagnet spiczasty,<br />
A do chałup i czworaków czmychają niewiasty.<br />
<br />
Gdy ujrzeli już kowala, jak skrobie kopyto,<br />
To pytają proletara, czy tu wódę pito?<br />
Nie, po wódę to do miasta, o ,tam niedaleko.<br />
Lecz ja słyszę cekaemy, tam diabelnie sieką.<br />
<br />
Budionnowcy nos podnoszą, niby nic a czują,<br />
Że kartoszki ktoś nastawił, kartoszki gotują.<br />
Kartoszki są przypalone, a więc przypalanka!<br />
Oj, jak nużna jest w tej chwili, tego cała szklanka.<br />
Technologię oni znali. On daje zapachy!<br />
Gdzieś strylaju, no a niech tam, to nie na nich strachy.<br />
Jeden obrócił się w koło, kierunek odszukał,<br />
Kilka susów zrobił w przody i do chlewni pukał.<br />
<br />
Tu w paszarni wielki parnik, śrub na nim i kurków,<br />
Który to będzie na wódę? Odkrył moc mundurków.<br />
Wypłukane i gorące, złapał w garść jednego,<br />
Jeszcze w życiu nie umaca, cosik tak miękkiego.<br />
<br />
Hełmem nabrał ich z parnika i wychodzi z chlewa,<br />
Nic nie czuje, że od ognia pali się cholewa.<br />
Gdy ujrzeli ,co on niesie, czerwonoarmiejcy,<br />
To z chciwością się rzucili, każdy chce brać więcej.<br />
<br />
Cały parnik opróżniony. Siedli sobie w koło.<br />
Hełmy wzięli między nogi i gwarzą wesoło.<br />
Nikt łupiny nie obiera, jeno dmucha w pyrę,<br />
Ale jedząc to, co mają, wzrokiem śledzą kurę.<br />
<br />
Która trochę nieopatrznie zbliża się do hełmów,<br />
Jeden nogą ją zachwycił. Maładziec! Bądź zdarow..<br />
Pochwalili ruch głowami i jedli kartoszki,<br />
Póżniej będzie z węgla zdjęty korpus tej kokoszki.<br />
Zza firany i z ukrycia Polak patrzy na to.<br />
Lęk za serce wszystkich ściska. Wpadlim w niezłe błoto!<br />
W drugi dzień tej okupacji rządcy już zabrakło,<br />
Po kwatery dla wojaków w drzwi nocą się tłukło.<br />
<br />
Pan Kazimierz dostał trójkę nowych na kwaterę,<br />
Którzy znali słowo „Prawda” tą pierwszą literę.<br />
Gdy zapytał się Franciszek o „zawod” cytryny,<br />
Oni mówią,”charaszo”, w tym chodzą dziewczyny.<br />
<br />
Franek pracuje w kołchozie, do różnej roboty,<br />
Robi ciężko, ani w głowie jemu jakieś psoty.<br />
Z wojakami na kwaterze rozmawia swobodnie.<br />
Jednak razu też pewnego ubrał bluzę, spodnie,<br />
<br />
Swe Olęckie.To też mundur niech sobie zobaczą.<br />
On nie wiedział. Bolszewiki tego nie wybaczą.<br />
Traf chciał, że do izby wszedł politruk wojskowy<br />
Który skrzywił się na widok. Mundurek był nowy.<br />
<br />
Chciał mu urwać te guziki, no, bo z orłem były.<br />
Wyraz oczu miał bolszewik taki bardzo chciwy.<br />
Wypowiedział tylko słowa; nie chodź w tym mundurze.<br />
Bo wywołasz swym wyglądem niepotrzebnie burze.<br />
I od tego czasu Franio nie nosił swej gali.<br />
Brał cichutko to, co jemu w kołchozie dawali.<br />
Bo dowiedział się pokątnie, Olejniczak zginął,<br />
Który chwalił go za musztrę. Miesiąc ledwo minął.<br />
<br />
Tutaj zginął pan Sorokin, i przepadł gdzieś rządca,<br />
Tam zaś miły Olejniczak uchodził za mędrca.<br />
Ludzie jakby w tył odeszli, ostrożność się wzmogła<br />
Bo już zima nastąpiła, sroga,śnieżna legła.<br />
<br />
Zima zaś była okrutna z racji swej tęgości.<br />
Bo opału brakowało, kradziono w skrytości.<br />
Lecz najgorsze były ruchy ludności zbiedzonej,<br />
Do ojczyzny całkiem obcej, do zmiany zmuszonej.<br />
<br />
Najpierw Niemców wysiedlono, na niemiecką stronę.<br />
Zaspy były przeogromne, bielutkie zbielone.<br />
Płozy pod koła dawano i wio, wio do Rzeszy,<br />
No, mróz taki Rus sprowadził, Rus mózgiem nie grzeszy.<br />
<br />
W zimny dzień miesiąca grudnia, Franek dostał sanie,<br />
I ma słomy od stert przywieźć, z tej co już jest brane.<br />
Gdy powracał patrzy droga wozem zastawiona,<br />
Wóz z saniami. Droga Łucka, gęstawo stłoczona.<br />
Franek podszedł do wozaków, a co tu robita?<br />
Furman splunął gdzieś daleko. Odrzekła kobita.<br />
Każą opuścić nam Wołyń. Za Bug z lewej strony,<br />
My płacimy za tych z góry, za ichne ukłony.<br />
<br />
Jak to Wołyń ten opuścić, a dokąd jedzieta?<br />
Toć za Bugiem też jest Polska. Polaków zgniecieta?<br />
Furman splunął drugi raz już, ślina topi śniegi,<br />
My uchodzim z ruskiej strony, uchodzim jak zbiegi.<br />
<br />
Franio nadal nie rozumie. Zostawita pola?<br />
Tak, z rozkazu bolszewika. Taka nasza dola.<br />
Nu, a czemu tu stoita? Wyjechać nie mogę.<br />
Tu punkt zborny. A za tydzień wyruszamy w drogę.<br />
<br />
Franek przeto myśli sobie, ze słomą którędy?<br />
Zaspy tu są aż po pępek, mrozy ścięły grądy.<br />
Może by tak popróbować przez moczar się przerwać,<br />
Bo nie można w nieskończoność , na krzyżówce tutaj stać.<br />
<br />
Jak by tu zaraz zakręcić? Pomocnik wskazuje.<br />
Tu na prawo lepiej będzie, wiatr śniegi zmiatuje.<br />
No, to jazda ,panie gwiazda. Wio,heta,bat śwista,<br />
Droga dobra, konie idą, to rzecz oczywista.<br />
No, a niech to, ale zaspa, konie zaspę przeszły,<br />
Teraz polem, ano tutaj wiatry śniegi zniosły.<br />
Trza ominąć, albo też nie, ty idź sam do przodu.<br />
Ręką będziesz mi wskazywał, bym nie urwał płozy.<br />
<br />
Po turbacjach zajechali na folwark w południe,<br />
Słonko właśnie , co wyjrzało i świeciło cudnie.<br />
W domu , kiedy tato wrócił, Franek mówi zaraz,<br />
Łucka droga jest zajęta. Sama szwabska wiara.<br />
<br />
Tak wiem, synu, już słyszałem. Do Uściuga wozy,<br />
Tworzą tabor i tak stoją, nie bacząc na mrozy.<br />
To wygląda mi na rozbiór i to raczej stały,<br />
Jestem ciekaw, jakie nacje będą stamtąd wiały?<br />
<br />
Stamtąd, to znaczy zza Buga? Tak ,spod wroga Niemca.<br />
Tato ,jednak chyba Rusek po swemu wykręca.<br />
Jeśli tylko w jedną stronę, ruch będzie przez Uścig,<br />
To nie bardzo sprawiedliwy będzie dziś ten kulig.<br />
<br />
Pożyjemy, zobaczymy, kto zjedzie w te strony.<br />
Może zbójca, rzezimieszek ,lub Żyd niegolony?<br />
Ja taż jestem bardzo ciekaw Gdy ja słomę wożę,<br />
To pomocnik człek nie głupi, dużo mi pomoże.<br />
Wozy mają aż czubate, w beczkach wieprzowina.<br />
Mróz jest srogi, tam na wozach, każda twarz jest sina.<br />
Nic nie mówią ,a czekają na rozkaz do jazdy,<br />
Jak te owce w halach zwarte, pod obliczem gazdy.<br />
<br />
Gdy tak Franio opowiadał, ktoś zapukał w szybę,<br />
Ojciec wpuścił kobiecinę, – milk ja proszę,libe!<br />
Dla córeczki ,jest na mrozie, chcę ciepłego mleka,<br />
My stoimy czwarty już dzień, a zapas ucieka.<br />
<br />
Szybko pani Karolina garnek nastawiła,<br />
Mleka wlała wieczornego i go nie studziła.<br />
Ale dała jej w litrówkę, pod pazuchę wsadza,<br />
Biegnij szybko ,a uważaj, tak Niemce doradza.<br />
<br />
Te dwie nacje zgodnie żyli, zgodnie rozjechali.<br />
Bo już rano ich nie było, jeno ich gwar w dali.<br />
Pozostali więc Polacy. Trochę Ukrainy.<br />
Lecz Polacy jako piskorz w niewoli się wili.<br />
<br />
Na początku stycznia przyszła wieść o Stanisławskim.<br />
Że zabito go tam w szkole, drągiem bardzo płaskim.<br />
Bo wgniecione ciemię miał ci, aż do środka czaszki.<br />
Toto musiał być krawędziak, bo on taki płaski.<br />
Gazety znów dochodziły. Nakład jaki? „Prawda”.<br />
Że tu teraz Ukraina, na zawsze, „wsiech da”.<br />
Już nie budzi ,ot tutaj nigdy, polekowego gniota!<br />
Pan Kazimierz szepnął kiedyś,; ale to hołota.<br />
<br />
Szepnął cicho sam do siebie, Franio to usłyszał,<br />
Nie powtórzył to nikomu. Ojciec ledwo dyszał.<br />
Więc zabrali go do Lwowa, na wielkie kuracje,<br />
Tam leczony teraz on jest. Lwów ma wielką stacje.<br />
<br />
Milicja była rosyjska już od października.<br />
Gardłowali ci na wiecach, aż im puchła grdyka.<br />
Gdy już w grudniu Niemcy poszli, za równiny Buga,<br />
Każdy tak się zastanawiał, jaka nacja druga.?<br />
<br />
Czy Rusini czy Polaki, kto pójdzie na szale?<br />
Nie czekali nasi długo, im ostrzono pale.<br />
W styczniu były ciężkie mrozy, śniegi to metrowe,<br />
Przyszły sanie po niektórych. Transporty gotowe.<br />
<br />
Długo konie ciągły sanie. Nie konie ,a szkapy.<br />
Wymieniono tu stadninę, przysłano „wieszaki”.<br />
Skóra na nich to wisiała jako łach na kiju.<br />
Z tego widać było wniosek, jak tam ludzie żyją.<br />
Rozdział III<br />
<br />
Niewola u czerwonych<br />
<br />
Och, wy burze, ,och wy gromy i wielkie opady!<br />
Co tu żywe no to z wami już nie daje rady.<br />
Wielkie zaspy i zamiecie. Krzew pokryty bielą,<br />
Na gałęziach drzew wysokich wróble plewy dzielą.<br />
<br />
Och, wy obce gnębiciele z uśmiechem na pysku,<br />
To wy źródłem onej zimy i członem wyzysku.<br />
Tubylec tu zasypany białym puchem śniegu,<br />
I zgnębiony obcą siłą, nakazem do biegu,<br />
<br />
Przedziera się przez te zaspy, czuje swą bezsiłę,<br />
Patrzy w koło. Obce wojsko, a oczy ich zgniłe.<br />
Podejrzliwie obserwują, ruch i minę Lacha.<br />
Oczekują więc ciemności, zgarniają jak gacha.<br />
<br />
Wyciąga się z izb po ciemku, w ciszy przy księżycu,<br />
I przy rżeniu koni nocą i psów wielu wyciu.<br />
To wiadomo gniot jest brany, na sanie kto żywy.<br />
Niemowlaki, stare dziady i robocze dziwy.<br />
<br />
A w noc ciemną nic nie widać, drogi ni ścieżyny,<br />
Ani katów z karabinem, ani też ich miny.<br />
Konie idą za wojakiem, za saniami wojak,<br />
Jakiś chłodny, jakiś zimny, to nie żaden swojak.<br />
<br />
Wieś Oktawin jest za nimi ,a przed nimi biele,<br />
Ile zrobią kilometrów? Oj, wiele, oj wiele!<br />
To rodzina gajowego odszukana w śniegu,<br />
I zagnana na powózkę, a rychło, a w biegu.<br />
<br />
On był zwykłym robotnikiem, tak zwany gajowy.<br />
Nie ten jakiś nadleśniczy lub straszny borowy.<br />
Ale rasy on był innej, to preklatnyj Lachiw,<br />
Bić go knutem i bagnetem i w śniegi póki żyw.<br />
<br />
Nikt nie wiedział o wygnaniu, aż do samej wiosny,<br />
Bo łączności w śniegi braki. Los jego nieznany.<br />
Czy ktoś widział? Ano nie, nie, bo w ciemności brano,<br />
Czy ktoś słyszał? Ano nie, nie, śniegiem drzwi zapchano.<br />
<br />
No to gdzie są? No, ja nie wiem, czasy niespokojne.<br />
No ,to kogo się zapytać? A zapytaj wojnę!<br />
Ja was pytam, co żyjeta ,ja pytam sąsiada!<br />
-Sąsiad zdziwion, no, bo nie wie, dlatego nie gada<br />
Ten ,co zgarnął tą rodzinę to ma doświadczenie.<br />
Nie zostawi żadnych śladów , zatrze nawet cienie.<br />
Wprawy nabrał poprzez lata, to wyga a to ćwik,<br />
Nie doleciał do sąsiadów, najmniejszy ichny kwik.<br />
<br />
Kiedy Niemców rugowano, to był gwar na milę,<br />
Koni rżenie, śniegi wielkie, szwargot w dużej sile.<br />
Gdy Polaków siłą brano, nikt nie zauważa,<br />
O, to sprytna jest ta siła, a siła to wraża.<br />
<br />
I z majątku żona Krzaczka z rodziną zanika,<br />
Jeno w oknie mucha plujka, gniewnie jakoś bzyka.<br />
W środku pusto, nikt nic nie wie. To są majstersztyki.<br />
Jak się stało? Czy zakładał ktoś uprzednio wnyki?<br />
<br />
Śniegi domy zasypały, cisza i biel leży.<br />
Po tej bieli wygłodzony nieraz szarak bieży.<br />
Na majątku zwózka słomy , dla krów co są dojne,<br />
Miarki paszy ,to tej zimy nie są bardzo hojne.<br />
<br />
To też dziwią się krowiny. Co siana brakuje?<br />
Że to słomą ich dojarka od rana futruje?<br />
To są zmiany receptury. Są normy żywienia,<br />
Tak to żywot podczas wojny każdemu się zmienia.<br />
Franek furką we dwa konie podwozi tę słomę.<br />
Słoma dobra bo z jęczmienia, a krówki łakome.<br />
Ale furka taka mała. Nie można ładować?<br />
Kto ma ciągnąć ,mówi Franek. Te hetki, psia mać!<br />
<br />
Rzeczywiście, te koniki jak wieszaki stoją.<br />
Co za konie? Jakieś obce i krowy się boją.<br />
To budionne ,mówi Franek, zamiana wszak była.<br />
Nasze konie wzięli Ruski. Skóra głód zakryła.<br />
<br />
W cztery konie trza zaprzęgać. Wóz ledwo się toczy.<br />
U tych koni mięsa nie ma. Wystraszone oczy.<br />
Są cichutkie, są spokojne stoją ,kak kazali.<br />
W ich umyśle żadna chętka już się nie zapali.<br />
<br />
Tak minęła straszna zima. Już leszczyna pęka.<br />
Parę kobiet samotniczek w chałupie swej klęka.<br />
Do kościoła iść nie wolno, a w izbie firany,<br />
Nikt nie widzi, że po cichu hołd Bogu jest dany.<br />
<br />
Za przeżycie. Za tą wiosnę i małą ciepłotę,<br />
Za ten marzec, za dzień dłuższy, a nawet za słotę.<br />
Ten co pierwszy za płot wyjdzie, rozgląda się w koło<br />
Czy zobaczy gdzieś sąsiada, czy też drogę gołą..<br />
Franio wolne wzion na przejazd i do ojca musi.<br />
On w szpitalu jest we Lwowie, choroba go dusi.<br />
Śniegi jeszcze w rowach były, gdy Franek do miasta,<br />
Rano idzie do kolei, przed nim straż wyrasta.<br />
<br />
Posterunek jest wojskowy, sprawdza dokumenty.<br />
A kuda to? Ja z kołchozu, dziś ja mam dzień święty.<br />
Przepuścili więc swojego, no, bo to roboczy.<br />
A on prosto już na stacji po bilet swój kroczy.<br />
<br />
Ja do Lwowa proszę bilet, zwykły, osobowy.<br />
Nie przypuszczał, że tu z miejsca przepis już jest nowy.<br />
A putiowka u was jest? Po co mi pisemko?<br />
Bez rozkazu na ten przejazd opuszczaj okienko.<br />
<br />
Franek odszedł więc od kasy, stanął ogłupiały.<br />
Przecież bilet tu na kolej, pieski nawet brały.<br />
Był na pieska, był na rower, i był peronowy.<br />
Teraz aby kupić bilet,- o, tam jest stójkowy.<br />
<br />
Towarzyszu milicjancie, ojciec jest w szpitalu.<br />
Co mam robić, aby jechać? Oni kontra walu.<br />
Na komendę trzeba iść, dostaniesz przepustkę,<br />
Tak to robią ,gdy chcą jechać, prawie ludzie wszystkie.<br />
W Horodelską Franek wszedł już i skręcił na lewo,<br />
Przy mleczarni niedaleko stało dębu drzewo.<br />
Przy tym dębie posterunek, kiedyś polskiej władzy.<br />
Teraz w śniegach, mrozek mały Ruskom dobrze kadzi.<br />
<br />
Poszedł Franio poprzez zaspy na chodnikach wielkie,<br />
Już z daleka ujrzał grupki, grupy ludzi wszelkie.<br />
Więc zapytał, gdzie przepustki na kolej załatwi.<br />
Z odpowiedzią dwóch frajerów wcale się nie kwapi.<br />
<br />
Poszedł bliżej,aż pod schodki i pyta babinę,<br />
Ona mówi idx do środka i zapytaj „glinę”.<br />
Przepchnął chłopak się przez ludzi, stoi mundurowy,<br />
Wnet rozpoznał jego szybko, pasał u nich krowy.<br />
<br />
Panie Miszczak, ja na kolej potrzebuję kwitu.<br />
No, bo ojciec jest we Lwowie… Pokój tam u szczytu.<br />
Franek puka w drzwi ciężkawe, lite, dubeltowe,<br />
Chociaż brudem zamazane widać, że dębowe.<br />
<br />
No ,a ty skąd? Ja z majątku, no, teraz kołchozu,<br />
Parę koni ja oprzątam i pilnuję wozu.<br />
Po co jedziesz? A do ojca, on od stycznia leży.<br />
To odwiedzić po miesiącu chyba się należy.<br />
Dostał Franek duży kwitek, na nim pieczęć straszna.<br />
Sierp i młot w kole zbożowym, figura rubaszna.<br />
Pieczęć wielka na pół strony, w rosyjskim języku.<br />
Do widzenia, mówi chłopak, opalę w piecyku.<br />
<br />
Zauważył, w piec kaflowy jest wstawiona rura.<br />
Piecyk z boku dostawiony, w drzwiczkach wielka dziura.<br />
W tą też dziurę są trzy żerdzie przemocą wsunięte,<br />
Aby naprzód one popchnąć używano piętę.<br />
<br />
I tak ciągle popychano prawie że przez dobę,<br />
Od długości zależało i czy były grube.<br />
W korytarzu u stojących widzi zawiniątka,<br />
Chyba z chlebem lub bielizną. Brak wolnego kąta.<br />
<br />
Wszędzie ludzie są wciśnięci, lecz same kobiety.<br />
Nieraz młodzież ,co to wilkiem patrzy na sowiety.<br />
Franek nikogo nie pyta, po co ,na co stoi?<br />
Nie jest ciekaw, a i trochę to się nawet boi.<br />
<br />
Już na stacji podszedł śmiało do kasy okienka,<br />
Tam za szybą już jest inna, dość młoda panienka.<br />
Ja do Lwowa, osobowy, podaje banknoty.<br />
Panna kwitek wypisuje z wdziękiem, bez prostoty.<br />
Potem prosi o przepustkę, z godnością ją bierze,<br />
Nie czytając daje bilet, bo jest w dobrej wierze.<br />
Ta pieczątka jak narkotyk obezwładnia widza,<br />
Który myśli; mam przed sobą, świata tego wodza .<br />
<br />
Pociąg ma aż o dwudziestej, przez Sokal, Kamionkę.<br />
Pół dnia czasu ma w zapasie, więc siada na ławkę.<br />
Poczekalnia jest niewielka, lecz bardzo wysoka,<br />
A na ścianie wizerunek lwa albo i smoka.<br />
<br />
W poczekalnie wchodzi warta, w sowieckim mundurze,<br />
Pokazywać nada bilet, a śpieszno, a uże.<br />
Bez biletu zabierają i gonią w ulice,<br />
Tu nie przychodź, ty bradziaga, bo cię znów zachwycę.<br />
<br />
I bradziaga tu z ciepłego idzie w śnieg i chłody.<br />
Dokuczają one jemu jak dwudniowe głody.<br />
Idzie w miasto szuka sieni, dużej budy pieska,<br />
By się schować, bo go znajdzie znów rozwietka ruska.<br />
<br />
Franek bilet pokazuje. O, ten ma tu prawo!<br />
Wy ,bradziaga ,fora z izby, szparko a nu żywo.<br />
Pozostało w poczekalni z nim aż trzy osoby.<br />
Kobiecina z wielką chustą, a na stopach dłuby,<br />
Jakiś facet w starszym wieku, z brzuchem jako beczka,<br />
No i sołdat z workiem swoim, pod płaszczem bluzeczka.<br />
Chyba wszyscy chcą do Lwowa, inny nie kursuje.<br />
Sołdat palcem coś na szybie z głupoty maluje.<br />
<br />
Co zmaluje to zamarza ,bawi go to wielce,<br />
Wciąż poprawia swój mieszoczek ,co wisi na szelce.<br />
Tak godzinę prawie mazał , nareszcie ustąpił,<br />
Nic z malunków mu nie wyszło, w swoje dzieło zwątpił.<br />
<br />
Mróz zwyciężył. Mróz wszechmocny, a mróz jako katy.<br />
Nie ochroni ciebie szyba, ani marne szmaty.<br />
Lecz nie widać na ulicy skóry czy baranka,<br />
Każdy marne palto wciąga, chowa lepsze wdzianka.<br />
<br />
W poczekalni znów przybywa ludzi dla ciepłoty.<br />
To są tacy, co nie mają już żadnej roboty.<br />
Bo robota się urwała wraz z wybuchem wojny,<br />
Wszędzie tylko biednych widać, przepadł gdzieś ten strojny.<br />
<br />
Przed przybyciem zaś pociągu, na peron już idzie,<br />
Spora grupa z poczekalni, tu grubas ich wiedzie.<br />
Do grubasa to dwóch doszło, wzięło go pod pachy,<br />
Ten swe oczy wybałuszył, poczuł wielkie strachy.<br />
Nic nie mówił jeno kwiczał, zapierał swe nogi,<br />
Trzeci podszedł, pchał go z tyłu, zachęcał do drogi.<br />
Ten nie kwiczał jeno zawył, jako ktoś łamany.<br />
Odważnikiem dużym, ciężkim cios mu jest zadany.<br />
<br />
W kark go dostał i zesztywniał, opór nadal stawia,<br />
W trzech go ciągną w pisuary ten milczy odmawia.<br />
To ten trzeci go za kroki, wciągają do środka,<br />
Dalej ludzie nic nie widzą, a to z winy płotka.<br />
<br />
Co przed drzwiami stał akurat, tworząc parawany,<br />
Pociąg ruszył bardzo wolno. Los jego nieznany.<br />
Co niektórzy, to w wagonie, mówią, że burżuja<br />
Zachwycono po kwartale, i że to był szuja.<br />
<br />
Że on sklep miał z monopolem i nie chciał borgować,<br />
Że nie mogli jego złapać, ktoś musiał go chować.<br />
Franek słyszy różne szepty, w dymie z papierosem,<br />
Jest dość chłodno w tym wagonie, on pociąga nosem.<br />
<br />
W Uściługu ,no na pewno miał monopolowy,<br />
Znów pół zdania doleciało,….a obcas korkowy,<br />
Koło stuka dość rytmicznie, pociąg nie przyśpiesza.<br />
Swoją szybkość już ustalił i dym z parą miesza.<br />
Franio myśli ,co się dzieje w takim dużym mieście,<br />
Gdy go nie ma i nie widzi. A on tu jak goście.<br />
Raz na lata w mieście bywa. Oj, tu to się dzieje.<br />
Kto napotka adwersarza ,to gwichtem go leje.<br />
<br />
Ludziom myśli różnie biegną, już w pociągu siedzą.<br />
Co się dzieje z tym grubasem? To tego nie wiedzą.<br />
Co niektórzy, to się boją by nie wpaść im w łapy,<br />
By nie dostać odważnikiem i to z tyłu „czapy”.<br />
<br />
W myśli ludzkie to się wplata, ciągły stukot stuku.<br />
Jest dość cichy, monotonny i nie robi huku.<br />
Koła ciągle se stukają, czas jest jednakowy,<br />
Nigdy nie wiem ,gdzie początek, a gdzie są połowy.<br />
<br />
Mroczno było, gdy ruszyli, więc już jadą nocą,<br />
Gdy na szybie nie ma mrozu gdzieś światła migocą.<br />
Takie małe, takie żółte, to chyba od świecy.<br />
Tego światła to jest mało, w mroku giną plecy.<br />
<br />
Stukot ,no to nie przeszkadza, gorsze papierosy.<br />
Dymu z tego jest w przedziale, że gęstnieją włosy.<br />
A w tym dymie gwar się wzmaga, razem z późną porą,<br />
Ktoś dowcipy opowiada nie zakryte storą.<br />
Wali słowa, uszy więdną, śmiech tłumi się garścią.<br />
On to czuje, on to widzi ,więc gada z radością.<br />
Dwóch na zmianę opowiada. Słucha tego Franek.<br />
I też nieraz się uśmiechnie, nim nadejdzie ranek.<br />
<br />
Sokal był już i Kamionka, już na Lwów czekają,<br />
Opowieści ,no, to wszyscy już po uszy mają.<br />
Każdy oczy swe przymyka, by głowa spoczęła<br />
No, bo wielka jest nad ranem ,jako ta stodoła.<br />
<br />
Ciasno w każdym jest przedziale, bo dosiadło wielu.<br />
Czuć stęchliznę ,naftalinę. Językiem nie mielą.<br />
Lwów się świeci, ktoś oznajmia. Ludzie się prostują.<br />
Stoją w ciszy .nic nie mówią i nie hałasują.<br />
<br />
Wagon bije we zwrotnicę ,ludzie się kołyszą,<br />
Choć nie widać, to megafon, co niektórzy słyszą.<br />
No nareszcie są perony, żółte lampy świecą,<br />
Bardzo wolno pociąg bieży. Ludzie w przody lecą.<br />
<br />
Już hamuje, lecz nie groźnie. Krzyk,- to Lwów ,wysiadać!<br />
Na peronie stoi wojsko. Ludzi tu chcą badać.<br />
Tu sprawdzają dokumenty i sprawdzają dłonie,<br />
Z ust tej władzy, żywy spiryt jako z rury wionie.<br />
Franek pierwszy jest puszczony , bo to on roboczy,<br />
A więc żwawo do tramwaju chłopak sobie kroczy.<br />
Był w szpitalu i już wraca i już jest na dworcu,<br />
Bo nie maki,ale troski znajdziesz w jego korcu.<br />
<br />
Ojciec bardzo źle się czuje, a chudy jak szczapa,<br />
Twarz miał czarną i ziemistą jakoby ta papa.<br />
O trzynastej więc na pociąg przybył tu na peron,<br />
Do jedzenia ze straganu to pół chleba wzion.<br />
<br />
I czekając na wagony, skubie ręką skibkę,<br />
Obserwuje wróble Lwowa, co są bardzo szybkie.<br />
Kręcą mu się pod nogami, walczą o okruchy,<br />
Chleb był miękki, a razowy i nie był on suchy.<br />
<br />
Parowóz przepędził wróble, one zyski liczą<br />
Bo usiadły gdzieś na belce, no i nadal krzyczą.<br />
Ludzi wsiadło, co niemiara, pełne korytarze,<br />
Teraz Franek jest przy oknie, szybę palcem maże.<br />
<br />
Najpierw palcem , potem czapką, widok ma prześliczny,<br />
Szyba ciągle mgłą zachodzi , bo oddech jest liczny.<br />
Gdy pociąg minął Kamionkę , w rowach tam coś leży,<br />
A co to jest? Słabo widać, pociąg ciągle bieży.<br />
Franio czapką wytarł szybę, chyba człowiek leży!<br />
Potem gdy dwa słupy minął, znów coś na rubieży.<br />
Już za rowem, chyba człowiek, o, znowu następny.<br />
Chłopak odchodzi od okna, to widok okropny.<br />
<br />
Gdy do domu zaś dojechał, dowiedział się prawdy,<br />
Nocą ludzi zabierano z miasta na podwody.<br />
Mamie zaraz on powiedział, co widział na torze,<br />
Chyba oni uciekali, zginęli, mój Boże!<br />
<br />
W dwa tygodnie wieść nadeszła, to wieść z Oktawinu.<br />
Stamtąd ciotkę mu zabrano, wszystkich podczas półsnu.<br />
Też jej męża kochanego i dzieci czwóreczkę,<br />
Dzieci ojciec wraz do worka, tam gdzie trzymał sieczkę.<br />
<br />
By nie zmarzły, nie zginęły na żelaznych saniach,<br />
Bo litości ci nie było, ani trochę w draniach.<br />
Siostra mamy zaginęła, biedną wywieziono,<br />
Mama często nocą płacze. Za co ją zgoniono?<br />
<br />
Latoś wiosna przyszła raptem z ciepłym wiatrem Siczy.<br />
Bydło dojne czuje wiatry i od rana ryczy.<br />
Franek znów w drodze po słomę, ale teraz furą,<br />
Bróg jest dawno napoczęty, zbierany był górą.<br />
Fornal ,co to mu podawał z brogu snopy słomy,<br />
Nagle zapadł się pod ziemię, jakoby do jamy.<br />
Woła Franka, gdzieś go słychać. Prrry, a to ci heca.<br />
Franek! Choć tu, coś zobaczysz. Fornal głos swój wznieca.<br />
<br />
Z wozu na bróg to nie przejdzie, trza złazić na ziemię,<br />
Co byś zrobił, ty kaleko, no mów co, beze mnie?<br />
Franek wlazł na górę brogu. Pyta, a gdzie to ty?<br />
Chodź , no ,tutaj, zejdź tu na dół, do tej dziwnej chaty.<br />
<br />
Franek słomę łapie mocno ,schodzi do czeluści.<br />
Tam na dole duża jama, jest kołdra a juści.<br />
Są też ciuchy, nawet dobre to, męskie ze sukna,<br />
Franek wciągnął to na górę, patrzy czyste włókna.<br />
<br />
Podzielili się tym łupem, sprawiedliwie, grzecznie,<br />
I przysięgli gębę trzymać , dziś, jutro i wiecznie.<br />
Jednak mama rozpoznała, to są rzeczy Krzaczka!<br />
Zaraz spiorę ja to z kurzu, bo mama to praczka.<br />
<br />
Mama snuła przypuszczenia i wreszcie stwierdziła,-<br />
Krzaczek uszedł wraz z taborem, gdy zawieja była.<br />
Można było Bug przekroczyć, on poszedł z taborem.<br />
Co po mleko u mnie byli. Tak od sani torem.<br />
Leon Krzaczek to był bogacz i miał sto hektarów.<br />
Tam od lasku brzozowego, aż po płytki parów.<br />
Miał cegielnie, dwie stodoły i krów dojnych setkę.<br />
Teraz goło gdzieś przebywa, tyłkiem wita „swietkie”<br />
<br />
Tyle mama powiedziała, więcej nie mówiono,<br />
Przyszły inne własne troski. Znów ludzi zgoniono.<br />
Znów wyrwano nocą z łoża, wywieziono w światy<br />
Kto to zrobił? Ano Ruski, te Rusinów braty.<br />
<br />
Takie wioski poniemieckie,- Wandywola była,<br />
No ,a blisko to Stojczówka, którą papa kryła.<br />
Na te wioski sprowadzono z Berezy złoczyńców,<br />
Ci w kołchozie tam siedzieli, lecz byli bez sińców.<br />
<br />
Ani sińców ni odcisków, bali się roboty,<br />
Wioski w brudzie utonęły, szczurów gonią koty.<br />
A te wioski były wzorem. Wołyń ozdabiały.<br />
Teraz „pracowitych „ ludzi tu w spadku dostały.<br />
<br />
Maj witały ruskie władze gazetą nachalnie.<br />
Oprócz gazet nic nie było. Lecz było upalnie.<br />
Prócz szturmówek tych z czerwienią były wiśni kwiaty,<br />
Od ich płatków wszystko w bieli, ziemi całe szmaty.<br />
A aromat, a zapachy, chwyta powonienie,<br />
Łaknie tego, wciąga w płuca, drażni podniebienie.<br />
Tu maj pięknem lud zachwyca, wiśnie durzą dusze,<br />
Każdy przybysz staje chwilę, mówi; wąchać muszę!<br />
<br />
W dzień majowy na majątku wiadomość gruchnęła,<br />
Fornal w rowie zauważył, gilza mu błysnęła.<br />
Z ciekawości kijem grzebał, w gilzie piszczel siedzi,<br />
Wystraszony zbiegł na folwark, w ciemnicy się biedzi.<br />
<br />
Ludzie poszli z ciekawości oglądać zjawisko.<br />
Co ujrzeli? Ano było, to właśnie dziadzisko.<br />
Sam nie leżał z sołdatami, kopczyk usypano,<br />
Co to było, jak to było? Nigdy nie zbadano.<br />
<br />
Całe lato ktoś wciąż wspomniał kniazia Sorokina.<br />
Że on przepadł na pół roku, a wciąż się wspomina.<br />
Pozostawił swoje skrzypki u sąsiada w chacie,<br />
I pytano nieraz Franka. Czy je jeszcze macie?<br />
<br />
Leżą sobie, tak jak były, nie znam się na strunach.<br />
Jeśli ktoś chce, to niech bierze, leżą w starych ciuchach.<br />
No i na tym się skończyła legenda kulasa,<br />
Który w wojnie strasznej bywał, wyszedł bez obcasa.<br />
Przyszła druga piękna wiosna. Rok czterdziesty pierwszy.<br />
Gazety o nim pisały;- „to budzi ot god łutszy”.<br />
Szczęśliwości wiosna idzie! Widać rozkwit kraju!<br />
Bo zakwitły znowu wiśnie, zakwitają w maju!<br />
<br />
Zieleń piękna w dobie życia. Już sołdaty ryją.<br />
Kopią rów przeciwczołgowy .a czasami wyją.<br />
Bo to nie śpiew ,ale wycie, melodii bez słowa,<br />
Nikt ich tekstu nie nauczył, hukają jak sowa.<br />
<br />
Wojsko przyszło jako mrowie ,w lasach ich namioty,<br />
Rów swój kopią poprzez łany i drogi i płoty.<br />
Rów głęboki na pięć metrów. To roboty wielkie.<br />
Co kawałek to dla pieszych kładą grubą belkę.<br />
<br />
Za tym rowem ,tym czołgowym rowy dla piechoty,<br />
Są zygzakiem, nieraz prawie tam gdzie z wiklin płoty.<br />
Sołdat zapach wiśni wciąga, machorką go kadzi,<br />
Lecz jak widać z tej roboty to są bardzo radzi.<br />
<br />
Może chcieliby coś śpiewać, „taczankę z Mołdawii”<br />
Po trzech słowach urywają, niepamięć ich dławi.<br />
Oni kopią, oracz patrzy, ten z kosą się dziwi,<br />
I w uśmiechu swym szyderczym, twarz okrutną krzywi.<br />
A niech kopią, myśli w duchu, będą mieli groby,<br />
Bo tu przyszli z karabinem, obce ruskie draby!<br />
Naszych wszystkich uziemili, w płycinie Sorokin.<br />
Z tych głębokich ,to czas przyjdzie, nie wyjdzie sukinsyn.<br />
<br />
Ludzie myślą, ludzie mówią, ludzie są prorokiem.<br />
Oto w czerwcu, a niewoli, prawie drugim rokiem,<br />
Kiedy rowy ukończono i myto swe ciała,<br />
Wróg straszliwy ich najechał bez wystrzału z działa.<br />
<br />
Oni myją się w miednicach, patrzą tanki jadą,<br />
Na wizytę tu zza Buga? I z taką paradą?<br />
Nie chwycili wcale broni, idą na skraj drogi.<br />
I tak patrzą se na Niemca, aż ich bolą nogi.<br />
<br />
Niemiec dalej sobie jedzie, tą drogą do Łucka.<br />
Palcem nieraz pokazuje tam na łące boćka.<br />
Franek tego zaś nie widział, bo folwark jest z drogi,<br />
Teraz drogą biegną Ruski, tak, że gubią nogi.<br />
<br />
Na folwarku zatrzymali wóz z Frankiem na koźle,<br />
Chcą by podwiózł ich „niemnoszko”, ładują swe kuszle.<br />
A gdzie mieszkasz? Ano tam, to ubierz „butinki”,<br />
Mamo, jadę ja z ruskimi, daj moje trzewiki.<br />
Dokąd jedziesz? Nie wiem tego. Więc się nie odzywaj.<br />
Gdy cię puszczą, to do domu natychmiast przybywaj.<br />
Franek siada, bierze lejce.A dokąd się pyta?.<br />
Do Użdziatycz ,wież nas, chłopcze,tam jest droga kryta.<br />
<br />
Przylatuje preditatiel,a dokąd to konie?<br />
On odwiezie nas kawałek. On ma tu po słomę.<br />
Ja nie daję wam podwody, złazić z tego wozu!<br />
Iść na pieszo, jest pogoda i nie ma dziś mrozu.<br />
<br />
On odwiezie nas powozem ! Nie on ma po słomu!<br />
A ja tobie gawaru, milcz i nie mów nikomu.<br />
Bo dostaniesz kule w łeb i to tu od razu!<br />
Za przeciwność, za niezgodu, niechęć do rozkazu.!<br />
<br />
I oficer już wyjmuje nagan bębenkowy,<br />
Nu, to zgadzasz się czy też nie? Ja jestem gotowy.<br />
Wycelował w piersi chłopa, czeka, co ten zrobi,<br />
Chłop odwrócił się i odszedł. Krok coś dziwnie drobi.<br />
<br />
Nu, to malczyk, pojechali ,najpierw Barbarówka.<br />
Kwit ci damy za mitręgę, będzie trudadniówka.<br />
Chłopak w strachu klepnął lejce wschodnią drogę bierze,<br />
Czy by strzelił? Myśli sobie. Tak, i ja w to wierzę.<br />
Droga kryta jest jabłonią i wiśnią wołyńską,<br />
Zasadzoną sto lat temu dawną ręką pańską.<br />
Liść jabłoni jest szeroki, dziś przy końcu czerwca.<br />
Choć zawiązki były mnogie, nie ujrzysz owoca.<br />
<br />
W cieniu alej owocowych, polną drogą fura,<br />
Wiezie czterech od więzienia, majątkowy ciura.<br />
Enkawude ich jednostka, która władzę dzierży,<br />
Ich obecność na odległość ludzką skórę parzy.<br />
<br />
Franek wiele o tym nie wie, to chłopak dopiero.<br />
Lecz Orlakiem nadal on jest, wie, co plus,co zero.<br />
Gadki ichniej nie rozumie, zresztą jej nie słucha,<br />
Nie nadstawia, nie kieruje w stronę mowy ucha.<br />
<br />
Jadą stępa, bo chabety zaprzężone w furę,<br />
Nie pochodzą od folwarku, mają ruską skórę.<br />
Konie wszystkie podmieniono. Są od Budionnego,<br />
A zabrano te Krzaczkowe, wszystkie do jednego.<br />
<br />
Te budionne ledwo idą, chociaż są karmione,<br />
Nie przytyją ,bo w młodości za bardzo zbiedzone.<br />
Wio, zachęca konie Franio. No wio, że do licha,<br />
A sam myśli; toć nie pójdą, nie pomoże micha.<br />
Dzień czerwcowy, dzień słoneczny, a z łąk siano pachnie,<br />
Giez gdy przetnie skórę końską, to natychmiast puchnie.<br />
A więc chłopak rwie gałązkę, długą cienką z wiśni,<br />
I ogania grzbiety hetki, są gezy nieznośni.<br />
<br />
Trzech czekistów jest na wozie, w tyłek deski palą,<br />
Oni tylko dobrze wiedzą ,że Germańcy walą.<br />
Pewnie są na głównej drodze, na Łuck maszerują,<br />
No, a oni tutaj w trójkę, polnymi szlusują.<br />
<br />
Jeszcze rano byli w mieście, więźniów pilnowali,<br />
I to oni rozkaz krótki w telefon dostali.<br />
Włodzimierz opuścić mają, jako te ostatnie,<br />
Wybić więźniów i załogę, ujść w polne samotnie.<br />
<br />
Więc zaczęli wystrzeliwać, przez kraty żelazne.<br />
To, co stało i poprawić leżącym, to ważne.<br />
Nikt nie może zostać żywy. Żywy to fuszerka.<br />
Za to grozi prawo ludu ,na śniegi, w lód zsyłka.<br />
<br />
Sale więźniów były duże i pełno napchane,<br />
Gdy się wszyscy przewrócili musi być zbadane.<br />
Otwierali wtedy kratę i badali zbitych,<br />
Nieraz wówczas poprawiali, tych tu źle przebitych.<br />
A strzelało tylko dwóch,j eden był na dachu,<br />
I pilnował gdzie są Niemcy, bali się obciachu.<br />
Gdy skończyli mieli jechać motocyklem z miasta,<br />
Ten zapalić jednak nie chciał. Zostawić i basta!<br />
<br />
A więc oni niby nic, wolno szli w zaułki,<br />
By nie spłoszyć swym pośpiechem, grzebiące tu kruki.<br />
Najgorsze jest podejrzenie, bali się Rusinów,<br />
Którzy mogli bandy zrobić na widok mundurów.<br />
<br />
Polaczków to się nie bali, przetrzepani byli.<br />
Wyduszono tych gramotnych, reszta żyć się sili.<br />
Ci odważni właśnie leżą w celach jak ochłapy,<br />
Nikt z nich nigdy nie otworzy na „partyję” japy.<br />
<br />
Teraz jechać, jechać wolno, bo pośpiech ich wyda,<br />
Przecież jadą wciąż do wschodu ,bokiem jedzie Fryda.<br />
Jak to dobrze, że jej dano prawo iść za Bugi,<br />
Teraz tutaj w tym terenie to byłyby wrogi.<br />
<br />
Rozmyślania wielkiej wagi w ich głowach kołaczą,<br />
A tymczasem Franek kłopot ma z tą prawą klaczą.<br />
Słabo ciągnie, chce przystawać, chce ciągnąć na raty,<br />
Trza pomyśleć, co tu robić, patrzą na się braty.<br />
Jeden z nich to żydowina, no a dwóch kacapy.<br />
W zbrodni ,którą popełnili, to na dziś są swaty.<br />
Barborówkę widać z dali, chałupy pod słomą,<br />
I wóz z ludźmi jest naprzeciw, wozak jedzie z dumą.<br />
<br />
Czekista ich zatrzymuje, a kuda wy w drodze?<br />
Każdy z nich dobrze ubrany, skóry ma na nodze.<br />
My jedziemy w wojenno maty. Papier pokazują,<br />
Tam nam nada teraz jechać. Z wozu w piasek plują.<br />
<br />
My to jedziem ,bo inaczej to na sud polowy.<br />
Czekista za broń już chwyta, nie lubi odmowy.<br />
Złazić z wozu i zamienić konie i podwodę!<br />
Pojedzieta naszym wozem, czy widzita szkodę?<br />
<br />
Nie ,nie widzim. Charaszo ,to tyż przecież konie.<br />
Odjechali Franka wozem. Franek z gniewu płonie.<br />
Bo się boi, że gdy wróci ,to będzie przygana,<br />
Jakaś sprawa tutaj igra.Tutaj , tu jest grana.<br />
<br />
Już ruszyli i już jadą, jeden się odzywa,<br />
Słuchaj, Franio, gdyby banda, to się z nami zrywaj.<br />
I ty z nami pędź do lasu, bo cię ukatrupią<br />
I z butików całkiem dobrych z chciwości obłupią.<br />
Za godzinę był już Tumin, tutaj była cisza,<br />
Tylko kolbę od nagana, ciągle ściskał Grysza.<br />
Gdy minęli Tumin, trójka westchnienie wydała,<br />
Bo naprawdę wewnątrz duszy ludności się bała.<br />
<br />
Rzeczka Turja nie ma mostku, lecz jest bród szeroki,<br />
Przejechali. Tuż za rzeczką leżą czyjeś zwłoki.<br />
But ma w ręku i sandały z nieczyszczonej skóry,<br />
A sierść końska nadal była jak za życia z góry.<br />
<br />
Zajechali w Ożdziatycze, mieścina malutka,<br />
Kilka chałup papą krytych, uliczka wąziutka.<br />
Masz tu, chłopcze tą słoninę, spasiba, maładziec,<br />
My w Kisielin ruszym zaraz. Bierz konie nie chudziec!<br />
<br />
To jest prawda ,myśli Franio, lecz nie moje one,<br />
Mogą mi po drodze zabrać, jak wrócę w swą stronę.<br />
Wraca chłopak poprzez Turje, tą drogą na Tumin,<br />
Trochę lęka się o siebie, przed bramami jest gmin.<br />
<br />
Z tego może być rewolta. Lecz gmin ogłupiały.<br />
Stoi sobie jest bezwolny, głośniki nie grały.<br />
Nie rozumie, co się dzieje, bo nic się nie dzieje.<br />
I nie wiedzą, czemu Rejkom na Kisielin wieje.<br />
Z Tumina to znana droga, stary szlak do Łucka,<br />
Znana dobrze Zamojskiemu, gdy gonił tu Ruska.<br />
Szlak to stary, używany, na szlaku mieściny,<br />
Chociaż on tak bardzo stary, bruku ani krzyny.<br />
<br />
Nowe drogi gdzieś zrobiono. Ta ma swe uroki.<br />
Cisza w koło, równe pola, horyzont szeroki.<br />
Nieraz lasek się pokaże z ciepłotą żywicy,<br />
Nieraz warchlak gdzieś w krzewinach zawzięcie zakwiczy.<br />
<br />
A poza tym to jest cisza, dzień długi, czerwcowy,<br />
Dawniej nieraz to na drodze stał znany borowy.<br />
Borowego w śniegi zgnano, lasu lud pilnuje,<br />
Który nocą po cichutku chojary piłuje.<br />
<br />
Konie idą śmiało stępa, widać chłopskie konie.<br />
Można byłoby pogonić. E, ja ich nie zgonię.<br />
I tak jedzie chłopak wozem, innym niż wyjechał.<br />
Markotno mu z tego bardzo, on wszak tego nie chciał.<br />
<br />
Na folwarku to powiedzą, że zaprzęg kradziony,<br />
Jak on tam się wytłumaczy? Jest bardzo wzruszony.<br />
Nie pogania wcale koni, bierze go frasunek<br />
Słonko z przodu już czerwone. Kończy się ten dzionek.<br />
Kiedy minął Barborówkę, było coraz cieplej,<br />
Siano schło na łąkach świeże, słonko oczy ślepi.<br />
Wio, koniska, wyśta obce, ja jadę w chałupę,<br />
A wy biedne na pastwisku z łańcuchem na sznupie.<br />
<br />
Wio, bo za dnia trza zajechać, będzie zbiegowisko,<br />
Każdy z dala to zobaczy. O, obce konisko.<br />
A wóz jaki! Niech to licho, drynda nie powózka,<br />
Boki sitem ogrodzone, wór zamiast koźliska.<br />
<br />
Jednak Franek to się mylił, że zrobi sensacje.<br />
Na majątku już wiedziano, minęły emocje.<br />
Jego wóz to stał na placu, „wojaki” czekali,<br />
I okrzykiem; – jedzie, jedzie. Wóz swój powitali.<br />
<br />
Tak skończyła się ucieczka czekistów nadludzi.<br />
Koniec z nimi, każdy mówi. Spokojem się łudzi.<br />
Może będzie odpoczynek od trwogi pukania,<br />
Ciemną nocą ,gdy nadchodził czas w Sybir zsyłania.<br />
<br />
Każdy na Wschód szorstko splunął za zbawcą narodu,<br />
Który przyszedł tak znienacka, właśnie stąd od wschodu.<br />
Starł polszczyznę, nie żałował i kozaka druha,<br />
Dzisiaj cisza tu zapadła. Cisza jakaś głucha.<br />
Gdzieś ktoś słyszał, lecz nie widział, nie ma kanonady.<br />
Jeśli kulki nie bzykają, no to nie ma zwady.<br />
Tak minęło w spokojności siedem dni bezmała,<br />
Aż tu nagle samochodów zwala się nawała.<br />
<br />
Zajechali na majątek, całe z blachy były,<br />
Z samochodu wyjrzał człowiek, widać, że miał siły.<br />
Grubas taki z tłustą brodą, wargi jak u klaczy,<br />
On uśmiechnął się łaskawie i wolno tłumaczy;<br />
<br />
Szczęście dla was to ogromne i ratunek wielki,<br />
Tutaj przerwał i pociągnął haust z grubej butelki.<br />
Wszyscy mogą już pracować, praca wolność daje.<br />
Rozejść się do swych czynności, niech nikt tu nie staje.<br />
<br />
Wóz pancerny więc odjechał, za nim także reszta,<br />
Znowu cisza na majdanie. Matka Franka beszta.<br />
Nie przysłuchuj się nowemu, nie leź też im w oczy,<br />
Bo to żaden jest przyjaciel, wojsko za nim kroczy.<br />
<br />
Przybył goniec już wieczorem, Franek ,wieziesz mleko.<br />
To oznacza, że o świcie w drogę niedaleko.<br />
Do mleczarni raniusieńko, aż do Włodzimierza,<br />
Dobra, będę ,odpowiada i na siennik zmierza.<br />
Rozdział IV<br />
<br />
Druga wojna kumpli 41r<br />
<br />
W dni czerwcowe sztuczna burza, grzmiała gdzieś w oddali.<br />
W te dni ciepłe, gdy kobiety siano swe zbierali.<br />
Czerwiec miesiąc jasny taki, ciemności króciutkie,<br />
Z rana jasność na murawie, kropelki cieplutkie.<br />
<br />
Z tą jasnością dnia długiego, jedno tu się zmienia,<br />
Jest to kolor mundurowy, on nie zmienia cienia.<br />
Cień munduru taki sam, ta sama sylwetka<br />
Jeno jazgot całkiem inny na początku letka.<br />
<br />
Lato ciepłem biło w plecy, zagony też zlało,<br />
A na lessach zboże różne, gwałtownie bujało.<br />
Ze zdziwieniem ludzie patrzą, idą urodzaje,<br />
Jakich dawno tu nie było! Bóg im toto daje.<br />
<br />
Razem z Niemcem idą plony. Czy to jakieś czary?<br />
Rusin sobie tak tłumaczy. Z Niemcem tworzą pary.<br />
A co z tego tu wyniknie? Poczekajmy trochę,<br />
Bo już z rana Franek wiezie mleko, na rzeź lochę.<br />
Do mleczarni to jest droga tuż obok więzienia,<br />
Już na rampie Franek bystry słowa swe zamienia.<br />
Rozpytuje, co tu w mieście i jak Niemiec rządzi?<br />
Słucha pilnie ,no a potem to do szewca pędzi.<br />
<br />
Pan Rabczyński Franka uczył fachu i roboty,<br />
Był człowiekiem pracowitym, był człowiekiem cnoty.<br />
Gdy Piłsudski bił nad Niemnem, on stanął w szeregi,<br />
Jak potrafił to tak walczył, a zmogły go śniegi.<br />
<br />
Nieraz to też pokasływał, wątłej był budowy,<br />
Lecz gdy przyszło do dysputy, mówił jako zdrowy.<br />
W oknie właśnie zauważył Franka, co się zbliża,<br />
To też szybko do rozmowy wargę swoją zwilża.<br />
<br />
A dzień dobry, panie majster. Jestem na mleczarni.<br />
Pomyślałem wpadnę tutaj. Tu do cholewkarni.<br />
Prawdę mówiąc to przyszedłem zaciągnąć języka,<br />
Bo na murze magistratu to wisi swastyka.<br />
<br />
A dzień dobry, grzeczny chłopcze. Siadaj na zydelku,<br />
Zostań u mnie na obiedzie, zjesz po kartofelku.<br />
Panie majster ,chodź pan ze mną , obejrzym więzienie,<br />
Tam trzymali borowego, sprawdzę cele ,sienie.<br />
No jak trzeba ,to idziemy, póki są tam próżnie,<br />
No, bo z nową władzą czuję, może być tu różnie.<br />
I to mówiąc ,fartuch ściąga i wąs swój poprawia,<br />
Cały ten czas głośno mówi i chłopca zabawia.<br />
<br />
Przy więzieniu trochę lumpów. Więzienie jest puste,<br />
Tuż przed nimi weszła baba, zdejmuje swą chustę.<br />
Włos ma jasny, warkocz gruby w kok z tyłu skręcony,<br />
Uśmiech smutny, oczy duże, a umysł zmęczony.<br />
<br />
Sale tutaj są ogromne, ściany wapnem kryte,<br />
Ale ściany Franek widzi napisami zryte.<br />
Pan Rabczyński czyta głośno, jak mak są litery,<br />
To żydowskie, woła głośno. Co to do cholery?<br />
<br />
Do sufitu są napisy. Wyznanie miłości,<br />
„Do widzenia, droga Saro, idę do wieczności”.<br />
Bądź, Raszelo, dobrej myśli, dzisiaj my tu przyszli.”<br />
Pod tym zdaniem data ryta .Dzień zakwitu wiśni.<br />
<br />
Rok czterdziesty. To w tym roku Bug przeszli ci ludzie,<br />
Zawierzyli nieszczęśniki słowom i ułudzie.<br />
W kraj radziecki tu wstąpili, gdzie Żyd rządził krajem.<br />
Weszli w niego upojeni, fart skończył się z majem.<br />
W maju wszyscy tu siedzieli, zapisali ściany,<br />
A co z nimi? Czy ktoś wyszedł? Czy byli spętani?<br />
Mówił mi tu ten ogrodnik, co to tu pracował,<br />
Dbał o krzewy i trawniki i kwiaty hodował.<br />
<br />
Lecz we wrześniu odszedł szybko, niby na chorobę,<br />
Mówi ściany były czyste, no a kraty słabe.<br />
Ruski ścian nie malowali ,więc druki są świeże,<br />
Są pisane węglem ,kredą, jakby na papierze.<br />
<br />
Pójdziem później aż za fosę, co do rzeki sięga,<br />
On to mówi, tam grzebano i na to przysięga.<br />
Franek czyta te nazwiska, są i polsko brzmiące,<br />
Lecz imiona kobiet wszystkie to Judą trącące.<br />
<br />
Jak pan myśli ,panie majster, tu na takiej sali,<br />
Ilu spało? Gdzie sienniki, gdzie oni składali?<br />
Tu za polskich jeszcze czasów ,to spało dwudziestu.<br />
Tak ogrodnik mi powiedział.Za nich to czterdziestu.<br />
<br />
Trupy różnie tu leżały, byłem ja tu w porę,<br />
Kiedy Niemcy w plac wkroczyli ,to my weszlim w norę.<br />
Weszło ze mną ze sto osób. Bezładnie leżeli.<br />
Widać zza krat tu strzelano, dziury różne mieli.<br />
Jeden z przodu, jeden z boku a najwięcej z tyłu.<br />
Skupili się tam na ścianie i to z wielką siłą.<br />
Do drzwi tyłem ich najwięcej skulonych leżało,<br />
Nieraz to trzech i na kupie. Ciało kryło ciało.<br />
<br />
A uprzątał pan te trupy? Nie, jeńcy to znieśli,<br />
Ci z placówki na Uściugu. W łapy Niemcom weszli.<br />
W innej celi także dużej, też napisy ryte,<br />
Jednak więcej tu ich bywa. Są nawzajem kryte.<br />
<br />
By przeczytać tu Goldliba, trzeba aż dwukrotnie.<br />
No, bo na nim jest Lichsztajn, pisane gramotnie.<br />
A to świadczy o poziomie osoby więzionej,<br />
Gdzieś z łapanki, tu do celi natychmiast wpędzonej.<br />
<br />
W trzecią celę teraz weszli, o ,są ślady kuli.<br />
Tu w tej ścianie ,tu na pewno każdy ciało tuli.<br />
Gdy ktoś strzela wprost z za kraty. Tu się wszystko zgadza.<br />
I metodę mordu ludzi ta ściana to zdradza.<br />
<br />
Wyszli z gmachu na wał ziemny, a wałem do łąki.<br />
Tutaj trawa wybujała, łoza ma pałąki.<br />
Tu gdzieś Ruski ludzi wlekli, tu muszą być groby,<br />
Ale kto tam będzie szukał, szewc splunął z choroby.<br />
Powrócili pod murzysko, który był wysoki,<br />
Za tym murem, mówi majster, z ludzi darto troki.<br />
Franek spojrzał na budowle, na mur jak chałupa,<br />
Tam za murem, ktoś dość mocno cegłą w cegłę stuka.<br />
<br />
Powrócili przed więzienie, obok jest katedra.<br />
Panie majster, może wejdziem teraz tam do środka?<br />
Nie ma po co,tam są pustki i śmierdzi stęchlizną,<br />
Tam też rana pozostała, będzie po niej blizna.<br />
<br />
Kościotrup wisi na krzyżu, bez sutanny, goło,<br />
Wokół krzesła ustawiono, było tam wesoło.<br />
Grali w karty, gdy kanonik rzęził powieszony,<br />
Skórę tarką uszkodzili, całą z każdej strony.<br />
<br />
Potem solą nacierali, śmiech był aż na wieży.<br />
I pytali nieszczęśnika, kto na pomoc bieży?<br />
Gdzie twój Józef? Gdzie Maryja? No, gdzie jest duch święty?<br />
Niech przybędą ci na pomoc, bo zgrzejem ci pięty!<br />
<br />
I gazetą, co jest „Prawda”, spalili mu stopy,<br />
Robili to z nienawiści, nie z żadnej głupoty.<br />
Szkielet trochę się rozsypał. Jak chcesz, to wejdziemy?<br />
Nie, zawołał Franek młody, jestem najedzony.<br />
Panie majster, a jak Niemiec tu się zachowuje?<br />
On tu łapie wszystkich Żydków i w pace lokuje.<br />
Oni więzień teraz czyszczą, mają go malować,<br />
Ale chodźmy do chałupy,czas zupę gotować.<br />
<br />
Nie, ja muszę iść do koni, wracam do folwarku.<br />
Tam mi mama już prażuchy nagotuje w garnku.<br />
Słuchaj, Franio, ty do fachu, ty masz dobre ręce,<br />
Jeśli zechcesz ,no, to przychodź, możesz spać i w sionce.<br />
<br />
Zobaczymy co w majątku, może nas rozgonią?<br />
Może Niemiec będzie rządził, bo Polaki stronią.<br />
To na razie ,do widzenia. Żegnam, panie majster.<br />
I rozeszli się w dwie strony. Na drodze jest szuter.<br />
<br />
Franek boso po kamykach, trochę nie wygodnie.<br />
Dziwnie także jest ubrany, bo ma ojca spodnie.<br />
Wojna biedę tu przyniosła, a się nie skończyła,<br />
Od tygodnia bowiem nowa, inna tu przybyła.<br />
<br />
Lipiec już jest, to wakacje, lecz nie dla każdego.<br />
Szkoła była komsomolców, nie przyjęto jego.<br />
Bo on z innej kasty bywał. Był kiedyś Orlakiem,<br />
I nie z sierpem ani młotem ,jeno z innym znakiem.<br />
Ukrył swoje pochodzenie, zmienił zamieszkanie,<br />
I dlatego nieraz wspomni dziwne starca granie.<br />
Te melodie, co też znaczą? Kto mu to wyjaśni?<br />
Dziś tu w lipcu, wokół przecie pełno ludzkich waśni.<br />
<br />
Wsiadł do wozu, świnia zdana, mleko zdane.<br />
Jadąc wedle tej katedry, słyszy coś jest grane.<br />
Jaki diabeł? Prrr, koniki. W katedrze muzyka?<br />
I to teraz, gdy kościotrup sam po ławkach bryka?<br />
<br />
Franek w cień wjechał pod lipę, wchodzi w ciemię fary,<br />
Tu po ścianach kolorowych błądzą cienie, mary.<br />
Nieraz szyba gdzieś wybita da czysty blask światła,<br />
Nieraz widać jak po ścianach przesuwa się miotła.<br />
<br />
A u góry słychać granie. Nie zna tej melodii,<br />
Patrzy w ciemność na balkony, gdzie pionowe kłody.<br />
Są srebrzyste, każda inna a gruba na boku,<br />
Ktoś tam siedzi, może mara? Nie widać jej w mroku.<br />
<br />
Melodia już nagle ścichła i nie jest już grana,<br />
Za poręczą Franek widzi mundur esesmana!<br />
Wybiegł z fary, wskoczył na wóz i już daje w konie,<br />
Po kamykach fura skacze, lejce grzeją dłonie.<br />
Bańki brzęczą, Franek słyszy werble ze Swojczowa,<br />
Trza uciekać z ciałem szybko. Już dusza się chowa.<br />
Chociaż strach był w duszy wielki ,melodia ciekawa,<br />
Weszła w ucho i tam siedzi, jako w brzuchu strawa.<br />
<br />
Gdy zajechał na majątek, to zapytał mamy,<br />
Czy ten utwór melodyjny, czy on jej jest znany?<br />
Może w radiu go słyszałam, a może się mylę,<br />
Bo melodii na tym świecie, to granych jest tyle.<br />
<br />
No, a czemu, pytasz o to? Grał to ktoś w kościele!<br />
Jakiś Niemiec, ja uciekłem, bo bałem się wiele.<br />
Pierwszy raz mundur widziałem i pierwszego Niemca,<br />
Oprócz tego wartownika, co się ciągle skręca.<br />
<br />
I tam robi po trzy kroki wprzód, potem do tyłu,<br />
Ale Żydów to szewc mówił, zabierają siłą.<br />
W magistracie są sztandary, a na nich swastyka,<br />
Niemiec w pomoc ma Rusinów, tylko Żydów tryka.<br />
<br />
Będą trykać i Polaków, nie po to tu przyszli,<br />
By coś robić w obcym kraju nie po swojej myśli.<br />
Ale ty, synku, uważaj na język, bądź czujny,<br />
Byś nie przyniósł jeno sobie szkody albo ujmy.<br />
Mamo, powiedz, czy na strychu, to są tam skrzypeczki?<br />
Co generał w struny brząkał, po ciemku bez świeczki?<br />
Tak tam wszystko jest na miejscu, ja tam ciut sprzątała,<br />
Ta izdebka jest malutka i trochę ciemnawa.<br />
<br />
Rozdział V<br />
<br />
Partyzantka<br />
<br />
Już rok minął jak Germaniec przepędził Sowiety.<br />
Żniwa właśnie się kończyły ,gdy nadeszły szepty.<br />
Stadbud jednak zbierał kłosy, patrząc w horyzonty,<br />
No, bo w żniwa, to dwór płonął, a był on już piąty.<br />
<br />
W niepewności lato przeszło. Kto gromił Lachiwa?<br />
Tak z początku nikt nie wiedział. Lecz prawdy oliwa<br />
Tak pomału to wyjaśnia. A to są Rusini!<br />
Co z policji z bronią zbiegli. Rusin Lachów wini.<br />
<br />
Niemiec, który dał Rusinom karabin na pasku,<br />
Teraz widzi, że tu zbłądził i narobił wrzasku.<br />
On Polakom daje władzę, zarządy i bronie,<br />
Lecz za późno to już było. Zło było w ogonie.<br />
<br />
Tak rok minął. Tu są starcia trzech sił przy orężu,<br />
Wioski polskie starte z ziemi ,a płacz jest po mężu.<br />
Rusin zbrodnie swe nasilił ,gdy Niemiec legł w boju,<br />
Hen, pod Kurskiem, w bitwie wielkiej. W bitwie pełnej znoju.<br />
Ośmieliło to zbrodzienia, stworzył wielkie kupy,<br />
Co łaziły po Wołyniu biorąc w trupach łupy.<br />
Lach się spóźnił z uzbrojeniem ,z tworzeniem dywizji,<br />
Samopomoc późno stworzył. Zabrakło mu wizji.<br />
<br />
Najpierw wioski się broniły, same i bez wsparcia,<br />
Ze zdumieniem też patrzyli na siłę natarcia.<br />
Banderowców, których ilość to szła aż w tysiące,<br />
Lach to strzelał z jednej lufy, w niej stale gorące.<br />
<br />
Na majątku Franek nocą czuwał, był na straży.<br />
No, o broni nowoczesnej każdy chłopak marzy.<br />
Niemcy bronią pomagali, by Rusa mieć w szachu,<br />
Dali dużo amunicji i nie byli w strachu.<br />
<br />
Teraz tu był pan Godlewski karbowym i szefem.<br />
Był zarządcą, dobrodziejem i dobroci zlepem.<br />
Niemiec jemu się nie wtrącał, spał w chałupie Krzaczka,<br />
Toteż wokół Godlewskiego stworzyła się paczka.<br />
<br />
Franek nocą z karabinem i racą za pasem,<br />
Obchodził wciąż rząd budynków, pogwizdując czasem.<br />
I w ten sposób czujne ucho wiedziało że czuwa,<br />
Że to dobry chłopak przecie, chociaż często spluwa.<br />
W noc kwietniową właśnie Franio lekko puka w szybę,<br />
Tam za szybą swoim ciałem Krysia lekko gibie.<br />
Potem sama już wychodzi, chustą swą nakryta,<br />
I po ciemku chłopca z bronią uśmiechem swym wita.<br />
<br />
Idą wokół gospodarstwa, ciągle rozmawiając,<br />
To są młodzi, którzy prócz serc więcej nic nie mają.<br />
Spacerują, mówią głośno, jawność jest w ich związku,<br />
A on nieraz to tak gada jakby czytał książkę.<br />
<br />
To już rok czterdziesty trzeci, święta wielkiej nocy.<br />
Trwają walki z Rusinami. Wał śmierci się toczy.<br />
Polacy dzierżą policje, mają w ręku miasta,<br />
Ale tam gdzie wioska leży, mord do gwiazd dorasta.<br />
<br />
Franek nadal jest dozorcą, nadal z Krysią chodzi,<br />
Gdy tak szli w jesień gadając, ktoś do nich podchodzi.<br />
To jest Władek, prosi Franka na chwilę rozmowy,<br />
Gdy odeszli ,to on mówi ; uciekać gotowy!<br />
<br />
Jesień była ,jest brak liści, a jesień to słota,<br />
Już skończona w polu żyznym rolnicza robota.<br />
Szepty chodzą po ludziskach, by iść w partyzanty,<br />
Takie wieści to roznosi ktoś ci dobrze znany.<br />
Ja uciekam dziś na Bielin, więc nie rób hałasu,<br />
Bo tankietki zabieramy. Cześć, szkoda mi czasu!<br />
I oddalił się pan „Czesław”. A Franek do Krysi,<br />
Odprowadził ją do domu ,gdzie podkowa wisi.<br />
<br />
Tankietki „Czesław nie zabrał, bagna przeszkodziły.<br />
Jedno z tego wynikało, że”Czesław” rósł w siły.<br />
Już batalion ludzi miał on, już gromił Banderę.<br />
No, a Werbie, wsi Rusinów urządził wesele.<br />
<br />
Tak nadchodził rok czterdziesty, który był już czwarty.<br />
Franio różne pełnił funkcje, pełnił także warty.<br />
Zmówił się więc z chłopakami, że gdy się nadarzy,<br />
To uciekną do „Oliwy”, Franek o tym marzy.<br />
<br />
Pułkiem rządził pan „Oliwa”. Lachy krzepną w siłę,<br />
Dla Polaków tu rozbitych , to są słuchy miłe.<br />
Każdy chce być partyzantem, bronić okolicy,<br />
Tu w szeregach partyzantów nie brak i spódnicy.<br />
<br />
Niemiec ,co to był nadzorcą, szykuje swe wozy,<br />
Chce odjechać sam do Raichu, bo boi się grozy.<br />
Ukrainiec jego wrogi, słychać nocą hurra!<br />
Polak zbrojne ramię ma już, z tyłu też go sztura.<br />
Jeden wóz, to dał Frankowi, a wóz pełen broni,<br />
Mówi ; jedź Franio na Uścig, on go zaś dogoni.<br />
Umówili sobie postój na rubieży miasta,<br />
Tam ma czekać Franio długo, bo konwój przyrasta.<br />
<br />
Na wóz weszli Kazio Bartczak, Dziutek ,no i Olek,<br />
Wyruszyli na Włodzimierz, pod nogą wór kulek.<br />
A za nimi kilka wozów, by stworzyć kolumnę.<br />
Franek chce pożegnać mamę. Czekajta tu na mnie.<br />
<br />
Z trójką chłopców wjechał w miasto, najpierw w Olka progi,<br />
Ten pożegnał szybko matkę, mówiąc, że czas drogi.<br />
Później do Kazika domu, była siostra z matką,<br />
Franek pożegnał się z mamą tajemniczą gadką.<br />
<br />
Byli także i u Dziutka , mówiąc, my wrócimy.<br />
Niezadługo, a na pewno u końca tej zimy.<br />
Teraz jadąc przy szpitalu skręcili na północ,<br />
Śnieg zaś ostry zaczął padać, wyciągnęli sobie koc.<br />
<br />
Ruszyli więc na ALusin, potem do Leoni,<br />
Nie wiedzieli, że ktoś ciągle ich powózkę goni.<br />
A w Leoni trza na lewo, bo na prawo Werba,<br />
A tam słychać, że ktoś żyje, bo pracuje korba.<br />
Była też to duża wioska, a z samych Rusinów,<br />
Tam też chyba była baza nieludzkich rezunów.<br />
Chłopcy z bronią na ramieniu wjechali w Leonie,<br />
Rozglądali się wokoło ,a bardzo przytomnie.<br />
<br />
Puste chaty, zimne izby i chłodne kominy,<br />
Patrząc na to chłopcy mieli nie za tęgie miny.<br />
Tuż za wioską ktoś zawoła ; Stój! I podaj hasło?!<br />
Chłopcy raptem zbaranieli. Słowo w nos ich trzasło.<br />
<br />
My do „Czecha”, woła Franek, ja jestem z folwarku.<br />
Gadaj hasło albo czekaj. Broń trzymaj na barku.<br />
Chłopcy broń swą przewiesili, na ukos na plecy.<br />
Trochę strachem ich to zdjęło. Tu nie było hecy.<br />
<br />
Jeśli tamten nieopatrznie wygarnie z kaemu,<br />
No to chwila bardzo krótka, nas na wozie nie ma.<br />
Siedzieć cicho i bez ruchu. Czekać na łącznika.<br />
Który wraca. Dla ochrony między pniem przemyka.<br />
<br />
Czujka szepty swe prowadzi, potem ręką macha,<br />
Można jechać, tylko drogą, a droga ta z piachu.<br />
Franek ruszył swoim wozem drogą do Bielina,<br />
Dyscyplina jest,- pomyślał, dobrze się zaczyna.<br />
Śnieg przestawał tu już padać, w dali są chałupy,<br />
Bram nie było, ino stały przy tych bramach słupy.<br />
Służbowy już na nich czekał, wypytał, przepytał.<br />
Potem wrócił z „Jarosławem”, który ich powitał.<br />
<br />
A skąd Bogi was prowadzą? Wszyscy z Włodzimierza.<br />
Usłyszał to pan porucznik,- on na furkę zmierza.<br />
Co też macie? Chcę zobaczyć, ot tak, powierzchownie,<br />
Nie rewizja, no broń Boże. Tego nikt nie powie.<br />
<br />
Lecz ciekawość partyzanta jest bardzo dogłębna,<br />
Do macania rano kury, oj, strasznie podobna.<br />
Obejrzał on wszystkie flaszki i też karabiny,<br />
Całe worki żółtych kulek. Dobre to nowiny.<br />
<br />
Odpowiedział po kontroli. Teraz jedna jest zła.<br />
Zapełnione tu kwatery, nie wciśnie się tu i pchła.<br />
Na Spasczyznę się udacie. Tam mają kwatery,<br />
Jest was dużo, wam potrzebne są sienniki cztery.<br />
<br />
Na drogę dam wam człowieka, on was poprowadzi,<br />
Nieraz może krzywą drogą, to tu nie zawadzi.<br />
Ślad gubimy, zacieramy, jesteśmy wciąż w ruchu,<br />
Nie uleżysz, partyzancie, za długo na brzuchu.<br />
Chłopak młody z karabinem, wlazł na koniec wozu,<br />
I ruszyli, gdy zmierzchało, nie czuć było mrozu.<br />
Wio kasztany! Mruknął Franio. A wio do kwatery.<br />
Naładuje wam do żłobu, brukwi i selery.<br />
<br />
I ruszyli na Spaszczyznę po nowe żywoty,<br />
Omijali puste pola, chutory i płoty.<br />
W nowe życie i noc ciemną powózka ich wiozła,<br />
W noc ciemnawą , lecz ciekawą, noc co nowość niosła.<br />
<br />
W nowym życiu już nie było , ciepła izby mamy,<br />
Wszystko ,co miał wojak młody na plecy był brany.<br />
I nie zawsze była słoma w legowisku zbiega,<br />
No a droga do wolności była nadal długa.<br />
<br />
Teraz jadą na kwatery, Frank prosi o picie,<br />
Ktoś tam sięga jedną flaszkę, daje należycie.<br />
Franio bierze się do picia,- Nafta! Niech to diabli!<br />
Odpowiada mu tu wybuch. Rechot iście żabi.<br />
<br />
W innych flaszkach to jest mleko, nie brak i spirytu.<br />
Lecz dla chłopców taki kawał, miejscem do zachwytu.<br />
Śmiech im służy, śmiech ich bawi. To szesnastolatki.<br />
Co w nieznane teraz jadą. Zostawili matki.<br />
Jest Spaszczyzna. Są już mroki. Służba się melduje.<br />
Krótka chwila do raportu. Służba kąt szykuje.<br />
Franek futruje koniki, w żłoby owies sypie,<br />
A następnie to siekierą drwa do pieca łupie.<br />
<br />
Izba zimna jest do spania, piec z cegły też chłodny,<br />
Jak to dobrze , że przynajmniej nikt tu nie jest głodny.<br />
Zapasy z domów zabrane to porcja trzydniowa,<br />
Są w chlebakach, by do marszu brać była gotowa.<br />
<br />
Drzazgę Franek już na rusztach naftą swą podlewa,<br />
Do pomocy trzech kolegów bardzo chętnych miewa.<br />
Każdy naręcz drewna znosi, szmatą okno tuli,<br />
Bo dziś tutaj spać on będzie ,a nie u matuli.<br />
<br />
Zgrupowanie włodzimierskie porucznika „Garda”.<br />
Tak nazywa się pododdział. Załoga tu twarda.<br />
To jest młodzież , co trud lubi, kocha też i znoje.<br />
Wróży każdy sobie życie, a wróży na dwoje.<br />
<br />
Piec się nagrzał po północy, wszystko jest na kocu,<br />
Marynarka, różne łachy. One ciało pocą.<br />
Ciało wtula się w kaftany. Na wierzchu czub nosa,<br />
A na włosach, uwierzycie – Na włosach jest rosa.<br />
Rano, rano, raniusieńko, rano jest pobudka.<br />
Rano to z izby wychodzą. Lokum to izdebka.<br />
Na apelu widać dobrze ,ilu tu żołnierzy.<br />
Po umyciu, gimnastyce, każdy stoi świeży.<br />
<br />
„Garda” raporty przyjmuje. Są nowe rozkazy.<br />
Szwadron oto już powstaje. Kto o jeździe marzy?<br />
Franek z miejsca chęci zgłasza, bo on ma dwa konie,<br />
Później na siodło wymienia. Po cichu na stronie.<br />
<br />
Tak z wozaka ułan staje, gotów do przysięgi.<br />
Z boku zaś kolegi jego twardzi jako wręgi.<br />
Jak ostoja, jak opoka z dumną głową w górę<br />
Pożegnali pieszych życie, pożegnali furę.<br />
<br />
Jest przysięga, kryptonimy, Polsce ślubowanie,<br />
Na niedolę, na zwycięstwo, na twarde posłanie.<br />
Na wiersz piękny o rubieży. Wiersz „Miecza i pługa”.<br />
Bo to wojna jest światowa. Wojna świata. Druga.<br />
<br />
„Ja was broniłem kresowe łany<br />
Przed dziką wrogów nawałą.<br />
O mnie śpiewają dawne kurhany<br />
Chwała mieczowi, chwała.!<br />
Ja was wydarłem kresowe łany,<br />
Złym chwastom i twardej grudzie.<br />
O mnie szeleszczą stare kurhany,<br />
O, trudzie, pokorny trudzie !”<br />
<br />
Na kwaterach i na ruchu, na czujnych podjazdach,<br />
Zeszła zima ułanowi. Jest ciągle w rozjazdach.<br />
Często zmieniał też kwatery ,aż osiadł w Ochnówce,<br />
Tu najczęściej on przebywał. Mówił; na starówce.<br />
<br />
Razem z wiosną przyszły wieści i ruchy szwadronu.<br />
O tych ruchach ,to partyzant nie mówi nikomu.<br />
Dba o siebie, dba o ciszę, ma uszy zająca,<br />
Podskakuje, gdy ktoś nagle, suchą gałąź trąca.<br />
<br />
Pośród chat tu opuszczonych, kałuży śniegowych,<br />
Stoją roty partyzantów do walki gotowych.<br />
Walki tutaj nie zabraknie, bo Niemiec się zbliża,<br />
Idzie do nich, kroczy twardo, idzie bez awiza.<br />
<br />
Zgrupowanie liczne „Gardy”, stanęło w ukryciu,<br />
Mężnie strzela, broni sioła. Niemiec jest w przebiciu.<br />
Granatnikiem klin swój robi, idzie w przód piechota,<br />
Nieraz nurza się po ziemi, nie omija błota.<br />
Porucznik każe wycofać kuchnie i tabory,<br />
Siła idzie , więc na razie do walk nie jest skory.<br />
Wysłał Franka z poleceniem ; wozy iść do tyłu.<br />
Bo jak wpadną w ręce Niemca, to nas przerżną piłą.<br />
<br />
Wioska ta jest więc stracona, Niemiec dzierży chaty,<br />
T naprawdę były wielkie partyzanckie straty.<br />
Nowe starcie w Teresinie, tam też ginie Bolek,<br />
Tam też ginie Józek dzielny, za płytki był dołek.<br />
<br />
Styrażyce też bolesne, Dziutek złapał kule,<br />
Zanim umarł, to targały ciało jemu bóle.<br />
Bielin teraz jest ostoją tego zgrupowania,<br />
Szwadron tutaj „Jarosława” placówkę osłania.<br />
<br />
Szwadron liczy aż sto koni, twarde to chłopaki,<br />
Każdy z czarną kitką w czapce, bo nie mieli czaki.<br />
Białą kitkę miał „Jarosław”, kaprale mieszane,<br />
Te wzory to były z pułku i sprzed wojny brane.<br />
<br />
Franek rozkaz dostał dzienny jechać do „Oliwy”,<br />
Po rozkazy, bo pomału tracimy swoje niwy.<br />
Franek konia puścił rysią, wjechał w leśniczówkę,<br />
Zameldował się dowódcy, pokazał przepustkę.<br />
Przed południem wrócił nazad, przekazał rozkazy,<br />
Trzymać linie, atakować. Dawać Niemcom razy.<br />
Więc walczono do wieczora, aż wszystko ucichło,<br />
A wieczorem to pogłoska jako licho przyszło.<br />
<br />
Że „Oliwa” jest zabity, że zdrada się czai,<br />
A ten Kołpak niedaleko jest o kilka stai.<br />
Franek w patrol jest wysłany ,tam aż do Bielina,<br />
Widzi drogą inny patrol, nerw mu żyły ścina.<br />
<br />
Bo to nie są partyzanty. A wy, co za jedne?<br />
My z ugodą do was idziem. Ruski! Wstrętne, wredne.<br />
Czemu wy w naszych mundurach? Franek mierzy z lufy,<br />
My do wodza „Jarosława”. My Kołpaka duchy.<br />
<br />
Podprowadzim was pod bronią, nie uciekać w boki,<br />
Bo strzelimy, jeśli któryś źle zrobi swe kroki.<br />
Piątka była kołpakowców, już są na rozmowie,<br />
Franek swoich ludzi kryje obok w małym rowie.<br />
<br />
Gdy odeszli ci Rosjanie, to „Jarosław”, woła,<br />
Na naradę swoich starszych. Zasiedli do stoła.<br />
Ja się boję, ja tak myślę, że oni napadną,<br />
Że myszkują i to oni mundury nam kradną.<br />
To jest podstęp , mówi kapral. Musi być obstawa<br />
Dużo większa ,bardzo ścisła pana „Jarosława”.<br />
Ustawimy większe warty, a poseł bez broni.<br />
Nie wierzymy my tym Ruskom. I skąd to są oni?<br />
<br />
W kilka dni po tym wypadku „posły” znów przybyły,<br />
Pokojowo niby idą, każdy czapkę chyli.<br />
Są bez broni, bo kabury otwarte i puste,<br />
Franek woła; broń jest w butach, bo cholewy tłuste!<br />
<br />
Ustawiono większe siły i większe są straże,<br />
Obstawiono inne izby , także korytarze.<br />
Więc rozmowa „Jarosława”pod ścisłą kontrolą,<br />
A ułani panów posłów, dobrze okiem kolą.<br />
<br />
Dziś w Ochnówce jest kwatera. Rano skoro świty,<br />
Franek pieszo drze do miasta po mamy profity.<br />
Mama w mieście teraz mieszka, tu nie ma napadów,<br />
Banderowców tych z Wołynia i innych nomadów.<br />
<br />
Chłopak mamę już odszukał była też i siora,<br />
Dostał pościel i bieliznę, więc mu wracać pora.<br />
Przy baraku stały konie z wozem całkiem pustym,<br />
A przy koniach chłopak młody z policzkiem dość tłustym.<br />
Skąd pochodzisz, pyta Franek? Nu, a ja z Ochnówki.<br />
Ja kwaterę tam dostałem,są też inne główki.<br />
Może ty mnie tam zawieziesz? Dostaniesz towary.<br />
Zboże w workach i kartofle i z emalii gary.<br />
<br />
Wiesz, że dobrze bo tu krucho. Powiadomię matkę.<br />
Chłopak poszedł do baraku, głośną tam ma gadkę.<br />
Wreszcie wyszedł, mówi jedziem, mam jej przychylności,<br />
No, nie powiem, mama nawet nie kryła radości.<br />
<br />
Zmówili się więc na rano, że Władek podjedzie,<br />
Pod chałupę Franka mamy i że nie zawiedzie.<br />
W Kolejowej to ulicy matka tam mieszkała,<br />
Tam to kącik za staraniem wraz z córką dostała.<br />
<br />
Rano Franek wór swój kładzie za burtę furmanki,<br />
W worku to ma prócz bielizny, kulki do strzelanki.<br />
Tam też granat i lornetkę, płótnem to gacone,<br />
Dba ci o to, lekko kładzie jak złotą koronę.<br />
<br />
Żelazo jest bardzo ciężkie, mosiądz w doły ciągnie,<br />
Jeśli wpadnie w ręce Szkopa, ten batogiem smagnie.<br />
Franek więc nie mówi chłopcu, że tu ma patrony,<br />
Chłopak z bronią widać toto wcale nie szkolony.<br />
Chłopak konie pognał szybko, to idą z kopyta,<br />
Na torach tych przy szlabanie, Szwab ich głośno pyta,<br />
A dokąd to? Do Ochnówki . A po co to? Żywność.<br />
Niech pan puści my po sało. Dobrze,- mówi ten gość.<br />
<br />
A jak wrócę ja bez sała? Cicho jest rąbanka.<br />
Jest wołowa, jest i baran, tam jest partyzantka.<br />
Bez pośpiechu jadą sobie dwa młode chłopaki,<br />
Ciągną ich tam do Ochnówki dwa piękne rumaki.<br />
<br />
Ciągną sobie wóz pół pusty, czarne okolice,<br />
Z gleby to nieraz wystają oset i bielice.<br />
Tylko drogi są zdeptane, na polach brak tropu,<br />
Długo by szukać po polach zająca wykopu.<br />
<br />
Leszczyna już pąk rozwarła, to wiosny zaranie,<br />
Ino patrzeć jak skowronka rozlegnie się granie.<br />
Jeśli w pole pójdziesz pieszo, to i ujrzysz kopno,<br />
Po zającu, który w stójce bada pola piękno.<br />
<br />
Tylko teraz, gdy jest zima, gdy równe są śniegi,<br />
On oddale różne widzi, aż na łąkach stogi.<br />
Z jednej strony widzi chaty ciche bez szczekania,<br />
Dziwi jego to niezmiernie. Kto pieski wygania?<br />
Czy w Ochnówce nikt nie zginął? Wszyscy z życiem uszli?<br />
Ale skąd tam. Osadnika ,aż do Turli nieśli,<br />
Był majorem, sad uprawiał i burak cukrowy,<br />
A na głowie zawsze nosił kapelusz korkowy.<br />
<br />
Dwa arkana mu na szyję zacisnęli lekko,<br />
I wciągnęli w środek nurtu, bo tam głębsza rzeczka.<br />
Końce linek na dwóch brzegach do kołków związali,<br />
I na brzegu paląc skręty na koniec czekali.<br />
<br />
No, a był to już październik, a woda chłodnawa,<br />
Major kurczył się wolniutko. Myślą ,dobra sprawa.<br />
On pod wieczór się prostuje, owszem ,nawet śpiewa.<br />
Ten w tej kurtce z wieprza skóry, już się głośno gniewa.<br />
<br />
A co śpiewał ten pan major? Nie wiesz chyba tego?<br />
Wiem, bo ludzie to mówili, było to coś złego,<br />
Bo ten w kurtce wołał ciągle; – mauczaj, sobaka!<br />
Ja wyciągnę tibia z wody i wypuszczę flaka!<br />
<br />
„Legiony to żołnierska nuta,<br />
Legiony to straceńców los,<br />
Legiony to żołnierska buta,<br />
Legiony to ofiarny stos.<br />
My pierwsza brygada,<br />
Strzelecka gromada,<br />
Na stos rzuciliśmy nasz życia los,<br />
Na stos, na stos.”<br />
<br />
Kiedy major skończył zwrotki myślą, nu upadnie!<br />
I nie będzie zaraz śpiewał, gdy już będzie na dnie.<br />
Major milczał z dwie godziny, już było ciemnawo,<br />
Chyba upadł czarci piejca? Nie ten chrypie klawo!<br />
<br />
Słów nie mogli już zrozumieć, charczał do melodii,<br />
Więc myśleli – to topielce! Naleli do spodni.<br />
Dziadyga był coraz większy w poświacie księżyca,<br />
Ci myśleli, że to szatan tak po tafli bryka.<br />
<br />
Zostawić to go nie mogli, to sprawa gardłowa,<br />
Lecz po cichu i wolniutko każdy rękę chowa,<br />
W kieszeni to mieli spluwy, a rozkaz utopić.<br />
I tak stali aż do rana. Wówczas to sołtys Hryć<br />
<br />
Złapał linkę, majtał długo. Pozbawił go życia.<br />
Zostawili to tak wszystko, bo pragnęli picia.<br />
Popatrzyli, podumali, tafla jest jak szyba,<br />
A wracając to uwagi, takie mieli chyba;-<br />
Nie zerwał powroza.<br />
Nie chciał do kołchoza.<br />
Trzymał się dziadyga.<br />
Ślipem w lune mryga.<br />
<br />
Woda go podmyła.<br />
Tak woda go skryła.<br />
Opił się Lachiwu.<br />
Można było piłu.<br />
<br />
W trzy tygodnie po wypadku, gdy sołtys gardłował,<br />
Baba jego przyleciała. Czemuś go nie schował!?<br />
Na rzece mu brzuch wystaje, buty jemu skradli,<br />
Tak to ty to załatwiłeś. Niech cię wszyscy diabli!<br />
<br />
Nu, a kogo, że kobieto? Nu ,a osadnika !<br />
On na linkach uwięziony i na tafli bryka.!<br />
Ślepe wprzęgnął do dwóch koni. Gdy stanął na brzegu,<br />
Patrzy kruki po swe ścierwo już stoją w szeregu.<br />
<br />
Linek szkoda ,to powrozy. Wejść do wody chyba?<br />
Nie, nie wejdę, bo przy zwłokach chlupnęła już ryba.<br />
Szkoda linek, więc do ślepy uwiązał już arkan,<br />
Batem konie podciął ostro, trup spłynął jak ponton.<br />
Głowa zaraz na dno poszła, on zaś linki zwija,<br />
W węzeł linki tej wplątała się straszliwa żmija.<br />
To sierpakiem ją pokroił, poczym na most jedzie,<br />
Aby drugi sznurek zabrać. Sznur potrzebny w biedzie.<br />
<br />
Tak to było. Wio, koniska. Długo o tym gadać.<br />
Trzeba usta mieć na kłódkę, nie za wiele biadać.<br />
Ruski znowu tu nadchodzą, odwet jest ich żerem,<br />
My Polaki już w mniejszości, my to dla nich zerem.<br />
<br />
Moja ciotka w Oktawinie ,co była z gajowym,<br />
W lutym w sanie spakowali. A dalej torowym.<br />
I wagonem ich wywieźli, po dziś śladu nie tu,<br />
Już tam inny w chacie siedzi, co nie zna wykrotu.<br />
<br />
Z Pokucia go sprowadzili. Lęka się niziny,<br />
Wszystkich w koło też przeprasza ,bo nie z jego winy.<br />
Krewni moi to Zielińscy, zostali spaleni.<br />
To rok temu, razem z wnuczką i nad nią schyleni.<br />
<br />
Rozpoznać ich było trudno. Świadków jest dość mało,<br />
I nie wiemy, jak to było i co tam się stało.<br />
Wieś spalona teraz stoi, prawie całkowicie,<br />
Ci, co byli wówczas w chatach,to stracili życie.<br />
W Teresinie zginął wujek z trójką dzieci w studni.<br />
To zaś wiemy od sąsiada ,co strzyżą się trudni.<br />
Pochodzi on z Teresina i zna przebieg sprawy,<br />
Uciekł jakoś w słoneczniki, choć wielce kulawy.<br />
<br />
Ojca trzymali za ręce, wrzucili małego.<br />
Z prośby ojca to się śmiali i lu następnego.<br />
Kiedy widzą ojciec mdleje, to trzeciego w studnię,<br />
Później zaś jego za portki, aby było ludnie.<br />
<br />
Tam z tej studni krzyk był wielki ,a więc dzieci żyły.<br />
No, a studnie to nie miały dachu ,co ją kryły.<br />
Banderowcy byli z Werby, to ich zaskoczyło.<br />
Myślą nad tym, co tu zrobić ,aby głosy skryło.<br />
<br />
Między nimi Pawka Tymosz miał za pasem „tłuczek”,<br />
Nie namyślał się zbyt wiele, zrobił mały rzutek.<br />
Granat najpierw się obijał, aż huknął straszliwie,<br />
Wielka cisza się zrobiła. Umarli cnotliwie.<br />
<br />
Chłopcy jadąc zwykłym wozem ,jadą sobie stępa,,<br />
Koleina jest wilgotna, dla obręczy tępa.<br />
Wokół widzą pola puste. Wymarła kraina.<br />
Samosiejka ostu sucha, zając już ją ścina..<br />
Tu grubszego zwierza nie ma, zbiegi go zabrały.<br />
No, a w mieście ją ubiły, bo paszy nie miały.<br />
Zwierz był tylko u Rusinów. Lach ich nie napadał,<br />
No, bo żyłki do odwetu, to on wcale nie miał.<br />
<br />
Przez uprawy całkiem puste, Ochnówkę ujrzeli,<br />
Nagle z boków zbrojne wyszli, drogę im przecięli.<br />
Podaj hasło? Złazić z fury. Jeden niech podchodzi,<br />
Franek idzie na strażnika. Okiem w boki wodzi.<br />
<br />
„Orkan” ,mówi Franek cicho, odzew mi podajcie.<br />
„Orczyk”. Rzecze jeden z nich. A no, to witajcie.<br />
Co robicie tu w Ochnówce? Tu jest już punkt zborny,<br />
No ,to chyba dzisiaj wy tu? To rozkaz odgórny.<br />
<br />
Możem wjechać? A wjeżdżajcie. Chłopak ruszył konie,<br />
Franek widzi posterunki, tam z dala na stronie.<br />
A w Ochnówce dosyć gwarno. Żydki jadło warzą.<br />
I od czasu tak do czasu w swym języku gwarzą.<br />
<br />
Franek szuka „Jarosława” , chce zgody na ziarno,<br />
Znalazł jego w małym domku, nie szukał na darmo.<br />
Przyjechałem chłopskim wozem, chciałbym dać mu worki,<br />
Co to z ziarnem w chatach stoją. Ja przywiozłem „korki”.<br />
Mam też granat i lornetkę, mam swoją bieliznę,<br />
Mama dała maść cynkową na rany goliznę.<br />
Zgoda, chłopcze, ładuj zboże, dla nas bez pożytku,<br />
On miejscowy? Tak tutejszy. Nie zna może skrytki?<br />
<br />
Nic nie mówił. Opowiadał o śmierci majora.<br />
Którego to zagarnęła z Werby zdrajców sfora.<br />
Pławili go długo w Turli. Zna pan ten wypadek.<br />
Chłopak nic nie mówił o tym, by był w ziemi spadek.<br />
<br />
Idż i załatw swoje sprawy, potem się zamelduj.<br />
Nie patrz na mnie ,gdzie ja jestem, tu z koniem w cieniu stój.<br />
Będziesz pewnie mi potrzebny z listem do sąsiada,<br />
Który zjawił się w terenie. Skąd jest ,nic nie gada.<br />
<br />
Franek poszedł po chłopaka. Chodź, podjedź tam furą,<br />
Był tam komin zakończony kamionkową rurą.<br />
Bram nie było, bo zniszczone, podwórka obszerne,<br />
Wokół płoty leszczynowe, już suche, mizerne.<br />
<br />
Na schodku z płaskich kamieni, były wielkie gary,<br />
Wypalone oczywiście, stały dwa do pary.<br />
W sieni ciemnej, lecz obszernej, worki pode ścianą,<br />
Nie wiązane dla oddechu, z pszenicą sypaną<br />
W chacie cichy śpiew rozbrzmiewał ,chłopcy pieśń ciągnęli.<br />
Im na pewno było ciepło. Śpiewać chętkę mieli<br />
Drzwi zaparte ,ale słychać, to jest pieśń drużyny,<br />
A do wtóru to piszczałka zrobiona z leszczyny.<br />
<br />
„Jedzie w las ułan<br />
Krew mu ciecze z ran.<br />
Pokrwawioną , postrzępioną,<br />
Chorągiewkę ma czerwoną.<br />
<br />
Z konia kipi pot<br />
Stanął u brzega<br />
Krew mu ubiega<br />
Tam się nasi rąbią, gonią.<br />
<br />
Już ucieka życie raną<br />
A tam trąbią na wygraną.<br />
Ach! Umierać żal!<br />
Z konia spadł na wznak.<br />
<br />
Pod kaliny krzak<br />
A kalina jak matula<br />
W swoje listki go przytula<br />
Na śmiertelny sen.<br />
W izbach byli Partyzanty. Chodźta do pomocy!<br />
Wrzucim jemu trochę worków, bo tu szczur ich stoczy.<br />
Sama młodzież tutaj była. Kwiat ziemi Wołynia.<br />
Pełna werwy i ochoty, już jest pełna skrzynia.<br />
<br />
Do widzenia. Dobrej drogi. Jedź do Włodzimierza.<br />
Ja do mamy swojej wpadnę, gdy mi zmienią leża.<br />
Franek rozkaz swój wypełnia. Na koniu jest w czujce<br />
Stoi w cieniu wielkiej lipy, przygląda się pójce.<br />
<br />
Która w cieniu strzechy siedzi na brzozowym sęku,<br />
Śpi wygodnie, nieruchoma, nie wydaje dźwięku.<br />
Nocą ona niby mara mysz łowi cichutko,<br />
Kręcąc głową w obie strony, niespiesznie, wolniutko.<br />
<br />
Kiedy ujrzy mysz ciekawą ,co w worach ze zbożem,<br />
No ,to spadnie na nią z góry. Takiej myszy gorze.<br />
Nikt bieduli nie zratuje. Jeden łyk i basta.<br />
Ktoś zawołał bardzo głośno; Kurier biegnie z miasta!<br />
<br />
Gdy już goniec się oddalił, wydano rozkazy.<br />
I wysłano wiadomości też do swojej bazy.<br />
„Jarosław” każe na dachu z lornetką stać czujce,<br />
A na drodze tej od miasta, warty dać podwójne.<br />
Franek rano widzi chłopca, stoi przy kominie.<br />
Ty źle stoisz! Woła głośno. Strzał cię nie ominie.<br />
Mówiąc poszedł na strych chaty i zerwał poszycie,<br />
Masz tu jeno głowę swoją, resztę chowaj skrycie.<br />
<br />
I nie ruszaj swojej głowy, Niemiec też ma lupy.<br />
Jeśli ujrzy ciebie tutaj nie będzie chałupy.<br />
Bo z armaty tak wygarnie, że będzie pierzyna,<br />
Z tej chałupy, bo wybuchu ona nie wytrzyma.<br />
<br />
Po dwóch dniach straże krzyknęły. Niemiec zbliża kroki!<br />
O świtaniu, kiedy słonko rozproszyło mroki.<br />
Czujki pierwsze już strzelały, Niemiec się zatrzymał.<br />
Przodem puścił wóz pancerny, w obronę się wrzynał.<br />
<br />
Partyzant, co nie miał działka, nie miał nawet piata,<br />
Stoi mężnie, strzela gęsto, czuje będzie strata.<br />
Kulka nie bierze pancerza, za wozem piechota,<br />
Kryje głowę, strzela ostro. Ciężka to robota.<br />
<br />
Bo partyzant się nie cofa. Ogień się nasila,<br />
Niemiec wolno pcha tankietki. Do wioski już mila.<br />
Bokiem Niemiec nie podchodzi. Tam ma duże straty.<br />
Ale drogą kryjąc głowę zbliża się do chaty.<br />
Po południu więc „Jarosław” cofa swe tabory,<br />
Puszcza wioskę, do ataku zawsze prędki, skory.<br />
Niemiec spalił już Ochnówkę, pod wieczór się cofa,<br />
Aż do miasta, bo tam broni go armatnia lufa.<br />
<br />
Partyzanty znów zajęli Ochnówkę spaloną,<br />
Ich buciska w ciepłym śniegu od pożaru toną.<br />
Tylko jeden dom ocalał, taki na uboczu,<br />
Gdzieś w oddali słychać strzały. Inni tam bój toczą.<br />
<br />
Niemca znowu rano widać. Znów bój o Ochnówkę.<br />
Franek cofa się na Bielin. Już ciepłą ma skuwkę.<br />
Lufa z ognia się zagrzała. Bielin to ich twierdza,<br />
Tu broniona każda łączka i na polu miedza.<br />
<br />
Franek ułan jest w szwadronie. Codziennie są walki.<br />
Przemieścił się w inne strony, śnieg jest mokry, miałki.<br />
Dziś walczy pod Kapitułką. Ułan jest spieszony,<br />
I przez śniegi idzie frontem, na las oddalony.<br />
<br />
Franek konno we trzy konie, za piechotą jedzie,<br />
Z trójką koni lasem jadąc, to on jest na przedzie.<br />
Jego koń mu się zahaczył uzdą o sęk drzewa,<br />
I chwilowe ,ale mocne tarapaty miewa.<br />
Z tyłu ułan pokrzykuje, czemu w miejscu stoi?<br />
Czy nie widzisz zaczepiłem. Las końmi się roi.<br />
Partyzanty wprost na Niemca przez odkryte pola,<br />
Idą naprzód, walą z biodra, bo taka ich wola.<br />
<br />
Gdy wyszarpał Franio konia z sęków i gałęzi,<br />
Wyszedł z lasu, zły jest za to, koń był na uwięzi.<br />
Wzrokiem pole swym ogarnia. Przeszli Partyzanty!<br />
I zajęli całą przestrzeń i hen,aż jej ranty.<br />
<br />
Podjechał więc pod te lasy, gdzie Niemiec się czaił,<br />
Partyzanta tuż na skraju o wynik zagaił.<br />
A gdzie Niemiec? No,dał tyły. Zostawił tu sprzęty.<br />
Wrócił gdzieś za Kapitułkę. Ślad po nim jest kręty.<br />
<br />
Franek widzi jak ktoś z lasu kulejąc wychodzi,<br />
To dowódca z białą kitką. On tutaj dowodzi.<br />
Poruczniku, a co panu? A dostałem w nogę,<br />
Franek bandaż swój wyciąga. Czuje chwile srogie.<br />
<br />
Co się zrobi bez dowódcy? Krew cieknie z otworu.<br />
Tam daleko strzały słychać, ale już zza boru.<br />
Gdy już bandaż okręcono, chłopcy biorą wodza,<br />
Delikatnie na konika, by nie tknąć podudzia.<br />
Franek, mówi pan porucznik, jedziem na Siedliska,<br />
Teraz, gdy już jestem w siodle, krwi nic nie wyciska.<br />
Prowadź konia do szpitala, tam są nawet łóżka,<br />
Franek bierze jego lejce jak posłuszna służka.<br />
<br />
Ale konia tak prowadzi, by reguły były,<br />
O pół konia za przodowym, by wodza nie kryły.<br />
A ty nie patrz, „Grot”, tu na to, goń swego do przodu,<br />
Prowadź łatwiej, zostaw wertep, nie krusz koniem lodu.<br />
<br />
Wgłębili się w mały lasek i chcą na polanę,<br />
Nagle z czoła ogień idzie, świstem kulki gnane.<br />
Z koni! Woła pan porucznik. Franek już się kryje.<br />
Z karabinu mauzera w las przeciwny bije.<br />
<br />
Słuchaj, „Grot” ,czy ty tak strzelasz? Tak, walę w las bliski.<br />
To nie strzelaj ,bo zobaczą skąd są twoje błyski.<br />
Ogień na nas ich sprowadzisz. Musim się oddalić,<br />
Gdy to wyrzekł, z granatnika Niemiec zaczął walić.<br />
<br />
Granat wybuchł tuż przed koniem pana porucznika,<br />
Koń zabarwił juchą śniegi, stoi i nie bryka.<br />
Koń zaś Franka uszedł w lasy i znikł szybko z oczu,<br />
Oni zdjęli z konia siodło i do Siedlisk kroczą.<br />
Dowódca idzie z wysiłkiem, Franio dźwiga siodło.<br />
Ułan tak idąc po polu ,to czuje się podło.<br />
Nic dziwnego, że ten temat piosenka opiewa,<br />
Jak to ułan przy piechurze w swym siodle się miewa.<br />
<br />
„Leży piechur w rowie, wiatr mu w portki wieje,<br />
A ułan na koniu z piechura się śmieje.<br />
Hej,hej ułani malowane dzieci,<br />
Niejedna panienka za wami poleci”.<br />
<br />
Nie do śmiechu im tu było, „Jarosław” kuśtyka.<br />
Twarz od bólu ma skrzywioną, bandaż w dziurę wtyka.<br />
Krew nie barwi więcej uda, lecz są pewne bóle,<br />
Z naciąganiem chorych mięśni ,w których siedzą kule.<br />
<br />
Ale idą w stronę Siedlisk, tam szpital jest przecie.<br />
A jak szpital ten wygląda? To wy chyba wiecie.<br />
Są tam łóżka po Polakach, których wojna zgniotła,<br />
Lekarstw nie ma. W rogu stoi zaś brzozowa miotła.<br />
<br />
Wyszli znów z małego lasu, ścieżyna jest mała,<br />
Po ścieżynie zającowa wraz z małymi gnała.<br />
A na polu tym szerokim leży tyraliera,<br />
Która wali gdzieś przed siebie, z kabeka, mauzera.<br />
Co za wojsko leży w śniegu? „Grot, idź w rozpoznanie!<br />
Franek wraca. To są nasi, Niemcom robią pranie.<br />
Mają konie? Chyba tak. Pójdę znów na zwiady.<br />
Jeśli mają, to zapytam ,czy podwieźć da radę.<br />
<br />
Franek wraca, raportuje; mają sanki duże.<br />
Niech podwiozą do Siedliska, gdzie medyki stróże.<br />
Podjechały sanie w porę. Już dwóch rannych leży,<br />
Siada na nich szwadronowy. Stan ich okiem mierzy.<br />
<br />
Pierwszy ranny jest przytomny, drugi ledwo zipie,<br />
Już powieki ma zamknięte i na los ten chlipie.<br />
Chłopcze spokój, mówi ułan. Jedziem na Siedliska,<br />
Tam jest izba, w której płomień ciepłem w izbę tryska.<br />
<br />
Dojechali do budynku. Przed budynkiem bryczka.<br />
Nią dowożą rannych z pola. W workach koni gryczka.<br />
Wysuszona gdzieś na strychu, teraz to jest pasza,<br />
Nawet dobra, bo w torebkach nie młócona kasza.<br />
<br />
Opatrunek poprawiono. Brakuje bandaży.<br />
Tak los dziwny na Wołyniu swych obrońców darzy.<br />
Więc po krótkim odpoczynku „Jarosław”. Chce w trasę,<br />
W inne miejsce, bo tu pustki, będą ambarasy.<br />
Do szwadronu, Grot ,mnie prowadź. Rano w drogę hajda.<br />
Jak to dobrze, że tu kawa i że chleba pajda.<br />
Ale rano skoro świt, pamiętaj , ruszamy.<br />
Tam chłopaki z broni grają , a my tu nie gramy.<br />
<br />
Sen ich szybko zmorzył, w izbie piec dawał ciepłotę.<br />
Wszystkim śniło to się jedno, dopaść swoją rotę.<br />
Do przyjaciół, do chłopaków, co śpią w zaspie śniegu,<br />
Do swych druhów, bo są szczerby dość liczne w szeregu.<br />
<br />
Sen nad ranem to był mocny, dał im ukojenie,<br />
Gdy zbudzili swoje ciała te dały westchnienie.<br />
Krótka chwila i już wstali, śniegiem trą swe twarze,<br />
Każdy z chłodu podskakuje, lodem lico maże.<br />
<br />
Po dwóch dniach znaleźli szwadron. Godlewski dowodził.<br />
Po wertepach, po kałużach, konno, pieszo wodził.<br />
Walki ciągle jeszcze trwały, Franek znalazł Brankę,<br />
A tam w zwiadzie ją odnalazł, witał jak kochankę.<br />
<br />
Konisko z daleka rżało, gdy on się pojawił,<br />
On też także swoją radość po swojemu trawił.<br />
Przyszedł rozkaz, by się wyrwać przez tory z zamknięcia.<br />
Ale szwadron spóźnił odwrót. Tory nie do wzięcia.<br />
Mimo starań i ataków jest brak ciężkiej broni,<br />
Nie przerwali się do przodu, pozostali w toni.<br />
Franek wozem jeździ, zbiera rannych i pobitych,<br />
Leżą w trawie nieraz w dołkach, cichych, bardzo skrytych.<br />
<br />
Kwiat w murawach już był taki, czerwonofiołkowy,<br />
Tu omijał jego barwę zmęczony noszowy.<br />
Na poboczach i krzewinach , mioduszka kwitała,<br />
Swą czerwienią, swym kolorem z pobitym płakała.<br />
<br />
Nieraz ranny swoje oczy otwierał zmęczone,<br />
I podziwiał kwiat czerwony i jego koronę.<br />
Jakaś piękna ,ty mioduszko! Szeptał po cichaczu,<br />
Obok słyszał jak niektórzy w malignie już płaczą.<br />
<br />
Nieraz płaczą ,nieraz jęczą, a robią to skrycie,<br />
Słyszą przecież ciągłe strzały, druh walczy o życie.<br />
Krew im spływa z ran malutkich, jest ciepła czerwona,<br />
Jak mioduszki płatek świeży, w barwie każda strona.<br />
<br />
Ręka jego mimowolnie chce dotknąć okwiatu,<br />
Nie dochodzi, bo omdlewa, Warki szepczą matu…<br />
Potem pada w zimne trawy, młode jeszcze kuse,<br />
I oddaje Wołyniowi , młodą, piękną duszę.<br />
Rannych kładzie się na ziemi , słomą wymoszczonej,<br />
Nocą zaś do Chełma jadą z opieką znajomej.<br />
Co to znała wszystkie dróżki i szpitalne chody,<br />
Tam też ranny goił rany, i stary i młody.<br />
<br />
Niemiec onych tam nie ścigał. Niemiec bronił frontu,<br />
Bo tam drzazgi z nich leciały, jakoby ci z gontu.<br />
Linia frontu to się chwiała, by szmata na wietrze,<br />
A od huku kanonady , Szwab uszy swoje trze.<br />
<br />
Szwadron wrócił na Siedliska ,a grupa na Bielin,<br />
Na Siedliskach owse były, dla nich trochę wędlin.<br />
Przyszła grupa partyzantów ruskich od Kołpaka,<br />
Chcą połączyć swoje siły, wzmocnić cios kułaka.<br />
<br />
Było ich chyba trzydziestu, tyleż i ułanów,<br />
Razem działać chcą od dzisiaj, według nowych planów.<br />
Front się zbliża ,trza uciekać, bo przy froncie ciasno,<br />
Obie strony widzą drogi, obie patrzą jasno.<br />
<br />
O, losie zły ! O, imadła ! O, wojno bez wstydu!<br />
Tu od ciebie, od lat pięciu troje wrogów idą,<br />
Tyś, o wojno, swą opaską, zaciemniła oczy,<br />
Trzech me żyły tu wypruwa, żyła krwią tu broczy.<br />
Już Ochnówka jest spalona, w Siedliskach są zgliszcza,<br />
Rok ów bardzo mściwie dręczy. Substancje wyniszcza.<br />
Garstka chłopców jeszcze walczy, ojcowiznę traci,<br />
Ich niewielu, może pluton, nie ma innych braci.<br />
<br />
Trzeba Turlę wraz przekroczyć, ujść w lasy janowskie,<br />
Bug przekroczyć, bo następstwa będą bardzo gorzkie.<br />
Turla była niedaleko, poszli partyzanty,<br />
Niemiec jednak nie przepuścił. Obstawił swe planty.<br />
<br />
Partyzant cofa się w lasy, ciągle toczy boje,<br />
Rusek uszedł już do swoich, zwiększyły się znoje.<br />
Bolszewik chwycił Włodzimierz, lecz cofnął szeregi,<br />
I zostawił partyzantów na los ciężki, srogi.<br />
<br />
A zostawił ich specjalnie ,by Niemiec ich zdusił,<br />
I pomocy, ani broni nie dał i nie znosił.<br />
Ciężkie chwile więc nadeszły. Walki ciągle trwały,<br />
Bronił zawsze swego życia, szwadron bardzo mały.<br />
<br />
Rozdział VI<br />
<br />
Szlachetny gest Węgrów<br />
<br />
Na Turli w zacisznym miejscu most już zbudowali,<br />
Chcieli przerwać się z taborem ,lecz rady nie dali.<br />
Turlę całą od zachodu Niemiec już obstawia,<br />
I armaty, granatniki w wykopach ustawia.<br />
<br />
Franek cofnął się z oddziałem w lasy całkiem gęste.<br />
Tam na grupy dzielą szwadron, na zacisza puste.<br />
I tak leżą kilka dzionków, wypatrując Szwaba,<br />
A od chłodu stopa marznie i grubieje graba.<br />
<br />
Wreszcie widzą tyralierę , idzie wprost od czoła,<br />
W polu śniegu tu już nie ma, okolica goła.<br />
Z dala widać ich mundury i czapki Madziara,<br />
Więc dziewczyna co też była, zrobić coś się stara.<br />
<br />
Na gałęzi pół koszuli na chybcika wiąże,<br />
I tak mówi; ja wyskoczę ,jeśli tylko zdążę.<br />
Franek kiwnął zgodnie głową, Maryś wyskoczyła,<br />
Białą flagą kręci w górze, a lęku nie kryła.<br />
<br />
Co też będzie? Czy wystrzelą? Cz też każą wstawać?<br />
Ruch jest w piersi coraz większy, zaczyna się każdy bać.<br />
Zginąć tutaj z bronią w ręku każdemu nie straszno,<br />
Ale dostać teraz kulkę, gdy z flagą się poszło.<br />
<br />
Węgrzy jednak nie strzelili, każą powstać trójce,<br />
Co to będzie? Może jednak. Wszak Węgrzy nie zbójce.<br />
Powstał Franek i Jagiełło, co to był z Ochnówki,<br />
Jego ojciec ule trzymał. A miał ich pół stówki.<br />
<br />
Węgrzy w lesie coś szukają, znaleźli ich ciuchy,<br />
Mówią, że to są węgierskie, bronią robią ruchy.<br />
Wtedy Janek ten Jagiełło, wyrzekł takie zdanie,<br />
Które z miejsca u tych Węgrów, znalazło uznanie:<br />
<br />
„Madziar, Polak set Bret i sistra…..”<br />
Tam Batory w Siedmiogrodzie hospodarem bywał.<br />
A tu w Polsce to pod Pskowem, wrogom głowy zmywał.<br />
Możesz strzelać , bardzo blisko, nie ma nawet metra….<br />
<br />
Wszystko wnet się odmieniło, jakoby w tej bajce.<br />
Uśmiech Węgier wnet pokazał, częstuje po fajce.<br />
A Marysi, co to była ich sanitariuszką,<br />
No to dali garść cukierków i częstują puszką.<br />
Do tych Węgrów w dużej grupie, Szwab już z boku bieży,<br />
I z oddali w stronę chłopców z gwera groźnie mierzy.<br />
Węgrzy jednak osłaniają czwórkę swym mundurem,<br />
I nie dają bić kolbami, stoją z przodu murem.<br />
<br />
Nadszedł pleban też od Węgrów, dał im rozgrzeszenie,<br />
I oznajmił całkiem głośno broni zawieszenie.<br />
Niemcy się uspokoili, Węgrzy są w uśmiechu,<br />
No ,a czwórka już w niewoli. Też nie czuje grzechu.<br />
<br />
Gdy jest wojna, to się strzela. Lecz jeniec rzecz święta.<br />
On zakończył już wojaczkę. Zakłada więc pęta.<br />
Od zaborcy więc zależy czy dola okrutna,<br />
Czeka jeńca. Czy też tylko długa, za to smutna.<br />
<br />
Niemiec z Węgrem to się liczył, dbano o leśnego.<br />
I tak prawdę mówiąc, wszystkim nie było nic złego.<br />
Grupę, jaką też schwytano w ciągu tej obławy,<br />
Wywieziono do Tymina. Dano dużo strawy.<br />
<br />
Zaś z Tymina to do miasta, gdzie wsza mury lepi,<br />
Która spada aż z sufitu i włosów się czepi.<br />
W Włodzimierzu we więzieniu Franek grypsy pisze,<br />
Z worka papier urwał zrazu , ma jakoby klisze.<br />
Na niej krótkie słowa maże, ”Mamo, jestem w ciupie”<br />
A wsza gruba jak fasola, skórę tęgo łupie,<br />
Jeśli możesz, daj koszule i kawałek mydła,<br />
Tutaj w celi bardzo wielkiej chęć do życia zbrzydła”.<br />
<br />
Rozdział VII<br />
<br />
W niemieckiej niewoli<br />
Był to już początek maja. Wiśnia była w bieli.<br />
Poprzez okna, w których krata, aromat jej mieli.<br />
Zapach tęgi, zapach swojski. Corocznie jednaki,<br />
Kwitły drzewa już dorosłe i kwitły ich krzaki.<br />
<br />
W taki dzionek pełen słońca, zapachu i ciepła,<br />
Zbiórkę wachman więźniów robi. Siła Rusków krzepła.<br />
Trza usuwać więźniów z frontu na dalekie tyły,<br />
No, bo oni do roboty jeszcze mają siły.<br />
<br />
Już prowadzą ich ulicą. Przy płotach niewiasty.<br />
Wypatrują one swoich. Patrzą w tłum kraciasty.<br />
Franek mamę zauważa. Tam przy odrzwiach stoi,<br />
Mamo, woła chłopak głośno. Wcale się nie boi.<br />
<br />
Nieraz któryś też zakrzyknie; Jadziu , jeszcze żyję,<br />
Powiedz mamie, ja wyjeżdżam, winę swoją zmyję.<br />
A zza płotu ręce wznoszą, chustki mają w górze,<br />
Słychać słowa pomieszane, to przy wróbli wtórze.<br />
<br />
Mama przyszła pod wagony. Ma tobołek w ręce,<br />
A w tobołku, co chwyciła, włożyła naprędce.<br />
Z mamą przyszła także Julia i jedna sąsiadka,<br />
Co niemiecki trochę znała. Więc wszczęła się gadka.<br />
<br />
Z konwojentem ,co był Niemiec, że chłopak niewinny,<br />
Dobrowolnie na roboty. To chłopak dziecinny.<br />
Strażnik, co to nie znał rzeczy, każe dać tobołek,<br />
A tym bardziej, że ten chłopak to trochę wesołek.<br />
<br />
Przyszło wiele innych kobiet. Coś wzrokiem szukają,<br />
Gdy nie znajdą swego tutaj, swe tobołki dają.<br />
Nieraz któraś się zapyta o syna dzieciaka,<br />
Lecz na próżno oczekuje, tu nie będzie znaku.<br />
<br />
Tu nie będzie gestu ręką i nie będzie słowa,<br />
Tajemnicą jest okryta partyzancka zmowa.<br />
Oni przecież nic wspólnego nie mieli z wojaczką.<br />
Oni torfy z bagna brali i wozili taczką.<br />
<br />
Oni nawet nie słyszeli, że w lasach są zbrojni,<br />
Może inni ,co uciekli. Tu wszyscy niewinni.<br />
Owszem wezmą te tobołki i czyste koszule,<br />
Dziękują za pomoc wszystkim. Żegnają się czule.<br />
Gdy pociąg ze stacji ruszył, wagon był zamknięty.<br />
Dokąd to on ich zawiezie? W ten dzień Zofii święty.<br />
Cisza w wagonie panuje. Lęk serca ogarnia,<br />
Skupili się wszyscy blisko, jako ta owczarnia.<br />
<br />
Co to bacy jest zabrana, gdy nie ma juhasa,<br />
Wówczas błędna owca sama w połoninę hasa.<br />
Wszyscy czuli , żę swe strony opuszczają dzisiaj,<br />
No ,a kiedy je zobaczą? Gdy zgnębi ich liszaj?<br />
<br />
Franek, co to był Orlakiem i znał wiersze wierne,<br />
To rozpoczął swój wiersz teraz w popołudnie parne.<br />
Słowo jego podchwycili wraz wszyscy w wagonie,<br />
W tym zamkniętym, w którym wszystko w półciemności tonie.<br />
<br />
„Ja was broniłem kresowe łany,<br />
Przed dziką wrogów nawałą.<br />
O mnie śpiewają dawne kurhany,<br />
Chwała mieczowi, chwała!”<br />
<br />
Pociąg na Lwów ich podąża. Potem na Pieleszów.<br />
A z Krakowa do Erfurtu. Tak przez wiele mostów.<br />
Tam obcasy naprawiając, nieraz wspomni Kresy,<br />
W których skała urodzajna, zwą ją ciepłe lessy.<br />
Bijąc w obcas nowe ćwieki, nieraz język przytnie,<br />
Z gniewu, który w sercu drzemie, krzywo skórę wytnie.<br />
Wówczas Kresy ma w swych oczach i wieki zmagania.<br />
Z żalów wielkich, co w nim siedzą, oczy swe zasłania.<br />
<br />
„Ja was wydarłem kresowe łany,<br />
Złym chwastom i twardej grudzie.<br />
O mnie szeleszczą stare kurhany,<br />
O trudzie, pokorny trudzie”.<br />
<br />
Tu w Erfurcie biją działa. Już koniec niewoli.<br />
Więźniów, byłych partyzantów, los znów gna do woli.<br />
Może wybrać więzień młody brzegi Atlantyku,<br />
Albo ruszyć w swoje strony, gdzie łzy są w przełyku.<br />
<br />
Młody więzień chwilę duma. On słyszy swe pieśni,<br />
Głos w oddali wołający,- chłopcze – wróć do wiśni!<br />
Wróć do bieli, do czerwieni, do zapachu drzewa,<br />
Które pachnie w okolicy, aż umysł omdlewa.<br />
<br />
Nie. Nie wróci w ojcowiznę. Sowiet tam Bug broni.<br />
Tam za Bugiem martwa cisza. Ptak od złego stroni.<br />
Rzekę jeno sęp przekracza, aby Lachów kości,<br />
Tam tak długo obdziobywać, do sucha, nagości.<br />
Spis treści<br />
<br />
Zwycięskie lilie 2<br />
Grom z nieba 18<br />
Niewola u czerwonych 39<br />
Druga wojna 67<br />
Partyzantka 77<br />
Szlachetny gest Węgrów 112<br />
W niemieckiej niewoli 115<br />
<br />
Poemat napisano na podstawie relacji pana Franciszka<br />
Zajączkowskiego.<br />
<br />
Wiesław Kępiński<br />
Stargard Szczeciński 2005r<br />
<br />
Kopiowanie i rozpowszechnianie całości lub fragmentów tekstu bez zgody autora zabronione (Ustawa o prawach autorskich)<br />
<br />
Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-26256638195952370282017-12-27T08:01:00.002-08:002017-12-27T08:01:22.310-08:00"Cień cieniom"1<br />
<br />
WIESŁAW KĘPIŃSKI<br />
<br />
CIEŃ CIENIOM<br />
<br />
Poemat<br />
<br />
2<br />
<br />
P o b o j o w i s k o<br />
<br />
Wozy wokół są rozbite i dyszle złamane.<br />
Drzewa wszystkie bez gałęzi i dziwnie strzaskane.<br />
Żywe legło, nawet konie, konie oćwiczone,<br />
Leżą, dziwacznie skręcone, zimne, rozłożone.<br />
<br />
Bołtuć przybył z tylnej straży i patrzy uważnie.<br />
Patrzy w miazgę swojej siły, a mówi poważnie.<br />
Taki widok, taki straszny, gdzie tutaj rozumy?<br />
Pułki leżą, już ich nie ma, pułki nie są z gumy!<br />
<br />
Trza do przodu pędem gnaćże, gdy żelazo leje.<br />
Ludzie! Co ja tutaj widzę, co się tutaj dzieje?<br />
Szpieg namierzył, mówi sierżant. Już też go ubili,<br />
Gdyby nie ta straszna salwa, wszyscy byśmy żyli.<br />
<br />
Jeden tylko będzie odwet, jedna będzie kara.<br />
Kartagińska, od Salamby, kara bardzo stara.<br />
Pójdziem tylko w większe pola, rozwiniem armaty,<br />
I zadamy Niemcom klęskę, zadamy im straty..<br />
<br />
2 a<br />
<br />
Patrzy w pole biedny Bołtuć, pragnie dni szczęśliwych.<br />
Szuka wzrokiem nowych wojów, mężnych i gorliwych.<br />
Pułki leżą poskręcane, jak snopy na stogu,<br />
Odbić krzywdę sobie trzeba,odbić ją na wrogu.<br />
<br />
Sprawniej wiązać w całość resztki, tak woła Kutrzeba!<br />
Bo nie będzie tu pomocy, nawet z góry , z nieba.<br />
Nie jestem ci romantykiem, zgryziem spiże tanku!<br />
Iść do przodu, do Warszawy, iść wciąż bez ustanku.<br />
<br />
Ale widząc też masakrę, woła: gdzie są pułki?<br />
Potem spluwa, wymamrotał: tak robią jaskółki!<br />
Tam gdzie dwoje rządzi bitwą, tam skutki są marne,<br />
A i losy takiej bitwy to losy są czarne.<br />
<br />
Kto zatrzymał pułki w biegu na jedną godzinę?<br />
Niech przepadnie i niech wącha od spodu roślinę.<br />
Więc Kutrzeba resztkom armii każe się przebijać.<br />
Wojska wraże, jeśli można, to tylko omijać.<br />
<br />
Róża kwitnie chyba w lipcu i nie ma pretensji,<br />
Że tuż obok kwitnie krzaczek sąsiadki hortensji.<br />
Kwitną różnie i podobnie, kwiaty są tak barwne,<br />
Jak tam kwitną? Jak tam rodzą , to już jest zabawne.<br />
<br />
3<br />
<br />
Chwila złego na jednego, złych tu jest aż dwoje,<br />
Ani tego, ani tego wcale się nie boję.<br />
Staniem jutro przy armatach, a będzie ich wiele.<br />
Trudno dzisiaj o tym myśleć, kto stanie na czele?<br />
<br />
Rwie się rzemień upleciony ze skóry, bawoli.<br />
Od strat własnych miazgi koni, to aż głowa boli.<br />
Spuść, sierżancie, tnij powrozy, zwolnij ranne konie,<br />
Puść, niech biegną na zielone, ciche nasze błonie.<br />
<br />
Są zranione, mają rany, lecz nie są szalone.<br />
Wierne szkapy służą ludziom , zady ich spalone.<br />
Co wycierpią, zmilczą cicho, nie będą w głos wołać.<br />
Chłopi nasi będą jutro już na nich polować.<br />
<br />
Kto tutejszy? Niech się zgłosi, rozkaz wnet otrzyma!<br />
Jam jest z Błonia, jestem szewcem, znam teren, jest prima.<br />
Przeprowadzę nocą naszych do miasta rogatek.<br />
Biegam polne drogi nasze, od najmłodszych latek.<br />
<br />
Zbierz pociski, taśmy, kulki i wszystką broń ręczną.<br />
Dobrze ukryj w lasach puszczy pamięć o mnie wdzięczną.<br />
Ty w podziemiu teraz jesteś, ukryty dla ludzi.<br />
Może kiedyś znów do walki trąbka ciebie zbudzi.<br />
<br />
4<br />
<br />
Więc nie szafuj ludzkim życiem, dbaj o honor armii.<br />
Patrz na boki, patrz też w niebo, na chłopa co karmi.<br />
Życie w lesie, ciągle w marszu, nie będzie zbyt łatwe,<br />
Kryj więc głowę, powstań wówczas, gdy wojsko gotowe..<br />
<br />
Partyzanci. Partyzanci tak zwą się twe hufce.<br />
Żegnaj teraz, ja odchodzę, mam naboje w lufce.<br />
Do Warszawy się przedzieram z garstką ocalałych.<br />
Może kiedyś dożyjemy dni nowych, wspaniałych.<br />
<br />
Tu nachyla się generał do ucha sierżanta.<br />
Szepcze cicho: hasło „Łowicz”,a odzew ci „Łoże”.<br />
W konspiracji bacz na wszystko, mniej przepchane uszy!<br />
Zdrada, nieład, to ci nawet całą armię skruszy.<br />
<br />
Masz też tutaj ten pakunek, tam znajdziesz wskazówki,<br />
Parę groszy na bibułę, rób coś od zerówki.<br />
Ty sam sobie jesteś wodzem, znam ciebie, wiarusie!<br />
Toś ty wyciął Grupę w pieniek. Tobie pióra strusie.!<br />
<br />
Tu generał dał ostrogę. Konie poszły w pole.<br />
Wiarus swoje ma tu robić, taka jego wola.<br />
Gdy odeszło to co żywe, cisza wokół błoga,<br />
Swąd ci jeno dolatuje z dymiącego stogu.<br />
<br />
5<br />
<br />
Szumią wierzby nad swą Bzurą, szumią skamieniałe.<br />
Patrzą, z armii idą grupki, a takie są małe.<br />
Przestrzelone mają biodra, kule także w żebrach.<br />
Na spoconych, zarośniętych to patrzeć aż strach.<br />
<br />
Gdzie zawołań wasze głosy: Do łęga, do łęga!<br />
Wiąże wszystkich z tą Ojczyzną, przysięga, przysięga!<br />
Masz karabin, nabój w lufie, strzelaj prosto w oczy,<br />
Nim złamane w piersi żebro umysł ci zamroczy.<br />
<br />
Bołtuć przecież jest generał, ustanawia prawa.<br />
Co mam robić? Jak pracować? Diablo ciężka sprawa<br />
Sam nie zniosę kupy broni, nie zakopię tego!<br />
Trzeba wciągnąć w tę robotę. Tak, ale którego?<br />
<br />
Słuchaj , Stachu, przecież w Lipnie byłeś peowiakiem.<br />
Na kominie parowozu siedziałeś okrakiem.<br />
Prułeś w Niemców z mannlichera, aż dłoń była sina.<br />
Potem wlazłeś w starą beczkę, pustą już od wina.<br />
<br />
Chodź, ukryjem trochę broni ,dla młodych, na jutro.<br />
Wojna lubi płatać figle i lubi bić retro.<br />
To się przyda, trzeba schować, dzisiaj trzeba ukryć.<br />
Doły tutaj dość głębokie, trzeba zaraz tu ryć.<br />
<br />
6<br />
<br />
Tajemnice tego schowaj na wieki w pamięci.<br />
Chodź, pomagaj, póki tutaj obcy się nie kręci.<br />
Może kiedyś ja odkopię broń i amunicję.<br />
Bołtuć kazał, milcz i nie chodź czasem na policję.<br />
<br />
Ty, Jankiewicz, posyp szyszką i nasadź jagody.<br />
Ty wysoki taki jesteś, ale chłopak młody!<br />
Teraz zmykaj poza Wisłę, pozdrów miasto Lidę!<br />
Strzeż granicy i przystopuj tę rosyjską gnidę.<br />
<br />
Biją dzwony bebeszate, biją, tęgo biją.<br />
Ale tylko tym słuchaczom, tym ,co już nie żyją.<br />
Martwe usta otworzone patrzą w góry stronę.<br />
Patrz, jak wiernie patrzą one ,zawsze wierne one.<br />
<br />
W zimnych zębach tam niektórzy z nich trzymają trawę,<br />
Tę ostatnią na tej ziemi dla nich żywą strawę.<br />
Na ten widok z boku patrzą, patrzą i kobiety,<br />
Lecz nie dadzą ustom piersi, nie dadzą, niestety.<br />
<br />
Toć obetrą im chustkami zabrudzone usta,<br />
Tak jak ongiś, ale teraz glina strasznie tłusta.<br />
Usta chłodne nie wydają żadnego już dźwięku,<br />
Nie brakuje im, brodaczom, dziecinnego wdzięku.<br />
<br />
7<br />
<br />
Tu niektórzy z nich, gdy patrzysz, prawie gołowąsy,<br />
Co w tan poszli z dziewczętami na dygi i pląsy.<br />
Lica białe, zapadnięte jak papier, jak mleko,<br />
Myślisz: wstanie, bo na niego dziewczyna gdzieś czeka.<br />
<br />
Teraz stary sierżant, wojak z roku dwudziestego,<br />
Chwyta martwych, mruczy cicho, jakby swój do swego:<br />
Śpij, kolego, w ciemnym grobie,<br />
Niech się Polska przyśni Tobie.<br />
<br />
Jestem stary i sterany, stukam trochę nogą.<br />
Wiedz, że w bitwie tylko jednej, złamać nas nie mogą.<br />
Wojna huczy już na wodach, tam bardzo daleko.<br />
Wróci do nas, a wy w puszczy wypijecie mleko.<br />
<br />
Wy lub za was, partyzanty, takie jak wy, zuchy.<br />
Wojny syny! Ucznie Marsa , a Emilii druhy.<br />
Ci , co broni nie złożyli, przebrali się jeno,<br />
Krzykną kiedyś: giń, przepadnij, brudna pruska hieno!<br />
<br />
Zwyciężyli cię ,ułanie, miałeś w ręku lancę.<br />
Lecz przegrają, kiedy ujrzą, że trzymasz pepance.<br />
Takie to z nich są wojaki, mężne, zadufane,<br />
Bo z ich armat dzisiaj marsze i hymny są grane.<br />
<br />
8<br />
<br />
Dwóch tu siedzi, już nie żyją, mech mają za ławę.<br />
Stoisz, myślisz, siedzą, chrupią z cukrem czarną kawę.<br />
Wnet też wstaną, gdy głos trąbki do boju zawoła,<br />
Patrzą, myślą, że przed nimi niewiasta jest goła.<br />
<br />
A to tylko biel fartucha siostry miłosierdzia,<br />
Która sprawdza ciepło skóry i bicie osierdzia.<br />
Oczy niby ma chłodnawe, niczym nie zamglone,<br />
Ale serce płacze, krzyczy! Są takie skulone!<br />
<br />
Dwa chłopaczki od palanta albo koszykówki,<br />
Przyszli w lasy kampinoskie szukać leśniczówki.<br />
By odpocząć, wypić mleka świeżego od krowy,<br />
Nie myśleli , że ktoś obcy, wyśle ich w świat nowy.<br />
<br />
Jeszcze zagram i ja, stary, gdy młodych zabraknie,<br />
A przede mną już gefrajter tak szybko nie umknie.<br />
Śpij, kolego, w czarnym grobie,<br />
Niech się Polska przyśni Tobie.<br />
<br />
Jak jest wielka ma kraina, jak szerokie łany,<br />
Mieszka tutaj ród piastowski, ród nasz ukochany.<br />
Nikt nie będzie deptał trawy, ni asfaltu drogi,<br />
Co najeżdża, wali domy, rzuca ogień mnogi.<br />
<br />
9<br />
<br />
Teraz tutaj kopię groby, rycerzyków składam,<br />
Lecz na Boga! Pomstę, karę, wrogom zapowiadam.<br />
I poczekam nawet lata na pomsty godzinę,<br />
Do Odessy lub Berlina statkiem swym zawinę.<br />
<br />
Jam już stary. Moje syny pobite ,pobite!<br />
Lecz w sąsieku karabiny ukryte, ukryte!<br />
Jeszcze spluną pociskami w obce wraże ciało,<br />
By przysięgi pomsty zadość, już się jutro stało.<br />
<br />
Przyjdą nowe bojowniki, zdeptanym na chwałę,<br />
A ich czyny zawsze będą, jak zawsze wspaniałe.<br />
Zrodzisz, siostro, żołnierzyka,z e siebie, z platyny,<br />
By szalały za nim dziewki i młode dziewczyny.<br />
<br />
Przyjdą wiatry z ciepłej strony, wiatry ocieplane,<br />
Bo zwycięstwo w pieśni pewnej nam jest przecież dane.<br />
Jeszcze przecież nie zginęła, chociaż milczy teraz.<br />
Zaśpiewamy nasze hymny, zaryczym, cholera!<br />
<br />
Stanie ława, stanie społem, długa i szeroka,<br />
Nie zabraknie naszym tanków,lufy ani tłoka.<br />
Zastąpimy stalą drewno, zburzym wrogom sioła.<br />
Drabiniasty wóz rozbity, brakuje mu koła.<br />
<br />
10<br />
<br />
Tylko cicho, po cichutku topić trzeba rudę,<br />
Czy wystarczą na te prace, nasze kiesy chude?<br />
Wszak wolności było tylko dwa dziesięciolecia.<br />
Nie mogliśmy zamieść ulic, wokół dużo śmiecia.<br />
<br />
Wyrównane groby stoją, a na nich są krzyże.<br />
Każdy stoi, jest brzozowy, krzyczy: gdzie są spiże?!<br />
Wszak należą się ordery bohaterom naszym!<br />
Dziury mają już gotowe w mundurze zielonym!<br />
<br />
Salw nie będzie tutaj, chłopcze, nie będzie, kochany.<br />
W całym bowiem kraju naszym niewolę już mamy.<br />
Wrogie armie najechały i wraże zagony.<br />
Od Zachodniej tej granicy i od Kresów strony.<br />
<br />
Śpij ,żołnierzu ,w ciemnym grobie<br />
Niech się Polska przyśni Tobie.<br />
Taka, która karmi syny<br />
W dzień ostatni i godziny.<br />
<br />
Wracam teraz do chałupy. Tam mam swoją rolę.<br />
Sprzątnąć kule i granaty, bo leżą na stole.<br />
Tak pochowam, tak ukryję ,by mi nie pogniły,<br />
A jak trzeba, to przyniosę do twojej mogiły.<br />
<br />
11<br />
<br />
Szumią wierzby, szumią brzozy, szumią leszczyn krzaki.<br />
Ludzie patrzą po rodzinach, widzą znaczne braki.<br />
Brata nie ma, już nie wróci, nie zawoła: tato!<br />
Bo skończyło się dla niego to upalne lato.<br />
<br />
Leży w puszczy, w ciemnym grobie, leży już nieżywy,<br />
Bo go ubił obcy wojak, ten niesprawiedliwy.<br />
Wojna niesie zawsze z sobą wielgaśne ubytki,<br />
Wiele ofiar, straty wielkie, a grób zawsze płytki.<br />
<br />
Przyjdą czasy,że stawimy na grobach pomniki,<br />
Teraz zamilcz, bo ja słyszę znów we wiosce krzyki.<br />
To rabusie zabierają tłuste nasze gąski,<br />
Biją matkę, biją siostrę, są to nowe troski.<br />
<br />
Wróg okupant już dziś grabi, ledwo cichną strzały,<br />
Kolczykują, liczą sztuki i pięściami grożą,<br />
A codziennie z każdej wioski, co żywe, wywożą,<br />
Jakby u nich w ich zagrodach jałówki nie stały.<br />
<br />
Żegnaj, synu,żegnaj grobie, krzyżu taki biały,<br />
Wszak w tym miejscu wczoraj nasze dywizje stały,<br />
Co natarły na szeregi nieprzyjaciół z Renu,<br />
Otrzymały cios śmiertelny. Ciężko mi samemu.<br />
<br />
12<br />
<br />
Wrócił szewczyk na wieś dużą, na wieś zwaną Brochów.<br />
Złożył we wsi sprawozdanie z ułożenia prochów.<br />
Tych pobitych, tych zmiażdżonych osią gąsienicy,<br />
Zebrał wszystkich i pochował w swojej okolicy.<br />
<br />
13<br />
<br />
Powrót pierwszy<br />
<br />
Cisza martwa i drętwota spaja okolice,<br />
Gdzie nie spojrzysz, ludzie milczą, stroskane ich lice.<br />
Dni zaledwie kilka było nie słychać wystrzału,<br />
Nagle trupy! To w Palmirach wróg strzela pomału.<br />
<br />
A więc nie jest to tak zwykłe ziemi zagrabienie,<br />
Ale ludzi tu miejscowych, szybkie wytracenie.<br />
Słychać jęki od szubienic z drzewa budowanych,<br />
W Polsce kiedyś za kacapa bardzo dobrze znanych.<br />
<br />
Ludzie milczą, ludzie robią dla Prusaka dzieło.<br />
Myślą nieraz, skąd u diabła, tyle ich się wzięło?<br />
Na słowiańskiej, na piastowskiej utyli psubraty.<br />
Trzeba teraz przy okazji połamać im gnaty.<br />
<br />
Wycofuje się więc szewczyk z pola walki tego,<br />
Po kryjomu zdąża nocką do domeczku swego.<br />
Wojska jego są rozbite, trupy pochowane,<br />
Cisza wokół, żadne marsze nie są wokół grane.<br />
<br />
14<br />
<br />
Nieraz trochę jest zmęczony, wchodzi do chałupy,<br />
Mówi cicho, żołnierz jestem, proszę talerz zupy.<br />
Cisza w izbie wnet zapada, zamglone są oczy,<br />
Cisza nadal, ale serce gospodyni broczy.<br />
<br />
Już zacierki w garnek sypie, smaży się słonina.<br />
Wojak przybył! Jest wędrowcem, a chudy jak trzcina.<br />
To on stawiał opór wrogom tylko karabinem,<br />
Nie miał tanku, co rozbija wraże forty klinem.<br />
<br />
Żołnierz w chacie, to bóg w chacie, to jest wydarzenie!<br />
To jest jego, to jest nasze, to wspólne cierpienie.<br />
W dni radosne był on dobry, kochano go czule.<br />
Teraz także jest kochany, trza wyprać koszulę.<br />
<br />
Trza nakarmić,dać się wyspać i oprać biedaka,<br />
Bo wojenka jest kapryśna,różnorodna taka.<br />
Dziś pobity wraca, struty goryczą porażki,<br />
Trza napoić, nalać zupy do pustej menażki.<br />
<br />
Jeszcze żyje, jeszcze chodzi, jeszcze znów okrzepnie,<br />
Chwyci kiedyś sierp do ręki, oset w polu zetnie.<br />
Widać w jego oczach chęć do boju, do walki.<br />
Tylko z innej będzie czerpać, z innej czerpać miarki.<br />
<br />
15<br />
<br />
Teraz zupę zacierkową, suto okraszoną,<br />
Pije łyżką, łyżką z drzewa, łyżeczką dębową.<br />
Ciepła zupa, pierwsza przecie od wielu tygodni,<br />
Tych wędrowców pełno wszędzie, a wszyscy są głodni.<br />
<br />
Wielu Prusak powywoził do Rajchu w roboty.<br />
Wielu trzyma po obozach, gdzie kolczaste płoty.<br />
Trzyma głodem, jeść nie daje. Głoduje Jankiewicz.<br />
On opowie swoim wnukom, jak karmiła ich dzicz.<br />
<br />
Gospodyni nic nie mówi, o nic też nie pyta,<br />
Wszak historia na wojaka twarzy jest wyryta.<br />
Dzieci wkoło izby siedzą, milczące, stroskane,<br />
Patrzą jeno na żołnierza, wypatrują rany.<br />
<br />
Gdy on wstaje już od stołu, za zupę dziękuje,<br />
Każdy maluch po swojemu ręką salutuje.<br />
Po tym idą za rogatki, hen, z wojem daleko,<br />
I żegnają stojąc cicho, póki widzi oko.<br />
<br />
Żołnierz drogą maszeruje, bez broni, bez broni.<br />
Za tęsknotą swą okrutną wciąż goni, wciąż goni.<br />
Nie takiego zakończenia sumienie żądało,<br />
By on z jatek takich krwawych wychodził dziś cało.<br />
<br />
16<br />
<br />
Dobrzy ludzie dziś nakarmią i podadzą strawę,<br />
Wszak on bronił te ludziska, te ludziska prawe.<br />
Swoje, swojskie, zawsze wierne i takie gościnne,<br />
To nie one są przegrane, nie one tu winne.<br />
<br />
Z boku wieśniak pochylony motyką wciąż macha,<br />
Kopie pyrki, rzuca w kosze, gruda, to pół piachu.<br />
Wiarus zbacza i pozdrawia, mówi, z walki wracam.<br />
Idę drogą, nieraz polem, drogę sobie skracam.<br />
<br />
Przywitali się po cichu ,patrzą sobie w oczy,<br />
A w tych oczach tak co chwila mgła smutku wyskoczy.<br />
Wieśniak mówi, tyś sterany, tyś mnie bronił przecie,<br />
Więc ja tobie tu dziękuję ,dziękuję , człowiecze..<br />
<br />
Tyś jest żołnierz a ja rolnik, jednakowo służym,<br />
Jam od ciebie nic nie większy, ja nie jestem dużym.<br />
Ja tu będę orał, sprzątał każdy kartofelek,<br />
Tak do końca, aż na stopach zabraknie cholewek.<br />
<br />
Więc ty oraj, a ja będę walczył po kryjomu.<br />
Teraz jednak dążę wolno w stronę mego domu.<br />
Kmieć przerywa i do miedzy prowadzi wiarusa,<br />
Nogi jego gniotą grudę, no, bo nadal susza.<br />
<br />
17<br />
<br />
Tu spod skiby wybierane leżą kartofelki,<br />
W worek wszystko człowiek zbiera, wiąże z liny szelki.<br />
Bierz na plecy i tak wędruj, a dojdziesz do celu.<br />
To ziemniaki z gleby polskiej, którą chłopi pielą.<br />
<br />
Czas jest trochę jakiś dziwny, dziwne wiatry wieją.<br />
Mącą łany, trzepią liście, kury dziwnie pieją.<br />
Fale obcych zalewają ojczyste zagrody,<br />
W rzekach płyną kolorowe, jakieś dziwne wody.<br />
<br />
Co to będzie, gdy ostoją się zmącone wody?<br />
Gdy wypędzon będziesz , chłopie, z ojczystej zagrody ?<br />
A jak długo ty pożyjesz w niewoli szatana,?<br />
Gdy na ciele twoim jeno jest blizna i rana!<br />
<br />
Wróg okrutny swoje prawa na murach ogłasza,<br />
Gorszy on jest od Heroda, a nawet Judasza.<br />
Szewczyk zdąża ku chałupie, markotny, markotny.<br />
Klątwę rzuca po raz wtóry, stokrotny, stokrotny.<br />
<br />
Nigdy z walki nie ustąpi, a niech to wciórności!<br />
Tupie nogą o piach polny, a jest pełen złości.<br />
Do stu diabłów! Do stu beczek wypełnionych prochem!<br />
Trzeba stworzyć nowy oręż, podkopać się lochem.<br />
<br />
18<br />
<br />
Tak rozmyśla,tak się dręczy i siebie potępia,<br />
Że aż staje z boku drogi, rozum swój osłupia.<br />
Ty , rozumie , taki biegły, radź zmąconej głowie!<br />
Siada, myśli, grzebie butem na przydrożnym rowie.<br />
<br />
Nagle chrusty począł zbierać, ognisko zapala.<br />
Na ten płomyk taki mały szczap kupę nawala.<br />
Po czym, z worka kartofelki w zarzewie ukrywa,<br />
Na czekaniu cały wieczór w ciszy mu upływa.<br />
<br />
Sto tysięcy złych szatanów opadło głowinę,<br />
I wciskają żołnierzowi za przegraną winę.<br />
Przecież strzelał, przecież mierzył, niejeden wróg upadł,<br />
A więc czemu ktoś zwycięstwo zdradziecko mu ukradł?<br />
<br />
To co w bitwie nad tą Bzurą, to co tam się stało,<br />
To wyjaśnień przez lat dziesięć jeszcze będzie mało.<br />
Wszak plutony szły do przodu. Kto atak zatrzymał?<br />
Diabeł jakiś? Płacz powszechny po szeregach zagrzmiał.<br />
<br />
Kto tak z ryngu wyskakuje,gdy przeciwnik leży?<br />
A wróg wstaje potem łatwo,w plecy z lufy mierzy.<br />
To głupota. To są czary. szłem przecież na przodzie.<br />
Bodłem ciotę rogiem wołu, tak jak byczek bodzie.<br />
<br />
19<br />
<br />
Już otucha w nas wstąpiła, oczęta się śmiały.<br />
To te oczy za dni kilka tak mocno płakały.<br />
Błąd był w sztuce.To bogowie pomieszali szyki,<br />
Że w barany zamieniły się bojowe byki.<br />
<br />
Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani<br />
Że za tobą idą chłopcy malowani.<br />
Chłopcy malowani,sami wybierani<br />
Wojenko, wojenko. cóżeś ty za pani.<br />
<br />
Dziś w prywatnym idę ciuchu, proszę o daninę,<br />
A do domu wciąż daleko, kiedy tam zawinę?<br />
Co ja robić teraz będę? Czy wrócę do fachu?<br />
I każdemu tam szewcowi mówić: jak tam brachu?<br />
<br />
Gryzie wargi biedny szewczyk, gryzie jak wędzidło,<br />
Ma w kieszeni taką kostkę, taką jakby mydło.<br />
Czy podłożyć ją pod czołgi? Których wokół pełno.<br />
Czy zachować na czas dalszy? Czas iść lepiej równo.<br />
<br />
Lepiej czekać na okazję, poznać wroga siły.<br />
Tak niewiele o nich wiemy, lanie nam spuściły.<br />
Brak rozwagi, rozeznania, i brak orientacji.<br />
To sprawiły, że obawy są o żywot nacji.<br />
<br />
20<br />
<br />
Gdy chałupę swoją ujrzę, trzeba zwolnić marszu.<br />
Tam kaczuszkę upieczoną, kaczkę pełną farszu,<br />
Żona z miejsca przygotuje ,podleje masełkiem,<br />
Ja ją schrupię, a jak trzeba to nawet z rondelkiem.<br />
<br />
Siła złego na jednego,waga krzywo stała,<br />
I na głowę naszych pułków żelazo wylała.<br />
Trza przecierpieć, iść do lasu, tworzyć dywizjony,<br />
Lecz na razie dążyć trzeba w progi własnej żony.<br />
<br />
Nie opuszcza woja chandra, nie opuszcza bydlę,<br />
Tak jak bąbel wodę z mydła, gdy woda jest w mydle.<br />
W balii przecież jest dziureczka, trzeba odkorkować,<br />
I tę wodę z myśli, z głowy jakoś wypompować.<br />
<br />
Na rozdrożu myśli jestem, ja coś złego czuję,<br />
Za nim dojdę do chałupy, to ja zwariuję.<br />
Ja obciążam ciągle siebie za te złe wypadki?<br />
Jak odskoczyć z tego brzegu, gdy brakuje kładki?<br />
<br />
To już blisko. Widzę domy, to moja ulica.<br />
Ludzie stoją, czy mój widok dziwnie ich zachwyca?<br />
Milczą wszyscy, nie poznają starego sąsiada?<br />
Może witać nie przystoi, witać nie wypada.<br />
<br />
21<br />
<br />
Furtka w haczyk jest zamknięta, żona w progu stoi.<br />
Jakaś dziwna, machnąć ręką babina się boi?<br />
Nagle dziwnie się zachwiała, próbuje bełkotać,<br />
Potem w domu nic nie mówiąc, ciuchy ze mnie ściąga.<br />
<br />
Gar nastawia wnet na kuchnię i wodę gotuje,<br />
A ja czuję ciepło wody i spokój buduję.<br />
W mym umyśle skołatanym, z treści wypalonym,<br />
Jeszcze żyję i już siedzę przy stole w stołowym.<br />
<br />
Jem domowe dobra swoje, takie smakowite.<br />
Wciąż spoglądam okiem jasnym na swoją kobitę.<br />
Wciąż mnie dziwi i zadziwia, no, bo nic nie gada!<br />
Tylko oczy liczą ruchy, do miski dokłada.<br />
<br />
Powiedz, czemuś taka cicha, moja purchaweczko?<br />
I bez słowa od lat wielu ścielesz mi łóżeczko?<br />
Boś zarobił na coś więcej, utrudzony chłopie.<br />
Twoje ręce, twoje spodnie, byłeś wszak w ukropie!<br />
<br />
Jam nie warta jest drobiny utrudzenia twego.<br />
Spójrz do lustra, powiedz prawdę, czy poznajesz jego?<br />
Może tylko w głębi oczu widać palną iskrę,<br />
Lecz przygaszą ją natychmiast twoje włosy mokre.<br />
<br />
22<br />
<br />
Wszak dwa razy w balii wodę jam ciepłą zmieniała,<br />
Tyle brudu, przez lat wiele nigdym nie widziała.<br />
Byłeś brudny znojem, potem i brakiem wywczasów.<br />
Resztki pyłów cię opadło i iglastych lasów.<br />
<br />
Byłeś niby ten odyniec w błocie ubabrany,<br />
Jak odyniec biegłeś drogą przez ogary gnany.<br />
Patrzę, z dala coś krągłego po drodze się toczy.<br />
Nie brak na nim jest gałązek, ni liści warkoczy.<br />
<br />
Co takiego myślę sobie? Do mej furtki zmierza?<br />
Ni do dzika nie podobne, za duże na jeża.<br />
Nie mów o tym, że ja milczę, żem ja małomówna,<br />
Bo kto z tobą swym cierpieniem? Kto teraz się zrówna?<br />
<br />
Nikt nie wrócił z oficerów ani szeregowych.<br />
Tyś jest pierwszy. Ty zwiastunem czasów jesteś nowych.<br />
Okupacje, jarzmo Niemców ,znów czasy zaboru.<br />
Gorsze teraz one będą niż czasy pomoru.<br />
<br />
Wrócisz chyba do kopyta, to jest też robota.<br />
W biedzie wielkiej każdy sąsiad po cichu się miota.<br />
Sklepy puste, całe szczęście, że chowam kaczuszkę,<br />
A na jutro ugotuję ci pierogi ruskie.<br />
<br />
23<br />
<br />
Tak witali się w dzień pierwszy od wielu tygodni.<br />
Szewczyk połknął swą kaczuszkę i jeszcze był głodny.<br />
Spał do rana, do południa, budził się z okrzykiem;<br />
Naprzód, wiara!a dla żony, był jakby budzikiem.<br />
<br />
Sierżant stuka między nogi, tam trzyma kopyto.<br />
Już skoszone jest na polach tamtoroczne żyto.<br />
Nie ma śladu kopyt końskich, zarosły mogiły.<br />
Jemu baby co dzień prawie chodaki znosiły.<br />
<br />
Kroi fleki, bije ćwieki, przybija podkówki..<br />
Nieraz nawet też zakłada, bucikom zelówki.<br />
Roczek mija jak nad Bzurą ścierał w bojach lance,<br />
Teraz siedzi i rozmyśla, jak rozmnożyć flance.<br />
<br />
Jest sam jeden , a ma tworzyć podziemne struktury.<br />
Jak to zrobić? Wciąż rozmyśla po raz trzeci, wtóry.<br />
Trzeba jechać i odkopać w lesie swoje radia.<br />
Ściąga fartuch, buty wkręca w drewniane imadła.<br />
<br />
To jest wrzesień. To jest pora ,pora grzybobrania,<br />
Wszak po lesie o tej porze ,chodzić nikt nie wzbrania.<br />
Bierze koszyk wiklinowy, jedzenie i picie.<br />
Już jest w lesie dnia jednego, prawie, że o świcie.<br />
<br />
24<br />
<br />
Błądzi trochę, zbiera grzyby, wzrokiem maca lasy.<br />
Tu przeprawa była konna, potem armat basy.<br />
Tu rozbito cztery pułki jedną salwą z armat.<br />
A tu przecież leżał Stachu, jego dobry kamrat.<br />
<br />
Razem potem pozbierali taśmy z nabojami,<br />
Karabiny i granaty nakryli kocami.<br />
Zakopali w dużym dole wojskowe mundury,<br />
A na wierzchu radio w kocach, prawie, że u góry.<br />
<br />
Tu pomagał im Jankiewicz, ułan z miasta Lida.<br />
Może on się w konspiracji , chłopisko, też przyda.<br />
Co z nim teraz? Jakie losy chwyciły go w szczęki?<br />
Jest w niewoli, to na pewno, ma siła udręki.<br />
<br />
To tu chyba przy tej sośnie, bo brakuje czuba.<br />
Kora zdarta od szrapneli, kora była gruba.<br />
Tu kopali saperkami głębokie dolisko,<br />
Bo stąd blisko jest do Bzury, a tam kotłowisko.<br />
<br />
Osiadł stary wachmistrz na mech, prawie że okrakiem.<br />
Dziabie nożem ziemię, sztychem i równo zygzakiem.<br />
Oczy jego bojaźliwie kręcą się dokoła..<br />
Co tu robisz? Tak znienacka może ktoś zawoła.<br />
<br />
25<br />
<br />
Cisza w lesie. Jest wilgotno .dzionek trochę dżdżysty.<br />
To niedziela, piękny wrzesień i dzionek parzysty.<br />
Gdyby piątek trzynastego, to byłby lękliwy,<br />
Ale dzisiaj trzeba szukać, Czy kolby już zgniły?<br />
<br />
Coś namacał stary wiarus, grzebie dużą dziurę,<br />
Koce w strzępach, wsadza rękę, tam namacał rurę.<br />
Ciągnie w górę, patrzy, to szkło, butelka litrówka.<br />
W takiej zawsze w sklepie stoi zła monopolówka.<br />
<br />
Skąd butelka? Skąd litrówka, do jasnego czarta?<br />
Czyżby praca ich żołnierska, nic nie była warta?<br />
Tak ściągali amunicje,karabinki strzelne,<br />
Ktoś podpatrzył,ktoś wykopał,no, siły piekielne!.<br />
<br />
Jednak flaszka coś ma w środku, Jakoby papierki,<br />
Ki to diabeł, albo może kolegów duch wszelki?!<br />
Co polegli na przeprawie ,od tej jednej salwy,<br />
Choć walczyli niczym dzikie, jako z pustyni lwy.<br />
<br />
Pieśnią starej puszczy jestem ,pieśnią nad pieśniami,<br />
I od wieków z wierzchołkami melodyję gramy.<br />
Zawsze tęskną, zawsze miłą dla ludzkiego ucha,<br />
My śpiewamy tylko wówczas, kiedy wietrzyk dmucha.<br />
<br />
26<br />
<br />
Wietrze stary, wietrze wierny ,przewiej te obrazy.<br />
Co migoczą przed oczami, już dzisiaj dwa razy.<br />
Jam niewolnik jest przysięgi,jam był zawsze taki,<br />
Nie przeżyję, jeśli w dole będą jakieś braki.<br />
<br />
Jam przysięgę Bołtuciowi na sztandary robił,<br />
Teraz takim brakiem strasznym ktoś celnie mnie dobił.<br />
Najjaśniejsza ma Ojczyzna czeka na granaty,<br />
A ja skryłem je niedbale,w dole same straty.<br />
<br />
Stary wiarus, bierze kartkę, czyta krótkie wiersze.<br />
„Czy pamiętasz, kwaśne mleko, utopioną myszkę?<br />
To w tej chacie szukaj swego, jeśli szukasz tego!<br />
Szukaj, druhu, podwładnego i kolegę swego!”<br />
<br />
Wiarus myśli i wspomina wypadki takowe.<br />
U rolnika kupowali kiedyś jedną krowę.<br />
Dla obozu peowiaków, obóz był ukryty,<br />
Rusek uciekł za trzy rzeki, był dawno pobity.<br />
<br />
Legionisty już siedzieli długo za drutami,<br />
Ruch się wzmagał zbrojny, zwano ich peowiakami.<br />
Były strzały, karabiny, dyscyplina wielka,<br />
Prusak rządził, niech go jasna, udusi Anielka.<br />
<br />
27<br />
<br />
Ścigał, dusił peowiaków, gnębił Legionistów,<br />
A najbardziej nienawidził młodych maturzystów.<br />
On uważał, że Polaka trzeba trzymać krótko.<br />
Gnać w roboty ,trzymać karby i poić ich wódką.<br />
<br />
Myszkę małą my znaleźli utopioną w mleku.<br />
Było żartów, opowiadań na całe ćwierć wieku.<br />
W Kampinosie, tam w tych borach i szumiących lasach.<br />
Bylim latem z plecakami na ferii wywczasach.<br />
<br />
Toć pamiętam tego chłopa , który pole orał,<br />
On na gapy latające gromkim głosem wołał:<br />
Szukaj, gapo, se robaczka, a ziarenka nie rusz,<br />
Bo cię poślę z karabina, do twych ojców dusz..<br />
<br />
Tam ta wioska , w Kampinosie, to Wólka Węglowa.<br />
Kto chce uciec przed ściganiem,,tam się zawsze chowa.<br />
Tam są lasy, tam są gąszcze i piachy, i piachy.<br />
Wrona z głodu wnet tam zdycha, niepotrzebne strachy.<br />
<br />
Toć pamiętam to zdarzenie z kwaśnym krowy mlekiem.<br />
Córka myszkę powitała bardzo głośnym bekiem.<br />
Wystraszona woła głośno, prawie wniebogłosy,<br />
Aż zakryły jej twarzyczkę rozrzucone włosy.<br />
<br />
28<br />
<br />
Nic takiego ,mówi Stachu i wypija garniec.<br />
Czuł już wtedy przy dziewczynie, że z niego jest samiec.<br />
Za lat parę, za niewiele było weselisko,<br />
Tak paradne, takie piękne wielkie widowisko.<br />
<br />
Ja tam byłem, hen ,przed laty, drużbą jego byłem.<br />
I na stole garniec mleka publicznie wypiłem.<br />
Ja pamiętam, ja tym żyję i często wspominam.<br />
Ale teraz w dzień niewoli nawet zapominam.<br />
<br />
Wiatr przewiewa już wspomnienia, goni stare myśli.<br />
Zapomnielim już na chwilę po com tutaj przyszli?<br />
Takie śpiewne są wspomnienia, jak melodia ludu,<br />
I słuchając szeptu wiatru doznawałem cudu.<br />
<br />
Znów ujrzałem obraz wielki, me plutony w marszu.<br />
Bez mgły w oczach, a i nawet fotografii fałszu.<br />
Znów tu byłem, znów wśród żywych zajętych strzelaniem,<br />
Dzięki tobie ,wietrze płaczu,coś zajęty graniem.<br />
<br />
Wracam teraz do chałupy, do swego kopyta,<br />
A ciekawa moja baba już od progu pyta:<br />
Ile w koszu masz prawdziwków ,a ile maślaków?<br />
Może także masz z brzeziny wysmukłych kozaków?<br />
<br />
29<br />
<br />
Trzeba grzybem zakryć koszyk, a grzybem dorodnym,<br />
Grzybem czerstwym, grzybem zdrowym i maślaczkiem młodym.<br />
Może gąski gdzieś odkryję, gąski takie żółte,<br />
One z garnka zakiszone takie smakowite.<br />
<br />
Palę kartki te od Stacha, bo to dokumenty.<br />
Wszędzie czyha wróg na drodze, wróg bardzo zacięty.<br />
Są rewizje. Przeszukania, nie brak i szubienic.<br />
Nieraz złapią i powieszą, prawdę mówiąc za nic.<br />
<br />
Trza jak zając uchem słuchać każdego odgłosu,<br />
A gdy trzeba zrezygnować z trawy lub pokosu.<br />
Szybko zbiegać , aby kulka nie dosięgła celu,<br />
Juże w Błoniach dogoniła. dogoniła wielu.<br />
<br />
W przyszłe święto znów na grzyby w lasy trzeba jechać,<br />
W inne lasy, w inną strone, inaczej się ubrać.<br />
Tam zapewne posterunki, bo bliżej Warszawy,<br />
W termos trzeba nabrać sobie pełno czarnej kawy.<br />
<br />
Dwa aż kosze, aby sprawa była wyjaśniona,<br />
Że po grzyby, nie rąbankę, wyprawa spełniona.<br />
Tam podwodę trzeba szukać, bo iść za daleko.<br />
Po te grzyby, po wygraną, na te kwaśne mleko.<br />
<br />
30<br />
<br />
Wprzód pociągiem, potem pieszo, trochę podwodami.<br />
Zdąża wiarus do kolegi obowiązkiem gnany.<br />
Gdy już blisko był tej Wólki, zaczął zbierać grzyby,<br />
Kosze były przewieszone i tworzyły dyby.<br />
<br />
* * *<br />
Puka w bramę dziwny facet z koszem na ramieniu,<br />
Ja tam wyjdę, ty się schowaj, tutaj w kąta cieniu.<br />
Kto to taki? Z koszykami, Bóg to raczy wiedzieć?<br />
Lepiej teraz po kryjomu zawsze w domu siedzieć.<br />
<br />
Proszę pani, bym chciał gadać, gadać chciał z Michalskim<br />
Jam związany był z nim kiedyś Traktatem wersalskim.<br />
Wszak tu mieszka, wszak tu żyje mój dawny kolega?<br />
Może przyjmie i utuli mnie nowego zbiega.<br />
<br />
Pan mi jakoś jest znajomy. Ma pan dobre oczy,<br />
Niech do izby, śmiało za mną, tuż, tuż śmiało kroczy.<br />
W izbie stanął przybysz z koszem, ktoś wychodzi z kąta,<br />
I z okrzykiem, woła głośno, język mu się pląta,-<br />
<br />
Witaj brachu!<br />
Witaj Stachu!<br />
Jeślim w domu myszki<br />
W środku grają kiszki.!<br />
<br />
31<br />
<br />
Nie poznałam, Bóg mi świadkiem, jak stałeś u płota.<br />
To przebranie jest fachowe, fachowa robota.<br />
Bywaj, brachu, to ma żona, byłeś na weselu.<br />
Żyjem sami z dzieciakami, odeszło już wielu.<br />
<br />
Odszedł teściu i teściowa, zmogła ich choroba.<br />
Był „tam” ze mną, od pogrzebu mija ósma doba.<br />
Mów, że kartkę od nas miałeś,kartkę od nas miałeś,<br />
I do Wólki tej Węglowej, z miejsca przyjechałeś.<br />
<br />
Konspiracja to się zowie, cicha i tajemna,<br />
Dla nikogo jest nie znana nasza więź wzajemna.<br />
Komendancie! Twój podwładny czeka na rozkazy,<br />
Michał, siadaj, siadaj szybko, mam mówić dwa razy.<br />
<br />
Bołtuć tobie dał gwarancje i tobie dowództwo,<br />
Tobie skłonić się powinno nasze stare bractwo.<br />
Dziś nie każdy się nadaje, bo wróg to nie Rusek,<br />
Nie porównuj mięsa z kaszą do serowych klusek.<br />
<br />
Tak rozumiem i wiem o tym, jestem zbyt ostrożny.<br />
Grzyby zbieram, mam przepustkę,w cholewie gaz nożny.<br />
Trza omówić w konspiracji nowe powiązania,<br />
Co nam wolno teraz działać, czego się zabrania.<br />
<br />
32<br />
<br />
Rok już mija od upadku, miałem kilku gości,<br />
Najgroźniejsze jednak jest to, brak jest wiadomości.<br />
Radio tutaj jest potrzebne, ono daje wieści,<br />
Niemiec bije wszystkich w koło, z nikim się nie pieści.<br />
<br />
Tylko Anglia, ta na wyspie, przetrzyma nawałę,<br />
Zada w „locie” Niemcom straty i straty nie małe.<br />
Niemiec wody nie przepłynie, bo czołgi nie łódki,<br />
Ja tak myślę, że do końca czas jest teraz krótki.<br />
<br />
Możesz, brachu ,zostać u nas na dobre pół roku,<br />
Aż zbudujesz siatkę sobie, tajną pełną mroku.<br />
Po czym w miasto się przeniesiesz, miasto powiatowe,<br />
I tak myślę , że za roczek będą już gotowe,<br />
<br />
Hufce tajne ,partyzanty, drukarnie i czujki,<br />
Coś takiego podobnego do tej naszej dwójki.<br />
Tylko na to są potrzebne dość grube papierki<br />
Żywić trzeba hufce w lesie, tam mało zacierki.<br />
<br />
Mam ja w głowie już struktury i przeróżne plany,<br />
Wiem już także jaki zakres działań jest mi dany.<br />
Jak mam związać w plan działania, roboty nadludzkie,<br />
Jak też związać z Wisłą lewą, nowe pasy słuckie.<br />
<br />
33<br />
<br />
Radia możesz co dzień słuchać, radia na słuchawki.<br />
Te wojskowe mam schowane, brakuje purchawki.<br />
Prądu w Wólce teraz nie ma, siedzimy przy świecach.<br />
Tak co wieczór zawsze sami i tylko przy dzieciach.<br />
<br />
Wezmę radio na słuchawki i dziś wracam jeszcze,<br />
Bo za długo zbierać grzyby, mogę popaść w kleszcze.<br />
Chciałbym ujrzeć nasze bronie, na swe własne oczy,<br />
Gdy się widzi , no, to głowie jakoś się tłumaczy.<br />
<br />
Chodź w komorę, tu w tej szafie, otwórz ją z haczyka,<br />
Tam się kolba prawie z kolbą ułożona styka,<br />
Widzę teraz, choć jest ciemno,widzę karabiny.<br />
Dobrze , Stachu , to ukryłeś, rdzy nie widzę krztyny.<br />
<br />
Żegnaj , Stachu , wracam szparko do swego zakładu,<br />
Oj, nie dojdę ja z myślami tak szybko do ładu.<br />
Lecz ja widzę i ja czuję, że z takimi jak ty,<br />
Liczy się nie gadanina, ale czyste fakty.<br />
<br />
Jak chcesz wracać? Masz dwa kosze,,oba dość ciężkawe,<br />
Może wozem do Warszawy na Zachodnią stację?<br />
Idę konie ja zakładać, to najbliższa trasa,<br />
Droga bita dalej będzie , gdy wyjedziem z lasa.<br />
<br />
34<br />
<br />
Po południu w parę koni wóz toczy się w piachu,<br />
Do wieczora dojechali bez żadnego strachu.<br />
Szewczyk poszedł na perony, ludzi nie brakuje<br />
O swój pociąg kolejarzy ciągle zapytuje.<br />
<br />
Do peronu z prawej strony z iskrą pociąg wjeżdza,<br />
Staje ostro.To pulmany, w oknach widać leża.<br />
Tam są Niemcy i już okna szybko opuszczają,<br />
Bo ciekawi są dlaczego właśnie tutaj stają.<br />
<br />
Jeden siwy ręką macha, wskazuje wiarusa,<br />
Halo, halo, bytte tutaj, wciąż ręką porusza.<br />
Szewczyk patrzy, no i myśli, to chyba na niego.<br />
Z jakiej racji? Co ten Niemiec, czy zobaczył swego?<br />
<br />
Do Szewczyka żandarm idzie i mówi; on woła..<br />
No, a po co ,gada wiarus, to nie moje koła.<br />
A więc żandarm sam podchodzi, podchodzi do szyby,<br />
Pan oficer odpowiada: ja chcę kupić grzyby.<br />
<br />
Żandarm kiwa na szewczyka: on chce grzyby w koszu,<br />
Mów pan cenę, dobrze płaci, nie zatykaj uszu.<br />
Szewczyk zdrętwiał, nie pamięta, gdzie radio ukryte,<br />
W stary sweter pod grzybami w koszu leży skryte.<br />
<br />
35<br />
<br />
Za pięćdziesiąt mogę puścić, to dużo łażenia,<br />
Mówi śmiało, trochę lekko niby od niechcenia.<br />
Razem z koszem, jak mówiłem, jak chce to niech bierze.,<br />
Jeno w chłodzie niech je trzyma, nie kładzie na jeże.<br />
<br />
Gut,gut- mówi pan oficer, podaje papierki,<br />
Szewczyk szybko odwiązuje i zdejmuje szelki.<br />
Żandarm w górę koszyk wznosi, Niemcowi podaje<br />
I w ten sposób Szewczyk tutaj bogacza udaje.<br />
<br />
Pociąg ruszył, już odjechał, żandarm mówi: biznes,<br />
Poklepuje po ramieniu, dodaje: interes.<br />
I odchodzi w inną stronę, porządku pilnuje.<br />
Nawet nie wie, co ten szewczyk, co on teraz czuje.<br />
<br />
W którym koszu było radio? Gdzie pociąg do licha!<br />
Bo bigosu narobiłem, gwałtu będzie micha.<br />
Pyta z brzegu kolejarza, kiedy to na Błonie?<br />
O, już pchają do peronu. Zaraz deszczyk lunie.<br />
<br />
Już w wagonie wiarus rękę między grzyby wsadza.<br />
Tak niechcący i uważnie, bez żadnego widza.<br />
Gdy namacał sweter stary, wielką ulgę poczuł,<br />
Jego pociąg, choć leniwie, do przodu się toczył.<br />
<br />
36<br />
<br />
Organizacja<br />
<br />
Znów minęło parę dzionków i parę miesięcy,<br />
Szewczyk stuka , bije ćwieki, butów coraz więcej.<br />
Ktoś przynosi, ktoś zabiera, płaci, ile trzeba.<br />
Szewczykowi wciąż brakuje dla wnuczętów chleba.<br />
<br />
Stoi baba, w furtkę puka, kręci czupiradłem.<br />
Nie zachwyca swym wyglądem, jeno tłustym sadłem.<br />
Brak jej szyi, głowa dziwnie w barki jest schowana,<br />
Ta figura dla malarza na wieki przegrana.<br />
<br />
jestem z Bołtucia polecenia.<br />
Bołtuć wszak nie żyje.<br />
To nic nie zmienia.<br />
Zabity tego nie kryje.<br />
<br />
37<br />
<br />
Ja melduję, że przybyłam z jego polecenia,<br />
Kogo spotkam co na hasło „łoże” od leżenia,<br />
Coś odpowie, coś dobrego, coś co zapasuje,<br />
To wiem wówczas, że w tym domu Polska się buduje.<br />
<br />
Odzew pani jest mi znany ,odzew oto „Łowicz”.<br />
Jeśli pani nie chcesz zostać, jam tylko działkowicz.<br />
Jestem sierżant, mam rejony, mam swoje rubieże.<br />
Resztę kraju, niechaj inny pod komendę bierze.<br />
<br />
Ja kapitan, lekarz z wojska, jam Alicja Barci,<br />
Teraz Polska znów zobaczy , co jesteśmy warci.<br />
Do pomocy mnie przysyła umarły już Bołtuć.<br />
„ Idź , dopomóż temu chłopu, czas niewoli skróć”<br />
<br />
Więc przybywam po rozkazy, sierżancie mój z Błonia.<br />
Za mną przyjdą jeszcze inni, gdy podniosą skronie.<br />
Razem wyrwiem biedny naród , wyrwiem z tej martwicy,<br />
Zbledną Prusy, którzy myślą, że z nich wielkie łowcy.<br />
<br />
Kraj objęty jest działaniem, rozkazy z Londynu.<br />
Radia trzeba słuchać nocą, tam rozkazy płyną.<br />
Tutaj rejon to jest pana, tu będą awanse,<br />
Wszędzie w kraju, wszędzie, panie, jednakie są szanse.<br />
<br />
38<br />
<br />
Jam jest sierżant, nie oficer, skąd takie uznanie?<br />
Wszak ostatnio w tęgiej bitwie brałem ciężkie lanie.<br />
Ja chowałem gołowąsy do bratniej mogiły.<br />
Mnie tam kopiąc doły synom wciąż się oczy szkliły.<br />
<br />
Bołtuć, owszem, mnie powierzył działania podziemne,<br />
Jest to ciężar taki ciężki, że przygniata on mnie.<br />
Owszem , rozkaz wykonałem i ukryłem bronie,<br />
Nie mówiłem o tym z nikim, nie mówiłem żonie.<br />
<br />
Ja przywożę panu rozkaz od Tokarzewskiego,<br />
Ma pan przybyć do Warszawy, stawić się u niego.<br />
Data tego i ulica jest wciąż utajniona.,<br />
Poda panu wszystkie dane jakaś inna strona.<br />
<br />
Ja tu pracę podejmuję jako lekarz pana.<br />
Po to tutaj przez sztabowców zostałam przysłana.<br />
Sciągać ludzi do podziemia też ja popróbuję,<br />
Kadra będzie to nie liczna, lecz ich ponituję.<br />
<br />
W związek cichy, sprawny ruchem, taki od milczenia,<br />
Co uderzy, gdy nadejdzie czas do uderzenia.<br />
Resztę formy pan zapewne w Warszawie usłyszy,<br />
Ja odchodzę do swej pracy, w ciemność i do ciszy.<br />
<br />
39<br />
<br />
Kontakt z panem będę miała przez młodą łączniczkę.<br />
Która przyjdzie niezadługo na pańską uliczkę.<br />
Dzisiaj żegnam, bo za długo na jedną wizytę,<br />
W brzuchu ciągle pana boli, to wady ukryte.<br />
<br />
Z taką wadą zawsze z rana niechaj pan przychodzi,<br />
Zawsze śmiało, bo głupota podejrzenia rodzi.<br />
W Sochaczewie, w tym szpitalu, zawsze urzęduję,<br />
Gdy pan przyjdzie, to herbatkę z lipy ugotuję.<br />
<br />
Gdy herbatki tej nie będzie, znaczy to milczenie,<br />
To oznacza , są kapusie albo zwykłe lenie.<br />
Jednak tam się pan nie lękaj, jeno dużo stękaj.<br />
Ja obmacam panu brzuchy, pan przy tym zapłakaj.<br />
<br />
Po odejściu pani doktor, kopyto znów stuka.<br />
Szewczyk pewny ujrzał dzisiaj tu białego kruka.<br />
Ta osoba w tajnym związku bardzo pożądana.<br />
Ważne także, że uchwycić można babę z rana.<br />
<br />
Szewczyk przecież już pracował w kupie potajemnej.<br />
Zna milczenie,ciężkie chwile tej pracy podziemnej.<br />
Z takiej pracy, w której były tajne powiązania,<br />
Wstała Polska, bez kościelnych litanii grania.<br />
<br />
40<br />
<br />
Gdy łączniczka go wezwała, poszedł do szpitala.<br />
Gdy był blisko, to u płotów łapał ręką pala.<br />
Był skręcony, z kwaśną mina i pociągał nosem,<br />
Wszystko po to, by nie spłonąć pod drewnianym stosem.<br />
<br />
Te reguły mu wpojono, gdy walczył z caratem.<br />
Nieraz dostał i po pysku, dostawał też batem.<br />
Teraz znowu jest niewola ,trzeba strzec się ludzi,<br />
Nie wiadomo , co w człowieku i w którym się zbudzi.<br />
<br />
Znowu stoi ktoś u furtki podobny do gada,<br />
Do takiego ,co z toporkiem na ludzi napada.<br />
Ciągle kicha, nos zatyka paluchem jak szpony,<br />
A jak kichnie ,to zwiewają z okolicy wrony.<br />
<br />
O, już idzie, bacznie patrzy po kominach domu,<br />
Jakby gotów pięścią walic w brodę byle komu.<br />
Coś za prędki mi się widzi ten facet bez czapki,<br />
Patrz, jak chodzą mu nerwowo te przydługie łapki.<br />
<br />
A ciekawam jestem także czy do drzwi zapuka?<br />
I jak głośno na dzień dobry gardzielą zahuka!?<br />
Trzymaj młotek w pogotowiu, ty mój biedny chłopku,<br />
Żyć nam trzeba, przecież dzieci jeszcze na dorobku.<br />
<br />
41<br />
<br />
Dobra, dobra, przestań gadać choćby na minutę,<br />
Idż zaś plewić swe kwiatuszki, swoją zielną rutę.<br />
Ja się nie dam tak bez walki nawet szatanowi.<br />
Ale najpierw trza wysłuchać, co nam przybysz powie.<br />
<br />
Patrz, jak nogi stawia słabo, słaby chyba w marszu,<br />
Dać mu kaczkę tłustą taką ,kaczkę pełną farszu,<br />
A obaczysz jak to sprawnie kaczuszkę uprzątnie.<br />
Idź, kobieto, bo zarzucę ja na ciebie klątwę.<br />
<br />
Idź spokojnie i fartucha nie zahacz o klamkę,<br />
Bo ją urwiesz i zostawisz na podłodze plamkę.<br />
Jaką plamkę, to kałuża powstanie ta wielka,<br />
Parostatkiem ją pokona dusza, dusza wszelka.<br />
<br />
Żarty tobie tylko w głowie, śmiejesz się z żoneczki,<br />
Kto urodził tobie syny i śliczne córeczki?<br />
Kto też zadbał o warsztacik, gdy byłeś na foncie,<br />
Czysto chyba w twoim domu, czysto w każdym kącie.<br />
<br />
A dzień dobry, zagrzmiał głosem chudziutki człowieczek,<br />
Baby buty mam pod pachą, brakuje im fleczek.<br />
Tak ja myślę, że niewiele pan im tu pomoże,<br />
Bo spróchniałe są podeszwy, tu trza mocne „Łoże”<br />
<br />
42<br />
<br />
Szewczyk drgnął ,odrzucił ćwieki, co trzymał zębami,<br />
Chwycił buty te spod pachy, jakby pazurami.<br />
model oczy me zachwyca<br />
Czy te buty są z „Łowicza?<br />
<br />
Pani doktor mnie przysyła ,łączniczki dziś nie ma,<br />
Mnie pożera, prawdę mówiąc, uczelniana trema.<br />
Ma pan jechać na Powiśle, dwadzieścia dwa Solec.<br />
Miesiąc luty, ma się stawić, albo w drodze polec.<br />
<br />
Żegnam pana, po te buty ja przyjdę na pewno.<br />
Wstaw pan korek, albo papier, byleby nie drewno.<br />
To są buty ,trza szanować wszystko co się daje,<br />
Co tu mówić, każdy prawie ledwo życie kraje.<br />
<br />
Po co pośpiech, kiedy w garnku zupa się gotuje,<br />
Kartoflanki u szewczyka może pan spróbuje.<br />
Baba rada temu będzie, bo bardzo gościnna,<br />
Trochę nieraz jest ciekawa, nie ona tu winna.<br />
<br />
Lubi nieraz opisywać te ludzkie postacie.<br />
Nie myśl o tym , a zasiadaj , miły panie bracie.<br />
Kartoflanka już od wieków w tym rodzie króluje,<br />
Wziąłem taką , co na obiad codziennie gotuje.<br />
<br />
43<br />
<br />
Dwa kartofle, trochę wody i trochę pietruszki,<br />
No, jeżeli są na wierzchu, to maleńkie muszki.<br />
Ich nie widzisz , dobrodzieju, nie doceniasz tego,<br />
Jak bogata kartoflanka z robaczka małego.<br />
<br />
Dosyć żartów , mocium panie, oj, dosyć n a pewno,<br />
Do tych butów , co pan przyniósł, to wbuduję drewno.<br />
Korka nie ma ,mocium panie, brakuje tektury,<br />
W nocy każdy kot jest czarny, siwy albo bury.<br />
<br />
Cynk wykonam i to sprawnie, niezadługo wracam,<br />
Tam opowiem swoje plany, przeciwnych zaduszam.<br />
Słysząc takie słowa dziwne, gość kończy jedzenie.<br />
Nie zakończył jeść z talerza, a czuje swędzenie.<br />
<br />
Te robaczki, te malutkie już go drapią w gardło,<br />
Niczym ugór zarośnięty ,starodawne radło.<br />
Chciał przekąsić coś ciepłego, bo już od tygodnia,<br />
Jego kiszka cienka , gruba jest naprawdę głodna.<br />
<br />
Siadaj , siadaj dobrodzieju, to jest tylko zupa,<br />
Jest i drugie z sosem mięsnym, to prażona krupa.<br />
Nie wypuścim od stolika człeka wędrownego,<br />
Niech zobaczy, że zajada coś bardzo smacznego.<br />
<br />
44<br />
<br />
Nie wypada mnie zapytać, a zapytać trzeba,<br />
Nie brakuje ci , człowieku, tam suchego chleba?<br />
Ja nie pytam, skąd pochodzisz, jakie twoje miasto,<br />
Musisz wiedzieć, że do chleba żona gniecie ciasto.<br />
<br />
Jam z Warszawy, jam profesor, taki z filozofii,<br />
Taki człowiek w czasie wojny niewiele potrafi.<br />
Brak angażu, apanaży zrobił ze mnie lumpa,<br />
Piję wodę gdzieś na rynku, tam gdzie stoi pompa.<br />
<br />
Nie wstyd mówić o swym losie, o losie lesera,<br />
Bom ja nie chciał przegrać wojny, nie,jasna cholera!<br />
Gdy na punkcie zbornym byłem, tam nie było broni,<br />
Potem wszystko już upadło, jako kamień w toni.<br />
<br />
Ja dziękuję za posiłek, pociąg zaraz rusza.<br />
Nie przeszkadza mi w podróży nadmierna ma „tusza”.<br />
Zawsze byłem chuderlakiem, a nawet i młody,<br />
Teraz wszystko jest nicością, jak płynące wody.<br />
<br />
Kto nie widział, nie dotykał padających ludzi,<br />
Nie zrozumie, nie rozumie, niech się tym nie łudzi.<br />
W moich oczach ludzie słabli ,klękali na drodze,<br />
Tak się wojna na nich mściła, a mściła się srodze!<br />
<br />
45<br />
<br />
Odszedł pociąg, tułacz biedny, mędrzec cichy, skryty,<br />
Nie zapewnił se przed bitwą leża u kobity.<br />
Teraz kryje się po kątach, by go nie złapano<br />
I do lagru, do roboty dla Niemca zagnano.<br />
<br />
Pada nieraz ze zmęczenia, dobrze że wśród ludzi,<br />
By mu pomóc ktoś jest chętny i chętnie się trudzi.<br />
Szkielet taki się podnosi i idzie za wybawcą,<br />
Jeszcze nie zjadł, a już mówi, że jest wojny znawcą.<br />
<br />
Kult żołnierza jest ogromny, jest większy od krzyża,<br />
A zdeptała go niedawno pruska gęba ryża.<br />
Każdy poda swoją rękę żołnierzowi swemu,<br />
Chce i pragnie, aby w Polsce było po dawnemu.<br />
<br />
Tylko żołnierz może ziścić cywila marzenia,<br />
Dziś pobity i zmuszony był do ustąpienia.<br />
Jutro nową broń zdobędzie, taką jakby z bajki,<br />
Z której płomień buchnie straszny, taki bardzo wielki.<br />
<br />
Szewczykowa patrzy w okno, w łachmanach ktoś stoi,<br />
Palce jego niespokojne, palcem połę kroi.<br />
Przygarbiony chłodem zimy ma głowę w kołnierzu,<br />
A na jego głowie młodej dziwne kratki leżą.<br />
<br />
46<br />
<br />
Szewczykowa wstała z kucki. drzwiczki już zamyka,<br />
Płomień drzewny przygaszony, nie widać płomyka.<br />
Kuchnię ciemność ogarnęła, jasność bije z szyby,<br />
A za szybą stoi człowiek,jak gdyby na niby.<br />
<br />
Sobie szybko przypomniała powiedzenie babki:<br />
„Wiater z bidą w drzwi kołata,<br />
Jak go wpuszczę będzie strata.”<br />
Budzi męża, a do ręki wsuwa kawał sztabki.<br />
<br />
prostowniki ja naprawiam,<br />
tej naprawy nie zamawiam,<br />
jednak radia i grzejniki,<br />
mamy swoje elektryki.<br />
<br />
Po wymianie tych grzeczności weszli na salony,<br />
Naparz kawy, zrób śniadanie, mówi do swej żony.<br />
Gdy przy stole już stanęli, przybysz mówi cicho,<br />
Mam wiadomość od sołtysa ,zmarł przed świętem Zdzicho!<br />
<br />
Mnie przekazał pluton chłopa, kryptonimy ,no i kody,<br />
Przyjechałem jak najszybciej, jak widać jam młody.<br />
Po rozkazy przyjechałem, grupę mam gotową,<br />
Coś też z ludźmi trzeba zrobić, z jego żoną wdową.<br />
<br />
47<br />
<br />
Broń,co w skrytkach posiadamy, tu zamilkł posłaniec:<br />
Jestem Witold, jam Pilecki, ułan jak „Różaniec”<br />
Jednak w lesie, tom jest „Misio”, cichy i spokojny,<br />
Lecz nie ręczę, że tam w lesie ja doczekam wojny.<br />
<br />
W lutym sierżant do Warszawy jako szewczyk jedzie,<br />
Do garbarni ma przepustkę, jest ze skórą w biedzie.<br />
Skóry brak mu na podeszwy, na cienkie cholewki,<br />
Jeśli wpadnie, po co jedzie, to nie są przelewki.<br />
<br />
Siedzi sobie w wagoniku i ciągle rozmyśla,<br />
Jak się dostać pod adresy cichego Powiśla.<br />
Miasta nie zna, pytać kogoś , to niezręczna praca,<br />
Głowa myśli, a myśl jego ciągle w łeb powraca.<br />
<br />
Jak się pytać?No i kogo, chyba szewca brata,<br />
No, takiego, co to ludziom buciska wciąż łata?<br />
Takich, co to buty szyją, nie brakuje w świecie,<br />
Chociaż fach ten uważany jest za zwykłe śmiecie.<br />
<br />
Jedzie szewczyk w nową drogę, do miasta Warszawy,<br />
Tam spróbuje pozałatwiać konspiracji sprawy.<br />
Gdzie Powiśle i gdzie Solec wiedział trochę z grubsza,<br />
Śniegu pełno, trochę mroźno, więc żwawo się rusza.<br />
<br />
48<br />
<br />
Już po Solcu z górki drepcze i często się ślizga,<br />
Z przodu alfons się do baby szczególnie umizga.<br />
Stroni szewczyk i przechodzi na drugie chodniki,<br />
By nie popaść z dziwną parą w niebezpieczne styki.<br />
<br />
Po stolicy wciąż się kręcą podejrzane typy,<br />
Patrzą w oczy i na brodę, czyś czasem nie skryty.<br />
Nic nie robią, tylko chodzą, wszystko obserwują.<br />
Niejednemu los straszliwy czynem swym gotują.<br />
<br />
Szewczyk zerka po numerach, szuka swojej cyfry,<br />
Czy czasami przy numerze nie koczują zbiry.<br />
Pod numerem jego celu fryzjer urzęduje,<br />
Do golenia tłustej gęby brzytewkę gotuje.<br />
<br />
Wszedł, dzień dobry, a dzień dobry , niechaj pan gdzieś siada,<br />
Na dzień dobry, fryzjer cicho jemu odpowiada.<br />
Brzytwę swoją na paseczku dokładnie przeciąga,<br />
Mimochodem na ulicę ukradkiem spogląda.<br />
<br />
Skończył golić, facet płaci i szybko wychodzi.<br />
Gdy otwiera, to powietrze pomieszczenie chłodzi.<br />
Proszę siadać, mówi golarz, co pan sobie życzy?<br />
Golić i strzyc, a co najpierw, to jest bez różnicy.<br />
<br />
49<br />
<br />
Zimny dzionek, mocium panie, aż podeszwa piszczy,<br />
Dziś chałupa, ciepły pokój, za nos mróz aż kliszczy.<br />
Słońce coraz mocniej dzisiaj już ulice grzeje,<br />
Co tam panie w polityce, co,co tam się dzieje?<br />
<br />
Z dala trzymam swój nos, panie, od złej polityki,<br />
Już dostałem i to nieraz w czubek nosa pstryki.<br />
Coś wiarusa złego tknęło,pohamował język,<br />
Bo zobaczył, że ten golarz to wykrętny wężyk.<br />
<br />
Poczuł w głębi gdzieś niepokój,tą parą przejętych,<br />
Co po Solcu w takie mrozy udaje zajętych.<br />
Swoim seksem ,swoją chucią, krąży pod witryną,<br />
Niby uścisk i namowa jest tego przyczyną.<br />
<br />
Coś tu śmierdzi, trzeba szybko za usługę płacić,<br />
Bo tu można guza złapać albo życie stracić.<br />
Lecz tu nagle golarz mówi, brzytwą w ręku kręci,<br />
Polityką w Łomży, panie,zajmują się święci.<br />
<br />
Toż to ćwik i stary wyga, no, lisek wyga,<br />
Ja mu gadam,a on taki okiem nie zamryga.<br />
Zdumion golarz, że perora nie porusza dziadka,<br />
On na pewno nie z tego półświatka.<br />
<br />
50<br />
<br />
Po skończeniu swej roboty mówi: zakończone,<br />
Po czym zerka tajemniczo w przepierzenia stronę.<br />
Wiarus płaci, wciąga palto, mówi od niechcenia,<br />
W takie zimno to dwa palta dają ocieplenia..<br />
<br />
Z mety szybko już wychodzi, idzie ku mostowi.<br />
Patrzy: w rogu ulic stoją dwaj panowie nowi.<br />
Postukują buciskami o śniegu pokrywę,<br />
Lica takie blade mają jakby te nieżywe..<br />
<br />
Szewczyk skręca na przystanek, siada do tramwaju.<br />
Tu się czuje , choć jest zimno jak w biblijnym raju.<br />
Ten tam golarz słyszał dzwony, ale nie wie jakie,<br />
Zmieszał Łowicz z miastem Łomżą, bo ma w głowie lukę.<br />
<br />
Trzeba zwiewać, ale jak tu .Trzeba zmylić tropy.<br />
Pruć do Stacha w Kampinosy, a w szybkie galopy?<br />
Nie. Ktoś z trójki jest fałszywy, nie godny honoru.<br />
Jeśli przyjdzie ktoś z tej trójki, to fora ze dworu.<br />
<br />
Kto fałszywy? Ten chudzielec, Stachu od lat znany?<br />
Gruba baba, chudy człowiek od pracy sterany?<br />
Jeśli już to tu, ten golarz co pomylił miasta,<br />
On poluje, rzuca haczyk. On winien i basta.<br />
<br />
51<br />
<br />
Trzeba znikać , zatrzeć ślady, nim znajdą posiłki.<br />
Bo polują chyba na mnie, polują jak wilki.<br />
Bilet kupić na złą trasę i wykiwać drani,<br />
Później zmykać w EKD do leśnej przystani.<br />
<br />
Do Grodziska najpierw zwieję tą wąską koleją,<br />
Tam strażniki kolejowe tęgo bimber chleją.<br />
I za flaszkę okowity przerzucą na metę,<br />
Mnie? Oni nawet jak potrzeba przerzucą chabetę.<br />
<br />
Tak to stary wiarus wraca do swej drogiej baby.<br />
Nigdzie nie był,nie załatwił. Czy na pewno aby?<br />
Uratował sobie życie,bo miał złe przeczucia,<br />
Ktoś polował tu na niego, ktoś działa z ukrycia.<br />
<br />
Jeśli jestem podejrzany, jestem już spalony,<br />
To nie mogę teraz wrócić do swej biednej żony.<br />
O,cholera! A to kłopot. Pozostaje trójca,<br />
Może cała jest fałszywa ,może jeden zbójca.<br />
<br />
Ale który? Podumajmy,najpierw znany Stachu,<br />
Czy powinien tak beze mnie odkopywać z piachu?<br />
Potem trzymać w szafach wszystko, szafa niezamknięta.<br />
Może w szafach karabiny, to tylko przynęta?<br />
<br />
52<br />
<br />
To by nawet pasowało, dla sądu jest mało.<br />
Sprawdzić Stacha po kryjomu to by się przydało.<br />
Ja w Pruszkowie kogoś mam tam,teraz tam się udam,<br />
Idę sobie w EKD, z drogi nie zawracam.<br />
<br />
Wsiadł w kolejkę stary żołnierz, ma minę stroskaną,<br />
Bo z Pruszkowa trzeba sprawdzić żonę ukochaną.<br />
Czy tam kotła nie zrobiono? Nie rzucono sieci?<br />
Ale ładnie dziś na niebie to słoneczko świeci.<br />
<br />
Drugi kurier na wywiady do Wólki pojedzie,<br />
U sąsiadów wszystko sprawdzi, a sprzedając śledzie.<br />
Całą beczkę po kryjomu do Wólki przerzuci,<br />
Będzie siedział i sprzedawał, aż kogoś ukróci.<br />
<br />
Trzeba także panią doktor od podszewki sprawdzić,<br />
No i tego tam chudzielca zapomniał zostawić,<br />
On adresu,on nie podał,ani kryptonimu.<br />
Mówił tylko, że z lekarką mieszkał dom przy domu.<br />
<br />
A ciekawe to psiakrewka. To on podał Solec!<br />
Nie sprawdziłem u lekarki,czy to od niej golec.<br />
Wszystko jedno,ja nie mogę do chałupy wracać,<br />
Trzeba wysłać wywiadowcę na swą żonkę ,psia mać.<br />
<br />
53<br />
<br />
W Tworkach wysiadł i na szago idzie do Żbikowa.<br />
Tam Kukliński gdzieś na Pańskiej swoją głowę chowa.<br />
Stary żołnierz,nie liniowy,to dwójkarz ukryty,<br />
Do tej pory chyba żyje, jeśli nie zabity.<br />
<br />
On pomoże zrobić wywiad w szpitalu i Wólce,<br />
Nauczony przecież tego w mundurowej dwójce.<br />
Czy go spotkam? Czy on żyje? To dobre chłopisko.<br />
Gdy go zbraknie, no to zdechnę, jak to wolne psisko.<br />
<br />
Przy Warsztatach kolejowych to lepiej nie chodzić,<br />
Tam zasieki lub łapanka drogę może grodzić.<br />
Trza przez łąki nad Utratą,wprost na Pańską skręcić.<br />
Po co szukać złego w drodze. Wszystko można zmącić.<br />
<br />
Za przejazdem kolejowym skręca sobie w lewo,<br />
I na łęgi te torfowe. Tam nie jedno drzewo.<br />
Jednak widzi drzew już nie ma,ludzi jeno pełno,<br />
Przesiewają dymny żużel,żużel leży równo.<br />
<br />
Z elektrowni wywożony,węgla ma zasoby.<br />
Dymi pole. Nawet zimą,w ciągu całej doby.<br />
Przesiewają ludzie żużel, biorą to co czarne,<br />
Sieją rano i wieczorem, lecz wyniki marne.<br />
<br />
54<br />
<br />
Nieraz trafi się wózeczek a w nim czarne dymy,<br />
On pomoże ogrzać ciało w te okrutne zimy.<br />
Wnet rzucają się na niego,rozgrzebują resztki,<br />
Dym ich dławi, a żar grzeje, dymią nie raz mieszki.<br />
<br />
Tak ta wojna ludzi gnębi, myśli o nich wiarus,<br />
Że szukają w żużlu węgla, tak jak prawdy Chrystus.<br />
Prawdy zawsze trzeba szukać w czołowym zderzeniu,<br />
Nie zatracać się na żużlu, ani w cnym marzeniu.<br />
<br />
Minął szybko te odsiewki, podszedł nad staw mały,<br />
Tam dzieciaki, tam na lodzie, w hokeja se grały.<br />
Krzywe kije, marne buty, stary gnat za krążek,<br />
O tym czasie ,takie dzieci,to siedzą wśród książek.<br />
<br />
Szkoły teraz są zamknięte, w szkołach są koszary.<br />
Te dzieciaki tu szczęśliwe, widać kłęby pary.<br />
Co buchają z ust wesołych, zawsze rozkrzyczanych.<br />
W butach starych, i koszulach bardzo dawno pranych..<br />
<br />
Czy Kukliński jeszcze mieszka tu ,na tej ulicy?<br />
Tak, w tym trzecim, młody chłopak, ten wesoły krzyczy..<br />
To dziękuję ,mówi szewczyk i szybko odchodzi,<br />
Przebywanie i pytanie to nieraz zaszkodzi.<br />
<br />
55<br />
<br />
Dzieci zawsze są szczęśliwe, gdy zabawa dobra.<br />
Zawsze czujne i gdy trzeba no to dają nura.<br />
Tak też było za zaborów, każdy z nas był czujny,<br />
Kto nie zdawał sobie sprawy, czekał go los marny.<br />
<br />
Teraz wolno szewczyk idzie, patrzy w głąb ulicy,<br />
Śniegu pełno, dymków trochę z ogrzewanych piecy.<br />
Pusto wokół, skręca w prawo, bramy już tu nie ma.<br />
Na podwórku też jest pusto,skrzy się jeno zima.<br />
<br />
Puka wiarus pełen trwogi, czy dobrze zapuka?<br />
Ktoś otwiera, w chłopcu wiarus rozpoznaje Włodka.<br />
Czy jest ojciec? Ja z podróży i chciałem pogadać.<br />
A proszę jest, tato, tato, z tobą ktoś chce gadać.<br />
<br />
Już pan Józef wąs podkręca i do drzwi swych bieży,<br />
Chwilę tylko parą oczu przybysza on mierzy.<br />
Bywaj , druhu,wchodź że śmiało, nie lękaj się tutaj,<br />
Palto swoje na wieszaki, palto swoje rzucaj.<br />
<br />
Słuchaj, Maryś, my w pokoje pójdziemy na stronę,<br />
Chodź ,wiarusie, tutaj śmiało przedstawię cię żonie.<br />
Szybko poszli do pokoju, chyba sypialnego,<br />
Co sprowadza tutaj ciebie, wal z mostu kolego?<br />
<br />
56<br />
<br />
Szewczyk mówi o swych troskach, nie ukrywa faktów.<br />
A pan Józef odpowiada, że jest pomóc gotów.<br />
Jutro zaraz ktoś pojedzie na Sochaczew z rana,<br />
Bo ta sprawa od podszewki musi być zbadana..<br />
<br />
Tam do Wólki z beczką śledzi, dobry to jest pomysł,<br />
Jednak wywiad potrwa z tydzień, nim powstanie domysł.<br />
Dobry tydzień, bo to łącznik rozkazy przenosi,<br />
A on papier bardzo skrycie na miejsce zanosi.<br />
<br />
Więc zatrzymasz się tu u mnie, zamieszkasz na strychu.<br />
Może tydzień, może miesiąc, lub na zawsze, brachu.<br />
Trwa wciąż wojna , a nad Wołgą już Niemiec pobity,<br />
Nam potrzebny teraz żołnierz, żołnierz bardzo skryty.<br />
<br />
Ja zamilczę przed władzami o twym tu pobycie,<br />
Aż wyjaśnisz wątpliwości. Mało wiesz o świecie.<br />
Dam ci radio nowoczesne o wielkim zasięgu,<br />
Nikt nie może o nim wiedzieć z rodzinnego kręgu.<br />
<br />
Spadochronem przyleciało i inne towary,<br />
No ,już nie martw się o babę, nie martw się , mój stary.<br />
Czy jest kocioł, będziesz wiedzieć,ja poszukam wtyczki.<br />
Może to jest agent ruski, a może niemiecki.<br />
<br />
57<br />
<br />
Zatroskany stary żołnierz zasnął na sienniku,<br />
Nogi trzymał blisko przy małym piecyku.<br />
Myśli ciągle mu latały po zmąconej głowie,<br />
Ile przeżył przez tą nockę , to nikt się nie dowie.<br />
<br />
Gdy usiedli kiedyś wspólnie, by wazę opróżnić,<br />
Dwójkarz cicho począł swoje informacje głosić.<br />
Mam, wiarusie, nowe wieści, wieści te są kiepskie.<br />
Zniesie twoje serce męskie i karczycho chłopskie.<br />
<br />
W twojej Wólce bardzo ostra strzelanina była,<br />
Żona z mężem z karabinu dwóch Niemców ubiła.<br />
Kilku ludzi od Okonia wpadło w ręce Pruskie,<br />
Kocioł na nich tam zastawił, szpieg niemiecki „Kluskie”.<br />
<br />
Możesz iść do Kampinosu albo w lasy solskie.<br />
Albo śmiało się wyprawić na stepy podolskie.<br />
Tam dywizja jest wołyńska i to bardzo liczna.<br />
Walczą z Niemcem i Banderą. Walka to liryczna.<br />
<br />
Biją naszych na potęgę ukraińskie chłopy,<br />
My się bronim, walim w mordę, te głupie jełopy.<br />
Możesz także tu w Żbikowie znależć swą kwaterę,<br />
Staniesz w moim garnizonie na kompanii czele.<br />
<br />
58<br />
<br />
Wolę zostać w Kampinosie z daleka od Wólki,<br />
Bo na widok tej wioseczki mogę dostać kolki.<br />
Jam nie myślał , aby zdrada na Wólce powstała.<br />
Świat się kręci. Dla niektórych za niska powała.<br />
<br />
Okoń szpiega rozpracował, były w Wólce wpadki.<br />
Chciał uciekać, już pakował wieczorem manatki.<br />
Wiesz, gestapo tu z Pruszkowa miało go ratować.<br />
No i w innym dobrym miejscu szpiega ulokować.<br />
<br />
Jednak podczas strzelaniny mąż dostał po żebrach,<br />
Nie krzyw twarzy, wszem wiadomo, to twój przecież brach.<br />
Broń zabrano już do lasu, jest na wagę złota,<br />
Z niej też będzie walić kiedyś cała zbrojna rota.<br />
<br />
Możesz śmiało spojrzeć w oczy tej mężnej kobiecie,<br />
Mało takich, bardzo mało teraz jest na świecie.<br />
Do oddziału poszła sama, dzieci zostawiła,<br />
Mówi ,wróci, jeno pierwej Prusów bedzie biła.<br />
<br />
Tam w oddziale u Okonia spotkasz ją na pewno.<br />
Lecz uważaj, jesteś stary , a w portkach nie drewno.<br />
Takich praktyk w partyzantce uprawiać nie wolno.<br />
Jutro ruszysz na Kampinos, jutro i to rano.<br />
<br />
59<br />
<br />
Córka Hanka go prowadzi nad brzegiem Utraty,<br />
Idzie za nią bardzo wolno, a nogi ma z waty.<br />
Wszystko jakoś się złamało, zewsząd same klęski.<br />
Tak powiedział kiedyś Adam, na ten wiek swój męski.<br />
<br />
Idą lewym brzegiem rzeki, widać stawy Moszna,<br />
Wolno idą jak na spacer, tylko bez pośpiechu.<br />
Mówić głośno,pokazywać, nie żałować śmiechu.<br />
Spacer dwojga w zimny dzionek. Panna jest rozkoszna.<br />
<br />
Gdy próg wody ominęli, łódka już czekała.<br />
Rybak wiosłem klepał wodę, łąka jeszcze biała.<br />
Jeszcze łachy były śniegu, kwitła już leszczyna,<br />
Jaki etap mego życia, jaki się zaczyna?<br />
<br />
Woda niesie płaską łódkę, szewczyk ryby łowi,<br />
Jak to jechał do tej puszczy, babie kiedyś powie.<br />
Ale kiedy, nie wiadomo, markotny jest wiarus,<br />
Na tej łódce płaskodennej wygląda jak krezus.<br />
<br />
Po południu łódź przybiła w prawą stronę rzeki,<br />
Rybak żegna go z uśmiechem, wciska w rękę leki.<br />
To na katar z ikry karpia i sadła gąsiora,<br />
Dla przeziębień teraz czasy, wiosny to już pora.<br />
<br />
60<br />
<br />
Uścisk dłoni to zapłata za spław z prądem wody,<br />
Rybak widzi, że pasażer wcale nie jest młody.<br />
Niech pan idzie na tę wioskę prosto, bez obawy,<br />
Ktoś zaczepi pana szybko, wszędzie są obstawy.<br />
<br />
Rybak chwycił za dwa wiosła, popłynął pod prądy.<br />
A nasz szewczyk idzie drogą, dymków czuje swądy.<br />
Nockę spędził w wiejskiej chacie, rano długie marsze.<br />
Na posiłek pyrki świeże i czerwone barszcze.<br />
<br />
Gdzieś ogniska chyba palą, może są wyręby,<br />
Trzeba także tu uważać, by nie dostać w zęby.<br />
Trzeci dzień już maszeruje, lecz gęstnieją lasy,<br />
Niedaleko już Kampinos, zarośnięte pasy.<br />
<br />
Już zmęczony był tym marszem, śliskie leżą liście.<br />
A za kołnierz lecą szpilki i śniegu okiście.<br />
Tam daleko w środku drogi postać jakaś stoi,<br />
Pluje często, kopie liście, oj,w oczach się troi.<br />
<br />
Wszak był jeden, teraz trójka drogę zastępuje.<br />
Ten co palił papierosa, pytać się próbuje.<br />
Grzybów szukasz wiosną , dziadku?Śniegi jeszcze leżą.,<br />
Patrz, do ciebie aż dwie lufy karabinów mierzą.<br />
<br />
61<br />
<br />
Coś za jeden? Mów od razu, to lasy prywatne,<br />
Jak nie powiesz albo zełgasz, głowę tobie utnę.<br />
Ot ,tak chyba trochę błądzę, jestem już zmęczony,<br />
Bo od rana lasem chodzę, poszukuję „żony”.<br />
<br />
Jam jest „Żołędź”, ten dębowy i ten szypułkowy.<br />
Idź tam prosto, my zostajem, tam jest posiłkowy.<br />
Lecz nie zbaczaj w lewo, w prawo, trzymaj się drożyny,<br />
Bo gdy zboczysz, to my za to nie ponosim winy..<br />
<br />
Idzie dalej stary wiarus, dukty się krzyżują,<br />
Jego nozdrza coraz bardziej dym sosnowy czują.<br />
Na gałęzi siedzi człowiek ,z karabina mierzy,<br />
A zza drzewa inny facet naprzeciwko bieży.<br />
<br />
Podaj hasło- ostro pyta, stój, ręce do góry!<br />
Ten karabin tam na drzewie robi małe dziury.<br />
„Sosna”, mówi cicho wiarus, żądam odpowiedzi.<br />
„Słoma” odpowiada z góry ten, co na drzewie siedzi.<br />
<br />
Niech pan idzie w prawo ścieżką, jest tam wydeptana,<br />
Trza iść środkiem, bo bokami broną wygrabiana.<br />
Tam pikieta przejmie pana i wylegitymuje,<br />
Taki system partyzancki, taki nam pasuje.<br />
<br />
62<br />
<br />
To już czwarta czata będzie, wojskowa robota,<br />
Nie tak dawno przecież czatę też miała hołota.<br />
Tam nad Wieprzem naszłem Grupę, tę Grupę Mozyrską.<br />
Spał na koniu kacap głupi, miał czapkę rosyjską.<br />
<br />
Taką z dziobem jak u karła lub u krasnoludka.<br />
A śmierdziało ci od niego, a najbardziej wódką.<br />
Zniosłem Grupę, w pył rozbiłem te kilka tysięcy,<br />
Skarbczyk wziąłem, nie było tam cudownych pieniędzy.<br />
<br />
Tutaj jednak są ostrożni, czujki gęsto stoją,<br />
Widać natarć wrogiej armii oni tu się boją.<br />
Znów na drodze stoi człowiek, trochę uśmiechnięty.<br />
Pierwszy uśmiech jakim dzisiaj tu jestem przyjęty.<br />
<br />
Pan do kogo, pyta grzecznie? Znowu się uśmiecha.<br />
Włosy bujne ma pod czapką, niby leśna strzecha.<br />
Do Okonia, odpowiada i podaje rękę,<br />
Maca palcem jego palce, czuje, nie są miękkie.<br />
<br />
Proszę za mną i prowadzi lasem tak na szago,<br />
Są ziemniaki, są szałasy, człeka ni jednego.<br />
Czy to puste? Myśli szewczyk, a gdzie jest załoga?<br />
Może w lesie na ćwiczeniach, lecz jaka jest mnoga?<br />
<br />
63<br />
<br />
Czy to siła jest znacząca i czy jest ruchliwa?<br />
Czy też zbiegów grupa biedna, biedna i strachliwa.<br />
Tak rozmyśla stary wiarus, bacznie obserwuje.,<br />
I swą własną wyobraźnię o leśnych buduje.<br />
<br />
Sam był w lesie w siedemnastym, lecz nie było czołga,<br />
Czołg przejedzie po tym lesie jak po koniczynie.<br />
Zmiażdży wszystko co napotka i dalej popłynie.<br />
Do zwycięstwa, to żelazna i pancerna droga..<br />
<br />
Czy nie widzą tej różnicy dzielne partyzanty?<br />
Chyba coś tu nie wesoło, bardzo źle niestety.<br />
Umrzeć w boju nie zawadzi, lecz się nie wystawiać,<br />
Bo zabije was ta kulka, lubi ciało urwać.<br />
<br />
Nie rozbójnik jest partyzant, on ma wielkie cele,<br />
Równoważyć siły wroga, ale te na tyle.<br />
Gdy się fronty tutaj zbliżą , to koniec wojaczki,<br />
Nie utrzymasz , mój Okoniu, nawet małej paczki.<br />
<br />
Los wojenny każe śmiałym w lesie szukać ciszy,<br />
Czekać cicho na swój wyczyn, na wyczyn Zawiszy.<br />
Dla nich nie ma innej drogi, ni innego celu.<br />
Domu swego nie zobaczy, nie zobaczy wielu.<br />
<br />
64<br />
<br />
Widać namiot brezentowy i odciągi z linek,<br />
Przed namiotem warta stoi ,bez broni, bez finek.<br />
Proszę stanąć , ręce w górę, rewizję robimy,<br />
Nikt nie wejdzie do namiotu , zanim nie sprawdzimy.<br />
<br />
I macają i macają starego wiarusa,<br />
Zza pazuchy wyciągają nowiutkiego wisa.<br />
Niech pan wejdzie, jeden mówi , a drugi popycha.<br />
Oto, jakby tu widzieli starego oprycha.<br />
<br />
Wchodzi szewczyk do namiotu, jest osób niewiele.<br />
Stanął śmiało i melduje: Jestem „Łęczyn”, panie….<br />
Przybywam tu, bo spieprzyłem gdzieś,…no, jacyś dranie…<br />
Mnie wskazali,więc uciekłem,…nie za dużo miele?<br />
<br />
Jam jest „Okoń”, spocznij „Łęczyn”, znam twe życiorysy.<br />
Będziesz u nas z nami jadał z wielkiej dużej misy.<br />
Z nami ćwiczył, biegał lasem, drzewa w lesie liczył.<br />
A nawet swe plutony forteli nowych uczył.<br />
<br />
Znamy, znamy, mówią chórem, aż głośno się robi.<br />
Na ten zachwyt, skórę starca, mrowie dziwnie drobi.<br />
Tyle walk on przecież przeżył, nie szukał pochwały,<br />
A tu głośno, tylu mówi, choć namiot tak mały.<br />
<br />
65<br />
<br />
Wyprostował więc figurę i powiedział głośno,<br />
Ku chwale Ojczyzny! Czołem! Jam jest jak polano.<br />
Można rzucić, można spalić lub wystrugać kołek,<br />
Jeden cel mi ojciec wpoił, Polski, tyś pachołek!<br />
<br />
Odzew „Łoże”, abyś nie miał żadnych wątpliwości,<br />
To możliwe, że to w lesie złożysz swoje kości.<br />
Twoja żona wywieziona na roboty w Rzeszę,<br />
Dom pilnują teraz nasi, te twoje pielesze.<br />
<br />
Witaj tutaj! Leśne zbiegi tu witają ciebie,<br />
My żyjemy na krupniku i na czarnym chlebie.<br />
Jednak siłą wciąż jesteśmy i straszymy wroga,<br />
By nie wywiózł i nie spalił ostatniego stoga.<br />
<br />
Okoń pyta przybyłego o godność istnienia?<br />
Do ostatniej…każdej kości,..i swojego cienia,…<br />
Okoń w śmiech, już z wysiłkiem powagę ukrywa,<br />
Jeszcze jeden mu partyzant w oddziale przybywa.<br />
<br />
Nikt tu nie ma żadnych nazwisk, ani pochodzenia.,<br />
Możesz mówić bogiem jestem, lub parobek lenia.<br />
W lesie czujki wciąż pilnują, las jest pilnowany.<br />
Tutaj nie jest tak jak w domu, albo jak u mamy.<br />
<br />
66<br />
<br />
Dobre buty, czyste gacie, to jest wymagane,<br />
To też gacie w kocioł wspólny co tydzień wrzucane.<br />
Mydła, proszki sprowadzane są aż ze Żbikowa,<br />
Łączność z każdym uprawiana, jest łączność kołowa.<br />
<br />
Jak to robią? Kto co wozi? Nigdy nie wiadomo.<br />
Idziesz duktem na placówkę, patrzysz stoi widmo..<br />
Coś nakryte łachmanami, w środku jakieś pudła,<br />
Pełne broni, nowych butów, a nawet i jadła.<br />
<br />
Pustka w koło, szumi puszcza, sosny tak wysokie.<br />
A pod nimi dołki ryte ,nie bardzo głębokie..<br />
W dołku siedzi wciąż partyzant, wysłuchuje lasu,<br />
Czy w tym szumie jednostajnym nie słychać hałasu.<br />
<br />
Motocykla, albo mowy, szprechania obcego.<br />
On przytula się do piachu ,nawet i zimnego.<br />
To już wiosna, rok czterdziesty, no i jeszcze czwarty.<br />
Coraz częściej Prusak nocą niepokoi warty.<br />
<br />
Z głębi borów , od szałasów słychać nieraz pieśni,<br />
Pojedynczo lub zbiorowo, ktoś je ucieleśnił.<br />
Są harcerskie, legionowe, no i całkiem nowe.<br />
Drą się gardła młode , stare , a słychać , że zdrowe.<br />
<br />
67<br />
<br />
Maszerują strzelcy, maszerują,<br />
Karabiny w ręku , szary strój.<br />
A przed nimi drzewa salutują,<br />
Bo za naszą Polskę idą w bój.<br />
<br />
Nie noszą lampasów, lecz szary ich strój,<br />
Nie noszą ni srebra ni złota<br />
Lecz w pierwszym szeregu podąża na bój<br />
Piechota, ta szara piechota.<br />
<br />
Stary wiarus pieśni lubił, znał ich bardzo wiele.<br />
Teraz jako zapiewajło ciągnie głos na czele.<br />
Ma on sobie pieśni miłe, teraz dziwnie ważne,<br />
A zaczyna je dlatego, że jest młodym raźniej.<br />
<br />
Czerwona róża , biały kwiat,<br />
Czerwona róża , biały kwiat.<br />
Wędruj harcerko, harcerko wędruj,<br />
Wędruj harcerko ze mną w świat.<br />
<br />
Wiarus patrzy tu po licach, licach tej młodzieży.<br />
Młodzież widać we zwycięstwo, to naprawdę wierzy.<br />
Buja ona się w marzeniach, przyszłym losem gardzi,<br />
Jak przed laty Wybickiego, jako komunardzi.<br />
<br />
68<br />
<br />
Daleko z innej polany, wśród sosen strzelistych,<br />
Ładnie para głosów śpiewa, głosów jakby mglistych.<br />
Oni ciągną tą melodię, jak trza, jako duet.<br />
Aby z wiatrem znów zamilknąć i zamilkną gdzieś wnet.<br />
<br />
Marynarz w noc się bawi,<br />
W hamaku we dnie śpi,ta ra ra.<br />
Czy to na Bałtyku,<br />
Czy na Atlantyku,<br />
Ze swego losu drwi.<br />
<br />
Pieśń ta spaja te szeregi, spaja małe grupki,<br />
Tak jak spaja na tej sośnie kory drobne łupki.<br />
Tylko z pieśnią leżą tutaj, mech mając za łoże,<br />
Wierzą w jedno, że karabin w życiu im pomoże.<br />
<br />
Są to pieśni bardzo różne, są także i takie,<br />
Które treścią rozśmieszają i stwarzają drakę.<br />
Nieraz chłopcy sami tworzą przeróżne wierszyki,<br />
I śpiewają swoje twory do cudzej muzyki.<br />
<br />
Wygonił bogdankę,<br />
Wypił jej maślankę.<br />
Za ten napój biały<br />
Oddał by świat cały.<br />
<br />
69<br />
<br />
Po wypiciu płynu,<br />
Chciał mówić do rymu.<br />
Chwalić smak maślanki<br />
Nie swojej bogdanki.<br />
<br />
Zbiorowisko to talentów, no i marzycieli,<br />
W czynach nową już po nocach Polskę swą widzieli.<br />
Dla niej pieją, dla niej żyją i ścierają buty,<br />
A ścierają o korzenie, każdy trudem bity.<br />
<br />
Mucha kraulem pływa w sosie,<br />
My Hitlera mamy w nosie,<br />
Mucha kraulem pływa w zupie,<br />
My Hitlera mamy w du…<br />
<br />
Głos kobiety głośno mówił, wiersze recytował,<br />
Ponad szumem, gwarem męskim wyraźnie górował.<br />
To z polany tutaj obok, głos wiersza dochodzi,<br />
Wiarus wolno mija drzewa, z wolna tam podchodzi.<br />
<br />
Patrzy, kto tak głośno mówi, jakby śpiewał psalmy?<br />
To raz wartko, to znów głośno niby wicher halny!<br />
Ta kobieta taka znana, to żona ułana.<br />
Z ojcowizny tracąc męża została wygnana.<br />
<br />
70<br />
<br />
„ Naszym przodkom wystarczały ryby słone i cuchnące,<br />
My po świeże przychodzimy w oceanie pluskające.<br />
Ojcom naszym wystarczało, jeśli grodów dobywali,<br />
A nas burza nie odstrasza, ni szum groźny morskiej fali.”<br />
<br />
Wiarus nagle machnął ręką, wita z dala damę,<br />
Ta rozwarła swe ramiona jak niegdyś swą bramę..<br />
Zaszlochała, skryła lico, już prostuje głowę,<br />
Bo obrazy swe ujrzała stare, jakby nowe.<br />
<br />
Witaj mi, Prawdzicu!<br />
Już krople po licu,<br />
Już ust wykrzywienie,<br />
Na męskie odzienie.<br />
<br />
Wiarus tuli, głosem chrypie,<br />
Jak kobieta prawie chlipie.<br />
Był jej drużbą, prawie swatem<br />
A dla Stacha przecież bratem.<br />
<br />
Tak bogowie poplątali,<br />
Zabierali to , co dali,<br />
W nos się śmiali z żyjącego,<br />
Ale czemu? I dla czego?<br />
<br />
71<br />
<br />
Musisz wiedzieć to, co nie wiesz, żyjący tu stworze,<br />
Świat jest po to, aby płakać, nic tu nie pomoże.<br />
Nie zwyciężysz armią świata, wody nie wypijesz.<br />
Nam podzięki możesz składać,za to, że tu żyjesz.<br />
<br />
Pies , co patrzy na sylwetkę, patrzy i na ręce,<br />
Czy oberwie lekko za nic, czy też zginie w męce.<br />
Jako pies co krąży wkoło swej zagrody,<br />
Mało je, źle śpi, myśli: tak, nie jestem już młody.<br />
<br />
Teraz las sterał mi zdrowie, porysował rysy.<br />
Uczył ciszy, wąchać szyszek, wspólnoty do misy.<br />
Gdyby nie on, oglądałbyś sosny od korzeni,<br />
Hart, niewygoda, zajadłość może Polskę zmieni.<br />
<br />
Walcz za młodu za Ojczyznę. Walcz tylko za młodu!<br />
Byś nie wąchał kwiatów wiosny, braciszku, od spodu.<br />
Jest różnica w tym wąchaniu i to zasadnicza,<br />
Bo tam w grobie do tych celów potrzebna gromnica..<br />
<br />
Bądź sprytniejszy, bardziej cwany i wysportowany.<br />
To nie będzie ci tak szybko marsz żałobny grany.<br />
Z karabinkiem tym żelaznym, bądź jak jedna para,<br />
Od swych boków , tych na Kresach, wołaj:wrogu wara!<br />
<br />
72<br />
<br />
Tam poległy masy całe pradziadów walczących.<br />
Słupów nie daj od tysiąca chyba lat stojących.<br />
Bo te słupy, bo te Kresy i dzikie pustkowia,<br />
Tworzą z tobą jedną całość i szkielet mózgowia.<br />
<br />
Już się zbliża druga armia wroga okrutnego,<br />
Wydusiła naszych z Kresu, kresu ojczystego.<br />
Jest czerwona tamta armia, czerwieńsza od krwi,<br />
Wyłamuje twe ojczyste , wyłamuje drzwi.<br />
<br />
Co więc zrobisz, partyzancie, jak obrócisz lufy?<br />
Cały zespół twój wojskowy jest naprawdę kruchy.<br />
Tyle złego na jednego, tyle że dreszcz bierze,<br />
Ja po prostu, tylko w wroga z karabinu mierzę.<br />
<br />
Czy jest jeden, czy jest dwoje, żadna to różnica,<br />
Jak karabin nie wystarczy, zostaje rusznica.<br />
Walić trzeba obcych drani , a walić ich tęgo,<br />
Lecz czy siły nam wystarczy? Wspomóż nas, przysięgo!<br />
<br />
Coraz częściej tak rozmyśla wiarus w samotności.<br />
Ta nawała aż dwóch wrogów pomału go złości..<br />
Jak tu strzelać z jednej lufy w przeciwnych kierunkach?<br />
Dziś kartofle gotowane były w swych mundurkach..<br />
<br />
73<br />
<br />
Z pieśnią nieraz szedł do boju, na koniach śpiewano.<br />
Nieraz w pluton, tych czerwonych , całe pułki brano.<br />
Był duch w boju. Była matka przez dwóch zagryzana,<br />
Jednak wolność przez pałasze była siłą brana.<br />
<br />
Kryje wiarus swój niepokój o kraju granice,<br />
O tożsamość, o swych Piastów, o dziejów krynice.<br />
Co to będzie ? Jak to będzie? Nas tu jest tak mało,<br />
Wszak nad Bzurą sto tysięcy wojnę przegrywało.<br />
<br />
Garstka taka partyzantów, to nie żadna siła,<br />
Jedna baba krowim mlekiem wszystkich by ich spiła.<br />
Partyzanty dobre, aby ukarać gdzieś zdradę,<br />
Ale nie stać ich na wojnę, jedynie na zwadę.<br />
<br />
Umyślny tu już podchodzi. Proszę, panie Budny,<br />
Okoń wzywa. Wiarus idzie, widać szałas schludny,<br />
Jest obszerny, wszyscy siedzą, milczą, są weseli,<br />
Tak jakoby w garści wolność lub majątek mieli.<br />
<br />
Okoń mówi:Lato idzie, wróg też nowy idzie,<br />
Złapią w kleszcze jak w obcęgi, utopią nas w Wiśle.<br />
Słychać już wystrzały armat ,tuż przed rzeką Bugiem,<br />
Za miesiąc mogą nad Wisłą zaorać nas pługiem.<br />
<br />
74<br />
<br />
Są plany powstanie wzniecić. Czekam wypowiedzi!<br />
Milczenie, lecz nikt ducha nie traci. Każdy siedzi,<br />
Nie chcą nic mówić, posągi. Każdy z nich żołnierzem,<br />
Walczy sercem, walczy ręką, krzykiem nie talerzem.<br />
<br />
Każdy pójdzie na głos trąbki goło na armaty<br />
I nie patrząc zaś do tyłu, nie patrząc na straty.<br />
Więc nikt głosu nie zabierze, milcz i ty, Okoniu.<br />
Patrz w ich twarze, generale, od ognia nie stronią.<br />
<br />
Tyle latek w lesie siedzą, wąchają żywicę,<br />
Każdy myśli: no, tym razem to szkopa uchwycę.<br />
Mam ja z nimi porachunki z lata szesnastego,<br />
Gdy legiony w ciupie zamknął, jakby rogatego.<br />
<br />
Trzeba wygnać przy okazji z Pomorza padalca,<br />
Więc nadchodzą znów okazje, okazje do walca.<br />
Wczoraj bitwa ta przegrana odradza się znowu,<br />
Ma zakończyć się daleko, tam za Odry rowem.<br />
<br />
Każdy myśli, snuje plany, marzy o wywczasach,<br />
Tyle latek łaził nocą po tutejszych lasach.<br />
Chyba zbliża się ta chwila ostatniego starcia,<br />
Osiągniemy ją na skutek upartego parcia.<br />
<br />
75<br />
<br />
Wciąż do przodu, do swobody, do niepodległości,<br />
Ruszym z lasu, bo już pora rozprostować kości.<br />
Jaki wynik tam u mety, co nas jutro czeka?<br />
Znów gestapo, może łagry lub ruska bezpieka?<br />
<br />
Na stos rzucim młode życie, życie naszej matki,<br />
Nas zwycięstwo tu urządza lub życia ostatki.<br />
My nie będziem się troskali o krew ani gnaty,<br />
Umrzem jutro lub pojutrze, nigdy nie na raty.<br />
<br />
To wyczytał stary Okoń na twarzach straceńców,<br />
Że nie trzeba im budować grobów ani wieńców.<br />
Trudno pytać, każdy niemy, każdy kolbę ściska,<br />
I staremu Okoniowi łzę jak groch wyciska.<br />
<br />
Z pierwszym pułkiem Budny stary nad brzegami Wisły.<br />
Plan jest jeden, rozpatrzony, tajny, bardzo ścisły.<br />
Prawą stroną Kmicic młody w prawo poprowadzi,<br />
Ja nad środkiem czuwać będę z gromadą czeladzi.<br />
<br />
Podejdziemy bliżej miasta, potem się cofniemy,<br />
Zobaczymy czy u Niemców coś się w szykach zmieni.<br />
Tak próbować trzeba będzie nawet kilka razy,<br />
Aż za Wisłę przeskoczymy, Modlin nam się marzy.<br />
<br />
76<br />
<br />
Modlin wały ma tak grube, że tylko armaty,<br />
Pieszo, jeśli będą walczyć , to poniosą straty.<br />
Tam w się w wałach okopiemy, nie zdzierżą nas tanki.<br />
Tu przejadą po nas czołgi, zrobią z nas ułamki.<br />
<br />
Lecz ta wojna taka dziwna, każdy bije swego.<br />
Mówiąc do się, alianty, nie mówią, kolego.<br />
Lipiec głowę chyli, widać. Hitlera zabili!?<br />
Niedołęstwem buntowniki rody swe splamili.<br />
<br />
Coś tam nie gra w tej maszynie, brakuje jej smaru.<br />
A Rosjanie tuż nad Wisłą tęgo z armat walą.<br />
Ranek taki był spokojny, miasto już w płomieniach,<br />
Łuna bije w Kampinosy o wieczornym cieniu.<br />
<br />
Stoją cicho partyzanty, oglądają łuny,<br />
Ktoś naciągnął zbyt za mocno popękane struny.<br />
Sytuacja wciąż się zmienia, krzyżuje im plany,<br />
Atak w Modlin był dość mądry, mógłby być udany.<br />
<br />
Całą nockę cisza w lesie, w grę poszły kryształki,<br />
Nasłuchują Moskwy chyba, słychać głos stupałki:<br />
„Wraże siły wystąpiły przeciw naszej armii,<br />
I strelajut spoza Wisły, są nadal bezkarni.”<br />
<br />
77<br />
<br />
Nowy rozkaz już od „Bora” Okoń rozpatruje,<br />
Wszystkich zerwał już na nogi, do marszu gotuje.<br />
Wszystkie siły i odwody podsuwa pod miasto,<br />
Jego plan pójścia na Modlin jako świeca zgasło.<br />
<br />
Dumnie każdy maszeruje w ostatnią swą drogę,<br />
Tu po bokach ich żegnają chałupki ubogie.<br />
Z drewna, małe i białawe, drogą biegną koty.<br />
Krówek nie ma, zabrał wszystkie stary Prusak cioty.<br />
<br />
Szumią wierzby mazowieckie, parny wiatr w nie dmucha,<br />
Bocian krąży nad wodami, rechoce ropucha.<br />
Barwne pułki maszerują, jak cienie gałęzi,<br />
Nieraz parów ich gromadę na chwilę uwięzi.<br />
<br />
Znów ich widać, szeregami wciąż idą do przodu,<br />
Nieraz wpadną na ogórki do baby ogrodu.<br />
Ludzie stoją opłotkami, krzyże ręką kreślą,<br />
Może kiedyś tam do nieba, kartki im nadeślą.<br />
<br />
Każdy widzi, każdy patrzy, każdy głową kiwa,<br />
Że ostatni raz tu idą przez ojczyste niwa.<br />
Takie chłopcy malowane, kwiat tego narodu,<br />
Widać, wyszli z rąk królewskich z piastowskiego rodu.<br />
<br />
78<br />
<br />
Każdy idzie uśmiechnięty, w górze głowę trzyma,<br />
Im nie trzeba dziś dobosza, ani bębna rymu.<br />
Cel już mają wytyczony, są to dymy miasta,<br />
Chcą dołożyć swą cegiełkę w usuwaniu chwasta.<br />
<br />
Idą chłopcy z karabinem, kwiat w ręku, dziwny strój,<br />
Idą marszem bez ustanku w ostatni swój bój.<br />
Bo stolica zawołała: Do mnie, moje dzieci!!<br />
Ja upadam z ciosów wroga, to już po raz trzeci.!!<br />
<br />
Bardzo silne są zastępy czerwone i czarne.<br />
Ci , co idą teraz na nich , mają karty marne.<br />
Lecz ci idą, nie ustąpią !! O mur uderzyli!<br />
Z mocnej salwy wrażych wojów o świcie nie żyli.<br />
<br />
Jeszcze jeden okrzyk wielki, jeden szturm do miasta.<br />
Uderzyli swoją miedzią jak za czasów Piasta.<br />
Bunkry jednak kulą biją, wspierają ich czołgi,<br />
Więc padają partyzanty , wiarusa kolegi.<br />
<br />
Po nocy jest dzień, po żalu płacz, a po żywych proch.<br />
Śmierć to jasny dzień, lepsza niż w gestapo ciemny loch.<br />
Bo jak nie ma już nadziei, to najlepsza walka,<br />
Śmierć ostatnim wyjściem z matni, śmierć ostra jak stalka.<br />
<br />
79<br />
<br />
O,ile mąk,ile cierpienia,<br />
O,ile krwi,wylanych łez,<br />
Pomimo to, nie ma zwątpienia,<br />
Dodawał sił wędrówki kres.<br />
<br />
Partyzanty, partyzanty, gołe mają dłonie,<br />
I gdy idą tak do boju, idą jak w ukłonie.<br />
Czujna pięta, czujna stopa, palec już na spuście,<br />
Może kiedyś ujrzysz jego jak gra na odpuście.<br />
<br />
Stary sierżant ruchem ręki wycofał oddziały,<br />
Strzały wroga aż zza Wisły od czerwonych grzmiały.<br />
Psuły odwrót i straszyły znękane plutony,<br />
Sierżant spojrzał, tam nie ujrzał odblasku ikony.<br />
<br />
Niech ktoś powie mi dlaczego, niech ktoś powie czemu?<br />
Rusek pluje tam zza wody, do nas z cekaemu.<br />
Czy pomyłka? Nieświadomy, a może dla hecy?<br />
Jednak ogień jest dość gęsty, rozumowi przeczy.<br />
<br />
Doczekaliśmy się biedaki powrotu kacapa.<br />
Język strzępić z nim w rozmowie, to tylko atrapa.<br />
Kto sprowadził dzikie hordy? Dzicz ciemną i głodną?<br />
Na tę ziemię Piastów królów, na tę ziemię płodną?<br />
<br />
80<br />
<br />
Puścić serię tym czerwonym, co na Pradze siedzą,<br />
Że tu z nami nie przelewki, niech i oni wiedzą.<br />
Puścić jedną, drugą, trzecią, wystrzelać naboje,<br />
My ich znajem, znane ścierwo, to są znane gnoje.<br />
<br />
Czasy kiedyś były takie, że ja ich zdeptałem,<br />
Tak zgłodniałych, tak łakomych nigdy nie widziałem.<br />
Oni z głodu, z nienawiści przytomność tracili.<br />
To co żywe w okólniku, to z miejsca zabili.<br />
<br />
Gdy ruszyłem, napotkałem ich Grupę Mozyrską,<br />
Tak ich tłuklim, jakbym prali dużą trzodę świńską.<br />
Nikt nie uciekł, starlim wszystko, gnalim do Łukowa,<br />
Takie krwawe jatki były, że niech Bóg uchowa.<br />
<br />
Teraz znów ich spotykamy, już za Wisłą siedzą,<br />
Jak te wilki zaczajone pod głęboką miedzą.<br />
Pruć tak długo, aż wycofam za olchy plutony,<br />
Przejdą groble, tam wśród stawów, od zachodniej strony.<br />
<br />
Z cekaemu pruli w ruskich dwa młode Cygany.<br />
Zaginęli potem w drodze, los ich jest nieznany.<br />
Rozproszeni wycofali niedobitki w lasy.<br />
Tak, dla leśnych znów nadeszły jak najgorsze czasy.<br />
<br />
81<br />
<br />
Nowy rozkaz już nadchodzi od wodza Okonia,<br />
Idziem w lasy za Pruszkowem, z prawej strony Błonia.<br />
Tak rozwinąć swe kolumny, by ich nie widziano,<br />
Na przejeździe kolejowym spotkamy się rano.<br />
<br />
Na przejeździe kolejowym zastawiona droga!<br />
Pociąg z blachy ustawiono, lor jest liczba mnoga!<br />
Tu nie przejdziem, odbić w prawo, iść na zagajniki.<br />
Wkręcić w miny bardzo szybko, wkręcić zapalniki!<br />
<br />
By nie poszli naszym tropem i nie dogonili,<br />
Bo by w takim młodym lesie szybko nas wybili.<br />
Taka dola jest tułacza, leśnego żołnierza,<br />
Który nie wie nieraz czasem, w jaką stronę zmierza.<br />
<br />
W zagajniku jest narada, wszyscy są zdyszani,<br />
Nocą ciemną, za złamane pniaki drzewa brani.<br />
Szeptem Okoń dzieli resztki między pozostałych.<br />
Jest za wyjściem z kotła nocą, częścią grupek małych.<br />
<br />
Budny, pójdziesz do Pruszkowa, znajdziesz tam melinę,<br />
Jeden pluton z tobą pójdzie, tam gdzie kopią glinę.<br />
Reszta tylko plutonami, jak najmniejsze grupy,<br />
Iść polami, leżeć w rowach, omijać chałupy.<br />
<br />
82<br />
<br />
Daję prawo wam wojenne rozproszenia grupy,<br />
Lecz bez broni ją zachować, to są kraju łupy.<br />
Hasło zboru to „Komorów”, willa jedenasta,<br />
Odzew „Koza”.Uchodź, Budny, bo cię Rusek schlasta.<br />
<br />
Wiarus ginie już w ciemnościach, nie słychać szelestu.<br />
Bierze pluton szczękiem zębów, nie łamaniem chrustu.<br />
Na Ożarów się kieruje , a potem na Żbików,<br />
Do cegielni wypalonej, gdzie pełno gacyków.<br />
<br />
Tu staniemy na dni kilka, by złapać oddechu,<br />
Ja stąd rano pójdę w miasto, do przyjaciół z cechu..<br />
Jeśli któryś ma w Żbikowie dla siebie melinę,<br />
No, to jutro wśród róż dzikich niech nieznacznie zginie.<br />
<br />
Ja tu miałbym na Promyka dla siebie siedzibę,<br />
Mówi „Danek”, broń zdejmuje, kładzie na polepę.<br />
Niech pan sierżant mnie z przysięgi jeno zaraz zwolni,<br />
Pójdę znowu na tułaczkę, jak ten szarak polny.<br />
<br />
Kto chce odejść już tu z rana, zwalniam od przysięgi,<br />
Lecz bez broni, w razie wpadki można dostać cięgi.<br />
Broń tu złożyć, tu na kupkę, amunicję także,<br />
Stronić jeno od budynków, gdzie w oknach witraże.<br />
<br />
83<br />
<br />
Żegnam ,chłopcy,niech prowadzi „Wódz Niepodległości”.<br />
Gdyby coś tam, to szanujcie nawzajem swe kości.<br />
Tyle lat my w poniewierce, depcząc runo leśne,<br />
Powiązało nas obręczą jak pługi koleśne.<br />
<br />
Ta idea co łączyła nas przez lata wojny,<br />
To zapłaci za mitręgę, duch jej bardzo hojny.<br />
Ten czyn zbrojny, duch legionów i bitwa warszawska,<br />
Nie zaginie, choć nas boli strzelanina praska.<br />
<br />
I na czasów tych przestrzeni, które przyjdą jutro,<br />
Kolor czynów się nie zmieni, działaliśmy ostro.<br />
W politykę mi nie wchodzić, nie chwalić się czynem,<br />
Wychowywać dzieci w duchu, by czyn był zaczynem.<br />
<br />
Ubywało partyzantów z czeluści cegielni,<br />
Na głodniaka, bo nie można tu zagrzać patelni.<br />
Skibę chleba pieczonego, gdzieś w polnej piekarni,<br />
Skubie zębem, miele śliną, tak go dola karmi.<br />
<br />
84<br />
<br />
Powrót drugi<br />
<br />
W późną jesień, późną nocką pukanie go budzi.<br />
Więc otwiera swój warsztacik, widzi młodych ludzi.<br />
Wchodzić szybko, siadać szybko, nie zapalać świecy,<br />
Skąd jesteście też nie pytam, by nie robić hecy.<br />
<br />
Ściąga kapy, ściąga koce, nakrywa strudzonych.<br />
Patrzy na nich, tak wrócili z domów wypalonych.<br />
Uszli z życiem z miasta swego, którego bronili,<br />
Nie o takim zakończeniu młode serca śniły.<br />
<br />
Drewka wkłada do kuchenki, grzeje izby metraż,<br />
Tak do rana czuwa, trzyma znów potrzebną tu straż.<br />
Ci zmęczeni jak zabici leżą na podłodze,<br />
Zamiast butów są cholewki na zbrudzonej nodze.<br />
<br />
Więc nastawia stary wiarus kociołek do prania,<br />
Trza gotować już od rana zbrudzone ubrania.<br />
Balie targa i ustawia, bliżej tutaj pieca.<br />
Skoro rano, utrudzonym kąpiele zaleca.<br />
<br />
85<br />
<br />
Swe koszule, kalesony, wydobywa z szafy.<br />
Z niepokojem patrzy na nich, chłopcy jak żyrafy.<br />
Nic innego takie życie, trzeba ubrać takie,<br />
Co ja zrobię? Co ja winien , żeśta nie jednakie.<br />
<br />
Gdy wieczorem wiater ustał, ucichły skowyty,<br />
Każdy siada wokół stołu w ciepły koc spowity.<br />
I na prośbę gospodarza opisuje dzieje,<br />
Głos mówiących, tak co chwila, dziwnie im się chwieje.<br />
<br />
Stary milczy, słucha jeno, wzrok w sufit utkwiony,<br />
Sam pozostał, dzieci w świecie, w domu nie ma żony.<br />
Ciężko słuchać przeżyć strasznych, bolesnych jak rany.<br />
Dziwny los w latach czterdziestych narodowi dany.<br />
<br />
Chłopak mówi, opowiada epizody walki,<br />
Głosem młodym, ciepłym takim,jakby śpiewem „Halki”.<br />
Ten głos młody jednak wzrusza, wielkie były czyny.<br />
Bardzo wielkie, nikt nie patrzy na miasta ruiny.<br />
<br />
Uderzyły dziewcząt białe ,białe dziewcząt dłonie,<br />
W czołgu metal, flaszką nafty, czołg płomieniem płonie.<br />
Silnik ryczy, jeszcze skręca, a gąsienic ośki<br />
Łamią nogi, przewracają, szarpią ciało Zośki.<br />
<br />
86<br />
<br />
Te dziewczęta takie dzielne, nie krzyczą , nie jęczą,<br />
Krótką chwilę na tym świecie, jeszcze się pomęczą.<br />
Jedna drugiej dłoń podaje, by umierać razem,<br />
Szły przez życie, szły do walki, wszak nie były głazem.<br />
<br />
Wokół mury wypalone, one wśród nich leżą,<br />
Inne młode ku nim chyłkiem z pomocą już bieżą.<br />
Tank się pali, jest gorący, nie daje podchodzić,<br />
Trza ratować młode życie , wśród czerwieni brodzić.<br />
<br />
Tym dziewczętom, co tam padły, nie pomogą lary.<br />
Pył już pokrył ciała młode, upadł też mur stary.<br />
Zrównał drogi i chodniki, wyrównał okopy.<br />
Leżą pod nim te dziewczęta, leżą też i chłopy.<br />
<br />
Nie ma ulic, nie ma domów, jest tam gruzowisko.<br />
Na nim krzyżyk z kija zbity i dziwne nazwisko.<br />
„Zośka”, NN, Dana, Czarna, obok napis Nina.<br />
Czas na lata na tym miejscu, martwy się zatrzyma.<br />
<br />
Wiarus słucha, patrzy w górę, szklą mu się oczęta.<br />
Wszak on stary taką walkę niejedną pamięta..<br />
Ale tutaj jakieś dziwne szarpią go uczucia,<br />
Dreszcze zimne, bóle brzucha i w serce ukłucia.<br />
<br />
87<br />
<br />
Tyle walki i mordęgi, tyle lat straconych,<br />
Wiele łez, mogił nieznanych, tyle chat spalonych.<br />
Nie ma triumfu, bo żołnierze po ciemnicach siedzą,<br />
Kryją głowy, uszli z życiem, dobrze o tym wiedzą.<br />
<br />
Ktoś tam stoi , puka do drzwi, podobny do wilka,<br />
Prosi o chleb, cicho mówi, że z żarciem zalega.<br />
Wraca z drogi, jak dalekiej, może nam coś powie.<br />
Gdy z obiadem się podzielim po równej połowie..<br />
<br />
Szewczyk patrzy na człowieka, człowieka biednego,<br />
Prosi w sienie i do kuchni , do talerza swego,<br />
Jedz , człowieku, to gorące, to cię dziś pokrzepi,<br />
Jak chcesz , zostań, bo ci żandarm pałą jeszcze wlepi.<br />
<br />
Co dzień tutaj ktoś przychodzi, prosi o chleb suchy,<br />
Ma ukryte w sobie dobrze partyzanckie ruchy.<br />
Tak od domu, tak do domu, mijają tygodnie,<br />
To męczące,nie ma chaty, w cudzej niewygodnie.<br />
<br />
Kiedy Prusak stąd ustąpi, czy coś się poprawi?<br />
Gdy bolszewik tu nastąpi, to akowców spławi.<br />
Już wywożą wagonami z Pragi na Syberię,<br />
Mówię panu, ciężkie czasy, a nam wszystkim biednie.<br />
<br />
88<br />
<br />
To zza Wisły ty pochodzisz? Rzekę przepłynąłeś?<br />
Jestem z Wilna, zwiałem ruskim, a była już latoś.<br />
Ruski naszych wybijali, reszta poszła w dyby,<br />
Ja pod wodą głowę skryłem, jadłem żywe ryby.<br />
<br />
Rzekę Wisłę pod Czerwińskiem na sicie przebyłem,<br />
Chcę do Leszna, tam do stryja. Dzięki, już wypiłem.<br />
Gdyby na noc można było, bolą mnie już kości,<br />
A w żołądku coś tam drapie, chyba rybie ości.<br />
<br />
* * *<br />
Misja nasza wpadła w błoto, zdeptana chodakiem.<br />
My nie zwiejem za granicę, bo z nas nikt nie ptakiem.<br />
Tylko naród nam zapłaci swą wdzięczną pamięcią,<br />
I wspomoże nas pobitych i to z wielką chęcią.<br />
<br />
Tyle z tego mamy triumfu, tyle uczynienia.<br />
Tu na oczach nas walczących, okupant się zmienia.<br />
Baśni trzeba lub legendy, albo mitu prawie,<br />
By historia nie została pisana na stawie.<br />
<br />
Tyle z tego co zrobilim,tyle pozostanie,<br />
A tak chcieliśmy Prusakom zrobić tęgie lanie.<br />
„Wojenko,wojenko, cóżeś ty za pani,<br />
Że w obronie twojej zabici ułani.”<br />
<br />
89<br />
<br />
Tam po polach, po skopanych, łachman tu się kręci,<br />
To ziemniaczka se wygrzebie, lub pod kupą łęcin<br />
Znajdzie krzaczek niekopany, a to wielka frajda.<br />
To nasz wiarus grzebie ziemię, a nie jakaś znajda.<br />
<br />
Znów przybyła mu do izby gęba do żywienia.<br />
Choć czas płynie, późna jesień, niewiele się zmienia.<br />
Cisza wokół jakaś siedzi, nie widać munduru,<br />
Czy na taką ciszę wielką nadciąga znów chmura?<br />
<br />
Chodzi szewczyk, pole mierzy, wolnym krokiem, równo<br />
Grzebie ziemię, pyrki zbiera, jest mu trochę zimno.<br />
Mglisty dzionek, mokra gleba, pole jak niczyje.<br />
Gdzieś w folwarku, jeno piesek bezustannie wyje.<br />
<br />
Gdy nazbiera pełny worek wraca do chałupy,<br />
Tak codziennie sam wychodzi, zbiera swoje krupy.<br />
To czas wojny, nie ma lekko, butów nie naprawia.<br />
Bieda wielka, nikt nie znosi, brak funduszy sprawia.<br />
<br />
Może wrócę do kopyta jak zdrowie pozwoli,<br />
Dzisiaj czuje coraz częściej, gdzieś coś go zaboli.<br />
Skąd nerwowe takie tiki? Czy to już na zimę?<br />
Na tę zimę szanse wszystkich są diabelnie marne.<br />
<br />
90<br />
<br />
Brak jest węgla, wróg wywozi, co się tylko daje.<br />
Tak jak pijak z domu swego, swego nie uznaje.<br />
Już maszyny powywoził, wysadził fabryki,<br />
Niezadługo też dobierze się do polskiej grdyki..<br />
<br />
Znów potrzebne tu są pułki, partyzantów leśnych.<br />
Orać przyjdzie sochą z drewna, brak pługów koleśnych.<br />
Tak to grabi na ostatek intruz kulturalny,<br />
Pozostanie kamień polny i to ten niepalny.<br />
<br />
Jak zapłacić za zniewagę, myśli wiarus stary,<br />
Trzeba będzie biesa gonić ,złamać bram filary.<br />
Do niewoli na odrobek pogonić niemczaka,<br />
Aby nie grał w Europie wielkiego chojraka.<br />
<br />
Czas zdychania mu nadchodzi ,bo zewsząd go biją,<br />
Głowa cioty straci łączność ze swą głupią szyją.<br />
Tutaj sprawa jest tak pewna jak mnożenie w cztery,<br />
Już niedługo chyba zdechnie ten pies , do cholery!<br />
<br />
Nowa groźba głowę mąci i psuje nastroje,<br />
Bo za Wisłą stoją wrogie i obce nam woje.<br />
Jak to ruszy ta hołota zła, nieokiełznana,<br />
To zaleje kraj na nowo, ukradnie barana.<br />
<br />
91<br />
<br />
Ojciec kiedyś mówił jemu, opisując Ruska,<br />
Że to złodziej, który patrzy, gdzie pełna jest miska.<br />
Rozpalone wnet żelazo zachwyci w swe szpony,<br />
I ucieknie z tym gorącym w nadwołżańskie strony.<br />
<br />
Z tego kocioł tam nad Wołgą kamieniem wykuje.<br />
W którym bimber z kału krowy nocą zagotuje.<br />
Rano idąc już do pracy, sztagan wolno sączy,<br />
W pracy stojąc, nic nie robi, zawsze głośno jęczy.<br />
<br />
Tak rozmyśla sobie wiarus zbierając kartofle.<br />
Myśli: trzeba podbić w święta te swoje pantofle.<br />
Skóry nie ma, ale gumą można podbić trzewik,<br />
Bo leżącą gdzieś na półce, zabierze bolszewik.<br />
<br />
Kraju połać już jest w rękach tych od sierpa-młota.<br />
Niewolnicza teraz będzie dla ruska robota.<br />
Jak odmienić losy wojny? Wojna nie przebiera,<br />
A oporny, co ją kopie to szybko umiera.<br />
<br />
Swój urobek targa w worku, szarówka się zbliża,<br />
Coś na drodze widać leży, wiarus się uniża.<br />
Łachman leży, lecz w łachmanie jeszcze ciepłe ciało,<br />
To powstaniec, co z transportu zwiać mu się udało.<br />
<br />
92<br />
<br />
Skórkę chleba mu podsuwa i pod rękę bierze,<br />
Chyba znajdzie się w izdebce jakieś wolne leże.<br />
Tyle wiosek jest spalonych , nikt nie ma mieszkania.<br />
Do swej izby każdy bierze, tego się nie wzbrania.<br />
<br />
My długo prowadziliśmy te straszliwe boje,<br />
O zagrody te rodzinne, o moje i twoje.<br />
Teraz idziem o ciemnicy niby te skazane,<br />
Bo przez wojnę, przez wojenkę takie losy dane.<br />
<br />
Nie narzekaj, młody zuchu, szybko wróci zdrowie,<br />
A o twoich perypetiach diabeł się nie dowie.<br />
Żuj kromeczkę, a jak trzeba mam w plecaku brukiew,<br />
Za dni kilka znowu będziesz pokrzykiwał jak lew.<br />
<br />
Do mego pójdziemy domu, ja jestem tu z Błoni.<br />
Chyba zdrowie twe wytrzyma ,bo nas nikt nie goni.<br />
Tam nie jestem taki sam, mam przyjaciół kilku,<br />
Co nie mówią chętnie dzisiaj o niemieckim wilku.<br />
<br />
Los pokręcił życiorysy. Los nasz jest nieznany.<br />
Nie pytamy tu nikogo, skąd jest tu przygnany.<br />
Z samochodu wyskoczyłem na ostrym zakręcie,<br />
Strzelał za mną, lecz nie trafił, zwiewałem zawzięcie..<br />
<br />
93<br />
<br />
Tak se biegłem z dwie godziny, aż się zatrzymałem.<br />
Upadałem ze zmęczenia i chyba nie spałem.<br />
Z Wilna wieźli nas gromadą do jakiejś roboty.<br />
Siedział z nami młody sowiet o twarzy idioty.<br />
<br />
Wciąż uśmiechał się do siebie, jakby lizał miody,<br />
Nie był stary, niedołężny, a wręcz bardzo młody.<br />
Ale strzelał sołdat bystro, wiedział co karabin,<br />
Pokrzykiwał; stoj że, stoit.Baki miał jak rabin.<br />
<br />
Uciekałem mokrą łąką, woda aż pryskała,<br />
Łąka długa i bez końca, tak mi się zdawała.<br />
Później suche było pole, lecz świeżo orane,<br />
Ciężko mi się uciekało, a pole nieznane.<br />
<br />
W którą stronę lepiej pryskać?Wszędzie jeno pola!<br />
Ja na zachód, ja za słońcem. Taka Boża wola.<br />
Tak też biegłem bez ustanku, aby dalej, dalej,<br />
A już kule nie świstały, ani za mną gnali.<br />
<br />
Szedłem z frontem do Modlina,aż do brzegów rzeki.<br />
Rusków było wszędzie trochę, ja łapałem raki.<br />
Tak po cichu to dwie wiązki sitowia związałem,<br />
I raz nocką bez księżyca rzekę w poprzek brałem.<br />
<br />
94<br />
<br />
A my w lesie się kręcilim, podeszlim pod miasto,<br />
Tam się strasznie gotowało, było z naszych ciasto.<br />
Nieraz myślę, gdy wspominam, czy to było wolno,<br />
Z gołą ręką iść na mury? Serce moje bolno.<br />
<br />
To już moja jest ulica i ten czwarty domek,<br />
Dymek widać u komina, to jest ciepły dymek.<br />
Chłopcy palą , strawę grzeją, bo to czas powrotu,<br />
Chwilę tu się zatrzymamy u furtki u płotu.<br />
<br />
To znak taki, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku.<br />
Tu na zewnątrz zawsze szybciej do drogi ratunku.<br />
Kocioł nieraz zastawiają przemyślne prusaki,<br />
U nas rozum jest nie gorszy. U nich byle jaki.<br />
<br />
Firanka się poruszyła, ktoś poruszył kwiaty,<br />
Można wchodzić, tak sygnały przesyłają braty.<br />
Drzwi otwiera swoje szewczyk, do środka zaprasza,<br />
Czuć już w sieni, że na płycie gotuje się kasza.<br />
<br />
Znowu kogoś wam sprowadzam, jakby było mało.<br />
Nie zawadzi , gospodarzu, aby strawy stało.<br />
Witają się z sobą ludzie, śmiało patrzą w oczy,<br />
Partyzancka ciężka walka uległości uczy.<br />
<br />
95<br />
<br />
Mógłbym ruszyć ja do Łodzi, może coś załatwię.<br />
Chłopcze ,nigdzie. Waruj tutaj. Łódż to jak na tratwie.<br />
Tam jest masa ludu twego, aż z całej Warszawy,<br />
Tam jest jeszcze chyba gorzej z talerzykiem strawy.<br />
<br />
Mam co prawda dwóch znajomków w dzielnicy Piotrkowie,<br />
Lecz czy żyją? Jak tam u nich? Kto na to odpowie?<br />
Chyba ja tam się wybiorę, bo ja jestem stary,<br />
Wy pilnujcie tu chałupy i pomyjcie gary.<br />
<br />
A co będzie , gdy ucapi was, dziadku, gestapo?<br />
My w rozsypkę pójdziem wszyscy, a chałupa to co?<br />
Znam ja Łódź, bo tam grałem nieraz w kiwanego,<br />
Ja pojadę , może spotkam w barze znajomego.<br />
<br />
Trza nam środków tu do życia, panu jest za ciężko,<br />
Krupy trochę, mąki żytniej, przydałoby się mięsko.<br />
Trza języka, wiadomości, tudzież rozeznania,<br />
Co nas czeka? Co takiego? Czy dola wygnania?<br />
<br />
Uszedł z życiem , dziękuj Bogu, nigdzie nie pojedziesz,<br />
Ja tu za was odpowiadam, czy ty o tym nie wiesz.?<br />
Niby cisza jest wokoło, wojska już brakuje.<br />
Lecz złych ludzi, diabeł zawsze , z niczego zlutuje.<br />
<br />
95<br />
<br />
Młody jesteś i porywczy, zginąć teraz łatwo,<br />
Nie pozszywam takiej paczki ni nicią ni dratwą.<br />
Doczekamy może końca w takim kolektywie,<br />
Nie wychylać z izby nosa, bo groźno na niwie.<br />
<br />
Chociaż ciężko jest nam dzisiaj, ja pójdę do lasu.<br />
By choinkę na te święta szykować zawczasu.<br />
Wytrzymalim tyle latek, poczekamy jeszcze.<br />
Jeśli prawda, że zajęto Belgię, to kleszcze<br />
<br />
Już niedługo zdławią ciotę i będą wiwaty.<br />
Niepotrzebne teraz właśnie nam, następne straty.<br />
Poczekamy, zobaczymy, co wiosna pokaże,<br />
Wszak za Wisłą stoją hufce, hufce dla nas wraże.<br />
<br />
Co tam dzieje się za Wisłą? Czy tam gnębią ludy?<br />
Cisza jakaś. Czy tam zima, czy tam już są grudy?<br />
Mój niepokój jest tak wielki, niepohamowany.<br />
Aż nocami mary widzę, aż jestem skonany.<br />
<br />
Z taką grupą , jak wy tutaj, można konie skradać,<br />
Albo z kopców u niemiaszków , pyrki w worki składać.<br />
Niemiec tutaj ma majątek, zadusił Polaka.<br />
Przyniesiemy sobie wieprzka , takiego bez flaka.<br />
<br />
97<br />
<br />
Czaty takie rozstawimy, by nie było wpadki.<br />
O północy wszyscy wrócą tu do mojej chatki.<br />
Wojska nie ma na folwarku, sprawdzam to od dawna,<br />
Przecież łażę ja po glebie, patrzę jak uprawna.<br />
<br />
Aby wieprzek nie zajęczał i nie wydał głosu,<br />
Nie spodziewał się, nie widział, potężnego ciosu.<br />
Prusakowi tam zostawić jego nieczystości.<br />
My nie pragniem krówki, wołu , bo my ludzie prości.<br />
<br />
Lecz gdy zajdzie ta potrzeba, stado śpi na łące,<br />
Stukniem krówkę niemczakowi, powiesim ją w sionce.<br />
Pójdziem kiedyś pewną nocką kiedyś wyruszymy,<br />
Aby przynieść w workach wszystko. Radę sobie damy.<br />
<br />
Czy to jednak nam wypada robić takie rzeczy?<br />
A wypada ,,mówi sierżant i zarzutom przeczy.<br />
Tam parobków z nas zrobili, gonią do roboty,<br />
To złe ludzie te Prusaki i wielkie niecnoty.<br />
<br />
Nie ma żadnych tu skrupułów, żadnego wahania,<br />
Coś podebrać niemiaszkowi, czy życie nam wzbrania.<br />
To już święta, to już zima. Jaka będzie długa?<br />
Idziem w Króli, niech za czyny, pan Bóg nas obruga.<br />
<br />
98<br />
<br />
Prawdę mówiąc wciąż zwlekali z wypadem na łąkę.<br />
No, bo mrozy nagle przyszły, mrozy nawet wielkie.<br />
W środku stycznia poszli w pole, trzymali się drogi.<br />
Wypatrują gdzieś pastucha, mróz nadal jest srogi.<br />
<br />
Gdy już mieli stuknąć krowę, warkot usłyszeli,<br />
Patrzą,drogą jedzie motor, za nim czołg się bieli.<br />
Dalej pojazd za pojazdem, jadą tak bez końca.<br />
Prusak zwiewa! On się cofa! Stary wiarus wtrąca.<br />
<br />
Trzeba szybko się rozproszyć, wyginiemy w kupie,<br />
Za trzy dzionki jest spotkanie znów w mojej chałupie.<br />
Wiarus idzie polną drogą, z siekierą u pasa,<br />
Do wyrębu idzie z rana, w drugą stronę lasu.<br />
<br />
Taka mądra, taka wielka, prawie tysiącletnia,<br />
A tu zimą już się cofa, nie czekając kwietnia.<br />
To mi chryję urządzili, miałem wielkie plany.<br />
No, a teraz na ich łaskę prawie jestem zdany.<br />
<br />
Zatrzymuje się samochód. Zna pan okolice?<br />
Jestem z Błoni. A na Kutno,w którą to ulicę?<br />
Tak pojechał stary wiarus z żołnierzem od bitki,<br />
Jakie będą tej tu jazdy, jakie będą skutki?<br />
<br />
99<br />
<br />
Powrót trzeci<br />
<br />
Czyś pan widział gdzieś włóczęgę, co nie był złodziejem?<br />
To on właśnie był sierżanta, sierżanta był cieniem.<br />
Co na schodach spał nocami, bez gorącej strawy,<br />
Bo stopione miał ostrogi, zatopione nawy.<br />
<br />
On dwukrotnie broń zakopał, tylko w jednej wojnie,<br />
Czy wystąpi jeszcze kiedyś o swą Polskę zbrojnie?<br />
Czy na czele hufca stanie, on biało-czerwony?<br />
Nie wiadomo.Teraz dąży chyłkiem w swoje strony.<br />
<br />
Jak chcesz, siadaj, skorej, skorej, podwieziemy ciebie,<br />
Wyschłeś widzę dobrze, dziadku, na germańskim chlebie.<br />
Sierżant staje na błotniku i trzyma się klamki,<br />
„sztudebaker” rusza, tłoki graja kołysanki.<br />
<br />
Tak dojechał se do Błoni w dwie godziny prawie.<br />
Podziękował i wyskoczył na ryneczku trawie.<br />
Patrzy, w koło domy stoją, skręca w swą ulice,<br />
Co tam ujrzy? Dom spalony, przy nim szubienice?<br />
<br />
100<br />
<br />
Idzie wolno , bo ból wzrasta w piersi, koło serca,<br />
A niepokój jak wiadomo, to straszliwy biorca.<br />
Chata stoi i sztachety, drzwi nawet zamknięte.<br />
Szyby całe, trochę brudne, okna też nietknięte.<br />
<br />
Tylko zimno jakieś wieje dokoła budynku.<br />
Śniegu trochę, płaty w ścianach, bo brakuje tynku.<br />
Gdy do środka wszedł, zobaczył brudy od miesięcy.<br />
Nie sprzątane.A więc żona gdzieś się jeszcze męczy.<br />
<br />
Najpierw w kuchni trza rozpalić, aby ciepło było.<br />
Może jakoś w swej chałupie, będzie tu się żyło.<br />
Dosyć losu, poniewierki, brać się za kopyta!<br />
Bo jak wróci. Czy masz grosze, ona się zapyta?<br />
<br />
A on przecież nic już nie ma i nie ma zelówki.<br />
Nie ma nawet na zakupy złamanej złotówki.<br />
Życie tylko pozostało. Głowa pełna myśli.<br />
Wszak co będzie, kiedy ruskie, znów do Polski przyszli?<br />
<br />
Pali w kuchni , czajnik grzeje, goli twarz strudzoną,<br />
Jakby dobrze było teraz pogawędzić z żona.<br />
Znowu śniegi. To rok temu do stolicy jechał.<br />
Z której szybko pełen strachu do lasu uciekał.<br />
<br />
101<br />
<br />
Tu wigilia była bez niej, bez kobiety w domu.<br />
Musiał potem jechać w Kutno. Drogę wskazać. Komu?<br />
Dom jest jednak nieruszony, to są cuda prawie.<br />
Ktoś z sąsiadów chyba z lasu, był w tajemnej zmowie.<br />
<br />
Tu chłopaków jakoś nie ma, ani śladów po nich.<br />
Dokąd poszli w mroźny ranek, dokąd w butach tanich?<br />
Śladu tutaj ni żadnego, wszystko po dawnemu,<br />
Teraz trzeba być samemu,no , znowu samemu.<br />
<br />
Wiosna piękna, wiosna wolna, słońcem się zaczyna,<br />
To już słychać po świergocie. Patrz ,kwitnie leszczyna.<br />
Z bieli śniegu białe kwiatki dają ci buziaka,<br />
Spod gęstego, wysokiego,zobacz, malin krzaka.<br />
<br />
Szewczyk bieli swoje drzewa, grabi stare liście,<br />
Pyta nieraz ktoś idący: Żona wróci? Oczywiście!<br />
No, a kiedy będzie? Jeszcze, przecież grzmią armaty.<br />
Wróci, wróci, urządzimy wspólnie sobie swaty.<br />
<br />
Puka nocą do okienka znajomy z sąsiedztwa.<br />
Mówi: trzeba iść w rozmowy, bo tak chcą naczalstwa.<br />
Stary sierżant bierze chałat, idzie za tą radą,<br />
Za zakrętem tak po cichu, zaraz w łeb mu dadzą.<br />
<br />
102<br />
<br />
Powrót żony<br />
<br />
Nad mogiłą, której nie ma, stanęła kobieta.<br />
Patrzy wkoło, szuka wzgórka, owszem są, lecz kreta.<br />
Z robót w Niemczech powróciła, szuka męża swego,<br />
Albo grobu, albo cienia męża kochanego.<br />
<br />
Ludzie mówią, że był, owszem, nawet z nim gadali.<br />
Ale przepadł.W jaki sposób? Tego już nie znali.<br />
Cicho tylko coś szeptano, że on nie ostatni,<br />
Co zaginął, toć jesteśmy w bardzo dziwnej matni.<br />
<br />
Uciszyła swoje żale, wróciła do chaty.<br />
Wszak nie ona tylko jedna ma wojenne straty.<br />
Tylko za co i dlaczego wojownika starto?<br />
Już po wojnie…Święta Pani, sznura, święta Marto!<br />
<br />
Ktoś tam puka? Ktoś przychodzi? Sąsiadka z ulicy.<br />
Niesie mięsa prawie kilo, znana w okolicy.<br />
U niej bywał chłopak taki, co tu się ukrywał,<br />
Tak naprawdę, nie wiadomo jak on się nazywał.<br />
<br />
103<br />
<br />
Gdyby kiedyś się pojawił , wspomnieć o mnie proszę,<br />
Bo tak prawdę mówiąc cicho, dziecko jego noszę.<br />
W dzień pożogi, w dzień ciemności, urwał chleba kęsa,<br />
Teraz biedak gdzieś tam krąży, chyba się wałęsa.<br />
<br />
Nalot wielki robi „władza” na członków oporu.<br />
Ludzi teraz więcej ginie jak w czasie pomoru.<br />
Znów zaginął ten aptekarz, co przy moście siedział,<br />
Co na głowie z włosów robił tak szeroki przedział.<br />
<br />
Życie tobie jestem winna, chciałam się powiesić.<br />
Powróz , zobacz , trzymam w ręce, czy tera mam go zjeść?<br />
Powróciłam tu z niewoli, chata stoi pusta,<br />
Z kim rozmawiać i do kogo mam otworzyć usta.<br />
<br />
Czterech tutaj z mężem spało, przez cztery miesiące,<br />
A były to zimne czasy, a nie dni gorące.<br />
Niemiec jeszcze stał w ratuszu, lecz wojska nie było.<br />
To chodzili po wykopkach, w kominie się bździło.<br />
<br />
Jakoś sobie tam radzili, żywot marny wiedli,<br />
Kiedy Rusek wszedł do miasta, oni się rozbiegli.<br />
I od tego czasu pusto, byłam tu dwa razy,<br />
Już nie widzę nawet nocką tego chłopca twarzy.<br />
<br />
104<br />
<br />
Twego męża to widziałam w wieczór jak zaginął,<br />
Drzewka piłką opatrywał, sekatorem ścinał.<br />
Blisko płotu, więc podeszłam, pytam o chłopaka.<br />
Jest ścigany, odpowiedział, Milcz , bo będzie draka !<br />
<br />
Władza nowa, ta ludowa, nie cierpi Polaków.<br />
Lepiej schować się do lasu albo w kępie krzaków.<br />
Tak powiedział. Co ja teraz , sama , z dzieckiem zrobię?<br />
Wojna prawie ukończona, ja sama przy żłobie.<br />
<br />
Do roboty więc , sąsiadko! Brać się za sprzątanie.<br />
Płakać tutaj nie ma sensu, to z głową igranie.<br />
Coś upadnie nam na głowe i pójdziem do Tworek.<br />
Bierz swe ciuchy, pakuj ,co masz, na plecy swój worek.<br />
<br />
Przychodż tutaj, szewca nie ma, miejsca nie brakuje.,<br />
Zaraz ogień w kuchni palę, wody zagotuję.<br />
Co tak dumasz? Idź do domu, rozgryź całą sprawę,<br />
Chcesz to przychodź, ja zaczynam już gotować strawę.<br />
<br />
Witam,dziękuję za życie,do roboty chyżo.<br />
Zaległości wieloletnie,trzeba zrobić dużo.<br />
Wymalować ściany domu i dachy naprawić,<br />
Już nie będą samoloty kulami dziurawić.<br />
<br />
105<br />
<br />
Dwie kobiety zamieszkały, bez chłopa, bez męża,<br />
Jedną trapi ciągle nocką ta niechciana ciąża.<br />
Jakoś to się stało, kiedy, sama dobrze nie wie.<br />
Nie ma żalu do chłopaka, nie myśli o gniewie.<br />
<br />
Tylko w życie iść samemu jakoś nie wypada,<br />
Życie głupie, to nieznośne zawsze figle płata.<br />
Tak na lato chyba termin rozwiązania będzie.<br />
Wówczas ciepło i zieleni wokół pełno wszędzie.<br />
<br />
W żniwa będę snopy stawiać, robota się znajdzie,<br />
Teraz wiosna , gałki widać na wisienkach w sadzie.<br />
Ruski Odrę przekroczyli i dobili gada,<br />
Z zakończenia strasznej wojny jestem bardzo rada.<br />
<br />
Muszę pryskać gdzieś daleko,żegnaj ukochana,<br />
Tu muzyka jest sowiecka,nie polska jest grana.<br />
Tak to żegnał on się ze mną, gdy uciekał w strachu,<br />
Z wiatrem chyba, jak ten kogut sterczący na dachu.<br />
<br />
Ktoś u furtki stoi sobie, wygląda normalnie,<br />
Ten kapelusz ma na czole skręcony figlarnie.<br />
Tom ciekawa,kto to taki i czego tu szuka?<br />
Stoi, patrzy w lewo, w prawo, a do drzwi nie puka.<br />
<br />
106<br />
<br />
Wyjdź no pani, właścicielka domu przecież jesteś.<br />
Co tu obcy, nieznajomy, chyba to nie obwieś?<br />
Idę, spytam , czego szuka, ciągle się ogląda.<br />
Słucham pana? Widzę w okno moje pan spogląda?<br />
<br />
Szukam ja pani Jankiewicz, mówią, że tu mieszka,<br />
Mam list do niej, ale na drzwiach, jest inna wywieszka..<br />
Ona teraz u mnie bywa i tutaj nocuje,<br />
Niech pan wejdzie na herbatę, wody zagotuję.<br />
<br />
O mój Boże! To list do mnie, to chyba od niego.<br />
Pisze, abym szybko wyjechała do miasta nowego.<br />
„ czekam w domu murowanym, a w mieście Czanowo,<br />
Szybko bywaj, nie potrzebne tu jest zbędne słowo.”<br />
<br />
Jadę pani, jadę jutro z tłumokiem na plecach.<br />
Może kiedyś, coś pomyślę o moich tu rzeczach.<br />
Znam nazwisko i imiona mego dziś chłopaka.<br />
Jam radosna,wiwat życie!Ja mu dam dzieciaka!<br />
<br />
107<br />
<br />
Ziarnko i kiełek<br />
<br />
Tu swobody są mieszkalne, ludzi trochę mało,<br />
I nie wszystko jak narazie będzie dobrze grało.<br />
Brak tu sklepów, brak jest szkoły ,brak jest także pracy,<br />
Ale swoje jest i basta, a to coś już znaczy.<br />
<br />
Ja przypuszczam, ma kochana, chyba się nie mylę,<br />
W samotności tutaj mieszkać będziemy przez chwilę.<br />
Wciąż przybywa osadników ze świata całego,<br />
Tu nie wsadzisz za rok palca, palca ni jednego.<br />
<br />
Ja pracuję tu nad wodą jako strażnik rzeki,<br />
By na Poznań szabru od nas nie były przecieki.<br />
Co to znaczy sklepów nie ma ,brakuje pieniędzy?<br />
Za pół roku my na pewno wyskoczymy z nędzy.<br />
<br />
Też tak myślę ,nie od razu Kraków zbudowano,<br />
Ziemię tutaj na Zachodzie za darmo nam dano.<br />
Nie narzekam więc na losy, remontujmy chatę,<br />
Może dzieci nasze kiedyś będą tu bogate.<br />
<br />
108<br />
<br />
Bijmy w kotły tu, kto żyw<br />
Zakończony wojny zryw.<br />
Chociaż nie ma czym popijać<br />
Możem chustką powywijać.<br />
<br />
Raduj serce , raduj ciało<br />
Końca wojny nam się chciało.<br />
Nowe życie tu nastąpi<br />
Nowe szczęścia nie poskąpi.<br />
<br />
Przepadł Hitler, jego mrzonki<br />
Teraz idą nowe dzionki.<br />
Trochę ciężkie do spełnienia<br />
Ale takie są marzenia.<br />
<br />
Słychać strzały ,,są wiwaty<br />
I upadły lagrów kraty.<br />
Kto szczęśliwy i wesoły<br />
Niech taneczne tworzy koły.<br />
<br />
Dom swój nowy wysprzątali, czyścili jak trzeba.<br />
W dachu były takie dziury,widać było niebo.<br />
Na nim gwiazdy tak błyszczące i takie bez liku,<br />
Nowa słoma w nowym łożu i nowym sienniku.<br />
<br />
109<br />
<br />
Oj,Chmielu, oj niebożę,<br />
Niech ci pan Bóg dopomoże<br />
Chmielu niebożę,<br />
Oj,Chmielu niebożę!<br />
<br />
A wieczorem ,ci co żyli na tej nowej ziemi,<br />
Na występy do teatru, gdzie ta lipa szumi.<br />
Tam piosenka i skecz krótki ,i tam deklamacje,<br />
A dla chętnych na estradzie burzliwe owacje.<br />
<br />
Każdy swoje coś przedstawia, co go nauczyli.<br />
Ci belfrowie, mówiąc prawdę już dawno nie żyli.<br />
Wojna kosą śmierci ścieła połowę narodu,<br />
A w dodatku też ukradła tę ziemię od Wschodu.<br />
<br />
Ci , co teraz tutej żyli na obszarach wielu,<br />
Pośpiewali se serdecznie- Oj chmielu, oj Chmielu.<br />
Każdy pragnął tej zabawy niby wody w stawie.<br />
Bo tu każdy przybył wiosną, jak wiosną żurawie.<br />
<br />
Tak jak wojak na wojence swojej krwi nie szczędzi,<br />
Tak tu wszystkim do zabawy nie brakuje chęci.<br />
„ Do roboty, ująć młoty, kuć Ojczyzny gmach,<br />
Wszak spełnione to , co śnione w ukochanych snach.<br />
<br />
110<br />
<br />
A wieczorem, gdy Kępiński włączył swoje światło,<br />
Kupki stały na Lipowej, humoru nie brakło.<br />
Bo to pierwsze są zabawy, od wielu tak laty,<br />
Garstka tutaj to sieroty, poginęły braty.<br />
<br />
Na tej scenie to Łabędzki na dobranoc śpiewa,<br />
Z jego spodni i ubioru sala się zaśmiewa.<br />
Spodnie jego tak wysokie jak u Tatarzyna,<br />
W ręku prawym on niezdarnie tamburynek trzyma.<br />
<br />
„ Dobranoc , do jutra żegnamy,<br />
A jutro spotkamy się,<br />
W programie humorek wam damy<br />
Niech całe Czanowo to wie.”<br />
<br />
Nocka idzie, czas do domu, ta nocka chłodnawa,<br />
Księżyc świeci, jest dziś w pełni, płynie chmurek nawa.<br />
Idąc w różne strony , ludzie urządzają śpiewy,<br />
Słowa jakieś, ”marynarzu”,,słowa „białe mewy”.<br />
<br />
Jest to pierwsza tu wigilia, na tej nowej ziemi,<br />
Nie ma z czego zrobić placka, a szybko się ciemni.<br />
Ktoś tam puka w chaty progi, a wali niezdarnie,<br />
To Mikołaj wchodzi w izbę, dzieci stają karnie.<br />
<br />
111<br />
<br />
Jestem świętym Mikołajem,<br />
Rządziłem ci kiedyś rajem.<br />
Teraz jestem do niczego,<br />
Nie mam zaprzęgu swojego.<br />
<br />
Dwóch żulików mnie napadło,<br />
Sanie i konie ukradło.<br />
Więc zamarznij, rzęsy roso<br />
Jutro będę chodził boso.<br />
<br />
W każdym domu ,nawet biednym stoi talerz pusty,<br />
To wprowadził ponoć w Polsce Bolko Krzywousty.<br />
Więc Mikołaj już zasiada, ryby nie brakuje,<br />
Taką rybą z Odry rzeki, każdy się częstuje.<br />
<br />
Nie! Nie zejdą się tu góry, nie stworzą równiny,<br />
Ich czerwony, nie, nie będzie, nie będzie tu siny.<br />
Ten tam kolor , co ubarwi tkaniny swą barwą,<br />
Nie zgodzi się nigdy pewnie, byś ty inną farbą,<br />
<br />
Tak przebarwił swoje znaki, na dziwne swe cele,<br />
Że gdy patrzysz na nie z bliska, to widzisz niewiele.<br />
Jednak w głębi twych kolorów sensy dostrzegają,<br />
No i za to oni ciebie, wiecznie tu ścigają.<br />
<br />
112<br />
<br />
To ściganie takie ciche i takie nieznaczne,<br />
Że nie widzi groźnych ruchów nawet oko baczne.<br />
I dopiero gdy zawołasz rano- na śniadanie!<br />
Dziwisz mocno swą naturę, co dzisiaj nie wstanie?<br />
<br />
Wołasz głośniej, w pokój idziesz, a tu puste łoże!<br />
On nie wrócił dziś na nockę. O, ty dobry Boże!<br />
Czekasz tydzień, lata całe, dziecko już dorasta.<br />
Groby ciche, nieznajome,,krzewem już zarasta.<br />
<br />
Jeśli znajdziesz , mój wędrowcze, w drodze sprawiedliwość,<br />
To przyprowadź ją na groby, w grobach leży ich kość.<br />
Taka zwykła, taka czarna, trochę połamana,<br />
Widać w jaki sposób ciężki śmierć była zadana.<br />
<br />
Niech ta twoja sprawiedliwość, niby cna Temida,<br />
Swe wyroki na czerwonych, sprawiedliwe wyda.<br />
Co zgnoili bohaterów,,resztę oczernili,<br />
Sami będąc wstrętoroby , jeno wódę pili.<br />
<br />
Znów niewiasta małe dziecię w ręku kołysała,<br />
I jak zwykle na dobranoc cichutko śpiewała.<br />
A śpiewając spoglądała w cień pustego miasta.<br />
Czy dla niego coś się znajdzie, bo szybko dorasta?<br />
<br />
113<br />
<br />
„Śpij ,syneczku, śpij kochanie,<br />
Jutro poranek znów wstanie,<br />
A dobry pan Bóg w niebie<br />
Da mi wychować ciebie,<br />
Aj luli,aj la.<br />
<br />
Takie to jest takie małe, to śliczne dzieciątko,<br />
Teraz starcza jemu becik jako zawiniątko.<br />
Wszystko będzie, wszystko kupię, jeno zapracuję,<br />
Los szczęśliwy jako matka ja tobie zgotuję.<br />
<br />
Nie masz ojca już za młodu, zagryzły go hieny,<br />
Co wyżarły się na chlebie , a nie znały ceny.<br />
Na ten chlebek wojowały lata leśne woje,<br />
A tu hiena obca przyszła; wszystko to jest moje!<br />
<br />
Krzyczy głośno, cios rozdaje,,opornych uśmierca,<br />
Tak to robi Judasz własny, albo inowierca.<br />
Milczeć trzeba, cicho śpiewać tobie kołysanki,<br />
Bo gdy padnę, to ty pójdziesz do kacapa mamki.<br />
<br />
Śpij więc cicho, tak jak w lesie partyzanty czujne,<br />
A ja zamki wnet powstawiam, zasuwki podwójne.<br />
Śpij chłopczyku, jesteś mały,widzę, że rozumiesz,<br />
Płaczesz nieraz, oczkiem mrugasz ,bo mówić nie umiesz.<br />
<br />
114<br />
<br />
Gdy dorośniesz niby dębczak na granicy duktów,<br />
Staniesz prosto, pójdziesz prosto do tablicy rzutków.<br />
I wystrzelisz cyfrę dużą, zażądasz zapłaty,<br />
Za te lata, za te długie, co żyłeś bez taty.<br />
<br />
Gdy nie zdążysz tego zrobić, poucz swego syna,<br />
Niech proporzec swego kraju, w garści mocno trzyma.<br />
Niech dokona , co nie mogły zrobić pokolenia.<br />
Kraj ojczysty w światły dworzec, niechaj szybko zmienia.<br />
<br />
„Śpij syneczku, śpij kochanie<br />
Jutro słoneczko też wstanie.”.<br />
<br />
Teraz derką cię przykryje, byś nie poczuł chłodu,<br />
Ty, mój chłopcze ukochany, z wojskowego rodu.<br />
Taki nosek masz malutki niby perła z muszli,<br />
A oczęta, gdy otworzysz rozmiar mają buszli.<br />
<br />
Ja roboty mam tu trochę, muszę poprasować,<br />
Przeprać tetrę i wysuszyć,,dziurki pocerować.<br />
Robiąc wszystko , zawsze zerkam ku twemu posłaniu,<br />
I z tęsknotą nieraz myślę o swoim kochaniu.<br />
<br />
Z takim chłopcem , co to z lasu przybył do mieściny,<br />
I zachodził w dom sąsiedzki do swojej dziewczyny.<br />
Jam nią była, ja szczęśliwa, ja podlotek taki,<br />
On pod rękę ze mną chodził, miał stare chodaki.<br />
<br />
115<br />
<br />
Choć niedługo ze mną tu był, ślad zostawił trwały,<br />
Ty nim jesteś! Ty chłopaczek, ty skarb taki mały!<br />
Wiedz ,wychowam ciebie dobrze, na syna Ojczyzny,<br />
Byś przypadkiem nie zostawił na jej ciele blizny.<br />
<br />
Kwiat kąkola ubił ojca i gorycz zostawił,<br />
Nie opowiem teraz tego, bobyś łez nie strawił.<br />
Jak wyrośniesz na junaczka , to opowiem prawdę,<br />
Może zrównasz tę wysoką, nieprzyjazną hałdę.<br />
<br />
To już luty po wyborach, zima taka słaba,<br />
A kobieta swego synka do łóżeczka składa.<br />
Już raczkował, teraz chodzi i krzeseł się trzyma,<br />
W zębach smoczek swój gumowy nieustannie ima.<br />
<br />
Słuchaj , Ziomku, list dostałam od starej znajomej,<br />
Kobieciny mi przychylnej, teraz trochę chromej.<br />
Na jajeczko to świąteczne,wiosną tu przyjedzie,<br />
I pomoże twojej mamie, w tej chwilowej biedzie.<br />
<br />
Za kucharkę ci ja poszłam tu ,do budowlanki,<br />
Nie mam ciebie jak zostawić, śpiewać kołysanki.<br />
Więc ją przyjmij i uściskaj, malutki chłopaczku,<br />
Za to ona do pieczywa przywiezie ci maczku.<br />
<br />
116<br />
<br />
Wiosno, jakaś ty łaskawa,wiatry twoje ciepłe,<br />
A ja sama już od dawna, biedę sobie klepie.<br />
Wielkanocne święta idą, jajka nie kropione.<br />
Ksiądz z okolic gdzieś zaginął, zmienił ponoć stronę.<br />
<br />
Gdzieś wyjechał, jak wyjechał? To jest tajemica.<br />
Ale pusta jest wokoło cała okolica.<br />
Znów wymarłe chaty stoją, wiatr w kościołach hula,<br />
Pierzyn resztki, gazet skrawki po ulicach kula.<br />
<br />
Tutaj jęki wiatru słychać w szczelinach , otworach,<br />
Czyżby ludność , co tu była zginęła w komorach?<br />
Znów przybyło milicjantów, kopią dziwne rowy,<br />
Tak nakazał ludom polskim władca rabinowy.<br />
<br />
Dziś okopy znowu kopie, dwa lata po wojnie!<br />
A tu przecież ,w tym Czanowie, dziwnie jest spokojnie.<br />
Nie ma zabaw, muzykantów, nie ma też tu ludzi,<br />
Zabronione są igrzyska, czort poświstem budzi.<br />
<br />
Gdzie gromady rozbawione z Lipowej ulicy?<br />
Gdzie są chłopcy, co mieszkali w tej tam kamienicy?<br />
Czyżby wiatry dziwne wiały, ciche, lecz jękliwe?<br />
Co jęk dadzą, gdy umiera jakieś ciało żywe.<br />
<br />
117<br />
<br />
My nie chcemy, krzyczą domy, otworów bez szyby!<br />
Wiatr tu niesie deszczu krople, wilgoć tworzy grzyby.<br />
Tak tu ciepło w środku było, na ścianach tapety,<br />
Teraz wilgoć je odkleja i skręca w rolety.<br />
<br />
Nie tak dawno w tych komnatach ludzie tu mieszkali,<br />
O podłogi i tapety, i o szyby dbali.<br />
Gdzie to wszyscy się wynieśli? Co ich pogoniło?<br />
Chmary całe się kręciły, mnogo tu ich było<br />
<br />
Tutaj jedna kobiecina z syneczkiem swym mieszka,<br />
Na drzwiach głównych do budynku jest krótka wywieszka.<br />
To Jankiewicz.I nic więcej, bo więcej nie trzeba,<br />
Jest samotna, bo konkubin poszedł już do nieba.<br />
<br />
Świętym chyba był człowiekiem lub duchem z oparów,<br />
Bo zaginął tak bez śladów, jak pod wodą parów.<br />
Woda lekko marszczy skórę ,ukrywa ciemnice,<br />
Na dnie, której leży osad, kryjąc tajemnice.<br />
<br />
Nie cmentarze kryją zwłoki, ale ogródeczki,<br />
Tak chowali swe ofiary panowie z bezpieczki.<br />
Oni byli trójcą prawa, jednoosobowo,<br />
Zabijali delikwenta. Za co? Za złe słowo.<br />
<br />
118<br />
<br />
Mieszka se pani Jankiewicz, do pracy też chodzi,<br />
Długie w domu są godziny, gdy dzieciak sie głodzi.<br />
Więc majstruje chłopaczysko z kartofla pieseczka,<br />
Na patykach od zapałek, z kartofla miseczka.<br />
<br />
Nieraz zbrudzi swe rajtuzki ,nie płacze, nie krzyczy.<br />
I tak w pomoc nie przybędzie tu sąsiad z ulicy.<br />
Cisza taka tu panuje, gdy wiatry nie wieją,<br />
Słychać jeno czarownice , co mak skrycie sieją.<br />
<br />
By nie przyszła tutaj taka ,nie należy płakać.<br />
Lecz w łóżeczku z poręczami nieustannie skakać.<br />
Lub budować dziwne stworki z kartofla starego,<br />
To jest przecież to zajęcie dla chłopca małego.<br />
<br />
Nie jest tobie zbyt wygodnie , maluchu, maluchu.<br />
Czekać musisz całe dzionki lub leżeć w bezruchu.<br />
Wypłakałeś swoje łezki już dawno, już dawno.<br />
Od tych łezek w izbie było aż parno, aż parno.<br />
<br />
Teraz słyszysz w drzwi pukanie, ktoś woła i woła.<br />
Ty se siedzisz, ino patrzysz dokoła, dokoła.<br />
Nie rozumiesz ty łoskotu, pukać każdy może,<br />
Ciebie bawi zapach dziwny. I brudniutkie łoże.<br />
<br />
119<br />
<br />
Co tam tobie w drzwi pukanie, wiater nieraz puka,<br />
W chacie szpary albo dziury do gwizdania szuka.<br />
Okiennicą wali w ścianę, aż chałupa dryga,<br />
W oknie nieraz część słoneczka do ciebie zamruga.<br />
<br />
I rozjaśni izby mroki, przepędzi złe cienie,<br />
Ujrzysz wówczas swojej matki powojenne mienie.<br />
Wszystkie szafki i stoliki ojciec tu pościągał,<br />
Tobie, chłopcze i dla ciebie, on w przyszłość spoglądał.<br />
<br />
Wierzył w szczęście, wierzył w nowe, nie żałował trudu,<br />
Lecz nie zdążył, padł po drodze, nie chciał twego brudu.<br />
Umazałeś cały siebie, śmiejesz się z pukania,<br />
Wszak umazać tobie siebie, matka nie zabrania.<br />
<br />
Bo jej nie ma, zaraz będzie, bo pracować musi,<br />
Chociaż nieraz lęk o ciebie ją gwałtownie dusi.<br />
Drzwi otwarte, a w nich staje mama ukochana,<br />
A tuż za nią starsza pani, dostatnio ubrana.<br />
<br />
120<br />
<br />
Przyjazd szewczykowej<br />
<br />
Wnuk mój został na posesji, chodzi do liceum.<br />
Mądry chłopak i zaradny, jak Lelum Polelum.<br />
Ma meldunki, niech pilnuje swojej dziadowizny,<br />
Moja dusza nie poskąpi wnukom darowizny.<br />
<br />
Tak więc mogłam tu przyjechać, obejrzeć dziecinę,<br />
Wszak za jego narodzenie mój dom ma też winę.<br />
Tam poznali się rodzice, tam zaprzyjaźnili,<br />
Tam też dom był świadkiem chwili, krótkiej szczęścia chwili.<br />
<br />
Weź ,zakrzątnij się przy garach, ja chłopca umyję,<br />
Bo ubrudził się nieborak, aż po samą szyję.<br />
Sam tu siedzisz. Chodź do mycia , miły basałyku,<br />
Byś nie nabrał z tego faktu do brudu nawyku.<br />
<br />
Już wanienka pełna wody, najpierw ciebie spławię,<br />
Będziesz pływał na ręczniku, jakoby na nawie,<br />
Potem gatki się przepierze i chustki tetrowe,<br />
Będą jutro bielusieńkie, i będą jak nowe.<br />
<br />
121<br />
<br />
Nabiedziłeś się, Ziomeczku, ty mała perełko,<br />
Sam w mieszkaniu, to jakoby odbywać piekiełko.<br />
A tyś na to nie zasłużył , ty synu powstańca,<br />
Jak dorośniesz, no to będziesz do tańca,różańca.<br />
<br />
Byłaś, Jadziu, w głosowaniu ? Jak uważasz wynik?<br />
Byłam, lecz w prawdziwość danych nie wierzy tu nikt.<br />
Ludzie śmieją się z wyniku, zgrzytają zębami,<br />
Ale teraz cicho siedzą.Jak walczyć z partiami.<br />
<br />
Ruskie wojska tutaj stoją, mrowie tego wszędzie.<br />
Naszych wcale tu nie widać, co będzie to będzie.<br />
Ja pracuję na stołówce i mam chleba kromkę,<br />
Tam zarabiam na chleb czarny i na mego Ziomka.<br />
<br />
Ja tu długo nie zostanę, chyba do jesieni,<br />
W razie czego wezmę chłopca, tobie coś się zmieni.<br />
A na przyszłą wiosnę znowu go tobie przywiozę,<br />
Znów posiedzę ja przy tobie. Krzywisz się, jak widzę?<br />
<br />
No, bo widzi pani, jakoś trochę nie wypada,<br />
Tak korzystać z dobrodziejstwa, czy to nie jest złuda?<br />
Trochę ciężko mi tu samej, lękam się o chłopca,<br />
Gdy opuści kiedyś kojec ?! Tyś dla niego obca!<br />
<br />
122<br />
<br />
Opowiadanie szewczykowej<br />
<br />
To jest prawda, jestem obca. Ale mego męża<br />
Zadowoli mój postępek. Łączą wszak nas więzy<br />
Wojowników ,co przepadli, lecz razem walczyli,<br />
Tak by każdy z nich postąpił, gdyby tutaj byli.<br />
<br />
Kiedy przybył już po bitwie nad Bzurą, tą rzeką,<br />
To poprosił bym do szklanki nalała mu mleko.<br />
Gdym czyściła mu ubranie, jam rzewnie płakała,<br />
On uścisnął mnie serdecznie, ot i cała sprawa.<br />
<br />
Nie mocz oczu , purchaweczko, nie widziałaś grozy!<br />
Podmuch skręcił nasze pułki niby liść mimozy.<br />
Krzyk serdeczny rozdarł piersi, piersi ocalałych,<br />
Widząc jelit ciepłych resztki w gałąź zamienionych.<br />
<br />
Gdyśmy poszli potem naprzód i gnali Prusaka,<br />
To nadeszła telegrama,psia mać oto taka:<br />
A,a …..” wstrzymać pochód, cofnąć się za Bzurę.”<br />
Za zwycięski pochód naprzód otrzymalim burę.<br />
<br />
123<br />
<br />
Też nie mogę chwały ująć swemu chłopakowi.<br />
Życie w lesie sobie sterał, służąc padołowi.<br />
Wciąż o Polsce nocą mówił tuląc moje ciało,<br />
W lesie ciągle złe straszyło, partyzantów gnało.<br />
<br />
Nic nie bali się od czoła, żadnego napadu,<br />
Lecz niepewni byli zawsze podejścia od zadu.<br />
Czuli zawsze, że ktoś idzie ich tropem i węszy,<br />
Co ma oczy bardzo czujne i szaraka uszy.<br />
<br />
Ano tak się rozgadalim, pora jest nam w drogę,<br />
Ze święconym tym barankiem, z jajami, co drogie.<br />
Tak to wszystko podrożało ,że się w głowie mąci,<br />
Koszyk z przodu będę niosła , jeszcze ktoś potrąci.<br />
<br />
Tu kościoła nie otwarto, trzeba nam do Dębu,<br />
By ustawić swe świąteczne u pańskiego grobu.<br />
Tam też poszli, ale wrota kościoła zamknięte.<br />
Puste schody, cisza w koło, znać miejsce przeklęte.<br />
<br />
Z boku stała ino jakaś skulona babina,<br />
Która widząc dwie kobiety, gadać już zaczyna.<br />
Jam z Czanowa tutaj przyszła, mówią, księdza nie ma,<br />
Że wyjechał albo uciekł, przepadł od cierpienia.<br />
<br />
124<br />
<br />
Krzyki w nocy było słychać, wnet wszystko ucichło,<br />
Nikt nic nie wie, a pospólstwo, niby już ogłuchło.<br />
Tak nam wracać do Czanowa chyba nie przystoi.<br />
Pójdziem w rzekę i poświęcim sami , drodzy moi.<br />
<br />
Więc udali się po drodze, tam gdzie młyńskie wody.<br />
Ta popiła z ręki trochę, chyba dla ochłody.<br />
A następnie pokropiła trzy koszyczki jadła,<br />
Potem dziwnie umęczona na kolana padła.<br />
<br />
Tobie ,pani częstochowska, dziękuję za życie,<br />
Że nie muszę tego robić nocami i skrycie.<br />
Ocaliłaś mnie od mrozów i konarów tajgi,<br />
Gdzie zawlekli mnie z rodziną uprzykrzone wrogi.<br />
<br />
Zadziwiona szewczykowa spoziera na Jadzię,<br />
Rękę swoją tej kobiecie na ramieniu kładzie,<br />
Skąd więc pani przyjechała, tutaj do Czanowa?<br />
A z Syberii, droga pani. Niech ich Bóg zachowa,<br />
<br />
Co zostali pośród śniegów, tych , co nie wrócili.<br />
Bo niektórzy z mojej wioski, sąsiady to byli.<br />
Zimą oto powróciłam, ja i moja córka,<br />
Ta została dzisiaj w domu, pilnuje podwórka.<br />
<br />
125<br />
<br />
Jak wy także dwie z Czanowa , to wracamy razem,<br />
By nie dostać gdzieś po drodze od sołdata nożem.<br />
Lecz, gdy moje towarzystwo coś wam nie pasuje,<br />
Pójdę sama ,ja przed chatą kapliczkę buduję.<br />
<br />
Tam spotykać się będziemy śpiewając majowe,<br />
By powitać wieczorami, to co nie jest nowe.<br />
Tak to idąc ku swym domom, trójka rozmawiała,<br />
Nie wiedzieli jeszcze wówczas, to dola ich pchała.<br />
<br />
Jadzia pyta z ciekawości, gdzie też pani mieszka?<br />
Czy ma pani jakieś meble, nie brakuje łóżka?<br />
Mieszkam w domu za fryzjerem ,Mietkiem, takim grzecznym,<br />
Jest chłopakiem on uczynnym, z wąsem takim mlecznym.<br />
<br />
On to wskazał , gdzie mam szukać szafy albo łóżka,<br />
Gdzie też pierza w chatach dużo, z nich moja poduszka.<br />
Takiej chaty świat nie widział, wskazał ją Kępiński,<br />
Ładnych domów nie brakuje, wszędzie jeno pustki.<br />
<br />
Zbieram papier, zbieram szmaty i jakoś się żyje,<br />
Lecz na razie już wiadomo, z tego nie utyję.<br />
To chodź , pani ,za murarza, kobiet tam brakuje,<br />
Za murarza chętnie pójdę, chęć do pracy czuję.<br />
<br />
126<br />
<br />
Córka domu przypilnuje, to jeszcze dziewczyna,<br />
Jednak czystość i porządek ona w domu trzyma.<br />
Nie mam tutaj tak jak wszyscy, żadnych znajomości,<br />
Nie zawieram , bo się boję z rąk ludzkich podłości.<br />
<br />
Ja zapraszam panią jutro na obiad świąteczny,<br />
Opowiemy sobie więcej,wspomnimy czas wsteczny.<br />
Przyprowadzi pani córkę,posiedzimy trochę,<br />
Jasiczaka mam ja mąkę, upiekę więc blachę.<br />
<br />
Przyjść to przyjdę, jeno nie wiem , czy to tak wypada,<br />
U nas ,w Lidzie, to znajomy wizytę swą składa.<br />
My tu wszyscy z całej Polski. Więc czy pani przyjdzie?<br />
Tak, dziękuję, Boże zapłać, my siedzim o głodzie.<br />
<br />
127<br />
<br />
Przyjście pani Aldony<br />
<br />
Przy świątecznym tedy stole trzy baby zasiadły.<br />
Poświęcone najpierw dary z nabożeństwem zjadły.<br />
Później stara szewczykowa za druty chwyciła,<br />
Dla chłopczyka pani Jadzi sweterek robiła.<br />
<br />
Ciasto białe, to tortowe na półmisku leży,<br />
Każda bierze i spożywa, w sufit wzrokiem mierzy.<br />
A następnie ta Aldona zakwiliła cicho,<br />
Płacząc , mówi jak to było, gdy napadło licho.<br />
<br />
Wojsko nasze poszło z Niemcem w uchwyty Nelsona,<br />
Aż tu nagle w piątek chyba pękła wschodnia strona.<br />
Kilku naszych więc wojaków broniło dostępu,<br />
Lecz zginęli, bo nikt nie mógł zatrzymać zamętu.<br />
<br />
Hordy liczne w miasto weszły, krzyczą: my z pomocą!<br />
Jednak jeńców tych, co wzięli, to kolbami grzmoc<br />
Narodowe też mniejszości tam do władzy doszły.<br />
Rządzą nami, jedzą, piją, wybierają posły.<br />
<br />
128<br />
<br />
Plują na nas, śmiech szyderczy w zębiskach im skrzeczy,<br />
Coś tam mówią, coś tam mruczą, lecz nieraz od rzeczy.<br />
Że to niby nas wygonią do tajgi, na Sybir.<br />
Patrzę na nich, czy to sąsiad czy zmieniony to zbir.<br />
<br />
Coś strasznego ich zmieniło w wilki albo Szelę.<br />
Słychać rabin już w tartaku ludzi piłą miele.<br />
Nim przywykli do straszności , nocą przyszli po nas,<br />
Zabirajta coś na plecy, bryka czeka na was.<br />
<br />
W pół godziny my na bryczkę się załadowali,<br />
Na tę bryczkę, z której kiedyś my wilki strzelali.<br />
Co na wiosnę pod zagrodę schodziły się szczekać,<br />
Lecz gdy bryczkę tę ujrzały, zaczęły uciekać.<br />
<br />
Bo na bryczce cztery fuzje śrutem tęgo pluły,<br />
Ja sypałam w łuski prochy, ściskałam pakuły.<br />
Śrut ołowiu dodawałam, a chłopy strzelali,<br />
I tak nieraz za waderą pół dnia często gnali.<br />
<br />
Cztery konie szczerząc zęby w zieleń się nurzały,<br />
Naprzód stepem, tropem wilka jak szalone gnały.<br />
Teraz bryczkę jeden konik, a kiwa się dziwnie,<br />
Chudy taki, brudny z gnoju, trzymany o słomie.<br />
<br />
129<br />
<br />
Rozpoznałam tego konia pomimo ciemności,<br />
To był wałach wyścigowy ,szczyt marzeń ludności.<br />
Miasto Lida , on w wyścigach na stadionach świata<br />
Honorował, brał przeszkody, był podobny kwiatu.<br />
<br />
Teraz gnaty mu sterczały i zwisały gnojki,<br />
Wokół oczu nawet nocą much siedziały rojki.<br />
A na dworcu kolejowym wojsko i bagnety,<br />
Wokół torów kolejowych publiczne szalety.<br />
<br />
Gdy świt mroźny już rozjaśnił czeluście wagonu,<br />
Pomyślałam, że nam blisko do godziny zgonu.<br />
Ktoś zawołał: hej ,Gałecka, chodź tutaj z rodziną,<br />
Patrzę w mroki, to znajoma z zapłakaną miną.<br />
<br />
Siną twarzą i grymasem wita mnie sąsiadka,<br />
Do zabawy, do nauki i do figlów chwatka.<br />
Teraz siedzi z dwojgiem dzieci, wskazuje posłanie,<br />
A ja padam umęczona z dzieciakami na nie.<br />
<br />
W dwa tygodnie ją wywlekli, rzucili przy torze.<br />
A ja piątkę dzieci miałam, aż piątkę, mój Boże!<br />
Chorą z domu ją zabrali, wywlekli z posłania,<br />
Patrzą na nią, szydzą cicho, gdy ona się słania.<br />
<br />
130<br />
<br />
Tam wnet mrozy tę chorobę wyciągną już z ciebie,<br />
Że nim ujrzysz wiosny wiatry, to będziesz już w niebie.<br />
Tak mruczeli między sobą posłańcy czerwonych,<br />
Goniąc chorą ciemną nocą do wagonów onych.<br />
<br />
Gdy ruszylim, to żegnały nas przekleństw okrzyki,<br />
Groźby pięścią ,rąk skurczenie, oszalałych krzyki.<br />
Tak cieszyli się z wywózki mniejszości rabina,<br />
Każdy za to coś naszego za rogi już trzyma.<br />
<br />
Ten króweczkę, ten konika, ten pokoik schludny,<br />
Tak to żegnał nas kraj własny, kraj trochę obłudny.<br />
Żyli z nami, pracowali, mieli nawet dzieci,<br />
Teraz cieszą się z wywózki, nie każdy, co trzeci.<br />
<br />
Wiecie chyba, panie, dobrze jak choroba mija,<br />
Lecz , czy wiecie, jak umiera ktoś bez bicia kija?<br />
Coraz rzadziej słowa gada, oczu nie otwiera,<br />
Tylko sapie, jeśli patrzy to w nicość spoziera.<br />
<br />
A ja patrzę na swe dziecko, lekarstw nie podaję,<br />
Ciepły wrzątek, skórę chleba, takie tam zwyczaje.<br />
Inny to świat, świat wagonu, mrozu i pustkowia,<br />
Pierwsze dziecko mi wywlekli, zatrzasnęli odrzwia.<br />
<br />
131<br />
<br />
Znów ruszylim, ja zastygłam, poświst parowozu,<br />
Tam chłopaczek, tam mój leży,leży pośród mrozu.<br />
Będzie leżał, czekał na mnie, aż ja będę duchem,<br />
Znów ogrzeję ciało dziecka, z piersi matki chuchem.<br />
<br />
Bo gdy staniesz pośród mrozów chociażby na chwilę,<br />
Myślisz wtedy ,że wciąż idziesz, że przeszedłeś mile.<br />
A ty stoisz, sopel lodu, mózg chwilę pracuje,<br />
Czuje ciepło, martwą ciszę, lecz krew nie pulsuje.<br />
<br />
Potem wicher cię przewraca, tworzysz zwój gałęzi,<br />
Co to sterczą z zaspy śniegu, śnieg ciebie uwięzi.<br />
Tak na lata, na te długie, mrozy nie puszczają,<br />
Prawie nigdy. Jeśli nieraz , oddechu nie dają.<br />
<br />
Tak jechalim w mroźne strony, do Leny koryta,<br />
Słonko nisko horyzontu. Gdzie my, ktoś nieśmiało pyta?<br />
A nad Leną , mówi sołdat, tu złota a złota.,<br />
Dziurę trzeba w ziemi kopać i mieszkać wśród błota.<br />
<br />
Błoto tylko tam powstaje, gdy ognisko płonie,<br />
Tak dziobalim swoje nory w tej nieludzkiej stronie.<br />
Glina twarda, skamieniała, od wieczystych mrozów,<br />
My ją kuli, wynosili, brak sań lub powrozów..<br />
<br />
132<br />
<br />
Tydzień czasu my na mrozie, nim nory wykuli,<br />
W norach zimno, każdy dziecko do łona wciąż tuli.<br />
Gdy nareszcie krzewy sosny z lasów my przywlekli,<br />
Po tygodniu na kamieniu placki my upiekli.<br />
<br />
Po tygodniu drugie dziecko sąsiadki mi zmarło,<br />
Tak po cichu w mroźnej jamce, wcale się nie darło.<br />
Zesztywniałe zakopali w śniegu na pustkowiu,<br />
Księżyc patrzy na to wszystko, będąc nawet w nowiu.<br />
<br />
Kiedy w jamce rozpalono, by ogrzać komnaty,<br />
Popatrzylim my po sobie, podliczylim straty.<br />
Córka jedna mi została, czwórka już nie żyła.<br />
Tak Syberia, mroźna pani, po tyłku nas biła.<br />
<br />
Lepka glina, gdy odmarzła, brudziła okrycie,<br />
No, ja myślę, nie pożyjem w takim dobrobycie.<br />
W czerwcu śniegi potopniały, nada szukać złota,<br />
Pośród roli nieuprawnej, kamieni i błota.<br />
<br />
Błoto nigdy nie zasycha, chyba zetnie zima.<br />
A trza wiedzieć, że we wrześniu mróz na stałe ima.<br />
Ludzie, którzy od lat wielu tutaj przebywali,<br />
Są bez nosa, winne mrozy, oni tak gadali.<br />
<br />
133<br />
<br />
Sztolnie były pokopane, tam ciągle jest z górki,<br />
Idziesz na dół, słychać wody sączącej się chórki.<br />
Ona kapie ze zmarzliny i robi ślizgawkę,<br />
Kabli pełno, trochę światła i cieni migawkę.<br />
<br />
Już we wrześniu to my znowu podliczylim straty,<br />
Przez pół roku od wyjazdu, od utraty chaty.<br />
Pół pociągu, z miasta mego , co zowie się Lida,<br />
Padło w śniegi, na koszulach jest wesz i jest gnida.<br />
<br />
Krzyk zastygły w jamie ustnej zanuci Homera,<br />
Po czym cicho kończąc słowa, na wieki zamiera.<br />
Tam też lata całe bili się o Troję męże,<br />
Bili mieczem, bili słowem, a byli jak węże.<br />
<br />
Ale spali se na plażach, nie znali kożucha,<br />
Tu zaś mroźny buran ciągle śniegiem w oczy dmucha.<br />
W sztolni cieplej trochę było, ale szron na ścianach,<br />
A pod szronem widać kiście jakoby z banana.<br />
<br />
To przebija kolor złota, co zabrudził glinę,<br />
Gdy go drapiesz, to on mówi: czekaj , ja sam spłynę.<br />
Rozpal tu tylko ognisko, ogrzej zimne ściany,<br />
To od wieków u górników sposób bardzo znany..<br />
<br />
134<br />
<br />
Lecz gdy ciepło jest w tej sztolni, sufit się zapada,<br />
I dla pieszych i dla wózków to istna zawada.<br />
Nieraz strop już stemplowany , to spada na głowę,<br />
To jest glina , w której złoto tworzy aż połowę.<br />
<br />
Było takie wydarzenie, sztolnia się zapadła,<br />
Na tym miejscu latem krótkim tworzą się mokradła.<br />
Nikt nie szuka zasypanych, wiercą nowe dziury,<br />
Wyciągają swój urobek powrozem do góry.<br />
<br />
Złoto żółte i ponętne, lubieżne jak dziwka,<br />
Lecz z młodego , co tam zesłan szybko robi siwka.<br />
Jedna córka mi została, nie chciała umierać,<br />
Przed natrętem, za dnia nieraz trzeba drzwi zawierać.<br />
<br />
Szewczykowa słucha tego, też była w niewoli,<br />
Tu opowieść tej kobiety dziwnie jakoś boli.<br />
Pod Lubeką na wsi była, trzodę oprzątała,<br />
Ale chleba, czystych ubrań, pod dostatkiem miała.<br />
<br />
Coś tam w głowach tych Moskali nie bardzo pasuje,<br />
Że na ciałach niewolników komunę buduje.<br />
Z Niemiec prawie my wrócili, prawie że w komplecie,<br />
Czy nie widzisz ludzkiej krzywdy, tam w Rosji , mój świecie!?<br />
<br />
135<br />
<br />
Ją gestapo zagarnęło i wywiozło w światy,<br />
Ale domu nikt nie złupił, obcy ani braty.<br />
Jest różnica zasadnicza, tworzy ją religia,<br />
Bo religię sztucznie tworzą chorobliwe łebia.<br />
<br />
Tam za stepem inny świat jest, gorszy Tatarzyna,<br />
Tam w niewoli jeden rok rab , biedny,oj wytrzyma.<br />
Życie ruskie to opisał Konfederat Barski.<br />
Który widział, który złamał ukaz, nakaz carski.<br />
<br />
Na Lubekę samoloty rzucały bombeczki,<br />
Po nalocie bauerowej dwie młode córeczki<br />
Biorą starą szewczykowa, do Lubeki wiozą,<br />
Miasto stare pokazują, z gruzów wieje grozą.<br />
<br />
Później kopiec pokazują. Kopiec jest słowiański.<br />
Leży tutaj pogrzebany naród mężny, Rański.<br />
Całkiem grzecznie jej tłumaczą, historyję kopca,<br />
I którego przez lat wiele nie zniszczyła obca,<br />
<br />
Ani ręka, ni religia, ni rasa germańska,<br />
Bo ta ziemia kiedyś była,t o moja słowiańska!<br />
Tak historia chyba chciała, że tu Niemcy siedzą,<br />
Jeśli sobie tego życzysz, to prawdę powiedzą.<br />
<br />
136<br />
<br />
Tak wspomina szewczykowa, opowiada o tym,<br />
Ten grób Ranów, otoczony jest drewnianym płotem.<br />
Gród też znany pokazali, to gród Obodrzyców.<br />
Co zabrany pod naporem religijnych Niemców.<br />
<br />
Nawet rzeką mnie wozili w motorówce wroga,<br />
I mówiły, że ta rzeka należy do Boga,<br />
Co spoglądał w świata strony czterema twarzami,<br />
My w muzeum tego boga kamiennego mamy.<br />
<br />
Tak przyjaźnie to mówiły i były szczęśliwe,<br />
Takie panny na wydaniu, ale nie płochliwe.<br />
Ku mojemu zaskoczeniu nagle oznajmiły,<br />
Że słowiańska krew w nich płynie i że z Wagrów były.<br />
<br />
Nie przerywam,mów więc dalej o ziemi nad Leną.<br />
Prawdę mówiąc moje myśli w mych przeżyciach toną.<br />
Porównywać te przeżycia, to hańbić szkielety,<br />
Co tam leżą w wiecznych śniegach, to prawda niestety.<br />
<br />
Opowiadać, co tam było, nie jest mi tak łatwo,<br />
Pozostało tam znajome, całe polskie bractwo.<br />
Lecz skłamałabym na pewno, że tylko Polacy.<br />
Byli inni, i Litwini, i zwykli prostacy.<br />
<br />
137<br />
<br />
Niewolniki, które robią za darmo robotę,<br />
By wyżywić tę, tam w Moskwie, czerwoną hołotę….<br />
Chyba mnie tu nie wydacie? Za takie spowiedzi?<br />
Prawdę mówiąc trzeba wiedzieć, kto przy stole siedzi.?<br />
<br />
Wszystko w życiu utraciłam, dzieci i chałupę,<br />
Teraz mogą mnie czerwoni pocałować w du….<br />
Język jednak trzeba trzymać krótko za zębami,<br />
Po co mielić ,równać ścieżkę jakoby grabiami.<br />
<br />
Milczeć owszem i należy. Ja opowiem jedno.<br />
Tu harcerze mieli domek, a w tym domu biedno.<br />
Drużynowy ich, pan Leon, ćwiczył te młodziki,<br />
Opowiadał nieraz dużo, pili też lubczyki.<br />
<br />
Lecz najwięcej o powstaniu, które przeżył cudem,<br />
Mówił dużo , bardzo barwnie. Z Łodzi zaś był rodem.<br />
Był też także szybownikiem. Ja słuchałam także.<br />
Wiele było prawdy w mowie, nie powiem, a jakże.<br />
<br />
Tak w skupieniu harcerzyki Leona słuchały,<br />
Będąc boso, w spodniach ojca, uniform ich cały.<br />
Ja sprzątałam pomieszczenia ich Domu Harcerza.<br />
I z wrażenia tak usiadłam, wokół trochę pierza.<br />
<br />
138<br />
<br />
Tych harcerzy , to tam była niecała dziesiątka,<br />
W rok po wojnie. O tym czasie jest ich tylko piątka.<br />
Tak słuchali opowiadań, drużynowy prawił,<br />
Dziś go nie ma, jest w Gryfinie, harcerzy zostawił.<br />
<br />
Tam pracuje już w powiecie, ma swe apanaże,<br />
Tu w Czanowie w tych remontach można dostać gażę.<br />
Jeśli pani potrzebuje to we wtorek rano,<br />
Z kierownikiem gadaj pani, Czeremchowa, rano.<br />
<br />
Tam domeczek taki płaski , a drzwi łukowate,<br />
On tam mieszka, remontuje bardzo ładną chatę.<br />
Z boku zaraz w starym kinie ich biura, maszyny,<br />
Doły z wapnem, gruzów stosy i traktor jedyny.<br />
<br />
Gdy siedziałam u harcerzy słuchając gawędy,<br />
Czułam oto,że poczwarki znów snują oprzędy.<br />
Że na nowo się odradza po latach strzelania,<br />
Duch narodu w młodym ciele, ciało bez ubrania.<br />
<br />
I tak siedzę zamiast sprzątać, słabość mnie przenika,<br />
Oto bowiem po gawędzie pieśń uszy dotyka.<br />
Taka stara, taka dawna, lata niesłyszana,<br />
Jak marszruta, jak tęsknota harcerska wciąż gnana.<br />
<br />
139<br />
<br />
Płonie ognisko i szumią knieje<br />
Drużynowy jest wśród nas<br />
Opowiada starodawne dzieje<br />
Bohaterski wskrzesza czas.<br />
<br />
O rycerstwie spod kresowych stanic<br />
O obrońcach naszych polskich granic<br />
A po nad nami wiatr szumny wieje<br />
I dębowy huczy las.<br />
<br />
Moje czasy, czasy dziecka, gdy z laską , z proporcem,<br />
Szłam miedzami, polem szczerym i folwarku dworcem.<br />
Tak stanęły przed oczyma, tak wyraźne wszędy,<br />
Zapomniałam o niedoli, że my tu przybłędy.<br />
<br />
I jak mogłam, potrafiłam, stanęłam przy miotle,<br />
I śpiewałam razem z nimi o harcerskim kotle.<br />
O wędrówce, o pokrzywach, harcerzu znad Warty,,<br />
Razem z duchem mego chłopca, a duch był uparty.<br />
<br />
Takie siły mną wstrząsały, że stałam na baczność,<br />
I śpiewałam i mruczałam, nigdy tego mi dość.<br />
Zrozumiałam, że nie spali mi ducha ,utrata.<br />
Męża, ojca dziecka, które nocą woła nie raz, tata.<br />
<br />
140<br />
<br />
Byłam kiedyś ja w Kurnędzu, koło Sulejówka,<br />
Na obozie, pośród lasów, gdzie gruba borówka.<br />
Rośnie sobie, wabi oczy swą szklistą czerwienią,<br />
A w koszyczku, wielobarwnie, niby perły mienią.<br />
<br />
To ten obóz wpoił we mnie harcerską tęsknotę,<br />
Do włóczęgi, do podchodów, poznawać co złote.<br />
Z dążeń naszych, z marzeń naszych, pędu do nauki,<br />
Wybieramy z tych hałasów pozytywne stuki.<br />
<br />
Tam wpojono w moją duszę miłość do Macierzy,<br />
I choć teraz w innym miejscu ona nieco leży,<br />
T o to samo, to ta ziemia, wilgotna i szczera,<br />
Na me zmysły urok wielki ,wspaniały wywiera.<br />
<br />
Wędrowałam ja z zastępem, zdobyłam trzy pióra,<br />
Po nizinach nad Pilicą, gdzie Diabelska Góra.<br />
Piachy takie tam okropne, żytko po kolana<br />
A drużyna szła śpiewając: Oj dana,oj dana.<br />
<br />
Skwar lipcowy, wody rzeki, kwiatostany łąki,<br />
Łączą druhów w wspólne koło, nikt nie chce rozłąki.<br />
Gdy ognisko się rozpali, my w płomień wpatrzeni,<br />
Myślim tylko o obozie, my już urzeczeni.<br />
<br />
141<br />
<br />
Dla nas nie ma już powrotu, gdzieś do szkolnej ławy,<br />
Jeno pieśni wciąż nucenie i łyk czarnej kawy.<br />
Przytuleni wyśpiewujem pieśni z białej róży,<br />
A ognisko swym płomieniem każdemu z nas wróży.<br />
<br />
Jak pamiętam, mym marzeniem był chłopak w mundurze,<br />
To też chyba ja najgłośniej darłam się w tym chórze.<br />
To spełniło się , mój Boże, miałam partyzanta,<br />
Życie jednak pokazuje, że straciłam fanta.<br />
<br />
Swoje sprawy, swoje troski tu tylko w tej chacie,<br />
Pośród swoich rozpowiadać. Czy wy mnie słuchacie?<br />
Szewczykowa uśmiechnięta , zatrzymuje druty,<br />
Kicha cicho, jak by czuła nosem zapach ruty.<br />
<br />
Tak, słuchamy. Trochę , wybacz,myśl ma ulatuje,<br />
Tak chwilami, gdzieś daleko. Słuchać usiłuje.<br />
Jednak twoja mowa żywa i twoje wywody,<br />
Przypomina czasy walki, gdy człowiek był młody.<br />
<br />
Był zaborca i ochrana, sołdatów bez liku,<br />
Zabierali także nocą, nocą podczas śpiku.<br />
Nic nowego w dniu dzisiejszym, same porównania,<br />
Tak jak dawniej mówić głośno znowu się zabrania..<br />
<br />
142<br />
<br />
Wielkie było poruszenie w Łodzi, mieście tkaczy,<br />
Tam kozacy rój wycięli robotników braci.<br />
W szkole wtedy młoda byłam, zamęty robilim,<br />
I na przekór prawosławiu znowu dzieci chrzcilim.<br />
<br />
Wyrzucono obraz cara, nawet go porwano,<br />
Na tym czynie tak odważnym chłopaków zdybano.<br />
Kary były bardzo ostre, jak dzisiaj, jak teraz,<br />
Więc nie wiele się zmieniło, Rus obcęgi zwiera.<br />
<br />
Dobrze mówisz ,Jadziu, tutaj ostrożnie z językiem,<br />
Nie wiadomo czy twój słuchacz nie tajnym żulikiem.<br />
To też znając się nawzajem, złożymy przysięgę,<br />
Że dla dobra Polski milczym, przecinając rękę.<br />
<br />
Tu kobiety skrzyżowały swoje lewe ręce,<br />
No, a przeciąć to kazały młodziutkiej panience,<br />
Trochę żartów też przybyło, rozmowa weselsza,<br />
Bo wieczorem panorama była jeno bielsza.<br />
<br />
Już się zieleniły trawy, krzewy żywopłota.<br />
Białe kwiatki śliwy małej wisienka oplata.<br />
Słonko złote na zachodzie wzgórzami okryte,<br />
A jagody niewiast naszych uśmiechem spowite.<br />
<br />
143<br />
<br />
To są święta wiosny pięknej. Dziewanna wyniosła,<br />
Która znikąd, sama kiedyś pod oknem wyrosła.<br />
Stoi krzepko, liście mając nieco zatracone,<br />
Ciągle patrzy swym okwiatem w ciemną okna stronę.<br />
<br />
To bogini w kwiat zaklęta, opiekunka żywych,<br />
Leśna córa, co szanuje łowców sprawiedliwych.<br />
Z wiosną ciepłą, kwiatem błyśnie, tym zwielokrotnionym,<br />
By ubarwić życie kobiet, sensu pozbawionym.<br />
<br />
Zaraz lepiej mi tu idzie, gdy jest szewczykowa,<br />
Dzieciak czysty, zamiecione, porządek dokoła.<br />
Cztery ręce , gdy pracują, to są też wyniki,<br />
Widać przecież. A co jutro? To ci będą krzyki!<br />
<br />
Gdy zabraknie tej pomocy, co ja biedna zrobię?<br />
O tym Ziomku ciągle myślę, nie myślę o sobie.<br />
Nam brakuje nawet chłopów do tynku, na dachy.<br />
A co przyjdą jakieś nowe, nie chłopy, a strachy,<br />
<br />
Wówczas bowiem cenię mocno to ,co utraciłam.<br />
To jest prawda, trochę krótko w małżeństwie byłam,<br />
Lecz doceniam to ,co było, żałość w piersi noszę,<br />
Że tak dziwnie giną chłopy. Płaczę ci po trosze.<br />
<br />
144<br />
<br />
Są kobiety w wieczór cichy przy kaplicy z cegły.<br />
Wokół ciepło, puste domy, dawny świat odległy.<br />
Tu się śpiewa te majowe przyśpiewki o zmroku.,<br />
Przy kaplicy jest nas mało, nie ma tutaj tłoku.<br />
<br />
Szewczykowa, która książkę małą w ręku trzyma,<br />
Śpiew cichutki o majowym, wolniutko zaczyna:<br />
<br />
„ Chwalcie łąki umajone<br />
Góry,doliny zielone<br />
Chwalcie cieniste gaiki<br />
Ciche i kręte strumyki,”<br />
<br />
Tu na chwilę zatrzymano bolesne wspomnienia,<br />
Śpiew więc każdy daje wszystkim krople zapomnienia.<br />
<br />
Stargard 2000r<br />
<br />
Wiesław Kępiński<br />
<br />
145<br />
<br />
Spis treści<br />
<br />
Pobojowisko 1<br />
<br />
Powrót pierwszy 12<br />
<br />
Organizacja 36<br />
<br />
Powrót drugi 83<br />
<br />
Powrót trzeci 101<br />
<br />
Powrót żony 104<br />
<br />
Ziarnko i kiełek 108<br />
<br />
Przyjazd szewczykowej 122<br />
<br />
Opowiadanie szewczykowej 124<br />
<br />
Przyjście pani Aldony 128<br />
<br />
<br />
<div>
<br /></div>
Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-23381775453555516102017-12-27T07:59:00.003-08:002017-12-27T07:59:50.867-08:00"Dzieci z tajgi"Wiesław Kępiński<br />
<br />
Dzieci z tajgi<br />
<br />
poemat<br />
<br />
2<br />
<br />
Rozdział I<br />
<br />
Unurzani w czarnoziemy<br />
<br />
Rzeka była,a nad rzeką rozbawiona dziatwa<br />
Krzyku pełna uniesienia i w pluskaniu łatwa.<br />
A było się tu gdzie kąpać,bryzgać się kryształem,<br />
W czystej wodzie moczyć nogi i zanurzać ciałem.<br />
<br />
Maryś jeno w swej koszuli chlapie się z Jadziunią.<br />
Podskoczyła zaraz Ewka,którą we dwie gonią.<br />
I tak chlapią się nawzajem,śmiech dźwięczy aż w młynie,<br />
Co to stoi w drugim brzegu,a on z koła słynie.<br />
<br />
Słonko grzeje,woda ciepła i przedziwnie czysta.<br />
Jeno dno jest trochę czarne , a tam muszla pusta.<br />
Dziś wakacje rozpoczęte,świetne tu zabawy.<br />
Rzeka nie jest zbyt szeroka. Brzegi w kępy trawy.<br />
<br />
Na tych kępach dzieci siedzą, co się boją wody,<br />
Patrzą oni na tych starszych,zabaw czują głody.<br />
Lecz nie wchodzą,brak odwagi i zakaz też matki,<br />
No bo rzeka jest zdradliwa, nurt posiada wartki.<br />
<br />
3<br />
<br />
Adelka boi się kropel,chłodzą dziwnie ciało.<br />
Co rozgrzane jest od słońca, więc chlapie się mało.<br />
W wodę weszła po kolana, dno to maca z trwogą.<br />
Maca stopą dno muliste i dryga swą nogą.<br />
<br />
Koszulę podciąga wyżej, by jej nie zamoczyć,<br />
Lecz nie można wyżej kolan, zaczyna się droczyć.<br />
Maryś woła, śmiało Ada, woda przecież ciepła.<br />
Obacz jeno jak to na mnie, koszula przylepła,<br />
<br />
Adelka jej odpowiada, zimne są te krople.<br />
To jest woda, nie to samo, co leżenie w snopie.<br />
Ado, woła nadal Maryś,zanurz się i pluskaj,<br />
A zobaczysz, to przyjemne, nie kapryś, nie dąsaj.<br />
<br />
Ada nawet chce przykucnąć, lecz boi się czerni,<br />
Co na dnie zalega wiecznie, boi się histerii.<br />
Obmyła się do kolana, wychodzi na plażę,<br />
Każdy kto tu się położy,ubiór w torfie maże.<br />
<br />
Więc trzeba iść na murawę, gdzie koc rozłożony,<br />
A tam leży Józek mały,słońcem rozpalony.<br />
Patrzy on uważnie w Adę, nie jest zamoczona,<br />
Przecież była w wodzie czystej, a ona skulona.<br />
<br />
4<br />
<br />
Jest zdziwiony, trochę senny, nie śmie się zapytać,<br />
Czemu koszula nie mokra? Lepiej wzrokiem witać.<br />
Siostra siada obok niego,zamyślona milczy,<br />
Nic nie mówi. Lecz okrzyki z nad wody to liczy.<br />
<br />
Może znowu wejdzie w wodę , może się zanurzy,<br />
Sama nie wie , a dlaczego , tak przed wodą tchórzy?<br />
Pragnie tego, lecz te krople, tak zimne boleśnie,<br />
A zanurzyć całe ciało, zapał wnet w niej gaśnie.<br />
<br />
Jednak woda cicha woła, gwar dziewcząt podnieca,<br />
Coraz więcej jest oklasków, Maryś wszystko wznieca.<br />
Wstaje z koca, patrzy w rzekę, błyska, chyba woła,<br />
A więc biegnie w chłodną wodę, dołącza do koła.<br />
<br />
Bryzgi pierwsze ją schładzają, aż wstrzymuje oddech,<br />
Czuje potem jakąś radość, traw koszonych zapach,<br />
Więcej wody znów dostaje, już koszula mokra,<br />
Teraz czuje,że odchodzi gdzieś natura przykra.<br />
<br />
Sama dłonią swą bielutką rozgarnia w krąg wodę,<br />
Czuje teraz, zwyciężają jej tu mięśnie młode.<br />
Chlapie siostrę, chlapie Ewkę, Jadzię to zalewa,<br />
Widzi przecież, że za krople, to nikt się nie gniewa.<br />
<br />
5<br />
<br />
Maryś cieszy się z jej wejścia, wybucha radością,<br />
I ośmiela wszystkich wkoło swych kolan nagością.<br />
Tak się bawią aż do czasu, gdy czas na ogrzanie,<br />
Odpocznienie na swym kocu, a i nawet spanie.<br />
<br />
Przed spoczynkiem najpierw biegi, berek tu króluje,<br />
Chodzi o to by obeschnąć, więc każdy wiruje.<br />
Między koce wbiegnąć szybko, klepnąć ręką w ramię,<br />
I uciekać, być gonionym, a okrzyki w gamie.<br />
<br />
Różne śmiechy, krótkie, głośne, zawołania gonią!<br />
To i widać, chłopiec biegnie i dogania łanie.<br />
Ona ,gdy już jest dotknięta,zawraca i ściga,<br />
Wyciągnięte ma wprzód ręce, często nimi śmiga.<br />
<br />
Tak się gonią aż do skutku. Obeschła bielizna.<br />
Więc siadają już na kocach, owoc ugryźć można.<br />
A z owoców to ogórki, nawet strąki grochu,<br />
Jest i jabłko bielusieńkie, które przyniósł brachu.<br />
<br />
Truskawek to już nie było, to lipiec Podola.<br />
Wszystko nurza się w ciepłocie. Mucha z łąki hula.<br />
Tnie ci skórę, jest natrętna, trzeba klepnąć nagle,<br />
Bo inaczej to jest plamka, a nawet i bóle.<br />
<br />
6<br />
<br />
Łąki są tylko nad rzeką, pola jak stół równe.<br />
Wszystkie drogi tu są polne,nawet i te główne.<br />
Ale nie są ci piaszczyste i ubite z gliny.<br />
Wszystko tutaj jest czarniawe i kałuży płyny.<br />
<br />
Jeno łąki są zielone, z tymotką, wiechliną,<br />
Tam świniaki, gdy buszują, to wnet z oczu giną.<br />
Ojciec Michał, rodzic Maryś, Adelki i Józia,<br />
Sapał nieraz ze zdumienia, jak tu żyto buja.<br />
<br />
Tu piekielne jakieś siły, rozmyślał po cichu,<br />
Rodzą, leja,tworzą glebę,unikają piachu.<br />
Nawet w rzece go brakuje, tu są wielkie moce.<br />
Ziemia daje aż w nadmiarze. Kupił dzieciom koce.<br />
<br />
Teraz one wraz z kolonią harcują nad brzegiem,<br />
Tam okrzyków ichnych pełno,aż spływają z nurtem.<br />
Może spłyną do Seretu, może aż do Dniestru,<br />
Bóg tu stworzył tę krainę bez pokrzyw i ostu.<br />
<br />
No ,a dzieci ,jak to dzieci, znów biegną do wody,<br />
Bo godzinę byli w słońcu, więc pragną ochłody,<br />
I od nowa jest chlapanie, moczenie koszuli,<br />
Co niektóra to dziewczynka swe kolanka tuli.<br />
<br />
7<br />
<br />
Baczy aby koszulina, wodą tą podmyta,<br />
Nie frunęła za wysoko, więc ją garścią chwyta.<br />
I obciąga niżej kolan, pośród śmiechu panien,<br />
Bo są w rzece, nie w salonach i z kafelków wanien.<br />
<br />
Wanny znali z opowiadań, filmowych żurnali,<br />
Tam w piernatach,na sprężynach aktoreczki spały.<br />
Te gazety rozpalały tutejsze umysły,<br />
Nieraz chęci za tym światem, też w umysłach błysły.<br />
<br />
Bliższa jednak była rzeka, bród spłycał jej głębię,<br />
Więc chłopacy w nią skakali, z papierówka w gębie.<br />
A skakali oni z brzegów,porośniętych trawą,<br />
Robili to i z fikołkiem, podsycanym wrzawą.<br />
<br />
Woda w górę wypryskała, kto dalej, kto wyżej?<br />
Dla zabawy, dla uciechy, i w następną kolej.<br />
Dziewczęta ich podziwiały, chyże to chłopaki,<br />
Takie zuchy, takie chwaty, prawdziwe junaki.<br />
<br />
Lecz trzymały się z daleka, bliskość nie uchodzi,<br />
Tak chowani na Podolu,no tak, byli młodzi.<br />
I dlatego chcieli chłopcy dziewczętom wykazać,<br />
Że potrafią robić kozły, nie tylko się maczać.<br />
<br />
8<br />
<br />
Młodzież była tu z kolonii, była z Nastasowa,<br />
Chłopiec to chce bliżej dziewcząt, zamiarów nie chowa.<br />
Nieraz tylko starsza młodzież w wodzie razem stała,<br />
Była skromna i poważna, miłość w oczach grała.<br />
<br />
Toć bywało, że od rzeki, od plaży ciemnawej,<br />
O szarówce szli na spacer aż do chaty białej.<br />
Przy opłotku długo stali, a kończyli stanie,<br />
Gdy ktoś z domu im przypomniał, późno na kochanie.<br />
<br />
Tak tu lipiec się rozpoczął ciężką pracą w roli.<br />
Stogi siana się stawiało, że aż w krzyżach boli.<br />
Jest redlenie, jest hakanie buraka dla stwora,<br />
Gdy zgonione jest z wygonu ,to pełna obora.<br />
<br />
Pan Michał ma już wyrękę, bo Bronek wspomoże,<br />
Córki żonę wyręczają,starszy pługiem orze.<br />
Teraz wszyscy są nad rzeką, Józek też tam przecie,<br />
Wnet we wrześniu mu do szkoły, gdy się kończy lecie.<br />
<br />
Ale teraz, ale dzisiaj, figle i kąpanie,<br />
Jutro każde, gdy potrzeba to z motyką stanie.<br />
Wieczór piękny, bo lipcowy, sobotnia to pora.<br />
No ,a jutro do kościoła, tam dusza to skora.<br />
<br />
9<br />
<br />
Wrócił Józek od Świnuchy, spalony do brązu,<br />
Jemu pobyt nad tą rzeką też dodaje puchu.<br />
Krzepnie w oczach, myśli ojciec. No, jak tam pluskanie?<br />
A chłopaki ,to ze skarpy skakali jak łanie.<br />
<br />
A na nogi czy na głowę? Na nogi z okrzykiem.<br />
Jeden, no to na brzuch upadł, na rzekę biegł bykiem.<br />
A ty Józiu ,co robiłeś? Chłopiec się frasował,<br />
Ja moczyłem jeno nogi, bo Bronek pilnował.<br />
<br />
Przyjdzie czas kiedyś na ciebie, przyjdzie czas bryzgania,<br />
Ale teraz już się szykuj, bo czas nauczania.<br />
Już od września ty do szkoły. A to już tygodnie,<br />
Z mamą jedziem my w Tarnopol, zakupim ci spodnie.<br />
<br />
Słuchaj Bronka ,bo on starszy, a rzeka zdradliwa,<br />
Może teraz nie jest zimna,chwilami jest mściwa.<br />
A na pewno to po deszczach, słuchaj Bronka, synu,<br />
Odszedł ojciec go głaskając. Rzeki dziwnie płyną.<br />
<br />
Niedziela tu na Podolu, to dzień wypoczynku,<br />
Po kościele ,co niektórzy ,to idą do szynku.<br />
Ale jest tu w Nastasowie kościół z płyt ceglanych,<br />
Zbudowany przez dziedzica, dla celów też znanych.<br />
<br />
10<br />
<br />
Dziedzic pragnął przyhołubić Rusinów do siebie,<br />
W osiemnastym, będąc stary,był już martwy w niebie.<br />
Był to rok kończenia wojny. Czy spełnił marzenia?<br />
Chyba jednak nie za bardzo. Chciał coś dla plemienia.<br />
<br />
Był Polakiem, to ziemianin, to pan Serwatowski.<br />
Parcelacje już planował, żonie podał zgłoski.<br />
Jeśli by tu przyszła Polska…jazda…oddaj morgi…<br />
Nie dokończył, bo kostucha przekroczyła progi…<br />
<br />
Pani Henia wypełniła testament we Lwowie.<br />
I oddała Piłsudskiemu na piśmie i w mowie.<br />
Tak, tak było, święta prawda, potwierdził wójt gminy.<br />
I wychylił swój kufelek, chyba z tej przyczyny.<br />
<br />
Siedzi sobie przy stoliku, z nim Plądel, Czarnota.<br />
Rozmawiają se o wszystkim, do piwa ochota.<br />
Panie wójcie ,rzecze Plądel, a święta wojskowe?<br />
Będą,będą tu jak zwykle, ja wygłoszę mowę.<br />
<br />
Ale wojska przecież nie ma, tu wtrącił Czarnota.<br />
Wójt się skręcił i zadumał. Tak ,otwarte wrota.<br />
Tarnopol jest prawie pusty, Stanisławów także,<br />
W Czortkowie to pluton jeno,ktoś paskudnie maże.<br />
<br />
11<br />
<br />
Po godzinie się rozeszli, Michał i Czarnota<br />
Na kolonię ,gdzie mieszkali. Chwilę koło płota.<br />
Jeszcze kilka słów mówili, uścisnęli ręce,<br />
Bo już pora obiadowa, tam dania gorące.<br />
<br />
Idąc wedle ci opłotków, piosenkę zanucił,<br />
O temacie ci wojskowym, temat to wójt rzucił.<br />
Piosnkę znał od wielkiej wojny, kiedy był chłopakiem,<br />
Legionisty ją śpiewały, idąc Sacza szlakiem.<br />
<br />
„ Coz sie to hań świeci, e coz sie hań łyska?<br />
Cyz to o tym casie sobótki palujom?<br />
Podhalańscy chłopcy złożyli ogniska,<br />
Ze dyć to hań w Polsce wojne uchwalujom.<br />
<br />
Idziemy se dołu, dołu ku dolinie,<br />
Kazda nasa kulka wroha nie ominie.<br />
Idziemi se hore, ej wysoką percią,<br />
Wrahowi znienacka, zjawiamy się śmiercią.<br />
<br />
Prostuj se głowickę, Jędruś bassamtobie,<br />
Bo hań po dziedzinach idzie hyr o tobie,<br />
Nieście se głowicki prościutko a dumnie,<br />
Coby powiedzieli – Jak sie niesą siumnie.”<br />
<br />
12<br />
<br />
Będzie to chyba w piętnastym, nocowali w stogach,<br />
A śpiewali do północki o Moskalach wrogach.<br />
Jak to dawno temu było, chłopaki z uśmiechem,<br />
Dla nich umrzeć bez ” Michlina”, a to było grzechem.<br />
<br />
Ładnie,ładnie, nawet bardzo, ktoś mówi zza chrustu,<br />
A to pani Rosiakowa, z częścią swego biustu<br />
Już się zbliża do opłotka i mówi :tak dali,-<br />
Taka miła barwa głosu, tembr od górskiej hali.<br />
<br />
A dziękuję ja sąsiadce, to dawne wspomnienie.<br />
Widzę czysto w ogródeczku, jest częste chwaszczenie.<br />
Pan ,Michale ,winien częściej, nawet na biesiadach,<br />
Śpiewać ludziom, niech słuchają, nie myślą o zwadach.<br />
<br />
Nieraz śpiewam, gdy jest humor, nawet bez potrzeby,<br />
Ale jednak jest potrzebne,- jak mak zasiał…wtedy.<br />
A w biesiadzie o to trudno, a jam też wstydliwy…<br />
Nie przesadzaj pan, Michale, to Ruś jest kłótliwy.<br />
<br />
Nie zadzieram, ale oni …mają w oczach błyski.<br />
Jakby napad w okolicy był już całkiem bliski.<br />
Ja też to to zauważam, święte słowa pana,<br />
Lecz nie widać, aby wioska była całkiem zgrana.<br />
<br />
13<br />
<br />
Tak,nie widać, są Rusini, mili i oddani.<br />
Ale pani tam wyrosła! Co? No ,mówię o bani.<br />
A tak, ona będzie miała, nawet dwieście kilo.<br />
To rok taki dość przekropny,wspomógł ją diabolo.<br />
<br />
Malwę sama pani sieje? Nie, to ona sama.<br />
Wiosną ręcznie ja odchwaszczam, a ją chroni ściana.<br />
A u pana w ogródeczku widzę wciąż dziewanna?<br />
No, bo żona ją hołubi i wszystkie córunie.<br />
<br />
A najbardziej to Marysia, wciąż się rozpytuje,<br />
Kto legendę zna o kwiecie, wiersz nawet rychtuje.<br />
Jak to panna, ładna córka i jest pracowita,<br />
Widzę przecież ją na polu, jak za brukiew chwyta.<br />
<br />
Muszę już iść, do widzenia. Ogródeczek czysty.<br />
Do widzenia ,mój sąsiedzie,jeno ten płot prosty.<br />
No, niestety na parkany brakuje mamony.<br />
Jakoś zawsze coś buduję ,gdy wszedłem w te strony.<br />
<br />
Może kiedyś za lat kilka, może siatkę z drutu.<br />
Siatkę w nocy to ukradną i zwieją do Prutu.<br />
U nas dawniej nawet w Bochni, nikt tego nie znaje,<br />
Tak, to prawda, tu się zdarza, tu dziwne zwyczaje.<br />
<br />
14<br />
<br />
Z takim słowem się rozstali. Michał w swój dom bieży.<br />
Napracował on się tutaj, u polskich rubieży.<br />
Lecz nie wszystko jest zrobione. Jeszcze to i owo.<br />
Kiedy próg domu przekroczył, to urwał to słowo.<br />
<br />
W codzienności lipiec minął, a sierpień to żniwa,<br />
Nikt nie kręci się na próżno, bo brak rąk tu bywa.<br />
Latoś to jednak szczególnie ochotników zbrakło,<br />
Dziewczęta mają trudności, by związać powrósło.<br />
<br />
Pan Michał to siecze kosą,Bronio go wspomaga.<br />
Żona, córki dążą z tyłu, lecz pokos zalega.<br />
Dziwny jakiś jest ten roczek, mruczy Michał sobie,<br />
Nikt z Mikulinc się nie stawił w tak gorącej dobie.<br />
<br />
Zawsze była tych łazęgów cała kupa, sfora,<br />
A najwięcej z województwa, z miasta Tarnopola.<br />
Z Bronkiem może zetniem hektar, żyto ma dwa metry,<br />
Trzeba z wójtem porozmawiać,czy jakoweś udry?<br />
<br />
W niedzielę podejdę jego, po mszy, może w szynku,<br />
Jak tam idzie tobie ,Bronio? Jak tam drogi ,synku?<br />
Ja dam sobie radę ,tato, gorzej podbieranie,<br />
Jeśli dojdziem my zagonu, to robota stanie.<br />
<br />
15<br />
<br />
Michał widzi, że dla dziewcząt to snopek zbyt ciężki.<br />
Są spocone, już są w tyle, urobione rączki.<br />
Bronek ,słuchaj, gdy dotniemy, ruszamy w wiązanie,<br />
Trza ponosić i ustawić w kopki podbieranie, …<br />
<br />
Tak, tak zrobim, a nie możesz nająć kogoś ,tato?<br />
No, nie mogę, brak jest chętnych. Dziwne jakieś lato.<br />
Chłopak siecze swoją kosą ,lecz widać wysiłek,<br />
Bronek przecie mocny chłopak,to prawie osiłek.<br />
<br />
Michał spojrzał znów na zagon. Żyto opór stawia.<br />
A tam z boku jest pszenica! Coś gardło zadławia.<br />
Jeszcze owies, dobry hektar. Idzie jak po grudzie!<br />
Gdzie najemne robotniki? No, gdzie one ludzie?<br />
<br />
Kosa brzęczy, piękne dźwięki,niby ton jednaki,<br />
Ale inny przy cofaniu. Jest chaber i maki.<br />
Skąd to tu nawiało? Ziarno było celne,<br />
Obrodziło i wydało. Ziarno widać wierne.<br />
<br />
Michał myśli o wiązaniu, żona snopem stuka.<br />
Ale Maryś, czy wyrówna? Wciąż zerka na Ziuka.<br />
On się kręci wciąż koło niej, Czy wyrówna knowie?<br />
Czy podniesie, czy nim stuknie? Tu echo nie powie.<br />
<br />
16<br />
<br />
Po skończeniu swych pokosów,poszli w pomoc wiązać.<br />
Niewiasty widać zmęczone, aż nie mogą gadać.<br />
Wymienili swe spojrzenia, Michał z żoną swoją,<br />
Widać zrazu, że o żniwa oboje się boją.<br />
<br />
I bez słowa wiążą snopy, cicho, nieustannie,<br />
Jest spiekota, nic dziwnego, koszule jak w wannie.<br />
Są mokrutkie na dziewczynach, chłopaki półnagie.<br />
Ale ręce ,to do łokci,… Lica mają smagie.<br />
<br />
Pierwszy dzień żniw zakończony. Szarówka, gdy zeszli.<br />
Na piętnasty nie dam rady. Z żoną wspólnie westchli.<br />
Ona milczy. Doić trzeba, inwentarz oprzątnąć,<br />
Tak bez słowa robi swoje, drwa do kuchni naciąć.<br />
<br />
Noc nadchodzi cicha, ciepła , daje odpocznienie,<br />
Oczy ciągle są rozwarte, nim nadejdzie śnienie.<br />
Ponad siły są te żniwa. Prosić mam z Gabowa?<br />
Jakąś pomoc? Bo rąk trzeba. Sen już. Doba nowa.<br />
<br />
Rano Michał klepie kosy. Bronio zaś oprząta.<br />
To już sierpnia jest połowa, a pojutrze święta.<br />
Żona niesie skopek mleka, on ją zagaduje.<br />
Pisać ja mam do Gabowa? To jej nastrój psuje.<br />
<br />
17<br />
<br />
To za późno. List nim dojdzie. To tydzień przeleci.<br />
Jakoś skończym, jeno zważaj, nie zamęczaj dzieci.<br />
Na tym temat zakończono. Już jest po klepaniu.<br />
Wszyscy w żniwa więc ruszyli po mlecznym śniadaniu.<br />
<br />
Dom pilnuje jeno Nero. Brama jest zaparta.<br />
Chłopy z kosą na ramieniu, z tyłu grupa zwarta.<br />
Chcą ukończyć dzisiaj żyto. Idą więc po rosie.<br />
Jeszcze czoła nie spocone, brak kropel na nosie.<br />
<br />
Tato, może ja dziś pierwszy? Bronek zapytuje.<br />
I osełką stal brzęczącą do cięcia gotuje.<br />
Nie, nie, synku, nie wyrywaj, bo zerwiesz wiązadła.<br />
Już nie jedna krzepka siła od ciężaru padła.<br />
<br />
Teraz są inwalidami, mają przepukliny.<br />
Nie dopuszczę ,by kaleki były moje syny.<br />
Napluł w dłonie i rytmicznie machał kosą nisko,<br />
Po nim widać, że fachowiec, jak blat tu ściernisko.<br />
<br />
Do wieczora, synku, zdążym,zakrzyknął do tyłu,<br />
Pokos szerszy jednak zaczął i natężał siłę.<br />
Ojciec z synem, dwóch żniwiarzy,łany jak bór stały,<br />
Od ciężaru ziarna swego, to kłos w dół skręcały.<br />
<br />
18<br />
<br />
Rzeczywiście ,po południu żyto w snopach leży,<br />
A więc Bronek do pomocy swojej siostrze bieży.<br />
Kopki snopem też zamyka, to stwarza uroki,<br />
Ładnie wszystko ustawione, ze słomy są troki.<br />
<br />
Nadszedł Dzień Wojska Polskiego. Bitwa pod Warszawą.<br />
Tam bolszewia od północy szła zgrają a ławą.<br />
Pobito ich dzięki męstwu. Walczył kto był żywy.<br />
Nawet młodzież, te wyrostki i uliczne dziwy.<br />
<br />
W taki dzień, to zawsze w gminie wojskowa parada.<br />
Na której to jest zwyczajem, że wójt mowę gada.<br />
Był tu zawsze ktoś z ułanów, szwadron w białe konie.<br />
Aby dzisiaj to zobaczyć, każdy myje skronie.<br />
<br />
Ogolony, pod krawatem, w spodniach w beż lub białych,<br />
W otoczeniu swojej żony, z kupką dzieci małych,<br />
Na dziesiątą schodzą wszyscy przed budynek gminy,<br />
Tu szeroki jest gościniec, na nim wiejskie psiny.<br />
<br />
Na paradę pół szwadronu stoi wśród opłotków,<br />
Jest gotowy do przemarszu,stuk będzie ich podków.<br />
Gdy wójt mowę chce zaczynać, deszczyk lekko kropi,<br />
Już przestaje,wąs podkręcił, co to był z konopi.<br />
<br />
19<br />
<br />
Wąsy miał jako dwa wiechcie, twarz tryskała zdrowiem,<br />
Jako księżyc w pełni będąc, a nie żadnym nowiem.<br />
Głos tubalny, chropowaty,grzmiał za wszystkie dzwony.<br />
A przynajmniej pięć razy lepiej, niźli ksiądz z ambony.<br />
<br />
Gdy powiedział jedno zdanie robił małą przerwę,<br />
Obserwował twarze gapiów, jakby jakieś ścierwie.<br />
Znów zaczynał , głos swój wzmacniał i stawał na palce,<br />
Wszystkim dał do zrozumienia, jakie z was są malce.<br />
<br />
On urzędnik, on nad gminą, a gminą bogatą,<br />
Co to z zyskiem co rok idzie, a nie żadną stratą.<br />
Gospodarstw tu wciąż przybywa, a czy są spokoje?<br />
O tym słowa wcale nie ma, póki ja tu stoję.<br />
<br />
Więc o mordach ani słowa. A były niedawno.<br />
No ,bo są nie wyjaśnione. Pracować tu trudno.<br />
Jest tu przecież moc Rusinów. Czy oni napadli?<br />
Nie wspomina nic wójcina. No, a niech to diabli.!<br />
<br />
Po paradzie to wójt sprosił zacniejszych rolników,<br />
Na przekąskę do letnika, pośród słoneczników.<br />
Stół był długi biały obrus, sto krzeseł szpalerem,<br />
Ich witało. A na stole kanapki,chleb z serem.<br />
<br />
20<br />
<br />
Na przyjęciu jest pan Michał i sąsiad Jemiołka.<br />
Siedli razem ramię w ramie, stołek koło stołka.<br />
Witam tu szanowne panie, szanownych sąsiadów,<br />
Poczęstunkiem z naszej ziemi i złocistych łanów.<br />
<br />
Uroczysty dzień dzisiejszy, poświęcony wojsku,<br />
Obchodzimy uroczyście, po chłopsku, po polsku.<br />
Przy okazji to chcę wspomnieć chwalebne wyczyny,<br />
Jakie w wiosce miały miejsce u grozy godziny.<br />
<br />
To w dwudziestym roku było. W sierpniu, a szóstego.<br />
Tu Jabłoński ze szwadronem bił do upadłego.<br />
A bił kogo? Całą armię, zwaną konną, wroga.<br />
Szwadron był ułanów naszych. W oczach mieli Boga!<br />
<br />
Pięć tysięcy szło w Nastasów przepitych gardzieli.<br />
Przecież byłem ja na strychu, nawet gałąź cięli.<br />
A tu szwadron jeno koni, lance, chorągiewki,<br />
Łajno z ust wrogów leciało i sprośne przyśpiewki.<br />
<br />
„ Raz Tamara zahaczyła popić sobie mlika,<br />
Nie popała pod karowu, popała pod byka.<br />
Byk ją deptał, byk ma krzepu, a to robił aż do dna,<br />
On to robi, ona czuje, patom znowu zachciała.”<br />
<br />
21<br />
<br />
Nasi lance nastawili, ruszyli z kopyta.<br />
Co się stało? Jak to było? Tu każdy zapyta.<br />
Ja myślałem, będą zwiewać,gdzie z garstką na masy?!<br />
To się działo za mym polem. Nieludzkie hałasy.<br />
<br />
To nie kosy tam klepanie. To młot o kowadło.<br />
Nasi wcieli im się w środek. Oni nas w imadło.<br />
Okrążyli cały szwadron, szable uniesione.<br />
Jednak nasi ich przecięli, wypadli na błonie<br />
<br />
Zawrócili i znów w środek. Mniejsza była wrzawa.<br />
Po południu widzę przecie, że to bitwa krwawa.<br />
Moje pole zatłoczone, na nim same konie,<br />
A gdzie jeźdźcy? Ze zdumienia, to przecieram skronie.<br />
<br />
Na szarówkę widzę konnych, to nasze ułany!<br />
Gdzie Budionny? Jego armia? Byłem zapłakany.<br />
Tak walczylim o te Kresy . Liczebnie wzrastamy.<br />
Toast wznoszę za was ,panie, że wy tu z dzieciami.<br />
<br />
Pokolenia cztery trzeba. Pogrążym Rusinów.<br />
A więc córek nam potrzeba i potrzeba synów.<br />
Toast wznoszę za ułanów, co tu w Nastasowie,<br />
Głowy swoje położyli, przy budionnych głowie.<br />
<br />
22<br />
<br />
Wszyscy czarki swe wypili. Oklaski i brawa.<br />
Wójt tak pięknie opowiadał. Z ułanami sława.<br />
Rozpoczęły się rozmowy, przeróżne dyskusje.<br />
A tym głośniej je mówiono, gdy już czarki puste.<br />
<br />
Jemiołek się głośno pyta,- brak jest najemika?<br />
Wójt mu zatem odpowiada i ten temat chwyta.<br />
Widzę ja to. Nie znam przyczyn. Krnabne są Rusiny.<br />
Nawet wąsag nie zajechał. Szukam ja przyczyny.<br />
<br />
Wszystkim wam tu jest wiadomo. Wojsko za Podolem.<br />
To my musim ścieśnić szereg,stanąć razem, społem.<br />
Może to być błahy wybryk. Może sens ukryty.<br />
Ale przecież sąsiad z wioski przedwczoraj ubity.<br />
<br />
Jak to było, pyta Michał? Chcemy wiadomości.<br />
Na koloni my przy żniwach,nie chcemy tam „gości”.<br />
Ona w kuchni, on zaś w stajni, dziecko za obrazem,<br />
Wszyscy cięci są po głowie, ciężkawym żelazem.<br />
<br />
Pan policjant bada sprawę, lecz mówić nie może,<br />
Ja to trochę opowiadam. Czy może być gorzej?<br />
Jeszcze długo rozprawiano o mordzie znienacka.<br />
Gdy już słonko zachodziło, skończona tu schadzka.<br />
<br />
23<br />
<br />
Michał wraca wraz z Jemiołką i mówi w te głosy,<br />
Na koloni nie ma broni, niepewne nam losy.<br />
Ano nie ma. Nam nie wolno, bo my nie po wojsku.<br />
Osadniki te wojskowe, mają broń w swym łóżku.<br />
<br />
A pamięta pan, Michale ,dzień Trzeciego Maja?<br />
O co chodzi? Byłem, ale … No, Rusinów zgraja.<br />
Jeden wozem to w paradę wjechał parą koni…<br />
Wójt na niego z miejsca z gębą, kułaki ma z dłoni.<br />
<br />
Gdzieś zajechał ,ty psubracie? A ja protestuję!<br />
No, a za co ty zgniewany? Bo ja żale czuję!<br />
Żale czujesz, to do biura! Tu droga, dziś święto.<br />
Zmykaj zaraz swym wąsagiem, by cię tu nie ścięto.<br />
<br />
A ja taki nie odjadu. A kto mnie tu ruszy?<br />
Wójt biczysko wyrwał chłopu, nie ratujesz duszy!<br />
Nie, ja stoju. Ty ujedziesz! Ja ci konie zbije.<br />
A jeśli to nie pomoże , no to twoje ryje.<br />
<br />
Wójt batogiem smagał konie. Rusin trzymał lejce.<br />
Konie chcą rwać się do przodu, chłop zaparł się w sieczce.<br />
Wójt biczyskiem teraz leje po głowach koniska,<br />
Chłop uparty ,lejce mocniej w garści swojej ściska.<br />
<br />
24<br />
<br />
Może trwało by to dłużej, gdyby nie stójkowy,<br />
Który pięścią zdzielił chłopa, tam od tyłu głowy.<br />
Ten pochylił się do przodu i spadłby na dyszel,<br />
Ale konie się wyrwały, więc usiadł na „fotel”.<br />
<br />
Tak po drodze rozmawiali. A Rusin bezczelny!<br />
On zakłócił uroczystość! Tak, a był zalany.<br />
To ciekawe, mój sąsiedzie. Brak jest nam ochrony.<br />
Co tu zrobi ten policjant. Tu trzeba plutony.<br />
<br />
Jemiołka zaczął o żniwach. Urobiłem ręce!<br />
A ja żyto ustawiłem. Zrobilim to w męce.<br />
Żona ,widzę , jakby schudła,dziewczyny zgarbione,<br />
A ściernisko jeszcze nawet jest nie zagrabione.<br />
<br />
Czy nie czujesz ,mój Michale, naprężenia sprawy?<br />
Gazety tam coś donoszą, że Gebels kulawy,<br />
Że on pragnie mieć korytarz, zwykłe to przycinki.<br />
E, to chyba jest poważne przeciąganie linki.<br />
<br />
German chce skapować sobie więcej przydupników,<br />
Aby z nami się rozprawić, szuka buntowników.<br />
Nawet takich jak ten Rusin. Może to i prawda.<br />
Ale chyba nie w tym roku? Niemożliwa zwada.<br />
<br />
25<br />
<br />
Rozeszli się do swych domów. W duszach mają sęki.<br />
To przyczynek jest do smutku i cichej udręki.<br />
Wcześniej dzisiaj wlazł do łóżka,zasypiał w obawie.<br />
Co też tydzień tu przyniesie? Nocą chrapał prawie.<br />
<br />
Cały tydzień żęli zboże. Stoją ładne kopki.<br />
Do stodoły już je zwożą. Ciężkie latoś snopki.<br />
Tydzień został już do szkoły. Jadą po zakupy,<br />
Na kolaskę wzięli Józia,co ma gołe stopy.<br />
<br />
Dostali się do gościńca, konik idzie stępa.<br />
Ojciec z mamą to na koźle,a tu worów kupa.<br />
Zboże tato zabrał z sobą, co leży od roku.<br />
Chce odsprzedać, jest już nowe. Sierpień jest na styku.<br />
<br />
W sierpniu widać jak zapasy w komorze topnieją.<br />
W sierpniu w przyszłość to się patrzy już z większą nadzieją.<br />
Wory stojąc nieruchomo cieszą oczy kmiecia,<br />
Aby było ich najwięcej, tu u schyłku lecia.<br />
<br />
Wjechali w rogatki miasta. Józek, tam na prawo,<br />
To jest cmentarz katolicki. Chłopiec patrzy żwawo.<br />
Pierwszy raz do miasta wjeżdża. Miasto go ciekawi.<br />
Na Szeptyckich wielkie domy. Patrzy, wszystko trawi.<br />
<br />
26<br />
<br />
Teraz jest ulica wąska. Widać targ zbożowy.<br />
Tato wjechał między żerdzie. Podchodzi stójkowy.<br />
A skąd wy to, gospodarzu? Z Nastasowa, z rana.<br />
Policjant bada tablicę. A macie kabana?<br />
<br />
Jeno zboże, proszę pana. Czołem! Cześć, żegnamy.<br />
Już po chwili podszedł sierżant, z dwoma piechurami.<br />
Macie owies ,gospodarzu? Trzy worki mam tego.<br />
A po ile? Średnia z targu. Dziękuję ,kolego.<br />
<br />
Chłopcy ,nosić do furgonu. Proszę ,to zapłata.<br />
A nie chcecie wy pszenicy, zapytuje tata?<br />
Przyślę kogoś po pszenicę. Żegnam. Czołem! Czołem!<br />
Tak czekali dosyć długo. Ja do pana biegłem!-<br />
<br />
Woła z dala człowiek młody,przystojnie ubrany.<br />
Biorę wszystko co na wozie, z podrzutem do bramy.<br />
Ale dokąd? Na Bogala. Zgoda , to po drodze.<br />
Niech pan siada se na workach. Wolę ja na nodze.<br />
<br />
Przyzwoicie był ubrany, nie chciał zbrudzić spodni.<br />
Te miastowe ,mówiąc prawdę, wcale nie wygodni.<br />
Jadąc myśli se pan Michał, a cieszy się w duszy.<br />
Bo tak szybko sprzedał towar, aż trzęsą się uszy.<br />
<br />
27<br />
<br />
Pomógł worki nosić zboża do sieni ,do gmachu.<br />
Wziął zapłatę, podziękował. No jedziemy, brachu.<br />
Tak odezwał się do Józia, z radością na licu.<br />
A radosny ,no bo sprzedał pięć żyta z pszenicą.<br />
<br />
Z pustym wozem już na Rynek zajechał junacko.<br />
Czapkę bardziej miał na bakier i wyglądał chwacko.<br />
W Rynek, to znaczy w budowle. Tu potęga miasta,<br />
Gmach po gmachu, z wieka wieków. Na chwałę wyrasta.<br />
<br />
Tarnopol to sławne miasto. Wielkie, zaludnione.<br />
Na jarmarku jest bogactwo. Kramy w każdą stronę.<br />
Józio spodnie ma kupione, buty i kajety.<br />
Piórnik z gumką. Józio – palcem, on pragnie berety.<br />
<br />
To nie modne u nas ,chłopcze. Chcesz czapkę z zapinką?<br />
On niechętnie się tu zgadza, grymasi swą minką.<br />
Ale czapka szydełkowa ,u góry pomponik,<br />
A więc bryknął i przyzwala, a bryknął jak konik.<br />
<br />
Spodnie w rurkę aż do kostek, buciki z podkówką.<br />
Ojciec za ten zakup dzisiaj rzucił całą stówką.<br />
Były jeszcze dwie koszule,majteczki sportowe,<br />
A to wszystko nowiusieńkie. Mówiąc krótko, nowe.<br />
<br />
28<br />
<br />
Jeszcze ojciec mu dokupił tuzin żołnierzyków,<br />
Co w spódnicach są odziani,bo to woje Szkotów.<br />
To go bardzo ucieszyło,ma co pokazywać.<br />
Swej radości już nie może, nie musi ukrywać.<br />
<br />
Całą drogę trzyma w palcach, Ma z tego radochę,<br />
Żołnierzyki malowane! Nieznane ni trochę.<br />
Karabiny z bagnetami, kraciaste spódnice,<br />
Tato stanął, z wózkiem baba idzie przez ulice.<br />
<br />
Ona przeszła, wóz nie rusza,Józio się więc pyta,-<br />
Czemu stoim? Bo tu sklep jest dla chłopca orlika.<br />
Mama swoje coś mówiła. Wio, usłyszał chłopiec,<br />
Znów ruszyli. Co mówili,nie mógł tego dociec.<br />
<br />
Droga jest na Mikulińce, wracają w swe strony.<br />
Wokół jeno żyzne pola, a na nich matrony,<br />
Co spódnice mają długie, chusty czyste, białe.<br />
Grabią rżysko palcem z drewna,na wałki, na małe.<br />
<br />
Później w kupki i na wozy, na wczesne omłoty,<br />
Gdzie nie spojrzysz ,to kobiety nałożne roboty.<br />
Wóz ich wjechał do Bucniowa. Cerkiew okazała,<br />
Też ta wioska kiedyś była Serwatowskich cała.<br />
<br />
29<br />
<br />
Ludu tutaj nie brakuje,wieś to kmieciów tera,<br />
Na mszę późną teraz właśnie sygnaturka zbiera.<br />
Trochę jakby rozdrażniona, może nawet w złości,<br />
Że to pole pełne ludzi, nie cerkiew ich gości.<br />
<br />
Chciał zatrzymać swój wóz Michał,ale po co, na co?<br />
Jechał z groszem, zło obudzić? Lub spotkać ladaco?<br />
Klepnął lejcem lędźwie konia. Wio, gniady, w chałupki.<br />
Wokół dzieciarnia latała,gołe wszystkich stópki.<br />
<br />
On zakupił kilka ich par. Sprzedał zboże hurtem.<br />
Ale szybko, niech to licho. Traf dziś rządzi światem.<br />
Nieraz przecież tak bywało, ni worka, ni kwarty.<br />
Nikt nie kupił, no to wracał, w kwintę nos otarty.<br />
<br />
Wyjechali już z Bucniowa, droga na Nastasów.<br />
Naprzeciwko siwe konie,szor tam z żółtych pasów.<br />
To Czarnota, gdzie on jedzie? A dokąd ,sąsiedzie?<br />
On poprawił się na ławce. Grób budować w biedzie.<br />
<br />
No ,a jaki, no, a komu? A tym z Nastasowa.<br />
Co to baba jest oddzielnie i osobno głowa.<br />
Toć to było miesiąc temu. Tak, a teraz stela.<br />
Zamówili ją sąsiedzi. Mówić o tym wiela.<br />
<br />
30<br />
<br />
Jadę ja w kamieniołomy. Znak dali, gotowa.<br />
Plądelowa głos zabiera,- mord, niech Bóg uchowa.<br />
Ano napad ,widzi pani,ciągnie znów Czarnota.<br />
To nie pierwszy, gdzie rezony, ktoś tu plany mota.<br />
<br />
To zapewne Ukraińcy, Michał stwierdza swoje.<br />
Tak, to tajna jakaś zmowa, ich strelcy i woje.<br />
Co to kiedyś zdobywali, Lwów, nawet Galicje.<br />
Lecz Piłsudski dał im lanie i na wieki lekcje.<br />
<br />
A na steli to napisy będą wszystkich zbitych?<br />
Ano pewnie, ojca, matki i tych dzieci zbitych.<br />
Najstarsza to zmarła w sadzie, tą to psy szarpały,<br />
Stary zakłuty pod żłobem, a dwie wrzątkiem lały.<br />
<br />
Te ubite wprost widłami, matce łeb ucięto,<br />
Berdyszem, a jednym cięciem, butem go kopano.<br />
Bo daleko był od torsu, wsparty o opłotki,<br />
Twarz to była uśmiechnięta, wyraz oczu słodki.<br />
<br />
Michał jeno przytakiwał, słyszał o tym mordzie.<br />
Przed żniwami głośno było, mówiono też w grodzie.<br />
Z Tarnopola była władza, pytała, dumała,<br />
Cichość wszędzie, obcość wszędzie,zmowa tu nie mała.<br />
<br />
31<br />
<br />
A pan Michał był daleko? Byłem w Tarnopolu.<br />
Dziesięć worków upłynniłem, zboże łatwo golą.<br />
Co pan powiesz,to we wtorek ja tyż popróbuję,<br />
Mam zapasy. Do widzenia. Może coś zbuduję.<br />
<br />
Rozjechali się w dwie strony. Widać już wygony.<br />
To pagórki są piaszczyste. Tu zaś biły gromy.<br />
Tu w dwudziestym, słyszysz Józio? Tak,słyszę tatulo.<br />
Tu się starły armie konne. Piachy kości tulą.<br />
<br />
Teraz to jest tu pastwisko, nam tu za daleko,<br />
My mrowiny wypasami, na łęgach, nad rzeką.<br />
Kto się tutaj bił na polu? Pyta Józek mały.<br />
Jabłoński tu bił się z Ruskiem. Szable tu błyskały.<br />
<br />
Józio milczy, coś mu w głowie nie bardzo pasuje,<br />
I dość długo swe pytanie do ojca buduje.<br />
A jak była słota, tato, to szabla nie błyska?<br />
Ojciec uśmiechnął się jeno,główkę chłopca ściska.<br />
<br />
Tak się mówi. Szabla błyska nawet i o słocie,<br />
Gdy jest we krwi umazana, albo leży w błocie.<br />
Wielka tutaj była bitwa. Żyją ,co widzieli.<br />
Ćma bolszewi, wszystkie pola, jako źdźbła leżeli.<br />
<br />
32<br />
<br />
W Nastasowie to są ludzie, chętnie ci gawędzą.<br />
Tak przy piwie, bo gardziele ich do trunku swędzą.<br />
Wyłapali wiele koni, butów i ciuch stary.<br />
Po tych polach, po wygonie, nocą chodzą mary.<br />
<br />
To tu straszy? Pyta Józio. Nie, to chodzą hieny.<br />
Wykopują ciągle dołki, biorą broń, patrony.<br />
Jakie hieny, to nie ludzie? Ludzie, ludzie mówię,<br />
Tak się mówi, a ja jakoś, inaczej nie nazwę.<br />
<br />
A co to jest, tato, hiena? To pies duży, straszny.<br />
On w Afryce jeno żyje, a nocą jest głośny.<br />
To co zdechło, to on zjada, to dzikie stworzenie,<br />
A największe to ma zęby, groźne uzębienie.<br />
<br />
Dojeżdżali do kolonii. Pierwszy to Skowroński.<br />
Widać robi podorywkę,dobry sąsiad, ludzki.<br />
Teraz Buczer, dalej Rosiak. Wszyscy zbudowani.<br />
Lat dwadzieścia tutaj siedzą, Są mocno sterani.<br />
<br />
Przy chałupach są żurawie. One to wysokie.<br />
Widać z dala ichne ruchy ,gdy bydło pojone.<br />
Co niektóry nawet skrzypi. Są studnie na wałki,<br />
Tam łańcuchy nawijane, ceber ciężki z klepki.<br />
<br />
33<br />
<br />
Zajechali w swe domostwo. Bronek w wóz zagląda.<br />
O, sprzedane. Ja wyprzęgnę. Puszczę go w ogroda.<br />
Dzieci wieniec koło woza, ciekawe zakupów.<br />
Jest Marysia, Hela, Czesio, co cieszy się z butów.<br />
<br />
Mamo moja, a coś dla mnie? Ludwika się pyta.<br />
Wszyscy mają ,ale w domu. Całość w worku skryta.<br />
No, a w domu wieniec z dzieci. Jest tego ósemka.<br />
Może któreś pominięte, mama się już lęka.<br />
<br />
Zerka teraz w stronę męża. Czy ktoś pominięty?<br />
Pan Michał ściąga cholewy, w onucach ma pięty.<br />
Nie odzywa on się wcale, kupiono z nadmiarem.<br />
Worek pełen, jest związany. Wszystko sprzedał hurtem.<br />
<br />
Od Bronka, tak po kolei, podział jest zakupu.<br />
Od sukienki, butów wszystkim, do Józka zeszytu.<br />
To już wszystko, więcej nie ma. W buziach jest radocha.<br />
Tak podchodzą i dziękują, matka wszystkich kocha.<br />
<br />
Cały wieczór przymierzanie. Cały wieczór gwarno.<br />
Koniec sierpnia, nie ma wiatru, na powietrzu parno.<br />
Każde z rzeczą zakupioną idzie spać do łóżka,<br />
To nagroda za sprzątnięcie latoś w polu zboża.<br />
<br />
34<br />
<br />
Marysia bardzo szczęśliwa, sukienka jest biała,<br />
Ale w modre kwiatki cała, więc długo nie spała.<br />
Zanuciła se piosenkę, przymknęła oczęta,<br />
I ciągnęła aż dwie zwrotki. Więcej nie pamięta.<br />
<br />
„Czerwona róża ,biały kwiat<br />
Czerwona róża, biały kwiat<br />
Wędruj harcerko, harcerko wędruj<br />
Wędruj, harcerko, ze mną w świat.<br />
<br />
Zawędrowali w ciemny las<br />
Zawędrowali w ciemny las,<br />
Tutaj harcerko, harcerko tutaj<br />
Tutaj, harcerko, obóz nasz.”<br />
<br />
Już zasypia a szczęśliwa. Sukienka pod głową.<br />
We śnie widzi wielkie lasy, puszczę, knieję nową.<br />
Wszędzie młodzież uśmiechnięta, ognisko co grzeje,<br />
Kucharz wesół do menażki grochówkę jej leje.<br />
<br />
Sen ją zmorzył, trud był za dnia, pielenie buraka.<br />
Wron nad polem całe mnóstwo, każda głośno kraka.<br />
Po dniu całym odpoczynek, Ten zakup sukienki.<br />
Tobie ,mamo, bardzo wielkie, a serdeczne dzięki.<br />
<br />
35<br />
<br />
Tak w rodzinie zasypiano po dniu ubarwionym.<br />
Są bogatsi o rzecz nową. Są z ubiorem nowym.<br />
Co ich wita teraz z rana? A słonko na niebie.<br />
I Czarnota przy okienku, butem grządkę grzebie.<br />
<br />
A Michale! A sąsiedzie! Nowina dla Hioba!<br />
Michał trochę dzisiaj zaspał. Wkłada buty oba.<br />
I wychodzi na podwórce,chłód ostudza ciało.<br />
Co takiego tam, sąsiedzie? Co ciebie przygnało?<br />
<br />
Czarnota otwiera usta, wyskoczył mu język.<br />
Ale słowo jednak żadne, szarpie giezła guzik.<br />
Wo…, Wo… wojnę mamy! Wojna! Umieramy ,chłopie!<br />
Pop pod drzewem, jedź i obacz, dół dla nas już kopie.<br />
<br />
Pan Michał paraliż dostał. Nie bredzisz, Czarnota?<br />
Był już u mnie woźny szkoły. Przeskoczył trzy płota.<br />
Pognał dalej do Jemiołka. W szkole jest radyjo.<br />
Kierownik zakupił sobie. On tak z rana wyją.!<br />
<br />
Chodź, usiądziem tam w drewutni, Stać jakoś nie mogę.<br />
Ja nie siadam, zwiewać trzeba! Szykować się w drogę.<br />
Co ty mówisz ,mój sąsiedzie! Zostawić sadybę!<br />
Tak, od razu, tu Rusini lagi mają grube.<br />
<br />
36<br />
<br />
Zatkało pana Michała. A przywiozłeś stele?<br />
Tak, tam leży na cmentarzu. Pożytku nie wiele.<br />
A to czemu? Kto zakopie,ja ruszam z wieczora.<br />
Wszyscy chyba nie uciekną? Żegnam, na mnie pora.<br />
<br />
Michał poszedł do obórki, żona doi krowy.<br />
Słuchaj, Maryś,jest nowina! Czarnota czarniawy,<br />
Mówił o wybuchu wojny! Niemcy nas napadli.<br />
Żona mleka już nie strzyka, twarz jej rumień pali.<br />
<br />
O, na nieba! To nieszczęście. Rusini się ruszą!<br />
Pierwszej nocy po niedzieli, jak muchy wyduszą.<br />
Nie rozpaczaj, jest policja, wojna zaś daleko.<br />
Ty weź wydój obie krowy, do domu zbierz mleko.<br />
<br />
Ja zaś pójdę do garbuska. Niech mówi ,co będzie!<br />
Bronek wszystko oporządzi. Jeszczem nie na sądzie.<br />
Nie rozpaczaj, Tam gdzieś wojna. To za Wisłą przecie.<br />
My tu żyjem na odludziu, a kto nas tu zgniecie?<br />
<br />
Michał, abyś ty nie zgrzeszył. Jam gotowa w domy.<br />
Co za San masz się wyprawiać?A za jakie gromy.<br />
Mówiąc ,wyszedł. Poszedł w wioskę i dąży do gminy.<br />
Przy budynku jest policjant, ale trochę sztywny<br />
<br />
37<br />
<br />
Jest narada, odpowiada. Nie wchodzić, nie dręczyć.<br />
Do spokoju wzywam wszystkich. Głów swoich nie męczyć!<br />
A czy będą zalecenia? Tak, zachować spokój.<br />
Jaki spokój, przecież wojna! Ciszej, panie, notuj!<br />
<br />
Głosu tutaj też nie podnoś. Grozisz kryminałem?!<br />
Jeszcze słowo, pożałujesz. Przecież cicho stałem.<br />
Zapytuję co tu robić? Przyszłem po rozkazy.<br />
A ja mówię, idź do chaty! Mam gadać dwa razy?<br />
<br />
Będzie goniec , będą wici. Wieczorem lub rano.<br />
Teraz, idź pan, do roboty, pilnuj swoje wiano.<br />
No, a pobór może będzie? Ja mogę w mundury.<br />
Jeśli wola wojewody. Dobrze, żeś ty skory.<br />
<br />
Michał odszedł, nic nie zwęszył, W wiosce nie miał ziomków.<br />
Wioska duża, miała rynek. On zaś nabrał lęków.<br />
Wójt odgrodził się policją. Gdzie tutaj jest radio?<br />
Może w szynku? Tam nie wejdę. Ale mi popadło.<br />
<br />
W szkole to jest. Lecz do szkoły to poszli uczniaki.<br />
Szkołę widać tam normalnie. Co na to strażaki?<br />
Pod remizę poszedł szparko. W remizie nikogo.<br />
Toć nie wrócę bez niczego. Ja nie mam tu swego?<br />
<br />
38<br />
<br />
Do sklepu wejdę po naftę. Otworzył drzwi z dzwonkiem.<br />
Flaszkę nafty, ja poproszę. Sklepikarz zaś z zielem.<br />
W ręku trzyma mięty naręcz, wącha, wzdycha czule.<br />
Podał flaszkę i się pyta,- może dratwy szpulę?<br />
<br />
A też wezmę, szydło także i lampę do wozu.<br />
Mam też linki bardzo mocne i sól do nawozu.<br />
Nie, nie trzeba. Tutaj ziemia, to i sama rodzi.<br />
Kainit ,owszem na rędziny tam się dawać godzi.<br />
<br />
Gospodarzu, rób zapasy. Nie słuchasz nowiny?<br />
Owszem słucham, byłem nawet przed budynkiem gminy.<br />
Lecz nowego nie słyszałem, bo w naradzie siedzą.<br />
Wójta nie ma. Kto tam siedzi? Nad czynszem się biedzą?<br />
<br />
Ktoś wpuścił pana w gęstwinę. Tam nikogo nie ma.<br />
Przecież mówił mi policjant. Bym pilnował doma.<br />
On tam stoi. Urząd pusty. Bryka do Trembowli,<br />
Wyruszyła przed godziną w szóstkę to tam weszli.<br />
<br />
Gazety pan rozprowadza? Tak, na ósmą rano.<br />
A radyja, to pan nie masz?Nie,to luksus ano.<br />
Jeśli chcesz pan słuchać radia, to wieczorem w szkole.<br />
Tam się ludzie schodzą słuchać, w piwnicy na dole.<br />
<br />
39<br />
<br />
Schron zrobili murowany i krete podziemia.<br />
Jeśli prądu im zabraknie, w środku jeno ciemnia.<br />
Tam, se idź pan,tam wysłuchaj, może i ja będę.<br />
To ciekawe jak im idzie? W zwycięstwo, czy w biedę?<br />
<br />
Michał przyjął, a z uznaniem propozycje kupca.<br />
Wziął, co kupił i do domu drogę sobie skraca.<br />
Żona obiad już warzyła, Bronek był w burakach.<br />
Reszta dzieci no to w szkole. W dzień przy groźnych znakach.<br />
<br />
Ładny piątek, mówi żona. To nowina bata.<br />
Pójdziem znowu my w niewolę zawistnego kata.<br />
Słuchaj, Maryś, pójdę ja znów, wieczorem do szkoły.<br />
Tam zbierają się ludziska, gdzie kopali doły.<br />
<br />
No, a pole, pyta żona? Dzieci są nałożne.<br />
Niech się trochę zajmą polem. Jak dzieci pobożne.<br />
Ja wysłucham nowin w radiu i postawię wnioski.<br />
Może nawet jak potrzeba wrócim do swej wioski.<br />
<br />
Na tym skończono rozmowy. Michał ruszył z pługiem.<br />
Ściernisko nakrywał skibą, wrony straszył batem.<br />
Strzelał z bata, aż na polu ludzie grzbiet prostują,<br />
I tak myślą, co to znaczy? Wnioski swe lutują.<br />
<br />
40<br />
<br />
Co się stało Michałowi? Czy koń źle pociąga?<br />
Nie, koń idzie bez ustanku. Nie trza jemu drąga.<br />
Chyba wojna? To możliwe. Wszyscy my zmartwieni.<br />
Robim, robim, a duch dryga, już boim się cieni.<br />
<br />
Bronek podszedł już do ojca, tato,co się dzieje?<br />
Wojna ,chłopcze, którą ja znam. Ona śmiercią wieje.<br />
Bronek zamilkł. To zagrzmiało jako gromy z nieba.<br />
Które biją, które padły, wówczas gdy nie trzeba.<br />
<br />
Co to wojna ,to nie wiedział. W domu nie mówiono.<br />
Zawsze było na wesoło, zawsze się bawiono.<br />
Teraz patrzy w twarz ojcowską, jest szara z bruzdami,<br />
Jak ta skiba, która teraz jest między nogami.<br />
<br />
Twarz to inna, twarz to pierwsza. Czy na pewno taty?<br />
Czy wyrazem ona cięgów, nadchodzącej straty?<br />
Jeśli tato jesteś chory, daj cepigi, lejce.<br />
Ja zaoram to ściernisko,nim nadejdą bojce.<br />
<br />
Dobrze, chłopcze, ja do szkoły na wieczór wychodzę.<br />
Ty zaś trzymaj tego domu, czujnie o te wodze.<br />
Dbaj o Józka i Ludwike, wara poza bramę,<br />
Nie wiadomo co tej nocki, co nam w fatum dane.<br />
<br />
41<br />
<br />
Bronek tutaj się przestraszył. Groźby czujesz, tato?<br />
Stele przywiózł już Czarnota. Słyszałeś ty ,po co?<br />
No ,tym zbitym. Ano widzisz, a nie było wojny.<br />
Teraz, chłopcze ,czasy gorsze. Jestem niespokojny.<br />
<br />
Będzie zamęt? To możliwe. Religia wybuchnie.<br />
Tylko ona tu zamąci. Tato, wokół pięknie.<br />
Mówię o tym ,co już było! Widziałem to, chłopcze.<br />
Najechały nas we Lwowie z dala siły obce.<br />
<br />
Podsycany Rusin biedny, przez popa, morduje.<br />
To nastąpi znowu tutaj, ja to jakby czuję.<br />
Przecież mamy swoje stróże, jest wojsko, garbuska”.<br />
On już bryką do Trembowli, pozostała łuska.<br />
<br />
Masz bat,wodze, łap się pługa, ja sprzątnę obejście,<br />
Tak spokojnie było przecież, gdy ja byłem w mieście.<br />
A spokojnie było w duszy, teraz z rąk już leci,<br />
Co ja zrobię tutaj w chacie,razem oktaw dzieci.<br />
<br />
Z taką myślą poszedł z pola, w obejście tworzone,<br />
Swoją ręką, swoim trudem, tam napotkał żonę.<br />
Targała ci cebrzyk z wodą, dzieci są ze szkoły.<br />
Wypuszczono dziś ich wcześniej, Weszły do stodoły.<br />
<br />
42<br />
<br />
Dobrze, Maryś ,ja uprzątnę trochę to podwórze,<br />
Przed wieczorem muszę skończyć,ciarki mam na skórze.<br />
Niech się bawią, to są dzieci, im jest obca trwoga.<br />
Nie mówilim im o wojnie. Ni słowa, na Boga.<br />
<br />
Nie mówilim skąd pochodzim,co widzielim w życiu.<br />
Teraz chyba już za późno, lęki trzymam w skryciu.<br />
Tu przytulił swoją Maryś, ucałował w czoło.<br />
Czy pamiętasz naszą młodość. Chodzilim na goło.<br />
<br />
Teraz ziemia, czatna ziemia, chata i obórka.<br />
Dzieci osiem jak owoce, pod ziemniakiem z pólka.<br />
Weszlim wyżej w inny szczebel. Grom słyszę jak bije.<br />
Ona jego przytuliła ,objęła za szyje.<br />
<br />
Pojutrze trza do kościoła, niedziela, we dwoje.<br />
Tam pomodlim się znów razem. Pamiętasz, my troje?<br />
Już byliśmy, Czy pamiętasz? Dobrze, radość była.<br />
Polska powstawała. Ludność jako owce gnała<br />
<br />
Do kościoła. By dziękować. Za cudy zrodzenia,<br />
Od niewoli, od zagłady, polskiego plemienia.<br />
Wówczas myśl nam się zrodziła,- W Podole do słońca!<br />
Myśl ta była jak ta miłość,parząca , gorąca.<br />
<br />
43<br />
<br />
Osiem dzieci tobie dałam. Czy zmogą mnie trudy?<br />
Słuchaj ,Michał, trzeźwo patrzę, tu pełno ułudy.<br />
Napaść nocą mogą zrobić. Czy masz jakieś plany?<br />
Jeśli ruszysz, ja za tobą. Ty rządzisz ,kochany.<br />
<br />
Czarnota mi mówił rano, że rusza się chybko,<br />
„Garbusek” też w cugi ruszył w Trembowlę, gdzie wojsko.<br />
Daj mi czasu dobry tydzień. Wóz i koń gotowe.<br />
Dzieciaki trzymaj przed furtką, aby były zdrowe.<br />
<br />
Teraz ruszam ja do szkoły, posłuchać Raszyna.<br />
Może wojny wcale nie ma, Rydz, Germańca wstrzyma.<br />
Posłucham też szeptów ludzi. Zdrążę obyczaje,<br />
W takiej chwili każdy mówi, co mu rozum daje.<br />
<br />
Mrok już gęstniał,ptaków zbrakło, nie było szczebiotu.<br />
Tak do szkoły teraz zaszedł i stanął u płotu.<br />
Wejść w dziedziniec? Przecież pustka? Wszedł mając obawy.<br />
Czy też wolno? Czy też słychać? Zdeptane są trawy.<br />
<br />
Drzwi otworzył, słychać krzyki, zszedł więc do piwnicy.<br />
Pełno tutaj jest narodu. Milcząco ich liczy.<br />
Wszyscy milczą. Krzyki z radia. Twarze skamieniałe.<br />
Plecy, barki, pokurczone, postacie są małe.<br />
<br />
44<br />
<br />
Znów lustruje wzrokiem wszystkich. Brak z kolonii twarzy.<br />
Wsłuchał się w krzykliwą mowę,. Jest pełno w niej pychy.<br />
A czy to są wiadomości? Zapytał się z cicha.<br />
To reportaż. Za godzinę. Cisza tam, do licha.<br />
<br />
Będę czekać, tak pomyślał. Same tu wioskowe.<br />
Stare dziady z tamtej wojny, do plotów gotowe.<br />
Ale młodych nie brakuje, milczą jak te głazy.<br />
I czekają kiedy będzie; Niemcom dają razy!<br />
<br />
Po godzinie głośnej gadki, są komunikaty.<br />
„ Wieluń w nocy jest palony, w zrzutach są plakaty.<br />
Nie podnosić wiecznych piór już,ani też zabawek.<br />
To wybucha, rani ręce. Bronim każdy skrawek.<br />
<br />
Michał nic się nie odzywa, czeka na reakcje.<br />
Co powiedzą na to inni. Czy bronią swą nacje?<br />
Sam już wyszedł tuż przed szkołę. Na schodku se stoi.<br />
Ludzie głośno komentują, każdy Niemca gnoi.<br />
<br />
W tym co mówią ,nie czuć wcale obawy przegranej.<br />
To daleko jest za Wisłą, w krainie nieznanej.<br />
Nim tu przyjdzie, miną lata. Dwa a może cztery.<br />
Michała to irytuje. Czekał do tej pory.<br />
<br />
45<br />
<br />
No ,a jeśli my przegramy, to znowu niewola.<br />
Ja pamiętam, u obcego wszak to samowola.<br />
Ktoś nieśmiało się odezwał; a może zdzierżymy?<br />
Może, może, drugi bąknął,wojskami pieszymi?<br />
<br />
No ,jest przecież kawaleria, dodał cicho trzeci.<br />
Na tej gadce bardzo suchej,wieczór szybko leci.<br />
Przyjdę jutro, jest sobota, Michał myśli sobie,<br />
To za wcześnie jest wnioskować, tak w niecałej dobie.<br />
<br />
Prawdę mówiąc stracha wcale u ludzi nie widać.<br />
Dla nich to jest za daleko, aby teraz mlaskać.<br />
Wracał na swoją kolonię, zadumany, smutny.<br />
Nie przypuszczał, że głos radia taki bałamutny.<br />
<br />
W niedzielę się ubrał z żoną w najlepsze swe rzeczy,<br />
Minął bramę. Tam na brzozie sroka jakaś skrzeczy.<br />
Wzięli z sobą tylko Józia. Bronek ma zadanie.<br />
Strzec siostrzyczek i nie wpuszczać nikogo za bramę.<br />
<br />
Luda w kościele jest mnogo, ramię przy ramieniu.<br />
Tu od wieków jest jednako, wojny nic nie zmienią.<br />
W kazaniu to ani słowa tu żadnej pociechy.<br />
Przed kościołem ,gdy się wyszło, słychać nieraz śmiechy.<br />
<br />
46<br />
<br />
Pleban jednak krążył w tłumie,rozmawiał doradzał.<br />
Gdy był w gronie kolonistów, to wyjazd wskazywał.<br />
Mogą tutaj powstać bunty. Lepiej być z daleka.<br />
Mądry człowiek ,to wyjedzie i na lepsze czeka.<br />
<br />
A słyszałeś, mówi Maryś do męża Michała,<br />
Przy nas ,gdy to on nam mówił, Czarnotowa stała.<br />
Potwierdzała jego słowom,spostrzegłam to szybko.<br />
Ani chybi się gotują. Daj spokój ,ma duszko.<br />
<br />
Powiedziałem po tygodniu, wyciągniemy wnioski,<br />
Wziął za rekę swoją żonę i pieścił paluszki.<br />
Pośpiech nieraz jest szkodliwy. Józek, co się stało?<br />
Tato, Nero do nas biegnie. Psię się rozszczekało.<br />
<br />
Był to wyżeł krótkowłosy, wysoki i zgrabny,<br />
Pod opłotkiem się przecisnął, piesek był to ładny.<br />
Trzeba wiązać psa do budy. Mogą tu go pogryźć.<br />
Choć no, Nero, to do nogi, nim zaczną ci grozić.<br />
<br />
Tak wrócili w gospodarstwo. Trzeci dzień był walki.<br />
Jutro ,Bronek, kończym pyrki, dziewczęta z motyką.<br />
Kopiec sypiem na ogrodzie. Żadnej jutro szkółki.<br />
Tylko Józef to z tornistrem zajmie się nauką.<br />
<br />
47<br />
<br />
Wcześniej też się spać pokładli, by rano się zrywać.<br />
Przy bydlętach się pokręcić, doić, siano zadać.<br />
Wcześnie poszli w kartoflisko. Wieczorem znużeni,<br />
Po obmyciu legli w siennik, pod kołdrą skuleni.<br />
<br />
Na robotach zeszedł tydzień, kiedy wieść gruchnęła -<br />
Niemiec stoi pod Warszawą! Ludzi to z nóg ścięło.<br />
Trzeba ruszać, mówi Michał. Kopce nakryć ziemią.<br />
Może ruszym jutro w wieczór, gdy mroki zaciemią.<br />
<br />
Ale jutro nie ruszyli ,a pojutrze gromy.<br />
Lwów jest brany! Od zachodu, Niemiec dzierży domy!<br />
Droga moja jest zamknięta. Dokąd nam uciekać?<br />
Koloniści szesnastego, mówią ,aby czekać.<br />
<br />
Wielu tak postanowiło. Jutro ostatecznie.<br />
Nie będą już odkładali i marudzić wiecznie.<br />
Pleban wyjazd znów doradzał. Wrócim za pół roku.<br />
A jak trzeba ,to dojedziem do Białegostoku.<br />
<br />
Michał z żoną się zmówili. Rano pakujemy.<br />
Krowy zwiąże się do wozu. Ziemię swą żegnamy.<br />
Rusini mają złe oczy, dzisiaj jakby większe.<br />
No ,a w cerkwi to obrzędy, jakoby świętsze.<br />
<br />
48<br />
<br />
W wieczór późny ktoś do bramy dość mocno kołatał,<br />
Adreszczyszyn ich dogonił,prawie, że ich złapał.<br />
Widział jak wchodzili w bramę, krzyknął, lecz na próżno,<br />
On ma myśli swoje własne, porozmawiać nużno.<br />
<br />
W kuchni usiedli przy stole, dzieciaki do łóżka.<br />
Przy nich Maryś tu została. Kawy chcą z garnuszka.<br />
Słuchaj ,Michał ,mój sąsiedzie. Mam ja takie plany.<br />
By od razu jechać dalej ,nawet i w Prużany.<br />
<br />
Michał tu się zastanowił. Dwa tygodnie zejdzie.<br />
Adreszczyszyn, słuchaj jeno. Czy ktoś jeszcze jedzie?<br />
Chętny tutaj jest Przybyła, on tam ma braciszka.<br />
Niemiec ,jak narazie widać, w Podole się wciska.<br />
<br />
Stryj szturmuje, widać z tego na południe dąży.<br />
My spokojnie zmienim strony, chociaż szmat jest duży.<br />
Lecz czy strony spokojniejsze? Michał zapytuje.<br />
Nigdy tam nie było zrywów. Tu się zdrada knuje.<br />
<br />
Też tak myślę, mówi Maryś, bezczelne są oczy.<br />
Jeno patrzeć jak tu Rusin z berdyszem naskoczy.<br />
Rusin, no to zawsze Rusin, rzecze Andreszczyszyn.<br />
Ale za to Ukrainiec. Dobry to skurwysyn.<br />
<br />
49<br />
<br />
Uzgadniamy, mówi Michał, w południe na wozach,<br />
Ruszamy się na Tarnopol ,a rozjedziem w Sarnach.<br />
Zgoda? Zgoda. Tam niektórzy to w Białystok ruszą,<br />
My pojedziem se w Płużany. Wspólny los znieść muszą.<br />
<br />
Zobacz sąsiad na los ludzki. Przybylim tu z chęci.<br />
Lat dwadzieścia ledwo mija. A nami świat kręci.<br />
Tyle pracy, my uchodzim, dwa mordy w tym roku.<br />
Teraz myślą kolonisty,- do Białegostoku.<br />
<br />
Wojna wszystko zawsze zmienia. Lawirować trzeba.<br />
Aby szybko na początku uniknąć bram nieba.<br />
Myślę ja, panie Michale, wojna niespodziana.<br />
Hitler trochę się odgrażał. Polska sobie zdana.<br />
<br />
Kto upomni się o Polskę? Kto strzelił z armaty?<br />
Te znajomki z Francji, Anglii? Toć to żadne braty.<br />
Trzeci tydzień przecie leci, najechali Szwaba?<br />
Oto moja tu jest ręka, moja tu jest graba.<br />
<br />
Uścisnęli swoje ręce,dwa gable do kupy.<br />
Na tych rękach są odciski i po ranach strupy.<br />
W czarnej ziemi lat dwadzieścia, od rana do nocy.<br />
Bez ustanku, do upadku, nieraz sen ich mroczy.<br />
<br />
50<br />
<br />
Tu się wgryźli jako krety, zrodzili potomki.<br />
Od Polaka mają ziemie, co ją dzierżył wieki.<br />
Teraz boją się o życie. Zostać, czy się ruszyć?<br />
W jedną stronę czy też w drugą. Opór trzeba skruszyć.<br />
<br />
Jutro jadą. Uzgodnione. Na Sarny do Pińska.<br />
Tam o wojnie nie ma słuchu. A czy dojdzie klęska?<br />
Jakoś nie mogą przypuścic. Lud bardziej spokojny.<br />
Teraz pora odpoczynku. Jutro to dzień znojny.<br />
<br />
Rozeszli się dwaj sąsiedzi. Chcą się trzymać koła.<br />
Do pomocy zawsze jeden drugiego zawoła.<br />
Michał później mówi żonie,może by Czarnota?<br />
Przecież jeszcze nie wyjechał. On najbliżej płota.<br />
<br />
Michał ,słuchaj, jeszcze w drodze będą jakieś zmiany.<br />
Ten kierunek główny dobry. Pojedziem ,kochany.<br />
Ja tam myślę i miarkuję, co Czarnota zrobi.<br />
Czy czasami na Rumunię konie swe zagoni?<br />
<br />
Co ty gadasz? Na Rumunię, skąd masz takie myśli?<br />
Obserwuję okolicę,gdyśmy z narad wyszli.<br />
Co widziałaś? A gościniec, na nim limuzyny,<br />
Do Trembowli. W środku były płaczące dziewczyny.<br />
<br />
51<br />
<br />
Dużo tego? Z dziesięć aut. Na dachach walizy.<br />
Smutne twarze wśród ciasnoty. Żadne to tam luzy.<br />
Nie mówiłaś. No a kiedy, ciągleś zagadany.<br />
Teraz mówisz, kiedy późno,jestem rozebrany.<br />
<br />
Jutro też dzień. Kładź się, mężu. Jutro nowe troski.<br />
A bolesne,bo żegnanie nowej swojej wioski.<br />
Masz się wyspać. Bo jak ruszym ,no to bez popasu.<br />
Kładź się zaraz,śpij spokojnie i nie rób hałasu.<br />
<br />
52<br />
<br />
Rozdział II<br />
<br />
Drugi wróg<br />
<br />
Dzień się zaczął tak jak co dzień. Udojeniem mleka.<br />
Michał na wóz swój ładuje na udój nie czeka.<br />
Sam wstał rano, wieprza ubił, do beczki zasolił.<br />
Robił ciągle nie umyty, nawet się nie golił.<br />
<br />
Dzień szedł piękny z małym chłodem, słonko uśmiechnięte.<br />
Dzieci wstały, myły buzie, są trochę przelękłe.<br />
Wiedzą wszystko , więc pakują torby, worki, paki<br />
Wszystko ciasno zawiązują na rzemienne troki.<br />
<br />
Gdy już było spakowane, a słonko wysoko,<br />
Nagle żona zapłakała,szlochała głęboko.<br />
To ostatni nasz posiłek, tato mówi dzieciom,<br />
Wszystko włożyć do żołądka, godziny już lecą.<br />
<br />
Po południu już jest dawno. Wozów to czterdzieści.<br />
Przed wozami tam daleko, wiatr liściem szeleści.<br />
To burzany poderwane, wiatr się nagle wzmaga,<br />
Lecz nie w chmurach, a w gościńcu jest ludzi uwaga.<br />
<br />
53<br />
<br />
Z dala tam gdzieś na gościńcu, burzan z wiatrem pędzi.<br />
Prosto na nich i na szosie przeróżnie się kręci.<br />
Tak pomału to się zbliża, nie burzan a ludzie.<br />
Chyba wojsko nasze idzie, zmęczone po trudzie.<br />
<br />
Kmiecie w wojsko się wpatrzyli. To wojsko milczące.<br />
Czapki z dala są widoczne, są z czubem stojące.<br />
Coraz bliżej, coraz bliżej. A co to za woje?<br />
Żono cicho, milczeć wszyscy. Ja się bardzo boję.<br />
<br />
Wojsko do nich już podeszło, idą naprzód drogą,<br />
Nie zważają na te wozy, jeno okiem bodą.<br />
A gdzie koniec tej kolumny? Oj, nie widać końca,<br />
No ,a obce szli szeregiem do zachodu słońca.<br />
<br />
Ruskie wojsko! Każdy widzi. Zawracamy bracia.<br />
Do zagrody odjazd przepadł. Tu są zbędne tarcia.<br />
Znowu idą kolumnami, Zawracać w swe bramy.<br />
Jakieś fatum, los przeklęty, na pewno nam dany.<br />
<br />
Michał z wozem wjechał w bramę,a znosić toboły.<br />
Ja pobiegnę, wieść zaniosę tam do naszej szkoły.<br />
Bo tam ludzie pewno siedzą, zasłuchane w wieści.<br />
Gdy ich złapią razem z radiem. Rusek się nie pieści.<br />
<br />
54<br />
<br />
Z zadrą w sercu Michał wraca. Maryś, rozpal w piecu.<br />
Ja to z Bronkiem rozładuję. Patrzta, ptaki lecą.<br />
Lecą od strony gościńca. Wystraszone dziwnie.<br />
Tutaj tego nie widziały. Nie siadły na niwie.<br />
<br />
Wszystko leci tam do lasu. Nawet ptak się lęka.<br />
Niby głupi z małą główką. A zwiewa aż stęka.<br />
Nie podchodź ty ,do gościńca, bo okrzykną szpiegiem.<br />
Bronek, czy ty dobrze słyszysz? Nie chodź także biegiem.<br />
<br />
Bo dogoni ciebie kulka.Ja znam ich zwyczaje.<br />
Tato, przecież ja nie idę. Mnie też w głowie graje.<br />
A gra teraz mi muzyka, co to bale kończy,<br />
Walczyk biały, co z tą ziemią nigdy nie rozłączy.<br />
<br />
Życie bierzem, jakie rządzi. Jak tu będzie? Cisza.<br />
Jeno ptaki uciekają. Nikt z chaty nie rusza.<br />
Przejdź ty całą tą kolonię, bramy są zawarte.<br />
Czy oklaski gdzieś usłyszysz? Lub furty otwarte.<br />
<br />
Znosim, chłopcze, łapiem kurki. To robota męska.<br />
A gdy skończym to wieczorem ,wskakujem do łóżka.<br />
Teraz ceber ze świniakiem, na worek go rzucim.<br />
Ja potoczę go do sieni. Zobacz, już się pocim.<br />
<br />
55<br />
<br />
Uporali się z robotą. Bronek jest przy bramie.<br />
Tam gościńcem wojsko idzie. Broń mają „na ramię”.<br />
Obce wojsko oczy złości. Lecz Niemcy nie doszli.<br />
A do Lwowa już pukali, w Brześciu także byli.<br />
<br />
To ciekawe ,myśli chłopiec. Jeden zaczął przecie.<br />
Teraz drugi z innej strony. Dziwnie to się plecie.<br />
Wszedł do domu,ojciec nie chce, by spoglądał w wojska,<br />
A tym bardziej, że to armia wroga Polsce. Ruska.<br />
<br />
Bronek, czy kury złapane? Mama pyta syna.<br />
Zagoniłem za opłotek. W furtce jest leszczyna.<br />
Trochę szpary już za duże, może coś wylezie.<br />
To ja pójdę ,woła Maryś, witką zaraz spletę.<br />
<br />
Ani kroku,waruj w domu. Tam pełno sołdatów!<br />
Jak zobaczą tu dziewczynę, to naślą kwartaków.<br />
Ojciec wtrącił też swe słowo, Ty się nie wychylaj.<br />
Jeśli brakuje ci pracy, czas książką umilaj.<br />
<br />
W pole tylko z Bronkiem pójdę,a reszta w zagrodzie.<br />
Jeśli szkoła nadal będzie, nikt Józka nie zbodzie.<br />
Do sklepu żadna dziewczyna, Czy to zrozumiano?<br />
Tam gościńcem polskich jeńców całą masę gnano.<br />
<br />
56<br />
<br />
Wieczór w ciszy tu spędzono,Czuć jest przygnębienie.<br />
Ojciec jeno pomrukuje, chyba złorzeczenie.<br />
Jest ponury, teraz siedzi w okno się wpatruje.<br />
Tak bez przerwy, a on chyba kogoś wypatruje.<br />
<br />
Może czeka na Czarnotę, może Skowrońskiego.<br />
Albo może, że sołdaty po wieprzka grubego.<br />
Noc nastała, nikt nie przyszedł, jednak ojciec czuwa.<br />
Nero także w budzie milczy i cały się chowa.<br />
<br />
Jednak ojciec do północy nie ściągał obuwia,<br />
I o drugiej się położył, u żony węzgłowia.<br />
A dzień nastał tak jak co dzień. Niby jest to samo.<br />
Tam gościńcem znowu naszych, jako jeńców gnano.<br />
<br />
Dzień jak co dzień szedł pogodą,jesieni posłuszny.<br />
Niby nie ma tu oparów ,a jednak jest duszny.<br />
Duszność w piersiach ludzi siedzi, umartwia i dręczy.<br />
Skałą ciężką im na piersiach ode wczoraj klęczy.<br />
<br />
Niby nic tu się nie dzieje, dni kilka już mija,<br />
Kiedy pierwszy prykaz przyszedł,- na psa użyć kija!<br />
Psy mają być wytrzebione. Komisja to trójka.<br />
Będzie chodzić po zagrodach. Chłop swe wargi ściska.<br />
<br />
57<br />
<br />
Urząd gminy puścił gońca, po wiosce, kolonii.<br />
Będą chodzić, psy umarzać. Nie mogą być wolni.<br />
Trzeba wszystkie w łańcuch związać,czekać na komisje.<br />
No ,a kiedy? No, to jeszcze, Tam gońca się wyśle.<br />
<br />
Tak minęło dzionków wiele, aż minął październik.<br />
Mrozów jeszcze tu nie było. Pusty był okólnik.<br />
Nikt zwierzyny nie wypasał, nie puszczał za bramę.<br />
Bo nie wierzył i nie wiedział, co dzisiaj mu dane.<br />
<br />
Nieraz mżyło, było mgliście,wahał się listopad.<br />
Czy zaczynać już mu zimę? Sypnąć śniegu opad?<br />
Czy też lepiej jeszcze czekać, aż się dzieło skończy.<br />
No ,a jakie? No, z pieskami. Urząd za to ręczy.<br />
<br />
No, bo znowu goniec obszedł, aby się upewnić,<br />
Czy te pieski są na miejscu. Przy okazji zwęszyć.<br />
Co w zagrodzie się zmieniło? Czy kmiecie nie zwiali?<br />
Bo to częste są wypadki. Takich w cele gnali.<br />
<br />
Dni nastały dość słoneczne, brak słoty i mżawki.<br />
Więc przy gminie jest dość gwarno, wesołe ruchawki.<br />
Coś gadają, obliczają,ruchem robią plany.<br />
Tak z daleka ,no to widać. Co trzeci pijany.<br />
<br />
58<br />
<br />
Chodzi trójka aktywistów, dobranych rzeczowo.<br />
Na podwórku już tłumaczą każdemu na nowo.<br />
Sobaka wyżera jadło, kąsa, obszczekuje.<br />
Truda człeka, na drożynie, charaktery psuje.<br />
<br />
Wolnym ludziom to przeszkadza,swobody hamuje,<br />
U Sowietów wsio odkryte, gospodarz kapuje ?<br />
Przeto nada go powiesić. Kmieć poczuł tu grozę.<br />
Psa powiesić? Nie ma strzelby? A mnie potem może?<br />
<br />
Nero stał u jego nogi, merdał swym ogonem.<br />
Nic nie szczekał, jeno skomlał, przedziwnym swym tonem.<br />
Pies wysoki, krótkowłosy był ozdobą gumna,<br />
Teraz dołek jego czeka,sznur i żadna trumna.<br />
<br />
Niebywałe, rzecze Michał, a to ci metoda?<br />
Trójkowiec mu odpowiada. A czy lepsza woda?<br />
Pies jest częścią inwentarza. Konia też zgładzicie?<br />
Konia weźmiem do kołchozu. Kiedy? Zobaczycie.<br />
<br />
Do jakiego to kołchozu? Nowa jakaś firma?<br />
To jest zwykła nam wspólnota. Wspólne wszystko się ma.<br />
Nie słyszałem tej metody. Co to za wspólnota?<br />
A to taka, że nie będzie na tej wiosce płota.<br />
<br />
59<br />
<br />
A załóżcie, gospodarzu, tę pętlę pieskowi.<br />
Załóż pan sam po toś przyszedł, temu sobakowi.<br />
A założę, a założę jak trzeba każdemu.<br />
My żyć będziem w szczęśliwości, my żyć po nowemu.<br />
<br />
Nero pętlę przyjął dumnie, szedł za sznurem szparko.<br />
Rusin sznur na konar wsadził,dwóch go podciągało.<br />
Drzewo było jabłoniowe, wcale się nie zgięło.<br />
Pies się majtał, nie skowyczał. Charaszo, rzekł Jurko.<br />
<br />
I odeszli, lecz po chwili, aż zwierz się nie ruszał.<br />
Na odchodne powiedzieli,- on na darmo kuszał.<br />
W małych szybkach, małe dzieci, patrzyły na kaźnie,<br />
A w śród onych jeden Józio, patrzył w to uważnie.<br />
<br />
Co to znaczy? Co oznacza wieszanie tej psiny?<br />
Czy i inne tu zwierzęta też są pełne winy?<br />
Może wieprzki? Może kury, a może koguty?<br />
One jajek wszak nie znoszą. Kogut będzie struty?<br />
<br />
Trzeba ojca się zapytać. Co czeka zwierzaki?<br />
Ale ojciec go ofuknął, A milczeć dzieciaki.<br />
Wieczorem poszedł ze szpadlem, długo go nie było.<br />
Coś mu w krtani, gdy powrócił, świstało i wyło.<br />
<br />
60<br />
<br />
Żona chciała go zapytać,otworzyła usta.<br />
On uprzedził jej pytanie. Gadka o tym pusta.<br />
Jak sprzeciwisz się grymasem, jutro cię nie będzie.<br />
Milcz i nie patrz, gdy nie trzeba. Ściąłem te gałęzie.<br />
<br />
Żona zmilkła, zesztywniała, w szybę małą patrzy.<br />
Tam zobaczę, mówi cicho, jak życie się burzy.<br />
Wiatr podnosi wszystkie liście, aż ponad kominy.<br />
I przykryje to ,co żyje , jeszcze tej tu zimy.<br />
<br />
Ty masz rację, ty, mój mężu. Brać życie jak idzie.<br />
I nie dziwić się wisielcom, ani po wszy gnidzie.<br />
Przyjdzie czas na kolonistów. Nie kracz,że ty Maryś!<br />
Bogobojnie i bez nerwów, Ty więcej nie kapryś.<br />
<br />
Ja też wiem już co nas czeka. Już nadchodzi zima.<br />
Zobaczymy czy się sprawdzi. Kto oną przetrzyma?<br />
Usiedli przy stole w kuchni, patrzyli w okienko.<br />
Czy widzieli żagiew w ogniu, płonące polanko?<br />
<br />
Co widzieli? Wzrok ich zdradzał. Dwie ręce splątali.<br />
Nieruchome mieli twarze, wciąż w okno patrzyli.<br />
Zakleszczyli swoje palce, to znak. Będziem brali!<br />
Takie życie, jakie idzie. To Bogi im dali.<br />
<br />
61<br />
<br />
Przyszły nowe dni dość trudne. W sklepie brak towaru.<br />
Puste półki, a sklepowy bucha ci w twarz parą.<br />
Piec jest zimny, on nie pali, bo sklep nie mieszkanie.<br />
Zezwolenie trza na opał, Takie tu gadanie.<br />
<br />
Co pan powiesz? Co ja powiem. Ta izba nie moja!<br />
Będzie kooperatywa, a ja kierownikiem.<br />
Nie rozumię. O to chodzi, bo tu nowa wizja!<br />
Sklep jest pański! Nie mów tego, boś nie buntownikiem!<br />
<br />
Michał poczuł irytację. Chcę chleba, chcę soli!<br />
Milcz, człowieku! Nie tak głośno, nie pogarszaj doli.<br />
O, tam w gminie wciąż zebranie. Co wieczór narady.<br />
Co tam mówią? O czym co dzień? O, tam jest bez zwady.<br />
<br />
Słychać śmiechy, głośne mowy. A jacy tam chodzą?<br />
Ci co okiem kolonistów teraz w plecy bodzą.<br />
Co pan mówisz? Sza, nie mówię. Jest nas tylko dwoje.<br />
Jutro powiem trochę więcej. Ja za dawnym stoję.<br />
<br />
Michał z kwitkiem sklep opuszcza. Kto kisił kapustę?<br />
Ten to soli ma zapasy. Kto? Pomyśleć muszę.<br />
Na kolonii to Skowroński. On sprzedawał beczki.<br />
Pójdę zaraz ja do niego. On dalej od rzeczki.<br />
<br />
62<br />
<br />
Poszedł koło chaty Buczka,następna Skowroński.<br />
W kapuścisku tam na polu , gęgały se gąski.<br />
Prawie hektar on uprawiał, kisił i sprzedawał.<br />
Walił koper, walił marchew i soli dodawał.<br />
<br />
Zarobkował na kapuście. W Tarnopol ją woził.<br />
Zboża także on uprawiał. Najemnik mu kosił.<br />
Przy furtce kroki zatrzymał. Wołał kilkakrotnie.<br />
Ukazał się już gospodarz, szedł bardzo ochotnie.<br />
<br />
A cześć! Czołem! Proszę wchodzić. Czym chata bogata.<br />
To ugości tu sąsiada, jakoby i brata.<br />
Weszli w kuchnię, w której jest czuć kapustę kiszoną.<br />
Przywitał się tu z kobietą, która jego żoną.<br />
<br />
Usiedli przy stole w kuchni. Mam małe zmartwienie.<br />
Byłem w sklepie, gdzie są półki, po towarach cienie.<br />
Wiem, wiem o tym ,lecz mów dalej. Skowroński zachęca.<br />
Tam nic nie ma, co to będzie? Jego żona wtrąca.<br />
<br />
Potrzebuję, mówi Michał,soli, soli jeno.<br />
W sklepie byłem już dwukrotnie. Nawet wczoraj rano.<br />
Mam pół beczki. Ile pragniesz? Dziesięć kilo starczy?<br />
Tak, tak starczy, to ratunek. Otręba się kurczy.<br />
<br />
63<br />
<br />
To pojedziem do młynarza, nawet i w tej chwili.<br />
Weźmiem w przemiał kilka worków, jeżeli cię pili.<br />
Możem teraz. Czyim wozem? Już idę zaprzęgać.<br />
Dopij kawę ,posiedź chwilę. Sieczki nie chcą chrupać.<br />
<br />
Więc w dwa konie wyruszyli, do młyna za rzekę.<br />
Brzegi były przemarznięte, szuwary kalekie.<br />
Koła rżnęły czarne muły, woda je zbierała,<br />
Z prądem swoim do Seretu kilometry gnała.<br />
<br />
Młyn był mały, murowany, a przy nim kanały,<br />
Do spuszczania różnej wody. Teraz w lodzie stały.<br />
Pod rampę już zajechali. Młynarz wita kmieci.<br />
Jak tam chłopy, jak wam w grudniu, czas po ciemku leci?<br />
<br />
Weszli w środek. Mówią po co. Młynarz odpowiada.<br />
On tu teraz jeno mieszka. On młynem nie włada.<br />
Chłopi robią wielkie oczy. Co ty też tu gadasz?<br />
To co widać i co słychać. Przyszedł dobry Judasz.<br />
<br />
Tutaj palec ma na ustach. Ściany mają uszy.<br />
Mam otręby ja na strychu. Wiedzą o nich duchy.<br />
Ziarna przyjąć ja nie mogę. Chyba, że na kwity,<br />
Lecz gdy mówię, każdy z miejsca,wychodzi jak zmyty.<br />
<br />
64<br />
<br />
Osłupiałe stoją kmiecie. Młyn jest od mielenia!<br />
Faraony nawet mieli. Za rzymian z kamienia.<br />
Przywoziłeś, zabierałeś. A teraz młyn stoi!<br />
Kto tu rządzi? Jak tu rządzi? Boga się nie boi?<br />
<br />
Młynarz jeno kiwa głową. To kooperatywa.<br />
Nas zadusi, ja to czuję. U nich gęba chciwa.<br />
Więc młyn stoi? Ano stoi. Prawie od miesiąca.<br />
Woda płynie, wnet zamarznie. Mąki ani korca.<br />
<br />
Mam kamieniem ja tłuc ziarno, pan Michał wybucha.<br />
Sza, człowieku, nie tak głośno, teraz i wiatr słucha.<br />
Dam z zapasów wam otręby, mąki ani grama.<br />
Moja baba ,gdy na kluski to kupuje sama.<br />
<br />
Coś takiego. Tu Skowroński zagryza swe wargi.<br />
Wziął dwa worki do przemiału, syczy słowa skargi.<br />
Co to idzie, mój młynarzu? Tyś człowiek światowy.<br />
Ja to myślę, nie pożyjem, nawet jako goły.<br />
<br />
Daj, co możesz i wracamy. Jak przepękać zimę?<br />
Cała trójka myśli o tym. Będziem gryźć leszczynę.<br />
Jak te bobry, co w kanałach pluskają ogonem.<br />
Co są mądre,nic nie mówią, żeremia ich domem.<br />
<br />
65<br />
<br />
Odjechali dwaj sąsiedzi. Konie przeszły wodę.<br />
Aż się boję, mówi Michał, powracać w zagrodę.<br />
Z czym ja wracam? Z garnkiem soli? Nie czujesz duszenia?<br />
Strasznie o tym jest mi mówić. Czuję ukąszenia.<br />
<br />
Na święta potrzeba mąki, białej a pytlowej.<br />
A co wieziem my kobietom? Nawet nie razowej.<br />
Spojrzeli więc sobie w oczy, Smutne to są wzroki.<br />
Chociaż dzisiaj to koniska dostaną obroki.<br />
<br />
Michał wysiadł przy chałupie, Targa garnek ciężki.<br />
Lecz ciężejszy ma na piersiach, to ciężar udręki.<br />
Do chałupy wchodzi smutny. Masz, kobieto, sole.<br />
Ciężki gar pełen kruszywa, postawił na stole.<br />
<br />
Żona mówi; słuchaj Michaś, jutro nam do sklepu.<br />
Ale po co? Odpowiada. Po bijak do cepu?<br />
Byłem dzisiej. Tam nic nie ma. Soli nawet nie ma.<br />
To Skowroński podarował. To rządy Golema!<br />
<br />
Maryś się zastanowiła. To ruszym w Tarnopol.<br />
Masz przepustkę? Co ty mówisz? W gościńcu jest patrol.<br />
Samowolnie jak gdzieś jedziesz, rekwirują konia.<br />
Maryś już się wycofała. Męża nie nakłania.<br />
<br />
66<br />
<br />
Do Bucniowa nie dojedziem, tam stoją sołdaty.<br />
Z wioski nigdzie się nie ruszysz, chociaż brak jest kraty.<br />
To co zrobim? To jak święta? Bez mąki, człowieku?<br />
Żyj realnie, nie wymagaj. To nawet bez świerku?<br />
<br />
Tak, bez świerku, bez choinki, bez mąki i kaszy.<br />
Mam dwa worki ja otrębów, nie zabraknie paszy.<br />
Może jeszcze coś dostarczą, pożyjem, zobaczym.<br />
Wiedz, młyn stoi, niepotrzebnie, my się tutaj czubim.<br />
<br />
Na święta ubogo było. W nowy Rok to śnieżno.<br />
Zasypało aż po okna i odśnieżać „nużno”.<br />
Jasność biła ode śniegu, skrzył się kolorami.<br />
Gdy go słonko oświetlało, bawił bałwanami.<br />
<br />
Bałwan miał w oczach kasztany ,a nosek z marchewki.<br />
Czerep z garnka i drapakia,a od dzieci śpiewki.<br />
Bałwan stał przy każdej chacie, Podola tradycja.<br />
Na gościńcu coraz częściej to chodzi milicja.<br />
<br />
Nikt nie zwracał tam uwagi. Nikt nic nie przypuszczał.<br />
Że patrole mają swój cel i chleb własny kuszał.<br />
Zresztą mało też kto chodził,siedziało się w chacie.<br />
Pośród śniegów trudno krążyć. Biel dziś na tym świecie.<br />
<br />
67<br />
<br />
Po Trzech Królach znów do szkoły. Sanie suną cicho.<br />
Teraz to jeżdżą gościńcem, wyminąć się trudno.<br />
Nieraz trzeba wjechać w zaspę, by ustąpić drogi.<br />
Mrozek łapie czubek nosa, ale nie jest srogi.<br />
<br />
W krajobrazie pełnym bieli, widać okna chatek,<br />
Tam za zaspą to z gałęzi. W czubkach jest opłotek.<br />
Za opłotkiem dumny bałwan, grubo ulepiony,<br />
Z pustym garnkiem jest na głowie. Dumny z swej korony.<br />
<br />
Dymek biały przy kominkach, kręci się leniwie,<br />
Widać wszystko siedzi w domu przy kartach, przy piwie.<br />
Ruch jest tylko na gościńcu i na placu szkoły.<br />
Tam dzieciaki się rzucają, prosto w swój nos goły.<br />
<br />
Zabawa jest na całego ale pauza krótka.<br />
I do klasy wnet wędrują, buzia pełna smutku.<br />
Rzucali się dla zabawy śniegiem, nie kamieniem,<br />
Bo w tej szkole są Polacy, Nie bici rzemieniem.<br />
<br />
Uczą ich tu zakonnice Teologii Pana.<br />
Ale dziwnie są ubrane i przychodzą z rana.<br />
Nieraz nawet i przed szkołą, stoją i czekają,<br />
Na swą młodzież , na którą kamienie rzucają.<br />
<br />
68<br />
<br />
Młode dranie, chłopaczyska, Rusini od wioski.<br />
Do szkoły nie dopuszczali. Z tego były troski.<br />
Starsi sańmi dowozili,batem leli zgraje.<br />
Ale tamci uciekali, sprytne to hultaje.<br />
<br />
Kiedyś w styczeń na początku lub właśnie w Trzech króli,<br />
Furgony gościńcem jadą. Wozak głowę tuli.<br />
Zadymka z północy wiała, świst był i zawieja.<br />
Wozy pełne, w parę koni, z żółtej skóry szleja.<br />
<br />
Kto to jedzie, myśli Michał. Hej,a wy to gdzie to?<br />
Pierwszy tego nie usłyszał a drugi mu na to,-<br />
W faterland, my za Bug jedziem. To się wynosita?<br />
Ano przecie, Stalin glejt dał,krzyknęła kobieta.<br />
<br />
To wy Niemcy czy Słowaki? Michał już jest blisko.<br />
My to Niemcy, jest wymiana, rzekło kobiecisko.<br />
Ale termin taki marny, a nie można wiosną?<br />
My nie rządzim, my baory. Ale mrozy cisną.<br />
<br />
Dziesiąty wóz już jest blisko. Kto za was przyjedzie?<br />
My nie wiemy, my w Ojczyznę i po takiej grudzie.<br />
Przecież można się zatrzymać ,ja wam dam herbaty.<br />
W Tarnopolu będzie popas. Danke, z was kamraty!<br />
<br />
69<br />
<br />
Michał naliczył czterdzieści. Jak tabor cygański.<br />
W takie mrozy, w takie śniegi. Tyle że śnieg miałki.<br />
Przy kościele spotkał księdza i dwie zakonnice.<br />
Mówi jemu,- Niemcy wieją! Wysokie kłonice.<br />
<br />
Cały tabor, co to znaczy? Niemcy za Bug jadą.<br />
A ty także stąd wyjeżdżaj, sprzedaj swoją gniadą.<br />
I to mówiąc proboszcz odszedł, odeszły i mniszki.<br />
Które miały lekkie buty, tak zwane trzewiczki.<br />
<br />
Michał wstąpił tu do sklepu, znowu nabył naftę.<br />
Popatrzył po półkach wkoło, jak zwykle są puste.<br />
Sklepowy ,ten sam co kiedyś, ramionami wzrusza.<br />
Mnie nie chwyci w takim sklepie podagra ni tusza.<br />
<br />
Ale powiem ci, Michale, byli u Stalina!<br />
A kto taki? Ukraińcy. A jaka przyczyna?<br />
Sklepikarz szeptał do ucha. By usunąć Lachy!<br />
Napisali kilka listów. Podpisali brachy.<br />
<br />
Delegatów też wysłali, wczoraj powrócili.<br />
W samej Moskwie to dekadę na hotelu byli.<br />
A kto tam był? Koszewoj i Lepionka rezun.<br />
On prowodyr tego cały. A niech go tam piorun.<br />
<br />
70<br />
<br />
Ten Lepionka, to on nie był zamieszany w mordy?<br />
Takie słuchy ponoć były. Tym bardziej, że rudy.<br />
Tego teraz nie wyświetlim. Nie mamy tu władzy.<br />
Ale mamy za to plotkę ,co krąży wśród ludzi.<br />
<br />
Widziałem przed chwilą księdza, przy nim zakonnice.<br />
Czy czasami on nie czeka na Boską karocę?<br />
Gdzie pan widział? W pałacyku, przed wejściem akurat.<br />
Mniszki zmilkły, gdym ja podszedł. Wyglądał jak prałat.<br />
<br />
Na sutannie to płaszcz czarny a futrem podbity.<br />
Z góry patrzył na stojące te młode kobity.<br />
Coś tłumaczył, one stały w nabożnej postawie.<br />
Nieraz głową przytaknęły, słuchały łaskawie.<br />
<br />
Nie wiem tego, nie słyszałem. Nie zamawiał koni.<br />
Prawdę mówiąc od rozmowy to jakoby stroni.<br />
Tyle tylko mi powiedział, by uchodzić szybko.<br />
Ale dokąd ,w jaki sposób? Po śniegu nie płytko.<br />
<br />
Polem z dziećmi to nie pójdziem. Na drodze sołdaty.<br />
A tu żaden z nas z kolonii, przecież nie skrzydlaty.<br />
Przepustki jak nie masz ,chłopie, to siedź i przytakuj.<br />
A przepustka, to do kogo? Niemca? W Węgra szlusuj?<br />
<br />
71<br />
<br />
Sklepikarz się zastanowił. Można tylko w Niemca.<br />
Te furgony ,co jechały. Jednak przez rozjemca.<br />
Ktoś załatwił. Ktoś dał wolę. Ktoś wydał nakazy.<br />
Zobacz jeno jak cichutko i jadą bez straży.<br />
<br />
Tak, to prawda. Sam widziałem. Jako sople byli.<br />
Konie szły im jednostajnie, batem ich nie bili.<br />
Nawet mówić to nie mogli. Trochę zrozumiałem.<br />
W ten czas jakoś to akurat przy gościńcu stałem.<br />
<br />
Zadymka śnieg w oczy biła, latarnie pod furą,<br />
Były wszystkie zapalone a woźnice górą.<br />
Na tobołach były baby, dzieci pod plandeką.<br />
Konie to kopytem grudę, to na kaszę sieką.<br />
<br />
Oni, patrz pan, wyjechali. Ja chętny w te strony.<br />
Jednak u nas tylko pleban, a był wygolony.<br />
Te zebrania Ukraińców, co tam rozprawiają?<br />
Żeby szybko nas się pozbyć. Taką gadkę mają.<br />
<br />
Wiem ja o tym ,mam swych ludzi. Język mają długi.<br />
A niektórzy nam współczują. Żadne my niedrugi.<br />
Tak jest zawsze z każdym ludem. Ten taki, ten taki.<br />
Ten ożeni ci się z córką, ten wypuści flaki.<br />
<br />
72<br />
<br />
Dobra zeszła im godzina na takiej rozmowie.<br />
Więc na razie, do widzenia, Kiedyś się dopowie.<br />
Michał wyszedł ze sklepiku i ruszył w obejście.<br />
Ktoś zastąpił jemu drogę i zasłonił przejście.<br />
<br />
Drab wysoki i znajomy. Witam was ,Michale.<br />
A nie myślcie, że ja wrogo, ja nie z nimi wcale.<br />
Byłem jednak na zebraniu, wracam z pogaduszki.<br />
Referował tam Lepionka, będą trzęśli gruszki.<br />
<br />
Cichojta, ja powiem szybko. Listy już zrobione.<br />
Nawet podział inwentarza, co będzie grabione.<br />
Kto na liście, tego nie wiem. Bo lista jest tajna.<br />
Nic wam dzisiaj nie mówiłem. Uciekam do łajna.<br />
<br />
I to mówiąc on zawrócił, poszedł w swoją stronę.<br />
A pan Michał załamany chce zwiadomić żonę.<br />
Ukraińcy prą usilnie do trzebienia naszych,<br />
Uważają teraz Lachów za całkiem tu obcych.<br />
<br />
Przez gościniec przeszedł wolno, nie było furgonów.<br />
Ruszył w stronę swej zagrody, w cień widocznych domów.<br />
Było widać tylko ściany, a w ścianach okienka.<br />
Tam za szybą ,to machała Ludwiki mu ręka.<br />
<br />
73<br />
<br />
Czerń zakryta jest tu bielą. W bieli to gałązki,<br />
Te wystają ponad śniegi, są jako te wstążki.<br />
Oblepione szronem mocno, kiwane też wiatrem.<br />
Stąd je widać,nie zmartwione wcale swoim losem.<br />
<br />
Przyjdzie wiosna ,to odżyją, puszczą pąki, listki.<br />
A my z wiosną? To jak będzie? Zgarbił się, jest niski.<br />
Czy prawdziwy jest szum ludzi? Chyba i tak będzie.<br />
Te furgony, te niemieckie już na innej grzędzie.<br />
<br />
Wszedł do chaty. Tutaj pełno. Ósemka zrodzona.<br />
Patrząc na nich czuje życie. Wśród nich jest korona.<br />
Bronek smagły, Bronek zgrabny. Nadzieja to życia.<br />
To on kiedyś stanie tutaj. Uroda Podola.<br />
<br />
Żonie szeptów nie przekazał. Ni cichej rozmowy.<br />
Nie chciał żonie psuć humoru, ni zawracać głowy.<br />
O furgonach, to wiedziała, wróble to doniosły,<br />
To jest prawda a realna, nie ploty i gusły.<br />
<br />
Usiadł ciężko przy ceracie. Daj ,Maryś ,do picia.<br />
Ona kawy mu nalała, chleb wyciąga z pieca.<br />
Maryś ,podaj ojcu boczku i zetrzyj ceratę,<br />
On zbudował przecież dla was tę cieplutką chatę.<br />
<br />
74<br />
<br />
Coś Michała uderzyło. Czyżby coś wiedziała?<br />
Nadmieniła w zdaniu chatę. Czy żona coś kryła?<br />
Ugryzł chleba, skroił boczek na małe kwadraty,<br />
Czemu ona coś wspomniała o budowie chaty.?<br />
<br />
Spojrzał na nią i jej patrzy a ciekawie w oczy.<br />
Ona tego nie unika. Myśl jakaś ją toczy.<br />
Popatrzyli bardzo długo jak za swej młodości.<br />
Gdy podchodził do dziewczyny. Wokół świat w kwietności.<br />
<br />
Byli młodzi, prawie dziecmi. Tak patrzyli w siebie.<br />
Nawet wówczas ,gdy mrok zapadł, gdy luna na niebie.<br />
Wszystko wzrokiem rozumieli, bez słów i dotyku.<br />
Teraz to też. Wszystko wiedzą. Nie robią więc kroku.<br />
<br />
Patrzą chwile rozumnieją i każde z nich wzdycha.<br />
Coś nadejdzie. A co będzie? Nie przegonią licha.<br />
Są bezsilni. Są w niewoli. Dzieciom nie trza gadać.<br />
No, bo one są żywiołem. Lepiej głuchych udać.<br />
<br />
Michał znowu kroi boczek, na kostki, kawałki.<br />
Skowrońskiego widzi w szybie. Ma kij w kształcie pałki.<br />
Ale na co jemu laga, piesków przecie nie ma.<br />
Wpuścił już go do swej kuchni. Witam ciebie w doma.!<br />
<br />
75<br />
<br />
Dzień dobry, moja sąsiadko. Przyszłem na rozmowę.<br />
Chciałbym skrycie, no ,bo sidła już prawie gotowe,<br />
Michał mówi, no ,to chyba pójdziem do obórki.<br />
Bo to dzieci pełne izby i dorosłe córki.<br />
<br />
Wezmę kożuch, papierosy. Opuścili ganek.<br />
Oczyszczoną wąską ścieżką, pośród dwóch furmanek,<br />
Do obórki się ukryli, by nikt ich nie słyszał.<br />
Co nowego, pyta Michał? Sąsiad ledwo dyszał.<br />
<br />
Byłem ja u sklepikarza, on ma dużo wieści.<br />
Dziwne rzeczy opowiada, w głowie się nie mieści.<br />
Ukraińcy ponoć listy piszą do Stalina,<br />
By usunąć Lachów od nich. Od Niemców zaczyna.<br />
<br />
Tu Skowroński spojrzał bystro w Michała oblicze.<br />
Mów ,co robić? Ja tu przyszedł, bo na ciebie liczę.<br />
To mam Niemcem się ogłosić, by do Bochni wrócić?<br />
To co wszystko, tu zrobiłem Ukraińcom rzucić?<br />
<br />
Tak jak będzie, no to będzie. Nie mam karabina.<br />
Nie obronię dzieci lagą, a wyjazd to drwina.<br />
Sam od siebie nie wyjadę, nie ustąpię pola!<br />
Tu krwawica ma wiekowa z Bolesława króla.!<br />
<br />
76<br />
<br />
Skowroński jakoby odżył. Chciał to właśnie słyszeć.<br />
Poprawił się na korycie, zaczął mocniej dyszeć<br />
Karabinek, mój sąsiedzie, to by się znalazło.<br />
Jeno nie wiem, czy sens tu jest. Czy nie gorsze to zło.<br />
<br />
To jest gorsze, tu za dużo sowieckiego wojska.<br />
Ukraińcy nas zaszczują. Chcą smacznego kąska.<br />
To odrzucam. Armia była i bez strzału padła.<br />
Nic nam tutaj nie zostało. Prócz czasu i modła.<br />
<br />
Na rzeż pójdziem jak barany. Nie ma o czym gadać<br />
Może jednak to są plotki. Będziem polem władać.<br />
Rozmawiali kilka godzin, nie stworzyli planów.<br />
No, bo nie ma zbrojnej siły, bo nie ma ułanów.<br />
<br />
Wrócił Michał do swej izby. Mruczał sam do siebie.<br />
Kmieć bezbronny, kmieć jest rabem u byle watażki.<br />
Co nahajem wciąż wywija, co ma szablę z blaszki.<br />
Spojrzał w okno, znów śnieg sypie,chmury są na niebie.<br />
<br />
To co można, to jest jedno, czekać, długo czekać.<br />
Słuchać ciągle ,jak ktoś mówi. Samemu nie kukać.<br />
Jak na razie mordów nie ma. Ruś jakby przycichła.<br />
Za wyskok przeciwko władzy, to kara jest rychła.<br />
<br />
77<br />
<br />
Żona w kuchni siedzi ciągle, wpatruje się w szyby.<br />
A za szybą jeno śniegi i słomiane torby.<br />
Mały sadek owocowy i badyl dziewanny,<br />
Który wyrósł ponad okna, światła był zachłanny.<br />
<br />
Na jabłonce brak gałęzi, na badylu kwiata.<br />
Gałąź Michał uciął piłą, kwiatu z mrozem strata.<br />
Badyl stoi w śniegu sztywno i patrzy się w okno?<br />
Niemożliwe,! O, skłon robi! Jemu tam markotno.<br />
<br />
Na kwietniku on pozostał, reszta skryta w puchu.<br />
Ciągle stoi nie złamany. O,stoi w bezruchu.<br />
Znowu ruch zrobił przedziwny, podobny do dygu.<br />
Tam stoi zielona panna,a nogi jej w śniegu.<br />
<br />
Panna młoda, jasnowłosa, uśmiech ma przemiły,<br />
Cała w liściach ,co omszone, listki ciało kryły.<br />
Ręką trzyma się łodygi, jest zwiewna jak woal,<br />
Może chciałaby do izby, może pragnie na bal?<br />
<br />
Wiatr rozwiewa jasne włosy, leciutko pod górę.<br />
Wówczas cała się podnosi , nad śniegu strukturę.<br />
Wiatr poniesie ją wnet w pola, bo łodyga krucha.<br />
Wiec Maryja szepcze, trzymaj! Ona tego słucha.<br />
<br />
78<br />
<br />
Znowu w śniegu po kolana. Coś mówi do szyby!<br />
Ale teraz jej nie słychać, a uśmiech ma luby.<br />
Jam bogini, jam dziewanna. Przybyłam nie w porę.<br />
Chcę ja tobie coś powiedzieć ,ale w wiosnę wolę.<br />
<br />
Teraz głos mój niesłyszalny,, bom w zimę w uśpieniu.<br />
Znowu przyjdę ja do ciebie, do jabłoni w cieniu.<br />
Ale to co mam powiedzieć, niedługo się stanie.<br />
Popatrz na mnie, to zrozumiesz te wiatru igranie.<br />
<br />
Maryja wciąż patrzy w szybę, za oknem niewiasta.<br />
Nie ubrana w żadne futra, głowa jej słomiasta.<br />
Kim ty jesteś ,piękna pani? Jam wasza Dziewanna,<br />
Służką Słowian od lat jestem, do pomocy skłonna.<br />
<br />
A skąd jesteś? Z tego kwiatu.! Tu tego żółtego,<br />
Co to latem zaglądało, tu do okna twego.<br />
Córkom ty się spodobałaś, dbały więc o ciebie,<br />
Tak, dziękuję, na tej ziemi jam o dobrym chlebie.<br />
<br />
Ty coś mówisz, ja nie słyszę. Czy to są nowiny?<br />
Tak, bo zaraz, może póżniej, przyjdą tutaj z gminy.<br />
Ale po co? Jak to nazwać? Dla zmiany dziedziny.<br />
To litości u nich nie ma? Nie ma ani krztyny.<br />
<br />
79<br />
<br />
Szyba mrozem już zachodzi. Postać zamazana.<br />
Michał drewka wrzucił w kuchnię. Zbędna tu firana.<br />
Zauważył sam do siebie. Zamróz szybę rzeźbi.<br />
Żona nic nie odpowiada. Zjawa duszę gnębi.<br />
<br />
W drugiej izbie młodzież sobie wierszyki powiada.<br />
Ze swej wiedzy przed rodzeństwem, jakoby spowiada.<br />
Najpierw było słychać Bronka, kawaler jak trzeba.<br />
Uśmiechnięty w środku izby. On nie zna co bieda.<br />
<br />
„Pamiętam te piaski nad wodą,<br />
Gromniczne pamiętam dziewanny,<br />
I poszept tych fal nieustanny,<br />
Co pieśni tajemnic bezsłownych więziły<br />
moją duszę młodą.”<br />
<br />
Później Maryś deklamuje, ale jej nie śpiewa.<br />
No, bo ona to kaprysy najdziwniejsze miewa.<br />
Teraz stojąc w środku izby, nie spieszy a zwalnia,<br />
Mówiąc,- myśli, dziś nie zima, a wiosna upalna.<br />
<br />
„gdyby orłem być ,lot sokoli mieć,<br />
Skrzydłem orlim lub sokolim<br />
Unosić się nad Podolem<br />
Tamtem życiem żyć. Tamtem życiem żyć.”<br />
<br />
80<br />
<br />
Pani Maryja ciągle myśli o oknie, badylu.<br />
Czyżby Bronek ją wywołał? Wśród wierszyków tylu.<br />
Weszła nagle Adel w kuchnię, mamo ,Hela psoci.<br />
Powiedz niech się uspokoi, bo tata się złości.<br />
<br />
Adel wyszła. Znowu Michał wziął do ręki drewka,<br />
Podłożył do kuchni kilka, nie wymówił słowa.<br />
Myślał jeno o Skowrońskim, że to człowiek czynu.<br />
Broń może nawet sprowadzić,wykopaną z glinu.<br />
<br />
Nadszedł luty bardzo mroźny. Wieść przyszła wraz z lutym.<br />
<br />
Wójt wyjechał, ksiądz wyjechał. Lachy bez pasterza.<br />
Ludzie z rana po obrządku, stawają przed płotem,<br />
Dokąd jeno ich duszpasterz, dokąd teraz zmierza?<br />
<br />
On opuścił lud w potrzebie, kiedy wróg u sioła!<br />
Kto nas teraz tu obroni? Czy ktoś trudu zdoła.<br />
No ,a dokąd on wyjechał, samochodem przecie?<br />
Czy za linie? Miał przepustkę? Nikt tego nie rzecze.<br />
<br />
Michał dzieci wsadził w sanie i odwiózł do szkoły.<br />
Traktem jechał , dzwonek dzwonił, śniegu z boku zwały.<br />
Powrócił do domu szybko, bo do kopca dążył,<br />
By buraka nabrać krowom. Lecz nabrać nie zdążył.<br />
<br />
81<br />
<br />
Ktoś go woła do obejścia, a ktoś nieznajomy.<br />
Michał patrzy,żołnierz to jest, w kożuchu, powolny.<br />
Karabin ze szpicem długim ,a czapa zaś z czubem.<br />
Wąsy krótkie miał pod nosem, zbrudzone nie miodem.<br />
<br />
A familia wasza jaka? Plądel jestem , Michał.<br />
No to chodźta do chałupy, to groźnie zamruczał.<br />
Pan Michał za koszyk chwyta. Nie nada, wy same.<br />
Co u licha tu się dzieje? Co tutaj jest grane?<br />
<br />
Drugi sołdat już podchodzi. A czego tak zwleka?<br />
Szybciej idzi wy w chałupę. Bo tam transport czeka.<br />
Nawet biegiem, czasu nie ma. Co za rozgawory?<br />
Parowóz już dawno czeka i blokuje tory.<br />
<br />
82<br />
<br />
Rozdział III<br />
<br />
Zsyłka w Tajgę<br />
<br />
Michał widzi, że na saniach jest Józek, Adela,<br />
Ze szkoły są przywiezieni. Cieć z biczyska strzela.<br />
O co chodzi? pyta Michał , przed chatą starszyne?<br />
Zabierajtsa sie na sanie! Nim tu kwadrans minie.<br />
<br />
Michał widzi niosą worki. Wszystko spakowane.<br />
Czy Maryja coś wiedziała? Czy drogi jej znane?<br />
Wszedł do chaty, tu rewizja, poszukują broni.<br />
Bronek stoi, nic nie mówi, a czas wszystkich goni.<br />
<br />
Chłopiec to był już dorosły, miał głowę na karku,<br />
Ruszyć jemu się nie wolno, nic tu po cwaniacku.<br />
Ci co stoją z karabinem, a może czekają<br />
Na ruch nagły, podskok mały i wnet nadziewają.<br />
<br />
Ale myśli nie zabiorą, ani wiersza składać.<br />
Samą myślą można także komuś bóle zadać.<br />
Patrząc na to ,co tu robią, kogo prezentują.<br />
W myślach tworzy o nich obraz, ich oczy go kłują.<br />
<br />
83<br />
<br />
Diabły i anioły<br />
Przykują podkowy,<br />
I w tańce wesołe<br />
Ruszą całkiem gołe.<br />
<br />
W objęciach szatana<br />
Anioł aż do rana,<br />
Gryzie ciało Lacha<br />
Robi to bez stracha.<br />
<br />
Mroźny dzisiaj dzień<br />
Nadszedł tu zbrodzień.<br />
Zęby ma wilka<br />
A w lufie kulka.<br />
<br />
Co tam szepczesz? Przeciw władzy? Tak starszyna warczy!<br />
Mówię sobie „ojcze nasz”. Ojciec syna karci.<br />
Bronek, zamilcz, tu nie pora. Weź worek pszenicy.<br />
Tam nie znajdziem ziarnka zboża w całej okolicy.<br />
<br />
Mądrze mówisz ,wtrąca Rusin. Tam śniegi i głusza<br />
Nie rozmawiać , spieszno nosić! Niechaj zmilknie dusza.<br />
Noszą odzież i poduszki. Dziewczynki milczące.<br />
Stoją grupką, obserwują, oczy ich błyszczące.<br />
<br />
84<br />
<br />
Dobry sąsiad Ukrainiec, mówi, a cebula?<br />
Czosnek z pieca! Tam bez tego zmarło luda wiela.<br />
Bierz zapasy i na drogę. Jak trzeba przyniosę.<br />
Nie, nie trzeba, jest w kominie, czysty worek niosę.<br />
<br />
Po drabinie wszedł pan Michał na pułap w śpiżarkę.<br />
Żołnierz chłopa już nie widzi, zdejmuje gwinciarkę.<br />
A gdzie on to? Zapytuje. Spakojna. Nie troska.<br />
O ,już idzie, spuszcza worek. Tam w środku tuszonka.<br />
<br />
Weź siekierę, radzi Rusin, by zrobić ognisko,<br />
Tam do lasu możesz trafić, a tam drewno blisko.<br />
Chyba wszystko. Wychodzimy. Dzieci na pierzyny.<br />
A te dzieci nieświadome, dziwne mają miny.<br />
<br />
Już po płozach wchodzą w sanie i giną w tłumokach.<br />
Jeno główki ich widoczne i uszy po bokach.<br />
Brak uśmiechu, są grymasy, wystraszone oczy.<br />
Gospodyni stoi obok ,wzrok swój w koło toczy.<br />
<br />
Nagle mówi,- zapomniałam! Wraca więc do chaty.<br />
Reszta stoi tuż przy saniach, czekają na maty.<br />
Ale ona coś nie wraca, czas się wszystkim dłuży.<br />
Jeden sołdat poszedł za nią, co zarost miał ryży.<br />
<br />
85<br />
<br />
Co przy saniach tu zostali tupią nogą śniegi.<br />
Bo mróz trzyma ,a jej nie ma. Rusin ruszył w biegi.<br />
Minął bramę,zniknął w ganku. Czekają, czekają.<br />
Najpierw ona, sołdat tuż,tuż. Tu wszyscy martwieją.<br />
<br />
Biesnowata to żenszczyna! Durna, oj że durna!<br />
Mówi głośno sołdat ruski, a twarz jego chmurna.<br />
I popycha ją przed sobą, ręką, a kułakiem,<br />
W lewej trzyma za gwintówkę, a z nim Rusin z płaczem.<br />
<br />
Ona zaś szła ociężale,wzrok dziwny, szalony,<br />
W ręce niesie sznur konopny, jak arkan skręcony.<br />
Gdyby on jej nie przeszkodził, została by w domu,<br />
Bo nie miała chęci oddać swej pracy nikomu.<br />
<br />
Tu zaczęła deski nosić, ognisko paliła.<br />
W kociołku, co był miedziany, to strawę mieszała.<br />
Tu na dwoje. Bo ich dwoje na kocu pod wozem.<br />
Całe lato przeleżeli, stąd ona z powrozem ….<br />
<br />
Co za życie? Trud zostawić? Tu zrodziła dzieci!<br />
Życie, które jest nieznośne, ku czortu niech leci!<br />
Zydel właśnie odkopnęła, sołdat robi wrzaski!<br />
Ona nie chce, kopie Ruska. Nie trzeba jej łaski.<br />
<br />
86<br />
<br />
Dwóch ich było, zmogli siłą, więc idzie na sanie,<br />
A gdzie koniec owej drogi? Gdzie rodzina stanie?<br />
Kroków prawie, że nie robi. Sołdat pcha jak może.<br />
Czy nie staniesz w mej obronie, Boże święty, Boże!?<br />
<br />
Michał zdrętwiał ,gdy to widzi. Zawołał wśród mrozu;<br />
Maryś do mnie! A chodż żywo. Głos się niesie grozą.<br />
Rusin podszedł już do niego; biesnowata żinka!<br />
Tyle on rzekł.Był zmartwiony. Stanął wedle płotka.<br />
<br />
Chodź, kobieto, wejdź na sanie, pośród dzieci siadaj.<br />
Zamknij oczy, gdy ruszymy, niewiele też gadaj.<br />
Oni nas stąd zabierają ,a są uzbrojeni.<br />
Zapomnij o swoim domu i o jego sieni.<br />
<br />
To przepadło, my żyjemy. Już ruszają konie.<br />
Patrz w obrazy Nastasowa po przeciwnej stronie.<br />
Ja podskoczę w drugie sanie, choć konie w galopie.<br />
Tak jedziemy w nowe życie o mrozie, co łupie.<br />
<br />
Konie rwały z Nastasowa gościńcem w Tarnopol.<br />
W polu poszły stępem dalej. Łzy ciekły, w których sól.<br />
W duszach onych, co na saniach, różne są wrażenia.<br />
Jest i radość u sołdatów. Ich władza tu zmienia.<br />
<br />
87<br />
<br />
Wszystko będzie tu ludowe. Wszystko nasze, władzy.<br />
Oni żyli tu w dostatku, nie widać, że nadzy.<br />
To kułaki, mać ich jasna. A może i pany!?<br />
Nu, pogorszy im się życie, jadą w kraj nieznany.<br />
<br />
Inaczej też myśli wozak. On to Ukrainiec.<br />
On to myśli, że tu Lachów to nadchodzi koniec.<br />
Ale Ruski tu zostają, a to się nie godzi.<br />
To też myśli jego sprzeczne. Wzrokiem złym on wodzi.<br />
<br />
Chłopak Bronek, co najstarszy, ten gryzie wędzidła,<br />
On przeczuwa, gorzej będzie. Słowa to mamidła.<br />
Ojciec skarcił, więc on milczy. Lecz to samowola.<br />
Tak ich wygnać z własnej chaty i własnego pola.<br />
<br />
Żołądek pod gardło idzie, dusi go i burzy.<br />
Przeciw wszystkim, a śnieg pada i w oczęta kurzy.<br />
Pada mocniej, już nie widać żadnych chat ni drzewa,<br />
Sołdat, co to siedzi z tyłu, ręce swe rozgrzewa.<br />
<br />
Bije dłonią się pod pachy, broń ma na kolanach.<br />
Ten to cieszy się nad wszystko, że to już po panach.<br />
Tak ,to prawda, Lachów zgnoją. Pamięci nie ruszą.<br />
Ona siedzi w mapach świata, a tego nie zduszą.<br />
<br />
88<br />
<br />
My nie ujdziem, pieśń nie ujdzie. Pamięć jak lot ptaka.<br />
Za granicą gniazdo zwije i głośno zakraka.<br />
Tam usłyszą, mają uszy. Tam jest Paryż przecie..<br />
Ten co z modą i wolnością, na czele na świecie.<br />
<br />
Tak rozmyśla chłopiec młody ,co jedzie w niewolę.<br />
A śnieg pada coraz gęściej i po oczach kole.<br />
Oto Bucniów ledwo widać, płatki takie gęste.<br />
A on w drodze, tak to wchodzi w swoje życie męskie.<br />
<br />
Jemu tutaj nic nie wolno,nawet się poruszać.<br />
Bo już sołdat obserwuje. Wzrokiem chce go zmuszać.<br />
Chłopak chętnie by wyskoczył. Widoczność jest słaba.<br />
Ale gdzie się on ukryje? Czy wpuści go baba?<br />
<br />
W Bucniowie nie zna nikogo. Wydadzą go władzy.<br />
Posterunki są przed miastem. Siedzieć rozum radzi.<br />
Uciec pewnie by i uciekł. Zadymka jest gęsta.<br />
Zęby jemu wciąż szczękają, tak, że bolą dziąsła.<br />
<br />
Może ojca się zapytać? Wsparty jest o plecy?<br />
Ale ciężko tu się ruszyć. Na saniach dwaj bojcy.<br />
Jednak Bronek skręcił głowę,.Tato mogę pryskać?<br />
Ojciec ręką go za rękę, Przestań ,chłopcze ,gadać.<br />
<br />
89<br />
<br />
Słychać teraz konie człapią, poza tym cichutko,<br />
Pies nie szczeka, bo go nie ma, śnieg leci gęściutko.<br />
W Bucniowie ,to o dwunastej dzwony zawsze biły,<br />
Dźwięk dochodził razem z wiatrem, a dźwięk taki miły.<br />
<br />
Teraz cisza,dzwony milczą ,prawie już pół roku,<br />
W jego nawach, no ,kościoła ,nie ma tam już tłoku.<br />
Jest zamknięte wejście deską. Bucniów już minęli.<br />
Wokół biało, to od śniegu ,co Anieli sieli.<br />
<br />
Pośród czasu ,co się dłuży, a może nie mija,<br />
Nagle słychać; Stoj! Strach słychać. Jakaś nowa chryja?<br />
Nie, to miasta są rogatki. Szlaban, posterunek.<br />
Pierwsze drzwi, to są do piekła. Nie żaden ratunek.<br />
<br />
Rozgawory są po rusku,liczą głowy w saniach.<br />
Można jechać. Więc ruszyli. Źle mówią o Lachach.<br />
Pasibrzuchy, osadniki! Zgryźliwe mruczenia.<br />
Tylko słychać, nic nie widać. Zamieć jest bez cienia.<br />
<br />
Kilka jeszcze jest zakrętów. Przestało już padać.<br />
Teraz zaczął lęk tu gościć. Teraz można gadać.<br />
Są na dworcu towarowym. Wszędzie stoją sanie.<br />
Pełno ludzi i sołdatów, do wagonów gnanie.<br />
<br />
90<br />
<br />
Krzyk jest wielki, płacz jest wielki. Dzieci tak zawodzą.<br />
Pakunkami już w wagonach swoje miejsca grodzą.<br />
Michał podsadza dziewczęta. Czesia prawie wrzuca.<br />
Ma przekleństwa w swoich wargach, ale każde skraca.<br />
<br />
Maryji to też pomaga, ona jest zduszona.<br />
Ona widzi jakieś cienie, na których korona.<br />
Tak bezwiednie, to pakuje swe dzieci w toboły,<br />
Bo ten wagon jest bydlęcy, pakunki nie stoły.<br />
<br />
Dzieci swoich nie ucisza,teraz płacz powszechny.<br />
Wszyscy widzą, są w wagonie ,a ten płacz jest rzeczny.<br />
Płynie sobie z parowozu, wagon do wagonu,<br />
Na ostatnim głośny bardziej, aż do dzionka zgonu.<br />
<br />
Nic nie wyszło z placu swego. Wagon się zapełnia.<br />
Wpychani są nowi ludzie. Nowe z płaczem gremia.<br />
Od wagonu do wagonu, chodzi w kurtce z skóry,<br />
Taki mówi: palić w piecu i jak rąbać wióry.<br />
<br />
Gdy zapali wam się wagon, to wszyscy spłoniecie.<br />
Nikt wierzeji nie otworzy, o tym dobrze wiecie.<br />
Z drugiej strony to jest rura, tam się załatwiacie.<br />
Pociąg ruszy, no, to zjadać ,co ze sobą macie.<br />
<br />
91<br />
<br />
Michał każe brać pierzyny, coś dalej od ściany.<br />
Bo szron spłynie,każdy przedmiot, wnet będzie zalany.<br />
Brać walizy pode ścianę, plecaki i worki.<br />
Przestać płakać, a być cicho, me piękne sikorki.<br />
<br />
Bronek wszystko już przestawia,jest ciasno, lecz idzie.<br />
Szron już ginie, mokre ściany. Oni w wielkiej budzie.<br />
Czy zginiemy, myśli chłopak, tak jak nasze pieski?<br />
Tak zaczęła tu bolszewia, on nie puścił łezki.<br />
<br />
Jeszcze para starców weszła. Wepchnięto bagnetem.<br />
Włazi stara! Stawia opór. Kolbą w krok, jak sztychem.<br />
Baba teraz wciąga dziada, który jest ułomny.<br />
Ten w swych słowach,jak ordynus, wcale nie jest skromny.<br />
<br />
Wyzywa kacapów głośno; czabany, burłaje!<br />
Nas do chlewa zaganiacie, sami na pokoje.<br />
Te komnaty urządzicie swoją kupą w rogu,<br />
Nawet wyjść wam będzie trudno, nasracie na progu!<br />
<br />
Wgramolił się starowina, lżył nadal pod nosem.<br />
A wąsiki to miał takie, jak podparte kłosem.<br />
Były proste, pewno sztywne i lekko pod uszy<br />
Mało jego obchodziło, kto gadanie słyszy.<br />
<br />
92<br />
<br />
Piecyk ujrzał, chociaż zimny, swą staruszkę sadza,<br />
Trochę słomy jej podsunął, sam chęci nie zdradza.<br />
Po kolei wszystkim w oczy patrzy, wypatruje.<br />
Nikogo nie rozpoznaje. Swą porażkę czuje.<br />
<br />
Tu we dwoje weszli sami, bez torby, tobołka.<br />
On zrozumiał, w trzy dni po nim. Zadrgały mu czółka.<br />
Ciasno było ,ale usiadł, coś szeptał swej żonie,<br />
Ona chyba zakwiliła, spuściła swe skronie.<br />
<br />
Podniosła mu prawą rękę z godnością w swe wargi.<br />
Całowała bardzo długo bez słowa, bez skargi.<br />
Tak siedzieli ramionami do siebie stuleni,<br />
Bardzo cicho, nieruchomo, w zimny piec wpatrzeni.<br />
<br />
Drzwi wagonu są otwarte. Kiedy pociąg ruszy?<br />
Wszak szarówka już się zbliża, znowu śnieżek prószy.<br />
Plecy starców są w otworze,plecy ich są w bieli.<br />
Oni na to nie zważają, a może tak chcieli.<br />
<br />
Są jesionki na ich grzbietach, Palta, nie kożuchy.<br />
Siedzą sobie i nie wadzą, żadne u nich ruchy.<br />
Gdy mrok nastał ,to siedzieli. Głosy innych były.<br />
Mamo ,siku, mamo, kupę. Ciemnie wstydy kryły.<br />
<br />
93<br />
<br />
Hela, Maryś , trzymać tam koc, a reszta nad rurę.<br />
Nie kaprysić, takie czasy, starsi w drugą turę.<br />
Polecenie wydał Michał, więc nie ma grymasów,<br />
Każde długo się rozbiera, chłopcy, to z portasów.<br />
<br />
Nocą z miejsca pociąg ruszył. Targały się haki.<br />
Nieraz koło zaskrzypiało, hamulców suwaki.<br />
Stukot był już jednostajny, prędkość ustalona.<br />
Staruszek się lekko kiwał ,jak i jego żona.<br />
<br />
Gdy wagon mówił modlitwę, ich wargi milczały.<br />
Chociaż ciemno było całkiem, ciała ich skurczały.<br />
Wagon mówił coraz głośniej, a śmielej, a śmielej.<br />
Stukiem wagon im wtórował, kolej, cała kolej.<br />
<br />
„ Pod Twoją obronę uciekamy się,<br />
Święta Boża Rodzicielko<br />
Naszymi prośbami nie racz gardzić,<br />
W potrzebach naszych.<br />
<br />
Ale od wszelkich złych przygód<br />
Racz nas zawsze wybawić,<br />
Panno chwalebna i błogosławiona<br />
O pani nasza, Orędowniczko nasza.<br />
<br />
94<br />
<br />
Pocieszycielko nasza,Pośredniczko nasza<br />
Z synem swoim nas pojednaj…<br />
Synowi swemu nas polecaj,<br />
Twojemu synowi nas oddawaj….”<br />
<br />
Była długa chwila ciszy, tak długa jak nocka,<br />
Nikt tu wiórów nie rozpalał ani rąbał klocka.<br />
Każdy bał się swego ruchu, obawy przed końcem,<br />
I tak cisza by ta trwała, do spotkania z słońcem.<br />
<br />
Wśród tej ciszy tak znienacka,równy głos miarowy,<br />
Zaczął mówić coś znanego, tylko do połowy.<br />
Tylko starsi może znali, to ich zaskoczyło.<br />
Nie modlitwą mowa była, lecz dziwactwem było;<br />
<br />
„ Nic mnie dzisiaj nie cieszy,<br />
Gdy skończyły się sny.<br />
Któż me serce uleczy<br />
I otrze z oczu łzy?<br />
<br />
Chryzantemo złocista!<br />
Uśmiechnij się do mnie<br />
Może wśród dawnych wspomień<br />
Zaginie żal. „<br />
<br />
95<br />
<br />
Słychać starców pocałunki, kwilenia, szeptania.<br />
Jakby randka zakochanych lub parka zganiana.<br />
A głowami byli wsparci na prawych ramionach,<br />
Ręce wzajem zakleszczone, klęczeli w ukłonach.<br />
<br />
Później pociąg tylko stukał, lub sikanie w dziurę.<br />
Nieraz głosy wiater przyniósł. Głosy były wtóre.<br />
Strzępki modlitw, jęki mrozu, szyn pojękiwania.<br />
Pociąg ciągle szedł do przodu bez żadnego stania.<br />
<br />
W pierwszy dzień wciąż była cisza, nikt nie chciał rozmowy.<br />
Specjalnie nawet nie jedli. Nikt nie podniósł głowy.<br />
W czwarty dzień miarowej jazdy, bo stacji nie było,<br />
Ktoś tam zajrzał do piecyka. Co się tam też kryło?<br />
<br />
Piecyk pusty, piecyk zimny. Czy można napalić?<br />
Michał patrzy, kto się pyta? Może nas chcesz spalić?<br />
Nie, ja nie chcę. Cieplej będzie, będę ja na służbie.<br />
Jeśli palić, no to dwoje. Kto u niego w drużbie?<br />
<br />
Ja się zgłaszam. Dobry pomysł. Trzeba dwóch palaczy.<br />
Zawsze jeden zauważy, a to wiele znaczy.<br />
Pierwszy mówi, trzeba starców cokolwiek odsunąć,<br />
Są za blisko, brak rozmachu, mogą w piecyk runąć.<br />
<br />
96<br />
<br />
Weź, kolego ,obudź starców. Pierwszy ich dotyka.<br />
Rany boskie! One zimne! I w swój kąt umyka.<br />
Drugi śmielej, ale z trwogą dziadki zagaduje.<br />
Panie starszy, w piecu palę, może coś zgotuję?<br />
<br />
Przygląda się mu starannie. Na karku są pręgi.<br />
To od bata albo kija. Nowe ich siermięgi.<br />
Lekko palcem w ramię stuka, proszę pana, pana…<br />
Chcemy zaraz tu napalić i to już od rana….<br />
<br />
Potem szarpnął raz i drugi. One chyba martwe.!<br />
Teraz to nie będziem palić. Życie nie jest łatwe.<br />
Poszedł w swój kąt nadal siedzieć. Cisza jest jak w grobie.<br />
Wszyscy sobie przypomnieli,- przysięgali sobie.<br />
<br />
Jeśli prawda ta jest prawdą, myśli tak Maryśka.<br />
Póki z nami jest ta para, litania z niej tryska.<br />
Tak od siebie, ale głośno, wszak umarli w cnocie,<br />
Głos jej dudni, bo gdzieś w piersi ciężki kamień gniecie.<br />
<br />
„ Jezu, synu Maryji Panny,<br />
Jezu najmilszy,<br />
Jezu przedziwny,<br />
Jezu Boże mocny,<br />
<br />
97<br />
<br />
Od wszelkiego złego,<br />
Od grzechu każdego,<br />
Od gniewu Twego,<br />
Od sideł szatańskich.”<br />
<br />
Wtór wagonu, kopy głosów, odpowiadał zgodnie.<br />
To dla pary tych staruszków, w klęku są wygodnie.<br />
Nieruchomi, ale zgodni. Ile lat przeżyli?<br />
Nikt to nie wie. W takt chryzantem tutaj się bawili.<br />
<br />
W piątą dobę pociąg stanął. Słychać zgrzyt zasuwy.<br />
Potem drzwi są rozsuwane. Wojskowe pagony.<br />
Żołnierz przyszedł. Co tu u was? Pierwszy spiesznie mówi,-<br />
Tutaj para jest umarłych. Co też żołnierz powie?<br />
<br />
Nu ,a która? Ano oni. Żołnierz wszedł do środka,<br />
Przekantował parkę zgrabnie. Spadła obok schodka.<br />
Do maszynu iść po wrzątek. Szybko, bo brak czasu.<br />
Zajrzał jeszcze pod wagony , ile tam jest zwisu.?<br />
<br />
Bronek mówi, pójdę z wiadrem, może ktoś też zechce?<br />
Drugi tutaj się odzywa, wedle Bronka drepce.<br />
Poszli razem, biorą wrzątek, wagony otwarte.<br />
Tutaj leży jakiś chłopiec, zobacz buty zdarte.<br />
<br />
98<br />
<br />
Ale sople pod wagonem! Długie aż do szyny.<br />
Jeśli dłużej tu postoim ,to zrobią się kliny.<br />
Zaczopują, będzie kłopot. Da się to odtrącić?<br />
To zmrożone, jest szerokie. Zaczęli w to wątpić.<br />
<br />
Dwa wiadra, to było mało. Poszli teraz inni.<br />
Gdy wrócili , pociąg ruszył. Z ciepła byli senni.<br />
Piecyk grzał ich, kawa ciepła. Prawie po tygodniu.<br />
Posnęli ci w swych pierzynach, a nie byli głodni.<br />
<br />
Jeść to tutaj nie dawali. Każdy zjadał swoje.<br />
Czy myśleli oni teraz, że nadejdą znoje.<br />
Drugi mówił,; żle to świadczy, chyba będą głody!<br />
By nie dawać nawet chleba, tylko kubeł wody!<br />
<br />
Michał na to się odzywa. Nie mają roboty.<br />
Głodny przecież nic nie robi. My pójdziem za płoty.<br />
Tak pan myśli, że zagłodzą? Wszystko jest możliwe.<br />
Będą wozić aż wyginiem. Nadepną jak śliwę.<br />
<br />
Toć widziałem tych staruszków. Żołnierz ich wywalił.<br />
Papierosa jakby to nic, nadal sobie palił.<br />
Pociąg ruszył, ci zostali. Leżą tam na pewno.<br />
Dołu w mrozie nie wykopią. Onych nie sprzątano.<br />
<br />
99<br />
<br />
Głucha cisza znów zapadła. A jaka to stacja?<br />
Chwila ciszy, patrzą w siebie. Sytuacja głupia.<br />
Najpierw dworzec mi minęli. Stalim w towarowym.<br />
Lecz budynki jakieś były, więc nie w polu gołym.<br />
<br />
Wody tender pobrał dużo, węgiel, także szczapy.<br />
Ale nas tu wykiwano, ale z nas to gapy.<br />
Może były i napisy, pod szronem, we lodzie.<br />
To możliwe. Jeść nie dają. Wyginiem o głodzie.<br />
<br />
Tak to sobie rozmawiali w drugi tydzień jazdy.<br />
Przez okienko w kratach widać migocące gwiazdy.<br />
Znów mróz idzie, się nasila. Tnie twarze szpilkami.<br />
Trza zasłonić jakoś okna, bo będziem lodami.<br />
<br />
Różne ciuchy powpychano między pręty kraty.<br />
To pomogło. Już ciepłoty mniejsze były straty.<br />
Dyżurny co palił w „kozie”, podkładał bierwiona.<br />
Każda z osób tu siedzących, to była skulona.<br />
<br />
Rankiem widzą góry wielkie, przejazdy w tunelach.<br />
Ktoś ,co bardziej był gramotny. Tu siedząc w pieleszach,<br />
Ochrypniętym głosem skrzeczał,- to Góry Uralu!<br />
Oni w Azję tym pociągiem, pośród mrozu walą.<br />
<br />
100<br />
<br />
A tam mrozy, to czterdzieści! Paliński donosi.<br />
On tam siedział, on tam uciekł. Mróz gardła tam dusi.<br />
To w dziewiątym roku było. On był pepesiakiem.<br />
Tam bez nosów,tam zaraza, tam chodzą okrakiem.<br />
<br />
Siatkę zawieszał na głowie. Był nad rzeką Leną.<br />
A my dokąd możem jechać? Wargi znów seplenią.<br />
Może jednak do Irkucka, może na Kamczatkę.<br />
Może Bajkał zasiedlimy? A może i w trawkę?<br />
<br />
Tak kończyły się pytania, zawsze chwilą ciszy.<br />
W tym spokoju wewnątrz duszy, każdy stracha słyszy.<br />
Co to będzie? Gdzie dojedziem? Czy starczy żywności?<br />
Już jest słychać,że ktoś nocą to obgryza kości.<br />
<br />
A to znaczy z jadłem koniec. Trza się upominać.<br />
Jeśli staniem, pierwszy pójdę, bo żywności koniec.<br />
Każdy myśli tak osobno, grupowo ni słowa.<br />
Bo nie znają się nawzajem, a zwada gotowa.<br />
<br />
Więc unika każdy gadki na temat jedności.<br />
W tym działaniu chcą jedzenia, co niektóry pości.<br />
Michał mówi,- trzeba wybrać swego delegata.<br />
Jeden niech nas tutaj broni, bo języka strata.<br />
<br />
101<br />
<br />
To wybierać! Kto chce może? Może ochrypnięty?<br />
Ja nie pójdę. Wolę śmierć tu! Nie ruszę swej pięty.<br />
To kobietę może lepiej? Aby nie za młodą.<br />
Bo oczami to sołdaty dość uważnie bodą.<br />
<br />
To nie możem nic zaradzić? Nastąpiła cisza..<br />
W tym temacie coś zabrakło. Gdzieś kryła się nisza.<br />
W której żal siedział okrutny. Kłębek żył i nerwów.<br />
Za wyrwanie z domów własnych. Odcięcie od kłosów.<br />
<br />
Byli teraz tylko słomą. Nawet nie związaną.<br />
Bo nie mogą nic uzgodnić, jadąc w dal nieznaną.<br />
Ochotników też brakuje, żal iść nie pozwala,<br />
Po tą wodę młodzi poszli. Gniew serca zniewala.<br />
<br />
Jednak Michał znów próbuje. Kto pójdzie po wodę?<br />
Jeśli znowu będzie postój. Znów te same młode?<br />
Ochrypnięty się odezwał,- dyżur trza ustalić.<br />
Kto po wodę, kto po żywność,kto ma w „kozie” palić.?<br />
<br />
Dziesięć dni jesteśmy w drodze,ludzie ,a do czynu!<br />
Ano, patrzcie jaki mądry, z taką hardą miną.<br />
A niech idzie jak ochotnik, to dostanie kolbą.<br />
A ja tak i pójdę, z niegoloną brodą.<br />
<br />
102<br />
<br />
Michał miał swoje powody by wypchnąć innego.<br />
Nie dlatego, że miał dzieci, chciał kogoś biednego.<br />
Co z wyglądu jest podobny do proletariusza,<br />
Miał przeczucie, że jest solą i stąd się nie rusza.<br />
<br />
Tylko ktoś w jakimś łachmanie tu dostanie wsparcie,<br />
Reszta chyba ma wyginąć, stąd wstrzymane żarcie.<br />
Tak se Michał kalkulował, bo słyszał co nieco,<br />
Na rozmowach tych u wójta. Tam rządzi ladaco.<br />
<br />
Stawiam na tego co z chrypką. I proszę go o to.<br />
Michał głośno to powiedział, choć milczeć to złoto.<br />
Inni także przytaknęli. Tak, tak, on rozumny.<br />
Byśta czasem nie wepchnęli mnie szybko do trumny.<br />
<br />
Tak odezwał się mężczyzna, co światłe miał słowa.<br />
Ale zgoda. Pierwszy wybór to jest od dekady.<br />
Bez jedności, bez wyboru tu nie damy rady.<br />
Najważniejsza tu w tej chwili, dostawa chlebowa.<br />
<br />
Wszyscy głową przytaknęli Każdy znał spiżarnie.<br />
Co to szybko się kończyła, są widoki marne.<br />
A ten facet gładko mówi. Rozważnie, miarowo.<br />
Wie co w chwili tej powiedzieć, waży każde słowo.<br />
<br />
103<br />
<br />
Pociąg jechał ciągle dalej. Nie zmieniał kierunku.<br />
Słońce było z jednej strony. Na swym posterunku.<br />
W inną stronę wielkim łukiem dążyło do ziemi,<br />
Pociąg dążył gdzieś do wschodu, zanurzał się w ciemni.<br />
<br />
W dwunasty dzień takiej jazdy, ktoś zawołał – Omsko!<br />
Omsk, poprawił go delegat, tutaj już zimisko.<br />
Pociąg wolno się posuwał, widać liczne tory.<br />
Na wagonach wszędzie drzewo, bez konar, bez kory.<br />
<br />
Jest i stacja murowana, oni ją minęli.<br />
Tam, gdzie wodę się napuszcza ,dopiero stanęli.<br />
Otworzono drzwi wagonu. Delegat się zwraca,<br />
Do żołnierza ,co otworzył, o coś się przewraca.<br />
<br />
W śniegu leżą zwłoki ludzkie,a to przywitanie.!<br />
Towarzyszu, ja do władzy, ja mam powiedzenie.<br />
Jakie dzieło? Brak żywności. Nada iść do tendra.<br />
Przed nim wagon komandzira. Idzi, w plecy szturcha.<br />
<br />
Koc na plecach miał delegat, broda nie golona.<br />
Buty szmatą owinięte, na nosie zasłona.<br />
Mróz na pewno był dwadzieścia, z ust buchała para.<br />
Taka sama z parowozu,świeża, żadna stara.<br />
<br />
104<br />
<br />
Na wagonie też bydlęcym – co miał przybudówkę,<br />
„ Spalnyj wagon „,napisane. Dobry na lodówkę.<br />
Jaką wokół tworzy ziemia. Widać sople z dachu.<br />
Tu komandzir? Pyta woja. Szto ty w takim łachu?<br />
<br />
Jakim łachu? To ubranie. Teraz zaśmiecone.<br />
Lecz to kostium zagranicznyj, Dawno było nowe.?<br />
Nie tak dawno, to w wagonie. Brak jest tam wygody.<br />
Na dodatek ciągle mrozy i nadchodzą głody.<br />
<br />
Poczekaj, ja zamelduje. Puka pięścią w ścianę.<br />
Odzywają tam się słowa lumpom dobrze znane.<br />
Więc zapukał znów powtórnie; Komandzir ,do raba!<br />
Twoja mać! Słychać jak jest odsuwana sztaba.<br />
<br />
Szto takoj? A wy czego? Ja chleba, są głody.<br />
Tu w wagonach ,to nieroby, to kułackie rody!<br />
Nietu chleba! Trza jeść swoje! Pozjadać kabany!<br />
Już zjedzone. Głód jest wielki, lud był siłą brany.<br />
<br />
Nam jeść dajcie, my niewolne,my plenne, my ludzie.<br />
U nas kto nie rabotajet, to i nie kuszajet.<br />
Chleba nie tu. Może będzie. W bekach mamy śledzie.<br />
Prawo u nas jednakowe. U nas rządzi Sowiet.<br />
<br />
105<br />
<br />
Ja niewolny, ja wasz pryz, chleba tylko chciałem.<br />
Do wagonów z ojcowizny to ja się nie gnałem.<br />
Może w wieczór chleb dostarczą. Zamówienie dane.<br />
Iść i czekać. Teraz pieką. A może w świtanie.<br />
<br />
Delegat zawrócił pięty, wraca na tył składu,<br />
Wszędzie wrota są rozwarte, Powietrze bez czadu.<br />
Dymek, który się ulatnia, rureczką z wagonu,<br />
Leci w górę jak wystrzelił, do bożego domu.<br />
<br />
W wagonach to widać chusty, czuby może żywych.<br />
Nieruchome to toboły, życia nie ciekawych.<br />
Nieraz oko się pokaże, gdy uchylą szaty.<br />
Myślisz patrząc, że to grzyby, albo Marsjan czaty.<br />
<br />
Do poranka to zamarzną. Trza wrota zawierać.<br />
Podszedł szybko do wojaka, ale ten chce strzelać.<br />
Więc nie mówi ani słowa, dąży do wagonu.<br />
Wlazł do środka, na swe miejsce, ni słowa nikomu.<br />
<br />
Pan Michał do niego rzecze,- odsłania swe usta,-<br />
Załatwiłeś pewno dużo. Czy komora pusta?<br />
Głos miał trochę przytłumiony, bo był zasłonięty.<br />
Jak zza grobu lub spod darni. Głos był gruby, ścięty.<br />
<br />
106<br />
<br />
Delegat już odpowiada. Może o poranku.<br />
Tu dostarczą. A to dużo ,mój panie kochanku.<br />
Tak, to dużo, ale więcej żeś w ogóle wrócił.<br />
Ja myślałem, że za nogi Rus cię w rowy rzucił.<br />
<br />
Nie, nie było żadnej groźby, a słowa wojskowe.<br />
Te nie straszne dla mnie były. Wcale nie są nowe.<br />
Chciałem jeszcze wrota zawrzeć, karabinem groził.<br />
To gerojec, co to kiedyś, w woły wodę woził.<br />
<br />
Po tygodniach chleb nam dadzą, tego my dożylim.<br />
A my przecież całe życie do dzieci dążylim.<br />
Czy to padnie com zrobili? Zaorają ciała?<br />
Stamtąd, panie ,się nie wraca. Starta praca cała.<br />
<br />
No, nie trzeba, aż tak mówić. Wojna się rozwija.<br />
A gdy walec drogą jedzie, zawsze coś rozbija.<br />
Pytia kiedyś powiedziała wodzowi greckiemu,<br />
Zgubisz wielki kraj, satrapo. Który? Myśl samemu.<br />
<br />
Niemiec Londyn bombarduje. Anglik się nie daje.<br />
Poczekamy sobie trochę, śnieg kiedyś odtaje.<br />
Mówisz pan tak, jakbyś wierzył we zmiany wraz z wiosną.<br />
Francuz chyba wiosną ruszy, to Germany zginą.<br />
<br />
107<br />
<br />
Przez ten czas wyginiem z głodu, zamienim się w sople.<br />
W soplach też Eskimos żyje z niedźwiedziem na stopie.<br />
Ale przecież ciągle żyje. Nie chce do Afryki.<br />
Coś tam zawsze z nas zostanie. Chociaż pańskie smyki.<br />
<br />
Rozmawiali tak przez szpary zrobione z odzieży.<br />
Każdy mówi to, co myśli ,w miraże nie wierzy.<br />
A mróz hulał po wagonie, szronił wszystkie ściany,<br />
Ciało z ciałem tu się grzało,ginął zaniedbany.<br />
<br />
Zmrok nadchodził ,więc zamknięto wielkie drzwi zasuwą.<br />
Piecyk grzał już coraz lepiej, niszczył sadź siwą.<br />
Po ścianach kropelki wody wsiąkały w podłogę.<br />
Można było się odkrywać, wdychać ciepło błogie.<br />
<br />
Rozmowy też rozbrzmiewały, trochę głośniej, śmielej.<br />
Bo rozmawiać, to ludzkości jest wielki przywilej.<br />
Coraz lepiej się nawzajem poznawali plenne,<br />
Trzy tygodnie w jednej izbie ,w której życie zmienne.<br />
<br />
Jeden piecyk dla ciepłoty, jedna dziura wstydu.<br />
Jadło zawsze było swoje, jeszcze nie ma gnidów.<br />
Miejsca może trochę mało ,by sprostować nogi,<br />
Nikt nikomu nie zawadza, Życia czas ubogi.<br />
<br />
108<br />
<br />
Nocą pociąg ruszył dalej,stanął w płaskim stepie.<br />
Było widno. Strażnik słychać w rękawice klepie.<br />
Otworzono do połowy zamrożone wrota.<br />
Dziesięć chlebów jest na wagon. Chlebem strażnik miota.<br />
<br />
Kto to złapał, no to złapał. Michał ni kruszyny.<br />
Patrzą z żalem się na niego zgłodniałe dziewczyny.<br />
Chleb rzucany, to był dziwny. Prostokąt malutki.<br />
Ile ważył .nie wiadomo. Żywot chleba krótki.<br />
<br />
Jedna gęba go zjadała, czarny i wilgotny.<br />
Był razowy, naukowo ,no to był zdrowotny.<br />
Delegat ,co nic nie złapał, odezwał się wreszcie,<br />
Byłem sam u komendanta. Sprawiedliwość, świecie!<br />
<br />
Michałowi się spodobał człowiek, co miał ikrę.<br />
Dał mu kubek swej pszenicy, niechaj sobie dłubie.<br />
Jeno gryź, pan, całe ziarno ,to bardzo szkodliwe.<br />
Wnet upada na boleści, wielkie zwierzę żywe.<br />
<br />
Tak, rozumie, dzięki człeku. Tylko wspólne ręce,<br />
Dadzą radę Sybirowi w tej naszej udręce.<br />
Może lata, ich dekady ścierać będą życie.<br />
Ja wam mówię, będąc siwym, to Polskę ujrzycie.<br />
<br />
109<br />
<br />
Pociąg jechał swoim tempem jeszcze tydzień cały.<br />
Krzyczą coś osoby ,które przy okienkach stały.<br />
Miasto widać ,są kominy, dymią czarną sadzą.<br />
To możliwe, po miesiącu, to tu nas wysadzą.<br />
<br />
A zważajta na napisy, delegat ich prosi.<br />
Sam też w górę swoje ciało wolniutko podnosi.<br />
Już są tory z lewa ,z prawa. Krasnojarsk,- napisy.<br />
Przy peronie pociąg stanął. Żołnierz czyta spisy.<br />
<br />
Wywołany to na peron, razem z klamotami.<br />
Dalej jazda zaraz będzie, jak zwykle saniami.<br />
Michał Plądel, dalej czyta nazwisko i imię,<br />
Dziewięć razy, a wyraźnie. Nie zaznaczył trupie.<br />
<br />
A to znaczy z tej rodziny, to wszystko przeżyło.<br />
Gdy stanęli tak przy sobie, to licznie ich było.<br />
Takich rodzin jednak wiele. Wielodzietne stada.<br />
Jakiś człowiek zabrał wagon i z peronu spada.<br />
<br />
Wszyscy poszli za nim szparko, targając bebechy.<br />
Bez obstawy, bez strażnika. To posłuszne Lachy.<br />
Torów przeszli kilkadziesiąt, za budynki dworca.<br />
Tam czekały sanie długie. Nie widać małojca.<br />
<br />
110<br />
<br />
Dziesięć osób w każde sanie. Wozak zapowiada.<br />
Sam swój tyłek to na trzecich z godnością układa.<br />
Jego sanie, to pan Michał dość sprytnie zajmuje,<br />
Bo to chyba preditiatiel, tak przez skórę czuje.<br />
<br />
A daleko, ty nas wieziesz? Michał zagaduje.<br />
Ja nie znaju. Jaki etap. Michał mrozy czuje.<br />
To on nie wie, gdzie nas wiezie? Ciarki biorą plecy.<br />
Chwycił rękę swojej żony, Czuli bóle palcy.<br />
<br />
Więc wywożą nas w nieznane. Nie ludzie! Padalce!<br />
Zamiast w sopel się zamienić, lepiej zginąć w walce!<br />
Ostudził wnet swoje nerwy gdy spojrzał na główki.<br />
Osiem tutaj ich sterczało, wśród pierzyn, poduszki.<br />
<br />
No, a kiedy my zajedziem? Konie trochę liche?<br />
Na sam wieczór. Głos grzmiał jego, bo tereny ciche.<br />
Słychać było ślizgi płozy, gdy korzeń na drodze.<br />
Konie ciężko miały trochę. Brak podków na nodze.<br />
<br />
Nie kujecie tutaj koni? Nie nada. Tu mrozy.<br />
Odrywa cię od kopyta. Jak ciągną powozy.<br />
To jest latem, lato krótkie,trzeba ściąć ufnale.<br />
Ale lepiej nie podkuwać. Nie kuć koni wcale.<br />
<br />
111<br />
<br />
Michał spojrzał też do tyłu. Sanie za saniami.<br />
Stępem jazda. Para koni. Tereny z bruzdami.<br />
Blisko miasta to jest rola. Ciekawe co sieją.<br />
Więc zapytał lejcowego. Ci się mówić boją.<br />
<br />
Nie wolno i o to pytać. Więc pan nie rozpytuj.<br />
Za to turma. Lepiej skręta. Masz i sobie zwijaj.<br />
Ja nie kopcę, ani żona. Ten dalej zachęca.<br />
A sam wolno, lecz skutecznie coś w gazetę skręca.<br />
<br />
Gdy zapalił, to buchnęło jakoby z ogniska,<br />
A machorka była dziwna, naokoło pryska.<br />
Co za tytoń ? pyta Michał? Nu eto krupczatka.<br />
A gazeta to rządowa, dobra z niej jest zwijka.<br />
<br />
To na palec było grube. Grube jak cygaro.<br />
Tak pomyślał sobie Michał, porównał z fujarą.<br />
Porównywał w myślach jeszcze do innych przedmiotów.<br />
Lecz nie dzielił się z myślami. Nie chciał palić mostów..<br />
<br />
Nie chciał pytać o nic więcej, jednak się zapytał.<br />
No ,a ptaków tu nie widzę? Czy każdy odleciał?<br />
Nie rozpytuj, bo mi grozi tak ,jak powiedziałem.<br />
Ja tu żyję i nie rządzę ni duszą ni ciałem.<br />
<br />
112<br />
<br />
Zamilkł Michał, ja przepraszam. Nie znam obyczajów.<br />
Nie wiem tylko, ile dziennie ten koń przejdzie stajów?<br />
Stępem idą, równo idą, lecz słabo karmione.<br />
Czy pamiętasz takie konie? Zapytuje żonę.<br />
<br />
Tak pamiętam, szmaciarz Josek, takim ciągał wózek.<br />
Zbierał gnaty, flaszki, szmaty, był hodowcą kózek.<br />
Koń tam nocą się przewracał, trzech go podnosiło.<br />
Potem, aby ruszył z miejsca, naszelnikiem biło.<br />
<br />
Tych nie trzeba ,rzecze wozak, siana mają mnogo.<br />
Ale z owsem, to nie powiem, wciąż bardzo ubogo.<br />
Jednak idą nieustannie z rana do wieczora.<br />
I nie staną, no bo wiedzą, nocą to jeść pora.<br />
<br />
Jak nie staną , pyta Michał, dzieci za potrzebą?<br />
Niech na burcie se przykucną i niech swoje robią.<br />
Nie zatrzymasz ,towarzyszu, sań ni na godzinę?<br />
Koń nie stanie jak już ruszył. Tak jest w tej rodzinie.<br />
<br />
Michał zwrócił się do Bronka, gdy trza, robić z burty.<br />
Konie idą i nie staną. To są nowe party.<br />
Jeszcze nie raz nas zaskoczą swymi zwyczajami,<br />
Nasze my tam zostawili. Z sercem ich żegnamy.<br />
<br />
113<br />
<br />
Kończyły się chyba pola. Widać było lasy.<br />
Pola w śniegu na dwa metry. Nigdzie żadnej trasy.<br />
Nie ma tutej żadnych słupów, ty drogę wskazujesz?<br />
Tu nie będzie. To nie droga. Przez pola szorujesz?<br />
<br />
To jest rzeka Jenisej, jedziem prawą stroną.<br />
Rzeką jedziem? Tak, bo lasem śniegu równo z sosną.<br />
Lód wytrzyma? Da, wytrzyma, nawet i maszynu.<br />
A daleko rzeka płynie? Przecież nie do Krymu.<br />
<br />
Ona chyba aż do morza, a czort ją tam znaje.<br />
Mówią, morze zamarznięte. Co się z wodą staje?<br />
Splunął furman. Michał widzi ślina spada w śniegi.<br />
Ale już jest kulką lodu, rwie powierzchni brzegi.<br />
<br />
Wszyscy milczą. Konie ciągną. To nie ma wieczoru?<br />
U nas teraz zawsze widno w lutym o tej poru..<br />
Luty minął. Nie, nie minął, u nas przestawienie.<br />
Ano zobacz, słońca nie ma, a jednak są cienie.<br />
<br />
Mówiłeś ,że do wieczora…. Da, da wieczór tera.<br />
Zaraz my będziem na miejscu, w prawo skręcim tera.<br />
Teraz ziemia, teraz krzewy, W dwie wiorsty stanica.<br />
Michał patrzy zadziwiony, piękna okolica.<br />
<br />
114<br />
<br />
Na stanicy jedna szopa. To stajnia dla koni.<br />
No, a dla nas pyta Michał? Gdzie znocują oni?<br />
Są ziemianki, mówi wozak. Was starszy rozdzieli,<br />
On już idzie i z dwóch sań już ludzi gromadzi.<br />
<br />
Reszta czekać. Poszli ścieżką, raczej korytarzem.<br />
Widać głowy, widać czapki, a dalej się maże<br />
Przyszedł znowu, z dwóch sań bierze,każe iść gęsiego.<br />
Michał za nim kroczy blisko, widzi plecy jego.<br />
<br />
Na tych plecach są numery. Farba kiedyś biała.<br />
A od niego na dwa metry wóda mocno ziała.<br />
Po stopniach zeszli do jamy. Tutaj dwie rodziny.<br />
Rąbać drzazgi na świetlenie. Na sen trzy godziny.<br />
<br />
No i poszedł ,już go nie ma. Czuć zapach żywicy.<br />
No, to nie ma tutaj lampy ani żadnej świcy?<br />
Cichaj ,sąsiad, kłaść się trzeba, Wnet będzie pobudka.<br />
Ja tu z lewa ,a ty z prawa, Nocka będzie słodka.<br />
<br />
Prycze z żerdzi, w jedną ławę, tak na dziesięć osób.<br />
Rozłożyli swe bebechy. To jest w ziemi…. jak grób.<br />
Już o troskach zapomnieli, bo wnet wszyscy spali.<br />
W wielkiej ciszy bez stukania. No, bo ciepło mieli.<br />
<br />
115<br />
<br />
Pobudka! Wstawaj! W stajni dajut wrzątek!<br />
Usłyszeli nagle głosy, ciepły to był kątek.<br />
W stajni wielki piec ceglany, wrzątek, skibki małe.<br />
Talerz zupy fasolowej, a twarze zdziczałe.<br />
<br />
Swojej przecież nikt nie widzi ,a cudzą ogląda,<br />
Jak wyglądasz ty, sąsiedzie? Tyś chyba z wielbłąda?<br />
Też tak muślę, miesiąc czasu. Czy jestem podobny?<br />
Lustra nie ma, studni nie ma. A możem urodny?<br />
<br />
Sąsiad z jamy mówi cicho, a jak będzie gorzej?<br />
To pod śniegi ktoś żyjący może ciało złoży.<br />
Teraz lepiej nic nie mówić. Nie wolno też pytać!<br />
Tak, ostrzegli na początku. Zaraz będziem jechać.<br />
<br />
Talerz zupy od miesiąca. Ciała ocieplone.<br />
I za chwilę już na saniach jest wszystko złożone.<br />
Już ruszyli, a o której? Wiedzą to wozaki.<br />
Nikt nie pyta czy to rano, już mijają krzaki.<br />
<br />
Może łąki? Bo czasami widać czubki trawy.<br />
Potem znowu rzeka płaska, z lewa głazy, skały.<br />
Suną sanie, na nich ludzie, w oczach ich obawa.<br />
Brzeg wysoki, a na skarpie jest nieznana trawa.<br />
<br />
116<br />
<br />
Inny teraz jest woźnica i inne są konie.<br />
Idą równo, wciąż parskają, ciągną nas w ustronie.<br />
Wciąż na północ z biegiem rzeki, której się nie widzi.<br />
Dziwne takie to uczucie. Wiemy to od ludzi.<br />
<br />
Drugi nocleg też w ziemiance. Ponoć on jest w nocy.<br />
Może prawda, bo tak mówią. Każdy z nas tu obcy.<br />
Każdy z nas też chciałby wiedzieć ile kilometrów,<br />
Dziennie sanie przemierzają? Pytać geometrów?<br />
<br />
Nie, nie pyta teraz już nikt, bo tu prawdy nie ma.<br />
Świecą w oczy dobrą miną ,a w głębi ma trema.<br />
Jeśli powie, ktoś doniesie, hulaj bratku w turmę,<br />
No, a stamtąd czy się wróci? Czy obejrzy mamę?<br />
<br />
Były dalsze też etapy. Miesiąc takiej jazdy.<br />
Skręcono na prawo w lasy, pięto się do góry.<br />
W osiemnastym kilometrze to jest sowchoz Zaursk.<br />
Tu stanęły wreszcie konie. Szadź tu daje połysk.<br />
<br />
Szli dość długo do baraku. Dzielą skrzętnie prycze.<br />
Kredą znaczą, gdzie rodzina. Z drzazgi świecą znicze.<br />
Siedem rodzin z jednej strony. Rodzin jest czternaście.<br />
Trza się spieszyć z rozładunkiem, patyk zaraz zgaśnie.<br />
<br />
117<br />
<br />
Tak zesłańcy rozpoczęli swoje życie w lesie,<br />
Który tajgą jest nazwany,gdzie grzbiet w trudzie gnie sie.<br />
A co w tajdze można robić? Grzyby zbierać, mrówki?<br />
Nie, nic z tego. W życiu nie ujrzysz żarówki.<br />
<br />
To są lata samochodu, jest samolot w locie.<br />
Tu nie ujrzysz garnka z gliny, by wisiał na płocie.<br />
Tu jest cisza, bo brak ptaków. Powietrze jest świeże.<br />
Woda czysta jako kryształ i z drągowin leże.<br />
<br />
Jeszcze jest coś, ano norma, która daje skibkę.<br />
Jeśli normy nie wykonasz, życie twoje krótkie.<br />
Tak pouczył ich zesłaniec, staruszek siwiutki.<br />
Co to z żoną tutaj siedział, po śmierci „batiuszki”.<br />
<br />
Był zesłany za Lenina. Wróg proletariatu.<br />
Morgi mnogie on uprawiał. Cierpiał na prostatę.<br />
On ich uczył, on wprowadzał, dobrotliwy dziadzio.<br />
Zdania mówił zawsze mądrze ,a nie jakoś głupio.<br />
<br />
Był wskaźnikiem, był kompasem w tej gęstwinie leśnej.<br />
Gdzie też skała była groźna, rzeczka w ramie ciasnej.<br />
Rzeczka była Czeremeczka, bystra i szalona.<br />
Płynąc na dół zawijała dość często ogona.<br />
<br />
118<br />
<br />
Rano, gdy z drągowin wstali , a nuże za piły!<br />
Gnaty wszystkich tak bolały, że nie mieli siły.<br />
To był pierwszy dzień w sowchozie, gdzie są lesoroby.<br />
Sowchoz istniał lat dwadzieścia, a czy miał swe groby?<br />
<br />
Miał pagórki, miał dołeczki, bez krzyża bez deski.<br />
O nich wiedział ten ,co chował, co tam puszczał łezki.<br />
Więcej nikt, bo nikt nie chodzi na pogrzeb zesłańca.<br />
Nie miał przecież na to czasu, szedł z piłą do tańca.<br />
<br />
Pobrane są piły długie. Brygada w rabotu.<br />
Idą drogą leśną, krzywą, a pełną wykrotu.<br />
Wydeptana droga w tajdze jest pełna korzeni.<br />
Gdy las będzie już wycięty, to może się zmieni.<br />
<br />
Brygadzista ich prowadzi cztery kilometry,<br />
Na wyrębie im tłumaczy, jak obliczać metry.<br />
Bo calówki tutaj nie ma. Taśmy on nie znaju.<br />
Tylko patyk od maliny. Wzór to oni dają.<br />
<br />
Odziomek to na podkłady, drugi to na deski.<br />
No ,a trzeci to na słupy, na którym druciki.<br />
Po tym zwięzłym tłumaczeniu, pokazał plac wielki.<br />
Gdzie pościągać trza bierwiona, W jaki sposób? Boski!<br />
<br />
119<br />
<br />
Michał słucha tych wywodów. To rzecz niemożliwa.<br />
Czarno widzi tę robotę, jak kierat straszliwa.<br />
Piątka dzieci koło niego, a teren górzysty.<br />
Przed nim chojar smukły, prosty, do nieba strzelisty.<br />
<br />
Ja to z Helą, no, a Bronek piłuje z Marysią.<br />
Zaś Adela i Matylda ciąć gałęzie muszą.<br />
Jak zaciągnąć to do placu? Na to trzeba wołu!<br />
Pozakładać jakieś szmatki na swą rękę gołą.<br />
<br />
No i jazda do roboty ,bo mróz ściśnie gnaty.<br />
Weź, Helenko, odsuń śniegi, nie oszczędzaj taty.<br />
Zaczął z córką pień piłować, Nie ma! Brak litości!<br />
Raby my tu bez jedzenia, natęż, córuś kości.<br />
<br />
Ciągnij dłużej w swoją stronę od rączki do pniaka.<br />
Piła krótka może trochę. Los nam dał kopniaka.<br />
Ale ciągaj, bo jedzenie tylko dla roboczych,<br />
Musim zrobić i za tamte, na tych naszych młodszych.<br />
<br />
Michał wierzy w swoją córkę, że wdroży się w pracę.<br />
Może pierwsze piłowanie będzie ponad życie.<br />
Aby dłonie wytrzymały, bez bąbli, odcisków.<br />
No, to może z piłowania, będzie trochę zysków.<br />
<br />
120<br />
<br />
Po godzinie Hela robi się całkiem czerwona,<br />
Jeśli ja ją tu zmorduję, co też powie żona?<br />
Heluś , mały odpoczynek, nie grzej swego ciała.<br />
Bo stąd katar, przeziębienie, Ona robić chciała.<br />
<br />
Tato, trochę odpoczęłam, już mogę piłować.<br />
Córuś tylko nie za wiele, bo możesz żałować.<br />
Tak z przerwami do wieczora obalili drzewo.<br />
Zmieniali się wciąż stronami, by nie zawsze w lewo.<br />
<br />
A pieruńsko ono grube. Michał patrzy w słoje.<br />
Są ogromne, ale cienkie poprzeczne przekroje.<br />
Cały dzionek, żaden sukces. Pierwszy dzień udręki.<br />
Myśli, ile jeszcze takich? Czy skończą się męki?<br />
<br />
Nie, nie skończą się na pewno. Bo tu przymus głodu.<br />
Jemu szkoda tylko dzieci, w trudzie są za młodu.<br />
Gryzie wargę idąc nazad, oczy ma zwężone,<br />
Trudna rada. Tak powiedział kiedy ujrzał żonę.<br />
<br />
Ona litość miała w oczach. Normy nie zrobili.<br />
No ,a rano gdy odeszli, tacy dziarscy byli.<br />
Lepiej tutaj nic nie mówić. Pójdę z tobą jutro.<br />
Nie, zostaniesz przy maleństwach, bo ci skradną futro.<br />
<br />
121<br />
<br />
To daleko jest do zrębu, trza wcześniej wychodzić.<br />
Na warunki ,jakie mamy, z pokorą się godzić.<br />
Nie narzekać, ciągnąć życie, dopóki kostucha,<br />
Się nie zjawi w drzwiach baraku, nie szepnie do ucha,<br />
<br />
Michał! Michał, tak nie gadaj. To się tak nie godzi.<br />
Dom robilim i stodołę, gdy byliśmy młodzi.<br />
Może jakoś pokonamy te pierwsze trudności,<br />
Trudno wymóc jest o głodzie drobinę radości.<br />
<br />
Dzień następny był taki sam, Następne bez zmiany.<br />
Przyszło lato syberyjskie, opuszczali ściany.<br />
Spali często na powietrzu ,a przyczyną-krosty.!<br />
Pluskwy jadły ciało żywcem w sposób bardzo prosty.<br />
<br />
Wchodziły se na powałę z okrągłych chojaków.<br />
I spadały jako ci grad na zmęczonych śpiochów.<br />
Wesz je tutaj spomagała, wesz bardzo zacięta,<br />
Gryzła w każdy dzień powszedni, gryzła także w święta.<br />
<br />
Osaczeni są wygnańcy. Przeznaczenie czeka!<br />
Aby wyrwać z tej gromadki jednego człowieka.<br />
Wiosną doszło tam przy brzegach, odpychano kłody.<br />
Dziewczę w wodę nagle wpadło, jak to człowiek młody.<br />
<br />
122<br />
<br />
Wpadła zaś córka Adelcia, przeziębiła płuca.<br />
Bo zmoczyła się tam cała, z chłodu ciągle kuca.<br />
Do baraku za godzinę mokra się dowlekła,<br />
Jeszcze woda jej z łachmana tak obficie ciekła.<br />
<br />
Gorączka była na wieczór, pierzyny ją grzały.<br />
Po trzech dniach to dziwne zjawy jej przed okiem stały.<br />
Po tygodniu majaczyła. Przyszedł Iwanowicz.<br />
Patrzył, myślał, podał zioła, stary to tajgowicz.<br />
<br />
Bo pan Iwan Iwanowicz od śmierci Lenina,<br />
Siedzi tutaj na wygnaniu. Czasy swe wspomina.<br />
Nieraz krótko w kilku zdaniach, ale mówi prawdę,<br />
O swym życiu, o swych dzieciach i co szumi w trawie.<br />
<br />
Siwiuteńki był staruszek, jeszcze pasał krowy.<br />
Aby skibkę chleba dostać, łyżkę więcej strawy.<br />
Popatrzył na tę Adelcie, rękę kładł na czoło,<br />
Wzrokiem poglądał na wszystkich, prawie naokoło.<br />
<br />
Nie chciał mówić, lecz powiedział – zapalenie płuca.<br />
Może, może z tego wyjdzie, czerwone ma lica.<br />
Rękę podniósł jej do góry, a ta krzyk podniosła,<br />
Bo myślała, że łódź tonie, wytrącone wiosła.<br />
<br />
123<br />
<br />
Już majaczy, ciężka sprawa. Może? Cudo jakieś!<br />
Gdyby lepsze wyżywienie. Do szpitala zawieźć.<br />
Albo rosół z starej kury, gorący, świeżutki.<br />
Ale tutaj w tajdze ciemnej, gdzie chlebek czarniutki!<br />
<br />
Dziad siwiutki głos załamał, ruszył w drzwi baraku,<br />
A to znaczy brak ratunku, gdy jesteś sobaka.<br />
Pochowano w małym dołku, na dnie była woda.<br />
Nie obeschła jeszcze ziemia. Pierwsza padła z roda.<br />
<br />
Tajga wokół to się rwała do życia burzliwie.<br />
Ciepło było , a więc wodę z ziemi piła chciwie.<br />
Widać było , że się spieszy czerpać tlen, azoty.<br />
I korzystać z chwili szczęścia i krótkiej ciepłoty.<br />
<br />
Dla nich, zesłańców z Podola, była to nowina.<br />
Pierwszy raz widzieli wiosnę ,co się tak zaczyna.<br />
A już czerwiec był na świecie, już święto Kupały!<br />
Tu za skałą jeszcze łachy w cieniu śniegu stały.<br />
<br />
Zmarła Wanda, ich sąsiadka, w trzeciej pryczy leży.<br />
Była w ciąży. Od roboty, u rzeczki wybrzeży,<br />
Bóle wielkie ją chwyciły. Tłuk wypadł jej z ręki.<br />
Teraz sama jest na pryczy. Koniec jej udręki.<br />
<br />
124<br />
<br />
Zaraz przyjdą z pracy ludzie. Wyniosą jej zwłoki.<br />
Niedaleko ją zaniosą, tam gdzie jeżyn krzaki.<br />
Mały dołek, płytki dołek, krzyż związany trawą.<br />
Pamięć ci tych ,co to widzą, najpiękniejszą sławą.<br />
<br />
Tak nadeszła druga zima, jakoś dziwnie szybko.<br />
Lato było, lata nie ma. Czy dojrzało jabłko?<br />
Tam na ziemi ich ojczystej, tam w Podola glebie?<br />
Tam ,gdzie bochen był jak misa. O, ty smaczny chlebie!<br />
<br />
Tutaj lato jak by z bata strzelił se woźnica.<br />
Już jest wrzesień, już są śniegi, już w ziemi martwica.<br />
Kto ma siły to piłuje odwieczne modrzewie,<br />
Inni leżą i czekają, aż się życie zerwie.<br />
<br />
Leżą z głodu, wstać nie mogą, za życia szkielety.<br />
Hela padła wedle pieca, w baraku na dechy.<br />
Nie rabocza, nie ma jadła, nikt nie da jej kromki.<br />
Bo tu wszyscy na dobiciu, już wszyscy ułomki.<br />
<br />
Później upadł chłopak Władek, Jemiołek z nazwiska.<br />
Przepuklinę miał ogromną ,co się w uda wciska.<br />
Coś mu w środku chyba pękło, pęcherz lub jelito,<br />
Bo się męczył, nic nie mówił, chciał by go dobito.<br />
<br />
125<br />
<br />
Cierpiał prawie dwa tygodnie, Zmarł cicho bez jęku.<br />
Sam chciał skrócić sobie życie. Brak noża pod ręką.<br />
Nic nie mówiąc, czekał kiedy zjawi się kostucha,<br />
A gdy przyszła ,z ulgą wielką on wyzionął ducha.<br />
<br />
Drugą wiosnę to witano radośnie z marzeniem.<br />
Może siły coś przybędzie, witają z westchnieniem.<br />
Ale siły nie przybyło, bo wojna wybuchła.<br />
I najmłodsza córka dziwnie to ,od głodu ,puchła.<br />
<br />
To Matylda słodkie dziecko, zmarła wychudzona.<br />
Taka lekka ona była, przez matkę kochana.<br />
Znowu dołek, krzyż z gałęzi, modlitwy szeptane.<br />
Groby tutaj pod porostem, tam zwłoki chowane.<br />
<br />
Wiosna w czerwcu druga była. Wchłaniana do piersi.<br />
Umęczony pracą Bronek nie odstąpił wierszy.<br />
Nieraz w chwilę odpoczynku rymy płyną z głowy,<br />
Do tęsknoty, do nadziei, gdzie świat prawidłowy.<br />
<br />
Prawidłowy był tam przecie, gdzie Niestasów wioska.<br />
Tam opieka była prawna i opieka boska.<br />
Był tam kościół, był tam zakon, byli i Rusini.<br />
Co to przecież za Sowietów podobni do świni.<br />
<br />
126<br />
<br />
Bo petycje ciągle słali do rządcy Stalina,<br />
Aby Lachów gdzieś wyrzucić, niech ich powyrzyna.<br />
Bo te Lachy wieczne wrogi, gnębią Ruś Czerwoną.<br />
Pany straszne, osadniki, są z orłem z koroną!<br />
<br />
Bronek myśli o wierszyku, próbuje go składać.<br />
O Rusinie delegacie, co Lachem chciał władać.<br />
On był w Moskwie u Stalina, by Lachów zabierał.<br />
Podpadł jakoś, no i teraz gałęzie tu zbierał.<br />
<br />
Tutaj w tajdze, razem z tymi, których wyobcował.<br />
Teraz wspólnie w ich baraku, wszoły wspólnie chował.<br />
Chłop był wielki, kromka mała, siły mu odeszły,<br />
Widać było ,jak gotował skórzane podeszwy.<br />
<br />
Był w pogardzie u sąsiadów, a miał swe humory.<br />
No, to najpierw ze zgryzoty był tak trochę chory.<br />
Później to mu rozum jakoś w łepetynie mieszał,<br />
Raz wziął linkę, na gałęzi swoje ciało wieszał.<br />
<br />
I powiesił się ten Rusin, co to Lachów zgonił,<br />
Tam z Podola tu do tajgi. On tu łzy swe ronił.<br />
Na los głupi, na złe czasy, na czyny nieludzkie.<br />
Nie zniósł klęski swego czynu, Widział koniec w trupie.<br />
<br />
127<br />
<br />
Dobrowolnie został trupem. Tutaj z dobrobytu!<br />
Nie przyjechał tutaj z dziećmi, ani też z kobitą.<br />
Wybrał chyba lepsze życie, tak mu się zdawało.<br />
Ktoś kto musiał i pogrzebał w tajdze jego ciało.<br />
<br />
Bronek widział tu tragedie kozaka z Podola.<br />
Chciał podobnie jak Malczewski, opisać sokoła.<br />
Ale tylko teraz w myślach. Tak pięknie tu wiosną.<br />
Widać w dobie,jak te trawy i te mchy tu rosną.<br />
<br />
Tylko w myślach ,bo tu nie ma papieru , ołówka.<br />
Tylko pusto jest w żołądku, tylko leci ślinka.<br />
Do słodyczy, słonecznika, do kwiatu dziewanny,<br />
I do klasy w polskiej szkole, gdzie to śliczne panny.<br />
<br />
„ Pamiętam te piaski nad wodą,<br />
Gromiczne pamiętam dziewanny ;<br />
I poszept tych fal nieustanny,<br />
Co pieśni tajemnic bezsłownych więziły<br />
Moją duszę młodą.<br />
<br />
Pamiętam ,jak trzcina się kładła<br />
Pod wiatru przyjaznym podmuchem;<br />
Te jaskry pamiętam i w głuchem<br />
Uśpieniu pogrążone w białe noce letnie<br />
Białych chat widziadła…..<br />
<br />
128<br />
<br />
Pamiętam tą oddal przymgloną,<br />
Te żółte ścierniska, tak cudnie<br />
Żarami drgające w południe<br />
Pożniwne. I jarzębin korale pamiętam,<br />
Co wzdłuż drogi płoną.<br />
<br />
Pamiętam to wszystko, te rowy,<br />
Zarosłe łopianem, te miedze,<br />
Na których bywało, ja siedze<br />
I rzucam listki głogu na wróżbę dni przyszłych,<br />
Na świt szczęścia nowy….”<br />
<br />
Teraz chwila odpoczynku. Chojar upadł z hukiem.<br />
Siostra tnie gałęzie z boku, zacięcie z pomrukiem.<br />
To Marysia, jest w koszuli, czerwiec tu upalny.<br />
Pień jak widać ode spodu, to pień bardzo smolny.<br />
<br />
Bronek chwile ma oddechu ,oddał się wspomnieniom.<br />
Które krążą wciąż po głowie i kładą się cieniem.<br />
Na to życie, ledwo dycha, piłował wraz z ojcem,<br />
On też dyszy, pot wyciera, ta dążność za chlebem.<br />
<br />
Gdyby więcej tego było, może by też córki,<br />
Zratowały swoje zdrowie. Były jak te wiórki.<br />
Takie szczupłe, takie chude, takie wynędzniałe,<br />
Coraz ciężej jest piłować. Na czyją to chwałę?<br />
<br />
129<br />
<br />
Wiersz ten ciągle dziś się kręci, sam w myśli się plącze.<br />
Mama poszła tam z bosakiem, jest teraz na łące.<br />
Kłody z brzegu wciąż odpycha, na pewno nie sama.<br />
Inne także z głodu poszły. Wierszy pełna gama.<br />
<br />
Pięknie było w Nastasowie. Był tam młyn za wodą.<br />
Była szkoła i Rusinki. Te z piękną urodą.<br />
Były drogi polne, kręte, ciągle szły wśród zboża,<br />
Widać przecie wozy chłopskie, jak swe snopy wożą.<br />
<br />
O, mój Boże! Jak na jawie! Czy to nie choroba?<br />
Tu ze skały, od kamienia, tryska czysta woda.<br />
Jest tak czysta jak marzenie, jak te piachy z wiersza,<br />
Czy to zjawa pól podolskich. To oznaka pierwsza?<br />
<br />
Już ochłonął, ojciec także, trza urżnąć odziomka.<br />
Piłowanie idzie dobrze. Znów wybucha spłonka!<br />
Znów wzrok widzi w izbie zbrojnych,- ładować, ładować.<br />
Ojciec pyta,- słuchaj Bronek,chcesz jeszcze odczekać?<br />
<br />
Nie, nie tato, piłujemy, wspomnienia mam w myśli.<br />
A to takie , kiedy zbrojni nam do chaty weszli.<br />
Nie myśl tyle ,drogi chłopcze. Tu walka o jadło.<br />
Tak na razie to z rodziny już troje nam padło.<br />
<br />
130<br />
<br />
Myśl odganiaj, idź do skały, wody łyk się napij.<br />
Myśli piękne, zjawy piękne, zimną cieczą zabij.<br />
Nie, nie pójdę ,jestem zgrzany, dokończym odziomek.<br />
Barak, tato, też mieszkanie, choć nie własny domek.<br />
<br />
Myśli same mi przychodzą, ja nie wywołuję.<br />
Nawet teraz, kiedy z tobą ten pień tu piłuję.<br />
Nie mam siły ich odgonić, żal za tym co było.<br />
Tak kołacze po głowinie. Siłą to się kryło.<br />
<br />
Wiem, rozumiem, też ulegam, nawrotom przeszłości.<br />
Ja ci powiem ,ty mój synku, trochę mnie to złości.<br />
Też odganiam myśli pracą, nieraz się udaje.<br />
A najgorzej wszystko gnębi, kiedy rano wstaję.<br />
<br />
W zeszłym roku paczka przyszła, pierwsza i ostatnia.<br />
A wysłała ją sąsiadka, jedna dusza bratnia.<br />
Rok już minął od tej paczki. Wszystko się urwało.<br />
Może także u nich bieda, może coś się stało?<br />
<br />
A od kogo była paczka? A od Komornickiej.<br />
Mogli tutaj zachachmęcić, to w metodzie ruskiej.<br />
Ciszej ,synu. To możliwe. Odziomek ucięty.<br />
Teraz zmierzę na krawędziak. Maryś ścięła sęki.<br />
<br />
131<br />
<br />
I piłują znowu sosnę , co to dzisiaj stała.<br />
No ,a teraz bez gałęzi ,jak kłoda leżała.<br />
Jeśli paczkę zatrzymują, to tylko w Zaursku.<br />
Masz ty rację, mój Broneczku, że to jest po rusku.<br />
<br />
Jeszcze przetniem na telegraf, bo Maryś już kończy.<br />
Taka paczka ,co nadeszła z Niestasowem łączy.<br />
Znaczy wszystkich nie zdusili, w Sybir nie wygnali.<br />
No, chodź teraz, na słup utniem, jeszcze trochę dalej.<br />
<br />
Wiesz co, Bronek, piękny dzień jest,zrobim znów chojaka.<br />
Możem ,tato, czuję siły, zastąpimy traka.<br />
Umęczeni, bardzo dumni, wracali w baraki,<br />
Reszta dzieci, cała trójka, lecą jak te szpaki.<br />
<br />
Józio woła, tato ,wojna! Gdzie? Kiedy? Dlaczego?<br />
Niemiec ciągle Londyn burzy. Dla nas nic nowego.<br />
Naraz podszedł stary dziadek, Iwan Iwanowicz,<br />
Chodż, Michale, no na stronę. Ruchy swoje podlicz.<br />
<br />
Umiar trzymaj, bo jest wojna. Mogą robić czystki.<br />
Znam ja wojnę ,tę domową, zetrą naród wszystki.<br />
Was Polaków w jedną dobę uśmiercą gładziutko.<br />
Jeśli radość okażecie. W ryzach trzymaj wszystko.<br />
<br />
132<br />
<br />
Dziękuję ja za przestrogę, drogi mój Iwanie.<br />
Ale powiedz, z kim jest wojna? Zanim język stanie.<br />
Niemiec napadł tydzień temu. Dzisiaj jest w gazecie.<br />
Wielkie zmiany z tego będą. Oj, wielkie na świecie.<br />
<br />
Tak pan myśli? A tak myślę. Niemiec ma żelazo.<br />
Z wielkiej wojny to pamiętam, gąsiennicą lazło.<br />
Nasze konie tratowało jako kosą ,brachu.<br />
Nic ci tego nie kąsiło, ni szabla , ni lachu.<br />
<br />
Pokos leżał martwych koni, szerszy ode kosy,<br />
Na koniach jeno wgłębienia, pełne krwawej rosy.<br />
Bez oporu szło żelazo, bez koła, bez płozy.<br />
Wymyślili coś nowego. Widziałem sąd boży!<br />
<br />
Niemiec napadł czy to Rusek? Piszą, że Germany!<br />
Gazeta jest u kucharza, szczytasz, pogadamy.<br />
I już poszedł stary człowiek pilnować swe krowy.<br />
Bo pastuchem był w sowchozie, Za to miał łyk strawy.<br />
<br />
Pójdę tam chyba w niedzielę, teraz odpoczynek,<br />
Wszedł już w barak, gdzie łuczywo oświetlało przesmyk.<br />
Między dwoma szeregami prycz, a na nich chorzy,<br />
Tu bez leków, bez opieki. Głód ich wolno morzy.<br />
<br />
133<br />
<br />
Na końcu jego rodzina, na końcu na lewo.<br />
Teraz potknął się w ciemności o leżące drzewo.<br />
Nie palono dzisiaj w piecu. Koniec czerwca przecie.<br />
Jest ciepłota w tajdze starej. A wojna na świecie.<br />
<br />
Przyszedł spytać się,jest wszystko?Czy coś nie skradziono?<br />
Bo żuliki tu się kręcą, łazić zabroniono!<br />
Jednak łażą, węszą wszędzie. Plują , w kąty chlapią.<br />
Stare buty, nawet czapkę ,co się uda łapią.<br />
<br />
Spać ja będę na powietrzu, tak mówi do żony,<br />
A ty lepiej tutaj zostań, tu majdan złożony.<br />
Tak, rozumiem. Bronek z tobą. Marysię zabieraj,<br />
Ona także tam odpocznie. Nic nie mów, nie gderaj.<br />
<br />
Rano znowu cała trójka w tajgę maszeruje.<br />
Dość daleko teraz chodzą. Wodę piach filtruje.<br />
Wybijają tam źródełka ze skały, spod skały.<br />
I do zimy czystą wodę w Czeremeczkę gnały.<br />
<br />
To wczorajsze ,co pocięli, trzeba wraz do placu,<br />
Zapchać ręcznie drągiem długim, bo ci nie zapłacą.<br />
Michał z córką pień podnoszą ,Bronek wsuwa wałek,<br />
Potem drugi, nawet trzeci i pchają kawałek.<br />
<br />
134<br />
<br />
Pień jest ciężki, nawet bardzo. Maryś jeszcze trochę!<br />
I tak ciągle ojciec woła. Maryś dziewczę liche.<br />
Po południu, mówi tato, coś mnie w środku boli.<br />
Ojciec czuje koniec pracy! Idź, mama utuli.<br />
<br />
I dziewczyna poszła w barak, idzie coraz wolniej,<br />
Jak przed stacją, przed peronem rozpędzona kolej.<br />
Będąc we drzwiach to już płacze. Mamo, gdzie ty jesteś?<br />
A co tobie, me serduszko? A masz jakąś boleść?<br />
<br />
Mamo ,ja chodzić nie mogę, w środku mam boleści.<br />
Matkę to wszystko przeraża, a nawet i złości.<br />
Przedźwigałaś się, kochanie. Czy za krótkie drągi?<br />
Pień się zarył i zakleszczył. Pchalim go na sągi.<br />
<br />
Rozpoczęły się cierpienia ,a trwały tygodnie.<br />
Gdzieś we wrześniu, znów dotarły na Sybiry wschodnie<br />
Wiadomości jak jutrzenka, lecz nie zrozumiałe.<br />
Gdzieś pisało, ktoś gdzieś czytał. Wieści nikłe, małe.<br />
<br />
Marysia się wiła w bólach i szukała zgonu,<br />
Chodziła po głuszy leśnej, nie mówiąc nikomu.<br />
Chciała zostać gdzieś w ostoi,barłogu lub gawrze,<br />
Mało ją to obchodziło, że oddziały wraże,<br />
<br />
135<br />
<br />
Biorą Wiażmę, biorą Smoleńsk , to wszystko daleko.<br />
Ona tutaj na Syberii za szeroką rzeką.<br />
W ciemnej tajdze. Kto ich znajdzie? Chyba oko boskie!<br />
Co spoziera zawsze z góry na ich losy gorzkie.<br />
<br />
Niech ja umrę ,mówi głośno, ludzie się wzdrygają.<br />
Współczują młodej dziewczynie, no bo bóle znają<br />
Porcję chleba jej zmniejszono, bo nie rabotajet.<br />
A litości tu nad Lachem, to Rusek nie znajet.<br />
<br />
Będąc w tajdze w październiku, Michał był przy balu.<br />
Bronek przy nim i w gałęzie siekierami walą.<br />
Z dala widzą sąsiad z pryczy w ich kierunku idzie,<br />
Jest w łachmanach, wynędzniały, a nie patrzy nigdzie.<br />
<br />
To delegat ,ten z wagonu znajomek podróży.<br />
Ten okrakiem siadł na balu i tak sobie wróży.-<br />
Słuchaj ,Michał, trzymaj sekret, my w mendel pryskamy.<br />
A dokąd to? Ja się pytam? My nowiny mamy.<br />
<br />
Tak szeptają, lecz nie wróble, chyba rosomaki.<br />
Że Polaki uwolnione. Sza, bo będą paki!<br />
Co ty gadasz ,delegacie? To nowiny z nieba!<br />
Tak, się zgadza. By wyjechać putiowki nam trzeba!<br />
<br />
136<br />
<br />
Ale tutaj to nie dadzą, są przeciwne wojsku.<br />
Co ty mówisz? Jak to wojsku? Czy mówisz po Polsku?<br />
Jak najbardziej, armie robi Sikorski z Londynu.<br />
Ojcze święty! Cuda mówisz! Nie traćmy godziny!<br />
<br />
Cichaj, panie! Nie tak głośno. Nie puszczą stąd ciebie.<br />
My zwiewamy, nas piętnastu. Trzymaj to jak w grobie!<br />
Proszę tylko o kobietę ,co ją tu zostawię,<br />
By jej donieść kromkę chleba, nie myślę o strawie.<br />
<br />
Coś się zrobi ,delegacie. Jestem w izolacji?<br />
Bo nic nie wiem o wolności naszej polskiej nacji.<br />
Tutaj to nic nie dociera. Krasnojarsk tym żyje.<br />
Tutaj rządzą nasze wrogi, każdy z nich to kryje.<br />
<br />
Będę milczał tak jak w grobie. Lecz spróbuję działać.<br />
Wyrwę ja się z tych obcęgów. Wyrwę ,ichna psia mać!<br />
Tutaj splunął Michał w ręce i obcinał sęki,<br />
A nastały już na niego dni pełne udręki.<br />
<br />
Minął kwartał jak uciekli. Jest cisza, ni słowa.<br />
Czy uciekli? Czy złapani? Zima idzie zdrowa.<br />
Michał przycichł, robi normę, Bronek go wspomaga.<br />
Rok czterdziesty drugi nadszedł, pracuje jak draga.<br />
<br />
137<br />
<br />
Chce nadrobić, zrobić zapas, żelazną rezerwę.<br />
Nie pozwala sobie nawet na maleńką przerwę.<br />
Lecz gdy maj zakwitł zielenią, trawa w dzień powstała,<br />
Myśli sobie, że to pora. Grupa ruszyć chciała.<br />
<br />
A był to czas spławu bali. Rzekę chcą przepłynąć.<br />
To na klocach będzie można, by w wodę nie runąć.<br />
Jeden bal ,to jest ryzyko, bo on się obraca,<br />
Liną tą trzy więc skręcają, mokre mają lica.<br />
<br />
Głowę w wodę trzeba wsadzić i linę podrzucić.<br />
Nikt by nie chciał w zimną wodę swoje ciało wrzucić.<br />
Jednak oni cel wybrali, dążą więc z uporem.<br />
Lecz pomimo tych wysiłków brzeg biorą wieczorem.<br />
<br />
„ Naprzód ,drużyno strzelecka,<br />
Sztandar do góry swój wznieś!<br />
Żadna nas siła zdradziecka,<br />
Zniszczyć nie zdoła ni zgnieść.<br />
<br />
Czy umrzeć nam przyjdzie na polu,<br />
Czy w tajgach Syberii nam gnić,<br />
Z trudu naszego i bólu<br />
Polska powstanie, by żyć.!”<br />
<br />
138<br />
<br />
Każdy z nich jest bardzo mokry. Droga jest jedyna.<br />
A więc Michał się żegnając, pierwszy iść zaczyna.<br />
Jeden z nich to radzi, aby odszukać te druty,<br />
Co to wiszą gdzieś na słupie. Bo będą rozwiety!<br />
<br />
Gdzie po ciemku znajdziem linię? Stracimy godziny.<br />
Trochę księżyc nam przyświeca. Obacz, jaki siny.<br />
I tak poszli śpiesznym krokiem, drogą ku swobodzie.<br />
A gdy uszli dość daleko, konie są na drodze.<br />
<br />
Księżyc właśnie ich oświetlił. Na koniach żołnierze.<br />
Jest ich dużo, tak że każdy już jednego bierze.<br />
Kilku prysło między krzewy, kilku się przerwało.<br />
Chcą do miasta kiedyś dotrzeć, to się nie udało.<br />
<br />
Zabitych jest sześciu ludzi, pobitych też tyle.<br />
Połamanych to na wozach podwożą trzy mile.<br />
Michał ma złamaną rękę, złamany obojczyk.<br />
Ręka prawa to mu zwisa. Preklatny pamieszczyk!<br />
<br />
Tak nazwany jest przy zdaniu go do straży sioła,<br />
Bronek ojca wziął na ręce, ojciec żonę woła.<br />
Wybite ma przednie zęby,bełkocze, mamrocze.<br />
Wybacz, Maryś, ja z nas pierwszy, Boga w niebie zoczę.<br />
<br />
139<br />
<br />
Chciałem dobrze, lecz złapali. Marność jeno, marność.<br />
Ty nic nie mów, przyjdzie Iwan, może coś poskłada.<br />
Józek pobiegł już po niego. Cierpień ty masz dosyć.<br />
Zobaczymy ,co on powie. Czy znajdzie się rada?<br />
<br />
Iwan przybył w trzy godziny. A co zauważył?<br />
Zębów w ustach to nie było. Czort tu coś naważył.<br />
Ja ustawię prosto ruku, będą bóle….krzyczy!<br />
Iwan chwycił czubki palców, wszystko luźne…. znaczy!<br />
<br />
Twoja ruka jest skrzywiona, zęby też wybite.<br />
Czy was tłukli? Tak, kolbami. Da, da, a zabite?<br />
Będzie sześciu. Czy ktoś uciekł? Nie, byli na koniach.<br />
Ja tak myślę, że czekali, bo broń mieli w dłoniach.<br />
<br />
Tylko szpital w dużym mieście. Parostatkiem nada.<br />
Bo inaczej żle się skończy. Chyba była zdrada.<br />
Nie masz zioła? To nic nie da, gipsować trza gnaty.<br />
Tutaj nie ma nic takiego. Ot, pobite chwaty!<br />
<br />
Iwan drogi ,ja mieć prośbę. Możesz coś załatwić?<br />
No ,spróbujem, wal a prosto. Może zęba wybić?<br />
Nie, nie zęba. Jam ciekawy, czy ta grupa pierwsza,<br />
W Krasnojarsku się znajduje. Czy cofnięta z kursu?<br />
<br />
140<br />
<br />
Popróbuję, lecz to potrwa, może dwa miesiące.<br />
Ty się kuruj i pij jeno zawsze coś gorące.<br />
Z malin płyny, nawet gęste. Tu więcej nic nie ma.<br />
Jeszcze mleko ci przyniosę. Skrycie, cicho. Sztama.<br />
<br />
Tu siniaka masz pod szyją, czekaj ,to pomacam.<br />
A na razie, do świdania. Jutro rano wracam.<br />
I tak odszedł z żoną jego w inny kąt baraku.<br />
Nie ma życia! Tak powiedział. Ni rosół z kuraku.<br />
<br />
Odszedł starzec, a rodzina, stoi wokół murem.<br />
Patrzą w ojca jako w obraz. W robocie był turem.<br />
Jedna racja znowu mniej jest. W zupę więcej wody.<br />
Jak to będzie, drogi ojcze? Dziś tu żadne gody.<br />
<br />
Umartwianie się nad chorym. On nie może chodzić.<br />
Jak ta matka umęczona będzie sobie radzić.<br />
Dzieci patrzą ,a myśl grozy błąka się w umyśle.<br />
Czy ten dobry Iwanowicz mleko jutro przyśle?<br />
<br />
Rano Bronek do roboty, podpasał się piłą.<br />
Krew mu w skroniach pulsowała nabrzmiałą tam żyłą.<br />
Pod napięciem był młodzieniec, bo na jego barki,<br />
Ciężar z rana jest włożony, bo puste są garnki.<br />
<br />
141<br />
<br />
Trza wyjaśnić raz na zawsze, ile tu się jadło?<br />
Bo to jadło wydzielone na miarkę, im spadło.<br />
Dziennie było cztery litry zupy na dziesiątkę.<br />
A dokładnie wymierzonej. Dano jeszcze kromkę.<br />
<br />
Na śniadanie była pierwsza, druga na kolację.<br />
Kromka zawsze jednakowa,tworzyła ci racje.<br />
Jednakowo była gruba, z owsa utartego.<br />
Owies z plewą upieczony. Kromka na jednego.<br />
<br />
Po trzech dniach ,gdy tu przybyli wszyscy byli głodni.<br />
Jedli z tego trochę więcej, robocze, ci leśni.<br />
Młodzież ,co była w baraku, a mówiąc dzieciaki,<br />
Głodowała, chudła szybko, biedne szkieleciaki.<br />
<br />
Nikt dolewki ci nie dawał, zwanej też repeta.<br />
Bo tu inne obyczaje. Obca tu podnieta.<br />
Brak jest zupy, brak jest chleba, brak jest i miesiączki.<br />
Żona mówi o tym swemu, gdy płucze swe majtki.<br />
<br />
Córka starsza też się skarży – mamo, brak periodu!<br />
A co ze mną , jestem stara tu teraz za młodu?<br />
Przy okazji o zjawisku mówią to dziadkowi.<br />
Co też na to Iwanowicz, co też na to powie?<br />
<br />
142<br />
<br />
Teraz są w drodze do lasu. By żyć, trzeba robić.<br />
Nic innego się nie liczy. Tu głód może dobić.<br />
Ojciec mniej dostaje zupy, wszyscy mniej jadają.<br />
Kto żyw w tajgę spieszy z rana i mało gadają.<br />
<br />
Bronek idzie, przy nim siostra, Marysia skrzywiona.<br />
Coś ją w środku ciągle boli, drapie ją jak brona.<br />
Bratu pomóc w piłowaniu, dąży dobra siora.<br />
Czy wytrzyma na kolanach ciągać do wieczora?<br />
<br />
Dzień jest dłużno, a rabotać tutaj wiecznie nużno.<br />
Nie ma dnia tu odpoczynku. Tu tajga jest groźna.<br />
Drzewo często łamie ludzi, zrywa błony ciała.<br />
Tak Marysia od wysiłku skrzywiona jest cala.<br />
<br />
Drepcze wedle swego brata, co krok wali długi.<br />
Ten braciszek jest wysoki i przedziwnie chudy.<br />
Droga w wyrąb trochę długa, co rok się wydłuża.<br />
Ścinka ciągle się oddala,tam robota świeża.<br />
<br />
Ścięte bale trza zaciągać do placu jednako.<br />
Ale ten plac się oddala, tutaj czas swój tracą.<br />
Jak Marysia z bratem Bronkiem kloce mają ściągać?<br />
Kiedy ona o tym myśli ,zaczyna sie wzdrygać.<br />
<br />
143<br />
<br />
Józek, Czesio czy Ludwika, to małe dzieciaki.<br />
Jak tu dzisiaj tu upadnę, to wypruję flaki.<br />
Dochodzili już do zrębu, ktoś od tyłu woła.<br />
Oglądają się za siebie, matka w wierch się pięła.<br />
<br />
Mamo! Ojca zostawiłaś? Tak, on jest przytomny.<br />
Dopilnuje chyba mienia ,a my w pień ogromny.<br />
Wrazim piłę, będziem rzezać. Tam jest trójka drobiu.<br />
Tam bez zupy i bez chleba krzywdę sobie zrobią!<br />
<br />
Bronek jednak jest przeciwny. Manatki rozkradną!<br />
Ojciec tego nie obroni, jeszcze wszyscy padną!<br />
Dawaj ,synu ,piłę w ręke, Marysia cierpiąca.<br />
Tylko z mamą masz piłować, jazda, jam to chcąca.<br />
<br />
Dwa chojary dziś spuścili. Mamo, idź w baraki.<br />
Ja gałęzie sam obetnę. Maryś zbierze w kupki.<br />
Jeszcze dzisiaj to wypalim, wrócim troche późno.<br />
Bo jak widzisz brak roboczych, a zrobić to „nużno”.<br />
<br />
Na zrębie byli Kałmuki, a było ich pięciu,<br />
Mówią – Bronek my pomożem przy gałęzi cięciu.<br />
Chłopak mówi, wam też ciężko, a chcecie pomagać?<br />
Tak, pomożem, w pojedynkę będziesz się tu zmagać?<br />
<br />
144<br />
<br />
W pojedynkę nic nie zrobisz, a kłody nie ruszysz.<br />
O siostrzyczki co zostały, to ty zadbać musisz.<br />
My pomożem, nam jednako, my to już ostatnie.<br />
Dwieście nas tu przyjechało, reszta też tu padnie.<br />
<br />
Bronek widział przyjazd onych, liczna była grupa.<br />
Sam też widział, bardzo często wynoszono trupa.<br />
Lud roboczy, ale w stepie, gdzie widać przestrzenie,<br />
Oni biednie przyjechali, waciak to ich mienie.<br />
<br />
Z delty Wołgi pochodzili. Zgarnięto ich plemię.<br />
Gdy nad rzeką walki były, chłopy żyli sennie.<br />
Nie mogli się przystosować. Tajga ciasna cela,<br />
Nie mieli też słonej wody. Umarło ich wiela.<br />
<br />
Jeszcze czterech niedobitków, dla tej kromki chleba,<br />
Pracowało w tajdze ciężko, wspomogli gdy trzeba.<br />
Teraz kłody popychają. Lach jest stratowany!<br />
Jeszcze zipie, oni wiedzą,- cios mu jest zadany.<br />
<br />
W późny wieczór powrócili. Bronek widzi tatę.<br />
Ten jest cichy, mało mówi, źle pije „Herbatę”<br />
Lewa ręka mu została, w wyrku prawie siedzi.<br />
Co chwila to tu podchodzą do pryczy sąsiedzi.<br />
<br />
145<br />
<br />
Tu popatrzą, kiwną głową, wiedzą co się stanie.<br />
Stoją z boku, pragną pomóc. Sitem wody branie.<br />
Ma gorączkę, rozpalony, źrenice szerokie.<br />
Ma policzki zapadnięte, dołki w nich głębokie.<br />
<br />
Nocą Bronek żle zasypiał, niepokój nim targał.<br />
Jeszcze wierzył, lepiej będzie. Wcześniej rano wstawał.<br />
Znów z Marysią poszli w tajgę, znów mama dobiegła.<br />
Ona chyba dobrowolnie od baraku zbiegła.<br />
<br />
Znów spuścili dwa modrzewie, później cięli sęki.<br />
Ale jutro trzeba spychać, z tym to będą męki.<br />
Mama w wieczór zapowiada – wszyscy do powroza!<br />
Będą ciągnąć linki, sznury, wszyscy jak do woza.<br />
<br />
Ojciec sam w łożu zostanie, ma przytomne oczy,<br />
Małe dzieci zadziwione. Tak mama ich uczy.<br />
Poszli rano całą szóstką, na przodzie dzieciaczki.<br />
A co oni tam naciągną. Tyle co ślimaczki.<br />
<br />
Ale mamie o to chodzi, by wdrożyć ich w pracę,<br />
Bo gdy mamy im zabraknie, to będą tułacze.<br />
Zginą w tłumie lesorobów. Tajga ich pochłonie.<br />
Troje przecież tu już padło. Matka ściera skronie.<br />
<br />
146<br />
<br />
Drągiem kłody w górę wznoszą,podstawiają wałki.<br />
Popychają, pociągają, jak krasnale z bajki.<br />
Metr po metrze, to raz z górki ,to znowu do góry,<br />
To są dzieci, ci przy sznurach – a nie żadne tury.<br />
<br />
Gdy wrócili umęczeni, ojciec jakby siedział.<br />
Co się w koło niego dzieje, to chyba nie wiedział.<br />
Coś mamrotał, nie miał zębów, wargi opuchnięte.<br />
Lewą ręką coś wskazywał, a palce miał drętwe.<br />
<br />
„ Rzepiki pamiętam ja złote,<br />
Ten jęczmień, ten żyta łan siwy,<br />
Ten krwawnik, te dziwy – przedziwy<br />
Błękitów, z których wieki przędą ręce Boże<br />
Naszych serc tęsknotą.”<br />
<br />
Wiersz seplenił jak modlitwę. Nie widział nikogo.<br />
Cofnął rękę, zamknął oczy, tak zasypiał błogo.<br />
Rano matka wszystkie dzieci wypuściła w zręby,<br />
Pozostała. Bronek widzi, ma ściśnięte zęby.<br />
<br />
Zabrał grupkę, głaskał główki, no, idziem „rebiata.”<br />
Tam na zrębie wspólna praca nas na pewno zbrata.<br />
Coś tam zrobim, z tego żyjem. Wodnista dziś zupka.<br />
Józka puścim na maliny, w malinach jest krupka.<br />
<br />
147<br />
<br />
Należało przejść przez kłodę, rzeczka rwąca w dole.<br />
Bystra była, wściekła była, robiła zakole.<br />
Za tą rzeczką są maliny, plantacja, a dzika.<br />
Tam to komar uporczywy, wciąż przy uchu bzyka.<br />
<br />
Tam też meszka, co bez brzęku, więc Józio ma siatkę,<br />
W ręku wiadro cynkowane, na swych spodniach łatkę.<br />
Będąc w środku już na kłodzie, spojrzał jak też płynie,<br />
Wąska rzeczka, co to z wody, a zdrowotnej słynie.<br />
<br />
W dali tam ,to jest dolina, na niej z bierwion sągi.<br />
Aby zapchać tam chojary, to łamano drągi.<br />
Widać ostew z kopką siana, zakrętasy rzeki.<br />
By dolinę tą wyżłobić, minęły tu wieki.<br />
<br />
Chłopiec wlazł w gęste maliny. Tu tajga jest głucha.<br />
Nic żywego nie obaczysz, komar tu i mucha.<br />
Komar krąży nim usiądzie, pije krew cieplutką.<br />
Aby nie dać się pokąsać, twarz zakrył calutką.<br />
<br />
Mając wiadro pełne malin, różowych pełniutko,<br />
Wraca nazad, kropi deszczyk,na kłodzie śliściutko.<br />
Noga jemu w bok uciekła, okrakiem już siada,<br />
Maliny się wysypały. To jest butów wada.<br />
<br />
148<br />
<br />
Bratu mówi, nie ma malin. Dobrze, że nie spadłeś.<br />
Jutro pójdziesz. Też dzień będzie. Wiadra nie straciłeś.<br />
Powracają do baraku. Ojciec nadal siedzi.<br />
Przy nim mama z łyżką zupy. Karmieniem się biedzi.<br />
<br />
Na pryczy też siedzi dziadek, rosyjski zesłaniec,<br />
Rozmawia z Michałem czasem, w ręku ma różaniec.<br />
Mówią rzeczy bardzo dziwene, dzieci zasłuchane.<br />
Bo tematy tej rozmowy im całkiem nieznane.<br />
<br />
Wołos , mówi Iwan głośno, to bożek z rogami.<br />
Dawniej Ruś w niego wierzyła, bo żył między nami.<br />
Swaróg także jest wspomiany. Jeszcze za Olega.<br />
Wszystko później zapomiane. Czy słyszy kolega?<br />
<br />
Tak, ja słyszę, słabo mówię,…. znam też coś historii.<br />
Jak ja teraz będę milczał,…któż o tym coś powie?<br />
Z Bochni była raz wycieczka do Krakowa miasta.<br />
Mówią, że widzieli Boga, co to żył za Piasta.<br />
<br />
Światowit, cały z kamienia, w cztery świata strony.<br />
Patrzy. W kamień jest zaklęty. Wyciągnięty z toni.<br />
Mamy ,druhu ,powiązania dłuższe od chrześcijana.<br />
Teraz w Rosji ta religia jest sierpem ścinana.<br />
<br />
149<br />
<br />
Rozmawiali do wieczora, palono łuczywo.<br />
Iwanowicz się pożegnał. Odszedł bardzo żywo.<br />
A wraz z nim westchnienie ojca, bo odeszła dusza.<br />
Żona patrzy, go dotyka, a on się nie rusza.<br />
<br />
Siedzi sobie, oczy zamknął i bezzębne usta.<br />
Myśl uciekła razem z duszą, jama ciała pusta.<br />
Wszyscy płaczą cały wieczór. Nawet pod kocami.<br />
Co to teraz z nami będzie? Co też będzie z nami?<br />
<br />
Litościwy dół wykopał, na drągach go nieśli.<br />
Tak po cichu i w milczeniu, bez żałobnych pieśni.<br />
Bo tu wokół to kraj dziki, siromacha w tajdze.<br />
Jest w mundurze, jest pod gwiazdą. A podobny bandzie.<br />
<br />
Nastały miesiące znojne. Józek pasie owce.<br />
Jest to stado sowchozowe. Pilnuj tego ,chłopcze!<br />
Rok pilnuje. Wojna w Polsce. Tam Bronek zalega.<br />
List o śmierci to napisał wojskowy kolega.<br />
<br />
Był już sierpień, pisał Czubek. Zdobylim już Płońsko.<br />
Niemiec opór dawał wielki, bralim wioskę ciężko.<br />
Ale wzielim, to Cholewy, i następną także,<br />
Co ją zowią Woronino. Widzim Niemców twarze.<br />
<br />
150<br />
<br />
Więc, komenda, na bagnety! Ruszylim na hura!<br />
Pocisk upadł tuż przed nami, po nim wielka dziura.<br />
Bronek wpada do tej dziury, Patrzę, ja sam biegnę.<br />
Tam w tym leju, znaleziono jego ciało biedne.<br />
<br />
Ja donoszę wam stroskany, Z jednego posiołka,<br />
Wszak byliśmy na tej wojnie. Wraża jedna kulka.<br />
Pozdrówcie tam moją siostrę. Blisko Wisła bieży.<br />
On nie dobiegł, ale w Polsce, spokojnie już leży.<br />
<br />
Wieczór cały po tym liście mama w kąt wciśnięta.<br />
Nuci sobie pieśń znajomą, a pieśń ta nie święta.<br />
W pryczy leży resztka dzieci, słyszą melodyje.<br />
Wiedzą dzisiaj, że brat Bronek, już teraz nie żyje!<br />
<br />
„ Rozkwitały pąki białych róż,<br />
Wróć, Jasieńku, z tej wojenki już.<br />
Wróć, ucałuj, jak za dawnych lat.<br />
Dam ci za to róży najpiękniejszy kwiat.<br />
<br />
Już przekwitły pąki białych róż,<br />
Przeszło lato,jesień, zima już.<br />
Cóż ci teraz dam, Jasieńku, hej,<br />
Gdy z wojaczki wrócisz do dziewczyny swej?<br />
<br />
151<br />
<br />
Janeczkowi nic nie trzeba już,<br />
Bo mu kwitną pąki białych róż;<br />
Tam pod jarem gdzie w wojence padł,<br />
Wyrósł na mogile, białej róży kwiat. „<br />
<br />
Łuczywa już dawno zgasły. Ona w kąt wciśnięta.<br />
Majaczyła w blasku pieca jakoby ta święta.<br />
Tam zasnęła, snem bogini po utracie dzieci,<br />
Tu czas stoi, jest jednaki, on nigdzie nie leci.<br />
<br />
152<br />
<br />
Rozdział IV<br />
<br />
E p i l o g<br />
<br />
Ciężko, ciężko, bardzo ciężko jest w czterdziesty czwarty.<br />
Jesień późna, są przymrozki, marznie strumień wartki.<br />
Chłopcy są na kartoflisku, Józio, Czesio mały.<br />
Tam w zmarzlinie butem kopiąc kartofle zbierali.<br />
<br />
Na sąd wielki matka pójdzie. Kradzież mienia była!<br />
Mamo ,pustka wokół jeno, z lasu straż wychnęła.<br />
Patrzym z dala coś się rusza, jakoby wataha.<br />
Chyłkiem nieraz, czy rosomak albo siromacha?<br />
<br />
Nas za chałat. No, że bratcy! Kradną sowchozowe!<br />
A czyje to są dzieciaki? A toć to Lachowe.<br />
No widzicie ,będzie bieda, mówią, że dwa lata.<br />
Czy ja wrócę? Józio, Józio, wyrośnij na chwata.<br />
<br />
Mama bardzo się lękała. Ludzie jej szeptali.<br />
Że tam solą ostre kary. Oj, ludzie się bali.<br />
Iwanowicz skręcił usta. Boh, może zratuje!<br />
Ale turma to na pewno. On bardzo żałuje.<br />
<br />
153<br />
<br />
Kobieta prawie szaleje. Co z tą czwórką będzie?<br />
Rozrzucą po całej tajdze, jak kruki żołędzie.<br />
Czas rozprawy wciąż się zbliża, jak fatum, jak hiena.<br />
Za siebie się wciąż ogląda, strach idzie od cienia.<br />
<br />
W miasto Sugur, tam ma jechać, a to dni jest kilka.<br />
Przeminęły jakoś szybko, tyle dni a chwilka..<br />
Budynek był z twardej cegły. Cara to murarze,<br />
Zbudowali dla leśników. Teraz typy wraże<br />
<br />
Właśnie głośno wywołują,- Mareja a Plądel…<br />
Ona ciężko wstała z ławy, jest szlaką lub żużel.<br />
Zdepczą zaraz ją przed sądem, już w barak nie wróci…<br />
Cały żywot ,resztkę dzieci przymusem porzuci…<br />
<br />
Gdzie są bogi dawnych Słowian? Wspominał przed śmiercią…<br />
Michał dobry ,co był mężem, a tu deski skrzypią.<br />
Każdy krok zbliża do kary, surowej a lutej.<br />
Czemu w progu ja nie padnę? Nie zostanę tutaj?<br />
<br />
W sali jasno jest nadzwyczaj ,a jasność narasta.<br />
Tam przed ścianą zjawę widzi, w poprzek jej jest chusta.<br />
Stanęła więc zachwycona, Chrystus się uśmiecha….<br />
Faluje z nim cała sala,…nadal skrzypi decha.<br />
<br />
154<br />
<br />
Jeszcze robi te trzy kroki, aby dotknąć rany.<br />
Inny głos się tu odzywa,…Obiekt schorowany.<br />
Wypuścić więc tę kobietę….Sprawa jest zamknięta.<br />
Ona cofa swoje kroki, nadzwyczaj przelękła.<br />
<br />
Chyba koniec, już ją wezmą, Już wszystko stracone!<br />
Lecz milicjant ją prowadzi do wozu, gdzie konie.<br />
Wolna jest eta żeńszczyna. Koniec sprawy. Kropka.<br />
Odszedł szybko ,ona siada. Szuka gdzie jest chustka.<br />
<br />
Chustka leży jak leżała, woźnica tak stwierdza.<br />
Ty bez chusty w sądy poszłaś, to inny potwierdza.<br />
Dziwne rzeczy myśli sobie, chustę Chrystus trzymał…<br />
Chciała wszystkim to wyjaśnić, język się zatrzymał.<br />
<br />
Tak bez słowa powróciła w łoże do dzieciaków.<br />
Od wyjazdu nic nie rzekła. Nowe znaki czasów.<br />
Wraz z nią także wyjechali całkowicie Żydzi.<br />
Nikt nie wrócił razem tu z nią. Mało tutaj ludzi.<br />
<br />
Kałmuków też wcale nie ma. Szybko wyginęli.<br />
A więc władze nawet dzieci w roboty swe wzięli.<br />
Józek teraz jest pastuchem, pilnuje koszary.<br />
Lat trzynaście ma chłopczyna, a robi jak stary.<br />
<br />
155<br />
<br />
Daleko jest od baraku, kilka kilometrów.<br />
Jest tam szopa , owiec dużo i kilka baranów.<br />
Stado liczy cztery setki. No, a co on jada?<br />
Co tydzień mu żywność wożą. Ma pilnować stada.<br />
<br />
Więc pilnuje całe stado i każdą osobno.<br />
Najważniejsze: ma robotę, już nie chodzi głodno.<br />
Była jednak jedna owca, trochę brązowata,<br />
Ją spodobał sobie rządca. Dla mnie będzie ta, ta!<br />
<br />
Kiedyś się dziwnie złożyło. Owieczka ta znikła.<br />
Chodzi Józio ,szuka owcy. Owca jakaś głupia.<br />
Z jagniakiem zniknęła z oczu. Martwi się chłopczyna.<br />
I pośpiesznie z każdej strony szukać jej zaczyna.<br />
<br />
Traf chciał jednak, że nadjechał Roman Uszakowski.<br />
Był na koniu, siedział prosto. Chłopiec jest u szopki.<br />
Czy masz wszystkie owce w kupie? A nic nie brakuje?<br />
Jednej nie ma, tej brązowej, właśnie poszukuję.<br />
<br />
Muszę o tym zameldować, szukaj, to dzień krótki.<br />
I odjechał Uszakowski. Chłopiec jest markotny.<br />
Wnet nadjechał brygadzista, z bata sobie śwista,<br />
Widać jego złe zamiary. Ma skrzywione usta.<br />
<br />
156<br />
<br />
Jak to nie ma ,ty nierobie! Gdzie brązka ,szczeniaku!<br />
Najechał koniem na chłopca. Pajdziosz ty do paku!<br />
Smagnął batem go po plecach, poprawił dwa razy.<br />
Jak się owca ta nie znajdzie, poprawię te razy.!<br />
<br />
Władzy jadę zameldować, już ja cię nauczę.<br />
Patrzcie jeno, jakim głupi, ja nieroba tuczę!<br />
I pojechał. Józio stanął. Tchu nie może złapać.<br />
Widzi łąkę całkiem pustą. Trawy nie chcą chrupać?<br />
<br />
Owce jednak są przed łąką, przecież ich nie było?<br />
A na łące w białym płótnie, coś się tam chyliło.<br />
Już podniosło swoją głowę. Z obrazu jak żywa!<br />
Matka Boska ,szepcze cicho, chyba Józia wzywa?<br />
<br />
Słońce było u wierzchołków, a było południe.<br />
W białych szatach i złocistych wyglądała cudnie.<br />
Chwilę trwało to zjawisko, nagle zaginęło.<br />
A przy skale tam na lewo, skąd ono się wzięło?<br />
<br />
Stoi owca ta brązowa, jagniak sobie bryka.!<br />
Gdzieś w oddali z echem nazad słyszalna muzyka.<br />
Nie muzyka. Wycie wilków, chorał do księżyca,<br />
Który teraz jest widoczny ,bo słońce zanika<br />
<br />
157<br />
<br />
Józek zegnał owce w kierdel, Podszedł do koszary.<br />
Drągi z wejścia pozdejmował. Szukał jej do pary.<br />
Razem weszli w środek placu, a stado posłusznie,<br />
Weszło szybko, w kupie stoi, póki on nie uśnie.<br />
<br />
Gdy rok minął na wypasie, wrócił na baraki.<br />
Widzi prycze nieraz puste. Kości poszły w krzaki.<br />
Ich została też połowa. Luzy są na pryczach.<br />
A poza tym jest jak dawniej, Odzież tonie we wszach.<br />
<br />
Jedzenie jest bez dokładki. Norma jest żelazna.<br />
Nie otrzymasz więcej zupy, bo norma jest ważna!<br />
Ale Józek, gdy z wypasu powrócił na stałe,<br />
Zauważył, kucharz zupę leje w dołki małe.<br />
<br />
Przyuważył raz i drugi, zagląda do dołu.<br />
Nora zupą jest zalana prawie do połowy.<br />
Nam dolewki to nie dadzą, przepis jest przepisem,<br />
Ale w norę leją resztki spaczonym umysłem.<br />
<br />
Podebrał ją kilka razy. Och, było jedzenie.<br />
Kucharz jednak zauważył,zrobił w dół siedzenie.<br />
Tak skończyło się to jadło ,całkiem dodatkowe.<br />
Krótkie było, ale zawsze, dni już nie głodowe.<br />
<br />
158<br />
<br />
Wojna także się skończyła. A to rok już prawie.<br />
Zarząd myśli o rocznicy, szykuje zabawę.<br />
To pabieda! Chwała partii pod wodzą Stalina !<br />
Nowe życie się zaczyna? Może jest przyczyna.<br />
<br />
Otóż coraz częściej mówią, różne osobniki,<br />
Że Polaków ktoś tam szuka, a nie na kibitki.<br />
Tydzień mija za tygodniem, natęża się fama.<br />
Że już listy są zrobione, a jedna jest zdana.<br />
<br />
Święta Agnieszka wypuszcza,skowronki już z mieszka.<br />
Znam ja dzieci to przysłowie, gdy rodziłam Cześka.<br />
W tym przysłowiu jest nadzieja i wiatry i życie.<br />
Idą jakieś wielkie zmiany. Wierzę w one skrycie.<br />
<br />
Jednak chyba to jest prawda. Nadchodzą rozkazy.<br />
By ładować Lachów w wozy. A to są nakazy.<br />
Kto tą sprawę tak rozdmuchał? „ PRAWDA” to donosi.<br />
Że to Wanda Wasilewska Moskwę o to prosi.<br />
<br />
Już na wozy się ładują. Już do Krasnojarska.<br />
Droga widzą jest ta sama. W kierunku jest zmianka.<br />
Zmiana także jest w szybkości. Pociąg rwie z kopyta.<br />
Jak nazwisko? To już w Polsce, młody kapral pyta?<br />
<br />
159<br />
<br />
Teraz pociąg do Poznania. Kraj piękny, zielony.<br />
Na stacji stoją dość długo. Józek wraz w perony.<br />
A z peronu na ulicę, patrzy w czyste gmachy.<br />
Nieraz coś go tam ugryzie, najgorzej to w pachy.<br />
<br />
Z tłumu widzi jakiś pan jest. Mówi – tyś obdarty!<br />
A skąd jesteś? A z wagonu. Robisz sobie żarty?<br />
Tak, z pociągu, ja z Syberii. Pociąg przy peronie.<br />
Wiesz co, chłopcze, chodź ty ze mną. Podał swoje dłonie.<br />
<br />
Józek poszedł, idzie za nim, a nagle się waha.<br />
Tak daleko ja nie mogę. Chodź, zamienim łacha.<br />
Weszli do jakiegoś domu, następnie w mieszkanie,<br />
Piękne panie, temu chłopcu szykować ubranie!<br />
<br />
Ubrali chłopca od nowa, dali naręcz ciuchów.<br />
A kobiety ciągle zwali chłopczynę od zuchów.<br />
Chłopiec wrócił do wagonu. Mamo, obacz jeno!<br />
A ja wszystko to dostałem, w ręce jeszcze dano.<br />
<br />
W Polsce ,synu, teraz jesteś. Pamiętam te ludy.<br />
Pośród nich to ja zrodzona. To fakty nie złudy.<br />
Jedziem zaraz, pociąg gwiżdże, o czujesz ,ruszamy.<br />
W nowe ziemie pociąg pędzi. W nowe życie gnamy!<br />
<br />
Marzec 2009 r.<br />
<br />
160<br />
<br />
Spis treści<br />
<br />
Rozdział I Unurzani w czarnoziemy<br />
<br />
Rozdział II Drugi wróg 52<br />
<br />
Rozdział III Zsyłka w tajgę 81<br />
<br />
Rozdział IV Epilog 152<br />
<br />
Stargard Szczeciński 2009r.<br />
<br />
161Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-7298740917194125362017-12-27T07:56:00.002-08:002017-12-27T07:56:10.912-08:00"Klechda o Popielu"Wiesław Kępiński<br />
<br />
Klechda o Popielu<br />
<br />
Poemat<br />
<br />
2<br />
<br />
Część I lata 790 – 815<br />
<br />
Krol się cofa spod Gorzowa, uchodzi za rzeki.<br />
Wojsk tak wielkich od zachodu nie widziały wieki.<br />
A więc Popiel dąży za nim aż nad brzegi Odry,<br />
W czas upalny, kiedy w zbożach kwitnie chaber modry.<br />
<br />
Starć nie było, bo czekano na posiłki Prusów,<br />
Na Morawy, Serbów hufce i dzikich Litwinów.<br />
Kiedy wszyscy nadciągnęli, do bitwy nie doszło,<br />
Bo już nocą przed Kupałą, wojsko Franków uszło.<br />
<br />
Lach ten młody ,co z Kijowa z Chazarami przybył,<br />
Woła nagle; a ja chętnie łatkę bym im przyszył!<br />
Mają oni wszak na sobie szaty i pancerze,<br />
Gdy ubije Chazar jego ,to wszystko zabierze.<br />
<br />
Na to Popiel odpowiada,- Piękne mają zbroje,<br />
Lecz zasadzki za tą Odrą trochę ja się boję.<br />
Ich odwody są nieznane, nie wiemy jak liczne,<br />
Nam nie trzeba teraz boju. Hełmy mają śliczne.<br />
<br />
3<br />
<br />
Ichnie miecze się nie szczerbią, blachy mają kute,<br />
A piechury, jak i konni w kierpce są obute.<br />
Twoje zaś tu Chazarowie na oklep na koniu,<br />
No i boso już biegają po szerokim błoniu.<br />
<br />
Pewnie by się nam przydały ich szatki i pasy.<br />
Ich koszule, żeby przebić trzeba użyć spisy.<br />
Co grot kuty, hartowany mają osadzony,<br />
By nie skrzywił się na drzewcu w inne boki, strony.<br />
<br />
Po co gonić cudze wojska, co same odchodzą?<br />
Po co? Teraz gdy wiadomo, że nam nie zaszkodzą.<br />
Gdyby także Chazarowie od was odstąpili,<br />
Toby u was wszak na pewno ludzie lepiej żyli.<br />
<br />
Stryj ma rację. Te Chazary, nie są nam tyrany.<br />
Nasz ród Polan do roboty, nie jest przez nich gnany.<br />
Jednak lepiej by nam było, gdyby już odeszli,<br />
W Kaukazy lub za morza, stamtąd oni przyszli.<br />
<br />
To wędrowne wielkie plemię, to są koczowniki.<br />
Ten lud czarny z czarną brodą, to lud trochę dziki.<br />
Chwalą sobie obyczaje, jakie są u Polan,<br />
Gdy z niewiastą w nocy psoci, to piszczy jak baran.<br />
<br />
4<br />
<br />
Handel Dnieprem uprawiacie? Macie z tego zyski?<br />
Tak i owszem, lecz w porohach, kamień nie jest śliski.<br />
Towar trzeba nosić z góry, na plecach lub koniach.<br />
To utrudnia, ludzi męczy, mają pot na skroniach.<br />
<br />
Dniepr też w inną stronę bieży, z daleka od Troi.<br />
Lepiej Dniestrem spławiać zboże, flis się tak nie boi.<br />
Do Kaczuby zwozim wszystko, tam wielkie są targi,<br />
Byłem, jadłem tam owoce, co mi spiekły wargi.<br />
<br />
Takie słodkie, pełne soków, kwaśnych jak kapusta.<br />
Jednak smacznych, takich słodkich, pieką po nich usta.<br />
Co za ludy? Co za stroje? Twarze żółte, czarne<br />
A powietrze zawsze z rana mgliste prawie parne.<br />
<br />
Teraz jednak będziem patrzeć na most na tej rzece,<br />
On na czółnach takich wielkich.Mądre to, nie przeczę.<br />
Nie trza pławić koni w rzece, ni moczyć ubrania,<br />
W tym kierunku będziem robić my także starania.<br />
<br />
By zapasy czółen stworzyć i trzymać w ukryciu.<br />
Czółna można wykorzystać na całym dorzeczu.<br />
Więc jak widzisz, mój krewniaku, nawet obcy uczy,<br />
A nauka mądrych ludzi każdego utuczy.<br />
<br />
5<br />
<br />
Trza podglądać ,jak co robią i palą kamienie,<br />
Z których miecze wykuwają. Miecz to jest istnienie!<br />
Taka armia rzeki przeszła, wszystko hen zdeptała.<br />
Jak to dobrze, już ich nie ma. Prowe za to chwała!<br />
<br />
Spójrz też ,Lachu ,na szeregi ,jakie mają zwarte.<br />
Tam jest mores, koń przy koniu niby w kadzi zbite.<br />
Równo koni łby idą, prawie noga w nogę,<br />
Co tu równać twych Chazarów, co w derki ubogie.<br />
<br />
Ja wysłałem kilku swoich do Franków krainy,<br />
By przyuczać kilku naszych, jak wytapiać szyny.<br />
Może wrócą tutaj kiedyś, gór nam nie brakuje,<br />
Może któryś także u nas, wytapiać spróbuje.<br />
<br />
Mrok się robi. Czółna Franki na płozy składają,<br />
W dziesięć koni każde czółno za wojskiem targają.<br />
To jest rygor, to jest mores, to sprawność wojsk wielka,<br />
Do jedzenia przenoszenia służy im butelka.<br />
<br />
Więc nie musi tracić czasu na palenie ognia,<br />
Na to czasu wiele traci każda jazda wschodnia.<br />
Frank zaś z konia se nie schodzi i w biegu popija,<br />
I nie stając na popasy, szablą w bok wywija.<br />
<br />
6<br />
<br />
Widzę, stryju, widzę wszystko. Czy można ich zetrzeć?<br />
Na jednego stu Chazarów, włóczniami na nich biec.<br />
Co godzina chmarę rzucić, wymęczyć fizycznie.<br />
Potem nadziać wymęczonych na słowiańskie włócznie.<br />
<br />
Tak, tak można, lecz liczebnie, trzeba ich przewyższać.<br />
A skąd wojów na umarłość, skąd ich tyle wciąż brać?<br />
To stokrotnie trzeba więcej mieć wojów pod bronią,<br />
Aż tych Franków umęczonych nad Renem dogonią.<br />
<br />
Jak też spłacić pomocników, każdy żąda złota.<br />
Gdy za mało mu zapłacisz, to się w gniewie miota.<br />
Jutro Prusów trza odprawić, mają niedaleko.<br />
Na zapłatę tam za Wisłą baba na nich czeka.<br />
<br />
Potem Serbów, Morawianów i dzikich Litwinów.<br />
Wszyscy mężni, wszyscy chętni są do wielkich czynów.<br />
Więc jak widzisz, każda pomoc jest bardzo kosztowna,<br />
Dzięki Prowe, że choć puszcza w zwierza taka łowna.<br />
<br />
Z wyżywieniem takiej masy nie mamy kłopotu,<br />
Jak też widzisz, naszym tutaj, nie brak jest polotu.<br />
Już swe konie wymieniają, zmieniają kulbaki,<br />
Oglądają, wytykają nawzajem swe braki.<br />
<br />
7<br />
<br />
Litwin w skóry jest odziany, przeważnie bobrowe,<br />
Więc wymienia to na giezła, białe, lniane, nowe.<br />
Twe Chazary swe koszule z bawełny, bielutkie,<br />
Wymieniają na toporki i nożyki krótkie.<br />
<br />
Jeśli poszedł i nie wróci, to moja jest racja!<br />
Teraz w konie ,bo w Śliwicach czeka nas kolacja.<br />
Proszę wszystkich w kasztelanię, na mięsa i chleby,<br />
Wszak stoimy już na koniach prawie cztery doby.<br />
<br />
Aldon prosi na rozmowę. Tylko w cztery oczy.<br />
Chciałbym pierwszy stąd odjechać, bo historia uczy<br />
By nie kusić złego losu, żadna sprawa pilna.<br />
Chciałbym cało stąd powrócić do swojego Wilna.<br />
<br />
Sambio może się zasadzić, bo to stary pirat.<br />
Kiedyś ponoć jego dziadek był Litwinów ci brat.<br />
Ale teraz coś go gryzie, wilkiem w koło patrzy,<br />
Chciałbym, kniaziu, byś potrzymał go doby aż trzy.<br />
<br />
Ja odjadę se spokojny ze swymi wojami,<br />
Pragnę, aby zawsze grało wszystko między nami.<br />
Do kasztelu więc nie wstąpię, proszę o zwolnienie.<br />
Wolę wracać i pilnować, tam gdzie moje mienie.<br />
<br />
8<br />
<br />
Dobrze robisz, mój Aldonie, masz głowę na karku,<br />
Wrócić doma wśród Jaćwingów, nie spacer po parku.<br />
Mam ja worek tu dla ciebie, trochę ciężki może<br />
Lecz na pewno ,to co w środku, trochę ci pomoże.<br />
<br />
Bywaj, wracaj do macierzy, zmrok już tu zapada,<br />
Nie chcesz wypić, zagryźć dzika, no cóż tak się składa.<br />
Ja przytrzymam tu Sambiego, aż ty się oddalisz,<br />
Przejdziesz Wisłę, potem Drwęcę, przemkniesz niby ten lis.<br />
<br />
Gdybyś kiedyś chciał pomocy, to konnych wysyłaj.<br />
Ale w koło Białowieży,tam spokojny jest kraj.<br />
Możesz także swego gońca korabiem podesłać,<br />
W Kołobrzegu, moje warty, ciągle będą tam stać.<br />
<br />
Póki jestem ja u sterów Polanów dziedziny,<br />
Nigdy swarom do sąsiadów ja nie dam przyczyny.<br />
Ale u nas coś się mąci. Leszki lud buntują.<br />
Nie wiadomo jakie losy oni mi gotują.<br />
<br />
Tak pożegnał Popiel tego ,co przybył z pomocą.<br />
Żegnał tego ,co z odsieczą przybył prawie nocą.<br />
Żegnał tego ,co sprowadził wojów w ruń ubranych,<br />
Słomą siodła i wędzidła bez konopi tkanych.<br />
<br />
9<br />
<br />
Jak porównać te szeregi upartych Litwinów,<br />
Z Krola wojskiem, w stal zakutych karków i łbów.<br />
Frank tak mieczem se wywija, jak ciołek ogonem.<br />
Wali wszystko ,co na drodze niby jakimś gromem.<br />
<br />
Jak to dobrze, że nie doszło do walnej rozprawy.<br />
Wynik takiej nie wiadomy ,aleć zawsze krwawy.<br />
Obodrzyce im ulegli, choć nie brak im stali,<br />
Franki wszystkich bez oporu aż do Odry gnali.<br />
<br />
Gdzie nam takim im dorównać. Trza budować swoje.<br />
Wielkie statki, porty rybne, mieć tkaniny zwoje.<br />
Szukać żwiru, co się topi, wiatraki ustawiać.<br />
A nie ciągle do napadu sąsiada namawiać.<br />
<br />
Z taką myślą do kasztela Popiel już zajeżdża,<br />
Sługi zbrojne jak szerokie otwierają oddrzwia.<br />
W ręku szczapy zapalone potrójne trzymają<br />
Z boku stoją muzykanty, na fujarach grają.<br />
<br />
Z lewej ręki u Popiela, Lech z Kijowa jedzie.<br />
Przy nim Sambio, on luzaka na powrozie wiedzie.<br />
Z prawej strony Czechu Stewnik dostatnio ubrany<br />
I Serb Liudewit, jako Słowian tutaj mało znany.<br />
<br />
10<br />
<br />
Cała piątka skacze z koni,cugle sługom dają,<br />
Idą w stronę drzwi otwartych, wkoło się kłaniają.<br />
Jest to zwyczaj pośród Słowian, prawie nakazany,<br />
By się kłaniać gospodarzom ,chociaż on nie znany.<br />
<br />
Tak się zbliża dzika dusza do nieznanych ludzi,<br />
Idzie wolno, bojaźliwie, ruch w niej lęki budzi.<br />
Chce więc szybko se zaskarbić łaski i uznanie,<br />
Zanim w progi mu nieznane stopą swoją stanie.<br />
<br />
Stąpa wolno, wolniusieńko, but do przodu stawia,<br />
Głowa w górę wyciągnięta niczym u żurawia.<br />
Mgnieniem oka sprzęt ocenia czy nie gilotyna,<br />
Ręce blisko siebie ciągle tuż u pasa trzyma.<br />
<br />
Uśmiech usta mu wykrzywia , uśmiech od niechcenia,<br />
Ale widać to od razu, daje wciąż baczenia.<br />
To na przyzbę, to na oddrzwia, na deski podłogi,<br />
Na kamienne podwaliny i na zwierząt rogi.<br />
<br />
Z których grodu fundamenty tu są zbudowane,<br />
A niektóre z tych kamieni tworzą nawet ścianę.<br />
Wszystko ujrzą ,nawet w mroku, oczęta obcego,<br />
Bo nie wchodzi przecież dzisiaj do domu swojego<br />
<br />
11<br />
<br />
Sień jest wielka i bez okna, mury z białej cegły.<br />
Na tych murach tu od środka, kusze wielkie legły.<br />
Bełty grube z grotem spiżu, związane kołczanem,<br />
A cięciwy naciągane są żywym baranem.<br />
<br />
Bełt przebije na wskroś konia, wojaka uśmierci.<br />
Niesie w pole na stajana i jego półćwierci.<br />
Jesion gięty jest w półksiężyc, baranem w półszorku.<br />
Bełt spogląda tutaj w pole z małego otworku.<br />
<br />
A cięciwa z owcy jelit brzęknie jeno cicho,<br />
Bełt tak pomknie, że uśmierci w locie każde licho.<br />
Prus ogląda, maca ręką straszliwą machinę.<br />
Nieruchomą i nieznaną. Dziwną on ma minę.<br />
<br />
Ale widać ,że ciekawi go te urządzenie,<br />
I z tęsknoty za maszyną wydaje westchnienie.<br />
A jak baran nie chce ciągać, to co wy robicie?<br />
W zad mu pchamy trzy brzozowe zapalone wicie.<br />
<br />
Co dzień próbę z nim robimy, tak jest nauczony,<br />
Że sam chodzi już do tyłu i nie jest karcony.<br />
A jak baran wyrwie naprzód, to zerwie cięciwę?<br />
Ruchy kuszy są dość szybkie, czy jakieś leniwe?<br />
<br />
12<br />
<br />
Nie, bo linka ma supełek w szczelinie chodzący,<br />
Ruch barana jest jednaki i ograniczający<br />
Się do kroków tylko trzech tu, do przodu do tyłu.<br />
Niby ten drwal ,co tak w lesie ręką rusza piłą.<br />
<br />
Sambio palcem maca kuszę, cmoka aż z podziwu,<br />
To obrona grodu jego i obrona bytu.<br />
W duchu zamiar ma podjęty, milczy tajemniczo,<br />
Gdy pokaże toto swoim, w grodzie będzie byczo.<br />
<br />
Po tych ścianach w sieni wisi wielkie uzbrojenie,<br />
Kamień w łyku lub rzemieniu lub w drewnie krzemienie.<br />
Tak za życia nabijane w odziomek jabłoni,<br />
Zarośnięte potem drewnem, gdy sęk łyko roni.<br />
<br />
Są oszczepy z kij leszczyny lub smukłego buka,<br />
W którym dzięcioł swoim dziobem nigdy nie zapuka.<br />
Drewno zdrowe da się łupać i gładź wyszlifować,<br />
Tylko ciężko z tego robić, trza się naharować.<br />
<br />
Tarcze z desek i ze skóry, są też wiklinowe.<br />
Które groty zatrzymują i do spania zdrowe.<br />
Brak tu spiżu i żelaza ,ale nie brak złota,<br />
Z tego kruszczu zaraz widać, fachowa robota.<br />
<br />
13<br />
<br />
Są figurki w środku tarczy, jabłka nawet grusze.<br />
Są rośliny i potwory, lub nieznane dusze.<br />
Które krążą pośród chmurek zawsze blisko słońca<br />
I swą piętą albo palcem w tę tarczę zatrąca.<br />
<br />
Jest misterna to robota, bo szlachetny kruszec,<br />
Poświęcona też w miesiącu, kiedy krzyczy głuszec.<br />
On podobny głos ma prawie do wrzawy na polu,<br />
Kiedy woje przeciwnika niby zboże golą.<br />
<br />
Obalony jęk wydaje, skomli albo rzęzi<br />
Albo charczy niby tura będąc na uwięzi.<br />
To charczenie w puszczy słychać ,gdy są toki ptaków,<br />
Przez niektórych uważane za zwykłych głuptaków.<br />
<br />
Że podchodzić tak się daje, czego woj nie czyni,<br />
Niech głupotę za schwytanie, niech on za to wini.<br />
Ten krzyk głuchy jest przyczyną mianowania ptaka,<br />
Na świętego. Więc na tarczach jego tam są znaki.<br />
<br />
Sambio patrzy na obuchy,jak wiercono dziury?<br />
Czy toporkiem tak zrobionym można ciosać wióry?<br />
I czym można zagon wzruszać pod uprawę rzepy?<br />
Czy pomacha tym niewiasta? Czy trza chłopa krzepy?<br />
<br />
14<br />
<br />
Nigdy nie był aż za Odrą, nie przekraczał Wisły.<br />
Tutaj ujrzał,że na chłopach jest kaftan obcisły.<br />
Z tego ruchy są zręczniejsze, nie męczy człowieka,<br />
Wszak wiadomo, że rąbanie cały dzionek czeka.<br />
<br />
Wszystko widzi Sambio Pruski w głowie to układa,<br />
Że nie złoto jest do boju. Tym kupisz sąsiada.<br />
Jednak ,aby złamać jego i wyrwać mu serce,<br />
Trzeba patrzeć wokół siebie, nie żyć w poniewierce.<br />
<br />
Taka kusza, kiedy stoi na baszcie lub wieży,<br />
Dosyć celnie w barbarzyńce swoim bełtem mierzy.<br />
A gdy dziesięć takich stanie struganych krzemieniem,<br />
Toć to z wroga nic nie będzie, pozostanie cieniem.<br />
<br />
Coraz mocniej postanawia Sambio przy rozłące<br />
Prosić o to. Nie kielichy, nie brosze brzęczące.<br />
Brosze jeno baby noszą, nie masz nikt pożytku.<br />
Brosze, wszelkie świecidełka są tylko dla zbytku.<br />
<br />
Długo gładził jeszcze miecze frankowskie ze stali,<br />
Patrzył długo i zobaczył, w nich żagiew się pali.<br />
I odbija nawet lico stal polerowana.<br />
Ta produkcja w jego ziemi wcale jest nieznana.<br />
<br />
15<br />
<br />
Gdyby doszło tak do starcia z tą stalą w gładź wody.<br />
Toby chyba w pruskich szykach były wielkie szkody.<br />
Więc zadumał się tu Sambio, chwali spryt Popiela<br />
Ten to cwaniak jest jak trzeba, a niech go cholera!<br />
<br />
Taką armię hen wygonić aż za cztery rzeki,<br />
Bez starć większych, jego sprytem.Może on ma leki?<br />
Którym spoił tak Karola, zmysł mu poprzestawiał,<br />
Do odwrotu przy okazji cesarza namawiał.<br />
<br />
Może Popiel jest magikiem? Ma siły mocarne?<br />
Ma pachołków, bydło w polu, wielkie łany orne?<br />
Koni także nie brakuje. Z kamieni kasztele.<br />
Głazu u nas nie brakuje, na polu zbyt wiele.<br />
<br />
Cicho siada więc do stołu Sambio zamyślony,<br />
No, bo poczuł po raz pierwszy, brakuje mu żony.<br />
Ona milczy tygodniami, ale jej uwagi,<br />
To są lepsze niż obsługa na patyku wagi.<br />
<br />
Popiel wstaje ze swej ławy, puchar w ręku trzyma,<br />
Zdrowie moich bratów pije! Mocno kielich ima.<br />
Ten gdy znajdzie się w potrzebie, wsparty ich barami,<br />
Wygra w życiu swoją chwile. Chcę pić razem z wami!<br />
<br />
16<br />
<br />
Ja potomek Lecha prawy, przez starców obrany.<br />
Piję zdrowie tu zebranych, gdy Krol jest przegnany.<br />
Czułem siły dziwne w sobie, wsparty przez obecnych,<br />
Widzę tu w was ludzi dobrych i bardzo szlechetnych.<br />
<br />
Wstaje Sambio, wstaje Ludwit i Lech aż z Kijowa,<br />
Stewnik takoż, to dla niego przygoda jest nowa.<br />
Stewnik pragnie iść z Popielem w dalekie Bawary,<br />
Bo tam w górach Szwaby robią dziwnie ciężkie gary.<br />
<br />
Lecz z metalu, prawie wieczne, zupę w nich gotują.<br />
To nie glina wypalona, niwiele kosztują.<br />
Jak to robią trzeba sprawdzić,przyuczyć forysia,<br />
Żeby rozum miał dość duży, a krzepę ci bysia.<br />
<br />
Sambio, popatrz na te kręgi, to młyńskie kamienie,<br />
Ja u swoich wszystkie żarna na takowe zmienię.<br />
Dziesięć razy szybciej mielą i nie męczą człeka,<br />
Trochę jeno więcej znoju mą kobietę czeka.<br />
<br />
Teraz takich w naszych stronach my nie używamy.<br />
Teraz ziarno, to my jeno w koła dwa ścieramy.<br />
Górne koło jest z otworem, tam niewiasta sypie.<br />
Potem ona to obraca ,aż jęczy i chlipie.<br />
<br />
17<br />
<br />
To Frankowie zostawili za skóry niedźwiedzie.<br />
Lepiej przy tych kołach naszym, oj, lepiej się wiedzie.<br />
Worek ziarna to ci zmiele rano przed śniadaniem,<br />
Potem baba sobie idzie nad wodę, tam z praniem.<br />
<br />
Ma też chwilę jedną wolną, bo kiedyś nie miała,<br />
Od roboty do roboty jak głupia ganiała.<br />
Takie zwykłe dwa kamienie, jaka to wygoda,<br />
Obsługuje takie żarna czy starsza czy młoda.<br />
<br />
Z drewna misa mięsa pełna, mięso jest gorące,<br />
Każdy w łapy ochłap bierze, palce w tłuszczu lśniące.<br />
Brodę nieraz to rękawem obetrze, obetrze.<br />
Jakie smaczne, takie ciepłe te Popiela wieprze.<br />
<br />
A więc Sambio znowu pyta, czy to z polowania?<br />
Nie, to z kopla. Szybciej rosną. To chów kasztelana.<br />
Coraz więcej dziwów widzi młody Sambio Prusak.<br />
Ilu rzeczy tu ciekawych, u niego jest wciąż brak.<br />
<br />
Oczy bardziej swe otworzył, ujrzał bowiem z dala,<br />
Jak kasztelan wino żłopie z kubka ,co nie z bala.<br />
Pyta zatem ,co takiego? Wino w środku widać!<br />
Czy to można widzieć środek, nie trzeba tu się bać?<br />
<br />
18<br />
<br />
To jest szklane, szkło się zowie.z piasku toto leją.<br />
Tam u Franków to potrafią, piasek w garze grzeją.<br />
Te szklanice to kupiłem za dwie skórki lisie,<br />
Ale widzę po twych oczach, tobie też to przyda się.<br />
<br />
Masz ode mnie toto cacko,nie zbij, bo to kruche.<br />
Kładź do worka ,gdzie jest odzież, albo za pazuchę.<br />
Każde wino kolorowe w tym ujrzysz za życia,<br />
Jeno folguj, bo w szklenicy nic nie ma z ukrycia.<br />
<br />
Popiel znowu toast wznosi za pomoc sąsiadów,<br />
Toć dziękuję ja wam ,brachy, z wojny żadnych śladów.<br />
Nikt nie zmoczył swego miecza w ciele karolinga.<br />
Nie wystrzelił z łuku strzały i czysta jest klinga.<br />
<br />
Tak wiatr przegna nieraz chmury i błyski zapali.<br />
Ale deszczu ani kropli na ziemię nie zwali.<br />
Tak nam tutaj obce armie nie ruszyły mienia,<br />
Już ich nie ma i nie ujrzysz tutaj Franków cienia.<br />
<br />
Piję zdrowie moich gości ,co przyszli z pomocą,<br />
Piję także za Litwina ,co odszedł przed nocą.<br />
Ja przyrzekam, przyjdę zawsze, gdy nadejdą gońce.<br />
Zgodne boki trzeba trzymać, bo najgorsze trące.<br />
<br />
19<br />
<br />
Z tarcia ciepło się wytwarza, może buchnąć dymem.<br />
Niepotrzebne nam hałasy, podlewane piwem.<br />
Więc za zgodę i za pomoc wypijta kielichy,<br />
Bo już czuję miód jest przedni, a nie jakiś lichy.<br />
<br />
Rano Ludwit żegna wszystkich i konia dosiada.<br />
Mówię tobie to, Popielu, wspaniała biesiada!<br />
Kiedy stanę w swojej bramie, bramie Białogrodu,<br />
To dam wypić swym komesom od Polanów miodu.<br />
<br />
Przedni trunek! Żegnam ciebie.Potrzebę spełniłem.<br />
Jakoś głupio trochę mówić, nikogo nie biłem.<br />
Dziwny najazd, dziwna wojna, tak jakby Awary<br />
Co to u nas kiedyś byli, mówił o tym stary.<br />
<br />
Mirwoj, co wszystko pamięta, baje różne gada,<br />
Co nawet nie przeczę, obcą greką dobrze włada.<br />
Mówi często o Awarach ,co gnietli Chorwatów.<br />
Że pobito tych Awarów przy pomocy bratów.<br />
<br />
Jednak dawno toto było, on tylko pamięta,<br />
Broda długa ci u niego, powiadają święta.<br />
Lat nie zliczysz, ale setka przede mną minęła,<br />
Zanim matka mnie dzieciaka w swoje ręce wzięła.<br />
<br />
20<br />
<br />
Hejże, w drogę i to żywo, do Dukli przełęczy,<br />
Tam pod górę koń zmęczony, niewiele się męczy.<br />
Potem szybko do jeziora, do brzegu Dunaju,<br />
No, a stamtąd do chałupy konie blisko mają.<br />
<br />
Tak odjechał Ludwit sprawny, przy Grekach siedzący,<br />
Dzielny wojak i do dziewczyn Polanów gorący.<br />
Zabrał z sobą jedną dziewkę o włosach bielutkich,<br />
Białych rękach i oczętach nad wyraz milutkich.<br />
<br />
Za nim woje na tych koniach o maści jak mleko.<br />
Na tych koniach Ludwit prawił, można gnać daleko.<br />
Bo są szybkie i nie męczą ich dalekie drogi.<br />
Można pędzić przez trzy kwadry, a nie bolą nogi.<br />
<br />
Popiej żegnał, machał ręką, bratnią Serba duszę,<br />
Przy nim Sambio także macha i prosi o kusze.<br />
Zgoda, mówi Popiel na to. Sławnika odprawię,<br />
Pogadamy jeszcze trochę przed chatą na ławie.<br />
<br />
Jutro ruszysz, masz najbliżej, ty blisko mych granic.<br />
Ja nie puszczę ciebie szybko,nie dając ci tu nic.<br />
Mam ja myśli pewne w głowie, ty za Wisłą siedzisz,<br />
Trzy korabie nam budować, pływać chyba lubisz?<br />
<br />
21<br />
<br />
Te korabie na wyprawy, na morza potrzebne.<br />
Ja bym kupił je od ciebie, masz wota pochlebne.<br />
Jeno dłuta ci potrzeba, ja ci dam ze stali.<br />
Strugaj deski, buduj statki ,a z dębowych pali.<br />
<br />
Mogę tobie płacić złotem, stalowym obuchem,<br />
Co od Franków wyhandluję. Jesteś moim druhem.<br />
Sam widziałeś, jakie rzeczy Franki posiadają,<br />
A im zawsze coś potrzeba, bo skór mało mają.<br />
<br />
Ta wymiana między nami da wielkie korzyści.<br />
Twoja baba wszak zobaczy, jak się skóry czyści.<br />
No, jak wolisz twoja sprawa, dam ci także miecze,<br />
Niech zobaczą twoje braty, jak miecz taki siecze.<br />
<br />
Ja korabi potrzebuję setkę albo więcej,<br />
Ty byś pławił je do Wisły po rzece, po Drwęcy.<br />
Chciałbym stworzyć na Bałtyku przewagę korabi,<br />
Lecz po cichu ,bo przewaga konkurentów wabi.<br />
<br />
Ja tak myślę, że to można po cichu budować,<br />
Ale z czego ja opłacę szkutników, psia mać!?<br />
Trzeba tutaj też narzędzi ze stali, nie z brązu,<br />
Takich u nas wcale nie ma, ni czółna obrazu.<br />
<br />
22<br />
<br />
Jaki korab? Jakie wzory? Jakie i gdzie maszty?<br />
Daj nam wzory i szkutniki, zbudujem pomosty.<br />
U mnie dłubią w drzewie łodzie i kamieniem palą,<br />
Mogą jednak je zbudować, w stoczni, z pełną galą.<br />
<br />
Musisz ludzi tych opłacać i dla mnie też dolę,<br />
Jestem pewny, że coś zrobię, przecież nie swawolę.<br />
Aby kupiec był na ryby, na skóry, okręty,<br />
A zobaczysz za lat setkę las będzie wycięty.<br />
<br />
A mierzeja Cypel Nosa zapcha się barkami,<br />
Aby tylko przez te lata zgoda między nami.<br />
Zgoda będzie. Dam szkutnika, co siedzi nad Bzurą,<br />
On zabierze swoich ludzi, on zwan ci jest Rurą.<br />
<br />
Pójdzie z tobą. Niech buduje pomosty i szopy.<br />
Będę płacić za koraby, za każde pół kopy.<br />
Jeśli wszystko omówilim, dam ci lustro z rączką,<br />
Dla twej żony, a dla ciebie pas szeroki z sprzączką.<br />
<br />
Tak rozstali się sąsiedzi, pełni zgody, planów.<br />
Dwaj wodzowie, Prus Bałtyckich i ziemi Polanów.<br />
Długo Popiel w kurze patrzył po pruskich konikach,<br />
Co zanikli za polami, w słomianych bucikach.<br />
<br />
23<br />
<br />
Został teraz tylko krewniak z Kijowa, znad Dniepru.<br />
On tam nawet nie używa do kiszenia kopru.<br />
Wciąż dowozi głów kapusty znad morza Czarnego,<br />
Jak mu pomóc? Jak go wesprzeć, krewniaka swojego?<br />
<br />
Ma na karku tych Chazarów,dyktują warunki.<br />
Nic nie robią jeno jedzą, pociągają trunki.<br />
Taki pająk wyssie wszystko, zanim gdzieś odejdzie,<br />
Co z nim zrobić? Wojsko posłać i wydusić w budzie?<br />
<br />
Wokół pola są słowiańskie, tylko wschód jest wolny.<br />
Ale przecież stamtąd przyszedł ten ludek swawolny!<br />
Jak go przegnać? Wojnę zrobić czy opłacić złotem?<br />
Trzeba z Lachem to omówić, a decyzja potem.<br />
<br />
Przy posiłku znów wieczorem Popiel z Lachem siada,<br />
I na razie to o niczym z krewniakiem swym gada.<br />
Kiedy trochę już podjedli i winem zapili<br />
Popiel mówić chce poważnie, bo go w środku pili.<br />
<br />
Słuchaj, Lechu, ilu swoich ze sobą przywiodłeś?<br />
Cztery sotnie, odpowiada, oni mają ołeś.<br />
No Chazarów z tobą ilu? To te kruczowłose?<br />
Tak, to ludy są zamorskie, judy prawie bose..<br />
<br />
24<br />
<br />
Ciepłe u nich są krainy, nigdy nie ma mrozów.<br />
Strzemion u nich nie stosują, chyba że z powrozów.<br />
Osiem sotni tu przywlokłem, chętnie tu jechali,<br />
Całą drogę o swych zyskach cicho wciąż gadali.<br />
<br />
Słuchaj, Lechu, ile sotni z Chazarów byś sprawił,<br />
Gdybyś wszystkich zdolnych w walce w szeregu ustawił?<br />
Trochę myśli krewniak Polan, oblicza gromady,<br />
Widać po nim, że obliczy, że da sobie rady.<br />
<br />
Wreszcie skończył, popił wina i mówi dobitnie,-<br />
No, nie więcej jak piętnaście, niech czart język utnie.<br />
Jeśli tyle, mówi Popiel , to ja wojsko poślę,<br />
I przepędzę tych Chazarów w step, na ziele ośle.<br />
<br />
Lach zdumiony wypowiedzią, nie wie co powiedzieć.<br />
Coś go piecze w tyłek nagle, nie może usiedzieć.<br />
No ,a jeśli oni zza gór nowe hordy sprawią?<br />
No, to znowu ich pokąsasz, niech się z diabłem bawią!<br />
<br />
Lecz nie z tobą, nie z twą babą, nie z twojej komory,<br />
Żeś nie przyszedł tu po pomoc, ani do tej pory<br />
Nie chcesz pozbyć się psubratów, koczowników złego?<br />
Nie chcesz pozbyć się Chazarów? Mów rychło, dlaczego?<br />
<br />
25<br />
<br />
Sam obawiam się zamieszek, jestem trochę słaby.<br />
Sam na pewno z Chazarami nie dam sobie rady.<br />
Gdybyś, stryju, sorok sotni puścił na Podole,<br />
W trzy miesiące Chazarowie będą już na dole.<br />
<br />
Gdzie na dole? Co to znaczy? Co to za kraina?<br />
U nas Niżem nazywają. Dniepr w morze się wcina.<br />
Tam są stepy całkiem puste, można tam ich zepchnąć.<br />
Albo jeśli opór będzie, do nogi ich wyciąć.<br />
<br />
Słuchaj, Lachu, słuchaj jeno, jutro dasz odpowiedź.<br />
Ja bym posłał twych Chazarów na Wolin, tamże w sieć<br />
Ich zaplątał, potarmosił, potopił w Bałtyku.<br />
Cicho wszędzie, pusto wszędzie i po całym krzyku.<br />
<br />
Swoją jazdę z tobą poślę na Wołyń, Podole.<br />
I z pomocą twego ludu Chazarów wygolę.<br />
Lecz nie możesz słowa pisnąć, aż w Kijowie staniesz.<br />
Teraz kończym podwieczorek. Późno,rano wstaniesz.<br />
<br />
Tak, przemyślę sobie wszystko, wszystkie argumenty,<br />
Na Peruna! Plan jest dobry. A nie jakiś kręty!<br />
Jeśli twoje pułki pójdą ze mną na Podole,<br />
To jest jasne, że plan mądry powstał przy tym stole.<br />
<br />
26<br />
<br />
Rano Lachu nic nie mówiąc woła atamana.<br />
Mówi krótko; iść na Wolin, przez Wikinga brana<br />
Wyspa cała. Zetrzeć Dana i wzmocnić załogi,<br />
Będzie za to okup wielki, okup bardzo drogi!<br />
<br />
Już ruszają sotnie w drogę, śpiewy dzikie słychać,<br />
Będą wyspę zwaną Wolin od Danów odbierać.<br />
Gdy ucichły po nich śpiewy, ucichła legenda,<br />
Nieraz może o zagładzie się po szynkach szwenda.<br />
<br />
Coś ktoś mówi, może baje, Czy to była prawda?<br />
Przecież brałem ja w tym udział, woła stary Gawda!<br />
Nie dokończył powiedzenia, bo upadł ze stołka.<br />
Pijanego usunięto przez stróża pachołka.<br />
<br />
Tak zagasła jedna z legend, dobrze ukrywana.<br />
Ta robota mocno krwawa nigdy nie spisana.<br />
Czy tak było? Ano pewnie! Gawda w głos zawoła.<br />
Nie słuchają takich bredni, co stoją do koła.<br />
<br />
Wojsko Polan w drugą stronę za Wisłę pobiegło.<br />
Powróciło zaś po roku, dużo ich poległo.<br />
A najwięcej z Leszków rodu. Tam dokazywali.<br />
I Chazarów to wybili lub w stepy pognali.<br />
<br />
27<br />
<br />
Do Popiela mają uraz, że wypuścił Franków,<br />
I podchodzą coraz częściej do Popiela ganków.<br />
Wrzawa w karczmie coraz większa. Myszka ochrypnięty.<br />
Woła głośno, coraz głośniej ,kożuch ma rozpięty.<br />
<br />
Rezać Franków należało.Nie wypuszczać łupu!<br />
Czemu Korol wolno poszedł, no ,bo Popiel dupa!<br />
Teraz szukaj wiatru w polu. Franki za rzekami,<br />
A dlaczego tak się stało? Bo tchórz między nami!<br />
<br />
Pod gród, woła Mirek młody, pod gród na Popiela!<br />
Niech to plemię tych Popielów, a niech ich cholera!<br />
Tyle dobra my stracili, blachy i żelaza,<br />
Niech historia się tu w Gnieźnie nigdy nie powtarza!<br />
<br />
Idą wszyscy z karczmy Kosa pod wały grodziska,<br />
Każdy krzyczy, coś bełkocze i miota wyzwiska.<br />
Nieraz rękę swą podniesie i kułakiem grozi,<br />
Przewrócili furę z beczką, która wodę wozi.<br />
<br />
Tchórzem, jesteś Popiel, tchórzem, tchórzem nad tchórzami!<br />
I nie możesz nami rządzić, rządzić wiecznie nami.<br />
Na to Popiel w bramie stojąc na koniu bez włóczni,<br />
Odpowiada tym krzykaczom- Myszka, masz ty uczniów!<br />
<br />
28<br />
<br />
Jam to sprawił, że wieśniaki nadal siedzą w stertach.<br />
Gdyby spalił sterty Korol, gdzie mieliby swój dach?<br />
Nie wiadomo ,czy wygrana nam byłaby dana,<br />
Teraz widzę ,Myszko, pijesz, pić będziesz do rana.<br />
<br />
Tchórzem jesteś ,Popiel, tchórzem, tchórzem nad tchórzami!<br />
I nie możesz nami rządzić, ni żyć między nami!<br />
My nie chcemy kniazia więcej, co pośród zajęcy<br />
Skacze chybko, albo baby uczy macać przędzy.<br />
<br />
A ty ,Leszek, nie widziałeś mieczy ani szabli,<br />
Jeśli tego nie widziałeś, niech cię wszyscy diabli.<br />
Z pałką, kijem na pancerne ty chcesz iść szeregi,<br />
Ty mądrala i te twoje zauszne lebiegi.<br />
<br />
Tyle dobra Karol uniósł, mógł zostawić trupy,<br />
Każdy wojak od Karola w zbroje był zakuty.<br />
Byłoby się w co ubierać, stworzyć tęgą armię,<br />
To ja, Myszka, wam to mówię. Kto głosuje na mnie?<br />
<br />
Tyle dobra, tyle koni, uzdy i kulbaki,<br />
W naszej jeździe są tych rzeczy bardzo wielkie braki.<br />
Takie konie były rosłe, a koni tysiące,<br />
Można było Franków topić w Odrze przez miesiące.<br />
<br />
29<br />
<br />
Gdy pomyślę o szyszakach, o tarczach z metalu,<br />
To mi w głowie ciągle myśli tak przeróżne walą.<br />
Że już nie wiem ,czy to prawda, że to do nas przyszło,<br />
Że bez walki, że bez męstwa to samo odeszło.<br />
<br />
Fury pełne były broni i dobra wszelkiego,<br />
A więc czemu dałeś odejść, no powiedz, dlaczego?<br />
Mało wojska sprowadziłeś z dalekiego Wilna?<br />
Tobie teraz jest potrzebna urna z glin mogilna!<br />
<br />
Były wojska bardzo sprawne od Czecha i Serba.<br />
Mogła powstać w głowie Franka tu głęboka szczerba,<br />
Ale ty go wypuściłeś, nie chciałeś pabiedy,<br />
Jeno pragniesz tu u Polan wiecznie wielkiej biedy.<br />
<br />
Popiel tchórzem jest i basta, krzyczą z boku tłumy.<br />
Coraz bliżej krok po kroku podchodzą do bramy.<br />
Popiel milczy, zębem zgrzyta, dziwuje dlaczego?<br />
O co chodzi? Czemu tłumy napierają w niego?<br />
<br />
Serby bratnie napadnięte przez Franków zagony.<br />
Możem ruszyć razem z Czechem od północnej strony.<br />
Na Karyntię uderzymy, gdzie państwo Samona.<br />
Frankom ciągle się podoba, bo żyzna to strona!<br />
<br />
30<br />
<br />
Już podjeżdża z Burzywojem ront pod bramę grodu.<br />
Co się dzieje z tobą ,Leszku? Krzyczysz jak za młodu.<br />
Dusza twoja jest rogata, szum robisz tu w mieście,<br />
Tak pomyślałby ktoś z boku,serce masz niewieście.<br />
<br />
Czy nie lepiej w odsiecz jechać w Dunaj pobratymcom?<br />
Niż się dziwić tu pod grodem, nie ranom a sińcom?<br />
Przez hultajstwo pod twym okiem kułakiem zrobionych,<br />
Tak się godzi? Zamęt tworzyć z pijaków zwalonych?<br />
<br />
Prawdy jeno ja dochodzę, nie mogę zrozumieć,<br />
Czemu Franków wypuszczono? Czy to trzeba umieć?<br />
Nie potrafię tak jak ręką, głową swoją ruszać,<br />
Lecz czy wolno było Franków swobodnie wypuszczać?<br />
<br />
Franki przeszły przecież także Wieletów tereny,<br />
A nie było walk tam żadnych, kiedy przeszli Reny.<br />
O co chodzi? Miej pretensje do Lucic za Odrą,<br />
Przyszli błagać ciebie, pomóż! Swą fałszywą mordą?<br />
<br />
Chcesz na Frankach zdobyć łupy, stawaj do szeregu.<br />
Niech spóźnialscy tu dołączą, dołączą już w biegu.<br />
Najpierw zgoda, woła Popiel,potem pójdą wici.<br />
Jak nie będzie zgody tutaj, nie umkną pobici.<br />
<br />
31<br />
<br />
To ja hufców z wik nie ruszę, bo zamęt to klęska,<br />
Może upaść z ciosów własnych nasza tutaj Polska!<br />
Najpierw tutaj ty upadniesz, ty głupi pyszałku,<br />
Niech no tylko ja podejdę, a dostaniesz pałką!<br />
<br />
Spokój, Leszku, woła Burzy, nie następuj blisko.<br />
Bo jak zaczniesz awanturę, od krwi będzie ślisko.<br />
Nie odstąpię swego prawa, przyjdę tutaj jeszcze,<br />
Przyprowadzę tyle ludu, że w grodzie nie zmieszczę.<br />
<br />
Dosyć mamy takich rządów, Popiel tchórz i basta.<br />
Przyjdę tutaj z większą kupą. Polan mech porasta.<br />
Gnuśne ludzie, bawidamki w lustra zapatrzone.<br />
Już nie dbają o rodową i honoru stronę.<br />
<br />
Tak wycofał Leszek swoich w podgrodzia szałasy.<br />
Jednak stamtąd dochodziły do rana hałasy.<br />
Potem tłumie w lasy uszli, cisza bez nich była.<br />
Kilka dzionków, bo po kwadrze znowu się zatliła.<br />
<br />
Myszki zbrojne z lasu wyszli z cepem, dzidą, piki.<br />
Pod gród idą, lżą Popiela, krzyczą , będą jatki.<br />
Chcą zamienić go na Leszka, co wojny zachciewa,<br />
Co to różne mądre plany w łepetynie miewa.<br />
<br />
32<br />
<br />
Jednak młody Nakło przybył z odsieczą znad rzeki,<br />
Już ustawia swoich równo, przed bramą zasieki.<br />
Myszki z miejsca krok wstrzymali. Patrzą, co się dzieje?<br />
Popiel bronić grodu będzie? Ze strachu nie zwieje?<br />
<br />
Tu na Leszków będziem czekać, większą kupę stworzym.<br />
Ruszym potem nagle z cepem i bramy otworzym.<br />
Leszki owszem nadciągają zbrojne i z wyzwiskiem,<br />
No, bo oni to już nie chcą żyć z jego nazwiskiem.<br />
<br />
Popiel kat jest! Zły, niedobry, kumał się z Karolem!<br />
My w szałasach w lesie siedzim, a on rządzi dworem.<br />
Popiel tchórz jest! Żarłok wielki, nie chcemy Popiela!<br />
Niech natychmiast bramy grodu Burzywoj otwiera!<br />
<br />
Coraz bliżej tłum podchodzi pod jazdę młodzika,<br />
Między nogi przednie koni cepy swoje wtyka.<br />
Nakło jednak dumnie milczy, nie daje rozkazu,<br />
Zanim Myszka sam nie zacznie. Myszka to typ płaza.<br />
<br />
Oczy duże, zaropiałe, winem podsycone,<br />
Patrzą naprzód, wszystko widzą, ale są zamglone.<br />
Leszek jednak już jest inny, wyciąga swą szyję,<br />
Patrzy wokół na szeregi, miarkuje, nie bije.<br />
<br />
33<br />
<br />
Czeka ciągle, co się stanie, gdy bliżej podejdzie.<br />
Jakie siły Popiel trzyma, kto w pomoc nadejdzie?<br />
Siebie widzi na tym grodzie jako kniazia Polan,<br />
Bal dębowy tak po cichu pod bramę jest tulgan.<br />
<br />
Balem bramę się rozbije i wytnie załogę.<br />
Lecz czy za nim tutaj staną jakieś ludy mnogie?<br />
Bo bez ludzi nie ma celu robić awantury,<br />
Kto go poprze? No i za co, za te trochę lury.<br />
<br />
Które z beczek im wytoczy po śmierci Popiela.<br />
Przyszli tutaj jeno Myszki ,a to jest niewiele.<br />
Leszek myśli, kalkuluje, jeszcze można radzić,<br />
Cofnąć ludzi, a po lasach więcej ich zgromadzić.<br />
<br />
Popędliwy jest ten Myszka, już macha cepami.<br />
Nie wiadomo jednak przecież, co w lasach na nami?<br />
Popiel może ma odwody, co czekają jeno<br />
Aby z tyłu nas zajechać. Nie było ich rano.<br />
<br />
Teraz może już nadciągli z Leszna albo Żnina.<br />
Niepotrzebnie Myszka głupi bójkę już zaczyna.<br />
Stać! Zawołał Leszek gromko. Stać, cofnąć się trocha!<br />
Niepotrzebnie bez narady Myszka Nakłę brocha.!<br />
<br />
34<br />
<br />
My nie przyszli tutaj po to, by swary plemienne,<br />
Między sobą wzniecać tutaj, są w skutki brzemienne.<br />
Nam tu chodzi o Popiela, a nie bójkę z Nakłem.<br />
Cofnąć wojów do narady, wykonać, co rzekłem!<br />
<br />
Bo wycofam swoich ludzi z tej burdy niechcianej,<br />
Chcę narady twórczej, mądrej, winem nie podlanej.<br />
Gród bez walki trzeba zdobyć. Popiela obalić!<br />
Po co łamać furty grodu, po co baszty palić?!<br />
<br />
Nasze ręce i plemiona toć to zbudowały,<br />
Czego, Myszko, patrzysz na mnie i wytrzeszczasz gały.<br />
Chcesz zwycięstwa, chcesz zrujnować dobytek pokoleń?<br />
Chcesz znów łazić? Jeśli w szturmie przetrącą ci goleń?<br />
<br />
Jeno Popiel nam przeszkadza, na Popiela, bracia!<br />
Myszka zdębiał. Leszek dziwnie jęzorem obraca.<br />
Chce przewagę nad nim zyskać i schlebia szeregom.<br />
Pewnie myśli, gród Popiela,a że jego już dom!<br />
<br />
Myszka słyszy,wszyscy jego, Leszka popierają,<br />
W stronę Leszka całą kupą chętnie podbiegają.<br />
W Leszku widzą kniazia swego, a niech to pioruny!<br />
Myszka czuje swoje żyły napięte jak struny.<br />
<br />
35<br />
<br />
Oczy swoje wybałuszył, mowę mu odjęło,<br />
To tak kończy się haniebnie rozpoczęte dzieło?<br />
On podjudzał przecież tłumy, poił, groszem sypał,<br />
Po to jeno, żeby Leszek większe zyski łupał?<br />
<br />
Ludzie patrzą, Myszka zdrętwiał, już wypuszcza pałę.<br />
Spada z konia. Jęk wydało jego plemię całe.<br />
Biorą ciało w skórę tura, odchodzą od grodu.<br />
Utracili w ważnej chwili tu przywódcę rodu.<br />
<br />
To znak dziwny przez Prowego w południe jest dany?<br />
Że mąż upadł sobie z konia, bez ciosu, bez rany?<br />
Na kamieniach ogień palą, zarzucają trawą,<br />
Patrzą jak dym z niego leci, czy w górę czy w prawo?<br />
<br />
Tam po prawej gród Popiela, a wokoło lasy.<br />
W lasach Myszki w chatach siedzą, niby w dziuplach kosy.<br />
Dym do góry tęgo idzie, potem w lasy skręca,<br />
Czubki sosen swoim ciepłem i czernią uwędza.<br />
<br />
Znak od bogów. Myszkom trzeba od grodu odstąpić.<br />
Żerca długo nic nie mówi, w dym nie można wątpić.<br />
Znów powtórzym z dymem czary, kiedy księżyc w pełni,<br />
Może wróżba jakaś nowa tę tu uzupełni.<br />
<br />
36<br />
<br />
Niebor synem jest zmarłego ,więc jak każą wróżby,<br />
Postanawia swych wycofać spod grodu na łuby.<br />
Wróżby jutro chce ponowić, Żerca jest niechętny,<br />
Mówi,z dymem jutro wynik może zostać błędny.<br />
<br />
No ,to jutro z deszczułkami postanawia Niebor.<br />
Siedem klepek przygotować, czarno- biały kolor.<br />
Żerca kręci głową swoją,starczy pięć, Nieborze,<br />
Pięć wystarczy na tę wróżbę, siedem nie pomoże.<br />
<br />
Jeśli wojna jest ogromna, jak najazd Karola,<br />
Wówczas siedem się używa, ale wola twoja.<br />
Jutro wróżby o zenicie słonka dokonamy.<br />
Jutro wynik z siedmiu klepek, wszystkim będzie znany.<br />
<br />
Dziś pochówek się odbędzie na Polanie Kruków.<br />
Tam wszak leżą jego ojce, wśród dębów i buków.<br />
Do żałoby trzeba niewiast, co płakać by chciały<br />
Do wieczora, ale takich ,co łzy będą lały.<br />
<br />
Co to mogą jęk wydawać,i żadne karmiące,<br />
Bo to one nie o zmarłych, lecz dziecku myślące.<br />
Myśl ich leci do dzieciaka, im w głowie karmienie<br />
A nie łezki, ani płacze, jęków zawodzenie.<br />
<br />
37<br />
<br />
Tu zamyślił się syn młody, skąd brać takie baby?<br />
Doświadczenia nie miał chłopak, czy podoła aby?<br />
Żerca ciągle ma sprzeciwy i stawia warunki,<br />
Spoić baby, by płakały, dać im mocne trunki?<br />
<br />
Nagle konny Dobek wpada na polanę leśną.<br />
Obce jakieś żercy przyszli, a chleb mają z pleśnią!<br />
Chleb do góry ciągle wznoszą i chcą wejść do grodu.<br />
Nie od Słowian oni tutaj, nie z naszego rodu.<br />
<br />
Leszek grodu już odstąpił i poi przybyłych.<br />
Jest muzyka, huczne brawa, bo ma gości miłych.<br />
Żerca gniewnie głos podnosi,- Skąd te obce magi?<br />
Mówią, idą tutaj do nas, od Czechów ,od Pragi.<br />
<br />
W czarne suknie są ubrane, a na sznurku krzyżyk.<br />
Jednak czarne brody u nich, długie jakby wężyk.<br />
Głośno mówią, pokój niesiem, pokój waszym ludom.<br />
Piją z kubka, chleb podnoszą. Czy wierzyć tym cudom?<br />
<br />
Nie, nie wierzyć woła Żerca. Wychłostać szamanów!<br />
Nam nie trzeba tutaj obcych,nieznajomych Panów.<br />
Nam wystarczą nasze bogi, co lud zawdy bronią.<br />
Ty, Nieborze, ucisz gadów. Leszki ich nie gonią.<br />
<br />
38<br />
<br />
To mam swary z Leszkiem robić o głupie wędrowce?<br />
Co to, nasze do nich pójdą jak barany, owce?<br />
Pszyszli, pójdą, nie chcę wojny z Leszkiem ani z nikim.<br />
Ty się wróżbą lepiej zajmij, ja pogadam z Leszkiem.<br />
<br />
To zniewaga obcych dręczyć. Czy brak ci gościny?<br />
To na obcych chcesz przerzucić swoje, moje winy?<br />
Przyszli, pójdą, to pątniki, albo one pierwsze?<br />
Ociec mówił,- Od Karola, też chodziły, te wsze.<br />
<br />
Nie mógł od nich się opędzić ni winem ni trunkiem,<br />
Nagie baby ,takie młode, więc były ratunkiem.<br />
Tak zwiewali od niewiasty jako wilk od woja.<br />
Ja tam obcych dobrych czy złych wcale się nie boję.<br />
<br />
Toć pamiętam ,jak to było, mówi Żerca cicho.<br />
Nie można się było pozbyć, tak natrętne licho.<br />
Jam podsunął ojcu sposób, by nagie dziewczęta,<br />
W misach nogi im płukały i głaskały pięty.<br />
<br />
Tak zwiewali od tych kobiet jakby potepione,<br />
Mówią o nich, że on taki nie będzie miał żony.<br />
Że ma w głowie wsteczne myśli, samowystarczalne.<br />
Jak to mówiąc, ich serduszka do kobiet nie palne.<br />
<br />
39<br />
<br />
Dobek, słuchaj, to do grodu ich Popiel nie wpuścił?<br />
Nie, i z góry z okna wieży nawet, że ich opluł.<br />
Leszka gniewem to ruszyło, wziął ich w swoje chaty,<br />
Bawi z nimi już od rana, poi niby braty.<br />
<br />
Tom przyjechał,bo gród wcale bramy nie odmyka.<br />
Nakło także w swoją stronę z wojami umyka.<br />
Co się dzieje , pytam was tu? Czyżby każdy sobie,<br />
W swojej chacie jedną rzepkę po kryjomu skrobie?<br />
<br />
Razem Myszki, razem Leszki pod bramy podeszły,<br />
Teraz każdy jest z osobna, plany ichne pierzchły?<br />
Razem Nakło, razem Popiel ,grodziska bronili,<br />
Teraz każdy jest osobno, obcy to sprawili?<br />
<br />
Trzech pątników poróżniło sławne Polan rody?<br />
Co to, nie ma na obcego ognia albo wody?<br />
Można spalić ich na stogu, lub utopić w Gople.<br />
Dobek, czemu twoja gęba, tak bezmyślnie paple?<br />
<br />
Nie szanujesz ty wędrowców, pieśniarzy z muzyką?<br />
Tych co wożą płótna modne, lub knoty ze świecą.<br />
Ci co przyszli ,to odejdą, nie zwracaj uwagi,<br />
Nam nie trzeba obcej wiary, prawdy ani blagi..<br />
<br />
40<br />
<br />
Dobrze, dobrze ,nic nie mówię, a jak Leszki szybko<br />
Inną wiarę w dom wprowadzą i to obcą tylko?<br />
Każą innym w dom przyjmować pod rygorem gardła,<br />
Wtedy tutaj pośród Polan będzie inna modła!<br />
<br />
Nam z Popielem , rzecze żerca przeciw Leszkom stanąć.<br />
Chyba przyjdzie. Coś tak czuję. Leszek chce się upiąć!<br />
W coś nowego. Jego rody są liczne u Polan.<br />
Mogą przecież po Popielu,opanować nasz stan.<br />
<br />
Niebor dziwnie się zamyśla. Co to będzie potem?<br />
Synek Leszka jeszcze smarkacz, zwie się Bębowitem.<br />
Który z nas tu po Popielu? A Popiela syny?<br />
To rozgardiasz ,no a sensu nie ma ani krzyny.<br />
<br />
Nowy goniec konno bieży i woła z daleka.<br />
Leszek bramy grodu złamał, Popiel w mur ucieka!<br />
Leszek wici posłał w kraje, woła swoje rody!<br />
Gród Popiela bierze w ręce syn Dębowit młody!<br />
<br />
Szczenię jeszcze to malutkie, lecz ma wojów mnogo,<br />
Skąd ma dzieciak to poparcie, wszak w domu ubogo?<br />
Coś się dzieje w kraju złego, mąci ludziom głowy.<br />
Już niektórzy cicho szepczą; – Idzie doń Bóg nowy!<br />
<br />
41<br />
<br />
Niebor! Woła żerca głosśno, wyślij swoje wici!<br />
Niech to każdy z twoich ludzi, tamtych gdzieś pochwyci.<br />
Popiel syna ma Popiela co u Serbów siedzi,<br />
Nie poddaje swego grodu. Sam w walce się biedzi.<br />
<br />
Trzeba szybko nam z Popielem wiązać mocne siły,<br />
Jeno patrzeć jak Leszkowe będą naszych biły.<br />
Leszków pobić jest nie łatwo, on wyprzedził myśli.<br />
On już wszystko pozałatwiał ,zanim my tu przyszli.<br />
<br />
Gród chce zdobyć, a nam trzeba gońcem Ranów wołać,<br />
Bez pomocy ode Ranów trudno nam podołać<br />
Ciężkiej pracy, co nas czeka. Jantar, mknij do Ranów.<br />
Powiedz onym, Leszek ma już obcych tutaj Panów.<br />
<br />
Do Wiślicy migaj Milosz, widzisz co się święci.<br />
Niech przybywa nam z pomocą, niech nabiera chęci.<br />
Wszak Popiela niech ratuje, bo Popiel ma więzy,<br />
Długo tam ci nie pociągnie, niechaj tutaj bieży.<br />
<br />
W konie dawaj na złamanie, a bata nie żałuj.<br />
Jak ci batog nie wystarczy, to żelazem go kłuj.<br />
Myślę, może po Luciców wysłać umyślnego,<br />
Co ty na to, żerco drogi, co na to, kolego?<br />
<br />
42<br />
<br />
Aby tylko nie Lucice,oni są nam obce.<br />
Zwą ich także Wieletami, Wokół dębów kojce.<br />
Z dyli robią ,aby kory ręką nie dotykać,<br />
Fałszywe są te Wielety, taka psia, że ich mać.<br />
<br />
Nie minęło cztery doby, goniec z grodu bieży.<br />
Nakło wrócił i uwolnił już Popiela z wieży!<br />
Leszek szybko obcych żerców z krainy wygonił,<br />
Chwalił kniazia tak gorąco, na twarzy się płonił.<br />
<br />
Popiel wszystko mu wybaczył, przeciw nam cios mierzy.<br />
Leszek płacze przed Popielem,brzuchem ciągle leży.<br />
Co się dzieje? Myśli Niebor. Wina mego żercy!<br />
To on głupio mną kieruje. Niech go dziobią krucy!<br />
<br />
Dobek! Zetnij zaraz żerce. Wilkom na pożarcie.<br />
Postaw ludzi trochę więcej nocą tu na warcie.<br />
Poczekamy, co nam goniec z Wiślicy przyniesie.<br />
Bądź przyjazny moim głowom, ty przedziwny losie.<br />
<br />
Tak splątałem różne sprawy, pomieszałem szyki,<br />
Jak tu wybrnąć z tego teraz? Co to są za krzyki?<br />
Niebor, uchodź z domem swoim! Uciekaj, uciekaj!<br />
Popiel z wojskiem następuje. Umykaj, nie zwlekaj!<br />
<br />
43<br />
<br />
To dowódca straży krzyczy. Słychać rżenie koni.<br />
Niebor biegnie w stronę domu, ginie w lasu toni.<br />
Trójkę dzieci z sobą pędzi w uroczysko ciche,<br />
Na nich białe jeno szmatki i sukmany liche.<br />
<br />
Czy ktoś się tam uratuje? Znienacka napadli.<br />
Wszystko winien głupi żerca, niech go wszystkie diabły!<br />
Ale Leszek jest przewrotny, wykiwał mnie, Myszkę.<br />
Jeszcze sadła mu zaleję i wypruje kiszkę.<br />
<br />
Niebor, sakwę zachwyciłam i mam za stanikiem.<br />
Ciężkie toto, weź ode mnie, jam że nie stolikiem.<br />
W ciężkiej drodze to się przyda, chyba się nie gniewasz?<br />
Bo zdziwione oczy twoje, minę kiepską też masz.<br />
<br />
Idziem, żono, do Wiślicy, z dala od Popiela.<br />
Drogi mamy do przebycia, drogi bardzo wiela.<br />
Ale dojdziem i uchwycim Miłosza posłańca,<br />
On pomoże ,by przyjęto w Wiślicy wygnańca.<br />
<br />
Pójdziem najpierw stąd na Kielce, potem do Krakowa.<br />
Może dojdziem kiedyś wszyscy ,gdy Prowe uchowa.<br />
Dojdziem, żono, wpierw na Konin do kuzyna mego,<br />
Może w chatę swoją przyjmie brata ubogiego.<br />
<br />
44<br />
<br />
Trza nam szaty jakieś ciepłe, chleba i wędzonki.<br />
Nie masz tego w tym ruczaju, są pająka prządki.<br />
Kilka dyli pod szałasem i sznury z konopi,<br />
W które tura łapią nieraz okoliczni chłopi.<br />
<br />
Kiedy Niebor z dzieciakami był na Konin w drodze,<br />
To napotkał dwoje ludzi z kijaszkiem przy nodze.<br />
Może w jedną stronę idziem, woła obcy brodacz,<br />
Widzę dziatwę z żoną gonisz, na wysiłek ich bacz.<br />
<br />
Nie zamęczaj dzieci drogą. Dojdziesz swego celu.<br />
Ci ,co spieszą się przez życie, nie dochodzi wielu.<br />
My oboje z Gniezna idziem półtora księżyca,<br />
Idziem we dnie, no ,bo w nocy to potrzebna świeca.<br />
<br />
Idziem sobie my na Konin, potem Kielce, Kraków.<br />
Chcesz iść z nami, no to możesz. Wiele mamy braków.<br />
Brak nam srebra, brak nam złota, nie mamy monety.<br />
Ale za to mamy miłość i Boga niestety.<br />
<br />
Ja też dążę w tamtą stronę, idę do Wiślicy.<br />
Pójdę z wami kawał drogi, cierń nogi kaleczy.<br />
A więc wolno będziem dążyć, bo dzieciaki małe,<br />
Stopy mają poranione, opuchnięte całe.<br />
<br />
45<br />
<br />
Tutaj rzeka niedaleko, niech wymoczą stopy.<br />
Ciepło jeszcze, nie przeziębią,z ran się boję ropy.<br />
Droga długa, odpoczniemy w Koninie na sianie,<br />
Będziem piekli, zajadali mięsiwo baranie.<br />
<br />
Czy to nie wy czasem byli u Leszka w gościnie?<br />
To niedawno przecież było, miesiąc ledwo minie.<br />
Tak i owszem, z naszą wiarą, chodzim my po grodach.<br />
Odwiedzamy różne ludy, poznać nas po brodach.<br />
<br />
Każdy może, lecz my brodę taką długą mamy,<br />
Jak u Pana Chrysta kiedy był ukrzyżowany.<br />
Latoś Prusy u nas były, ich bogowie inne,<br />
Rozmawialim o tym nieraz. Bogowie ich zimne.<br />
<br />
Na kamienne więc posągi wciągają kożuchy,<br />
Aby szybsze ich bogowie, szybsze mieli ruchy.<br />
Bo zziębnięte są od mrozów ,co trwają pół roku,<br />
I nie mogą żywych trzymać i dotrzymać kroku.<br />
<br />
Nieraz ognie tuż pod nimi z chwastów zapalają,<br />
Kiedy mrozy nieraz w kwietniu, grudą wciąż trzymają.<br />
Różne dziwy mi prawili te ludy północy,<br />
Co nie mają nic prócz łuku, co nie mają procy.<br />
<br />
46<br />
<br />
Już jesteśmy tuż nad Wartą,jeden pątnik mówi,<br />
Do płukania nóg zmęczonych jesteśmy gotowi.<br />
Niebor z żoną też odetchnął, można nogi zmoczyć,<br />
Tu odpocząć , popić wody, później dalej kroczyć.<br />
<br />
Hej, rybaku ,do Konina to my kiedy dojdziem?<br />
Trzy dni trzeba, z dziećmi cztery, idźcie wszyscy razem.<br />
Kupą lepiej,bo pod miastem ludzi się wałęsa,<br />
Co to mogą zabrać suknie lub kawałek kęsa.<br />
<br />
Bo gdybyście chcieli jechać w dół Warty do Odry,<br />
No ,to jutro lub pojutrze tratwy pławią ory.<br />
Z nimi płynąć aż do morza, kej się jeno zechce.<br />
Tyle tylko, że tam wszędzie siedzą ludzie obce.<br />
<br />
Macie rybę do sprzedania, dzieciaki są głodne?<br />
Po posiłku pójdziem dalej, nocki nie są chłodne.<br />
Mam ci lina i szczupaka i kaczuszkę łyskę,<br />
Będzie tego do jedzania, że zapełni miskę.<br />
<br />
A dwa grosze dajta za to, tyle płaci Konin.<br />
Ja tam wprawdzie to nie jadę, lecz przybywa Żonin.<br />
I na konie bierze towar, świeży na bazary,<br />
Tam czekają gospodynie i czekają gary.<br />
<br />
47<br />
<br />
Mirosława skrobie rybę kamykiem znad rzeki,<br />
Tak skrobała też jej matka, skrobały przez wieki.<br />
Niebor kamień na kamieniu rozbija na ćwierci,<br />
Aby ostrze kantom nadać,rybie koniec śmierci.<br />
<br />
Ryba smaczna jest pieczona, pątnik ją posolił.<br />
Smakiem , który z tego powstał, wszystkich zadowolił.<br />
Więc dla dzieci szczupak idzie, bo ma najmniej ości.<br />
A dla starszych lin żarłoczny ,a tłusty że juści.<br />
<br />
Rybak nadal rzucał sieci, bez przerwy, bez przerwy.<br />
Jego ruchy, stałe , wolne, gdzieś utracił nerwy.<br />
Do wieczora ,aż do zmroku machał ręką sieci,<br />
W tej nadziei, że tym razem ryba chyba wleci.<br />
<br />
Potem zniknął w tataraku,nad rzeką już cisza.<br />
Milczą ptaki, tylko woda nieraz się kołysze.<br />
To tam ryby się pluskają i łapią pająki<br />
Które tutaj wędrowały z tej nadrzecznej łąki.<br />
<br />
Ciepłym jadłem pokrzepione dzieciaki zasnęły.<br />
Matka czuwa by komary jej dzieci nie cięły.<br />
Potem sama też zasypia z przymrużonym okiem,<br />
Bo wciąż patrzy na pątników oka swego bokiem.<br />
<br />
48<br />
<br />
Czujność matki każe śledzić u obcego ruchy,<br />
Bo zaszkodzić może człowiek, a nie jego duchy.<br />
Pątnik cicho coś mamrocze, chleb w górę unosi,<br />
Ducha chyba? Bo nic wokół. Ducha o coś prosi?<br />
<br />
Przy nim klęczy drugi pątnik, wodę leje w kubek,<br />
I podaje, ten wypija, ręką tyka udek.<br />
Potem ramion swoich tyka ręką, co jest prawa,<br />
Co on robi? To tajemna, dziwna to jest sprawa.<br />
<br />
Sen ją morzy coraz bardziej, znowu jakieś dziwy.<br />
Chleba kąsek wsadza w usta temu .co na klęczkach.<br />
Daje kąsek, a nie pajdę, czyżby taki chciwy?<br />
Ten co klęczy w pierś się bije w równych, wolnych razach.<br />
<br />
Już zasnęła Mirosława, na Niebora kolej,<br />
Aby czuwać, bić komary. Rano trza iść dalej.<br />
Kiedy dojdziem na bazary, kupim dzieciom szaty.<br />
Z wełny, białe albo lniane, teraz mają z maty.<br />
<br />
Z tataraku uplecione, nici od pokrzywy.<br />
Trza ratować swoje ciało ,póki człowiek żywy.<br />
A na głowie liść łopianu podwiązany łykiem,<br />
W ręku koszyk jest wzmocniony wierzbowym patykiem.<br />
<br />
49<br />
<br />
On też widział modły dziwne tych dwojga pątników,<br />
Wziął ich w duchu za złych ludzi, za czarta strażników.<br />
Postanowił se już teraz, że gdy ranek wstanie,<br />
Pójdzie bez nich w dalszą drogie,nudzi go ich chrapanie.<br />
<br />
Albo może to pozostać, czekać na konnego,<br />
Co to ryby będzie zbierać od rybaka swego.<br />
Rozmyślając zasnął Niebor, budzą go szarpania.<br />
To jest pątnik, który woła, czas jest do wstawania.<br />
<br />
Niebor patrzy na dzieciaki, te śpią jak zabite,<br />
Z tataraku w dniu wczorajszym w koszule spowite.<br />
Żona też śpi, umęczona wędrówką nad siły,<br />
Na jej twarzy dwa komary krew jej chciwie piły.<br />
<br />
Ja zostanę tutaj dobę, zrobię odpoczynek,<br />
Gdzieś w pobliżu nocą słychać kwiki małych świnek.<br />
Tu chałupa może stoi, może mleko będzie,<br />
Może kury rybak trzyma, w szałasie na grzędzie.?<br />
<br />
Dzieci głodne, zrobię postój dzień albo i dwa,<br />
Każdy wybór ma swój własny, wybór chyba to ma.<br />
Więc zostaje. Miło było z wami tu wędrować.<br />
A za pomoc udzieloną chcę się porachować.<br />
<br />
50<br />
<br />
Tu wyciąga zza pazuchy grosiki żółtawe,<br />
Oni biorą je, całują i rzucają w trawę.<br />
Grosz to marny, mówi jeden, my chodzim bez grosza.<br />
My nadzieję ludziom niesiem, o strawe ja proszę.<br />
<br />
Złoto ludziom oczy bieli, umysły zatruwa,<br />
A co słabszych duchem, ciało w okowy zakuwa.<br />
My nowinę ludziom niesiem, Boga zmartwychwstaniu.<br />
O dziewictwie panny świętej, archaniołów graniu.<br />
<br />
Wiarę wielką głosim wszędzie, uczymy narody,<br />
O Chrystusie, który zburzył już u Rzymian grody.<br />
Który Turków już nawrócił i do Słowian bieży.<br />
A uczynki swoich wiernych, swoją miarką mierzy.<br />
<br />
Nam nie nużne są błyskotki, oddajem je Panu.<br />
On pokonał Rzymian wrota tylko swoją raną.<br />
Pięć ran Panu tam zadano na górze Golgoty,<br />
A on umarł ,potem powstał, wziął się do roboty.<br />
<br />
I naucza ludy wszędzie o prawdzie, dobroci,<br />
Przebaczeniu nawet temu, który ciągle psoci.<br />
On miłością jest dla ludzi, nie potępia tego<br />
Który zabił , uciekł w pole, lecz wrócił do niego.<br />
<br />
51<br />
<br />
On przygarnia niby pasterz te swoje owieczki,<br />
Które biegną gdzieś w nieznane, nie mają ucieczki.<br />
Bo zapora wodna błyska, śmierć czyha niechybna,<br />
On przygarnia je do piersi, wyciąga je ze dna.<br />
<br />
Przerwał Niebor niecierpliwy, tę długą perorę,<br />
Ja ze swoim wolę zostać, wolę dębu korę.<br />
Dąb jest wieczny, dąb jesy żywy i dąb ma konary,<br />
Które słonko wciąż ogrzewa ,aż buchają pary.<br />
<br />
Pątnik żachnął się nerwowo, ruszył w górę Warty,<br />
Odkrył prawie wszystkie ważne w swojej ręce karty.<br />
A ten swoje, ten o dębie, słonko nawet ruszył,<br />
Uparty ci ten Słowianin, wodę w słonku suszył.<br />
<br />
Zirytował go ten młokos, on wiarę odrzuca.<br />
Ten niewdzięcznik ,co przed dębem zamiast klękać kuca.<br />
Co pism nie zna. Ni papieru, odrzuca prawości,<br />
Coraz bardziej ten Słowianin misjonarza złości.<br />
<br />
Gdy już słonko w zenit weszło, Niebor rusza w trasę.<br />
Wciąż uparcie myśli o nich. Oni mają klasę.<br />
Znają modły swe na pamięć,umią chyba pisać.<br />
Trza by dzieci swe nauczyć, nauki im dodać.<br />
<br />
52<br />
<br />
U Popiela w całym dworze nikt pisać nie umie,<br />
Lecz u Serbów ,Lidwit mówił, dzieci uczą tłumnie.<br />
Tam powszechne są tabliczki ,co dzień odnawiane,<br />
No i modły do ich Boga po Serbsku gadane.<br />
<br />
Kto nauczy trzymać patyk, litery poznawać?<br />
Tylko takie misjonarze, co lubią ucztować.<br />
Przy okazji gdy ich spotkam w Koninie na rynku,<br />
To zapytam, czy w czytaniu też uczą ordynku.<br />
<br />
Słońce stoi na zenicie, Niebor maszeruje.<br />
Przy nim Mirka, troje dzieci. Chęć do marszu czuje.<br />
Myśl to dobra ,aby spotkać tych dwoje cudaków,<br />
Co pieniążki wyrzucają do pobliskich krzaków.<br />
<br />
Droga szersza już się robi, miasto chyba blisko.<br />
Jutro dojdziem, a na razie rozpalę ognisko.<br />
Rybę spiekę po raz wtóry, dzieciom ją podamy.<br />
A my trochę się pożywim z drzewa owocami.<br />
<br />
Dwa dni jeszcze upłynęły, dobrnęli do miasta.<br />
Baby w chatach gotowały albo gniotły ciasta.<br />
Na ulicach dzieci pełno, prawie ,że naguski,<br />
Jak kałużę gdzieś zobaczą, zaraz robią siuśki.<br />
<br />
53<br />
<br />
Zajazd w rynku okazały,chaty kryte gontem.<br />
Ławy wszędzie, słupy gęsto i kasztelan z rontem.<br />
Plac objeżdża, wypytuje czy nie było burdy.<br />
Czy nie trzeba kogoś schwytać i związać do kłody.?<br />
<br />
Mnóstwo luda. Czyżby Konin większy był od Gniezna?<br />
Niebor myśli i rozważa, bo miast innych nie zna.<br />
Konin dużym się wydaje, głośno tu jak w ulu.<br />
Niebor szuka już zajazdu, gdzie dzieci przytulą.<br />
<br />
Wchodzi w izbę pełną ludzi, pyta czy są łoża?<br />
Tak, tam z boku w sieni, w prawo, izba taka duża.<br />
Tam sypiają i koniuchy, oryle, flisaki,<br />
I wędrowne bez rodziny, niebieskawe ptaki.<br />
<br />
Chciałbym dzieci gdzieś położyć, niech się wywczasują,<br />
Idziem z dala aż od Gniezna, nóg swoich nie czują.<br />
Tutaj zajazd jest od tego by spać, wypoczywać,<br />
A co kucharz ugotuje, to można spożywać.<br />
<br />
Zobacz, waszeć ,ile ludzi przy stołach tu siedzi.<br />
Wszystko sypia gdzieś po kątach, bez grosza się biedzi.<br />
Za noc grosik tylko żądam,za jedzenie -dwa,<br />
Czy coś podać do jedzenia? Czy grosze, waszeć, ma?<br />
<br />
54<br />
<br />
Niebor głowę swoją spuścił, mam groszy aż sześć,<br />
Czy dostanę tutaj nocleg, dla dzieci coś zjeść?<br />
Karczmarz widać zawiedziony, liczył na zarobek,<br />
Jak brak groszy mówi wreszcie, może być odrobek.<br />
<br />
Zgoda, zgoda, woła Niebor, wykonam ,co każą,<br />
Aby dziatki się wyspały. Bogi nas tu darzą.<br />
Że trafilim tu do waszej,dobry gospodarzu.<br />
Niech dla dzieci w garnkach u was, zupy z mleka warzą.<br />
<br />
Rybą żyjem od tygodnia w ognisku pieczoną,<br />
Idziem razem w świat daleki, razem z dziećmi z żoną.<br />
Tutaj takich pełna izba, nie jesteś tu pierwszy.<br />
Ja w Koninie urodzony.Żaden przybysz gorszy.<br />
<br />
Lud wędruje pojedyńczo, z rodziną lub rody.<br />
Po sto osób albo lepiej, pędzą nawet trzody.<br />
Jak nie płacą za gościnę, to mają odrobek,<br />
U nas taki to się zowie od dawna parobek.<br />
<br />
Niebor poszedł do komnaty, usiedli na pryczy.<br />
Jak tam szybko już zasnęli tego nikt nie zliczy.<br />
Mrok już w oknach pęcherzowych ,kiedy się obudził,<br />
Po potrawę w kuchnie poszedł,trzy grosze zapłacił.<br />
<br />
55<br />
<br />
Garnek zupy zacierkowej z niewiastą przytargał,<br />
Każdy dzieciak chochlą z brzozy co chwila nabierał.<br />
Niebor patrzy na ich twarze, im się śmieją oczy,<br />
Zupa mleczna, pełna klusek, kluski język toczy.<br />
<br />
Zupa mleczna osolona to wielki rarytas.<br />
Wszak ostatnio jedli ryby i to w każdy popas.<br />
Tak bez soli, na patyku, przy ogniu pieczone,<br />
Zapach owszem był milutki, lecz ryby nie słone.<br />
<br />
Tatko, ale zupy nam przyniosłeś i to duży garnek.<br />
A co jutro nam przyniesiesz,na jutrzejszy ranek?<br />
Rano placki nam upieką, duże na kamieniu.<br />
Trochę trzeba będzie czyścić, będą w przypaleniu.<br />
<br />
Ja tu muszę się wypytać o Miłosza mego,<br />
Com go wysłał kiedyś z Gniezna do miasta innego.<br />
Może tutaj był, nocował,lub konie kupował.<br />
Bo on drogę miał daleką, popędził on w cwał.<br />
<br />
Po wieczerzy wszedł do izby, gdzie gwarno ,wesoło.<br />
Ławy stały szeregami, w całej izbie w koło.<br />
Knoty z tłuszczem też na ławach i na ścianach także,<br />
Chłopy tęgie, kołtuniaste, każdy kubek liże.<br />
<br />
56<br />
<br />
Czeka, aby go napełnić winem lub trojakiem,<br />
Ale za to trzeba płacić brzęczącym grosiakiem.<br />
Gospodarzu, czy nie było tu mego Miłosza?<br />
On to jechał do Wiślicy, a był z mego kosza?<br />
<br />
Nie pamiętam, spytaj Zdyba, o ,on tam aż siedzi.<br />
Moje stajnie on pilnuje,gdy popije bredzi.<br />
Ale dzisiaj jeszcze nie pił, bo ja nie nalałem,<br />
Jeszcze kubek jego pusty ,bo humoru nie mam.<br />
<br />
Niebor pyta tego Zdyba o chłopca Miłosza,<br />
Ano wrócił , o tam siedzi, nie żałuje grosza.<br />
Za przysługę, za czyszczenie, owsa podsypanie,<br />
Nieraz pytam ja sam siebie, po co takie gnanie?<br />
<br />
Do Wiślicy jest szmat drogi,przecież szkoda koni,<br />
A on mówi, że się spieszy, no i naprzód goni.<br />
Wczoraj wrócił, jest markotny, nie pije, nie gada.<br />
Mruczy tylko, że do Gniezna wracać nie wypada.<br />
<br />
Dzięki Zdybie za wiadomość, masz konie w sprzedaży?<br />
Mnie się furka na dwa konie, takie tęgie marzy.<br />
Konie kupisz na jarmarku od samego rana,<br />
Furki Cieśla stary dłubie, jego firma znana.<br />
<br />
57<br />
<br />
Niebor idzie do Miłosza, zabiera chłopaka,<br />
Płaci długi za onego, półtora grosiaka.<br />
Kiedy w izbie sami siedzą z Nibora rodziną,<br />
Mówią sobie swe przeżycia, obarczają winą.<br />
<br />
Leszka złego kręte słowa i kręte wybiegi,<br />
Który Myszkom pokrzyżował wszystkie znane drogi.<br />
Dokąd teraz nam się udać, pyta młody Miłosz?<br />
Żeby w obcy kraj wędrować, potrzebny jest tęgi grosz.<br />
<br />
Grosz się znajdzie mówi Niebor, w Koninie są swaty.<br />
Co przywieźli Mirkę do mnie przed ośmioma laty.<br />
Teraz kiedy cię znalazłem, myślę do Kijowa,<br />
Aby nie to! Woła Miłosz, niech Perun uchowa!<br />
<br />
Chazarowie rozpętali wojnę bratobójczą.<br />
Niespokojnie tam na stepach. Dostać pałką zbójczą?<br />
Albo stracić dzieci, żonę. Nie, Kijów odpada.<br />
Wiać do Serbów aż za Dunaj, taka moja rada.<br />
<br />
Ty tu jesteś ode wczoraj, widziałeś pątników?<br />
Co to noszą sznur u ręki z samych koralików.<br />
A widziałem, są w gospodzie nad rzeką u Stacha.<br />
On się z nimi ,ja tak myślę ,poufale brata.<br />
<br />
58<br />
<br />
Chciałbym z nimi ja pomówić o dzieci nauce.<br />
Tak w pisaniu i czytaniu, o tej dziwnej sztuce.<br />
Jutro pójdziem więc nad rzekę do zajazdu Piela,<br />
On jest z rodu kniazia z Gniezna, naszego Popiela.<br />
<br />
Tam nocują te pątniki, oni chcą na Czechy.<br />
Siedzą, modły dziwne robią, obce im uciechy.<br />
Może z nimi my pójdziemy, niech po drodze uczą,<br />
Czas więc drogi. Nam i sobie na pewno czas skrócą.<br />
<br />
Rano poszli na brzeg Warty do zajazdu Piela.<br />
Ten do kadzi sypał jęczmień i kwiatostan chmiela.<br />
Gdy usłyszał,że szukają pątników, wskazuje,<br />
O tam siedzą. Pod tą gruszą, co czubem góruje.<br />
<br />
Tam w ogrodzie pełnym warzyw, gdzie głowa kapusty,<br />
Bieli takoż jak i głowa, kiedy czerep pusty.<br />
Są cebule, są selery, buraki i kopry.<br />
Rosną tutaj na tych madach, no, bo grunt jest mokry.<br />
<br />
Właśnie oto ukończyli nabożne modlitwy.<br />
Patrzą w rzekę i dziwują, skąd tutaj rybitwy.<br />
Co nad morzem jeno siedzą, łapią rybę z wody,<br />
Skrzydła mają takie skośne, są pełne urody.<br />
<br />
59<br />
<br />
Może razem z mą gromadą ruszymy na Czechy,<br />
W drodze byśta nauczyli dzieci robić krechy?<br />
W piśmie każdy z was jest biegły, ja tabliczki zrobię,<br />
Pismo naszym tu się przyda, nawet i na grobie.<br />
<br />
Nie możemy pisma uczyć, to jest zakazane.<br />
Pismo czytać po hebrajsku tylko ludziom dane.<br />
Można jeszcze w grece uczyć, jest jeszcze łacina,<br />
Ale nigdy po Słowiańsku, to po prostu kpina!<br />
<br />
Piel co słyszał wszystko z boku, zaryczał swym basem.<br />
Co wy głupich z nas robita? Ćpił przetak z hałasem.<br />
To nie można czytać, pisać, bośma my Polanie?<br />
Toć ja widzę ,że w sutannach to wy wielkie dranie!<br />
<br />
Język Polan zakazany, przez waszego Boga?!<br />
Zmiatać z mojej ziemi zaraz, jak wam dusza droga!<br />
Patrzcie jeno, ludy nasze! Język zakazany!<br />
To my gorsze są od Greków, no bo my gałgany!?<br />
<br />
Zewsząd schodzą się ludziska, bo Piel głośno krzyczy.<br />
Schodzą także tu nad rzekę, aż z głównej ulicy.<br />
Pątnik łapie swego druha, idą w górę rzeki<br />
A za nimi słychać jeno groźby i okrzyki.<br />
<br />
60<br />
<br />
Niebor mówi więc do Piela,chciałem dzieci uczyć.<br />
Nie myślałem, że nie wolno. Mają tam nas za nic?<br />
Więc łaciną mam ja szprechać, do innego Boga?<br />
Póki żyję tak nie będzie, mnie ma mowa droga.<br />
<br />
Piel mu na to:- jak chcesz uczyć, to jedź do Bułgarów.<br />
Oni uczą naszej mowy czytać wielkich panów.<br />
Co grosiwa mają wiele i płacą dukatem.<br />
Bułgar takoż nam Polanom prawie, że jest bratem.<br />
<br />
Byli tutaj Bułgarowie miesiąc albo lepiej.<br />
Szli nad morze, szli po jantar, co włos gęsto łapi.<br />
Sam widziałem jak pisali z podróży kroniki,<br />
U nich naród bardzo światły ,a nie jakiś dziki.<br />
<br />
Poprosiłem, by przeczytał ,co tak ciągle pisze,<br />
A on owszem, zaczął czytać, aż mi zwiędły uszy.<br />
Bułgar nawet gdy jest chromy,<br />
Obskakuje cudze żony.<br />
<br />
Księgę całą zapisywał i cieszył się z tego,<br />
Jak mu dobrze tam coś wyszło, to stawiał jednego.<br />
Czytał także w naszej karczmie, a śmiały się chłopy,<br />
Tak ryczały do rozpuku, aż stukały stopy.<br />
<br />
61<br />
<br />
Lubię dziewki takie młode<br />
Którym wkładam w nogi kłodę.<br />
Jeśli któraś zapyskuje<br />
Jeszcze mocniej ją miłuję.<br />
<br />
Wszystkie ławy były pełne w jego wieczór wiersza.<br />
Gdy wyjechał, moja kabza była coraz gorsza.<br />
Można mówić, podupadłem, ale jakoś idzie.<br />
Karczm przybywa. Lepsze zyski, gdy sezon na grudzie.<br />
<br />
Izby ciepłe, rożna grzeją, bartnik mód podrzuca.<br />
A więc żywe się gromadzą, tam to w kątach kuca.<br />
Gadki długie, śpiewy długie,rozmowy, gawędy.<br />
Starych wojów, co bez ręki, co to byli wszędy.<br />
<br />
62<br />
<br />
Rozdział II<br />
<br />
Na szlaku bursztynowym<br />
<br />
On pochodził aż z Salonik, nazywał się Redmór.<br />
Kiedy wracał z Kołobrzegu, jantara miał pięć wór.<br />
Taki miły dobry człowiek, że do rany przyłóż,<br />
Tu przyjechał, hen, z daleka, od innych ciepłych mórz.<br />
<br />
Słuchaj Pielu, jak tam jechać? Słyszałeś jak jechać?<br />
Czy są szlaki wydeptane, czy wozem się pchać?<br />
Może wodą, może konno, na pieszo nie mogę,<br />
Bo mam dzieci całą trójkę i Mirkę niebogę.<br />
<br />
Ja ci na to nie odpowiem. Jest tu taki człowiek,<br />
Co to z posłem od Popiela do Turka się wlekł.<br />
Tam mu tęgo skórę zbito, bo łapał kobiety.<br />
Wrócił jakoś tu do domu, inny chłop niestety.<br />
<br />
Nie zapije nawet piwa, miodu ani trochę.<br />
Sam se siedzi. Z domu wygnał młodziutką macochę.<br />
Mało mówi, śpi, a nocką w kasztelu stróżuje.<br />
Nic nie robi w swojej chacie, nawet nie gotuje.<br />
<br />
63<br />
<br />
Idź do niego,zna przeprawę, może coś ci powie,<br />
Długo mówi, nieraz zmilknie już w zdania połowie.<br />
Popiel skarcił jego za to, nie hamował chuci.<br />
Więc z drużyny go wyleli, na woja nie wróci.<br />
<br />
Niebor długo pukał do drzwi, zanim otworzono.<br />
Chłop zapytał,- czego chceta? Jestem Niebor z Gniezna.<br />
Odpowiada Myszka cicho.Chcę do Grecji w droge.<br />
Byśta mnie tu pouczyli, bo to staje mnogie.<br />
<br />
Chłop zaprasza do rudery ,gdzie brak nawet stołu.<br />
I sprowadza w cień komnaty, prawie że do dołu.<br />
Tam usiedli już na skórach i długo milczeli,<br />
Pierwsze wróble, te pod strzechą, rozmowę zaczęli.<br />
<br />
Teraz chrząknął chłopek brzydko, splunął w róg chałupy.<br />
Zaczął mówić , że aż grzmiało, niczym tur rozpruty.<br />
Można koniem jechać w Czechy, na brzegi Dunaju,<br />
Oni barki bardzo wielkie do przewozu mają.<br />
<br />
Tak do morza, potem statkiem aż do Salonik.<br />
Statkiem jest źle, jeśliś tego nie za bardzo nawyk.<br />
Bo choroba i wymioty, wielkie bóle brzucha.<br />
Wymiotami ciągle ciebie brzuch bolący rucha.<br />
<br />
64<br />
<br />
Jechać koniem, tak najlepiej, najlepiej jest koniem.<br />
Mieć luzaki na postronku, jechać trza z pachołkiem.<br />
Na przeprawach trójka chłopa, trza brzegów pilnować,<br />
A nocami na polanach szerokich nocować.<br />
<br />
Niebor zdumiał się wymowie, gładkiej, nieprzerwanej.<br />
Chętnie wojak wszystko mówił, nie miał twarzy schlanej.<br />
W jego oczach smutki widać, żal do tych u góry.<br />
Co skrzywdzili go tak za nic, za pędy natury.<br />
<br />
A przez jakie kraje jechać, koniem,mówcie wreszcie?<br />
Przez Karpacką Dukli Przełęcz i Dunaj, szpik w Peszcie.<br />
Potem brzegiem iść Dunaju, tak jak on się wije,<br />
Nadal brzegiem iść Morawy, na Nisz i Skopije.<br />
<br />
Później dojść do rzeki Wardow i na Saloniki.<br />
Jam też stamtąd do Turczyna i w nasze koniki.<br />
Płynął statkiem takim wielkim o żaglach jak chmury,<br />
Aż ujrzelim Turka brzegi, no i miasta mury.<br />
<br />
Izmir miasto takie ludne i twierdza z kamienia.<br />
Ciepło tam jest cały roczek, nie trzeba cieplenia.<br />
Tam poznałem niewolnice, po Serbsku gadała,<br />
Wracać ze mną tu ,do Polan, ona bardzo chciała.<br />
<br />
65<br />
<br />
Gdy żem dłużej w nockę kiedyś ja przy niej pozostał,<br />
Wpada nagle Bej tłustawy, plecy mi wychłostał.<br />
Ja przysięgłem, że tam wrócę i swego dokonam,<br />
Lecz cóż z tego, bez grosiwa tu samotnie konam.<br />
<br />
Zamilkł wojak, zęby ścisnął, pięścią buch w kolano,<br />
Aż spod pięty wyprysnęło sosnowe polano.<br />
Odleciało w stronę ściany i na sztorc stanęło,<br />
Skąd u martwej takiej kłody, na baczność się wzięło?<br />
<br />
Czy to szlaki są zdeptane? To drogi szerokie.<br />
Nieraz płaskie są tereny lub góry wysokie.<br />
Jeżdżą konni, jeżdżą wozy i ludzi gromady,<br />
Wszyscy jeżdżą lub wędrują ,takie są układy.<br />
<br />
Jak to długo koniem jechać? Koniem dwa księżyce.<br />
Dzieci w kosze trzeba zabrać, nie myśleć o bryce.<br />
Ale czemu chcesz tam jechać, aż na koniec świata?<br />
Czy wśród Polan jest ci ciężko? Czy tu nie masz brata?<br />
<br />
Ja chcę dzieci swoje uczyć czytania, pisania.<br />
Lecz u Franków nasze dzieci uczyć się zabrania.<br />
To chcę jechać do Bułgarów albo w Saloniki,<br />
Chciałbym także na fujarce uczyć ich muzyki.<br />
<br />
66<br />
<br />
Ja tam byłem, to jest prawda. Tam Słowiańskie dzieci,<br />
To czytają na tabliczkach, prawie ,że co trzeci.<br />
Tam bogate są rodziny i lepiej ubrane,<br />
A tu u nas to kożuchy tłuszczem zachlapane.<br />
<br />
Słuchaj ,Woju, nie ruszyłbyś w te krainy ze mną?<br />
Znasz już drogę, ja cię spłacę tam za Macedonią.<br />
Pójdziesz potem swoją drogą, twoja wola wolna.<br />
W Salonikach się rozdzielim, ty wodą , moja polna.<br />
<br />
Gdy od Turka już powrócisz, wstąp do mnie na kawę.<br />
Znów spotkają się u obcych chyba człeki prawe!<br />
Co ty na to? Mów,- ty płaczesz? Podamy se ręki?<br />
Tak podamy. Za ten pomysł to serdeczne dzięki.<br />
<br />
Jestem gotów nawet jutro, trza zakupić konie.<br />
Ile koni? Po dwa trzeba i kosze plecione.<br />
Niebor patrzy zaskoczony. Woj stoi na baczność.<br />
Ty, Nieborze i ten wyjazd to Bogów opatrzność.<br />
<br />
Twoim rabem teraz jestem, tak długo do chwili,<br />
Aż ma branka w kraju Słowian ze szczęścia zakwili.<br />
Na żywocie! Na Prowego! Na kości rodzica!<br />
Ja przyrzekam ,spłacę długi, ja nie skryję lica.<br />
<br />
67<br />
<br />
Niebor, Miłosz, Woj i Mirka i dzieciaki w koszach,<br />
W dziesięć koni jadą równo tuż nad Warty zboczach.<br />
Drogę Miłosz zna już trochę. Ma nakaz milczenia.<br />
Bo w milczeniu nieraz bywa chwila ocalenia.<br />
<br />
Takie są reguły życia, twarde jak natura.<br />
Patrzaj zawsze na swe boki, czy jeszcze jest skóra.<br />
Ptak nim wleci na swe gniazdo, to długo kołuje,<br />
On nie musi widzieć wroga, ale on go czuje.<br />
<br />
Więc nikomu się nie wierzy, jeno swej prawicy,<br />
Która oręż zawsze trzyma. Wokół jeno dzicy.<br />
Każdy krótko się uśmiecha, patrzy, kiedy zaśniesz,<br />
A on wówczas cię załatwi, ani bracie piśniesz.<br />
<br />
Miłosz tyłów więc pilnuje i koni luzaków,<br />
Tak z głupoty strzela z łuku do tłustawych ptaków.<br />
Pierwszym koniem Woj dowodzi ,za nim Niebor stąpa,<br />
Potem Mirka, potem dzieci w koszach bez pałąka.<br />
<br />
Konie stępa krok za krokiem, ale bez ustanku.<br />
Spać na koniach. Pożywienie tylko o poranku.<br />
I tak naprzód, krok za krokiem, koń nie widzi celu.<br />
Idzie naprzód, pożre trawy, popatrzy po polu.<br />
<br />
68<br />
<br />
Spojrzy w boki i na chmury, popije z kałuży.<br />
Idzie naprzód, jemu droga nigdy się nie dłuży.<br />
Dokąd idzie? Tego nie wie.Na czorta mu wiedza.<br />
Aby była obrośnięta nawet wąska miedza.<br />
<br />
Miesiąc idzie i nie siada, krok za krokiem stawia.<br />
Głową nieraz podniesioną trzęsienia wyprawia.<br />
Zarży głośno, uszy stuli, chrapy wydmie w górę,<br />
A to wówczas, jeśli z boku czuje obcą skórę.<br />
<br />
Skubie wolno z łąki trawę, zawsze bez pośpiechu,<br />
Szuka czasem do wywrotki bielutkiego piachu.<br />
Tam wyciera grzbiet do woli i radośnie fika,<br />
Jak kawaler przy dziewczynie, gdy zagra muzyka.<br />
<br />
Popas, woła głośno Myszka. Przy drodze polana,<br />
Dla niej, jego żony kraina nieznana.<br />
Teren pełen jest pagórków, dalej widać Tatry.<br />
Konie mogą skubać trawy, niech nabiorą pary.<br />
<br />
Woj z Miłoszem już po krzewach gałązki zbierają,<br />
Lecz baczenie na niektóre koniki też mają.<br />
Patrzą czy koń uszy tuli, czy szyję wyciąga,<br />
Jak głęboko chrapą swoją wiatr w nozdrza zaciąga.<br />
<br />
69<br />
<br />
Bo koń czuje obcą skórę i obce zapachy.<br />
Gdy nabrali chrustu w ręce i pełno pod pachy,<br />
Konie dziwnie niespokojnie zadami ruszyły,<br />
A ich uszy jednej strony mocno się czepiły.<br />
<br />
Młody woj ,co był w drużynie, na wyprawy chodził,<br />
To on nieraz puszczą ciemną lub mokradłem brodził.<br />
Znał on konie, znał ich ruchy, skinął na Niebora,<br />
Do pałaszy szybko dążyć nadchodzi już pora.<br />
<br />
Zdjęli pęta, osiodłali, włażą na kulbaki,<br />
Jeśli ktoś się tutaj zbliża, to nie byle jaki.<br />
Drogą, którą oni sami przed chwilą jechali,<br />
Teraz idą z trzodą owiec pastuszkowie mali.<br />
<br />
Stado liczne wolno idzie i nie wznieca kurzu.<br />
Psy ogromne z tyłu stada, straszliwe w podwórzu.<br />
Teraz prawie nieszkodliwe, zajęte swym stadem,<br />
Które trzeba upilnować przed wilków napadem.<br />
<br />
Do Krakowa to daleko, pyta Woj juhasa?<br />
Do wieczora dojedzieta. Prosta to jest trasa.<br />
Wy z daleka? A z Konina, to u brzegu Warty.<br />
Kupta trochę u nas sera, jest twardy i tarty.<br />
<br />
70<br />
<br />
Sera trzeba nam dla dzieci, a gdzie wy go mata?<br />
Tam za białą tamtą górą stoi nasza chata.<br />
Jak ruszyta, no to wstąpta, to prawie po drodze.<br />
Psów nie bójta tam się żadnych, bo będą w zagrodzie.<br />
<br />
Przeszło stado, znowu cisza, pora na posiłek,<br />
W ogniu pieką suche boczki, na kamieniach tyłek.<br />
Dzieci skaczą, dzieci psocą, biegają wśród koni,<br />
Jedno drugie dla zabawy tak bez przerwy goni.<br />
<br />
Wodę w garnku podgrzewają dla dzieci co psocą,<br />
Garnek z gliny wypalonej, dzieci aż się pocą.<br />
Tak biegają, tak radośnie, dla nich to jest frajda,<br />
Potem kawy ciepły kubek i razowca pajda.<br />
<br />
Krótka drzemka, śpią już wszyscy przy trakcie, przy drodze.<br />
Bo bezpiecznie to jest zawdy,gdy kurz jest na nodze.<br />
Tu wiadomo kto nadchodzi, to nie jest odludzie.<br />
Tak to robią tu wędrowcy po podróży trudzie.<br />
<br />
Zbójców nie ma już na drodze, kasztelan ich ściera,<br />
Kiedyś owszem napadali, nie słychać ich teraz.<br />
Czasy z dawna są spokojne, niepokoje zgasły,<br />
No, ruszamy, bywaj Miłosz, konie się napasły.<br />
<br />
71<br />
<br />
I ruszyli wolno, stępa,potem z traktu w dróżkę,<br />
Tam w oddali widać chatę, przy niej starą gruszkę.<br />
Gospodyni wyszła z domu,za nią dzieci mnogo.<br />
Za gomułkę sera swego chce ona niedrogo.<br />
<br />
Do Krakowa wy jedzieta? Pyta się gaździna.<br />
My za góry i za rzeki. Pędzi nas przyczyna.<br />
Aby dzieci te tam w koszu pisania nauczyć,<br />
W naszym kraju tu wśród Polan ani o tym marzyć.<br />
<br />
Do jakiego to wy kraju za rzeki jedzieta?<br />
Do Grecyji, za Bułgary, aż na koniec świata.<br />
Ach, Grecyja, woła chłopak,zabierzta mnie z sobą,<br />
Chłopak młody, bardzo żywy, z uśmiechniętą gębą.<br />
<br />
Przyszedł gazda, bierze grosze za gomułki sera.<br />
Tato, ja pojadę w światy! Chłopak się napiera.<br />
Gdzie pojedziesz? Gdzie jedzieta? To nie do Krakowa?<br />
Jedziem aż za Dunaj. Grecja, kraina takowa.<br />
<br />
Tam chce w piśmie swoje dzieci na papierze uczyć.<br />
Skąd jedzieta? Jam jest z Gniezna, on z Konina to być.<br />
W Gnieźnie Popiel chyba rządzi, nad nami ma piecze.<br />
Poczekajta tu do jutra, baba chleb wam spiecze.<br />
<br />
72<br />
<br />
Da mu w drogę, niechaj jedzie. Dzieci nie brakuje.<br />
Nieraz jadło to w chałupie a jednak się psuje.<br />
Aż do Grecji trzeba jechać, a tutaj nie można?<br />
Uczyć dzieci gdy są mądre, czy to rzecz jest zdrożna?<br />
<br />
Nie chcą uczyć nas Słowianów od Franka pisarze.<br />
Ponoć Pan Bóg u nich znany, robić to nie każe.<br />
Jak się wabi ten to chłopak, chce iść w świata wiry?<br />
Ten to średniak, my na niego, zawdy Kaź…Kaźmiry.<br />
<br />
Zostać na noc nie możemy, chcemy nocą jechać,<br />
A w Krakowie coś tam kupić,szkoda go omijać.<br />
Mamo ,dajta czyste giezło i kawałek chleba,<br />
Mnie do życia wieta dobrze niewiele jest trzeba.<br />
<br />
Konia, chłopcze, u nas nie ma, jest jedna kulawa,<br />
Pozostaniesz lepiej w domu, no i cała sprawa.<br />
Jak chce jechać ja dam konia, przyda się pachołek,<br />
Chłopak żwawy, jak to widać, nie żaden matołek.<br />
<br />
A czy kiedyś tu wrócita? Wrócim za lat wiele.<br />
Ale wiater przez te lata wiele zboża zmiele.<br />
Jak dorosną me dzieciaki ,przyjadą się żenić,<br />
Przy okazji także władzę na lepszą zamienić.<br />
<br />
73<br />
<br />
Mam z Popielem porachunki, dlatego uchodzę,<br />
Gdy już stary Popiel będzie, to ja go ubodze.<br />
Wybił plemię Myszków moje, prawie że do nogi.<br />
Ja ostatni precz uchodzę, prawie że ubogi.<br />
<br />
Za chłopaka masz dukata ,dobry gospodarzu,<br />
Śpij spokojnie,chłopakowi nic się nie wydarzy.<br />
Wrócim, wrócim, no ,a jakże, wrócim na polany.<br />
Bo serdeczny tutaj naród ,a z tego jest znany.<br />
<br />
Żegnaj gazdo i gaździno i reszta co żywa.<br />
Raz na wozie raz pod wozem, przecie i tak bywa.<br />
Mamo ,żegnaj! W świat nieznany jadę ja za chlebem.<br />
Może znajdę swoje szczęście tam pod obcym niebem.<br />
<br />
Konie poszły pod góreczkę, dostały się traktu,<br />
Który z piachu udeptany nie posiadał szutru.<br />
Przybył jeden do kompanii i trzyma się Woja,<br />
Stępa jadą do Krakowa. To jest twierdza swoja.<br />
<br />
Konia z rzędem ojciec kupił i za to dukata!<br />
To szczęśliwość w moim domu,zysk, nie żadna strata.<br />
Dzieci u nas jest trzynaście, ja byłem średniakiem.<br />
Każdy łaził gdzieś po polu za lisem lub ptakiem.<br />
<br />
74<br />
<br />
Nieraz wilka się spłoszyło, co czekał na nockę,<br />
By owieczki nam poderwać. Nasze pieski wielkie.<br />
To goniły wilka trochę. Wilk zawsze uciekał.<br />
Chował głowę gdzieś w komysze,bo je wszystkie znał.<br />
<br />
Ojciec z runem do Krakowa zawsze zimą jechał,<br />
Kiedy wracał to z mateczką w komorze rajcował.<br />
Zawsze z sobą coś przywoził, płótno albo buty,<br />
Albo garnki wypalane, a nieraz i zbity.<br />
<br />
Dla nas nigdy nie starczało ,a przynajmniej dla mnie,<br />
Miasto wielkie ,w którym bywał ,ja widziałem we śnie.<br />
Teraz cieszę się ogromnie, że i ja tam będę,<br />
Że opowiem, kiedy wrócę, siostrzyczkom legendę.<br />
<br />
Woj mu na to tak powiada,- wielkie ujrzysz miasta,<br />
Gdy przekroczym Karpat wierchy, które mech porasta.<br />
I Rodopy prawie nagie, bukiem wyściełane,<br />
Wtedy ujrzysz miasto takie, prawie malowane.<br />
<br />
Tam pomniki, tam arkady, kolumny tak białe,<br />
Że to u nas jeno śniegi i zamiecie całe<br />
Mogą bielą im dorównać ,a kształtem tyż prawie,<br />
Kiedy w zaspie sterczy kołek, jako maszt na nawie.<br />
<br />
75<br />
<br />
Śniegi teraz u nas były, takie jak chałupy.<br />
Tatko przejścia rydlem kopał ,aż do owiec ciupy.<br />
Co przekopał sobie kanał, znowu zasypało,<br />
A gdzie spojrzysz, to wokoło jest biało i biało.<br />
<br />
Czubki sosen jeno sterczą, bez ptaka, bez wrony.<br />
Wszystko zdechło lub uciekło w jakieś inne strony.<br />
Gdy słoneczko poprzez Tatry tak z rana zaświeci,<br />
To na drzewach ino widać błyszczące się nici.<br />
<br />
Wzrokiem ino patrzeć można w kierunku na cienie,<br />
Patrzyć na sadź, a tam iskrzą słoneczka promienie.<br />
Takie różne i czerwone, i żółte, i złote.<br />
Niebieskawe też tam ujrzysz. Po co ja to plote?<br />
<br />
Gadaj, chłopcze, gadaj żywo, czas lepiej ucieka.<br />
Jedziem całe popołudnie, nie widać człowieka.<br />
Co to teraz o tej porze brak ruchu ludności?<br />
Czy też strachy albo zakaz opuszczania włości?<br />
<br />
Nie, nie było zaś zakazu,Ojciec nic nie mówił,<br />
I od rana swe jałówki do południa trawił.<br />
Jeno tylko o dożynkach w domu były mowy,<br />
Że gród Kraków na przyjęcie ludzi jest gotowy.<br />
<br />
76<br />
<br />
Te dożynki chyba wczoraj albo dziś tańcują.<br />
Równy dzień, równą noc skaczą przyśpiewują.<br />
Nic innego mi do głowy jakoś nie przychodzi,<br />
Chyba jednak ,to co mówię, dzień ten nockę grodzi.<br />
<br />
To możliwe, co nie znaczy by tak blisko miasta,<br />
Kupcy nie szli, koń nie zarżał, nie skrzypiała piasta.<br />
Co innego musi być tu, trzeba dać baczenie,<br />
By nie popaść w tarapaty lub zbójców gniecenie.<br />
<br />
Woj coś dalej sobie mówi i staje w strzemionach.<br />
Okiem bacznym wodzi wszędzie, tu po różnych stronach.<br />
Gdy tak patrzy, baszty widzi, a na nich stanice.<br />
Co na wietrze powiewają, znacząc okolice.<br />
<br />
Gród już widać! Woła głośno. Widzę blanki, baszty.!<br />
Trzy są wieże tak jak dawniej, na nich z flagą maszty!<br />
Widać też te grube mury z białego kamienia,<br />
Oto nasza twierdza na noc,twierdza ocalenia.<br />
<br />
Popas robim, woła Niebor! Trza nakarmić konie.<br />
Kręte tutaj wszystkie dróżki, ale tam jest błonie.<br />
Więc na środek tej polany. Ruszymy przed zmrokiem,<br />
By do miasta wjechać przed ich mostu kołowrotem.<br />
<br />
77<br />
<br />
Gdy do miasta się zbliżali, widać było chatki.<br />
Przy nich dzieci się bawiące. Na gałęziach szmatki.<br />
To podgrodzie rozłożone wokół na polanach,<br />
Pstre szałasy, kurze chatki na podmiejskich planach.<br />
<br />
Mrowie tutaj tego siedzi, zauważa Niebor.<br />
Nam się tutaj gdzieś zatrzymać, to nie bardzo honor.<br />
Może zajazd jest w podgrodziu? Albo leźć do miasta?<br />
Jedziem prosto na tę bramę, brama prawie pusta.<br />
<br />
Strażnik w bramie jeden stoi. A co wy za jedni?<br />
My aż z Gniezna i z Konina, my wędrowce biedni.<br />
Dokąd zatem wyruszacie? Za góry, za Dunaj.<br />
Możesz wjechać, za wjazd jednak trzy grosiki dawaj.<br />
<br />
78<br />
<br />
Rozdział III<br />
<br />
Dalej na szlaku<br />
<br />
Oczu bramy się rozwarły, lunęły potoki.<br />
Za tym krajem tam w nizinach, chałup białe boki.<br />
Gdzie leniwie Warta płynie, bocian depcze brenie,<br />
Zieleń miękka, a topola żubrom daje cienie.<br />
<br />
Czy ktoś przeżył z Myszków rodu? Czy tam ktoś ocalał?<br />
Może dzieci Burzywoja? Może Lech ,co kulał?<br />
Brak jest wieści, trza uchodzić za góry sterczące,<br />
Czarnym słupem w nieba otchłań, przy słonku błyszczącym.<br />
<br />
Chwile stoją, patrzą w doły, widać hen tam pola.<br />
Oni zaraz ruszą konie. Czy słuszna ich dola?<br />
Niech Dziewanna im odpowie, kwitnie jeszcze przecie,<br />
I pięknością swą zachwyca, co żywe na świecie.<br />
<br />
Ta Dziewanna kocha Polan, tak jak swoje lasy.<br />
Swoje krzewy, swoje łąki w których żuraw kusy.<br />
Czy też kwitnie tam daleko w innym także kraju?<br />
Czy też tylko w Polan ziemi u brzegu ruczaju?<br />
<br />
79<br />
<br />
Tu jest przełęcz, tu jest z górki na północ, południe.<br />
Puścisz kamyk, to poleci, odgłos jego chudnie,<br />
Aby potem z echem wrócić do swego Narcyza,<br />
Co to w studnie patrzy jeno i wargi obliza.<br />
<br />
Łzy żałosne Niebor leje i zaciska zęby.<br />
Mówi sobie po cichutku,- Ja powrócę tędy!<br />
Jeno dzieci oddam w szkoły po te alfabety,<br />
By pouczać nad swą Wartą chłopy i kobiety.<br />
<br />
Z łez strumyki już powstają i dążą po stoku,<br />
Na dół, na dół , coraz szybciej. Jak dotrzymać kroku?<br />
Kiedy teraz trzeba z górki, lecz na inną stronę.<br />
I dogonić swoich ludzi i dogonić żonę.<br />
<br />
Przy nim stoi Kaźmir młody, ale on nie płacze,<br />
No, bo jego strasznie nęci to życie tułacze.<br />
Coś nowego tam zobaczy, gdy przejdzie Rodopy,<br />
I gdy stanie w ziemi cudnej, gdzie żyją Cyklopy.<br />
<br />
Baje kupcy wciąż prawili o ziemi bez mrozu,<br />
Gdzie po cztery konie naraz przęgną do powozu.<br />
Gdzie jest morze ciepłe takie, że gotuje jajko.<br />
Jaka musisz ty być piękna,ziemio, moja bajko!<br />
<br />
80<br />
<br />
To też dziwi trochę chłopca to łez rozlewanie,<br />
Kiedy jechać z grupą trzeba słychać rogu granie.<br />
By się skupić, kupą jechać w dolinę Morawy,<br />
Za dnia minąć kręte dróżki, głazy zimnej lawy.<br />
<br />
Na noc stanąć razem wszyscy w szerokiej polanie,<br />
Koło stworzyć, ognie wzniecić, ukończyć jadanie.<br />
By sen ciepło miał w żołądku, trawił baraninę,<br />
Bo po mięsie prosto z rożna, sen leniwie płynie.<br />
<br />
Chyżne właśnie co minęli, teraz są na wierchu.<br />
Z górki będzie pośród głazów nagich i bez piachu.<br />
Straszne Tatry, straszne góry, skały jeno twarde,<br />
Koń jak ślizgnie się kopytem to rozbija mordę.<br />
<br />
Niebor ściąga cugle konia, zjeżdża na południe.<br />
Koń, gdy schodzi ciągle na dół, to przedziwnie chudnie.<br />
Boki jego zapadnięte, nogi w przód zwrócone.<br />
Uszy jeno ostro w górę, a nigdy stulone.<br />
<br />
Koń nie głupi, widzi otchłań, która nie ma już dna,<br />
Ale boki kamieniste, Kamień twardość swoją ma.<br />
Po tych bokach tak się tulgać, ciągle na dół, na dół,<br />
To być musi straszne, chyba lepiej zginać krzyż w pół.<br />
<br />
81<br />
<br />
Wolno schodzić, macać drogę, trzymać się krawędzi.<br />
Widać przecież, że do kłusa człowiek mnie nie pędzi.<br />
Lżej jest z górki, jeno dziwnie kopyto skręcone,<br />
Ostry kamień mi kaleczy przy pęcinie błonę.<br />
<br />
Woj ma stracha, luźno trzyma cugle i wędzidło,<br />
Że też jemu, po tych stokach, jeźdzenie nie zbrzydło?<br />
Czy nie lepiej stepem pędzić, w cwał konia wypuścić?<br />
Niż po górach w wielkim strachu wargi śliną tłuścić.<br />
<br />
To ze strachu, z niepokoju, że runie do jaru,<br />
Ciągle język swój wystawia, dycha ciepłą parą.<br />
Czego boisz się człowieku, ja upadnę pierwszy?<br />
Jestem ciężki, mój upadek zawsze będzie gorszy.<br />
<br />
Miedzy koniem a człowiekiem milczące gadanie,<br />
Ruchy piętą, ucisk kolan lub szyi głaskanie.<br />
Koń zaś za to uchem strzyże, lub staje w galopie,<br />
A człek leci w twardą ziemię, w mazię po roztopie.<br />
<br />
Każdy z nich ma swoje prawa, broni ich milcząco,<br />
Nie ustąpi nawet wtedy ,gdy wokół gorąco.<br />
Gdy świst bełtów, podmuch spiżu lub pętla arkana.<br />
Coraz mocniej na człowieku jest wciąż zaciskana.<br />
<br />
82<br />
<br />
Każdy broni swego ruchu, wymusza uległość,<br />
Ten zwycięża, który w ruchach ma swą wielką biegłość.<br />
Koń to czuje, czy żółtodziób na grzbiecie mu siedzi,<br />
Wnet go zwali, aby wokół widzieli sąsiedzi.<br />
<br />
Po trawersach tych skalistych konie prą gęsiego.<br />
Obwąchują ogon brudny poprzednika swego.<br />
Czują wtedy pewność w sobie, że się nie zgubili,<br />
Że na łące znów gdzieś będą wszystkie druhy mili.<br />
<br />
Ten pod Kaziem, taki kasztan za klaczą spoziera,<br />
Co w niej widzi? Mnie raz kopnął ,a niech go cholera.<br />
Co rozmyśla wałach biedny ,co nosi Miłosza,<br />
Dziwi ciągle. Czemu tuli się do niego łosza?<br />
<br />
Skubią ciągle sobie grzywy i grzeją swe szyje.<br />
Po co, na co? Klaczka z draniem wodę razem pije.<br />
Ciężar każdy musi targać i koniucha słuchać,<br />
Do utraty sił i krzepy, nogą trzeba ruszać.<br />
<br />
Gdy zmęczony chcesz odpocząć, dziobią ostro w pachy,<br />
Naprzód, koniu! To nie pora! Batog tnie wałachy.<br />
Tamtym mało się obrywa. Ja nie wiem dlaczego.?<br />
Że nie biją jednakowo konika każdego.<br />
<br />
83<br />
<br />
Kumpel dobry, ten co kosze z dzieciakami dźwiga.<br />
On tam przy mnie, kiedy stoi, wcale się nie wzdryga.<br />
Razem trawę my skubiemy, nie kopie kopytem,<br />
Owszem, woli on ustąpić, gdy ja jem z zachwytem..<br />
<br />
Gdy próbuję dojść do niego, on ci ustępuje.<br />
Taki dobry ten noszowy, zwady nie próbuje.<br />
A ten kasztan ,on mnie kopnął,nie wiadomo czemu.<br />
Sam podszedłem, no, bo nieraz samotnie samemu.<br />
<br />
Widać rzekę, to Morawa, wpław chyba przejdziemy,<br />
W czystej wodzie pstrąg swe łuski, niby tęcza mieni.<br />
Dno tej rzeki to sam kamień, nie wyczujesz piachu,<br />
Przed upadkiem w bystrej wodzie, pełno we mnie strachu.<br />
<br />
Takim krokiem mogę chodzić nawet dwa miesiące,<br />
Nieraz trochę się wytarzam na zielonej łące.<br />
Gorzej było, gdy tam w bitwie szarpano wędzidłem,<br />
A z człowiekiem tym co upadł, to gorzej jak z bydłem.<br />
<br />
Tratowalim młyńcem ciała, by się nie ruszały,<br />
Bo te trupy nieraz z cicha cios sztyletem dały.<br />
W brzuch koniska lub w pęcinę ranił biedne zwierzę.<br />
To też prawdą jest, mój człeku, kopytem w łeb bierze!<br />
<br />
84<br />
<br />
Nieraz czaszkę owłosioną złapałem zębiskiem,<br />
A ten padał z klątwą w ustach i z nadludzkim piskiem.<br />
Bo on myślał, że toporem od wroga dostanie,<br />
Nie przypuszczał, że ten konik włosów zrobi rwanie.<br />
<br />
Tak jednego ja ciągałem, złapawszy za ucho,<br />
Że szeregi aż stanęły, patrzą co za licho.<br />
Aby konia tak rozsierdzić, wprowadzić go w amok,<br />
Ze zdumienia przed mym zadem uchodzili na bok.<br />
<br />
Byłem w bitwie kilka razy, teraz odpoczywam.<br />
I wywczasów pod tym chłopcem na starość zażywam.<br />
On nie szarpie cugli wcale, ostrogów nie nosi.<br />
Gada ciągle, o odpowiedź nikogo nie prosi.<br />
<br />
Ciągle pyta ,co za rzeka? Jaka to osada?<br />
W głowie młodej widać wszystko on sobie układa.<br />
Bystry góral, chociaż młody i wcale nie ciężki,<br />
On nie zaznał w życiu biedy, on nie zaznał klęski.<br />
<br />
Teraz stąpam noga w nogę, leniwie, wolniutko,<br />
Ale ciągle bez ustanku w kałuże i błotko.<br />
Bez postojów, śpią na grzbiecie, mruczą a stękają.<br />
Jeno popas długi robią, najeść to się dają.<br />
<br />
85<br />
<br />
I znów w drogę. To już Wiedeń nad modrym Dunajem.<br />
Tu plemiona są Słowińców, oni rządzą krajem.<br />
Ongiś bitwę z Awarami wygrali rzetelnie,<br />
I służyli swemu Samo, długo, bardzo wiernie.<br />
<br />
Inną drogą więc jedziemy po oliwki greckie,<br />
Tak z namową wystąpili kupcy, ludzie świeckie.<br />
Bo od stepów wciąż zamieszki, Chazarów lud bije.<br />
Lepiej trzymać się z daleka, bo tam w ruchu kije.<br />
<br />
Wiedeń większy od Krakowa, okrutne ma baszty.<br />
No, na basztach z kory gołe są drewniane maszty.<br />
Na nich flagi zawieszone, jakby takie kratki,<br />
Takie chustki baby noszą od dziecka do matki.<br />
<br />
Niebor wjechał w bramy miasta, myto słone płaci.<br />
Z tego myta to mieszczany są bardzo bogaci.<br />
Kiecki barwne baby noszą nie z wełny, nie z łyka,<br />
Ale z kwiatów bawełnianych ,w których trzmiel wciąż bryka.<br />
<br />
Tą bawełnę kupcy wożą z odległej krainy,<br />
Gdzie żółtawą skórę mają i skośne oczyny.<br />
Taka podróż trwa latami w tysiąc koni każda,<br />
W taką podróż tylko dusza wybiera się ważna.<br />
<br />
86<br />
<br />
Co ma forsę, no i ludzi gotowych na męki,<br />
Bo ta droga żmudna taka i pełna udręki.<br />
Ale płótno białe wożą i kutner z okwiatu,<br />
Z niego nitkę baby plotą u swego warsztatu.<br />
<br />
Niebor widzi ciągle nowe i ciekawe rzeczy,<br />
Ciągle patrzy, słucha ludzi, nic głową nie przeczy.<br />
Jak daleko jego ludy pozostają w tyle,<br />
Tutaj widzi nowe rzeczy, przede wszystkim style.<br />
<br />
Zajazd widzi z drewna cały, konie w słup wiązane.<br />
W oknach, w których szyby świecą, muzyki są grane.<br />
Niebor zsiada, w izby idzie i pyta karczmarza,<br />
Ten nie słyszy, antał dźwiga, Niebor więc powtarza.<br />
<br />
Pięć mam ludzi, dziesięć koni, czy znajdę noclegi?<br />
Karczmarz sine ma już lica ,na których są piegi.<br />
Tak, swe konie weź, rozkulbacz i staw je w podwórze,<br />
Ludzi swoich do pokoju kładź tutaj na górze.<br />
<br />
Schody w górę od podwórza, izby wysprzątane,<br />
Rano w miski świeże wody do mycia są lane,<br />
Za potrzebą są wychodki, niedaleko stajni,<br />
Tutaj goście zawsze mili, bo zawsze są fajni.<br />
<br />
87<br />
<br />
Na jak długo chcesz tu stanąć? Chyba ty od Polan?<br />
Po ubiorze cię poznaję, wełna tworem ubrań.<br />
U nas tutaj, jak zobaczysz są inne tkaniny,<br />
Dużo lżejsze, które tworzą przedziwne rośliny.<br />
<br />
Na dwie nocki chcę tu stanąć, ile to kosztuje?<br />
Za noclegi, spiże koni i jadło dla ludzi,<br />
Dziesięć groszy mi zapłacisz. Widzę żeście chudzi.<br />
W oficynie jest kobieta ,co łachy ceruje.<br />
<br />
Niebor konie swe wprowadza, w obszerny dziedziniec,<br />
Pachoł zaraz słomę w sieczkę, nożem począł ci siec.<br />
Sieczkę z owsem kijem miesza, nie używa ręki,<br />
Kij na dole trochę szerszy, z boku same sęki.<br />
<br />
Studnia tutaj bez żurawia, wał i korba z drewna,<br />
Sznur konopny, cebrzyk duży i kadź płytka, zlewna.<br />
Z kadzi konie wodę piją, dzieci się pluskają,<br />
Bo jak widać w tej balii to uciechy mają.<br />
<br />
Żłób dla koni jest z kamienia lub glina palona.<br />
Krawędź jego jest jednaka, nigdy obgryziona.<br />
Ręką resztki się wygarnia, już żłobisko czyste,<br />
Nowy obrok pachoł sypie rano ,gdy jest puste.<br />
<br />
88<br />
<br />
Niebor z kupcem w dyskurs wchodzi, czy wodą żeglować?<br />
Czy też nadal jak dotychczas, koniem podróżować?<br />
Konie można załadować na prom razem z wozem.<br />
Tam przywiążą wszystko mocno do belki powrozem.<br />
<br />
Można spłynąć aż do grodu, który Biały zowią,<br />
Co ma bramę kwadratową, nazwali ją krowią.<br />
Bo w jej środku krowa ruda nocą zaryczała,<br />
Ona jedna w środku była, ona ocalała.<br />
<br />
Gdy Awarów zbrojne hufce Słowian najechały,<br />
Zawsze z przodu przed kolumną bydło naprzód gnały.<br />
Zaryczała więc krowina, pobudziła straże,<br />
Co zginęły, bo nadeszły mnogie ludy wraże.<br />
<br />
Dalej wodą nie ma sensu, bo to z drogi, w boki.<br />
Dalej koniem i podwodą, trakt dobry szeroki.<br />
W Macedonii jeno wzgórza zielenią porosłe,<br />
Koni ci tam mają mało, jeno wolne osłe.<br />
<br />
Płynąc wodą odpoczywasz i konie tam także,<br />
Drogo flisy jednak biorą za obrok, za plaże.<br />
Za trzos trzeba ciągle trzymać i rękę weń wkładać,<br />
Wygoda ci taka jazda. Skąd czerwieńce na to brać?<br />
<br />
89<br />
<br />
To ja chyba jednak koniem na Biały Gród ruszę,<br />
Do Salonik z moją dziatwą dotrzeć jakoś muszę.<br />
Do Salonik wodą z Wiednia też można dojechać,<br />
Morze Czarne, toć korabem, można szparko brać.<br />
<br />
Jeno płacić za to trzeba ,a ja nie mam groszy.<br />
Nie zapłacę za flis szybko, oryl wypatroszy.<br />
Mnie i moje dziatki biedne ,a na koniec konie,<br />
Na dodatek jeszcze przykrość może zrobić żonie,<br />
<br />
Mam koniska ,jutro ruszam razem z karawaną,<br />
Lądem nadal jechać będę, a nie z wody pianą.<br />
Koń zielicha se uskubie, ja chwycę szaraka,<br />
A gdy trzeba, to na obiad ustrzelę też ptaka.<br />
<br />
Już o zmroku Woj powrócił z łazęgi nad wodą,<br />
Usiadł cicho na kwaterze i porusza brodą.<br />
Ciepłe mięso bierze w garście, spożywa bo głodny,<br />
Jutro ranek, mówi nagle, będzie chyba chłodny.<br />
<br />
Mów no ciszej, mówi Niebor, ściany mają uszy.<br />
Co zwiedzałeś? Co na jutro, czy prom w drogę ruszy?<br />
Tak, ruszają skoro świt, mają miejsca wiele,<br />
Możem schodzić do koryta, gdy usłyszym trele.<br />
<br />
90<br />
<br />
Gdyby miejsca nam zabrakło, pójdziem dalej lądem,<br />
Lecz ja myślę, że spróbujem płynąć jutro z prądem.<br />
Rano schodzim w dół do rzeki ,nim zapłonie zorza,<br />
Mówić będziem, że płyniemy barką aż do morza.<br />
<br />
W Białogrodzie wysiądziemy i lądem ruszymy,<br />
O tym jednak ani słowa, szeptu ani krztyny.<br />
Rano z karczmą się rozliczę, pozapłacam długi,<br />
Dam ja jemu, by starczyło za wszelkie usługi.<br />
<br />
Może tędy będziem wracać, trza szykować sakwy,<br />
Bez harmidru rano wstajem, by nie budzić pluskwy.<br />
Zmylim pogoń, zmylim czaty. Dunaj nas ratuje.<br />
Gdy o dzieci nasze chodzi, wszystko nic kosztuje.<br />
<br />
Karawana jutro rusza ,ale po śniadaniu.<br />
My już wodą ,hen, popłyniem przy kanarków graniu.<br />
Coś się dużo wypytywał kupiec pijąc piwo,<br />
Kiedy ruszam? Dokąd jadę? Gardłował, a żywo.<br />
<br />
Zmylim drania, bo ciekawy, a może rozbójnik?<br />
Przyda mu się nieraz ostry w nos od Myszki ,ot ,pstryk.<br />
Słuchy chodzą, że spokojne tu trakty i drogi,<br />
Ale lepiej święcić metę, bo tak każą Bogi.<br />
<br />
91<br />
<br />
Nie chwal dzionka o poranku ni baby za życia.<br />
Karm ją dobrze ,a gdy trzeba to nie żałuj bicza.<br />
Tak i drogę będziem chwalić gdy staniem w Grecyji,<br />
Tam z kamienia wybielimy biel bielszą leliji.<br />
<br />
Trójkąt biały ja wyznaczę, a wszyscy wybielą,<br />
Tak jak u nas, jak w kącinie, gdzie miecz wraz z kądzielą.<br />
Na podeście z dębów bali od wieków spoczywa,<br />
A nie tyka tego żaden, żadna ludzkość żywa.<br />
<br />
Świętość toto jest u Słowian, znak przymierza płeci,<br />
Leży toto z dawien dawna, rok za rokiem leci.<br />
Kudłacz nieraz kurze strzepie, gęsim skrzydłem z rana,<br />
Gdy nabożna pieśń Prowego jest od rana grana.<br />
<br />
Są na świecie takie szczepy, gdzie baba dowodzi,<br />
Ona hufce z samych niewiast wciąż za sobą wodzi.<br />
Kądziel nad jej głową widać na wysokiej pice,<br />
Poznasz wojska takie babskie ,gdy pomacasz lice.<br />
<br />
Stąd są równe rzeczy oba, kądziel i mieczysko,<br />
Równa chata strzechą kryta i wielkie zamczysko.<br />
Takie prawa u nas Prowe ogłosił już dawno,<br />
A Piel żonę Swenę pobrał, raba, zwanym Drawno.<br />
<br />
92<br />
<br />
Rano, rankiem, skoro świty, Niebor ze swoimi,<br />
Mówi cicho do swej Mirki, my mosty spalimy!<br />
Jeśli teraz ruszym rzeką na orylów promie,<br />
To ślad zginie tutaj w Wiedniu, każdy ślad tu po mnie.<br />
<br />
To ruszajcie, mówi Mirka i na barkę wchodzi,<br />
Za nią konie, reszta ludzi, flis cumy odwodzi.<br />
Tyką pchają się od brzegu, na nurty , na wiry.<br />
Nurt prom niesie. Oryl z przodu. Ale on ma bary!<br />
<br />
Wiosło z przodu, niby żuraw,w okrak zaczepione.<br />
Ruchem wielkim sprawia toto w jaką płynąć stronę.<br />
Takie wiosło nieraz czwórka naraz obsługuje,<br />
Kiedy barka idzie bokiem i krzywo czubuje.<br />
<br />
Gdy dzień minął i gdy słonko kryło się za bory,<br />
To do mowy i do śpiewu nadchodziły pory.<br />
Ciepły wieczór i bez wiatru, a od wody chłody,<br />
Każdy śpiewał coś swojego dla życia urody.<br />
<br />
Najpierw flisy swoje śpiewy do siebie nucili,<br />
A z natury toto mruki zatwardziałe były.<br />
Potem reszta towarzystwa rozmarzona ciszą,<br />
Pieśni swoje te z pamięci, te których nie piszą.<br />
<br />
93<br />
<br />
Rzecz to o pięknym Stasieńku<br />
Co chciał żenić się z Wisieńką.<br />
Wiśnia była już dojrzała<br />
Ale twarde pestki miała.<br />
<br />
Stasio do niej się uśmiecha<br />
Maca wiśnię, twarda pecha.<br />
Wiśnia szpakom się oddaje<br />
I z innymi chodzi w gaje.<br />
<br />
Tak odtrąca Stacha wdzięki<br />
I zadaje mu udręki.<br />
Stasio widzi, co się dzieje<br />
Z wioski swojej w światy wieje.<br />
<br />
Przystał Stacho do flisaków<br />
Ruszył śladem dzikich ptaków.<br />
Gdzieś za morzem tęskno żyje<br />
Wodę słoną z łez swych pije.<br />
<br />
Ta legenda o tym Stasiu z nad Łaby pochodzi,<br />
Co z Dunajem spłynął w morza. Jąkanie zawodzi<br />
Przy cieśninie, co dwa brzegi oddala od siebie,<br />
Tam gdzie korab i bez fali dziwnie się kolebie.<br />
<br />
94<br />
<br />
U nas także jest opowieść o Bolku z wojenki,<br />
Co to wrócił i zobaczył puste swe stajenki.<br />
Mówi Mirka i zaczyna melodię od nowa,<br />
A gdy śpiewa, tuli dzieci,jak ciepłotę sowa.<br />
<br />
Małe brzdące wyszły z kosza, tulą się do matki,<br />
Dla nich radość być na promie, pod którym są statki.<br />
Koni w koło jest potęga związane u słupków,<br />
One stoją nieruchomo wśród swych własnych kupków.<br />
<br />
Patrzą w mamę, która śpiewa, gdy gromada milczy,<br />
Wszyscy zwrotkę powtarzają, echem niby wilcy.<br />
Tuż nad wodą pieśń się niesie do brzegów , do dali,<br />
A u brzegów kupki ludzi tej pieśni słuchali.<br />
<br />
Tańcowała baba z beczką<br />
Pod powałą, a nad pieczką<br />
Grzała pieczka babę w pięty<br />
Tańcowała, bo dzień święty.<br />
<br />
Gruba baba tańcowała<br />
Z beczki rydze wyjadała<br />
A gdy wrócił z wojny Boleś<br />
Baba krzyczy; drewna nanieś.<br />
<br />
95<br />
<br />
Jeść mi dawaj ,woła Bolko<br />
Puste klepki z beczki tolko!<br />
Coś ty, babo ,tu robiła<br />
Jak beze mnie ty tu żyła?<br />
<br />
Co tu robią w kącie śmieci<br />
Gont zerwany ,woda leci<br />
Coś ty, babo, tu robiła<br />
Jak beze mnie ty tu żyła.<br />
<br />
Chór podróżnych odpowiada, gromko każdy śpiewa,<br />
Bo do śpiewu każdy żywy nieraz chętkę miewa.<br />
Gdy okazja się nadarzy lud cicho zawodzi,<br />
Te piosenki ,co śpiewali, kiedy byli młodzi.<br />
<br />
Potem sen ich zmorzył wszystkich w derki otulonych.<br />
Ciemno w koło, dymu trochę od chrustów palonych.<br />
Cienie koni tak spokojnych, jak te kołki stawne,<br />
Plusk od wiosła, albo ryby, lub o kępy pławne.<br />
<br />
Rano chłód i mgieł opary, prom sunie po wodzie,<br />
Spływ do morza rzeką Dunaj jest od wieków w modzie,<br />
Nazad zawsze liczne woły w górę ciągną barki,<br />
Ciągnąc liny i powrozy, uginają karki.<br />
<br />
96<br />
<br />
Kiedy brzegi są urwiste ,brak drogi dla zwierza,<br />
To na rolki biorą promy, bicz zwierza uderza.<br />
I tak kawał po kawałku drogi im ubywa,<br />
Nikt tam potu ze skór zwierząt, nigdy nie obmywa.<br />
<br />
Teraz jednak z prądem rzeki płyną, a dzień w pełni.<br />
Gdzie nie spojrzysz to równiny, na nich stada łani.<br />
Nieraz rogacz na kretowisk czarnym pagóreczku,<br />
Stoi sobie, patrzy w koło, wśród łań ogródeczku.<br />
<br />
Oryl woła,- Tam na prawo Budy jest grodzisko,<br />
Kiedyś świetne ,ale dzisiaj to już cmentarzysko.<br />
Kiedy Samon tu przed laty wybijał Awarów,<br />
To ich trupy powrzucano tam, w ten wielki parów.<br />
<br />
Nie przybijem tu do brzegów, bo wokół pustkowie,<br />
Jeśli żyje tu ktokolwiek,- chyba łotrzykowie.<br />
Płyniem szparko aż do brzegów grodu Biełogardu,<br />
Tam postoim dzionek cały,dla wymiany składu.<br />
<br />
Kiedy staniem my w Belgradzie? Pyta flisa Niebor.<br />
No, po deszczach to prąd wzrośnie ,a deszcz ciągle pada,<br />
Dla nas opad nie przeszkadza, ni żadna zawada.<br />
Jutro staniem, lecz nie prędko, tak chyba pod wieczór.<br />
<br />
97<br />
<br />
Ciągle pada, gromy biją, Niebor namiot robi,<br />
Dla dzieciaków i dla żony, namiot puklem zdobi.<br />
A sam z Wojem i ze służbą pod konie ucieka,<br />
Tam pod derką na opadu zanik długo czeka.<br />
<br />
Prowe znowu puścił groma, powietrze wiruje.<br />
Ciągle pada, ale ozon nos w powietrzu czuje.<br />
Takie czyste jest powietrze jako mało kiedy,<br />
Gdy nie pada wiosną, wówczas boimy się biedy.<br />
<br />
Prowe znowu błyskawicą pooświetlał brzegi,<br />
Tam gdzie stały słupy w wodzie, a były to zbiegi.<br />
Co z niewoli u Turczyna aż tutaj dotarli,<br />
Bez odziena, ale naprzód wciąż do Słowian parli.<br />
<br />
Teraz nieme wygłodniałe, sita w snop wiązali,<br />
Modry Ister wpław tajemnie ciemną nocką brali.<br />
Do plemienia swego parli, nie wierząc nikomu,<br />
Chociaż dawno przecież żyli w Słowian cichym domu.<br />
<br />
Woj zrozumiał onych zbiegów, czeka na jasności,<br />
By pomachać zbiegom ręką, co chcą swoje kości,<br />
W Słowian ziemi, w garnku z gliny złożyć ziemi w darze,<br />
Że Słowianie to Woj poznał, mieli białe twarze.<br />
<br />
98<br />
<br />
Był sam przecież u Turczyna, gdzie śniegów nie znają,<br />
Gdzie człowieka jeśli trzeba to na dzwona krają.<br />
Tam pożąda Turczyn srogi ciała Słowianina,<br />
Włosów białych, kobiet smukłych, którym nogi spina.<br />
<br />
Złotym wiankiem z oczek małych misternie ukutych,<br />
Zakładanych, gdy sam jedzie, jasyr łapać u tych.<br />
Co na roli już osiadli w krainach północy,<br />
Co nie mają jeszcze spiżu ani nawet procy.<br />
<br />
Woj więc patrzy w ciemność nocy na lustro Dunaju,<br />
I wspomina ciężkie chwile, gdy był w Turka raju,<br />
Tam wśród mnogich branek widział jedną cud dziewczynę,<br />
Gdy uciekał to powiedział,- po ciebie zawinę.<br />
<br />
Do tych brzegów, tylko czekaj, przybędę na pewno.<br />
Może jutro lub za wieki, ja szczepu Polano.<br />
Woj wspomina i raduje wewnątrz swoją duszę,<br />
Mówi cicho,- ja już jadę, wyrwać ciebie muszę!<br />
<br />
Tu wciąż leje i noc całą i aż do południa.<br />
Wokół woda, z góry woda ,a pod nogą studnia.<br />
Tak pod wieczór i tak nagle już się rozjaśniło,<br />
Kiedy mokre promowisko do brzegu przybiło.<br />
<br />
99<br />
<br />
To Białogard! Woła flisak, starszy wśród załogi.<br />
Niebor patrzy w brzegi nowe, na nich jest lud mnogi.<br />
Są przekupki, co kupują od przybyszów skóry,<br />
Niosą garnki ciepłej zupy, krzyczą raz i wtóry.<br />
<br />
Mają w rękach buty szyte ze skóry bawoła,<br />
Dzbanki z cyny lub mosiądzu, Każda głośno woła.<br />
Nowe rzeczy takie tanie! Kto kupi? Kto kupi?<br />
To taniocha, to niewiele, nikt tu was nie złupi.<br />
<br />
Co to? Baby tu handlują? Niebor się dziwuje,<br />
Pyta jedną- para butów ,ile to kosztuje?<br />
Te z cholewą to dwa grosze, sandały są tańsze,<br />
Czapki, swetry i serdaki lub koszulki lżejsze.<br />
<br />
Tu są takie obyczaje, oryl mu tłumaczy,<br />
Jeśli chcesz coś wasza kupić, idź na targ ślimaczy.<br />
Rano bazar otwierają, tam się chodzi rano,<br />
Kupisz, sprzedasz,- co wysiada? Czy płyniem za wolno?<br />
<br />
Nie, spotkanie mam tu ważne u syna Popiela.<br />
Coś się dzieje w moim kraju. Goniec jest od Chmiela!<br />
Już czekają na rozmowy bardzo niecierpliwie,<br />
Coś się dzieje na ojczystej, na rodzinnej niwie.<br />
<br />
100<br />
<br />
Niebor płaci orylowi żądane dukaty,<br />
Tak to było, że przy zejściu żądano zapłaty.<br />
Sprowadzono na ląd konie i kosze z dzieciaki.<br />
A płacono dobrym złotem, wzgardzie są miedziaki.<br />
<br />
A więc wojna jest nad Wartą, tam w twojej krainie?<br />
To niedobrze, niepotrzebnie lud słowiański ginie.<br />
Nie, nie ma tam żadnej wojny. Popiel jest wzmocniony.<br />
Jeno nie wiem ,kto zaś walczył? I z jakowej strony?<br />
<br />
Żegnam wasza i dziękuję za usługi pławne,<br />
Dzięki którym zapoznałem krain płacie sławne.<br />
Za legendy i za baśnie przez flisaków dane,<br />
Takie inne, chyba z serca są dla innych brane.<br />
<br />
Ta ma podróż ,to nauka dla mojej gromady,<br />
Wszystko tutaj jakieś inne, nawet rzeki wody.<br />
Tak, ten Dunaj taki modry niby bławat w zbożu,<br />
A też ciepły niby branka w kożuchowym łożu.<br />
<br />
Flisowałem kiedyś Odrą, flisowałem Łabą.<br />
Odra owszem wolna rzeka, lecz z zapłatą słabą.<br />
A na Łabie tam przewozów, za wiele to nie ma,<br />
A od czasu Franków bytu, plewa tam i słoma.<br />
<br />
101<br />
<br />
Niebor szuka już kwatery dla swojej gromady,<br />
I opuścił już nabrzeże i towarów składy.<br />
W rynku miasta są zajazdy i gospody czyste,<br />
Więc wybiera ,ale taką, w której tańsze czesne.<br />
<br />
Już wieczorem Woj nadchodzi z chłopakiem Popiela,<br />
Więc siadają ,bo ich czeka tu rozmowy wiele.<br />
Goniec przybył z ojcowizny, mówi Popiel młody,<br />
Jest gołowąs,blondyn z głowy, bez zarostu brody.<br />
<br />
Ojciec krzepko trzyma władzę. Uśmierzył zamieszki.<br />
Zgoda tam jest. Zgody chcieli nawet same Leszki.<br />
Pokój nadal jest z Prusami. Litwa też nie bruździ.<br />
Ojciec ponoć aż do Ranów, na ich wyspę jeździ.<br />
<br />
A czy z Myszków, pyta Niebor, ktoś ocalał wtedy?<br />
Kiedy Popiel spalił sioło, mnie narobił biedy?<br />
Ledwom uszedł i z rodziną idę w greckie strony,<br />
A sam nie wiem czy czasami ktoś mnie tam nie goni.<br />
<br />
To zacieram wszelkie ślady, myślę , pogoń z kraju,<br />
Co jest za mną ,tego nie wiem, ja tego nie znaju.<br />
Nikt nie goni ciebie, Myszko. Mówi Popiel młody.<br />
Tam już spokój wciąż panuje, brak w kraju niezgody.<br />
<br />
102<br />
<br />
Sam też nie wiem, czy powrócić do domu wypada.<br />
Jaka twoja, Niebor ,powiedz, jaka twoja rada?<br />
Trzeba sprawdzić dziś nastroje, kto i jak tam rządzi?<br />
Czy sprawuje władze dobrze, czy w nierządzie błądzi?<br />
<br />
Ja to najpierw do Grecyji dzieci na naukę,<br />
Chcę zawozić. Niech poznają tam pisania sztukę.<br />
Potem wrócę do krainy, jeśli chcesz to razem.<br />
Wstąpię tutaj ja po ciebie. Z Ateny obrazem.<br />
<br />
Dobrze, Niebor ,ja poczekam, na twój kurs powrotny.<br />
Jestem tutaj teraz sam wciąż, a jestem markotny.<br />
Poczekam tu nawet lata w tej knajpy pobliżu,<br />
Śpiewać sobie będę pieśni, dla dzwonu ze spiżu.<br />
<br />
Sam się boję wracać doma, mam wielkie obawy,<br />
Czy nie zetną mnie po drodze, za ojcowskie sprawy.<br />
Z tobą owszem, więc poczekam na twoje powroty,<br />
Znam ja ciebie, miałeś zawsze serce pełne cnoty.<br />
<br />
Pokłócili się ojcowie, nieraz tak bywało,<br />
Ale zawsze, jak pamiętam, domy stały cało.<br />
Lech ma syna, także Leszka, pamiętasz go chyba,<br />
On na pewno na me życie ze stryczkiem nie dyba.<br />
<br />
103<br />
<br />
Przecież Popiel trzyma władzę, można to wybadać.<br />
Jak nastroje przeciw księciu? I wizytę składać.<br />
Woj jest ze mną, on w Tureckiej krainie ma sprawy.<br />
On dostanie się tam do niej przy pomocy nawy.<br />
<br />
Podróż potrwa i to długo, myślę z trzecią wiosną,<br />
Staniem tutaj w Biełogardzie, u nas lody ruszą.<br />
Gdy przekroczym Tatrów szczyty, będziem już u swoich,<br />
Równo przecież rodem moich, jako też i twoich.<br />
<br />
Długo jeszcze rozmawiali nocą dwa Polany.<br />
A nagadać się nie mogli, zwyczaj u nich znany.<br />
Potem świtem się rozeszli na kwatery w łoża,<br />
Tam gdzie czeka na każdego, dziewka własna hoża.<br />
<br />
Czy spotkają się powtórnie na miedzy po ojcach?<br />
Gdy czas biegnie dziwnym torem, to powiedzieć i strach.<br />
Obaj wrócić pragną mocno do swojej zagrody,<br />
Obaj dzisiaj pragną wielce po sąsiedzku zgody.<br />
<br />
Na to wszystko popijawę wspólną urządzają,<br />
Tam w komnatach różne dziewki do zabawy mają.<br />
Obaj młodzi, obaj pragną sąsiadów mieć zgodnych,<br />
Obaj pragną mieć po kilka żonek bardzo płodnych.<br />
<br />
104<br />
<br />
Toteż piją stare miody i wina gronowe,<br />
Jedzą ryby z mórz dalekich, jeśli są takowe.<br />
Potem owoc bardzo dziwny w kształty i kolory,<br />
Obce chłopcom ,co widzieli tylko sosen kory.<br />
<br />
Gdy popili, no to śpiewy głośne urządzają,<br />
W kącie izby muzykanty na lirach im grają.<br />
Są piosenki takie tęskne, są i pośmiewiska,<br />
Co do których Bułgar smyczkiem cichuteńko piska.<br />
<br />
Dobek chłopak to ochoczy<br />
Dziwkę nagą wnet obskoczy<br />
Myśli ,nówkę ci złapałem<br />
Nie wie, wczoraj ci ja brałem.<br />
<br />
Dobek zawsze po kimś bierze<br />
Zawsze po kimś w łoże lezie<br />
Zawsze Dobek jest po Przemku<br />
Robi swoje pomaleńku.<br />
<br />
Dobek spóźnia się na schadzki<br />
No to bierze już ostatki<br />
Cieszy jego każde ciało<br />
Jeśli z ciała coś zostało.<br />
<br />
105<br />
<br />
Śmiech jest z tego co go Dobek głośno okrzyknęli.<br />
Co to chodził do dziewczyny tylko w samej bieli.<br />
Każdy wiedział co pod bielą skrzętnie ukrywała,<br />
I co obcym po kryjomu ona rozdawała.<br />
<br />
Potem smutek ich ogarnął, przez chwilę milczeli,<br />
I zapału do hulanek jakoś już nie mieli.<br />
Więc po chwili pieśń żebraka cicho, cichuteńko,<br />
Wspólnie z lirą se ciągnęli. W kubkach puste denko.<br />
<br />
Szedł Lech drogą, gołą stopą<br />
Nogi miał oblane ropą<br />
Kolce ostu, kolce róży<br />
Kij nie wielki i nie duży.<br />
<br />
Pieski wioski go wyczuły<br />
Zanim doszedł do rogatek<br />
Zębem łydki mu pokłuły<br />
Poszarpały resztki gatek.<br />
<br />
Bo kto wiedział, że to wraca<br />
Książę, który drogę maca<br />
Krzywym sękiem, stopą gołą<br />
I, że niesie wieść wesołą.<br />
<br />
106<br />
<br />
Bo on wracał od jasyru<br />
W który dzieci nawet biru<br />
Popadł w jasyr prosto z łąki<br />
I ma wiele lat rozłąki.<br />
<br />
Uzgodnienia porobione.. Niebor rano daje w konie.<br />
Milczy jeno, co w noc robił, nic nie mówi swojej żonie.<br />
Do Sołunia dojechali w dwa nowie księżyca.<br />
Patrzą wokół, u ludności jakieś inne lica.<br />
<br />
Wąs czarniawy, włos takowy, no i czarna broda,<br />
Chcesz zapytać, czasu strata, tylko czasu szkoda.<br />
Więc na migi ktoś wskazuje na drogę wśród skały,<br />
Tam za górą z białej gliny, liczne chatki stały.<br />
<br />
Tu słowiański język znają, mają jasne włosy,<br />
Dzieciak liczny, na pół nagi ,no i widać bosy.<br />
Biega wokół, głośno woła i w berka się bawi,<br />
Lub w strumyku czystej wody swoje ciało pławi.<br />
<br />
To Słowianie tu mieszkają, w Sołunia podgrodziu,<br />
Buty szyją, swetry robią a na rybim ościu.<br />
Zboże różne i tatarkę do miasta zawożą,<br />
I na targu, gdy okazja, to ceny swe drożą.<br />
<br />
107<br />
<br />
Grek swe bramy już zamyka, gdy wieczór nadchodzi,<br />
Goni z miasta obce nacje, bo obcy im szkodzi.<br />
Nie chcą tutaj białych Słowian, ni Persa ni Turka,<br />
A na morza ciepłe wody wystawiona rurka.<br />
<br />
W niej są szkiełka, w których widać okręty i statki,<br />
Nim dobiją do nabrzeża ludzie zerwą kładki.<br />
I w ten sposób się opóźnia napady znienacka,<br />
Lud się cofa, sypie wały nim zapadnie nocka.<br />
<br />
Tak się strzeże Sołuń grecki, przed naporem dziczy,<br />
Dzicz jest wokół,to Słowianie, a kto ich tam zliczy.<br />
Ziemię ciepłą uprawiają i jedzą oliwki,<br />
Greckie dziewki między nimi to jedynie dziwki.<br />
<br />
Grecki język jest w Sołuniu, może i Atenach,<br />
Lecz słowiański wszędzie słychać,tego jest tu jak piach.<br />
Równowaga jest zachwiana, ważą się języki,<br />
Który szalę swą przeważy, kto zamknie swe grdyki.?<br />
<br />
Zeus patrzy na zapasy dwóch nacji przeciwnych,<br />
Jest bezsilny, inny mocarz gromadzi naiwnych.<br />
Nikt nie chwali starych bogów, nikt się nie obawia,<br />
Jakaś nowa siła straszna, rzeczy takie sprawia.<br />
<br />
108<br />
<br />
Bóg słowiański? Owszem mocny, ale nie szkodliwy.<br />
Może rzymski? Ale tamten taki obelżywy.<br />
Zeus patrzy, Zeus myśli zdziwion niepomiernie,<br />
Przecież wieki lud mu służył, a służył mu wiernie.!<br />
<br />
Rano w korab Woj zasiada, chłop jest pełen drygu,<br />
Prawi ,wrócę ja do Aten, ale w innym brygu.<br />
Niebor zgadza się na takie w drodze ostrażności,<br />
Trzeba mylić zawsze pogoń, by ocalić kości.<br />
<br />
Sam też rusza w dalszą drogę aż do samej Sparty.<br />
Tam podobnież wokół siedzi Jezierec uparty.<br />
Tam chce dzieci swe zostawić i Mirkę chwilowo.<br />
Aż napiszą mu na desce dzieci jakieś słowo.<br />
<br />
Niebor jedzie ,lecz bez Woja przez drogi skaliste,<br />
Deszczu tutaj tak jest mało, ale drogi czyste.<br />
Brak murawy, brak jest koni, jeno osioł siwy,<br />
On tu koniem, on uparciuch i pracuś prawdziwy.<br />
<br />
Owiec stada ,no i kozy, tego tu bez liku,<br />
Gdzie nie spojrzysz widać rogi, mnogość przy strumyku.<br />
Wodę chłepcą, patrzą w koło,biją się rogami,<br />
Chodzą same, są bezpańskie, a chodzą stadami.<br />
<br />
109<br />
<br />
Już do Aten Niebor wjeżdża, kolumny, kolumny.<br />
Grek tu chodzi, stąpa wolno z miasta swego dumny.<br />
Nieraz spojrzy na Słowiana wzrokiem pogardliwym,<br />
Ruch zaś palcem dziwny robi, kciukiem trochę krzywym.<br />
<br />
Hołd przy studni Niebor składa, poi wodą dzieci,<br />
W studni słychać jak źródełko cichuteńko leci.<br />
Tu Atena jest boginią, piecze ma nad wodą,<br />
Kiedy młódka ją wypije wiecznie będzie młodą.<br />
<br />
Wszędzie tylko mury, mury nowe i strzaskane,<br />
Nieraz z murów do budowy kamienie są brane.<br />
Które domy są ważniejsze? Kto kolumny zliczy?<br />
Niebor z Mirką chcą rachować, każdy umysł ćwiczy.<br />
<br />
Tam kolumny za kolumną,ale te posągi!<br />
Takie białe, chyba żywe.Tamten czyta księgi.<br />
Na tablicach i na murach widnieją napisy,<br />
Niebor patrzy, po nie jedzie. Sucho, brak tu rosy.<br />
<br />
Jadą wolno w miasto wielkie, które nie ma końca<br />
Patrzą, tyczką jakiś człowiek nieczystości strąca.<br />
Z głowy męża tak nagiego jak zrodzony dzieciak,<br />
Ciągle siedzi mu na głowie uprzykrzony ten ptak.<br />
<br />
110<br />
<br />
Nowy posąg widać z dala na okrągłym placu,<br />
Ci co stoją lub przechodzą monetą tu płacą.<br />
Ją rzucają do basenu z tryskającą wodą,<br />
Chcesz ty szczęścia? Rzuć monetę, będziesz młodym, młodą.<br />
<br />
Niebor stanął, konie wstrzymał, patrzy urzeczony.<br />
Widzi pomnik bóstwa Aten, pomnik bez korony.<br />
Szyszak złoty ma na głowie, przy niej sowa stara,<br />
Dwa rozumy, dwie istoty, dobrana z nich para.<br />
<br />
Pancerz błyszczał złotą łuską, dumny wzrok spoziera.<br />
Czy lud Aten, ten jej wierny z głodu nie umiera.<br />
Biały kamień wyrzeźbiony ręką arcymistrza,<br />
Ożył, żyje, patrzy, błyszczą łusek złote ostrza.<br />
<br />
U nas też jest ta bogini, mówi wreszcie Niebor.<br />
Inny wprawdzie na niej ubiór, inny także kolor.<br />
Z drewna dębu wyrzeźbiona, lat temu nikt nie wie,<br />
Stara rzeźba, bo uszczerbki są w twardawym drewnie.<br />
<br />
W ręku trzyma sierp złocisty, w drugiej ciężkie żarna,<br />
Jest straszliwa, gdy jest ciepło, gdy pogoda parna.<br />
Zmienia wówczas swoje miejsce i do pracy wzywa,<br />
Koniec temu, co nie w porę na żniwa przybywa.<br />
<br />
111<br />
<br />
Leda zowie się bogini i w Lednicy stoi.<br />
Dawniej każdy Ledę kochał, teraz jej się boi.<br />
Szramę z boku ma na ciele od głowy do pięty,<br />
A jej kadłub na pośladkach klamrą jest upięty.<br />
<br />
Piorun strzelił Ledę w głowę, spalił bok głęboko,<br />
Bliznę szarą pozostawił, wcale nie szeroko.<br />
Leda stoi, nie upadła, ale strach zdjął ludzi,<br />
Co się stanie? I co będzie, gdy ona się zbudzi?<br />
<br />
Gdy postąpi w chaty ludzkie, czy będzie się mściła?<br />
Czy drewniana zawsze będzie, czy jak człowiek żywa?<br />
Ona stoi, nie spłonęła, nieraz w żniwa płacze,<br />
Nieraz nocą ziarna miele, kamieniem je tłucze.<br />
<br />
W czerwcu Ledy święto wielkie, mówią, że zielone,<br />
Bo gdzie spojrzysz, gdzie nie pójdziesz w każdą świata stronę,<br />
To urodzaj jeno widać, na ziemi i w wodzie,<br />
A tur groźny, cap czy baran przeciwnika bodzie.<br />
<br />
Chaty wszystkie przystrojone, wokół Ledy wieńce,<br />
Jak przy ślubie dary leżą, złożone panience.<br />
Sierp jej złoty odnowiony, girlandy na barkach.<br />
Lud wciąż śpiewa i poprawia siwy włos na starkach.<br />
<br />
112<br />
<br />
Starki klęczą pochylone przed boginią ziela,<br />
Która kłosy sierpem ścina, a potem je ściera.<br />
Tak wskazuje ludom ziemi, jak małe wyżywić,<br />
By po sobie na padole następców zostawić.<br />
<br />
Kiedy kwitną wszystkie łąki, fruwają latawce,<br />
Leda idzie, każdy mówi, z nią zielone nacje.<br />
Są przeróżne, różnie kwitną a zapachy dają.<br />
A największe, kiedy na raz różne bzy się mają.<br />
<br />
Gdy tatarak się wynurzy w szerokie liścienie.<br />
I gdy minie topól białych ogromne kwitnienie.<br />
Wówczas święto się zaczyna, bo kłos się wynurza,<br />
Nieraz wolno i tym samym czas święta przedłuża.<br />
<br />
Pośród łanów są pochody, miedzą z prawej strony,<br />
No bo Leda sierp złocisty w prawej trzyma dłoni.<br />
Każdy chaber swój wyrywa i daje dziewicy,<br />
Która wianek z tego robi piękny w okolicy.<br />
<br />
Ta co grubszy swój uplecie, nawet w cztery rzędy,<br />
U chłopaków wojowników ma szczególne względy.<br />
Głowa rodu jej wybiera wojownika w swaty,<br />
A jej mama przyzwolenia prosi u jej taty.<br />
<br />
113<br />
<br />
Różne inne też obrzędy u Ledy pomnika,<br />
Odbywają się czasami ,gdy zboże zanika.<br />
Nieraz latem wielka susza wypala rośliny,<br />
Leda wówczas u Perona domyśla się winy.<br />
<br />
Że jest winny, no bo nie grzmi i deszczu nie leje,<br />
Za to wiater taki suchy piachem w oczy wieje.<br />
Klęskę każdy kmiecio czuje, patrzy w stronę nieba,<br />
Mówi,- Prowe,nam na zboża deszczu jest potrzeba!<br />
<br />
Jeśli Prowe nie pomoże i Leda nie zdziała,<br />
Wówczas głośno każdy prosi, okolica cała.<br />
O te krople, o chmur kilka, ratunek dla życia.<br />
Nie odchodzą od pomnika do deszczu przybycia.<br />
<br />
Leda u nas jest chwalona jako cudna pani,<br />
Każdy z dala niej przechodząc zawsze się ukłoni.<br />
Żerca, który ją oprząta, czyści i maluje,<br />
Mówi głośno,- do niej prośba to nic nie kosztuje.<br />
<br />
Jej wystarczy wiara ludu, pokarmu dostatek,<br />
By nie wyschły piersi z głodu u karmiących matek.<br />
Zboże tylko pożywieniem, nie znosi kapusty,<br />
Która u was jest sadzona w każdy zagon pusty.<br />
<br />
114<br />
<br />
W innych krajach też widziałem pomniki dziewicy,<br />
Ale ta tu taka zgrabna jak skra błyskawicy.<br />
Ciało zgrabne,ręką wprawną widać dłutowane,<br />
Sowa, tarcza, złotem żywym tłusto blachowane.<br />
<br />
Opuścili już Ateny, jadą w dalszą drogę,<br />
Do Jezierców, których szczepy są w Grecyji mnogie.<br />
Murowane i bielone tu są chaty ciasne,<br />
Wśród zieleni oliwkowej z daleka są jasne.<br />
<br />
Książę rodu Dażomirek, wysłuchał Niebora.<br />
Owszem można, można zostać, zawsze na to pora.<br />
Dzieci kształcić, owszem można, pismo tutaj znane.<br />
Na tabliczkach lub na skórze chętnie rysowane.<br />
<br />
Można zostać, trzeba przyjąć wiarę u plemienia.<br />
Ten ,co tutaj pragnie zostać ,niech swych bogów zmienia.<br />
Mamy własne tu porządki, własny mir i łady,<br />
Obce tutaj pragną rządzić, aż zza morza gady.<br />
<br />
Gonim takie ścierwo z wioski, no i Grecy gonią,<br />
Choć niektórzy z interesu od obcych nie stronią.<br />
Wasza wiara niech zostanie, mówi Niebor głośno,<br />
Moje dzieci ,ja i Mirka chwalić będziem ichną.<br />
<br />
115<br />
<br />
Chcę zostawić tu rodzinę i do Turka jechać,<br />
Przyjaciela wspomóc w biedzie, będzie musiał pryskać.<br />
Możesz jechać, mówi Dażmir, czasy są spokojne.<br />
Tutaj trudno jest wywołać jakąkolwiek wojnę.<br />
<br />
Za nim jednak stąd wyjedziesz, mów o swej Ojczyźnie,<br />
Co za ludy i plemiona? I czy nam są bliższe?<br />
Jak daleko są dziedziny przez Słowian chwalone?<br />
Jakie życie? Jakie Bogi, czy ciała palone?<br />
<br />
Czy też w dołach bez naczynia leżą biedne prochy?<br />
Mów, ciekawym tego świata, zimna, grudy, słoty.<br />
Niebor długo opowiada, nieraz ma trudności,<br />
Bo sam nie wie jak daleko są Słowiańskie włości.<br />
<br />
Aż za Łabę na zachodzie a Kijów na wschodzie.<br />
Są też wyspy na Bałtyku i u Turka grodzie.<br />
Ja tu konno, lecz z rodziną jechał trzy miesiące,<br />
Tutaj inne jest powietrze, dla mnie za gorące.<br />
<br />
Kto z obecnych w twoim rodzie uczyć będzie dzieci?<br />
Chcę zobaczyć ,jak to robi. W kratkach jak u sieci?<br />
Można w kratkach na papierze lub na desce z kredą.<br />
Można w glinie i zamazać, różne drogi wiedą.<br />
<br />
116<br />
<br />
Dogmost, wołaj tutaj skrybę, niech bywa a żywo.<br />
Niech zabierze trzy patyki i z gliny spoiwo.<br />
Pokaz pisma tu okażem jego przytomności,<br />
Niech zobaczy, że tu piszą nawet ludzie prości.<br />
<br />
Skryba trzyma w lewej ręce tabliczki od gliny,<br />
Prawą ręką robi znaki, równe, ale różne.<br />
Patyk czyści dosyć często, za pomocą śliny,<br />
To czynności tak potrzebne, można mówić nużne.<br />
<br />
Potem daje swe bazgroły ,a Dażomir czyta,<br />
“ Lud Jezierców,- pobratymców , aż zza Warty wita..”<br />
A jak długo ,pyta Niebor, dziecko trzeba uczyć?<br />
Bo ja nie wiem, ile latek oni muszą tu być?<br />
<br />
Do nauki pójdą wtedy, gdy lat siedem minie.<br />
Różnie długo dzieci piszą, nawet w naszej gminie.<br />
To dwa lata, nieraz i trzy, Jeśli ma zdolności<br />
No, to pisze już po roku. No ,gdy ma skłonności.<br />
<br />
Pytam, mówi Niebor cicho, kiedy można zabrać,<br />
Do ojczyzny, aby u nas mogły sobie skrobać.<br />
Widzę w piśmie pewne cechy,których nam brakuje,<br />
Pismo mowę na odległość, jakoby sztukuje.<br />
<br />
117<br />
<br />
Pismo, wtrąca nagle skryba, mocniejsze od wojów.<br />
Jest cenniejsze na pustyni od oazy zdrojów.<br />
Pismo pamięć przechowuje, ludziom nie zrodzonym,<br />
Tym potomkom za lat wiele. Twoim albo moim.<br />
<br />
Dzisiaj czytam na posągach, kim byli mężowie,<br />
Co tak stoją na cokołach, mowa ich nie powie.<br />
Ale napis co istnieje, wyjaśnia nam wiele,<br />
Co robili? Kiedy żyli, jakie mieli cele?<br />
<br />
Pismo mocą jest ogromną, u niektórych tajne.<br />
Więc nie uczą znaków ludzi. To umysły skrajne.<br />
Złe, niedobre, no i mają, skryte pożądania.<br />
Nic nie dawać, jeno ciągle od ludności brania.<br />
<br />
Każą chwalić swego Boga, straszą nim umysły.<br />
Od modlenia się ciągłego jęzory im zwisły.<br />
Ale rękę po jałmużnę ciągle wyciągają,<br />
Ciągle biorą każdy datek, ciągle mało mają.<br />
<br />
To chrześcijanie, wtrąca Daźmir, są nawet w Atenach,<br />
Głoszą słowo pełne kłamstwa, na greckich arenach.<br />
Tu nie mają ci posłuchu, każemy ich gardłem,<br />
Psom rzucamy na pożarcie ciało ichne z sadłem.<br />
<br />
118<br />
<br />
To są lenie, nic nie robią, tylko żrą i siedzą,<br />
Niby trusie, co kapustę opadły za miedzą.<br />
Wciąż czytają z wielkiej księgi przeróżne przygody,<br />
Tym ściągają lud do siebie, ale tylko mlody.<br />
<br />
A więc w piśmie jest potęga, Uczym tego pisma.<br />
Niech ten dzieciak swe pojęcie o pisaniu też ma.<br />
Są niektóre tutaj takie ,co piszą bez końca,<br />
Od poranku cały dzionek, do zachodu słońca.<br />
<br />
Wciąż zmieniają swe tabliczki, piszą listy, wiersze,<br />
Znaki robią bardzo różne, i lepsze i gorsze.<br />
Lecz z tych znaków się wyczyta ,co jest napisane,<br />
Co tam w duszy tego dziecka, co to tam jest grane.<br />
<br />
Niebor słucha zachwycony, on chce tej potęgi,<br />
Aby zaszła z jego dziećmi nad Wartyńskie Łęgi.<br />
By stworzyła przeciwwagę siłom Franka z Renu.<br />
Trzeba wpoić to pisanie nad Wartą każdemu.<br />
<br />
Pozostawił Mirkie z dziecmi, zostawił Każmira.<br />
Bo zobaczył jak za Lubą oczyma spozira.<br />
I odjechał Niebor z wioski prawie ,że po roku,<br />
No bo czas jest teraz siedzieć w Pireusu stoku.<br />
<br />
119<br />
<br />
Stąd legendy docierały do brzegów Bałtyku.<br />
O herosach w greckiej ziemi, z czubka Olimpiku.<br />
Bajki babka mu prawiła, wymieniała Troję,<br />
W której bramy pięścią tłukli całe lata woje.<br />
<br />
Aż straszliwym koniem stłukli mury w metr grubachne,<br />
Ścięli ludność, suknie brali, zabrali Helenę.<br />
Tę, co porwał młodzik obcy, gładysz nad gładysze,<br />
Wiatr tam hula, gdy ustanie słychać w mieście ciszę.<br />
<br />
Niebor wspomniał tę legendę i pomyślał,- Woju,<br />
Jeśli ty tam narozrabiasz, jak tamci pod Troją,<br />
To niechybnie pogoń ruszy i wojna gotowa.<br />
Jakoś dziwnie gnębią jego te przedziwne słowa.<br />
<br />
Niebor Spartę minął szybko i do Aten bieży,<br />
Jedzie ciągle, w konie daje, wiorsty okiem mierzy.<br />
Aż przybywa w Aten bramy, konie w białej pianie,<br />
Cicho idą po mozaikach jakby po dywanie.<br />
<br />
Miłosz ,udaj się do portu, kto z Turcji przybywa?<br />
Bacz na Woja, z nim tam będzie jakaś nowa dziwa.<br />
Nic nie pytaj ,tylko słuchaj. Turka wnet odróżnisz,<br />
Ma na głowie wielki turban. Spotkasz to głos ucisz.<br />
<br />
120<br />
<br />
Jak niemowa, bo gdy powiesz słowo po słowiańsku,<br />
To on ciebie zaraz porwie, zbije po grubiańsku.<br />
Wytnie jądra i cię wpuści do dziewcząt haremu,<br />
A ty głaskać będziesz ciała, sam nie wiedząc czemu.<br />
<br />
Gdy zobaczysz z dala Woja, daj mu znaki ręką,<br />
Ja w tej karczmie będę siedział, koni mamy czworo.<br />
Wnet ruszymy, lecz o zmroku wieczorową porą,<br />
Cała czwórka, przede wszystkim z jego nową dziewką.<br />
<br />
Miłosz wraca z portu nocą, dziwne rzeczy słyszał,<br />
W porcie mówią już o wojnie. Turek dziwnie jakoś piał.<br />
Ciągle klęczał, potem śpiewał, groził greckiej ziemi,<br />
Że nadejdzie wielka flota, gdy Luna się zmieni.<br />
<br />
Pójdziesz w izbę do karczmarza, Niebor na to rzecze,<br />
Posłuchamy, pogadamy, że jest źle, nie przeczę..<br />
W izbie pełno jest Słowianów,tam nie ma obawy.<br />
Posłuchamy ,o czym mówią, ludzie co są z nawy.<br />
<br />
Miłosz usiadł z brzegu ławy, mówca już się słania,-<br />
Dziewkę emir swą utracił, żąda jej wydania.<br />
Grozi wojną, flotę zbiera, nierychło uderzy.<br />
Jest pijany, toto widać. Wypił już pół dzieży.<br />
<br />
121<br />
<br />
Drugi wstaje, ten jest trzeźwy, gada,- ja widziałem,<br />
Na wielbłądach jazdę białą, Takiej ja nie znałem.<br />
Było tego przeszło tysiąc u brzegów Bosforu,<br />
To jest zwiastun tęgiej wojny, lub klęski pomoru.<br />
<br />
Sułtanowi dziewka zwiała i to w pasie cnoty,<br />
Kratę zgryzła i uciekła z atłasowej groty.<br />
W stronę Grecji się udała, małym żaglem białym,<br />
Sto korabi tam jej szuka w oceanie całym.<br />
<br />
Niebor słucha zatroskany. Tu się umówili.<br />
Widać w morzu jeszcze płyną, w porty nie przybili.<br />
Wyprzedziła zła nowina Woja o tygodnie,<br />
Burzą morza się falami, wszystkie brzegi wschodnie.<br />
<br />
Nie zostawię ciebie ,chłopie, w tej biedzie co mruczy.<br />
Jest to tylko paplanina, głos wróbli nie huczy.<br />
I nie słychać w tarcze bicia, ni poświstu bełtu,<br />
Widać schlane pyski jeno, polewanie blatu.<br />
<br />
Będę czekał aż do skutku, wiem że w port zawiniesz.<br />
Chyba żeby,- w oceanie niefortunnie zginiesz.<br />
To wieść gołąb tu przyniesie, na tej karczmy dachy,<br />
Tak od wieków postępują u nas wszystkie Lachy.<br />
<br />
122<br />
<br />
A gołębia przecież nie ma , samiczka jest sama.<br />
W koszu z wiklin na poddaszu, przy niej małych gama.<br />
Samiec wróci do swej białej pięknej gołębicy,<br />
Wypuszczony, gdy potrzeba w każdej okolicy.<br />
<br />
Więc mijają lata liczne, a w niepokój grube,<br />
Nie nadchodzą jednak wieści dla uszu mu lube.<br />
Lecz gdy kiedyś z Sparty wrócił i do karczmy wchodzi,<br />
Patrzy w łożu jego leżą, tak jakoby młodzi.<br />
<br />
Śpią snem twardym dwie osoby, chłop i gładka łani,<br />
Lekko tylko z szaty wierzchniej, nieco rozebrani.<br />
Piękność lica młodej łani rozjaśnia pokoje,<br />
Giną mroki, oni leżą splątani we dwoje.<br />
<br />
Niebor wyszedł szybko z izby, idzie do Miłosza,<br />
Miłosz, wypuść zaraz ptaki, wypuść z tego kosza.<br />
I przed brzaskiem konie ustaw gotowe do drogi,<br />
Z nami ruszą zakochani i Słowiańskie Bogi.<br />
<br />
Swarożyca białe klacze ! Ledy ptak ognisty!<br />
W uszach szumy wiatru Prowe i ciche poświsty!<br />
Kopyt stuki, krzyki gęsi, cień ptaka olbrzyma,<br />
Który w dziobie nowe dziecię od poranka trzyma!<br />
<br />
123<br />
<br />
Stało się to ,o czym mówią sterani szyprowie.<br />
Nawy płyną, wojna będzie, lecz my już gotowe.<br />
W drogę ruszym o poranku do domu, do domu!<br />
A ty słowa nie wymawiaj do siebie, nikomu!<br />
<br />
Tak bez słowa rano wszyscy batem w konie dali.<br />
Z wiatrem tylko w te zawody jechali, jechali.<br />
Sołuń z prawa zostawili, w Macedonii górki<br />
Już wjechali.Tu gaje dębowe i dziuple wiewiórki.<br />
<br />
Brzegiem jadą tej Morawy na północ płynącej,<br />
Nieraz wartkiej, nieraz cicho w szuwarach siedzącej.<br />
Gdy ujrzeli wieże miasta z ulgą odetchnęli,<br />
To Beogard, tu na postój na długo stanęli.<br />
<br />
Syn Popiela czwórce gości z nowin się spowiada.<br />
Baje z kraju wieści różne, kto z kim się układa.<br />
Przebaczenia słowa płyną od ojca Popiela.<br />
Czekam na was, było złości może trochę wiela.<br />
<br />
Uzgodnienia porobione. Ród od twego ojca,<br />
Może wrócić w swe pielesze do swojego kojca.<br />
Z Myszków wielu ocalało, czekają Niebora!<br />
Wracać w gniazdo to już czas jest, to jest wielka pora.<br />
<br />
124<br />
<br />
Ja w sto koni prawie ruszę. Jest ktoś do Popiela.<br />
Czeka w chacie tuż nad brzegiem.Bratanek Czcibora.<br />
Krewniak jakiś, woła siebie Kij lub od Kijowa.<br />
Ma w szkaplerzu jakieś włosy i na piersi chowa.<br />
<br />
To on może być syn brata ,co w Kijowie siedział.<br />
Teraz wraca i za pewnie wspomni o swój udział.<br />
Ojcowizna, ojca sprawa, dostanie swą dolę,<br />
Chociaż on ma zapisane przy Dnieprze- Podole.<br />
<br />
Jutro rano z nim pogadam, teraz snu wam trzeba.<br />
Trochę mleka do popicia, świeżą kromkę chleba.<br />
Wam spoczynku jest potrzeba, nie czujecie kości,<br />
Jam gospodarz, nie przemęczam nigdy swoich gości.<br />
<br />
Śpi więc czwórka snem wędrowca, twardo i cichutko.<br />
Miłosz, Niebor, Woj szczęśliwy wraz ze swoją młódką.<br />
Po południu się zbudzili, gdy obiad warzono,<br />
Myto ręce, myto nogi i brody strzyżono.<br />
<br />
Tak do stołu wraz usiedli. Popiel podejmuje,<br />
Piękną lubę panią Woja w rękę pocałuje.<br />
Potem prosi ,by posiłek kosztować gorący,<br />
Który kminkiem, koprem, z dala nos każdemu trąci.<br />
<br />
125<br />
<br />
Cisza w izbie, brzęki muchy, godność się tu czuje,<br />
Wykonano bowiem wiele, ktoś swe szczęście kuje.<br />
Wszyscy wiedzą, że trud wielki Woj wykonał wczora.<br />
Że on wyrwał białogłowę z paszcz Turka potwora.<br />
<br />
Jak dokonał junak tego, trwa wciąż tajemnica.<br />
Czy wyjaśnią kiedyś one, jej prześliczne lica?<br />
Jak tam było? Wśród ogrodów oliwki i palmy?<br />
Tam, gdzie rządzi głos okrutnej żonki baszy Selmy!<br />
<br />
Czy też nigdy słowa prawdy nie wypowie ona,<br />
Teraz przy tym stole druhów na nowo zrodzona.<br />
Wieko za nią się zamknęło zasypane piachem,<br />
Wieko, które podsycane jest panicznym strachem.<br />
<br />
By nie wrócić do dni strachu, do pożogi grodu,<br />
Skąd zabrali ją zbirowie, sprzedali za młodu.<br />
Słów zna trochę swych słowiańskich, matki słów kochanych.<br />
Potem tylko obce słowa, batem jej wciskanych.<br />
<br />
126<br />
<br />
Rozdział IV<br />
<br />
Powrót do Gniazda<br />
<br />
Do ojczyzny już ruszyli, prawie dwieście koni,<br />
A gdy Tatry już minęli, Polska jak na dłoni.<br />
Widzą wszystko hen, daleko, oczy załzawione.<br />
Swoją ziemię, aż do morza, swoją zawsze stronę.<br />
<br />
Rok siedzieli w Bielogardzie, to był rok spokojny.<br />
Zewsząd cisza, brak odgłosów nadchodzącej wojny.<br />
Popiel i Kij swoje sprawy długo załatwiali,<br />
Kilka razy do Kijowa swoje posły słali.<br />
<br />
Targu jednak nie dobili, brak było zachęty,<br />
Bo rozgardiasz na Podolu już był rozpoczęty.<br />
Możne rody głos podnieśli, gdy Chazar usieczon,<br />
I zaczęli ręką ciągnąć po nowy już poplon.<br />
<br />
Więc po roku wyruszono w niziny tatrzańskie,<br />
Wnet wrzucono w nurty Wisły dziesięciny gdańskie.<br />
By spłynęły aż do morza bogatego w nawy<br />
Tak to robi Słowian dzielny, uczciwy i prawy.<br />
<br />
127<br />
<br />
Jak szalona w doły poszła wieść, co wyprzedziła<br />
Konną grupę, która jadąc, hen przed Wartą była.<br />
Niebor wraca! Najpierw szeptem, potem krzyk gardzieli!<br />
Bo naprawdę, ludzie tutaj coraz gorzej mieli.<br />
<br />
Osiem wiosen upłynęło jak unosił głowę,<br />
Mirkę swoją i dzieciaków główki małe, płowe.<br />
Cisza taka dotąd była, ludzie zapomnieli,<br />
Ale teraz coś wybuchło, w ustach jedno mieli:<br />
<br />
Niebor wraca! On pokrzywdzon, uszedł w obce kraje!<br />
Teraz wraca, chleb w bochenkach po drodze rozdaje.<br />
Mir rozgłasza! Konie w bieli truchtem pod nim idą,<br />
Ma oszczepy! W grot żelazny. Zwany teraz dzidą.<br />
<br />
Z ciszy, która w kopkach siana ciepło sobie wiła,<br />
Pochrząkując z biedy czasem jękiem dziwnym wyła.<br />
Teraz odgłos coraz większy już sama wydaje,<br />
Głosząc wszystkim co zasnęli jakieś dziwne baje.<br />
<br />
Strudzon wieśniak nieraz w stogu, pochrapuje z cicha.<br />
Śni on sobie dziwne rzeczy o nadejściu licha.<br />
Te go trapią, bo zwiedzony węchem kumaryny,<br />
Czuje jakby naraz tutaj macał trzy dziewczyny.<br />
<br />
128<br />
<br />
Gdy się budzi ,no to widzi w stogu śpi gromada.<br />
A przy stogu tuzin koni sianko se zajada.<br />
Głos podnosi, no że ludzie, czy wy pogłupieli?<br />
Sianko, owszem, konik zjada, ale przy kądzieli!<br />
<br />
Teraz ziela jest na rowach, na drogach dostatek,<br />
A wy tutaj spać se przyszli, czemu nie do chatek?<br />
My strudzeni długim marszem, wybacz nam, wieśniaku,<br />
My to widzim, tu traw wiele, nie widać ich braku.<br />
<br />
Ale konie są zwyczajne człeka wąchać poty,<br />
I tak chyba jedzą sianko, chyba, że z głupoty.<br />
Nie odstąpią od gromady, koń dobre zwierzysko,<br />
Jeśli weźmiesz nas na mleko, dam koni parzysko.<br />
<br />
Chłop się zdumiał, czyżby śnił to, może zwidy gładkie?<br />
Więc zawołał,- ratuj Ledo ! I pobiegł po matkę.<br />
Patrzy, w izbie pełno obcych, matka ich przyjmuje,<br />
Chodzi z garem, mleko leje, każdego częstuje.<br />
<br />
“Gość w dom, Bóg w dom”, głośno woła i dolewa mleka.<br />
Obcy piją, są spragnieni, z brody biel ucieka.<br />
Obcierają brody ręką, chleb skubią z bochenka.<br />
Patrzą w ogień, który widać,pali się kuchenka.<br />
<br />
129<br />
<br />
Mamo, co to? Pyta wieśniak,patrzy matce w oczy.<br />
Niebor wraca! Woła matka, z uciechy podskoczy.<br />
Śpi tam chyba w stogu siana, to jego drużyna,<br />
Popatrz na nich, bez oręża, każdy kubek trzyma.<br />
<br />
Piją mleko jak dzieciaki, mówią to ich strony,<br />
Wiozą z sobą dziwny kamień w morzu znaleziony.<br />
Po ten kamień ciągną kupy z dalekiej krainy,<br />
Ma on barwę bardzo różną, a nieraz jest siny.<br />
<br />
Z tym kamieniem ichni Niebor pod dębem już siedzi,<br />
Ma zmartwienie,no to widać, chłopisko się biedzi.<br />
Wciąż rozmawia z drzewem cicho, ale wiele słychać,<br />
A szczególnie, kiedy konie przestają już prychać.<br />
<br />
Jak to było, powiedz dębie, gdy widziałeś hołdy?<br />
Czy tam ludzie wierni byli,czy pełni ułudy?<br />
Ty widziałeś ich uśmiechy, zapewne i płacze,<br />
Czekasz teraz, że przed tobą ,ja banit, zapłaczę.<br />
<br />
Serce moje krwawi mocno na przegrane boje,<br />
Ale serce moje twarde i tylko jest moje.<br />
Ja oddałem swoje myśli krainie Polana,<br />
Tej ,co tutaj i nad morzem bardzo dobrze znana.<br />
<br />
130<br />
<br />
Ale widzisz, stary dębie, świat zwiedziłem trochę.<br />
A na świecie tym szerokim murowana wiocha.<br />
Suknie gładkie, kolorowe ,na biodrach u niewiast,<br />
A tu jeno z żubra skóra, no, a w życie kąkol i chwast.<br />
<br />
Tam żelazo kowal kuje,snopem idą iskry,<br />
Człeków wiele tam spotkałem, każdy jakiś bystry.<br />
Umie słowem cię zabawić, wspomnieć ruin czasy,<br />
A tu u nas są w kominie stare już kiełbasy.<br />
<br />
Więc rozterka trapi dusze, myśli się zwalniają,<br />
Czy nam nowych Bogów szukać? Myśli spać nie dają.<br />
Czyje Bogi są mocniejsze, Franków albo Greków?<br />
Każdy mocny? Na mą duszę brakuje już leków.<br />
<br />
Jak wierności mam dotrzymać, powiedz ,dębie stary?<br />
Dobry jesteś, ale widzisz ,tamten też zna czary.<br />
Nie mówiłem ja nikomu ,co serce uciska,<br />
Ale widzę, że w Grecyji szczęśliwe ludziska.<br />
<br />
Wiara ojców, wiara dziadów każe mi milczenie,<br />
Jednak we mnie po podróży jest nowe wcielenie.<br />
Tobie mówię ja pierwszemu, nie pójdę do Ledy,<br />
Po co mi to? Ja nie pragnę z żadnej strony biedy.<br />
<br />
131<br />
<br />
Milczy Niebor, klęczy cicho pod wiekowym drzewem.<br />
Ciągle milczy, machnie ręką jakoby przed siewem.<br />
Nadal klęczy, myśli jego kłębią się i giną,<br />
Znowu w głowie dziwnie błądzą, lub idą w dal siną.<br />
<br />
Coraz nowe albo stare w mózgi nawracają.<br />
I biednemu Nieborowi spokoju nie dają.<br />
A więc klęczy godzinami zadumany Polan,<br />
Co ma robić z wiarą ojców? Już nie czuje kolan.<br />
<br />
Podrętwiały mu kończyny, oczy w słup stanęły,<br />
Po kożuchu jeno mrówki do góry się pięły.<br />
Z odrętwienia głos znajomy wyrywa Niebora,<br />
Słuchaj, Niebor ,w dalszą drogę wyruszać nam pora.<br />
<br />
Powstał z klęczek Niebor wolno, prostuje kolana,<br />
Oczy podniósł w stronę kogoś, osoba ta znana.<br />
Teraz ręką dotknął kory, pieszczotliwie prawie,<br />
No i długo, jakoś dziwnie przyglądał się trawie.<br />
<br />
Takiej trawy w Grecji nie ma, słabe tam są Bogi.<br />
Nawet bydło albo owce mają inne rogi.<br />
Leda karmi ziemię wodą, nie poskąpi deszczu,<br />
A biedronki z mszycą groźną wcale się nie pieszczą.<br />
<br />
132<br />
<br />
Co jest lepsze? Co mocniejsze? Gdzie jest racja słowa?<br />
W czarnej ziemi? Deszczu kropli? Oj, boli mnie głowa.<br />
Trza przemyśleć sprawy dobrze, nie spieszyć, nie trzeba.<br />
Wszak ta ziemia i bogowie zawsze dadzą chleba.<br />
<br />
Ruszać! Rzuca hasło Niebor. Czas do domu wracać.<br />
Jedziem traktem, nie potrzeba dróg bokami skracać.<br />
Umówione to z Popielem. Wracamy do swego,<br />
Jak powita wioska syna? Jak zbiega biednego?<br />
<br />
Wszak ja uszłem z życiem jeno, bez swego dobytku.<br />
Z trójką dzieci, nocką ciemną, późno po północku.<br />
Zbrojny zajazd zniszczył mienie, wygonił półnago,<br />
Czy mam wracać teraz z mieczem, lub bukową lagą?<br />
<br />
Tak rozmyślał Niebor jadąc, za nim koni setka,<br />
Ludzie ponoć nań czekają, donosi rozwiedka.<br />
By upomiał się o swoje, mężnie z bronią w ręku,<br />
Lecz czy czasem się nie zagnę jak mosiądz na sęku?<br />
<br />
Tak rozmyśla ciągle Niebor, spogląda po druhach,<br />
Każdy widać bardzo czujny i o czujnych uszach.<br />
Jak to łatwo w marnym boju utracić głowinę,<br />
A kto potem? Kto na siebie za to weźmie winę?<br />
<br />
133<br />
<br />
Ojcowizna czeka lata ,by sochą zajechać,<br />
Po co głupio w awanturę swoje głowy tam pchać.<br />
Teraz zgodnie zajedziemy, postanawia Niebor,<br />
Tam krewniaki przecież wszyscy. Trza zakopać topor.<br />
<br />
Powracamy wszak z Grecyji, gdzie Olimpu Góra,<br />
Gdzie z kamienia pryska miał tam, ale brak jest wióra.<br />
Drzewa u nich niedostatek, u nas tego wiele,<br />
Nawet tyki robią sobie dla podpórki chmiela.<br />
<br />
Grecje sobie my wybralim, bo nie chcielim Franka,<br />
Co ucina ludziom głowy niby kłos bułanka.<br />
Ich nie chciała tak przed laty, Kraka córka, Wanda!<br />
To już dawno to wiedzieli, że za Łabą banda.<br />
<br />
My nie niesiem z sobą śmierci, nie niesiem odwetu.<br />
Już jesteśmy na swej ziemi,już nie ma odwrotu.<br />
Na kolana uklękniemy u przyzby lepianki,<br />
My Ojczyzny wierne syny i ziemi kochanki.<br />
<br />
Tak niech będzie, krzyknął Popiel, syn Popiela czwarty.<br />
Wracamy se do ojczyzny, do grodu znad Warty.<br />
Na nic swary, odgrażania i odwetu chęci,<br />
Przewodnictwo nad narodem wcale mnie nie nęci.<br />
<br />
134<br />
<br />
To kowadło ,co na wozie od Grecyji ciągasz,<br />
Wykorzystam ja do kuźni, jeśli mi go sprzedasz.<br />
Kuć żelazo się nauczym, bo droższe od złota,<br />
To żelazo nam pomoże bronić swego płota.<br />
<br />
A czy znajesz, ty Popielu, ilem złota rzucił?<br />
By kowadło to zakupić, ilem ja zapłacił?<br />
Złoty łańcuch z nóg swych zdjęła ta Woja bogdanka,<br />
I dała go prawie z miejscar już pierwszego ranka.<br />
<br />
Już zbudzona na wolności w ramionach lubego,<br />
Ręki mało nie złamałem od ciężaru tego.<br />
Tam w Atenach lubią złoto, oddali kowadło,<br />
A do tego kilka młotów i dziwne imadło.<br />
<br />
Tak gadali do się cicho Niebor wraz z Popielem,<br />
Jadąc konno do Poznania, który zwano ulem.<br />
Tyle gwaru wciąż tam było, najgłośniej na placu.<br />
Ciągle ktoś tam coś kupuje i za towar płacą.<br />
<br />
Tak ich cichą wciąż rozmowę śpiew przerywa druhów.<br />
No, bo wiedli prawie setkę za sobą tych zuchów.<br />
Wielu wciąż się przyłączało do Niebora z chęcią,<br />
Bo nie groził on nikomu ni batem ni pięścią.<br />
<br />
135<br />
<br />
Wczoraj byłem u bogdanki , ma włosy złociste,<br />
Na swych biodrach nosi ona dwie skóry obcisłe.<br />
Jedną zdjęła i ujrzałem cnoty obraz mały,<br />
Coraz większe więc ciągnoty mnie do onej brały.<br />
<br />
Ona wierna była zawsze, to wierna dziewczyna,<br />
Ale który taki głupi, co wciąż jedną trzyma.<br />
Po południu więc poszedłem do sąsiada córki,<br />
Co na łożu tylko trzyma od stolarza wiórki.<br />
<br />
Był w szeregach zapiewajło, na końcu drużyny,<br />
On to ciągnął i zachęcał, aż wyschnęły śliny.<br />
Gdy skończono , on zaczyna o rusałce z bagna,<br />
Która imię piękne miała,a zwała się Jagna.<br />
<br />
Gdy wieczory ciche są<br />
I gdy bazie o się trą<br />
Z wód wychodzi rusałeczka<br />
Świeci wówczas niby świeczka.<br />
<br />
Lica białe, oczodoły<br />
A ma tyłek całkiem goły<br />
W ręku trzyma długie kłącza<br />
I się z tobą nimi złącza.<br />
<br />
136<br />
<br />
Krew cię grzeje, tracisz zmysły<br />
Mocniej splot teraz obcisły<br />
Chłodna to ta rusałeczka<br />
A gorąca tylko świeczka.<br />
<br />
Zobacz, brachu, czy możliwe, aby z tą drużyną<br />
Swary jakieś tam zaczynać jak świnia ze świnią.<br />
Chwalba jakaś nas wyprzedza, że ludzie się garną,<br />
A więc postęp im przyniesiem, a nie przyszłość marną.<br />
<br />
Gdy zobaczą w kuźni iskry, snopy ich ogromne,<br />
To ich oczy będą błędne, prawie nieprzytomne.<br />
Węgle drzewne będą robić w kopcach krytych darnią,<br />
Za żelazo, za kawałek robić wraz z dzieciarnią.<br />
<br />
Dwa cebrzyki dwa dębowe ona ci targała<br />
Była boso, jedną chustą ciało okrywała,<br />
Z wodopoju droga kręta, droga szła pod górę<br />
Więc pomogłem , a dostałem w zamian tęgą burę.<br />
<br />
Jeśli będziesz potrzebował do kuźni nadzoru,<br />
To licz na mnie, na Popiela, mnie nie brak poloru.<br />
To są rzeczy tak ciekawe, potrzebne Polanom,<br />
Żem gotowy wioskę stracić i postawić ci dom.<br />
<br />
137<br />
<br />
Z cegły twardej wypalanej, kamienia polnego,<br />
By nie z drzewa ,bo on spłonie od żaru wielkiego.<br />
Jeśli będziesz potrzebował, to ślij wraz posłańca<br />
Po Popiela, znajomego, po syna wygnańca.<br />
<br />
Zgoda ,chłopie, jam myśliwy, wybuduj więc kuźnię.<br />
Może koła na obręczach zrobisz swojej księżnie.<br />
Dla mnie groty na brzeszczoty, groty na osęki,<br />
W dłoń szerokie, takie ostre, no, takie do ręki.<br />
<br />
Jedną trudność tutaj widzę, która chęci tłumi,<br />
Skąd to rudę taką nabrać? Szukać onej w ziemi?<br />
O to nie martw się, Nieborze, ja w górach poszukam,<br />
A gdy trzeba, to rękoma ją z piachu wypłukam.<br />
<br />
Ogłoszenia będę robić, że skupuje rudę,<br />
W zamian za to ja gwarkowi wybuduję budę.<br />
Trzeba szukać, kraj jest wielki, zapaleńców mnogo,<br />
Rudę trudno wykopywać, trzeba płacić drogo.<br />
<br />
U mojej dziewuchy<br />
Są klapnięte uchy<br />
Dwie nogi, dwie pięty<br />
I warkocz obcięty.<br />
<br />
138<br />
<br />
Mam ja z Grecji od Melingów człeka ,co był w kuźni,<br />
On ci kuźnię wybuduje, on miechy opróżni.<br />
Tu podali sobie ręce młodzi i banity.<br />
W dziwne sprawy świat ten piękny zawsze jest spowity.<br />
<br />
Teraz śpiewem się zajęli, jadąc końmi stępa,<br />
Ze zdziwienia z kniei ciemnych wylazła im klępa.<br />
Popatrzyła na koniska, posłuchała śpiewu,<br />
Potem wolno zeszła z drogi bez żadnego gniewu.<br />
<br />
Rozochocił ci się Popiel, coraz głośniej śpiewa,<br />
On z radości do śpiewania takie chęci miewa.<br />
Był w Krakowie wiele czasu, zna więc ich zaśpiewki,<br />
Nie raz przecież w izbie słyszał, jak śpiewały dziewki.<br />
<br />
Krakowiaczek ci ja<br />
Od Kraka krainy<br />
Krakowiaczek taki<br />
Co lubi dziewczyny.<br />
<br />
Ona jest z Gniezna<br />
A nikt jej nie zna<br />
W komorze siedzi<br />
I tam się biedzi.<br />
<br />
139<br />
<br />
Czekaj chwilę, mój Popielu, mam z sobą takiego,<br />
Co z Podhala go zabrałem od ojca biednego.<br />
On tę śpiewkę nieraz nuci cicho wieczorami,<br />
Kiedy cisza w izbie wielkiej, cisza między nami.<br />
<br />
Hej, setniku, daj Kazika, tego tam z Podhala!<br />
Jego nie ma! Woła setnik, przed nami zawala.<br />
Jest przed nami na trzy staje, jako przednia warta,<br />
Bo tu kiedyś, tydzień temu, kupa była starta.<br />
<br />
Niebor z miejsca wstrzymał konia. Skupić się tu, woła!<br />
Ludzie jego łuk chwytają, albo z dębu koła.<br />
Bo nieliczni miecze mają ,co błyszczą z czyszczenia,<br />
W gładkiej stali światło słońca swój kierunek zmienia.<br />
<br />
Od Kazika goniec bieży, jego koń się szarpie!<br />
Chłopak woła już z daleka, oczy ma jak karpie.<br />
To ze strachu chyba jednak, bo zdanie jest rwane,-<br />
Woje jadą! W dwieście koni ! Widać woje karne!<br />
<br />
Jam Lubomil,syn żem Piela, jadę do pomocy.<br />
Bo znów słychać ktoś grasuje tej ubiegłej nocy.<br />
Mam bezpiecznie was do ziemi ojców doprowadzić,<br />
No, a potem Piel was prosi, bo chce się naradzić.<br />
<br />
140<br />
<br />
A co słychać na tej ziemi, nie byłem lat kilka?<br />
Ciekaw jestem, czy też Jeleń wziął córkę od Wilka?<br />
Mało pytaj, mój Nieborze, u nas wielka trwoga,<br />
To od czasu ,gdy te znaki zesłano od Boga!<br />
<br />
Przedziwne poświsty?<br />
Nie.<br />
Ledy ptak ognisty? Nie.<br />
A więc, co do czarta? Chmur linia rozwarta!<br />
<br />
Szły dwie smugi od zachodu bezkresem na wschody.<br />
Takie równe, takie proste jak kij leszczyn młody.<br />
My patrzyli, gdzie jest trzecia, wiatr zaginął ,psia mać!<br />
Nie, nie było i nie mogła warkocza uplatać!<br />
<br />
Gdyby trzecia smuga była, gdyby warkocz splotła,<br />
Toby pewnie biednych ludzi ze świata wymiotła.<br />
Baba Jaga z Łysej Góry, bo to jej robota,<br />
Bo nie lubi jędza jedna, gdy w ludziach jest cnota.<br />
<br />
Więc nie było tu żadnego chyba objawienia?<br />
Jeno wąskie smugi chmury ,co nie dają cienia.<br />
A czy słonko jeszcze mocno, i czy w oczy było?<br />
Słonko owszem, ale dawno borem się zakryło.<br />
<br />
141<br />
<br />
Oświetlało coraz bardziej smugi ode spodu,<br />
Jakby stopić chciało smugi, by nie dały płodu.<br />
Gdyby warkocz z nich spleciono, żegnaj każde życie.<br />
Teraz żyjem, każdy myśli o swym dalszym bycie.<br />
<br />
Żerca długo patrzył w niebo, rozmyślał i dumał.<br />
On to chyba tak po trochu z Łysicą się kumał.<br />
Nic nie robił do wieczora, potem kijem stuka,<br />
Tak on rzecze z ręką w przodzie, z górowaniem kciuka:-<br />
<br />
A czy wy wiecie,<br />
Że w tamtym świecie<br />
Nie ma jasności,<br />
Tylko ciemności.!<br />
<br />
Co to może też oznaczać? Zwiastowanie może?<br />
A co żerca przewiduje? Są zmiany na korze?<br />
Lub ulewy, grzmot piorunów, potopy nieludzkie?<br />
Nic takiego, jeno żerca ciągle siedzi w kucki.<br />
<br />
Nic nie mówi, ciągle siedzi,żuje słoneczniki.<br />
Coś rysuje w gładkim piachu, wciąż zmienia patyki.<br />
Jakieś koła i trójkąty, głowy chyba ścięte,<br />
No, bo oczy na tych maskach jakoby zaśnięte.<br />
<br />
142<br />
<br />
Tam w Grecyji ,skąd ja wracam, mają Boga Wiatrów.<br />
I słyszałem jednak o czymś, gdzieś wieszano łotrów,<br />
Co wróżyli, uzdrawiali swoje martwe sługi,<br />
Wychłostano ich tam za to, pierwszy raz i drugi.<br />
<br />
Oni swoje. Ciągle swoje głupoty klepali,<br />
Aż na krzyżach łotry podłe sobie zahuśtali.<br />
Podstawione sługi były, martwych udawali,<br />
Ludzie szybko ponoć na nich, szybko się poznali.<br />
<br />
Lecz tu jednak aż na niebie z chmur dziwne wałeczki,<br />
Tego człowiek nie uczyni, nawet po ćwierć beczki.<br />
Żaden śmiałek, żaden łgarz tam chmurą nie skieruje.<br />
To coś znaczy,ja tak myślę, no i ja tak czuje.<br />
<br />
Bogów w Grecji od pioruna. Każda nacja swoje.<br />
Każdy chwali swego tylko ,a nieraz i troje.<br />
Są pomniki tak potężne, z kamienia ciosane,<br />
Jam szczęśliwy, żem to widział, że było mi dane.<br />
<br />
Nasz Światowit jest nie gorszy, Leda także piękna.<br />
Nasze chaty wybielone, z pęcherza są okna.<br />
Dużo cieplej jednak u nich, w dzień nie trza kożucha,<br />
Jeno ziemia, chociaż rodzi ,to ziemia jest sucha.<br />
<br />
143<br />
<br />
Ale powiedz, Lubomilu, skąd w tej chwili jedziesz?<br />
Bo twe konie są zziajane, ty w chlebaku grzebiesz.<br />
Z Kociałkowej Górki jadę, tam grupę wygniotłem,<br />
Co plądruje trakt i sioła, wszystkich prawie ściąłem.<br />
<br />
Rano rozkaz przyszedł ,aby ciebie eskortować,<br />
Dać ci spanie i potrawę, a jak trza polować.<br />
Kilku zbiegło mi spod miecza, to żem tu się śpieszył,<br />
Ale widzę, z towarzystwa toś ty się ucieszył.<br />
<br />
Miło spotkać ziomka w drodze po latach rozstania,<br />
Jeśli zechcesz, zróbmy uścisk, czy ktoś nam zabrania?<br />
Tu ścisnęli się za bary dwa Polanów woje,<br />
I jechali w tym uścisku na koniach we dwoje.<br />
<br />
Ich rodzice darli ziemię na różne sposoby,<br />
Oni po nich chcą też orać, a każdy jest młody.<br />
Tak to młodość bałamutna łączy i rozdziela,<br />
Pycha nieraz, buta głupia , wierność sponiewiera.<br />
<br />
Nieraz bywa dzień spoczynku od roli, od pługa,<br />
Gdy nawinie się robota, odłożyć na druga.<br />
Dzień spoczynku po sobótce, romantyków laba,<br />
Nieraz myśli sobie leżąc, gdy głowa nie słaba,<br />
<br />
144<br />
<br />
Przeto leży w cichej izbie nie wadząc nikomu,<br />
Izbie ,która kwadraturą była jego domu.<br />
W izbie dzieci i cielątko, owieczek bez liku,<br />
On marzyciel, żaden hałas, nie wadzi na śpiku.<br />
<br />
Tyle z życia mieli tylko, co radości z dzieci,<br />
Obok jakoś czas szaleńczo, szybko jakoś leci.<br />
Osiem wiosen wszak minęło, jak uchodził z grodu,<br />
Teraz blizny zagojone, goją się za młodu.<br />
<br />
Tak pod rękę teraz jadą z synem kniazia Piela.<br />
Jego żona dawno temu dała picie z ziela.<br />
Kromkę z mąki pytlowanej przez płótna białawe,<br />
Dwa kawały z miodem pszczelim, dwa kawały całe.<br />
<br />
Potem ojce w kłótnie wpadli o cielaka z miedzy,<br />
No, bo cielak obaj patrzą, sam na miedzy siedzi.<br />
Czyj to cielak? Jak to czyje? Woła Myszka gromko.<br />
Moja czarna urodziła, ma białe kolanko.<br />
<br />
O przepraszam, krzyczy Popiel, krasna go karmiła,<br />
Czy by dała się udoić, gdyby nią nie była?<br />
Cielak rudy od czerwonej, twoja jest czarniawa,<br />
Chyba widać czyje cielę, chyba jasna sprawa.<br />
<br />
145<br />
<br />
Nie tak jasna, replikuje Myszka, kto ma bysia?<br />
To mój bysio jego spłodził,patrz, pod siebie siusia.<br />
Taki nawyk ma mój bysio, to wiedzą sąsiedzi,<br />
No i cielę, jak to widać ,z mojej strony siedzi.<br />
<br />
Pokłócili się sąsiedzi, poszli więc do żercy.<br />
Ten rozstrzyga na swą korzyść, wziął ciołka do cielcy.<br />
W sercach zadra im została nawzajem do siebie.<br />
Z nią też Myszka upadł z konia, siedzi sobie w niebie.<br />
<br />
Teraz syny jadą zgodnie, bo spokój kochają,<br />
Obaj przecież z urodzenia latek tyle mają.<br />
Razem kiedyś poszli w puszczę po miody jesienne,<br />
Gdy na klonach i jesionach liście barwią zmiennie.<br />
<br />
Tam ich przegnał stary niedźwiedź pazurem i rykiem,<br />
Śliną białą, groźnym zębem i przedziwnym sykiem.<br />
Uskoczyli i wrócili do wioski po ojce.<br />
Razem poszli, zobaczyli, już było po stójce,<br />
<br />
Nie spieszyli się do doma, miód przez tydzień pili,<br />
Jedli mięsa z rożna sobie ,a po miodzie spali.<br />
Jedna skóra im została, we dwoje targali,<br />
Potem przez dni chyba siedem ,to z siebie się śmiali.<br />
<br />
146<br />
<br />
Spokój w Gnieźnie to był wieczny.Korol go popsował.<br />
Kiedy z wojskiem licznym takim na gród maszerował.<br />
Popiel wojny nie zaczynał, wszystkich to gnębiło,<br />
By bez bitwy takiej walnej, starcie się odbyło.<br />
<br />
Popiel ściągnął krocie wojów, od Dniepru do Drawy,<br />
Nie zaczynał jednak starcia, pokpił sobie sprawy.<br />
Rozjuszyło to niektórych, więc były zamieszki,<br />
Popiel dobry, to spokojne u Polan są ścieżki.<br />
<br />
Nieraz kupa jakaś zbrojna napada na trakcie,<br />
Za nią z Gniezna rusza pościg z hasłem, wszystkich łapcie!<br />
Tak też teraz kniaź Lubomil zdławił bandę w ciupie,<br />
Kilku wiedzie tu ze sobą, lud oczy wyłupie.<br />
<br />
I tak puści nieszczęśników, by szukali chleba,<br />
Lecz nie tutaj, bo też takich wcale im nie trzeba.<br />
Mają sami szukać drogi, sami pożywienia,<br />
Toteż dalsze życie łotrów w nieszczęście się zmienia.<br />
<br />
Idą traktem na czworakach, ręką maca rowki,<br />
Od kół ciężkich koleiny. To są dobre schowki.<br />
Bo gdy robak weń upadnie ,to i nie wylezie,<br />
Ręka szybko go namaca, zbir żre, ile wlezie.<br />
<br />
147<br />
<br />
A gdy nie ma ni kolein ni kałuży błota,<br />
Bo dzień biały i nie zawsze jest jesienna słota.<br />
To czołgają się jak mogą, póki sił im starczy,<br />
I czekają na złe wilki, czy gdzieś on nie warczy.<br />
<br />
By zakończył ich agonię,krew chłeptał ich czarną,<br />
Wszak świadomie to wybrali, tę drogę swą marną.<br />
Wilk nie głupi, w chaszczach długo na okazję czeka,<br />
Bo żywego on niechętnie w ząb bierze człowieka.<br />
<br />
To dopiero ,kiedy nogą nie rusza człeczyna,<br />
Wilk zajadle, z apetytem dzieło swe zaczyna.<br />
A spłoszony przez hałasy, no i ludzką mowę,<br />
Wróci tutaj za dni kilka po gnateczki zdrowe.<br />
<br />
Nikt nie chowa bowiem łotrów, chrustem nie nakryje,<br />
Najpierw mucha na nim siada, co się da to pije.<br />
Potem wrona nie pogardzi ani kruk czarniawy,<br />
Ani lisek co od wilków jest trochę kulawy.<br />
<br />
Dwójkę takich łotrów wiedzie, z sobą nasz Lubomil,<br />
Tam w ich grodzie pośród tłumów, każdy będzie skomlił.<br />
Jedna kara bowiem wiecznie czeka na zbrodzienia,<br />
Taka kara, że ich życie w nieszczęście się zmienia.<br />
<br />
148<br />
<br />
Dużo miałeś z bandą trudu ,zanim ją wygniotłeś?<br />
Pyta Niebor syna Piela. Jak to ich podszedłeś?<br />
Napotkałem pustelnika, co z gniazda bociana,<br />
Na jesieni robi sobie swoje tam mieszkania.<br />
<br />
On ich widział, przemykali do swej ciupy nocą,<br />
Kiedy gwiazdy wraz z księżycem całkiem dobrze świecą.<br />
Szli pośpiesznie, więc hałasu w borze trochę było,<br />
Z nieba nocą całkiem dobrze im Luna świeciła.<br />
<br />
Nie myśleli,że ktoś bacznie z gniazda obserwuje,<br />
Że ktoś wzrokiem ichnie plecy promieniami kłuje.<br />
Gdybym jego tam nie spotkał, nie byłoby zysku,<br />
Chyba tyle, co to w karczmie po szklenicy w pysku.<br />
<br />
Gdy pod wieczór do grodziska wjeżdżali przez bramy,<br />
Ktoś zawołał całkiem gromko: Niebora witamy!<br />
Są oklaski i uśmiechy, stoją często ludzie,<br />
Są ubrani, mają ciało, nie żyją o głodzie.<br />
<br />
To me plemię, myśli Niebor, spogląda na twarze.<br />
A po chwili jego lico łzą częstą się maże.<br />
Opanował drganie wargi, toć to nie uchodzi,<br />
Patrzy nadal i co widzi, że witają młodzi.<br />
<br />
149<br />
<br />
Starki pewnie wszystkie w piachu, toć tu nie Grecyja,<br />
Gdzie u wielu przecież ludzi jest zmarszczona szyja.<br />
Tu choroby, przeziębienia i owad zgryźliwy,<br />
A to prawda, przez lat osiem tam byłem szczęśliwy.<br />
<br />
Przy chałupie okazałej wśród malw i maliny,<br />
Stoi baba przyciężkawa, przy niej młode syny.<br />
To Bogucha, żona Leszka, białą chustą macha,<br />
Na jej piersi wisi ciężka, to złocista blacha.<br />
<br />
Na tej blasze jest wykuty orzeł, ptak przestworzy,<br />
I malutki Światowitek, który plemię mnoży.<br />
Zeskakuje Niebor z konia i do nóg jej bieży,<br />
Podziękować jej za pomoc, jej to się należy.<br />
<br />
Ja ,banita, dzięki wam to, żono kmiecia Lecha,<br />
Mogę wrócić w ojców progi, z drogi pełnej trudu.<br />
Wynagrodził to mnie los tam, wiozę tabun koni,<br />
Proszę przyjmij słowa moje, pochylenie skroni.<br />
<br />
Tu przed tobą , przed twą chatą, ja pochylam skronie,<br />
To co kiedyś nas różniło, niech w Gople zatonie.<br />
Ja pokornie o to proszę, weź ten tuzin koni,<br />
Aby gęsto od nich było na twych polach, błoni.<br />
<br />
150<br />
<br />
Jak to dobrze, żeś tu wrócił przegrzeczny Nieborze,<br />
Tyś z najstarszym zawsze psocił w ogrodach ,na dworze.<br />
Wszak pamiętam i dlatego masz tu przyzwolenia,<br />
Abyś wrócił, to co było, niczego nie zmienia.<br />
<br />
Już w niepamięć wszystko poszło. Zobacz na tłum ludzi.<br />
Jak się cieszą, patrz, ich twarzy kłamstwo nie zabrudzi.<br />
Jest radością mą i naszą i bogini Ledy,<br />
Żeś ty wylazł, żeś wyskoczył z tej okrutnej biedy.<br />
<br />
A gdzie Mirkę zostawiłeś i dzieciaki swoje?<br />
Miałeś chyba w tamtym czasie, miałeś chyba troje?<br />
Zostawiłem u Jezierców w dalekiej krainie,<br />
Która z pisma i kowadła w całej Grecji słynie.<br />
<br />
Gdy urządzę tutaj dwory to ich wnet sprowadzę,<br />
Mam to zawsze w swojej myśli, mam to na uwadze.<br />
Podarunek chcę ci zrobić, kupiłem w Atenach.<br />
To materiał jakiś dziwny,a zowią go jedwab..<br />
<br />
Zawiniątko zza pazuchy ręką swą wyciąga,<br />
I rozwija jedwab piękny, niczym z wody pstrąga.<br />
Jedwab w słońcu zachodzącym mieni się jak piana.<br />
Krzyk zachwytu z ust Boguchy, barwa jest udana.<br />
<br />
151<br />
<br />
Kiedy ręką spracowaną jedwab miętosiła,<br />
No ,to nagle w usta wzięła , jakby jedwab piła.<br />
Zachwyt taki był ogromny, była osłupiała,<br />
Zobaczyła brak Niebora, sama tylko stała.<br />
<br />
Poszukała wzrokiem dzieci, na koniach siedzieli.<br />
Po ich minach zrozumiała, konie nowe mieli.<br />
Bolko, wołaj starą Bognę, niech zaraz przychodzi,<br />
Wszak przymiarka i dyskusja nad krojem nie szkodzi.<br />
<br />
Niebor ruszył do swej wioski, zgliszcza jeszcze stały,<br />
Zarośnięte mocno chwastem, gumna ocalały.<br />
Wozy w koło ustawiono, wzniesiono szałasy,<br />
Tak po latach wrócił tutaj na nowe wywczasy.<br />
<br />
Strumyk bystry ci ja<br />
Co skały przebija<br />
Co drąży kamienie<br />
Pyta, lubisz ty mnie?<br />
<br />
Innego miłujesz<br />
Coś do niego czujesz<br />
Ale on ci za to<br />
Da marną zapłatę.<br />
<br />
152<br />
<br />
W inną stronę skręcił<br />
Inne deszcze on pił<br />
U tych Morawianów<br />
Którym brak baranów.<br />
<br />
A to Kaźmir się rozśpiewał, by rozpędzić smutki,<br />
Bo jesienią jak wiadomo dzień jest trochę krótki.<br />
Już się wieczór cichy robi i mrok już zapada,<br />
Choć robota nieskończona, pośpiewać wypada.<br />
<br />
W kręgu wozów płoną ognie, grzeje się słonina,<br />
Co niektóry jeszcze skóry na szałas rozpina.<br />
Wszystko męskie towarzystwo, prawie setka chłopa,<br />
Każdy śpiewa, każdy myśli, jutro stanie szopa.<br />
<br />
Syn Popiela do Kruszwicy jutro jechać pragnie,<br />
Co tam spotka i co myśli, w sercu trzyma na dnie.<br />
Tu pomaga ciąć gałęzie, stawia rusztowania,<br />
Co do śpiewu, no to jakoś,wcale się nie skłania.<br />
<br />
W Gnieźnie mówią, jedna z córek w grodzie pozostała,<br />
A była to dziewka młoda ,co długo płakała.<br />
Rozum biednej odebrało, gdy ujrzała kości,<br />
Tak się zlękła i krzyczała: Ja nie chcę starości!<br />
<br />
153<br />
<br />
Potem błąkać się poczęła po ustroniach puszczy,<br />
Nieraz miedzę w okrak bierze i pszenicę łuszczy.<br />
Nieraz nocą na wieżycy śpiewa melodyje,<br />
Głosem cienkim lub krzykliwym,niby wilczę wyje.<br />
<br />
Pomieszało się dziewczynie od juchy gęstawej,<br />
Która drogę do wieżycy splamiła, z łbów zlanej.<br />
Onej chłopak tam też zginął, aż u bram wieżycy,<br />
Bo on bronił tu ostatniej na drodze strażnicy.<br />
<br />
Długo głowę mu ścinali toporem z kamienia,<br />
I widziała jak to potem droga barwę zmienia.<br />
Każdy szydził z jej przestrachu, buzie jej mazali,<br />
Na czerwono, chociaż wcale dziewczyny nie znali.<br />
<br />
Niebor widzi przyjaciela i minę stroskaną,<br />
Toteż toczyć każe z beczki w konew nienalaną.<br />
Z konwi w wielkie dwa puchary miodu mu nalali,<br />
Z tym podchodzi do Popiela, śmiejąc się z oddali.<br />
<br />
Krzyknął Niebor gromko, druhu! Z nim pije puchary.<br />
Aby zgodnie dziś i jutro pracować do pary.<br />
Popiel idzie, chwyta czarę, woła w ciemność nocy,-<br />
I też mówi do obecnych, gada z całej mocy:<br />
<br />
154<br />
<br />
Za Polanów!<br />
Za Kruszwicę!<br />
Za więź stanów!<br />
Za dziewice!<br />
<br />
Jutro ruszam w ojcowiznę, z łaski mego rodu.<br />
Odbudować to, co kiedyś, ojce, hen za młodu,<br />
Zbudowali pracą ręki, dla Polan, dla szczepu.<br />
Teraz nie mam prawie źrebu, nie mam nawet cepa..<br />
<br />
Wybacz ,druhu, ale powiedz, czemu za dziewice?<br />
A słyszałem, że tam błądzi w Kruszwicy ktoś skrycie,<br />
Bo widziano i słyszano, jęki, zawołania,<br />
Młodej jakiejś i samotnej, chcę robić starania<br />
<br />
By odszukać obłąkaną, wesprzeć materialnie<br />
Zanim jakiś inny głupi w łeb dziewki nie palnie.<br />
Takim ciekaw ,co za jedna, jakie przeszła losy?<br />
Że okrakiem, ponad miedzą, międli w dłoniach kłosy.<br />
<br />
Com obiecał, to zabieraj, dodam coś pięknego.<br />
Lecz nie powiem.Ty zaczekaj ranka jutrzejszego.<br />
Teraz do dna wraz wypijem zawartość naczynia,<br />
Wszak ten napój po wypiciu, coś z nami wyczynia.<br />
<br />
155<br />
<br />
Rozdział V<br />
<br />
Syn Popiela<br />
<br />
Lud opuścił gród Kruszwicę lękając się bogów.<br />
Nie zostało nic po starciach, chyba kilka stogów.<br />
Mech nakrywał kłos i słomę, a stogi pokrzywa.<br />
Nieraz myślał tu nie jeden, że słoma ta żywa.<br />
<br />
Bo ruszała się i drżała niby mrówcze kopce,<br />
A sprawiły to wszystko, wraże ręce obce.<br />
Niby obce ,ale własne te plemion zamieszki,<br />
Jeno kamień ten na basztach, woła: Biją Leszki!<br />
<br />
Teraz pustka w koło zionie, wiatr basztę omiata,<br />
Która stoi mimo wszystko, lata całe, lata.<br />
Nikt tu nie zna budowniczych, była przed Popielem,<br />
Taka sama stoi w Gnieźnie, nie zrośnięta zielem.<br />
<br />
Pośród ciszy dnia i nocy tylko jedna zjawa,<br />
Nieraz stoi w środku baszty, gdzie największa nawa.<br />
Stoi nieraz długą chwilę, nieraz godzinami,<br />
Milczy, śpiewa lub zalewa swoje oczy łzami.<br />
<br />
156<br />
<br />
Czekam tyle, cisza wkoło<br />
Tylko wróbel ćwir wesoło<br />
Lub wiatrzysko w okiennice<br />
Wali jakby woj w przyłbice.<br />
<br />
Jej koszula poszarpana przez czas i ścieranie,<br />
Czy zarzuci jej ktoś nową lub urządzi pranie?<br />
Dotąd nikt nic nie uczynił, lęk każdego chwyta.<br />
Gdy się zbliża nawiedzona, nieznana kobieta.<br />
<br />
Dobku! Dobku ,ty mój luby<br />
Kiedy będą nasze śluby<br />
Czekam na cię już lat tyle<br />
Czekam tutaj przy mogile.<br />
<br />
Z lękiem każdy słuchał śpiewu, co nad borem niesion,<br />
Do usz ludzkich gdzieś dochodził, przez szatana kupion.<br />
Za te krzywdy poniesione, za napad na Kniazia,<br />
Że nadejdzie czas zapłaty lub jakaś zaraza.<br />
<br />
Gród spalony, jeno wały i z kamienia baszta,<br />
Na tych wałach i na wieży brzoza już wyrasta.<br />
Brzozą kiwa wciąż wiatrzysko, suknie jakieś bielą,<br />
A na blankach tam dzieczyna wraz ze swą kądzielą.<br />
<br />
157<br />
<br />
Turkot słychać kołowrotka i miauczenie kota,<br />
Nieraz stukną o kamienie nadpalone wrota.<br />
Nieraz jęki jeno słychać i jakby westchnienia,<br />
Ona w słońcu się pokaże nie rzucając cienia.<br />
<br />
Kto zobaczy taką zjawę, to z miejsca omdlewa,<br />
Albo gorzej, ze zgryzoty krew nagle zalewa.<br />
Bo ma winę w sercu swoim ,bo spomstował kniazia,<br />
Zjawa teraz śpiewem swoim wolę swą wyraża.<br />
<br />
Tu nikt nie zna tej dziewczyny w koszuli porwanej,<br />
Bo tu każdy nie tubylec boi się nieznanej,<br />
Ród i ludzie od Popiela uszli nieco dalej,<br />
Nieraz przyjdzie tu popatrzeć człek jakiś z oddali.<br />
<br />
Więc popatrzy, potem nagle uchodzi z grodziska,<br />
Za nim klątwą i kamieniem ktoś znienacka ciska.<br />
I ucieka przybysz szybko bojąc się uroku,<br />
A żałuje bardzo długo tu swojego kroku.<br />
<br />
W taką ciszę o poranku konna kawalkada,<br />
Do grodziska wałów wjeżdża, wcale się nie skrada.<br />
Jeden z konia zeskakuje i całuje ziemię,<br />
Wszyscy inni klaszczą w dłonie, robi się przyjemnie.<br />
<br />
158<br />
<br />
Jam jest Popiel ,syn Popiela, tu świstały strzały.<br />
Tu na grodu ostrokoły oczy me patrzały.<br />
Jam tu zrodzon z woli Ledy i tu wykarmiony,<br />
Dziś powracam na te ziemie, dla niej ja zrodzony.<br />
<br />
Znów krzemieniem ciosać belki od zaraz będziemy,<br />
I tu mieszkać znów myślimy i nie zaginiemy.<br />
Z woli ojca otrzymałem, o, tę spaleniznę,<br />
Którą zawsze uważałem za swą tu ojczyznę.<br />
<br />
Wszyscy z koni teraz zsiedli i ukłon oddali,<br />
Przed Popielem, chwila ciszy,muzykowie grali.<br />
Potem wszyscy się rozeszli oglądając teren,<br />
Szukać do prac każdy sobie sposobniejszych aren.<br />
<br />
Kos zwyczajny żył tu w ciszy, ze zdziwienia milczy,<br />
I z gałązki na gałązkę znów wyżej uskoczy.<br />
Gwar się robi coraz większy, już na wieży stoją.<br />
Cóż do licha, czy dziewicy wcale się nie boją?<br />
<br />
Barłóg w kącie tam zastali, dalej ani ducha,<br />
Jeno gołąb tuż na blankach sam do siebie grucha.<br />
To nie dziki, mówi Popiel, ojce je trzymali,<br />
I do możnych zaufanych listy nimi słali.<br />
<br />
159<br />
<br />
Dziś zdziczałe, lecz trzymają się tego zakątka,<br />
Trzeba karmić ptaki grochem, trafić do rozsądku.<br />
A pożytek z tego będzie z listem do Wiślicy,<br />
Gdziem dziewczynę swą zostawił w górala stanicy.<br />
<br />
Patrzę na nie i tak myślę, ktoś daje im karmę,<br />
Bo tu siedzą bardzo blisko ,no i nie są marne.<br />
Barłog jakiś w kącie leży, coś to chyba znaczy,<br />
Niech mi daje zaraz znaki ktoś kto ją zobaczy.<br />
<br />
Najpierw bramy, ostrokoły, i strażnice stawiać,<br />
Po tem domy, a w nich izby w jeden szereg sprawiać.<br />
Nową kuźnię i warsztaty fosą mi otoczyć<br />
Tu na wiatrak nie ma miejsca, trzeba szukać, skoczyć.<br />
<br />
Trzeba brać się za robotę, Rozkazy wydane.<br />
Słupy , które idą w ziemie w ogniu są spalane.<br />
Sęki drzewa ciosać trzeba mozolnie kamieniem,<br />
Lub szorować głazem zwykłym z trudem i poceniem.<br />
<br />
Gdy skończono już strażnice i bramy przenośne,<br />
Do nich kłody podstawiono, na bok i ukośnie.<br />
Popiel konno w pole jedzie, za nim dwóch strażników,<br />
Aby z łuków upolować chociażby królików..<br />
<br />
160<br />
<br />
Pola żyzne w ugór poszły, jest tu samosiejka,<br />
Owsa, żyta i jęczmienia, gdzieniegdzie tatarka.<br />
Sochę trzeba tutaj długo wołem ciągle ciągać,<br />
Trzeba zaraz, bo głód przyjdzie, nie trza się ociągać.<br />
<br />
W jednym miejscu w środku pola szałas wystawiony.<br />
Przy nim kocur, u którego w górę czub skręcony.<br />
Kto tu może zamieszkiwać? To takie pustkowie.<br />
Trza zawołać. Może na to ktoś tu nam odpowie.<br />
<br />
Hejo, hej, jest tam kto, ? To niech się odzywa.<br />
Bo napięta w moim łuku do granic cięciwa.<br />
Ktoś gałązki już rozsuwa, wychodzi zgorszony,<br />
Staje śmiało przed szałasem, patrzy w różne strony.<br />
<br />
Popiel widzi, to dziewczyna, strasznie rozczochrana.<br />
Ziewa jeszcze, suknia na niej taka zaniedbana.<br />
Jeden warkocz aż do bioder jej kark opasuje,<br />
Dziwnie jakoś do figury onej nie pasuje.<br />
<br />
Jam jest Popiel ,syn Popiela, wróciłem na grody.<br />
Coś za jedna,? Mów a żywo ,depczesz nasze płody.<br />
Który ty syn? Tak, pamiętam, tyś Gopło na koniu,<br />
Tam przepłynął, a zrobiłeś to po kryjomu.<br />
<br />
161<br />
<br />
Przed rodzicem to ukryłeś, bo woda daleka,<br />
A płynęłeś prosto na nas. Jak ten czas ucieka.<br />
Byłeś chłopcem, ty suszyłeś ubrania na piecku.<br />
A mój ojciec dziury wiercił w drewnianym klocku.<br />
<br />
Toć pamiętam to zdarzenie, tyś córka rybaka,<br />
Co to siedzi tuż nad rowem, u jałowca krzaka.<br />
Już nie siedzi ,bo ubity, bronił bramy grodu,<br />
A matczysko mi umarło,…. umarło mi z głodu.<br />
<br />
Ja na sieciach nieznajoma, saki dawno zgniły,<br />
Gdy ja zemrę, to ten dzionek będzie mi szczęśliwy.<br />
Padł też Dobek i bez głowy jego pochowano,<br />
Gdzie on leży nie wiem, tego mi nie powiedziano.<br />
<br />
Może żyje tu w postaci wróbla albo szpaka,<br />
Karmię wszystko, bo on lubił każdego tu ptaka.<br />
Nieraz myślę, że on patrzy i nieraz zaćwierka,<br />
Że coś powie, czy bolało, bo tępa siekierka.<br />
<br />
Co mu głowę obcinała. Długo tłukli skóry,<br />
A machali tą siekierką z boku, a nie z góry.<br />
Głową długo się bawili, miała długie włosy,<br />
Prawie takie jak i moje ,o ,te tutaj kosy.<br />
<br />
162<br />
<br />
Pójdź ty ze mną do grodziska, szaty dam ci nowe,<br />
Mam ich kilka, nie trza igły,są dawno gotowe.<br />
Ten twój ojciec zwał się Zdyba, a twoje przezwisko?<br />
Jam Ludmiła a to Proso, to moje kocisko.<br />
<br />
Tak, gdy z tobą się rozmawia, no to myślę sobie,<br />
Że to brednie ,co ludziska gadają o tobie.<br />
Niech gadają, za to spokój był tu w okolicy,<br />
Co się jaki tu pokazał, to strach miał na licy.<br />
<br />
Zamieszkała więc Ludmiła na wieżowym ganku.<br />
Świtem w Gople się kąpała, świtem o poranku.<br />
Często suknie przymierzała z nieznanej materii,<br />
Ale w wieży, zawsze cicho było, bez histerii.<br />
<br />
Tam tak cicho se mieszkała, wcale nie wadziła.<br />
To i wszyscy zapomnieli, że na wieży była.<br />
Nie śpiewała, nie straszyła, pokarm przyjmowała,<br />
Zapomnieli.W nowych sukniach sama balowała.<br />
<br />
W izbie straży gwarno nocą. Księżyca teraz nów.<br />
Każdy z czterech, co popija, to ci w gębie jest zdrów.<br />
Głośno gada, służbę chwali i stuka się kubkiem,<br />
I wytyka sąsiadowi jego wady kciukiem.<br />
<br />
163<br />
<br />
Teraz wstali wraz z kubkami, by wypić za zdrowie.<br />
Nagle wycie się ozwało, przerwało w połowie.<br />
Zakrztusiło się tu aż trzech, kubki im wypadły.<br />
Bo tak śpiewać i przestraszać mogą tylko diabły.<br />
<br />
Patrzą na się wystraszeni, włos się mocno jeży,<br />
Chociaż zuchy, ale w czary to każdy z nich wierzy.<br />
Śpiew tymczasem coraz lepiej z wieży dolatuje,<br />
A ta czwórka coraz mocniej gęsią skórkę czuje.<br />
<br />
W izbie straży czterech wojów kwas po miodzie pije,<br />
Przy tym trunku nikt nie lubi, gdy za ścianą wyje.<br />
Wiatr przeklęty, lub wilczyca, ta groźna wadera!<br />
Wyje nieraz, gdy w pobliżu istota zamiera.<br />
<br />
Zagubiona.<br />
Potępiona.<br />
Córa czarta,<br />
Dzidy warta.<br />
<br />
Chyba schodzi?<br />
W Gople brodzi.<br />
Ja stąd wieję!<br />
Czary sieje!<br />
<br />
164<br />
<br />
Pomylona.<br />
Głos jej kona.<br />
Czary czyni?<br />
Jam bez winy.<br />
<br />
Trza kądziele.<br />
Ja ustrzelę.<br />
Masz ,doleję.<br />
Kogut pieje!<br />
<br />
Wziął z kołczana jedną strzałę i wyszedł w ciemności.<br />
Długo ślinił grot kamienny, a był bez litości.<br />
Poszedł w stronę starej wieży, patrzy, idzie mara!<br />
Więc wypuścił szybko strzałę i zawołał: wara!<br />
<br />
Głos usłyszał Popiel nocą, woła pacholika.<br />
Idź no ,zobacz, co się dzieje? Kto po nocy kwika?<br />
Sprawdź też stróże,wartę bramy i tafle jeziora,<br />
Bo to wolna droga grodu, a i przestrzeń spora.<br />
<br />
Coś zbudziło mnie po nocy, czy pianie koguta?<br />
Chyba są zamknięte bramy i straż nie rozbita.<br />
Trzeba się mieć na baczności, gdy kupy grasują,<br />
Kto tam wiedzieć może ,czy tu kiedyś nie spróbują.<br />
<br />
165<br />
<br />
Gwar się robi w sieni chaty, w izbę prze pacholik.<br />
A że ciemno tu panuje, to przewraca stolik.<br />
Mój ty, książę! Luda leży! Piersi ma przebite!<br />
Co się stało? Daj łuczywo, gdzie są buty skryte?<br />
<br />
Tak pobiegli wraz z gromadą drożyną ku wieży.<br />
Tu po środku onej drogi jakieś ciało leży.<br />
Brać do izby, woła książę, Luty, idź po wiedźmy,<br />
Niech tu zaraz przybywają. W izbę szybko chodźmy.<br />
<br />
Położyli ją na ławie, grot siedział wśród piersi.<br />
Tłum jest w izbie, oni patrzą, nie czują się gorsi.<br />
Wpada baba ze ziołami,rozcina koszulę,<br />
Potem maca panny piersi, a robi to czule.<br />
<br />
Luda oczy swe rozwarła i pośród kaganków,<br />
Widzi wielu miłych Dobków, lubych swych kochanków.<br />
Potem szeptać coś zaczęła, lecz nie dała rady,<br />
Bo jej czerwień wargi zmyła jak warstwa pomady.<br />
<br />
Wrzątku dajcie, woła baba, moczy jakieś ziela,<br />
Popiel patrzy ,co ta robi, pytać się ośmiela.<br />
Co z nią, babo? Czy grot wyjąć? Czy to nie zaszkodzi?<br />
Trza wyjmować! Tylko wyjąć.Baba swe wywodzi.<br />
<br />
166<br />
<br />
I rozcięła suknię mokrą kawałkiem krzemyka,<br />
Wszyscy patrzą, obok bełtu krew wolno umyka.<br />
Luda oczy swe rozwarła, nagości się wstydzi,<br />
Patrzy w koło swoim wzrokiem, chyba kogoś widzi.<br />
<br />
Bo szeptała pewną chwilę, potem zanuciła,<br />
Ona czuła, że ta strzała teraz ją ubiła.<br />
Dobek, Dobek, ty mój luby<br />
Dzisiaj będą nasze śluby.<br />
<br />
Nagie piersi tej dziewczyny niby te dwa słońca,<br />
Rozjaśniły ciemność izby , a ona już śpiąca.<br />
Jak korale jej ząbeczki w dwa rzędy błyskały,<br />
Ona grymas uczyniła: Tyś Popielek mały!<br />
<br />
No i zmarło dziewuszysko. Ta znała Popiela.<br />
Teraz leży se na ławie, nie mając pościeli.<br />
Otoczona kołem ludzi, teraz jej życzliwych,<br />
A przeróżnych. Tych lubianych, a i kiedyś mściwych.<br />
<br />
Co szeptało martwe dziewczę? Nie wszystko słyszeli.<br />
Ale dziwnie onym szeptem wszyscy się przejęli.<br />
Może przyszłość im mówiła? Widzenia, obrazy?<br />
Jaka szkoda,że nie mówi ona to dwa razy.<br />
<br />
167<br />
<br />
Przepowiednia to być może, trzeba do Wiślicy,<br />
Mówi stara posługaczka, trza iść do pannicy.<br />
Ja nie mogę teraz jechać, muszę orać pola,<br />
Bo pomrzemy tutaj z głodu, staniem jak gondola.<br />
<br />
Ty powrócisz do Wiślicy. Powiesz, trzymam słowo.<br />
Chyba sama widzisz dobrze, że w śpiżarniach goło.<br />
Ty tam wrócisz i zobaczysz, czy i panna wierna,<br />
Ja jesienią tam przybędę, ma wola nie chwiejna.<br />
<br />
Kuźma wodą ruszysz rano, do Rany na Bałtyk,<br />
Powiesz bratu, aby wracał, był ze mną na dotyk.<br />
Zawsze lubił ze mną hulać i broić na zapas,<br />
Teraz pora tutaj wracać, na to jest dobry czas.<br />
<br />
Bo ja mogę już nie wrócić, gdy związki nastaną,<br />
Będę musiał księstwo przejąć, tam to panny wiano.<br />
On zaś tutaj niechaj rządzi, jego ojcowizna,<br />
Tu roboty nie brakuje, pola to calizna.<br />
<br />
Piasta trzeba powiadomić,do Gniezna pchnąć gońca,<br />
Aby wiedział, co zamierzam, a sprawa gorąca.<br />
Synów on ma ze trzydziestu, pazernych na basztę,<br />
Ja sprowadzę tu jednego, Na te pola puste.<br />
<br />
168<br />
<br />
Też tak radzę, rzecze stara, a głos jej przepity,<br />
Pisk wydaje, jak ścierane dwie kamienne płyty.<br />
Luda była całkiem sprawna i nie była zjawą,<br />
Więc spopielisz ją na stosie, pokryjesz murawą.<br />
<br />
Nie była też czarownicą, urok nie rzucała,<br />
Była biedna, opuszczona, do życia się rwała.<br />
Nie będziesz też karał straży, straż robiła swoje,<br />
Za to teraz w wielkim smutku, my siądziemy troje.<br />
<br />
Tak też będzie, nie czas spać tu, bo już chyba świta,<br />
W mgle poranku każdy bajarz różne baje czyta.<br />
On potrafi przepowiedzieć, co się we dnie zdarzy,<br />
Gdy nie wyjdzie jemu wróżba, dłoń nad ogniem parzy.<br />
<br />
My zaś wiemy, co dziś czeka każdego z kolei,<br />
Nic nie zmieniam, nie ustąpię, chociaż byście chcieli.<br />
Zaraz wydam polecenia: A jest tam kto w sieni?<br />
Wchodzi młodzik, mówi wolno i trochę sepleni.<br />
<br />
Ja tu jestem, słucham książę, jakie masz życzenie?<br />
Stos gotować, płaczki stare, cytrę i fujary,<br />
Kiedy będziem grzebać popiół, niech gra Żyło stary.<br />
Pochowamy ją przy wale, jej to jest pragnienie.<br />
<br />
169<br />
<br />
Chłopak odszedł, znowu cisza, teraz milczy każdy.<br />
Bo przy zwłokach bratniej duszy niech migocą gwiazdy.<br />
Reszta może tylko milczeć, taki u nich jest wzór,<br />
W ten ostatni dla zmarłego, jego Pusty Wieczór.<br />
<br />
Toteż cisza jest w grodzisku, świt bieli horyzont,<br />
A ta trójka modli jeszcze, zanim pójdzie stąd wont.<br />
Tylko dobre myśli o niej w umysłach się kleją,<br />
Ktoś tam chodzi po majdanie. Znów koguty pieją.<br />
<br />
Tak do rana w tym skupieniu trójka wysiedziała,<br />
Po czym znaki dziwne robiąc raptownie powstała.<br />
Teraz wyszli z izby wszyscy, tyłem a że do drzwi,<br />
Oczy mając wciąż utkwione w barwach czystej jej krwi.<br />
<br />
A w południe, kiedy słonko zenit osiągało,<br />
Czworo chłopów z pochodniami stosik podpalało,<br />
Każdy rzucił swe polano ,a niektórzy szczapę,<br />
Potem w garnek proch wsypali, wynieśli za szopę.<br />
<br />
Tam przy wale wykopano dziurę w ziemi czarnej,<br />
Wszystko szybko zasypano częścią ziemi ornej.<br />
Taki zwyczaj u Polanów ongiś ktoś wprowadził,<br />
A mówiono,że dziad Piela prawa u nich gładził.<br />
<br />
170<br />
<br />
Ziemia rodzi, baba rodzi, i inne stworzenia,<br />
Wszystko żyje prawie wiecznie, swoją postać zmienia.<br />
W ziemi naszej, tej z powierzchni wyrasta zarodek,<br />
Bo to znaczy, że z tej ziemi pochodzi nasz przodek.<br />
<br />
Stąd też zwyczaj, orną ziemią posypywać prochy,<br />
A to mieli wykonywać wszyscy żywi z wiochy.<br />
Z piachu jesteś i w piach pójdziesz, powiedzenie znane,<br />
Bo tej ziemi i dębowi prawo życia dane.<br />
<br />
Dąb jest wieczny, dąb jest mocą, mocą swej twardości,<br />
Twardość taką mają przecież także ludzkie kości.<br />
Ale aby nikt nie przetrwał z dębu korowiny,<br />
Ma spalony być gałęzią dębu i leszczyny.<br />
<br />
I to ludzie szanowali i pobożni byli,<br />
Stos posłusznie układali, płaczki swoje wyły.<br />
Później wszystko w codzienności, życie biegło sobie.<br />
Do momentu, kiedy szczapy szykowano tobie.<br />
<br />
Bo też było, że ofiarę składano bogowi,<br />
Wszak wierzono, że pieczony prawdę wreszcie powie.<br />
Nieraz zbrodzień trwał w milczeniu, winy nie przyjmował,<br />
Wreszcie mówił ,jak to było, kiedy się gotował.<br />
<br />
171<br />
<br />
Po obrzędach Popiel pole orał i bronował,<br />
Pod zasiewy czyste ziarno w garach z gliny chował.<br />
Ziarno przywiózł spod Krakowa, zakupił na rynku,<br />
Było owszem, tak na oko, przedniego gatunku.<br />
<br />
Woły, konie i ośliki sochy pociągały,<br />
Baby rzędem szły i ręcznie perz wyrywały.<br />
I na miedze wynosiły, gdzie skowronków gniazda,<br />
Szanowano. Bo mówiono, że tu spadnie gwiazda.<br />
<br />
Liczne kiedyś spadły z nieba i utłukły kmiecia,<br />
I mówiono ,że to po tym było wiele kwiecia.<br />
Było tyle, że zarosło zboża i tatarkę,<br />
A zebrano z jego pola żyta tylko miarkę.<br />
<br />
Ciągną sochę, kupę chrustu, lub rogi jelenia.<br />
Tylko brona ugór pusty w czarną glebę zmienia.<br />
Popiel ziarno już rozrzucił,znowu brony poszły,<br />
Tak mieszały ziarno z piachem, by wrony nie doszły.<br />
<br />
Już tych ptaków całe chmary z boku czatowały,<br />
I swym dziobem co cenniejsze ziarnko wybierały.<br />
Konni z łukiem potem za dnia krzykiem ich płoszyli,<br />
A i wiele celnym okiem ptaszysków ubili<br />
<br />
172<br />
<br />
Kra, kra, kra,<br />
Strzała ma<br />
Ptaszysko ubiła,<br />
Potem nocką czarna dama, ciągle mi się śniła.<br />
<br />
Kra, kra, kra,<br />
Leżą dwa,<br />
Kruki ustrzelone,<br />
Czekam teraz by też zabić tę paskudną wronę.<br />
<br />
Popiel patrzy w pola swoje i oblicza zyski,<br />
Ile z tego zboża będzie, by napełnić miski.<br />
Aby lenno ojcu spłacić. To już na jesieni.<br />
Może zboża i wystarczy ,gdy się nic nie zmieni.<br />
<br />
A tu zmiany mogą być że, mogą tu być susze.<br />
Jeśli w sierpniu będą deszcze, to żniw ani ruszę.<br />
I co wtedy, co to będzie? Jak tu lenno spłacić?<br />
No i jeszcze, co tu robić ,aby gród wzbogacić?<br />
<br />
Tak mu troska czoło ściska, zmarszczek narobiła,<br />
Że nie widział, wedle krzewów parka się bawiła.<br />
Całe dzionki tak żałował utraty tej Ludy,<br />
Aż nadeszły w jego myśli dziwne jakieś złudy.<br />
<br />
173<br />
<br />
W niej to widział odrodzenie upadłego rodu,<br />
Czuł, że biło wielkie serce w bryle tego lodu.<br />
Los przedziwny już w zarodku zadławił marzenia,<br />
I to czego? Jego rodu! On chciał odrodzenia.<br />
<br />
Chłopak ścisnął batog w ręku i popędził konia,<br />
W zimie jechać trzeba będzie do Wiślic ustronia.<br />
Tam co będzie, no to będzie. Wróżby takie niech są.<br />
Trzeba jechać, związki robić z tą góralską krasą.<br />
<br />
Kiedy pola już opuszczał, zobaczył łucznika,<br />
Jak cięciwę już naciąga, słychać strzała bzyka.<br />
W locie wrona w pierś dostała, spada w bronowanie.<br />
Dobry strzelec, myśli Popiel,dobre zła łuskanie.<br />
<br />
Kiedy w bramę grodu wjeżdżał,ustanął na chwilę.<br />
Tu o moście znów pomyślał. Czuł się już na sile.<br />
Aby tutaj most zbudować na linach zwodzony,<br />
Co by chronił bramy grodu, od tej drogi strony.<br />
<br />
W myśli ma postanowienie, jutro go wykona,<br />
Teraz wszakże u tej bramy, ciekawi go strona.<br />
Woła Mirka. Słuchaj, Mirek, każ tu kopać rowy,<br />
By za tydzień każdy nowy był mi tu gotowy.<br />
<br />
174<br />
<br />
Teraz w izbę swoją poszedł, legł na skóry tura.<br />
Chciałby zasnąć, by pobudkę zrobić z pianiem kura.<br />
Coś mu na myśl wpadło wtedy, gdy śpiewy usłyszał,<br />
O tym kruku i o wronach,pęd jakiś go popchał.<br />
<br />
By odwiedzić chatę Zdyba z drugiej strony Gopła.<br />
No ,dlaczego Luda spała w szałasie i wieży?<br />
A nie w chacie ojca swego i na swojej pierzy.<br />
Czyżby kłamstwem ta dziewczyna, wówczas w niego chlapła?<br />
<br />
Kiedy leżał tak na skórach, zawołał pachołka.<br />
Niech na rano ziarno biorą, pójdziem siać na dołkach.<br />
Teraz niech mi nikt nie szkodzi, bom utrudzon wielce,<br />
I niech młynarz więcej ziarna na pod wieczór zmiele.<br />
<br />
Teraz nakrył się skórami, które lekkie były,<br />
Z lisów, bobrów i soboli, one ciepło kryły.<br />
Długo zasnąć Popiel nie mógł, bo czemu nie w domu?<br />
Trzeba rano tam zajechać, wpaść tam po kryjomu.<br />
<br />
Zbudził się o pierwszym kurze, jak lunatyk jaki,<br />
Zwiedził straże, wydał rozkaz;- Na koń Jaksy piki!<br />
Później na dół aż do wody poszedł szybkim krokiem.<br />
Jechać we dwa czółna z łukiem, lewym wody bokiem.<br />
<br />
175<br />
<br />
Do zatoki, w której rybak przed laty miał chatę,<br />
Stanąć z brzegu, milcząc jeno, wystawić tam czatę.<br />
Czekać mego tam przyjazdu, awantur nie wszczynać,<br />
Na trzy czółna od pomostu na wodzie się trzymać.<br />
<br />
Książę ruszył w dziesięć koni, na niebie świtało,<br />
Gdy jechali, ciągle z boku, coś w lesie gadało.<br />
Ale oni nie zważali, urodzeni w borach,<br />
Ciągle starzy powiadali o przedziwnych stworach.<br />
<br />
Gdy coś skrzeczy albo gada ,to trzymaj się kupy,<br />
Bo gdy zbłądzisz w pojedynkę, nie dojdziesz chałupy.<br />
Zwidy tobą błąkać będą, złe wskazywać ścieżki,<br />
Śladem żadnym ty nie pójdziesz ,póki nie ma ścieżki.<br />
<br />
Ale tutaj znają drogę, zna ją syn Popiela.<br />
On do chaty tej dopłynął, a lat temu wiela.<br />
Suszył potem swe ubrania, bawił się z dziewczyną,<br />
Która jego zabawiała swą wesołą miną.<br />
<br />
Dawno temu to to było, pamięta to dobrze.<br />
Nawet sami harcowali na sianie w oborze.<br />
Miła była to dziewczyna, losy pokręcone,<br />
Pogoniły młodych mocno, każde w inną stronę.<br />
<br />
176<br />
<br />
Dziś już nie ma Ludki krasnej, resztki w popielnicy,<br />
Już nie słychać dzikich śpiewów na grodu strażnicy.<br />
Podjechali przed południem do chaty rybaka,<br />
Popiel każe jechać wolno i trzymać się krzaka.<br />
<br />
Już stanęli tuż na przyzbie. Cisza i martwota.<br />
A do chaty zrujnowanej wyłamane wrota.<br />
Czółna z ludźmi stały blisko od małej przystani,<br />
Za to właśnie Popiel młody wcale ich nie gani.<br />
<br />
Książę palcem wskazał wojów, ci z koni już zsiedli,<br />
I do chaty podchodzili, szept ze sobą wiedli.<br />
Z chaty wyszli wystraszeni. Pustka jeden woła.<br />
Truposz leży tam na ławie, lecz bez czaszki zgoła.<br />
<br />
Książę teraz bardzo śmiało wkracza w progi domu,<br />
Gdzie pajęczyn bardzo wiele, z mebli wiele złomu.<br />
A na ławie tej pod ścianą szkielet nieboszczyka,<br />
Ręka z ręką się na żebrach kosteczkami styka.<br />
<br />
Białe gnaty, brak ubioru, brak jest także głowy,<br />
Pajęczyna trzyma żebra, w jednym brak połowy.<br />
Teraz patrząc na te kości, wie czemu Ludmiła,<br />
O powrocie swego Dobka wieczorami śniła.<br />
<br />
177<br />
<br />
Ona chyba ciało jego tutaj przytargała,<br />
Ona chyba przez lat wiele nad nim tu płakała.<br />
Głowy brak tu, bo tą głową tam się zabawiano,<br />
Którą długo dla zabawy nogami kopano.<br />
<br />
Biedna Ludka zakochana, myśl jej się splątała.<br />
Kiedy chłopca utraciła łzy rzęsiste lała.<br />
Książę każe zrobić stosik, spalić żebrowiny,<br />
Aby stało się prawidło ostatniej godziny.<br />
<br />
Czy z was któryś, chce rybałką tutaj się zajmować?<br />
Niech to mówi i zostaje, trza chatę ratować.<br />
Chwila ciszy,potem Jaksa mruczy coś cichaczem,<br />
Jeśli nie ma tu innego, on chce być rybakiem.<br />
<br />
Jaksa ,tobie ja nadaję w dziedziczne władanie,<br />
Dom, trzy morgi, prawo łowu, na wodzie przystanie.<br />
Będziesz płacił tylko rybą, resztę rzuć na rynek,<br />
Grubą rybę zawsze łapaj ,nie marnuj mi stynek.<br />
<br />
Jaksa z konia na kolana upadł i dziękuje.<br />
A dziękując, nowe plany jako rybak snuje.<br />
Oto droga się otwarła dzięki pańskiej łasce,<br />
Teraz przecież w kurzej chacie nie zabraknie w misce.<br />
<br />
178<br />
<br />
Więc dziękuje chyląc czoło przed ich majestatem,<br />
Bo Popieli ród potężny, rządził Polan światem.<br />
Dziad mu mówił, że Popiele tysiąc lat na Gople,<br />
Na grodzisku dziś Popiele wznoszą nowe kople.<br />
<br />
Wszak już nie raz dzikie ludy popieliły wiki.<br />
Książę szybko odbudował, szyby wstawiał z miki.<br />
Którą ciągnął z Kaukazu za bursztyn wspaniały,<br />
Za bursztynem ponoć dziewki tam u nich płakały.<br />
<br />
Jaksa mówi , tam piwnica, krzewem zarośnięta,<br />
Może zajrzeć? Nie wiadomo co kryją liścięta?<br />
Gdzie piwnica? A pod górką, otwór kwadratowy.<br />
Jaksa zajrzyj. Zaczekamy, chociaż gonią łowy.<br />
<br />
Chłopak wszedł do jakiejś nory z łuczywem przed sobą,<br />
Już wychodzi, widać w strachu, szczęka swoją gębą.<br />
W środku jakiś posąg stoi, z drewna, widać stary,<br />
Pająk sieci swe zakłada i brzęczą komary!<br />
<br />
Popiel zsiada z swego konia, dać więcej łuczywa!<br />
Aby z nim tam reszta weszła, to ręką ich wzywa.<br />
Po spaleniu tu pajęczyn, widzą postać ludzką,<br />
Wykonaną z brzozy drewna, bo ma drzazgę miękką.<br />
<br />
179<br />
<br />
Popiel patrzy, potem mówi: to Lelum nie fatum.<br />
Ojciec mówił, że go chwalił kiedyś tu nasz tłum tłum.<br />
O nim jednak zapomnieli, jeszcze przed Popielem,<br />
Czasy to są bardzo dawne, zarośnięte zielem.<br />
<br />
Tajemnica rozwiązana,czas wracać do grodu.<br />
Dać rozmnażać się, dać prawa dla swojego ludu.<br />
Popiel ściąga krótko wodze, znak daje powrotu,<br />
Wskazał jeszcze Jaksie miejsce na bramę od płotu.<br />
<br />
Konie szybko powracały, by zasiewy kończyć,<br />
By robotę jedną z drugą, pańskim okiem łączyć.<br />
Trzeba Jaksę tutaj wspomóc i dać mu dwa czółna.<br />
Bo sam nigdy nic nie zrobi ,innym nie dorówna.<br />
<br />
Brak narzędzi, brak krzemienia, sznura i krzesiwa,<br />
Szybko w doły go pociągną, bieda strasznie mściwa.<br />
On rozumie, wszystko widzi, gdyby nie ten Niebor.<br />
Sam by chyba był tu w biedzie, miałby jeno honor.<br />
<br />
Lecz z honoru się nie żyje, ni złota ni srebra.<br />
A z lemiesza, sierpa, kuszy i mnogiego żubra.<br />
Ziarno celne jest potrzebne, kapusta do beczki,<br />
Coś trącego, kamiennego do robienia sieczki.<br />
<br />
180<br />
<br />
Wiatrak trzeba uruchomić, szukać trzeba górki.<br />
Z mąki żytniej, grubo tartej są wspaniałe żurki.<br />
To trza zrobić, to trza zrobić, ale najpierw siewy!<br />
Bo narażę się niechybnie na bogini gniewy.<br />
<br />
Ryba chyba jutro będzie, Jaksa nie jest leniem.<br />
To już nowe, stół zastawi, polana siemieniem,<br />
Zwabi głodnych do garkuchni, lud nabierze siły.<br />
Jeszcze gdyby gdzieś załatwić metalowe piły.<br />
<br />
Do Wiślicy trzeba jechać, rwać się do Dunaju,<br />
Tam na rynku różne rzeczy ze żelaza mają.<br />
Jak nie kupisz, nie zapłacisz, nie licz na zbawienie.<br />
Bo sąd Boży? Łaska bogiń? Zwykłe ogłupienie.<br />
<br />
Kuźma może coś przywiezie,Ranowie piraci.<br />
Mogą mieć żelazne piły z grabieży swych braci.<br />
Niebor owszem wspomógł złotem, dobry to człeczyna,<br />
Widział wiele, wiele umie,tutaj takich nie ma.<br />
<br />
Ja nie byłem tak daleko, co ja mogę wiedzieć.<br />
Jak na kucki gdzieś pod krzakiem na chwilę posiedzieć!<br />
Trzeba wysłać na przeszpiegi młodych w obce kraje,<br />
Niech się uczą, podpatrują, to zawsze coś daje.<br />
<br />
181<br />
<br />
Mądrze zrobił Niebor z Myszków śląc dzieci w nauki.<br />
A co tutaj by robili? Z łuków bijać kruki?<br />
Tam do czarta! Trza rodzinę zakładać, a chyżo!<br />
Dzieci robić i wysyłać, dzieci robić dużo.<br />
<br />
Zmienię plany i po siewach, przed sianokosami.<br />
Jadę w góry by zobaczyć lubę z baranami.<br />
Oni mają różne związki, z południa krainy,<br />
Gdzie Morawy, Serby chwaty i Hercegowiny.<br />
<br />
Wiem, że pługi tam ze spiżu i koła w tulejach,<br />
Tutaj wozy zacierają, gdy suchy jest piach.<br />
Trą dębinę, ukręcają całe osie zrazu,<br />
Nie nastarcza biedny furman dla koni powrozu.<br />
<br />
Ciągle konie go zrywają, gdy zatarte koła,<br />
Staną nieraz w gęstym lesie, gdzie głusz dookoła.<br />
Gdzie ryk żubra albo tura, gdzie rogi jelenia<br />
Ten krajobraz wiecznej ciszy w ruch zwierząt się zmienia.<br />
<br />
Trzeba jechać, coś ożywić, cep do młocki dobry,<br />
Chłop do cepa ma mieć siły i być taki chrobry.<br />
Tu postępu nie zrobimy, ale pole orać<br />
Spiżem twardym i zębiskiem po siewach bronować.<br />
<br />
182<br />
<br />
To już ulga. Jeszcze wiatrak, jak to się buduje?<br />
Skąd wziąć człeka ,co się na tym cokolwiek miarkuje.<br />
Brać zza Łaby nie da rady, Karola edykty,<br />
Są wszem znane, zamykają nawet leśne dukty.<br />
<br />
Trza Niebora jechać śladem, przewąchiwać strony,<br />
Ściągać wszystko co żelazne, złoto zmieniać w brony.<br />
Że ja głupi, aż tak długo na pomysł czekałem,<br />
Gdzie ja głupi swoje oczy i swój rozum miałem.<br />
<br />
Postęp mały na Podhalu,chyba większy w Niżu.<br />
Ponoć tamci już od dawna trą ziemię ze spiżu.<br />
Niebor dał mi trzy ogniwa łańcucha złotego,<br />
Trzeba szybko to wymienić na coś, no, twardego.<br />
<br />
Tak se myśli Popiel młody jadąc do grodziska,<br />
Wstał tak rano, bez jedzenia w brzuchu już go ściska.<br />
Więc przyśpieszył nieco konia i do grodu zmierza,<br />
Ale nowy widok w drodze w oczy go uderza.<br />
<br />
Idzie kupka różnych ludzi ,a przy nich krowina,<br />
Każdy idąc ją za skórę jedną ręką trzyma.<br />
Tak iść łatwiej, to pomaga, gdy zmęczone nogi,<br />
A iść muszą gdzieś z daleka, w oczach mają trwogę.<br />
<br />
183<br />
<br />
No, a dokąd to zmierzacie zmęczone ludziska?<br />
Do Kruszwicy, my do księcia. Podają przezwiska.<br />
A skąd wy tak wybiedzone, bez odzienia nawet?<br />
My z ruczaju w głębi puszczy, puszcza osłonę daje.<br />
<br />
My uciekli w czas pogromu, tam lata siedzieli,<br />
Teraz idziem w dom z powrotem. Tam znów młody Pieli.<br />
My słyszeli ,więc wracamy, dziatwy nam przybyło,<br />
Siedzieć w puszczy tak samemu to niełatwo było.<br />
<br />
Jam jest Popiel, jam jest synem, mnie schedę nadali.<br />
Wszystko zwrócę ,jeśli inni wam pola zabrali.<br />
Przyjdzie w wieczór do was poseł ode mnie przysłany,<br />
I przyniesie świeże skóry i chleb wypiekany.<br />
<br />
Na kolana wszyscy padli, ruch ręką robili,<br />
Gdy podnieśli swoje czoła, patrzą, sami byli.<br />
Czy to zjawa, czy to mara? Czy błędne ogniki?<br />
Nie, bo ślady kopyt świeże, z krowim śladem styki.<br />
<br />
Jeśli w puszczy są ukryci, ciężkie życie pędzą,<br />
Tak bez ognia i bez dymu boczków nie nawędzą.<br />
Dym ich zdradzi, zapach zdradzi, więc żyją jak dziki,<br />
Coś trza zrobić ,by wracali w zaludnione wiki.<br />
<br />
184<br />
<br />
Albo lepiej nic nie robić, wieść idzie jak echo,<br />
Każdy przecież ma swe oczy ,no i ma swe ucho.<br />
Kiedy lęku nie poczują, ja wszak nie tyranem,<br />
To zaludnią brzegi Gopła, podzielę się wianem.<br />
<br />
Kuźmy nie ma, baby nie ma, taki rękodajny,<br />
Jest potrzebny, jest niezbędny, człowiek niesprzedajny.<br />
Kogo w grodzie mam zostawić, za księżyc wszak ruszam,<br />
A jak Kuźma nie powróci, komu władze oddam?<br />
<br />
Tu zmartwiło się chłopisko, co z popiołu dźwiga,<br />
Sioła całe i grodzisko, gdzie wróbel i fryga.<br />
Przez lat siedem gniazda wiły, proso rozsiewały,<br />
Skutkiem czego, teraz baby coś do garnka miały.<br />
<br />
Czy opóźnić wyjazd trzeba? Na zimę poczekać?<br />
Niech to diabli, Prowe świadkiem. Wolałbym nie czekać.<br />
Wjechał w bramę, straży mówił,że na drodze ludzie,<br />
Jeśli dojdą trza ich wpuścić i osadzić w budzie.<br />
<br />
Chleb dostarczyć, ciepłe picie i dać garbne skóry.<br />
Kamień płaski, na rozpałkę od stolarza wióry.<br />
Potem spytać ,gdzie mieszkali, odbudować sklepy,<br />
Czy mnie słyszysz? Bo masz oczy jakoby te kiepy!<br />
<br />
185<br />
<br />
Słyszę książę, to zdumienie tak umysł zaślepia,<br />
Nigdy tego tu nie było, by budować sklepia.<br />
Każdy sobie coś budował, świat wiruje w osi,<br />
Dzisiaj książę dom każdemu, sam się o to prosi!<br />
<br />
Pochwalony dzień niech będzie, co nam dał tu Ciebie,<br />
Ja wykonam to, co słyszę, dom stanie na źrebie.<br />
Lud w ukłonie stoi prosto, gdy ty idziesz drogą,<br />
Ty przygarniasz inwalidę, pogadasz z niebogą.<br />
<br />
Gdzie te plemię, gdzie te rody, gdzie kniaź bez batoga?<br />
Szukać można hen,w krainach, a tu w środku droga.<br />
Kniaź przystaje, słucha wszystko, przygarnia pod skrzydła,<br />
Jakieś nowe sensu życie, nowe to prawidła.<br />
<br />
Myszki z Pielów się wywodzą, tam też idą zmiany,<br />
Tam żelazo ponoć kują, z koni idą piany.<br />
Tam ciągają kierat, który w ruch miechy wprowadza,<br />
Jakaś nowa, jakaś inna, jest u steru władza.<br />
<br />
U Niebora młot uderza, skra pryska w szczeliny,<br />
Jasna taka, szybka taka, jak z suchej leszczyny.<br />
Ludzie patrzą , ludzie widzą, ogarnia ich zachwyt,<br />
Bo żelazo na lemieszu, poprawi ich tu byt.<br />
<br />
186<br />
<br />
Dobrze wiedzą ,co żelazo, zwłaszcza inwalidzi,<br />
Oni w boju członki dali, brak ręki się widzi.<br />
Cepem, pałą, lub rzucidłem, Słowian walczył mężny,<br />
Ale Karol ,co miał miecze, był jak smok potężny.<br />
<br />
Bez wysiłku deptał hufce, Popiel oddał pole,<br />
Za to złotem musiał rzucać przy rozmowy stole.<br />
Teraz Niebor topi piasek i szuka żeliwa,<br />
Do Niebora z innych plemion lud mnogi przybywa.<br />
<br />
Tak i tutaj do Kruszwicy, tam ktoś maszeruje,<br />
Bo opiekę, dom spokojny, każdy w duszy czuje.<br />
Strażnik, który ma wykonać księcia polecenie,<br />
Opowiada to każdemu, czuje podniecenie.<br />
<br />
Zmiany idą! Idzie nowe ! Może niewidzialne.<br />
Ale w ręku posługacza, jakby namacalne.<br />
Niby więcej tutaj nie ma, jednak nie brakuje.<br />
Tak roboty, jak i chleba, każdy to tu czuje.<br />
<br />
Siewy wiosną zakończone, ręcznie rwie się trawę,<br />
Wszak na trawie wysuszonej są tu stada całe.<br />
Te na koplu i te w lesie, i ciasnej obórce,<br />
Gdzie u boku inwentarza, kmieć sypia na skórce.<br />
<br />
187<br />
<br />
W pewny wieczór ten spokojny, od ciepłoty duszny<br />
Wrócił z drogi Kuźma stary, Popiela zauszny.<br />
Minę on miał tak strapioną jak wytarta skóra.<br />
Może sina trochę była, a może też bura.<br />
<br />
Padł przed księciem na kolana, litości mój panie!<br />
Gdym zajechał na tę wyspę, tam wielkie płakanie.<br />
Nie wrócili ich Ranowie przez Franków pobici,<br />
Kiedy miasto zdobywali ,zostali rozbici.<br />
<br />
Tam kniaź Popiel legł przy bramie mieczem rozłupany,<br />
Resztki uszły, powróciły, tors jego mi dany.<br />
W worku dzika go przywiozłem ,aby na swym wale,<br />
W popielnicy sobie spoczął w honorze i chwale.<br />
<br />
Jakie miasto? Pyta Popiel. Nantes, jego zowią.<br />
W kamień mury uzbrojone, odrzwia spiżem kute.<br />
Bramę, którą zdobywano, nazywają Krowią,<br />
Ciała Ranów tam leżące, z ganków były plute.<br />
<br />
Przygotować stos żałobny, ciało z workiem rzucić.<br />
Żałobnice to już teraz modły mogą nucić.<br />
Resztę żerca rozporządzi, zna swoje układy,<br />
Ty odpocznij, jutro będziem kontrolować składy.<br />
<br />
188<br />
<br />
Składy soli, skór i jęczmion, boczek przewędzony.<br />
Ja niedługo ruszam żwawo na Wiślickie strony.<br />
Ty zostaniesz tu komesem, w łapach trzymaj krótko,<br />
Obcych przyjmuj i wspomagaj, ręce to nie sitko.<br />
<br />
Łatwo jest przepuścić wszystko, gorzej to uzbierać,<br />
Do roboty goń tu wszystkich, no i własną czeladź.<br />
Siana w stogi trzeba narwać, baby rżną krzemieniem,<br />
O kapusty od Niebora tu zadbaj z plewieniem.<br />
<br />
Kniaziu, mówi nagle Kuźma, dostałem od Ranów<br />
Sierp żelazny, taki krzywy, mam go wśród gałganów.<br />
Co takiego? Coś słyszałem ,ale nigdy nie widziałem.<br />
Pokaż ,co to? To do żęcia, pierścień złoty za to dałem.<br />
<br />
Popiel maca, Popiel gładzi, próbuje na skórach,<br />
Jest żelazny! Ostry także ,widać to po wiórach.<br />
Gdym ja w Serbii tam przebywał, coś się tam mówiło,<br />
Nigdy tego nie widziałem ,bo czasu nie było.<br />
<br />
W Pusty Wieczór siedzi Popiel przy urnie Lisława.<br />
Przy nim Kuźma, obaj siedzą. Ale inna sprawa<br />
Myśl zajmuje. To sprawa postępu. Gdyby tak mieć<br />
Dziesięć sierpów, ile stogów z tego? Każdy cieć<br />
<br />
189<br />
<br />
Ciąłby trawy, stawiał kupki, zmrowił by zwierzynę.<br />
Coś trza zrobić. Bez zapasów, to ja tutaj zginę.<br />
O tym myśli w Pusty Wieczór , Popiel zatroskany.<br />
Tu przy urnie swego brata, co miał ciężkie rany.<br />
<br />
Sierp złocisty w ręku Ledy, to tylko zabawka,<br />
Od żelaza stwardniałego legnie w pokos trawka.<br />
W tym żelazie jest ostoja jadła i obrony,<br />
Co tu robić? Rudy szukać! Topić piachu tony?<br />
<br />
Do Niebora trzeba wstąpić, uzgodnić działania,<br />
Jutro jadę! Mówi głośno. Jutro do śniadania.<br />
Najpierw w Gniezno. Potem w góry. Szukał będę wiecznie.<br />
Z tym żelazem życie dalsze będzie nam bezpieczne.<br />
<br />
Kuźma słyszy, kiwa głową, rozmyśla o rodzie.<br />
Tych Popielów,których wielu, myśli o porodzie<br />
Po tym chłopcu, on jedyny będzie z tego rodu,<br />
Co podniesie poziom życia, to trzeba za młodu.<br />
<br />
Toteż zgadza się z pomysłem jazdy do Wiślicy.<br />
I pokrycia przez Popiela tej górskiej diablicy.<br />
Dobry jest sierp i żelazo, potomstwo ważniejsze.<br />
Gdy potomek hasa w izbie, to życie jest lżejsze.<br />
<br />
190<br />
<br />
Tak wygląda Pusty Wieczór, każdy duma swoje.<br />
Myśli wiele, planów wiele, są w izbie we dwoje.<br />
Myśl powraca do młodości, gdy Lesław spadł z konia<br />
Śmiechu wiele, żartów wiele, wielkie moczar błonia.<br />
<br />
Żerdzie wokół ustawione, za żerdzią bagnisko,<br />
A to wszystko ,aby zrobić bratu kąpielisko.<br />
To wesoły był chłopaczek, marzył o napadach,<br />
Wielkich czynach i przedziwnych ciągle eskapadach.<br />
<br />
Skończył życie tak jak sam chciał, na bramie do miasta.<br />
Chluba jego, chwała jego i pamięć niech wzrasta.<br />
Niechaj płynie, niech rozbrzmiewa echem tysiąckrotnym,<br />
Jak on żywym. Zawsze gibkim i zawsze tak zwrotnym.<br />
<br />
Pusty Wieczór u stóp urny, pełen zadumania.<br />
Wieczór Pusty, już bez płaczu, już bez fletów grania,<br />
Wieczór ciszy, wieczór wspomnień, i żalu, i żalu.<br />
Czemuś życie tak uciekło? Jak bryza za falą.<br />
<br />
Czemuś w kąty się cofnęło, i ciemność naczynia?<br />
Czy tam w urnie w marnym prochu coś znowu zaczyna?<br />
W innej ziemi , w innym kraju, rodzisz się od nowa?<br />
Od jednego Ledy czynu i od Ledy słowa?<br />
<br />
191<br />
<br />
W Pusty Wieczór, pustka w głowie i pusto w komnacie.<br />
Ciebie nie ma pośród żywych, nie ma ciebie, bracie.<br />
Już zostałem tylko sam tu, a tak pięknie było.<br />
Obce słowo, bardzo złe to słowo, to sprawiło.<br />
<br />
Ktoś tam krzyknął: Tchórzem jesteś! Ludzie falowali.<br />
Jak to nieraz wszyscy razem, jacyś tacy mali.<br />
Ktoś tam krzyknął,: Popiel tchórzem! I złamano bramy!<br />
Popiel bronił ojcowizny, koniec tego znamy.<br />
<br />
Dziad był kniaziem, jego ojciec rodził się z Popiela.<br />
Ile to lat? Kto spamięta? Lat tych było wiele.<br />
Każdy bronił grodu księcia. Wina była jawna.<br />
Złość też mogła być w narodzie, jakaś złość od dawna.<br />
<br />
Popiel spojrzał, widzi Kuźma ma dwie łzy w źrenicach,<br />
Co tak świecą przy kagankach, migocą przy świecach.<br />
Gdzie też błądzą jego myśli? Po latach przeżytych?<br />
Czynach wielkich, czynach małych i zabawach skrytych.<br />
<br />
By ostatnim słowem żegnać prochy spopielone,<br />
Przyszedł żerca, klęknął w ciszy, czoło ma skupione.<br />
Postanowił coś powiedzieć, szuka słów podniosłych,<br />
W Pusty Wieczór on przemawia tylko do dorosłych.<br />
<br />
192<br />
<br />
W wielkim padłeś, synu, czynie,<br />
Nagle tam w obcej krainie.<br />
Mężne serce pokazałeś<br />
Szturmem obce miasto brałeś.<br />
<br />
Boś ty Popiel był prawdziwy!<br />
Te zielone twoje niwy<br />
Wykarmiły dzielne dziecię,<br />
Które szło po całym świecie.<br />
<br />
Powróciłeś na swe błonia.<br />
Nam złamane serce kona.<br />
Po utracie twego życia<br />
I martwego tu przybycia.<br />
<br />
Bogom cię dziś polecamy,<br />
Z żalem wielkim cię żegnamy,<br />
Z tym plemieniem tyś zrodzony,<br />
Tobie bijmy dziś ukłony.<br />
<br />
Cała trójka jest w pokłonie przed urną Lisława,<br />
W kraj ojczysty go przywiozła staropolska nawa.<br />
“Żubr” nazwana dla swych kształtów, od przodu szerokich,<br />
Dwóch ładowni krytych skórą, nawet dość głębokich.<br />
<br />
193<br />
<br />
Teraz droga z urną tylko pod wały obrony.<br />
Ludzie księcia tu chowani, reszta z drugiej strony.<br />
Znaków żadnych na powierzchni, to Prowe zabronił.<br />
Mówił: prochy chcą spokoju. Ciszy Prowe bronił.<br />
<br />
Dzień wyjazdu jednak nadszedł, Zakładają uzdy.<br />
Uciskają już popręgi, koń przeważnie gniady.<br />
Podciągają i puśliska, strzemiona są z drewna,<br />
Była kiedyś zwykła pętla, leczona niepewna.<br />
<br />
Bierze Popiel z sobą chętnych do szukania w górach,<br />
Rud żelaza, no i innych. Co lubią żyć w dziurach.<br />
Lochy kopać i tunele,żyć o podłej strawie,<br />
Bo tam nie masz gdzie jej szukać, chyba , że w murawie.<br />
<br />
Popiel nie wie czego szukać i nie wie, jak szukać.<br />
Czy żelazo widać w piachu i czy trzeba płukać.<br />
Taki człowiek się znajduje w drużynie Niebora.<br />
Zabrać chłopa do roboty jest najwyższa pora.<br />
<br />
Z Greckich Słowian on pochodzi, tam był u nich gwarkiem,<br />
Szukał rudy, sam wypalał, za pan brat z dymarkiem.<br />
To po drodze, trza go zabrać, udzielić pomocy,<br />
Niech poszuka z moją grupą rudy w dzień i w nocy.<br />
<br />
194<br />
<br />
Odjazd z grodu, pożegnania i życzenia szczęścia,<br />
Krzyk furmanów, skoki koni i rzemieniem bicia.<br />
Wreszcie czoło się ruszyło, czujka przodem poszła,<br />
Liczba koni i powózek w długi rząd urosła.<br />
<br />
Gniezno z prawa omijamy, prowadź do Niebora.<br />
Niepotrzebna nam, ja myślę,psów aż taka sfora.<br />
Lutek, przepędź ty te psiska nazad do wrót grodu,<br />
Lej nahajką,trochę zostań, później goń do przodu.<br />
<br />
Sianokosy z traktu widać, aromat wspaniały.<br />
Nachylone grzbiety kobiet widać przez dzień cały.<br />
Ręcznie kępy wyrywają, lub trą je krzemieniem,<br />
A związane jest to przecież z wielkim umęczeniem.<br />
<br />
Mieć żelazo i sierp taki jak Kuźma zakupił,<br />
Ile tego by nagrabił,w kopki by ustawił.<br />
Popróbujem, myśli Popiel, to jest ciężka praca,<br />
Lecz ta praca taka różna, ona nas wzbogaca.<br />
<br />
Jedna baba to niewiele we dnie trawy urwie,<br />
Ale w trzy dni albo cztery to widać urobek.<br />
Tak przy pracy nachylona też nie wiele powie,<br />
Straci na tym, bo gadulstwo to jej przedni chlebek.<br />
<br />
195<br />
<br />
W trzy dni do wrót grodu Myszki jakoś dojechali.<br />
Wieżę nową Myszka stawia, widać ją z oddali.<br />
Ludu mnogo tu pracuje, nawet robią drogi.<br />
Lecz z ubioru to tu widać lud żyje ubogi.<br />
<br />
Już pod wieczór ruszył dalej nasz Popiel zuchwały.<br />
Jeszcze spojrzał na brzeg Warty, tam gdzie się kąpały<br />
Białogłowy i dzieciaki wśród hałasów wielkich,<br />
Prawie nago w dzień czerwcowy. Masa istot ludzkich.<br />
<br />
Ludzi tutaj nie brakuje. Wielu powróciło.<br />
Z lasów gęstych, gdzie mieszkali, gdy tu się paliło.<br />
Tak w Kruszwicy także było, stąd jest zawołanie,-<br />
Gdy coś płonie, błyska ogniem, gdzie iskier jest granie:<br />
<br />
Ratuj Leda<br />
Płonie scheda.<br />
Odwróć wiatry<br />
Ugaś watry.<br />
<br />
Odwróć wichry<br />
Ugaś iskry.<br />
Deszczu trzeba<br />
Z twego nieba.<br />
<br />
196<br />
<br />
Takie krzyki te bolesne rozdzierają usta,<br />
Kiedy ciało prawie gołe, a na głowie chusta.<br />
Chustą usta zakrywają ,by bełkot zatłamsić,<br />
By nie krzyknąć: Głupiś Prowe! On się może pomścić.<br />
<br />
To już było i minęło, bolesne to sprawy.<br />
Pali odwet człeka w sercu. Trza milczeć ,młodawy.<br />
Więc nikomu ani słowa, co jest w sercu na dnie,<br />
Może kiedyś ta myśl straszna w ciemności upadnie.<br />
<br />
Nigdy przedtem nie płonęły w samobójczej walce<br />
Grody Słowian. Była kara, obcinano palce.<br />
Dobry zwyczaj, ale upadł, Leda go nie chciała.<br />
Bo mówiła: Postać ludzka ma być zawsze cała.<br />
<br />
Mity głoszą, że spłonęło grodzisko nad Gopłem.<br />
Gdy Awary spustoszyły krzykiem swym i hasłem<br />
Brzegi Warty i precz poszły, został tu kraj goły.<br />
Zostawili śmierć, żal wielki i same popioły.<br />
<br />
Nowy książę odbudował grodzisko z popiołów,<br />
Gdy powalił hordy obce Awarów , Mongołów.<br />
Lud go nazwał tak na niby, oto jest ten Po Piel,<br />
Co z popiołów nowe stworzył, był to wielki ten cel.<br />
<br />
197<br />
<br />
Chwila wspomnień serce targa Popiela naszego.<br />
Mąci głowę. Nieraz myśli, gdzie jedzie, dlaczego?<br />
Mam zadanie, trzeba jechać, trzeba szukać spiżu!<br />
Aby kierat konny zrobić na grodu podwórzu.<br />
<br />
Uzgodnił trasę z Nieborem, ma jechać na konin.<br />
A następnie do Kalisza, który nie ma ruin.<br />
Stamtąd w Kielce, do Pińczowa i do brzegu Nidy,<br />
Drogi dobre, trasy znane, nie zmylą cię zwidy.<br />
<br />
Dobre drogi są potrzebne na wozy napchane,<br />
Podarkami dla swej lubej, wiezie rzeczy znane.<br />
Z Kołobrzegu jantar piękny, dwa wory związane.<br />
Oraz wiele skórek lisich, co z puszczy mu dane.<br />
<br />
Traktów trzymał się niezłomnie, w miesiąc ujrzał Nidę.<br />
Okiem teren ten oglądał, Tak, tu ziemie chude.<br />
Bród na Nidzie wozy przeszły, konie także chętnie,<br />
Z dala widać cel podróży. Ruszył więc namiętnie.<br />
<br />
Gdy pod bramą grodu stali, Wiślica się zowie,<br />
Popiel nagle ujrzał kwiatki rosnące przy rowie.<br />
Zwrócił głowę do setnika: Przemko, tak bez kwiatów?<br />
Czy tak można? Mam tam jechać? Dostać kilka batów.<br />
<br />
198<br />
<br />
Skąd ja kwiaty teraz wezmę, rzecze Przemko młody,<br />
Ja tu widzę w każdym kwiecie barwy i urody.<br />
Mogę urwać polne kwiaty, Możem szybko tu mieć.<br />
Są przepiękne, taki chaber, kąkol prosty lub knieć.<br />
<br />
Na konwalie już za późno, jest jeszcze kosaciec.<br />
Albo łubin, albo jaskier lub miodny piaskowiec.<br />
Są też trawy tak wyniosłe, na przykład tymotka,<br />
Która zimę przetrzymuje. Może być klejnotka.<br />
<br />
Dobrze, Przemko, idź a żywo, coś trzeba uzbierać.<br />
Ja tu trochę będę czekał, coś w rękę trzeba brać.<br />
W oświadczyny przecież jadę, kwiaty podaruję,<br />
Z podniecenia coś mnie w środku kolcem niby kłuje.<br />
<br />
Nie dziwota, rzecze Przemko, baba to jak studnia,<br />
Zawsze mało ,chociaż robisz dzieło całe pół dnia.<br />
Kwiat i owszem jest potrzebny, lepsze są błyskotki,<br />
Palce zdobią ,co też widać gdy robią robótki.<br />
<br />
Idź ,nie marudź, naręcz natnij gruby jak ten snopek.<br />
Jestem Popiel, książę grodu, a nie jakiś jopek.<br />
Ona, to wiem ,baba ciężka, diablo baba waży!<br />
A jak trzeba, trzech hajduków kijem naraz praży.<br />
<br />
199<br />
<br />
Dyszel z wozu raz wyjęła, zakręciła młyńca.<br />
Kilku na raz położyła, ja złapałem sińca.<br />
Co pół roku barwił ciało w miejscu zwanym dupa,<br />
Inni gorsze mieli rany, łeb niby skorupa<br />
<br />
Zalotnika tego z Brzegu pękł, trochę chrupnęło.<br />
Na to ona, że pomyłka, że nieszczęsne dzieło.<br />
Więcej dyszla się nie ima, za to kręci procą.<br />
Lecz nie za dnia, bo się wstydzi, puszcza kamień nocą.<br />
<br />
Jeśli w głowę ktoś dostanie, myśli, że od boga.<br />
Z nieba lecą wszak pioruny, śmierć z nieba nie trwoga.<br />
Mój kapelusz jest ze słomy potrójnie kręcony,<br />
Wolę nie mieć ci uszczerbku od swej przyszłej żony.<br />
<br />
Tuż za bramą ,za wysoką bęben bić zaczyna,<br />
No ,nareszcie, mój Przemeczku, utocz z torby wina.<br />
Niech pokrzepię swe nastroje, uczta będzie długa,<br />
Wjadę w bramy jako książę, a nie jakiś sługa.<br />
<br />
Wiedzą przecież, żem przyjechał, coś długo zwlekają.<br />
Może panny w chacie nie ma, może stracha mają?<br />
Niecierpliwi się nasz Popiel, boi się o kwiaty,<br />
Zanim z nimi tam podjedzie, będą duże straty.<br />
<br />
200<br />
<br />
Tuż przed bramą półksiężycem Popiel stoi końmi,<br />
Że z Popielem nie ma żartów, ona chyba pomni.<br />
Ojciec jego swaty przysłał, będzie to lat wiele,<br />
Uzgodniono wsio na przyszłość, ze ślubem na czele.<br />
<br />
Nie przypuszczał stary Popiel ,co z dziecka wyrośnie.<br />
Ona kozę zjadła żywą w osiemnastej wiośnie.<br />
Gdy z Popielkiem się bawiła w grodzie w chowanego,<br />
To w kominie się schowała u ojca onego.<br />
<br />
Dym z komina nie uchodził, komin rozebrano,<br />
Na życzenie młodej dziewki w trąby wówczas grano.<br />
Tak cieszyła się z wyczynu, tak śmiała się głośno,<br />
Że sąsiedzi powiedzieli: Ta dziwa nieznośna.<br />
<br />
Teraz wszystko to wspomina czekając przed bramą.<br />
Wszak wyczyny tej dzierlatki, same mówią za nią.<br />
Głośno o niej na Podhalu, okolica szepcze,<br />
Iż ten, co to ją pokocha, zginie marnie w szopce.<br />
<br />
Słychać wtóry bęben wali i puste też pniaki.<br />
Teraz gwizdy różne słychać, czy lochy świstaki?<br />
Nie, to nie jest jeszcze granie, to strojenie rogu,<br />
Chwila ciszy, już jest granie fujar w liczbie mnogiej..<br />
<br />
201<br />
<br />
Wrota wolno otwierają,komes zapytuje.<br />
Skąd przybywa? Czego szuka? Czego oczekuje?<br />
Przyjechałem na obrzędy, żenić się tu będę,<br />
Z ponad Gopła wody jestem, tam gdzie chwalą Ledę.<br />
<br />
I to mówiąc ,stępem konia puścił w otwór bramy.<br />
Tak to wjeżdżał nowy książę, nawet dość ubrany.<br />
A pod domem u panienki czekała rodzina,<br />
Ona również, patrzy, patrzy ,co on w ręce trzyma?<br />
<br />
Kiedy z konia już zeskoczył i skłonił się dziewce,<br />
Ta z zachwytem kwiaty bierze, trzyma jako drzewce.<br />
W obu dłoniach i powiada: Jakie one śliczne!<br />
Cały bukiet! Kwiaty polne! Barwne i liryczne!<br />
<br />
Dziękuję ci, mój Popielku, aleś mnie ucieszył.<br />
Gdzieś ty tyle tego kwiecia, gdzieś ty to wypatrzył?<br />
Teraz młodzi się rozeszli, aby do dnia ślubu,<br />
Nie zobaczyć swego lica. Potem aż do grobu.<br />
<br />
Żerca śluby czyni głośno, kadzidła podpala,<br />
Pyta społem obie strony i na ślub zezwala.<br />
Teraz: Gorzko, lud zawoła i śpiewania czyni,<br />
Młodzi społem nektar piją z napełnionej dyni.<br />
<br />
202<br />
<br />
Młodość dzika! Każda młodość, to młodość wspaniała.<br />
Patrzy naprzód i co widzi? Przeszkoda jest mała.<br />
Więc nie liczy się ze stratą, szturmem bierze życie.<br />
Gdy coś nie tak z tego wyjdzie, popłakuje skrycie.<br />
<br />
Stoły wśród chat rozstawione i bielą nakryte,<br />
Na nich kwiaty polne w garnkach wśród róży ukryte.<br />
Takie kwiaty zażyczyła Włada w dni weselne,<br />
By wykazać, że Popielka chęci były dzielne.<br />
<br />
Jadło z rożna, jeszcze ciepłe, ręką jest szarpane.<br />
Młode łanie i oseski.. Zwady nie karane.<br />
Bo o mięso można walczyć i zazdrośnie kłócić,<br />
Takie to są obyczaje. Mięsa nie trza zwrócić.<br />
<br />
Babka młodej do sąsiadki, co oczy straciła,<br />
Cicho mówi ,co się dzieje. Mówi jak by śniła.<br />
Tamta pyta, co on robi, ten chłopak wybrany?<br />
No zajada co popadnie, prawie zapas cały.<br />
<br />
W jednym zgodni biesiadnicy, w pieśni na rzecz młodych,<br />
A tym głośniej im śpiewają, gdy widzą tych lubych.<br />
To też usta pełne tłuszczu, aż z brody im kapie,<br />
Każdy śpiewa, ręką macha, drugą kęs swój łapie.<br />
<br />
203<br />
<br />
Nie chciała, nie chciała<br />
Panienka chłopczyka.<br />
Musiała, musiała<br />
Napić się lubczyka.<br />
<br />
Gdy jednak wypiła<br />
Lubczyk zaraźliwy<br />
To zginął od zaraz<br />
Rumieniec wstydliwy.<br />
<br />
Kiedy przełknął kęs solony, śpiewał tak do wtóru.<br />
Jak by nie sam, ale z echem piał głośno dla chóru.<br />
I nie było biesiadnika, co by nie miał głosu,<br />
Bo tak chórem to życzyli młodym Ledy losu.<br />
<br />
Byli tacy co też solo, sami w pojedynkę,<br />
Zaśpiewali bardzo starą balladę wspominkę.<br />
Którą babcie przy kądzieli nuciły pod nosem,<br />
Zimą mroźną otulone słomą z pustym kłosem.<br />
<br />
Łomoce serduszko<br />
Wabi bielą łóżko,<br />
Mijają godziny<br />
Czekają rodziny.<br />
<br />
204<br />
<br />
A z chaty przybysza<br />
Ciągle jeno cisza.<br />
Zmartwion lud milczący<br />
Stoi cały drżący.<br />
<br />
Nagle okiennica<br />
Rozwarta szeroko.<br />
Leci jej spódnica<br />
Do fosy głęboko.<br />
<br />
Tumult śmiechu w górę bije, radują się serca,<br />
Gdy tymczasem gąsior w górę wznosi ludu żerca.<br />
On potrafi mówić ładnie, potrafi też grozić,<br />
A gdy trzeba to za wioskę niewiernych wywozić.<br />
<br />
Ja za księcia tu Popiela i naszą Właduńkę,<br />
Chcę przypomnieć i powiedzieć starą tę wspominkę.<br />
Aby bogi nasze chwalić, co to od stuleci,<br />
Pomagają zboże zbierać i rodzić nam dzieci.<br />
<br />
Coraz częściej słuchy chodzą, chodzą chrześcijanie,<br />
Namawiają książąt naszych: Zmień, książę, wyznanie!<br />
Jak nie zmienisz, biedę ściągniesz, na swe proste ludy.<br />
I na marne pójdą twoje i dzieci twych trudy.<br />
<br />
205<br />
<br />
Grożą nawet zbrojnym najście na słowiańskie ziemie.<br />
W niwecz pójdą trudy ludu, zginie nasze plemię.<br />
Popiel cicho pyta Włady, co on też tam prawi?<br />
Skrzyp mu cicho odpowiada, niby skrzyp żurawi.<br />
<br />
Byli tutaj kilka razy od Franków posłowie,<br />
Wypalane mają włosy na czubie, na głowie.<br />
Na powrozach i na szyi krzyże ciągle noszą,<br />
Nową wiarę, grożą strachem i przymusem głoszą.<br />
<br />
My czekalim tu na ciebie, abyś dał rozkazy.<br />
Co nam robić, co nam czynić? Byli tu dwa razy<br />
Wojska tutaj u nas nie ma, czym się obronimy?<br />
Jeśli przyjdą ,to wytłuką chłopców i dziewczyny.<br />
<br />
To weselne wieści takie ja mam tu roztrząsać?<br />
Takie wieści są niemiłe. Klnę ja się na swą mać!<br />
Że przegonię innowiercę, psami każę wyszczuć.<br />
Jeśli jakiś inny żerca, będzie rozum nam psuć.<br />
<br />
Włada w ucho coś cichego nadal szepcze wolno.<br />
Aż się Popiel z pieńka podniósł i zawołał: Wino!<br />
On też żonie opowiadał ,co się dzieje w Grecji,<br />
Sam tam nie był, ale Niebor żył wśród tamtej nacji.<br />
<br />
207<br />
<br />
Tam plemiona różne bogi chwalą, ubóstwiają.<br />
Tam publicznie każdy swoje, inne racje mają.<br />
Są chrześcijanie , którzy grożą klątwą, bożym sądem,<br />
Wszystkich takich, co inaczej, co nie idą z prądem.<br />
<br />
Ja nie myślę zmieniać wiary,dzięki, że to mówisz.<br />
To to znaczy, że już tutaj, groźny wchodzi derwisz.<br />
Bram nie zamknę, ale gonić należy hołyszy.<br />
Gonić mocno, gonić zawsze, patrzeć czy on dyszy,<br />
<br />
Teraz jednak zgodnie razem śpiewajmy z tym ludem,<br />
Wieczór idzie, a od Karpat ciągnie trochę chłodem.<br />
I śpiewali i nucili weselne te zwrotki,<br />
Które znają łąk polany, babskie kołowrotki.<br />
<br />
Zaginął Mirce baranek<br />
Szukała nocą po ranek<br />
Gdy mgła już z łąki opadła<br />
Ona zmęczona upadła.<br />
<br />
Wstaje zbudzona hałasem<br />
Patrzy baranek pod lasem<br />
Przy nim zaś stoi myśliwy<br />
Brzeszczot ma w ręku straszliwy.<br />
<br />
207<br />
<br />
Będę ja twoja kochanka<br />
Lecz nie zabijaj baranka.<br />
Z drugiej strony wielkiej ławy, słychać inne głosy,<br />
Co pieśń ciągną i zawodzą prawie wniebogłosy.<br />
<br />
Lutek myślał o bogdance<br />
W każdy wieczór prawie<br />
Myślał tylko o kochance<br />
Leżąc na murawie<br />
<br />
Ona inną dróżką poszła<br />
Zostawiła osła<br />
Tam spotkanie z gachem miała<br />
Kręcić grę umiała.<br />
<br />
Chodzonego tańczą wszyscy mocno przytupując,<br />
Młodzi z boku, no, bo w środku starym ustępują.<br />
Podglądają jak się tańczy, gdy skrzypaczek zatnie,<br />
Potem chłopcy robią koło łapiąc dziewki w matnię.<br />
<br />
Co niektórzy krakowiaka i hołubce drepcą,<br />
Gdy pochylą się do dziewek, coś w ucho im szepcą.<br />
Dziewczę śmieje się z namowy, podskakuje żwawo,<br />
Raz parami, raz na lewo, a potem na prawo.<br />
<br />
208<br />
<br />
Cytra brzęczy, lira jęczy, bębny to taktują,<br />
Chłopcy, którzy tańczyć lubią, głośno pogwizdują.<br />
Lecz fujarki ton trzymają, melodyje pieją,<br />
Młodzi tańcząc spoglądają, jak to starzy piją.<br />
<br />
Noc przerwała gibkie pląsy, zagaszono żagiew,<br />
Wodą zlano węgle drzewne, rozpoczęto znów śpiew.<br />
Każda chata swoje śpiewa, żegna piękny dzionek,<br />
Może jutro z łąk dalekich zaśpiewa skowronek.<br />
<br />
On to śpiewak nad śpiewaki, po nim kos ciekawy,<br />
Wilga także, słowik owszem i wróbel szarawy.<br />
Czym jest ciemniej, tym jest ciszej, milkną też ludziska,<br />
Jeno piska coraz śmielej spod miotełki myszka.<br />
<br />
Słowika trel miłosny<br />
Oznajmia koniec wiosny,<br />
Że koniec jest kochania<br />
I Ledy kres władania.<br />
<br />
Że latem rządzi słońce<br />
Ogromne i gorące,<br />
Że czas jest dojrzewania<br />
Miłosnych gierek grania.<br />
<br />
209<br />
<br />
Gdy ucichły nawet szepty, słychać kroki stróży.<br />
Im to służba nocką ciemną potwornie się dłuży.<br />
Stróża bada czy zgaszono żagwie i kaganki.<br />
Teraz cisza i nie wolno nucić kołysanki.<br />
<br />
Stargard 17 listopad 2000 r.<br />
<br />
napisał Wiesław KępińskiWiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-85062432914536341862017-12-27T07:53:00.000-08:002017-12-27T07:53:30.209-08:00"Lechicka Pierwoszcza"WIESŁAW KĘPIŃSKI<br />
<br />
LECHICKA PIERWOSZCZA<br />
<br />
poemat<br />
<br />
2<br />
<br />
Część I<br />
<br />
Boska Łada<br />
<br />
Z bierwion sosny, ociosanych, kącina na rogach.<br />
Zbudowana już rok temu, kiedy lud był w trwogach.<br />
Awarowie pode Benem, naszły im krainę,<br />
Spustoszyły, skradli bydło, strach wpletli w dziedzinę.<br />
<br />
Zbudowana po pogromie, wedle dębów starych,<br />
Chata duża z jedną izbą, a przez cieśli skorych.<br />
Przyszli oni aż zza Odry. Ich żelazne dłuta,<br />
Ociosały sosnę starą. Widać, że jest kłuta.<br />
<br />
Inne chaty też powstały, zadaszone trzciną,<br />
No bo cieplej zawsze było, gdy mrozy są zimą.<br />
Ściany z gliny, lecz wiązanej sitem i bylicą,<br />
Zamazane gęstą papką, a widać, że ręką.<br />
<br />
3<br />
<br />
Teraz w chatach pełno dzieci, a z tego ciasnota,<br />
A więc kojce są piętrowe, z drągów jak u płota.<br />
Przez pół roku siedzą w izbie, wpatrzeni w ognisko,<br />
Siedzą w kątach, na polepie, z iskier widowisko<br />
<br />
Mają wielkie. Śledzą skrzenie, iskra jest przeróżna.<br />
Tak wpatrzeni zasypiają, gdy pora jest późna.<br />
Tak więc nieraz podejmuje ojciec latorośle,<br />
I układa je na drągach, gdzie to ze skór pościel.<br />
<br />
Gdy Dziewanna świat zieleni, to roje dzieciaków,<br />
Wnet wypada najpierw w majdan, są strachem dla ptaków.<br />
Gdy oswoją się w dziedzińcu, ruszają na pola,<br />
Tam wybryki, śmiechy, krzyki.Tam istna swawola<br />
<br />
Dalej jednak świat nieznany. W koło trzy jeziora,<br />
Więc kącina tutaj rządzi. Wskazana pokora.<br />
Żerec kształci, żerec uczy, tu lud bogobojny<br />
I w kącinie siedzi cicho, żywy, lecz spokojny..<br />
<br />
Żerca właśnie ma kazanie zza posągu Łady.<br />
Baje o tym jak zginęła. Awar przybył śniady.<br />
Łada opór dała tęgi, cały lud na wałach.<br />
Awarowie mieli dzidy, a my tylko w pałach.<br />
<br />
4<br />
<br />
Ocaleli ci co w czółnach, przez Lubiąż uciekli<br />
I na piachy swoje łodzie, daleko wywlekli.<br />
Gdy wrócili po miesiącu, wszędzie kruki, wrony,<br />
Ale w garach pod pokrywą, zeszłoroczne plony.<br />
<br />
Przegonili ptactwo krzykiem, pogrzebali kości.<br />
Nigdzie Łady nie znaleźli. Przeżyła? A juści!<br />
Ponoć z dymem się uniosła, do chmury, do nieba!<br />
Stamtąd patrzy na swe dzieci, to dziś nasza chluba!<br />
<br />
Tu oklaski się ozwały, lud milczący ożył.<br />
Żerca wyszedł zza posągu, kwiat przed nim położył.<br />
Kwiat był długi, pełen kwiecia. Lud krzyknął: Dziewanna!<br />
I klaskanie znów zabrzmiało. Bogini to znana!<br />
<br />
Żerca ręką wskazał ziemię. Wszystko wnet ucichło.<br />
Znak był ciszy. On stał długo. Klęknął, lecz nie rychło.<br />
Bo obyczaj nakazywał, godność i powagę<br />
Jakby nici pajęczyny na szalę, na wagę.<br />
<br />
Wzniósł dwie dłonie w górę głowy. Wysokoś, ma pani!<br />
A my tutaj pogorzelcy, już się nie tułamy.<br />
Patrzaj na nas, zadbaj o nas, nakarm liczne roje,<br />
Bo to przecież są po tobie, to dzieciska twoje.<br />
<br />
5<br />
<br />
Lud w kącinie i wokoło recytował modły,<br />
Zgodnym chórem, bogobojnie, a dzieciaki darły.<br />
Wokół cisza jest w naturze, a pieski schowane.<br />
Nauczone by nie szczekać , gdy modły składane.<br />
<br />
Daj nam, Łado, plony żyta,<br />
Oraz krupy z tatarki,<br />
Z tego zawsze kromka lita,<br />
Oraz pełne garnki.<br />
<br />
Tyś wiek miała,<br />
Gdyś Awarom opór dała.<br />
Ciebie nie ma ani śladu,<br />
Wspomóż ty nas, boska Łado.<br />
<br />
Jeszcze były dwie modlitwy, ukłon na rozejście,<br />
Gospodynie zaraz w izbach ręce mają w cieście.<br />
Na kamieniach kładą placki, są żywe rozmowy.<br />
Bo modlitwy się odbyły, a ten dzieciak goły.<br />
<br />
No, a Żerca dziś trzy Dziwy, miał w swojej posłudze,<br />
Zawsze nasze, te grodowe, a nie jakieś cudze.<br />
Suchy świerk na święty ogień, dokładały często,<br />
Z tego nieraz też w kącinie, dymu było gęsto.<br />
<br />
6<br />
Sławka była w białej wełnie, zerkała na Radka,<br />
A widziałam to, kumoszko, dobrana to parka.<br />
Jarek modlitwę to głośno: …tak, tak, tyż to słychać,<br />
Czy za Sławką to on będzie, a czy będzie wzdychać?<br />
<br />
No, a czemu to ma wzdychać? Czy ona uchodzi?<br />
Nie wyjedża. Jeno Żerca… słuch jakowyś chodzi,<br />
O czym to słuch? Ano mówią… Płonę z ciekawości!<br />
No, że Żerca to na Dziwę, Sławkę… a juści.<br />
<br />
Coś słyszała…ale kiedy? A będzie przedwczoraj.<br />
Ja żem z chrustem powracała , ścieżką, gdzie ten gaj.<br />
Włodyka i Żerec stali, opłotek ich dzielił.<br />
I tak sobie rozmawiają. Czy mnie nie widzieli?<br />
<br />
Sławkę, mówił mu Władyka, nie bardzo. A Radek?<br />
To jej wola, twierdzi Żerec. Mej woli upadek?<br />
Nie upadek, twierdzi Komes, tam nici splątane.<br />
Tochę późno, brak postawy , za późno gadanie.<br />
<br />
Nie nacieram, jeno pytam, zgoda nade wszystkim.<br />
Ja zapomnę ,mam już trójkę, lecz przed czasem ciężkim.<br />
Jakim ciężkim? Różnie plotą tak karawaniarze.<br />
Byli kiedyś tu z bawełną. Od Serbów ich twarze.<br />
<br />
7<br />
<br />
Tak, pamiętam. Coś mówili. Morawy we wrzeniu!<br />
Przeciw czemu? Czy wiadomo? To było w milczeniu.<br />
Dalej nic już nie słyszałam, a wiązanka ciężka.<br />
Szybko uszłam, tylko tyle. To rozmowa męska.<br />
<br />
Nic nam z tego, tylko tyle. Lecz Morawy? Gdy słońce w południu.<br />
To tam leżą za górami. Chcesz suszu piołunu?<br />
Nie nie trzeba, mam ja wiązkę, sucha, jest u dachu.<br />
Ale Żerca to się nosi, był w portkach, nie w łachu.<br />
<br />
Pierwsze placki to dla mężczyzn, gorące i grube.<br />
Co niektóre są spieczone, ale w smaku lube.<br />
Ciasto lane jest z naczynia, puchnie, no i skwierczy.<br />
Dzieciom leci jeno ślinka, wytrzeszczone oczy.<br />
<br />
Czekają na swoją kolej, w brzuchu małe skurcze.<br />
Lecz nie skomlą, bo nie wolno, to najmłodsze płacze.<br />
Gospodyni skopek stawia, daje dziecku cyca,<br />
Ono milknie tu natychmiast, mamą się zachwyca.<br />
<br />
Ciasto leje jedną ręką zatroskana matka,<br />
I przewraca to łopatką, zręcznie. Nieraz kapka<br />
Spadnie obok, kamień piecze natychmiast tę kulkę,<br />
Dzieci na to jak na lato, mają swoją bułkę.<br />
<br />
8<br />
<br />
Długo trwa taki posiłek, koniec gdy szarówka,<br />
Dzieci hasają po placu, lecz gdy ptaki zipią,<br />
To i dzieci na swych skórach, natychmiast zasypią.<br />
Tylko starsi przy łuczywie przemawiają słówka.<br />
<br />
Co dzień przyniósł? Jak rybacy? Czy ktoś zachorował?<br />
Może wieści są ze Śląska? Co Władyk gotował?<br />
Może łowy na zwierzynę? Może cięcie bali?<br />
Aby czółna z nich wypalać. Czy się Awar zwali?<br />
<br />
Gdy mrok zapadł, legło wszystko. Tylko stróża w koło<br />
Chodzi sobie z rohatyną, a stopę ma gołą.<br />
Gasić ognie! Nieraz woła. Zasypiać w pokoju!<br />
No, bo jutro też dzień czeka. A trud pełen znoju.<br />
<br />
Tylko jego głos jest słychać, nawet pieski milczą.<br />
Bo nie kręci się zły duch tu. Nieraz wieprzki kwiczą.<br />
A im wolno, nie rozumne, karmione żołędziem.<br />
Nieraz trawą, nieraz plewą. Tam ptaki na grzędzie.<br />
<br />
Oprócz stróży jest i strażnik, gdzie Lubiąż i Karskie<br />
Groble tworzą z drogą polną. Pejzaże malarskie.<br />
Są w ich wodach, kiedy księżyc sam świeci na niebie.<br />
Wówczas zbliża oba brzegi. Zły w tych wodach dybie.<br />
<br />
9<br />
<br />
To też strażnik jest na środku. Niby kołek w płocie.<br />
Ma łuk w ręku, w drugiej strzałę, sajdak poprzez ramię.<br />
Cisza w koło, brak jest wiatru, nieraz gacek w locie,<br />
Kiedy siądzie na ramieniu, pozostanie znamię.<br />
<br />
Do północy stać tu będzie. Póżniej druga zmiana,<br />
Co to stoi, gdy jest chłodniej. Zdjęty będzie z rana.<br />
Przyjdzie starszy i go weźmie. Wypyta dokładnie.<br />
Czy coś słyszał? Czy coś widział? Nocka wówczas blednie.<br />
<br />
Tu latały nietoperze, ponad szuwarami.<br />
A są ciche, bardzo śmigłe, machają skrzydłami.<br />
One ślepe, rzecze starszy, a widzą jak trzeba.<br />
Kiedy rzucisz im okruchy od suchego chleba,<br />
<br />
No, to łapią, ale strzeż się , by nie wpadły w włosy,<br />
No, bo kołtun ci zaplączą i zadrapią skórę.<br />
Chce się wyrwać, drapie skórę, robi różne pląsy,<br />
No, a nieraz to ci w głowie chce wygryzać dziurę.<br />
<br />
Miałem czapę. No to dobrze. Cięciwa barania?<br />
Tak od capa. Ojciec suszył. A coś do zjadania?<br />
Miałem ziarno słonecznika. Łuskałem dość chętnie.<br />
Tu ostatnie słowo chłopak wymówił tak smętnie.<br />
<br />
10<br />
<br />
Kiedy weszli już do grodu, jasność była pełna.<br />
Dzień zbudzony. Wschodzi słońce. Jest światłości gama.<br />
Co przyniesie dzień dzisiejszy? Już ciepło, słonecznie.<br />
Czy też spokój będzie w koło? Tak jak latoś, wiecznie.<br />
<br />
Po chałupkach słychać żarna. To zgrzyty kamieni.<br />
Z jednej wyszedł chłopak młody. A gdy wyszedł z sieni,<br />
Strażnik wnet go zauważył. Radek , a zaczekaj jeno.<br />
Chłopak stanął, się uśmiecha i wita w dzień dobro.<br />
<br />
Przywitali się z uśmiechem. Radek, będą kumy?<br />
Coś się kręci, rodzic chodził. Trzeba zgody Włada.<br />
Ja wiem tyle, że tak raptem, to tu nie wypada.<br />
Myślę jednak, że tym razem z węgli pójdą dymy.<br />
<br />
Chyba pójdą. Sława także chce dotrzymać słowa,<br />
I po żniwach do wesela ma już być gotowa.<br />
Jeśli pragniesz, pójdę w drużbę. A teraz śniadanie.<br />
Tu podali sobie ręce. Skończyli gadanie.<br />
<br />
W sieni sajdak zdjął z ramienia, powiesił na sęku.<br />
Łuk zaczepił, trepy wstawił, włos przygładził ręką.<br />
Wszedł do izby, czarna kawa już stała w kubasie.<br />
Dostał chleba pół bochenka, chleba na zakwasie.<br />
<br />
11<br />
<br />
Ojca w izbie już nie było, od rana na polu.<br />
Z braćmi jego już rwał oset, jego liście kolą.<br />
Oset rwano przed kwitnieniem, lecz ten jest z odrostu.<br />
Owijano dłonie skórą, rwano go dziś z rosą.<br />
<br />
Ale dzionek, mamo, idzie. Dzionek jak marzenie.<br />
Dobrze o nim mówisz, synku, to Dziewanny tchnienie.<br />
Ty się prześpij, po południu trza wyrywać osty.<br />
Bo on w żniwach to przeszkadza. Jesteś już dorosły.<br />
<br />
Dobrze, mamo. Napotkałem z rana Radka w drodze,<br />
Ale w grodzie. Zapytuję: Radek, a jak Sława?<br />
On radosny, uśmiechnięty, drapał się po nodze.<br />
Tak powiedział. No, po żniwach, nie żadna Kupała.<br />
<br />
No, to dobrze, że tak myśli. W polu pierwsza praca.<br />
Bo od tego, ile zbierzesz, każdy wór wzbogaca.<br />
Każda ręka podczas żęcia, potrzebna stukrotnie,<br />
Po co stoisz i się gapisz? Akurat przy oknie?<br />
<br />
Sława rusza chyba w pole, trzy siostry tuż za nią,<br />
Nie patrz, chłopcze, jest zajęta. Oczy matki ganią.<br />
Pójdę, prześpię ja się w stajni, na stryszku, na żerdzie.<br />
Gdybym jakoś ja nie wstawał, to niechaj ktoś zajdzie.<br />
<br />
12<br />
<br />
Po drabinie wszedł na stryszek, zakopał się w sianie.<br />
Spało mu się bardzo dobrze, bo sute śniadanie.<br />
Ciepło było, bo to lato, miękkie było spanie.<br />
Miłe były aromaty. Oj, te trawy rwanie!<br />
<br />
Już południe. A w południe. Goniec jest przed grodem.<br />
Wjazd jest żerdzią zasłonięty. Z boku ul jest z miodem.<br />
Więc koń stoi w oddaleniu, goniec krzyczy , woła !<br />
By podeszła, gdy chłop w polu, nawet białogłowa!<br />
<br />
Jeno strażnik jest w grodzisku. Wchodzą, by go budzić.<br />
Ten niezmiernie zaskoczony, poczyna się dziwić.<br />
Czego chceta, pyta siostry? Goniec jest na błoniu!<br />
Niecierpliwie wykrzykuje. Na wysokim siedzi koniu.<br />
<br />
To już idę, rzecze strażnik, jeno twarz obmyje.<br />
Poszedł w chatę , skropił lico, oblał kwartą szyję.<br />
Wolno ruszył w stronę bramy. Tam za żerdzią konny.<br />
Zadziwiło to strażnika, bo jeździec był zbrojny.<br />
<br />
Żerdź przeskoczył, podszedł blisko i pyta junaka:<br />
A czego ty? Co się stało? Czy gdzieś jakaś draka?<br />
Do Władyki ja przysłany. Z Sulęcina jestem.<br />
Śpieszno mi jest, bo to karne. Szyję wskazał gestem.<br />
<br />
13<br />
<br />
Nasz Władyka jest na polu.Chodź, wskażę ci trasę.<br />
Lepiej siadaj z tyłu konia. Dźwignie tyłki nasze.<br />
Podał rękę strażnikowi, a ten zgrabnie wskoczył.<br />
Mówił w ucho junakowi , by ten gdzieś nie zboczył.<br />
<br />
A jechali wzdłuż Lubiąża, tu wysokie skarpy.<br />
Z prawej strony były pola, nieraz siana kopki.<br />
W zbożach ludzi była chmara, rwano oset, kąkole.<br />
Junak widzi wielkie łany, szepcze: ale pole.<br />
<br />
O, tam , tamten, co na miedzy. To jest nasz Władyka.<br />
Gdy coś gada bardzo szybko, to skacze mu grdyka.<br />
Jam jest goniec z Sulęcina. Wiadomość to tajna.<br />
No to chodź ty na pobocze, bo tam dróżka skrajna.<br />
<br />
Ten zeskoczył z konia gładko, strażnikowi podał wodze,<br />
I z Władyką uszedł dalej. Stanęli na drodze.<br />
Co on mówił, nikt nie słyszał. Wraz koniem odjechał.<br />
A Władyka stał na ścieżce, spluwał tylko, kichał.<br />
<br />
Kiwnął ręką na strażnika. Chłopak podszedł skoro.<br />
Pilnuj czeladź, rwać kąkole. Ja do Żerca muszę.<br />
Przy okazji się nachylił, podniósł długie pióro.<br />
To bażanta, rzekł Władyka, lecz za nim ja ruszę,<br />
<br />
14<br />
<br />
To pokażę, gdzie on siedział, z łuku go ustrzelisz.<br />
Jeno świtem tu podejdziesz. Co tak piórem mielisz?<br />
No, bo ładne i jest długie. Poszli w jarzębiny.<br />
On tu siedział przy tym drzewku, o patrz ,wydzieliny.<br />
<br />
Acha ,widzę, rano przyjdę, gdy świt będzie blady,<br />
Będą pióra na ozdobę, smakołyk na głody.<br />
Władyka już ruszył miedzą, a śpieszno on kroczył,<br />
Bo twarz była zaś u niego, jakby zjawę zoczył.<br />
<br />
Gdzie jest Żerca, myślał sobie? W polu czy świątyni?<br />
Pole było za jeziorem, Za Karskim, daleko.<br />
Najpierw zajdę do grodziska. Tam Dziwy, wśród nimi….<br />
Chętnie Żerca tam przebywał … Wiadomo dlaczego ….!<br />
<br />
Żerdź przekroczył zaś okrakiem. Ruszył na kącinę.<br />
Wszędzie było pełno dzieci, pogłaskał dziecinę.<br />
Siwe babki to na klockach siedziały bez ruchu.<br />
Pilnowały dziatwę wzrokiem. Niektóre bez słuchu.<br />
<br />
W świątyni wciąż płonął ogień. Były trzy kamienie.<br />
Trzy dziewczyny krąg tworzyły, hołubce tańczyły.<br />
Kiedy trzeba świerk podrzucić, to jedna szła w tyły.<br />
Tam zapasy zgromadzone, świerki. no i ziele.<br />
<br />
15<br />
<br />
Wszystkie były jasnowłose, włosy w kos skręcone.<br />
Oczy były niebieskawe, nie żadne zielone.<br />
To kapłanki tego ognia. Dziwy przeznaczenia,<br />
Które długo, nawet lata, to stanu nie zmienią.<br />
<br />
Wybranki to były losu, zgrabne, uśmiechnięte.<br />
Tańcowały jak motylki. One były święte.<br />
Dotknąć taką , to obraza. Kara była sroga.<br />
Bo te panny dla nikogo ! One są dla Boga !<br />
<br />
Władyka poszedł w zaplecze. Tu nie było Żerca.<br />
Nie pytając się nikogo, ruszył w chatę starca.<br />
Ale w chacie też go nie ma. A więc w polu będzie.<br />
Trzeba konia, niech to czarty ! A tu dnia ubędzie !<br />
<br />
Trza na wygon, trza do kopla. Oj, czasu zmarudzę!<br />
Bo nie mogę sam zarządzić? Mówić Łady słudze?!<br />
Bo bez niego nie uchodzi, a tu rzecz gardłowa.<br />
Zirytował się chłopisko i pluł głośno słowa.<br />
<br />
A najczęściej, no to czarty, a nawet i biesy,<br />
Co to jeno przeszkadzają, mają gacków uszy.<br />
Konie stały także w koplu. Pojechał na oklep.<br />
Za jezioro Karskie ścieżką. Nie dążył na oślep.<br />
<br />
16<br />
<br />
Wiedział dobrze. gdzie są niwy, które Żerca trzymał.<br />
Więc popędzał tą szkapinę, na grzbiecie się kiwał.<br />
No, jest Żerca. Stoi dumnie, dogląda roboty.<br />
Bo on zawsze w siebie wmawiał, że ludzie niecnoty.<br />
<br />
Bo leniwie robią w polu, udają robotnych.<br />
Jeśli oko nie dogląda, do czynów sromotnych,<br />
Chętni szybko i lubieżnie, z czego cudze dzieci!<br />
A on przecież żaden kastrat. Nie brał, co podleci.<br />
<br />
Przywitali się przyjaźnie. Chodź, zejdziemy im z oczu.<br />
Był tu goniec z Sulęcina. Wszyscy brzeszczot moczą.<br />
A dlaczego? Mów, a szybko! Morawy w powstaniu!!<br />
Przeciw komu? Mów, Władyko!! Awarów ryzaju?!<br />
<br />
O, Awarów, no ,to jatki będą i to mnogie.<br />
Bo tereny tam bogatsze, grodziska chędogie.<br />
Śląsk się ruszył, poszli w pomoc. I chcą od nas wsparcia.<br />
To lud mnogi, te Ślązaki. U nas też jest tarcza.<br />
<br />
To daleko. Jednak trzeba. Daję tobie wolę.<br />
Wszak musimy, pobratymcom …. zmarszczki na twym czole!<br />
Trzeba konnych jeno wysłać, gorsze jest spóźnienie.<br />
Ale ile tego można? Tu przepadnie mienie.<br />
<br />
17<br />
<br />
Nie patrz na to, jeno działaj. Łada da rozsądek.<br />
Ty waż czyny, ja je poprę. W bój, a nie żołądek!<br />
Więc dwie setki, czyś przeciwny? Żerca się uśmiecha.<br />
Łada z tobą! Toś mi trafił! Ale ja mam druha!<br />
<br />
Nic już nie mów, wskakuj w konie. Kogo na setnika?<br />
Jeden Radek, drugi strażnik, ale ty na czele.<br />
Władyka w pięty uderzył, nie liczył na wiele.<br />
Ale Żerca wszystko poparł, jakby szedł na dzika.<br />
<br />
Zajechał na swoje łany. Młódź do mnie, a zara!<br />
Biegiem w majdan, brać wędzonki, wychlać zupę z gara.<br />
Łapać konie pod kulbakę, ruszamy z wieczora.<br />
Powiadomić kto po drodze. Nawet drwali z bora.<br />
<br />
Szum jak zamęt. Wszystko w biegu. Młodziankowie lecą.<br />
Jakby rzucił ktoś kamieniem, jakby machnął procą.<br />
Niewiasty zostały w polu, wzrok ich niespokojny.<br />
Bo rozkazy takie nagłe są zwiastunem wojny.<br />
<br />
Wojna zaś zawsze okrutna. Wojna poniżenie.<br />
Kiedy obcy wojak bierze w swoje posiadanie.<br />
To odraza jest bolesna. Nie raz babcia jękła.<br />
Gdy wspomnienia przykre naszły, od boleści ziębła.<br />
<br />
18<br />
<br />
Młodziankowie znikli z oczu. Już ich nie zobaczą.<br />
A więc siostry i matule przy kąkolach płaczą.<br />
Będą w polu do wieczora, wrócą ,ich nie będzie.<br />
Jeno tylko ból zostaje. Władyki orędzie!<br />
<br />
On jest władcą, on jest ojcem. Pomazaniec Łady!<br />
On dogląda, aby pełne były garnce, składy.<br />
Rząd sprawuje tu nad grodem i na wszystkie wiki,<br />
Toć Dziewannę co dzień chwali, jak trawę koniki.<br />
<br />
Niewiasty więc pochylone, rwą chwasty zawzięcie,<br />
A łzy czyste mażą lica, starcze i dziecięce.<br />
Bo tu prawie to, co żywe. A wszystko dla chleba.<br />
Oset mnoży się straszliwie od wiatru, nie z nieba.<br />
<br />
Kąkol gorycz daje bułce i niestrawność brzucha,<br />
To też każda tu niewiasta, rękoma wciąż rusza.<br />
Żałość dzisiaj szarpie serce, mieszane uczucia.<br />
Każda z gniewem pęczek chwastów wciąż na miedzę rzuca.<br />
<br />
Do zachodu jest daleko, kto wyprawi syna?<br />
Czy on znajdzie to, co trzeba? Czy już konia trzyma?<br />
Siostry myślą o braciszku, który był ostoją.<br />
Teraz ciągle o swe ciało tak dziwnie się boją.<br />
<br />
19<br />
<br />
Kto obroni? Kto osłoni, gdy wpadnie woj obcy?<br />
O tym myślą jak rwą chwasty, poprawiają chusty.<br />
I w tym żalu i w tych myślach schodzą im godziny.<br />
One płaczą, lamentują ,chociaż są bez winy.<br />
<br />
A tym czasem gońce poszły na wici i w bory.<br />
Aby wszystko się stawiło i szybko, i w porę.<br />
Bo już termin jest podany, spóźnienie to gardło.<br />
Na koń siadło co orężne, nieraz w drodze jadło.<br />
<br />
W mroku stoją na majdanie szeregi milczące.<br />
I czekają na spóźnionych. Widać ich na łące.<br />
Wynurzyli się już z boru, truchtem podążają,<br />
A na plecach ich są łuki, rohatyny mają.<br />
<br />
Jest sto koni z lewej strony. Na ich czele Radek.<br />
Druga setka ta od prawej, jej setnikiem Dobek.<br />
Z każdą setką jest chorąży. Proporzec na spisie.<br />
Niżej wiszą zaś ogony i wilcze, i lisie.<br />
<br />
Żerca wziął portret z kąciny, trzyma go przed sobą.<br />
A to portret jest Dziewanny, co boginią lubą.<br />
Jest trzykrotny okrzyk chwały. Na cześć tej bogini!<br />
Władyka stanął w strzemionach. Awarów on wini.<br />
<br />
20<br />
<br />
Najechali tam Awary, ucisk tam i trwoga.<br />
Są to obce woje wraże, innego też mają Boga.<br />
Morawianie bunt podnieśli, biją okrutnika.<br />
My na pomoc wraz ze Śląskiem. Śląsk się z nami styka.<br />
<br />
Ruszymy, gdy słońce zgaśnie, bo nie świeci w oczy.<br />
Łada zawsze tak mówiła. Woj za słońcem kroczy.<br />
Nie pod słońce, to zniewaga. Chwilę zaczekamy.<br />
A Dziewanna na obrazie też pojedzie z nami.<br />
<br />
Strażnik weźmie go na konia, jadąc przed setnikiem.<br />
Jezdni wznieśli w górę swą dłoń, głosowali krzykiem.<br />
Chwała Ładzie! Chwała Lelum! Chwała i Polelum!<br />
Na zginięcie! Na zatratę! Chwała naszym domom!<br />
<br />
Władyk ruszył, reszta za nim. Nieraz stuk kopyta.<br />
Gdy gdzieś kamień się potrąci. Co? Towarzysz spyta?<br />
Nic takiego. Odpowiada. To jest polna droga.<br />
Ot, niewiasty już wracają. Tam moja nieboga.<br />
<br />
Rzeczywiście, poboczami szły różne niewiasty,<br />
To są te, co zrywały kąkole i chwasty.<br />
Wszystkie mają w rękach chusty, nad głową machają,<br />
A wojakom, co na koniach, otuchy dodają.<br />
<br />
21<br />
<br />
Prowadź, Łado! Szczęśliwości! Braciszku, na zdar!<br />
Oni zaś jadą w milczeniu. Na poboczach jeno gwar.<br />
Tak trzy staje stały baby i stare, i młode.<br />
Chociaż ciemno ,przecież widać u Sławy urodę.<br />
<br />
Gdy mineli swe tereny, konie poszły truchtem.<br />
W Sulęcinie krótki popas. Ruszono w sześć setek.<br />
Jak ty myślisz? Pyta Radek, w ile chorągiewek?<br />
Dobek na to odpowiada: czuję ja to uchem.<br />
<br />
Wjedziem chyba w dwa tysiące i to bez Ślązaków.<br />
No, to będzie spora siła, odpowiada Radek.<br />
Można w polu dawać opór, mieć tylu wojaków.<br />
W polu chyba nie staniemy zdobywaniem chatek.<br />
<br />
Awarowie w izbach siedzą. Moraw jest ich rabem.<br />
Będziem w wikach sprawdzać chaty i to pełnym biegiem.<br />
Awarowie się nie skupią, za duże tereny.<br />
Podsłuchałem dziś komesów, łeb mają golony.<br />
<br />
Tak rozpoznasz ty dzikusa, bo to są azjaty.<br />
Jeśli ich się nie wyreza, Słowian będą straty.<br />
Tak słyszałem i powtarzam. A czy mają zbroje?<br />
Jeśli mają to zdobyczne, bo to mnogie woje.<br />
<br />
22<br />
<br />
Tak to sobie młódź rozmawia, na koniu w kulbace.<br />
Jadąc ciągle, prąc do przodu, jakoby mocarze.<br />
Na Morawach bunty Słowian. Dążą więc z odsieczą,<br />
Już w Opolu na popasie, otoczeni pieczą.<br />
<br />
Śląskie wojska przed miesiącem wyszły na Morawy.<br />
Co tam robią? Jakie walki? Nikt nie zna tej sprawy.<br />
Wojska poszły i jest cisza. Ciężko widać jest im tam.<br />
A więc popas jest skrócony. Nie widać miasta bram.<br />
<br />
Jeno baszty i wieżyce, na których chorągwie<br />
Łopotały w silnym wietrze. A czy wiatr je zerwie?<br />
Z tym pytaniem odjechali, truchtem nieustannie.<br />
Tyłkiem lekko bili w siodło, prawie że zabawnie.<br />
<br />
Dwa dni byli już Cieszynie. Olzę brali brodem.<br />
Tu spotkała ich życzliwość, jak z własnym narodem.<br />
Tutaj też przyszły rozkazy, by na Pragę dążyć,<br />
To Władykę zadziwiło. Począł sprawę drążyć.<br />
<br />
Myślał, że Brno będzie celem. W Pragę, to na zachód.<br />
Mają jechać w Ołomuniec! Trochę skrętny pochód.<br />
Opuścili bratni Cieszyn i są w Ołomuńcu.<br />
Władyka zaszedł do karczmy i usiadł przy garncu.<br />
<br />
23<br />
<br />
Przy ławie byli opoje. Wdał się z nimi w gadkę.<br />
Ich języki już po wińsku były giętkie , gładkie.<br />
Trwają walki z Awarami? A były, już nie ma.<br />
Jak to nie ma? Wyrezani! A z każdego doma?<br />
<br />
A z każdego, wszędzie byli, jak owad plugawy.<br />
W zeszłym roku rozpoczęły powstanie Morawy.<br />
No, to wojsko dokąd dąży? Frank najechał na nas!<br />
Od Bawarii ciągnie tutaj. Podbił już Czeski Las!<br />
<br />
A kto rządzi teraz tutaj? Samon jest Komesem.<br />
Gdzie jest teraz? Teraz w Pradze. Szykuje się z ciosem.<br />
Czy Ślązacy tędy przeszli? Będzie tydzień chyba.<br />
Inne wojska są tu jakie? Są nawet od Serba.<br />
<br />
Piesi? Nie jest tylko jazda. Piesi Morawianie.<br />
Przeszli tędy przed Ślązakiem. Mnogo tego było.<br />
Zbrojni w dzidy, są odważni. Mam o nich uznanie.<br />
Cały dzień była kolumna. Do zmierzchu, aj, długo<br />
<br />
Kto to Samon? Czy Morawian? Jaka jego nacja?<br />
Może Bośniak, może Chorwat, jednak Słowian spaja.<br />
Karawaniarz on z zawodu. Sprowadzał towary.<br />
Jest języka on naszego, no i naszej wiary.<br />
<br />
24<br />
Komes woła oberżystę i prosi dwa garnce,<br />
Nowe kubki i mięsiwo, a dla niego w szklance.<br />
Wyczuł źródło wiadomości. Więc wsparty o ławę,<br />
Słucha mowy tych opojów, bo to wieści ważne.<br />
<br />
Czym targował? Różne sukna, lusterka, żelazo.<br />
Nadstawił Władyka uszy, żelazo, prawicie?<br />
Ano pewnie. Z tego młoty, a nawet kowadło.<br />
Tego dużo w tamtym kraju, Franków, oczywiście.<br />
<br />
Co wywoził? Skóry, futra, a nawet i branki!<br />
Teraz Władyk coś zrozumiał. Na panny łapanki!<br />
To zdarzyło się u niego. W polu były rapty.<br />
Mówiono, że ktoś z daleka. Mgliste były fakty.<br />
<br />
Gdy już z czupryn się kurzyło, Władyk spłacił trunki.<br />
Wyszedł z karczmy na kwaterę. Miał w swej głowie szumki.<br />
Zasypiał powoli, z trudem, w głowie różne myśli.<br />
Może metal, to żelazo, cudownie się przyśni.<br />
<br />
Tamtym język coś się plątał, lecz chyba nie łgali.<br />
Przecież nieraz takie wieści u nas też paplali.<br />
Już też zasnął, lecz nic z tego, co myślał, to nie śnił.<br />
Rano wyrzekł: ano, trochę za dużo żem wypił.<br />
<br />
25<br />
<br />
Wojewoda przysłał gońca, na spienionym koniu.<br />
Samon zwarł się już z Frankami. Wymarsz wszystkich z błoni!<br />
I na odsiecz dążyć kłusem, bo Frank idzie ciosem!<br />
Władyka złapał bochenek. Konia, ryknął, z rzędem!<br />
<br />
Bez mycia i bez śniadania hufce w łące stali.<br />
Kiedy wojewoda krzyknął, na Zachód pognali.<br />
Bez popasu, przez trzy doby, są już w Czeskim Lesie.<br />
Zbliżają się już do bitwy, szczęki echo niesie.<br />
<br />
Na szerokim błoniu widzą ciemne półksiężyce,<br />
To dwie armie zwarte w walce, milczące ich lice.<br />
Kto tu kogo w tym uścisku zwali na murawę?<br />
Zdepcze nogą, utnie głowę, zedrze szaty krwawe?!<br />
<br />
Wojewoda wzrokiem szuka miejsca uderzenia,<br />
Już z szeregów tych co za nim, gromkie słychać pienia.<br />
To młódź z niego, jego posiew, dumkę krwi zaczyna.<br />
Rozśpiewana, a w prawicy krzepko dzidę trzyma.<br />
<br />
Wspomóż, Łado, swoich braci<br />
Zanim Awar ich wytraci.<br />
Kwiat Dziewanny miałaś w dłoni,<br />
Strużki krwi na swojej skroni.<br />
<br />
26<br />
<br />
Jednak zmogłaś Huna z stepu,<br />
Co to wszedł do twego sklepu<br />
Tak i teraz my twe dzieci<br />
Chcemy chwały, nim dzień zleci.<br />
<br />
Przybył goniec od Samona. Wasza z prawej strony!<br />
Tu masz blisko zwarcie z Frankiem, widzi twe zagony.<br />
Prosi byś bez odpoczynku wżarł się w Franka duchem,<br />
Bardzo szybkim, a słowiańskim, niespodzianym ruchem!<br />
<br />
Goniec wrócił. Rozkaz podał. A Wojski w strzemionach.<br />
By widzieli wszystkie woje, ręką łuk wymierzył.<br />
Usiadł w siodle. W dwa tysiące na boki uderzył.<br />
Wspomóż, Łado! Krzyk ostatni rozniósł się po błoniach.<br />
<br />
Po tym tylko szczęk żelaza, westchnienia, wyziewy.<br />
Napierali równą ławą, przy sobie cholewy.<br />
Strzmię w strzemię, łeb do łba, dźgają rohatyny.<br />
Tak milcząco, krok za krokiem, było dwie godziny.<br />
<br />
Wojski znowu wstał w strzemionach. Ogarnąć chce pole.<br />
Jak wygląda owa bitwa? Czy szczęśliwe dole<br />
Ich spotkają? Tych co nagle, wmieszani w wir walki,<br />
Nie znając wcale terenu, już zmoczyli piki.<br />
<br />
27<br />
<br />
Ze strzemion nie wiele widać, stanął na kulbace.<br />
Tamci w środku mają ciężko, robią trudną pracę.<br />
Franków grube tam szeregi , a prą półksiężycem,<br />
Pieszy Moraw twardo stoi, lecz nie walczy mieczem.<br />
<br />
Dziryt w dłoniach krótki mają i tym dokazują.<br />
Frank ich mieczem z góry siecze. Morawy nie czują?<br />
No, nie czują! Dziryt dłuższy o łokieć od miecza.<br />
Stąd są w próżnię cięcia Franka, Moraw dziobie w krocza.<br />
<br />
Za Morawem różni konni. O, tam są Ślązacy.<br />
Też są zwarci i w zapasach na ręce, bez tarczy.<br />
Ciężko im tam, są zmęczeni. Widać to po ruchach.<br />
Spowolniony uskok, cięcia, lecz o mężnych duchach.<br />
<br />
Długo widać stoją w boju. No. chyba nie padną?<br />
Całe skrzydło podtrzymują. Linię mają składną.<br />
Za Ślązakiem, tam półksiężyc ma już swoje końce.<br />
A odwody? Gdzie zapasy? Czy wszystko walczące?<br />
<br />
Jest tam z tyłu grupa mała. To chyba Samona.<br />
Bo tam konni podjeżdżają. Nieliczna jest ona.<br />
A czy Frank ma gdzieś odwody? Widać puste trawy.<br />
Hufców brak tam, a więc wszystko. Wszyscy w środku ławy.<br />
<br />
28<br />
<br />
Kto przełamie, ten tu wygra. Moje dwa tysiące.<br />
Są z pochodu, nie wyspane! Lecz widzę dziobiące!<br />
O pół staja nawet w przodzie. Jacy mężni chłopcy.<br />
Nie tam jakieś se pastuchy, niezdarne jełopy.<br />
<br />
Od Samona znowu goniec w jego stronę pędzi.<br />
Zarył konia tuż przed Wojskim. Samon widzi chęci!<br />
Tak też trzymać! Rwać mu boki! I trochę od tyłu!<br />
Zrozumiałem, rzecze Wojski i ruszył kobyłą.<br />
<br />
Podjechał na prawą stronę swoich dwóch tysięcy.<br />
Tu Sulęcin w przód napierał. Spróbuj z tyłu więcej!<br />
Władyka zlustrował pole. Zaraz ich obskoczę.<br />
Podjechał bliżej walczących. Okrążyć to zbocze.<br />
<br />
Sulęcin wykonał manewr, jest na tyłach skrzydła.<br />
Pomruk w Frankach słychać cichy. Mają żółte godła.<br />
To na spisie żółte tarcze, które pobrzękują.<br />
Ponoć przed bełtem dalekim, skutecznie ratują<br />
<br />
Tarcze przeciw Sulęcinom, skierowano czołem.<br />
Odwrócono część szeregu, aby stanąć społem.<br />
Przeciw jeździe, która znikąd nagle tyły bierze.<br />
Frank się broni i podskoczył, jako dzikie zwierzę.<br />
<br />
29<br />
<br />
Ma na sobie żółte blachy, rzemieniem wiązane.<br />
I tak myśli, że skutecznie przeciw konnym stanie.<br />
Dzida nieraz też się ślizga, gdy w pierś godzi grotem,<br />
A więc trzeba zmylić razy i w brzuch trafić potem.<br />
<br />
Frank też mieczem drzewce rąbie i groty odcina,<br />
Drzewce pęka. jest skrócone i pada jak trzcina.<br />
Konny wówczas drągiem w głowę skutecznie uderza,<br />
Hełm się płaszczy, jak muchomor , bez obręczy dzieża.<br />
<br />
Frank próbuje klin utworzyć z sześciu tu mieczników,<br />
Wbić się w konnych, prać po nogach, zwalić ich bez liku.<br />
Te próby się nie udają. Dzida ich odrzuca.<br />
Jeździec o grzywę oparty, odległości skraca.<br />
<br />
Frank wciąż pada. Znów pół stai jazda już jest w przodzie.<br />
I skutecznie pieszych Franków grotem dzidy bodzie.<br />
Drugi pomruk Frank wydaje. Pomruk z głębi płuca.<br />
Ten co dostał raz od dzidy, pada albo kuca.<br />
<br />
Wojski jak mu polecono, zwolna bierze tyły.<br />
Frank się miota. Wojski widzi. Frank już traci siły.<br />
Bronią mocno go pancerze, ale duch ich gaśnie.<br />
Spoglądają w różne strony, a lęk w duszach rośnie.<br />
<br />
30<br />
<br />
Nagle jakby piorun strzelił. Frank oddaje pole.<br />
Chryste, ratuj! To krzyk zgrozy! Lecz nie chcą w niewolę.<br />
Uciekają do przesmyku między knieją , borem.<br />
Chcą uciekać jak najszybciej, tym wąskim otworem.<br />
<br />
Dogobert ,stój, stań ,woła! Czołem do Słowiana!<br />
Fala już tego nie słyszy. Czymś strasznym jest gnana.<br />
Może portret to Dziewanny? Może śpiew przedziwny?<br />
No, a może własny Chryste, pogromowi winny?!<br />
<br />
W tym przesmyku trochę ciasno, a więc się tratują,<br />
Aby szybciej, no, bo w plecach ostrze sulic czują.<br />
Wojewoda wdarł się w przesmyk i zatrzymał tłumy.<br />
By nie uszły od swej kary, nie zażyły traumy!<br />
<br />
Dokonało się ryzaty, rzezano do zmroku.<br />
Potem cisza, odpoczynek. Konie przy obroku.<br />
Samo wezwał wojewodów na ranną naradę.<br />
Po zwycięstwie tym wspaniałym ja kodeksy kładę!<br />
<br />
Ziemię, którą obronili, woje z Sulęcina<br />
Niech zasiedlą, bo przybyli, gdy już ta godzina,<br />
Ta ostatnia nam została, gdy byliśmy w uścisku,<br />
Nikt nie wiedział, kto zwycięży, a był pysk przy pysku.<br />
<br />
31<br />
<br />
Śląsk otrzymał won złota, naczynia, zastawy.<br />
Na niektórych Cezar widniał, nawet Kaligula.<br />
Samon dawał rzecz zdobyczną, był to człowiek prawy.<br />
Nawet miecz swój oddał Serbom. Została koszula.<br />
<br />
Władyka przybył do swoich z odprawy markotny.<br />
Bo nadanie było dobre, a sążeń stukrotny.<br />
Mam wiadomość ja dla swoich, a chcę zrozumienia.<br />
Bo król Samon nadał tutaj nam na zawsze mienia.<br />
<br />
Wojsko słucha, nie rozumie, dziwy jakieś baje!<br />
Przecież tutaj to nieznane i obce im kraje.<br />
Zostajemy, rzekł Władyka, zasiądziemy niwa,<br />
Urodzajne tutaj pola, część Słowian spoczywa.<br />
<br />
Teraz spocznij, zwierz nakarmić, zadbać też o siebie.<br />
Ponaprawiać, co stracone i przyjrzeć się glebie.<br />
Jutro znowu pomyślimy, jakie to też kroki,<br />
Zrobić pierwej , by sprowadzić swych rodzin potoki.<br />
<br />
Gdy się konie rozjechały, a w szeregach luzy,<br />
Radek w stronę Dobka odrazu szybko bieży.<br />
Słuchaj, Dobek, jak rozumiesz Władyki zlecenia?<br />
A no tak, że rozkaz jego, nasze gumna zmienia.<br />
<br />
32<br />
<br />
A rozkazy są odgórne. Tu jest prawo wojny.<br />
Kodeks tego nakazuje, że wsze grabi zbrojny.<br />
Ja sam nie wiem, jak to zrobić? My tu zostajemy.<br />
Chodź ty do mnie na kwaterę, boczek sobie zjemy.<br />
<br />
Jedna staja do kwatery. Szałas świerkiem kryty.<br />
Tuż u progu, wojak Franków, z odzień już odkryty.<br />
Usiedli na krótkich pniakach, przy ławie bukowej,<br />
Bukłak z winem położyli i jak było drzewiej,<br />
<br />
Wzrok podnieśli, wraz wyrzekli, spasiba ci, Łado!<br />
I wypili swe kwaterki, ujrzeli naczyń dno.<br />
A więc toast za pabiedę. Następny Dziewanny.!<br />
No, bo w porę po galopie, przybyli w czas ranny.<br />
<br />
Po toastach, ta rozmowa taka ci zwyczajna.<br />
Pomoc nasza była w porę, trudna , urodzajna.<br />
Bez rozmyślań, kalkulacji, sąsiedzka, braterska.<br />
Z niej wytrysła jakaś dziwna, jak zjawa iskierka!<br />
<br />
Co ty myślisz o tym, Radek? Czy masz niepokoje?<br />
Nic nie myślę. Mam swe żale. Ale my to woje.<br />
Nie rozmyślam jak to zrobić. Nad nami Władyka.<br />
On krainę nad Lubiążą i tę tutaj styka.<br />
<br />
33<br />
<br />
Jutro wyda on nakazy, chce by odpoczęli,<br />
Jego woje po galopie. Swą chwilkę by mieli.<br />
Na trawienie tej nowiny. Czy coś ciebie złości?<br />
Trochę złości. Sławy życie! Widzę w tym podłości.<br />
<br />
Wyrwać nas tak z ojcowizny. Przegonić jak stado.<br />
O, Dziewanno! O, Perunie! Wspomóż ty nas, Łado!<br />
Tam dziewczyna ma została. A ja tutaj żywię!<br />
A gdzie Żerca, gdzie są Dziwy i świerka igliwie?<br />
<br />
Miesiąc konno, a na pieszo to pół roku zejdzie.<br />
Młode padnie a ciężarne? Jako to też będzie?<br />
Dobrze mówisz, przyjacielu , ale milcz za progiem.<br />
Bo wojenne to rozkazy. Chcesz się spotkać z Bogiem?<br />
<br />
A jak ciebie dziś obwieszą, to dla kogo Sławka?<br />
Tobie tu założą stryczek. Dla krewnych odstawka.<br />
Nie daj, Łado! Krzyknął Radek. Już zmilczę cierpienie.<br />
Trzeba z miejsca orać pola. Tworzyć wyżywienie.<br />
<br />
Przyjdą tutaj wnet plemiona, rody i rodziny.<br />
My zaś ziarno skryjem w beczki, by nie było winy.<br />
Już na wszystko zgadzam ja się. Wypijmy za Sławę.<br />
Aby zdrowa tu przybyła, w siano zamiast w trawę.<br />
<br />
34<br />
<br />
Wykosimy mieczem łąki, ułożymy stogi.<br />
Tu lud przyjdzie nasz zdrożony, ich zbolałe nogi,<br />
Więc wypili po kwaterce, bukłak już był pusty.<br />
Aby skończyć te rozmowy scałowali usty.<br />
<br />
Stanęli obaj na przyzbie. Dzień tonął w jasności.<br />
Przestrzeń była taka piękna, a oni w gnuśności.<br />
Wokół pasły się już konie. Patrz, jak chętnie skubią.<br />
Dobek ręką to pokazał. Tę trawę też lubią.<br />
<br />
Pokochamy i my strugi, groble i polany.<br />
Bo Dziewanna na obrazie, jest przecież tu z nami<br />
Reszta to już rzecz Władyki, podaj, brachu, grabę,<br />
Tu przed słońcem na tym progu, przysięgamy zgodę!<br />
<br />
Uścisnęli sobie dłonie jeszcze nie obmyte,<br />
Bo krew na nich, od krwi wrażej, co trzymały dzidę.<br />
Może pójdziem się wykąpać? Trzy doby na siodle.<br />
Ano chętnie, strażnik z nami. Brudny jestem podle.<br />
<br />
Poszukali okiem miejsca, gdzie może być woda.<br />
O ,tam czajki loty robią, staw będzie, nie złuda.<br />
Poszli w kierunek wskazany. Wszędy były trupy.<br />
Prawie nagie, bo ściągano wszystkie na nich łupy.<br />
<br />
35<br />
<br />
Był staw duży i topielce. Szukali ruczaju,<br />
Który wpływał do jeziorka, terenów nie znając.<br />
Dookoła szli brzegami, jest strumyk piaszczysty!<br />
Nagie ciała swoje kąpią, by każdy był czysty.<br />
<br />
Tak się myjąc Dobek rzecze: ale były jatki!<br />
Pierwszy raz to w życiu widzę. Co powiedzą matki?<br />
Gdy opowiem, co widziałem i co też zrobiłem.<br />
Że te błonia to ja ręką, czerwonką skrwawiłem.<br />
<br />
Opowiem to żywo Sławce, odrzekł z miejsca Radek.<br />
Jak jednego ja przebiłem i jego upadek.<br />
Gdy ja dzidę wyciągałem, skoczył z boku Franek.<br />
Ja go dzidą w kroki zrazu, on boleśnie ukląkł.<br />
<br />
Jaksa runą w twarz go chlastnął, zawył jako świnia.<br />
Gdy chłop nożem bez obucha, gardziel jej podrzyna.<br />
To jest prawda, dużo zbitych, więcej jak kęp trawy.<br />
No, bo wszystko jest czerwone. Krwawe tu zabawy.<br />
<br />
A czy będą ich tu chować? Dobek zapytuje.<br />
W naszej ziemi, ziemi przyszłej? Radek rozpatruje.<br />
Aleś klina ty mi zabił! Trzeba to przemyśleć.<br />
W stawie topić? Kurhan sypać? Ich kopce tutaj mieć?<br />
<br />
36<br />
<br />
Obaj też się zamyślili. Rzecz to niebywała.<br />
Lepiej stosem wszystkich spalić. Łady będzie chwała.<br />
Lecz jak spalić te tysiące? O, zgrozo! Udręka.<br />
Tu dla młodych wojów przyszła. Duchowna ta męka.<br />
<br />
Gdy obmyli swoje ciała i giezła naciągli,<br />
No, to poszli na szczelinę, gdzie to oni bili.<br />
Z tamtej strony my natarli, a więc z boku ciżby.<br />
Stąd tak gęsto leżą tutaj. Nie przeczuli groźby.<br />
<br />
Zamiast frontem do nas stanąć, to gnali w przesieki,<br />
No, a teraz leżą tutaj. Czy leżą na wieki?<br />
Znów ten temat im powrócił. Co zrobić z ciałami?<br />
Mają deptać wraz z rodziną? Leżeć tuż pod nami?<br />
<br />
Zobacz jeno ty ich rany, są z prawego boku.<br />
A to znaczy nie stanęli! Obrywali w skoku.<br />
To strach zrobił. I chęć życia. Strach ma wielkie oczy.<br />
Stąd ułuda, zwidy, mrzonki ,a krew z boku broczy.<br />
<br />
Tak też myślę, rzecze strażnik. Dogobart chciał wstrzymać.<br />
Ale oni jako rzeka, nie umieli pływać.<br />
I zalali sami siebie, w tej rzece bez wody,<br />
Więc ostatnie tu ponieśli w swoim życiu trudy.<br />
<br />
37<br />
<br />
Dobrze ty to powiedziałeś, odrzekł na to Radek.<br />
Ale tutaj onych leży! Każdy nagi w zadek.<br />
Takie losy przegranego. Widzę to raz pierwszy.<br />
Moglim wszyscy tutaj polec. Może w sposób krwawszy.<br />
<br />
Myślisz? Rzecz to niebywała! Dobek dopytuje.<br />
Myślę , że to ręka Łady i ja przy tym stoję.<br />
Też tak myślę, dodał Jaczo. Ta pieśń poderwała.<br />
Z taką chęcią skoczyłem, choć przede mną nawała.<br />
<br />
Jakoś sprawnie w pierś trafiłem pierwszego w mym życiu,<br />
I wam powiem, popłakuję cały czas ja w skryciu.<br />
To ze szczęścia! Ktoś kierował grotem, no i ręką.<br />
Napawałem ci ja strachem, przeciwnika męką.<br />
<br />
Widziałem jego zdziwienie i mgłę jego bielma,<br />
Chociaż zanim go ukłułem, myślałem – a szelma.<br />
Ale potem krtań zadrgała, coś ścisnęło gardło.<br />
W tej chwili ,gdy pomyślę, to się czuję podło.<br />
<br />
Ja to samo przeżywałem. To bój pierwszy w życiu.<br />
Teraz to się lepiej czuję, jestem po obmyciu.<br />
Obmyłem nie tylko brudy , lecz i pierwszą juchę.<br />
Co na palcach pozostała, swąd jej czuję trochę.<br />
<br />
38<br />
<br />
Tak to sobie rozmawiali młodzi wojownicy.<br />
Chodzili po trupim błoniu, w obcej okolicy.<br />
Jutro Władyk da nakazy. Dzisiaj mają spocznij.<br />
Poszli bliżej ściany lasu. Strażnik, kamień gotuj!<br />
<br />
Rozpalim se tu ognisko, ciasto zlejem z kubka,<br />
W mej kieszeni jest krzesiwo, jest i szczypta hubka.<br />
Skrzyżowali swoje nogi, usiedli na piętach.<br />
Nie myśleli o swych koniach, a nawet o rzędach.<br />
<br />
Teraz ogień, teraz placek, ciepły i chrupiący.<br />
Jak to miło go powąchać, chwycić w palec drżący.<br />
Mlaskać przy tym swym językiem i poczuć smak soli,<br />
Łyknąć sobie raz i drugi, z głodu już brzuch boli.<br />
<br />
Strażnik swojak zna te rzeczy, dobrał kamień płaski,<br />
Te gałęzie, to susz sosny, co igły ma w paski.<br />
Czuć jest ogień, czuć żywice i palenie mąki.<br />
Przed nimi bór jest ciemny, a za nimi łąki.<br />
<br />
Przed nimi to bór nieznany, wysoki, iglasty.<br />
A za nimi darń zdeptana. Trupy mają chlasty.<br />
A to oni Franków chapli, z boku i znienacka.<br />
Położyli ich na trawie, tak jak teraz placka.<br />
<br />
39<br />
<br />
Na gorącym tym kamieniu ciasto zrazu skwierczy.<br />
Potem barwę swoją zmienia, już raduje oczy.<br />
No, a później podniebienie, łaskawie, przyjemnie.<br />
Wędruje w gardziel do brzucha, a oni tam w ziemi ….<br />
<br />
Pójdziem przespać się w ten szałas, zajmiem go dla siebie,<br />
Zharowany mocno jestem, lecz o pełnej gębie.<br />
Konie trzeba tu sprowadzić i związać do kołka.<br />
Bo przez nockę się oddalą, trza zaścielić łóżka.<br />
<br />
Co mówili, to zrobili. W szałasie dumali.<br />
Co to jutro dzień przyniesie? Bardzo twardo spali.<br />
To noc pierwsza bez kulbaki, a gnali, wciąż gnali.<br />
Cisza w koło. Brak jest jęków. A oni chrapali.<br />
<br />
Rankiem mycie do strumyka. Póżniej apel stanu.<br />
Wojewoda będzie mówić do Sulęcin klanu.<br />
Więc czyszczenie jest kulbaki, szczotkowanie konia.<br />
Popijanie zimnej wody, ani kropli wina.<br />
<br />
Dwa tysiące w dwóch kolumnach, na bocznej polanie.<br />
Bo tam z boku to już wrony próbują śniadanie.<br />
Wojewoda mówił krótko. Łaska jest ogromna!<br />
Ziemia co jest darowana, jest nadzwyczaj cenna.<br />
<br />
40<br />
<br />
Samon pierwszy król jest Słowian. Trzeba to szanować!<br />
Przypomnę ja Kraka króla, warto to pamiętać;<br />
Tym samym świat bez słońca -<br />
Co państwo bez króla.<br />
<br />
Więc Sulęcin w tym to roku musi się tu przenieść.<br />
Wojsko jednak się nie ruszy, przygotuje chaty.<br />
Narzędzia się zakupi, budulca tu jest dość.<br />
Pola sprawi, ziarno rzuci. Bór w zwierza bogaty.<br />
<br />
Tam miejscowość, to Klatowy. Wskazał ręką stronę.<br />
Już jest wasza. Więc sprowadzić pannę swoją, żonę.<br />
Nie wam dawać warkocz kobiet. Stanęliście ławą.<br />
Las Bawarski jest granicą. Połać dla was cała.<br />
<br />
Przemówienie zakończonoa Jedzie przed kolumną.<br />
Z nim Władyki honorowo. Wszyscy z tęgą miną.<br />
Zatrzymał się przed obrazem. Skąd wasza tu przybył?<br />
Znad Lubiąża, wojewodo. Strażnik to wymówił.<br />
<br />
Wojewoda skłonil głowę, do siebie coś szeptał.<br />
Może była to modlitwa? Chwilami się dławił.<br />
A na koniec rzecze słowa, głosem , w którym chrypka:<br />
Dziadek mówił, znał boginię. Była zwykła chłopka.<br />
<br />
41<br />
<br />
Przemawiała do narodu z przyzby swojej chaty.<br />
Pod nogami zawsze miała te trzcinowe maty.<br />
Była piękna i wysoka, wysmukła Dziewanna.<br />
Pozostała aż do śmierci u Łady, a panna!<br />
<br />
Wojewoda ruszył koniem przed drugie szeregi.<br />
Co to stały naprzciwko, jak struny kitary.<br />
Przybyli wy jako góra! Jako skalna perć!<br />
Odpowiedział jemu okrzyk ! Gotowi na smierć!!<br />
<br />
Przegląd wojska zakończony. Wojska z Sulęcina.<br />
Władyka zabiera Lubiąż. Szukać pól zaczyna.<br />
Dwieście koni za nim dąży. On już się zatrzymał.<br />
Tu zbudujem swe grodzisko. Wargi swe wydymał.<br />
<br />
Tam, to orne, tam wygony, o, tam widać trzciny.<br />
Pewnie stawek albo struga. Nie trza lataniny.<br />
Las jest blisko, to wzmocnienie pod grodzisko będzie,<br />
Osadnicy tu wokoło mogą mieszkać wszędzie.<br />
<br />
Ręką wskazał, więc nakazał. Woła gromko Dobka.<br />
Ty w sześć koni do Lubiąża. Droga twa nie bliska.<br />
Całe plemię z okolicą. Doba na czekanie.<br />
Ma wyruszyć razem z tobą. Na ziemie nieznane.<br />
<br />
42<br />
<br />
Wpierw to podział łupów zrobim, proszę wszyscy z koni.<br />
Tam to leży zgromadzone, wzięte z naszej strony.<br />
To należne prawem wojny, żadnych tutaj wstydów.<br />
Rozdzielone, powiem ,co brać. To nie bryły lodów.<br />
<br />
Każdy weźmie na swą kupkę, zwiąże to w toboły.<br />
Zgromadzi tam każdy swoje, o, tam u stodoły.<br />
Nic nie może nam przeszkadzać w robotach ciesielskich.<br />
A zaczniemy od budowy domów bardzo wielkich.<br />
<br />
Wojewoda dał nakazy gdzie, kto, jak? Z rozmachem.<br />
Wszystko gontem, albo strzechą, ale z mocnym dachem.<br />
Domy to będą czworaki. Dwie izby wojaka.<br />
A do tego i komora. Stajnia dla rumaka.<br />
<br />
Zaczynamy dział od zbroi, hełma i kolczugi,<br />
Każdy bierze jedną sztukę kładzie między nogi.<br />
Brzęk jest blachy, stuk metalu. Piewszy raz to w życiu.<br />
Palce czują chłodny metal. Radość jest w ukryciu.<br />
<br />
Nie wszystko jest rozdzielone. Dużo jeszcze leży.<br />
To w arsenał reszta pójdzie. Komes temat drąży.<br />
Teraz spodnie i kaftany, a nawet obuwie.<br />
Każdy wojak ciuch strzepuje. Jak mama się dowie.!<br />
<br />
43<br />
<br />
U nas tylko wszystko z wełny, dziergane patykiem,<br />
A tu szyte igłą małą z atłasowym suknem.<br />
Krew na wielu. Czy się zmyje? Mama ma sposoby.<br />
Biorę, ile tylko wlezie, dla brata osoby.<br />
<br />
Jednak to wszystko dotychczas, chociaż pożądliwe,<br />
Nie stworzyło aż okrzyku. Leżą miecze szkliwe!<br />
Lśnią się w słońcu, odbijają promienie w jasności.<br />
Tym to cięli Bawarowie Morawianom kości.<br />
<br />
Woje patrzą, są w zachwycie. Mieć to tylko w dłoni!<br />
Rękojeście kształtne, cudne. Komes ruszać broni.<br />
Nie dotykać, najpierw patrzeć, to oręż rycerski.<br />
Ten dostanie, kto przysięgę złoży w podziw boski!<br />
<br />
Na Dadżboga! I na Leli i Poleli! Braci!<br />
Ładę matkę i Dziewannę. O nich to śpiewacy,<br />
Pieśń przed świętym ogniem szczepu, w obecności Żerca,<br />
Ślubują przy każdej kwadrze, a z całeg serca.<br />
<br />
Że żyć będzie w wierze ojców i bronić swe dzieci.<br />
Bo pokusy w świecie wielkie, a czas szybko leci!<br />
Wszystko mija, wszystko leci. Wierności matczyne<br />
Są nad wszystkim. Więc przysięga zostanie w rodzinie.<br />
<br />
44<br />
<br />
Oręż będzie w arsenale, aż rodziny przyjdą,<br />
Tu osady pobudują i w kącinę wejdą.<br />
Wysłuchają ślubowania na wierność waszego.<br />
Wówczas otrzymacie oręż z arsenału tego.<br />
<br />
Woje patrzą, miecze leżą, topory i tarcze.<br />
To marzenie jest wojaka. Bije głośno serce.<br />
Na tych tarczach bramy miasta, orły i gadziny,<br />
Co nieznane są nikomu. To z innej krainy!<br />
<br />
W kącinie będzie parada, chyba w przyszłym roku.<br />
Bo nim plemię tu nadejdzie, a piechura kroku.<br />
No, to zejdzie. Poczekamy. A czy można dotknąć?<br />
Nie nie można, bo to ostre. Najpierw trzeba uczyć.<br />
<br />
Będą uczyć was fechmistrze, a to trudna sztuka.<br />
Aby walczyć, najpierw sprawna musi już być ręka.<br />
Co tu leży, to jest zdobycz . To łupy wojenne.<br />
Naszą ręką są zdobyte. Zostaną plemienne.<br />
<br />
Teraz rozejść się na spocznij. Niech Dobek zostanie.<br />
Muszę jemu coś powiedzieć, nim opuści błonie.<br />
Słuchaj , Dobek, ani mru mru, gdy wrócisz do grodu.<br />
Była bitwa i nic więcej. Nie zrób mi zawodu.<br />
<br />
45<br />
<br />
Zrozumiałeś? A więc ruszaj. To wędrówka prawdy.<br />
Co też warte społeczeństwo? Czy kochane zawdy?<br />
Dobek chciał się coś zapytać, lecz zmilczał wojownik.<br />
Ruszył z piątką wprost z szeregu jak w pola harcownik.<br />
<br />
46<br />
<br />
Część II<br />
<br />
Po bitwie<br />
<br />
Tak bez słowa, bez zdumienia. Rozkazy są jasne.<br />
To co mówi ojciec grodu, to są myśli własne!<br />
Więc on zgodnie je wykona, bo sam to wymyślił.<br />
Taka była to rozumność. Z kopyta, nie gnuśnił.<br />
<br />
Postanowił wracać drogą, już przetartą wzrokiem.<br />
Najpierw konie puścił truchtem, ale póżniej stępem.<br />
Okolice tu spokojne. Aby do Cieszyna.<br />
Tam już trakty bardziej znane. Trafi i dziewczyna.<br />
<br />
No dziewczyna to nie trafi. Gdzie baba ma zmysły?<br />
A gdzie jej tam co zrozumieć! Łezki by jej trysły.<br />
Wypiął Dobek dumnie piersi. Ja napewno wrócę.<br />
A jak trzeba to wypytam. I drogę swą skrócę<br />
<br />
Tą też myślą poszedł w stronę,Gdzie Łużyckie pułki,<br />
Miały biwak i namioty, chleb, masła gomółki.<br />
Pozdrowił Łade i Wije, prosi o porade,<br />
No bo nazad ja po plemie do Lubiąża jade.<br />
<br />
Jak chcesz jechać? A przez Cieszyn bo tak tu przybyłem.<br />
To daleka, to okrężna, ty chcesz wracać tyłem.<br />
Można z przodu. Jak to zrobić? A przez Miśnie brachu.<br />
Dobek szybko podziękował. Nabrał bowiem strachu.<br />
<br />
47<br />
<br />
Tam nieznane są plemiona. Może dojść do mordu.<br />
On za karę odda głowę z młodą swoją brodu.<br />
Zląkł się myśli by szlak zmieniać. Dziwak chyba jestem.<br />
Jak ja mogłem to wymyśleć? Oj, oj, jestem osłem.<br />
<br />
Komes przecież nic nie mówił,- szukaj lepszej trasy.<br />
No bo długi to marsz będzie. Zbolą ich kulasy.<br />
Ruszył wojak więc w sześć koni, przetartym już szlakiem.<br />
Swoim z góry to przykazał. Cisza jakby, …makiem za, ….<br />
<br />
Jeden z wojów podśpiewywał, radosny miał nastrój.<br />
Bo to jechał w swe grodzisko, a nie w żaden tam bój.<br />
Bój się skończył. Frank pobity. Pochwały Samona!<br />
Co też powie na to Luba, co też powie ona?<br />
<br />
Ruszaj żywo na zabawy<br />
Bo zielone już są trawy<br />
Ukłoń się swojej bogdance<br />
Bierz ją żywo w różne tańce<br />
<br />
To Dziewanna tak uczyła<br />
Bo boginią piękną była<br />
Że co piękne, to radosne<br />
By kochaniem witać wiosne.<br />
<br />
48<br />
<br />
Ach, Dziewanna<br />
W zieleń panna<br />
Jak aromat zioła<br />
Na spęd, na spęd ona woła.<br />
<br />
Z wiki rusza każde żywe<br />
Bo w dąbrowie tańce miłe<br />
Słychać z dala trąby, rogi,<br />
Traktem dąży więc lud mnogi.<br />
<br />
Dobek zrównał swego konia, jechali jak szóstka.<br />
Koń Dobkowy będąc w środku, zadowolon parska.<br />
Gdy łby się już zrównały i strzemiona tarły,<br />
No to chłopak śpiewać zaczął, jako ten kos smagły.<br />
<br />
W ten pęd<br />
Na spęd<br />
Gdy maj<br />
Więc w raj<br />
<br />
Tam się ruszać w tańcu można<br />
Wszak zabawa to nie zdrożna<br />
Można tańczyć, koziołkować<br />
Komuś serce podarować.<br />
<br />
49<br />
<br />
Więc dąż<br />
Więc dąż<br />
Cele swoje drąż<br />
Do rana i wciąż.<br />
<br />
Radosno im było w duszy. Dokanali cudu.<br />
Manewr ten był majstersztymiem. Nabili tam ludu.<br />
Są pochwały, są nadania, a dziś słonko bosko,<br />
Im przygrzewa podczas jazdy. Jakaś dobra łasko!<br />
<br />
Kiedy kwiaty trzymasz w dłoni<br />
Górą ptak tobie się skłoni<br />
Boś równa róży i maku<br />
W tobie zapach tataraku.<br />
<br />
Ukłon więc składam ci z dala<br />
Dla uczucia co zniewala<br />
Dla tęsknoty co wciąż gryzie<br />
Czy spotkami jeszcze mi sie.?<br />
<br />
Bo ty już z zapachem ajer<br />
Zniknęłaś na skraju alej<br />
Ptak co składał ci ukłony<br />
Uleciał w nieznane strony.<br />
<br />
50<br />
<br />
Tak jechali do północy. Stanęli na popas.<br />
Wądół tu był bardzo długi. Zajadali zapas.<br />
Z każdej strony ich trzech siedzi. Wąwóz jest zamknięty.<br />
Aby konie nie uciekły, to trzymają warty.<br />
<br />
Spali jeden tak przy drugim, derkami nakryci.<br />
Bez ogniska, senni bardzo. W wąwozie ukryci.<br />
Świt był chłodny. Otrzepali, ubranie rękoma.<br />
Naciągneli już popręgi, wskoczyli na konia.<br />
<br />
Najpierw stępa, potem truchtem. Dobek tak oznajmia.<br />
I ruszyli w przestrzeń pustą, tylko drogowskazy<br />
Są przy trakcie dość szerokim. Dziś wilgotna ziemia.<br />
A więc po nich pozostają dość wyrażne ślady.<br />
<br />
On nie gonił jak szalony. Trucht to mu wystarcza.<br />
Drogę w trzy doby przemierzył, szybkość była czarcia.<br />
Teraz zeszedł w cały tydzień. Żadna już potrzeba.<br />
Popas robi, staje w szynkach, dba o zapas chleba.<br />
<br />
Dłużej stanął w Ołomuńcu. Zaszedł do oberży.<br />
W której karczmarz całą władzę w swoich rękach dzierży.<br />
Przysiadł się przy ciężkiej ławie, prosi pieczonego,<br />
Siedziało tu trzech opojów, lecz bez kufla swego.<br />
<br />
51<br />
<br />
Jeden z nich zagadał Dobka. A dokąd wycieczka?<br />
Wracam spod Czeskiego Lasu. A tam była bitka.<br />
A słyszałem. Brałeś udział? Tak, jam jest od Lubiąża.<br />
Od Lubiąża prawisz, woju. Gościliśmy męża!<br />
<br />
Będzie temu trzy tygodnie. Taki dość rudawy.<br />
To mój komes. Rycerz wielki, człowiek bardzo prawy.<br />
A tak było, stawiał kufle, płacił grzeczne sumki.<br />
Pamiętamy, honorowy. On zamawiał trunki!<br />
<br />
Jednak coś tu nie pasuje. Czemu ty na Cieszyn?<br />
Chcę ja wrócić starym traktem przez powiat Sulęcin.<br />
No i dobrze, lecz dróg nie znasz. Nadrabiasz połowę.<br />
My ci tutaj wytłumaczymy. Lecz na pustą głowę ….<br />
<br />
Dobek zamówił trzy kufle. Sam piwa nie znosił.<br />
Chciał posłuchać rady trojga, zapłatę uiścił.<br />
Stary opój łyknął piwa, haust zaś taki wielki,<br />
Że w tym kuflu pusto było, poprawił tylko szelki.<br />
<br />
Od Czeskiego Lasu jadą drogą do Gorzowa.<br />
Można drogę skrócić mocno. Więcej jak połowa.<br />
Pięćset sążni, jest więc krótsza. Co ja gadam więcej!<br />
To potwierdzą te dwa męże. Dobrze gadam, kumy?!<br />
<br />
52<br />
<br />
Ano pewnie. Dobrze prawi. Trza jechać na Miśnię.<br />
Tam nieznane mi plemiona, łeb mi któryś ściśnie.<br />
Nic takiego. Łużyczanie, gościnne to szczepy.<br />
Jeździliśmy z karawaną aż do brzegów Łaby.<br />
<br />
To mówili Morawianie. Radzili jak jechać.<br />
On się uląkł, a ci znowu. Począł pilnie słuchać.<br />
Opoje jakoś zamilkli. Sucho mieli w ustach.<br />
Dobek znów kolejkę stawia. Zbiera mowy w uszach.<br />
<br />
Ci tłumaczą mu logicznie, gdzie na Odrze brody.<br />
By z dzieciarnią przejść spokojnie, a w Sudetach schody.<br />
Dobek czuł ich wielką racje. Wstał, poprosił znowu.<br />
Gdy karczmarz postawił kufle. Skinął głową płową.<br />
<br />
Pożegnał się. Spłacił długi. Wrócił na kwaterę.<br />
Poczuł w izbie zapach mięty. To jest znane ziele.<br />
Nic nikomu o marszrucie. To rzeczy poufne.<br />
Zanim zasnął, myślał wiele. To uwagi trafne!<br />
<br />
A raniutko już na siodle, popas i ognisko.<br />
Tak przez księżyc. Już Sulęcin. Lubiąż bardzo blisko.<br />
W wieczór byli przed swym grodem. Furty już skrzypnęły.<br />
Jak wjechali w dworzec wielki niewiasty się zbiegły.<br />
<br />
53<br />
<br />
Gdy już wszystko stało przed nim, on pełen godności,<br />
Odezwał się w takie słowa: Samon król, co na Morawach,<br />
Za odsiecz zwycięską, nadał, ze swej wspaniałości,<br />
Nową ziemię, przy Bawarii, o wysokich trawach.<br />
<br />
Wojewoda to potwierdzi. Mamy przenosiny.<br />
Idziemy w nowe, idziemy w wielkie, ogromne dziedziny.<br />
Jutro w wieczór wymarsz grodu, a także i wiki.<br />
W trzy mięsiące tam dojdziemy. Ot, na zimy styki.<br />
<br />
Reszta koni i źrebaki, zakładać im włóki.<br />
Nań dobytek, no i starce. Popędzane krówki.<br />
Powiedziałem, co Władyka nakazał i basta!<br />
Popiec chleby, do roboty, do mieszania ciasta.<br />
<br />
Nikt nie krzyknął, nikt nie jęknął. Żerca zamyślony.<br />
Też już odszedł do kąciny. Jutro w obce strony.<br />
Ogień święty! Jak go zabrać? Nie może wygasnąć!<br />
Zbudził chłopca do pomocy, co już zdążył zasnąć.<br />
<br />
Weźmiesz garnek ten od wody, wywierć trzy otworki.<br />
Dam zębiska ja odyńca, ruszaj, ubierz portki.<br />
Do południa masz tak skrobać, trzy, na wieczny ogień.<br />
Bo gdy zgaśnie, to wyginiem, tak jest według podań.<br />
<br />
54<br />
<br />
Chłopak wstał, był niewyspany. Dziwy go wspomogą.<br />
Dłonią kręcą, wodę leją, robią to jak mogą.<br />
Żerca rano poszedł w knieje poszukać leszczyny.<br />
Długie drągi, jednakowe, przeglądał krzewiny.<br />
<br />
Tę wyłamać, tę wykręcić, będą dobre włóki.<br />
Garnek w środek umieścimy. Rąbać to, chłopaki!<br />
Do tych włóków to źrebica, bo to klacz stateczna.<br />
Gdy nie zrobimy, tak jak trzeba, będzie klątwa wieczna..<br />
<br />
Więc chłopaki wystraszeni bez oka mrugnięcia,<br />
Wykonują to, co trzeba. Oni pacholęcia.<br />
Do posługi bożej byli specjalnie wybrani,<br />
W dzień świąteczny, gdy obrzędy, to strojnie ubrani.<br />
<br />
Ogień święty zawsze z rodem. Tak drzewiej bywało.<br />
Jeśli ogień wygasł nagle, to ludu nie stało.<br />
Trą chłopaki, trą dziewczęta, zębiskiem z korali.<br />
Były one jak talizman, teraz tym to tarli.<br />
<br />
Odyniec fajką i szablą, walczył jak orężem.<br />
Teraz chłopcy i dziewczyny ociekając potem,<br />
Trą na zmianę, uporczywie, bo straszna jest klątwa.<br />
To wygnanie, to banicja, to paskudna mątwa.<br />
<br />
55<br />
<br />
Po chałupkach, po szałasach, ziemiankach pod darnią,<br />
Wre robota, wre pieczenie, z półtuszką sarnią.<br />
Skóry różne to w tłumoki, związane są liną,<br />
Na grzbiet krowy pójdą wszystkie i w drogę nieznaną.<br />
<br />
W chatach nocą są ogniska, śpią tylko dzieciaki.<br />
Otulone są w kożuchy, tworzą istne paki.<br />
Tak rzucone będą w włóki, po trzy albo cztery.<br />
Wszystkie jakoś są bez wrzasku. Wpojone maniery.<br />
<br />
Cisza jednak jest przed świtem, sen krótki lecz twardy.<br />
Wygaszone ognie wodą. Cicho chodzą warty.<br />
Nie ma haseł ni zawołań. Cisza odpoczynku.<br />
Usta tak jak zawsze loki, są zamknięte spinką.<br />
<br />
Do Dobka przyszły kobiety, gdy mył on się w cebrze.<br />
To już rano, chcą coś wiedzieć o ostatniej bitwie.<br />
Jedna pyta, jak mój Jarek? A Sławka o Radka?<br />
To milczeniem jest okryte! Opadła już siatka.<br />
<br />
Tam na miejscu się dowiecie. Ja mam nóż na gardle.<br />
Jedno słowo i jest po mnie. Dziś przedwczesne żale.<br />
Rozejść się do przygotowań. Mam władze Komesa.<br />
W polu można zebrać plony jak obeschnie rosa.<br />
<br />
56<br />
<br />
W milczeniu wszystkie odeszły. Lecz w dobrym nastroju.<br />
Dobek wojak taki młody, a pełen honoru.<br />
Gdyby ukrył złe nowiny, byłby zatroskany,<br />
A on przecież uśmiechnięty. Chwali nowe łany.<br />
<br />
Gdy niewiasty już odeszły, Żerec z tłem surowym,<br />
Krokiem jakoś trochę innym, bo chyba wojskowym.<br />
Dobek, słuchaj, idę w krzewy jeszcze po leszczyny,<br />
Zważ ty trochę, aby chłopcy nie chcieli dziewczyny.<br />
<br />
Oczywiście, to karalne, to panny Dziewanny,<br />
W wojsku mówią, że jej obraz, tak niespodziewany,<br />
Triumf nam zesłał. Ja w to wierzę. Ja tam byłem!<br />
Dzisiaj myślę, że to nie ja pierwszego przebiłem!<br />
<br />
Runką mą ktoś pokierował. Dziewanna bogini!<br />
Gdym odjeżdzał, to leżeli półnadzy i sini.<br />
Dużo naszych tam poległo? Na Ładę! Ni jeden!<br />
Ale o tym proszę milczeć. Oj, dziwny to był dzień.<br />
<br />
Trzy dni gnaliśmy bez popasu. Konie były w pianach.<br />
Nasze oczy zaś zamglone, w kulbaki kiwaniach.<br />
Uderzyliśmy w bok Dogbora, koniem, co się słaniał.<br />
Wszystko prysło i uciekło. Dogbort w kupę zganiał.<br />
<br />
57<br />
<br />
Lecz my ławą przem do przodu, to było dziobanie.<br />
Ja tak myślę, że to cuda! To pogrom! To lanie!<br />
Strażnik ciągle stał w strzemionach! Obraz trzymał w górze!<br />
My kłuliśmy, my bodliśmy, w oczach mieliśmy zorzę.<br />
<br />
Żerca rękę swą położył na ramieniu woja,<br />
Pięknie mi to powiedziałeś. Czysta dusza twoja.<br />
Znowu idę po leszczynę, z duszą swą szczęśliwą.<br />
Włóki z tego. Jam radosny tę piękną nowiną.<br />
<br />
I tak odszedł rąbać dyle w tę knieję prastarą.<br />
Dumny z rodu i plemienia, przedpołudnia porą.<br />
Drągowina ma być długa, drągowina prosta.<br />
A gdy trzeba, to dla pieszych z tego będą mosty.<br />
<br />
Dobek zaś zaszedł w kącinę, czy tam nie ma zbytków,<br />
Zauważył, jest porządek pracujących chłopców.<br />
Przyjrzał się wierceniom denka, owszem, dobrze idzie.<br />
Zaraz będą bez pukania. Dłoń boli w nasadzie.<br />
<br />
Poszedł teraz po chałupach. Widać spakowani!<br />
Dyscyplinę ma to plemię. W nakaz są wsłuchani.<br />
Z tych ludzi się stworzy naród w urodzajnej glebie,<br />
A tam przecież ziemia dobra. Pomyślał o sobie.<br />
<br />
58<br />
<br />
Tyle dziewek tutaj zgrabnych, a wszystkie ponętne.<br />
Rodzinę trzeba założyć. Chyba będą chętne?<br />
W nowej ziemi to ja zrobię. Już na swym zagonie.<br />
Teraz trzeba lud doglądać. Nie myśleć o żonie.<br />
<br />
Przed swą sienią stała Sława w rozmowie z sąsiadką.<br />
O czymś żywo rozmawiają. Czyżby kłótnie z matką?<br />
Podszedł Dobek do tych dziewcząt. To dwie krasawice.<br />
Czemu głośno rozmawiacie? Macie płone lice!<br />
<br />
A o włóki, jest ich mało. Tu Dobek spoważniał.<br />
Chłopów nie ma, wszystko w wojsku. Biegnijcie za Żercą.<br />
Tam w przesiekę poszedł teraz. Chyba coś narąbał.<br />
Pomóżcie mu dźwigać drągi. Ciężary was zmęczą.<br />
<br />
Ale każda po dwie żerdzie, z tego będzie włóka.<br />
On jest chyba niedaleko. Ot, słychać jak stuka.<br />
Te nie myśląc już pobiegły za wały grodziska.<br />
Za godzinę są z powrotem. Drągi każda ciska.<br />
<br />
Wpierw jest pomysł, potem zamiar, na końcu działanie.<br />
Dobek patrzy na to wszystko. Ma mir i uznanie.<br />
Po południu pierwsze wioski ściągają z dobytkiem.<br />
Są więc krowy, są i owce, źrebaki z kopytkiem.<br />
<br />
59<br />
<br />
Dzieci zgraja, prawie mrowie, boso, w koszulinie.<br />
Krowy włóki ciągną ciężkie, ich pyski przy ślinie.<br />
Każda wioska tworzy kupę, siedzą wśród zwierzyny,<br />
Dobek patrzy na to wszystko. Są ładne dziewczyny.<br />
<br />
Przed grodziskiem drogi pełne. Dobek dosiadł konia.<br />
Trójka koni to na końcu, a ja pierwszy z błonia.<br />
Ruszył stępa, spojrzał w tyły, dał znak prawą dłonią.<br />
Kolumna ruszyła z miejsca, rózgą krówki gonią.<br />
<br />
Kolumna ma cztery staje, jeszcze się wydłuży.<br />
Widać wszystko, bo po deszczu ,a więc się nie kurzy.<br />
Słychać włóki, bo szurają, słychać i bek owcy.<br />
Widać pochód żywych istot, wolny, ale mrówczy.<br />
<br />
Od czoła, gdzie idzie Żerca, modlitwa rozbrzmiewa.<br />
Najpierw jakoby westchnienie, albo poszum drzewa.<br />
Potem słychać już bas męski i skowyty dzieci.<br />
To od czoła pieśń pobożna nad głowami leci:<br />
<br />
Opuszczamy grody ojca,<br />
Daj nam, Łado, wiarę w serca,<br />
Że w dalekiej innej grobli<br />
Pomożesz nam w tej niedoli.<br />
<br />
60<br />
<br />
Idziemy z tobą i do ciebie,<br />
O wędrownym suchym chlebie.<br />
Do swych synów wojowników<br />
Idziemy boso, bez trepików.<br />
<br />
Żerca podszedł blisko Dobka. Może spalić nasz gród?<br />
My nie Huny. My bez dymu. Bez pożogi pójdzie lud.<br />
Tak skończyła się rozmowa. Idą pod Sulęcin,<br />
Kiedy dojdą, staną z boku. Życia im nie zmącim.<br />
<br />
Środkiem jeziora jest mała ścieżka,<br />
A przy tej dróżce toplica mieszka.<br />
Ona wędrowca za nogę łapie,<br />
Aż woda bryzga i w koło chlapie.<br />
<br />
Bez narzekań, marsz plemienia, prą wolno do przodu.<br />
Nieraz przecież, co niektórzy szli tutaj za młodu.<br />
Szli na targi, szli na spędy, na święto Kupały.<br />
Szli radośnie w dzień słoneczny i gdy deszcze lały.<br />
<br />
Teraz też se podśpiewują. Każda wioska swoje.<br />
Nieraz razem, lecz niezgrabnie, bo długie rozstaje.<br />
Kolumna ma cztery staje, trzy pieśni są naraz,<br />
Pogłos nieraz ich daleki, nie dochodzi na czas.<br />
<br />
61<br />
<br />
Bruk jest pośrodku, piasku pobocze,<br />
W trawie tej łąki swe stopy moczę.<br />
Za mną dziewczyna radością bucha,<br />
Ucho przy trawie. Jej wzrostu słucha.<br />
<br />
W zielone łąki<br />
Biegliśmy ku strudze.<br />
Bez rąk rozłąki<br />
Już byliśmy w wodzie.<br />
<br />
Widać gród Sulęcin z dala.Dobek pognał konia.<br />
By uzgodnić postój ludzi. Jedną nockę stania.<br />
Komes zgodził się bez słowa. A czy wy idziecie?<br />
Pyta Dobek, bo my wszyscy. Pod grodem , widzicie.<br />
<br />
My idziemy już pojutrze. Pójdziemy waszym śladem.<br />
Może lepiej, mówi Dobek, że nie wszyscy razem.<br />
Z wyżywieniem, spoczywaniem, byłyby trudności.<br />
No i nieraz dłuższy popas, gdy bolą już kości.<br />
<br />
Tak, tak, o tym rada gminy miała rozgawory.<br />
I pójdziemy wraz za wami, dwa dni dobrej pory.<br />
Dziękuję za legowisko. Świtem przejdziem miasto.<br />
Tak najlepiej, droga wolna, wejść do traktu prosto.<br />
<br />
62<br />
<br />
Dobek, czekaj, ale jak ty chcesz iść do Klatowy?<br />
No, przez Cieszyn… A daj spokój! Chyba jesteś zdrowy.<br />
Miesiąc dłużej iść tamtędy. Trakt jest inny krótki.<br />
Jaki, jaki? Pyta wojak. Słyszałem, lecz zwidki….<br />
<br />
Żadne zwidki, zakonotuj. Najpierw na Słubice.<br />
Rzekę przejdziesz brodem dobrym. Walisz na Chocibuż.<br />
Cały czas masz swoich kumów, a są to Łużyce.<br />
Stamtąd do brodu na Łabie. Drezno szybko drążysz.<br />
<br />
Z Drezna wchodzisz już do Czechów na grodzisko Mosty.<br />
Cały czas w jednym kierunku, trakt szeroki, prosty.<br />
Z Mostów wejdziesz w Pilzno, druhu. Za miedzą Klatowy.<br />
W sześć tygodni cel osiągniesz. Idź, gdyś już gotowy.<br />
<br />
Rozstali się z ukłonami. Dobek wrócił żwawo.<br />
Tu staniemy aż do rana. Komes dał nam prawo..<br />
Popas zrobić, rozkulbaczyć, włóki zdjąć zwierzętom.<br />
Otoczyć błonie stójkami i dać ulgę piętom.<br />
<br />
Małe ognie dla ochrony. Sen jakoś nie morzy.<br />
Więc gawędy wciąż prowadzą i wieczór się dłuży.<br />
Wśród kożuchów leżą dzieci, dzieciarnia już zipie.<br />
Nieraz któreś się obudzi i bez mamy chlipie.<br />
<br />
63<br />
<br />
Przytulenie koi żale i cisza zapada.<br />
Woźny nieraz gałąź suchą w ognisko dokłada.<br />
Żerca z Dobkiem w jednym worku, gaworzą o trasie,<br />
Jak przed zimą ją pokonać, przy znajomym kursie.<br />
<br />
Ciężko będzie dziesięć sążni? Myślę, że to mało.<br />
To dwadzieścia? Tak, spróbujem. Tak im się gadało.<br />
Małe dzieci, jak to zrobić? W kosze i na konie?<br />
Jest sześć koni. Są potrzebne. Co obroni błonie?<br />
<br />
To jest łączność czoła z tyłem, a rozkaz przez gońca?<br />
Tak rozumiem, kosze, krowy? Krowa liga, głupia!<br />
Krowa nieraz skok wykona jak i pijanica.<br />
Kosze można pędem zrobić, nie brakuje sita.<br />
<br />
Ratuje nas tu podwoda, ciągnięta przez woły.<br />
W Sulęcinie może mają? Skocz więc do komesa.<br />
Dobrze, rano.Teraz spanie. Na włókach toboły.<br />
Lecz podwoda, dobry pomysł.Trzeba coś tam z trzosa.<br />
<br />
Już zasnęli sprawiedliwie. Cicho bez chrapania.<br />
Obóz zamarł, jeno straże , doglądają ognia.<br />
Wieczór pierwszy poza domem. Wędrówka w nieznane.<br />
Jedno wiedzą, że obszary są już im nadane.<br />
<br />
64<br />
<br />
Pierwszy świt pielgrzymów- ciepły. Jasność idzie duża.<br />
Dobek zerwał się z posłania i snu nie przedłuża.<br />
Tak jak mówił w wieczór z Żercą, tak też i uczynił.<br />
Udał się więc do Komesa, o podwodzie prawił.<br />
<br />
Jest zdobyczny wasąg dobry, nawet są i cztery.<br />
Samon nadał razem z końmi, za bój jazdy szczery.<br />
Chciałbym nabyć, to dla dzieci. Ciężko jest niewiastom<br />
Mieć na plecach podczas marszu. Związane są chustą.<br />
<br />
Dwa odsprzedam, a dwa dla nas. Dobrze żeś powiedział<br />
O trudnościach w tej wędrówce. Sam nie będę wiedział.<br />
Ale dziatwa, tego mnogo, to same oseski.<br />
Wasąg dobry na dwa woły, na nim grube deski.<br />
<br />
Mają brać razem z wołami, jaka stawka stoi?<br />
Czekaj chwilę, ja uzgodnię. Sam cenić się boi.<br />
Tu pogonił pacholika, by szukał kapłana.<br />
Który będzie przy kącinie od samego rana<br />
<br />
Żerec przybył, był zdyszany. O co to rzecz idzie?<br />
On chce nabyć te zdobyczne. Bo dzieci są w biedzie.<br />
Nasze też mogą w nich jechać, lecz dwa możesz puścić.<br />
Bo odmowa u nas grzechem. Bóg się może złościć!<br />
<br />
65<br />
<br />
A za ile, pyta Komes? Zdobyczne. Co łaska!<br />
Wasąg trzęsie, skrzypi strasznie, to żadna kolaska.<br />
I to mówiąc odszedł w swoje prace i roboty.<br />
Dobek sypnął talarami. Miał z głowy kłopoty.<br />
<br />
Dwa wasągi , cztery woły. Zajechał do swoich.<br />
Wszystko stało już w ordynku. Dzieci pełno gołych.<br />
Na słomę i na kożuchy! To same oseski.<br />
Matki z boku szły wasągu, a pod wozem pieski.<br />
<br />
Wydłużono przemarsz dzienny do dwudziestu sążni.<br />
Są w łużyckich już terenach. Łużyczanie bitni.<br />
Wpierw Awarów wydusili, gdy Samon ich zwołał.<br />
Mieli udział w tym powstaniu. Grzecznie ich witał.<br />
<br />
Podawali placki świeże, kwaśne mleko w kuflach.<br />
Owoc gruszy i jabłoni. Wszyscy byli w trepach.<br />
Fartuchy zaś haftowane, jako śniegi białe.<br />
Widać u nich takie mody wdrożone i stałe.<br />
<br />
Nad Łabą był dłuższy popas. Święto Południcy.<br />
Czas jest równy nocy i dnia. Tutaj są wieśniacy.<br />
Więc obrzędy trwają długo, aże do kur piania.<br />
Jeden dialekt łączy wszystkich razem do śpiewania.<br />
<br />
66<br />
<br />
Rano wymarsz w czeskie ziemie. Przyjazne, spokojne.<br />
Widać ręce gospodarne, w łąkach bydło dojne.<br />
Zasobniejsze tu wieśniaki. I jest oś z żelaza.<br />
Półkosko mają do żęcia, toporki bez głaza.<br />
<br />
Żerec stoi, podpatruje, z tego ma obawy.<br />
Czy lud jego to wytrzyma? Czy nie zmieni wiary?<br />
Bóg jest jeden! Bóg jest słońcem! Dadźbóg lub Swarożyc!<br />
W niego palcem więc nie wskazuj! Gdy chcesz długo pożyć!<br />
<br />
Ta maksyma jego ludu, była już odwieczna.<br />
Ale tutaj inne ziemie, może być więc sprzeczna.<br />
Jak daleko jest do celu? Pytają się piesi.<br />
Już się martwi jego magia, już w powietrzu wisi.<br />
<br />
Ma zmartwienia, lecz milczące w środku mózgu siedzą.<br />
Ci, co modły z nim sprawują, nic o tym nie wiedzą.<br />
Żerec robi się dość skryty. Przenosiny zbędne?<br />
Czy te marsze, tej ludności nie są czasem błędem?<br />
<br />
Przecież święty, znaczy czysty. Czy to można zbrudzić?<br />
Kochać słowem, kochać czynem, wiarę można zgładzić?<br />
Tylko ciągłe napomnienia, modlitwy i ognie<br />
Wpoją wieczne miłowanie, ciałem też się stanie!<br />
<br />
67<br />
<br />
Wiły wskrzeszą w ludziach wiarę. Umocnią wierzenia.<br />
Jak narazie to są dobre, nic sie więc nie zmienia.<br />
Uspokoił już swój umysł. Wrócił do obrządków.<br />
Teraz kiedy jest na błoniach, szuka swoich kątków.<br />
<br />
Może w czeskich być obrzędach . Poznać ich zwyczaje?<br />
No nie, teraz będąc w marszu, to czasu nie staje.<br />
Zobaczymy, gdy dojdziemy. Ponoć większość drogi.<br />
Woda tutaj jakaś miękka. Czyste też są strugi.<br />
<br />
Ruszono się już do Pilzna. Co dzień długie marsze.<br />
Coraz więcej jest na włókach. Większość ludzi- starce.<br />
Ale prą wciąż do przodu. Ziemia obiecana!<br />
Listopad kończył tygodnie. Jutro trasa znana?<br />
<br />
Wydłużymy sążnie mocno. O brzasku ruszamy!<br />
By na wieczór być na miejscu. Pod wiatr ciągle mamy.<br />
Rano Dobek znów przmówił: ludzie sprężyć ciała!<br />
Wstąpimy stopą na ziemię, co Dziewanna dała!<br />
<br />
Kiedy było już południe, konni się zjawili.<br />
Dla ochrony. Swojskie dzieci. Lud czynem zbawili.<br />
Radość wielka! Krzyki – synu! A była ich rota.<br />
To zaledwie kilkunastu. Wprowadzą ich w wrota.<br />
<br />
68<br />
<br />
Jeszcze tydzień, więc duch wzrasta. Cichną narzekania.<br />
Jakoś śmielej w trasę patrzą. Ciągną do nadania.<br />
Po dwadzieścia sążni dziennie jakoś ich nie męczy,<br />
I czym bliżej jest do celu, nabierają chęci.<br />
<br />
To wojacy roty małej ducha im dodali.<br />
Usta suche są otwarte, potrzebują pieśni.<br />
Chłopcy z roty są przy matkach, w kulbakach rodzeństwo.<br />
Co dzień mówią, że jest bliżej. Jest w nich dostojęństwo.<br />
<br />
Miasto celu, ziemi nowej. Gdzie topór, siekiera<br />
Wciąż buduje chaty nowe. Oddrzwia się otwiera.<br />
Mamo, ręce nas już bolą! Mamo, mam dwie izby!<br />
Płacz matczyny jest okropny. Coś się stało? Czyżby<br />
<br />
Się spełniło, to co senne? Lub jako widziadło?<br />
Nagle z ust syna własnego, jakby z nieba spadło!<br />
Czy Dziewanna , boska panna? Zielona dziewica!<br />
Mową syna radość stwarza, a dziełem zachwyca?!<br />
<br />
Ruszają szparko do przodu. Prowadź, synu, przodem!<br />
Wszyscy patrzą, wszyscy widzą. Wojsko znów z narodem.<br />
Od czoła się pieśń zaczyna. Radosna , wiosenna.<br />
Już niewiasta ją podchwyca, znużona i senna.<br />
<br />
69<br />
<br />
Tam się ruszać w tańcu można.<br />
Bo zabawa to nie zdrożna<br />
Można tańczyć, koziołkować,<br />
Komuś serce podarować.<br />
<br />
Więc dąż,<br />
Więc dąż,<br />
Cele swoje drąż,<br />
Do rana i wciąż….<br />
<br />
Rota wojska, co na przodzie, w uśmiechnięte buzie,<br />
To wsadziła wnet przyśpiewkę o chłopcu łobuzie.<br />
Dobek z nimi dla radości, , jeszcze trochę sążni.<br />
I śpiewają chłopaczyska, mlodzi chwaci, prężni, ..<br />
<br />
Gdy ugryzłem w palec nianię,<br />
To dostałem tęgie lanie.<br />
A dostałem je od ojca,<br />
Potem wsadził mnie do kojca.<br />
<br />
Jakaś grupa ta od środka, śpiewa jakby swoje.<br />
A śpiewanie to urządza panien para, dwoje.<br />
To jest Sławka i Jaśmina, sobie koleżanki.<br />
A śpiewając też targają na ramionach dzbanki.<br />
<br />
70<br />
<br />
Pokoszone łąki,<br />
Czuć aromat siana.<br />
Bosonogi chłopiec<br />
Swe krowinki zgania.<br />
<br />
Rota idąc przodem ziomków, pobożną pieśń pieje.<br />
Co to w treści sama prawda, starodawne dzieje.<br />
W siodłach ich siedzą dzieciaki, a wpatrzeni w słońce,<br />
Co przed nimi już nad borem, lecz ciągle gorące.<br />
<br />
Lel i Polel na wyprawie<br />
Mężnie stawał w ludu sprawie.<br />
Gdy ich ojciec był pojmany,<br />
Założono im kajdany.<br />
<br />
Na stos wszedł z nich jeden żywy,<br />
Drugi martwy. W cud prawdziwy.<br />
Zaniknęli jako dymy,<br />
Uniosły ich w niebo gromy.<br />
<br />
Żelazce jest tam w popiele,<br />
Popiół błonie wokół ściele.<br />
Nikt nie znalazł chłopców śladu,<br />
Więc kajdany w groby kładą.<br />
<br />
71<br />
<br />
Miasto widać! Ktoś zakrzyknął! Są wysokie bramy!<br />
Coś więc drgnęło w masie ludu. Widzą nowe domy!<br />
Nóg zmęczenie ustąpiło, przyśpieszyli kroku.<br />
Rota zjeżdża na pobocze i jadą już z boku.<br />
<br />
Lud przyśpiesza, wolne woły pozostają w tyle.<br />
Widać miasto, jest rozległe, strzechy jeszcze w słońcu.<br />
Czoła marszczą się z wysiłku, dają puchnąć żyle,<br />
Tabun z włóką jest wolniejszy, pozostaje w tyle.<br />
<br />
Jeszcze staja, jeszcze słońce, brama w rąk zasięgu.<br />
Już krzyk powstał wielkiej prośby, cud na widnokręgu!<br />
Dadżbóg, Dadżbóg, zostań z nami, słoneczko, kochanie!<br />
My już ręką bramy głaszczem. Widzim twoje trwanie!.<br />
<br />
Dadżbóg, Dadżbóg, są okrzyki, zaczekaj no trochę,<br />
My biegniemy, my zdrożeni, nasze stopy bose.<br />
Za tą bramą jest ulica, za nią forum duże.<br />
Z lewej strony tysiąc koni, na końcu trzy kruże.<br />
<br />
Z prawej strony drugi tysiąc, jeździec sprostowany.<br />
A za krużą wojewoda, razem z Komesami.<br />
Wół ostatni minął bramę. Słoneczko się skryło.<br />
Dadżbóg, Dadżbóg, jesteś z nami, łez się nie ukryło.<br />
<br />
72<br />
<br />
Część trzecia<br />
<br />
Ziemia obiecana<br />
<br />
Bram jednak tu nie zamknięto, może ktoś spóźniony<br />
Jeszcze wejdzie. Tułacz jakiś, przez zbójców goniony.<br />
Taki zwyczaj. Tylko często i konna i piesza,<br />
Na dwie staje od wrót miasta, trepem piasek miesza.<br />
<br />
Wozy, włóki wraz z wołami z boku na podwale,<br />
Skierowano, aby wpuścić na wyniosłe hale.<br />
Tam jest wypas mocno strzeżon, a pasterze zbrojne.<br />
Dla zwierzyny a przeróżnej, nawet krowy dojne.<br />
<br />
Samą ludność zgromadzono na głównej agorze,<br />
Ścisk jest wielki, no ,bo przybył , kto tylko tu może.<br />
Uroczystość powitania mieszkańców Lubiąża.<br />
Która teraz stoi, czeka, na przemowę męża.<br />
<br />
Był przysłany delegatem od Króla Samona.<br />
Mąż wysoki, nawet w zbroi, twarz jego schudzona.<br />
Brwi krzaczaste, wzrok łapczliwy, a ręce przydługie.<br />
Wszystko na nim , oprócz zbroi jest straszliwie chude.<br />
<br />
73<br />
<br />
Powitał pielgrzymów grzecznie, mówił o jedności,<br />
Która wspólnie wielką siłą. O , German podłości!<br />
Teraz można siać zagony, obrabiać poletka.<br />
No, bo wojny tu nie widać. Pilnuje rozwietka.<br />
<br />
Zmówiono wspólnie modły, Żerec z ogniem chodził.<br />
Dymy wzniecał kręgi czyniąc. Dziwy z sobą wodził.<br />
One świerku dorzucały, gar był na nosiłkach.<br />
Były prawie całkiem nagie, w białawych narzutkach.<br />
<br />
Dobek, który stał przy kruży, blisko wojewody,<br />
Posłyszał krótką rozmowę, prośby i niezgody.<br />
Dla Samona ją do dworu …. Ona jest zajęta!<br />
Nie uchodzi tu odmówić …..Prośba dworu święta!<br />
<br />
Dobek zrazu to nie zważał na cudze rozmowy.<br />
Ale tknęło go coś złego…lęki do połowy ….<br />
Dobek myśli, a która to? ….no to przecież Sławka!<br />
No niech będzie, mówi Komes…wieczorem dostawka, …<br />
<br />
Po modlitwie popijawa, w krużach tęgie wino.<br />
Ludność może się zabawić i tak witać wiano.<br />
Wiele osób się rozeszło swe izby zajmować,<br />
Urządzić sobie mieszkanie i strawę zgotować.<br />
<br />
74<br />
<br />
Wojsko jednak pozostało, nagrodzone bronią.<br />
Tą zdobyczną, wartościową, więc szeregi stoją.<br />
I podchodzą blisko stołów, na nich leżą miecze.<br />
A przeróżne, razem z pochwą. Oręż , który siecze.<br />
<br />
Za stołami stosy tego, zdobycze, trofea.<br />
Wręcza nawet wojewoda, delegat i komesów sfora.<br />
Podchodzili woje pieszo, oręże wręczano.<br />
Konie ichne to przez innych za uzdy trzymane.<br />
<br />
Radek podszedł, podał miano i nazwisko ojca.<br />
Wojewoda wręczył miecz mu, w uśmiechu miał lica.<br />
Władyka wydał mu rozkaz, w misje Radomicze.<br />
Jedziesz z misją dzisiaj jeszcze, tak o szarówce.<br />
<br />
Do Lipska z pokłonem od nas. Ruszaj zaś w sześć koni.<br />
Miesiąc tobie na tym zejdzie. Przyjrzyj się ustroni.<br />
Może jakaś pomoc, albo wymiany handlowe.<br />
Powiedz, że tu twoje plemię do zgody gotowe.<br />
<br />
Dobierz sobie pięciu ludzi, ubierz się i ruszaj.<br />
Ten miecz zabierz także z sobą, jadło swoje kuszaj.<br />
Weź zapasy, bądż ostrożny, unikaj zaś zwady.<br />
No i wracaj tu szczęśliwie do swojej zagrody.<br />
<br />
75<br />
<br />
Radek pięknie podziękował, odszedł po wierzchowca.<br />
Wziął za uzdę, ruszył pieszo do swego domostwa.<br />
Już za rynkiem, na ulicy, poczekał na Dobka.<br />
Bo mieszkali blisko siebie. Następna chałupka.<br />
<br />
Dobek podszedł już do Radka, a koń za nim dreptał.<br />
Nie prowadził go za lejce, nieraz szyję głaskał.<br />
Koń zaś chodzi tuż za nim, chrapą w plecy pukał,<br />
Oznaka to jest wierności. Może owsa szukał?<br />
<br />
Dobek nie raz garść z kieszeni wyjmował obroku.<br />
Dawał z dłoni go zlizywać, sam klepał po boku.<br />
Słuchaj, Radek, mam wiadomość, lecz tylko dla ciebie.<br />
Chodź, pójdziemy gdzieś w ustronie, pogadamy sobie.<br />
<br />
Stanęli więc przy opłotku. Słyszałem rozmowę.<br />
Delegata i Władyki, upatrzyli Dziwę!<br />
Na dwór Króla, siódmą żonę. Zgadnij szybko, która?<br />
Co ty powiesz, jakiś harem. Od nas jemu para?<br />
<br />
Zgadnij, która? Bo to ważne, drogi przyjacielu.<br />
Ta wybranka upatrzona z grona bardzo wielu?<br />
Ja nie zgadnę, dziewcząt wiele. Chociażby Jaśmina.<br />
Nie, to Sławka! Będzie wzięta po wypiciu wina.<br />
<br />
76<br />
<br />
Na Dadżboga , co ty gadasz! Sławka przyrzeczona!<br />
Nadle Radek zamilkł, zagryzł wargi… Wyprawa zmówiona?!<br />
Dzięki, Dobek, dzięki ,druhu. Zamilcz o rozmowie.<br />
Bo cię mogą w lochu gnębić. Dziurę wiercić w głowie!<br />
<br />
Ja wyruszam wnet na misję, do samego Lipska.<br />
Żegnaj, druhu, na ostatek dajmy sobie pyska.<br />
Scałowali się serdecznie i szybo rozeszli.<br />
W lewych dłoniach piękne miecze jak talizman nieśli.<br />
<br />
Radek szybko wszedł do izby, woła brata Borka.<br />
Pójdź na rynek, ale szparko. Sławkę tam odszukaj.<br />
Powiedz, aby szybko przyszła do mego podwórka.<br />
Powiedz jej to w tajemnicy, na boki spozieraj.<br />
<br />
Jeśli ktoś to zauważy, zginiesz ty i ona.<br />
A to dla mnie ta dziewczyna, moja przyszła żona.<br />
Borek odrzekł: zrozumiałem. I odszedł pośpiesznie.<br />
Na rynku trwały zabawy, słychać było gęśle.<br />
<br />
Borek kręcił się po rynku, jako gap, jełopa.<br />
Szukał, patrzył , gdzie jest Żerca. O, tam wedle słupa.<br />
Podszedł wolno, o słup wsparł się, Dziwy się kręciły.<br />
Z boku była kupa chrustu. Tam też podchodziły.<br />
<br />
77<br />
<br />
Nieraz często, nieraz rzadko. On czekał na Sławkę.<br />
Gdy podeszła już do kupy, on jej dał gałązkę.<br />
Radek czeka na podwórku. Natychmiast tam bywaj.<br />
Tą gałązką niby baw się i w dłoni ją trzymaj.<br />
<br />
Co sie stało? Ty nie pytaj. Nic ci nie mówiłem.<br />
Jeśli coś się tutaj stanie, to ja tu nie byłem.<br />
Odszedł wolno, niby to nic, ot, tak ktoś się kręci.<br />
Ona zaś do Żercy rzekła: na stronę, bo pędzi,…<br />
<br />
No idź, ale zaraz wracaj. Tu są obowiązki.<br />
Wre zabawa do północy. Są też smaczne kąski.<br />
Lud się bawi, grzmi grodzisko. Tu nowe pielesze.<br />
Może nawet, gdy popiję, nawet i ja zgrzeszę.<br />
<br />
Sławka odeszła na stronę, wolno bez pośpiechu.<br />
Bo niepokój w sobie miała.Żerec coś o grzechu.<br />
No i Borek tajemniczy. Gdy była za rogiem,<br />
Wnet to kroku przyśpieszyła, a prawie, że biegiem.<br />
<br />
W sień gdy weszła, stał już Radek, podróżne miał szaty.<br />
Spodnie męskie trzymał w rękach, za nim jego braty.<br />
Ubieraj ty się po męsku, szybko, bez obawy,<br />
My nie mamy dużo czasu, nawet i na strawy..<br />
<br />
78<br />
<br />
Borek, idź po trzy wierzchowce, a Przemyk po Jaksę.<br />
Niech przybywa tu na koniu, bo jedziemy w misje.<br />
Ty zaś, Kazio, to na wygon, po cztery luzaki.<br />
Na toboły są potrzebne, spokojne człapaki.<br />
<br />
Bracia z sieni już umknęli, a młodzi w objęcia.<br />
Co sie stało, Radku drogi? Tyś już branką księcia.<br />
Samonowi tyś oddana. Dobek tu był z wieścią.<br />
Mnie chcą spławić. Mam wyruszyć jeszcze dzisiaj z misją.<br />
<br />
Aby nie być ,kiedy ciebie do Pragi uwiozą.<br />
Miesiąc dał na to Wladyka. Wieje tutaj grozą.<br />
Miły, co zamierzasz tera? Ty nie pytaj, jesteś wojem.<br />
W przebraniu po męsku umkniesz. Chcesz być ze mną rojem?<br />
<br />
Z którego to gdzieś w obczyźnie, stworzym własne gniazdo?<br />
Tak, gotowam! Daj uniform. Wspomóż ty mnie, Łado!<br />
Daj milczenie i dnia szarość, by nie było wpadki,<br />
No bo oni zaraz z miejsca uczynią nam jatki!<br />
<br />
Sławka męski ubiór wdziewa, ale co z kosami?<br />
Szyszak tobie ja założę. Twarz pobrudź sadzami.<br />
Nie odzywaj się i nie jęcz. Ja zwiążę toboły.<br />
Żelazne narzędzia biorę, by ociosać koły.<br />
<br />
79<br />
<br />
Kiedy konie tu postawią, to siadaj po męsku,<br />
Nikt nie może zauważyć. Lewą to na klocku!<br />
Lewą w strzemię, prawą w górę, spokojnie z rozmysłem.<br />
I bez jęku, bez uśmiechu, nie szarpaj wędzidłem.<br />
<br />
Sławka już stoi ubrana. Ten szyszak jest ciężki.<br />
To wytrzymaj. On zdobyczny. Pozór stwarza męski.<br />
Dostaniesz cugle luzaka, Ostatnia ty w grupie.<br />
No, na Ładę, bądź poważna i o męskiej ciupie.<br />
<br />
Zaraz będą tutaj konie, a my na nie jazda.<br />
Wiedz, że ludzie obserwują. Wszystko nam się uda.<br />
Nie nawalę, rzecze Sławka. Koń mi nie pierwszyzna.<br />
Usta zamknę, by po zębach …Mej brody golizna!<br />
<br />
Stój spokojnie. Ja toboły pode odrzwia ściągam.<br />
Aby sprawnie nam to poszło, nim nadejdzie ktoś tam.<br />
Rzeczywiście, pierwszy Jaksa nadjechał i prosi,<br />
Aby chwilkę podarować, on chce wpaść do Dosi.<br />
<br />
Będę czekał ja przy bramie, Radku, nie zawiodę.<br />
Zgoda, zgoda. Tylko stój tam. Żegnaj swoją lubę.<br />
Wiedz, na miesiąc wyruszamy. A nadchodzi zima.<br />
Która nieraz tam w Sudetach, kawalkadę wstrzyma.<br />
<br />
80<br />
<br />
Wiem już o tym, będę czekał. Dzięki ci, mój druhu.<br />
I popędził do dziewczyny, która w szóstym dachu.<br />
Po nim to są już człapaki. Kazio, łap toboły.<br />
W rzemień po dwa łącz pakunki, wrzucimy na grzbiety.<br />
<br />
Przemyk też jest. Ciężkie juki wnet są na człapakach.<br />
Kiedy Borek stawi się tu, pomoc mam tu w bratach.<br />
Tak pomyślał sobie Radek. Borek trzymał uzdę,<br />
Gdy wsiadała Sławka zgrabnie. To stwarzało groźbę.<br />
<br />
Jednak ona jako chłopak zarzuciła nóżkę<br />
I usiadła na kulbace, jakby na poduszce.<br />
Jedziemy, bracia w wielką misję, daleko, do Lipska.<br />
Z chat wylazły widząc odjazd sąsiednie ludziska.<br />
<br />
Z boku z rynku hymn jest słychać, śpiewy miłosierdzia.<br />
Są pobożne, tchną miłością. Śpiewa nawet władza.<br />
Co niektórzy wznieśli ręce, ku chmurom, obłokom,<br />
Skąd to deszcze zbawne leją na wody potokom.<br />
<br />
Łada, Leli i Poleli<br />
Ludzkie ciała oni mieli<br />
Ludy były w ich obronie<br />
A pioruny jako bronie.<br />
<br />
81<br />
<br />
Leli martwy, Polel żywy.<br />
Umarł jako brat prawdziwy.<br />
Uniesieni gdzieś w obłoki<br />
Z chmur splatają swoje loki.<br />
<br />
Misja jednak już podąża w krainę Chudziców,<br />
Przed młódzią, która jest w grupie, punkt jeden jest stawian.<br />
Ugodę, nawet przymierze. Albo jej początki.<br />
By zaczątkiem tkania były, jak nici u prządki.<br />
<br />
Pierwszy Radek, za nim bracia. a Sławka na końcu.<br />
Za nią człapak jest na lince, cugle w dużym palcu.<br />
Podjechali już pod bramę. Jaksa wciąż przy Radku.<br />
Wypytuje go o cele, nie patrzy kto z boku.<br />
<br />
Odjechali stępa sążeń, Radek ruszył truchtem.<br />
Nikomu jeszcze nie zdradził, jakim dążą szlakiem.<br />
Wszystko w głowie se ułożył od wizyty Dobka.<br />
Zrobi tak jak pierwsza myśl jest. Basta więc i kropka.<br />
<br />
Znowu stępa, bo luzaki z ciężarem ustają,<br />
Boki widać są obite, dech ochrypły mają.<br />
Do niczego są szkapiny, a to się zziajały.!<br />
Widać dawno one w orce roboty nie miały.<br />
<br />
82<br />
<br />
W dwa dni Drezno widać w dali. Potężne grodzisko.<br />
Tę potęgę można stwierdzić i jest bardzo blisko.<br />
Murowane tu są bramy, piętrowe z tarasem,<br />
Wiecznie stoi tam stróż z trąbą, budzi gród hałasem.<br />
<br />
Ale w dzień to tylko patrzy, wjazd do grodu wolny.<br />
Co innego obce wojsko, on wówczas gra hymny.<br />
Po swojemu i bez związku. Trąbi, aby trąbić.<br />
Wówczas bramę się zamyka, bo tak mają robić.<br />
<br />
Kilka koni więc wjechało i szuka gospody.<br />
Długo będziesz? Pyta karczmarz. Ja dla jednej doby.<br />
Jest sześć osób, dziewięć koni, spiża i posiłki.<br />
Konie postaw na podwórcu, wezmą je pachołki.<br />
<br />
Miejsce spania ten wam wskaże, wskazał na kuchcika.<br />
I to wszystko. Na wieczerzę tutaj gra muzyka.<br />
Za monetę jeno grają, inaczej się nudzą.<br />
Brzęk jej słyszą? No to z miejsca jakoby się budzą.<br />
<br />
Dzięki wam za te wieści. Gdzie można się obmyć?<br />
Na podwórcu, beczka z wodą, w misę wodę toczyć.<br />
Co z posiłkiem? On jest zawsze. Cielęcina, baran.<br />
Jest i zupa krupnik z mięsem. Stoi pełny sagan.<br />
<br />
83<br />
<br />
Zaraz przyjdziemy, chcemy razem, będzie to możliwe?<br />
Oczywiście, ławę sprzątnę, dużej to połowę.<br />
Radek zabrał swoją piątkę, najpierw do miednicy.<br />
Sławka pierwsza się obmyła, poszła do świetlicy.<br />
<br />
Posiłek ciepły i smaczny. Lecz nie było grania.<br />
Bo zdrożeni byli bardzo, poszli spać do rana.<br />
W jednej izbie, w innym łożu, Sławka leży w słomie.<br />
Tak by chciała, i tak myśli: kiedy będziesz przy mnie?<br />
<br />
Kiedy przyjdzie taka chwila? Że w własnej zagrodzie,<br />
Będą sami na alkierzu bajać o urodzie.<br />
Radek taki jest przystojny. Dziewczęta mrugały,<br />
Gdy przechodził blisko płotu. Jego tylko chciały.<br />
<br />
Gdzie to będzie przystań nasza? Gdzie są te połacie?<br />
Może wy kochane Wije, takie miejsce znacie?<br />
Tak zasnęła umęczona i jazdą i strachem.<br />
Tu zasnęła , lecz narazie, to pod obcym dachem.<br />
<br />
Po porannym już posiłku, Radek prosi Jaksę,<br />
By po mieście z nim pochodził. Idą ręka w rękę.<br />
Wiesz ty, Jaksa, czemu Sławka jest tu teraz z nami?<br />
A pojęcia wcale nie mam. Lepiej z rodzicami.<br />
<br />
84<br />
<br />
Ja porwałem Sławkę z grodu. Porwałeś? Nie żartuj?<br />
Komes zmówił się z Samonem. Chwilę teraz postój.<br />
Chcieli ją na ósmą żonę wieczorem zagarnąć.<br />
Kiedy wszystko hałasuje, od ognia ją zdjąć.<br />
<br />
Komes wysłał mnie więc w misje, abym nie przeszkadzał.<br />
Kiedy Sławkę już związaną będzie w wóz ładował.<br />
Co ty mówisz? Czy to prawda? Święta prawda, druhu.<br />
Chwilę stali patrząc w oczy. Stali tak bez ruchu.<br />
<br />
Ja nie jadę już do Lipska. Wracam ja za Odrę.<br />
Gdzie polany są kłosowe i gdzie chabry modre.<br />
Ty decyduj ,czy chcesz jechać? Wracasz do Klatowy?<br />
Daj mi kilka godzin czasu. Czy masz umysł zdrowy?<br />
<br />
Jestem zgodny, poczekamy. Trudno wybrać drogę.<br />
Jeśli ze mną pójdziesz dalej, to chwile ubogie.<br />
W Klatowym już izby świeże. Jest także rodzina.<br />
A tu ze mną, niewiadoma? Kłopot się zaczyna.<br />
<br />
Tu w tym grodzie, tu w Drażdanach, ostatnie lub wieczne,<br />
Jest spotkanie nasze, druhu. Losy niebezpieczne.<br />
Może pościg już zaczęty? Gdy chwycą ubiją.<br />
A zbiegowie są bezpieczni, jak się dobrze skryją.<br />
<br />
85<br />
<br />
Szli tak sobie rozmawiając, aż wyszli przed bramę.<br />
Wtem u góry na tarasie, larum trąbą grane.<br />
Może pościg, rzecze Radek? Nie, tuman jest widać.<br />
Z Chociboża to jest trasa. Bydło muszą gnać.<br />
<br />
Najpierw konie, potem bydło, na bydlęciu włóki.<br />
W tumanie za bydłem wozy i ludzi potoki.<br />
Chłopcy podeszli do tłumu, spytali jednego.<br />
Skąd idziecie? Z Sulęcina. Do Grodu nowego!<br />
<br />
Więc do Susic?! Tak, a skąd wiesz? Bo ja od Klatowy.<br />
Co tu robisz? Jadę w misję. Dobrze idziem? Tak , na Mosty.<br />
Pojechali konni dalej, a tłumy wciąż idą.<br />
Są liczniejsi niż z Lubiąża, a idą ze swadą.<br />
<br />
Idę z nimi mówi Jaksa. Wybacz, przyjacielu.<br />
To weź konia. Niech zostanie. Tutaj ludzi wielu.<br />
Przystanę ja do tej grupy i zratuję głowę.<br />
Wszak w Klatowym, to od razu, ubić mnie gotowe.<br />
<br />
No to żegnaj, przyjacielu! Byłeś towarzyszem.<br />
Scałowali swe policzki. On się zmieszał z tłumem.<br />
Radek wrócił do gospody i mówi od razu:<br />
Jaksa przystał do Sulęcin. Poszedł obok wozu.<br />
<br />
86<br />
<br />
Radek, damy sobie radę? Nie za mało to nas?<br />
Odezwała się tu Sławka. Ruszać nam już czas.<br />
Ja uciekam razem z tobą. Mam już tylko braci.<br />
Gdy Władyka nas zachwyci, to wszystkich wytraci.<br />
<br />
A ty pójdziesz do haremu, jako ta Sabinka,<br />
Co to w pieśniach barda siedzi, porwana dziewczynka.<br />
Kiedy po nich kurz opadnie ruszamy w Słubice.<br />
Ale o tym sza kochana. Trzymaj tajemnice.<br />
<br />
Sławka to była posłuszna. W Radku zakochana.<br />
I na jego tu dążenia, całkowice zdana.<br />
Czemu Jaksa nie wziął konia? On zmieszał się z tłumem.<br />
Chce pozostać między nimi. Zrobił to z rozumem.<br />
<br />
Już nie wraca do Klatowy. Życie swoje zmienia.<br />
Całkowicie, bo przystaje do Sucic plemienia.<br />
Nic nie dałeś mu na drogę? Nie miałem przy sobie.<br />
Ale kiedyś spłacę dług ten , lecz w odległej dobie.<br />
<br />
Tu zamyślił się młodzieniec. Czy rapt to zagłada?<br />
Moich trzech braci, narzeczonej? Będzie co da Łada.<br />
Idę spłacić gospodarza, wy ładujcie sakwy.<br />
Za godzinę wyruszamy. Na zielone trawki..<br />
<br />
87<br />
<br />
Ilem winien, gospodarzu? Ruszam za godzinę.<br />
Karczmarz myślał, liczył chwilę, miał poważną minę.<br />
Wystarczą cztery dukaty, ale bite w złocie.<br />
Bo to inne tyle warte, co te kołki w płocie.<br />
<br />
Te pieniądze dał mi Komes. Pomyślał tu Radek.<br />
Jego złotem ja zapłacę. Zasady upadek.<br />
Uciekinier nie ma zasad. On ratuje życie.<br />
Tak szeptało bóstwo Wije do ucha mu skrycie.<br />
<br />
Przyszedł Borek. Już gotowe. Konie są przy studni.<br />
Nie głęboko, ale westchnął, to tam w środku dudni.<br />
Sławka ubrana po męsku. Patrzy w oczy Radka.<br />
Czy ruszamy? Pyta wzrokiem. Serce mam za świadka.<br />
<br />
Jam gotowa, mówią oczy. Ty tu ton nadajesz.<br />
W którą stronę? Nieme oczy. Po oczach poznajesz?<br />
Odjazd , pada krótkie słowo. Na koń! Na zdar! Odra!<br />
Ruszył z izby na podwórce. Przyszłość albo kara!<br />
<br />
Ruszył pierwszy, za nim Sławka. Trzej bracia za nimi.<br />
Tuż za bramą skręcił w lewo, na Chocibuż, końmi.<br />
Uchodzę ze Sławką swoją. Nie dam cię nikomu.<br />
Odmówiłem ja królowi! W drogę! Nie mam domu!<br />
<br />
88<br />
<br />
Zmylę pościg! Zatrę ślady! Tyś nie odaliska!<br />
Obejrzał się na dziewczynę, uroda z niej tryska.<br />
Nie widzi też przygnębienia. A więc, naprzód! Jazda!<br />
Jeśli trzeba to na północ, gdzie największa gwiazda!<br />
<br />
Szkoda, że nie można truchtem. W jukach jest żelazo.<br />
To zdobyczne na tych Frankach. Nawet tego dużo.<br />
Każdy pościg go dogoni! Zmylę tropiciela.<br />
Niech no tylko bród na rzece, a pójdę w kąpiele.<br />
<br />
Na Lubiążu były tratwy, proste pnie sosnowe.<br />
Na nich przewożono siano, gdy chłody zimowe.<br />
Przewożono nawet bydło na wyspy w turzyce.<br />
Dla wygody, bez pastucha. Niczyje dzielnice.<br />
<br />
Na wygonach było ciasno. Nie raz był krzyk babki.<br />
Że krowina głodna przyszła. Że tam jeno placki.<br />
Korzystano więc z odległych pastwisk, ale luźnych.<br />
Cielaki tam dorastały, do rozmiarów dużych.<br />
<br />
Gdyby tratwę tak zbudować, spłynąć rzeką nieco.<br />
Toby ślady zaginęły.Trza nam płynąć nocą.<br />
Dobry pomysł, no i pierwszy, to zawsze najlepszy.<br />
Milczy o tym. Zadumany. Nie raz cugle ruszy.<br />
<br />
89<br />
<br />
Jakby chciał żwawo dojechać, najlepiej do Odry.<br />
Naścinać sosen czterdzieści. Tak jak robią bobry.<br />
On do tego to ma piłę, toporem ociosa.<br />
No, a konie zrobią zrywkę, zniknę ja im z nosa.<br />
<br />
Dobry bród to jest w Słubicach. Dla koni głęboko.<br />
Trzeba wcześniej wejść do rzeki, to płytsze koryto.<br />
Tratwą zjechać blisko Słubic. Wyjść na prawą stronę,<br />
Przedzierać się wciąż do wschodu, aby w drogi polne.<br />
<br />
Z drogi polnej, to do traktu jako ludzie znikąd.<br />
Tak, tak zrobię, droga Sławko. Tak wykluczam błąd.<br />
Lecz narazie na Chociebuż. Stępa, ciągle stępa.<br />
Bierzmy trasę jak dębinę siekiera zbyt tępa.<br />
<br />
Żółty metal trzeba klepać, pniaka ścina się dzień,<br />
Na luzakach coś mam skryte, łatwo wchodzi w pień.<br />
To jest zdobycz! Łup wojenny. Udana wyprawa.<br />
Może więcej też by było, gdyby nie ma Sława.<br />
<br />
Ktoś tu dostrzegł jej urodę i zachciał jej ciała.<br />
Ale dla mnie ona bóstwem! Ona moja! Cała!<br />
I tak teraz dążę w drogę, daleką nieznaną.<br />
Szukam miejsca, gdzie kaczeńce jako słonko płoną<br />
<br />
90<br />
<br />
Trop trza zgubić. Tratwę zrobić. A po co mi tratwa?<br />
To wystarczy w strumień wjechać. Tu zmyłka jest łatwa.<br />
Naprzód, bracia! Jest Chociebuż. Poszukać gospody.<br />
Trzeba przespać się spokojnie. Zaspokoić głody.<br />
<br />
Gdy już Odrę brodem przeszli, odetchnęli z ulgą.<br />
To już Polan są dziedziny. Jadą drogą polną.<br />
Pomijali małe wiki. Nie chcieli języka.<br />
Tury pasły się spętane, nieraz cielę bryka.<br />
<br />
Borek, który jechał przodem, krzyknął: widać gródek!<br />
Jestem ciekaw, czy zobaczę ja tam kilka młódek?<br />
Tęskno jemu do niewiasty. Już miesiąc w podróży.<br />
I siedzenie wciąż w kulbace, jakoś dziś nie służy.<br />
<br />
Jaki to gród? Ano Warka, odpowiada strażnik.<br />
Do Władyki wasza prowadź, pamięci masz zanik?<br />
Żaden zanik, jego nie ma. Jest na polowaniu.<br />
Do wiki jest zakaz wstępu. Rozłóż się na błoniu.<br />
<br />
Z polowania kiedy wróci? Jutro, lub pojutrze.<br />
A czy mogę ogień palić, aby upiec placki?<br />
Kamień, o, tam, ślady ognia. Rozmyte przez burze.<br />
Tam i kamień dobry leży. Są drągi na chatki.<br />
<br />
91<br />
<br />
A spokojne tu są noce, zło ludzi nachodzi?<br />
Nie pamiętam tu napadu. Złych w jamach się głodzi.<br />
Komes mocną garścią trzyma, chyba, że odyńce.<br />
Nieraz straszy już śpiącego, czochra się na lince.<br />
<br />
Nieraz ryje, nieraz chrząka, kłapie zębiskami,<br />
Szuka czegoś i się kręci pomiędzy linkami.<br />
Trzeba za tym konie spętać, warować przy ogniu.<br />
A poza tym nic innego. Wypoczywać w łożu.<br />
<br />
Dzięki wam za te nauki, rozkładam swe juki.<br />
Będę czekał na komesa. Jakie on ma znaki?<br />
Wszebór z ojca i pradziada. Trochę już leciwy.<br />
Ale stateczny to władca, no i sprawiedliwy.<br />
<br />
Radek stanął swoją grupą przy kilku kamieniach,<br />
Przemyk, Kazio, wio, po chrusty, a na swoich koniach.<br />
Rzemieniem nawiązać pęki, może być grubizna.<br />
Nie wiadomo na jak długo ma wystarczyć do dnia.<br />
<br />
Kazio, pyta, z gołą ręką? Tak, żadnych nowości.<br />
Bo to zgubę nam przyniesie i łamanie kości.<br />
Ani słowa, co jest w torbach. Jesteśmy wśród obcych.<br />
Kazio zgodnie skinął głową. Topór w torbach ciężki.<br />
<br />
92<br />
<br />
Najpierw zdjąć wszystko z luzaków i spętać zwierzynę.<br />
Borek, gdzie ty się tam gapisz? Ja widzę dziewczynę.<br />
Jedna, druga, dzbany niosą, chyba do Pilicy?<br />
Ale one tylko w skórach, brakuje spódnicy.<br />
<br />
Borek, nie czas na zerkanie, trza szałas zbudować.<br />
Potrzebna jest drągowina, torby tam trza schować.<br />
Ruszaj sie no, mój braciszku, zmiotę palenisko.<br />
Trza odrzucić precz te gnaty, gnaj też po chruścisko.<br />
<br />
Bracia w gąszcze pojechali. Radek sprząta w koło.<br />
Sławka misę już wyciera, nuci coś wesoło.<br />
Do misy wsypuje mąkę i chce trochę wody,<br />
Ale patrzy, a od wiki idą liczne ludy.<br />
<br />
A co znowu? Będą goście? A może ciekawscy?<br />
Radek, wody z worka nalej. Zważaj na tłumoki.<br />
O , już chłopców z chrustem widzę, uszykuj krzesiwo.<br />
Widzisz, obce tu nadchodzą, trawę pal a żywo.<br />
<br />
Z pozdrowieniem Łady przyszliśmy. Skąd ona prowadzi?<br />
Z wielkiej bitwy, co z Frankami. Tak się witać godzi.<br />
Też chwalimy Matkę Ładę i jej oba syny.<br />
Czekamy tu na Komesa. Brak nam soli krzyny.<br />
<br />
93<br />
<br />
Da się zrobić, mówi jeden. Chłopak to przyniesie.<br />
I tu zwrócił się do malca: hulaj, żywo przecie.<br />
Chłopak pobiegł w stronę domu, tak na jednej nodze.<br />
A tym czasem w krąg stanęli, ci od wiki ludzie.<br />
<br />
Ten, co chłopca popchnął w wiki, rzecze delikatnie:<br />
U nas żupan, tak się mówi. Komes obce składnie.<br />
Lepiej mówić zrazu Żupan, bo będą obrazy.<br />
Wszebór godnie głowę nosi, nie chce gdy ktoś kadzi.<br />
<br />
Ja nie kadzę, u nas takoż , żupan rządzi w grodzie.<br />
Ale Komes to od wojny przylgnęło statecznie.<br />
Tam komesów padło wielu. Mieli dziwne stroje.<br />
A w żupanie, za plecami, cieć trzymał mu zbroje.<br />
<br />
Bo gdy Komes chce już walczyć, no to ją nakłada.<br />
My zmietliśmy ich impetem, wybiliśmy stada.<br />
Nie zdążyli wdziać żelastwa. Zrobiliśmy tam pryz.<br />
Nagie trupy konie zniosły do głębokich nisz.<br />
<br />
Dużo padło? Były wały, były kupy w górę.<br />
Osaczeni się cisnęli, do środka, a w porę.<br />
Byli cięci i gnieceni jak ciasto na stole.<br />
Ci najwyżej, to najpóźniej , ginęli w swej chwale.<br />
<br />
94<br />
<br />
Wywołując bóstwa swoje: Chryste! Lub Maryjo!<br />
Wsadzaliśmy im oszczepy, prosto w same ryje.<br />
Obrażali swym okrzykiem Dadżboga i Wije!<br />
Bo to każdy nasz wojownik ich woła, gdy żyje.<br />
<br />
No, a naszych dużo padło? Oj wiele, oj wiele.<br />
Po kożuchach ich odróżnisz. Kopyta tam zmielą.<br />
Naszych jednak to oddzielnie w stosy układano.<br />
Chrust w pękach nanoszono, wszystko podpalono.<br />
<br />
A na koniec, no to ziemię noszono w kobiałce,<br />
I nakryto przed ptakami, dość grubo, na palce.<br />
Były modły? Dziękczynienia? Tego nie wiem, odjechałem.<br />
Od Żupana, tak po cichu polecenie miałem.<br />
<br />
Zostawiłeś nową ziemię? Te nowe obszary?<br />
Tak to prawda, całe plemię dostało nadziały.<br />
Mnie przestraszył widok trupów. Pocięte, zdeptane.<br />
Jak tu orać krew zmieszaną? W snach będzie widziana.<br />
<br />
Odstąpiłem. Miałem zgodę i prawo do pryzy.<br />
To już księżyc jestem w drodze, a w sumieniu luzy.<br />
Tak to sobie rozmawiali przy ognisku męże.<br />
Bo kobiety to słuchały, mając oczy duże.<br />
<br />
95<br />
<br />
Ze zdziwienia i ze strachu. To naoczny mówi!<br />
Nigdy tego nie widzieli. Ciekawe, co powie?<br />
Ale Radek jadł już placek, podpłomykiem zwany.<br />
Sławka ciągle lała ciasto, placek nowy dany.<br />
<br />
Po wieczerzy chrust rzucono, zakryto nim głaza.<br />
To wabiło ludzi z grodu i żabę i płaza.<br />
Brak jest wiatru, jest duchota i cisza, i cisza.<br />
Więc pieśń pierwsza w ustach ludzkich swobodnie zawisa.<br />
<br />
Pieśń wpierw pieją tu kobiety, chłopy pomrukują.<br />
A to znaczy popierają i głos swój szykują.<br />
No bo później przyjdzie pora na męskie śpiewanie.<br />
Niech kobiety najpierw swoje. Są w nich piękne łanie.<br />
<br />
Borek grubsze drągowiny dorzucił w ognisko.<br />
Bracia razem już usiedli. Sławka bardzo blisko.<br />
Tak słuchają pierwszej pieśni, jest dla nich nieznana.<br />
Byli goścmi tu w terenie. Ichna pieśń jest piana.<br />
<br />
Więc dziewczęta i niewiasty, większość z podegrodzia.<br />
Coraz głośniej dumkę ciągną. Tematem są łodzie.<br />
Dziadek krzepki i dziewczyna, i tęsknota życia.<br />
Zespolone to tematy. Pieśń usta zachwyca.<br />
<br />
96<br />
<br />
Przyszedł chłopak do dziewczyny<br />
Z gałązką jedliny<br />
I nad brzegiem stawu wody<br />
Szli w taneczne korowody.<br />
<br />
Te dwa młode, te dwa ciała,<br />
Cała wiki oklaskała.<br />
Chłopak bił nogą hołubce,<br />
Tym się chwalił swojej Lubce.<br />
<br />
Młodzi chłopcy robią susy, przez ogień wysoki.<br />
A z okrzykiem, bo wysokie bywają ich skoki.<br />
Pełno śmiechu i zabawy, kto lepszy, kto wyżej?<br />
Kto tu bardziej jest zuchwały, jako młody chyży?<br />
<br />
To zabawa jest powszechna, zawsze taka bywa.<br />
Poza grodem. gdy ognisko i gdy sucha niwa.<br />
Wówczas nawet jest fujarka i bęben ze skóry.<br />
Aż w głąb boru uciekają wystraszone tury.<br />
<br />
Bydlęta udomowione, lecz nie znoszą gwaru.<br />
Ani ognia, ani dymu i ogniska żaru.<br />
Rano znowu tu podejdą, same tu, do pola,<br />
Kobiety nadoją mleka, dla cieląt swawola.<br />
<br />
97<br />
<br />
Zdarzyło się w noc Kupały<br />
Że niewiasty pieszczot chciały.<br />
Dziadek prosi więc o łodkę,<br />
A niej jakąś piękną młódkę.<br />
<br />
Chce wyjechać na łowisko.<br />
W ręce trzyma już wędzisko.<br />
Zatarł ręce, że ma zgodę,<br />
Bo obmaca dziewczę młode.<br />
<br />
Lecz wiaterek,że był wschodni,<br />
Więc czółenko precz od bodni<br />
W przestwór siny,<br />
Na głębiny.<br />
<br />
To czółenko ma przecieki.<br />
Woda wchłania ich na wieki.<br />
Woda łączy i jednoczy<br />
Na głębinie w wiecznej nocy.<br />
<br />
To już koniec jest tych śpiewów. Zeszło tu się pole.<br />
Sorok ludu do zabawy, by czas spędzić mile.<br />
Chcą przybyszów tym zabawić, przyśpiewką im znaną.<br />
Niech słuchają przy ognisku i przed grodu bramą.<br />
<br />
98<br />
<br />
Na bój ostatni<br />
Naród bratni<br />
Podąża tuż za drużyną<br />
W trakt szeroki, tą ścieżyną.<br />
<br />
Komes przodem<br />
Przed narodem<br />
Ruszył wczora w oszczep zbrojny.<br />
Władyk sławny, Władyk hojny.<br />
<br />
Idźmy z tobą<br />
Z chlebem ,z wodą.<br />
Na zwyciężenie<br />
Lub zatracenie.<br />
<br />
To zaśpiewał Radek z braćmi. To pieśń od Samona.<br />
Szły drużyny z Sulęcina, na nowe do zgona.<br />
Na bój wielki, a nieznany, by wesprzeć Morawy.<br />
Po ziemię obiecaną, dla zdobycia sławy.<br />
<br />
Poszły rody za Władyką, plemiona i pola.<br />
Szły śpiewnie i z ochotą. Górą sokół hula.<br />
Wypatruje zdziwion wielce. Brakuje padliny.<br />
Oni idą i śpiewają, dzieci i dziewczyny.<br />
<br />
99<br />
<br />
Czemu się wzbraniasz, czemu motylko?<br />
Ja chcę całować, całować tylko<br />
Całować wargi koloru wiśni,<br />
Może się kiedyś po latach przyśni.<br />
<br />
Ten pocałunek. Dzień w słońu skąpany.<br />
Co rano śpiewem przez ptaków witany<br />
Twe usta ciepłe, rzęs śpiewne mruganie<br />
Patrz, wokół łąka, cykad wciąż granie.<br />
<br />
Już cię całuję, barwna motylko<br />
Jakaś ty słodka! Trwaj, trwaj , ty chwilko.<br />
Z tobą ja pragnę, z tobą do nocy,<br />
Aż dzień zagaśnie, ściemnieją oczy.<br />
<br />
Zaśpiewała to staruszka, już bezzębna prawie.<br />
Usiadła nogi krzyżując , ot, tak na murawie.<br />
W ręku miała kłos tymotki, a kożuch barani.<br />
Stopy długie, ubrudzone, włos sianem splątany.<br />
<br />
Był liryczny, a łagodny, tak miły dla ucha.<br />
To też każdy zaciął usta i tak chętnie słucha.<br />
A była im babcia znana, co podczas wesela,<br />
Im śpiewała przez wieczory, znała pieśni wiele.<br />
<br />
100<br />
<br />
W białe dzwoneczki lanuszka dzwoni,<br />
Kiedy jelonek łani się skłoni.<br />
Bo ta zrodziła dzieło ich życia,<br />
Które spogląda dziwnie z ukrycia.<br />
<br />
Tymotka kryła i cień dawała.<br />
Dzieło tam spało, nocą zaś ssało<br />
Setka koników, ciągle coś grało<br />
Jelonek odbiegł, gdzie wiatrem wiało.<br />
<br />
Biała lanuszka w dzwoneczki dzwoni,<br />
Aż się jelonek łani ukłoni,<br />
Bo to w wiklinie i cieniu kostrzewy<br />
Schowane małe, przed okiem sowy.<br />
<br />
Znów dorzucił Borek kłody, skry prysły wysoko.<br />
Jaskółki gdzieś jeszcze słychać, ale to daleko.<br />
Szarówka już następuje, ognisko wyraźne.<br />
No, a śpiewy coraz częstsze i są nawet głośne.<br />
<br />
To blask ognia jest zachętą i swoboda bycia.<br />
A gdy wieczór jest pogodny to i chęć do życia.<br />
Śmielej, chętniej, nieraz solo dziewczę coś zanuci.<br />
Ogień płonie, gdy przygaśnie, Borek szczapę rzuci.<br />
<br />
101<br />
<br />
W mej duszy śpiewa .<br />
A zapach bzu<br />
Twego loku<br />
Wiaterek zrywa.<br />
<br />
Przytul policzki,<br />
Tak bez słów,<br />
Aż zgaśnie nów<br />
W me warkoczyki.<br />
<br />
Sławka słucha tej staruszki, Przydatna by była.<br />
Czy by poszła? Czy samotna? A czy nie jest chciwa.?<br />
Zagaduje Sławka babę, co to blisko siedzi.<br />
A ta śpiewka, co za jedna? Lubią ją sąsiedzi?<br />
<br />
Uwielbiają, to Mirucha. Dadzą chleba kromkę.<br />
Jest samotna. Cały dzionek obsiaduje sionkę.<br />
Nieraz dzieci przypilnuje, zamiecie też przyzbę.<br />
Dzieci chmara za nią goni, wszystkie dla niej lube.<br />
<br />
Nie choruje? Ale gdzie tam. Gdy zaśnie, to chrapie.<br />
A to znaczy dobrze trawi, kęs chleba ma w łapie.<br />
Jej obawa to brak chleba, ma braki surowca,<br />
To też żyje ci z daniny, placka lub razowca.<br />
<br />
102<br />
<br />
Sławka w myśl to notowała. Postanawia sobie.<br />
Od Żupana trza mieć zgodę. Śpiewać będą obie.<br />
Do gliniaka i do grobu. Na dole , niedole.<br />
Z tych tu wszystkich, to Miruchę do pomocy wolę.<br />
<br />
Wierw założym na caliżnie, ku chwale potomnych.<br />
Babunia będzie ostoją. Do żadnych prac polnych.<br />
Jeno izba, jeno dzieci, pilnowanie żaru.<br />
Co też Radek na to powie, że ja biorę starą?<br />
<br />
Jednak wezmę. Bez pomocy, to ja nie dam rady.<br />
Czterech chłopów do oprania, no, a Borek młody?<br />
Okiem strzyże w stronę młódki, kto wie, co będzie?<br />
Może ona, gdy stąd, ruszy na koniu zasiędzie.<br />
<br />
Nuci sobie Sławka pieśni, wspólnie nieraz śpiewa.<br />
A jej myśli według wzroku w następstwa odziewa.<br />
Czy się sprawdzą? A bogdaj tam. Będzie, jako będzie.<br />
Nic nie powiem, jeśli młódka przy Borku zasiędzie.<br />
<br />
Mrok nastawał, więc grodowi już się rozchodzili.<br />
Sławka wzrokiem ich prowadzi. Ludzie mili byli.<br />
Radek mówi już do Borka, konie bliżej ognia.<br />
Jeden z nas będzie na straży, a teraz aż do dnia.<br />
<br />
103<br />
<br />
Który pierwszy, który drugi? A kto do koguta?<br />
Słucham, bracia, wybierajcie, tu zbędna dysputa?<br />
Więc ja pierwszy, rzecze Borek, póki myśl jest czysta.<br />
I już siada przy ognisku, melodyjkę śwista.<br />
<br />
Przemyk, Kazio, więc po konie, zgonili je blisko.<br />
Aby żar się dłużej trzymał, obsypał ognisko.<br />
Radek blisko Sławki leży, Kazik przy Przemyku.<br />
Już zasnęli wszyscy tutaj. Nie słyszą sów krzyku.<br />
<br />
Jeden Borek by nie zasnąć, wstał i się przechadza.<br />
Myśli o tym, czy on kiedyś, to też będzie władza.<br />
Gród założyć, spłodzić synów, wielu mieć rycerzy.<br />
Może to i osiągalne. Sam w to mocno wierzy.<br />
<br />
Wśród grodowych co tu byli, była piękna dziewka.<br />
Kosy długie, szczupła taka, taka jakby służka.<br />
Może Radek to załatwi i kupi ją dla mnie?<br />
Jak to kupi? Źle to myślę. Oj, Borku, nieładnie!<br />
<br />
Jutro jednak ja spróbuję, czy by chciała ze mną<br />
W drogę ruszyć, hen przed siebie, strumieniem i łąką.<br />
Lecz bez Radka nie da rady. Oczy miała skromne.<br />
Czy widziałem kiedyś taką? Ja tego nie pomnę.<br />
<br />
104<br />
<br />
Oddalił się od ogniska, sprawdza cienie koni.<br />
Przykucnął koło tobołów, w których pełno broni.<br />
Zliczył konie, jest w porządku. Twarzą jest do grodu.<br />
Tam jest cisza. Brak światełek. Czy tam nie ma ludu?<br />
<br />
Tam nie wolno palić światła, takoż było u nas.<br />
Stróża zawsze głosił nocą. Gasić ognie już czas!<br />
Opornego zaraz rano, za to ciężka wróżba!<br />
Skorzeń był do powąchania, albo dwa dni głodu.<br />
<br />
Znowu wstał i w koło patrzy. Konie stoją w stadzie.<br />
Przy tobołach, kępie chrustu. Rękę w grzywę kładzie.<br />
Podrapał, pogłaskał szyj., Dobre , dobre gniade.<br />
Ja z lubością i dziękczynnie, tutaj rękę kładę.<br />
<br />
Znów obejrzał w koło błonie, jest cisza bez cieni.<br />
Księżyc schował się za chmury, za chmurą się leni.<br />
Chmur to chyba i przybywa, a czy będzie padać?<br />
Oj, ty Borek myślisz głośno. Nie, więc przestań gadać.<br />
<br />
To już północ? Zbudzę Kazia. On potrzyma wartę.<br />
Chyba trochę sobie pospał. Mam podeszwy zdarte.<br />
Jutro trzeba skórą podszyć. Szarpnął Kazia ramię.<br />
Wstawaj, brachu, idź pilnować, ty weź czaty za mnie.<br />
<br />
105<br />
<br />
Kazio wstał, zapytał jeno, było coś dziwnego?<br />
Nie, jest cisza, może chłodno. Postoisz niedługo.<br />
Kazio odszedł. Borek zasnął. Gdy zorza jaśniała<br />
Z mroków nocy , okolica już widoczna cała.<br />
<br />
Śpiew go zbudził, ktoś coś nucił. Nie chciał, ale słyszał.<br />
Ten, co śpiewał, to jakoby od wysiłku dyszał.<br />
Chyba Radek. Lecz co robi? A niech ta, jam senny.<br />
Ale słyszał mimo woli, ktoś nie zamknął gęby.<br />
<br />
Ale to nie ta<br />
Była kobieta.<br />
Chociaż krasiwa,<br />
To nie ta bywa.<br />
<br />
Ktoś ją podstawił,<br />
Wepchnął w komorę.<br />
W skórze zostawił<br />
To ciało gołe.<br />
<br />
Co miałem robić,<br />
Zrobiłem swoje.<br />
Teraz Dziewanny<br />
Kary się boję.<br />
<br />
106<br />
<br />
Chyba Radek. Chyba to on. Tak z rana zajęty?<br />
A ja przecież nie wyspany. Jeszcze trochę senny.<br />
Zwalił z siebie ciężki kożuch. Radku, co ty robisz?<br />
Żupan przybył. Mam spotkanie. Widzę, że się dziwisz?<br />
<br />
Słuchaj, Radku, słuchaj , bracie. Ja chciałbym dziewczynę.<br />
Pogadaj ty zaś z Żupanem, a chociażby krzynę.<br />
Powiedz, raczej pogadamy. Ja tam sam nie pójdę.<br />
Razem idziemy we dwoje. Zapędy twe chude.<br />
<br />
Chcę, by miejsce nam wyznaczył. Określił daninę.<br />
Sam nie pójdę , bo się boję. Chcę nabyć dziedzinę.<br />
Podarunek mam dla niego. Szukam tego teraz,<br />
Jakoś jednak nie znajduję. Znów sakwę rozwiera.<br />
<br />
Czego szukasz, pyta Borek? Taki miecz błyszczący.<br />
Jest w tej torbie, a na spodzie. Dzień będzie chłodniejszy.<br />
Pójdę ja umyć gębulę, rzekł Borek i poszedł.<br />
Więc w południe jest widzenie.Jak się dziewka zowie?<br />
<br />
Tu przystanął. Nie wie nawet. O którą ma prosić?<br />
Trawa z rana była mokra. Ranek zaczął rosić.<br />
Jak to zrobić? Zmył policzki. Otrząsnął swe palce.<br />
Tu pomyślał, dziewka ładna, pomysł w dwa zakalce.<br />
<br />
107<br />
<br />
Jeżeli nas nie osadzi? Najpierw sprawy Radka.<br />
Później prośbę wystosować. Bo może być wpadka.<br />
Nie wiadomo. co za człowiek. Może groźny tyran?<br />
Niech sam Radek najpierw gada. Rozmowa dwóch Polan.<br />
<br />
Ja się będę przysłuchiwać. Jak trzeba zostanę.<br />
Oj, ponętne ma te oczy. Tak krótko widziane.<br />
Wrócił zrazu do ogniska. Na którą od gońca?<br />
Tak zapytał. A brat odparł. O zenicie słońca.<br />
<br />
Krzątali się do południa. Już idą do grodu.<br />
Radek mówi, niskie skłony, my z niskiego rodu.<br />
Dobrze, dobrze, ja po tobie, jesteś moim wzorem.<br />
Abym jeno nie narzekał ja dzisiaj wieczorem.<br />
<br />
Pod pachą już Radek trzymał, w całun owinięty,<br />
Miecz błyszczący w pochwie skórzanej, nie przypięty.<br />
Nikt nie wiedział, co on niesie. Wędzone węgorze?<br />
Może badyl słonecznika? Na piszczel za duże?<br />
<br />
Na fujarkę to za długie, w płótnie zawiniątko.<br />
Mało kto zwracał uwagę, lecz małe dziewczątko,<br />
Które z chaty poprzez szparę, w odrzwia uchylone<br />
Oko jedno tam wsadziło, miała liczko płone.<br />
<br />
108<br />
<br />
Ona dwóch braci zoczyla, a ciekawa wielce,<br />
Gdzie też idą? No i po co? Czuła, palą lice.<br />
Oni przeszli. Do Żupana. Czekał na nich w sali.<br />
Kiedy weszli, widzą biedę. Chwilkę małą stali.<br />
<br />
Radek zaczął od ukłonów, tak jak zwyczaj kazał.<br />
No, a potem to regułkę swego rodu gadał.<br />
Niech tu będzie pochwalona Łada i synowie.<br />
Oraz dziady protoplaści i nasi ojcowie.<br />
<br />
Myśmy przyszli do Żupana z prośbą, by się tu osiedlić.<br />
Tam gdzie władzę swoją dzierży, gniazdo nowe uwić.<br />
Żupan chwilę milczał jeno. A skąd wy jesteśta?<br />
My z Lubiąża, które puste, pusta nasza chata.<br />
<br />
Czemu pusta? Plemię całe przemieszczono w Czechy.<br />
Nadano tam ziemię nową i nowe sadyby.<br />
Co się stało? Czy wygnanie? Nie, raczej nadanie.<br />
W odsiecz poszliśmy szybkim marszem. Pobici Germanie.<br />
<br />
Kto to nadał? A król Samon. Słowian wielki Żupan.<br />
Nie słyszałem, to w Morawach? Od zwycięstwa nadań.<br />
Najpierw pobił on Chazarów, przegonił z krainy.<br />
Wdzięczność ludzi go wyniosła. On nadał dziedziny.<br />
<br />
109<br />
<br />
Chętnie, chętnie ja posłucham waszych opowieści.<br />
Więc zapraszam na posiłek. Mirka mamy gości.<br />
Mirka weszła cała w wełnach. Co podać spytała?<br />
Daj trzy stołki, stół i jadło, ot biesiada cała.<br />
<br />
Pacholęta wpierw stół wnieśli, łykiem powiązany.<br />
Aże kiwał się okropnie wsparli go o ściany.<br />
Stołki zaś, no to krzyżaki, siedzenia ze skóry.<br />
Po kożuchu zrazu widać, że niedzwiedź był bury.<br />
<br />
Stół sypany zaś był piachem, a na wierzchu skóra,<br />
Można było kubki stawiać i drewniane misy.<br />
Jadło to było wędzone. Spalona purpura.<br />
Kapały więc krople tłuszczu z baraniej półtuszy.<br />
<br />
Przy posiłku Radek prawił, jak śpiesznym pochodem,<br />
Parli w bitwę za Samonem, który poszedł przodem.<br />
Gdy dotarli, to się cięto, więc w bok uderzyli,<br />
W dwa tysiące zgnanych koni. No i zwyciężyli.<br />
<br />
Dużo padło tam Germanów? Zapytał się Żupan.<br />
Nikt nie uszedł.Ścieliśmy ich dzidą, rohatyną.<br />
Tylko kruki spoglądały, jak to Niemce giną.<br />
Wszystko legło, cały zastęp, do jednego schlastan.<br />
<br />
110<br />
<br />
Dadżbóg zesłał nam zwycięstwo. U nich jakie Bogi?<br />
Różnie mówią. To nie jasne. Ja słyszałem Chryste!<br />
Inni słyszeli: Walkiria! To Walkirii sługi.<br />
Wiary byli różnorodnej, to jest oczywiste.<br />
<br />
Tak i u nas pośród Słowian, Żupan rzecze cicho.<br />
My Ledę chwalimy tu ciągle. Lecz od gór jest echo,<br />
Że inaczej już się święci. A to wpływ Morawian.<br />
Którzy Kraków chcą zagarnąć, pomoc dając w zamian.<br />
<br />
Z tego to im nic nie wyjdzie, Radek w słowo wpada.<br />
Słyszałem ja różne rzeczy, słowna była zwada.<br />
I w gospodach i na trakcie, a nawet po bitwie,<br />
Kto sukcesy dał nad Frankiem. Różnie Bóg się zowie.<br />
<br />
Lecz u Słowian jest jednaki, różnie nazywany,<br />
I dlatego są rozmowy, ale bez nagany.<br />
My w Lubiążu modły Ładzie śpiewem odmawialiśmy.<br />
Lecz i innym w różnym czasie tak cześć oddawaliśmy.<br />
<br />
Żupan rzecze: Leda u nas, a także synowie,<br />
W pierwszym miejscu stoją zawsze. Niech Żupan opowie.<br />
Wtrąca słowo swoje Borek. Wy tu przecież bliżej<br />
Tych wypadków wedle Gopła.Tej historii bożej.<br />
<br />
111<br />
<br />
Tyle, co wiem , to opowiem.Dość stare to dzieje.<br />
Jednak wspomnieć to należy, bo wiatr morawieje.<br />
Trochę inny, trochę obcy. Samona bojary,<br />
To to wiemy, iż przepędził pazerne Chazary.<br />
<br />
Kiedyś byli też tam inne, tam ciemiężyciele,<br />
Sto lat temu i pół wieku z Attyllą na czele.<br />
Na Rzym ruszył znów Attylla, a z nim Lech z Krakowa.<br />
Tam się dostał do niewoli. Myślą ścięta głowa.<br />
<br />
Lecz on wrócił, był staruszkiem. Pół wieku był rabem.<br />
Opanował Kraków słowem, no i całym stadem.<br />
Ludzie jednak widzą. Leszek, dziwne ma obrzędy.<br />
Odwrócili się od niego. Nie chcieli tej grzędy.<br />
<br />
On opornych zaczął dusić. On nie wszystkich zdołał.<br />
Na Kruszwicy są opory. Popleczników zwołał.<br />
Tam się schował Żupan Derwid, a razem z rodziną.<br />
Miał dwie córki i dwóch synów. Tam oni zasłyną.<br />
<br />
Lech swych pieszych wysłał tratwą, aż do ujścia tej Brdy.<br />
Poczym pieszo nad jeziora, oni szparko poszli.<br />
Lech zaś lądem w tysiąc koni nad brzegiem Utraty,<br />
Zbrojny w runki i sulice, omijając chaty.<br />
<br />
112<br />
<br />
Gnał i nocą, aż mu Luna, Gopło oświetliła.<br />
Wówczas czekał tam na pieszych, aby większa siła.<br />
Gdy nadeszli przemoknięci, ustalono plany.<br />
Uderzyli skoro świtem. Opór był złamany.<br />
<br />
Derwid więc został pojmany. Z Łysej Góry byli.<br />
Wszystkich naraz ludzie Lecha w łapy zachwycili.<br />
Leli bronił się dość długo, Polel go wspomagał.<br />
A za nimi ich dwie siostry, runką obcych macał.<br />
<br />
O świętości tych bliźniaków to nic nie świadczyło,<br />
Ale później, gdy ginęli, to świętością biło.<br />
Słucham ja wszystko uważnie, wtrącił słowo Radek.<br />
Coś tam nieraz o tym wspomniał nieżyjący dziadek.<br />
<br />
A więc Żupan mówił dalej, no, bo miał słuchaczy.<br />
A mieć kogoś, co chce słuchać, to zawsze coś znaczy.<br />
Córka Lilla uduszona przez babę od Lecha.<br />
Derwid przebił się sam mieczem w obecności mnicha.<br />
<br />
Zaufany to był Lecha i jego spowiednik,<br />
Co obrzędy dziwne czynił, czarta odpowiednik.<br />
Bliźniaków on zakuł spiżem za ręce młotami.<br />
A kuli ich bardzo długo, smarując sadzami.<br />
<br />
113<br />
<br />
Dziwny sposób uśmiercania, wymyślano wtedy.<br />
Sposób ten u nas nieznany, bo palono kłody.<br />
Ułożono stos wysoki, a na nim bliźniaki.<br />
Jeden żywy, drugi martwy, a wokół wojaki.<br />
<br />
Kiedy stos ten podpalono, a dym złapał chmury,<br />
No, to dziwy wnet się działy. Wpierw deszcz lunął z góry.<br />
A lał taki z gradobiciem. Tam grzmiały pioruny.<br />
Swaróg gasił stos ulewą. Uleciało coś w niebiosy.<br />
<br />
W popielisku te kajdany były nierozwarte.<br />
Żadnych prochów, żadnych kości. Lech wystawił wartę.<br />
I po dziś dzień nie wiadomo, gdzie są te bliźniaki.<br />
Czy wkopali się do nory? Czy uszli w obłoki?<br />
<br />
Ludzie twierdzą, że w obłoki. Twierdzą już lat wiele.<br />
Co niektórzy to widzieli: Polel w formie trzmiela<br />
Miał na rękach ciało brata i wolno szedł w górę!<br />
A rękoma złapał obłok i schował się w chmurę.<br />
<br />
Jest już cisza.Skończył Żupan, ręce wzniósł nad głowę.<br />
I modlitwą skończył baśnie, przy obecnych wtórze.<br />
No, a teraz to do rzeczy. Zezwalam na bycie.<br />
Sami sobie poszukajcie, zawsze coś znajdziecie.<br />
<br />
114<br />
<br />
Słyszałem, że macie konie. Co trzy lata źrebię.<br />
Taki narzaz ja nakładam na zawsze na ciebie.<br />
W tej świetlicy, to ja zawsze sprawy honorowe,<br />
Tak dla wszystkich i dla takich, jako wy dwa nowe.<br />
<br />
Możesz z Warki iść na Tarczyn, do źródeł Utraty.<br />
I tam szukać aż do Bzury pola na swe chaty.<br />
Radek powstał: ja dziękuję, wykonam warunki.<br />
Jak coś znajdę, to dam znać ja. Przyślę upominki.<br />
<br />
Ale teraz mam coś w płótnie, podarek za zgodę.<br />
Mamy dosyć już wędrówek. Trza żyć, bo my młode.<br />
Proszę przyjąć ten podarek od mojej rodziny.<br />
Jeszcze będzie jedna prośba, dotyczy dziewczyny.<br />
<br />
Ale najpierw, to co w płótnie daję w wasze ręce.<br />
Żupan wziął to zawiniątko, widać jest w udręce.<br />
Na stole położył prezent i rozwija płótno.<br />
Zadrżał zrazu, bo nie wierzy, gdy rozwinął sukno.<br />
<br />
To zobaczył swe marzenie, znane to z ust wielu.<br />
Że widzieli, własnym okiem, w prawicy Legula.<br />
Żupan wyjął już miecz z pochwy, ujrzał swe oblicze,<br />
Rude wąsy, gęstą brodę ,słonko jako świce.<br />
<br />
115<br />
<br />
Jakiem Wszebór, żupan Warki! Nie wiem jak dziękować!<br />
Kilka razy miecz wyjmował i znów zaczął chować.<br />
Dam człowieka do posługi, jako przewodnika.<br />
Możesz nawet go zatrzymać. Czar blasku nie znika.<br />
<br />
Widzę brodę, swoje oczy, czupryna jak wiecha.<br />
Na Swaroga! To rzecz piękna! I to z ręki zucha!<br />
Wojownika z wielkiej bitwy.Masz jeszcze życzenie?<br />
Tak dla brata, pewną dziewkę. Jakie jej imiona?<br />
<br />
Są nieznane, piekliśmy placki, była w grupie.<br />
Mirko, wołaj zaraz tutaj Włodarza do izby.<br />
On z chłopakiem przejdzie chaty, jeśli nie w chałupie,<br />
No, to może wśród narodu, zaraz niech ją złapie.<br />
<br />
Gdy wszedł Włodarz, wtedy Żupan wyciągnął mieczysko.<br />
Włodarz przysiadł w tył pół kroku: ale to się błysko!<br />
Tak zawołał, lecz nie podszedł. Tylko się ukłonił.<br />
Jaka sprawa? Spytał cicho, a od miecza stronił.<br />
<br />
Weź chłopaka, mój włodarzu, szukaj z nim dziewczyny,<br />
Była ona przy ognisku, gdym szukał zwierzyny.<br />
Przyprowadź ją tu wnet do mnie, zapytam o zgodę.<br />
Jeśli taka wola dziewki, połączymy młodych.<br />
<br />
116<br />
<br />
Już idziemy razem szukać. Wyszli ze świetlicy.<br />
Udali się bliżej bramy. Włodarz rozpytywał.<br />
Kilka dziewcząt tańcowało tuż przy palisadzie.<br />
Borek mówi: o, tam ona, wianek innej kładzie.<br />
<br />
A to córka jest Więcława. Boguś ją wołają.<br />
Włodarz podszedł , wziął za rękę: coś do ciebie mają.<br />
Ci co nowi, o ten chłopak, on chce cię za żonę.<br />
Jeśli śluby da ci Żerca, pójdzież w jego stronę.<br />
<br />
Najpierw zajdziem do Żupana, jeśli on da wolę.<br />
No, to chwile tam zaczekasz na śluby przy stole.<br />
Teraz ze mną chodź w świetlice. Czyś ty go widziała?<br />
Tak, przy ogniu, jam tam w grupie z innymi stała.<br />
<br />
No to dobrze, więcej nie trza. Podeszli do Borka.<br />
Jam z Lubiąża i od bitwy. Chcesz ty ze mną w światy?<br />
Tak, jam wolna. Twoja wola. Ja mam tylko braty.<br />
Resztę trzeba wybudować. Może to być męka.<br />
<br />
Pójdę z tobą w ogień, w wodę. Przyrzekam wierności.<br />
Z tobą żywot też zakończyć, tych ślubów całości.<br />
W więc chodźmy do Żupana, bo dzsiaj ruszamy.<br />
Z biegiem rzeki, tej Utraty, na teren nieznany.<br />
<br />
117<br />
<br />
U Żupana był już Żerca, w długiej białej sukni.<br />
Ustawił ich i przemówił. Głos radosny z krtani.<br />
Z woli władcy tego grodu, Żupana Wszebora<br />
Udzielam wam ślubu tutaj, gdyż pora jest skora.<br />
<br />
Na Dziewannę,<br />
Boską pannę<br />
Na jej kwiat wyniosły ….<br />
Wasze dzieci, aby rosły<br />
<br />
Wolne , zdrowe<br />
I nie gołe.<br />
Podobne do kwiatów,<br />
Do braci bliźniaków.<br />
<br />
Po obrzędzie ślubnym, krótkim życzenia i śmiechy.<br />
Radek zaś wymówił słowa:Wesela bez strzechy<br />
Nie robimy. Jedziemy w drogę. Za rok będą gody.<br />
Gdy swej chaty gdzieś na błoniu, przekroczą już progi.<br />
<br />
Uroczysta to jest chwila, Żupan głos zabiera.<br />
Dodam worek ja jęczmienia, niech żoneczka miele.<br />
Tak zostawiam was obecnych i do spraw swych gonię,<br />
Teraz idę ja do izby, mam tam słabą żonę.<br />
<br />
118<br />
<br />
Radek wrócił do ogniska, z Borkiem i Bogusią.<br />
Na koń wszystko, już ruszamy, a z radosną duszą.<br />
Szybko poszło, pożegnano grodzisko machaniem.<br />
Dwoje chłopców i ich matka przyszli z pożegnaniem.<br />
<br />
Tak ruszono w drogę w Tarczyn. Przewodnik żupana.<br />
Nie schodzili nocką z koni, człapali do rana.<br />
Konie były pod ciężarem, widać po nich znoje.<br />
Borek z żonką wciąż przy sobie, jechali we dwoje.<br />
<br />
Rano popas i ognisko, jest więc trochę drzemki.<br />
Tak bezpieczniej było sypiać, lepsze wypoczynki.<br />
Przy ataku dzika, żubra, tura albo zbója,<br />
Bo gdy napaść się nadarzy, taki nie omija.<br />
<br />
W południe ruszono w drogę. Umyślny znał trasę.<br />
Z torby sięgał chleb razowy, do tego kiełbasę.<br />
Wodę popijał w strumyku.Rzekł raz: to Utrata.<br />
Coraz więcej zwierza będzie. W ręku trza mieć bata.<br />
<br />
Po tygodniu wolnej jazdy nad rzeczką jest błonie.<br />
Radek spojrzał, oszacował. Rozkulbaczyć konie!<br />
Tu będą nasze chaty. Coś mi nakazuje<br />
Zostań tutaj, a siekiera ci chatę zbuduje!<br />
<br />
119<br />
<br />
Znaczy, wasza, tu zostajesz? Pyta się przewodnik.<br />
Tak, bo teraz słońce w górze, a więc jest południk.<br />
To znak dla nas, dobra wróżba, te błonie, widoki!<br />
Zdjąć ciężary, szukać suszu, rozwiązywać troki.<br />
<br />
Tu przewodnik wtrącił swoje.Znam ja te tereny.<br />
Ode wschodu płynie Wisła. W dwa dni człowiek bosy<br />
Dojdzie do niej. Duża rzeka. Ta zaś rzeczka to do Bzury.<br />
Tu jeden dzień marszu będzie. Tam zwierzyna , bory.<br />
<br />
Dalej zaś jest rzeka Noteć. Spalone bliźniaki.<br />
A przybyli z Łysej Góry. Zgonili ich Leszki.<br />
To już znacie. Życzę życia i rozrodu wiki.<br />
A w noc pierwszą uważajcie. Konie spłoszą dziki.<br />
<br />
I pożegnał się przewodnik. Poczekajże chwilę,<br />
Mówi Radek, coś dostaniesz, uśmiechnięty mile.<br />
Z sakwy wyjął krótki mieczyk, nóż podgięty wgórę.<br />
Aby łatwiej można było rozpruć grubą skórę.<br />
<br />
Rękojeść zaś była z rogu, w ozdobne kamienie.<br />
Masz to, wasza, to rzecz stara. Rzymian to stworzenie.<br />
Z pola bitwy to pochodzi. Z Lasu Bawarskiego.<br />
Oddaję to w twoje ręce, do użytku twego.<br />
<br />
120<br />
<br />
Rozpłakał się stary człowiek i z płaczem dziękował.<br />
Oto dostał rzecz cudowną, ciągle ręką machał.<br />
Zanim znikła ta sylwetka wśród nadrzecznej trawy,<br />
Gdzie ścieżyna wąska była, krzew łozy szarawy.<br />
<br />
Tu podeszła do nich Sławka i tak do nich rzekła,<br />
A co słówko wykrztusiła, coraz bardziej miękła:<br />
Potrzebna mi jest staruszka, co biegła w połogu.<br />
Bo niedługo czas nadchodzi mojego porodu.<br />
<br />
Była raz tam przy ognisku kobieta sędziwa.<br />
Może Wszebór dałby zgodę, Sławka jest lękliwa.<br />
Przekażę to Żupanowi i nalegał będę,<br />
No, bo bez pomocy starszej, można popaść w biedę.<br />
<br />
Radek jakoś smutnie spojrzał za tym przewodnikiem.<br />
Można było to od razu. Bawił się patykiem.<br />
Gdy już byli tylko sami, zapytał, a kiedy?<br />
Kiedy klonu liść opadnie na dywan złocisty.<br />
<br />
Więc niedługo, dwa księżyce. Idę kołki wbijać.<br />
Może ona tu przybędzie. Alem gapa, psia mać.<br />
Z Przemkiem wziął się za pomiary i kołków wbijanie.<br />
By ostrokół wybudować, a w środku mieszkanie.<br />
<br />
121<br />
<br />
Blisko rzeczki na tym błoniu, gdzie ścieżka, tam brama.<br />
Na dwie bramy, mówi Przemek, to droga przejezdna.<br />
To też racja, rzecze Radek. Dziesięć prętów ścieżki.<br />
No i dziesięć to w bok rzeczki. Przemko liczy kroki.<br />
<br />
Kamieniem zaś wbijał kołki, granicę siedziby.<br />
W tym to środku, wedle ścieżki, zbudują sadyby.<br />
A narazie Borek, Kazik, szałasy nad wodą<br />
Robią z żedzi, w takim miejscu, za Bogusi zgodą.<br />
<br />
Sławka jednak znowu przyszła do Radka i Przemka.<br />
Radku, czy to teraz najważniejsze.? To dzieło na lata.<br />
A mnie ziarna już brakuje, już bieda kołata.<br />
Zagon najpierw urychtować i zarzucić ziarnka.<br />
<br />
Kołki muszą tu być pierwsze, mówi już jej Radek.<br />
Abym sochą nie zawadził niepotrzebnie trawek.<br />
Jutro konie pójdą z karpą, już będą ciągali.<br />
Tę równinę, co tam z boku. W tydzień będziemy siali<br />
<br />
No, to dobrze, jam spokojna, to już pora siewów.<br />
Dumna z siebie, że tak łatwo i bez żadnych gniewów<br />
Poruszyła sprawę babki i sprawę uprawy.<br />
I to w miejscu, gdzie najwyższe rosły sobie trawy.<br />
<br />
122<br />
<br />
Gdy skończyli wbijać kołki, Radek więc do Przemka.<br />
Po łopatę i siekierę. Od rana tam orka.<br />
Poszli razem odkopywać szeroko korzenie<br />
U dębczaka, co pod lasem, zrzucał już nasienie.<br />
<br />
Odkopali go na sążeń, wkoło ścięli korzeń.<br />
Gdy obalił się już dębczak, to odcięli jemu pień.<br />
Pień na opał i konary, a karpa na linę.<br />
Jeśli trzeba para koni, aż zaczernią glinę.<br />
<br />
Przemku, ty pogonisz konie i jazda wokoło.<br />
Nawet trzy dni, aż na niwie będzie całkiem goło.<br />
Tak ja zrobię, odrzekł Przemek, to czas jest na żyto.<br />
Trochę karpa zniszczy darń tam, a trochę kopyto.<br />
<br />
Uzgodnili więc robotę, nad rzekę wrócili.<br />
Że ciepłota była mocna, wodę czystą pili.<br />
Przemek poszedł zbadać błonie, wskazane przez Radka.<br />
Jak tu zacząć? By darń zerwać? A to będzie gratka!<br />
<br />
Kawał pola trzeba zjechać pod żyto jesienne.<br />
A na wiosnę rzucić grykę, ludzie grykę cenią.<br />
Obszedł pole, rozumował, dziś nie można palić.<br />
Trzeba końmi, a pośpiesznie, a batogiem walić.<br />
<br />
123<br />
<br />
Obszedł łąkę kilkakrotnie, czy nie ma kamieni?<br />
One dają utrudnienia, ziarno się nie pleni.<br />
Nie ma sochy, nie ma radła, pozostaje karpa.<br />
Trzeba tak długo kołować, aż darń będzie zdarta.<br />
<br />
Pierwsze dwa dni nic nie dały, zielicho się trzyma.<br />
Przemek jednak nie ustaje, nerwowo się zżyma.<br />
W drugą stronę postanawia wykonać okręgi.<br />
Aby szybciej to wykonać, trzeba dwa zaprzęgi.<br />
<br />
Już dwie pary koni chodzą. Kazio z drugą parą.<br />
I w okręgi dwa przeciwne, swym zaprzęgiem walą.<br />
Coraz większe koła tworzą, koliste to pole.<br />
Narzucają ciężkiej glebie siłą swoją wolę.<br />
<br />
Kupy zielska na włók kładą, walą w krzewy róży.<br />
I już mają żreb okrągły, a nawet jest duży.<br />
Radek z Sławką, przegląd ziarna robią, rozumują,<br />
Ile ziarna na zasiewy? W płótna to szykują.<br />
<br />
Te płótna to są nogawki, spodnie zdarte z ludzi.<br />
Tam na polu wielkiej bitwy. Wstrętów to nie budzi.<br />
Bracia w trójkę zasiew robią, znów brony płotkowe.<br />
Z boku patrzą w okrąg wielki. Jedno jest gotowe.<br />
<br />
124<br />
<br />
Teraz żęcie traw półsuchych. To robota w kucki.<br />
Sierpy, one są zdobyczne. Z traw wzlatują muszki.<br />
A to ciężka jest robota. Trzech braci z Bogusią<br />
Cztery dni chwytają kępę. Wiele naciąć muszą.<br />
<br />
Osiem koni, osiem stogów.Czy Dadżbóg wysuszy?<br />
Trza wieczorem modły czynić. Takie z całej duszy.<br />
Co bez siana tu zrobimy? A jak konie padną?<br />
No. to już się nie zbudujem i to siłą żadną!<br />
<br />
Dlatego też bez wytchnienia, cztery sierpy brzęczą.<br />
Na kolanach albo w kucki, modlitwą zaręczą<br />
O miłości swej do słońca, co daje ciepłotę.<br />
Oni w zamian już spoceni, wzmagają robotę.<br />
<br />
Z rana też dnia nastepnego, po obmyciu w rzece,<br />
Radek tak do braci swoich, zmyty, głośno rzecze:<br />
Jeśli trzy dni słonko będzie prażyło jak wczoraj,<br />
To natniemy tyle trawy, że ty, słonko, słuchaj,<br />
<br />
Jak co wieczór czwórka braci i dwie białogłowy,<br />
Modły mówić będą długo do hukania sowy.<br />
Co natniemy, to ty wysusz. My będziem dziękować.<br />
Twoje ciepło nam pomoże, koniki wychować.<br />
<br />
125<br />
<br />
Po obmyciu zjedli placki, zagryźli wędzonką,<br />
Bogusię zabrali z sobą. Ma chustkę z koronką.<br />
Nakryła swe jasne włosy i u Borka boku,<br />
Milcząco tnie, w garści trzyma, rosę ma na oku.<br />
<br />
To szczęśliwość ją rozpiera. Jest twórczynią rodu.<br />
Który już dzisiaj planuje budowę tu grodu.<br />
Jak narazie dobrze idzie. Jest czułość od Borka.<br />
Jest pogoda, jest co czerpać z płóciennego worka.<br />
<br />
Jesień właśnie się zaczęła. Jesień taka złota.<br />
Nieraz nocą lub nad ranem zachwyci tęsknota<br />
Za rodziną, grodem Warką, dziewczętami z koła.<br />
Nieraz słyszy, może echo? Jak ją siostra woła!<br />
<br />
Jako młoda poszła z Borkiem. Szczęśliwość wyciska.<br />
Trochę kryje się z tą łezką, choć jej miłość wszystka,<br />
Teraz wspólna z tą gromadą. Co tylko w szałasie.<br />
Nad Utratą bardzo czystą i blisko przy lesie.<br />
<br />
Trudem wielkim gospodarkę tworzy tuż przed zimą.<br />
Podwaliny w rok następny, tworzy każdą chwilą.<br />
Pracowici są też bracia, jak zaprzegu czwórka.<br />
Która plony i budulec rwie w środek podwórka.<br />
<br />
126<br />
<br />
Od dzieciństwa to widziała.Zapasy na zimę<br />
Już tworzono całą jesień. Na strychach i w ziemi.<br />
Zbierano więc grzyby prawe, suszono lebiodę.<br />
Owoc gruszy ulęgałki, co daje osłodę.<br />
<br />
Nade wszystko ziarno zboża i siano, i siano.<br />
Wszyscy szli w znoju wielkim, bardzo wcześnie rano.<br />
Teraz takoż, no i ona. Dziewczyna od Warki.<br />
Tu na błoniu z inną rzeką, w szałasie, gdzie szparki.<br />
<br />
Tu mozolnie wysiekamy, a za rok wyrąbiem lasy,<br />
Chłopy zrobią palisadę, będą domy, a nie szałasy.<br />
Z tą też myślą, z tą ideą, Bogusia jak dwoje,<br />
Pokos za nią, jakby grubszy, bez ostu co kłuje.<br />
<br />
W ósmy dzień przestali żąć już, utworzyli wałki.<br />
Za następne dwa dni wzieli, w garście do rozpałki.<br />
Gdy bez dymu to spłonęło, zaklaskali w ręce.<br />
Oto, mają karmę zwierząt, zdobytą, choć w męce.<br />
<br />
Ta Dziewanna ,<br />
Wieczna panna.<br />
Kto Dziewannie się ukłoni,<br />
Przebywać będzie w zieleni.<br />
<br />
127<br />
<br />
A wieczorem przy ognisku i już po wieczerzy,<br />
Modlitwę swą zaśpiewali, w którą każdy wierzy.<br />
W zachód słońca są wpatrzeni, tam czerwone blaski.<br />
Tak śpiewając, to co chwila słychać jest oklaski.<br />
<br />
Przybądź Prowe,<br />
Zrób odnowę<br />
Oddaj losy Ładzie,<br />
Każdy swoje życie kładzie.<br />
<br />
Przy blasku miesiąca<br />
Prośba nasza to gorąca.<br />
Prowe, Prowe,<br />
Ludy stoją już gotowe.<br />
<br />
Pokaż swoje znaki gromem,<br />
Otocz gród głębokim rowem,<br />
Ratuj nas zawsze w potrzebie,<br />
Tyś jedyny jest na niebie.<br />
<br />
Bogusia w sierpaczek skryta nieznaną modlitwę,<br />
Śpiewa sama bez pomocy, odłożyła strawę.<br />
Głosik ładny, głosik czuły, samotny w tej ciszy.<br />
Śpiewa sobie, a pobożnie, nawet las ją słyszy.<br />
<br />
128<br />
<br />
Na Łysej Górze<br />
Przy kosów wtórze<br />
Lud biały uklęka.<br />
<br />
Tam Leda w męce,<br />
Myśli udręce,<br />
Bliźniaków powiła<br />
<br />
Jeden jest Leli,<br />
Drugi Poleli,.<br />
Jej radość wielka<br />
<br />
Gdy świt zabielił,<br />
To mgłą zaścielił,<br />
Więc przemówiła …<br />
<br />
Gdy mgła uleci,<br />
Dla ludu dzieci!<br />
To żem sprawiła.<br />
<br />
Lud się pochylił, czołem do ziemi, dłonie na glebie,<br />
Z tobą my, Ledo, do końca życia, przy czarnym chlebie.<br />
Z tobą, Królowo, władczyni nasza i nasze mienie.<br />
Do chwil ostatnich, zabicia serca i zaistnienia.<br />
<br />
129<br />
<br />
Bogusia mówiła dalej. Tam moja prababka,<br />
Co stulatką zmarła sobie. Babcia jest sędziwa.<br />
Mniejszą wówczas przed pożogą była nasza chatka.<br />
Mama zawsze powtarzała: babcia była tkliwa.<br />
<br />
To dwie setki latek będzie. Żerca tak obliczył.<br />
Z narodzin tych dwoje bliźniąt. Datę tę uwiecznił.<br />
Borek dumny jest z Bogusi. Jaka ona śmiała?<br />
I swej wiedzy o legendzie przykład dobry dała.<br />
<br />
130<br />
<br />
Część czwarta<br />
<br />
Świt życia<br />
<br />
Kiedy siano w stogach leży, żyto zaś wschodziło.<br />
Przemek z łukiem i na koniu, słonko mu świeciło.<br />
W górę rzeczki, w lasy ruszył, na dropy, gołębie.<br />
Zatrzymał się w niszy małej, na wczorajszym zrębie.<br />
<br />
Tu rozglądał się za ptactwem. Na cięciwie strzała.<br />
Stał tam długo, nieruchomo. Twarz mu jeno drgała.<br />
Chce się wtopić w okolicę, oszukać ptaszyska.<br />
Jego twarz choć drgała nieco , to radością tryska.<br />
<br />
Widać bekas, tam daleko, chyba sprawdza teren.<br />
Bo podfruwa na obrzynki, kończy na nich siadem.<br />
Lecz odleciał. Czy spłoszony? Przebiegłe ptaszysko.<br />
Przemek butem ruszył konia, tam gdzie leszczynisko.<br />
<br />
131<br />
<br />
Część orzechów już na runie, reszta na gałęzi.<br />
W pajęczynie pośród pędów, pająk muchy więzi.<br />
Najpierw głowy im odgryza, potem zwija w kłębek.<br />
A to wszystko z cienkiej nici, za pomocą macek.<br />
<br />
Z leszczyniska źle jest widać, źle napiąć cięciwę.<br />
Więc wyjechał na polankę, taką małą niwę.<br />
Przez polankę tę szła droga, mało wydeptana.<br />
Ale główna, bo do błoni, mocno zaniedbana.<br />
<br />
Wystraszyliśmy piłowaniem całą okolicę.<br />
Tak pomyślał młody Przemek. Stroskane miał lice.<br />
Nad głową posłyszał szumy, a to kuropatwy<br />
Usiadły w zdeptanej trawie. Nareszcie cel łatwy.<br />
<br />
Puścił strzałę w tę najbliżej. Jest. Trzepie skrzydłami.<br />
Odleciały na dwa pręty. Trza łowić sidłami.<br />
Mają tutaj żerowisko. Skoczył szybko z konia.<br />
Ptaka zwiesił do kulbaki. Trza wracać na błonia.<br />
<br />
Siadł na konia i spoglądał, jak stado przystaje.<br />
Stado znowu się zerwało, siadło przy kalinie.<br />
Chciał już konia zwrócić w lewo, na północ skierować,<br />
Gdy usłyszał ludzką mowę. Czy krogulec zaczął piać?<br />
<br />
132<br />
<br />
Koń też mocno strzygł uszami. Znowu słyszy głosy.<br />
Hej, wojaczku! Hej, sokole! Może to brzęk osy?<br />
Spojrzał w prawo na drożynę. Zając ją wydeptał.<br />
Jakiś posąg? Może ludzki? Tę drożynę deptał.<br />
<br />
To był kożuch połatany. To kożucha strzępy.<br />
To wisiało na czymś żywym. Widać gołe pięty.<br />
Zbliżało się to powoli. Usta ma bezzębne.<br />
Gdy zbliżyło się to widmo, rysy ma szkaradne.<br />
<br />
Wojaczku, czy ty nie z błoni? Czy ty od Bogusi?<br />
Tak, rzekł Przemek, bardzo grzecznie. Ale strach go dusi.<br />
No, a dokąd starowina tak sama po lasach?<br />
I w kożuchu poszarpanym, który widać w pasach.<br />
<br />
To mi niedźwiedź tak poszarpał. A to było dawno.<br />
Ja nie jestem przecież sama, widać przecież składno.<br />
Ktoś nieśmiało i strwożony zerkał spod rękawa.<br />
Czy to dziewka, czy to zwidy? Czy ułudna zjawa?<br />
<br />
Zeskoczył gładko z konika. A kto się tam chowa?<br />
Zaskrzeczała więc starucha. To jest białogłowa.<br />
Wszebór dał mi do pomocy, bom ja już strachliwa.<br />
No, a w drodze tak dalekiej, przecie różnie bywa.<br />
<br />
133<br />
<br />
To wy z Warki tu idziecie? A z grodu, a z grodu.<br />
Ja już kiedyś to szłam tędy, było to za młodu.<br />
A więc Żupan was tu wysłał? A juści, a juści.<br />
Ale idźmy, a nie stójmy. Blisko mi się widzi.?<br />
<br />
Tak, to blisko jest do błoni. A jak się zowieta?<br />
Ja Mirucha od połogów. Stoi już tam chata?<br />
Nie, nie stoi. Są szałasy. Tu jest zrębowisko.<br />
Stąd włóczymy okrąglaki, ciosamy palisko.<br />
<br />
Czemu to się jednak kryje ciągle za plecami?<br />
Czy to nie chce ruszyć razem, społem ruszyć z nami?<br />
To wstydliwe, to jest młode. Moja wnuczka Mirka.<br />
Towarzyszka mej podróży. Powabna to spyrka.<br />
<br />
Jak Mirucha chce na konia, ja go poprowadzę.<br />
No, a Mirka pójdzie z boku, ja jej nie zawadzę.<br />
Nie , odrzekła tu Mirucha. Wolno dojdziem celu.<br />
Koń to nieraz i poniesie. Starsi marsze chwalą.<br />
<br />
I ruszyli rozmawiając. Mirka ciągle z tyłu.<br />
Nawet twarzy jej nie widział. Nóżki czarne z pyłu.<br />
Była boso, strasznie młoda, Czy brakuje łyka?<br />
W taką podróż, bez podeszwy. Ładne imię Mirka.<br />
<br />
134<br />
<br />
Wąska dróżka. Przemek z przodu, koń od ręki prawej.<br />
Tuż za nim drepcze Mirucha, w swej salopie starej.<br />
Za Miruchą też podąża przedziwne dziewczątko.<br />
Co to włosy ma bielawe, a może jak słonko.?<br />
<br />
Rozmowa jest utrudniona, więc dążą w milczeniu.<br />
Nieraz z boków są polany. Nieraz idą w cieniu.<br />
Bór jest ciemny, sosny tęgie. A ptaki to wrony.<br />
One stąd to przylatują w błonie na zagony.<br />
<br />
Przemek nieraz straszy krzykiem, nieraz macha wiechą.<br />
Wówczas wrony to z krakaniem w one lasy lecą.<br />
Nadal idą a gęsiego, Przemek z koniem pierwszy.<br />
Za nim Mircha boso dąży i dziewka bez kierpcy.<br />
<br />
Słychać stuki siekier z dala. Przemek się odwrócił.<br />
A słyszycie jakieś stuki? Siekiery- dorzucił.<br />
One się nie odezwały. Patrzyły pod nogi.<br />
Bo ścieżynka pełna chrustu. Nie trakt i nie drogi.<br />
<br />
One boso więc zważają, aby nie stłuc palca.<br />
Ani tego, co jest kciukiem ani tego malca.<br />
Jednak chyba słyszą stuki, bo częściej zerkają.<br />
Może szałas zaraz będzie. Może wały mają?<br />
<br />
135<br />
<br />
Wyszli z lasu, patrzą błonie. Daleko, znów lasy.<br />
Z lewej strony rzeka płynie, a nad nią szałasy.<br />
Z prawej strony żyto wschodzi. To uprawna gleba.<br />
Szmat jest tęgi. Będzie za rok bochen z tego chleba.<br />
<br />
Bez zasiewów, będą głody. Z uznaniem w nich patrzy.<br />
I szałasy co obszerne. A stoi ich aż trzy.<br />
Radek rzucił już siekierę i wita serdecznie.<br />
On to czekał na piastunkę. Przybyła bezpiecznie?<br />
<br />
Ano pewnie. To pustkowie. Tylko sarna bryka.<br />
Osiem dni my przeszli drogę. Ta puszcza jest dzika.<br />
Wnet zrobimy wam posiłek. Podpłomyki, boczki.<br />
Tam w szałasie odpoczniecie. Odwiązujcie troczki.<br />
<br />
Radek wziął mieszki od niewiast. Wskazał, który szałas.<br />
Gdy to robił ,no to ustał nagle siekier hałas.<br />
No bo Borek, no i Kazio, ujrzeli dziewczynę.<br />
Nawet ładną, z jasnym włosem, więc spoczęli krzynę.<br />
<br />
I tak patrzą, ona z Przemkiem, jako cudo z lasu.<br />
Wyszła szybko, jest na błoniu, Stoją pośród wióru.<br />
Radek wskazał szałas dla nich. Bogusia już z plackiem.<br />
I wędzonką z dzikiej świni, gotowanym mlekiem.<br />
<br />
136<br />
<br />
Wszystkich nocą płacz cichutki budzi po szałasach.<br />
W jednym tylko żagiew płonie. Posługaczki w susach.<br />
Z dzbanem pędzi w stronę rzeczki. Wodę tam nabiera.<br />
I co chwila to rękawem, pot z czoła ociera.<br />
<br />
Radek sam stał przy ognisku, pośrodku namiotów.<br />
W ogień wpatrzon, przywoływał , postacie swych przodków.<br />
Rękoma on ciepło zgarniał, ku sobie, ku sobie.<br />
I co chwila je krzyżował, a obie, a obie.<br />
<br />
Człowiek się tu nam urodził na błoniu, na błoniu.<br />
Jeszcze nie ma palisady, ni domu, ni domu.<br />
Przysięgam tu przy ognisku, że z łaski Dadżboga!<br />
Stanie tutaj chata z pali chędoga, chędoga.<br />
<br />
Podszedł Borek już do Radka, stulili ramiona.<br />
Borek szepnął, może wiosną, także moja żona?<br />
Mirucha na czas przybyła. Wszystko nam się klei.<br />
Dzięki Leli i Poleli, myśmy ich wspomnieli.<br />
<br />
Znów ścisnęli swe ramiona. Skłonili się słońcu.<br />
Co już światłem oznajmiało. Blaski ciemność strąca.<br />
Nowe słońce, nowe życie, zrodziło się nocą.<br />
Płacz obwieścił tą nowinę. Jasności tam wkroczą.<br />
<br />
137<br />
<br />
Dzięki ci, słonko, że znowu wstajesz/<br />
Jasność i ciepło, zrodzonym dajesz.<br />
Wierne ci za to pokłony żywi<br />
Składami klęcząc, bo to nas dziwi.<br />
<br />
Stargard. 2014. napisał Wiesław KępińskiWiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-90169988981812672702017-12-27T07:49:00.002-08:002017-12-27T07:49:59.568-08:00"Lwów utracony"Wiesław Kępiński<br />
<br />
LWÓW UTRACONY<br />
<br />
poemat<br />
<br />
Rozdział 1<br />
<br />
W a k a c j e<br />
<br />
Umęczony, lecz wesoły wraca Wład do domu,<br />
O tym,że się pójdzie płukać ,nie mówił nikomu.<br />
Tam na gliny wyrobiskach młodzieży bez liku,<br />
Lecz się lepiej nie pokazuj bez krawla nawyku.<br />
<br />
Jeśli płyniesz tam po piesku,dłonią wedle brzucha,<br />
No to lepiej włóż waciki do swojego ucha.<br />
Zaraz głośne są uwagi,oto jest żółtodziób ,<br />
Co to żabki nie potrafi,a pływa jak parób.<br />
<br />
Lipiec kończy swe upały, ciepłota rozbiera,<br />
Więc koszulka jest na plecach,nogawki do zera.<br />
Spodnie krótkie ,pas szeroki,skóra chyba z byka,<br />
Jeno jednym dolnym grzbietem biodra on się tyka.<br />
<br />
Sprzączka biała chyba z glinu, pośrodku lelija,<br />
Wład się spieszy na kolację ,ludu masę mija.<br />
Gwar ulicy jest tak wielki,tylko decybele,<br />
A w tym gwarze to języków jest też bardzo wiele.<br />
<br />
2<br />
<br />
Pośród gwaru słowiańskiego cztery są żargony,<br />
A najwięcej to usłyszysz od Karpat z tej strony.<br />
Są Ormiany z dziwną mową , Azery i Gruzy,<br />
Co to w bluzach pięknych chodzą, w pętlach mają luzy.<br />
<br />
A gdy trzeba to w pętelkach są łuski lub muszle,<br />
Które brzęczą kiedy Gruzin piętą bije w kuszle.<br />
Właśnie grupa jest tancerzy,cała w mundur wdziana,<br />
Pokazują swoje tańce na placu od rana.<br />
<br />
W rekach dzierżą krótkie szable,tną jak błysk pioruna,<br />
Zgrabne chłopy,kroki robią,bruk kurzy jak z runa.<br />
Jeden z nich gra na basteli, struna jakby wanty,<br />
Już skończyli,mówią, idą tam na lwowskie planty.<br />
<br />
Ten w cholewach prosi gapiów o grosik za tany,<br />
Każdy daje,Władek także, bo występ udany.<br />
U Gruzinów wąsik krótki,lecz za to szeroki,<br />
Gdy odchodzą ,toć to widać taneczne ich kroki.<br />
<br />
Dom już blisko, jakiś Rusin targuje owoce,<br />
Przy nim Żydek dość wysoki ma pasiaste koce.<br />
Dwóch Tatarów w butlach białych sprzedaje siwuchę,<br />
Głośno krzycząc: po wypiciu zdobędziesz dziewuchę!<br />
<br />
3<br />
Władek mija tych przekupniów, jest na Lwowskich Dzieci,<br />
Tu spokojniej raczej już jest.Mniej jest tutaj cieci.<br />
Dom tu prawie z belek jest, w nie cegła wkładana.<br />
Belki czarno malowane,konstrukcja udana.<br />
<br />
Wchodzi teraz w Kulparkowską, skręca do swej chaty,<br />
Każdy kto ogląda domek,mów: nie bogaty.<br />
Takich domów tu szeregi, są różne, piętrowe,<br />
Kilka starych przedwojennych, lecz są także nowe.<br />
<br />
W domu biały chleb już czeka,twarożek do tego,<br />
Mama gęstość w niego dała.Szczypior do białego.<br />
Można było chleb smarować, można jeść łyżeczką.<br />
Po posiłku,nakaz taki,zajmować się teczką.<br />
<br />
Przejrzeć stare materiały i ćwiczyć algebry,<br />
By w Liceum każdy mówił, ten uczeń jest dobry.<br />
Harcerz pierwszy jest w nauce i podchodów sztuce.<br />
Potem pójdziesz do ułanów , by nosić onuce.<br />
<br />
Władek jednak chciał do wojska, ale za kierowce.<br />
Tankiem pola potratować, Hucułom gnać owce.<br />
Co dzień chodził więc na kursa szofera pojazdu,<br />
Którym można pokierować, w dróg tysiąc rozjazdu.<br />
<br />
4<br />
<br />
Jazda owszem jest przyjemna, lepsze śrub kręcenie.<br />
Przy silniku, przy motorze, zworów rozdzielenie.<br />
To też zawsze umazany jest po każdej zmianie,<br />
Brudne ręce , brudne lico, dziury na kolanie.<br />
<br />
Ktoś wymyślił wał korbowy i tłoki ruchome,<br />
W których nafta,spirytusy są iskrą palone.<br />
Siła z tego tam powstaje,co ciągnie żelaza,<br />
Ciągle naprzód , nieustannie i z uporem płaza.<br />
<br />
Jutro rano to na grzyby, nie zmykaj w garaże.<br />
Wszyscy jedziem z sąsiadami,ja racuchy smażę.<br />
Droga mamo,jutro motor miałem składać w ramę.<br />
Flaszencugiem już do góry to jest wydźwigane.<br />
<br />
Wola ojca,są trzy wozy, w każdym para koni,<br />
Zjedziem w drogę na Hołosko do Litewskich błoni.<br />
Potem w lasy,grzybobranie,biwak na lewadzie.<br />
Na biwaku na brezencie każdy grzyby kładzie.<br />
<br />
Więcej nie mów,wola ojca,rodzinna wycieczka<br />
Przez Hołosko do Zbieranki.Tam z udoju mleczka.<br />
Całe wiadro na nas czeka,więc będziemy pili.<br />
Niedaleko razem toto,około trzech mili.<br />
<br />
5<br />
<br />
Powrócimy na szarówkę, konie trzeba zdawać.<br />
Na podwórku póki widno trza grzyby sortować.<br />
Koniec lipca to półmetek tych pięknych wakacji.<br />
A w tym lesie my nie byli,w trasie wiele racji.<br />
<br />
Władowi to nie pasuje,on pasjonat śruby.<br />
Lecz z garażu rezygnuje,nie chce dostać joby.<br />
Musi jednak zawiadomić mechanika Pieczka,<br />
Że on jutro tu nie przyjdzie,czeka go wycieczka.<br />
<br />
Więc wyskoczył po kolacji do Pieczki garażu.<br />
Kiedy wchodził już do bramy,Czech jest na wirażu.<br />
Słuchaj Władek z dala woła,nie chcesz ty na biwak?<br />
Trzy chorągwie w Pińsku robią.Wystarczy mieć plecak!<br />
<br />
Kiedy wyjazd? A siódmego.Jadę.teraz bywaj.<br />
Jadę,czołem,spieszę trochę,.Jadę druhu,,Czuwaj!<br />
Wszedł do bramy,na podwórko,gdzie wysokie ściany.<br />
W suterenie wrota wielkie,w środku wóz składany.<br />
<br />
Panie Pieczka,jutro w lasy,nie będę na zmianie,<br />
Więc odłóżmy tę robotę i wozu składanie.<br />
Dobra,zgoda,nie zawadzi małe opóżnienie,<br />
Grzyby zbierać wielka frajda.Ojca zalecenie.<br />
<br />
6<br />
<br />
Władek wraca już do domu, trza robić rachunki.<br />
Lecz po drodze on wstępuje na małe sprawunki.<br />
Sklep sportowy,tu jest wszystko, kupuje menażkę,<br />
To jest lepsze od kociołka,bo jest bardziej płaskie.<br />
<br />
W domu siada do algebry, odrabia ćwiczenia,<br />
Tak rodzice go wdrożyli,by nie chować lenia.<br />
Gdy szarówka już spowiła dachy licznych domów,<br />
Wrócił tato,poszedł pospać.Na dziś koniec rozmów.<br />
<br />
Chyba czwartą kurant bije,świt rozjaśnia szyby,<br />
Pierwsza mama wstaje,słychać,dziś idą na grzyby.<br />
Wład z mozołem się prostuje.gimnastykę sprawia,<br />
Mama zerka na pociechę,co też on wyprawia?<br />
<br />
Chłopak skacze jak ten pajac,klaska ponad głowe,<br />
On jak widać te ćwiczenia to ma zawsze nowe.<br />
Ktoś go uczy? Skąd ma wzory? Chyba z kąpieliska.<br />
Był na Stawkach,tam to widział i to z bardzo bliska.<br />
<br />
Ogień w kuchni rozpalony,miednica zalana,<br />
Jak to dobrze spłukać lica i to świtem z rana.<br />
Zimna woda go orzeżwia,prycha jako żrebię,<br />
Gdy wyciera się ręcznikiem,pomidor na chlebie.<br />
<br />
7<br />
<br />
Chlebek z masłem to w gazetę mama skrzętnie zwija,<br />
Gdy się mucha napatoczy gazetą zabija,<br />
Do torebki pomidory,to nie całe jadło,<br />
Na wycieczkę! Hen do lasu! Hasło takie padło.<br />
<br />
Tu w podszewce są racuchy,grube na dwa palce,<br />
To po trudzie poszukiwań,ach to będzie żarcie!<br />
A w litrówkach czysta woda barwiona maliną,<br />
To piwnice jego mamy z takich soków słyną.<br />
<br />
Ojciec myje się pod studnią,chlapie, wodą pryska.<br />
A na koniec: Ałła,woła,dość głośno z tatarska.<br />
Aż kos trele swe powstrzymał i zdziwiony zerka,<br />
Skąd u człeka takie głosy i skąd żółta ścierka?<br />
<br />
Po śniadaniu bardzo krótkim,schodzą na ulicę,<br />
Tam w dwa konie bryka stoi,nad brukiem mgławica.<br />
To chłód z bruku ciepło ścina,korzysta z poranka.<br />
Wozak zimną wodę pije z cynowego dzbanka.<br />
<br />
A dzień dobry!Odpowiada.Chłód mamy a jakże,<br />
Lecz dzień będzie dzisiaj dobry,dobry na wojaże.<br />
Gdy już trójka na wasągu,wozak lejce chwyta,<br />
A koniki wyczyszczone ruszają z kopyta.<br />
<br />
8<br />
<br />
Pan Biernacik wóz prowadzi, „ Wiarusa” przypala,<br />
O północy już w robocie na dymek pozwala.<br />
Dmuchnął mocno tu przed siebie,gilzę gnębi wargą,<br />
No, a ona,rozmiękczona,nie zajęczy skargą.<br />
<br />
W chłopskich zębach jej nie wolno skarżyć na zębiska,<br />
Chociaż warga z kłem tym górnym,kształty z niej wyciska.<br />
Już się w owal obróciła,teraz w płask ściśnięta,<br />
Milczy nadal,czuje jednak,jej dola przeklęta.<br />
<br />
Coś przywoził pan na rynek? Pyta ojciec kmiecia.<br />
Tak.Pięć worków było pyrek i trzy bańki mleka.<br />
Kosz cebuli,jabłek kipa i Wojtek kalika.<br />
Już targują,mają ziele,coś z różnego kwiecia.<br />
<br />
Tu zaciągnął się Biernacik,splunął między konie.<br />
Lejce wsadził między nogi,zatarł mocno dłonie.<br />
A jak wrócą ? Pyta ojciec. Chmara ich zabierze.<br />
On ogórków tych półsolnych przywiózł całą dzieżę.<br />
<br />
Pan Biernacik to jest z Zubrzy,pół godziny jazdy.<br />
Tam odwieczne i prastare siedzą polskie rody.<br />
Tam też nie ma,ni Rusinów,Tatarów,Słowaków.<br />
A pszenica rodzi sama,bez chabrów i maków.<br />
<br />
9<br />
<br />
Ojciec Władka i Biernacik w wojsku wraz służyli.<br />
A było to w takich czasach,gdy z Wiednia gnębili.<br />
Razem tyż to Lwów bronili przed Siczą zdradziecką.<br />
Która strelcem tu natarła,nie strylała sieczką.<br />
<br />
Mieli ruskie karabiny,kulomiot z taczanki,<br />
Jeno głodni zawsze byli.Brak z koni rąbanki.<br />
Odrzucono wnet ich przecie,tam na Dzikie Pola,<br />
Tam też z głodu wszyscy padli,tam była swawola.<br />
<br />
Nowej władzy.Tej wybranej.Co zżarła Kozaka.<br />
A za sprawą to parobka,nieroba ,łajdaka.<br />
Tutaj razem są na kożle,gawędzą o życiu,<br />
Które płynie,jako struga lub Pełtew w ukryciu.<br />
<br />
Różnie im to w życiu bywa,dziś siedzą na wozie,<br />
Lecz dwadzieścia to lat temu,to byli w obozie.<br />
Za dezercję z wielkiej armii Hasburgów niecnotów,<br />
Co wąsiska mieli wielkie jak u starych kotów.<br />
<br />
A pamiętasz jak kapitan za dupę się złapał?<br />
Po wybuchu granatnika,jak po lesie latał?<br />
Biegnąc wołał: oj, dostałem,już jestem skończony!<br />
Majne libe! Co ja zrobię! Jak wrócę do żony!?<br />
<br />
10<br />
<br />
Sękiem dostał w dwa pośladki,siniak był jak miska,<br />
Tak to szrapnel raz żelazem, a raz drewnem ciska.<br />
Ubaw miała ta kompania,którą on dowodził,<br />
Casanowa z niego był to i dziewki uwodził.<br />
<br />
Jednak po tym to wypadku nie zdejmował gaci,<br />
Nawet wstydził się załatwić pośród wojów braci.<br />
Wszyscy kpili tak po cichu,choć na baczność stali.<br />
Gdy już wojna się skończyła ,to mu w nos gwizdali.<br />
<br />
A on Nagy się nazywał i pochodził z Pesztu.<br />
Tak ,pamiętam,on mnie złajał,gdym wyszedł z aresztu.<br />
No, wy Just,a wam guziki kto będzie przyszywał?<br />
Może żona? Sami szyjcie,bo będziesz obrywał.<br />
<br />
Zamarstynów już minęli i Pełtew przeczystą,<br />
Dal ujrzeli,a w tej dali jutrznię trochę mglistą.<br />
Konie znowu kłusem poszły na Hołosko w dali,<br />
W którym Cygan swoje wąsy smołą nieraz smali.<br />
<br />
Za rogatką drugi wóz za nimi wciąż jedzie,<br />
A w tym wozie,to z dzielnicy są bliskie sąsiedzi.<br />
Tam pan Sliwa,synek Henio,co nie widział Błoni.<br />
Konie idą jak w zawody,ich diabeł nie zgoni.<br />
<br />
11<br />
<br />
W drugim wozie jak mówiono pan Sliwa z chłopakiem,<br />
Który w szkoły za dwa lata,dziś grzybów zbierakiem.<br />
Im z Sokolnik ktoś powozi,,z widzenia znajomy.<br />
Konie widać śmigłe bardzo.Bat od nich to stroni.<br />
<br />
Trzeci wóz już na nich czekał przy Błoniach Litewskich.<br />
We dwa siwki zaprzężony.Widać,że nie kiepskich.<br />
Na wasągu mała Danka z mamą uśmiechniętą,<br />
Która teraz o jutrzence wygląda na świętą.<br />
<br />
Do zbieranki! Głuszy w lesie! Gdzie kozioł rogaty!<br />
Ich przywita swym beczeniem: a witajta ,braty!<br />
W dwie godziny już są lasy i słonko na niebie,<br />
Dobre słonko,bo oświetla ,gdy grzybiarz w potrzebie.<br />
<br />
Do zbierania grzybów w lesie osiem osób było.<br />
To pustkowie z miejsca przecież nagle tu ożyło<br />
Konie poszły na lewade,z uzdą i spętane,<br />
Ludzie znikli.To oznacza,że jest grzybobranie.<br />
<br />
W lesie cichym tu od zimy,oprócz kosa,drozda,<br />
Słychać nieraz jak na palcach Heń na ojca gwizda.<br />
Potem chwile nadsłuchuje,gdzie odzew da echo,<br />
A po echu to miarkuje,czy w koszu ubocho.<br />
<br />
12<br />
<br />
Tu w tym lesie czas nie mija,czas tu jest w nadirze.<br />
Tutaj to się wolno chodzi,nie myśli w nadmiarze.<br />
A gdy słonko w górze stanie,z ciepła się omdlewa,<br />
Siada grzybiarz pod chojarem i z drozdami śpiewa.<br />
<br />
No, nie śpiewa,jeno w duszy coś tam trele nuci,<br />
A aromat żywic sosny mózg mu bałamuci.<br />
Zapach tęgi,kolor jagód i lepkość maślaka,<br />
Zatrzymuje umysł w miejscu i ruch w środku flaka.<br />
<br />
Tak osobnik niby żyje,lecz się nie porusza,<br />
Oczy jego są otwarte,lecz odeszła dusza.<br />
Nieraz komar mu zabrzęczy nad nosem cichutko,<br />
Jednak ręka zawsze sprawna załatwia go krótko.<br />
<br />
Potem znowu jest omdlenie i baśń myślą włada.<br />
Mało grzybów masz, nicponiu! Ojciec z gębą wpada.<br />
To omdlony się podnosi,idzie w ciemne lasy,<br />
I z kaliny dla zabawy rwie podłużne pasy.<br />
<br />
Napotyka nierówności,,leje i wykroty.<br />
Czyżby dzikie świnie ryły? Wśród zabaw i psoty?<br />
Ale doły są głębokie,nierówne,przeróżne.<br />
Jedne piachem zasypane,a niektóre wzdłużne.<br />
<br />
13<br />
<br />
W taki wykrot raz po ciemku ,wpada sam Zagłoba.<br />
Gdy uchodzil pośród nocy,gdzieś z Michałem oba.<br />
Za nim czambuł z szablą wył stadem basiorów.<br />
Pośród chyba takich lasów,starodawnych borów.<br />
<br />
Na wykrotach,na piaszczystych gąska sobie siedzi,<br />
A więc Heniek usiadł wśród nich i wzrokiem ich śledzi.<br />
I następnie je wyrywa i otrząsa z piachu,<br />
A to ojciec się ucieszy .Dobrze,powie, brachu!.<br />
<br />
W koszu są już borowiki,gąski i maślaki,<br />
A podgrzybek,on prym wodzi,grzyb nie byle jaki.<br />
Kto pokopał takie doły?To mu myśl wciąż plącze,<br />
Te wykroty tu się kończą,na polanie,łące.<br />
<br />
Trzeba ojca się zapytać,może on coś powie,<br />
Kiedyś chodził z karabinem,był młody,miał zdrowie.<br />
Mile wojsko wciąż wspomina,nieraz też i śpiewa,<br />
O piechocie,o dziewczynie i co da mu Ewa.<br />
<br />
Chciał znów wrócić na wykroty,ale gwizd już wzywa,<br />
Są trzy krótkie,są trzy długie,to ich hasło bywa.<br />
Pośród wozów już plandeka na runie spoczywa,<br />
Każdy sypie swoje zbiory i karty odkrywa.<br />
<br />
14<br />
<br />
Henio patrzy.Ale grzyby,ale kapelusze!<br />
Co ja tutaj też wysypię,a wysypać muszę,<br />
Bo dzisiejsze grzybobranie to na handel idzie,<br />
Na kolonie dla tych dzieci,co są w strasznej bidzie.<br />
<br />
Już wysypał Henio swoje,słyszy aprobatę,<br />
A więc dnia pięknego tego nie spisze na stratę.<br />
Już kobiety się zebrały,robią segregację,<br />
Każdy z rasy trochę innej idzie w swoją nację.<br />
<br />
Gdy już wszystko jest przebrane ,pora na kolację.<br />
Po posiłku odpoczynek,to najlepszy przecież lek.<br />
Tato?Pyta nagle Heniek,tam są,tam wykroty.<br />
Co to znaczy?Skąd te wyrwy?to jakby okopy?<br />
<br />
Tam siczowców krążono.Tam bronili ducha.<br />
Tam spłynęła krew kozacka i jelita z brzucha,<br />
Nikt nie uszedł,to mołojcy,Lwów wciąż krzykiem brali,<br />
Ale nasi ich przegnali i bobu dali.<br />
<br />
Podczas tego sortowania Władek piosnkę nuci,<br />
Śpiewa sobie,grzyba nieraz w swej dłoni obróci,<br />
Ładnie śpiewa i prym wodzi na zbiórkach zastępu,<br />
Teraz śpiewa znaną zwrotkę,śpiewa od początku.<br />
<br />
15<br />
<br />
„Z miejsca na miejsce,z wiatrem wtór,<br />
Z lasu do lasu,z pól do pól,<br />
Wszędzie nas pędzi,wszędzie gna<br />
Harcerska dola radosna.<br />
<br />
Nam trud nie straszny,ani znój,<br />
Bo myśmy złu wydali bój,<br />
I z nim do walki wciąż nas gna<br />
Harcerska dola radosna.”<br />
<br />
Henio widzi w tej melodii wszystkie tęczy pręgi,<br />
I już czuje,że to harcerz żyje bez udręki.<br />
Wlepił w Władka swoje oczy,wysłuchuje tony,<br />
Które w knieje go wprowadzą,nic z niej nie uroni.<br />
<br />
Wokół wioski były polskie,nie mieli odsieczy,<br />
Ten ich atak był niezgrabny i trochę od rzeczy.<br />
Brak oparcia,brak prowiantu i brak tyłu,rufy,<br />
To sprawiło,że tu po nich,jest mit bardzo głuchy.<br />
<br />
Ukraińcy się zgubili na rozstajach drogi,<br />
Czterech było atamanów.Kozaki ich wrogi!<br />
Każdy poszedł inną drogą.Siekł i bił na odlew<br />
Hasło mieli niby jedno,jeden niby ich zew.<br />
<br />
16<br />
Jeden poszedł z bolszewikiem,drugi na Lwów ruszył,<br />
A Petlura wraz z Piłsudskim,kajdany swe kruszył.<br />
No, a czwarty?Pyta Henio,czwarty kozak gdzie je?<br />
Był niemrawy i leniwy,tam gdzie jego wsie.<br />
<br />
To był Machno,młody Nestor,on to bił każdego,<br />
Bolszewika i Petlurę i bił Piłsudskiego.<br />
Nie wiadomo z kim on trzymał i gdzie jego ziemia,<br />
Był watażką,lecz Rusinem,on i jego plemię.<br />
<br />
Granic żadnych nie uznawał,chętnie brałby cudze,<br />
No, bo swoich nie określił,nie wierzył i słudze,<br />
Więc na koniec to sam został,utracił poparcie,<br />
Zwiał do Francji,do Paryża,w żabojadów żarcie.<br />
<br />
A mogiły w tych wykrotach?Gdzie są ich mogiły?<br />
Tam za trybą w zagajniku,przynajmniej tam były.<br />
Część tych mogił się zapadła,brona wyrównała,<br />
Tam onegdaj to kapliczka z pnia jesiona stała.<br />
<br />
Słucha Henio bardzo czujnie,słucha i Danusia,<br />
Która główkę swą wcisnęła pod pachę tatusia.<br />
Słucha Władek zadumany,finką skrobiąc kurkę,<br />
Coś za mocno,no, bo nagle zerwał z grzyba skórkę.<br />
<br />
17<br />
Danuś mała ,no, to z Heniem razem się trzymała,<br />
Do koszyka to co było ,każdy grzyb więc brała.<br />
Na jesieni do ochronki,składa sobie kredki,<br />
No, a wszystkie to świecowe,maże więc sztachetki.<br />
<br />
Po posiłku,pogawędce,Biernacik wziął grzyby.<br />
I sam ruszył do handlarzy na targowe stoły.<br />
Reszta weszła na dwa wozy,ruszyli w swe domy,<br />
A za nimi chmury czarne i białawe gromy.<br />
<br />
No pogoda się zepsuła od północnej strony.<br />
Wiatr niewielki ale ciągły,jakby prądem gnany.<br />
Bokiem przejdzie ,mówi Sliwa.Dniepru brzegi zleje,<br />
Bo on chyba od zachodu coraz lepiej wieje..<br />
<br />
Tak dwa wozy z lasu wyszły.Widać już kościoły.<br />
Na podwórzu chaty z boku,bobas lata goły.<br />
Pierwsze krople łapie w dłonie,klaska,woła,o mam,<br />
Ja mamusi tę największą,jeśli złapię, to dam.<br />
<br />
Bieda z chaty tej wygląda,obnażona bida.<br />
Ona z nędzą ożeniona owoc marny wyda.<br />
Dla tych dzieci nagich,bosych zbierano dziś kurki.<br />
Dla tych rodzin ,co nie mają ni wozu ni furki.<br />
<br />
18<br />
<br />
Co nie mają majtek nawet,nie mówiąc o trepach.<br />
Co to nadal proso młócą,nie marzą o cepach.<br />
Tą biedotę,mówi pan Just, zaborca zostawił,<br />
Co to pięknie z kazalnicy,po rosyjsku prawił.<br />
<br />
On nie ubrał,nie nauczył,wódą płacił czeki,<br />
Nim wyrwiemy my się z biedy,to miną dwa wieki.<br />
Nie przesadzajże, sąsiedzie,wszystko dobrze idzie.<br />
Zobacz jeno ,miasto nasze nie daje się biedzie.<br />
<br />
Coraz częściej ja but widzę,no na przykład „batta”.<br />
A i bryczka na oponach,czy żarówka Watta.<br />
Wolno idzie, ale idzie,harcerz też potęga.<br />
Naród dobrze idzie naprzód i dobro wylęga.<br />
<br />
Tak,tak, tak zgadzam ja się z tym,to korzyść duchowa,<br />
Ona wspólnie z materialną rzecz piękną wychowa.<br />
Mego męża tam coś trapi,bo był w wojskowości,<br />
Kiedy wrócił, to powiedział: porachujem kości.<br />
<br />
No, a kogo miał na myśli? Nie wiem,chyba Prusy.<br />
Bo tam Hitler dużo gada,gardłuje jak kusy.<br />
Ja niemiecki dobrze znam ci,chce odebrać morze.<br />
Z tego będzie bijatyka,strach mówić, mój Boże.<br />
<br />
19<br />
Już wjechali za rogatkę,Już jest Łyczakowska.<br />
Schodzą z wozów,to już blisko,to jest Marszałkowska,<br />
Dziwna to była ulica,na niej Uniwerek,<br />
Ale bruku tam nie było,tylko kostka z belek.<br />
<br />
Teraz pieszo między domy w uliczne czeluście,<br />
Kamienice to tu były,tu w ormiańskim guście.<br />
Mądry powie to secesja,biedny- kamienice.<br />
To on z miotłą ciągle chodzi i sprząta ulice.<br />
<br />
Konie jemu szarpią nerwy,Koń to napakuje!<br />
Nim się zbierze jego bobki,ile to kosztuje.<br />
Na łopatę trzeba zgarnąć,miotłą długo ścierać,<br />
Dziś nie wolno tego ręką,oj ,nie wolno zbierać<br />
<br />
A najgorsze chłopskie wozy,ich konie to walą.<br />
Chłop to na to nic nie mówi.Konie tutaj wolą.<br />
Na postoju.Po co w stepie! Pięty sobie brudzić!<br />
Cieć tu kupę ma na miejscu,nie musi się trudzić.<br />
<br />
Z zamiataniem wielu metrów,od słupa do słupa,<br />
Widzisz, cieciu,że u konia też porządna d..a.<br />
Widzi on teraz grzybiarzy,bez koni wracają,<br />
Są bez wozu i bez bryki,koszyków nie mają.<br />
<br />
20<br />
Więc pozdrawia, dobry wieczór.Pyta ,gdzie są grzyby?<br />
Władek na to odpowiada: My łowilim ryby.<br />
My nad Prutem rano byli,sieci długie takie.<br />
Tam złapalim dziwną rybę,no taką pokrakę.<br />
<br />
My ubilim ją na miejscu,sprzedalim to kmieciom.<br />
A co państwo z nią zrobili? No, z tą długą siecią?<br />
Jutro powiem ,rzecze Władek,teraz z nóg już padam,<br />
Nocą kiedy ja żle sypiam,głupoty układam.<br />
<br />
No, ja myślę,że to prawda,robiłem to w wojsku.<br />
Bo w koszarach w dni pokoju myślałem po końsku.<br />
Aby szybko być przy żłobie,klacz popieścić wzrokiem,<br />
Lecz nad wszystko ubóstwiałem żłób z pełnym obrokiem<br />
<br />
To Stanisław był żołnierzem? A kiedy to było?<br />
A no, w latach gdy w Mandżurii Kitajca się biło.<br />
A jakiego to Kitajca? O czym to Stach gada?<br />
Cieć się oparł o kij miotły i tak opowiada.<br />
<br />
W Łucku ja się urodziłem,tam moja rodzina.<br />
W branki tam też mnie wepchnęła prześliczna dziewczyna.<br />
Byłem z nią już po rozmowie,plany układalim.<br />
Sprawnik ruski szyki zmieszał,a ich to się balim.<br />
<br />
21<br />
On podpuścił na mnie pobór i poszłem w sołdaty.<br />
Oj,ogromne w moim domu stąd też były straty.<br />
Ojciec uciekł tu do Lwowa , Sybir jemu groził,<br />
Bo powstańca on gdzieś nocką po cichu przewoził.<br />
<br />
Mnie wysłano nad Pacyfik.Gdy było po wojnie,<br />
No, to dano mi przepustkę,w kraj ruszyłem zbrojnie.<br />
Szłem na pieszo prawie rok,aż dziesięc miesięcy.<br />
Gdy zaszedłem ja do Łucka,tam płacz i nic więcy.<br />
<br />
Więc uciekłem ja do Lwowa pod inne zabory.<br />
Tu udałem żem kaleka i że jestem chory.<br />
Odszukałem ja tu ojca,stróż był w kamienicy.<br />
I do dzisiaj ja tu po nim chodzę po ulicy.<br />
<br />
Tak,dziewczyna była ładna,tak mi los sprawiła,<br />
Chociaż nigdy i przenigdy szczęśliwą nie była.<br />
Sprawnik potem inną znalazł, ją zostawił w siodle.<br />
O,to człowiek był niewierny,on postąpił podle.<br />
<br />
A pan Stachu dzieci to ma? Owszem, ja mam syna.<br />
On w piekarni niedaleko swój żywot zaczyna.<br />
Wżenił on się do piekarni.Dziewczątko jest miłe,<br />
Lecz ugniatać bochny chleba trza mieć końską siłę.<br />
<br />
22<br />
Mama weszła już do domu,więc Władek tuż za nią.<br />
Jego mama w okolicy była wielką damą.<br />
Ojciec nieco póżniej wrócił,był na targowisku.<br />
Mówi: Wojtek sprzedał grzyby i ma trochę zysku.<br />
<br />
Chcesz pojechać do tej chaty,gdzie był bobas nagi?<br />
Prosi żebyś z nim pojechał jutro po południu.<br />
Rano to on nie zostawi nikomu swej wagi.<br />
Może ruszyć po sprzedaży,kramy się wyludnią.<br />
<br />
Po obiedzie pojedziemy,rano ja w garaże.<br />
Tam samochód trzeba składać,którym ja wiraże<br />
Na podwórku sobie robię,a dziatwa popycha.<br />
W kołach , tato, to jest gruba aż na palec szprycha.<br />
<br />
Z drewna? Pyta ojciec syna.One są stalowe.<br />
Chociaż stare,wyglądają jakby były nowe.<br />
Co tam robisz? Silnik wkładam.Już jest podniesiony.<br />
Trzeba aż trzech, by go wstawić,patrzeć z każdej strony.<br />
<br />
Tu z uznaniem kiwnął głową tata sam do siebie.<br />
No, samochód ma resory,więc się nie kolebie.<br />
Chłopiec widać głowę to ma,spryt do mechaniki.<br />
To nie głowa pustej baby, co nosi kolczyki.<br />
<br />
23<br />
Ojciec znowu się popatrzył na posturę syna,<br />
Zauważył,że ten chłopak prosto głowę trzyma.<br />
Jeśli on już przy silniku coś kluczem majstruje,<br />
No, to chyba i na przyszłość dom mądry zbuduje.<br />
<br />
Na wakacje to nie jedziesz? Mam zamiar do Pińska.<br />
Jeszcze nie wiem,coś nowego mi po głowie pluska.<br />
Dam odpowiedź ja za dwa dni.Męczy mnie idea,<br />
Co to dzisiaj się zrodziła i do głowy strzela.<br />
<br />
No, a cóż to za idea? To jest grzybobranie.<br />
Aby biednym dać zasiłek,na chlorek,na pranie.<br />
Coś mnie, tato, tak stuknęło,z tym gołym dzieciakiem,<br />
Przecież jeśli będzie goły,zostanie tępakiem!<br />
<br />
W czym do szkoły? W czym do miasta? No ,w czym na ulice?<br />
Nawet nocą to nie ujdzie, bo na słupach świce.<br />
Lęk mnie jakiś,…niepokoje,me ego na luzie,…<br />
Mama słyszy,więc podchodzi,całuje go w buzię.<br />
<br />
Ojciec nagle się zamyślił,spojrzał w okna szyby.<br />
Jemu także te idee i te świeże grzyby,…<br />
Jednak także ta wizyta chwilowa w koszarach,<br />
Przypomniała czas wojenny.Myśli o koszmarach,…<br />
<br />
24<br />
Nic nikomu on nie mówił,ale rzecz nie błaha,<br />
Bo te słowa ,co usłyszał ,napędziły stracha.<br />
Lęk się zakradł i za szybą dziwne cienie daje,<br />
Bardzo dziwne,bo ich widzi i od stołu wstaje.<br />
<br />
Widzi pojazd ten w koszarach,cały jest z żelaza,<br />
Który stoi jak opoka.Nitem swym przeraża.<br />
Ma trzy lufy,jest bez koła,potworna poczwara.<br />
To to pójdzie.A jak idzie, to wszysto rozwala.!<br />
<br />
Nagle cicho się odezwał.Pilnuj samochodu.<br />
Rób i ucz się , to się robi,robi się za młodu.<br />
Na te grzyby ,no, to z Wojtkiem,to was scementuje,<br />
Pójdę ja już na kanapę,sen oczy lutuje.<br />
<br />
A przechodząc przy pianinie wstrzymał krok na chwilę,<br />
I popatrzył na popiersie,uśmiechnął się mile.<br />
Chociaż senność zmęczonego coraz bardziej brała,<br />
To wyprężył się jak struna,szepnął:Tobie chwała!<br />
<br />
A ten posąg,ten marszałek,rzeżbiony z marmuru,<br />
Cześć!- mu odrzekł,że aż ściany jęknęły do wtóru.<br />
Kontent z tego ojciec Władka,legł se na kanapie,<br />
Nim się wszyscy do snu wzieli, on w najlepsze chrapie.<br />
<br />
25<br />
Rozdział II<br />
<br />
Z a m ę t<br />
<br />
Sierpień żółty,sierpień złoty,sierpień prac polowych,<br />
Miesiąc piękna,schadzek cichych,żniwiarzy półgołych.<br />
Miesiąc trwa już trzy tygodnie,upaja pielgrzyma,<br />
Który idąc polną drogą coś w prawicy trzyma.<br />
<br />
To wezwanie,to są wici! Sztab wzywa go pilnie.<br />
Tu wzywają go do Lwowa.Gdzieś,nawet we Wilnie.<br />
Więc niepokój go popędza,obowiązek ducha.<br />
Lecz on idąc z lagą w ręku,wie że żerdź jest krucha.<br />
<br />
Dziś ma stanąć na kwaterze,a jeszcze daleko,<br />
Toż popędza swoje nogi,co ledwo się wleką.<br />
Ktoś go wzywa.Kto to taki?Kresów stróż skrzydlaty?<br />
Ten co stukał w okno izby,bo list miał do taty?<br />
<br />
Tato ruszył we trzy konie w Halicza bezdroża,<br />
Kiedy spotkał peowiaków,już wschodziła zorza,<br />
Rusek cofał swoje pułki pod naporem Wegra,<br />
Kradł w chutorze kury,gęsi, a ze studni wiadra.<br />
<br />
26<br />
<br />
Wrócił tato po trzech latach ,już w polskim mundurze,<br />
Ujrzał syn go stojącego przy obory murze.<br />
On uśmiechnął się do syna,cicho, bez radości,<br />
Żeber kilka mu ubyło,nie miał wszystkich kości.<br />
<br />
Kiedy jednak nie zapłakał,nie skarżył,nie jęczał,<br />
To dla ziemi,to dla Kresów,tak se cicho mruczał,<br />
Teraz jeden z jego synów z kijaszkiem się śpieszy,<br />
Chociaż prawie ciągle biegnie,coś mu ducha cieszy.<br />
<br />
To rogatka Stryjska jest już,to jest miasto celu,<br />
Tu rozejrzał się na boki,ludzi wszędzie wielu.<br />
Więc wypytał o punkt zborny.Jest w zakładach Ciemnych,<br />
Gdy tam trafił,no, to doznał wielu nieprzyjemnych<br />
<br />
Zdarzeń takich,że się zdziwił.Niepokój budziły.<br />
Otóż najpierw się dowiedział,że władze się skryły.<br />
Że tu nie ma ni mundurów,ni broni,ni żarcia,<br />
Że nie wiedzą czy ośrodek dostanie coś z wsparcia.<br />
<br />
Coś słyszeli,że tu zbiórka,były dyrektywy,<br />
Lecz od dzisiaj władze wyszły i gdzieś się ukryły.<br />
Takich jak on prawie tysiąc na placu nocuje,<br />
Nic nie mówią.Tyle dobrze,ktoś wodę gotuje.<br />
<br />
27<br />
<br />
A że prowiant na trzy dzionki każdy zabrał z chaty,<br />
To narazie żarty słychać,widać że to chwaty.<br />
Do północy pogawędki,rano mycie wielkie,<br />
Dla rozrywki też dźwigają długą, ciężką belkę.<br />
<br />
Świt wrześniowy chłodem smagał śpiących na trawniku,<br />
Nagle okrzyk z okna idzie.Milcz,zamilcz, budziku!<br />
Jeszcze piątej,jeszcze nie ma,a szef głos podnosi,<br />
O uwagę,o zbudzenie leżących tu prosi!<br />
<br />
Niemiec napadł!Gryzie boki.Wojna,wojna, braty!<br />
Umyć twarze,stanąć w apel,jako i przed laty!<br />
Zbiórka będzie batalionem o siódmej czwórkami.<br />
Rozkaz przyjdzie dziś od Pircha.Jego przecież znamy.<br />
<br />
Piotr z Halicza czyści buty,trzepie swe ubranie,<br />
Przecież w tym wymiętym łachu na apel nie stanie.<br />
Teraz to się wszystko ruszy,zastoju nie będzie,<br />
Ruch się zrobił przed apelem,to entuzjazm wszędzie!<br />
<br />
Ten co dziś spał koło niego,Tadzio z Ropczyc słodkich,<br />
Trzyma Piotra się koszuli,nie ma tutaj bliskich,<br />
Jakoś razem się trzymają,cień jest cieniem cienia,<br />
Gdy już stoją w czwórkach rano w żołnierza się zmienia.<br />
<br />
28<br />
<br />
Kto w szeregu to już żołnierz.Wystąpi, kula w łeb,<br />
Nie zapomnij,mówi sierżant,tu jeden tylko chleb,<br />
Przed nim tłumy w gotowości,lico płonie życiem,<br />
Są spragnieni wielkich czynów i Prusaka biciem.<br />
<br />
Baczność! Daje on komendę.Spocznij,równaj w prawo.<br />
Będzie musztry dwie godziny,w drylu, nie kulawo.<br />
Przypominam,to jest wojna i sądy polowe,<br />
Kto opuści plac apelu,ma miejsce gotowe.<br />
<br />
Tutaj wskazał na kierunek,gdzie jest krzyży wiele,<br />
Tam gdzie leżą różne trupy z kulką w swoim ciele.<br />
Lecz nie musiał w ostrych słowach.Szeregi jak mury,<br />
Co czekają wciąż na rozkaz.Lepszy będzie wtóry.<br />
<br />
Nagle „opel”wjeżdża w bramę,hamuje przed gmachem,<br />
Sieżant krzyknął gromko,baczność!Już powiało strachem.<br />
Panie generale…<br />
Nie melduj wcale…<br />
<br />
Gdzie jest major,ten s……n?Wojsko nie ubrane?<br />
Czemu wszystko stoi w ciuchu?Gwery nie rozdane?<br />
Dwie godziny masz, sierżancie!Dwie i wymarsz w pole!<br />
Bo nas zjedzą Ruski,Niemcy albo w szafie mole.<br />
<br />
29<br />
<br />
Tak jest! Teraz tyś dowódcą tego batalionu,<br />
A nie żałuj musztry,ciała,ni dawki piołunu.<br />
Tak jest! Sierżant odpowiada,zdumiony rozkazem!<br />
Czyżby wszyscy gdzieś uciekli,w spółce,wszyscy razem?.<br />
<br />
Oficera nie uświadczysz,już po trzech godzinach.<br />
Co jest warta lora pełna w galopie na szynach?<br />
Jeśli nie ma parowozu,to masa ciężaru,<br />
Lunie w bufor i zaginie bez iskierki żaru.<br />
<br />
Pirch wąsikiem groźnie rusza, w oczach ma pioruny.<br />
Ktoś w gitarze z pięknym marszem,powyjmował struny.<br />
Ta Obrona Narodowa,ten batalion nowy,<br />
Jest ostoją dziś dla miasta i ma kopać rowy.<br />
<br />
Umocnienia dla Rogatki.Ochraniać od Stryja,<br />
No, a jakże ma to robić? Za pomocą kija?<br />
Tu generał zgrzytnął zębem,wydał polecenia.<br />
Wziął sierżanta na ubocze,hasła z nim wymienia.<br />
<br />
Tadek mrugnął do kolegi,chyba coś się zacznie.<br />
Bo narazie nic nie było,a ja patrzę bacznie.<br />
Tak ,to prawda,rzecze Piotrek,przybyłem z kosturem,<br />
Już trzy doby tu minęło,jam parkowym szczurem.<br />
<br />
30<br />
<br />
Batalionem w prawo zwroty! Musztra się zaczyna.<br />
Bo z tej musztry musi być tu, dyscypliny krztyna.<br />
Ktoś,kto spojrzy z okien gmachu,stoi pod wrażeniem,<br />
Jak to sprawnie się obraca,to nie jest waleniem.<br />
<br />
To to chodzi zazębione jako kosa w trawie,<br />
Noga dudni,noga bije,tutaj na murawie.<br />
Jedna noga jest w szeregu gdy z boku spoglądasz,<br />
Aby wybić takty w marszu,zbyteczny kalendarz.<br />
<br />
Tu nie trzeba jednej doby,tu klar jak na statku.<br />
Tu się dwoi jeden szereg w dubel na ostatku.<br />
Niby cywil lub jełopa ,a staje jak struna.<br />
Sierżant patrzy i nie wierzy: czary do pioruna!<br />
<br />
A więc skraca o godzinę uciążliwe chody.<br />
Pierwszy szereg,marsz do przodu! Kierunek na schody.<br />
Zafasować tam mundury,pół godziny czasu!<br />
Otwarte są magazyny,słychać skrzyp zawiasu.<br />
<br />
Pietrek z Tadkiem już pobrali,wciągają na siebie.<br />
Jeśli spodnie nie pasują? Akurat dla ciebie!<br />
Twoje dla mnie jak w sam raz są.Już zapięte pasy.<br />
Szybko poszło ,bez mitręgi,tu zbędne hałasy.<br />
<br />
31<br />
<br />
Zbiórka! Baczność! W prawo zwrot i marsz po majdanie,<br />
Czy sznurówka zawiązana? Prostuj się w kolanie!<br />
Pierwszy szereg w lewo zwrot ,po broń,po naboje,<br />
To co strzela,co wybucha,to jest życie twoje.<br />
<br />
Bez tej lufy,bez patronu i bez szczęku zamka,<br />
Jesteś niczym,jesteś łachem.To twoja kochanka.<br />
Z nią ty zaśniesz po capstrzyku i ją pocałujesz,<br />
Gdy na polu się przewrócisz,ból w piersi poczujesz.<br />
<br />
Tadek z Pietrkiem drze koszule,czyści broń z tawotu,<br />
Bagnet w lufie se zakłada,coś na wzory grotu.<br />
Dziabie z przodu swe powietrze,skacze,odskakuje,<br />
Nie na żarty do ataku bagnet swój rychtuje.<br />
<br />
Po obiedzie znowu musztra bardzo uciążliwa,<br />
Właśnie dzisiaj tu na Kresach zakończono żniwa.<br />
Owsy w stogach dojrzewają,deszcze gdzieś uciekły,<br />
A nasz sierżant w musztrze swojej coraz bardziej wściekły.<br />
<br />
Sam batalion ten musztruje,sam on jest tu panem,<br />
A wieczorem radia słucha,bawi się naganem.<br />
Jutro trzeba rowy kopać,obstawić rogatkę,<br />
Strzelców doły wyryć skrycie i wcale nie rzadkie.<br />
<br />
32<br />
<br />
Sprawność ludzi go zdumiewa.Skąd takie zaparcie?<br />
Tak bez żadnych tu nacisków,dwóch na jednej warcie!<br />
Wojna daje te lepiszcze.Wojna cementuje,<br />
Gdy zagraża paszca wilka,to jedność buduje.<br />
<br />
Wojna to jest tym żywiołem,co wznosi uczucia,<br />
Do utraty przytomności i lęku na kłucia.<br />
Wojna umysł też wyzwala.Tworzą się postępy.<br />
A wśród niecnych nieraz typów,największe talenty.<br />
<br />
Tak się kończył piątek tutaj,to pierwszy dzień wojny.<br />
Jego baon bez rozkazu stoi nocą zbrojny.<br />
Ociężale to coś poszło,tak jakby pod górę,<br />
A co będzie bez dyrektyw,on dostanie burę?<br />
<br />
Pirch mu dał rozkaz i władzę,lecz Pirch jest wysoko.<br />
A gdzie Sztaby,a gdzie związki,a gdzie jest dywizja?<br />
Nikt się tu nie pokazuje ,ty wojny kaleko.<br />
Tak on siebie nazwał w duchu i tu wspomniał ojca.<br />
<br />
Też nie było oficerów i nie było sztabu,<br />
Kupki chłopców z bram strzelało,gwer trzymało w grabu.<br />
A dziewczęta mokre worki kładły wciąż na lufy,<br />
Po miesiącu ci dopiero grzmot nadchodził głuchy.<br />
<br />
33<br />
<br />
Przyszła odsiecz od Przemyśla chłopców Piłsudskiego,<br />
Zratowali dzieci Lwowa od skutku strasznego.<br />
Sicz wygnano,hen daleko,gdzieś na Dzikie Pola,<br />
Gdzie rozpusta,gdzie bidota,gdzie batka swawola.<br />
<br />
Jutro znowu musztrę zrobię i palbę do celu,<br />
Bo z tych chłopców tu leżących nie strzelało wielu.<br />
Ale jutro będzie jutro,obstawię przedpole,<br />
Kiedy wstanę,to dam przykład i brodę ogolę.<br />
<br />
Drugi dzień to jest sobota,słychać stuk menażki,<br />
Zapach zupy z mięsem wołu wsród jęczmiennej kaszki.<br />
Cisza jest podczas jedzenia,to poważna chwila,<br />
Radio rano tak mówiło,że Nasza nie biła!<br />
<br />
Coś jest nie tak.Chyba cofa Wódz swoje szeregi,<br />
A wszystkiemu według radia to są winne szpiegi.<br />
Po apelu poszedł baon w teren betoniarni,<br />
Tam strzelano w pryzmy piachu dla miłej dzieciarni.<br />
<br />
Która chmarą razem z wojskiem poszła korowodem,<br />
Sierżant nic na to nie mówił,sam był kiedyś młodym.<br />
Do kamieni,do butelek,do puszek sardynki,<br />
Strzelał każdy ile wlezie.Leciały im ślinki.<br />
<br />
34<br />
<br />
Teraz powrót tyralierą i skokiem do przodu,<br />
Każdy mocno spracowany bez uczucia głodu.<br />
Rozkaz krótko wykonuje,jako ta maszyna,<br />
Gdy ją tokarz rozpędzoną nożem w stal zatrzyma.<br />
<br />
O mój Boże!Jęknął sierżant – ja aż trzy miesiące,<br />
A tu oni bez namysłu,jak gdyby w gorączce.<br />
Tyś rozjaśnił im umysły,tak ja to tłumaczę,<br />
Było kiedyś inne tempo,to tempo ślimacze.<br />
<br />
Ktoś pod nosem sobie nuci,folklor miasta tego.<br />
O kochance,która nocą dopuszcza się złego.<br />
Pan Zaręba dzieci bawi,<br />
Gorgoniowa córkę dławi,<br />
Córki imię było Lusia,<br />
Gorgoniowa ją zadusza,<br />
<br />
Historyjka to prawdziwa zdobyła rozgłosy.<br />
Teraz echo ją powtarza na trzy różne głosy.<br />
<br />
Po obiedzie poszli w teren i kopali dołki<br />
Dla piechura stojącego,no, a w środku półki.<br />
Ta na granat,ta na minę,ta na ładownice.<br />
Tu na czarną kawę w kostkach,by smarować lice.<br />
<br />
35<br />
<br />
Utrudzeni srogo wszyscy zasnęli kamieniem.<br />
A niedzielę rozpoczeli śmieci swych paleniem.<br />
Bo higiena musi być tu. Kąpiel do obiadu,<br />
I wysłanie czterech czujek,celem tylko zwiadu.<br />
<br />
W poniedziałek jednak miasto stanęło w zadumie.<br />
Każdy słucha wiadomości,,tłumaczy jak umie.<br />
Mały lęk w sercu się czai,patrzy w czub ratusza,<br />
Komunikat jest potrzebny.Rada się nie rusza!<br />
<br />
Ten niepokój jest związany z napływem ludności.<br />
Pociąg idzie za pociągiem,przybyszów i gości.<br />
Już koczują na peronach.placach,targowiskach.<br />
Z domów im wynoszą zupę,w wazach oraz miskach.<br />
<br />
Tłok się robi już na dworcu we wtorek wieczorem,<br />
Pociąg idzie aż ze Sląska i to każdym torem.<br />
W środę dworce się zapchały,jest gwar, zamieszanie,<br />
Trzeba porządek ustalić,Kto na czele stanie?!<br />
<br />
Władek z majstrem się uporał,samochód zrobiony.<br />
Kilka razy jeżdził drogą,przez dzieci goniony.<br />
Teraz mógł i to spokojnie z Wojtkiem iść na lasy,<br />
Zbierać grzyby i maliny,mieć z tego wywczasy.<br />
<br />
36<br />
<br />
Las mu dawał ukojenie,od szkoły,motoru.<br />
Jemu zawsze brakowało aromatu boru.<br />
Szum wierzchołków,ciepłość runa,wielka pajęczyna,<br />
W której krzyżak w samym środku obiadek zaczyna.<br />
<br />
Nieraz szarak spod moroszki znienacka wyskoczy,<br />
Albo jeleń z dumną głową uroczyście kroczy.<br />
Ten ni biegnie,ni nie idzie,odbija się w góre.<br />
I nie patrzy czy kopyto nie wpadnie mu w nore.<br />
<br />
Jego głowa podniesiona,poroże na grzbiecie,<br />
A przed sobą grubą szyją wszystko łamie,gniecie.<br />
Szybko znika ci on z oczu,chociaż był tak blisko,<br />
Gdy na maślak zaś nastąpisz,czujesz,że jest ślisko.<br />
<br />
Władek w biwak nie pojechał i pod koniec sierpnia,<br />
Znów w garażu pana Pieczki motor w wozie zmienia..<br />
Stąd są ręce umazane,koszula w oleju,,<br />
Ojciec na to,mocium panie,mocium dobrodzieju!<br />
<br />
Rano ojca chce przeprosić za brudne koszule,<br />
Pocałować go w policzek i to bardzo czule.<br />
Przy śniadaniu ojca nie ma.Mamo ,a gdzie tato?<br />
Ojciec rano poszedł w zaciąg – rzecze ona na to.<br />
<br />
37<br />
<br />
Co ,werbunek? Szybkie wici.To mobilizacja.<br />
Obowiązek to każdego,to jest taka praca.<br />
Tyle tylko było mowy,że ojciec gdzieś poszedł,<br />
Nie pomyślał nikt z nich dwojga,że na długo odszedł.<br />
<br />
Dzień już nadszedł na zakupy.Od wtorku,od rana.<br />
Cała młodzież Lwowa piękna,chodzi roześmiana.<br />
Nieraz z matką,co niektóre kupują stalówki.<br />
Przy tym tyle łażą wszędzie.że niszczą zelówki<br />
<br />
Po raz pierwszy też się widzą,od dwóch to miesięcy,<br />
To też każde opowiada,chce mówić najwięcy.<br />
To gwar wzmaga.Rozbawienie.Wesołość aż huczy.<br />
Każde pierwsze opowiada i drugiego uczy.<br />
<br />
Różne mieli wydarzenia podczas tych wakacji.<br />
Mówią prędko , mówią różnie,o dworcach,o stacji.<br />
O folwarku ,w którym spali,o Helu piaszczystym,<br />
O okręcie, co ma działo i o majtku czystym.<br />
<br />
Pierwszą rzeczą są zakupy kajetów czy książki.<br />
Przy okazji wiadomości i kręcenie wstążki.<br />
Czy to chłopcy,czy dziewczęta,radość w nich aż kipi.<br />
Podczas pięknych opowieści któż podręcznik kupi.<br />
<br />
38<br />
<br />
Gdy opuszczą sklep gromadnie,na Wały Hetmańskie!<br />
Idą wspólnie,by popatrzeć na pałace pańskie.<br />
Siąść na ławce gdzieś pod lipą,doczekać wieczoru,<br />
Pocałować koleżankę przy zmierzchu koloru.<br />
<br />
Co czerwienią w wieczór pali kolorem pogody,<br />
Tym zachodem właśnie dzisiaj zachwyca się młody.<br />
Młody umysł,młoda dusza,młode serce ucznia.<br />
Zawsze pewne,że szczęśliwa będzie jutro jutrznia.<br />
<br />
Aż do piątku jest zabawa niby w kupowanie,<br />
W którym udział biorą liczny Lwowa piękne łanie.<br />
Przy nich chłopcy jak topole w najwyższej grzeczności,<br />
Kroczą obok,nieraz w rękę,a pełni czułości.<br />
<br />
Taki Lwów jest utrwalony na bezlicznym zdjęciu.<br />
Tym, co z nagła jest zrobione migawki ujęciu.<br />
W dzień ostatni wielkiej laby,szczęśliwości kresu.<br />
Naiwnego młodzi naszej pełnego karesu.<br />
<br />
Rano w piątek już syrena wzywa do obrony,<br />
Szyby, żeby w krzyż zaklejać i wykopać schrony.<br />
Nikt nie wzywa ich do szkoły,próżne są zakupy.<br />
Młodzi jeno na podwórku,tam się łączą w kupy.<br />
<br />
39<br />
<br />
Omawiają wydarzenie,pierwsze to w ich życiu,<br />
I nie myślą też za wiele,co drzemie w ukryciu.<br />
Gwar jest cichy,wczoraj głośniej było między nimi,<br />
Władek z Romkiem mówią sobie:coś się w kraju dymi.<br />
<br />
Jeśli coś się tam gdzieś dymi,powstaną pożary,<br />
Z nim upadnie Lwów kochany i porządek stary.<br />
Tak rodzice między sobą przy stole mówili.<br />
Może wczoraj,może kiedyś,kiedy razem byli.<br />
<br />
Dwoje jest ich na podwórku,mówią se nowinki.<br />
A skąd wiedzą tyle rzeczy? Ano z Radiofunki.<br />
Radio z rana głośno woła:„Wróg napadł na Polskę”!<br />
„Hordy zbrojne są już w kraju,to hordy swawolskie”!<br />
<br />
Radiostacja z Batorego,grzmi wieścią od świtu,<br />
A gdy dłużej głos rozbrzmiewa,dosięga zenitu.<br />
„Opór nasze wojsko daje! Hel zatoki broni,<br />
Wódz naczelny jest na straży,mimo siwych skroni”.<br />
<br />
„Idąc niszczą,idąc palą,idąc depczą łany!<br />
Więc do walki zbrojnej idźmy,za kraj nasz kochany,!”<br />
Gęste „hurra „się powtarza,okrzyki godności,<br />
„że my nigdy się nie zgodzim na gest uległości”.<br />
<br />
40<br />
W sobotę się Władek budzi,mamy w domu nie ma!<br />
Do kolejki wyszła w ciemno bo na chleb oskoma.<br />
Nagle sklepy świecą pustką,brakuje już jadła,<br />
Razem z wojną tą od piątku,plaga braków spadła.<br />
<br />
Władek to ma iść do Zubrzy,prowiant jest potrzebny.<br />
Nie patrz na tłok ten na trakcie,ni nalot podniebny.<br />
Rano pójdziesz,to w dzień wrócisz.Dam ci parę groszy.<br />
Jeśli żywność ty dostaniesz, to pakuj do koszy.<br />
<br />
Kosze na pas zawiąż wspólnie i targaj do Lwowa.<br />
Trochę ciężko i daleko,lecz handlarzy zmowa,<br />
Może potrwa nawet długo.Rozumiesz zadanie?<br />
Mamo czemu o to pytasz, co to za gadanie?<br />
<br />
W środę idę i też wrócę.Biernacik znajomy.<br />
Tam dostanę to co trzeba,wynik jest wiadomy.<br />
Pójdę także i do Chmary.Prawie,że rodzina.<br />
Wezmę wszystko co otrzymam.Dobra i jarzyna.<br />
<br />
Wojna trwa, ty mój syneczku.Niemiec pod Warszawą.<br />
Jeśli trzeba ja też pójdę za żywności sprawą.<br />
Pierwszy raz to ty idź sam tam,sprawdzisz ty ich wolę,<br />
Bo to ludzie się zmieniają, gdy pusto na stole.<br />
<br />
41<br />
Władek poszedł skoro świt był,Wziął kosze do ręki,<br />
Prosił Boga, aby w drodz nie stanęły sęki.<br />
W mieście chaos było widać,dziwna krzątanina.<br />
Pałąk, który brzemię targa,to tak się wygina.<br />
<br />
Nikt nie ustał na ulicy nawet i minuty,<br />
Ale z miejsca pobiegł naprzód,paliły go buty.<br />
Krótkie szepty między sobą i już jest rozstanie.<br />
Za to kiedyś na chodnikach,to było gadanie.<br />
<br />
Chłopak widzi,że są zmiany w zachowaniu ludzi.<br />
Z tego to też w jego głowie niepokój się budzi.<br />
Co to oni tak latają? Nie staną na chwilę?<br />
A rękawem to bez przerwy wycierają gile.<br />
<br />
Wyszedł z miasta przez opłotki,kierunek na Zubrze.<br />
Sciernie nie są zaorane i hamują kurze.<br />
Latoś jesień jest bez deszczu,wykopki na medal,<br />
Jakby piękne było życie,gdyby nie ten wandal.<br />
<br />
Co granice nam przekroczył.Już jest pod Warszawą!<br />
A to wszystko jest robione z nienawiści sprawą.<br />
Niemcy w sobie muszą to mieć chętkę wojowania,<br />
I nie zasną bez orkiestry i bez surmy grania.<br />
<br />
42<br />
<br />
Niemcy język taki mająjak Austriaki.<br />
Ale chętka u nich większa do bójki i draki.<br />
Z Hrancuzami byli w drace,Napolona zbili.<br />
Potem z biednych żabojadów to w gazetach kpili.<br />
<br />
Wojnę wielką z Serbią małą ochoczo zaczęli,<br />
I po latach bez sukcesów w Rzeszę się cofnęli.<br />
Teraz znowu przekroczyli granice z okrzykiem,<br />
I do przodu idą szybko,waląc wszystko bykiem.<br />
<br />
Co to z tego tyż wyniknie? Chłopiec se rozmyśla.<br />
Czy już wszystkie są zajęte krainy przywiśla?<br />
Czy też nasi ich odrzucą? Ułani szablami!<br />
Przecież konnych to piętnaście pułków sprawnych mamy.<br />
<br />
Gdy wataha pułków pójdzie,konie zdepczą wroga!<br />
Czemu tego nie zrobili? No czemu, na Boga!<br />
Doskonale tak tną szablą,biorą w biegu płoty.<br />
A na lancach długich takich są stalowe groty.<br />
<br />
Przeszedł szybko Sokolniki.Zubrzy widać chaty.<br />
Wioska nie jest taka duża, ale chłop bogaty.<br />
Od Chrobrego tutaj siedzą,wgryźli się w te gleby.<br />
A w swych piecach to ogromne wypiekają chleby.<br />
<br />
43<br />
<br />
Prawie po pięć kilo bochen,zna go z grzybobrania.<br />
Kromka jako łokieć długa i bez smarowania<br />
Taka była przecież smaczna i tak jeść się dała.<br />
Nawet mama dama wielka też ciągle mlaskała.<br />
<br />
Pierwsza chata to jest Chmary,trzecia Biernacika.<br />
Tutaj kiedyś chyba wiosną grała też muzyka.<br />
Lecz w wakacje, kiedy Wojtek uległ wypadkowi,<br />
W domu dużo się zmieniło,na szkodę domowi.<br />
<br />
Ojciec Wojtka zamilkł nagle, a gardłacz był srogi.<br />
Kiedyś rano gadał głośno,wieś stawił na nogi.<br />
A on jeno świty chwalił po majowej nocce,<br />
W ręku trzymał jak proporczyk od kościoła klucze.<br />
<br />
Smiechu w wiosce to na lata było z tego śpiewu.<br />
Trzeba wiedzieć zgoda była,nie było tu gniewu.<br />
Wieś, mówiono,z jednej pary tak się rozrodziła.<br />
Panna młoda,łania piękna,to księżniczką była.<br />
<br />
Którą w Dnieprze na kamieniu ujrzał przy kąpieli,<br />
Dobko młody,co rodzice nad Drwęcą siedzieli.<br />
To on nagą na wybrzeże przyniósł w swojej dłoni,<br />
Ona za to pocałunek złożyła na skroni.<br />
<br />
44<br />
<br />
Chrobry dał im przyzwolenie,osadził u Lwowa.<br />
I powiedział:z was drużyna ma być wnet gotowa.”<br />
Tutaj wrośli w lessy rude jak rzepy,jak proso.<br />
A dziewczęta to do dzisiaj chodzą z płową kosą.<br />
<br />
Władek furtę sam otwiera,pies szczeka zajadle.<br />
A przy jego budzie stoją motyki i gable.<br />
Czy zagroda to jest pusta? Stanął ,no i stoi.<br />
Nie wypada tak się kręcić,gdy w polu się troi.<br />
<br />
Wyszedł tedy na ulicę,by złapać języka,<br />
Widzi chłopa idącego,co trochę utyka.<br />
To pan Chmara,on kolano ma kulką strzaskane,<br />
Z wojny wielkiej, kiedy Przemyśl od Rusków jest brany.<br />
<br />
Austryjackie wtedy były i rządy, i wojska,<br />
W ten czas wielki to z niewoli rodziła się Polska.<br />
Dostał srogo w przód kolana i kuśtykał nieco,<br />
Gdy za pługiem nie nadążał,szeptał:to ladaco!<br />
<br />
A dzień dobry,panie Chmara,a gdzie Biernaciki?<br />
No, wiadomo,wszyscy w polu,tam grzebią motyki.<br />
Ja po prowiant przyjechałem.Ja tu po zakupy,<br />
No ,bo sklepy w mieście puste,a klientów kupy.<br />
<br />
45<br />
<br />
Gdy załatwisz z Biernacikiem,odwiedź moje gumno,<br />
Od mieszkańców miasta Lwowa w okolicy szumno.<br />
My to wiemy, co się dzieje.Wstąp, chłopcze, na mleko.<br />
A gdy trzeba podwieziemy,miasto niedaleko.<br />
<br />
Odszedł Chmara w stronę kopla krowę palikować,<br />
A nasz Władek poszedł w pole kartofle gablować.<br />
Pomógł dużo Biernacikom,prawie do wieczora,<br />
A wieczorem dym błękitny,łęty palić pora.<br />
<br />
Zapach dymu i bez wiatru w kilometry błądzi.<br />
Po zapachu stary rolnik wnet o plonach sądzi.<br />
Jeśli zapach jest dość tęgi,łęty były grube,<br />
Z nich podłużne i wielgaśne kartofelki lube.<br />
<br />
Ten kto woń z lubością wdycha,ten ci z czarnej ziemi,<br />
Ten ubrudzon,a rąk swoich „Niweą” nie kremi.<br />
To on będzie w uniesieniu szedł między rzepakiem<br />
I nie spotka on się nigdy z pokarmowym brakiem.<br />
<br />
W wieczór ciepły zeszli z pola,dymek razem z nimi,<br />
We wsi widać przed bramami nie byli pierwszymi.<br />
Liczne wozy się zjechały i bramy forsują,<br />
W kościach swoich trud od rana boleśnie też czują.<br />
<br />
46<br />
<br />
W wieczór piękny,tak spokojny z łęty aromatem,<br />
Wpadł na koniu zapienionym człek nazwany „zwiadem”.<br />
Przy sołtysa bramie stanął:Niemiec Gródek pali!<br />
Skamienieli na tej drodze,wszyscy co tam stali.<br />
<br />
Skąd pod Gródkiem Jagiellońskim Niemiec w te tygodnie?<br />
W bramy wjeżdżać! Zakrzyknęli wszyscy razem zgodnie.<br />
W późny wieczór ukończyli w zagrodzie roboty.<br />
Jak to dobrze,że dotychczas to nie było słoty.<br />
<br />
Jeszcze burak,jeszcze brukiew,rzepa ścierniskowa,<br />
Ale to to w dwa miesiące do kopców się schowa.<br />
Każdy myśli i rozmyśla,co przed wojną schować,<br />
Nie ma mowy teraz przecie ,by coś tu budować.<br />
<br />
Pan Biernacik kupił cegłę na dom murowany,<br />
Teraz machnął jeno ręką,los jest nam nieznany.<br />
I nie pyta Władka o to,co też mu potrzeba,<br />
Ale razem z żoną kładzie wielki bochen chleba.<br />
<br />
Jest półtusza od wędzarni,masło w liściach chrzanu,<br />
I to wszystko,to co w piątek jest na stole kramu.<br />
Wojtek z parą koni stanął przy bramie na drodze,<br />
Choć jest brudny,to od strachu pobladły jest srodze.<br />
<br />
47<br />
<br />
On bez ręki inwalida,widzi swoje życie.<br />
W braku wielkim gniew ukrywa,ale płacze skrycie.<br />
Gdy wóz ruszył, tam na drodze stał Chmara z kobiałką.<br />
Na wóz włożył i powiedział: dobrej drogi śmiałkom.<br />
<br />
I ruszyli w czeluść nocy z lampą podwieszaną.<br />
Co mazała snopem światła,koleiny broną.<br />
Nie równała jednak drogi,tylko to wrażenie,<br />
W oczach ludzkich powstawało na oka mgnienie.<br />
<br />
Lampa wiecznie się kołysze,słychać szum u góry.<br />
W górze widać księżyc w nowiu,ptaków dziwnych sznury.<br />
Jeden taki ptak obniżył lot swój z przodu drogi.<br />
Rzucił przedmiot jakiś mały koniom na pół drogi.<br />
<br />
Błysk straszliwy,potem huki. Same konie dęba.<br />
Teraz nagle wielka cisza,podmuch kurzu w kłębach.<br />
Konie stoją już spokojnie,zgasła nagła świca.<br />
Co się stało? Piorun z nieba.Kurz otarli z lica.<br />
<br />
Wio,zawołał Wojtek głośno,czego to stanęli?<br />
Diabeł błysnął,widać ogon kusemu przycięli.<br />
Dojechali do rogatki.Ront na drodze liczny.<br />
Zaś latarnia, ta pod wozem,świeci w bruk uliczny.<br />
<br />
48<br />
<br />
Skąd jedzieta? Jam jest z Zubrzy,Biernacik,miejscowy.<br />
No, a dokąd? Ja odwożę,pasał nasze krowy.<br />
Słuchaj, chłopcze, zaciemnienie w mieście nakazane.<br />
Zgaś latarnie i bez światła też znajdziesz mieszkanie.<br />
<br />
Jak z powrotem będziesz jechał,też jej nie zapalaj.<br />
Bo cię lotnik z góry ujrzy.Wówczas z wozu zwiewaj.<br />
Nam na drodze coś wybuchło,był warkot motoru,<br />
Ano widzisz, to latarnia dała mu wigoru.<br />
<br />
Wojtek zgasił zaraz lampę,ruszyli w głąb miasta.<br />
Na krzyżówce jak spod ziemi znów patrol wyrasta.<br />
Coś za jeden? Skąd też jedziesz? Jam z Zubrzy z towarem.<br />
Wiozę gościa ,co jest z dżumą i świńskim katarem.<br />
<br />
Ty nie żartuj ,to jest wojna.Nie trzeba śmiesznoty.<br />
Naród cały jest w potrzebie,brak mu jest ochoty.<br />
Jedź po ciemku środkiem drogi,a kiedy ty wracasz?<br />
Za godzinę. Wracaj nocą. A ptakiem nie latasz?<br />
<br />
W Kulparkowską już wjechali.Idź po kogoś z domu.<br />
Ja zaczekam,rób to cicho,by nie robić rumu.<br />
Władek z siostrą szybko przyszli i wzięli trzy kosze,<br />
Mama pyta: Słuchaj Władzio,a dałeś ty grosze?<br />
<br />
49<br />
<br />
Nic nie trzeba,woła Wojtek,ojce zakazali.<br />
Gdyby coś za to i chcieli,toby z grzechem brali.<br />
Dziękujemy i dobranoc. Dobrego powrotu.<br />
A dziękuję,też dobranoc.Wracam ja do płotu.<br />
<br />
Mama w kuchni na stół stawia wielkie kipy jadła.<br />
Tak myślała ,nic nie będzie,oprócz tłuszczu z sadła.<br />
Lecz gdy wszystko jest wyjęte,oczy skrzą radością.<br />
No, bo nalot dziś na miasto,jest teraz nicością.<br />
<br />
W kipie Chmary to też były renety złociste,<br />
W których można się przeglądać,no ,bo prawie szkliste.<br />
A pod spodem w białym płótnie,to białe twarogi,<br />
Na nich kiedyś był złożony kamień bardzo srogi.<br />
<br />
Obok sera szynka sroga i pęto kiełbasy.<br />
One zawsze to w wędzarni tworzyły zapasy.<br />
Z boku zaś stała pękata z brązowym olejem,<br />
Flaszka duża z monopolu, a nalepka z klejem.<br />
<br />
Mamo ,bomba nam wybuchła,na drodze przed końmi,<br />
My ze strachu ,no i konie, bylim nieprzytomni.<br />
Lecz daleko.Żołnierz mówił ,… to taka wozowa,<br />
Co kolebie się na haku,a świeci jak sowa.<br />
<br />
50<br />
<br />
Lotnik widzi takie światło,myśli,że to miasto.<br />
A więc rzuca bomby swoje, W luku ich bogato.<br />
Może nawet i pięć mieć ich, po sto kilo każda.<br />
Jak walnęła gdzieś przed nami,rozbłysła jak gwiazda.<br />
<br />
Konie światło zasłoniły, bo dęba stanęły,<br />
Nim opadły na kopyta,to kurze buchnęły.<br />
Potem to nic,taka cisza, aż do miasta była,<br />
Zatrzymała nas straż miejska, co się w rowach kryła.<br />
<br />
Musisz wiedzieć ,synku drogi,Skniłów ma naloty,<br />
Pomoć płyta jest zepsuta, w niej liczne wykroty.<br />
Samoloty nasze płoną,płoną i hangary.<br />
Tam chodziłem nieraz, mamo, z Romkiem na wagary.<br />
<br />
Jutro zaraz tam pobiegnę,zobaczę zepsucia.<br />
Jak cię puszczą. Tam są warty i zasieki z drucia.<br />
Lepiej rano się zastanów,front jest bardzo blisko.<br />
Dziś samolot ze swastyką leciał bardzo nisko.<br />
<br />
Mamo,sprawdzam uzbrojenie,wszystko jest w ukryciu.<br />
Działa będą wysunięte po Niemców przybyciu.<br />
Sam widziałem dwie armatki w krzewach dzikiej róży,<br />
Są wkopane,a ich lufa źle niemiaszkom wróży.<br />
<br />
51<br />
<br />
Rozdział III<br />
<br />
Bitwa o rogatkę<br />
<br />
W piątek wozy chłopskie jadą ,a na nich toboły.<br />
Już mieszkańcy na ulice wystawiają stoły.<br />
By posiłek zjeść po ludzku krzesła dają,ławki,<br />
Zupy coraz więcej leją,na wieczór łyk kawki.<br />
<br />
Tłumy w piątek są uchodźców, to paraliż miasta.<br />
Jednak ludność w swym wysiłku w monolit się zrasta.<br />
Nie ma jęku lub sarkania,ręce zjednoczone,<br />
Przyszły dziś pierwsze wagony mocno nadpalone.<br />
<br />
Już w sobotę jest pytanie,te co od szemrania,<br />
Coraz głośniej się podnosi i w formie pytania,<br />
W czasie sjesty południowej gromem serc wybucha!<br />
Gdzie jest wojsko!? Ratusz milczy.Ratusz już nie słucha!<br />
<br />
A niedziela dziesiątego hukiem miasto budzi.<br />
Bomby lecą na perony,masakrują ludzi.<br />
Ten co siłę w ręku miał-ci, stoi przed ratuszem.<br />
Dajcie broń! Ryknęło tysiąc! Z siłą, z animuszem.<br />
<br />
52<br />
<br />
Wrota gmachu są otwarte,w środku pustka,cisza.<br />
Jeno stary wożny chodzi,szmatę na kij wisza.<br />
I wyciera nią posadzki,na mokro,od nowa.<br />
Aby sala ,gdy potrzeba,była znów gotowa..<br />
<br />
W poniedziałek przez rogatki,już w kierunku Stryja,<br />
Pędzą wozy osobowe,lepszy gorszych mija.<br />
W dołkach strzelcy obserwują wyjazd dumy miasta.<br />
Ta ucieczka zderzak w zderzak do mrowia urasta..<br />
<br />
A we wtorek suną czołgi,ognia często dają,<br />
Już rogatkę tę Gródecką w swoim ręku mają.<br />
Gdzieś tam z boku, z Bogdanówki,słychać huk pepanca,<br />
Wóz bojowy dostał w środek.Brak jednego franca.<br />
<br />
Miejska, mała to uliczka,daje ognia z boku,<br />
Już załoga wraz z maszyną poszła w czeluść mroku.<br />
Zakład Głupich to z dwóch luf ci wali czołgi w czoło,<br />
Jeden fryc z niego wyskoczył,płonie i jest goło.<br />
<br />
Powtórzyła się znów salwa .Opony im płoną,<br />
Chcą wycofać się stąd Niemcy ,ale którą stroną?<br />
Więc do przodu drą poboczem na kołach gumowych,<br />
Lecz stanęli, bo przybyło już obrońców nowych.<br />
<br />
53<br />
<br />
Małe działko za chlewikiem strzela wprost w Gródecką.<br />
Chłopak z boku się przygląda,chętnie obserwuje.<br />
Jak skutecznie celowniczy w pojazdy celuje.<br />
Każdy trafny odpowiada iskier wielką sieczką.<br />
<br />
To nasz Władzio,grzybiarz z lasu,opiekun biedoty.<br />
To on grosze im podrzucał i budował płoty.<br />
Teraz wzrokiem roziskrzonym patrzy na żołnierzy,<br />
Jak to zgodnie ruchy robią, Gdy trzeba to leży.<br />
<br />
Do dziesięciu nie doliczysz, a działko odpala.<br />
Zza chlewika,z Kulpakowskiej,wydech swój wyzwala.<br />
Z tym wydechem kula poszła i rozrywa blachy,<br />
Wozy postrzępione takie,jako w sadzie strachy.<br />
<br />
Władzio wzrokiem swym sokolim spojrzał na Torową.<br />
Ujrzał bestię jakąś dziwną,dość leniwą,nową!<br />
Więc zawołał: spójrz , kapralu,tam się coś posuwa!<br />
Ten zakrzyknął: broń pancerna! Potwór ogniem spluwa.<br />
<br />
Wolno lezie ku Kulpakowskiej,płomień ma w gardzieli.<br />
Takiej bestii ci żołnierze jeszcz nie widzieli.<br />
Obrócili w lewo lufę ,oddali trzy strzały,<br />
Z brzucha bestii wyskakuje człeczek jakiś mały.<br />
<br />
54<br />
<br />
Za nim drugi,potem trzeci,kryją się za szyny.<br />
Coś do siebie szwargotają.Czują się bez winy?<br />
Już z brzuszyska wielkiej bestii smużka ledwo kopci.<br />
A więc kapral czwartą kulkę , szepce:no, a maści!<br />
<br />
Smużka więcej dymu daje,już są kłęby czarne.<br />
Za kłębami są plutony,rozgadane,gwarne.<br />
Są niepewne czy iść naprzód,boją się maszynki.<br />
Im do wtóru kwikiem swoim pomagają świnki.<br />
<br />
Z Obwodowej już cekaem bestię maca miedzią.<br />
I wypłasza te plutony,które za nią siedzą.<br />
Niemiec też ma cekaemy ,więc puścił swą serię,<br />
Lecz do przodu nie podąża,a cofa się w przerwie.<br />
<br />
Gdy już wieczór morzył w koło całą Bogdanówkę,<br />
Władek ubrał na grzbiet szybko swą ciemną wiatrówkę.<br />
I z batiarem Romkiem idą do bestii brzuszyska,<br />
W którą ciało swoje chude tam do środka wciska.<br />
<br />
Kiedy Władek ciało wciskał przez otwór szofera.<br />
Bogdanówka dom opuszcza,na boki spoziera.<br />
Setki kobiet z dzbankiem kawy,miską pełną klusek,<br />
Do okopów podążają,płaczliwy ich nosek.<br />
<br />
55<br />
<br />
Mają białe garnki z glinu, w nim rosołek z kurki,<br />
Masz ,żołnierzu,pojedz sobie,zagryź kęsem bułki.<br />
Masz kotlety,ty kaszankę,masz udziec barana,<br />
Namęczyłeś ty się tutaj od samego rana.<br />
<br />
Całowały swych żołnierzy,wciąż im podtykały.<br />
A niektóre z pierwszej wojny,to cicho chlipały.<br />
Masz, tu biała jest flanela,będzie na onuce.<br />
Trzymaj, chłopcze, te skarpety,,owijacze skrócę.<br />
<br />
Gaworzyły i pieściły żołnierzyki swoje,<br />
To za palbę tę szczęśliwą,za dzisiejsze boje.<br />
Potem poszły w puste progi, bo mężczyźni w polu.<br />
Gdzieś za Wisłą,wokół Gdańska,może na Podolu?<br />
<br />
Nim odeszły, to „Korale” , w paczkach po tuzinie<br />
Powpychały chłopcom w ręce,przy wesołej minie.<br />
Och,zwycięski to był dzionek i szyb wielka strata.<br />
Ale co tam,tych żołnierzy uznały za brata.<br />
<br />
To dzień wielki,dzień szczęśliwy,dzień dwudziestolecia.<br />
W izbach szlochy do północy,duma z tego kwiecia!<br />
Co wyrosło u ich boku i już broni miasta!<br />
Jest zbawienne na to patrzeć,pąk nowy wyrasta.<br />
<br />
56<br />
<br />
Siedem wozów i trzy czołgi,nikt się nie wycofał,<br />
Lwów swój odwet za pociągi na Grójeckiej zebrał.<br />
Niemiec cofa się do Zubrzy,ustawia armaty,<br />
„Jeszcze Polska nie zginęła”,giną tam kamraty.<br />
<br />
Artyleria polska wali na Zubrze nawałą,<br />
Rozpieprzyła co niemieckie,artylerię całą.<br />
Niemiec cofnął się daleko w Gródek Jagielloński.<br />
Czeka na coś,a nikt nie wie.Czeka na front doński.<br />
<br />
W Zubrzy Wojtek woła Tadka wieczorem do sadu.<br />
Słuchaj ,Tadek,odkręcimy koła z tego składu.<br />
Czym odkręcisz?Poszukamy,muszą tam być klucze.<br />
Czy nie słyszysz?Ktoś już młotem po żelazie tłucze.<br />
<br />
Chłopcy poszli w pole szczere,tam gdzie wedle drogi<br />
Dziewięć armat wczoraj grzmiało,jeszcze dymią stogi.<br />
Lufy różnie sterczą w górę,na różne kierunki,<br />
Jeszcze są poprzewracane pociski i minki.<br />
<br />
A przy jaszczach koła ładne,dętka i opona,<br />
Przy niektórych uszkodzone,dobra jest ta strona.<br />
Chłopcy mutry obmacują,duże te nakrętki,<br />
Szukaj kluczy ,w jaszczach będą,mówi Wojtek prędki.<br />
<br />
57<br />
<br />
Otwierają różne skrytki wśród gałganów wielu,<br />
Tadek krzyżak ciężki łapie,tu dosięgnął celu.<br />
W dwójkę mutrę chcą odkręcić,lecz nie dają rady.<br />
Ale mocno dokręcili te niemieckie gady.<br />
<br />
Wojtek to ma jedną rękę,ale ma też głowę.<br />
Chodzi ,szuka,znalazł hole.No,mówi,w połowę<br />
Drutem go tu przykręcimy,popróbujem tera,<br />
Mutra piszczy,skrzypi,trzeszczy,no, idzie niewiera.<br />
<br />
Sześć nakrętek odkręcili,podważyli felgę,<br />
Gdy to koło znów podnieśli,mówią,ale wielkie.<br />
Drugie,trzecie,no i czwarte do północy zdjęli,<br />
Trochę na bok je wypchnęli,po robocie zwieli.<br />
<br />
Półspalonym sianem koła obrzucili sprytnie,<br />
No,kawału przez dni kilka chyba im nie wytnie,<br />
Jakiś cwaniak,albo łasy na te ichne trudy?<br />
Za dni kilka je sprowadzą,zabiorą do budy.<br />
<br />
Niemcy więcej nie wrócili po te kupy złomu,<br />
Chłopcy koła pościągali do Wojtka do domu.<br />
Cisza w wiosce już panuje,ludzie liżą rany,<br />
Bo przez ostrzał artylerii ból im był zadany.<br />
<br />
58<br />
<br />
Wojtek z mamą z bańką mleka chodzi znów do Lwowa,<br />
Aby towar sprzedać szybko.Wymiana gotowa.<br />
Mleko,nabiał szybko schodzi,a jaja od ręki,<br />
Tu na rynku,tu we Lwowie,ludzie mają męki.<br />
<br />
Bryczek mnogo,karet kilka,a jakie kolasy?<br />
Są tu takie,co to znali Bonaparta czasy.<br />
No,a na nich są toboły,ogromne pierzyny,<br />
Zapach z tego idzie koński,pachną także szczyny.<br />
<br />
Ratusz milczy.Czy tu nie ma kogoś w uniformie?<br />
Co by kilka dał rozkazów,tych w wojskowej formie!<br />
To Lwów zdrętwiał,jest w hipnozie.Ludzie bez rozumu.<br />
Wszystko milczy,oczekuje,żadnej skargi z tłumu.<br />
<br />
Tak minęło dziesięć dni.Znów Wojtek świnie karmi,<br />
Kiedy wbiegł do chlewa ojciec z kantarem ze stajni.<br />
Wojtek!Chwytaj ty wronego,Ruski do wsi idą!<br />
Wszystko oni nam zabiorą i zarażą gnidą.<br />
<br />
Kłusem ty na Zimne Wody,do chaty kowala,<br />
Ostrzeż wojsko,co tam leży,na świętego Grala!<br />
Powiedz,w Zubrzy są Sowiety,niech ratują dusze,<br />
Skacz na konia,synku drogi,ja do Lwowa muszę.<br />
<br />
59<br />
<br />
Wojtek w rękę chwycił uzdę i pobiegł do kopla.<br />
Jemu nie trza nic powtarzać,to jest wielka chwila<br />
I na oklep z kopla zrywa za chałupę Chmary.<br />
Tutaj widzi dziwne wojsko,w rękach niosą nary.<br />
<br />
Skręcił konia w sady Chmary,gdzie orzech jest włoski,<br />
Strzały jeno za nim słychać od rodzinnej wioski.<br />
Już przeskoczył polną drogę i po rżysku śmiga,<br />
Koń przez rowy pędem szedł ci i aż zadem wierzga.<br />
<br />
Wojtek waską drogą jedzie,ona kręta długa,<br />
Więc pomyślał,krócej będzie,tam gdzie szosy smuga.<br />
Przerwał łąką się do traktu,na Gródek co była,<br />
Pognał konia do galopu.Jabłoń cień mu skryła.<br />
<br />
Wio,wio wrony,śmigaj ,jeno podkóweczki nie gub,<br />
Bo wesele śmierci będzie,śpieszno nam na jej ślub?<br />
Tak pędzimy,bo tam ranni zalegają wioskę.<br />
Wio,wio wrony,bo tu w koło jeno wojska ruskie.<br />
<br />
Koń był dzielny,no i młody,to źrebiec był młody,<br />
Teraz gdy mu pozwolono z ciszą szedł w zawody.<br />
Chrapał dziarsko,łbem potrząsał i rwał się do przodu,<br />
Teraz wiedział,ścigać wiatry,to ścigać za młodu.<br />
<br />
60<br />
<br />
Pola orne z dala widać,to już Zimna Woda,<br />
W kartofliskach są niewiasty,ale żadna młoda.<br />
Wojtek folgę dał koniowi,wypatruje chłopa,<br />
Ale nie ma tu kowala,kobiet chyba kopa.<br />
<br />
Wioskę z dala obserwuje,boi się zasadzki.<br />
Jest kobieta tuż przy furtce,na plecach motyczki.<br />
Proszę pani,czy kowala ja zastanę w domu?<br />
Tak,szepnęła,palcem jednak mówi po kryjomu.<br />
<br />
Ta chałupa,co się bieli,gdzie wielkie stodoły,<br />
O tam,tam przed bramą hasa dzieciak mały,goły.<br />
To dziękuję,proszę pani.Zad mu trzeba okuć.<br />
Słuchaj,chłopcze,a ty nazad to tą drogą wróć.<br />
<br />
Tam za wioską,to są Niemcy,rzekła i odchodzi,<br />
Dziękuję,powiedział Wojtek,widzi dzieciak brodzi.<br />
Po kałuży podskakuje,cieszy się z chlapania,<br />
No,pomyślał Wojtek,on dostanie lanie.<br />
<br />
Wjechał na podwórce duże,zeskakuje z konia,<br />
Z kuźni wyszedł stary człowiek,ma zbrudzone skronia.<br />
Wojtek poznał,że to ten jest.Ojce mnie przysłali,<br />
W Zubrzy Ruskie,a me ojce do Lwowa pognali.<br />
<br />
61<br />
<br />
Kazali mi to powiedzieć, by uchodzić żywo,<br />
Bo się zacznie jakieś nowe na człowieka żniwo.<br />
Tak mi rzekli,żeby lepiej tam do Gródka zwiewać.<br />
Tak mi mówił. Nie będzieta się gniewać?<br />
<br />
Kowal milcząc podał rękę,swoją rękę lewą,<br />
Cześć ci, chłopcze.Zaraz ruszą.Poruszę ich mową.<br />
Dużo rannych. A ty wracaj,wróć tym samym szlakiem,<br />
Ciszę o tym ty zachowaj,zasiano tu makiem.<br />
<br />
Wojtek skinął,że zrozumiał,chciał ujrzeć żołnierzy.<br />
Więc poprosił, kowal przodem.Wielu w słomie leży.<br />
Smród jodyny na klepisku,szmat czerwonych pełno.<br />
Grom uderzył Wojtka w czoło.Zgiń,przepadnij, wojno!<br />
<br />
Co niektórzy to konali,usłyszeli wieści.<br />
Widać było po grymasie,śmierć im dusze pieści.<br />
Wzrok niektórych obojętny.Żegnaj ,piękna Polsko!<br />
Broń do czoła przystawiali.Wolne zginie wojsko!<br />
<br />
Lecz już kowal doskakuje i odbiera gwery.<br />
Dyscyplina wasza zawsze wierna, do cholery!<br />
Chodż, ty chłopcze .na podwórko.Jedź do domu stępa.<br />
Byś nie podpadł, bo cię straci ta kacapska gęba.<br />
<br />
62<br />
<br />
Tam po drodze kartoflisko,niech ci dadzą worek.<br />
Weż to z przodu,to kamuflaż Wieżiesz worek pyrek.<br />
Trzymaj się też polnej drogi,omijaj gościniec.<br />
No, bo złapiesz kule w głowę,albo tęgi siniec.<br />
<br />
Wojtek jeno przytakuje:tak jest, proszę pana!<br />
Tym sposobem ja do domu to zajadę z rana.<br />
Ale życie uratujesz.My to Ruska znaju.<br />
Oni świętych podeptali.Ewę zgnali z raju.<br />
<br />
No to jadę ,do widzenia. I odjechał przecie.<br />
To był chłopiec,nie znał życia,krótko był na świecie.<br />
Ale w jego wychowaniu ,to nie było luki.<br />
Był posłuszny jako szczenię, to u boku suki.<br />
<br />
Gdy już minął bramę domu,słyszał: chwała ci!<br />
To mu kowal podziękował. Duma w nim się więc ćmi.<br />
W lewej ręce trzyma cugle.Prawą ma w kikucie.<br />
Zawsze rano to sznurówki długo wiąże w bucie.<br />
<br />
Zjechał z drogi w kartoflisko i mówi do kobiet.<br />
Nie dokończył nawet mowy,wrzucili mu go wnet.<br />
Podziękował,się rozejrzał,by trzymać się traktu.<br />
Jechać obok i nie drażnić złowróżbnego faktu.<br />
<br />
63<br />
<br />
Obce wojska są w pobliżu,trzymaj się ubocza.<br />
Worek z przodu trzymaj równo,tuż na środku krocza.<br />
Więc pojechał stępa chłopiec,tak jak mu zlecono.<br />
Worek gniótł mu uda mocno i uciskał łono.<br />
<br />
Z prawej strony był gościniec,patrzy,tam szeregi,<br />
Nieprzerwane idą wojska,na szerokość drogi<br />
Chciał więc odbić bardziej w pole,lecz powstrzymał chęci.<br />
Jedzże prosto.Równolegle.Zmykać! To go nęci.<br />
<br />
Jedź ty stępa ,mówił kowal.Nie zrywj ty konia.<br />
Nie udawaj,żeś ty mądry, zrób się na wałkonia.<br />
A dojedziesz.Zobaczymy.Oto patrol konny.<br />
Już podjechał do chłopaka.Pyta się „ Budionny”.<br />
<br />
Co tam wieziesz? A kartoszki.Nu to maładziec.<br />
Dawaj konia,nu a żywo! A kartoszki będę wlec!?<br />
Daj mu spokój,jedna ruka,nie poradzi sobie.<br />
To ujeżdzaj,jaka szkoda,gdyby miał tak obie.<br />
<br />
Powrócili do kolumny,by do Zimnej Wody,<br />
Dotrzeć szybko,poszabrować,wziąć coś z chłopskiej trzody.<br />
Wojtek choć miał stracha w sobie,w duszy swej zanucił,<br />
I uwagę od złej chwili na krótko odwrócił..<br />
<br />
64<br />
<br />
Rozdział IV<br />
<br />
Okupacja bolszewicka 39r<br />
<br />
Pan Biernacik wpadł do stajni,uzdę dał kobyle.<br />
Wyprowadził ją pod beczkę,widzieli go tyle.<br />
Przerywa się przez wygony,do miasta a cugiem.<br />
Chce być w środku,zrobić swoje,przed sowieckim wrogiem.<br />
<br />
A to naszła nas gadzina,przecie to szarańcza.<br />
Rozpuszczona,jest zjadliwa i to bez kagańca.<br />
Trza do wojska,trza uprzedzić,zagrać larum Lwowu!<br />
Oto wraca sołdat dawny, wraca tutaj znowu.!<br />
<br />
Biernacik na koniu jedzie,na tej swojej szkapie,<br />
Która była już leciwa i powoli człapie.<br />
Nie przyśpiesza ,by nie zwrócić na siebie uwagi.<br />
Na Stryjkowską jemu spieszno,tam jest syn kolegi<br />
<br />
U sierżanta w batalionie był prawie rekrutem,<br />
Bo ochotnik.Grodził kiedyś,cały płot swój drutem.<br />
Płot napewno jeszcze stoi,chłopak też w szeregu,<br />
Trzeba zdążyć,ostrzec wojsko.Tu przyśpiesza biegu.<br />
<br />
65<br />
<br />
Jednak szkapa jest leniwa,po biegu przystaje,<br />
W obce strony chłop ją goni,nic tu nie poznaje.<br />
Znowu stępa człapie sobie.To uparte bydlę.<br />
Szkoda żem ja litościwy,byłabyś już w mydle.<br />
<br />
Lecz nie jesteś,jeszcze fochy ty starucho strugasz.<br />
I swym ślepiem prawie z bielmem w moją stronę mrugasz.<br />
Wio,szkapino,no wio stara,to szosa od Stryja.<br />
Lecz w Zakładzie Ociemniałych,wiatr śmieciem wywija.<br />
<br />
Gdzie jest wojsko? Pyta stróża. Ulica Piekarska.<br />
Krótko odparł starszy człowiek,nie drgnęła mu zmarszczka.<br />
A czy mógłbym tutaj szkapę puścić na trawniki?.<br />
Pójdę ja tam i tu wrócę,szukam ja krewniaki.<br />
<br />
Można,można ,tylko spętać. A niech se pogryzie.<br />
Patrząc na nią,no, to myślę,niewiele jej wlizie.<br />
Spętał konia.No i poszedł tam na Górę Jacka.<br />
Potem według Akademii,tam gdzie jest Rybacka.<br />
<br />
Załukami przez ogrody,dobrnął do Piekarskiej.<br />
Tu napotkał masę wojska,wsio bez rangi swojej.<br />
Co się dzieje? Tu pomyślał. Co ,kapitulacja?!<br />
Wojsko sprawne,wojsko liczne.Obca im jest nacja?<br />
<br />
66<br />
<br />
A do broni ,dobrodzieju! Rzekł tak do pierwszego.<br />
Nie możemy,wódz zakazał.Słucham naczelnego.<br />
Nie wytrzymał już Biernacik. Hej,do broni bracia!<br />
Zostawicie miasto Ruskom bez żadnego starcia?!<br />
<br />
Was zabiorą do niewoli, a niewiasty zdepczą!<br />
Zapytajcie więc kobiety,czy i tego tak chcą.<br />
Dopóki w dłoni karabin,ładownica pełna,<br />
Żołnierz wolny obowiązek dziadów wiecznie spełnia..<br />
<br />
Na lawetę działa wskoczył,ogarnął szeregi.<br />
Wokół cienie liczne stały,twarze ich jak śniegi.<br />
Są pobladłe,zatroskane,w oczach mgły opary.<br />
Znów chciał krzyknąć,ale podszedł sierżant bardzo stary.<br />
<br />
Wódz nakazał złożyć bronie i nie bić sowiety.<br />
Jak zabraknie broni mi tu ,to wyrwę sztachety !<br />
A nie oddam pola Ruskom,bo to pole oram.<br />
Jak nie pójdziesz ze mną ty,walczyć będę tylko sam.<br />
<br />
Nie mąć w głowach,to jest wojsko,ono ma rozkazy.<br />
A kto będzie Lwów pilnował,kto stanie na straży?<br />
Formuj się w jedną kolumnę! Z daleka komenda!<br />
Ktoś powiedział: o, tam Rusek wśród naszych się szwęda.<br />
<br />
67<br />
<br />
Zatrzymała się kolumna na Rynku ,znienacka.<br />
Ktoś się bije z żołnierzami.To żydówka,praczka.<br />
Rwie za włosy,drapie za twarz,woła: ty kanalio,<br />
Twoje smrody ja ci prałam,tyś mi zabrał balio.<br />
<br />
Zabrał tarę,nie dał chlorku,ja w brudach siedziałam,<br />
A ja twoje i twej dziwki smrody wasze prałam.<br />
Okno piętra ktoś otworzył,wrzątek lał na głowy.<br />
Żołnierz krzyczy poparzony.Znów ktoś leje.Zmowy?<br />
<br />
W oknach stare żydy z brodą z garem pełnym wody.<br />
Leją wrzątek,krzyczą głośno,masz, to dla ochłody.<br />
A Biernacik toto widzi.Woła: to stracenie!<br />
Podłe nacje was wyduszą,jako mróz zielenie.<br />
<br />
Zapamiętał dom Biernacik,okno też pamięta,<br />
Tak pomyślał,trzeba kiedyś przyjść tutaj we święta.<br />
Albo stragan obsługiwać,sprzedawać warzywa,<br />
No i sprawdzić jak mieszkaniec okien się nazywa..<br />
<br />
By na polskie wojsko polać ukrop w jego kraju?<br />
No, to tego żadne ludy na świecie nie znaju.<br />
Niebywałe.Bić żpłnierza na rynku we Lwowie!<br />
Czy to było kiedyś w Polsce? No ,niech mi ktoś powie.<br />
<br />
68<br />
<br />
Nie dokończył swych rozmyślań. Nocnik z okna leci.<br />
Widać,że jest chyba pełen,deszcz jest z brudnej cieczy.<br />
W wojsku pomruk coraz większy.Znów czoło ruszyło,<br />
A pod wieczór,pan Biernacik czuł,że czegoś ubyło.!<br />
<br />
Nie odnalazł tu krewniaka,znalazł irytacje,<br />
Odkrył śpiące w Żydach złości,ukryte letacje.<br />
To wybuchło w pierwszy to dzień wejścia tu komuny.<br />
Widać zgodność charakteru ich biblii do dżumy.<br />
<br />
Przez rogatkę Żółkiewskiego wojsko wyszło z miasta.<br />
W mieście lęk co przyszłości,szczególnie narasta.<br />
A sołdaty z wielu mieszkań ściągają cywilów,<br />
Specjalnie tych lepszych gości,z tych możniejszych stanów.<br />
<br />
Na ratuszu nowa władza wydaje dekrety.<br />
Co należy w mieście zmienić,bo przyszły sowiety.<br />
Pan Biernacik spał w Zakładzie,stróż mu dał posłanie.<br />
Nie za szybko to mógł zasnąć,bo słyszał płakanie.<br />
<br />
To dozorca stary chlipał,weteran legionów.<br />
Płakał nad tym, że to obcy znów wszedł do ich domów.<br />
Rano rolnik podziękował,wskoczył na siwuchę.<br />
I poklepał dobrotliwie swą wierną staruchę.<br />
<br />
69<br />
<br />
Dozorca go nie pożegnał ,bo był do niczego.<br />
Tak się zmienił w jedną nockę z wojaka twardego<br />
W masę żalu,w kupę troski,w dziadka na zapiecku.<br />
Ten co kiedyś Polskę chwalił,chwalił ją po świecku.<br />
<br />
Pełczyńskiego na Gródecką postanowił jechać.<br />
Nie zamierzał nic kupować,ani też nic nie brać.<br />
Kiedy był już na Sapiehy,ktoś za uzdę łapie.<br />
Głośno krzyczy, no i śliną prosto w twarz mu chlapie.<br />
<br />
Patrzy kmiecio,co do czarta! Kto za uzdę bierze?<br />
Puszczaj uzdę! Bo kopniaka zaraz ci wymierzę.<br />
Teraz moja tu jest władza,ja zabieram konia!<br />
Co ty, Mosiek!? Rolnikowi posiniały skronie.<br />
<br />
Trochę znany to przekupień,zwiedzał targowiska,<br />
Teraz ślina jemu z gęby bardzo mocno pryska.<br />
Mego konia,moją szkapę? Rozum postradałeś.?<br />
Czy też duszę ty obcemu swoją zaprzedałeś?<br />
<br />
Biernacik już zeskakuje,odpycha natręta.<br />
Ten nie cofa swojej ręki,garść jego ściśnięta.<br />
Owszem, twardo stawia czoło. Teraz nasza władza!<br />
Jeśli twoja, to w rozsądku ona ci przeszkadza.<br />
<br />
70<br />
<br />
Czy rozbojem się zajmujesz, ty kurwo półruska?<br />
To tak szybko w twym żołądku komuna się pluska?<br />
Żyd nie puszcza,więc Biernacik złapał go za szyję.<br />
O kolano głową tłucze.Łeb ja ci rozbiję!<br />
<br />
Kilku gapiów jest zdziwionych zachowaniem Lejby.<br />
Nie ma tutaj on poparcia dla nowej swej siejby.<br />
Ten co dał mu uprawnienia do napadów ,gwałtu,<br />
To widocznie kusy jest on,poplecznikiem świstu.<br />
<br />
Twardy rolnik się uporał,złożył mdlejącego.<br />
Już poprawił uzdę konia i wskoczył na niego.<br />
Widać w gapiach aprobatę,zyskuje uznanie.<br />
No ,bo tęgie,bardzo mocne,sprawił Lejbie lanie.<br />
<br />
Są tu Ruski,Ukraińcy,Słowaki,Tatary.<br />
Nikt nie łapie tu za uzdę,nie kręci gitary.<br />
Coś w tym jednak musi być tu,że nieliczna grupa,<br />
Tak tu nagle łeb podnosi,śliną w twarz ci chlupa.<br />
<br />
To za ciężkie sprawy są,na jego umysły.<br />
Nagle czapki dziwne widzi,Z podziemi wytrysły?<br />
Na Gródeckiej ci już był on,a od Bogdanówki,<br />
Cicho masy wojska szły se.Bagnety na lufki.<br />
<br />
71<br />
<br />
Uczepione i spiczaste.Wśród bagnetów czuby<br />
Dziwnej czapki krasnoludka.Krasnoludka chluby.<br />
Na ramionach oficerów wielkie epolety.<br />
Takie duże są prawie jak szkolne kajety.<br />
<br />
Co tak cicho oni idą? Na nogach filcaki!<br />
Cicho idą.Toć świergolą jak na gruszach szpaki.<br />
Cwir swój głoszą.Bo gruszeczki latoś takie słodkie.<br />
Ale jak tu w filcakach iść ,kiedy drogi mokre.<br />
<br />
Wstrzymał konia nasz Biernacik,Patrzy ile tego?<br />
Bogdanówka jaka długa,ćma z kraju wielkiego.<br />
Kmieć poboczem w swoją stronę wolno się porusza,<br />
Patrzy na tę masę wojska i boli go dusza.<br />
<br />
Kłębowisko z tym bagnetem do jeża podobne.<br />
Może krzywdę miastu zrobić,zmęczone i głodne.<br />
Na ich czapach gwiazda wielka,czerwona jak jucha.<br />
A alkohol to aż tutaj mocno z ust im bucha.<br />
<br />
Jeden rozkaz, a Lwów cały w ciągu doby wyrżną.<br />
Rzeki tutaj żadnej nie ma,krew zwarta z mielizną,<br />
Wnet utworzy gęstą papkę i zakryje bruki.<br />
Złe nasienie idzie tutaj,stworzone przez zbuki.<br />
<br />
72<br />
<br />
Już wyjechał z miasta rolnik,oni maszerują.<br />
Tak od czasu do czasu w nogi sobie plują.<br />
Te walonki z tyłu mokre,widać nieraz piętę.<br />
A rozporki dla potrzeby nigdy nie zapięte.<br />
<br />
W marszu jedzą, w marszu piją i pod siebie leją.<br />
Karabiny na zaczepach to przeróżnych mieją.<br />
I na pasach i na linkach,wstążkach kolorowych,<br />
Jeden to ma drut miedziany,z drucików splecionych.<br />
<br />
Wszystkie barwy tego września zaklęte w jabłoni<br />
Tak to Flora człowiekowi wkłada je do dłoni.<br />
By skosztował swego dzieła,za kształt jej obfity,<br />
Za naukę i za talent w owocu wyryty.<br />
<br />
Koniec września,koniec Lwowa.To Lwów utracony.<br />
A więc stuknął szkapę piętą,trza szybko do żony.<br />
Ta zmartwienie chyba ma swe,wykopki na karku,<br />
A on drugi dzień w rozjazdach..Co zamyślasz ,starku?<br />
<br />
Co zamyślam ja, kobieto? Robim nadal swoje.<br />
A co będzie, to zobaczym.Jest nas tylko troje.<br />
Tak se myśli ,co też powie żona,gdy zajedzie.<br />
Czy kobiety na wykopki ona przodem wiedzie?<br />
<br />
73<br />
<br />
Czy opadły też jej ręce i siedzi bezczynnie?<br />
Kto naciągnie korbą wody? Jeszcze w studnię wpadnie.!<br />
Dwa dni brak jest jego w domu,bo sprawy społeczne.<br />
A od dzisiaj tysiąckrotnie one niebezpieczne.<br />
<br />
Tak jak kiedyś za młodości,gdy psuł lampy w parku.<br />
Kiedy z mamą i towarem krążył po jarmarku<br />
Zrywał afisz po niemiecku,pisał głupie słowa,<br />
A obiektem to mu była ta cesarska głowa.<br />
<br />
Koń się nażarł przez noc trawy,nie chrapie, nie parska.<br />
Stępa idzie,no, a drogą to orda tatarska.<br />
Piesi poszli,teraz konie,Sotnie stępa bieżą.<br />
Gdzieś te kraje tych Mongołów to daleko leżą.<br />
<br />
Pomyślał o synu Wojtku.Czy też wróci koniem?<br />
Czy na pieszo potłuczony? Pól wołyńskich błoniem.<br />
Chce przyśpieszyć.Stuknął piętą.Szkapa ani drgnęła.<br />
Ale głową,że rozumie,wysoko skinęła.<br />
<br />
74<br />
<br />
Rozdział V<br />
<br />
Ku zagładzie<br />
<br />
Lesienice i Winniki kolumna minęła.<br />
I dopiero w Kurowicach,na chwilę stanęła.<br />
Nie dlatego, by napoić piechura przy zdroju.<br />
Szaber bydła szedł z Podola.Pora do udoju!<br />
<br />
To faktyczny zysk napaści.To są krowy dojne!<br />
No, a chmary jeńców obcych?.Obce siły zbrojne?<br />
Z nimi kłopot,trza pilnować,trzeba dawać żarcie!<br />
A co z tego ma Socjalizm? Chyba butów zdarcie!<br />
<br />
Więc nie dają im jadzenia,ani picia,wcale.<br />
Jeno idą w dzień i nocką , w Podola upale.<br />
Jest Bakota i jest Buczma znużeni tym rajdem.<br />
Podpierają się nawzajem,idą zawsze razem.<br />
<br />
Słuchaj ,Tadek,na Żytomierz chyba nas prowadzą?<br />
Na Tarnopol! Idziem w prawo.Czy pić to nam dadzą?<br />
Droga idzie na południe, słońce mają w oczy.<br />
Żołnierz polski jako jeniec pod batogiem kroczy.<br />
<br />
75<br />
<br />
Jeszcz jesień tu pączkuje, oni już w Zborowie.<br />
Czy dostali trochę popić,tylko jeden powie.<br />
Tylko jeden z nich ocalał,jeden z tych tysięcy,<br />
Jak to było?Umierali przez wiele miesięcy.<br />
<br />
Za Zborowem jest posiłek.Woda,bo jest struga.<br />
Kto za długo chlapie się tu,to go Rusek ruga.<br />
Umęczone,lecz wesołe te dusze junackie,<br />
Przypuszczają,że nad sobą mają krasną mackę.<br />
<br />
Wielu zwiewa,zwiał i Buczma,Tadek mu nakazał,<br />
Pomagał mu zmienić spodnie,błotem twarz mu mazał,<br />
Tak Bakota został sam,tu nie ma przyjaciela,<br />
Kiedy uszedł Piotrek w trawy to była niedziela.<br />
<br />
A marsz plennych wciąż trwa nadal,aż do Tarnopola,<br />
Tu w koszarach kawalerii,z nadzorem głupola.<br />
Są na deskach i bez słomy.Kładą swoje ciała,<br />
Porcja chleba razowego na kolację mała.<br />
<br />
Pan Bakota już rozmyśla :jakby pryskać?Myśli,<br />
Póki siły jeszcze są w nim,lecz po niego przyszli.<br />
Separacja jego rangi, ma oddzielne bloki,<br />
Wi,ecej straży tutaj widać i mniejsze widoki.<br />
<br />
76<br />
<br />
Dwa tygodnie, gdy minęło, w transport wywołują.<br />
Po nazwiskach, lecz bez rangi na listach fajkują.<br />
Jest nazwisko i Bakoty,imiono skręcone.<br />
Po jakiemuś ,nie po polsku, jest ono mówione.<br />
<br />
Pan Bakota już wystąpił,idzie na skraj placu,<br />
Tak jak stoi,no bo w czym że,? Tu jest jak na wiecu.<br />
Prawie w tysiąc wyszli z koszar,poszli na wagony.<br />
Tadek pryskać szybko pragnie.Straże z każdej strony.<br />
<br />
Coraz więcej jest już straży ,zauważa sąsiad.<br />
Zwiałbym zaraz pod wagony,gdyby nie ten tam gad.<br />
I tu wskazał na sołdata,który na wagonie,<br />
Bacznie patrzył,obserwował,jak tu na tej stronie.<br />
<br />
Także między wagonami,na buforach siedzą,<br />
Jak te wilki cicho skryte,pod niewielką miedzą.<br />
Coraz więcej straży widać,zgadza się Bakota,<br />
Ale oni nas traktują.Prawdziwa hołota.<br />
<br />
Załadunek szybki,sprawny.Transport rusza w drogę.<br />
Tu pryskają mu nadzieje i marzenia błogie.<br />
Pociąg nabrał już szybkości i stuka,i stuka.<br />
Ktoś wciąż maca deski wszystkie,może gdzieś jest luka?<br />
<br />
77<br />
<br />
Tydzień jadą znów bez picia,straszna to mordęga.<br />
Raz Bakocie to się marzy sznur lub inna wstęga.<br />
W oczach ma różne miraże,pyta więc sąsiada,<br />
Czy też tobie głupie myśli?. Milcz,to nie wypada!<br />
<br />
Pierwszy postój jest w Smoleńsku,dano tu im picie.<br />
Straży niby było mniej już .Pilnowano skrycie.<br />
Tuż nad ranem pociąg ruszył,nocą wysiadali.<br />
Chłód dość mocny już panował,a pieski szczekały.<br />
<br />
Ciemną nocką,długim marszem po bruku dzwonili.<br />
Po północy swoje głowy do cerkwi schronili.<br />
To Ostaszków.Takie miasto, gdzie zakony,ławry.<br />
Wyżywienie,no ich mać że, miska brudnej strawy.<br />
<br />
Jeść nie dają,ale płoty i zasieki liczne.<br />
W każdym rogu ogrodzenia latarnie uliczne.<br />
Każdy z jeńców je ocenia,jakby je sforsować?<br />
Tu z tej strony nie da rady,kolczasta tam ich mać.<br />
<br />
Coraz częściej rozmyślają,że nie są jeńcami,.<br />
W kategori ludów wschodu są w bieli plamami.<br />
Coraz większa więc Polaków apatia nachodzi.<br />
A że jesień się kończyła,to w błocie się brodzi.<br />
<br />
78<br />
<br />
Jest listopad ,pierwsze chłody,błoto jakby skrzepło.<br />
Jeno w środku w grubych murach,trochę w plecy cieplo.<br />
W taką oto ruską jesień transport się szykuje,<br />
Po nazwiskach,,naukowo,szereg się rychtuje.<br />
<br />
Tadek patrzy wynędzniały na biedoty rzędy.<br />
Znowu ich popędzi Rusek,tu,czy tam,którędy?<br />
Marsz na stację kolejową,do wagonów krytych,<br />
Brudnych w środku,od lat wielu napewno nie mytych.<br />
<br />
Jeść na drogę to im dano,a jakże,a jakże.<br />
Wsiedli wolno do wagonów,,jak balast,bagaże.<br />
Znowu ciasno jest w wagonach,no i dosyć chłodno.<br />
Pociąg stanął przy peronie,było prawie widno.<br />
<br />
Katyń.Ktoś powiedział głośno.To mała mieścina.<br />
Ojciec mówił, że tu łowy,że liczna lisina.<br />
Że tu jeleń też się trafił,to za czasów cara.<br />
Teraz nie wiem,jednak widać dach się już rozwala.<br />
<br />
Drzwi otworzył sołdat młody i wiadro podaje,<br />
To gorący krupnik mnogi.Mata żryć, mazgaje!<br />
Co mazgaje,co ty gadasz? My przecież żołnierze.<br />
Jaki z ciebie wojak jest tu,,każdy skórę pierze!<br />
<br />
79<br />
<br />
Pralim my tyż,pierzesz ty tu,w życiu różnie bywa.<br />
Ale gorszy to jest taki ,co myśli ukrywa.<br />
Całą dobę tu stoimy,co tu kosze będę ci wił?<br />
Młody sowiet się odezwał: „mauczaj,budziosz żył”.<br />
<br />
Popołudniu samochody kryte odjechały.<br />
Czarne wrony,tak sowiety,,samochody zwali.<br />
A pod wieczór pociąg ruszył nazad do Smoleńska.<br />
Ja wam mówię, rzecze Tadek,z tego będzie klęska.<br />
<br />
Nie kracz, brachu, jak ta wrona,co ma być ,to będzie.<br />
W Ostaszkowie czy w Smoleńsku,gówno tu jest wszędzie.<br />
Na kolację dużo chleba,trzy jaja na twardo,<br />
A konwojent na to patrzy,lecz już nie tak hardo.<br />
<br />
O północy pociąg ruszył,a rano był w Grodnie,<br />
Coś się święci niedobrego,zawołali zgodnie.<br />
Tutaj mogą nas wykończyć,a zwalić na Niemca,<br />
Tak to oszust,ten sowiecki sprawę pozakręca.<br />
<br />
Miał nas zwolnić i ułatwić na Węgry wyskoczyć,<br />
A tu w doły gdzieś po lasach jako śmiecie tłoczyć.<br />
Pomruk idzie po wagonach,szmer szybko narasta,<br />
Już się zamki otwierają,sołdat na „stracha” wyrasta.<br />
<br />
80<br />
<br />
Ale on jest uśmiechnięty:wychodzić na apel,<br />
Jednak w ręku to on trzyma nowiuteńki szpadel.<br />
Trzeba piaskiem posypywać podłogi w wagonach,<br />
Nieczystości to zakopać po rowach,na stronach.<br />
<br />
Teraz jeńcy widzą nagle,że stoją na polu,<br />
Więc minęli trochę Grodno,belka jest na palu,<br />
To napewno jest granica,ta między zbirami,<br />
Między wojskiem od Adolfa,a tu Sowietami.<br />
<br />
Uprzątnęli wnet wagony,pociąg się oddalił.<br />
Niedaleko widać przecie,palacz w piece walił.<br />
Torowiskiem szli dość długo,przez jedną godzinę,<br />
Z dala widać już niemiecką ze swastyką maszynę.<br />
<br />
Stój!Komenda głośno pada.Frontem do granicy!<br />
Delegatów troje poszło,a jedna w spódnicy.<br />
Pół godziny tam gadano,potem widać ludzi.<br />
Ustawiają ich tam Niemcy.Lecz tamci nie chudzi.<br />
<br />
Owszem ,brzuszki tęgie widać,tłumoki,walizy,<br />
Jest wymiana na granicy.Tu nie trzeba wizy.<br />
Pojedyńczo ich puszczano,tak co dziesięć metrów,<br />
Od sowietów,to w mundurach,koszulach,bez swetrów.<br />
<br />
81<br />
<br />
Tamci,których Niemiec puszczał,owszem marynarki.<br />
A już będąc na pół drogi wyrzucali marki.<br />
Jako zbędne,jako trefne,nie warte zachodu,<br />
Bo już blisko do jasności i państewka wschodu.<br />
<br />
Ta wymiana, to godzinę może i nie trwała.<br />
Pan Bagota był na czele,za nim wiara stała.<br />
Ustawiono ich trójkami i torem do przodu.<br />
Maszerować torowiskiem.Nikt nie poczuł głodu.<br />
<br />
Raczej wszyscy odetchneli,ulga oczywista.<br />
Przeszli pieszo niedaleko,może metrów trzysta.<br />
Tam na torze są wagony,niech to! Osobowe.<br />
I powietrze w tym to miejscu,jakieś lepsze,zdrowe.<br />
<br />
Nasz Bagota trochę język niemiecki znał z domu.<br />
To też pyta konwojenta,to wymiana ,komu?<br />
Jude z Lublina przywieżli,bardzo się cieszyli.<br />
Całowali nas po rękach,byli bardzo mili.<br />
<br />
A co z nami? Do stalagu,aż za Oder w Rzesze.<br />
Tam jest obóz szeregowych ,a formacje piesze.<br />
Jak w obozach? Można żyć se,byłem tam strażnikiem.<br />
Tutaj po was przyjechałem pociągiem „ nocnikiem.”<br />
<br />
82<br />
<br />
No, a oni nie z pociągu? Nie,oni tu byli.<br />
Chyba jeszcze bardzo rano,ognie se palili.<br />
A to oni są z Lublina? Tak i to z naboru,<br />
Nie wiem ,jak ich dostarczono,chyba bez oporu.<br />
<br />
Pociąg ruszył w znaną drogę,kapo podał nazwę.<br />
Człowiek nie ma w sobie obaw,gdy cel się dopowie.<br />
Po dwóch dobach byli w Tetrow,ogromnym stalagu,<br />
Gdzie i kobiet było wiele w niewoli Reichstagu.<br />
<br />
83<br />
<br />
Rozdział VI<br />
<br />
Okupacja zatracenia<br />
<br />
To Rydz – Śmigły oddał Lwów nasz,mać jego przeklęta!<br />
Teraz zjedzą nas tu wszystkich te ruskie zwierzęta.<br />
Głośna skarga jest na ustach,zbiega aż od Śląska.<br />
Zbieg już czuje.Jest na rożnie,jako tłusta gąska.<br />
<br />
Wśród tych zbiegów krążą sępy o krzywym nochalu,<br />
Chcesz ,pomogę! Bo inaczej to zginiesz na palu.<br />
Jak pomożesz? Nu, na Węgry.Nie choczesz ,nie nada.<br />
Wielu los swój nieszczęśliwy w jego ręce wkłada.<br />
<br />
Sęp uważnie wypytuje,kim jest tłusta gąska?<br />
Bo ta kładka do wolności jest diabelnie wąska.<br />
Na tę kładkę może wejść ten,co był policjantem,<br />
Asesorem,literatem,fabryki mutantem.<br />
<br />
Grube ryby! Sęp tu szuka wśród tobołów wielu.<br />
Nie raz mądrzy, co nie wierzą, w pysk go ręką zdzielą.<br />
On uparcie jeszcze chodzi, szuka dygnitarzy.<br />
Gdy ich znajdzie to ich wartość długo w głowie waży.<br />
<br />
84<br />
<br />
Wśród tych sępów Wasilewska chwyta lepsze kąski,<br />
A jej wybór ściśle tajny,polityczny,wąski.<br />
Zapytana, gdzie się spieszy? Ach, do Tymoszenki.<br />
Głosik miała ci to taki,jak u tej panienki.<br />
<br />
Timoszence dała listę imion i adresy.<br />
Trzeba stwierdzić,że nie dbała o nabicie kiesy<br />
Ale dbała ,by z tej listy nie uszedł ni jeden.<br />
Lecz by w izbie on się znalazł nazywanej „eden”.<br />
<br />
Jest to izba bez wentyli.Tam ludność wpychana.<br />
Najpierw drzwiami jest zamknięta,potem murowana.<br />
Po tygodniu dziurą w murze,wyciąga się zwłoki.<br />
A „zis piać”, to ich wywozi, gdy panują mroki.<br />
<br />
W listopadzie to obraca po pięć razy dziennie.<br />
Wozów takich mają trzy,co się wloką sennie.<br />
Bo ładunek tajemiczy,nie może być kraksy.<br />
Za to można szybko jechać na radzieckie „saksy”.<br />
<br />
Obwieszczenie wywiesili,zgłosić się do władzy.<br />
Wszystkie pany oficery,bo sąd Grodzki zgładzi!<br />
Wielu skrytych się zgłosiło,przepadli jak para,<br />
Która z tłoków parowozu nagle się wyzwala.<br />
<br />
85<br />
<br />
Ojciec Henia gdzieś zaginął,Danusi nie wraca.<br />
Swięta w grudniu są w zaciszu,mama knot wciąż skraca.<br />
Na intencję jest ta świeca,z trudem zakupiona.<br />
Świerków w mieście żadnych nie ma.Własność ustalona.<br />
<br />
Ulice opustoszały. Ludzi ktoś przerobił..<br />
W jaki sposób? Nikt nic nie wie.Jednak wieku dobił.<br />
Heniek bystry chłopaczyna,chodzi ,gdzie remonty,<br />
Chodzi ,szuka coś na opał,przeszukuje kąty.<br />
<br />
Chłopak kiedyś do bóżnicy zaszedł w interesie.<br />
Obiecał jednemu z placu,że książkę przyniesie.<br />
Książka ta to były Staffa przeróżne wierszyki.<br />
Koleś jego chciał to czytać przy graniu muzyki.<br />
<br />
W tej świątyni,każdy sobie czytał głośno psalmy,<br />
Świece mocno tam kopciły, bo wosk był nie palny.<br />
Każdy Żyd kiwał się mocno ,w ręku trzymał torę.<br />
Zgiełk od tego był straszliwy,jakbyś słyszał sforę.<br />
<br />
Gdy wieczorem wrócił w domy,mama mówi,że jest żle.<br />
Bo zabrali Stanisława,co się Wyszatycki zwie.<br />
Heniek nic na to nie mówi,za wielu przepada.<br />
Bierze pościel i swój tapczan do snu z miejsca składa.<br />
<br />
86<br />
<br />
Rano mama, gdy wróciła: nie kupiłam mięsa!<br />
Bo Babeczka nocą wzięli,koń zaś grzywą trząsa..<br />
Widać doli on dziękuje,bo pożyje jeszcze.<br />
Dziś go inny rzeźnik stuknie,to przyniesie w misce.<br />
<br />
Tak minęła tęga zima,którą Wschód przygonił.<br />
Lud miastowy bez opału,łez swoich nie ronił.<br />
Bo zatwardział się w swej woli.Nie zobaczysz płaczu,<br />
Sukinsynu ty moskiewski.Ulubieńcu wiecu.<br />
<br />
Ten co rządzi, jednak widzi,że opór narasta.<br />
Więc na święta te grudniowe zgarnia szlachtę miasta.<br />
W kościół weszło mnogo ludu na Wałach Hetmańskich,<br />
Otoczono szczelnie kościół,tych o rączkach pańskich.<br />
<br />
Nikt nie wyrwał się z tej matni do dnia dzisiejszego.<br />
Ni dygnitarz,ni oficer,stanu nawet pośledniego.<br />
Gdzieś tam w dole wszystko leży,gdzie duchów wygnanie.<br />
Kret co słuchy dobre ma,gnat słyszy stukanie.<br />
<br />
Miasto zmienia obyczaje i zmienia swą mowę.<br />
Od polskiego to języka idzie w rusinowe..<br />
Zmienia pismo na tytułach,szyldach i afiszach.<br />
Z dziwną nieraz ortografią.Widać, że patałach.<br />
<br />
87<br />
<br />
Czcionki w rzędach żle układa,nie zna ortografii.<br />
Lecz są rzeczy,lecz są sprawy,które on potrafi.<br />
Można tu rzec,że on szczyci się niedorozwojem.<br />
I, że zawsze,wbrew rozumom,postawi na swoim.<br />
<br />
Chłopcy tacy ,co to zbytki mają tylko w głowie,<br />
Podśpiewują na ulicach,tym co z nimi w zmowie.<br />
„ Nie ma już,nie ma już,nie ma Eneasza.<br />
Ten co go tu ubił,na wiece zaprasza.”.<br />
<br />
Bo Eneasz to jest Polak,co Lwów u krynicy,<br />
Sam założył,przy pomocy swojej połowicy.<br />
Pełtew żródło tak nazwali i szałas stawili.<br />
Oni pierwsi tu z Krakowa po pogromie byli.<br />
<br />
Macedonia najechała,Kraków szturmem wzięła.<br />
A mieszkańców, to połowa w walkach wyginęła.<br />
Aleksander się wycofał,biorąc łup w metalu.<br />
Zostawili swego bożka na świerkowym palu.<br />
<br />
Jak świat światem Lwów był polski,teraz brak Polaka.<br />
Stąd ulica sobie śpiewa, pomstuje pustaka.<br />
Co algebry wcale nie zna, czyta wspak gazety.<br />
I w uszankach ciągle chodzi, w wzgardzie ma berety.<br />
<br />
88<br />
<br />
Lestek gonił Aleksandra,ale nie dał rady.<br />
Nad Pełtawą kazał stawiać murowane grody.<br />
Przez Morawy Grek się dostał w ojcowiznę Kraka.<br />
Tędy uszedł,za nim jeno popioły i szlaka.<br />
<br />
Lestek nadał dziesięć żrebów na każdy dym wkoło,<br />
By Pełtew tu zaludnili,zbudowali sioło.<br />
Gdy grodzisko tu powstanie,to on nada miano,<br />
Bo zamyślał dzielny Złotnik córce dać tu wiano.<br />
<br />
Rusek rządził aż do czerwca,bardzo ci ciepłego.<br />
Kiedy doszło do wypadku,bardzo ci dziwnego.<br />
Oto był dziwny telefon,że w Gródku jest wojsko!<br />
Które dziwny szwargot ma i nie mówi swojsko.<br />
<br />
Co za wojsko? Pyta gniewnie,aż sam Tymoszenko.<br />
Czy ty zdrowa jesteś dzisiaj, ty moja panienko?<br />
Obce wojsko,mówi cicho jakaś kobiecina.<br />
Chyba kawał jakiś głupi ktoś sobie wycina!<br />
<br />
Tymoszenko więc sam dzwoni,w telefon rejkomu.<br />
Jednak nikt nie odpowiada.Dyżuru brak w domu?<br />
Jeszcz tajny jest telefon do zaufanego,<br />
Ten też milczy. Uznać trzeba,kusia za zbiegłego.<br />
<br />
89<br />
<br />
Nagle krzyk jest w korytarzu,wpada motorzysta.<br />
Niemiec już rogatkę bierze! Jest o metrów trzysta!<br />
Tak jak stali, wszyscy naraz na korytarz zbiegli.<br />
Część uciekła już na dachy,podwórka zalegli.<br />
<br />
Tymoszenko, stary ten cap,skacze na półpiętro,<br />
Sprawnie minął tu spluwaczkę,którą tworzy wiadro.<br />
Znowu susem minął schody,już jest na parterze,<br />
We dwa kroki wrota wielkie jak młodzieniec bierze.<br />
<br />
Nikt by nawet nie pomyślał,że jest taki szybki.<br />
Żeby buty ponaciągać stosował zasypki.<br />
Teraz z ganku do motoru zrobił kroków aż sześć.<br />
On to wiedział kto się zbliża.Straszna,oj,to jest wieść!<br />
<br />
Wasilewska zaś na wozie drabiniastym wiała,<br />
Drogą boczną na Żytomierz, cudze konie gnała.<br />
Konie chłopu zaś zabrała, co po siano jechał.<br />
Zastrzeliła go z nagana.Oporu zaniechał.<br />
<br />
Ona ciągle na stojąco batoży koniska,<br />
Aż żwir z drogi,jak z łopaty na kark onej pryska.<br />
Ona także już wiedziała,kto ją w łapy łapie,<br />
Biła konie wściekła,gniewna,a nuż ją ucapie!<br />
<br />
90<br />
<br />
Lwów ma dzisiaj zmianę warty. I zmianę munduru.<br />
Nowy władca z miejsca rządzi.To nowy jest guru.<br />
Krótki wąsik ma pod nosem,przedziałek na prawo.<br />
Przy mężczyznach podskakuje,porusza się żwawo.<br />
<br />
Coś we Lwowie się skończyło,coś się też zaczęło.<br />
Ale najpierw to lud ujrzał komunistów dzieło.<br />
Jeszcze dnia tego samego otwarto więzienia.<br />
Tam ujrzano potworności.Zagładę istnienia.<br />
<br />
W korytarzach pod ścianami,siedem warstw jest trupa.<br />
W salce ,gdzie to śledczy siedział,Wielu koło słupa.<br />
Uwiązani na stojąco,na stryczek króciutki,<br />
Aby stali na paluszkach,przez czas niewielutki.<br />
<br />
Ośmiu z nich tak tu sterczało,póki nie puścili,<br />
Mięśnia łydki.Wówczas jeszcze,trochę się męczyli.<br />
Podciągali się na chwilę, aby złapać tlenu,<br />
To na próżno.Tak pomogli żywotowi swemu.<br />
<br />
Brak jest izby lub pokoju? Same korytarze.<br />
Więc wybito świeże tynki na gładziutkim murze.<br />
Drzwi otwarto,a za drzwiami,stojące sylwetki,<br />
Są ściśnięte wielką siłą,jako w beczkach szprotki.<br />
<br />
91<br />
<br />
Danka z mamą weszła w środek,widzi szare trupy.<br />
Stoją cicho,a niektórzy trzymają za klapy.<br />
Mama każe córce wyjść już,szuka swego męża.<br />
Odór straszny dławi oczy.Oczy swe natęża.<br />
<br />
Długo patrzy,długo zerka,nic tu znajomego..<br />
Już wybito nowe dziury,leci coś ciekłego.<br />
Masa jakaś szczątków ludzkich przez próg się przelewa.<br />
Kilka osób to od zgrozy na chwilę omdlewa.<br />
<br />
Każdy szuka, walczy z sobą,wypatruje mężnie,<br />
Myśli o tych ,co tu legli,wcale nie orężnie.<br />
Dziur wybito już dwadzieścia,trzeba stąd uchodzić.<br />
Bo żołądek już rozumem zaczyna tu wodzić.<br />
<br />
Torsje mają już niektórzy,inni białe chusty,<br />
Inni jęk mają na wargach a inni głos pusty.<br />
Niby mówią bardzo głośno a głosu nie słychać,<br />
Tylko warga opuszczona zaczyna coś prychać.<br />
<br />
Matka Danki weszła w izbę, gdzie podłoga z drewna.<br />
Tu przybici do podłogi,patrzy nie jest pewna..<br />
Wszyscy w ustach mają cegłę ,pręgi na krzyż czarne.<br />
Tych tu bitych,to godziny ostatnie są marne.<br />
<br />
92<br />
<br />
Odurzona tym widokiem,stanęła w postawie.<br />
Zawołała głosem strasznym,jakby gromem prawie:<br />
Niech nam żyje Najjaśniejsza! Niech nam żyje Polska!<br />
Echo cicho zaszeptało, kobiecina swojska…<br />
<br />
Kilka osób przystanęło,powtórzyło słowa,<br />
Po tym cisza w grobie strasznym,zapadła od nowa.<br />
Gdzieś tam kuto nową dziurę do celi braciszka,<br />
Może też w niej trup truposza martwym kciukiem ściska.<br />
<br />
Matka Danki przed budynkiem stanęła na skrzyni.<br />
Woła głośno: brak Chrystusa i tym brakiem wini.<br />
Niemożliwe,woła głośno,aby tak mordować!<br />
Która z kobiet okrutnika zechce tak wychować.<br />
<br />
Zbrodzień,który rządził w gmachu,człowiekiem jest z kształtu.<br />
On ukrywał swoje czyny,by nie wiedzieć skutku.<br />
Uśmiechnięci zawsze byli,nawet się kłaniali.<br />
Na ulicy,katy straszne,grzecznych udawali.<br />
<br />
Teraz widać ichne żniwo,.To jest cud nad cudy.<br />
Nowa wojna mord odkryła!! Ludzi brano w śruby.<br />
Duszono ich zamurowanych,na palcach wieszano.<br />
By krzyków ich nikt nie słyszał,to czastuszki grano.<br />
<br />
93<br />
<br />
Ludu Lwowa,chodź i obacz! Zdrętwiejesz od trwogi.<br />
Za tą bramą brak litości.Ludzkie kupy,stogi.<br />
Ludzka mazia płynie sobie,powstała z żywego,<br />
Może nawet mego męża,a może i twego.<br />
<br />
Ludu Lwowa! To co kiedyś żyło,tutaj zaginęło.<br />
Jest tam w środku,za tą bramą,odorem krzyknęło.<br />
Jam z pradziada,zawsze lwowiak,teraz jam zduszony!<br />
Przez tych, którym bolszewiki składają ukłony.<br />
<br />
Ten monastyr, w którym kiedyś duch Pana królował.<br />
Teraz w izbach murowanych,martwych wielu chował.<br />
W izbach zawsze było cicho,reguła zakonu.<br />
Tak mówiła za swym Pawłem: ni słowa nikomu.<br />
<br />
Matka Danki ochrypnięta,jest nadal przed gmachem.<br />
Przed tysiącem tych ,co stało.Przed tym lwowskim lachem.<br />
Uniesiona potwornością,jej myśl zdruzgotana,<br />
Zawołała w takt muzyki, co nie była grana:<br />
<br />
Za was krzyczę, wy kochane bohatery Lwowa!<br />
„Jeszcz Ona nie zginęła,obudzi się Nowa!”<br />
I poskromi hydrę stepu,za tych co są sini.<br />
Bo ją dzisiaj moje serce o tę zbrodnię wini.<br />
<br />
94<br />
<br />
Razem z córką,Kazimierską idzie już do domu,<br />
Czuć jest mocno od jej sukni woń zgniłego sromu.<br />
Nic nie mówią dziś do siebie.Idą zamyślone.<br />
Bo widziały czyny „złego”.To czyny szalone.!<br />
<br />
„Brygidki” ,przy Kazimierskiej,stoją dziś otworem.<br />
Ten co ludzi tam murował musi być potworem.<br />
To nie ludzie go zrodzili.Moloch jego spłodził.<br />
Ten co Wili chatki małe, płotem w komin,grodził.<br />
<br />
Przed więzieniem tłum wciąż wzrasta,jest kilka tysięcy.<br />
Oni już nie ujrzą bliskich,nie ujrzą ich więcej.<br />
W tych czeluściach monastyru,Lwów się już nie rusza.<br />
Tych co stoją przed budowlą,odór szybko zdusza.<br />
<br />
Wielu nadal prze do środka,dla swego,dla syna!<br />
On zaginął nocą wzięty,ten go przypomina.<br />
Lecz to nie on,nie pasuje koszula i sweter,<br />
Żeby tylu wziąć do siebie,narobi się Pieter.<br />
<br />
Jest więzienie jeszcze drugie.To jest na Łąckiego.<br />
Tam prze Władek,ma trudności,by wejść w środek jego.<br />
Szukał tutaj przyjaciela.Znikł jakoś bez śladu.<br />
Co niektórzy ,to mówili,wliczon on do składu.<br />
<br />
95<br />
<br />
Na Łąckiego.Miesiąc temu. Nie, to było w czerwcu.<br />
Był zabrany wprost z ulicy,tam gdzie studnie wiercą.<br />
On pomagał,on robotnik,on i Dyjankiewicz.<br />
Dwóch zabrano za szeptankę,on tam był szlamowicz.<br />
<br />
Władek krąży tu pół dnia już,sprawdza wszystkie cele.<br />
Czy coś znalazł? Tak coś znalazł,ranki na ich ciele.<br />
W każdej celi po dziesięciu,wszyscy z kulą w głowie,<br />
Ci pod spodem jeszcze ciepli.Kiedy? Cisza ci odpowie.<br />
<br />
Już wynoszą Żydzi zabitych.Przez Niemca zmuszeni.<br />
Żydzi szybko z narą chodzą i są wystraszeni.<br />
Nagle jęk jest w celi słychać.Jęk z tamtego świata!<br />
Tłum kieruje tam swe kroki. Może to jęk brata?<br />
<br />
Delikatnie już zdejmują z kupy ciała sztywnych,<br />
Jęk wydaje ten od spodu,ten o oczach piwnych.<br />
Kulę dostał z tyłu głowy,wyszła koło nosa,<br />
U którego długie sople.To czerwona rosa.<br />
<br />
Władek pomógł wynieść jego,włożył na wóz z dechów.<br />
Wozak dostał polecenie,ruszył na Pijarów.<br />
Wieść o żywym wyprzedziła wozaka starego,<br />
Już na schodach szpitalowych czekano na niego.<br />
<br />
96<br />
<br />
Władek nadal szukał wolno,od celi do celi.<br />
Wynoszonych także sprawdzał,jeśli twarze mieli.<br />
Bo niektóre rozerwane pociskiem straszliwie.<br />
Jak te zboże buchtowane na zielonej niwie.<br />
<br />
Umęczony,wyszedł wreszcie,poszedł na Brygidki.<br />
Zauważył na koszuli jakieś obce nitki.<br />
Strzepnął rękę,ujrzał buty we krwi umazane,<br />
A nogawki? Co to znaczy? Czyżby nie uprane?<br />
<br />
Gdy tak stał, oglądał siebie,słyszy:a dzień dobry.<br />
To Danusia z grzybobrania,co ona tu robi?<br />
Bylim z mamą,tam są trupy,takie jakieś szare.<br />
Mama Danki kończy za nią,Odwiedzilim ławre.<br />
<br />
A ja byłem na Łąckiego.Ale mam nogawki.<br />
Może ja bym też tam poszła?Tam nowe pijawki.<br />
Już porządki swoje robią,już są aresztanty.<br />
Nie ma po co.Zamiatają i już myją kąty.<br />
<br />
Męża pani tam szukała? Tak,jak w stogu siana.<br />
Co w niektórych celach jeno,to maż poplątana.<br />
A wie pani,na Łąckiego,jeden przeżył każnie.<br />
To nijaki Dyjankiewicz,z kolei,miał łażnie.<br />
<br />
97<br />
<br />
Co pan powie?Idę ja tam.Teraz już za póżno.<br />
Ciężarówki odjechały.Nie było w nich lużno.<br />
Jako szczapy ułożone zwłoki wyżej burty,<br />
To nie jazdy pojedyńcze,to prawdziwe hurty.<br />
<br />
Zakończona jest rozmowa.Idą w swoją stronę.<br />
Każde w sercu ciężar dzwiga,ciężar co ma tonę.<br />
Już ten ciężar pozostanie do końca żywota,<br />
Bo z człowieka,to widzieli,można zrobić błota.<br />
<br />
Lwów już struchlał z trwogi wielkiej,zgięte ma kolana.<br />
Bo on jeden poczuł nagle,śmierci jest podmiana.<br />
Nowy już okrutnik,swoje,ogłasza nakazy.<br />
Z Ukraińcem splótł swe ręce i zadaje razy.<br />
<br />
98<br />
<br />
Rozdział VIII<br />
<br />
Okupacja niemiecka<br />
<br />
Tak jak dawno świat istnieje,gdy obcy w próg wchodzi,<br />
Wówczas wszystkich on tubylców obiecanką zwodzi..<br />
Tak też było i w Tarnowie,będzie sto lat temu,<br />
Obiecano światło nieba, No ,niewidomemu.<br />
<br />
Cesarz Wiednia spisał prawa.Słowa górnolotne.<br />
Lecz nic nie dał,pozostały jeno grunty błotne.<br />
Więc z podszeptu słów proboszcza bito polskie pany.<br />
A we krwi niewinnych ludzi,lump chodzi skąpany.<br />
<br />
Mordy robił z kasy klechy parob Jakub Szela.<br />
Tu we Lwowie, to się tłucze dzieci Izraela.<br />
To ten dziwny pan z przedziałkiem i podskokiem capa,<br />
Jednym słowem wydał wyrok.Swierzbiła go łapa.<br />
<br />
Szela wybił Tarnów cały,Wojnicz, Lisią Górę.<br />
Tu we Lwowie,Ukrainiec ściąga z Żyda skórę.<br />
Pomocnikiem jest nazisty,spędza Jude w kupę.<br />
A następnie w lesie Brodka,piach mu sypie w sznupę.<br />
<br />
99<br />
<br />
Rusek z Żyda miał wyrękę,Niemiec z Ukraińca.<br />
Polak z pary tych złoczyńców nabawił się sińca.<br />
W „Brygidkach „odnaleziono aż siedem tysięcy.<br />
Teraz Lachy są ciekawi,czy padnie ich więcej.<br />
<br />
Problem Judy załatwiono raptem w dwa miesiące.<br />
Ten co zdążył ujść do lasów, żyje bardzo głodnie.<br />
O,niewielu ich uciekło,bo żyli w ciemnocie.<br />
Brak gazety i brak radia,i hasła na płocie.<br />
<br />
Gdy już Niemiec zająl Lwów, oni się modlili,<br />
A jak Niemca ci ujrzeli, za buty chwycili.<br />
Niemiec ręce ci zaciera,pejczem wali w plechy,<br />
Nie żałuje,wali mocno,odbija im miechy.<br />
<br />
Bóg opuścił tu Polaków,dali swe ofiary.<br />
Teraz głowę Juda daje,no ,czyżby do pary?<br />
Gdzie ty jesteś,ty Jehowa,kryjesz się w bożnicy?<br />
Wyjdź i zobacz.Lud Dawida leży na ulicy!<br />
<br />
Kazałeś mu bić Polaków.Zobacz,oni łkają.<br />
I za życie w ręce nazi swój majątek dają.<br />
Nazi kopie ich po rękach,na błyskotki pluje,<br />
On już dawno wydał wyrok,już mauzer gotuje.<br />
<br />
100<br />
<br />
Kto wypaczył Judy umysł i kazał bić ludy.?<br />
Słowa wielkie i osoby.I pełne ułudy.<br />
Trocki gadał trzy godziny,Juda bił mu brawa.<br />
Nikt nie odczuł, że ta mowa jest trochę koślawa.<br />
<br />
Mołotow zrobił kibuce z kobiet dla uciechy.<br />
Na przepustkę wpuszczał żydków,by płodzili śmiechy.<br />
Och,” radosna była ziżń”,tego absztyfikanta,<br />
Gdy kobiety biły się o takiego franta.<br />
<br />
Mikojan też dobry Żyd,stworzył państwo Jude,<br />
Tam gdzie ziemia nie odmarza,wiecznie tworzy grudę.<br />
Teraz przyszedł sądny dzień.Starto Abrahama.<br />
A muzyka co ją słychać,przez diabła jest grana.<br />
<br />
Zamęt lwy mają w umyśle,wszystko żle kojarzą.<br />
Więc usiadły na swych łapach.Lud milczeniem darzą.<br />
Czy zaryczą kiedyś w głosy? Bliżniaki Afryki?<br />
Czy też,pójdą tu na rzezie jako woły,byki!<br />
<br />
Nie wiadomo, jak to będzie.Wojna nadal huczy.<br />
No, a wojna co niektórych,to naprawdę tuczy.<br />
Nowa to jest okupacja o innym odcieniu.<br />
Wnet w obozy poszli wszyscy,co się mocno lenią.<br />
<br />
101<br />
<br />
Władek dziwne ma podszepty,od druhów znajomych,<br />
Czy by nie chciał potajemnie iść po schodach stromych?<br />
Nie wyrażne są zachęty. O co komu chodzi?<br />
Wir frontowy,nieraz wielkie czyny samorodzi.<br />
<br />
Cele,trochę są nie jasne i brak jest przywódcy.<br />
A komórkę tajną tworzą nieraz zwykli głupcy.<br />
Bez języka z obcych światów,Władek się nie zgadza.<br />
I w ten sposób ich namowę tonuje,wygładza.<br />
<br />
Łatwo nieraz andrusowi szeptać jest do ucha.<br />
Kiedy cisza narodowa,.Gdy mowa jest głucha.<br />
„ Witaj i serwus kolego,<br />
Ty z Brigidek, ja z Batorego.”<br />
<br />
Ta przyśpiewka się wkręciła chłopcu w tok myślenia.<br />
Kiedy wspomniał swych kolegów z „Koła Ocalenia.”<br />
To był zastęp prawie cały zabytkom oddany.<br />
W tym zastępie to był Romek,mile tam widziany.<br />
<br />
„ W Stryjskim Parku na płycinie,<br />
Tam piosenka łatwo płynie.”<br />
Tam dwa lata nie ma tańców.Burza je przerwała.<br />
A dwa razy tam w tygodniu orkiestryja grała.<br />
<br />
102<br />
<br />
Stanął teraz w środku rynku,pogwizduje sobie.<br />
Tak niedawno tu we wrześniu było mnóstwo kobiet.<br />
Wozów,wózków i powózków,dzieciarni z ucieczki.<br />
Wszystko do dziś gdzieś przepadło,jak z dziurawej beczki.<br />
<br />
Część z nich to San przekroczyła w Niemca okupację.<br />
Pewna część poszła na Sybir w Boga śniegu nacje.<br />
Część z nich zgniła w kazamatach dobrodusznych braci.<br />
Korzenie ich są wyrwane.Polak ciało traci.<br />
<br />
Tu Marysię w rynku spotkał.Dobra koleżanka.<br />
Odpukała jemu z miejsca,jak z herbatą szklanka.<br />
U nas jest i mama słucha,w dzień, gdy są tramwaje.<br />
Lecz ci nigdy i o niczym nie mówi, nie baje.<br />
<br />
Maryś, powiedz swojej mamie,ja chcę to posłuchać.<br />
Tak dla siebie,dla sumienia,nie po to by gruchać.<br />
Mama może też mnie skrzyczeć,że tobie mówiłam.<br />
Ja dotychczas w domu siedzę,nigdzie nie chodziłam.<br />
<br />
Maryś, proszę,zrób to dla mnie,ja więdnę bez wieści..<br />
Tyle wokół jest nowinek,w głowie coś się zmieści.<br />
Chcę posłuchać i zapełnić pustki w mózgownicy,<br />
Czy mam ciebie pocałować tutaj na ulicy?<br />
<br />
103<br />
<br />
Śliczne oczy Mery zmiękły,lokami targnęła.<br />
No ,a nóżką na koturnie o bruki stuknęła.<br />
Ja spróbuję delikatnie,ja się boję skutku,<br />
Ty posłuchasz i odejdziesz,możesz sypnąć ,bratku!<br />
<br />
Teraz Władek szarpnął głową.Na słowo harcerza!<br />
W doły poszły nas tysiące z rąk oprawcy zwierza.<br />
A z” Brygidek” jeszcze śmierdzi cała okolica.<br />
Nikt z nich nie chciał okupanta,nie zmienili lica.<br />
<br />
Ja też swego już nie zmienię,zostanę przy Hufcu.<br />
Ja przy Pińsku,Czeremoszu,Lwowie, no i Łucku.<br />
Tu mój ojciec może żywy,może martwy leży,<br />
Każdy na coś mnie namawia,w inną stronę bieży.<br />
<br />
Dokąd ja mam się dziś udać? Nie jestem tułaczem.<br />
Mam nie działać,nie pracować,zalewać się płaczem?<br />
Brak idei,brak kompasu,harcerz w lesie błądzi.<br />
A bez treści rodowitej nieraz głupio błądzi.<br />
<br />
Już dwa lata ja do szkoły żadnej tu nie chodzę.<br />
Jam harcerzem,jam lwowiakiem,ja w ciemności brodzę.<br />
Tu do szkoły nie chodziłem,bom nie komsomolec,<br />
Jam jest junak,skaut prawdziwy, a nie jakiś wolec.<br />
<br />
104<br />
<br />
Dziś jest zmiana językowa prawie w każdej szkole,<br />
Też nie pójdę na niemiecki,brykać sobie wolę.<br />
Jest potrzebna praca wielka,która mnie utwierdzi,<br />
Jak sztachetę bez sękacza do parkanu żerdzi.<br />
<br />
Ja nie jestem tutaj sam ,ja mam jeszcze siostry.<br />
Dla obrony mego rodu,dziś mam język ostry.<br />
Wielkie burze, wielkie wichry, zmiotą coś z Wołynia.<br />
Ocaleje tylko to,co z korzeniem trzyma.<br />
<br />
Nie chciały być w komsomole,nie poszły do ławy.<br />
Pomagają mamie warzyć dla wszystkich gar strawy.<br />
A bez szkoły, no to nie ma i dla nich matury,<br />
Czy czas cofnie się do tyłu? By żyć po raz wtóry?<br />
<br />
Wiesz co ,Władek,ja dam znaki z trotuaru twego.<br />
Ty bądź w oknie o szesnastej ,dnia…no ,jutrzejszego.<br />
Dzięki, Maryś, daj buziaka.Czytał będę książkę.<br />
Może ujrzę na chodniku twoją białą wstążkę.<br />
<br />
Tak rozeszli się ci młodzi, w których jeno bunty.<br />
Przeciw życiu,przeciw grożbom,przeciw zmianie rundy.<br />
Ring się zmienił.Inny sędzia,inne zawodniki.<br />
Smętnym krokiem zaduszane chodzą basałyki.<br />
<br />
105<br />
<br />
Władek siedzi ciągle w oknie,obserwuje ludzi.<br />
Kto do sklepu, w jaką bramę,jego to już nudzi.<br />
Obowiązek to harcerza siedzić tu mu każe!<br />
Nie odstąpi na posiłek,palcem szybę maże.<br />
<br />
Ona przyjdzie.Ona jedna ,co słowa dochowa.<br />
Z nią był kiedyś na biwaku.Szumiała dąbrowa.<br />
Były grzyby i jagody,śpiewanie w drużynie,<br />
O tej rzece,naszej Wiśle, co u Polan słynie.<br />
<br />
Władek widzi naprzeciwko kobieta tam stoi.<br />
Nic nie robi, jeno patrzy.Kpiny sobie stroi?<br />
Pilnie onej się przygląda.A ona wciąż patrzy.<br />
Nie gdzie indziej, tylko w niego.Skandal jakiś wietrzy?<br />
<br />
Postanowił wołać mamę:mamo ,ktoś nas śledzi!<br />
Mama przyszła.Nie rozumie.Z wnioskami się biedzi.<br />
Nie rozumiem, mówi wreszcie.Odeszła do kuchni.<br />
Co za jedna? I to trochę w dziwacznej jest sukni.<br />
<br />
Tamta stojąc nagle kiwa palcem prawej dłoni.<br />
Pewnie myśli,że ten chłopiec,to się jej odkłoni.<br />
Ale Władek wzrok odwrócił,szuka co innego.<br />
Ta kobieta znak znów daje.” Chodź tutaj ,kolego”.<br />
<br />
106<br />
<br />
Mamo, wyjdę,się zapytam,o co to tam chodzi?<br />
Jak ktoś prosi gestem,słowem,to pytać się godzi.<br />
Wyszedł bramą na ulicę i przechodzi drogę,<br />
Słucham panią,o co chodzi?Ta zmieniła nogę.<br />
<br />
Córka mnie tutaj przysłała.Jam matką Marysi.<br />
Władek jakby ujrzał kwiaty.Szal jej długi wisi.<br />
Ucałował ją z godnością,stukając piętami,<br />
I porównał wnet jej oczy do barwy z wiśniami.<br />
<br />
Co z Maryją? Maryś w domu,nie puszczam jej samej.<br />
Bo napady liczne są,córki ukochanej<br />
Ona jedna mi została.Mąż się nie odzywa,<br />
W domu siedzi i ze sobą w warcaby pogrywa.<br />
<br />
Proszę panią,czy mówiła…,tak ona mówila,<br />
Jeśli godność twoja,chłopcze,wszystko będzie kryła!<br />
To harcerskie słowo daję,to słowo honoru!<br />
Ja nie szukam związków złych,nie pragnę poloru.<br />
<br />
No, to jutro o szesnastej,zapukaj „trzy”Morsa,<br />
Gdyby obcy ci otworzył,pytaj „czy jest forsa.<br />
Za te luty coś na garnkach nakładał w tygodniu.<br />
Bywaj ,chłopcze.Wiesz już wszystko.Jutro po południu.<br />
<br />
107<br />
<br />
Władek wrócił do mieszkania.Co to za kawały?<br />
Przecież z Pieczką myśmy wcale tam nie lutowały.<br />
Dziwne hasło,dziwny sposób też tego pukania.<br />
Jestem w gości tam przyjęty,więc dosyć pytania.<br />
<br />
Aby zajść do swej Marysi,to ćwiczył pukanie.<br />
To trzy kropki i dwie kreski.Napisał na ścianie.<br />
Potem pukał puk,puk,puk,kan,ka.To pasuje,<br />
Chyba z nerwów u niej tam,tego nie zepsuje?<br />
<br />
Całą noc pukał do głowy,puku,puku,stuku,<br />
Nieraz ryknął głośnym śmiechem,śmiał się do rozpuku,<br />
Ale rano,po obiedzie,zaczął pukać w deskę<br />
I wygonił szybko z siebie nierozsądną śmieszkę.<br />
<br />
To jest szyfr i to jest hasło.Pukał do melodii.<br />
Nieraz mylił się dziwacznie,bo szło do parodii.<br />
Potem jednak łapał rytm i pukał wspaniale,<br />
Jak w teatrze dobosz wielki na swą wielką galę.<br />
<br />
Maj się kończył tego dnia.Poszedł do bogdanki,<br />
W Łyczakowską wszedł po trzeciej.Wszędzie piękne ganki.<br />
To wytworna jest aleja.Symbol mocy Lwowa.<br />
Tam na wrotach drzwi wejsciowych wisiała podkowa.<br />
<br />
108<br />
<br />
Na parterze dwoje drzwi,zapukał jak trzeba,<br />
Maryś sama otworzyła,w ręku z kromką chleba.<br />
Proszę wejdź,mamo,on jest,proszę do pokoju.<br />
Władek widzi stół szeroki,dwa talerze stoją.<br />
<br />
Mama pyta,jemy obiad,może talerz zupy?<br />
Chłopiec chciał z mety odmówić,zauważył krupy.<br />
Tak,tak ,chętnie,jeśli łaska,jeno pół talerza,<br />
By nie wyszło tutaj tak,że na obiad zmierza.<br />
<br />
Trochę wcześniej ja przyszedłem,nie jestem spóźnialski,<br />
A ciekawość to mnie pali,by słyszeć głos polski.<br />
Władek dostał znów dolewkę,Maryś mu wlewała,<br />
W międzyczasie to jej mama już od stołu wstała.<br />
<br />
Tuż przy oknie była tam maszyna do szycia,<br />
Matka szybko zdjęła z niej wierzchnie te nakrycia.<br />
Potem gałką pokręciła.Władek bęben słyszy,<br />
Więc odłożył łyżkę swą,bęben słychać w ciszy.<br />
<br />
Bum,bum,bum,bum radio skrzeczy,potem głos ojczysty,<br />
Mówi ładnie i wyraźnie,głos warszawski,czysty.<br />
„Proszę państwa,mówi Londyn,do rodaków w kraju,<br />
Dziś na frontach prawie wszystkich walki ciągle trwają.”<br />
<br />
109<br />
<br />
Ciało Władka z każdą chwilą nabiera emocji.<br />
„Polskie wojsko sam Sikorski odwiedził dziś w Szkocji.”<br />
Polskie wojsko,słyszy Władek,a więc jest ochrona!<br />
To nie spadła jeszcze wcale orłowi korona!<br />
<br />
Pełen myśli różnorakich opuszcza kryjówkę,<br />
Za te kilka słów nadziei gotów jest dać stówkę.<br />
Ale nie ma takiej forsy,ma radosną duszę,<br />
Ja do czynów bardzo wielkich swoje ego zmuszę!<br />
<br />
I zagwizdał znaną piosnkę,śpiewaną w drużynie,<br />
„Tam szum Prutu,Czeremoszu,hucułom przygrywa,<br />
A wesoła kołomyja do tańca porywa.”<br />
Ta piosenka tu we Lwowie to z piękności słynie.<br />
<br />
Do miłości jeden krok i jedno spojrzenie.<br />
Potem w sercu pozostaje wieczne ciepłe tlenie.<br />
Tęskność wielka,wzrokiem długo nigdy nie wzmocniona,<br />
I samotność bez swej lubej,samotność szalona.<br />
<br />
Chciałby dotknąć jej warkoczy,poprawić jej wstążki,<br />
Wpleść we włosy z każdej strony jaśminu gałązki.<br />
Potem przejść się Łyczakowską do samej rogatki,<br />
Sypać na nią róży dzikiej jedwabiste płatki.<br />
<br />
110<br />
<br />
Od rogatki wrócić razem ze splecioną dłonią,<br />
By wiedziała,że te ręce zawsze ją obronią.<br />
To też w męce tej okrutnej czekał dwa tygodnie,<br />
A przed wyjściem mama dobrze prasowała spodnie.<br />
<br />
Znowu było bum,bum,bum,potem:”Woła Londyn”.<br />
Usadzony jest w Afryce stary pruski Odyn.<br />
W Libii trwają ciężkie walki,Sikorski w Iranie.<br />
Nowa armia się szykuje,co do walki stanie.<br />
<br />
Audycja trwała pół godziny,potem język czeski,<br />
Mama Mery gałką ścisza i zakłada deski.<br />
Maryś kawę zaparzyła z jęczmienia czarnego,<br />
Potem cicho też usiadła tuż przy boku jego.<br />
<br />
Oboje się zadumali nad daleką wojną,<br />
Którą w Polsce rozpoczęto tą napaścią zbrojną.<br />
Wojna przeszła do Afryki,do Libii nieznanej,<br />
Czy zakończy się tu kiedyś,w tej Polsce steranej?<br />
<br />
Dwie istoty przed kwitnieniem,milcząc siedzą razem,<br />
Naprzeciwko tam na ścianie,rama jest z obrazem.<br />
Na obrazie nimfa w bieli,wsparta jest o czaszkę,<br />
Jedną ręką wciąż przegania fioletową ważkę.<br />
<br />
111<br />
<br />
Rozdział IX<br />
<br />
Przechyla się szala<br />
<br />
Heńka mama chce wyjechać do rodziny na wieś.<br />
Pyta: Heniek, czy wiadomość o tym Dance dałeś?<br />
Tam mówiłem,że do Bzowic,że wedle Złoczowa.<br />
Ona chlipie i w chusteczkę całą twarz swą chowa.<br />
<br />
Sama w miasto, to nie wyjdzie,w domu będzie siedzieć.<br />
Ona myśli na ulicy to jest każdy niedzwiedź.<br />
I ma rację, rzecze mama.Niespokojne czasy.<br />
Ukraińcy już z Niemcami robią gdzieś hałasy.<br />
<br />
Rzeczywiście, spostrzegł Heniek.Nie ma już milicji.<br />
Co się stało? Ukraińcy bunt podnieśli na całej Galicji.<br />
Przeciw komu? Pyta Heniek,niezmiernie zdumiony.<br />
Przeciw wszystkim.Ruskom,Niemcom.Biją też i żony.<br />
<br />
Zdziwienie w tym chłopcu wzrasta.Mamo, o co chodzi?<br />
Polki żony oni biją,bo im Laszki rodzi.<br />
Oni chcą tu Ukrainy,samoistnej,swojej.<br />
Chcą tej ziemi czarnej ,dobrej.Nawet,nawet gołej.<br />
<br />
112<br />
<br />
Ukraina jest za Dnieprem i za Porohami.<br />
Nas tu mało pozostało,Rady im nie damy.<br />
Opór trzeba, mamo, robić.Po raz drugi dziećmi?<br />
Przecież mężczyzn nie ma w mieście.My do Bzowic jedźmy.<br />
<br />
Znowu Henio zauważył,mężczyzn w mieście nie ma.<br />
Ukraińcy tu rządzili,zakładali klema.<br />
Teraz nagle gdzieś znikneęi.Dziwne to są ruchy.<br />
Gdzie to wszystko się podziało? Zniknęli jak duchy.<br />
<br />
Nie rozumiał biedny chłopiec nurtów czasu tego.<br />
Które były narodowe,dążyły do złego.<br />
Przede wszystkim nacje doszły do dziwnych przekonań,<br />
Że to dzisiaj,właśnie dziś,dojdzie do wyrównań.<br />
<br />
Tych odwiecznych,różnych targów,zawiści rasowych.<br />
Trzeba tylko nożem dźgnąć asów rozpłodowych.<br />
Mężczyzn Lachom wytracono,rżnąć nada kobiety.<br />
Tę robotę,tak po cichu,wspierają sowiety<br />
<br />
Heńka mama też niewiele rozumiała z tego.<br />
Wyjechała więc do Bzowic do siedliska swego.<br />
Tam nie było Ukraińców,wieś spolszczona cała<br />
Wieś w obronie granic siłą czynny udział brała.<br />
<br />
113<br />
<br />
Mieli bunkry wykopane wedle stodół,stajni.<br />
Mieli także i okopy gospodarze skrajni.<br />
Przed kim to wszystko kopali?Sami nie wiedzieli.<br />
Lecz przeczucie im kazało.To też nie zginęli.<br />
<br />
Rok czterdziesty, no i trzeci,trwał i kończył wiosnę.<br />
W Bzowcach to nastroje ludzkie wcale nie radosne.<br />
Starć tu krwawych było kilka,stara broń się grzała,<br />
Banderowcy gdzieś krążyli,śmierć ich w walkę gnała.<br />
<br />
Wieś dla Heńka była rajem,zielonym i żółtym.<br />
Słoneczniki jak miednica były cieniem lubym.<br />
Banderowcy gdzieś spłynęli,lecz przyszli niemiaszki.<br />
Już cofali się ze Wschodu,ciągnęli swe „ blaszki „.<br />
<br />
Trochę armat,samochodów, blaszane gazmaski.<br />
W trwodze Niemiec i Lach biedny.Ucichły niesnaski.<br />
Odgłos armat gdzieś daleki,często on się zbliżał.<br />
Wyczerpany Niemiec wojną twarz w miednicy zwilżał.<br />
<br />
Niemcy owcy zażądali,by pluton nakarmić<br />
Babka weto robi głośne,zamierza jej bronić.<br />
Niemiec kamrata więc woła,szwargoczą coś długo.<br />
Jeden poszedł gdzieś daleko i przynosi jagnię.<br />
<br />
114<br />
<br />
Mówi z tego będzie owca,czy dobra zamiana?<br />
Babka teraz ustąpiła. Już owca zadżgana..<br />
W dniu dzisiejszym front się zbliżył,już słychać wybuchy.<br />
Trawa z dala dymi z tego,bo grunt bardzo suchy.<br />
<br />
Lato ciepłe i słoneczneGdzieś tam bój się toczy.<br />
Heniek chodzi wróble strzelać za pomocą procy.<br />
On to z procy ptaszki maca,inni to z moździeża.<br />
Z tego to raz położono dość dużego zwierza.<br />
<br />
Raz furzynka wyleciała do góry kołami,<br />
A dwa konie to stuknęły o siebie zadami..<br />
Jeden nawet jeszcze żył,drugi był gotowy.<br />
Zakopano obydwa w gotowe już rowy.<br />
<br />
Zaś wożnice, to z procesją niesiono w cmentarze.<br />
Gdzie leżały już od wieków uśpione a wraże,<br />
Dwie familie różnych nacji,a leżały zgodnie.<br />
Po grobowcach było widać,ustrojonych modnie.<br />
<br />
Aż dwa krzyże przed furmanem niosą ciche wdowy,<br />
Liczą,idąc świeże kupki,który to jest nowy?<br />
Kopców świeżych nie brakuje, w tych czasach wojennych.<br />
Lachów padło prawie tuzin, a sowietów plennych?<br />
<br />
115<br />
<br />
Wzrokiem cmentarz ogarniają,ostoję wieczności.<br />
I kiwają nieraz głową Kresów ludzie prości.<br />
Tam Balcerek młody leży.Obok to Sadowscy.<br />
Których nocą niespodzianie zgnietli banderowcy.<br />
<br />
Tak,tam leży stary Bajszak,przewrócił się w polu,<br />
Ziele rwał ci dla królików,zakończył w szpitalu.<br />
Tu to leżą same plenne, co przy Niemcach stoją.<br />
Z ran pomarli,bo te rany wcale się nie goją.<br />
<br />
Front się znowu tu przybliża,kule rwią poszycie.<br />
Niemiec broni wsi zażarcie,depczą w każdym życie.<br />
Mama mówi,będziem wracać.Lwów bardziej bezpieczny.<br />
Niemiec tutaj nie da rady,chociaż jest waleczny.<br />
<br />
I wrócili,bo opału już tyle nie trzeba.<br />
Z tym opałem w wielkim mieście,to prawdziwa bieda.<br />
Heniek poszedł szukać drzewa,by obiad zgotować.<br />
W pustym biurze widzi parkiet,postanowił zerwać.<br />
<br />
Na grabieży jest złapany,idzie do aresztu..<br />
Jednak wyszedł,bo strażnicy zwiali aż do Pesztu.<br />
Wrócił sowiet.Bierze odwet.Grabi co podleci.<br />
Tych do wojska,tych na Sybir,W oczy czapką świeci.<br />
<br />
116<br />
<br />
Najpierw dworzec zbombardował uskrzydlony sowiet.<br />
Czy potrzebnie? Dobrze robi? Może,może odwet!<br />
Przemyślunek ludzie robią. Oj,będzie się działo!<br />
Kiedy polem znów to bydło pędem będzie gnało.<br />
<br />
Pierwszy pobyt ich we Lwowie jest dobrze w pamięci.<br />
W muszli myli sobie twarze,socjalizmu święci.<br />
Jeden portki swoje zdjął, na podwórku wali,<br />
Wokół kobiet stało kilka.Kobiety gadały.<br />
<br />
Ten publicznie,z sadysfakcją nagarował gnoju,<br />
Jest zadowolon on z siebie,bo baby się boją.<br />
Starszy człek złapał motykę,przyrżnął mu po plecach.<br />
A starszyna zabrał sracza i już jest po hecach.<br />
<br />
Ludzie dobrze pamiętają zaginięcie zbiegów.<br />
Którzy gdzieś się zapodzieli przed nadejściem śniegów.<br />
Różne plotki w mieście były,w ponurej tonacji.<br />
Lecz gdy Niemcy szybko przyszli, odkryto cel racji.<br />
<br />
Do szkoły wnet poszedł Heniek uwolniony z ciupy.<br />
Tu znów nacje różne chodzą,słuchając głupoty.<br />
Bo ten nowy nauczyciel nie zna gramatyki.<br />
A w Charkowie był przywódcą,krawieckiej fabryki.<br />
<br />
117<br />
<br />
W mieście całym są sztandary, a wszystkie czerwone.<br />
Innych nie ma.Wszyscy patrzą też tylko w ich stronę.<br />
Tu nie będzie żadnej Polski ani Ukrainy.<br />
Gdzieś przepadli jak kamfora Bandery rezuny,<br />
<br />
Gdy odwrócisz wzrok nieszczęsny z wyrażnym grymasem,<br />
To pod wieczór ciebie biorą,zsyłają ciupasem.<br />
Słuch po tobie szybko ginie,jako trop po deszczu.<br />
Tam pustoty są ogromne,dużo,dużo zmieszczą.<br />
<br />
Światły człowiek z góry wiedział ,że przyszła zagłada.<br />
Nikt się tu nie uratuje,gdzie zawiść i zdrada.<br />
Tylko kiedy to nastąpi? Nikt nie odgadywał.<br />
Myśli swoje dość głęboko natychmiast ukrywał<br />
<br />
Na rogatkach Rusek straże poczwórne ustawił.<br />
Nic nie mówił,jeno w prasie o kołchozach prawił.<br />
Jeden temat był żelazny,na rok omówiony.<br />
I co tydzień,i co kwartał zawsze powtórzony.<br />
<br />
Straże zdały swój egzamin,bo tworzyły kocioł.<br />
Nieraz znalazł się ryzykant,ale był to osioł.<br />
Bez przepustki ani rusz,z miasta nie uskoczysz.<br />
Jeśli fortel znajdziesz mądry,rogatki przekroczysz.<br />
<br />
118<br />
<br />
Nic nowego w socjaliźmie.Cenzura jak „dama”.<br />
Od lat wielu stosowana kurtyna lub brama.<br />
Jeśli pismak się wychylił i podał nazwisko,<br />
Co cenzura je objęła,zamieniał się w psisko.<br />
<br />
Opuszczone i wygnane z ciepłej swojej budy.<br />
Mógł po polach wiecznie krążyć,głodować na pudy.<br />
Już do końca swego życia nie był na etacie,<br />
Mógł w skrytości,a nie głośno ,płakać po swej stracie.<br />
<br />
Światły człowiek,ten co przeżył ten napad wrześniowy,<br />
Wiedział z miejsca,tu nie będzie nigdy polskiej szkoły.<br />
Tu nie będzie mięsa w sklepie,gazety po polsku,<br />
Jeno Rusek,który dobrze zawsze służył w wojsku.<br />
<br />
Wojna zaś się już kończyła.Rusek wszystko bierze.<br />
Szuka w murach ładnych domów,tam gdzie lepsze leże.<br />
Jeśli dom mu się spodobał,nocą go „czyszczono”.<br />
Lecz nie z mebli i nie z garnków.Żywe,to gnieciono.<br />
<br />
Rano z pismem,to już nowy lokator się wsuwa.,<br />
W przedpokoje i sypialnie.Tam smrodem zatruwa,<br />
Wnet to wszystko,co to wczoraj lawendą pachniało.<br />
Już układa w cudzą sofę swe niemyte ciało.<br />
<br />
119<br />
<br />
Już w czterdziestym czwartym roku,we wrześniu są lekcje.<br />
Młodzież zmienia pod pręgierzem a piać swoją dykcję.<br />
Teraz w szkołach jest swawola,brak szkole prestiżu.<br />
Zachowanie,język gminu,stoczył się do niżu.<br />
<br />
Pauzy nia ma.Jest prasówka.Czytane wersety.<br />
W każdym zdaniu słowo „Stalin” musi być niestety.<br />
Młodzież ścichła tymczasowo,szmer jednak narasta,<br />
Znów zginęła piękna Zosia,ta ozdoba miasta.<br />
<br />
W szmerach słychać,że samochód osobowy ”opla”.<br />
Chwycił pannę,w środek wciągnął,jakoby do kopla.<br />
Słuch też o niej wnet zaginął,pozostały szepty,<br />
Co pluskały wśród młodzieży jak te krople słoty.<br />
<br />
Gwar wybuchnął tak znienacka,korytarz jest ulem.<br />
Młodzież głośno woła:Co to ?. Woła z wielkim bólem!<br />
Bo po Zosi znowu jedna,znowu utracona.!<br />
No, a z orła to publicznie strącona korona.!<br />
<br />
Pieśni chcemy! Pieśni śpiewać ! Chcemy:”Pas czerwony”.<br />
Nam nie trzeba nauk dzisiaj z gazetowej strony.<br />
Mamy książki ,mamy własne,nie trza Makarenki.<br />
Który niszczy,który pali,za nic ma sukienki.<br />
<br />
120<br />
<br />
Chcemy śpiewać w korowodzie,korytarzem bieżąc.<br />
Chcemy ręce swoje trzymać.Śpiewu nie ma miesiąc.<br />
Nam radosną młodość zbito,ojce gdzieś przepadli.<br />
Spiewać chcemy,popek w cerkwi ,niech się sam tam modli !<br />
<br />
Sam dyrektor Heńka łapie za kołnierz i targa,<br />
Białą pianą się maluje jemu dolna warga.<br />
No,a czego się zachciewa?Lechickie przyśpiewki?<br />
Bo zginęły tam gdzieś jakieś dwie uliczne dziewki!<br />
<br />
Stopień tobie ja obniżę!Zawołam rodzica!<br />
No i powiem,że burżujów pieśń ciebie zachwyca.<br />
Heniek minę ma nietęgą.Milczy jak ta skała.<br />
Ja nic tutaj nie wołałem.Szkoła krzyczy cała.<br />
<br />
Szkoła owszem i wołała,lecz ty prowodyrem!<br />
Ty się tutaj nie nadajesz,tyś kułakiem,świrem.<br />
Jaki kułak,towarzyszu?Ojciec był ślusarzem.<br />
Ja i owszem lubię metal i będę tokarzem.<br />
<br />
Dyrektorek czuje, zbłądził;puszcza kołnierz ucznia,<br />
Źle zachwycił,szuka kogoś,chce trafić na drania.<br />
Bogu ducha winien Stepan,stał o mur oparty,<br />
Jego łapie za rękawy i o niego wsparty,<br />
<br />
121<br />
<br />
Mam cię,woła!Ty śpiewałeś „mam za pasem bronie”.<br />
Chodź w pokoje,tam cię szybko ze szkoły wygonię!<br />
Toć ja Rusin,towarzyszu,ja z Lachem nie pieję,<br />
Ja tu stoję i się patrzę,co się tutaj dzieje?<br />
<br />
Znów dyrektor poczuł zmyłkę.Odchodzi do biura.<br />
Młodzież jest na korytarzu,czuje będzie bura.<br />
Stepan woła:szybko, Heniek,dawaj na wagary.<br />
Młodzież trochę im zazdrości,nie łączy do pary.<br />
<br />
Chłopcy włóczą się po Lwowie,doszli aż do dworca.<br />
Tutaj,Stepan mówi cicho,w kieszeniach jest forsa.<br />
Deszczyk mżył,więc do tramwaju,co to był dziewiątka,<br />
Się wepchnęli w tłok straszliwy i szukają kątka.<br />
<br />
Dla oddechu,dla powietrza,lecz nie było tego,<br />
Za to Stepan coś majstruje u sąsiada swego.<br />
Gdy kabura już rozpięta lekko ciągnie nagan,<br />
Potem mówi do Henryka,opuszczamy wagon.<br />
<br />
W biegu razem wyskoczyli,poszli w Pohulankę.<br />
Heniek mówi:daj,zobaczę i strzelę tam w szklankę.<br />
Nielzia,stawia się Stepan,jeszcze ktoś usłyszy,<br />
Możesz go nawet rozebrać.Milcz. jak milczą myszy,<br />
<br />
122<br />
<br />
Stepan brał nagan do szkoły,pokazywał skrycie,<br />
Wszyscy mu więc zazdrościli.Milcz,na ciebie liczę.<br />
Tak każdego z nich ostrzegał.Był dla nich gierojem,<br />
Twardym chłopcem jako granit,a nie z krzewu słojem.<br />
<br />
Gdy dzień ciepły się nadarzył w końcu października,<br />
To czekali na rogatce,aż nadjedzie bryka.<br />
Poprosili gospodarza,aby ich podrzucił.<br />
I na wasąg się wdrapali,Stepan coś tam nucił.<br />
<br />
Zeskoczyli potem w krzewy i zginęli w gąszczu,<br />
Tam do celu żuczka wzięli.Ubiję cię, chrząszczu!<br />
Stepan oddał aż dwa strzały.Heniek,strzelaj w żuka,<br />
Jam dwa razy jemu huknął,odpadła mu ruka.<br />
<br />
Wybuchnęli społem śmiechem,bo to ich bawiło.<br />
A zwierzątko,czy wierzycie?Nadal sobie żyło.<br />
Powrócili o ciemnosci,podali se dłonie,<br />
Obaj czuli się szczęśliwi z sobą,w swoim gronie.<br />
<br />
A gdy śniegi przyszły pierwsze,gdy Powstanie padło,<br />
Pogorszyło się we Lwowie,w każdym calu jadło.<br />
Wszystko szło jeno dla frontu i wciąż były wiece.<br />
No,a na nich?No, to praczki wytrząsały kiece.<br />
<br />
123<br />
<br />
Rozdział IX<br />
<br />
Zła nowina<br />
<br />
W szarą noc listopadowa od kumpla powraca,<br />
Władek wesół i po drodze co się da przewraca.<br />
Najpierw nogą każdy kamyk ,co widać w latarni,<br />
Potem rzucił, wybił szybę,tam w maleńkiej szklarni.<br />
<br />
Wokół stały srebrne świerki,przysadziste,ciche.<br />
A pod nimi to lanuszki,białawe,nie liche.<br />
W lipcu róże w kratownicy,przeważnie pąsowe,<br />
Obok nich to oczkowane,zawsze jakieś nowe.<br />
<br />
Ogrzewała to to pieczka z cegły pod stołami.<br />
Szczapą palił lekarz młody,najczęściej świerkami.<br />
Bo w noc mrożną lub dzień chmurny,gdy styczeń grał surmy,<br />
Woń żywicy luty nosił.Luty bardzo jurny.<br />
<br />
Żywica ta zaś pachniała,gdy słonko z ukrycia,<br />
Nagle ciepło pod szkło dało.Wówczas dzieci Hrycia,<br />
Otwierały palenisko i dym większy kłębił,<br />
Nad świerkami,okolicą, Nozdrza czule gnębił.<br />
<br />
124<br />
<br />
Oranżeria jest w rozsypce,nie ma tam tropików.<br />
Nie ma też się dokąd udać dla brania zastrzyków.<br />
Władek zdążał do chałupy,gdy w dali w latarni,<br />
Ujrzał postać mu znajomą,zapomniał o szklarni.<br />
<br />
Już przyśpieszył mocno kroku,był już prawie pewny.<br />
Że figura tej dziewczyny,to postać królewny.<br />
Maryś,Maryś,krzyknął mocno,zaczekaj na chwilę!<br />
Cień zatrzymał się pod światłem i widział go tyle.<br />
<br />
Cień mu umknął w bok, w ciemności..Zanikł pośród mroku.<br />
Choć nikogo już nie ujrzał,słyszał stukot kroku.<br />
Może ja się pomyliłem.Z tego jest strapiony.<br />
Udał z miejsca się do domu,był bardzo zmęczony.<br />
<br />
Lecz po drodze spotkał Zdzicha,był z trzema druhami.<br />
Coś śmiesznego wciąż mówili,robili bokami.<br />
Czołem ,druhy! Czuwaj ,Władek! Skąd Bogi prowadzą?<br />
Byłem u znajomych pytać czy też nici dadzą.<br />
<br />
A słyszałeś może ,Władek,ty taką melodię.<br />
I to mówiąc cała trójka zaśpiewała zgodnie.<br />
Pieśń to była o Porycku,gdzie zdławiono ludzi.<br />
Teraz duch poszkodowanych w melodii się budzi.<br />
<br />
125<br />
<br />
To nie była z pieśni pierwsza o Poryckim mordzie.<br />
Już też wcześniej coś śpiewano o Bandery hordzie.<br />
Pieśń zanikła, bo okupant zmienił się na Kresach.<br />
To też zmiany zachodziły w śpiewanych wersach.<br />
<br />
Na wozie,na wozie<br />
Wiozą Ruski Bozię.<br />
Szatki białe to z niej zwlekli,<br />
Ogniem boki jej przypiekli.<br />
<br />
W powrozie,w powrozie,<br />
Rączyny są bozie.<br />
Knebel to jej założyli,<br />
I kańczugiem ciało bili.<br />
<br />
Mamo ,woła w progu Władzio,widziałem Marusię.<br />
W Łyczakowskiej przy piekarni,przy starym lamusie.<br />
W póżny wieczór? Pyta mama.No, teraz przed chwilą.<br />
Coś ważnego tam robiła i za matki wolą.<br />
<br />
Teraz do miednicy wodę i obmyj się trocha.<br />
Ja tak myślę ,że Marysia zapewne cię kocha.<br />
To nie ona chyba była,to były miraże.<br />
Gdy się wyśpisz,to poranek drogę tobie wskaże<br />
<br />
126<br />
<br />
Jutro pójdę po obiedzie odwiedzić jej mamę,<br />
Może pójdziesz razem ze mną,spytasz co jest grane.<br />
Nie tak, mamo,ja po lekcji skoczę do jej szkoły.<br />
Tam zaczekam.Na jej widok zrobię dwa fikoły.<br />
<br />
Toto mówiąc wskoczył w łóżko,oddał się marzeniom.<br />
By cień ujrzeć i podążać i dorównać cieniom.<br />
Stanąć obok,wziąć za rękę i aleją słońca,<br />
Iść przed siebie z lubą swoją,iść ,hen,tak bez końca.<br />
<br />
Już przecudne sny kołyszą umysłem chłopaka.<br />
Wszystko w mózgu mu plątają,jak w mózgu cudaka.<br />
Ciągle idzie gdzieś nad wodą,gdzie sumy jak krowy,<br />
A za rzeką wielu ludzi sypie kopiec nowy<br />
<br />
Rano poszedł już do szkoły,czeka końca zajęć.<br />
Lekcji było niezbyt wiele,naliczył tylko pięć.<br />
Stepan go ciągle namawia, by iść na perony,<br />
Bo tam ,druhu ,kieszeń pełna z palta każdej strony.<br />
<br />
Dziś nie mogę,mówi Władek,mam matki zlecenie,<br />
Torbę warzyw,tak koniecznie warzyw zakupienie.<br />
Stepan mówi ,ja sam pójdę,może się obłowię,<br />
Jeśli mnogo coś wyciągnę,będzie po połowie.<br />
<br />
127<br />
<br />
Władek kiwnął tak dwuznacznie swoją młodą głową,<br />
I na lekcje poszedł z klasą,nie z jego namową<br />
Już po lekcjach w Łyczakowską wszedł krokiem harcerza.<br />
I do domu wysokiego,śmiało naprzód zmierza.<br />
<br />
Lecz przed drzwiami się zatrzymał,wspomniał na pukanie.<br />
Więc odchrząknął sobie cicho,palcem stworzył granie.<br />
Chwilę czekał,aż drzwi same wolno się rozwarły,<br />
W nich jest mama koleżanki.Zapachy w sień parły.<br />
<br />
To zapachy od rosołu i od wołowiny.<br />
Czuć selera i pietruszkę,widać bok dziewczyny.<br />
Wejdź tu ,proszę – mówi pani,Marysia jest w kuchni.<br />
A nie przestrasz się wyglądu,bo jest w mojej sukni..<br />
<br />
Władek spojrzał i skojarzył sylwetkę w półmrokach.<br />
Potem spojrzał też w jej buty,poznał je po krokach.<br />
Które słyszał jeno w dali.Tak to były one.<br />
Teraz spojrzał na jej lica,które były płone.<br />
<br />
Uśmiechnęła się do niego.Jestem nie przebrana.<br />
Ja wróciłam od znajomej dopiero dziś z rana.<br />
No i w szkole też nie byłam.To ty byłaś?<br />
Tak.Uciekłam,ja służbowo….A czemu się kryłaś?<br />
<br />
128<br />
<br />
Mamo, powiedz może jemu,bo pomyśli sobie,<br />
Że my żle się prowadzimy,żle działamy obie.<br />
Władzio,pozwól do jadalni,powiem ci coś skrycie,<br />
Jeśli komuś zaś to wydasz,grozi ci zabicie.<br />
<br />
Nic nie wydam,jam nie papla,jam harcerz zwiadowca.<br />
Nie papuga,ani pawian,ani głupia owca.<br />
To przysięgę musisz złożyć.Złożysz ją, harcerzu?<br />
Władek widzi dwoje oczu,jak to w niego mierzą.<br />
<br />
Bez wahania,mówi,złożę.Czekam na treść tego,<br />
Aby jeno coś dla Polski nie było w tym złego.<br />
I już stanął w tej postaci,jako na apelu,<br />
A był prosty,był wysoki jak tyka od chmielu.<br />
<br />
„Cokolwiek będzie,cokolwiek się stanie<br />
Wiem tylko jedno,Polska zmartwychwstanie.<br />
Ślubuję wiecznie dla Armii Krajowej,<br />
Dążyć wszechmocnie tu do Polski nowej.”<br />
<br />
Spocznij ,Władek,mówi Maryś,już jesteś żołnierzem,<br />
Dziś zaś Polska na twej piersi jest twoim szkaplerzem.<br />
Wczoraj byłam ja z meldunkiem,gryps niosłam ja w uchu,<br />
To też słabiej się słyszało,zmysł nawalał słuchu,<br />
<br />
129<br />
<br />
I tak Władek jest wciągnięty w wiry dziwnej pracy,<br />
Potajemnej,ryzykownej.Tu tylko junacy.<br />
Nie dla zwykłych śmiertelników jest walka w grobowcu.<br />
Ni dla tego co przedwcześnie okrzyknie się zbawcą.<br />
<br />
Władek myśli więc dlaczego tak długo był z boku?<br />
Czy nie umiał,czy był leniem,czy nie trzymał kroku?<br />
Oni naprzód poszli śmiało,choć groziła spłonka,<br />
A on grzyby w lesie zbierał,buty psuł o pieńka.<br />
<br />
Oni wznieśli swoje dusze ponad nacji trony,<br />
On z żulikiem po ogrodach obrabiał zagony.<br />
Gdy partyzant Zubrzy bronił,odebrał swe konie,<br />
To ja, Władek ,w żuki pukam, gdzieś w krzewach na stronie.<br />
<br />
Zatrzymał się na ulicy z rachunkiem sumienia,<br />
Czemu wtedy nie poleciał i nie gonił cienia?<br />
Wszystko obok mnie przechodzi,rwie to szypot rzeki.<br />
A ja szkołę opuszczając,depczę miejskie ścieki.<br />
<br />
Wpatrzył się w starego klona,co bez liści stoi.<br />
I tak myśli,że on jeden życia się nie boi.<br />
Chociaż on tu nie jest martwy,lecz ma śpiączkę długą,<br />
A on młodość swą harcerską zmarnował pod budą.<br />
<br />
130<br />
<br />
Dlaczego nie miał kontaktu,dlaczego języka?<br />
On stał z boku,kiedy każdy tu Polaka tryka,<br />
Rusek z Żydem,Ukrainiec i Prusak rasowy,<br />
Który Ukraińcom przyrzekł i nie dał odnowy.<br />
<br />
Długo stoi Władek młody,wpatrzony w gałęzie,<br />
Pod klon dumny chudy piesek za potrzebą lezie,<br />
Obwąchuje pień nadziemny,potem zwilża korę,<br />
Bez kagańca i bez smyczy pan dał jemu forę.<br />
<br />
Pana nigdzie tu nie widać.To bezpańskie psisko,<br />
Pozbawione ojcowizny.Utracił nazwisko.<br />
Może Burek,może Kruczek,może As wyniosły.<br />
Brudne psisko,na pośladkach mu gnojki urosły.<br />
<br />
Poza bystrzem,rzekł do siebie i ruszył w mieszkanie.<br />
W domu usiadł razem z mamą i zadał pytanie.<br />
Mamo,powiedz,co ze Lwowem?Dziwne słychać szepty,<br />
Nie mam radia,siedzę w domu i wyszywam hafty.<br />
<br />
Ale coś niecoś słyszałam ,brednie lub wyrocznie,<br />
Szatan z diabłem robi tany i stepują skocznie.<br />
Stukot racic to przy sklepie w kolejce taktuje,<br />
Gdzieś daleko,ktoś nam obcy zło Polsce gotuje.<br />
<br />
131<br />
<br />
Chcą wysiedlić nas ze Lwowa,wyrzucić z Ojczyzny?<br />
Nam nie dane , żeby tutaj doczekać siwizny!<br />
To nie plotki,lud jest wieszczem,on ma intuicję.<br />
Sam się przypatrz,gdzie nie spojrzysz,to widać milicję.<br />
<br />
No, a bronić się nie można? Kto nas tu obroni?<br />
Nie ma rządu ,nie ma wojska.Każdy łzy swe roni.<br />
Owszem, twierdzą,że w Lublinie są już ministrowie,<br />
Ale jakiej oni nacji?Czy ktoś nam odpowie.<br />
<br />
Władek spać poszedł od razu ,przerażony wieścią.<br />
Jego myśli,wiadomości w głowie się nie mieszczą.<br />
Trzeba bronić swej własności,kiedy Lwów w potrzebie!<br />
Bo inaczej, no to Rusek,nas stąd wykolebie.<br />
<br />
Postanawia iść do Marii jutro po zajęciach.<br />
Lecz nikomu nic nie mówi o tych swoich chęciach.<br />
Rano zmył lico w miednicy i hula do szkoły.<br />
Dzień się zaczął listopada,miesiąc latoś nowy.<br />
<br />
Po zajęciach w Łyczakowską,Już puka w komnaty.<br />
Na półpiętrze zauważył meble,jakieś graty.<br />
Umówione ma pukanie,to a-me-ry—kan—ka.<br />
Czeka chwilę,ktoś otwiera,to jego bogdanka.<br />
<br />
132<br />
<br />
Zapach zupy w nozdrza wleciał,to pomidorowa,<br />
Ciepło takie jest tu duże,pali fest „teściowa”.<br />
Proszę wejść, mówi Marysia.Mamo, mamy gościa.<br />
Prawdę mówiąc to nie widział tutaj jeszcze „teścia”.<br />
<br />
Też zaginął jak i ojciec.Władek kurtkę wiesza.<br />
Patrzy w kuchnię,mama zupę w garnku miesza.<br />
Dzień dobry! Ja wcześnie przyszłem,bo mrok już jest wczesny.<br />
Mam ja w sobie niepokoje,Winien świat współczesny.<br />
<br />
Gdy zasiedli wedle stołu z dębiny grubionej,<br />
Władek mówi, co tu robić,z pogłoski solonej?<br />
Bo gdy ktoś ją podszeptuje,to blużni jak kowal.<br />
Sprawa wcale nie okrągła,przypomina owal.<br />
<br />
No, a jaka to pogłoska?Pyta pani domu.<br />
I nalewa z dzbana kompot.Mów, Władziu, bez kłamu.<br />
Trochę szepczą i śpiewają,o Lwowie dla Rusi,<br />
Ktoś wyjaśnić ogółowi to nareszcie musi!<br />
<br />
Coś takiego? Ja zza morza o tym nie słyszałam.<br />
Odpowiem na to za tydzień.Raz w ogonku stałam.<br />
Rzeczywiście,ktoś kąśliwie,żartował na niby…<br />
Że niedługo,…będzie wyraj. Wiecie co, a gdyby,…<br />
<br />
133<br />
<br />
Słowo „wyraj”, i nic więcej,myślałam o szpakach,<br />
A ty tutaj znów niepewnie,…Nie mówisz o ptakach?<br />
Nie, nie mówię,była mowa tylko o Polakach.<br />
Że wysiedlą z ruskiej ziemi. Zmienią kraj po bokach.<br />
<br />
Prądu długo wszak nie było.Świat dla nas zamknięty.<br />
Mam ja tutaj znajomego,człek jest rozwinięty.<br />
To Hawranek,Czech znad Olzy,on zna trzy języki,<br />
Ja się jutro go popytam ,co mówią żuliki.<br />
<br />
Władek wyszedł.Szedł na rynek,tu spotkał żebraka.<br />
Ten ucieszył się niezmiernie,że naszedł chłopaka.<br />
Wnet poprosił o dwa złote na machorkę „Króli”.<br />
Bo nie palił nic od rana,Władek chętnie buli.<br />
<br />
Władek, chłopiec dobrotliwy,wspomagał żebraczy,<br />
Tego znał aż z grzybobrania.Był szefem tułaczy.<br />
Był z Filippi,z Macedonii,Serbem,słowianinem.<br />
Był palaczem nałogowym,gardził wódą,winem.<br />
<br />
Witaj, Goran! Kopę miechów,no conajmiej ze cztery.<br />
No i powiedz, jak pan żyjesz? Pan na czele sfery?<br />
Mojej sfery to już nie ma,dostała awanse,<br />
Ja nie poszłem razem z nimi,obce mi dyliżanse.<br />
<br />
134<br />
<br />
Takie, co je krowy ciągną i hetka uboga.<br />
Byłem kiedyś ja wożnicą,a wielkim na Boga!<br />
Wszystko jakoś to minęło,uciekłem z Filippi,<br />
Tuż po wojnie,w osiemnastym,bo krzyknąłem: głupi!!,<br />
<br />
Na swojego pryncypała,co zrzekł się folwarków,<br />
Rozdał wszystko,póżniej nie miał nawet z gliny garnków.<br />
Teraz głośnym jest żebrakiem,w obcej sobie stronie.<br />
Ale co tam opowiadam,…Resztką życia gonię.<br />
<br />
Was też wszystkich chcą wysiedlić,tak wróble ćwierkają.<br />
Jeszcze cicho jest wokoło i marszów nie grają.<br />
Lecz gdy wojna się zakończy,tu nie będzie Lacha,<br />
I nie będzie ciebie ,Władziu,serdecznego bracha.<br />
<br />
To ciekawi mnie, Goranie,skąd są te nowiny?<br />
Chyba z radia? Bardzo ciche,lecz to nie plwociny.<br />
Ja słyszałem z Wiednia nowe,o zmianach tak dziwnych,<br />
Że to w głowie się nie mieści,w mych włosach już siwych.<br />
<br />
Gebels gadał coś od rzeczy.On jest oratorem.<br />
Człowiek bardzo błyskotliwy,a stał się potworem.<br />
On napomknął o granicach,o ludów mieszaniu,<br />
Gdy już będzie po wojence,już po głównym praniu.<br />
<br />
135<br />
<br />
Władek mocno podziękował,powrócił do domu.<br />
Mamie nic nie mówiąc o tym,myślał po kryjomu.<br />
Z ojcowizny chcą go wygnać.Trzeba stworzyć wartę.<br />
No, bo słowa sama plewa,gdy bronią nie wsparte.<br />
<br />
Może by tak wpaść do Zubrzy,zachwycić języka.<br />
Lub do swoich tu harcerzy? Z nim się nikt nie styka.<br />
Prace na tym zaważyły,to prawie dwa lata,<br />
Bez kontaktu z bracią szkoły.Tak to jest ta strata.<br />
<br />
Tak i nadszedł luty mrożny.Brak było opału<br />
Nieraz można było kupić wiadro węgla miału.<br />
Na ubytki,na kłopoty nie było sarkania,<br />
Lecz nie było w wielkim Lwowie i muzyki grania.<br />
<br />
Tak gdzieś w lutym po południu,Marysia przybiegła.<br />
Szuka Władka.Niech dziś przyjdzie.Twarz jej w oczach stygła.<br />
Potem trochę się zachwiała.Siadaj ,Władek w mieście,<br />
Siadaj proszę,dam ci kawy.No, siadaj nareszcie.<br />
<br />
Co się stało? Nie za wiele,mama żle się miewa.<br />
Nie potrafi sama piłą napiłować drzewa.<br />
Może on by trochę pomógł,piła na dwie ręce.<br />
Próbowałam sama jedna.Nie podołam męce.<br />
<br />
136<br />
<br />
Brat pomoże bardzo chętnie.On taki uczynny.<br />
Wśród baciarów targowiska z dobroci on słynny.<br />
Maryś po wypiciu kawy,poszła z tą nadzieją.<br />
Długo idzie, bo wiatrzyska śniegiem w oczy wieją.<br />
<br />
Po południu cała trójka zbiórkę ma u Pieczki.<br />
Jest ktoś obcy,czyta rozkaz.Czyta jak z księżeczki.<br />
Rozkaz mówi: rozwiązana jest Armia Krajowa!<br />
Podpisał się sam ”Niedzwiadek”. Gdzie? Leśna Podkowa.<br />
<br />
Jesteś jednym ze lwów Lwowa.Jesteś pieśnią Lwowa,<br />
Lecz zagłada tych rubieży….Ona już gotowa.<br />
Nie gotowa,odparł Pieczka.Jeno w noc bieguna,<br />
Teraz wchodzi. Kiedyś wzejdzie.Zagorzeje łuna!<br />
<br />
Ja zostanę,nie wyjadę,zaminuję mury!<br />
Jeśli siłą mnie wyciągną,wylecą do góry.!<br />
Jam swą garścią bruk ustawiał i klepał go babą.<br />
A mój dziadek kamień zbierał za burmistrza radą.<br />
<br />
Matka Maryś wzięła Władka i mowi: czas wracać.<br />
To decyzja jest komendy.Nie czas tu jej macać.<br />
Kiedy byli na ulicy i szli w stronę domu,<br />
Byli mocno zamroczeni wiadomością gromu.<br />
<br />
137<br />
<br />
Lwów był basztą,Lwów był twierdzą Rzeczypospolitej.<br />
Przez stepowców w tysiącleciu wielorako bitej.<br />
Kto ma śmiałość wyrwać trzewia z organizmu matki?<br />
On to zdrajca i swojemu on urządzi jatki.<br />
<br />
Niby nic nie było słychać.Miasto w sen się nurza.<br />
A im droga w wieczór mrożny,jakby się wydłuża.<br />
Nikt nic nie wie,tylko oni mają tajemnice,<br />
Idąc patrzą w czarne kształty.Patrzą w kamienice.<br />
<br />
Czy to prawda? Czy te domy? Mają nas wyrzucić?<br />
Szli do domów.Aby drogę sobie jakoś skrócić,<br />
Władek wziął Maryś pod rękę i zaczyna nucić.<br />
Ścisnął łokieć jej do boku jako wyraz uczuć.<br />
<br />
A jej matka szła za nimi,z twarzą jak ze śniegu.<br />
Wszystko pękło w sercu onej,Duszę daje Bogu.<br />
Jeno córka jej zostanie po trudzie pokoleń,<br />
Idąc w śniegu znów utyka.Ma stukniętą goleń<br />
<br />
„Boże ,który masz w swej pieczy<br />
Ludu rycerskiego rzeczy,<br />
Chudy żołnierz prosi ciebie,<br />
Odpłać mu tę nędzę w niebie.”<br />
<br />
138<br />
<br />
Władek śpiewa,łzy niemocy już gradem się toczą,<br />
Oni dwoje idą wspólnie i walczą z niemocą.<br />
Ona jakby bliżej niego,jakby się tuliła,<br />
I mruczando było słychać.Czy pacierz mówiła?<br />
<br />
Później razem cała trójka splotła swe ramiona,<br />
Przed prószeniem śniegu w oczy powstała zasłona.<br />
Kręcąc wolno karuzele,nie bacząc na szpiegi,<br />
Rytmy bili dla piechoty,szli jak szeregi.<br />
<br />
„W dzień dyszczowy i ponury<br />
Z Cytadeli idą góry<br />
Szyrygamy lwoski dzieci<br />
Idu tułać si pu świeci.<br />
Na granicy Czarnogórza<br />
Czeka ich mitręga duża,<br />
Może nawet tam<br />
Czyha na nich wróg,<br />
A winc prowadź,prowadź Bóg!”<br />
<br />
Na Wuleckiej się rozeszli,Władek w Potockiego,<br />
Obwodową prawie doszedł do domu swojego.<br />
Z dala widzi,że przed domem jest wóz ciężarowy,<br />
Trochę wojska,no i „Willis”.To kocioł gotowy!<br />
<br />
139<br />
<br />
Niepokój mu targnął serce,wie że trzeba zwiewać,<br />
Lecz po ciemku,no to gdzie?Tu nie może stawać.<br />
Do Marysi w ciemną nockę?nie,to nie wypada,<br />
Więc do Pieczki,do warsztatu.Tak,to dobra rada.<br />
<br />
W późny wieczór w suterenie płonie jeszcze świeca,<br />
A więc puka lekko w szybę i popłoch tam wznieca.<br />
Kto tam?Trwożnie się odzywa głos starego Pieczki.<br />
To ja,Władek,panie majster,jam w porze ucieczki!<br />
<br />
Słychać rygiel odsuwany.No,a co tam,Władku?<br />
W środku powiem,uszłem chyba od złego przypadku.<br />
Kiedy drzwi się już zamknęły,Władek widzi ludzi,<br />
To znajomi,mówi Pieczka.Karmić ich się godzi.<br />
<br />
Mów,a śmiało,to są ludzie zza Wisły,z wieściami,<br />
Mam przed domem aż trzy wozy z długimi gnatami.<br />
Jeden z gości się odzywa:może za poborem?<br />
To możliwe,rzecze Władek,a mówi z humorem.<br />
<br />
Nie mam jednak zamiaru iść w ruskie sołdaty.<br />
To nie możesz wracać teraz tam do swojej chaty.<br />
Znów odzywa się ktoś z gości:Zwiewaj,a to żywo!<br />
Dam ci adres do Pruszkowa,ale zwiewaj krzywo.<br />
<br />
140<br />
<br />
Musisz zgubić ślad po sobie,aż wojna ustanie,<br />
Pomogą ci tam w Pruszkowie.Tam całe powstanie<br />
Się ukryło po swej klęsce,to dobra mieścina,<br />
Jest robota,no, bo remnot fabryk się zaczyna.<br />
<br />
To dziękuję!Jutro rano ja do Wojtka pójdę,<br />
No,a stamtąd,to pod adres z bożą wolą ujdę.<br />
Masz tu spanie na podłodze,rzecze Pieczka stary<br />
I nakłada miału w kuchnię szufelką bez miary.<br />
<br />
Rano Władek skoro świt do Zubrzy piechotą,<br />
W tę lutową mroźną zimę,siarczystą marznotą.<br />
W dwie godziny był już w Zubrzy,pił gorące mleko<br />
I powiedział Biernacikom,że zwiewa daleko.<br />
<br />
Masz tu grosze i woreczek,tam chleb i słonina.<br />
Pisz tu do nas,bo na pocztach Rusek tajnych trzyma,<br />
Co czytają każde listy.Bywaj zdrów,chłopaku,<br />
Domu nie masz,no ,to przyjdzie spać tobie w baraku.<br />
<br />
Już z wikliny furka stoi,już w nią Władek wsiada,<br />
Nagle mruk się z niego zrobił,ni słowa nie gada.<br />
Konie batem są podcięte.Naprzód,naprzód w drogę.<br />
On już nigdy nie postawi tutaj swojej nogi.<br />
<br />
141<br />
<br />
Na poemat złożyły się relacje ;<br />
<br />
1.<span style="white-space: pre;"> </span>Biernacik Wojciech Zubrza<br />
2.<span style="white-space: pre;"> </span>Chmara Tadeusz Zubrza<br />
3.<span style="white-space: pre;"> </span>Jankowski Włodzimierz Kobylanka<br />
4.<span style="white-space: pre;"> </span>Just Władysław Lwów Kulparkowska 112<br />
5.<span style="white-space: pre;"> </span>Rosołowicz Leon Lwów Żółkiewska 19<br />
6.<span style="white-space: pre;"> </span>Śliwa Henryk Lwów Werynhory 10<br />
7.<span style="white-space: pre;"> </span>Wieczorkowski Romuald Lwów Batorego 3a<br />
8.<span style="white-space: pre;"> </span>Żelazko Danuta Lwów Łyczakowska 122<br />
<br />
Stargard Szczeciński 2004r<br />
<br />
142<br />
<br />
Rozdziały<br />
<br />
1.<span style="white-space: pre;"> </span>Wakacje 1<br />
2.<span style="white-space: pre;"> </span>Zamęt 25<br />
3.<span style="white-space: pre;"> </span>Bitwa o rogatkę 51<br />
4.<span style="white-space: pre;"> </span>Okupacja bolszewicka 39r 64<br />
5.<span style="white-space: pre;"> </span>Ku zagładzie 74<br />
6.<span style="white-space: pre;"> </span>Okupacja zatracenia 83<br />
7.<span style="white-space: pre;"> </span>Okupacja niemiecka 98<br />
8.<span style="white-space: pre;"> </span>Przechyla się szala 111<br />
9.<span style="white-space: pre;"> </span>Zła nowina 123<br />
<br />
napisał; Wiesław Kępiński<br />
<br />
Kopiowanie i rozpowszechnianie fragmentów lub całości bez zgody autora zabronione (Ustawa o prawach autorskich)<br />
<br />
<br />
<div>
<br /></div>
Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-45723541943026829982017-12-27T07:48:00.000-08:002017-12-27T07:48:07.097-08:00"Mundur pięknej zieleni"Wiesław Kępiński<br />
<br />
„Mundur pięknej zieleni”<br />
<br />
Rozdział I<br />
<br />
Folwark Działyń<br />
<br />
Trwał od wieku ucisk ludu,co piastowskim zwany.<br />
Już nadchodził nowy powiew ode wschodu gnany.<br />
Zbir,ten z Trójcy, dostał lanie, rzecz to niepojęta!<br />
Można go zbić i to tęgo. Szum wznoszą pisklęta.<br />
<br />
Młódź to szumi jako wicher po wierzchołku sosny.<br />
A szum niby taki cichy, lecz w sercu radosny.<br />
Jest on cichy, bo niewola. Jest szpicel. Ochrona!<br />
Melodia jednak w sercach jest już inna grana.<br />
<br />
Jako wulkan nim wybuchnie to popuszcza gazy,<br />
Parę wodną, drży leciutko po sto nieraz razy.<br />
Ale widać, że go grzeje od spodu żar straszny.<br />
Czy wybuchnie? Może ,może, a syk ma rubaszny.<br />
<br />
Co niektórzy to się boją dymków, pomrukiwań.<br />
Z lękiem wielkim spozierają. Oj, nie znoszę tych drgań.<br />
Jak wybuchnie , to co będzie? Listopad czy styczeń?<br />
Może z tego nic nie będzie. Jutro też będzie dzień.<br />
<br />
2<br />
<br />
Ta Czuszyma to zarodek. To jeszcze nie pąk. Nie.<br />
Jedna z Trójcy pstryk dostała, a co tu mówię- dwie!<br />
Krytykują, mocno ganią. Intencje są jasne.<br />
Chwalą swoje, rozgrywają tutaj karty własne.<br />
<br />
Lecz nie widzą, wulkan dymi. Ot, gazy i dymki.<br />
Widzą grubą rybę w sieci, nie płotki lub stynki.<br />
Nikt nie patrzy tu na folwark, gdzie praca do nocy.<br />
Tam to widły są do gnoju. Nie daj Pan Bóg procy!<br />
<br />
Sto lat wszystko wytępiło. W nich nie ma Polaszka.<br />
W rękach grabie, nieraz kosa, a wieczorem flaszka.<br />
Oj, tu mylą się zaborcy. Nie zgłębili ducha.<br />
Który w takt polki, mazura, ich stopami rucha.<br />
<br />
Tu zmylili się i władcy i szpicle Ochrany.<br />
W myślach onych ciemiężonych marsz bojowy grany.<br />
Po kryjomu jest czytane pismo pepesiaków.<br />
O dążeniu do wolności! A taką ma Kraków.<br />
<br />
Ojciec mówi raz do Stasia: chodź klepać lemiesze.<br />
To, że czytasz te gazetki, to bardzo się cieszę.<br />
Miej wszak rozum, bądź ostrożny i unikaj klechy.<br />
Bo nie jeden po spowiedzi, to już drapie dechy.<br />
<br />
3<br />
<br />
Stasio rozwarł swoje oczy i spojrzał na tatę.<br />
Nic nie odrzekł, ale spojrzał na kościół, na chatę.<br />
Kościół to był murowany. Z gliny on miał izby.<br />
A więc to jest zakłamanie. Donosy, a czyżby?<br />
<br />
Młot ciężkawy dał mu ojciec, ma dobijać po nim.<br />
Ojciec lemiesz wciąż obraca, stuka po gorącym.<br />
Stachu wali młotem w miejsce stuknięcia młoteczka,<br />
Aż z czupryny mu się sypie zaś siano i sieczka.<br />
<br />
Koszulina na nim z wełny, szara, no i gruba.<br />
Tej młodzieży parobczańskiej, chłopak, cała chluba.<br />
Folwark pełen jest urwisów, którym kiełbie we łbie.<br />
Ale teraz po Czuszymie w mózgach sprawy są dwie.<br />
<br />
Niepodległość!! Jest w gazetce słowo jakieś nowe!<br />
A więc głowy rozumują, a jak rzepy zdrowe.<br />
Druga sprawa, zgnębić Ruska, jest jak gdyby słabszy.<br />
Ludzie w polu o tym mówią. Rusek zawsze głupszy.<br />
<br />
Gdy lemieszy tuzin skuli, ojciec grzebał węgle.<br />
A oglądał się na boki i za warsztat ciągle.<br />
Słowo trzymaj za zębami, nie klep ,bo jest zdrada.<br />
Jeszcze teraz z okrzykami huśtać nie wypada.<br />
<br />
4<br />
<br />
Tato, mam ja tu broszurę za cegłą ukrytą.<br />
Synu, nie mów o tym wszystkim. Chcesz mieć twarz obitą?<br />
Lub zesłany jak Paliński w dalekie Sybiry?!<br />
Już nie wrócisz, a odmrozisz i ręce i giry.<br />
<br />
Tato ,przecież mówię tobie, chłopakom ze spółki.<br />
I to takim , co to chodzą wraz ze mną do szkółki.<br />
Dobrze , chłopcze, w razie czego to zmykaj za Drwęcę,<br />
Weź no dosyp trochę węgli, ja wiatrem pokręcę.<br />
<br />
Kiedy byłem małym chłopcem już nie miałem ojca.<br />
A pamiętasz chociaż jego? Tak , jak wedle kojca.<br />
Głaskał konia, a białego, a klacz ta chrapała,<br />
Tak jak gdyby dalsze losy ojca, matki znała.<br />
<br />
Wnet umarli ci oboje, latka miałem cztery.<br />
Tylko to zapamiętałem. Ludzie wzięli stery.<br />
Wychowali nas u siebie, a mnie chciał dać żonę.<br />
Odmówiłem, bo ciężarna. Zmieniłem więc stronę.<br />
<br />
W Skąpem żyłem, tu przyszedłem, tu się ożeniłem.<br />
No i tutaj to was wszystkich jakoś tam spłodziłem.<br />
Tato ,dziadek jak ma imię? Marcin, młodo w grobie.<br />
Ludzie zawsze to szlachetnie wspomną o osobie.<br />
<br />
5<br />
<br />
Tato, powiedz, a ciężarna była z tobą, tato?<br />
Gdzie tam, chłopcze, takie grzechy! Każdy w Skąpem zna to.<br />
Była to oblubienica dziedzica i basta.<br />
Chciał ją żenić, kiedy brzucho już pannicy wzrasta.<br />
<br />
Ale chcieli ciebie zrobić. A co kapłan na to?<br />
On, mój synku, jak i każdy, aby brzękło złoto.<br />
Jak pożyjesz ,to zobaczysz. Tam gdzie Moskal rządzi,<br />
Tam to prawo jako ognik po moczarach błądzi.<br />
<br />
Weź młot znowu swój do ręki,jak stuknę, poprawiaj.<br />
A że mocno czub lemiesza do przodu nagarniaj.<br />
Potem ostrze klep na gładko, koni nie zagrzeją.<br />
Chociaż konie, to do orki oni tęgie mają.<br />
<br />
Tak tłukł młotem Staszek młody, aż do mroku prawie,<br />
Gdy zaś z ojcem wracał z kuźni, gęsi były w stawie.<br />
A bieliły się na wodzie, nieraz i gęgały,<br />
By opuścić wody lustro jakieś strachy miały.<br />
<br />
Stasiek puścił kaczkę płasko, to ich poderwało,<br />
Pośród szumu skrzydeł ptaków coś nowego grało.<br />
Zdziwił chłopak się tych tonów, takie coś nowego.<br />
Ale chyba coś nie znane, a nie tam coś złego?<br />
<br />
6<br />
<br />
Nowe idzie każdy myślał, chociaż nic nie widział.<br />
Każdy wmawiał w siebie „nowe”, nawet gdy ktoś gwizdał.<br />
W takim duchu chłopcy z klasy wymyślali czyny,<br />
Które by to utwierdziło. By nie było winy!<br />
<br />
Rano Stachu był znów w szkole, dwie lekcje języka.<br />
Po dwóch lekcjach woźny szkoły drzwi głośno zamyka.<br />
Bo pod drzwiami delegacja ziemskich właścicieli.<br />
Coś ważnego do mówienia oni bardzo mieli.<br />
<br />
Woźny gada, to jest szkoła. Gmina jest w Mazowszu.<br />
Oni mówią: a otwieraj, bo nie damy moszczu.<br />
Na te słowa woźny mięknie, był starym opojem.<br />
Nieraz spał nocą we stajni to i śmierdział gnojem.<br />
<br />
A kto mógł mu dać gąsiorek? To pewne, ziemianin.<br />
Już rozwiera drzwi do szkoły, proszę, zatem za nim.<br />
Pan dyrektor Choromański, butny ruski sługa,<br />
Ze zdziwieniem wita onych, powiekami mruga.<br />
<br />
Co za najście! Dom rządowy! Zerka na przybyłych.<br />
Rozpoznaje po kolei. Kilku było siwych.<br />
Jaszkiewicza, Michalskiego to znał z polowania.<br />
Walczewskiego, Piaseckiego uznawał za drania.<br />
<br />
Proszę ja obywateli o zwięzłe wywody,<br />
O co chodzi? Tu jest szkoła! Nie koryto trzody!<br />
Słuchaj jeno ,Choromański, ty ptaszku od kruka,<br />
Masz ty język swój odmienić.! Jutro , do kaduka!<br />
<br />
Ty nie witaj nas po rusku, ty ptaszku dziewicy.<br />
Masz po polsku jutro uczyć w mowie, na tablicy!<br />
Jeśli tego nie uczynisz, to zmykaj, a chyżo,<br />
Gębo ruska, zmoskwiczała, barwiona na ryżo!<br />
<br />
Zbladł dyrektor, może z gniewu, a może ze strachu.<br />
Już się widział powieszonym na słomianym dachu.<br />
Nie mógł słowa wybełkotać, zęby mu szczękały,<br />
W życiu przed nim srogie twarze po raz drugi stały.<br />
<br />
Pierwszą myślą, gdy ci wyszli, to było: uciekaj!<br />
On znał szlachtę. Mózg zawołał: Henryku, nie zwlekaj!<br />
W którą stronę? A na Grodno! Potem w Petersburgi.<br />
A uciekaj! Czy pamiętasz, jak mieli dwururki?<br />
<br />
Tak, pamiętam. Lat pięćdziesiąt to bez mała temu.<br />
Były bitwy, gdzie strzelano, strzelał tam swój swemu.<br />
On sprowadził rotę ruską na pałac dziedzica.<br />
Bo tam żywność szykowano, a Żyd ją przerzuca.<br />
<br />
8<br />
<br />
Ruski dziewki pogwałcili, od doju, z salonu.<br />
Gwałcił każdy i ten sołdat, i ten od galonu.<br />
Rano przyszły z lasu srogie powstańców drużyny,<br />
Zapłacili za zhańbienie. Za wszystkie dziewczyny.<br />
<br />
Sześciu trzyma już żołdaka, kastruje mu moszna.<br />
Potem zszywa pusty worek nicią prosto z krosna.<br />
Tak pięćdziesiąt skastrowano i puszczono pieszo.<br />
Widok straszny był dla oczu, po dzisiaj się miesza.<br />
<br />
Widział to wszystko przez okno, był tam rezydentem.<br />
Ogorzałe twarze z lasu popędzały prętem.<br />
Iść nie mogli. Na czworaka, dążyli do bramy.<br />
Każdy gacie ciągnął nogą, z fuzji strzałem gnany.<br />
<br />
Bał się wówczas, że wykryją rezydenta złego.<br />
Ale o tym to jest cisza do dnia dzisiejszego.<br />
Teraz znowu gdy włos siwy przyszła szlachty grupa,<br />
Jeśli tego on nie zrobi, zrobią z niego trupa!<br />
<br />
Pełen myśli bardzo sprzecznych udał się do domu.<br />
To, co teraz postanowił, dziś słowa nikomu.<br />
Rano niby jest natchniony, z brodą swą do góry,<br />
Wchodzi wcześniej, tuż przed dzwonkiem. I rozprasza chmury.<br />
<br />
9<br />
<br />
Zwołał Radę i tak rzecze: ruskie książki w kąty!<br />
I po polsku witać dzieci. Wojny świecą lonty.<br />
Nie wychylać i nie drażnić. My to też swojaki.<br />
Cisza była na odprawie, jakby zasiał makiem.<br />
<br />
Dzieci wszystkie, jak to dzieci, ulgę mają w buzi,<br />
I te pierwsze i te starsze z ostatniej, ci duzi.<br />
Widać ulgę, obcy język to był przymusowy,<br />
Nikt nie mówił w domu onym, chyba, że do krowy.<br />
<br />
Lecz ten mały, ten incydent, z książką i językiem,<br />
Był poważnym w swoim skutku, poważnym przyczynkiem.<br />
Niby to nic. Ale pęka skorupa wulkanu,<br />
Więcej gazu, więcej dymu. Brak jest bałaganu.<br />
<br />
Stachu chłopak bardzo rzutki, mir wielki miał w szkole.<br />
Zauważył, że do działań ma przed sobą pole.<br />
Kilka dni rozmyśla zwleka. Segreguje ludzi.<br />
Ten jest taki, a ten taki, tamci dwaj za chudzi.<br />
<br />
Ten utrzyma tajemnice, tamten wielka papla.<br />
Po tygodniu myśli sobie, no, nadeszła chwila.<br />
Zwołał sześciu , by w sobotę byli w kartoflisku,<br />
Tam on powie o co chodzi, w wieczór przy ognisku.<br />
<br />
10<br />
<br />
Był tam Nykke i brat Józef. Żiółkowski z czworaka.<br />
Od zabawy, od gry w piłkę, to dobrana paka.<br />
Józef ognisko rozniecił, tam wrzucili pyry.<br />
I na łętach se usiedli wyciągając giry.<br />
<br />
Zaśpiewali pieśń powstańczą, śpiewaną w komorach.<br />
Nie za głośno, a śpiewano ją w świątecznych porach.<br />
Stachu był znany ze śpiewu, śpiewał barytonem.<br />
Najpierw to chwilę słuchali, potem razem z onym.<br />
<br />
„ Hej strzelcy wraz, nad nami Orzeł Biały,<br />
A przeciw nam śmiertelny stoi wróg,<br />
Wnet z naszych strzelb piorunne zagrzmią strzały,<br />
A lotem kul kieruje zbawca Bóg.<br />
<br />
Więc gotuj broń i kulę bij głęboko,<br />
O Ojców grób bagnetów poostrz stal,<br />
Na odgłos trąb swój sztuciec bierz na oko,<br />
Hej ! Baczność, cel, i w łeb lub serce pal!<br />
<br />
Hej trąb, hej trąb, strzelecka trąbko w dal.<br />
A kłuj , a rąb, i w łeb lub serce pal.<br />
Hej trąb, hej trąb, strzelecka trąbko w dal,<br />
A kłuj a rąb, i w łeb lub w serce pal! „<br />
<br />
11<br />
<br />
Dokładali ciągle drewna, by popiół zgromadzić.<br />
Gdy się piekły kartofelki, chcą o sprawie radzić.<br />
Alfred pyta zatem Stacha, ty zwołałeś grupę,<br />
Powiedz zatem, o co chodzi, bo pójdziem w chałupę.<br />
<br />
Czekaj, czekaj, poczekajcie, pyry ledwo w piecu,<br />
A iskierki, tu z ogniska, dopiero co lecą.<br />
Gdy się popiół tu rozgrzeje, gdy sięgniem jedzenie,<br />
To od czasu spędzonego, nie boli siedzenie.<br />
<br />
Rzecz jest taka, że poważna, ściszę więc ja swój głos,<br />
No, bo gdyby ktoś podsłuchał, marny będzie mój los.<br />
Chcę ja grupę pepeesu, do której Paliński,<br />
Też należał, poszedł w Sybir. Z broszury ,nie z książki.<br />
<br />
Chyba znacie jego dzieje. „ Przedświt” jest w Działyniu.<br />
Ten kto wyda źródło prasy będzie wielką świnią.<br />
Chcę założyć, aby wspólnie, dążyć do swobody.<br />
Ja chcę walczyć, póki żyję, póki jestem młody.<br />
<br />
Sam nie zrobię nic wielkiego, ale w tajnej służbie,<br />
Kiedy wielu was zgromadzę, damy Ruskom po łbie.<br />
To jest partia socjalizmu, bierze nas w obronę,<br />
A o orle też pamięta i da mu koronę.<br />
<br />
12<br />
<br />
Józek przytakuje głową, to brat Stanisława.<br />
Żiółkowski zaś mówi jasno: z tego sprawa klawa.<br />
Alfred nie rozmyśla długo. Przystaję do rzeczy,<br />
Dwóch następnych się uśmiecha. Żaden z nich nie przeczy.<br />
<br />
Więc w niedzielę do przysięgi. Stacho jest poważny.<br />
Chyba znacie drzewo w lesie, gdzie padł człowiek możny?<br />
Spisą został tam zakłuty i z konia strącony.<br />
Tak, tak znamy, bo to przecież są Działynia strony.<br />
<br />
Spotkamy się tam w południe, przysięga na serce,<br />
Które żyje za caratu w wielkiej poniewierce.<br />
Prawa ręka jest na sercu, a słowo „ ślubuję”,<br />
Chyba forma uroczysta, to wszystkim pasuje.<br />
<br />
Zgoda, zgoda, mówią razem. Stachu, staniem społem.<br />
Teraz jeno się połączmy nad ramieniem splotem.<br />
Aby język trzymać krótko, w ogień patrzeć wiernie,<br />
Prosząc Boga ,by nas wspomógł w zmowie miłosiernie.<br />
<br />
Więc stanęli wszyscy społem, a dłoń na swe barki,<br />
I wzajemnie się trzymali rękoma za karki.<br />
Utworzyli już półkole i drepcą przy ogniu,<br />
Bo są w transie, zapomnieni, w swój sposób się modlą.<br />
<br />
13<br />
<br />
O coś ,co jest ponad nimi, o tą Najjaśniejszą,<br />
Która z woli trzech zaborców stała się dziś mniejszą.<br />
Nawet nie ma jej w ogóle, został tylko język,<br />
Jeszcze mowa w własnej izbie. Na ulicy struzik.<br />
<br />
Patrol konny i złe oczy, skore do sieczenia.<br />
Po zabiciu, do podziału nieboszczyka mienia.<br />
Oni drepczą, oni czują głos zmęczonej Polski.<br />
Karabiny już są inne, te co mają łuski.<br />
<br />
Dym z ogniska razem z łętą, odurza, upaja,<br />
Tak. Powstanie! Moc tych ramion tyranię rozwala.<br />
Myśl się rodzi w młodym pąku. Rozwinie, rozwinie!<br />
Te ramiona moc rozwiną, a tyrania zginie.<br />
<br />
Upojeni marzeniami zasiedli se w kucki,<br />
Patykami grzebią popiół, bulwę biorą w rączki.<br />
Najpierw chwilę podrzucają, bo gorąca pyra.<br />
Potem każdy swym paznokciem skórę z onej ścira.<br />
<br />
Tak siedzieli aż do zmroku, gwarząc co się dało.<br />
Wśród tej mowy coś wyższego tętniło i grało.<br />
Czuli toto podświadomie, niejasne to dźwięki,<br />
Może kajdan na zesłaniu, może róży pęki.<br />
<br />
14<br />
<br />
Rozeszli się po folwarku, każdy w inną izbę,<br />
Czarne ręce, popiół w butach i spojrzenia lube.<br />
W domu zawsze jest zacisznie a dusza w swobodzie,<br />
Tak też było w każdej izbie, jak w mazurskim rodzie.<br />
<br />
Rok dziesiąty w nowym wieku. Fama burzę głosi.<br />
Nie gazeta w ruskiej mowie, lecz Stachu to nosi.<br />
Ma instrukcje z miasta Lipna, tajne, osobiste.<br />
Głosić burzę, która przyjdzie. Może, oczywiście.<br />
<br />
To ostatni jest rok szkoły. Stachu ma swą grupę.<br />
Pod przysięgą, i pod dębem, Tam zrobili stypę.<br />
Jedno jajko, zaródź życia, pokroili w kostki,<br />
I nad grobem nieznanego, stuknęli się w noski.<br />
<br />
To przysięga, przyrzeczenie. Na los może czarny.<br />
Nie na kościół, nie na klasztor, ni budynek farny.<br />
Coś nowego już powstaje. W tym tkwi jakaś siła.<br />
Jakaś partia, więź nieznana. Idea przybyła.<br />
<br />
Chłopcy , którym zawsze w głowie pomysły się roją.<br />
Myślą teraz o „robocie”, Jakoś się nie boją.<br />
Lęk jest dalej. Odsunięty. Myślą o portrecie,<br />
Który wisi u nich w klasie, no i ruskim świecie.<br />
<br />
15<br />
<br />
Zwalić portret, mówi Stachu. Nykkiel mówi: można.<br />
Józef, który był stateczny; tak, ale z ostrożna.<br />
Masz nowego coś na myśli? Alfred pyta Józia.<br />
By Jerzego w to zamieszać. Moskala to buzia.<br />
<br />
Przednia myśl, oj, woła Stachu. On pucołowaty.<br />
O to heca, gdy to dojdzie, to do jego taty.<br />
Namawiają cały tydzień Jerzego do czynu.<br />
A on wreszcie zwala portret i to z tęgą miną.<br />
<br />
Nykkiel rzucił kałamarzem, zabarwił wąsiska.<br />
Depczą chłopcy ryło cara, reszta z klasy pryska.<br />
Wycieraczkę robią z tego, kładą to na progu.<br />
Po tym wszystkim nockę mieli nie w domu ,a w stogu.<br />
<br />
Nauczyciel ich zawołał z rana na ćwiczenia,<br />
I obijał równo boki, by wygnać marzenia.<br />
Gdy zmęczony robi wyrzut i mówi: są kary!<br />
Chłopcy wraz odpowiedzieli: to Jerzy, ma bary.<br />
<br />
On ma plecy, się nie boi, on to zwalił Cara.<br />
Milczeć! Jezu! O tym mówić , to wam wszystkim wara!<br />
Jego ojciec żandarm starszy. On trzęsie tu gminą!<br />
Kiedy haka ma na ludzi, jakoś dziwnie giną.<br />
<br />
16<br />
<br />
Choromański wzywa ojca. Moskal wnet przybiega.<br />
We dwóch mówią se po cichu. Moskal to kolega.<br />
Jerzy przyznał się do czynu, żandarm w piętkę goni.<br />
I ze strachu biegnie w stawy i szuka tam toni.<br />
<br />
Chce utopić swoje ciało. Albo zmilczeć sprawę?<br />
Przestał węszyć, podsłuchiwać, podsłuchiwał trawę.<br />
Teraz częściej siedzi w domu. Ma patrol służbowy.<br />
Nie podchodzi już do ludzi. Nie zaczyna mowy..<br />
<br />
Tak upiekło się chłopakom o bujnych czuprynach.<br />
Ale lęk u ojców siedzi, gdy myślą o synach.<br />
Pan Franciszek woła Stacha, co miał same sińce,<br />
Patrzy w oczy rodzonemu, plamy tworzą wieńce.<br />
<br />
Gdyby ci po piętach deptał szpicel Pocołujew,<br />
Zwiewaj, chłopcze, do swej ciotki, to rodzinna przecież krew.<br />
Rwij na Kielce. Tam jest zakon i siostra Franciszka.<br />
Pytaj jeno tak jak o mnie, Pytaj więc z nazwiska.<br />
<br />
Tam w klasztorach mają inne, a nieraz bydlęce.<br />
Nic nie robią, a różaniec trzymają w swej ręce.<br />
Obiboki, pasożyty, fortuny złodzieje.<br />
Tam kryj głowę,to twa ciotka ,co godzinki pieje.<br />
<br />
17<br />
<br />
Mija znowu kilka latek. Młodzież w apel staje.<br />
I na hasło Stanisława dążą w gęste gaje.<br />
Po trzech zdaniach wyjaśnienia, Stachu musztrę czyni.<br />
Padnij, powstań, okop ręką, z wysiłku są sini.<br />
<br />
Czołgaj ty się wprost do przodu, do górki, do lasu!<br />
Sowa w dziupli głową kręci. Skąd tyle hałasu?<br />
Cisza była tu przez lata, no, kochanków głosy.<br />
Teraz młokos w biegu pada, radosny, choć bosy.<br />
<br />
W prawo zwrot i w czwórki równaj! Krokiem równym marsz.<br />
Na bociana! Nowe słowa! Borze ,ty mi darz!<br />
Bo wypłoszą oni myszki i stratują nory,<br />
Miałam takie upatrzone, żyłam do tej pory.<br />
<br />
Ze zmęczenia już padają, ale rwą do przodu.<br />
Czy nie czują już zmęczenia? Czy nie czują głodu?<br />
Widzę twarze uśmiechnięte, radosne ich oczy.<br />
Obok chłopak jeden woła, za drużyną kroczy.<br />
<br />
Coś się zmienia w moim życiu, Mam dziuple ostawić?<br />
Może szyszką swoje gardło na zawsze zadławić?<br />
Padnij! Ostrzał cekaemu! Pięty spłaszcz do trawy.<br />
Czego chłopcy tu szukają? Nadziei czy sławy?<br />
<br />
18<br />
<br />
Na szarówkę chłopcy poszli. Cisza błoga w koło.<br />
Tylko zając skoki robi, a bryka wesoło.<br />
Naśladuje chłopców chyżych, robi przewracanki.<br />
Czy on smali swe cholewki do lubej kochanki?<br />
<br />
Las pogrążył się w ciemności. Sowa rewir sprawdza.<br />
I usiadła dość wygodnie na kapelusz smardza.<br />
Niedaleko była norka, poczeka, zobaczy.<br />
A gdy myszka się ukaże, to ją chwycić raczy.<br />
<br />
Las dla wszystkich jest ostoją. Ma drewniane ściany.<br />
Tutaj żywe jest bezpieczne . Tu przychodzą pany.<br />
Tu przychodzą i dziewczęta z kobiałką na grzyby,<br />
I jelenie do paśników, bo tam pełne żłoby.<br />
<br />
W las też ludzie często chodzą, na tajne, poufne,<br />
Schadzki, zmowy, na strzelania, ideały dufne.<br />
Od lat wielu, od półwieku, milczał las działyński.<br />
Teraz będzie bronił chłopców w sposób macierzyński.<br />
<br />
Las jest wierny, las nie zdradzi, las stłumi odgłosy,<br />
W nim więc może się wyszumi ten parobczak bosy.<br />
Tu nabierze on tężyzny, rozkazu słuchania,<br />
Jak on pilnie toto robi, nawet gdy się słania.<br />
<br />
19<br />
<br />
Po ćwiczeniach, przy ognisku, to na żarty czasy.<br />
Same swojskie opowieści, nie czytają prasy.<br />
Wzięte z życia wioski swojej, albo i sąsiedniej,<br />
A oklaski za ciekawość, bierze ten ,co przedniej<br />
<br />
Coś opowie. Coś śmiesznego, może być rubaszne.<br />
Trochę słone, półprawdziwe, aby nie za kwaśne.<br />
Jedzą swoje pajdy chleba, a gdy śmiechem buchnie,<br />
Zawartością ust w ognisko, jako wulkan chuchnie.<br />
<br />
Inni śmiech mają ci z tego. Wszystko tu ich bawi.<br />
Nawet wówczas ,gdy od śmiechu któryś się zadławi.<br />
Walą w plecy dla zabawy, ten się jednak broni,<br />
I uśmiechu ma ci z tego, tudzież także oni.<br />
<br />
A Stach mówi: mam ci dziwo do opowiedzenia.<br />
No, nie śmieszne ,ale dziwne, zawsze do sprawdzenia.<br />
W Wielki Piątek, post jest wielki, matka woła Stafi,<br />
Weź kobiałkę z kopą jaj i zanieś do parafii.<br />
<br />
Boso byłem ,więc pobiegłem, tak na jednej nodze,<br />
No, a biegłem by w kałużę nie wdepnąć po drodze.<br />
Śnieg już stopniał, ale chłodno, więc dodaję gazu,<br />
Wpadam z koszem, ksiądz przy stole na tle ci obrazu.<br />
<br />
20<br />
<br />
Obraz był ci to wielgaśny, aniołów tam setki.<br />
A ksiądz zaraz nie dziękuje, bierze mnie na spytki.<br />
Wie, że jestem Kępińskiego, lecz czy mam szkaplerzyk?<br />
On je przy tym i odkłada kostki na talerzyk.<br />
<br />
Jak myślicie ,co jadł proboszcz? W wielki piątek postu?<br />
A jadł gąskę, bardzo wielką. Dałbym ja mu chłostę!<br />
Przerwał Alek. Cichaj jeno, dajcie myśl dokończyć.<br />
Przyszła zaraz gospodyni i chce gęś rozłączyć.<br />
<br />
Na pół chciała, ksiądz odgarnął ją ręką od stołu,<br />
Sam da radę, nie chce jeść on z niewiastą pospołu.<br />
Ni ze służbą, z gospodynią. Albo i z wikarym.<br />
To widziałem i dlatego jest człowiekiem marnym.<br />
<br />
Nic nowego nie mówiłeś. Ojciec był w nagonce.<br />
Tu w tych lasach. Wiecie , domek jest przy małej łące.<br />
Tam myśliwi zaś po łowach biesiadują w nocy,<br />
Skóry leżą na podłodze, w szafach mnóstwo kocy.<br />
<br />
Już po zmroku to dwie bryki z Lipna zajechały.<br />
Wysiadają tam niewiasty, co ciągle się śmiały.<br />
Chyba z osiem. Lecz ciekawe, no to jedno było,<br />
Że w domeczku było ciało, sutanną się kryło.<br />
<br />
21<br />
<br />
Prawda ci to. Ojciec rano matce przy udoju<br />
Prawił wszystko. To co widział. Jam zagarniał gnoju.<br />
Zmilkli wszyscy, lecz na chwilę, bo śmiech do rozpuku<br />
Wywołała Józka mowa. O dziwacznym stuku.<br />
<br />
Jeden koniarz wziął drabinę, chce na strych do chatki.<br />
A przy ścianie graca stała od chwastów rabatki.<br />
Już drabinę oparł sobie, zachciało się szczanie,<br />
W łeb kijaszkiem dostał tęgo, gdy podszedł pod ścianę.<br />
<br />
Zaklął srogo, aż tu pieski przyszły z ujadaniem.<br />
Jedną nogę miał na szczeblu, drugą pod sikaniem,<br />
Psy nogawkę obrobiły, biorą się za łydkę,<br />
Z góry głośno krzyczy Magda. Sprawy bardzo brzydkie.<br />
<br />
Bo tę Magdę, to cichaczem już inny tam tłamsił,<br />
Ona bojąc się poruty, wrzeszczy ile ma sił.<br />
Chłop ze wstydu za drabinę i zwiewa za chrustnik,<br />
Taki z niego dość fatalny, niedoszły rozpustnik.<br />
<br />
Odpoczynku minął już czas, pora jest na musztrę.<br />
Dzisiaj Józek to wydaje rozkazy dość ostre.<br />
Wpoić trzeba, by był nawyk, bo wojsko to rygor,<br />
Może z ciebie to powstaniec, a żaden amator.<br />
<br />
22<br />
<br />
Na odchodne, tuż przed zbiórką, Alek opowiada,<br />
Fornal Maciej raz na wiosnę wracał z popijawy.<br />
Chłop to dobry, powściągliwy i tak mówiąc prawy.<br />
Z dala słychać, że tam w stajni rży do niego gniada.<br />
<br />
Ale idąc śpiewa sobie, o zmroku, ciemnawo.<br />
A po śpiewie można wyczuć, że tęgo tam chlano.<br />
Chór miał pieski z ujadaniem do bieli księżyca,<br />
On do okna maszerował ,w którym płonie świeca.<br />
<br />
Żono, żono,<br />
Mnie skradziono<br />
Gotówkę, pobory;-<br />
Obacz jeno, ze zmartwienia jestem bardzo chory.<br />
<br />
Tak pamiętam, mówi Stachu, była o tym mowa.<br />
Na folwarku były śmiechy, baba jego zdrowa.<br />
Przyłożyła mu polanem przez plecy dwa razy,<br />
Krzyż miał czarny, mówił o tym, że nie ma urazy.<br />
<br />
Front przesunął się za Biebrzę. Zaborca z Germanii.<br />
W niepokoju teraz dziedzic, a i widać pani.<br />
Pycha Niemca jest widoczna, podbródek do góry.<br />
Patrzy jeno, czy wysoko ładują na fury.<br />
<br />
23<br />
<br />
A do fury na postronku cielice gładziutkie,<br />
Nie tam stare wychudzone, lecz myte, bielutkie.<br />
Kontrybucja jak rabunek, brano w biały to dzień.<br />
A na twarzach u parobków widać smutku już cień.<br />
<br />
Tym też chętniej poszli w lasy ćwiczyć i hartować<br />
Duszę młodą, aby kiedyś z zaborcą wojować.<br />
PPS ma duże wpływy. Słyszą o Legionach.<br />
Że tam gdzieś nawet wojują, lecz w dalekich stronach.<br />
<br />
Niemiec jednak ma kapusi i szpera wśród ludzi.<br />
Stacho szybko to spostrzega i chęć Szwaba studzi.<br />
Mówi :robić straż pożarną, wówczas zbiórki prawne,<br />
A donosy od kapusi, będą sprawy dawne.<br />
<br />
Pod pozorem ćwiczeń straży, ćwiczy cały pluton.<br />
Jest czterdziestu od Działynia, już Straż trzyma fason.<br />
Instruktor jest stary żołnierz, zwany Polak Płocka.<br />
On wojskowy rygor wtłacza, a niech ręka boska!<br />
<br />
To był żołnierz urodzony, co był pod Czuszymą,<br />
Szedł do kraju na piechotę, roczek, zaczął zimą.<br />
Urlop dostał aż trzy lata. Tak odmroził nogi.<br />
Tam powiadał śniegi duże, a mróz wielki, srogi.<br />
<br />
24<br />
<br />
Już w sołdaty go nie wzięli, bo miał zgniłe palce,<br />
Teraz choć kuśtykał trochę ,to myśli o walce.<br />
Ja mam swoje porachunki, mówił nieraz chłopcom.<br />
Nawet takim, co to lulki jeszcze nie kopcą.<br />
<br />
Dobry chłop był i lubiany, lecz jako ćwierćwieczny .<br />
Rygor trzymał, znał co wojsko, w zapędach to wieczny.<br />
W biegach to niezmordowany, miał skoki kangura,<br />
Ale zawsze dalej skakał, kiedy przed nim góra.<br />
<br />
Gorzej było z pochyłości, wówczas na bok ciało.<br />
Bokiem stopy stawiał obie, nachylał się w prawo.<br />
To on pobrał karabiny z Lipna całą furę,<br />
Tajnie w Działyń je przerzucił i do Stacha w dziurę.<br />
<br />
Długie były karabiny, ale do strzelania,<br />
Kiedy chłopcy to ujrzeli, to wzięła ich mania.<br />
Tak pieścili jakby kotkę lub nawet baranka,<br />
Nic ich teraz nie straszyło,więzienie ni branka.<br />
<br />
Ni obława ni rewizja. Strachy się zapadły.<br />
To nie kosa kosynierów ani Szeli widły.<br />
Broń bojowa, jednostrzelna, bije z kilometra,<br />
Nie obroni ciała kożuch, ni podwójne swetry.<br />
<br />
25<br />
<br />
Poszli na pierwsze strzelanie, na garnki gliniane.<br />
Ustawione są na tyczkach, z daleka widziane.<br />
Po instrukcji pana Płocka, czyszczenie i musztra.<br />
Strzelać będą drużynowi ,a reszta pojutrze.<br />
<br />
Legnął Stachu i Michalski, Peszczyński jak długi.<br />
Kubiatowicz, dwaj Hermani, chłopaki jak śmigi.<br />
Plutonowy z Nowogrodu to gołowąs prawie,<br />
Wszyscy równo leżą razem na leśnej murawie.<br />
<br />
Lufa jest na lewym łokciu, prawa garść na cynglu.<br />
Leżą cicho i czekają na prawo ładunku.<br />
Ładuj! Nagle jest komenda. Celuj,a dokładnie….<br />
Można palić! Każdy sobie, nie zrywać, o, ładnie!<br />
<br />
Pierwszych dziesięć strzałów padło do garnka ,co z gliny.<br />
Kilka z nich to się rozprysło, reszta nie ma winy.<br />
To jest pierwszy styk ich z bronią, będą wyborowi.<br />
Zatraceńcy, wojownicy i powstańcy nowi.<br />
<br />
W lesie cichym huk wystrzałów to był jednak straszny.<br />
Dla zwierzyny i dla ptactwa to okrutnie głośny.<br />
Na Zeusa! Na Atenę! A co to za grzmoty?<br />
Czy też Ares nic innego nie ma do roboty?<br />
<br />
26<br />
<br />
Tak to sowa zakrzyknęła, co to w błogiej ciszy,<br />
Od pisklęcia tu siedziała nad konarem w niszy.<br />
To gwałt przecież, ma Ateno, atak na me uszy.<br />
I to tutaj w tej odwiecznej, kochanej mej głuszy.<br />
<br />
Mam ja młode, mam ich uczyć obaw i też lęków?<br />
Zrób, Ateno, tu porządek, bo zabraknie sęków!<br />
Kule garnki rozbijają, sęki obtrącają,<br />
Co to oni, tam ci chłopcy, w garściach swoich mają?<br />
<br />
Tylko Zeus błyski robił, no, a potem gromy,<br />
Nieraz owszem błyskawicą to zapalał domy.<br />
Ale w lesie cisza była, to wiem od swej mamy.<br />
Oni stąd chyba nie pójdą, bo mają wigwamy.<br />
<br />
Tak skarżyła się do bóstwa ta stroskana sowa.<br />
Lecz nie tylko ona w strachu, i zwierzyna płowa.<br />
Lisek chytry, zając stary i wróbel mazurek.<br />
Co to wczoraj dziobał sobie resztki z chleba skórek.<br />
<br />
On do wczoraj nie narzekał, chłopców nawet chwalił.<br />
Dzisiaj jednak uciekł szybko, szybko się oddalił.<br />
Co za huki? Takie liczne. To jest coś nowego.<br />
Słyszał także te odgłosy agent germaniego.<br />
<br />
27<br />
<br />
Gdy wrócili do Działynia, Stach ze swoim bratem,<br />
Fornal Jacek ich zaczepił: był ktoś ,a był z gnatem!<br />
A kto taki? W kapeluszu, miał bryczesy, a buty podkute.<br />
Pod pachą to coś grubego, twardego, nie jutę.<br />
<br />
I co robił? Przy remizie to przeszedł dwa razy,<br />
Zęby to miał równe, białe, bez szczerby, bez skazy,<br />
Kościół obszedł, folwark z dala, czujny drab wysoki.<br />
Może z gminy? Nie, nieznany, przy rękawach troki.<br />
<br />
Dobrze, Jacku, dziękujemy. Ktoś doniósł wysoko.<br />
Że nieznany się pokazał? On zaraz wpadł w oko.<br />
Tak to Stachu do Józefa, tak se gaworzyli,<br />
A zmęczeni po ćwiczeniach to straszliwie byli.<br />
<br />
Rano to trza Chmielewskiego w obwodzie ostrzegać.<br />
Może, Józek, ty tam ruszysz, ja nie mogę biegać.<br />
W pachwinach mi coś opuchło od nadmiaru biegu,<br />
Spocznę jutro se na strychu wśród suszek po głogu.<br />
<br />
Zgoda, jutro będę w Lipnie, trza to zameldować.<br />
Nie możemy w tajemnicy zajść takowych chować.<br />
Powiem także Chmielewskiemu, że strzelanie już trwa,<br />
I że garnki nam pękają, no, a z sosny lecą drwa.<br />
<br />
28<br />
<br />
I rozeszli się do spania umęczeni bracia,<br />
Siedemnasty rok stulecia. Rosja się przewraca.<br />
Niemiec prze jednak do przodu i bije Moskala,<br />
A on słabnie i to mocno. Car się w bok obala.<br />
<br />
Józek przywiózł rozkaz z Lipna. Chmielewski go wydał.<br />
Koncentracja będzie placów. Powiat weźmie udział.<br />
Na sierpień, na jego środek, Matki Boskiej Zielnej,<br />
Tajne to jest zgromadzenie. W lasach będzie pewniej.<br />
<br />
Świętosławski las do tego. Obwód to wyznacza.<br />
No, a czemu? No, bo Prusak w Ukrainę wkracza.<br />
Jego wojska będą w przodzie, tu bardziej swobodnie,<br />
Można będzie pod garami rozniecać swe ognie.<br />
<br />
Stachu przyjął tę wiadomość i rozmyśla wiele.<br />
Jak przerzucić dużą grupę, bo on jest na czele?<br />
Po tygodniu przybył goniec. Szuka Czortowiaka.<br />
Alek mówi: o tam stoi, o, goni prosiaka.<br />
<br />
Goniec krótko mu melduje: Legiony rozbite!<br />
Zmiana u nas nastawienia. Tworzyć związki lite.<br />
Żywność suchą na dni cztery. A broń na ramieniu.<br />
Gdy zakończył, to się zwinął i zapadł się w cieniu.<br />
<br />
29<br />
<br />
Czortowiak nie goni świnki. Ma sęk na swej głowie.<br />
Co tu zrobić, gdy przypadkiem żandarm się dowie?<br />
Termin nie jest tajemnicą,wszyscy muszą wiedzieć,<br />
I w drewutni sobie usiadł, a nie może siedzieć.<br />
<br />
Dzień wymarszu to ustalę na dzień przed odejściem.<br />
Szpicel będzie miał mniej czasu. Ale dokąd, wara.<br />
Będą szli jak im się każe, żadna z gęby para.<br />
Pójdźiem w lasy, będę kluczył, a na końcu duktem.<br />
<br />
Tak gdy siedział w tej drewutni plany marszu tworzył.<br />
Do wieczora to obmyślił i na koniec ożył.<br />
Tak, tak będzie, i tak pójdę. Zacznę od godziny.<br />
Potem data. Oj ,zdziwione chłopców będą miny.<br />
<br />
Legioniści są w aresztach, ale to ciekawe.<br />
A nam każą pułki tworzyć, to na wielką sprawę!<br />
Ale jaką? To nowina. Ktoś jest wizjonerem.<br />
No i okręt swój prowadzi, pokręcając sterem.<br />
<br />
Czortowiak to wszystko w myśli obraca, obrabia.<br />
Czyżby Legion był zrobiony na oczy, na wabia?<br />
A po cichu w całym kraju, prawie w każdej wiosce,<br />
Pluton zbrojny się szykuje. Nie chce być na łasce.<br />
<br />
30<br />
<br />
Ani Ruska, ani Szwaba, a tym bardziej Wiednia.<br />
Dobry sternik to prowadzi, marka to jest przednia.<br />
Gdy już wszystko rozpracował, poszedł spać na siano.<br />
A obudził się dopiero, kiedy bydło gnano.<br />
<br />
Jest Konczalski z miasta Lipna, szuka Czortowiaka.<br />
Kiedy raport on już przyjął, pyta jak wam idzie?<br />
Jak na razie to jest dobrze, to są wierni ludzie.<br />
Nie wiem czy się wszystko uda, to jest wielka paka!<br />
<br />
Wystaw w marszu czujki swoje, na sto metrów nawet.<br />
Żadnych śpiewów, żadnych gwizdów, wozów ani karet.<br />
Ma karabin i ma torbę, żadnej, brachu, trąbki.<br />
Zdrady strzeż się, bo są ludzie, co to nie gołąbki.<br />
<br />
I odjechał pan Konczalski. Czortowiak do brata.<br />
I mu mówi, będzie wymarsz, jest mi znana data.<br />
Ja dzień naprzód, ja dam sygnał. I tak się rozeszli,<br />
No, bo ciężar na swych barkach to okrutny nieśli.<br />
<br />
Kilka dni zeszło na pracy. Stachu jest przy ojcu.<br />
Szprychy koła pomalował, a używał bejcy.<br />
To był olej podgrzewany, w rodzaju pokostu.<br />
Jednak coś tam dodawano, chyba wyciąg z ostu.<br />
<br />
31<br />
<br />
W środę hasło puścił w obieg. Jutro wymarsz w pole!<br />
Każdy rzucił swoje stado, fujarkę i wiolę.<br />
W worek wepchnął trzy bochenki i w papierek sole.<br />
Oddech zrobił se głęboki, cicho spał w stodole.<br />
<br />
Rano pośród płotów z chrustu migały ich czapki,<br />
Takie różne jak ich oczy i rozdęte chrapki.<br />
W zagajniku jest polana jeszcze pełna rosy,<br />
A ich stopa już w szeregu, a niektóra bosa.<br />
<br />
Jest czterdziestu, cały pluton. Wszyscy tu stanęli.<br />
Nie ma zbiegłych ani chorych. Do serca se wzięli.<br />
W zgrupowanie my idziemy. Grup będą zawody.<br />
To jest turniej. Co kto umie, mądrości, urody.<br />
<br />
Tuszę sobie ,pokażemy, co Działyń potrafi.<br />
W musztrze naszej bez przechwałek, no i brzęku kufli.<br />
W celnym strzale, w czystej broni, staropolskim szyku.<br />
Nie wiem ile placów będzie, a może bez liku.<br />
<br />
Tak przemówił im Czortowiak. Cisza była w marszu.<br />
I ruszyło zgrupowanie folwarczne bez musu.<br />
Każdy worek, torbę niesie, a jeden kobiałkę.<br />
No, a w lasach , no to weszli w piachy bardzo miałkie.<br />
<br />
32<br />
<br />
Ci ,co pierwej są z przysięgą, tworzą czoło grupy.<br />
Dwóch na czujce idzie przodem, ci badają słupy.<br />
Czy za nimi ktoś się kryje? Czy słup nie nacięty?<br />
Oczy patrzą, a nos wącha, tutaj i tam, wszędy.<br />
<br />
Jeden strzelec na ramionach to niesie dwa gwery.<br />
Lufą w dół są obrócone, skryte w stare ściery.<br />
Wygląda to jako plecak lub wór pełen słomy,<br />
To kamuflaż taki prosty, na czyjś wzrok łakomy.<br />
<br />
Idą niby na Kijaszków, będzie z lewej strony.<br />
Lecz od wioski mądry Stachu jak najdalej stroni.<br />
W lasy idą świętosławskie, to tam jest cel marszu.<br />
A prowadzi jakby w skróty, dużo bagien, murszu.<br />
<br />
To nie droga, lecz szlak znany myśliwym, grzybiarzom<br />
Kiedy zaszli już do celu inni strawę warzą.<br />
Pierwej przyszli, może nocą? Sosny tu potężne,<br />
Gruba kora jest spękana, drzewa niebosiężne.<br />
<br />
Tu grzyb stoi i się patrzy, gotowy do rwania.<br />
Zdziwion wielce, że nikt jeszcze jemu się nie kłania.<br />
Tyle ludzi, gwar jest cichy. Co to, nie chcą grzyba?<br />
A rozumiem, są w szeregu, im ważniejsza służba.<br />
<br />
33<br />
<br />
Wnet po chwili odpoczynku zarządzono marsze.<br />
Plac tu idzie wnet za placem, w rytmie jako wiersze.<br />
Tu bez bębna krok się trzyma i depcze się wrzosy,<br />
Długo idą kwadratami ,aż zmokły im włosy.<br />
<br />
Broń jest w kozłach, oni ćwiczą aż zenit ma słońce.<br />
Wówczas w kwadrat są kolumny, zetknęły się końce.<br />
Kurz opada, kryje runo, w którym borowiki,<br />
Czekają właśnie na ludzi. A gdzie ich koszyki?<br />
<br />
Konczalski jest w środku placu i ma przemówienie.<br />
Do zmęczonych tutaj drogą. Trzeba bronić mienie!<br />
Wróg ,co z pola schodzi gnany, rabuje i niszczy.<br />
Na wagonach, na furmankach i na plecach taszczy.<br />
<br />
My,o wojskowe to oręże, gdy Prusak ustąpi,<br />
Mamy dbać, aby nie grabił, by uszedł ostatni.<br />
Jeśli trzeba to orężnie wymieciem Prusaka,<br />
Aby po nim nie zostały ni popiół ni szlaka.<br />
<br />
Takie nasze jest zadanie. Godzina się zbliża.<br />
Jeszcze teraz żandarm Kalisz ludności ubliża.<br />
Przyjdzie kryska i na niego i zwalim stupałkę,<br />
I do piachu on zabierze swą pychę i pałkę.<br />
<br />
34<br />
<br />
Zbrojnie my przepędzim Szwaba. Gdy już będzie kulał.<br />
Ciężkie będą to zmagania. Nikt skóry nie sprzedał,<br />
Za pół darmo, ni z ochotą. Trza go rozbić, zdeptać!<br />
Walić kulą, kolbą pukać i bagnetem tęgo pchać.<br />
<br />
Peowiak ci tego słucha, więc pójdą w zapasy.<br />
Tak jak kiedyś pod Olszynką, na pięści, na ciosy.<br />
Chęci wolno rosną w żyłach, a ciało się pręży,<br />
W tych zmaganiach, co nadchodzą, ich ciało zwycięży.<br />
<br />
Słychać, serce bije lekko: do boju, do boju!<br />
Tak bez skargi pójdziem młodzi, do znoju, do znoju!<br />
Ja chcę strzelać, chcę zabijać, ja z lufy, ja z lufy.<br />
I źrenice swe ucieszyć z ich juchy, z ich juchy.<br />
<br />
Każdy myśli już o walce. Słowa dolatują.<br />
Ale słabiej, bo w umysłach już starcie malują.<br />
Zakończenie mowy słychać. Może już niedługo!<br />
Pójdźiem ,chłopcze, w bój za kraj swój, boś ty jego sługą.<br />
<br />
Stachu stoi przy swym placu. Ma ludzi dwie setki.<br />
Liczy wzrokiem pozostałych. Chłopcy od kolebki.<br />
Wszystko młodzi. Będzie tysiąc, jak Tysiąc Walecznych.<br />
Co to poszli w kraj nieznany, ale przecież wiecznych.<br />
<br />
35<br />
<br />
Trochę czasu do odmarszu, Stach ustawia czujkę.<br />
A tak chodząc z wartownikiem widzi w oczach bójkę.<br />
Widzi starcia, słyszy strzały, zaciętość i gniewy.<br />
Jest dukt leśny, polna droga, tu staniesz na straży.<br />
<br />
Sam zaś usiadł na rozstaju, wsparty o pień dębu.<br />
Tu w tym lesie to nie było od wieków już zrębu.<br />
Dąb jest taki rozłożysty, lecz czerstwy, to widać.<br />
Ile cienia swą gałęzią może naraz dawać?<br />
<br />
Stachu wstał i obszedł drzewo, średnica dwa metry.<br />
Obmacał też ręką dębczak, brak uszkodzeń kory.<br />
Jakby święty? Spojrzał w górę. Dziupli ani widu,<br />
Ludzie krzywdy nie zrobili. Lud tu nie ma wstydu.<br />
<br />
Ile też lat drzewo liczy? Pięćset może więcej?<br />
No, to może i pamięta Krzyżaków zza Drwęcy?<br />
Często tutaj napadali, paląc Polan sioła.<br />
Słychać teraz, ktoś z daleka: Czortowiak! Wciąż woła.<br />
<br />
Co wiesz ,dębie ,o historii tego oto lasu?<br />
Czyś jest świadkiem cichych schadzek, czy mieczy hałasu?<br />
Ród by jeden to powiedział, a to ród Działyńskich.<br />
Lecz wytrzebion w noc powstańczą przez judaszy świńskich.<br />
<br />
36<br />
<br />
Przybiegł chłopak zadyszany: Czortowiak, rozkazy.<br />
Masz do sztabu, jest wezwanie, wołałem sto razy.<br />
Stachu ruszył na polanę, gdzie były odprawy,<br />
Deptał nogą grzyb wspaniały i wrzosy i trawy.<br />
<br />
Wyprężył się znakomicie.Melduję swe przyjście.<br />
Ma pochwałę za liczebność, to na piśmie będzie.<br />
Ma też ludzi nie narażać, wszak nacisk się zwiększa.<br />
Nie czas dzisiaj walkę toczyć, używać oręża.<br />
<br />
Lecz jak trzeba to uciszyć żandarma i „ucho”.<br />
Lecz rozumie, bez rozgłosu, po ciemku i głucho.<br />
Można także plac opuszczać, bez śpiewu i z czatą,<br />
Broń na plecach nakryć kurtą albo jakąś matą.<br />
<br />
Czortowiak się odmeldował.Michalski, rób zbiórkę!<br />
A ja trochę tu połażę i zbiorę tę kurkę.<br />
Inną trasą też wrócimy, otrzem o Piotrkowo,<br />
Nie za blisko, aby okiem zahaczyć o sioło.<br />
<br />
Czujki poszły i czekają. Stacho grzyby w chuście<br />
Ma zebrane,a więc daje rozkazy na pójście.<br />
I ruszyła jego grupa czwórkami, ścieżyną.<br />
Czujki także poszły w przody i im z oczu giną.<br />
<br />
37<br />
<br />
To już rok jest osiemnasty. Jest wiosna i kwiecie,<br />
No i zmiany bardzo duże na szerokim świecie.<br />
Ludzie mówią zaś o Rosji, że wciąż ustępuje,<br />
Ruskie wojsko, brak jest przyczyn, a ciągle się psuje.<br />
<br />
Bez oporu Szwab zabiera Polesie, Podole.<br />
Na Mazowszu, tym północnym, zaś gwarno na dole.<br />
Częste zbiórki, więcej ludzi. Niemiec potulnieje.<br />
Jeszcze butny i od wschodu, to wcale nie wieje.<br />
<br />
Jednak ludzie cicho szepczą: Francuz tęgo bije!<br />
A gdy lato się kończyło, Prusak głowę kryje.<br />
O, że Ledo! Coś się dzieje!, Stach mówi do Józka.<br />
Czyżby teraz to na Szwaba przyszła jakaś kryska?<br />
<br />
Mogą to być zwykłe plotki, lecz Rusek upada.<br />
W środku grupy Stach z Michalskim, Michalski tak gada;<br />
Ten delegat od Bydgoszczy, mówił o Fordonie,<br />
Niebywała była bitwa, nieznana w ich stronie.<br />
<br />
Ruskich padło, Niemców padło, że groby kopano,<br />
Bardzo długie, dwieście metrów, zbitych zakopano.<br />
Jest sto grobów, w każdym grobie to dziesięć tysięcy,<br />
Co ty mówisz? A to jatka, a to cmentarz święty!<br />
<br />
38<br />
<br />
Ludzie szepczą, że kozaków ścięto cekaemem.<br />
Gdy jako ćma parła naprzód, jadąc za swym cieniem.<br />
Tak to mówił ten delegat, szacowny człeczyna,<br />
Taki bajki ci nie powie, to nie partaczyna.<br />
<br />
Stachu myśli co to będzie, gdy dojdzie do zrywu?<br />
W jednym miejscu milion ludzi! Trzeba zmienić ksywę.<br />
Trza uzgodnić to z Chmielewskim, a potem z Konczalskim,<br />
Trochę mógłby być związany ze stanem fornalskim.<br />
<br />
Ostatecznie pozwolono: „Rezurektury”,<br />
Aby to zapasowało do powstań struktury.<br />
Mógł używać też obydwa, tak mu ustalono,<br />
A czas płynął na robocie. Jest październik rano.<br />
<br />
Prusak żąda rekwizycji bydła i kartofli,<br />
Stacho z Józkiem pisze kartki:chować wsio w stodole!<br />
Bydło, owce wysłać w lasy, nie dawać krwawicy!<br />
Wielu chłopów tak zrobiło w całej okolicy.<br />
<br />
A najlepiej chłopi z Dulska, nie dali bydlaka.<br />
Ukryli też swoje ziarno w donicach wśród krzaka.<br />
Niemiec robi mocny odwet. Zabrał całe bydło.<br />
Chłopów zgonił do obozu, lecz i sam wpadł w sidło.<br />
<br />
39<br />
<br />
Sześciu Niemców Stach rozbroił wnet w samym Działyniu.<br />
I to wówczas, kiedy dwójka ładowała świnię.<br />
Stach poderwał cały plac swój. Cały, lecz bez broni.<br />
Były cztery karabiny, co zrobili oni?<br />
<br />
Wyskoczyli spoza spichrza, dali w górę salwę.<br />
Niemcy wieprza upuścili. Powtórzono palbę.<br />
Ręce w górę, drze Czortowiak. Wyżej, wyżej ,bratki.<br />
No ,bo kulką dostaniecie i spuścimy gatki.!<br />
<br />
Rozbrojono sześciu Niemców, pasy, karabiny.<br />
Niemcy poszli, a chłopacy, oj, mieli ci miny.<br />
Radość biła ta od zuchów, bo to pierwsza zwada,<br />
A więc głosić ją potrzeba, nie straszna im bieda.<br />
<br />
Z Lipna przyszedł pilny rozkaz. By Niemca rozbrajać.<br />
Stach ma dziesięć karabinów, zemstą zaczął pałać.<br />
Droszkomenda jest przy moście. Napad robić, , napad!<br />
Czortowiak o pomoc prosi, sam za mały on ma skład.<br />
<br />
Z Czernikowa jest Dulczewski, ma on więcej broni.<br />
I na pomoc do Działynia swoim placem goni.<br />
Uderzono na obsługę,co to most broniła,<br />
Nie zdobyto posterunku, chociaż wielka siła.<br />
<br />
40<br />
<br />
Zdrada była, ktoś uprzedził obsługę obrony.<br />
Ktoś ze swoich, co pochodził od Działynia strony.<br />
Jeden Niemiec jest ubity, to żadne sukcesy,<br />
Ktoś za zdradę dostał grosze do swej pustej kiesy.<br />
<br />
Dulczewski chce w Czernikowie uchwycić żandarma.<br />
Lecz ten uciekł na kobyle, tędy gdzie smolarnia.<br />
Dulczewski chce się odegrać. Wzywa Czortowiaka.<br />
Napad zrobi dość poważny i chce mieć swojaka.<br />
<br />
Czortowiak przybył jak strzała, Dulczewski melduje.-<br />
Pociąg stoi pełen wojska. Lipno się gotuje.<br />
Trza zatrzymać, trza rozbroić, zatrzymać tę odsiecz!<br />
Co mam robić? Lewą stroną, z ognia zrobisz ty bicz.<br />
<br />
Ja od prawej zrobię salwę. A pociąg odjedzie!<br />
Nie, nie ruszy. Bo parowóz, to oddasz koledze.<br />
Michalski, ty na parowóz. Odczepisz lub zniszczysz.<br />
Rozbroimy. Jeśli trzeba, to furmanki wpuścisz.<br />
<br />
Rozkaz ,panie Stanisławie. Grupa biegiem w szyny.<br />
Nie zabijać a rozbroić, nie tłuc bez przyczyny.<br />
Już pobiegli, są w maszynie, już sygnał nadali.<br />
A więc widać masę ludzi, co na hurra gnali.<br />
<br />
41<br />
<br />
Z lewej strony salwa poszła, potem druga, trzecia.<br />
W Czernikowie ona była pierwsza od stulecia.<br />
Ludzi pełno, gapiów pełno, przy nich psy szczekają.<br />
A Dulczewski z prawej strony. Niemcy szansę mają?<br />
<br />
Nie, nie mają. Kilka strzałów ostrzegawczych dali.<br />
Ale walczyć z takim mnóstwem, to trochę się bali.<br />
To wiedzieli, że przegrana, że kapitulacja.<br />
Ale tutaj podskakuje ta biedniutka nacja?<br />
<br />
Od stu lat co są w niewoli, jeszcze mają siły?<br />
Przecież u nas ich tysiące to po lochach gniły.<br />
Dulczewski woła przez tubę: Czy składacie bronie?!<br />
Bo inaczej ,to porcięta wyślę waszej żonie.<br />
<br />
Pociąg milczy. Czemu stoi? A Michalski praży.<br />
On sam granat w dłoni trzyma i go kciukiem waży.<br />
Jest gotowy w palenisko rzucić tę pigułkę,<br />
Albo w komin parowozu. Niemcy na peronie.<br />
<br />
Pertraktują już z Dulczewskim, warunki odwrotu.<br />
Chcą by pociąg ruszył nazad. Co za rozkaz zwrotu?<br />
Swoje pasy, amunicja, gwery i broń wszelka,<br />
Żywność także, lecz zostanie wam porcja niewielka.<br />
<br />
42<br />
<br />
Albo walka, wy w wagonach, a my z każdej strony.<br />
Gdy to mówił,zauważył, że tulą ogony.<br />
Ten Dulczewski spali transport, bo jest fanatykiem,<br />
Wilkiem z lasu, lub odyńcem, lub przebiegłym żbikiem.<br />
<br />
Ustępują, na peronach składają ,co trzeba,<br />
Powrócili do Lubicza. Oręż tu spadł z nieba!<br />
Michalski podstawił wozy, skrzynie to są ciężkie,<br />
Co niektóre kwadratowe, co niektóre wielkie.<br />
<br />
Po rozbiciu nowe gwery. Ale to ci gratka.<br />
Gdzie to wieźli? Czy do Lipna? Ale mać ich matka.<br />
Dulczewski ,który przewodzi całej akcji, radzi,<br />
By uzbroić wszystkich chłopów, chyba nie zawadzi.<br />
<br />
Zgoda na to, mu Czortowiak, rozdać to co w kupie,<br />
Skrzynie można brać na wozy i trzymać w chałupie.<br />
Stację radzę tak obstawić, by przejąć transporty.<br />
Tak, Dulczewski przytakuje, zaraz stawiam warty.<br />
<br />
Czortowiak pyta dowódcę: a Lipno wspomoźem?<br />
Z taką siłą możem ruszyć. Tak, gwerem nie nożem.<br />
Jak chcesz ruszyć, ruszaj zaraz, ja tu warty sprawię,<br />
Broń rozwiozę, spokój zrobię i gawiedź odprawię.<br />
<br />
43<br />
<br />
Rzeczywiście. Całe sioła, przybiegły na strzały.<br />
W oddaleniu, patrząc jeno, to milcząco stały.<br />
Jednak gdyby zbrojni poszli, wyrwali by szyny,<br />
Z zemsty wielkiej, dla odwetu. Nie trzeba przyczyny.<br />
<br />
Czortowiak uzbroił ludzi, zrobił trochę musztry.<br />
I wieczorem ruszył torem w długie kilometry.<br />
W Kikole to kazał pospać. Do rana ,do świtu.<br />
No, a rano to wszedł w bramy, aby pomóc miastu.<br />
<br />
Wszedł czwórkami w zwartym szyku, dał hasło do śpiewu.<br />
Mówił chłopcom, ładnie śpiewać, bo narobią gniewu.<br />
To jest wojsko, dwie kompanie, nie banda cyganów.<br />
Wypróbował tę piosenkę, weszła ona w narów.<br />
<br />
„ O, mój rozmarynie rozwijaj się,<br />
Pójdę do dziewczyny,<br />
Pójdę do jedynej,<br />
Zapytam się.<br />
<br />
A jak mi odpowie,- Nie kocham cię -<br />
Ułani werbują<br />
Strzelcy maszerują<br />
Zaciągnę się.”<br />
<br />
44<br />
<br />
Gdzie Konczalski? Pyta wartę przed rynkiem stojącą.<br />
Ten wartownik był z bagnetem, jak z dzidą kłującą<br />
Tam w ratuszu jest dowództwo. Jego chyba nie ma.<br />
Walki trwają o wagony, on ich w kleszczach trzyma.<br />
<br />
Czortowiak się zastanawia, Jednak wybrał ratusz.<br />
Służba tego tak wymaga. Nad drzwiami jest kartusz.<br />
Ale drzwi się otwierają, a w nich jest Konczalski.<br />
Czortowiak się pręży cały. Bez pychy, bez maski.<br />
<br />
Melduję przybycie placy Działynia posłusznie.<br />
Stan jest dwieście i plus jeden, uzbrojenie pełne.<br />
Dziękuję i spocznij zuchu, czy są ostrzelani?<br />
Skąd zaś macie pełno broni, chłopcy coś zaspani.<br />
<br />
Czortowiak wyjaśnił wszystko i że broń w zapasie,<br />
To ja wyślę tam po skrzynie zaraz wozy nasze.<br />
Czy chcesz udział brać w tych walkach, pociąg uzbrojony.<br />
Niemiec broni się już długo, ma pełne wagony.<br />
<br />
Jestem gotów. Gdzie się udać? Czekam na rozkazy.<br />
Weż od czoła parowozu, próbuj i dwa razy.<br />
Rozkaz! Odszedł Stach zuchwały. Za mną marsz, zawołał.<br />
I po drodze już układał i atak szykował.<br />
<br />
45<br />
<br />
Całą siłą pójdzie z przodu. Michalski ,a do mnie!<br />
Ty parowóz łapaj w garście, ja zaś lewą stronę.<br />
Wolno będę się posuwał, wagon po wagonie,<br />
Ty zaś dachy powystrzelaj, bacz co robią w stronie.<br />
<br />
Tak jest, padła już odpowiedź, zablokuję tory.<br />
By nie ruszył parowozem i nie uwiózł sfory.<br />
Michalskiemu to dwa razy powtarzać nie trzeba,<br />
Nie na próżno na swym karku miał dużego łeba.<br />
<br />
Słychać strzały, ktoś tam wali, terkot maszynówki.<br />
Chłopcy skaczą przez zastawy, lub przez buforówki.<br />
Jest też pociąg, jest pod parą, drzwi wszystkie zamknięte.<br />
Nieraz z okien dają serie, maszynki przeklęte.<br />
<br />
Zameldował swe przybycie. Chce od przodu walić.<br />
Już ma zgodę, lecz z rezerwą do Prusaka palić.<br />
A to czemu? Pyta Stachu, trochę zadziwiony.<br />
Chcę ich zmęczyć, potem puścić, gdy będzie dławiony.<br />
<br />
To się podda do wieczora. Stach przyznaje racje.<br />
Gdy się uda, no to po co podpalać tu stacje.<br />
Michalski stawia zapory. Bierz siłą parowóz.<br />
A ja pójdę pod wagony, w razie czego pomóż.<br />
<br />
46<br />
<br />
Józek odczep trzy wagony, rozdzielimy Szwaba.<br />
Michalski ich popchnie w tyły. Czy tak to wypada?<br />
Pomysł przedni, mój braciszku, bierzem się za pranie.<br />
By granatów nie rzucali, bo Szwaby to dranie.<br />
<br />
Michalski jest w parowozie już na jego dachu,<br />
Strzela po tych, co tam leżą, a teraz są w strachu.<br />
Co się który trochę ruszy, już dostaje kulkę,<br />
Józek zaś pod wagonami, metry ma maleńkie.<br />
<br />
Czołgać się pod hamulcami i pod każdą osią,<br />
Trud mu sprawia i chłopakom, lecz obrońców płoszą.<br />
Trzeci wagon już odczepia, zwalnia węże z parą,<br />
Pozostali nieustannie nad dachami walą.<br />
<br />
Znak jest dany, drgną wagony, transport rozdzielony.<br />
Teraz wzmaga się już ostrzał i to z każdej strony.<br />
Wieczorem wagony milkną, jest i biała szmata,<br />
Nim zaś dojdzie do rozmowy, trza wycofać brata.<br />
<br />
On tam siedzi w zagrożeniu, ma się cofnąć w tyły.<br />
Póki widać i podkłady i kamieni bryły.<br />
Tak skończono w mieście Lipno rozbrajanie Niemców.<br />
Zwycięzcy dostali łupy. Brak wśród nich jest wieńców.<br />
<br />
47<br />
<br />
Rozdział II<br />
<br />
Wstąpienie do Wojska Polskiego<br />
<br />
Od czasów gdy Lipno stoi, od czasów Popiela,<br />
To nie było w tej osadzie czynów aż tak wiela.<br />
W drugi dzień ,gdy Niemiec odszedł na stacji są tłumy.<br />
Różnorakich, starych, młodych, a mury nie z gumy.<br />
<br />
Toteż tłok jest taki wielki,że pomimo chłodów,<br />
Nikt pod nosem nie ma szronu, ani sopli lodów.<br />
Po co przyszli? Po karabin. Chcą do batalionu.<br />
Broń złożono wśród młodzików. Wśród onych kordonu.<br />
<br />
Konczalski dał taki rozkaz. Obstawić broń placem.<br />
A to mówiąc to pod nosem, pogroził swym palcem.<br />
Broń nie może wyparować. Ani jedna sztuka.<br />
I sam poszedł w tłum młodzieży, gońców sprawnych szuka.<br />
<br />
Ty do Zbójna. Ty na Kikoł ,a ty pędem w Lubicz.<br />
Zbiórka placów! Wici nagłe. Za broń swoją uchwyć!<br />
Ten co stanie w jednej dobie, w batalion się wciśnie.<br />
Ruszać chłopcy, ano żywo, nie stępem, nie gnuśnie!<br />
<br />
48<br />
<br />
Polska wzywa! Polska wstaje! Na Dobrzyń, na Skąpe!<br />
Wieść zaś gońców wyprzedziła. Czasy były święte!<br />
Trzynastego listopada na rynku jest rota.<br />
Tysiąc młodych w jej szeregu. Jest twardsza od młota.<br />
<br />
Szereg nie drgnie. Pali oczy marzeniem wielkości.<br />
Są z powiatu Lipnowskiego, Przeważnie bez włości.<br />
To z czworaków wyszli w rynek, z izby wielodzietnej,<br />
W starych łachach i drewniakach. Bez wstęgi szlachetnej.<br />
<br />
Karność u nich, ufność w wodza, Oddanie bez granic.<br />
Taki kwiat w rabacie rynku. Z wielu, wielu stanic.<br />
Gdy komenda padła: Baczność ! I , na ramię bronie!<br />
Nikt tu gwera nie wypuścił. A zmarszczone skronie.<br />
<br />
Żołnierz z Płocka, trzeszczy oczy, komendę powtarza.<br />
Z boku stoją tłumy ludzi. Kohorta nie wraża.<br />
To ich dzieci, to ich chłopcy, chłopcy malowane.<br />
Trudno zmieścić się na placu. Ściany rozpierane.<br />
<br />
W uliczkach stoją tabory, furki i furgony,<br />
Amunicja tam zdobyczna, kule i patrony.<br />
Batalion pójdzie na musztrę, na bliskie wygony.<br />
Aby miasta nie opuszczać. Wokół własne strony.<br />
<br />
49<br />
<br />
Nocleg w szkole i na stacji. Kuchnie przy taborach.<br />
Posterunki już są polskie, w rogatkach, na torach.<br />
Wartownicy mają ciepło, ludzie skóry dali.<br />
Ludzie wszystkiego pilnują. Ludzie o nich dbali.<br />
<br />
W kraju szumi jedna nuta: odbudować wojsko!<br />
Tak z dnia na dzień każdy wojak czuje się już swojsko.<br />
Kępiński w pierwszej kompanii tego batalionu,<br />
On współtwórca i ze szczęścia oczy łezki ronią.<br />
<br />
Jest Bronek od Dobrzynia i Józek Kwiatkowski,<br />
Jemu wzrok za dziewczętami. Skory do miłostki.<br />
Stachu , Bronek już koledzy, razem śpią na strychu<br />
Starej stacji pośród pierzyn. Nie ma tu przepychu.<br />
<br />
Nieraz rano to się kicha. Woda wszystko zmywa.<br />
Gdy się z wiadra ręką bierze i katar wypluwa.<br />
Mundur na nich to jest żaden, to jest pstrokacizna.<br />
Swoje łachy, obcy mundur. Czy da Ojcowizna?<br />
<br />
A skąd weźmie, mówi Stachu, trzy armie nas brały.<br />
I trzy hymny przymusowo do ucha ci grały.<br />
Ja w to wierzę, odżyjemy. Lecz najpierw granice!<br />
Na Rubieżach. To cel główny. Mówiąc zgryzał gicze.<br />
<br />
50<br />
<br />
Tak im zeszło trzy tygodnie. Jest grudzień świąteczny.<br />
Wyjazd wojska. Lipno żegna. Lipno gród mateczny.<br />
Jadą już do Ciechanowa pociągiem znajomym,<br />
Co to woził obce armie po nasypie stromym.<br />
<br />
W Ciechanowie tworzą pułki. Batalionów mrowie.<br />
Śmiechu pełno i dowcipów, a gasną o nowie.<br />
Wówczas sen błogi przychodzi, śni się coś pięknego…<br />
Polska wolna. Mundur nowy, w barwie zielonego…<br />
<br />
Marsz ulicą. Z boku dziewcząt uśmiechnięte twarze.<br />
Nieraz wojna dość paskudna,obraz marzeń maże.<br />
Sen to miły , uspakaja, są i wianki z chabrów,<br />
Pełno drzew, zielonych błoni, niezliczonych gwerów.<br />
<br />
Coś się budzi. Coś nowego. Pragnienie swobody.<br />
Nic, że zimno. Niedostatek. Nic, bo każdy młody.<br />
Gdy sen mija, sen co goi, życie dzisiaj trudne,<br />
To na jawie jest inaczej. Tu nic nie obłudne.<br />
<br />
Każdy wierzy, będzie chwała! Trąbka gra pobudkę.<br />
Ćwiczenie dla sportu rano. Mycie gęby krótkie.<br />
Potem zupa na rozgrzewkę, po której manewry.<br />
One zawsze dość męczące. Lecz spokojne nerwy.<br />
<br />
51<br />
<br />
Po manewrach, choć dzień krótki,Bronek rwie w ulice,<br />
Bo tam, mówi, w ciepłych paltach, wędrują dziewice”.<br />
Ulice są oświetlone, okno je oświetla.<br />
Gdy knot gaśnie mrok nastaje. I w nim gaśnie chętka.<br />
<br />
W koszarach czyszczenie ubrań, suszenie odzieży.<br />
Po capstrzyku to pokotem na słomie się leży.<br />
Rano znowu zbiórka wojska, ale trochę inna,<br />
No, bo nocą nowi przyszli, co się trzęsą z zimna.<br />
<br />
Ustalono teraz pułki. Stach w trzydziestym drugim.<br />
Cały Działyń, no i z Józkiem, chłopcem dosyć długim.<br />
Jest i Bronek ten z Dobrzynia, wielce z tego kontent.<br />
Koleżeński, dobry to druh, z ubioru to galant.<br />
<br />
Schludny taki, swojski chłopak. Mówi, że on z Litwy.<br />
Że dziadkowie w Listopadzie nie przeżyli bitwy.<br />
Zbyt ufali w wielkie czary, węży przepowiednie,<br />
Nie myśleli, że w powstaniu, to każdy z nich legnie.<br />
<br />
Ojciec, który szedł na Kurpie, o Dobrzyń zahaczył.<br />
Na kwaterze miłą Konię polubił. Tłumaczył.<br />
Z nią miał dzieci, dwie córeczki i jego młokosa.<br />
One w domu pozostały. On chce iść na Rusa.<br />
<br />
52<br />
<br />
Bronek, powiedz, co to znaczy, węży przepowiednie?<br />
Pyta Stachu, ciekaw tego, bo aż twarz mu blednie.<br />
Czy to węży się pytali? Wiem, że mieli w domu.<br />
Że karmili przy posiłku, było ich od groma.<br />
<br />
Wypełzali gdzieś spod ściany,gdy miski dzwoniły.<br />
Gdzieś na boku w zakamarkach one się gnieździły.<br />
Ochłap z mięsa, kawał kiszki, nawet salcesony,<br />
One skromnie się łasiły, zwijając ogony.<br />
<br />
Nieraz to się odganiało kopystką po głowie,<br />
Gdy natrętne chciały wyrwać kęs zgryzion w połowie.<br />
Co ty mówisz, to tak było? Ja to wiem od ojca.<br />
Że też młode podczas zimy wkładano do kojca.<br />
<br />
Bronek, powiedz, a nie było czasem ukąszenia?<br />
Nie słyszałem takiej gadki. To wspólne istnienia.<br />
W jednej chacie człowiek z wężem. To nie zabobony.<br />
To coś z wiary, a odwiecznej, od litewskiej strony.<br />
<br />
Pożywienie, pożywienie, jakie z tego czary?<br />
Bo te węże tan robiły. Chowały się w gary.<br />
Pełzały do wrót chałupy gdy nadchodził obcy,<br />
Syk dawały, aby kryć się i chować w piwnicy.<br />
<br />
53<br />
<br />
Gwiazdę z ciał swych układały, głowami do środka.<br />
Tak leżały nieraz pół dnia i w prawo wywrotka.<br />
Jeśli w lewo ją robiły, to złe wiadomości.<br />
To oznacza, że od zbójców będą mieli gości..<br />
<br />
Często Łotysz, lub Fin śnieżny, zjeżdżał reniferem.<br />
Grabił stado i dziewice i gnał ich spacerem.<br />
W dal nieznaną, co ze śniegu i co nie ma końca,<br />
Gdzie dzień w bieli jest śniegowej, jest jasno bez słońca.<br />
<br />
Dziwy, dziwy nam tu prawisz. Przy nich zasypiali.<br />
Budzili się bardzo ciężko, gdy trębacze grali.<br />
Jakie rzeczy są ciekawe w niektórej krainie,<br />
Dzięki ludziom, ich wędrówkom historia nie ginie.<br />
<br />
Z Ciechanowa wczesną wiosną, ruszyli w Polesie.<br />
Tam gdzie opar i gdzie woda , echo w dale niesie.<br />
Stanęli w zasiekach z drutu, rowy i okopy.<br />
Na przedpolu to wkopane są głęboko słupy.<br />
<br />
To są słupy orientacji dla armat co biją.<br />
W lewo, w prawo na rozkazy. Piesi głowy kryją.<br />
Te okopy zbudowali Niemcy. Tutaj doszli.<br />
Tu się wryli w ziemię żyzną. Stąd głowy unieśli.<br />
<br />
54<br />
<br />
Chcieli stworzyć front na wieki. Utworzyć granice.<br />
Mieli doły pokopane, a w tych dołach prycze.<br />
Tutaj polski żołnierz stanął, o dziwo, na krótko.<br />
Bo iść naprzód rozkaz nadszedł, a bardzo cichutko.<br />
<br />
No, a czemu ktoś zapyta? Bo się Sowiet ruszył.<br />
I pomału posterunki polskie siłą kruszył.<br />
Gdy zetknęli się dwa fronty swym przednim taranem,<br />
To Polacy usłyszeli w dialekcie im znanym,<br />
<br />
Rozkazy na swym przedpolu. Język znany Żydów.<br />
Więc to Żydzi pchają armie, a z rosyjskich ludów!<br />
Rzecz to jakaś niebywała. Ciekawe, ciekawe.<br />
Co to znaczy? Przypuszczenia, są naprawdę mgławe.<br />
<br />
Chcą po Niemcu mieć okopy, zatrzymać ich trzeba.<br />
A więc pułki poszły w pole, gdzie to z gliny gleba.<br />
Stachu był nad Berezyną, rzeką dość leniwą,<br />
Barwę wody, no, to miała w zieleni, lecz zgniłą.<br />
<br />
Pułk rozłożył się w przestrzeni niebywale długiej.<br />
Bronek zaraz mówi: rzadko, tyłek kaczki miękkiej.<br />
Zobaczymy jak nadejdą, jak gęste szeregi,<br />
Są na tamtym ponoć brzegu. Tak meldują szpiegi.<br />
<br />
55<br />
<br />
Maj był miesiąc, gdy trzej chłopcy patrzyli na rzekę.<br />
Tam za rzeką, to wschód słońca. Przestrzenie dalekie.<br />
To bezludna jest kraina, nie uświadczysz ludzi,<br />
Cisza ,jaka jest w zenicie, to niepokój budzi.<br />
<br />
Jeno kaczki, jeno czajki, łabędzie w przelocie.<br />
Mówią o tym jaka głusza w swej pierwotnej cnocie.<br />
Tędy to chyba nie przejdą, rzecze Józek „Kwiatek”.<br />
W tej zielono woda stoi, nie zamoczą gatek.<br />
<br />
Mogą czółna pchać przed sobą, bale od chojarów,<br />
Już jest ciepło, to obeschną. Czy nie znasz Moskalów?<br />
Tu znów Bronek się wyraził i splunął na trawę.<br />
Gorzej ,gdy kupę ustawią i utworzą ławę.<br />
<br />
Na to mamy kulomioty niemieckie, francuskie,<br />
Te zagrają, gdy na brzegach głowy będą ruskie.<br />
Cicho hasło jest podane. Na zmianę do kuchni.<br />
Na posiłek. To oznacza, do kotła matuchny.<br />
<br />
Józek, ty idź, my zostaniem. Józek zniknął w trawach.<br />
Bronek mówi tak do Stacha: A co tam w tych stawach?<br />
Ręką wskazał na bajorka, z groblą nie szeroką,<br />
Nie wiem tego. Może ryba, lub odyniec z lochą.<br />
<br />
56<br />
<br />
Tam jest ludzką rękę widać. Za proste na groble.<br />
Jeśli płytkie to są stawy, to na ptaki wabie.<br />
Wiesz co, Stachu, jeśli groble, to człowieka dzieło.<br />
Muszą tu być ludzkie chaty, skąd by to się wzięło?<br />
<br />
Stachu nagle się poderwał. Mogą być ziemianki!<br />
A w ziemiankach kupa wojska. Ukryte taczanki.<br />
Kiedy Józek wróci z kuchni, ty pójdziesz z raportem,<br />
Oni tutaj mogą walnąć podziemnym taranem.<br />
<br />
Nie wystawiaj się na cele, Bronek mówi cicho,<br />
Trzeba w trawach. A tam w łozach, kulkę przyśle licho.<br />
Tak ,rozumiem, Dobre słowa. To cisza przed burzą.<br />
No, możliwe. Mało nas tu. A czy oni ruszą?<br />
<br />
Tutaj machnął Bronek ręką. U nich zamęt wielki.<br />
A mózg także nie za bardzo. Rozwodniony, miałki.<br />
Co się jeniec napatoczył, to schlany jak świnia,<br />
On za długo na pikiecie przecież nie wytrzyma.<br />
<br />
Wrócił Józek ode kuchni. Rękawem trze usta,<br />
Widać kotlet albo zupa była bardzo tłusta.<br />
Chce do rzeki zmyć menażki, ale Stach nie daje,<br />
Stój! Nie podchodź. Coś za cicho. Może mi się zdaje.<br />
<br />
57<br />
<br />
Szukam dymu, węszyć dymy, odgłosów spod ziemi.<br />
Lustro wody obserwować, czy jej coś nie plami.<br />
Tak dowództwo zarządziło. Zwiększyć warty czujność.<br />
Pułk od razu stawia uszy, zmniejsza swoją senność.<br />
<br />
Takie ja mam wiadomości, Więc pójdę nad stawy.<br />
Tam jest szerzej oddalony, brzeg jest rzeki prawy.<br />
Nie wystawiaj się zbyt długo, bo ktoś wyceluje,<br />
Józek wnet na to spoważniał i powagę czuje.<br />
<br />
Poszedł płukać swą menażkę i zbadać te wody,<br />
Gdy podchodził ,to zobaczył, są pełne urody.<br />
Tafla wody tak spokojna, są nawet topiki,<br />
Ale ryba się nie pluszcze. Chyba nie stawiki?<br />
<br />
Nad wodę, gdy wyszedł z turzyc, jest trochę chłodnawo.<br />
O, tam, mnich widać u brzegu zarośnięty trawą.<br />
Jednak stawy zaniedbane. Ryba stoi na dnie.<br />
Coś zmajstruję,coś ułowię. Pójdzie mi to snadnie.<br />
<br />
Wrócił. Mówi tak do Stacha;:Stachu, masz agrafkę?<br />
No, a po co? Może i mam. Ja już robię spławkę.<br />
Pójdę łowić ryby z rana. A z czego że żyłkę?<br />
Józek tutaj się zamyślił. Tak myślą we dwójkę.<br />
<br />
58<br />
<br />
Nici z worka? Szewska dratew? Dobry i kordonek.<br />
Ale skąd to? Patrzą w górkę. Na niej sam rumianek.<br />
Kwitnie sobie, bawi oczy. Kwiat to ma zapachy!<br />
Gdy go potrzesz w swojej dłoni, to smaruj swe pachy.<br />
<br />
Nic się tutaj nie wymyśli. Nici? Nici szkoda.<br />
Ale pomysł Józka dobry. W łowieniu uroda.<br />
Myśli mają tym zajęte, Stachu rwie rumianek.<br />
W palcach jego tak obraca ,aby upleść wianek.<br />
<br />
Nogą nagle kopnął deskę. Deska na bezludziu?<br />
Podniósł grubą dechę z trudem, oparł na podudziu.<br />
Ki cholera! Józek za broń! Tutaj jest pieczara.<br />
Józek broń już repetuje. Czy zjawi się mara?<br />
<br />
Klęka, czeka, co Stach zrobi ,a broń ma na biodrze.<br />
Włos mu stanął jako strzecha, cała głowa gorze.<br />
Jako łowczy czeka chwili, gdy zwierz będzie w oku,<br />
Drży i milczy, oczekuje i nie robi kroku.<br />
<br />
Stachu zapadł się pod ziemię, chwila ciszy, grozy.<br />
Już go widać, coś tam trzyma. W ręku ma powrozy.<br />
Chodź tu, Józek, wejdź i obacz. Może coś się przyda?<br />
Zaduch, tam jest pełno pleśni i białego grzyba.<br />
<br />
59<br />
<br />
Józek wlazł po stopniach z gliny. To zwykła ziemianka.<br />
Na sztorc stoją obok siebie brzozowe polanka.<br />
Strop zaś z bali, okrąglaków, dębowych gałęzi,<br />
Gliną kryte i deptane. Sufit na uwięzi.<br />
<br />
Jama duża jak komnata. Więcierz uskładana,<br />
Ruszył ręką czarną siatkę. Cała jest spleśniała.<br />
Pręt z leszczyny też zbutwiały. To nie do użytku.<br />
Można by to wszystko wynieść i zrobić dla śpiku.<br />
<br />
Wyszedł ,bo tam zaduch wielki. A co myśli Stachu?<br />
Gdyby przyszło nam zimować , to zrobimy machu.<br />
Wyrzucimy, wysprzątamy. No, a gdyby tera?<br />
Uzgodnimy z Bronkiem. Idzie. Teraz na to pora.<br />
<br />
Stachu, szybko na posiłek. Tam będzie odprawa.<br />
Ponoć będzie to poważne. Może być nawała.<br />
Co ty powiesz? Taka cisza. Słychać krzyki czajki.<br />
Masz się stawić i to szybko. To nie ciuciubabki.<br />
<br />
Czajka, czajka<br />
Gdzie masz jajka?<br />
W pyrzu, w pyrzu<br />
Na talirzu!<br />
<br />
60<br />
<br />
Stachu wziął karabin w rękę, menażkę i czapkę.<br />
Ja tu zaraz bolszewika złapię w więcierz ,w siatkę.<br />
Niech no ruszy alkoholik z leża swoje brudy,<br />
A gdzie on tam jest do walki. Taki głodny, chudy.<br />
<br />
Tak on sobie rozumował. Chłopak ode Drwęcy.<br />
Widział przecież tu pustkowia, Nie ma ni zajęcy.<br />
Co się stało tutaj z ludźmi? Od Sapiehy przecie.<br />
Mężni byli. Ludni byli. Lud czerstwy jak kwiecie.<br />
<br />
Tędy szedł Sapieha do nas, gdy Szwed nas najechał.<br />
Tędy wracał Napoleon, kiedy z mrozu padał.<br />
Mamy teraz się wycofać, bo przyjdzie nawała!<br />
A takiego, ani kroku, a takiego wała.<br />
<br />
Doszedł Stachu do taborów. Posiłek mu dano.<br />
Jadł dość wolno, bo odprawę to o czwartej chciano.<br />
Z innych pułków ,zauważył ,były delegaty,<br />
Coś naprawdę się szykuje. Jadł wolno, na raty.<br />
<br />
W taborach nie było ruchu. Decyzji więc nie ma.<br />
Kuchnia stała na posesji, a z niej zupa brana.<br />
Dom spalony i stodoła. Chlewiki to z gliny.<br />
Ogień nie wziął, nie dał rady, z tej prostej przyczyny.<br />
<br />
61<br />
<br />
Ludzi wokół nie ma żadnych. Nie ma z kim pogadać.<br />
Jak tu było? Jak tu żyli? Czy polskim chcą władać?<br />
Są ruiny zarośnięte, nie krzewem, zieliskiem,<br />
Krzyczą cegłą i kamieniem, tak jak stawy mnichem.<br />
<br />
Taki ślad pozostał po nich. Rodak równy królom.<br />
Stachu patrzy, Stachu tęskni. Jak oprzeć się bólom?<br />
Po wielkości Radziwiłłów. Po pułkach Smoleńska,<br />
Przecież oni stali twardo. To dziejowa klęska..<br />
<br />
Dzięki nim jest pod Grunwaldem. Zdeptano też Szweda.<br />
Teraz to kilka kominów, zielsko, cicha bieda.<br />
Napatoczył mu się Budny. Nie wiesz ,co się kluje?<br />
Może wiele, może mało. Nic się nie szykuje.<br />
<br />
Nic nie słychać, będzie raport. Są z innego pułku.<br />
Żeby coś się szykowało. Na tym tu padołku.<br />
Cisza wkoło, jeno ptaki, a pole w ugorze.<br />
Co tu może być nowego? Co tu stać się może?<br />
<br />
Tyle Budny, chłop dwa metry. Zdrowy jak ten chojar.<br />
Tego zdrowia i urody pozazdrości bojar.<br />
Ale onych tutaj nie ma. Czas jest na odprawę.<br />
Pułkownik prowadzi wszystkich w ubocze na trawę.<br />
<br />
62<br />
<br />
Pod Smoleńskiem się gromadzą wojska w front szeroki,<br />
Mogą na nas tu uderzyć, gdy wyschną roztopy.<br />
Może nawet w tym tygodniu, a może i jutro,<br />
Dziś wieczorem pobierzecie sobie suche futro.<br />
<br />
Bo tabory wycofamy do tyłu o staje,<br />
Tak się mogą nam zakończyć Berezyny maje.<br />
Odprawa jest zakończona, suchy prowiant brać trza.<br />
Ciszę w wieczór to zakłóca chrabąszcz ,który już gra.<br />
<br />
Swym skrzydełkiem wedle czapki, karabinu lufy,<br />
Brzęczy wokół jest natrętny, a może i głuchy.<br />
Takie tu się rodzą w maju. Zrodzą się i ludzie.<br />
Po utarczkach, niepokojach i po wielkim trudzie.<br />
<br />
Stach z żywnością we plecaku wraca jako wielbłąd,<br />
Tamci patrzą on garbaty. Jak to, kiedy, a skąd?<br />
Mam wyżerkę na dni cztery, Tabor jest cofnięty.<br />
A my to co? Berezynie pokażemy pięty?<br />
<br />
Sowiet armie swe szykuje. Jutro może ruszy.<br />
A jak puknie swym taranem,to nas tutaj skruszy.<br />
Co nas tutaj? Trójka stoi. Prawie na kilometr.<br />
Zatrzymamy pluton wraży? Kalesonem albo w swetr?<br />
<br />
63<br />
<br />
Tę ziemiankę wyczyścimy, mogą prać armaty.<br />
Nic nie robim. Jutro wojna. Szkoda, czasu straty.<br />
To już jutro? Ja tak myślę. Dali prowiant przecie.<br />
A pułkownik, choć nie straszy, to głupot nie plecie.<br />
<br />
Podzielili czas na wartę. Kto, kiedy, jak budzi?<br />
Dwóch zasypia, a ten trzeci swe powieki trudzi.<br />
Maj to nocki ma dość chłodne. Koce szyję tulą.<br />
Obudzili się nad ranem wraz z armatnią kulą.<br />
<br />
Czternasty maj, to o świcie. Rzeka jest w uśpieniu.<br />
Lewe brzegi już od rana są w olszyny cieniu.<br />
Do połowy nurtu rzeki cień wierzchołków drzewa,<br />
Od poświstu wielkiej kuli kruk i wrona zwiewa.<br />
<br />
Cień maleje,też maleje ostrzał i świst kuli.<br />
To zaczątek. To coś będzie. Nikt uszu nie tuli.<br />
Chłopcy patrzą poza rzekę. Wśród odwiecznej ciszy<br />
Tam są bagna, torfowiska i łąkowe myszy.<br />
<br />
Trzeba czółna, barki rzeczne, by forsować wodę,<br />
Ale takie forsowanie może przynieść szkodę.<br />
Tu kulomiot to zatrzyma, prom i rzeczną barkę,<br />
A z topielców jeno jesiotr uchwyci z nich skwarkę.<br />
<br />
64<br />
<br />
Tylko kilka strzałów dała armata z daleka.<br />
Trudno oczy wypatrują, a dzionek ucieka.<br />
Znów pod wieczór warta stoi,wśród traw depcze ścieżkę,<br />
Toń wody nieraz szarpana przez ryby, a ciężkie.<br />
<br />
Widać toto przy księżycu i plusk uszy słyszą.<br />
Po nich wody falą niską do brzegu kołyszą.<br />
Nic poza tym. Martwa cisza w całej okolicy.<br />
Ścieżką chodzą wśród tymotki i kępy bylicy.<br />
<br />
Jesiotr to jest gruba ryba, trza lampę i czółno,<br />
Ale teraz wojna przecież , myśleć o tym durno.<br />
W tamtym brzegu, chociaż cisza, może być małojec,<br />
Pośle kulkę z kulomiotu i łowienia koniec.<br />
<br />
Rano z pułku wiadomości: Bolszewik zaczyna!<br />
Ale nie tu. No i chyba cicha Berezyna.<br />
Między Leplem, no i Dziwną atak rozpoczęty,<br />
Siłą znaczną, bo sołdaty tworzą aż trzy rzędy.<br />
<br />
Tyle mówi komunikat. Pułk cały gotowy.<br />
Stoi w miejscu, nadsłuchuje i gotuje strawy.<br />
W tydzień nadszedł komunikat: Atak jest odparty!<br />
Z Postaw nasi szturm zaczęli i wygrali karty.<br />
<br />
65<br />
<br />
Bronek mówi: a może by oczyścić ziemiankę?<br />
Artyleria, gdy da salwę? Czy szukasz ochronki?<br />
Ta ziemianka się zawali od bliskiego wstrząsu,<br />
Bronek się tu irytuje i aż dostał pąsu.<br />
<br />
Ale okop jest, chłopaki, gdzie ukryjesz czaszkę?<br />
Trochę racja ,ale teraz to chwytaj menażkę.<br />
Idź do kuchni, tam posłuchaj, co szepczą kuchciki,<br />
No ,to oni więcej wiedzą ,bo tłuką befsztyki.<br />
<br />
Bronek poszedł. A Stach z Józkiem wpatrzeni w nurt cichy,<br />
Myślą o tym, jak to będzie, pukają się w plechy.<br />
To z radości ,gdy powiedzą coś bardzo śmiesznego,<br />
Aleś dobrze to powiedział, a brawo, kolego.<br />
<br />
Tę idyllę im przerywa Bronek ,który biegnie,<br />
Odmarsz! Woła! Zbiór w taborze, twarz to jemu blednie.<br />
Zarzucili swe plecaki, z karabinem w dłoni,<br />
Spiesznie idą do taboru, chociaż nikt nie goni.<br />
<br />
Atak na Mozyr wskazany! W godzinę ruszyli.<br />
A nad ranem prosto z marszu pierwsi już się bili.<br />
Na celu Kolanowicze. Pułk w kształcie wachlarza,<br />
Prze wciąż naprzód ogień dając, na opór nie zważa.<br />
<br />
66<br />
<br />
Stachu idąc z biodra strzela,, już widzi budynki,<br />
Teraz z oka już przymierza do okna chatynki.<br />
Tam błyskało, więc ktoś strzela. Obok Bronek dąży.<br />
A za nimi Józek sprawny, jako lisek krąży.<br />
<br />
Często broń swą repetuje i naprzód, i naprzód!<br />
Nie zamęcza onych w walce marszu wielki trud.<br />
Widzą stację kolejową. Natężają ostrzał,<br />
Nieraz klęczą,dają salwę, nikt wroga nie widział.<br />
<br />
Jednak jest tam wśród budowli, bo bzykają kule,<br />
Co niektóra wedle ucha pieśń zawodzi czule.<br />
I przemija, się oddala. Znowu huk wystrzałów,<br />
Z kulomiotu tam ktoś wali do polskich wojaków<br />
<br />
Bronek! Bierzmy tę chałupę. Ja z prawa, ty z lewa,<br />
A za nimi Józek zwinny po szybach polewa.<br />
Gdy już okno jest wybite, daje w izbę nura,<br />
Stół przewraca, podskakuje, buciorami szura.<br />
<br />
Zwiali szybko bolszewiki. Wchodzi na podwórze.<br />
Jeden leży pod chałupą, tuż przy samym murze.<br />
Na podwórku Stach i Bronek strzelają w kurniki,<br />
Stamtąd słychać pojedyncze lamenty i krzyki.<br />
<br />
67<br />
<br />
Pomiłujsa wy, że trochy, wy dobre Polaszki!<br />
A z kurnika wyskakują kokoszki i kaczki.<br />
Ruki w wierch! Zawołał Bronek, lufę w kurnik wsadził.<br />
A po chwili półnagiego woja wyprowadził.<br />
<br />
Któryj korpus? Gawaryj! Nu ,Grupa Mozyrska.<br />
Stachu podszedł i spogląda na Ruska tak z bliska.<br />
Nie golony od tygodnia, łach na nim nieznany.<br />
Butów brak mu. Zamiast paska to łykiem związany.<br />
<br />
Karabin to miał na sznurze, poplątany z płótna.<br />
To jest żołnierz carskiej armii? Mina jego głodna.<br />
Ty służyłeś w carskiej armii? Niet, ja od miesiąca.<br />
Zabrała mnie pod przymusem przybyła konnica.<br />
<br />
No, a reszta z carskiej armii? Niet, oni wsie ubici.<br />
Mnie zabrali, no i resztę z ubogiej stanicy.<br />
No, to gdzie jest carskie wojsko? Uciekło do Turka?<br />
No, mówiłem, rozstrzelani. A z nich cała sterta.<br />
<br />
Stachu trochę mu nie wierzy. Odesłał do pułku.<br />
Lecz ,gdy stację już zdobyli, jeńców jest bez liku.<br />
Wszystko w różnych tu łachmanach. Nikt nie ma munduru.<br />
Zapytany pierwszy z brzegu. Gada jak do wtóru.<br />
<br />
68<br />
<br />
Tamte wojska wytrzebione. Już dawno, rok temu.<br />
Zabijano z kulomiotu w lasach po kryjomu.<br />
Po kryjomu? To skąd ty wiesz? Bo my za butami.<br />
Chodziliśmy nocą kopać, ot razem z babami.<br />
<br />
Stachu odszedł pełen mdłości. Mozyr już zdobyty.<br />
Dach na stacji kolejowej to jest papą kryty.<br />
Lecz nie płonie, choć ma dziury. Sowiet się wycofał.<br />
W pomieszczeniach, w poczekalni widać jak on kochał<br />
<br />
Czystość, schludność, porządeczek. Widać po barłogu.<br />
Wejść jest trudno, tyle śmieci. Gdzie postawić nogi?<br />
Nowe cechy ma ta armia. Zaprzeczenie carskiej.<br />
Ale w pysku, w haśle nowym, to o Rosji wielkiej!<br />
<br />
Chwila teraz odpoczynku, podciągnięto kuchnie,<br />
Po zjedzeniu ciepłej strawy, każdy drzemkę utnie.<br />
Na pół leżąc, na pół siedząc,, gdy słonko nagrzewa,<br />
Jaźń każdemu ze zmęczenia oczy mgłą zalewa.<br />
<br />
Tak drzemali do wieczora. Wieczorem wśród toru,<br />
Maszerują na zdobycie nowego chutoru.<br />
To były Wasilewicze. Stacja kolejowa,<br />
Nocą ostrzał rozpoczęli. Noc była majowa.<br />
<br />
69<br />
<br />
Tu się Rusek przygotował. Telegraf kolei,<br />
Dał im sygnał o napadzie. W szklanki już nie leli.<br />
Prohibicję wprowadzono, pół dnia na trzeźwienie.<br />
Skorzystali z tego szybko. Małojcy ,a lenie.<br />
<br />
Kiedy przyszło z broni strzelać, nie mogli jej znaleźć.<br />
Bo Polacy nocą przyszli.. Czują w gardle boleść.<br />
Bez napitku, tak na sucho? Strelać, strelać ,czarty!<br />
Komandir wrzeszczy jak może podciągając porty.<br />
<br />
Kulomiot wnet rozerwał. Jaka to przyczyna?<br />
Bo spirytus w bęben wlano. Tak mówi starszyna.<br />
Strelać nada! Bronić stacji. I władzy Lenina!<br />
Ale pierwszy o ucieczce rozmyślać zaczyna.<br />
<br />
Sam jest Żydem, wojsko ruskie i pochodzi z ludu.<br />
Według tekstów zapisanych dokonują cudu.<br />
Więc jak może tak zachęca. Bronić tu się nada.<br />
Ciągle woła, pokrzykuje ,aż drętwieje broda.<br />
<br />
Ostrzał polski coraz większy, i bliżej ,i bliżej.<br />
Noc jest czarna a ich kulki lecą coraz wyżej.<br />
Wody nalać w kulomioty i zakładać taśmy!<br />
Drug druga niech wspomaga, by nie było waśni.<br />
<br />
70<br />
<br />
Ochrypł całkiem już starszyna. Na migi w ciemności.<br />
Pokazuje, co trza robić. Kolbą łamie kości.<br />
Jeśli któryś w tył ucieka bez broni ,jest tchórzem,<br />
Wasilewki stacja ważna, Lenina przedmurzem!<br />
<br />
Berezyny dać nie można. Strelać, ludu dzieci!<br />
O, Polaczki z armat walą. Wagon w górę leci.<br />
Po południu już po bitwie. Miasteczko jest wzięte.<br />
I do rzeki Berezyny obcęgami ścięte.<br />
<br />
Kilka dni mają oddechu, Stach, Józek i Bronek.<br />
Kręcą się po okolicy ,są postrachem wrony.<br />
Ktoś pomyśli, niemożliwe, by nie było drobiu.<br />
Krówki jakiejś,albo kury,zboża na przednówku.<br />
<br />
Lecz to prawda, jeno ludzie, tu byli istoty.<br />
Więcej życia brakowało. Połamane płoty.<br />
To co jedli? Pyta Stachu. Owies, mówi baba.<br />
A to mówiąc ,to swe wargi w dwie bruzdy składa.<br />
<br />
Zęba u niej już nie znajdziesz. Włos od lat nie myty.<br />
Wszystko wojsko im zabrało. Zostały kobity.<br />
Najpierw mężczyzn, potem bydło, na koniec to kury.<br />
O tam jeno pozostało, w zapiecku kot bury.<br />
<br />
71<br />
<br />
Na południe pułk odchodzi. Mają brać Rzeczyce.<br />
Idą groblą jedną, drugą. Trawy i turzyce.<br />
Tataraków pełne rowy, bagniska- łoziny.<br />
A na wodach i mokradłach, to wyniosłe trzciny.<br />
<br />
W trzy dni doszli pod Rzeczyce, tu pola uprawne,<br />
A zagony wyrównane, starannie i sprawnie.<br />
Z dala widać wieże cerkwi. Chałup białych wiele,<br />
Już z daleka ich ujrzano. Dzwon bije w kościele.<br />
<br />
Głos się niesie po tych polach, gdzie żyto w kolana.<br />
Gdzie kartofel posadzony, gryka z liści znana.<br />
Pułk wychodzi na pozycje, czeka na armatki,<br />
One pierwsze tu wystrzelą i potłuką statki.<br />
<br />
Rejwach zrobią wśród ludności. Spłoszą i sołdaty,<br />
Które widząc dużą siłę, krzykną: Boże! Maty!<br />
Na dwunastą sygnał: Atak! Stachu rwie do przodu.<br />
Ogień daje, idzie bruzdą i pada jak kłodą.<br />
<br />
To kulomiot go podcina. W bok czuł uderzenie.<br />
A gdy padał ,to pomyślał: kończy się istnienie…<br />
I tak leżał dosyć długo. Szturm jest nieudany.<br />
A on leży, lewą ręką zatyka swe rany.<br />
<br />
72<br />
<br />
Kto tam leży? Głos dowódcy odzywa się z tyłu.<br />
Ja, Kępiński, oberwałem, nie mam żadnej siły.<br />
Wzmocnić ogień! Dwóch noszowych! Artyleria w domy!<br />
Szybciej strzelać! Niech pioruny i niech wszystkie gromy!<br />
<br />
Dwóch noszowych chyłkiem biegnie, bruzdy jakby świeże,<br />
W kartoflisku, Stach wojownik wybrał sobie leże.<br />
I nie stęka, jeno patrzy, kto zaś się pochyla,<br />
Bo karabin trzyma w ręku. Człowiek nie z cywila….<br />
<br />
To jest mundur i zielony, jakaś zieleń jasna.<br />
A w korytku przestrzeń mała, no i trochę ciasna.<br />
Już na nosze go ładują. Chyłkiem pod gwizdaniem.<br />
Idą szybko, może biegną. On nazwie to gnaniem.<br />
<br />
Odnieśli go pod tabory, na wóz z płaskiej deski.<br />
Tam mu mundur rozcinali i przemyli nerki.<br />
Potem wózek, bat, woźnica, słychać, wio , żywo!<br />
Dziesięć wozów tak ruszyło. Z nieba trochę mżyło.<br />
<br />
Na Zachód koniki dążą. Z boku wzdłuż Prypeci.<br />
Drogą bardzo rozjechaną, a tu z góry leci.<br />
Jadą za dnia i z wieczora. Nocką aż do rana.<br />
Gdzieś nad ranem to dla rannych strawa, ciepła brana.<br />
<br />
73<br />
<br />
Droga jednak się pogarsza. Droga z okrąglaków.<br />
Stachu myśli: tu wyzionę. Po co wieźć tych wraków?<br />
Niech nas w błota tu wyrzucą. Nie zniosę męczarni.<br />
Uniósł głowę, ludzie, konie, to od błota czarni.<br />
<br />
Zamknął oczy, wola boska. Tak to się tu skończy.<br />
Ale czuje, ajer pachnie, znoszą wiele kłączy.<br />
Tną gałązki brzozy białej, moszczą grubo fury,<br />
A przed deszczem rozciągają nad rannymi skóry..<br />
<br />
Pomagają spodnie ściągać, czekają na kupy.<br />
No, bo mówią;:wy też ludzie, i jeszcze nie trupy.<br />
Stachu wdzięczny. Dobre chłopy, mają inną gwarę,<br />
A ich twarze w bruzdach wielkich, sędziwe i stare.<br />
<br />
Po popasie znów ruszyli, znów drogą z bierwiona.<br />
Ale teraz to mniej trzęsie i dusza nie kona.<br />
Tylko pieśń się przypomina o ponurym lądzie,<br />
Gdzie to z pniaków wypalone lub dłubane łodzie.<br />
<br />
„ Polesia czar<br />
To dzikie knieje i moczary.<br />
Polesia czar<br />
Smutny to wichrów jęk.<br />
<br />
74<br />
<br />
Gdy w mroczną noc<br />
Z bagien wstają opary,<br />
Serce me drży i dziwny ogarnia lęk….<br />
<br />
I słyszę jak z głębi wód<br />
Jakaś skarga się miota….<br />
Serca prostota<br />
Wierzy w Polesia cud.”<br />
<br />
Stachu pół śpi a pół marzy. Działyń, kuźnia, mama.<br />
Jasność nocą, a daleko w łączkach jakaś brama.<br />
Stukot koła wciąż o sosny, leżące na przekór,<br />
Brzask, świtanie i gdzieś z dala pieje jeno kur.<br />
<br />
Rozwarł oczy swe szeroko, konie idą truchtem.<br />
Z bata strzela znów woźnica. Do miasta a duchem!<br />
To Pińsk widać już z oddali. Wieże i wieżyce.<br />
Budzi jestestwo swoje w sali i widzi nożyce.<br />
<br />
Ktoś przecina mundur cały, gładzi twarz chorego.<br />
Mówi czule jak do dziecka: Spokojnie kolego.<br />
Przemyjemy, zobaczymy. Masz aż dwa otwory.<br />
W tamte światy? Jesteś młody i nie bardzo skory.<br />
<br />
75<br />
<br />
„Pośród łąk, lasów i wód toni,<br />
W ciągłej pogoni<br />
Żyje posępny lud.<br />
Po…sę… lud.<br />
<br />
Śpiewaj, chłopcze ,ja już szyję. Byłeś bez narkozy.<br />
Jutro rano jedziesz dalej. Na te same wozy.<br />
Front się cofa, nasi biją ostro w tarabany.<br />
Pada wszystko! Padnie wierny, padnie lud kochany.<br />
<br />
Noc nadeszła taka cicha, nawet nic nie trzęsło.<br />
A to dziwne, co on mówił. Życia pękło przęsło.?<br />
Byłem w szturmie, zdobywałem, Rzeczyca zdobyta?<br />
Kogo by się tu zapytać. Tam w oknie już świta.<br />
<br />
W południe go znów wynoszą. Na furkę z konikiem.<br />
Zamość, woła stary doktor. Woźnica bacikiem.<br />
Konik ruszył truchtem z miejsca. Czemu do Zamościa?<br />
Bo to dalej jest od frontu. Rozkaz jegomościa.<br />
<br />
Noc Sobótki, to w Zamościu jego noc ostatnia.<br />
Wyszedł z tego. Poleszuka wsparła dusza bratnia.<br />
Ciągłe rzeczki, ciągłe rowy, zieleń po widnokrąg.<br />
Coś pamięta, on tam płynął,wóz to jego okręt.<br />
<br />
76<br />
<br />
Jeśli będę miał te moce, by ten lud pokrzepić,<br />
To odpłacę za opiekę, by Polesie zdobyć.<br />
Twardzi ludzie, Poleszuki, lecz w sercu gorące.<br />
Przeszli błota, gdzie aż mazia jest o osie trąca.<br />
<br />
Nieraz dzień się nie odezwał, jeno batem machał,<br />
Bez przystanku, odpoczynku, jakby słońce gonił.<br />
Uścisk dłoni ma potężny i krzepę niedźwiedzia.<br />
Nie odjechał spod Zamościa. Często go odwiedza.<br />
<br />
Czy dziś przyjdzie? Nie wiadomo. Rozkaz: do Warszawy<br />
Już iść trzeba. Może czekać? O tym nie ma mowy.<br />
Po szarówce jest na stacji, pociąg zaś wieczorem,<br />
Połaził więc po peronach, łaził także torem.<br />
<br />
W wagonie jest pełno ludzi. Gwar rozmów podniosły.<br />
Gdy jechano już godzinę, tony rozmów rosły.<br />
To znajomość, zaufania, brak wszelkiej obawy,<br />
Wszak jechano ode frontu, w kierunku Warszawy.<br />
<br />
Stachu szuka zaś wojskowych, by nawiązać gadkę.<br />
W tym przedziale takich nie ma. Idzie na rozwietkę.<br />
Jeden przeszedł, drugi przedział. Co, nie ma wojskowych?<br />
Zauważył po niewczasie. Brakuje tu młodych.<br />
<br />
77<br />
<br />
Są wieśniacy, są i kupcy, suchotnik z biura.<br />
Ale wszyscy w starszym wieku. Jest wąs, stara skóra.<br />
Siwe włosy, krzyż zgarbiony. A gdzie pokolenie?<br />
On najmłodszy w tym wagonie? Wzrasta w nim ciśnienie.<br />
<br />
Od miesiąca nic nie czyta. Był wszak w izolacji.<br />
Nie wie wcale, co się dzieje, u rodzinnej nacji.<br />
Teraz oto to spostrzega, gdy jest wśród cywilów,<br />
Czyżby nas tyle zginęło od sowieckich ulów.<br />
<br />
W Lublinie wiele dosiadło, lecz jest więcej luzu,<br />
A w Łukowie już nie ruszył nogą ani razu.<br />
Umęczony był doprawdy, gdy jest już końcowy,<br />
Ranek ładny. Gwizdek ostry, zagwizdał parowy.<br />
<br />
Pociąg odszedł gdzieś na boki, na ślepą bocznicę,<br />
A on wyszedł już na miasto, pyta o ulicę.<br />
Solec ,panie, gdzie to będzie? Ano tam, nad Wisłą.<br />
Idź, pan, prosto tą aleją. Ujrzysz rzekę gołą.<br />
<br />
Tam popytasz. Niedaleko. Dziękuję pro pana.<br />
No i poszedł. Miły spacer tak z samego rana.<br />
Na tym Solcu sztab dywizji. Miał to na rozkazie.<br />
Przed budynkiem zatrzymał tam stojące straże.<br />
<br />
78<br />
<br />
Gdy pokazał swój dokument. W środku jest okienko.<br />
Proszę wchodzić. Ale świeci, tak od rana, ale świeci słonko.<br />
Przy okienku go sprawdzili. Pokój jedenaście.<br />
Prawdę mówiąc w korytarzu wszelka jasność gaśnie.<br />
<br />
A więc pyta, w którym miejscu? A czwarte na lewo.<br />
W środku stary major siedział, z błyszczącą cholewą.<br />
Wziął dokument; wypytuje: jak długo na froncie?<br />
W osiemnastym w Ciechanowie. Dwa lata na koncie.<br />
<br />
No, a szkoła? Ukończyłem. Trochę przy maszynach.<br />
Tych rolniczych ,no i innych. O tartacznych piłach.<br />
Gdzie dostałeś? W prawym boku tylko te dwie kulki.<br />
Major wydął swoje wargi, aż stworzył dwie szpulki.<br />
<br />
Jest szkoła podoficerów, to szkoła techniczna.<br />
Pójdziesz do niej w Nowym Dworze, to dziedzina śliczna.<br />
Techników wszędzie potrzeba, szkoła to fach daje.<br />
Stachu czuje tętno serca, to mu pięknie graje.<br />
<br />
Bardzo chętnie, odpowiada, ja z powiatu Lipno.<br />
Nic nie mówi, że troszeczkę, jest mu trochę głodno.<br />
A pod koniec tej rozmowy major mówi dalej,<br />
Teraz pójdziesz na stołówkę, do żołądka dolej.<br />
<br />
79<br />
<br />
Po obiedzie o czternastej w okienku rozkazy<br />
Odbierzesz ,dostaniesz prowiant. Żyj dalej bez skazy.<br />
Podał rękę mu oficer. Stach się odmeldował.<br />
Po posiłku poszedł w miasto. W duszy się radował.<br />
<br />
Spacer zrobił w stronę stacji. Wrócił się do mostu.<br />
Tutaj Wisła bardzo nisko, czysta, bez porostu.<br />
Nad Wisłą są posterunki, wojskowe przy kejach,<br />
Chyba handel tutaj kwitnie, łapią przy złodziejach.<br />
<br />
Ruch na moście, są powozy nawet we dwa konie,<br />
Nieraz auto se przejedzie ,lecz w powozach tonie.<br />
Bryczki różne i powozy ,a chłopskich furmanek,<br />
Są z kartoflem, beczką piwa, nieraz pełne baniek.<br />
<br />
Węgiel wożą, a to towar on w Lipnie nieznany.<br />
A dotychczas za zaborów do Niemiec był brany.<br />
W Lipnie jeno torf kopali, trocina z tartaku,<br />
Dobra była do wędzenia, gdy tusza na haku.<br />
<br />
Gdy jest węgiel ,myśli Stachu, może kraj się dźwignie.<br />
W wojsku mówią, że to złoto, drewno szybko mignie.<br />
Ale węgla ,gdy dołożysz, to kocioł paruje,<br />
A i kucharz z tego dumny, że szybko gotuje.<br />
<br />
80<br />
<br />
Łaził tędy i owędy, w Wiśle obmył ręce.<br />
Bystra rzeka także jest to, Wspomniał tutaj Drwęcę.<br />
Tamta także bardzo bystra, lecz woda czyściejsza,<br />
I na pewno w szerokości o połowę mniejsza.<br />
<br />
Berezyna to spokojna. Majestat co płynie.<br />
Z ryb potwornych na Polesiu to od wieków słynie.<br />
Lecz nie było jemu dane złowić jakiejś rybki,<br />
Bo postoje były krótkie, przemarsz nieraz chybki.<br />
<br />
Trzeba wracać, jest czternasta. Melduje się w bramce.<br />
Tu służbowy go prowadzi, zostawia przy klamce.<br />
On w okienko lekko puka, Jest tutaj Kępiński.<br />
Panienka się zapłoniła. Widzi ukłon męski.<br />
<br />
Melduje się plutonowy po rozkazy dalsze,<br />
Są gotowe. Teraz powiem informacje bliższe.<br />
To jest przydział w szkołę techno.To zwolnienie z musztry.<br />
Tu jest karta urlopowa ,a to list od siostry.<br />
<br />
Z Wileńskiego proszę jechać. Tu bilet wojskowy.<br />
Rozpoczyna plutonowy okres całkiem nowy,<br />
Ja mam rozkaz życzyć panu, jak najwięcej zdrowia.<br />
Szczęśliwości w nowej szkole! Jak ona rozmawia?<br />
<br />
81<br />
<br />
Ujęty jest tą grzecznością. On, co zdarł swe siły.<br />
Co Ojczyźnie oddał ręce, które długo biły.<br />
Pierwszy raz tyle szacunku od panny z okienka,<br />
Salutuje. Patrzy długo. Ból czuje. Nie stęka.<br />
<br />
Rutynowy zwrot do tyłu. Wymarsz na ulice.<br />
Jakaś pani coś prowadzi. Ma podwójną smyczę.<br />
Na Wileński, jaki tramwaj? „piętnaście”, o stoi.<br />
Stachu szarpnął się do przodu. Stop! To jeszcze boli.<br />
<br />
Na Wileńskim tłok i ciżba. Do Nowego Dworu?<br />
Idź na drugi, tam poczekasz. Znajdziesz także parę.<br />
A o której? Trzy godziny. A więc o dwudziestej.<br />
Połaził po wielkiej stacji. Chciał bliskości miejskiej.<br />
<br />
Co tam Lipno lub Ciechanów. Stolica tu kraju.<br />
Gwar piekielny, dym od fajek, wszędzie ludzie stoją.<br />
Wózek ciągnie bagażowy. Walizek do piętra.<br />
Jeśli to się coś przechyli, zwalą, matko święta!.<br />
<br />
Ale wózek to cudownie wjeżdża na perony,<br />
A tor tutaj to jest zawsze z lewej, prawej strony.<br />
Za tym wózkiem to tłum ludu, on jakby przewodzi,<br />
Stachu pierwszy raz jest w ciżbie, wśród ludzi powodzi.<br />
<br />
82<br />
<br />
Na peronie stoją ławki, szuka miejsc dla siebie.<br />
Ale nie ma. Chciałby usiąść, w czuprynie swej grzebie.<br />
Kobiet dużo, dżentelmenów, jest paru brzuchaczy.<br />
A ciekawe czy w wagonie to miejsca wystarczy?<br />
<br />
Cały dzień on jest na nogach. A czy są wojskowi?<br />
Tam w tej grupce stoi kilku , pomóc mu gotowi.<br />
Będzie wagon dla wojskowych. Wejdź, kolego, z nami.<br />
Jakoś wszystko tak zrobimy ,że miejsce ci damy.<br />
<br />
To chłopaki całkiem młode. A dokąd jedziecie?<br />
Do Modlina. A to dobrze. Czy wojsko chwalicie?<br />
Ochotniki my z Pruszkowa. Takie są rozkazy.<br />
My do szkoły. My z fabryki. A rozkaz nie gwarzy.<br />
<br />
Tak, tak, rozkaz to jest rozkaz. Jadę ja do szkoły.<br />
Też jedziemy. Macie mundur ,a ja to polowy.<br />
Zafasujesz, plutonowy. A gdzie oberwałes?<br />
Pod Rzeczycą. A czy boli, czy srogo dostałeś?<br />
<br />
Dwa otwory mam na boku. Znów nie takie straszne.<br />
Wyszłem z tego, jak widzicie. Miny chłopców kwaśne.<br />
My na front się tu zgłosili. Chcielim do piechoty.<br />
Jak z fabryki, to do wiedzy. Wam trzeba gramoty.<br />
<br />
83<br />
<br />
Tak jesteśmy na peronie. Pociąg za godzinę.<br />
Będziem gadać ,a wesoło,to szybciej czas minie.<br />
I od słowa tak do słowa, też trochę do śmiechu<br />
Poczekali do pociągu. Pociąg bez pośpiechu.<br />
<br />
Sapie mocno, tłuszczem kapie. Potworna maszyna.<br />
Maszynista jest w okienku i wajchą zatrzyma.<br />
Chłopcy biorą Stacha w kółko ,no i do przedziału.<br />
Sami także się gromadzą, lecz wolno, pomału.<br />
<br />
Mają respekt gdzieś wrodzony. Wojownik i ranny.<br />
Wyniszczony na nim mundur jeszcze z pruskiej armii.<br />
Stachu spytał siedzącego: a przy czym robiłeś?<br />
Na tokarce. Różny detal. Długo się uczyłeś?<br />
<br />
Ja przy ojcu. On też tokarz. W Zakładach Kolei.<br />
No, a matka to za murem swój ogródek pieli.<br />
Jakim murem? To płot taki, cały betonowy.<br />
Ogrodzenie bardzo długie. Beton jest scalony.<br />
<br />
Fabryki też mają mury. Chyba dla ochrony.<br />
I są trwałe ,więc tak robią. A pan z jakiej strony?<br />
Ja od Lipna, ja z folwarku, od brony, od pługa.<br />
Garściówkę też naprawiałem. Ramionami miga.<br />
<br />
84<br />
<br />
Wiem, widziałem ,jak to chodzi na polach Hosera.<br />
Bo tam kąpać wszyscy chodzą. On glinę wybiera.<br />
Ma też pola, sady liczne. Nie jest tak daleko,<br />
To w gliniankach się kąpiecie? Tak, i to na waleta.<br />
<br />
Gdy tak sobie rozmawiali, ktoś woła: wysiadka.<br />
Mrok już prawie. Tu jest twierdza. Słuchać słowo: zbiórka.<br />
Zebrało się ich dwudziestu, dwuszereg stworzyli.<br />
Ktoś prowadzi, to ktoś z twierdzy. Naprzód więc ruszyli.<br />
<br />
Co niektórzy są w mundurach. Kilku po cywilu.<br />
Chociaż ciemno, nic nie widać, na uśmiech się silą.<br />
Nie za długo szli piechotą. Są mury i brama.<br />
Część jej furtki, ta przy zamku, mocno nadłamana.<br />
<br />
Wpierw papiery, dokumenty, a potem strzyżenie.<br />
Kąpiel ciepła, worek duży, w końcu przymierzenie.<br />
No ,a czego? A munduru, co w pięknej zieleni.<br />
Twarz u chłopca, u każdego radością się mieni.<br />
<br />
Nowe buty to saperki i pas na trzy palce.<br />
Nieraz krótko spoglądają jak oberwał w walce.<br />
Spoglądają zaś na Stacha bardzo bogobojnie,<br />
Bo ten chłopak, ich rówieśnik, on już był na wojnie.<br />
<br />
85<br />
<br />
Prawy bok ma przestrzelony. Dwie blizny jak wiśnie.<br />
I pomyśleć jak to szybko kulka jeno świśnie.<br />
Już jej nie ma, a zostawia ślad albo truposza.<br />
Jeśli żywy, no, to szybko podstawią mu nosze.<br />
<br />
Jeśli martwy – pochowają, gdy się plac utrzyma,<br />
Odwrót swoich to oznacza,…. Każdy wargi wzdyma.<br />
Nikt nie chowa, bo to obcy. Obedrą ze skóry,<br />
Mir ma Stachu po raz wtóry, czwarty, wtóry, wtóry.<br />
<br />
Każdy chce mu być kolegą. Mundurowy także.<br />
Patrzy czy wszystko pasuje. I na błędy wskaże.<br />
Jeśli rękaw jest za długi: spróbuj ten, kolego,<br />
Czapka dobra, czy za luźna. Dba jakby o swego.<br />
<br />
Więcej ścinać to nie będą, tylko raz strzyżenie.<br />
To dla zdrowia. A na bliznach masz jeszcze swędzenie?<br />
Tak, lecz lekkie, jakby kropla spływała po skórze,<br />
Już rozumiem. Też dostałem, ale w środek, w bluzę.<br />
<br />
Popatrzyli sobie w oczy. Spojrzenia rannego.<br />
A to wszystko dla munduru, dzisiaj zielonego.<br />
Mundurowy mówi: Baczność.! Zwrot w lewo, zwrot w prawo,<br />
Jest. Wyglądasz jak karabin, morowo i klawo.<br />
<br />
86<br />
<br />
Bez posiłku spać na salę, to taka reguła,<br />
Cisza po tym. Nieraz któryś tylko wstaje i spluwa.<br />
Sen niektórym nie przychodzi. Obce otoczenie.<br />
Lecz jest cisza przymusowa, westchnienia, skomlenie.<br />
<br />
Pierwszy apel tu na placu. Ustawieni w rzędy.<br />
Słuchają porządku zajęć. Stoją jakby grądy.<br />
Te masywne, te milczące, zdrewniałe twardziele.<br />
Mocne drewno mają w kościach i na sobie ziele.<br />
<br />
Kolor oczy uspakajał. Jednoczył ich w łąkę.<br />
Ocierali się o siebie, dechy mieli lekkie.<br />
Wzrok w punkt jeden jako drzewo,a punktem tym słońce,<br />
W komendanta wzrok utkwili. Oczy te są trące.<br />
<br />
Komendant ich obserwuje, długo, bacznie, cicho.<br />
Obserwuje stopy, mundur, bacznie a nie błaho.<br />
Wojna idzie! Tak on zaczął. Wojna, śmierć lub życie!<br />
Twierdza jest komorą armii. Tu skończycie bycie.<br />
<br />
My zbijemy bolszewika, albo upadniemy.<br />
Szkoła ma uczyć przetrwania, ląd pogodzić z morzem.<br />
Życie i śmierć się pogodzą, gdy zjemy bolszewię,<br />
Ugasimy swą wiernością komuny zarzewie.<br />
<br />
87<br />
<br />
Jeśli trzeba z ławy szkolnej, pójdziecie na tany.<br />
Z kulomiotów, z armat ciężkich, mazur tam jest grany.<br />
Wszyscy wierzą w moim sztabie, że są patrioty,<br />
Nie zdradzicie tej odwiecznej, wrodzonej wam cnoty.<br />
<br />
Grąd sprostował swe ramiona, gotowy do skoku,<br />
Czuł prąd dziwny, prąd jedności u każdego boku.<br />
Nie drgnął u nich żaden muskuł jak u drzewa liście<br />
Gdy wiaterku wcale nie ma. Nie drgnął oczywiście.<br />
<br />
A był lipiec miesiąc letni, raj tych co zrodzeni,<br />
Latać ptactwo się uczyło, a psiak skomlał w sieni.<br />
Owoc z kwiatu kształty tworzył, chwytał słońca promyk,<br />
Nawet zając ten malutki, zadbał o swój omyk.<br />
<br />
W taki miesiąc pękła ściana pod naporem wroga.<br />
I ruszyła przeciw Polsce ruska armia mnoga.<br />
Jęk w Ojczyźnie całej słychać. I okrzyk: do broni!<br />
Mężny Witos, chociaż kmieć , do szeregów goni.<br />
<br />
Toteż w szkole oprócz lekcji było musztry dużo,<br />
Broń czyszczono, wciąż strzelano. Obstawiano strażą<br />
Twierdzę wokół. Bo w tej twierdzy są kule, pociski,<br />
A front wcale niedaleki, widać jakieś błyski.<br />
<br />
88<br />
<br />
Twierdzy wokół bronić mają wysunięte forty.<br />
Niewidoczne, bo dalekie. Każdy życia warty.<br />
Fortu oddać to nie wolno. Fort ma być broniony.<br />
A najbardziej narażony od północnej strony.<br />
<br />
Wróg ociera się o Prusy, by mieć ten bok kryty.<br />
Idzie w łachach,żaden mundur na nim nie jest szyty.<br />
Ale idzie dla grabieży. Ma cele misyjne,<br />
Do Polaków można mówić, to nie bardzo grzecznie.<br />
<br />
W sierpniu szkoła zawieszona, wszyscy idą walczyć,<br />
Podział fortów na kompanie i od fortów znaczyć.<br />
Stach dostaje fort czternasty, już odmaszerować.<br />
Więc ruszyli z bronią w ręku tam miejsca rychtować.<br />
<br />
Było cztery kilometry. Ale szli godzinę.<br />
Oprócz worka z amunicją każdy targał minę.<br />
Po drodze stały armaty w ziemnym zagłębieniu,<br />
Z nałamanych tu gałęzi były jakby w cieniu.<br />
<br />
Fort prostokąt to ogromny. Wszędzie stanowiska.<br />
Więc z chłopaków dobry humor wciąż uśmiechem tryska.<br />
Obstawiają lub przenoszą swe osoby ciągle,<br />
Gdzie najlepiej się ustawić? Siedzą po namyśle.<br />
<br />
89<br />
<br />
Stachu mówi: stanowisko nie jest dobrą rzeczą,<br />
Bo manewry, doświadczenie, temu zawsze przeczą.<br />
W walce trzeba przeskakiwać, tam gdzie większe ognie,<br />
Nawet gdyby miał po drodze pogubić swe spodnie,<br />
<br />
Jeśli z czoła ruszy horda, to boki z pomocą.<br />
Bo inaczej to obrońców samotnych wygrzmocą.<br />
Fort jest duży, długie ściany. Sotnia może skoczyć.<br />
W trzy minuty będzie w środku, zacznie naszych karcić.<br />
<br />
Stach tu posłuch ma ogromny. To cenna uwaga.<br />
Jak narazie to się każdy z myśleniem tu zmaga.<br />
Wielu tu jest nowicjuszy. Chcą mieć weterana.<br />
Który palcem i rozkazem ich wszystkich osłania.<br />
<br />
W pierwszy dzień zwiedzają szańce, później i przedpole.<br />
Gdzie są kępki, małe rowki, trawa, a gdzie ziele.<br />
Na dalekim zaś przedpolu, wieś, ale zaś jaka?<br />
Czy konnica z niej wyskoczy? Czy formą ślimaka?<br />
<br />
Stach to z grupą swą obrońców bada, rozumuje.<br />
A jak wieś się owa zowie? Próżno zapytuje.<br />
Trzech, a biegiem, do sołtysa. Pytać takie rzeczy:<br />
Ile chałup i numerów, ile świń tam kwiczy.<br />
<br />
90<br />
<br />
Trzech żołnierzy już ruszyło, Każdy z nich elewem.<br />
Stachu mówi swe zaś dalej, mogą ruszyć z gniewem.<br />
Mogą ruszyć małą kupką, że niby ich mało,<br />
I rozpoczną po godzinie gromadą, nawałą.<br />
<br />
Jak widzicie z lewej strony to jest mała rzeczka,<br />
Tam nie pójdą. Utrudniona przez wodę ucieczka.<br />
Mogą prawą burtę fortu brać biegiem, galopem.<br />
Ustawimy kulomioty. A o reszcie potem.<br />
<br />
O szarówce są elewi ,co poszli na spytki,<br />
Mają w rękach leszczynowe bardzo długie witki.<br />
Jeden z onych raportuje: numerów pięćdziesiąt.<br />
Chłopi w strachu, chcą za Narew. Nie podali prosiąt.<br />
<br />
Dziękuję. Odmaszerować. Nie będzie pomocy.<br />
A liczyłem na wieśniaków. I tak mówią w oczy?<br />
Tak, tak mówią. Mają stracha o konie, niewiasty<br />
Może nawet jutro prysną. A niech ich kanciasty!<br />
<br />
Rusek tu będzie za tydzień. Brak go w Ciechanowie.<br />
Kulomiotem go przyjmiemy, przyjmę co się zowie..<br />
Chłopcy, miesiąc jeszcze w walce, a może i cztery,<br />
Nic nie może nam brakować, ni jednej litery!<br />
<br />
91<br />
<br />
Gdzieś daleko słychać grzmoty. To salwy armatnie.<br />
Tam gdzieś walczą, dają opór ich dywizje bratnie.<br />
Oni odgłos nadsłuchują, serce rwie do przodu!<br />
Tutaj siedzieć ? Tylko słuchać? Wróg jest u bram grodu!<br />
<br />
Zwracają się więc do Stacha. Nas tu jest trzy pułki.<br />
Jak na razie, my elewi, nie chodzim do szkółki.<br />
Czy nie lepiej stąd iść w pole? Zagęścić obronę.<br />
Nie wiadomo czy wróg przyjdzie akurat w tę stronę.<br />
<br />
Tylko żołnierz to tak myśli, Żołnierz co chce boju.<br />
To ochotnik i chwat wielki. Pragnie dużo znoju.<br />
Chce z okrzykiem iść do przodu, bagnet wrazić w ciało,<br />
Ale jeśli coś nie wyjdzie,mówi, nas jest mało.<br />
<br />
Cofa więc swoje szeregi od Dziwny do Wisły.<br />
Straszne myśli, niepokoje nad nim tu zawisły.<br />
Lecz na czele stoją mózgi. Wielkich myślicieli.<br />
Będzie taki, co swe plany w życie tutaj wcieli.<br />
<br />
Jeszcze Polska nie zginęła!! I nigdy nie zginie!<br />
Odkrzyknęli wnet elewi. Zbiję wrogom skrzynie.<br />
Na tej skrzyni usiądziemy, ktoś rotę odśpiewa.<br />
No, a reszta ,co nie w skrzyni? Patrz jeno jak zwiewa.<br />
<br />
92<br />
<br />
Takie mowy to budują ducha i weselą.<br />
Już swobodę widać w ruchach, raźniej słowem mielą.<br />
Widać wojska na przedpolu! Błękitne mundury!<br />
Biorą Czajki prosto z marszu. Są następne tury.<br />
<br />
Oddalają się tam w przestrzeń. W Dębiny, Studzianki!<br />
Chłopcy patrzą w zjawę piękną. Odbicie lustrzanki?<br />
Czy to fatamorgana, miraż, urojenie?<br />
Puste teraz aż do Czajki, puste są przestrzenie.<br />
<br />
Goniec przybył. Schodzić z murów. Do twierdzy na zbiórkę!<br />
W ręce biorą amunicje, na plecy zaś rurkę.<br />
W dwie godziny wyszli z twierdzy na prawy brzeg Narwi.<br />
Marsz forsowny, tabor z tyłu. Stach te fakty trawi.<br />
<br />
Lecz nie mówi swego zdania. Od tego pułkownik.<br />
On na koniu jest w strzemionach, jako ten sokolnik.<br />
Stoi w siodle, patrzy w chmury. Wypatruje ptaki.<br />
One chmarą uciekają, gdy walczą chłopaki.<br />
<br />
Lecz nie widzi, chociaż szuka on tego zjawiska.<br />
I ponagla do pośpiechu. Ktoś mu z oka pryska?<br />
Taki wniosek Stach wysuwa. Milczy, to jest wojsko.<br />
Czyżby starcia oczekiwał? Ładne ma konisko.<br />
<br />
93<br />
<br />
Ciągle w marszu. Gdzie przeciwnik? Za Narwią są salwy.<br />
Pułkownik więc woła szefa, coś mu w ucho prawi.<br />
Serock, Pułtusk nasza trasa. Mam jakieś obawy.<br />
Ale zobacz ,pułkowniku, tam zdeptane trawy.<br />
<br />
Były wozy taborowe. O tam, koleiny.<br />
Chyba dzisiaj, takie świeże. Byli, to nie kpiny.<br />
Ile mogą być przed nami? Nawet trzy godziny.<br />
To dopadniemy ich nocą. Serock przeprosimy.<br />
<br />
Bataliony są wciąż w marszu. Marsz i marsz do przodu.<br />
Co niektórym w dzień sierpniowy, to chce się pić wody.<br />
Trzy godziny, wojsko zwalnia. Stop- od czoła leci.<br />
Nabrać wody z tamtej strugi. Kwadrans każdy siedzi.<br />
<br />
Na poboczu i na rowach. Oddech jak zbawienie.<br />
Gdyby jeszcze były drzewa i dawały cienie.<br />
Ale drzew nad drogą nie ma. Znów gdzieś biją działa.<br />
To za Narwią, a tu spokój. Czyja strona prała?<br />
<br />
Nad ranem byli w Serocku. A gdzie bolszewiki?<br />
Zwiali ,panie, jeszcze wczoraj. Wiali jak króliki.<br />
Biegiem, panie, pędem, panie. W gębach mać i czarty.<br />
Pogubili wiele mienia, a nawet i porty.<br />
<br />
94<br />
<br />
Nic nie widzę. Ludzie, panie, to wszystko zgarnęli.<br />
To lud biedny, no ,a nieraz swoje konie mieli.<br />
Rozpoznali, nawet owce. A jeden źrebaka.<br />
Wozy swoje. To jest pogrom podobny krzyżaka!<br />
<br />
Tyle było wiadomości w Serocku mieścinie.<br />
Teraz Pułtusk jest na celu. Tworzą już kolumnę.<br />
Naprzód! Rozkaz. Czujka pierwsza, to cała kompania.<br />
A po drodze w każdej wiosce te same witania.<br />
<br />
Do Pułtuska już nie doszli. Jest rozkaz: do twierdzy.<br />
A to szkoda, no, bo byli już u miasta miedzy.<br />
Sierpień miał się ku końcowi, gdy twierdzę ujrzeli.<br />
Chłopcy czują swój niedosyt. Kontaktu nie mieli.<br />
<br />
Pieski synu, bolszewiku<br />
Ty przekleństwo masz w przełyku.<br />
Tu dostałeś tęgie lanie<br />
By wyrobić se bieganie.<br />
<br />
Tak naprędce zwrotkę stworzył Stach, co był artystą.<br />
Ckłopak zawsze miał zdolności i swą duszę czystą.<br />
Przestrzelili mu tę duszę takie pieskie syny,<br />
A czy były tam ku temu jakoweś przyczyny?<br />
<br />
95<br />
<br />
Rozdział III<br />
<br />
Żeniaczka<br />
<br />
Trudno znaleźć jest żołnierzowi miejsce dla siebie,<br />
Pośród tłumów ludzi w rynku, u chłopa na glebie.<br />
On jest obcy, bez kolegów, bez swego munduru.<br />
Gwar przekupniów, hałas miejski, nie gra mu do wtóru.<br />
<br />
Jak się znaleźć w takim tłoku po latach wojaczki?<br />
Tu żyć trzeba, brak roboty, nawet pchania taczki.<br />
Miejsca młodsi już zajęli, gdzie zaczepić ręce?<br />
Pyta ojca, masz coś, tato? Stacho żyje w męce.<br />
<br />
„Należał do POW<br />
I rozbroił Niemców stu.”<br />
Na terenach tych rolniczych, nie ma dobrej kuźni.<br />
I dlatego bohatery chodzą jacyś luźni.<br />
<br />
Pojechał raz do Dobrzynia i odwiedził Bronka.<br />
Razem byli na wojence, lecz Dobrzyń nie wioska.<br />
Stachu ,słuchaj, na tartaku jest lokomobila,<br />
Mechanika potrzebują, to gorąca chwila!<br />
<br />
96<br />
<br />
Poszli razem w tartak patrzeć, a tam Lipka stoi,<br />
I nożykiem gruszkę sobie na plasterki kroi.<br />
Panie Lipka, to mechanik, chce lokomobile,<br />
Takich jak on to jest wiele. Niech no powie ile?<br />
<br />
No sto dziesięć, rzeknie Stachu. Czeka na odpowiedź.<br />
W międzyczasie już nadeszła nieubrana gawiedź.<br />
Ja za stówkę, jeden woła, Dziewięć dych ja biorę,<br />
Lipka skórkę rzucił na bok. Nu , tego ja wolę.<br />
<br />
I na Stacha wskazał ręką, idźże w maszynownię,<br />
Obacz wszystko i obmacaj. Buchalter ci powie.<br />
Stach po schodkach zszedł w kotłownię, maszyna w dwa koła.<br />
Palacz szuflą wali trocie, nie kręć się tu – woła.<br />
<br />
Na manometr Stachu patrzy, sześć to jest za mało.<br />
Kamień będzie trza rozbierać, otłuc, żeby grało.<br />
Jednym palcem sprawdził pasy, szerokie i skóra.<br />
Pod kotłem zaś pełna wody wykopana dziura.<br />
<br />
Za maszyną był korytarz podziemny do traka.<br />
W nim szeroka z desek zbita połamana taczka.<br />
Trak pracował, sypał trocie, trochę wiele tego.<br />
Czy nie sypiesz mało tego do kotła, kolego?<br />
<br />
97<br />
<br />
Podsypuję trochę miałem, para nie nadąża.<br />
Brzuch miał wielki. Stachu myśli- przepukliny ciąża.<br />
Mam tu zostać mechanikiem, ja jestem Kępiński.<br />
Podał rękę, tamten przyjął-Krygier. Palec śliski.<br />
<br />
On się poci, nie nadąża, a pary wciąż mało.<br />
Kiedy kocioł wysuwano? To tak zawsze stało.<br />
Trzeba Lipce to powiedzieć i to jeszcze dzisiaj,<br />
Straty same. Kamień obtłuc. Sam do siebie gadaj.<br />
<br />
Tak pomyślał Stach zmartwiony, chyba mnie wyrzuci.<br />
Ledwom przyszedł ,chcę postoju. Stach do siebie mruczy.<br />
Gdy już fajrant ogłoszono, stanęła maszyna,<br />
Pośród kloców przed tartakiem bawi się dziewczyna.<br />
<br />
Ładna szelma. A czyja to? Zapytał Krigera.<br />
Z naprzeciwka, Uzarewicz. I smar z rąk wyciera.<br />
To od Bronka? Jego siostra. Dwie takie sarenki.<br />
Skaczą tutaj po bierwionach i drą swe sukienki.<br />
<br />
Rano Stachu złapał Lipkę i mu raportuje.<br />
Brak ciśnienia, kamień gruby, wody nie gotuje.<br />
Co chcesz robić? Kocioł wywlec, obstukać, szczotkować,<br />
Na jak długo? Trzy tygodnie. Czy chcesz mnie zrujnować!<br />
<br />
98<br />
<br />
Szybko odszedł od rozmowy. Jak by go palono.<br />
Potem chodził pośród bali i macał bierwiono.<br />
Z boku stały góry desek, w sztaplach, różnorakie.<br />
Coś nie schodzą. Cena tęga. Niech oczyszcza rurkę.<br />
<br />
Przyszedł w obiad do kotłowni. Remont jutro rano.<br />
Po fajrancie obowiązki wszystkie swoje zdano.<br />
Część do domu, a do majstra, palacz i placowy.<br />
Majster teraz jest Kępiński, to tu człowiek nowy.<br />
<br />
Stachu mieszkał zaś w Działyniu. Był tu u kolegi.<br />
Dwa dni siedzi już w Dobrzyniu, a dalej noclegi?<br />
Panie Lipka ,szukam kąta, ja jestem z Działynia.<br />
Kantor pusty jest na młynie. A do spania skrzynia.<br />
<br />
Klucz placowy ma przy sobie. Cały młyn jest pusty.<br />
Zaraz pójdą tam posprzątać. Jutro tłukę zrosty.<br />
Zrosty, zrosty, jakie zrosty? Kamień między rurką,<br />
Woda z błędem krąży wolno przytykaną dziurką.<br />
<br />
Robił pan już takie rzeczy? Na folwarku sporo.<br />
To co kwartał rozbierano. Rób pan szybko, skoro.<br />
Tu się Lipka zastanowił. Dwa lata minęło,<br />
Nikt nie mówił o kamieniu. Czyżby go wcięło.?<br />
<br />
99<br />
<br />
Postanowił osobiście obejrzeć płomówki.<br />
Czy ten chłopak go naraża na stratę złotówki?<br />
Po trzech dniach przyszedł już z rana, pół rur wyciągnięto.<br />
Flaszencug jest naprężony. Aby coś nie pękło?<br />
<br />
Skąd ta glina, skąd ta mazia? A gdzie rury grzejne?<br />
Pod nawarem, lecz są proste, będą, będą fajne.<br />
Ale skąd to? A to z wody, ciepło to wytrąca.<br />
A najbardziej ,gdy jest para i woda gorąca.<br />
<br />
Z wody? Nikt nie mówił. Kłamcy. Groziło wybuchem?<br />
Tak, gdy osiem na zegarze. Rób pan to a duchem.<br />
Premia będzie za ten tydzień, co będzie skrócony.<br />
A najlepiej to tu szybko poszukaj pan żony.<br />
<br />
Stachu usta swe otworzył. Mam dostać angaże?<br />
Na rok cały biorę pana. W tydzień apanaże.<br />
I tak odszedł stąd właściciel ,a w kotłowni czarno,<br />
Żelazo jeszcze nagrzane, było trochę parno.<br />
<br />
Stachu woła już palacza, panie Kryger , mesel,<br />
Młotek z drewna, lub polano, co, złapał pan kaszel?<br />
Od tej pary i wyziewów. Obtłuc kamień z rury?<br />
Tak, i każdej, jeno panie, nie zróbże pan dziury!<br />
<br />
100<br />
<br />
Lecz od spodu się nie dojdzie. Przeciągnie łańcuchy,<br />
We dwóch ludzi przeciągarka. Zaschnięty jest kruchy.<br />
Kilka razy aż do skutku łańcuchem poruszać.<br />
Ja tu będę i nie trzeba panu wiersza pisać.<br />
<br />
Tylko łańcuch, nieraz haczyk. Musi być czyszczone.<br />
Czy pan słyszał? Lipka mówił: Poszukaj pan żonę.<br />
Panie majster, są dwie dziewki, u Bronka, na przeciw.<br />
One jak idą przez rynek to wzbudzają podziw.<br />
<br />
Panie Krygier z wojska jestem, bez spodni na dupie,<br />
A nie prędzej jak za tydzień coś lepszego kupię.<br />
Najpierw kocioł ,bo on goni. Tartak zatrzymany.<br />
A ten kamień, no, to narost, węglanem jest zwany.<br />
<br />
Krygier spojrzał tu na szefa- ma jakieś pojęcie.<br />
Sprytny chłopak, a ciekawe, czy u dziewczyn wzięcie?<br />
Do pomocy jest placowy i rurka za rurką,<br />
Obijana i czyszczona, z pisku dziwną skórką.<br />
<br />
Łańcucha zgrzyt słychać straszny, przeciągany siłą.<br />
A dwóch chłopów, to jakoby pociągali piłą.<br />
To na wierzchu to młoteczkiem, rurka dźwięki daje,<br />
Coraz inne,gdy kamienia już na niej nie staje.<br />
<br />
101<br />
<br />
Teraz zmyć to wodą z wiadra, długo a dokładnie.<br />
Nowy sznur w uszczelniacz włożyć, skręcić na krzyż, ładnie!<br />
Panie Krygier, spraw pan ogień. Czy będzie różnica?<br />
Krygier pali, patrzy w zegar, cyfra go zachwyca.<br />
<br />
Momentalnie idzie para. Słychać jak piec skrzypi.<br />
Niemożliwe by tak szybko. Majster lepi, lepi!<br />
Po dekadzie trak już ruszył. Jeszcze tak nie było.<br />
Panie Lipka, to są czary! Zło ciepłotę kryło.<br />
<br />
Stachu , który był zmazany, w fajrant chce nad rzekę.<br />
Aby skoczyć gdzieś ze skarpy, bierze jedną deskę.<br />
Drwęca bystra, że porywa, na bystrzu obali,<br />
Gdy tak chlorkiem mył ubrania, dziewczęta w oddali.<br />
<br />
Ryba wśród roślin się chowa,głową przeciw nurtu.<br />
Woda czysta jako szkliwo,piach, prawie brak szutru.<br />
Rybna rzeka, czysta rzeka, o ,spław widać, tratwy.<br />
Brzegi tam nie są wysokie, wyciąg mają łatwy.<br />
<br />
W kalesonach Stach się kąpie. Dziewczęta w koszuli.<br />
Są ponętne i do twarzy im w tej mokrej bieli.<br />
Stach przedłuża swoją kąpiel,lecz się nic nie zbliża,<br />
Tamte piachy to dla niewiast. Teren się obniża.<br />
<br />
102<br />
<br />
W sobotę już po robocie, to chciał do Działynia,<br />
Szuka wozu w tamtą stronę. Zjawia się dziewczyna.<br />
Tu na rynku w samym środku jest figura świętej.<br />
W pozie prostej, dla niektórych trochę niepojętej.<br />
<br />
Za figurą, jej plecami, kościół w malowidłach.<br />
Wszystkie ściany i sufity, postacie maja skrzydła.<br />
Jest i zbrodzień o złej twarzy, w ręku ma sztylety.<br />
Czy to Judasz? Albo kto tam.? Nie pisze niestety.<br />
<br />
Gdy wychodził to napotkał jedną Uzarewicz.<br />
Trochę wstydził się ubrania, lecz on nie carewicz.<br />
Więc zapytał- Bronek w domu? Siedzi w Ciechanówku.<br />
Jaką drogą on tam jedzie? Na Dulsk, chłopską furką.<br />
<br />
A czy jutro on przybędzie? Chyba w poniedziałek,<br />
Bo w robocie to on będzie, w produkcji zapałek.<br />
To nie dobrze, myśli Stachu, toś ty się dorobił.<br />
Wojowałeś cztery lata, klepki będziesz drobił!<br />
<br />
Dłużej chciał z dziewczyną gadać, lecz ta pofrunęła.<br />
I na ławce swoją siostrę za chłopaka wzięła.<br />
Całowały się dziewczęta, a śmiech a śmiech dzwonił,<br />
Odszedł szybko pod remizę ,choć go nikt nie gonił.<br />
<br />
103<br />
<br />
W lasach bzów to nie uświadczysz, ale jest kalina,<br />
Prosta, smukła z ładną korą, jak smukła dziewczyna.<br />
Przy remizie coś się dzieje, pyta już strażaka,<br />
Będą tańce? Ano przecie, sobota jest taka.<br />
<br />
Stach pomyślał, chyba pójdę, dostał tygodniówkę.<br />
Dwie koszule sobie kupię i świńską zelówkę.<br />
Najpierw wstąpił do fryzjera, by sprawić czuprynę,<br />
Włosy w górę miał czesane, prosił brylantynę.<br />
<br />
Potem sklep jeden odwiedził,sandały u Bata.<br />
W kantorze przebrał się szybko, drzwi ,a potem krata.<br />
Pozamykał i szedł w rynek, było na szarówkę,<br />
Bilet wstępu na te tańce kosztował złotówkę.<br />
<br />
Ludzie ciągle przychodzili i nie tylko młodzi.<br />
Byli starzy i ich wnuki, ci siedli przy grodzi.<br />
To część sali oddzielona korowaną żerdzią,<br />
Tam są stoły, tam są ławy, nestorzy tam radzą.<br />
<br />
Na sali to kilka ławek, orkiestra na wozie,<br />
A ci grała kujawiaka,że pochwal ich Boże.<br />
Później struny swe stroili i rżnęli oberka,<br />
Szum się zrobił, bo tańczyła cała kawalerka.<br />
<br />
104<br />
<br />
Podkówką to cięli deski, przysiad do podłogi,<br />
Co niektóry wypadł z pary,upadł w ściany rogi.<br />
Dziewczęta miały obroty, by bieliznę wskazać,<br />
Stachu patrzy i przestaje po czole swym mazać.<br />
<br />
On nie tańczy, on tu obcy. Usiadł więc pod ścianą,<br />
I zachwycał się muzyką i melodią graną.<br />
Same polki i oberki, były kujawiaki,<br />
Był też jeden taki wolny, nieznane mu takty.<br />
<br />
Jakiś nowy. Stachu patrzy, jakie on ma kroki,<br />
Widzi pary bardzo bliskie, co tańczą na boki.<br />
Cztery lata był na wojnie, dwa w Działyniu siedział,<br />
To dość duży i szeroki dla życia przedział.<br />
<br />
Walczyk owszem, to znał dobrze, grają o Dunaju.<br />
Wspomniał teraz rok dwudziesty, on był na wyraju.<br />
Wojska nasze się cofały, on w czternastym forcie,<br />
Modlin bronił. Imieniny o razowym torcie.<br />
<br />
Grano wówczas walczyk taki, jako teraz grają.<br />
Jednak tutaj muzykanty to koszule mają.<br />
Tam to mundur bardzo szary był strzelca okryciem,<br />
A błyszcząca tylko kulka, ta śmiercią lub życiem.<br />
<br />
105<br />
<br />
Czy zatańczyć? Jak odmówi będzie wstyd na sale.<br />
Nie, posiedzę i popatrzę, nie ciągnie mnie wcale.<br />
Zabawa się rozgrzewała, par jest coraz więcej,<br />
Ujrzał teraz te dziewczyny, co były na Drwęcy.<br />
<br />
Stały prawie że przy wejściu, nie było tam Bronka.<br />
Pewnie gdzieś go zatrzymała ta niedoszła żonka.<br />
Stachu wstał ,szedł w stronę wejścia ,ale ich nie było.<br />
Gdzież że poszły? Plecy chłopców wielu wszystko kryło.<br />
<br />
Stanął w wejściu, iść w komorę, wyleżeć harówkę?<br />
Trochę szkoda, tu wesoło i wzięli złotówkę.<br />
Jest i bufet, są kanapki, na maśle pomidor!<br />
Kupił kilka, czerwień z żółcią, to wspaniały kolor.<br />
<br />
Muzykanty ciągle grają kawał za kawałkiem,<br />
Ucztę swoją tu zakończył jabłecznikiem ciastkiem.<br />
Becmerowa trzyma bufet, z boku ma piekarnię.<br />
Oczy z brązu ma kobieta, powiedziałbyś sarnie.<br />
<br />
U niej zawsze chleb kupuje. Ona go poznała.<br />
I w promieniach pyta Stacha, a w różach jest cała.<br />
Co nie tańczysz ,kawalerze? Tam są twe sąsiadki.<br />
Luda piękna, no i Bronka. Potrzebujesz swatki?<br />
<br />
106<br />
<br />
Wolne obie, smal cholewki. Jestem tutaj obcy.<br />
Nie udawaj, tam się kręcą wciąż przeróżni chłopcy.<br />
Kiedyś nawet to podchodził w błękitnym mundurze,<br />
Czekał na nią naprzeciwko, przy kotłowni murze.<br />
<br />
Chciał ją zabrać, mówię Bronkę, a że do Kanady,<br />
Matka dziewkę zaś broniła, no i dała rady.<br />
To kraj duży i daleki, za morza nie daje!<br />
Tak została. No ,a teraz, do dzisiaj zostaje.<br />
<br />
Stachu chłopak był nieśmiały. Bronek nie przedstawił.<br />
On u swojej lubej pani, chyba ciągle bawił.<br />
Teraz odszedł od bufetu, wyszedł na ulicę,<br />
Bryczka jakaś zajechała, w lampach miała świece.<br />
<br />
Chodził tędy i owędy, wychodził też z sali,<br />
Na ulicy różni ludzie dość swobodnie stali.<br />
Światło było elektryczne. Działyń tego nie miał.<br />
Nieraz w ciemno na gitarze w swym kantorku grywał.<br />
<br />
Iść się przespać? Dzień był znojny. Wszedł jednak na salę.<br />
Wirowano tutaj w kolo. To prawdziwe bale.<br />
Orkiestra się rozgrzewała, koszule rozpięte,<br />
Przerwy coraz krótsze w graniu. Wszystko jest zajęte.<br />
<br />
107<br />
<br />
Znów mignęły mu dziewczęta, grano kujawiaka,<br />
No ,a chłopcy udawali w nim rannego ptaka.<br />
Jaki piękny jest ten taniec. Ta Bronka śliczności.<br />
Właśnie zbliża się jej para, rys doskonałości.<br />
<br />
Stachu śledzi jej figurę, ten chłopak fajtłapa.<br />
Nieraz palce jej nadepnie, tańczy jak koń szkapa.<br />
Ona ząbki swoje szczerzy, dwa rzędy korali,<br />
Muzykanty to wiązankę kujawiaków grali.<br />
<br />
Nagle ona go ujrzała, uśmiech ma na buzi,<br />
Jest podobna do pąsowej, rozkwitniętej róży.<br />
Patrzy ciągle, a paluszkiem wita go w milczeniu,<br />
Czy coś pragnie? Jest już obok, w sukni szeleszczeniu.<br />
<br />
Stachu ukłon grzeczny zrobił. Drugi za dnia tego,<br />
Odprowadził parę wzrokiem. I chce dopiąć swego.<br />
Gdy muzykant stuknął w bęben,on stuknął obcasem,<br />
I poprosił ją do tańca ochrypniętym basem.<br />
<br />
Sam się zdziwił ,skąd ta chrypka. To go tu stropiło.<br />
Wokół Bronki ,no i Ludy chłopców mnogo było.<br />
Już też inny, ręką szarpie, aby z nim tańczyła,<br />
Ale ona Stacha wzięła i szczęśliwa była.<br />
<br />
108<br />
<br />
Ale tańczy, niech ją licho. Chodziłaś na tańce?<br />
No ,a gdzie tam, mama moja to wspólne różańce,<br />
Luda w tańce mnie wciągnęła,. To jest baletnica,<br />
Zawsze w domu to tańczymy aż zagaśnie świeca.<br />
<br />
Teraz fokstrot grają składnie, jak sosenka trucht ma.<br />
Zauważył, że za ramię, to go mocno trzyma.<br />
Przyjrzał jej się teraz bardziej, to cynia, piwonia.<br />
Dać jej sznury dwa korali. Teraz w dzień poznania?<br />
<br />
Kiedyś zrobi to na pewno. Gdy zejdą się drogi.<br />
Czy tak będzie? Wszak w tych sprawach to nie rządzą Bogi.<br />
Nagle okrzyk jakiś słychać- Bronka, a do izby!<br />
Matka wolno tutaj idzie, ciężko jej wśród ciżby.<br />
<br />
A gdzie Luda? Za mną ,dziecko, już jest po dwunastej.<br />
Poszły z mamą. Stachu także do komnatki ciasnej.<br />
Rano obmył się w miednicy, ogolił, uczesał,<br />
Póżniej, co miał najlepszego, to na siebie wieszał.<br />
<br />
O dziesiątej do kościoła. Minął rynek szagą,<br />
Ze ściany patrzył na niego, ten co ode złego.<br />
Stachu wzrokiem obmacywał ławki i stojących,<br />
Lecz nie było nigdzie dziewcząt, nawet wśród klęczących.<br />
<br />
109<br />
<br />
Wyszedł na dwór ze wszystkimi. Obszedł rynek wkoło.<br />
Było trochę dzieci różnych, ganiały wesoło.<br />
Obszedł kościół, obszedł szkołę i doszedł do mostu.<br />
Lecz nie przeszedł do Golubia, ano tak, po prostu.<br />
<br />
„Golubiacy dobrzy ludzie<br />
Udusili sukę w budzie.<br />
Jeszcze jednej nie zeżarli,<br />
To już z drugiej skórę zdarli.”<br />
<br />
A to dzieci na nadbrzeżu śpiewały pod nosem,<br />
A ich starsi ryby łowią wiklinowym koszem.<br />
Pod brzeg koszyk dociskają i wznoszą do góry,<br />
Ryba nieraz w nim trzepoce, raz i po raz wtóry.<br />
<br />
Jesień przyszła. Na jabłoni szary liść sztywnieje.<br />
Pośród liści, czerwień jabłka gęstawo widnieje.<br />
Wrzesień ciepły. Zbiór owoców. Nieraz mgła nad ranem,<br />
Ludzie wszyscy pochyleni nad kłączem kopanym.<br />
<br />
Są wykopki ,w których baby jak jedna na bruździe,<br />
Przy nich panny i dzieciaki, chłop ma to we wzgardzie.<br />
Po wykopkach tych męczących na ganku usiadła,<br />
Bronia młoda. Skibkę chleba ze smalcem se jadła.<br />
<br />
110<br />
<br />
W kotłownię jest zapatrzona, czy wyjdzie z niej on tam.<br />
Czy uśmiechnie się wesoło. Miły jest, nie jak cham.<br />
Lecz już palacz szedł do domu, a tego nie widać,<br />
Czy maszynę naoliwia? Czy ja długo będę stać?<br />
<br />
Wreszcie jest w kombinezonie. Ukłonił się gładko.<br />
Potem za młyn poszedł szybko. Przygryzał se jabłko.<br />
Ona stała na ganeczku, jako nimfa z piany.<br />
Może przyjdzie i coś powie, chłopak to lubiany.<br />
<br />
Długo, długo nań czekała. Jest odsztyftowany.<br />
Dzień dobry ,woła z daleka. Ma swój uśmiech znany.<br />
Choć pójdziemy przejść się brzegiem, póki słonko grzeje.<br />
Ono jeszcze jako w lato daje nam nadzieję.<br />
<br />
Poszła chętnie. Młyńską zeszli, aż do rzeki rwącej.<br />
Było chłodniej, lecz myśleli, że jednak goręcej.<br />
Słońce biło ode wody blaskiem migocącym,<br />
Blask uciekał razem z nurtem, tutaj mocno rwącym.<br />
<br />
Poszli brzegiem, przystawali, są wpatrzeni w wodę.<br />
Dwa serduszka wciąż bijące,dwa i takie młode.<br />
Ryba stała bardzo liczna w zielu kanadyjskim,<br />
Oni palce skrzyżowali uściskiem braterskim.<br />
<br />
111<br />
<br />
I tak stali w dno wpatrzeni, biały piach tam bielił.<br />
Nurt go czyścił, no, a w zimie na drobniejszy mielił.<br />
Drugi brzeg to był równiną, na prawo do wzgórza,<br />
Na tym wzgórzu zaś zamczysko, tak straszne jak burza.<br />
<br />
To ostoja zła czarnego. Krzyż w smole maczany.<br />
Był na płaszczach tam noszony, i czule spłakany.<br />
Tęgie mury pełne grozy. Trumna niewolnika.<br />
Strach i groza, gdy tam wejdziesz, do szpiku przenika.<br />
<br />
Tak mówiła jemu Bronka, gdy stali wpatrzeni,<br />
W mur ceglany, co to brązem w poświacie się mieni.<br />
Tam po więźniach to są dołki ich stopą wytarte,<br />
A sam diabeł z czarnym krzyżem trzymał nad nim wartę.<br />
<br />
Byłaś tam może z wycieczką? Tak, mama i Luda,<br />
Za zaborów nie wpuszczali ,a do lochów kłódka.<br />
Kraty kute, grube w goleń, nierówne faliste,<br />
W cegłach napis od paznokci, ratuj, ratuj, Chryste!<br />
<br />
W ścianach ucho jest żelazne, łańcuch kuty, ciężki,<br />
I kościotrup, na nim żupan, to samodział męski.<br />
Szczur to taki większy kota wyskakuje nagle,<br />
Mama zaraz powiedziała, w nim zaklęte diablę.<br />
<br />
112<br />
<br />
Kiedyś nawet przypomniała, tam zamarł Kwiatkowski,<br />
Który skazany przez mnicha, jako przez sąd boski.<br />
Już nie wróci po stuleciu,żołnierz był cesarza,<br />
Jej wspomnienie, mojej mamy, zachwyca, przeraża.<br />
<br />
Jej to dziadek opowiadał, co widział w dwunastym,<br />
Obszarpanych i żywiących się tu ciałem własnym.<br />
Jeść , wołali, dajcie chleba, skórkę, okruszynę!<br />
My od Moskwy, To my jeno przeszli Berezynę.<br />
<br />
Stach wpatrzony był w zamczysko. On był wojownikiem.<br />
Berezyny wody widział. Ciągnięty konikiem.<br />
Wracał ranny, lecz zwycięski. Nie był zatracony.<br />
Ale dziwnie się to składa, on przybył w te strony.<br />
<br />
Jako cywil. Też znad rzeki zwaną Berezyna.<br />
Przy nim nie głód ,a zgrabniutka jak łania dziewczyna.<br />
Te zamczysko, to straszydło. Jest puste ciemnotą.<br />
Chodźmy nazad, bojaźń patrzeć, bo się oczy splotą.<br />
<br />
I wracali wolno brzegiem do wylotu Młyńskiej.<br />
Końmi sosny wyciągali przy mieliźnie płytkiej.<br />
Na plac wszystko. Do tartaku, jutro trak to przetnie,<br />
Część na deski, a co grubsze, na belki, na krokwie.<br />
<br />
113<br />
<br />
Odprowadził ją pod domek z drewna, przed ganeczek,<br />
Pod oknami były astry i hortensji krzaczek.<br />
Ściany z desek nakładanych i dwie okiennice,<br />
Dach pod papą. Rynny z blachy, pod nimi donice.<br />
<br />
Na deszczówkę. To do prania. Bo mniej trzeba proszku,<br />
Bronia ładna, chyba piegi to miała na nosku.<br />
Dla ozdoby. Patrzył na nią, chciał ją pocałować,<br />
To za szybko. Tu zasady te trzeba zachować.<br />
<br />
Może byśmy tak w sobotę gdzieś poszli na tany?<br />
Bardzo chętnie, do remizy , w charleston fikany.<br />
A to taniec? Tak, to nowy krzyk ostatniej mody.<br />
Ja go nie znam. To nie szkodzi, to nie trudne chody.<br />
<br />
Trzeba szybko podskakiwać i zaginać łydki,<br />
Wciąż do tyłu i na boki. Chyba chłopak chybki?<br />
To poduczysz mnie troszeczkę nim na salę wejdę,<br />
Zgoda, będą ludziska mieli z tego wielką frajdę.<br />
<br />
Stachu wrócił do kantorku. Prawie rok tu mieszka.<br />
Do tej pory to nie widział tutaj druha Bronka.<br />
Wżenił Bronek się do wioski. Nie odwiedza mamy.<br />
Przecież blisko. Jakiś dziwny los Bronkowi dany.<br />
<br />
114<br />
<br />
Jak pojadę do Działynia, to przez Ciechanówek,<br />
Tam się dowiem, co jest grane. Może brak złotówek?<br />
Pracy nie ma w okolicy. Czy obrabia pole?<br />
Zobaczymy. A narazie chleb kładzie na stole.<br />
<br />
Na piecyku żelaźniaku stawia z wodą czajnik.<br />
Kawał skóry z łoszy starej zastępuje chodnik.<br />
Zdjął obuwie i onuce, w miskę leje wrzątek,<br />
Myje stopy przed kolacją. Ciasny ma on kątek.<br />
<br />
Co mu jutro dzień przyniesie? Z tą myślą zasypia.<br />
Nocą śni się sytuacja ale jakaś głupia.<br />
Rano wciąga stare spodnie, trak trza uruchomić,<br />
Sprzedaż idzie na bieżąco. Piły trzeba ostrzyć.<br />
<br />
Do soboty mu zleciało. O szóstej na randkę.<br />
Ubrał świeżą se koszulę i wita bogdankę.<br />
Najpierw spacer i cukiernia. Becmerowa dumna.<br />
Ona dała mu kierunek, widzi, droga jasna.<br />
<br />
Młodzi patrzą sobie w oczy, mają takt i umiar.<br />
Wzorem mogą być w Dobrzyniu, oj, dla wielu różnych par.<br />
Już rok chodzą, mają schadzki ,a nikt nie plotkuje,<br />
Że to farsa, nic takiego. Skandal się szykuje.<br />
<br />
115<br />
<br />
Nic takiego. Będą wieczni. Ta Bronia z tym Stachem.<br />
Gdzie też oni zamieszkają? Pod Konstancji dachem?<br />
Jeszcze Luda w domu siedzi. Bronek się ożenił.<br />
Nie widziała go dość długo. Czy on by się zmienił?<br />
<br />
Młodzi wyszli już na rynek, spacerują w koło.<br />
W piłkę grają mali chłopcy i jest im wesoło.<br />
Ławki stoją wedle świętej. Usiedli na chwilę.<br />
I trzymają się za ręce, a czują się mile.<br />
<br />
Czasu mają dwie godziny, Stachu opowiada,<br />
O tak sobie, o wojence, ona wstaje, siada.<br />
Tak przeżywa jego przejścia, czołganie, wybuchy,<br />
Ta obecność jego obok, dodaje otuchy.<br />
<br />
Ona nieraz wtrąca zdanie, o mamie, sąsiadach,<br />
O współżyciu człeka z wężem i o innych gadach.<br />
Ojciec z Litwy przybył tutaj, w roku zero zero.<br />
A u czapki, mama mówi, to miał orle pióro.<br />
<br />
Był rymarzem, robił siodła. Bryczka go rozbiła.<br />
Zamęt wedle mostu powstał. Rewolucja była.<br />
W szóstym roku tego wieku. Mama wciąż jest sama,<br />
Lecz wyniosła, trochę dumna. To prawdziwa dama.<br />
<br />
116<br />
<br />
Nas dziewczyny trzyma krótko, sam przecież widziałeś.<br />
A wiesz ty co, stała w oknie, gdy ty sobie grałeś.<br />
Przy kotłowni, na gitarze, na klocu tyś zagrał,<br />
Cały wieczór, a przy tobie placowy se skakał.<br />
<br />
Mama lubi melodie, śpiewa gorzkie żale.<br />
Ma żałobę lat już wiele, w oknie widzi bale.<br />
Teraz tyś się tam pokazał. Ty ,przybysz z daleka.<br />
Moja mama, mam wrażenie, że na kogoś czeka.<br />
<br />
Bronka nie ma już od roku. Może ma kłopoty?<br />
Córeczka się urodziła, na rynku słyszałam.<br />
Mama paczkę tam posłała. Nowe, żadne szmaty.<br />
Ja za bratem, nawet wczoraj to długo płakałam.<br />
<br />
Tak rozmowa się toczyła. W rynku na ławeczce.<br />
Stachu mówi często do niej, ją to słowo łechce.<br />
Doczekali się biletu, wolno wchodzić, wchodzą.<br />
Obecni ci już na sali ich oczami bodą.<br />
<br />
Nowa para, ano patrzcie, Uzarewiczówna,<br />
A ten chłopak? To mechanik. Lipce trak smaruje.<br />
A gdzie jada, w restauracji? Sam sobie gotuje.<br />
O, to będzie dziś na wieczór z onych para główna.<br />
<br />
117<br />
<br />
Tyle ludzi. Oni sobie zawsze coś szeptali,<br />
I po tańcu to spokojnie gdzieś z boku czekali.<br />
Jeśli tańca Stachu nie chciał, mieli małą przerwę,<br />
Lecz gdy polka lub oberek, Stach wykazał werwę.<br />
<br />
But miał nowy, na obcasie, zelówka ze skóry,<br />
A bywało obie nogi podrzucał do góry.<br />
Bronia za to chciała w wirze pokazać bieliznę,<br />
Od kolana, swoją zgrabną, a białą goliznę.<br />
<br />
W tangu miłość, ruch zalotny, dotyk i uczucie.<br />
A tak patrząc na gołąbki, to nie tylko ludzie,<br />
Mają zmysły. Toki własne, grę wstępną miłości.<br />
Dreszcz jest w tangu, zapomnienie, od zmysłów do kości.<br />
<br />
Każdy ruch to jakby dotyk, wstęp do marzeń wielu,<br />
Ruch jest bliski, a ociera , jakby dążył celu.<br />
Lecz jest nowy, jest ku drganiom, podsycony tonem.<br />
Oczy bliskie, loki lśniące, wzrok gładzony matem.<br />
<br />
To jest taniec z tobą ,Stachu, krok jakby w nieznane,<br />
Ty kierujesz czy pianino? Serce w kącik gnane.<br />
Jeszcze jeden krok w nieznane, krok co jest nowością,<br />
Nie wiadomo, czy się idzie, czy ściska z godnością.<br />
<br />
118<br />
<br />
Gdy tańczymy nieświadome, jako małe ptaszki,<br />
Już orkiestra grać przestaje. Tłum bije oklaski.<br />
Stoję z tobą, blisko siebie a noga wciąż fika,<br />
I na tango i na miłość, na nie ja mam bzika.<br />
<br />
Bicie serca, rwanie rany. Okrutne rozstanie.<br />
A co z nami, miły Stachu? Co z nami się stanie?<br />
Czy ten taniec tak nas sklei, że czasu obcęgi,<br />
Nie rozerwą dłoni naszych? Życie to są biegi.!<br />
<br />
Kto wymyślił te miłości i w jakim to kraju?<br />
Czy ten taniec ,to należy tańczyć tylko w maju?<br />
Czy tam zimy nigdy nie ma, czy tam to jest Eden?<br />
Wiem ja tylko, do miłości to jest taniec jeden.<br />
<br />
On odporność nam ucisza, osłabia opory,<br />
I obdziera z szaty ciało, jako lipę z kory.<br />
Nagość w oczach, ciał ciepłota i takt, takt upaja,<br />
Czym jest dłuższa ta melodia, tym bliżej do raju.<br />
<br />
Przed dwunastą uszli z tańców i stali na ganku.<br />
Aby mama ją słyszała, Nie zrobi rabanu.<br />
Chłód szedł nocny, Stachu dał jej swoją marynarkę.<br />
Tu gwarzyli ,aż kocina wystraszyła parkę.<br />
<br />
119<br />
<br />
Szybko zmówił się z dziewczyną, że tu jutro wejdzie,<br />
Aby mamę prosić grzecznie, z dziewczyną na przedzie.<br />
Pocałował na odchodne, ona mu oddala,<br />
I rozeszli się do spania, choć muzyka grała.<br />
<br />
Minął wrzesień, jest październik i w chacie wesele.<br />
Dzisiaj trak jest zatrzymany, młyn mąki nie miele.<br />
Koni młodych wzięła w izbę, do skrzydła od rzeki,<br />
Tak swe życie rozpoczęli, wspólne swoje kroki.<br />
<br />
Przyszło dziecko jedno, drugie, Wszystko było dobrze.<br />
Kiedy nagle Lipka upadł. Jest bieda ,mój Boże!<br />
Trak sprzedany, młyn zamknięty. Bez pracy rodzina.<br />
Już trzeciego młoda Bronka rodzić mu zaczyna.<br />
<br />
Stachu szuka, Stachu biega, by złapać coś w ręce.<br />
Co pół roku coś mu wpadnie. Brak grosza na świece.<br />
Lata płyną, dzieci więcej. Rusza do Warszawy.<br />
Do dowódcy Chmielewskiego. Był to człowiek prawy.<br />
<br />
Jest robota w elektrowni, ślusarza w Pruszkowie.<br />
Jeśli onej sobie życzy, to niech słowo powie.<br />
Ja od razu, nawet jutro. To jutro czekają.<br />
Tak żołnierze wojownicy, tak o siebie dbają.<br />
<br />
120<br />
<br />
Stachu śpi w ciepłym warsztacie, nie opuszcza bramy.<br />
Nowe życie, nowe miasto. On w opiekę brany.<br />
Miesiąc minął i jest pensja. Cztery tygodniówki.<br />
Chłop se liczy, to jest niezłe, to kupa gotówki.<br />
<br />
Urząd miasta nie ma mieszkań. To towar w potrzebie.<br />
Pruszków fabryk ma aż kilka. W ogłoszeniach grzebie.<br />
Chodzi, sprawdza, wszystko drogo. La Boga! A żona?!<br />
Kartkę wysłał i pieniądze, nie wzywa do grona.<br />
<br />
Tak rozpoczął w nowym mieście żywot wyrobnika,<br />
Tutaj jednak ich kultura, to się z miejską styka.<br />
Tu jest przemysł, robotnicy, kina i Utrata.<br />
Ale odszedł na obczyznę,brak ojca i brata.<br />
<br />
121<br />
<br />
Rozdział IV<br />
<br />
Wojna z Niemcem i Ruskiem 39r<br />
<br />
Lata, chodzi do wieczora, Kwaterę na Boga!<br />
Żona nagle przyjechała. Rodzina jest mnoga?<br />
Jest siódemka, aż przy piersi, pokój daj, łaskawco.<br />
Tego jeszcze brakowało,łona kobiet znawco.<br />
<br />
Tu czereda nie potrzebna, wolę trzymać wieprza,<br />
Takiej zgrai łakomczuchów, nie, mnie ich tu nie trza.<br />
Z kwitkiem odszedł żołnierz, który odbił wrogom Kresy,<br />
Teraz żebrze, no, bo nie ma wypchanej swej kiesy.<br />
<br />
Nie dorobił się pieniądza w lat dwadzieścia prawie.<br />
A więc nockę pierwszą spędzi tu, w Utraty trawie.<br />
Bronka mówi, mama dała, na czarną godzinę. Chodź ,pójdziemydo hotelu, a nie tak jak świnie.<br />
<br />
Do hotelu, bój się Boga! Jakie to pieniądze!<br />
Trzeba wydać. Mam położyć przy rzece na lądzie?<br />
Stachu, tutaj to spokorniał. Hotel za torami.<br />
No, to chodźmy. Janusz kaszle, zduszony plwociną.<br />
<br />
122<br />
<br />
Stałe miejsce dostał wreszcie. Dzielnica Żbikowo.<br />
Tu zaczęli znajomości z każdym naokoło.<br />
A ulica zwie się Pańska. Za łączką Utrata.<br />
Naprzeciwko to Zielińscy, Władek ,co ma brata.<br />
<br />
Bratem starszym jest Kazimierz, typ spod ciemnej gwiazdy.<br />
A Kuklińscy naprzeciwko, sąsiedzi zza miedzy.<br />
Na ulicy jest remiza, samochód gaśniczy,<br />
Tu na placu zbiera się kwiat całej okolicy.<br />
<br />
Z tej ulicy poprzez łączkę to do miasta dróżka,<br />
Most drewniany nad Utratą. Dalej dymu stróżka.<br />
Elektrownia bucha parą, kopci sadzą wiecznie.<br />
Do niej chodzą robotnicy. Tam pracują grzecznie.<br />
<br />
Stach po latach dostał pracę. Płatną i godziwą.<br />
Nim tu Bronia dojechała nie związał się z dziwą.<br />
Co tydzień wysyłał trochę. Ona rada z tego,<br />
To pieniądze, których brak jest. Więc pędzi do niego.<br />
<br />
Tak więc razem zamieszkali, a wkoło paciorki,<br />
Co szczebioczą do wieczora jakoby sikorki.<br />
Jesień przyszła, to część dzieci rusza w szkolne ławy,<br />
Janusz, Gienek ,no i Lucjan ,chłopiec bardzo prawy.<br />
<br />
123<br />
<br />
Teresa to w domu siedzi. Wiesław, Józef mali.<br />
No, a Tadzio to przy sukni, mała w tetrę wali.<br />
Tak zastała ich tu zima. Rok trzydziesty ósmy.<br />
Są na nowym, nie na swoim i końca chcą zimy.<br />
<br />
W czerwcu szkoła się skończyła. Żyć teraz jest łatwo.<br />
Dzieci boso, bez majteczek, widać jest ubóstwo.<br />
W tamtych czasach nikt nie patrzy na takie tam braki,<br />
Równy równym. To zasada. Przecierają szlaki.<br />
<br />
Wszędzie pełno jest tych dzieci. W remizie, na placu.<br />
Na huśtawkę chodzą starsi i za chybot płacą.<br />
W stawie łapią koszem rybę, w Utracie pluskają.<br />
A gdy trzeba, to na łączce zawsze w berka grają.<br />
<br />
Na tej łączce kilka olch jest. Nad rzeką topola.<br />
A tak wielka, że pięć dzieci nie stworzą okola.<br />
Ona dumą okolicy. Przegląda się w wodzie,<br />
Dzięki onej już od wiosny łąka jest w urodzie,<br />
<br />
Pod nią koce i obrusy, pod nią podwieczorek,<br />
Cień od słońca, oddech czysty, a nieraz paciorek.<br />
Tutaj fajrant, tutaj wolne są późne soboty,<br />
Tutaj piją, nieraz tańczą,dzieci robią psoty.<br />
<br />
124<br />
<br />
Rok ten nastał dla Kępińskich jako rok szczęśliwy.<br />
Dzięki pensji swego ojca w bucikach się gzili.<br />
Już kołderki w łóżkach były, a Kruczek miał budę.<br />
Gdzieś przepadły stare lata i dni bardzo chude.<br />
<br />
Gdy kończyło się już lato i sierpień już mijał,<br />
Przyszedł Stachu ode pracy i kartką wywijał.<br />
Wiesz co, Bronka, trzymam w ręce? Ta wytrzeszcza oczy.<br />
I tak myśli: kartka owa, jako smok tu skoczy!<br />
<br />
To do wojska powołanie. Jutro ruszam w drogę.<br />
Spojrzał wzrokiem na swe dzieci, są nadal ubogie.<br />
By nie męczyć swego serca, to swój wzrok oddala,<br />
Czuje jednak, że coś w środku to jednak nawala.<br />
<br />
Rano w domu go nie było. Dzieci myślą: w pracy.<br />
Ale rano jest ryk syren. Ciekawość bogaci.<br />
Na płot weszli Kępińszczaki. Tam, w dali koleją<br />
Wojska Polskie jadą na bój. Dzieciaki machają.<br />
<br />
Machają im chusteczkami, Wojsko także macha.<br />
Na wagonach małe furki. Baba wazę tacha.<br />
Bo gdy pociąg się zatrzyma, cała okolica,<br />
Niesie jadło żołnierzykom. Palą im się lica.<br />
<br />
125<br />
<br />
Pozdrawiają, życzą szczęścia, Z Bogiem, z Bogiem chłopcy!<br />
Bo nadejdzie, będzie grabił,będzie bił nas obcy!<br />
Transport poszedł za transportem i zginął bez echa.<br />
Cisza później nastąpiła. Jak w lesie wśród mchu.<br />
<br />
Dzieci Stacha poszły w łączkę. Tam pośród olszyny,<br />
Siedzi kilku z karabinem. Mają zwykłe miny.<br />
Nic nie mówią, jeno siedzą. Mundur u nich szary,<br />
Nieraz usta swe otworzą. Nie znają ich gwary.<br />
<br />
Cichy lęk w dzieciach się rodzi. Krok robią do tyłu.<br />
Inny mundur, inny kolor, a hełm pełen pyłu.<br />
Gdy wracali, jest Zieliński, starszy oczywiście,<br />
Niesie kwiaty, wita Niemców bardzo zamaszyście.<br />
<br />
Nocą słychać szum piekielny, jazgot i stukanie.<br />
Rano dzieci znowu poszły. Czołg stoi przy bramie.<br />
Przy niewielkiej kamienicy, zaraz przy ogródku.<br />
Coś tam pękło w tym żelazie. Stoi w wielkim smutku.<br />
<br />
Nie ma przy nim tu nikogo. Cały jest on w kurzu,<br />
Jest samotny ,no i zimny. Pustki na podwórzu.<br />
Dzieci poszły trochę dalej. Na placu Kościuszki,<br />
Stoją tu wozy pancerne. Nieraz ciągną wózki.<br />
<br />
126<br />
<br />
Długie lufki na wieżyczkach, a koła gumowe.<br />
Farba czysta i numery. Te czołgi są nowe.<br />
Weszli w Pańską, przy remizie cały plac jest wozów.<br />
Są przeróżne, dzieci weszły, ci nie gonią smarków.<br />
<br />
Można chodzić i oglądać. Wiele wokół rzeczy.<br />
Z samochodów wyrzucone. To mądrości przeczy.<br />
Beczka miodu wyrzucona, pękła ,jest rozlana,<br />
Miód prawdziwy. Tu pszczół mnóstwo, ich muzyka grana.<br />
<br />
W pokrzywach kawały boczku, czarna kawa w kostce,<br />
Dzieci tego nie podnoszą. Tam baleron w siatce.<br />
Mama kiedyś to mówiła, nie wolno podnosić,<br />
Bo wybuchnie, jakieś pióro może ręce skosić.<br />
<br />
Ni zabawki ani książki, to jest z dynamitem.<br />
A więc dzieci patrzą jeno i odchodzą z kwitkiem.<br />
Wiesiek widzi Polskie Wojsko. Jadą rowerami,<br />
Są bez broni, to już jeńcy. Są Niemcy z gwerami.<br />
<br />
Część żołnierzy w kuchni szkolnej już dostała zupę,<br />
Są zmęczeni, zarost długi, oczy jakby ślepe.<br />
Łyżka wolno krąży z zupą, menażka w kolanach,<br />
Wiesiek patrzy czy ich ręce to są w dużych ranach.<br />
<br />
127<br />
<br />
Lecz nie widzi ich na rękach. Widzi szare twarze,<br />
Łza od oka na policzku, brudną strugę maże.<br />
Chłopiec chodzi ,na nich patrzy, a strudzeni byli,<br />
Gdy kobiety kompot niosły, to z uśmiechem pili.<br />
<br />
No, a tutaj patrzą w ziemię, jedzą bez pośpiechu,<br />
Jakby zupa była marna, oni pełni grzechu.<br />
Gdy zaś wrócił już do domu, w domu są żołnierze,<br />
Mama kopytka im robi, tarką odzież pierze,<br />
<br />
Trzech żołnierzy siedzi w kącie, jedzą to łyżkami.<br />
Chociaż można i powiedzieć, może widelcami.<br />
Chłopiec nigdy to nie widział, by to było razem,<br />
Gdy zasypiał to miał głowę pełną nowych wrażeń.<br />
<br />
Rano nowa ciekawostka, na łące są konie.<br />
U niektórych całe zady ogniem popalone.<br />
Koni jednak nikt nie rusza. To konie wojskowe.<br />
Za ruszenie, co wojskowe kłopoty gotowe.<br />
<br />
Jednak Geniek wielki spryciarz, wieczorem wziął konia,<br />
Na podwórku , do szopki do wejścia go skłania..<br />
Ale koń się ruszyć nie chce, wprowadzić nie daje.<br />
A więc biegnie do sąsiada. Ten przy koniu staje.<br />
<br />
128<br />
<br />
Do komórki, no, to tyłem wprowadza kasztana,<br />
No, a Geniek niesie trawę , którą przyniósł z rana.<br />
Matki rano nigdy nie ma. Kolejka w piekarni.<br />
Nie wiadomo, kiedy poszła. Chłopców zawsze gani.<br />
<br />
Wracać wcześnie mi do domu. Warszawa się broni.<br />
Gdy to mówi, to do sklepu do ogonka goni.<br />
Tam zajmuje już kolejkę, Janusz jest zmianowy.<br />
W kurtce chodzi. Na wołanie jest matki gotowy.<br />
<br />
Niebem nieraz samoloty nad Warszawę lecą,<br />
Dzieci wszystko oglądają, na parkanach siedzą.<br />
Wiesiek pyta się jednego ,gdzie te samoloty?<br />
Wszyscy naraz nadbiegają, opuszczając płoty.<br />
<br />
Patrz na palec, ja wskazuję, chłopiec z palcem patrzy,<br />
Są, już widzę, takie lśniące, jak gołębie, cztery, trzy.<br />
Wolno lecą, mocno buczą. Czemu tor nie strzela?!<br />
W międzytorzu dół kopano. Sąsiad ich wybiela.<br />
<br />
Nie wstawili tam armatki, byłem ja tam wczora.<br />
Po mokradłach jam tam podszedł, było to z wieczora.<br />
Nikt nie strzela. Tyle wojska! Tak to jest w Pruszkowie.<br />
A gdy wróci już mój tato, to wszystko opowie.<br />
<br />
129<br />
<br />
Ojciec wrócił w listopadzie. Kiedy dni ciemnawe,<br />
Miał ze sobą bochen chleba. Jadł jedyną strawę.<br />
Posypywał zaś go solą, by oszukać smaki,<br />
Ale przybył bardzo cichy i mrukliwy taki.<br />
<br />
Przyszły dni teraz ciemnawe. Nocą już o trzeciej,<br />
Ojciec stawał do kolejki. Ogłupiały raczej.<br />
Na szóstą szedł w elektrownię, tam bywał do zmroku,<br />
Matka w szóstą do kolejki, by dostać obroku.<br />
<br />
W domu osiem gąb czekało, na tą jedną kromkę,<br />
Którą wolno się zjadało, tylko jednym ząbkiem..<br />
By na dłużej wystarczyło, oszukać mózg własny,<br />
Lecz żołądek był dość duży, nie robił się ciasny.<br />
<br />
To też głodnym się siedziało w izbie, w licznym gronie,<br />
I tak każdy się zabawiał w innej izby stronie.<br />
Nieraz w okno ktoś spoglądał, ale wiele śniegu!<br />
Krzewów czubki jeno widać. Nie zrobisz rozbiegu.<br />
<br />
Nikt nie robił .Nie wychodził. No, bo nie miał butów.<br />
Brak opału do spalania, nie było też gratów.<br />
Po dwóch latach z tej ulicy przemarsz w Ogrodową.<br />
Pokój, kuchnia. Tu siedzibę ojciec dostał nową.<br />
<br />
130<br />
<br />
Te dwa lata pierwsze wojny to lata ciemnawe.<br />
Nie chodziło się do szkoły, nie deptało trawy.<br />
Tyle tylko ,co w opisie, tyle się pamięta,<br />
Tak wzrastały w tej ciemności u Stacha chłopięta.<br />
<br />
Janusz mądry, Geniek spryciarz, Lucjan z pierwszej klasy,<br />
I trzech innych, co u ojca, to miłe bobasy.<br />
Na ulicy Ogrodowej domek dwurodzinny,<br />
Tam dopiero się wykazał, ten co był dość zwinny.<br />
<br />
W głowie mieli prócz Janusza to łobuzowanie.<br />
Tylko latem, bo bez butów, zdradzali istnienie.<br />
Na ulicy bardzo długiej wojsko jest niemieckie,<br />
Na ogrodach samochody. Noszą wciąż menażki.<br />
<br />
Na przeciwko, trochę z lewa, jest kuchnia polowa.<br />
Tam dostają swe posiłki. A dowództwo z prawa.<br />
Pierwszym takim wybudzeniem z drętwoty narodu,<br />
Jest powstanie tam ,w Warszawie. To zrzucenie kłody.<br />
<br />
Co ciążyła na sumieniach, co ćmiła istnienie.<br />
Nawet ojciec podśpiewywał, gdy robił golenie.<br />
Przedtem nigdy nie słyszałem, teraz śpiewa swoje.<br />
A ja chodzę tuż przy Niemcach, niewiele się boję.<br />
<br />
131<br />
<br />
Duch się zmienił wnet w narodzie. Heniek Piegus gada;<br />
Między Ruskiem a Anglikiem zaraz będzie zwada.<br />
Niech no tylko z Niemcem skończą ,a popędzą Rucha,<br />
Tak to chłopak, dobry kumpel, podnosi nam ducha.<br />
<br />
Jednak trzeba tutaj wspomnieć pewne wydarzenie.<br />
Które było bardzo głośne. Nim w Warszawie drżenie<br />
Po Pruszkowie poszła fama: będzie film bezpłatny.<br />
Nikt nie wspomniał czy też brzydki, a czy może ładny.<br />
<br />
W tamtych czasach to na kino nie było grosiwa,<br />
Młoda głowa na nowinki była bardzo chciwa.<br />
Wiesiek poszedł tam z sąsiadem, Genkiem Stankiewiczem.<br />
Lecz filmu nie można nazwać przyfrontowym kiczem.<br />
<br />
Ale najpierw to tak było. Gromada przed drzwiami.<br />
Łobuzeria wszystkich ulic. Przeważnie parami.<br />
Kiedy wejście otworzono, to do niego gnano,<br />
Ścisk był taki, że niektórym to gnaty łamano.<br />
<br />
Wiesiek, kliszczy! Geniek jęczy. Ja ręce na brzuchu.<br />
I tak zbliżam się do wejścia, nie robiąc tu ruchu.<br />
Niosą prawie mnie w powietrzu. Żebra trzeszczą przecie.<br />
Po raz pierwszy w takim tłoku na tym krótkim świecie.<br />
<br />
132<br />
<br />
Był to rok czterdziesty trzeci. Lipiec albo sierpień,<br />
Ja bez butów i z czupryną, której nie brał grzebień.<br />
Geniek to był trochę wyższy i w sobie dość mocny,<br />
Nie był całkiem też normalny. Lecz w krzepę owocny.<br />
<br />
Jakoś weszli, światło gaśnie. To jakby kronika,<br />
Głos po polsku już tłumaczy ,a aparat pstryka.<br />
To co widać ,to nas mrozi. Cisza jakby w grobie.<br />
Zmartwiało wszystko na sali, bo widzą o sobie.<br />
<br />
Wielkie groby na sto metrów, a trupy na trupie.<br />
Liczą warstwy, jest dwanaście. Z boku już ktoś chlipie.<br />
Są mundury mordowanych. Mundury są polskie.<br />
Dziury w czaszkach, a od przodu to są nieraz wielkie.<br />
<br />
W kieszeniach też są portfele.To są oficery.<br />
Ale marne zakończenie to tej wojny mieli.<br />
Ręce widać powiązane, a w ustach trociny,<br />
To te Ruski to zrobiły, a to sukinsyny.<br />
<br />
Z takim cichym przeświadczeniem opuszczamy kino,<br />
To te w parku, u „Sokoła”. Geniek ma w łzach limo.<br />
Łokciem go ktoś w tłumie stuknął, on machał łokciami,<br />
Nieraz trafił. Ale pchali, a to zwykłe chamy.<br />
<br />
133<br />
<br />
Ojciec filmu nie oglądał, mruknął coś przy stole,<br />
Że zapadły mu się nogi ,gdy tam deptał rolę.<br />
Tam ,to znaczy gdzieś na wschodzie. Wedle Berezyny,<br />
Więcej nigdy nic nie mówił. To są Ruskie winy.<br />
<br />
Tak skwitował mą relację i jadł dalej zupę.<br />
Bo to u nas jest posiłek na całą chałupę.<br />
Drugie danie było w święta. Trzy razy do roku.<br />
Ale rok czterdziesty czwarty był pełen uroku.<br />
<br />
W Pruszkowie było powstanie. Całą noc strzelano.<br />
Lecz upadło. Bo brak mocy. Wsparcia nie dostano.<br />
Do jesieni była cisza. Nowy Rok przy mrozie.<br />
Śniegu było pod podeszwą, jak runa na kozie.<br />
<br />
Wiesiek był raz przy pomniku, Kościuszki, też wodza.<br />
Nagle czołg ulicą jedzie, wydechem zasmradza.<br />
Czołg jest ruski, żołnierz ruski. W pustkach jest ulica..<br />
Po drodze się facet pyta? Tak ,prawdziwa fama.<br />
<br />
W Ogrodową w miejsce Niemców sowieckie są wozy.<br />
A już luty nadszedł zimny, z nim jak zwykle mrozy.<br />
Na kwaterze Stanisława śpią sołdaty ruskie,<br />
Co też myślał, on peowiak, gdy połykał kluskę?<br />
<br />
134<br />
<br />
Jak go piekło gdzieś tam w krtani, biednego wojaka,<br />
Że historia tak fałszywa, zrobiła się taka.<br />
W jego domu śpi bolszewik, co go pod Rzeczycą!!<br />
Otwiera na jadło usta, oczy jego krzyczą.<br />
<br />
Tylko oczy, usta milczą. Bodaj to pioruny!<br />
Już nas dławią te psubraty. Orzeł bez korony.<br />
Gorzko jadło mu smakuje. Wcale nie ma więcej.<br />
Nic się jednak nie zmieniło. Do życia brak chęci.<br />
<br />
W izbie mrowie jest dzieciaków, a przy stole Rusek.<br />
Jeden stół był w tej rodzinie. Ale ja mam lasek.<br />
Patrzył na te swoje dzieci. Pójdą w ruskie szkoły.<br />
A kto będzie ich tam uczył? Te ruskie matoły.<br />
<br />
Przyszedł maj i koniec wojny. Głoszą ,by na Zachód.<br />
Geniek chłopak światły bardzo, zdrowy i frant wielki,<br />
Najpierw w Zachód sam pojechał. Był to krótki pochód.<br />
W tydzień wrócił. Tato, jadziem Tam lokal jest wielki.<br />
<br />
Domy puste, proszą się nas. Tato się podrywa.<br />
Bronka ,daj jakąś koszulę. Życie mnie tam wzywa.<br />
Pojechali, nie wrócili. Kartka przyszła krótka.<br />
Czekam na was. Oczekuję. Taka krótka gadka.<br />
<br />
135<br />
<br />
Rozdział V<br />
<br />
Nadejście nowego okupanta 44r<br />
<br />
Kto chciał jechać od Pruszkowa, to dostawał zgodę.<br />
Urząd Miejski ją wystawiał, a transport w nagrodę.<br />
Mama graty swe sprzedała i szły, że się bili,<br />
Tak łakomy był taboret w powojennej chwili.<br />
<br />
O mieszkanie to szły bójki, nawet z bronią w ręku.<br />
Warszawa była zburzona. Bez lokalu męka.<br />
Geniek przyjechał tu po nas. Tylko on robotny,<br />
Marysia to inwalidka, Janusz zaś suchotny.<br />
<br />
Genio targał na swych barkach, wiódł nas do Edenu.<br />
W życiu poniósł wielką klęskę. Ja dziś pytam: czemu?<br />
Ja wiem czemu. Lecz ja milczę. Nie życie tak chciało.<br />
Ale wojna, okupanci! By żyć, to się chlało.<br />
<br />
Do wagonu mała furka, wokół wieniec dzieci.<br />
Lecz radosne są dzieciaki. Łza im tu nie leci.<br />
Z nami jedzie Konia stara, to jest matka Bronki.<br />
Jedzie także Jerzyk Ludy. Trzyma się furmanki.<br />
<br />
136<br />
<br />
Osadników pełen peron. Już suną wagony.<br />
Geniek woła: za mną ,mamo! Wagon z jednej strony.!<br />
Wnet zastawia pakunkami. Ta połowa moja!<br />
Jednak te jego wołania, podobne do słoja.<br />
<br />
Ludzi tyle na peronie, błądzą, a chcą jechać.<br />
Wszędzie niby jest zajęte. Straż się nie da sprzeczać.<br />
Uzbrojeni młodzi ludzie dobijają stany.<br />
Ta że Geniek cofnął graty. Przyparty do ściany.<br />
<br />
Pociąg ruszył wnet na Kutno. Po dobie, to Stargard.<br />
W Stargardzie trzy dni postoju. Tu jest wielki nieład.<br />
Tutaj Wiesław ,ten syn średni, widzi wieżę Babel,<br />
Z lewej strony to pulmany, a tam istny bajzel.<br />
<br />
Był to pociąg wysiedleńców, od Prus Wschodnich w drodze,<br />
Tu ten postój przymusowy był krzywdą niebodze.<br />
Każdy wchodził do wagonu, przetrząsał kieszenie,<br />
I zabierał ,jeśli znalazł wartościowe mienie.<br />
<br />
Wiesław był tam jako gap ten, A wszedł z grupką ludzi.<br />
Ten najstarszy z naszej grupki to staruszka budzi.<br />
Z kieszeni to mu wyciąga medale białawe.<br />
Mówi: To za zimę w Rosji. To Szwaby plugawe.<br />
<br />
137<br />
<br />
Inny przedział obrabiają inne osiedleńcy,<br />
Ale chyba nie znaleźli oni nic tam więcej.<br />
Trzeci przedział jest zajęty, Rusek tryka Niemkę,<br />
Jęków nie ma, lecz westchnienia, Zamykamy klamkę.<br />
<br />
Z prawej strony tor zajęty. To wojsko niemieckie.<br />
Jadą na Wschód. Towarowym, za stół mają beczkę.<br />
Ich wagony są otwarte, idą z menażkami,<br />
Essen, essen ,jeno słychać, pukają łyżkami.<br />
<br />
Drugi z prawej tor zajęty, tam wagony puste,<br />
Wszyscy chodzą się załatwiać. Kupy duże, tłuste.<br />
Po trzech dniach odjazd ze stacji, która jest spalona.<br />
Miasto z boku trochę widać. To jedna ruina.<br />
<br />
Zajechaliśmy do Altdamm. Teraz to jest Dąbie.<br />
Geniek poszedł z wiadomością. Jerzyk drewka rąbie.<br />
Ogień robi przy wagonie, na cegłach kociołek.<br />
Stacja także jest spalona. To wrzesień i wtorek.<br />
<br />
Nocą wóz jakiś podjechał. Para koni rącza.<br />
To pan Władek Stekiel zwany. Wozem o słup trąca.<br />
Na plecach ma zaś karabin, każe nosić rzeczy,<br />
Jest wózek na czterech kółkach. Tam Anielka skrzeczy.<br />
<br />
138<br />
<br />
Ruszamy na przejazd z boku. Stoj! Kto wy takoj?<br />
Pan Władek mu wnet objaśnia. A my z eszelonu,<br />
Stoj, tu szlaban, nie da nocą. On nie da nikomu.<br />
Stachu podszedł i dał flaszkę, Uchodzi. Pakoj!<br />
<br />
Rusek pomógł przez tor jechać i trzymał toboły,<br />
By nie spadły. Bo tu trzęsło. Wkręcił w szprychę poły.<br />
Stoj ,do czorta! Co takiego? Ten maca kieszenie.<br />
Jest calutka. Ocalona. W środku ma istnienie.<br />
<br />
Konie przodem ,za nim wózek. Ciągną Jerzyk, Wiesiek.<br />
O, jest beton, ale droga! Beton to, nie piasek.<br />
Już minęli drogę taką, gdzie brak jest chodnika,<br />
Pełna drzew i ciemnych okien. A w nich puszczyk huka.<br />
<br />
Już dom widać, ciemna bryła .Rozładunek krótki,<br />
Ci co spać się położyli, czują zapach wódki.<br />
To pan Władek z naszym ojcem przyjazd oblewają,<br />
Przy okazji ,o czym mówić, to do rana mają.<br />
<br />
Rano dzień taki słoneczny. Pola Elizejskie.<br />
Już czekają wokół domu. Dają życie sielskie.<br />
Tu swoboda, tu brak ludzi. Ich pierwsza rodzina.<br />
Tu w Czanowie żywot długi na długo zaczyna.<br />
<br />
139<br />
<br />
Okolica jest tu rajem, bez sklepu, bez szkoły.<br />
I bez pracy. Nic dziwnego, z nich każdy jest goły.<br />
Trzy ulice w rękach Rusków. Tu rządzą, tu dzielą.<br />
Nawet młyn w swych łapach mają ,a w nim mąkę mielą.<br />
<br />
Na grudnia jest elektryka. Ojciec to zmajstrował.<br />
Po północy zanik światła to koniec gotował.<br />
W rok następny Marek zjechał. Krewniak Kuklińskiego,<br />
A był zbiegiem. Uszedł biedak z miasteczka swojego.<br />
<br />
Mieszkał u nas, potem w swoim domku na ulicy,<br />
Takiej obok. Marzył wiele, pragnął zagranicy.<br />
Często chodził stąd nad rzekę, gdzie barki ciągano,<br />
I chciał barką do Berlina. Znane jego miano.<br />
<br />
Był to harcerz wielkiej rangi. Inteligent z rodu.<br />
To on młodzież pchał do celu. Popychał do przodu.<br />
Kołdrę dostał od nas nową, przychodził na zupy,<br />
Tak po roku, gdzieś wyjechał. Może uczyć trupy.<br />
<br />
To nie żart, to powiedzenie. My mogli tak myśleć,<br />
My żyliśmy w tamtych czasach. Wy możecie gnuśnieć.<br />
My świadectwem pokolenia. I z nami jest prawda.<br />
Dla was ,co się uśmiechacie, zostaje ma wzgarda.<br />
<br />
140<br />
<br />
W czterdziestym zaś szóstym roku zjawiła się Luda,<br />
Wysprzątała se chałupę, chciała zrobić cuda.<br />
Restaurację pustą wzięła. Były już stoliki,<br />
Nigdy jej nie otworzyła. Władzy były krzyki.<br />
<br />
Wyjechała więc do Gdańska. Trzech synów szkoliła<br />
I do końca swego życia wyrobnicą była.<br />
Była ona siostrą mamy. W czasie okupacji,<br />
Tej niemieckiej, to pomogła przeżyć naszej nacji.<br />
<br />
Z mamą byłem tam dwukrotnie. Po mąkę, po kaszę,<br />
Jej mieszkanie, jak pamiętam, stanowiło ciszę.<br />
Niby było trzech chłopaków, ale to nie zgraja,<br />
Która w mojej izbie żyła i z głodu ziajała.<br />
<br />
W czterdziestym zaś siódmym roku tu zjechała Krycha,<br />
Która nawet do tej chwili,na ziemiach tych dycha.<br />
Ona córką zaś jest Bronka, mojej mamy brata,<br />
W moich oczach to pan Tadek Zenka z Krychą swata.<br />
<br />
Krysia żyła wedle Lipna. Był włączony w Rzeszę.<br />
Na usługach Niemki była, ciężkie to pielesze.<br />
Chłopów polskich wypędzono. Niemcy wzięli ziemie.<br />
Do pomocy ,no, to młode zapędzono plemię.<br />
<br />
141<br />
<br />
Krysia miała lat piętnaście. Baorka złośliwa.<br />
Dawała jej ciężką pracę. No, a mściwa była.<br />
Ciągle dziewczynę łajała, zła to sekutnica.<br />
Przez nią Krysia zapłakane ciągle miała lica.<br />
<br />
Niemka na nią naskarżyła. Żandarm wnet przyjechał.<br />
Wypałkował dziecku plecy. Gniewem wielkim buchał.<br />
Krysia jednak od niej zwiała do miasta Rypina.<br />
A tam inna Niemka ją prawie rok trzyma.<br />
<br />
Tuż po wojnie biedna Krysia nie ma gdzie się udać.<br />
Ojciec jej to żył w Łukowie, postanawia jechać.<br />
Lecz tam nowa jest rodzina. Tam jest czworo dzieci.<br />
Po namyśle dosyć długim chce jechać do cioci.<br />
<br />
Tak w Czanowie się znalazła. Miała pracę w sklepie.<br />
I po dzisiaj już samotnie życie swe telepie.<br />
W związku z Zenkiem ma dwóch synów. Takich dwóch drągali,<br />
Którzy mnie raz widząc na oczy, wcale nie poznali.<br />
<br />
Wspomnieć muszę Stanisława z małego przyjęcia,<br />
Które było rok po wojnie, wśród dużego klęcia.<br />
Więc w Czanowie było kilka dziewcząt, co z obozów<br />
Powracały, a nie miały własnych już budynków.<br />
<br />
142<br />
<br />
Zatrzymały się w Czanowie, naprzeciwko gminy,<br />
Z czego żyły, nie wiadomo,.Nikt nie wnosił winy.<br />
W rocznicę wyjścia z obozów jest małe przyjęcie,<br />
Ich to piątka, reszta mężczyzn, no, bo miały wzięcie.<br />
<br />
Wśród tych mężczyzn był i tata, delegat od gminy.<br />
Z tej nie innej, był obecny, z tej tylko przyczyny.<br />
Był z nim synek nastolatek, własny syn Wiesionek,<br />
Co to kołnierz biały nosił, a pełen koronek.<br />
<br />
Było to pod drzewem dużym, na połowie maja,<br />
Tam śpiewano ,a z ochotą, wtem ojciec zagaja.<br />
Z tej okazji rocznicowej, po wojnie straszliwej,<br />
Chce zaśpiewać ku radości i każdej życzliwej.<br />
<br />
„ Szumią jodły na gór szczycie<br />
Szumią sobie w dal.<br />
Nie młodemu takie życie,<br />
Gdy ma w sercu żal.<br />
<br />
Nie mam żalu do nikogo<br />
Jeno do ciebie ,niebogo<br />
Oj Kalino , oj dziewczyno,<br />
Dziewczyno moja.”<br />
<br />
143<br />
<br />
Jontek wszystko dał dziewczynie, a Stachu ojczyźnie,<br />
Jontek został z cudzym dzieckiem, a Stachu przy bliźnie.<br />
Z tą też blizną szedł przez życie, doszedł do Czanowa.<br />
W nim rocznica jest po wojnie. Skromna, stolikowa.<br />
<br />
Tuzin ludzi przy stoliku. Ludzi różnorakich.<br />
Są kresowi, są z Mazowsza, nie brak i poznańskich.<br />
Wszyscy długo biją brawa. Ale masz zdolności!<br />
Ojciec słuchał gdzieś wpatrzony, w oczach blask radości.<br />
<br />
Na tych latach sprzed półwieku i jedną dekadę,<br />
Swoje myśli uzbierane na papierze kładę<br />
W hołdzie żywym i umarłym. Ja urwis z Czanowa.<br />
Może tylko pamięć tamtą ten papier zachowa.<br />
<br />
144<br />
<br />
E p i l o g<br />
<br />
Będąc nad grobem w 2007 roku, zameldowałem;<br />
Tato, mam trzy wnuczki. To posłusznie melduję.<br />
A wówczas, pośród krzewów tui, białych brzóz i klonów<br />
Usłyszałem głos; Wiesionek! Opisz to!<br />
Tak jak kiedyś,będąc na alei na Batalionów Chłopskich,<br />
Usłyszałem głos Janusza: Wiesiek!!<br />
Obejrzałem się, nikogo nie było. Janusz zmarł rok wcześniej.<br />
Posłuszny tym zjawiskom. Opisałem to.<br />
<br />
Poemat oparto na materiałach z Archiwum Wojskowego,<br />
oraz relacji Krystyny Nowackiej.<br />
<br />
Stargard Szczeciński 2009r<br />
<br />
Wiesław Kępiński.Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-42578550986694882772017-12-27T07:45:00.002-08:002017-12-27T07:45:58.522-08:00"Na Podolu, na Podolu"Wiesław Kępiński<br />
<br />
Na Podolu,<br />
na Podolu<br />
<br />
poemat<br />
<br />
2<br />
<br />
Rozdział I<br />
<br />
Ta ostatnia niedziela<br />
<br />
W Bołszowie, hen na Podolu, w sierpnia dzień sobotni<br />
Gdy już było pod szarówkę, nawet bezrobotni,<br />
W cieniu chcieli myśli zbierać, poszukać wytchnienia,<br />
I dlatego ,gdzie się dało to szukali cienia.<br />
<br />
Lecz nie wszyscy, bo młódź żywa z dala słyszy struny.<br />
To też ściąga w jedno miejsce, gdzie brzęczą dumruny.<br />
Dziś dobrane muzykanty. Jeden z Rohatyna,<br />
Na skrzypeczkach wstępne nuty, smyczkować zaczyna.<br />
<br />
Młodzież w koło. Są i starsi na ławkach, murawie,<br />
Patrzą w buty tańcujących i sukienki pawie.<br />
Patrzą także w muzykantów w ich akordeony,<br />
Bo to nowość, bo oni ściągnęli ich w te strony.<br />
<br />
Pośród wielu par tańczących, jest Kazik, Malwina.<br />
Razem zawsze,jest to para, razem tan zaczyna.<br />
Wstęp na deski za opłatą. Każdy tan z osobna,<br />
Jednak są nieraz przekręty, gdy panna nadobna<br />
<br />
3<br />
<br />
„Jedna jest noc<br />
I oprócz niej nie mamy nic,<br />
Prócz tej nocy ciemnej,<br />
Prócz tej nocy jednej.<br />
<br />
Innym dał los pieniędzy trzos,<br />
Bogactwa i klejnoty.<br />
Nam nie dał nic, nie mamy nic,<br />
Prócz serca i tęsknoty „.<br />
<br />
Potańcówka jest na deskach wśród starych kasztanów,<br />
Młodzież płaci za kawałek, mnogo ich wśród tanów.<br />
Tango grają argentyńskie, tango przytulania,<br />
Tango mocy i miłości i ciała chwytania.<br />
<br />
To ten taniec o tej treści, pcha umysł w marzenia,<br />
A tym bardziej, że ten taniec pcha ich w uniesienia.<br />
„Nasza jest noc<br />
I oprócz niej nie mamy nic,<br />
Prócz tej nocy ciemnej „.<br />
<br />
Każdy czeka, by zagrali te spokojne takty.<br />
Wówczas para łączy ręce, jak członkowie sekty.<br />
Łączy ręce i próbuje połączyć swe serca,<br />
Wzrokiem czułym to w partnerze publicznie wywierca.<br />
<br />
4<br />
<br />
Zmierzch jest letni, zmierzch sobotni, sierpień grzybodajny.<br />
Młodzi tańczą do zmęczenia. Grajek jest przekupny.<br />
Gdy bisuje tą melodie, znaczy wziął piątaka,<br />
Zakochany tańczy z panną ,czeka na buziaka.<br />
<br />
„Śród bzów, szeptów, marzeń<br />
I mgły wiosennej,<br />
Niech szał w naszych sercach<br />
Obudzi moc.<br />
<br />
Więcej nam nie trzeba<br />
Ni skarbów ziemi, ni cudów nieba,<br />
Bo po to Bóg stworzył świat,<br />
Żeby nam dać tę noc.”<br />
<br />
Gdy tańcówka się skończyła, parki idą w domy,<br />
By do furtki odprowadzić , swoje nowe damy.<br />
Dłonie ciągle ich splecione, ramię ocierane,<br />
Wierzą mocno, że w sobotę spotkanie im dane.<br />
<br />
„Bo po to Bóg stworzył świat,<br />
Żeby im dać tą noc.<br />
I oprócz niej nie mają nic<br />
Prócz tej nocy jednej.”<br />
<br />
5<br />
<br />
Północ biła gdy zapytał, Malwin przyjdziesz znowu?<br />
Znów w sobotę o szarówce? Główką trzęsła płową.<br />
Tak w sobotę o szarówce, przyjdę pod kasztany,<br />
Z tobą tańczyć argentynkę, Kaziku kochany.<br />
<br />
Tak jest dobrze z tobą kręcić te różne układy,<br />
Ja gdy z innym jestem w parze, to nie daję rady.<br />
Jeszcze mamy się zapytam, bo to szkoła będzie,<br />
Ale przyjdę ,bo chcę z tobą i w tańcu i wszędzie.<br />
<br />
Kazik mocno ją przycisnął i skradł jej całusa,<br />
Ona chustkę naciągnęła większą od obrusa.<br />
Haczyk z furtki odciągnęła i biegiem do chaty,<br />
Aby ktoś nie zauważył, nie skarżył do taty.<br />
<br />
Chłopak poszedł w noc sierpniową do rodzonej ciotki,<br />
Na ulicę w bok idącą, gdzie z kijów opłotki.<br />
Patyk ciągnie po opłotkach. Pukało zabawnie.<br />
On próbował rytm wypukać jako na zabawie.<br />
<br />
Pieski mu odpowiadały, z dwóch stron tej ulicy,<br />
Potem okno się rozwarło,baba jakaś krzyczy,<br />
Że hultaje, że nicponie, nic im do maciejki,<br />
Że piwosze lub nieroby, toć próżniaki, lejki.<br />
<br />
6<br />
<br />
Przestał ciągnąć po opłotku patykiem suszonym,<br />
Rzucił w ogród ,gdzie fasola z pędem swym splecionym,<br />
W górę poszła ponad tyki, tam szukała słońca,<br />
Co się skryło za sklepieniem, co dzień tak bez końca.<br />
<br />
Strąki były aż do łokcia i różem splamione,<br />
Niżej krzewy pomidora, żółcią zabarwione.<br />
Ogród tu był za ogrodem. Chaty gontem kryte.<br />
Na futrynach ponad drzwiami numery wyryte.<br />
<br />
Radość w piersi jego była, więc półgłosem śpiewał,<br />
A on zawsze toto robił ,gdy radości miewał.<br />
Stanął w miejscu uniósł brodę, wlepił oczy w lunę,<br />
I zaciągnął ton serdecznie, ptak mu brzęknął strunę.<br />
<br />
„Jedna jest noc<br />
I oprócz niej nie mamy nic,<br />
Prócz tej nocy ciemnej.”<br />
Malwina, ja kocham cię !!<br />
<br />
Krzyk puszczyka się powtórzył. Jemu to przeszkadza.<br />
Bo stworzonko, mała myszka, swej chęci nie zdradza,<br />
By na ścieżkę, lub klepisko, wytoczyć swe ciało.<br />
Na nią czyha puszczyk nocny. A tu głosem wiało.<br />
<br />
7<br />
<br />
Był pod chatką. W małą szybę zapukał paluchem,<br />
Po czym cicho się odezwał z nadstawionym uchem;<br />
To ja ,ciociu. To ja jestem. Czekał na otwarcie.<br />
Wszystkie pieski z okolicy szczekały zażarcie.<br />
<br />
Ciotka drążek odsunęła, drzwi lekko otwarła,<br />
Po czym szybko w swej koszuli w inną izbę parła.<br />
Za kominem wisi boczek, bułki są w kredensie,<br />
Tyle jeszcze on usłyszał. Nie myślał o mięsie.<br />
<br />
Z garnka nalał sobie kawy i pogryzł dwie bułki.<br />
W ciszy słyszał głos siedzącej gdzieś na strychu pójdźki.<br />
W kuchni była wąska prycza, siennik zaś wypchany.<br />
Legnął sobie umęczony ,na marzenia zdany.<br />
<br />
On w ułanach polskich służył. Były tam traktory,<br />
Co ciągnęły ciężkie bestie. Zna je od tej pory.<br />
Wszystko tam było żelazne, jeno gilzy z miedzi<br />
Na której to przy śniadaniu wygodnie się siedzi.<br />
<br />
Poznał także traktor dobrze, ma godło szofera,<br />
To się dzisiaj mu przydaje i akurat teraz.<br />
W piątek bowiem już zaczyna robotę w majątku,<br />
W Kornelówce ,a zaczyna ją akurat w piątku.<br />
<br />
8<br />
<br />
Ludzie mówią żartobliwie, że piątek fałszywy,<br />
Jak trzynastka. A w dniu takim nie podchodź do dziwy.<br />
Przy śniadaniu, no to ciotka cicho zapytała,<br />
A robotę zaklepałeś? Jasne ciociu, ona pokraśniała.<br />
<br />
Reformiaka to majątek,grzeczne są tam ziemie,<br />
Czarnoziemy i stadnina, ludziska przyjemne..<br />
Same jeno osadniki, parcele dostali,<br />
Za to że tak dzielnie w wojnie o Polskę tu gnali.<br />
<br />
A od kiedy to zaczynasz? Od piątku, ciotuniu.<br />
Ciotka kartkę oderwała, a gdzie ty piątuniu?<br />
Z kalendarza to, co rano zrywa się numerki.<br />
Dnia takiego ,co już nie ma , chociaż mógł być wielki.<br />
<br />
Dziś niedziela,poniedziałek,wtorek, potem środa,<br />
Jest i czwartek, a to piątek, trochę szkoda.<br />
Ciotka sobie coś mówiła, ciągle coś mruczała,<br />
I przy ściennym kalendarzu jako mara stała.<br />
<br />
Już niedziela świtem przyszła. Zmył się zimną wodą.<br />
Potem w drogę do kościoła za chłopską podwodą.<br />
Jest niedziela, koniec sierpnia, on będzie po wojsku,<br />
Maszeruje razem z koniem. Nałaził się w pułku.<br />
<br />
9<br />
<br />
W miasteczku była dziesiąta, wstąpił do kościoła.<br />
W którym proboszcz w złotej szacie do skromności woła.<br />
Gromi trutni i brzuchaczy i grozi wielbłądem,<br />
Mami dobrych i szlachetnych, tym niebieskim lądem.<br />
<br />
Kazio pobożnie wysłuchał świętego kazania.<br />
Po czym wyszedł wraz z innymi z dźwiękiem dzwonków grania.<br />
Przy kościele ludzie stali, witając znajomych,<br />
Nie widzieli przecież tydzień spracowanych onych.<br />
<br />
Z boku stała wielka lipa, tam stał z guzikówką,<br />
Grajek wiejski, dosyć znany, bił w glebę podkówką.<br />
Zmienił teraz znów melodie, na szlagier z Warszawy,<br />
Zaczął śpiewać, gdy opadły wzniecone kurzawy;<br />
<br />
„Teraz nie pora szukać wymówek,<br />
Fakt ,że skończyło się.<br />
Dziś przyszedł drugi, bogatszy<br />
I lepszy ode mnie.<br />
<br />
I wraz z tobą skradł szczęście me!<br />
Jedną mam prośbę ,może ostatnią,<br />
Pierwszą od wielu lat;<br />
Daj mi tę jedną, niedzielę ostatnią…..<br />
<br />
10<br />
<br />
To ostatnia niedziela,<br />
Dzisiaj się rozstaniemy,<br />
Dzisiaj się rozejdziemy<br />
Na wieczny czas.<br />
<br />
To ostatnia niedziela,<br />
Więc nie żałuj jej dla mnie,<br />
Spojrzyj czule dziś na mnie,<br />
Ostatni raz.”<br />
<br />
Kazio stanął rzucił dychę, spojrzał na śpiewaka,<br />
Wąsik krótki miał pod nosem, a wygląd kozaka.<br />
Grajek dumki ukraińskie śpiewał na odpustach,<br />
Głos miał niski, chropowaty w swych szerokich ustach.<br />
<br />
Może by go tak poprosić o tango tej nocy?<br />
Ale po co ,to też ładne, jest modne, jest z procy.<br />
Grajek robił to co można, datków jednak mało.<br />
No, a czemu? No, bo obok dwóch na skrzypkach grało.<br />
<br />
Ci to znowu dwaj cyganie. Ci grali romanse,<br />
Dziwnie też się wyginali jakby byli w transie.<br />
No ,a smyczkiem to z ukłonem ciągnęli do grotu,<br />
A też nieraz prawym łokciem dotykali płotu.<br />
<br />
11<br />
<br />
Podszedł teraz Adamowski. Co chłopcze u ciebie?<br />
A tak kręcę się po mieście, jako w głowie kiełbie.<br />
Z wojska niedawno wróciłeś? Znów jestem od roku.<br />
Poszli razem w stronę rynku. Po żołnierskim kroku.<br />
<br />
Spod kościoła szedł za nimi grajek z guzikówką.<br />
Minę to on miał nie tęgą, nie szastał złotówką.<br />
Więc na rynku wedle ławek zagrał szlagier stary,<br />
Okiem ciągle zerkał w puszki, były chude dary.<br />
<br />
Stryjek Kazia nic nie rzucił, nie dał ani grosza.<br />
Mruknął jeno, on fałszuje, nie wart jest kalosza.<br />
Kozak chyba to usłyszał, bo łypnął złym okiem,<br />
Szarpnął głowę swą do tyłu, aż zakręcił lokiem.<br />
<br />
To nienawiść jest lokaja, to nienawiść sługi,<br />
Który czeka na okazję zrobić panu rugi.<br />
A czy przyjdzie ta okazja? Czeka cztery wieki.<br />
Może przyjdzie, aby Lachom popodbijać fleki.<br />
<br />
Stanęli przy małym sklepie. Pijesz limoniadę?<br />
Chętnie, na to rzecze Kazik. Nim do siostry zjadę,<br />
Chyba zejdzie do wieczora. Jutro snopki stawiam,<br />
No ,a teraz po dancingu, jakoś się zabawiam.<br />
<br />
12<br />
<br />
A gdzie to się tak bawiłeś? W remizie na dechach.<br />
Tuż pod wieżą tą od ćwiczeń. Przy zbożowych wiechach.<br />
Umajono tam kłosami. Grajków było sześciu,<br />
Tańcowało się wspaniale i nie było deszczu.<br />
<br />
Jestem wozem, wracam dzisiaj, czwarta po południu,<br />
Jeśli chcesz ,to cię zabiorę. Trakty się zaludnią.<br />
Gdy już będziesz ty na wozie, nie będę brał z drogi.<br />
No, to jak? Skorzystasz z fury? Tak ci spłacę długi.<br />
<br />
Senna to była niedziela. Wiatru się nie czuło.<br />
A najmocniej słonko w karki dość odkryte kłuło.<br />
Towarzystwo się zbierało przy każdym sklepiku,<br />
Limoniady by się napić, po dobrym zaś łyku.<br />
<br />
Kościół, cerkiew były puste. Rynek zatłoczony.<br />
Tu zjechali się ziemianie, aż z odległej strony.<br />
Kupiec ręce swe zacierał, zakup był towaru,<br />
Tylko zawsze przy niedzieli zbyt szedł pełną parą.<br />
<br />
Ułan był dziś po dancingu, poczuł kurz na ciele,<br />
Więc najlepsze na gorączkę są w rzece kąpiele.<br />
Poszedł więc nad Gniłą Lipę, gdzie mrowie młodzieży,<br />
Kąpało się w ciepłej rzece i to bez odzieży.<br />
<br />
13<br />
<br />
Skarpety zabrał ze sobą ,aby je wypłukać.<br />
Pływał długo w obie strony, nie chciał mułu szukać.<br />
Odświeżony czekał trochę na wyschnięcie skarpet,<br />
Położył je zaś na kopcu, który stworzył tu kret.<br />
<br />
Później odwiedził znajomka, po wojsku kamrata,<br />
Lecz nie było jego w domu ,a to wielka strata.<br />
Więc pokręcił się po mieście, potem do podwody,<br />
Wgramolił się na drabinki. Tylko on był młody.<br />
<br />
Para koni jabłkowatych ruszyła z kopyta,<br />
Na Boguszów. Droga sucha i deszczem nie zmyta.<br />
Wokół snopki ustawione w kopki kryte snopem,<br />
A nad nimi dwa jastrzębie, nieruchomym lotem.<br />
<br />
Krążą kołem, nieraz szybko, także się oddalą,<br />
Gołębiarze na ich widok kijem w deski walą.<br />
Majestat jest w onym locie. Wiatr to ich unosi,<br />
I podmuchem w lewo, prawo, jako liść przenosi.<br />
<br />
W dwie godziny Kornelówka. Chaty było widać.<br />
Chat jak mrowie, były wszędzie. Psy zaczęły szczekać.<br />
Chat siedemset, z dala folwark, a w środku kościółek,<br />
Płoty z kijów, pośród których najgrubszy to kołek.<br />
<br />
14<br />
<br />
Koło chaty ,co z numerem aż trzydzieści i dwa,<br />
Zatrzymał się stryjek Kazia, tutaj siostra jest twa.<br />
Uścisnęli sobie dłonie. Kazik furtkę spycha,<br />
Pies nie daje i ujada jakby na oprycha.<br />
<br />
Lecz nie długo ,bo głos siostry kundla odwołuje,<br />
Która idąc, stojącego, swym wzrokiem lustruje.<br />
Spodnie bada, marynarkę i koszulę w paski,<br />
W oczach szybko się zapala wielki ogień łaski.<br />
<br />
Brat wygląda tak jak trzeba, nie przyniesie ujmy.<br />
Ludzie tutaj dobrze patrzą. Wejdź tutaj, nie stójmy.<br />
Przywitali się serdecznie. Weszli w małe izby,<br />
W środku czekał szwagier przyszły, był trochę przygruby.<br />
<br />
Podali sobie dwie ręce, trząchali dość długo,<br />
No ,bo Kazio rzadko bywał, można rzec ,że chudo.<br />
Dwa lata go tu nie było, wojsko go trzymało,<br />
Teraz wszyscy są szczęśliwi i powitań mało.<br />
<br />
„Szwagier”, klapę z desek podniósł i haczykiem z drutu,<br />
Flaszki z piwem powyciągał, siadł u stołu blatu.<br />
A to piwo jest słodowe z chmielu kupionego,<br />
Na Podolu bardzo modne, bo z zaczynu swego.<br />
<br />
15<br />
<br />
Piwo pianą wnet skoczyło po otwarciu flaszki,<br />
Nieraz lano je do kubków z metalowej blaszki.<br />
Częściej jednak to z butelki. Smaczny to napitek,<br />
Był on jednak niedostępny. To możności zbytek.<br />
<br />
Rozmawiano tu o wszystkim. Najwięcej o wojsku.<br />
Gdzie był w czasie nowej służby? Czemu klnie po rusku?<br />
Gdy zmierzch piękny się zaczynał, ktoś przy furcie wołał,<br />
Szwagier wyszedł i powrócił, przy nim obcy stawał.<br />
<br />
To do ciebie. Kazik pyta, o co chodzi ,człeku?<br />
Rządca prosi ,by pan zajrzał po udoju mleka.<br />
A co on chce? Aby podejść ,on ma swe zamiary.<br />
O co jednak jemu chodzi, to nie puścił pary.<br />
<br />
Jutro rano? Ano rano. To na ósmą będę.<br />
Człowiek odszedł,siostra myśli,- chyba nie na biedę.<br />
Byłeś w koniach, ty masz fachy. Znasz się na motorach?<br />
Ano chyba, u nas dyzle, a my w brudnych portkach.<br />
<br />
Wiesz ,braciszku, gdyby praca, byłabym szczęśliwa.<br />
Mało nas tu,szwagier wtrąca, robota łapczliwa,<br />
Na majątku tam potrzeba ułana szofera,<br />
Rządca ma ciężkawą rękę, sam ludzi dobiera.<br />
<br />
16<br />
<br />
Kazik senny po zabawie i słodem stulony,<br />
Na strych poszedł, legnął sobie za lniane zasłony.<br />
Rano zmyty zimną wodą, w sprasowanych spodniach,<br />
Wszedł z butami w czarną drogę, w czarnawy wszedł piach.<br />
<br />
Rządca czekał już na niego. Służyłeś w ułanach?<br />
W szóstym pułku,Stanisławów. Konie były w pianach.<br />
Gdy manewry były w polu. Znów jestem przy koniach,<br />
Ale trochę jest inaczej. My przy innych broniach.<br />
<br />
A kto był dowódcą pułku? Pan Zenon Liczko.<br />
Tu zamyślił się pryncypał. Ręką macał uszko.<br />
Z jego oczu jednak biła chęć do tego chłopca,<br />
Co znał konie. Jego chciał mieć ,a nie byle głupca.<br />
<br />
Jest robota mechanika w tym oto majątku,<br />
W czwartek angaż tu podpiszesz. Robota od piątku.<br />
Czy się zgadzasz? Bardzo chętnie. U siostry mam sprawę,<br />
Tam do czwartku stawiam mendle. Tu w piątek na strawę.<br />
<br />
To dziękuję tobie, chłopcze, sto pięćdziesiąt gaża!<br />
Teraz pochodź po majątku, tu się postęp wdraża.<br />
W czwartek przyjdę po obiedzie podpisać papiery,<br />
Mam więc laby dosyć dużo, bo aż dzionki cztery.<br />
<br />
17<br />
<br />
Siostrze przekazał nowinę, uzgodnili spanie,<br />
Lecz bez wiktu, jeno ciągłe jego koszul pranie.<br />
Folwark prowadził stołówkę. Gaża była duża.<br />
Taka pensja, to u innych jako kwiatu róża.<br />
<br />
Cztery dni to zeszło w polu od rana do mroku,<br />
Tylko szwagier dotrzymywał wojakowi kroku.<br />
Robota im się paliła w rękach jako żagwie,<br />
Raz też dziennie jeno jedli z dwojaków na trawie.<br />
<br />
W czwartek w wieczór, umęczony zasnął snem wędrowca.<br />
W oknie ujrzał twarz okrutną, ze stepów, Połowca.<br />
Chwyć za broń! Zaś ty, mój synu. Strych tu swoje woła.<br />
Lub łzy roń! Gada Połowiec. W ręku szabla goła.<br />
<br />
Malwina! Zawołał sennie. Malwina, tyś naga!<br />
Do jej nogi na łańcuchu zaczepiona draga.<br />
Chciałaby do niego podejść, draga ją hamuje,<br />
Która róże w ogródeczku, jako radło psuje.<br />
<br />
Krzyk się zwiększa, wciąż ktoś gada, cicho lamentuje.<br />
Obraz nocy, zjawy sennej, chłopakowi psuje.<br />
Czy w sienniku słomy mało, czy sęki wystają?<br />
Czy też chóry wróbli rano swoje trele grają?<br />
<br />
18<br />
<br />
Może głowa rozmarzona, rozpalone ciało,<br />
Pragnie, aby to z dziewczyną w sobotę się stało.<br />
Liczy na to , że spotkanie będzie glorią zdjęte,<br />
I w uścisku pocałunkiem nad ranem zapięte.<br />
<br />
Zbudził głowę, powstał z pryczy, spojrzał w okno izby,<br />
Tam słonecznik się uśmiechał, pośród innych ciżby.<br />
Wciągnął spodnie, a onucą z bielutkiej flaneli,<br />
Owinął starannie stopę , płótno nogę bieli.<br />
<br />
Bez koszuli wyszedł na dwór, w cebrze zmył swą głowę,<br />
Grabą zgrabił na bok włosy. Ot, wszystko gotowe.<br />
Na koszule wciągnął serdak, skórę merynosa.<br />
I ogarnął okolice. Szła kobieta bosa.<br />
<br />
Prawie miasto, myśli sobie, domów tu od czarta,<br />
Brak postępu, mechanika, nie za wiele warta.<br />
Są garściówki i Lanz Buldog, lecz nie ma wiązałek.<br />
Ruszył myśląc o swej pracy. Na majdan, kawałek.<br />
<br />
Grupa osób w środku stała ,od chłodu skulona.<br />
Rozmawiali ,co też dzisiaj powie władzy strona.<br />
Żniwa prawie, że skończone, trzeba wiązać snopy.<br />
Ułan szybko ich rozpoznał, to same jełopy.<br />
<br />
19<br />
<br />
Jam przynajmniej ogolony. U nich zarost stary.<br />
Od tygodnia to policzków brzytewką nie prali.<br />
Nie witają tu przybysza, nie było to w modzie.<br />
Obcy to ma się tu wkupić przy obfitej wodzie.<br />
<br />
Reformator się ukazał, z dala szedł w ich stronę.<br />
Za nim córka szybko biegła, lica miała płonę.<br />
Coś szeptała mu do ucha. On chyba nie wierzył,<br />
Lecz ustąpił i zawrócił. Coraz szybciej bieżył.<br />
<br />
Termin minął już odprawy, robota się pali.<br />
Nie wiedzieli, że od rana porządek się wali!<br />
Że daleko tam nad morzem, u Gdańska wybrzeży,<br />
Z armat wielkich Niemiec wali, w Westerplatte mierzy.<br />
<br />
Po godzinie pan zmartwiony woła ekonoma.<br />
Ma się zająć dziś robotą, on zostaje w doma.<br />
Ma też wszystkim to ogłosić; wojna z Niemca strony~!<br />
A kto kartę trzyma w domu, stanąć do obrony!<br />
<br />
Ekonom utracił mowę, skinął głową krótko.<br />
Na majdanie rzekł te słowa; wojnę ma nasz batko!<br />
Niewiasty do podbierania, chłopy to na stogi.<br />
Kto ma w domu powołanie, biegiem w swoje drogi!<br />
<br />
20<br />
<br />
Kazik się odezwał głośno,- Ja mam aż do Lwowa!<br />
Czekaj tutaj na podwodę, w dziesiątą gotowa.<br />
O dziesiątej w dwa kierunki; Bołszowce, Hanowce.<br />
Kto nie zdąży jego sprawa, pójdzie na manowce.<br />
<br />
Kiedy wszyscy się rozeszli, wojak stał jak wryty,<br />
Ekonom spojrzał na niego. Chłopak był przybity.<br />
Wyjął notes, wyrwał kartkę, ołówkiem kopiowym,<br />
Coś namazał, a gramotnie, gestem salonowym,<br />
<br />
Podał chłopcu mały kwitek; masz swoje akonto.<br />
Reformator ci wypłaci jeszcze przed dziesiątą.<br />
Lepszy pociąg jest z Hanowca, można z Husiatynia,<br />
Broń Ojczyzny! Jest potrzeba! Niemiec wielka świnia!<br />
<br />
Reformator dał „Górala”. Wojak zdrętwiał prawie,<br />
Wszak on tutaj to nie zrobił śladów na murawie!<br />
Zamieszanie zauważył rządca w jego oczach,<br />
Wykonuj swe zadanie, nie leń się na zboczach.<br />
<br />
Wiem co robię, to ci teraz jako broń potrzebne,<br />
Teraz jedziesz ,gdy ulicą idzie dziewczę zgrabne.<br />
Tobie czas jest na żeniaczkę, a ty w pole, w pole.<br />
Na wojenkę, na szrapnele, na wielką niedolę.<br />
<br />
21<br />
<br />
Wyszedł chłopak od dziedzica. W kuźni słychać młoty.<br />
Podszedł blisko do kowala. On ma gołe stopy.<br />
Tuż za kuźnią są dwa miechy, kieratem ruszane,<br />
Kierat ciągną zaś dwa byczki, wiecznie poganiane.<br />
<br />
Kowal wyjął z paleniska wałek trochę krzywy.<br />
Na kowadle go prostuje ,w ręce ma porywy.<br />
Bo raz wolniej a raz szybciej prawica uderza,<br />
Po policzku na żelazo łza kroplami zmierza.<br />
<br />
Jedna spadła na biel stali, syknęła jako osa,<br />
W tym momencie też stuknęła jego stopa bosa.<br />
Wałek z dwóch stron opukuje, by nabrał prostoty.<br />
Od łez gęstych na metalu powstają ciemnoty.<br />
<br />
Ale giną i to szybko, stal się wciąż czerwieni,<br />
Na powierzchni swojej tutaj nie znosi ich cieni.<br />
Kowal oparł czubek ośki o kowadło w szparze,<br />
Okiem lewym bada linie, oko mu się maże,<br />
<br />
Chłopak patrzy na robotę, patrzy na tę kuźnię.<br />
Oprócz tego tu kowadła, to w rogach są próżnie.<br />
Owszem, o mur jest oparte imadło szczękowe,<br />
Ale to jest staroświeckie, a nie żadne nowe.<br />
<br />
22<br />
<br />
W takt też młota sam do siebie recytował słowa,<br />
Co w ochronce się nauczył, gdy grupa gotowa,<br />
W dzień majowy, w środku parku przed rzeszą rodziców,<br />
Wiersz mówiła. Przy oklaskach, wśród wielkich zachwytów;<br />
<br />
„Na Podolu, na Podolu,<br />
Stoi kuźnia w pustym polu.<br />
A w tej kuźni kowal kuje,<br />
Nigdy ognia nie brakuje.”<br />
<br />
Oś wrzucona już do wody. Kowal wita chłopca.<br />
A dzień dobry, kawalerze. Twarz twa nie jest obca.<br />
Z Bouszowa. Teraz w wojsku, chciałem tu roboty.<br />
Bo od piątku niby wolny,- zamiast splatać płoty,…<br />
<br />
Tak, rozumiem. Czy obcujesz z motorem lub tankiem?<br />
Mamy „Fiaty”, i traktory, dynama na ropę.<br />
Mamy hełmy, nie kryjemy swoich główek wiankiem.<br />
Jeśli trzeba to każdemu przetrzepiemy d..ę.<br />
<br />
A gdzie służysz? W szóstym pułku. Teraz wedle Lwowa.<br />
Bo gorączka jakaś ciągnie, więc armia gotowa.<br />
A do kiedy ty na służbie? Niby do pierwszego.<br />
No to chodźmy do mej izby ,wypijem jednego.<br />
<br />
23<br />
<br />
Nie za bardzo, jestem w wojsku. To chodź na podpiwek.<br />
Nie zaciągnę cię na wódkę, ani też do dziwek.<br />
Taki co to mechanikę ogląda i maca,<br />
Da se radę później w życiu. Czeka cię tu praca?<br />
<br />
Już przyjęty jestem z pierwszym, powiadomię władze.<br />
Teraz pojedź osobiście, ja tak tobie radzę.<br />
Wojnę mamy! Chyba mamy. Goń szybko do Lwowa.<br />
Tam czekają już na takich, armia jest gotowa.<br />
<br />
Weszli w izbę tuż za kuźnią, dwie flaszki na stole.<br />
Lecz bez kapsla, a na zamki. Ja tą białą wolę.<br />
Kazio wzion jedną butelkę, gdzie szkło przezroczyste,<br />
Trząsnął płynem, zrazu widać, że piwko perliste.<br />
<br />
A gdy zatrzask palcem zwolnił strzeliło do góry,<br />
No, to widać, nie obejdzie się bez drugiej tury.<br />
Słuchaj, chłopcze, co się mówi, tam w wojsku na warcie?<br />
Czy możliwe , że to pękło, szept krąży uparcie?<br />
<br />
To możliwe. Chociaż wojska podciągnięto w przody.<br />
Może dojdzie do wieczora do jakiejś ugody.<br />
Mój pułk poszedł aż do Lwowa, lwowskie w Katowice.<br />
Jednak gadki, to są szmatki. To może są wice.<br />
<br />
24<br />
<br />
Dobrze mówisz. Ja też myślę, każdy chce spokoju.<br />
Jednak widzisz, są to rzeczy pełne niepokoju.<br />
Już od roku wśród Rusinów są jakieś sekrety,<br />
W lipcu, zjazd był dziwny bryczek u Hrycia Przylepy.<br />
<br />
Ja w sobotę też odczułem coś ,gdy tańcowałem,<br />
Że w me plecy są wlepione, z żelaza kawałem,<br />
Czyjeś oczy. Tuż zza bandy. Dziwne to uczucie.<br />
Mrowie przeszło mi po mózgu, no, a w łydkach kłucie.<br />
<br />
Wir zrobiłem ja z Malwiną, spojrzałem za żerdzie,<br />
Mnóstwo było tam młodzieży, co stoi przy Gerdzie.<br />
No, tej wdowie. Taki pijak stał we mnie wpatrzony.<br />
Dziwnym wzrokiem, pełnym ognia. Ten co nie ma żony.<br />
<br />
Wiem , to Stepan, on od Machny. Z Niemką teraz siedzi.<br />
W lutym on się do niej przeniósł. On niektórych śledzi.<br />
Może zgłosić to policji? Lecz ja nie dam rady,<br />
O dziesiątej jest kolasa. Ruszam na swe składy.<br />
<br />
Myślisz ,chłopcze, że te strzały tam na Westerplatte,<br />
To jest jeno mały zamęt, to figiel na tate?<br />
Ja tak myślę, bo inaczej nie dają urlopu,<br />
Nim zajadę ja do pułku ,to koniec galopu.<br />
<br />
25<br />
<br />
No ,daj Boże ,byś miał racje. Dochodzi dziewiąta,<br />
Kowal zabrał dwie butelki, ustawił do kąta.<br />
Radio jedno w okolicy, te reformatora,<br />
Może są już nowe wieści. Do roboty pora.<br />
<br />
Trzeba teraz zajść też na wieś, gdzie mamy rodzina.<br />
By pożegnać przed odjazdem. Smutno się zaczyna,<br />
Ten dzień pracy na majątku. Pierwszy dzień roboty!<br />
Wszedł do wioski bardzo długiej, tu też z kijów płoty.<br />
<br />
Już dotarła tu wiadomość o nieszczęściu kraju.<br />
Ale kilku miało oczy jakby szli do raju,<br />
I przy każdej ichnej bramie, rodziny z uśmiechem.<br />
Dziwny okrzyk, to w Karpaty, biegł za swoim echem.<br />
<br />
To Rusini coś witają. Czyżby oną wojnę?<br />
Co dziś rano się zaczęła, a z nią dary hojne?<br />
Kramkowski to z mamą mieszkał w sto dwudziestym piątym.<br />
Wieś ogromna i dostatnia ,o kościele litym.<br />
<br />
Krótko żegnał swoją mamę i jej małą Stefę,<br />
Ósme latko ma dopiero ,ale gada wiele.<br />
To rodzeństwo teraz z mamą siedzą jako trusie,<br />
Wylęknione i milczące, w czub zwinięte buzie.<br />
<br />
26<br />
<br />
Może byś ty tutaj został. Ty jeden wojskowy.<br />
Co my tutaj zrobim sami. Umiesz doić krowy.<br />
A rozruchy jak powstaną? Jaka tarcza stanie?<br />
Jeno zobacz ,cudze bramy, uśmiechnięte dranie.<br />
<br />
Zostawię ci tu sto złotych. Idę ,bo wóz czeka,<br />
Poszedł szybko na majątek, po drodze nie zwleka.<br />
Bryczka stała w cztery konie. Dziedzicowa w środku,<br />
Obok wszystkie dzieci były. On siada na przodku.<br />
<br />
Z bata strzelił furman stary z wąsikiem za uszy,<br />
Stukot kopyt szedł po polach, pośród rannej głuszy.<br />
Wiele w domy się schowało, by gnębić zgryzotę,<br />
Co od rana dech zaparła ,a strojna jest w rotę.<br />
<br />
Bołszowce są niedaleko,jadą do jej stacji,<br />
W tym powozie i w tych koniach nie brakuje gracji.<br />
Po piaszczystej polnej drodze konie rwą w zawody.<br />
W środku ciągnie jeden ogier. Jest pełen urody.<br />
<br />
Jemu szybkość odpowiada, to kłusak z natury.<br />
W bokach jego to wałachy, im to macać kury.<br />
Ogier w przody się wyrywa, o łeb ich wyprzedza,<br />
Nie za wiele, no, o tyle jak szeroka miedza.<br />
<br />
27<br />
<br />
Kazik myśli tu o sobie, tydzień był wesoły.<br />
Wszystko pięknie się zaczęło od remizy, szkoły.<br />
Siostrze pomógł, pracę złapał. Dostał już zaliczkę!<br />
Już wjechali w miasto znane. Już w jego uliczkę.<br />
<br />
Już na stacji kupił bilet, siada do wagonu.<br />
Tłok nie wielki, a więc siada. Nie widzi peronu.<br />
Nie za szybko ,życie ,płyniesz? Gnasz jako te konie!<br />
A me serce do dziewczyny w onym mieście płonie!<br />
<br />
Nie tak dawno przecież w maju, wiersz mówił na wiecu.<br />
W sali szkolnej, tak akurat przy ceglanym piecu.<br />
Różne ludy się gapili. Byli i Ormianie,<br />
Którzy nigdy o Polakach nie zmieniali zdania.<br />
<br />
„To nie prawda, że ciebie już nie ma.<br />
To nie prawda,że jesteś już w grobie.<br />
Chociaż płacze dziś cała polska ziemia,<br />
Cała polska ziemia w żałobie.<br />
<br />
Chociaż serce ci w piersi nie bije,<br />
Chociaż spoczął na wieki miecz dzielny,<br />
W naszych sercach wciąż żyjesz, jak żyłeś,<br />
Ukochany wodzu nieśmiertelny.<br />
<br />
28<br />
<br />
Byłeś dla nas posągiem ze stali<br />
Byłeś dla nas sztandarem wspaniałym.<br />
Tyś coś Polskę obronił i ocalił<br />
I wydźwignął na wieczny szczyt chwały.<br />
<br />
Już usnąłeś po trudach nadludzkich,<br />
Nie zwycięży już Ciebie ból żaden,<br />
Ukochany ,marszałku Piłsudski,<br />
My żyjący, Twoim pójdziemy śladem.<br />
<br />
Dziewczyna też jasnowłosa o oczętach ze lnu,<br />
Chciała wierszem zbudzić życie już z głębokiego snu.<br />
Oczy jasne lśniły kwiatem, tam niwy barwiące.<br />
Słowa były bardzo wzniosłe i serce palące.<br />
<br />
„Czyn to jego, Piłsudskiego, sprawił taki cud.<br />
On legiony za kordony w bój o Polskę wiódł.<br />
Z nim strzeleckie szły drużyny w bój.<br />
Z nim wracały w blasku chwały, niosąc sztandar swój.”<br />
<br />
Działo się to w Rohatynie, który on nie mija.<br />
Dobrą trasą na zew jedzie, kciuki sobie zbija.<br />
To o ławę, to o szybę, to o klamkę z miedzi,<br />
Nie wie nawet, kto też z boku, obok niego siedzi.<br />
<br />
29<br />
<br />
Wici w radiu spiker rzucił. Wróg w granicach kraju!<br />
On już jedzie i wspomina wiec szczęśliwy w maju.<br />
Na tym wiecu poznał Malwi, o oczach niebiosa,<br />
Gdy na deskach wiersz mówiła. Wiersz mówiła bosa.<br />
<br />
Pociąg wlecze się dość wolno. Nie może przyśpieszyć?<br />
No, a palacz pogrzebaczem, to nie może mieszać?!<br />
Aby szybciej mijać wioski, stacyje i sioła,<br />
Jaka straszna wokół cisza, cisza jest dokoła.<br />
<br />
W tym przedziale są dwie ławy, naprzeciwko siebie.<br />
Ludzi ośmiu, drzwi jest dwoje, pociąg się kolebie.<br />
Stukot kół jest jednakowy. Ten drań nie przyśpieszy?!<br />
Wróg jest w kraju! On nie wyrwie pociągu z pieleszy?<br />
<br />
Lipica i jej perony. Wsiadających wielu,<br />
Cicho wchodzą do przedziałów. Jęzorem nie mielą.<br />
Co się dzieje? Tu pomyślał;- może to Rusini?<br />
Milczą dziwnie, każdy język o swe wargi ślini.<br />
<br />
Ci nie staną do obrony o granice państwa,<br />
Aby teraz nie zrobili jakowegoś draństwa.<br />
Było tutaj dość rokoszy, ruchawek, bijatyk.<br />
Tu wystarczy, aby nadszedł od Boga lunatyk.<br />
<br />
30<br />
<br />
Wnet też kupę sobie zbierze. Krzyknie;- nas bohato!<br />
Nie musi być wcale mądry. Rykną; to nasz batko!<br />
W trzeciej klasie już jest tłoczno. Stoją między ławy.<br />
Na końcu to się gramoli ktoś bardzo kulawy.<br />
<br />
Pociąg wolno ruszył z miejsca, jakby się nie chciało,<br />
Ociężale, bardzo nudnie. Coś w piecu nie grało?<br />
Może ciężar jest za duży? Ludzi wsiadło wiela,<br />
Nie. Przyśpiesza! Coraz bardziej ruchy swe ośmiela.<br />
<br />
Ten kulawy ciągle stoi, tu między ławkami.<br />
Stoją także i kobiety. Wszystkie z tobołkami.<br />
Kazik wstaje ,łapie chłopa i sadza na ławę,<br />
Ze zdziwieniem widzi ,oczy ma człeczyna łzawe.<br />
<br />
Kawalerze, ja dziękuję, serce masz złociste.<br />
Abyś dobrą żonkę dostał, na wieki wieczyste.<br />
Doczekalim to się ,chłopcze, wojny nad wojnami.<br />
Samoloty miasta puszczą z pożogą, dymami.<br />
<br />
Taki to wszędzie doleci, nocą puści race.<br />
Bombą wielką to w mgnieniu zniszczy ludzką prace.<br />
Kazik dąży z jego myślą, wiele w tym jest racji.<br />
Zobaczymy, jak to będzie. Ruch znowu na stacji.<br />
<br />
31<br />
<br />
To jest pociąg osobowy, staje tam gdzie trzeba,<br />
Kazik bada okolicę, wszędzie wielka bieda.<br />
Klasa pierwsza, klasa druga, tam to nikt nie siada.<br />
Tu się robi coraz duszniej. Stratują się chyba.<br />
<br />
Rządcy żona wsiadła w pierwszą. Ona ma wygodę.<br />
Razem były też dzieciaki, wszystkie bardzo młode.<br />
Tam to luzu oni mają. Nacisk coraz większy,<br />
W tym przedziale żadna chusta głowiny nie upiększa.<br />
<br />
Są i białe ,są i czarne,różnie podwiązane,<br />
W torbach mają boczek, jaja, czosnki zawiązane.<br />
To do miasta ,do wielkiego, gdzie zbyt jest od ręki,<br />
Tam w tym mieście odpoczynek i koniec udręki.<br />
<br />
To jest czwarta po obiedzie,widać już wieżyce.<br />
Podaj, pani, mi na plecy, to z przodu zachwycę.<br />
Tak nawzajem swe tobołki z rampy na bark brały,<br />
Pierwsze kroki, gdy zrobiły lekko się huśtały.<br />
<br />
Rohatyn to stacja duża, są też i rozjazdy,<br />
Na wagonach pełno wojska, konie mają uzdy.<br />
Małe wozy drabiniaste, nieraz jest armata,<br />
Oczy wojów w przód wpatrzone, bo postój to strata.<br />
<br />
32<br />
<br />
Ten kulawy się odezwał; patrz pan, nasze wojska.<br />
Jadą chłopcy na Germana. Lecz duża jest Polska,<br />
Nim zajadą tam do Gdańska, to wiele się zmieni,<br />
Woda z deszczu szybko płynie i nieraz się pieni.<br />
<br />
Chyba ruszą, rzecze Kazik. Transport taki długi.<br />
Może ruszą ,lecz przed nami to narodu sługi.<br />
W Rohatynie jest już luźno mało kto dosiada,<br />
To też Kazik ze zmęczenia na ławę upada.<br />
<br />
Poprzez okno widzi wojsko na wagonach lorach,<br />
Wszyscy jakoby czekali, nie łażą po torach.<br />
Postój jednak się przedłuża, ułan zagaduje,<br />
Taki postój, gdy są walki, nerwy wojsku truje.<br />
<br />
A tak ,tak,tak, tu się zgadzam. Ja tutaj walczyłem.<br />
I tu błędy u dowództwa na palcach liczyłem.<br />
Tu pan walczył? Tak tu byłem,gdzieś w tej okolicy.<br />
W tej brygadzie drugą zwaną. W bój szła bez przyłbicy.<br />
<br />
W Rafajłówce ja się biłem, brałem Stanisławów<br />
Z Karpat zeszli tu na pola,poprzez wielki parów.<br />
Później na Prut w Bukowinę, zima była ciężka.<br />
W lutym rozkaz przyszedł cichy,wiać, bo będzie klęska.<br />
<br />
33<br />
<br />
Pod Rarańczą odstąpiono ode wiedeńczyków.<br />
Po ich trupach marsz na fronty, bęc do ciubaryków<br />
Połączono się z korpusem, Dowbor-Muśnickiego.<br />
I walczyli my z Niemcami z frontu rosyjskiego..<br />
<br />
W bitwie byłem pod Kaniowem. Trudno było w Rosji.<br />
Nie ma żarcia, amunicji, uciekali popi.<br />
Chaos to już był zupełny, rządził co miał bronie,<br />
Każdy kto był generałem, wiedział, Rosja tonie.<br />
<br />
Mało wiem o tej brygadzie, mówi grzecznie Kazik,<br />
Ja to czuję, że z waszeci, to mówiąc stary ćwik.<br />
Ja mam kartę powołania, jadę do brygady,<br />
I z zazdrością patrzę w okno na wojskowe składy.<br />
<br />
Był wiersz taki o brygadzie, no, pana Englichta,<br />
On mozoły nasze przeżył ,źle też było, a niechta.<br />
Żywność to brano z majątków, one w naszym ręku,<br />
Ale mleka kupić na wsi, to szło jak po sęku.<br />
<br />
No ,a jaki to wiersz zna pan, o swojej brygadzie?<br />
Bo ja nie znam, nie słyszałem. Jestem jakby w biedzie.<br />
Czy pamięta pan z dwie zwrotki? Posłucham ja chętnie.<br />
Niech pan mówi, choćby nawet, nie tak bardzo składnie.<br />
<br />
34<br />
<br />
„Jakoby pielgrzym, patrząc w słońca złoto,<br />
Choć ze znużenia słania się i pada<br />
Idzie swym szlakiem z wieczystą tęsknotą-<br />
Druga Brygada!<br />
<br />
Lśni cudnie słońce na bagnetach stali<br />
I płonie błysków tysięcznych kaskada,<br />
Idzie swym szlakiem z równowagą fali-<br />
Druga Brygada!<br />
<br />
Idzie przez miasta obce i przez sioła,<br />
Patrzy nań ludu obcego gromada,<br />
Nikt jej z radością nie wita …nie woła-<br />
Druga Brygada!”<br />
<br />
Może jakoś zapamiętam. Dziękuję za treści.<br />
W takim wierszu bardzo wiele historii się mieści.<br />
Tak, to prawda. My byli tu osamotnieni,<br />
Obca nacja, jak Słowacy, Polaków nie ceni.<br />
<br />
To Madziary, to Rumuni, a nawet Rusini,<br />
Nie podali szklanki wody ani pestki z dyni.<br />
Armia była to niemiecka i szwargot niemiecki.<br />
Nawet baby nas nie chciały, podciągały kiecki.<br />
<br />
35<br />
<br />
Spójrz przez okno, młody chłopcze, wagon wojska stoi,<br />
Jakiś rozkaz jest zdradziecki, diabeł szyny łoi.<br />
Tam gdzieś bitwy są na Śląsku, a tu zastój jeno.<br />
To znak czasu nam nie znany. Na wagonach drewno.<br />
<br />
No, nie wszędzie, oponuje chłopak tak jak może.<br />
Są armaty są i czołgi. Tu Niemcowi gorze.<br />
Ja z ułanów nowoczesnych. U nas są motory,<br />
Są też konie, są ciągniki, pierwsze do tej pory.<br />
<br />
Inwalida podniósł ręce. To będzie kolczuga!<br />
Co porazi obcych w kraju. A jest może druga?<br />
Są armaty bardzo ciężkie, one mają konie.<br />
Inwalida spuścił ręce, klasnął w swoje dłonie.<br />
<br />
To jest mało. Ja tu żyję w pustkowiach Podola,<br />
Nie znam świata ani kina, ni muzyki sola,<br />
Gazet nawet ja nie czytam, chyba , że w sklepiku,<br />
Więc się martwię o ojczyznę, kochany chłopczyku.<br />
<br />
Stąd pochodzę, stąd z Podola, a mój dziad Wincenty,<br />
To ze Zbrucza kamień targał, a kamień był święty.<br />
Do Krakowa go zabrali. Lud chciał go pogłaskać,<br />
Władze z Wiednia zakazały. Zakazały klaskać.<br />
<br />
36<br />
<br />
Świst jest słychać parowozu, osobowy dryga,<br />
I do przodu chociaż wolno, coraz szybciej śmiga.<br />
To znak czasu, woła mówca. Wojsko tu zostaje!<br />
My jedziemy, my bez broni, słów na to nie staje.<br />
<br />
Kazio także jest zdziwiony. Przy budynku stacji,<br />
Stoi pan w czerwonej czapce, no i ktoś z policji.<br />
Zawiadowca trzyma lizak w górę uniesiony,<br />
Przy nim także są wojskowi, kilku z lewej strony.<br />
<br />
Chodorów jest gdzieś daleko, semafor zamknięty.<br />
Czerwona się lampa pali, jakby punkt przeklęty.<br />
Świateł stacji to nie widać. Jak to jest daleko?<br />
Tego nie wiem ,mówi mówca, tak jak i piekiełko.<br />
<br />
Krótką chwilę więc milczeli. Trzeba stać i czekać.<br />
Gdyby tamci mogli puścić, nie mogliby zwlekać<br />
Coś się dzieje, my nie wiemy. Święty Boże ,co ty?<br />
Inwalida się odezwał, Boga mego się lży.<br />
<br />
A to czemu, proszę pana? Pan jest innowierca?<br />
Tak od lat już zapomnianych, ród nie chce wisielca.<br />
Mamy swego z drewna dębu. Kamień jest w Krakowie,<br />
Trochę tutaj postoimy, niech mi pan opowie.<br />
<br />
37<br />
<br />
Wierzymy w rodzie w Światowida spisane to dzieje.<br />
Ale tym się nie chwalimy, gdy wiatr zły zawieje.<br />
To ciekawe, stara wiara. Biblię za nic macie?<br />
Bez Chrystusa tak żyjecie, kogo uważacie?<br />
<br />
Co się stało z tym kamieniem, co dziadek wyławiał?<br />
Dziadek mówił, że pop, co złe. Że on to sprawiał.<br />
Kamień stał w sieni przed laty. Pop kamień wypatrzył,<br />
Kozaki go w lód wpuścili, pop chałupę spalił.<br />
<br />
Utopili nam go w Zbruczu,<br />
Gdzie odmęty wieczne huczą,<br />
Gdzie żwir rzeczny kamień ścira<br />
Bożka słowian poniwira.<br />
<br />
Tak legendę rozpoczynał dziadek przy kaganku.<br />
Wkoło tużin główek było, głów o kształcie wianku.<br />
Ja wśród nich byłem najmłodszy. Gasł wiek dziewiętnasty.<br />
Bożek stał na półce ściany z drewna, lecz graniasty.<br />
<br />
Utopili na wiek wieki,<br />
W nurt głęboki, wir daleki.<br />
Tam pierś fali skały liże,<br />
Nurtem płynie w doły, niże.<br />
<br />
38<br />
<br />
Tak my dzisiaj w Wieczór Pusty,<br />
Tu do niego w te zapusty.<br />
Modlą się skruszone raby,<br />
Chociaż szczep nieliczny słaby.<br />
<br />
Ułan poczuł, że legenda chwyta go za serce.<br />
Ciekawostki w niej tu były, czuł się już w rozterce.<br />
Stare bogi starej baśni tu są w tym przedziale,<br />
Albo może i w Karpatach na Gerlacha skale.<br />
<br />
Proszę mówić, to ciekawe. Ciekawość mnie zżera.<br />
Ale posąg wyciągnięto? W Krakowie jest tera?<br />
Wyciągnięto w Wiosnę Ludów, to było za Bema.<br />
On huzarów z liną przysłał, szukali czterema.<br />
<br />
Chciał coś mówić inwalida, świst przerwał w pół zdania.<br />
Pociąg ruszył, dojechali, czas jest pożegnania.<br />
Ułan stanął na peronie, szuka kolejarza,<br />
Co pouczy go jak jechać, trudność go nie zraża.<br />
<br />
Nieznajomy mu pomachał zza szyby przedziału.<br />
Ułan stanął zamyślony, gość znikał pomału.<br />
Jakie dziwne to spotkanie, zaczęte grzecznością,<br />
Legenda ta aż porywa, zdumiewa starością.<br />
<br />
39<br />
<br />
W Chodorowie na peronie. Chce jechać w koszary.<br />
W miasto wielkie, gdzie pułk szósty i z jedzeniem gary.<br />
Pociąg żaden nie puszczany, żaden na Roztocze.<br />
Po torowisku ktoś tam chodzi, lampa mu migoce.<br />
<br />
Na południe przestawiono parowóz do składu.<br />
Nawet w takim bałaganie jest troszeczkę ładu.<br />
Stanisławów przy niedzieli jak zawsze jednaki,<br />
Z dala ujrzał swe koszary i swoje baraki.<br />
<br />
Zameldował swe przybycie. Pułku już nie było.<br />
Jeden szwadron na majdanie, wozy z kulą kryto.<br />
Dostał konia i to swego. W dwie godziny stanął.<br />
A pod wieczór z uzdą w ręku, łączką w kółko brnął.<br />
<br />
To jest trening, zgranie z koniem i zgranie strzemiona.<br />
Szwadron robi ciągle zwroty, dla czucia, gdzie strona.<br />
Wieczorem rozkaz czytano, podpisał Gielecki,<br />
Rano pod Lwów, aby z pułkiem iść na kraj kielecki.<br />
<br />
Inny rozkaz przyszedł czekać! Uzupełniać stany!<br />
Tu codziennie jest ochotnik, a każdy jest brany.<br />
I tak zeszło do niedzieli. Niemiec Lwów oblega!<br />
Nie za wielka, ale Kazia w sercu bierze trwoga.<br />
<br />
40<br />
<br />
Co to znaczy? Skąd tam Niemiec? Przecież ze Słowacji.<br />
Siedzi on tam całkiem jawnie od samych wakacji.<br />
Nikt nie przeczuł, że z tej strony, prawie, że od tylca,<br />
Horda wpadnie, nienawistna, zgraja obca, wilcza.<br />
<br />
Szwadron ruszył w trzysta koni i w długie tabory.<br />
Ominęli jednak stacje,ominęli tory.<br />
Na Żydaczów jest azymut, truchtem poszły konie,<br />
A na koniach są ułani, których swędzą dłonie.<br />
<br />
Kałusz był już przed wieczorem, konie szły do rana,<br />
A nad ranem rzeka Świca z marszu była brana.<br />
Rano popas w jej dolinie ,w południe Żydaczów,<br />
Nad Dniestrem się zatrzymali, dla taborów tu bród.<br />
<br />
Przed wieczorem był samolot, on miał aż dwa skrzydła.<br />
Koni to on nie zastraszył, spędzał jednak bydła.<br />
Rzucił paczkę w środek wozów i już go nie widać,<br />
Zaraz major pan Gielecki zaczął rozkaz czytać.<br />
<br />
„Stać za Dniestrem w widłach Stryja. Konie karmić z ręki”.<br />
Ale to ci jest dokładność. Wielkie za to dzięki.<br />
Chyba to by oznaczało, koni nie wyprzęgać.<br />
Coś tam bardzo naszym zgrzyta i przestaje im grać!<br />
<br />
41<br />
<br />
Stać za Dniestrem w widłach Stryja. Rozkaz krótki, ścisły.<br />
Już marzenia im o Lwowie jako bańka prysły.<br />
Nadszedł później jeden rozkaz, a był on ostatni;<br />
„Sowiet wkroczył nam w granice”. Szwadron był więc w matni.<br />
<br />
Dwa dni później ,to był wtorek, wojska się cofały.<br />
Ode Lwowa a pośpiesznie, kurs na mosty brały.<br />
Na Rumunię, każdy woła. Drogi pełne wozów.<br />
Bandy na nich napadały, używały nożów.<br />
<br />
Stary wachmistrz wąsal wielki, czekał na kuriera.<br />
Wysłał w cztery strony trójki, teraz se spoziera,<br />
To w tą stronę, to do góry, uchem łowi dźwięki<br />
Nagle łokieć lewy podniósł, sępa łap do ręki.<br />
<br />
Prawą ręką zdjął spod gumki gryps wielkości dłoni.<br />
„Niemiec Stryj zajmuje tera,ale czas nie goni”.<br />
Kucharz ,żarło! Już w te pędy, podbiegł mały Heniek,<br />
Ochłap mięsa w jego ręce, prawie jak bochenek.<br />
<br />
Bagnetem ukroił pasek, podał wachmistrzowi,<br />
Ten do ptaka wsadził dzioba. Do jazdy gotowi?<br />
Trzysta koni za nim stało. Milczących kamieni.<br />
Ci wiedzieli ,co nastąpi. Już nic się nie zmieni.<br />
<br />
42<br />
<br />
Z błoni przecież widać było drogę w kurzu całą.<br />
A na drodze w barwach tęczy chyba Polskę małą.<br />
Co chwila się ktoś podnosił i smagał w przód batem,<br />
Tak koniska obrywały w pożegnanie z latem.<br />
<br />
Pierwszy dzień jesieni nastał, szał szarpał za serca.<br />
Obcęgi się zamykały. Winny innowierca.<br />
Może jeszcze jest nadzieja;- przerwać się na mosty!<br />
Konie z biczów mają rany, z tego będą krosty.<br />
<br />
Wachmistrz patrzy na tą drogę. Tabory nie wjadą.<br />
Trzeba jeszcze coś wymyślić. Czy ktoś przyjdzie z radą?<br />
Przybył drugi goniec z drogi;- Tarnopol zabrany!<br />
A to dłużej stać nie będę,. Ruszamy kochany.<br />
<br />
Na Dolinę i na Szekut. Tabory na czoło!<br />
Czata tylna dziesięć koni. Nie uciekam goło.<br />
Na kuriera, to zostawić w siodle tuzin koni,<br />
Czekać na nich ,nie opuszczać do powrotu błoni.<br />
<br />
Iść za nami na Dolinę i do Węgrów kraju,<br />
Oni nasze to bratanki,gościnę nam dają.<br />
Muszę zdążyć w Zaleszczyki albo w Kołomyje,<br />
Droga ciężka ,ale wzgórze tuman nasz zakryje.<br />
<br />
43<br />
<br />
Tylko wachmistrz im pozostał, mgła starszych zakryła.<br />
Historia tu na Podolu dziwne gniazdko wiła.<br />
Jazda w szóstkach jeszcze stała,strzemię przy strzemieniu.<br />
Słonko prawie do połowy stało w Karpat cieniu.<br />
<br />
Tabory już się ruszyły. Jazda jest w bezruchu,<br />
Czeka swego tu rozkazu broń mając na brzuchu.<br />
Trzeci goniec! Słychać z dala. To czujka melduje.<br />
Goniec wpada pełnym kłusem, po błoniu buszuje.<br />
<br />
Rozgląda on się za rangą. Już widzi wąsacza,<br />
Wprost na niego więc kłusuje, drogę sobie skraca.<br />
Jak Dekatyn, Kołomyja, droga jeszcze wolna?<br />
Prut jest cichy, no i w prawo Czeremoszu dolna.<br />
<br />
Kazik stoi w drugiej szóstce, zmartwienie go gryzie.<br />
Tak bez strzału stąd odchodzić? A bić ile wlezie.<br />
Ale kto ma Niemca pobić? Niemiec stoi w Stryju.<br />
Obacz, drogą wojsko wieje, konie batem leją.<br />
<br />
W trzysta koni Stryj odbijesz? Rany ,co się dzieje!?<br />
Sowiet siedzi w Tarnopolu, żłopie z kufla breje,<br />
Twarz Kazika poszarzała. Zostawić rodzinę?<br />
A dziewczyna ,piękna Malwa? Lepiej niech tu zginę!<br />
<br />
44<br />
<br />
Ale rozkaz? To jest wojsko! Nie czambuł, wataha!<br />
Złamać rozkaz? Nie możliwe.Kazik już ma stracha.<br />
Co to będzie? Pyta Antka. Ja idę z wachmistrzem.<br />
On jak ojciec, on jest z nami. Dom wspomogę listem.<br />
<br />
Ja zostawiam dom rodzinny. Wszyscy zostawiamy.<br />
Za granicę mam uciekać? Wszyscy uciekamy.<br />
Zapoznałem ja dziewczynę. Trzy tygodnie temu.<br />
Jeno nie becz i kaganiec załóż sercu swemu.<br />
<br />
Kazik podniósł trochę brodę. Skróć wodze u konia,<br />
Tu jest wojna nie skończona. W innej staniem stronie.<br />
Ja zamierzam z Węgier zwiewać rychło do Francuza,<br />
Tam żelaza mają więcej. Zrobią Szwabom guza.<br />
<br />
Kazik milczy, a myśl leci do małej chałupki,<br />
Tam gdzie mieszka Malwi śliczna, gdzie z akacji słupki.<br />
Zmówił się z nią na sobotę, chciała argentynki.<br />
No ,a mówiąc mu te słowa, to stroiła minki.<br />
<br />
45<br />
<br />
Rozdział II<br />
<br />
Za władzy sowietów<br />
<br />
Mamo, powiedz ,czy płukałaś nogi w Złotej Lipie?<br />
Tak, bywało, przy flisaków wbitym starym słupie.<br />
W dzień Kupały szły niewiasty przed zenitem słońca.<br />
Moczyć nogi do południa. Nikt ich nie odtrąca.<br />
<br />
To magiczne opowieści tliły się w narodzie.<br />
Od tych czasów najdawniejszych. By być przy urodzie.<br />
Kto się w zimnej wodzie pluska, miał cerę dziewicy,<br />
Chociaż latek przeminęło ,że i nikt nie zliczy.<br />
<br />
„Na Podolu biały kamień<br />
Podolanka siedzi na niem.<br />
Siedzi, siedzi wianek wije<br />
Z białej róży i z lelije.<br />
<br />
Przyszedł do niej Podolaniec<br />
Podolanko daj mi wieniec.<br />
Jabym ci wieniec oddała<br />
Gdybym ojca się nie bała.<br />
<br />
46<br />
<br />
Nie tak ojca ,a jak brata<br />
Który gorszy jest od kata.<br />
Zatruj brata rodzonego<br />
Będziesz miała mnie samego.<br />
<br />
A ja nie wiem ,czym się truje<br />
Czy się zbiera czy kupuje.<br />
Idź do sadu wiśniowego<br />
Zerwij węża zielonego.<br />
<br />
Ugotuj go na mięciutko<br />
I pokrój go na drobniutko.<br />
Przyszedł braciszek z kościoła,<br />
Co gotujesz ,siostro moja.<br />
<br />
Drobne rybki na półmisku<br />
To dla ciebie, mój braciszku.<br />
Siostro,siostro coś mi dała,<br />
Że mnie głowa rozbolała?<br />
<br />
A czy czysta woda była? Wody tam nie było.<br />
Nie widziałaś ty jej lustra, gdy się nie marszczyła.<br />
Jeśli kamyk se rzuciłaś, by skakał po toni<br />
To widziałaś jeno jego, że go czajka goni.<br />
<br />
47<br />
<br />
Wodę jeno było widać na zakole rzeki,<br />
Gdzie się trochę i burzyła lub gdy wsadzisz rękę.<br />
Tam gdzie była zastoina, to piach leży denny,<br />
Wśród moczarki się wałęsa pstrąg niezwykle senny.<br />
<br />
Patrzysz wzrokiem ty na rybę, myślisz, że w powietrzu,<br />
No, bo woda taka czysta. Listki się poruszą.<br />
Nie od wiatru, tylko nurtu, a więc woda bieży.<br />
Nad tą wodą świętą, czystą, to Ciemierzyn leży.<br />
<br />
Czy ja byłam nad tą wodą ,gdy się wiosna zmienia?<br />
Nie pamiętasz, z tatą byliśmy i była też Stenia.<br />
Trzy miesiące temu byliśmy ,dzień był pochmurny,<br />
A to wtedy, co tak Jacek płakał taki durny?<br />
<br />
Tak, tak ,wtedy. Więc pamiętasz. Napijesz się mleka?<br />
Nie chcę, mamo, taty nie ma, czemu z przyjściem zwleka?<br />
Wróci zaraz, stogi stawia, dzisiaj je ukończy.<br />
I zostanie aż do rana, z tobą rączki złączy.<br />
<br />
No, a stryjek czy przyjedzie? Mówił,że powróci,<br />
On przyjedzie, jeno Niemca z ojczyzny wyrzuci.<br />
A kiedy on będzie? No, przed zimą to się zjawi,<br />
Jak powróci, to niech zaraz właz na strych naprawi.<br />
<br />
48<br />
<br />
Tak naprawi ,niech no wróci. Będzie spał na strychu.<br />
Tam nakryje się największą tą od nas poduchą.<br />
No, a po co mu największa? Niech zabiera jaśka jaśka.<br />
Cieplej jemu będzie w zimę, tam jest prycza płaska.<br />
<br />
Tak gwarzyła sobie Jasia z mamą przy sobocie.<br />
Były same w ogródeczku, tuż przy samym płocie.<br />
Między chatą a tym płotem, ogródek był mamy,<br />
Co w nim było i co rosło już raport składamy.<br />
<br />
A więc teraz na początku września czerwonego,<br />
Czas pomówić tu o dalii, kształtu bufiastego.<br />
Krzewy to były ogromne, kwiat jak kapelusze,<br />
Są tu białe i różowe i radują dusze.<br />
<br />
Była także i hortensja, blada i znużona,<br />
Widać było jej szlachetność , pomału już kona.<br />
We dwóch rzędach się gromadził aster pikowany,<br />
Do wazonu właśnie dzisiaj przez mamę ścinany.<br />
<br />
Stała także już czerwona w kiście jarzębina,<br />
Piękna była. Wrzesień był to. Piękność nie jej wina.<br />
Tak ze wstydu za urodę zwiesiła korale,<br />
Są okrągłe, tworzą tarcze, jakoby medale.<br />
<br />
49<br />
<br />
„Moja Maryś ,nic nie mamy, jeno się kochamy,<br />
A obiadu i śniadania nie będzie z kochania.<br />
Hej,hej,hej-że ha ino jedyna!<br />
Hej,hej,hej-że ha ino dziewczyna!<br />
<br />
Nie będziem się tedy żenić, nie staje ochoty,<br />
Ty masz jeno dziesięć groszy , a ja mam złotego.<br />
Hej,hej,hej-że ha ino jedyna!<br />
Hej,hej,hej-że ha ino dziewczyna!<br />
<br />
A nie żeń się, nie żeń ,Jaśku, to niedobry zwyczaj,<br />
Ale jak się nie chcesz żenić ,to się nie zalecaj!<br />
Hej,hej,hej-że ha ino jedyna!<br />
Hej,hej,jej-że ha ino dziewczyna!<br />
<br />
Powiedz mamo ,czy to w szkole śpiewałaś piosenkę?<br />
Nie, Jasieńko, to z wesela, żegnano panienkę.<br />
Gdy wesele moje było, to drużba przy bramie,<br />
Ustawiła mostek z rąk swych i śpiewała dla mnie.<br />
<br />
A orkiestra od ułanów była z Tarnopola,<br />
Teściu hojnie ich opłacił i prosił do stołu..<br />
Teraz ,córuś, się rozglądam i patrzę przed siebie,<br />
Oczy moje są za płotem ,a ma ręka w glebie.<br />
<br />
50<br />
<br />
A to było od ulicy, gdy spędzano bydło,<br />
Ryku dużo, pyłu dużo i mleczne pachnidło.<br />
Na wieczorny udój było ,a z bydłem owady.<br />
Krowiny szły pod gałęzie, nie ma innej rady..<br />
<br />
Pastuszek na końcu stada pokrzykiwał znaki,<br />
No, łaciata twoja kolej. Na lewo do matki.<br />
Durka, Durka, teraz w bramę, gdzie od rynny rurka,<br />
Gdzie zaś leziesz, cofnij że się, ty prawdziwa Durka.<br />
<br />
Krowy zaś to rozumiały, wchodziły w zagrody,<br />
Gdzie też z miejsca na nich czekał kubeł pełen wody.<br />
Z drugim kubłem gospodyni doiła krowinę,<br />
Ile mleka się ciągnęło ,taką miała minę.<br />
<br />
Mleko zaś topiono w studni, do wczesnego rana,<br />
Kiedy to po pierwszym brzasku, kanka była brana.<br />
Przez mleczarza z całej wioski, kanek było trzysta,<br />
Wóz piętrowy na oponach a platforma czysta.<br />
<br />
Ta platforma od mleczarni, była z Bołszowica,<br />
Pan Bartosik cugle tęgo w swym ręku zachwyca.<br />
Na platformie, gdy zaś siedział, zgrywał dyrektora,<br />
Bat do ręki wolno brał swój,wio, do miasta pora.<br />
<br />
51<br />
<br />
Mamo, słyszę Stefcia idzie,głośno gada, krzyczy.<br />
Jak te wstrętne chłopaczyska, te z tamtej ulicy.<br />
Stenia wraca, była w szkole. Mamo, ja chcę Asa!<br />
Tak to chłopcy wszystkie mówią, mówi cała klasa.<br />
<br />
Stenia szkołę rozpoczęła, w bok ma dwa warkocze,<br />
I kołnierzyk bielusieńki, plecak co chlupoce<br />
Już zza płotu szybko mówi; a była zabawa,<br />
Na podwórku my śpiewali, reszta biła brawa.<br />
<br />
„Mało nas, mało nas do pieczenia chleba,<br />
Tylko nam, tylko nam ciebie jest potrzeba.<br />
Dużo nas, dużo nas do pieczenia chleba,<br />
Teraz nam, teraz nam ciebie tu nie trzeba.”<br />
<br />
Pierwsza w kółku to ja byłam i dobrałam Zosię,<br />
Taką rudą ,znasz ją mamo, piegi ma na nosie.<br />
Ona ze mną w ławce siedzi, dobra koleżanka,<br />
Dziś mi dała aż połowę swego z astrów wianka.<br />
<br />
Nim zaś furtkę otworzyła ,to mówić przestała;<br />
A co, sklep to jest zamknięty? Nic nie rozumiała.<br />
Tato z rana jest na polu, odrabia sąsiedzkie,<br />
Późno wróci, jeszcze potem natnie koniom sieczkę.<br />
<br />
52<br />
<br />
Mamo, chodź, się zabawimy Janina do środka,<br />
Śpiewaj, mamo, razem ze mną, Jasia taka słodka.<br />
„Mało nas, mało nas, do pieczenia chleba,<br />
Tylko nam, tylko nam ciebie jest potrzeba.”<br />
<br />
Dzieci dawno już posnęli, gdy Franciszek wrócił.<br />
Najpierw serdak na kuferek szybko zdjął i rzucił.<br />
Potem buty na podeszwie,skarpety spocone,<br />
A na końcu to powitał śliczną swoją żonę.<br />
<br />
Co, Marysiu, jak tam dzieci, nie mówią o wojnie?<br />
Nie, nie mówią, Stefcia nawet śpiewa kółka hojnie.<br />
Wojna jest naprawdę ostra. Z trzech stron idą szwaby.<br />
Jak na razie popłoch mają te przy radiu baby..<br />
<br />
Jak ty myślisz ,co to będzie? Przegramy, przegramy.<br />
To kraj biedny. Prócz konnicy to tanków nie mamy.<br />
Znowu pójdziemy na dwa wieki w niewolę Germana.<br />
Nikt nie ruszy palcem w bucie, przegrana, przegrana.<br />
<br />
Pójdę nabrać wody z beczki, trza napoić stwory,<br />
Lęk mam w środku. Nie odparto nigdzie do tej pory.<br />
Zmartwił żonę, która cicho drwa do kuchni wkłada.<br />
A na stole na ceracie, dwa kubki rozkłada.<br />
<br />
53<br />
<br />
Pan Franciszek do żurawia podstawił dwa skopki.<br />
Spuścił drzewce, nabrał wody, ciągnie ceber z klepki.<br />
Tę studnię to wykopało aż pięciu sąsiadów,<br />
Wody to zaś w niej przybywa podczas wielkich spadów.<br />
<br />
Tu źródełko kiedyś biło, w tym miejscu kopali,<br />
Teraz dumni z dokonania, wodę stąd czerpali.<br />
Woda zimna krystaliczna, u stóp Gołogóry.<br />
Co się wokół panoszyła, lecz nie sięga chmury.<br />
<br />
U stóp onej jest początek, zwany tu Podolem,<br />
Tu są ż źródła rzeki wszelkiej,geografii zerem.<br />
To stąd płynie Złota Lipa co dno ma piaszczyste,<br />
Inne rzeki też tak robią,są nawet parzyste.<br />
<br />
Sąsiad Marcin też podjechał smykiem, beczki aż dwie.<br />
I się pyta tu Franciszka. Co zaś on o tym wie?<br />
Nie za wiele mój sąsiedzie. Tyle co radio.<br />
Lecz przeczucie to mi mówi, naszych oni biją!<br />
<br />
Chyba biją, ja też myślę. Niemiec ma żelazo.<br />
A co z nami? Znów niewola? Znowu idzie groza.<br />
Po nabraniu w beczki wody, stanęli, palili.<br />
Słowem swoim, gniewem swoim napastnika bili.<br />
<br />
54<br />
<br />
Szarówka ich przepędziła,pojenie zwierzyny,<br />
Niedosyt później poczuli, mów swych nie skończyli.<br />
A kto skończy? Gdy tragedia cały kraj ogarnia,<br />
Mowy mało na pół wieku! Pług skibę przygarnia.<br />
<br />
Jest ciemnawo, a robota to na dwie godziny.<br />
Wody nalać ,ściółkę sypać, powiązać gadziny.<br />
A na koniec to drapakiem, podwórze poskrobać,<br />
Aby oko ludzkie swoje chciało upodobać.<br />
<br />
Był dziś właśnie na odrobku, w drugi dzień wojenny<br />
Nie narzeka, że już wieczór, a on jak stajenny.<br />
Nie narzeka,że dziś sklepik zaparty od środka,<br />
Od ulicy to zaś wisi największa tam kłódka.<br />
<br />
Ma niepokój inny w sobie. Ojczyzna, rodzina!<br />
Zagrożenie na lat wiele. Rozterki przyczyna.<br />
Nakłada siana w drabinki, smutek to go gryzie.<br />
Klnie więc w duszy, klnie na wszystko,klnie ile też wlezie.<br />
<br />
Klnie se w duszy, aby żonka tego nie słyszała.<br />
Boby ona ze zgryzoty łzami się zalała.<br />
Po co martwić kobiecinę? Co przyjdzie, to przyjdzie,<br />
A gdy przyjdzie znów niewola, to szybko nie wyjdzie.<br />
<br />
55<br />
<br />
Gdy ukończył już obejście, wyszedł przed chałupę.<br />
Patrzał prosto w swą ulicę, słyszał zaś gdzieś kupę.<br />
Tam rozmowy były głośne,słyszał , lecz nie widział,<br />
Głosy nie były zmartwione, ktoś wesoło gruchał.<br />
<br />
Białe róże tobie daję i białe korale,<br />
Może za to coś dostanę ,a może i wcale.<br />
Może będzie pocałunek, a może kradziony,<br />
Jeśli tego mi odmówisz ,pójdę w inne strony.<br />
<br />
Jasiu,Jasiu tyś za prędki<br />
Hamuj swoje chętki.<br />
Bez miłości za korale<br />
Nie dam nic ci wcale.<br />
<br />
Jeszcze chyba tam brakuje jeno mandoliny,<br />
Z głosów, które tu dochodzą, są tam dwie dziewczyny.<br />
Młodzież grozy to nie widzi, póki nie ma batów,<br />
Lecz niedługo to pogardzi i przeklnie swych katów.<br />
<br />
Tak też było i przed wojną, co w Serbii zaczęta.<br />
Nikt nie myślał z mego koła,że będzie przeklęta.<br />
Tam daleko się zaczęła, lecz przyszła w Podole,<br />
Pokłóciła tu dwie nacje,co były przy stole.<br />
<br />
56<br />
<br />
Kto to może dziś powiedzieć, co z burzy wyrośnie,<br />
No, bo rowek nie przebiega tu o jednej wiośnie.<br />
Oprócz wiosny jest i lato, co się właśnie kończy,<br />
Czy z jesienią tego roku to jakoś się złączy?<br />
<br />
Nie każdemu to przeszkadza, z krajem nie związany.<br />
Narodowość tu jest inna, grzech inaczej brany.<br />
Tu religie są aż cztery,szkoły też są różne,<br />
Nacje też myślą po cichu,że są sobie dłużne.<br />
<br />
Umęczony i stroskany poszedł spać bez picia,<br />
A niedzielę to rozpoczął od policzków mycia.<br />
Gdy po wodę dla swych koni, beczkę smykiem ciągał,<br />
Przy żurawiu byli bracia. Jan bratu urągał.<br />
<br />
Co się stało? No ,sąsiedzi? Marcin był u radia.<br />
A mnie nie wzion, bo nie chciała tam tego popadia<br />
Na radio się też składałem,żona nie rusinka,<br />
I co z tego? Ja bym chętnie,moja z miedzi linka!<br />
<br />
Mój Franciszku, rzecze Marcin,wiesz ja mam rusinkę,<br />
Popadia mnie zawsze wpuści,niby już rodzinka.<br />
Jana, mówi ,nie chce widzieć i boki podpiera,<br />
Prawdę mówiąc to z tej baby, to dobra cholera.<br />
<br />
57<br />
<br />
Słuchaj, Marcin ,a co w radiu? Lwów bombardowano!<br />
I co jeszcze? Trwają walki,są okrzyki. To rano nadano.<br />
Coś odparto? Nic nie mówią. No ,a coś stracono?<br />
Front się cofa do Warszawy. Samolot strącono.<br />
<br />
Lwów od frontu jest daleko, skąd tam bomby lecą?<br />
To Słowaki nam pod nosem znicz wojenny niecą.<br />
Ano słusznie ,tam są Niemcy. Ciekawe,ciekawe,<br />
W tym to starciu samoloty zachwycą se sławę.<br />
<br />
Po nabraniu Jan i Marcin ruszyli z beczkami,<br />
Pan Franciszek ciągnąc wodę, patrzył nad wzgórzami.<br />
Żuraw skrzypiał wysuszony, deszcz lał miesiąc temu.<br />
Wszędzie sucho i dogodnie w polu a każdemu.<br />
<br />
Nabrał wody, lecz nie ruszał wpatrzony w południe.<br />
Słońce wzeszło dość wysoko,kraj złociło cudnie.<br />
Gołogóry szły w niziny horyzontem całym,<br />
On stał sobie przy żurawiu w blasku słonka białym.<br />
<br />
Radio było w polskiej szkole, wieczorem tam pójdzie,<br />
Teraz najpierw to podwiozę na smyku tę wodę.<br />
Wcześniej ja nie pomyślałem, by iść radia słuchać,<br />
Nie będę ja t a m się wpraszał, w kaszę komu dmuchać.<br />
<br />
58<br />
<br />
Do popadii, jeszcze czego! Radio na świetlicy,<br />
Pójdę sobie tak o zmroku, bateria się liczy.<br />
Wezmę cztery „Elektrony”, pójdę spędzę wieczór.<br />
Teraz wio, kasztanku drogi. O, poluje kocur.<br />
<br />
Wiesz co, Maryś, teraz pójdę do szkolnej świetlicy.<br />
Tam na radio. Późno wrócę. Ty bądź od ulicy.<br />
Ja zapukam lekko w okno, dwa i trzy razy.<br />
Nie otwieraj ty obcemu. Obcy nieraz parzy.<br />
<br />
O ciemku wszedł do świetlicy, pełno tu słuchaczy.<br />
Radio świeżą wiadomością wieczorem ich raczy.<br />
Pan Franciszek słucha pilnie. Dał baterie swoje,<br />
Radio jednak mówi o tym,że ciężkie są boje.<br />
<br />
No ,a o czym to nie mówi? Tu się wsłuchał kupiec.<br />
A nie mówi, co stracone. Powtarza jak głupiec.<br />
„Jeszcze walczy Westerplatte. Jest obrona Helu.<br />
Nasi biją się nad Bzurą. Niemców legło wielu”.<br />
<br />
Gdzie jest Bzura? W środku Polski. Kamuflaż do czarta!<br />
Toć przed Bzurą i Utratą jeszcze rzeka Warta.<br />
Lęk przeniknął straszny kupca. Lęk niepowodzenia.<br />
Nie odparto,odrzucono, wojna w mrokach cienia.<br />
<br />
59<br />
<br />
Wrócił późno, nic nie mówił,prawie dwa tygodnie.<br />
Szlag go trafił, kiedy rano wciągał swoje spodnie.<br />
Marcin w szybę tłukł kułakiem. Ruski idą falą!<br />
Na piechotę, szpic bagnetem od Wicyna walą.<br />
<br />
Ciężko podniósł się Franciszek, ciężko z bólem piersi.<br />
Hej, Marcinie,gnaj do szkoły,buchnij, będziem pierwsi.<br />
Wraz do worka a cichaczem,to diament,to karat.<br />
Przynieś skryty do sklepiku,otwieram– Ten krawat!<br />
<br />
Kupiec kłódki poodmykał,siadł ciężko za ladą.<br />
Kto też pierwszy tu przybędzie? But mazał pomadą.<br />
Czekał, czekał na Marcina. Jest! Z worem na barach,<br />
Markował,że jest kulawy. Jak ćwik na galarach.<br />
<br />
Kupiec zważył kilo cukru, zważył kilo kaszy,<br />
Pyta ciągle, czy ich widać,tych od płaskich twarzy.<br />
Wór za ladą schował skrycie,rzucił nań gazety.<br />
Marcin biorąc kilo cukru,rzekł;- ot i sowiety.<br />
<br />
Szli na wprost sklepiku kupca, kupą w kurzu drogi,<br />
Kiedy doszli tuż przed furtkę, to widać ich nogi.<br />
Część ich w lewo, część na prawo. Kupiec obserwuje,<br />
Ale pracy nie przerywa i towar szykuje.<br />
<br />
60<br />
<br />
Przeszli? Nie,już widzę idzie następna wataha.<br />
Wiesz ,sąsiedzie, napędzili nam dobrego stracha.<br />
Zamknąć teraz nie wypada. A jak znajdą „Funkie”<br />
To będziemy wnet pod ścianą! Wołam swoją Stenikie.<br />
<br />
Czy to wojsko czy łazarze? Zobacz te czub-czapki.<br />
No, a buty brezentowe, czy to może chlapki?<br />
Znowu idą, nowa grupa. Szukają oporu,<br />
Spójrz na miny, są zdziwione. Brakuje koloru.<br />
<br />
A jakiego? Czerwonego. Brak ludzi z opaską.<br />
To mnie dziwi, no bo wielu darzyło ich łaską.<br />
No, kto taki? A dyrektor,ten pan Bazalewicz.<br />
Co to głowę sobie nosi, jak ongiś carewicz.<br />
<br />
Przeszli chyba,to ja zmiatam. Bierz towar pro forma.<br />
Marcin z koszem sklep opuścił,poczłapał do doma.<br />
Kupiec najpierw spojrzał w okno, chwycił telefunken,<br />
Sień przekroczył,worek schował,za łóżko malutkie.<br />
<br />
Szybko wrócił, spojrzał w okno, ulica puściutka,<br />
No, odetchnął,zobaczymy,sprawa nie głupiutka.<br />
Jeśli w miesiąc się nie wyda,to już pozostanie.<br />
Do wieczora nikt nie przyszedł. Sklep ma słabe branie.<br />
<br />
61<br />
<br />
Wojska we wsi to przybywa, konnica, taczanki.<br />
Żuraw dla nich już pracuje, ma słabe przystanki.<br />
Wodę szybko więc wybrali. Studnia jest bez wody,<br />
Z rzeki teraz ruski czerpią, wyrywają kłody.<br />
<br />
Te przy brzegach, na budulec, piłują też lasy,<br />
A się spieszą, by przed zimą zostawić golasy.<br />
Ludzie patrzą na tą armie, chyba zbieranina,<br />
Co zobaczy to ukradnie. Jedzeniem- konina.<br />
<br />
Te ich konie jeszcze chodzą? To workoszkielety.<br />
Oni się tym nie przejmują, No ,bo to sowiety.<br />
Po tygodniu Stefcia płacze,że w szkole ją ruga.<br />
A kto taki? To uczyciel, pedagoga struga.<br />
<br />
On jest Żydem. Był handlarzem skupował se szmaty,<br />
Teraz uczy polskie dzieci, ma „czasy”, bogaty.<br />
On wciąż krzyczy,że litery to źle wymawiamy,<br />
Że es wcale nie jest es, bo ce jest literami..<br />
<br />
A jakimi literami? No, ich alfabetu.<br />
Całkiem inne są litery,niby takie same.<br />
Lecz inaczej według niego, teraz są nazwane.<br />
I co która się odezwie; głosu u was nietu!<br />
<br />
62<br />
<br />
Kupiec spojrzał więc na żonę,oto już są sęki.<br />
Jakby mało ich niewoli i różnej udręki.<br />
Masz się uczyć ,tak jak uczą. Nie marudź, nie kapryś,<br />
A do żony szepnął w ucho,- gdy do władzy foryś…<br />
<br />
Patrząc w słońce o południu czujesz skłon swej niwy.<br />
W stronę jego nastawiona, słońce czyni dziwy.<br />
Lepiej grzeje pod tym kątem. Lepiej grzeje rano,<br />
To też wcześniej siano z łąki na wóz ładowano.<br />
<br />
W innym kraju po południu rolnik kupki zwozi.<br />
Tutaj jednak na Podolu, wcześniej słonko grozi.<br />
Wszystko tutaj rwie do słońca. Każda struga,rzeka,<br />
Jeśli skarpa jest wysoka ku słonku ucieka.<br />
<br />
Jedno teraz jest inaczej, gdy sowiet tu rządzi,<br />
Lud jest gnany ku wschodowi. W tej drodze nie błądzi.<br />
W poprzek rzeki, gdzie są mosty, but wznieca tam pyły.<br />
A żołnierskie ciężkie buty o kamyki biły.<br />
<br />
Są bez broni, bo to plenne, strudzeni bez miary.<br />
Wszystko prawie szeregowcy, jeden z nich jest stary.<br />
Chyba sierżant,ma pagony zerwane z guzikiem,<br />
Są bez pasów, zakurzeni, oddychają z sykiem.<br />
<br />
63<br />
<br />
Na początku października, by sprawdzić buraki,<br />
Pan Franciszek poszedł w pole i płoszył kuraki.<br />
Te przepiórki nie usiadły, a w górę się wzniosły,<br />
Grendysz patrzy, a w redlinie leży ktoś dorosły.<br />
<br />
Głowy to już nie podnosił,tylko dłonią kręcił.<br />
I nie stękał, jednak widać,że wewnątrz się męczył.<br />
Coś za jeden? Żołnierz chyba. Ma spodnie żołnierza.<br />
Nie ruszaj się ,tu zaczekaj i do domu zmierza.<br />
<br />
Nic nie mówiąc swojej żonie konia do kolasy,<br />
Wrzucił worki puste cztery i kawał kiełbasy.<br />
I wyjechał sam na pole,czekał tam do zmroku,<br />
Zrywał brukiew i buraki,koniom dał obroku.<br />
<br />
Rozeznanie wzrokiem zrobił,wokół było pusto.<br />
Leżącemu dał kiełbasę. Nie jadłeś ty tłusto.<br />
Tyłem wepchnął na kolasę jak worek bezwładny,<br />
Nakrył workiem jednym, drugim, Żołnierz był bezradny.<br />
<br />
Nic nie mówił,nic nie jęczał,ani się nie ruszał.<br />
Ale słychać mlaskał głośno,więc kiełbasę kuszał.<br />
Gdy zjechali do zagrody,kupiec spytał zbiega,<br />
Czy też wejdzie po drabinie, czy legnie u żłoba?<br />
<br />
64<br />
<br />
Gdy nie było odpowiedzi,wciągnięto go w stajnie,<br />
Tam przeleżał nockę w ciepłym,przy koniach zwyczajnie.<br />
Workami został nakryty. Kupiec mówi żonie,<br />
Zrób no kawy z mlekiem ,ciepłej. Jest ktoś w naszym gronie.<br />
<br />
Po godzinie poszedł w stajnie. Masz, chłopcze, popijaj.<br />
Leż spokojnie aż do rana, czasem się nie zmywaj.<br />
Człowiek usiadł odmrożony,łykał z flaszki chciwie,<br />
Potem lekko się położył w obornika niwie.<br />
<br />
Pan Franciszek nie tak rano z flaszką znów herbaty,<br />
Sprawdził najpierw swe opłotki i wrócił do chaty.<br />
Daj no, Maryś, kilka kromek z masłem ,a bez sera,<br />
On nie może wiele jadać,to starczy mu tera.<br />
<br />
Poszedł prosto do swej stajni,żołnierz w rogu siedział.<br />
Nie pytany ,trochę cicho, ale ciągle gadał.<br />
Uciekłem ci ja z konwoju. Strzelali,ganiali.<br />
Mocno gnałem gdzieś do rzeki,a oni przestali.<br />
<br />
Dobra,nie mów teraz dużo, jedz co ci przyniosłem,<br />
Ja oprzątnę swój inwentarz, wciągnę cię powrósłem,<br />
Tu na stryszek, tu nad stajnią,zostaniesz dość długo.<br />
Oni mogą nadal szukać,bądź cicho kolego.<br />
<br />
65<br />
<br />
Na tym strychu po tygodniu, przebrany w cywile,<br />
Żołnierz dostał parę groszy. Porzucił Podole.<br />
Poszedł drogą aż do Lwowa, a potem nie zginął.<br />
No i jakoś z ruskiej łapy z życiem się wywinął.<br />
<br />
W listopadzie przyszła zima ,a równo w połowie,<br />
Czy istnieje w zimie życie ,to nikt się nie dowie.<br />
Jeśli w śniegu śladów brak jest,znaczy wokół głusza.<br />
Zamarznięte, zasypane, nic się nie porusza.<br />
<br />
Cisza trwała w świętym grudniu, styczeń zimny, martwy.<br />
Gdy jest luty ubierz buty i nie chodź obdarty.<br />
Z chaty wychodź jeno po drwa i siedź na zapiecku,<br />
Wojaż żaden, brak potrzeby,chyba po sąsiedzku.<br />
<br />
Tak od lat i wieków zawsze sypiało Podole.<br />
Gdy się pola zabieliły, gdy świeczka na stole.<br />
Nikt nie myślał na Podolu ,aby w ciężkim lutym,<br />
Ktoś uprawiał jakieś jazdy koniem nie podkutym.<br />
<br />
Nikt nie myślał, lecz się mylił. Wielu nie z Podola.<br />
Co tu siedzą i tu rządzą. Ich teraz jest wola.<br />
W środku nocy i miesiąca krajanego na pół,<br />
Właśnie obcy zadał sobie,ponad ludzki mozół.<br />
<br />
66<br />
<br />
Załoskotał kolbą z piętką, do drzwi pani Anny.<br />
Wicyn cały się poderwał,został oszczekany.<br />
Co się dzieje? Wozy stoją. A po co te wozy?<br />
Annę z chaty wyciągają z córeczką na mrozy.<br />
<br />
Ludzie tunel grzebią w śniegu,ludzie podglądają.<br />
O tym,że cokolwiek wiedzą, to znaku nie dają.<br />
Nim też tunel wykopali by złapać języka,<br />
Cisza Wicyn ogarnęła, psów zgasła muzyka..<br />
<br />
Wozy cicho odjechały żywy towar wioząc,<br />
Co niektórzy z ocalałych,do tej prawdy dążąc,<br />
Nigdy też nie wyjaśnili,gdzie Anna przebywa<br />
Ślad zasypał wiatr zawieją. Śnieg to wszystko skrywa.<br />
<br />
Wiele rodzin tak przepadło z polskiego Wicyna,<br />
Ran lutowych nie zagoił dzień co się zaczyna.<br />
Ani też dzień,ani kwartał,ani nowa zima,<br />
Zaginęło wiele osób,z małego Wicyna.<br />
<br />
Dla „złych” to są smaczne kąski,cieplutkie osóbki,<br />
Ile dobra po nich będzie,czyściutkie chałupki.<br />
Sało z pieca i golonki,burak,marchew w kopcu.<br />
No i ciepłe leże jeszcze,napalone w piecu.<br />
<br />
67<br />
<br />
Aj,szczęśliwy ten co dostał,dla siebie zagrodę,<br />
Wnet urządził po swojemu w niej wielką wygodę.<br />
Żyźń radosna go rozpiera,zachwyt dla komuny,<br />
Aj,żeby tak ktoś zagrał i poszarpał struny.<br />
<br />
To z radości by trepaka hulał aż do wiosny,<br />
Pokazywał swe uczucia, jaki on radosny.<br />
Gdy wywózki znowu były, radosnych jest więcej,<br />
Gazeta jest do czytania,nie trzeba pieniędzy.<br />
<br />
Mała Stefcia od Grendysza chodziła się uczyć.<br />
Już nie skarży się na Żyda i przestała beczeć.<br />
Wciągnęła się w tryby życia,zmuszona nakazem,<br />
Wiersze w szkole często mówi,przed nowym obrazem.<br />
<br />
Wokół zastój,monotonia ,w kółko paplanina,<br />
Wiosna kończy się już druga,lato się zaczyna.<br />
Druga wiosna tej niewoli termin ukończyła,<br />
W tym terminie jakaś nowa nadchodziła siła..<br />
<br />
68<br />
<br />
Rozdział III<br />
<br />
Bouszów<br />
<br />
W Bouszowie kowal Socha szuka Kramkowskiego.<br />
W ręku trzyma dwie podkowy. One są dla niego.<br />
Jest listopad ,prawie zima już za dwa tygodnie,<br />
Kowal idzie na bosaka ,ma dziurawe spodnie.<br />
<br />
Poważanie ma u władzy,jeden w Kornelówce.<br />
On roboczy,krzywe dłonie,trepy o podkówce.<br />
Na nim pieszczą swoje oczy żydokomunisty.<br />
Więc gdy kroczy, no ,to słychać mlaskanie i świsty.<br />
<br />
Nam tu wszystkich takich trzeba. No proletariata!<br />
Z takim Armia ta Czerwona zaleje pół świata.<br />
Innych szybko tu spławimy. Władza w ręku ludu,<br />
I nie będzie pośród ludu nikagda już głodu.<br />
<br />
Aftozawod ma gdzieś wrogów. To te inżyniery.<br />
Tajne szpony,psują tanki,to te inowiery.<br />
Ale wojska pieszo poszły,wygrały batalie.<br />
Garnki babą będą robić, co mają emalie.<br />
<br />
69<br />
<br />
Socha idzie i spogląda na uśpioną wiochę,<br />
Z kominów się jeno dymi, ludzi ani trochę.<br />
Serce kraje mu się z bólu,skrywa to uczucie,<br />
Szuka furtki pośród kijów w tym plecionym płocie.<br />
<br />
Dzieci Kramkowskich pięcioro,najmłodsza to Stefka.<br />
Właśnie papier zwija w rożek,będzie z tego zlefka.<br />
Do butelki ,a litrowej mleka z cebra leje,<br />
Ojca nie ma? Pyta głośno. On pszenicę sieje.<br />
<br />
Czy sam sieje? Nie,jest z bratem. Przyniosłem podkowy.<br />
Pan zaczeka ,muszę nalać,gorzej od połowy.<br />
Bo nie mogę mleka przelać,ceber mi zaciemia,<br />
Ja zaczekam tu na ojca ,u mnie mnogo wremia”<br />
<br />
To pan wejdzie tam ,jest mama. Rada będzie panu,<br />
Sok wyciska w worku prasą. Soki z winogrona.<br />
Kowal w kuchnię śmiało wchodzi. Dzień dobry, Marianno.<br />
Sama tutaj się mocujesz z taką wielką wanną.<br />
<br />
Pamiętam cię ,gdyś dziewczyną u żurawia stała.<br />
Ciężkim cebrem tyś do beczki wodę świeżą lała.<br />
I to muszę ci powiedzieć,wówczas to szeptałem,<br />
Wierszyk taki,- a już lata swoje przecież miałem.<br />
<br />
70<br />
<br />
„Gdybym ten mosteczek arendował,<br />
To bym ja mosteczek wyrychtował.<br />
Czerwone i białe róże sadził<br />
A ciebie, dziewczyno ,odprowadził…”<br />
<br />
A dzień dobry, panie Socha. Czy światło gdzieś w mroku?<br />
Nie, nie będzie, moja droga,jak prostej na stoku.<br />
Przyniosłem ja dwie podkowy. Chciałbym podkuć konia,<br />
Tu u niego ,więc wrzuć drewna. W kuchni będą kucia.<br />
<br />
W kuchni? Tak, bo ludzkie oczy. No, to ja do sieni.<br />
Z balią pójdę,zobacz worek,aż się cały pieni.<br />
Pomógł przenieść wszystko w sienie,miał z sobą obcęgi,<br />
Kilka noży i ufnale, długi rzemień tęgi.<br />
<br />
Usiadł w kuchni, bo tu ciepło,czekał, aż powróci,<br />
Od roboty sam Kramkowski. Melodyję nuci.<br />
Znaną tutaj na Podolu,od czasu legionu,<br />
Który przeszedł tędy kiedyś od Madziarów strony.<br />
<br />
„O Boże ,a dokąd Bóg prowadzi?<br />
Warszawę odwiedzić myśmy radzi.<br />
Gdy zwiedzimy Warszawę, już nam pilno<br />
Zobaczyć to stare nasze Wilno.”<br />
<br />
71<br />
<br />
Czas powrotu się przedłuża,szarówka nastaje.<br />
Ziąb też dmucha od północy,lecz śniegu nie daje.<br />
Socha hacele policzył,cztery ma na ławie,<br />
Tamtych nie ma, a tu ciemno na podwórcu prawie.<br />
<br />
Wreszcie Reksio się odzywa,Socha wszedł na ganek,<br />
Widzi dwoje jest już w bramie,ścisnął za cyganek.<br />
On już wiedział ,co się stało. Oni szli powoli,<br />
Kramkowskiemu brak jest nogi i go udo boli.<br />
<br />
Wyleciała Marianna. Janek,gdzie masz konia?<br />
Stukał kulą długo w sieni,gniewa już go żona.<br />
Nie sprzedałem,nie przepiłem! Zawołał w rozpaczy.<br />
Ty nie pytaj,serce pęka! Czy wiesz ,co to znaczy?<br />
<br />
Jeśli tylko się postawisz, to leżysz w redlinie,<br />
Koń państwowy! Czy rozumiesz? Splułem wszystką ślinę.<br />
Syn za uzdę trzymał konia,kolbą dostał w żebra.<br />
Ale żyje i nie jęczy, a mnie trzęsie febra.<br />
<br />
Socha słucha, nic nie mówi. Wreszcie cicho rzecze;<br />
Żyjesz ty i twój syn żyje ,to ważne na świecie.<br />
Zasiewy też już państwowe. My jutro na zbiórkę,<br />
Ale jeszcze trzeba ściągnąć do chałupy furkę..<br />
<br />
72<br />
<br />
Znowu wiec? Co dwa tygodnie? A kto będzie robił?<br />
Cichojta ,zawołał kowal .Nie drażnić sumienia.<br />
Wszak bez naszych tu udziałów wszystko tu się zmienia.<br />
Dobrze, że chłopaka Rusek,że tylko go pobił.<br />
<br />
Mógł bagnetem przebić ciało jak nauczyciela.<br />
Co to nie chciał wyjść z chałupy do Żyda chrzciciela.<br />
On tam teraz belfer nowy,wiedzę nową daje,<br />
Nowe prawo,obowiązki i nowe zwyczaje.<br />
<br />
Głosi według tych przepisów, co w gazecie czyta..<br />
Podręczniki szkolne w piece,tak jest teraz kwita,<br />
Zapalił się stary człowiek,obcęgi swe schował,<br />
I do wyjścia bose stopy obecnie gotował.<br />
<br />
Jednak pani Marianna łapie za rękawy,<br />
Zostań u nas że ,człowieku,przygotuję kawy.<br />
Gdzie po nocy,jeszcze guza nabawisz się człeku,<br />
A skąd pomoc,brak felczera,brak wszelkiego leku.<br />
<br />
Tak to prawda mówi pan Jan. Zniknął felczer nagle.<br />
A wieczorem był przy kopcach,zostały tam gable.<br />
Nie on jeden mówi kowal,trzech od ekonoma,<br />
Zaginęło. No, a czwarty,bez obrażeń kona.<br />
<br />
73<br />
<br />
Oni przecież zarządzali dobrami i polem.<br />
Nic nie zrobim,nie ma armii,palcem nie ukolem.<br />
Trzeba jednak furkę ściągnąć,bo to koła skradną,<br />
Ty idź ,chłopcze, do Hrycaja, on ma pannę ładną.<br />
<br />
Poproś ,aby tym wieczorem wóz tu doprowadził,<br />
Idź, a zaraz,mów,że proszę,- kowal chłopcu radził.<br />
Józek wyszedł za tą radą,ciemność, było sucho,<br />
Ale dziwnie od lat wielu w wiosce było głucho.<br />
<br />
Uszedł już połowę drogi. Stoj! A ktoś ty takoj?<br />
Czego no to? Mauczaj ty! Mówię tebia ty stoj!<br />
Kramkowskiego do Hrycaja.Po szto na co nocą?<br />
On ma córkę,on ma doczkę .,Smatryj gwiazdy się złocą.<br />
<br />
No to idzi .Po raz pierwszy jak się zgodził warta!<br />
W okno puknął u Hrycaja,tam firanka zdarta.<br />
Otworzono wnet do sieni, a chodź ,no do kuchni.<br />
Panie Hrycaj, strażnik stoi .My nie mamy koni.<br />
<br />
Wiem już wszystko. Rano ściągnę powóz do zagrody.<br />
Ty uważaj na strażników,tyś głupi ,bo młody.<br />
Nie kręć tyłka po ciemnicy,kulka szybko bzyka,<br />
Siadaj teraz ,dam ci kawy,zbudzi kury grdyka..<br />
<br />
74<br />
<br />
Muszę wracać. Nie ma mowy. Nocą dużo straży.<br />
Jesteś głodny ,no to ,Dońka coś tobie usmaży.<br />
Drzwi otworzył drugiej izby, Dońka wstań do pieca.<br />
I zrób jadło, ale takie ,jak chłopak zaleca.<br />
<br />
Słychać szelest i stąpania,w progu stoi zjawa,<br />
Ale tu mu smakowało. Boczek albo kawa!<br />
Później zdrzemnął się na ławie, a z pianiem koguta,<br />
Wciągał wolno i zakręcał sznurówki u buta.<br />
<br />
Pojedziemy my swym wozem ,a twój uczepimy.<br />
Już jest widno,trochę chłodno. Blisko już do zimy<br />
Kiedy wracał we dwa wozy, ojciec stał u bramy.<br />
Jeśli konia nie odzyskam, to ten wóz sprzedamy.<br />
<br />
Na wiec idziesz ,pyta Hrycaj? Ja,ja inwalida!<br />
Tu zaczyna Mojżesz rządzić,ta parchata gnida!<br />
Jak nie pójdziesz, rzecze Hrycaj…To co? To kibitki.<br />
Ci nikomu nie pozwolą na żadne tam zbytki.<br />
<br />
Myślisz nawet,że kibitki? Tak ja czuję,myślę.<br />
Będziem starte! Uchu.mruknął Józek,weź za dyszle.<br />
Ustawili wóz pod szopą. Wiec jest po południu.<br />
Hrycaj ruszył już do domu a Józek do studni.<br />
<br />
75<br />
<br />
Wodę czerpie dla bydlątek,ojciec jest w bezruchu.<br />
Twarz ma martwą. Tak zginęli bez żadnego słuchu.?<br />
Tam mamrocze sam do siebie .Czy to jest możliwe?<br />
Aby ludność stąd usunąć,wszystko co jest żywe?<br />
<br />
Pokuśtykał do swej izby,ciężko siadł przy stole.<br />
Bez konia tak jak bez nogi .Przyjmę Bożą wolę.<br />
Maryś, mówi do swej żony, z drewnem to nie brykaj,<br />
Bo susz z lasu kto przywiezie .Drzwiczek nie odmykaj.<br />
<br />
W tym nastroju dni jesienne wlokły się jak dymy,<br />
Wolno zawsze i smrodliwie. Żywo jednak z gminy.<br />
Coraz inne zarządzenie,prawidła,nakazy,<br />
Nie obronim swego życia od onej zarazy.<br />
<br />
Każdy szeptał sam do siebie i zaciskał zęby,<br />
Nie przypuszczał,że już w zimie będą w dziąsłach wręby.<br />
Najpierw była wielka cisza,bo mrozy zmroziły,<br />
Potem,że już Kornelówkę Ruski wyczyścili.<br />
<br />
Kramkowski zamruczał cicho,czyści ich drapaka.<br />
Mrozy takie ,że i wrona na stogu nie kraka.<br />
A tu ludzi w ich bieliźnie,tak z wioski zagnali.<br />
Nocą ciemną,jak złoczyńcy w sieć czerwoną brali.<br />
<br />
76<br />
<br />
Kornelówka to wojskowa,same osadniki.<br />
Gdzie ich gonią? Na Syberię? Na lodowe piki?<br />
Kramkowski nie jest rolnikiem,dozorca w kołchozie.<br />
Do pracy teraz dojeżdża ,lecz na cudzym wozie..<br />
<br />
Wiosna przyszła, a on nocki na kopcach przesypia,<br />
I tak myśli,ależ dolo,aleś to ty głupia.<br />
Konia nie ma w okolicy. W Rosję je zabrano,<br />
Im w kolasę, to szkapinę,hetkę taką dano.<br />
<br />
Takim koniem trza obrobić wioski wszystkie niwy,<br />
Gdzie ty rozum,gdzie ty Boże? Gdzie ty sprawiedliwy?<br />
Wiosna już jest,pole leży. Kto je zabronuje?<br />
Może…,to możliwe. Dreszcze dziwne czuje.<br />
<br />
Może ludzie pójdą z bronią? Strach stróża usadził.<br />
Stał jak martwy tuż przy kopcach. W duchu kogoś lżył.<br />
Przyjdą czasy Faraona,czasy Dzingis Chana,<br />
Tak upadniesz i zbutwiejesz, wiosko ukochana.<br />
<br />
Kazik jeśli tu powróci w swoją ojcowiznę,<br />
To zobaczy; co zobaczy? A pola goliznę!<br />
Co ten chłopak teraz robi? Ślad po nim zaginął,<br />
Czy też taki rzutki chłopak śmierci się wywinął?<br />
<br />
77<br />
<br />
Mógł powrócić,było prawo ,a on nie powraca.<br />
Pola leżą ,pola wszędzie,jak srebrzysta taca.<br />
W polu oracza brakuje. Cztery hetki w pługu.<br />
A nie mogą go uciągnąć. My boim się rugu.<br />
<br />
Stróża kożuch otrzepuje ze słomy i plewy,<br />
Na but spojrzał ,bo miał jeden,a but nosił lewy.<br />
But był wielki, a w nim stopa onucą okryta,<br />
Trzeba wracać ,więc Kramkowski za swą lagę chwyta.<br />
<br />
Trzeba sprawdzić co u Sochy,Józka poślę w zwiady,<br />
Ja już teraz bez powózki w roztop nie dam rady.<br />
Kowal został ,innych wzięli i małe i duże.<br />
Niech to diabli,splunął w boki,gdy ujrzał podwórze.<br />
<br />
Czyste było,ciche było,kurki już łaziły,<br />
Są skulone ,jest im chłodno,zimą w środku były.<br />
Furka stała ciągle w szopce, bo nie ma motoru,<br />
Dawniej, gdy koń upadł chłopu, to poszedł do dworu.<br />
<br />
Teraz rolnik to parobek,ułomny to stróża,<br />
Jak niewdzięczna dola ludzka. Krzywda to jest duża.<br />
Tak zmęczony,niewyspany,zaszedł do posłania,<br />
Legnął cicho rozebrany,legnął bez śniadania.<br />
<br />
78<br />
<br />
Wśród potwornych zmagań z życiem jest czerwiec pamiętny.<br />
Parob ruski zwiał dość szybko. Nadszedł Niemiec butny.<br />
Miesiąc wszystkim tu wystarczył ,by zrozumieć przecie,<br />
Że na gorzej idzie sprawa. Gorzej jest na świecie.<br />
<br />
Władzę Rusin obejmuje. Zwie się Ukraińcem<br />
Coraz częściej Lach do domu powraca ze sińcem.<br />
O co chodzi? No i czemu Rusin Lacha tryka.<br />
Bo u Niemca każdy Rusin munduru już szuka.<br />
<br />
79<br />
<br />
Rozdział IV<br />
<br />
Śmierć Malwiny<br />
<br />
Mroźno było, zaspy były, miesiąc ziąbem skuty.<br />
Słonko owszem przygrzewało,kończył się już luty.<br />
Tu rok temu zagarnięto kmieci ze swej roli,<br />
W ich chałupach już od roku, przybysz brodę goli.<br />
<br />
Malwin idąc tak przez wioskę mówiła do siebie -<br />
Ta chałupa to po Kolskich, wodę mieli w zlewie.<br />
No ,a to ta po Wawrzynach. Tu to były dalie.<br />
Teraz chwasty w śniegu widać, a na płocie balie.<br />
<br />
Ciężko szło się pośród bieli,trasa nie ubita,<br />
O, naprzeciw idzie człowiek,znam go , to Kalita.<br />
Robotnikiem był polowym. Dzień dobry, a skąd to?<br />
Z Kornelówki,mam przepustkę,tam mam ważne dzieło.<br />
<br />
Jest zebranie delegatów, ale mam zaszczyty.<br />
Ja wśród takich tam przebywam, że każdy zapity.<br />
Ocalałem dzięki biedzie, lecz to nie honory,<br />
Lepiej jest iść jednak z boku, nie w płozowe tory.<br />
<br />
80<br />
<br />
Ja tak idę po troszeczku,raz rowkiem ,raz górką.<br />
Tutaj ciotka mieszka Kazia,znam się z onej córką.<br />
Chcę popytać, czy o Kaziu nie ma ona słuchu.<br />
A,to chyba o ułanie? Próżno szukasz muchy.<br />
<br />
O tej porze owad drzemie,może? Lecz ja myślę,<br />
Że on przepadł tak jak ludy. Zgłupiałem, jak i wsie!<br />
Idź, popytaj, nie słyszałem. Chłopak żywe srebro,<br />
Znałem przecie jego ojca, dostał bagnet w żebro.<br />
<br />
Ciotka chyba warzy jadło,komin się zadymił.<br />
Do widzenia. Do widzenia,nos w uśmiechu skrzywił.<br />
Ona mieszka tu samotnie,pukaj, ale głośno,<br />
Odgarnęła śniegi rano. Dba o swoje gumno.<br />
<br />
Malwin poszła w stronę chaty, a raczej komina.<br />
Gdy spojrzała na nią z bliska, to zrzedła jej mina.<br />
Chata była pochylona, a w środku zapadła,<br />
Komin jeden był nieczynny. Kiedyś były tu dwa.<br />
<br />
Brak dostępu jest do okna. Kopie,puka mocno,<br />
Z dachu jakby ktoś zawołał; Przecie nie tak zimno.<br />
Kto tam szuka ,czego nie ma? A czego że pragnie?<br />
Następnie drzwi się uchyliły. Czy tak walić ładnie?<br />
<br />
81<br />
<br />
Proszę pani,ja bym chciała, spytać o Kazika?<br />
Ja miejscowa,no ,niech pani bramy nie zamyka.<br />
Nie zamykam,jeno palik odsuwam na boki,<br />
Panna wejdzie,jestem sama,wnet podgrzeję soki.<br />
<br />
Gdy usiedli przy stoliku,co był z drągowiny,<br />
Po gorącym kubku grogu mieli lepsze miny.<br />
Nic nie słychać. Tuż przed wojną nocował tu w kuchni,<br />
Przepadł chłopak jak kamfora. Sen może się spełni.<br />
<br />
Jaki sen? No, jakich wiele. Śnił się w pełnym blasku.<br />
Pośród gór o śnieżnych czapach,wśród lodów potrzasku.<br />
Obie ręce swe podnosił – krzyczał: Przymarznięty!<br />
Onuc jemu brakowało,miał goluśkie pięty.<br />
<br />
I co dalej? Proszę pani? Dalej nic nie było.<br />
Ja zbudziłam się wśród nocy. Wszystko,co się śniło.<br />
Pamiętam ten sen od roku,,chłopak jak ta świeca.<br />
A czy żyje? Tego nie wiem. Sen dziwy przemyca.<br />
<br />
Myśli pani, wierzy pani? Święcie bardzo wierzę.<br />
Chociaż dwa lata minęły. Choć przesuniem dzieżę.<br />
Sama jakoś ja nie mogę. Nikt tu nie zagląda,<br />
Kaban tam jest zasolony. Gnębi ciebie bieda?<br />
<br />
82<br />
<br />
Kazik coś tam napomykał,bawił się w remizie.<br />
Że z dziewczyną był radosny. Tańczył ,ile wlizie.<br />
Gwizdał sobie cały ranek. Był to gwizd ostatni,<br />
To skończyło się na zawsze,przyszedł tu brat „bratni”.<br />
<br />
Czy chcesz boczku solonego? Dam ci połeć ,córuś,<br />
Tyś jest chyba od woźnego? Tak. Kazik nie wisus.<br />
Robotę już podejmował. Ruszył na rozkazy.<br />
Tak zaginął mój siostrzeniec,chociaż był bez skazy.<br />
<br />
Skamieniała tak na chwilę. Wzrok utkwiła w szyby.<br />
A następnie usta chwiały,tak jak robią ryby.<br />
Był to moment nie za długi. Malwin a że drgnęła,<br />
Fala jakaś przeszła ciało,o, już też minęła.<br />
<br />
Co się stało? Nic,nic córuś. Naszykuje paczkę.<br />
A myślałam… Co takiego? Malwin czuła dreszcze.<br />
Myślałam,że sen prawdziwy. Kaczor depcze kaczkę.<br />
Takie dźwięki i odgłosy, nocą uchem pieszczę.<br />
<br />
Sama jestem,,ja Kazika kilka lat trzymałam.<br />
Bo tam inna już rodzina,jako matka dbałam.<br />
Wysłałam go do ułanów,był jak syn rodzony.<br />
Patrzę w okno może wróci. Nie wiem z jakiej strony.<br />
<br />
83<br />
<br />
Malwin wracając do domu myśli o spotkaniu.<br />
Dała boczek…. i nadzieje! Miraże się spełnią!<br />
Czy sny komuś się sprawdziły? A mój sen o rzece?<br />
Był wyraźny i z Kazikiem. Może ja coś sklecę.<br />
<br />
Zaczęła go przypominać. Chlapanie się wodą.<br />
Potem jakby środkiem rzeki, tłumy jakieś wiodą.<br />
Wody chcieli ,a nie pili,my się nie bryzgali,<br />
Oni tylko się patrzyli ,w nurcie jeno stali.<br />
<br />
Czyżby poszedł do niewoli? A może w Złoczowie?<br />
O mój Boże. Tam mogiła! Cięto jak sitowie!<br />
Były stosy. Kiedyś tato, tak mawiał do mamy;<br />
Dokończył to bardzo cicho – po wojnie zbadamy.<br />
<br />
Może poszedł na Syberię? Tam muszą być mrozy.<br />
Tam nie trzeba kajdan ,ni pęt. One tam powrozy.<br />
Nie ma listu ani kartki,ni żadnej pogłoski,<br />
Cisza martwa na Podolu. O,gdakają nioski.<br />
<br />
Mamo, byłam za Kazikiem,tam u jego ciotki,<br />
Śnieg tam większy, bo nawiało,zasypało płotki.<br />
Po co córuś tam poszłaś,zapomnij,minęło.<br />
Nie, to żyje po dziś we mnie. Dziś znowu coś drgnęło.<br />
<br />
84<br />
<br />
Dała mi o, ten pakunek,sen opowiedziała,<br />
No, a potem jak w hipnozie odrętwiała stała.<br />
Ona wierzy i ja wierzę. On jest gdzieś koło mnie.<br />
Gdzieś jest blisko, może nawet ukryty w tym domu<br />
<br />
W twoich myślach. To dwa lata. Nikt nie wrócił z września.<br />
Cisza martwa tu zapadła i ucichła pieśnią.<br />
My tu w żywym grobie siedzim, tak szeptają starcy,<br />
A żołnierze to w mogiłach,.Rządzą starowiercy.<br />
<br />
Boczek ładny,zasolony i gruby w trzy palce,<br />
Weź kartofli dużych kilka i zetrzyj na tarce.<br />
Zrobię klusek kartoflanych i boczkiem okraszę,<br />
Ulubione to jest przecie, kluski lane nasze.<br />
<br />
Wieczór szybko w lutym bieży. Malwina przy stole.<br />
Siedzi długo w świecę patrzy,nieraz w ciemne pole.<br />
Co za szybą jest w oddali,niewidoczne przecie,<br />
Ale nieraz jest odwrotnie ,a przeważnie w lecie.<br />
<br />
Jednak może być widoczne. Może być tak z Kaziem?<br />
Może jeszcze zatańcujem pod remizą razem?<br />
Niemożliwe jest możliwe. A szyby ciemnota?<br />
Jednak nieraz ciemną nocką widoczne są płota.<br />
<br />
85<br />
<br />
Te dalekie Koszewojów. Napiszę do niego.<br />
A list wyślę bez adresu do Boga Świętego!<br />
Zeszyt wzięła od polskiego. Długo coś dumała.<br />
Gdy ogarek się chybotał oto ,co spisała;<br />
<br />
- Kolory,kolory,takie jak na tęczy,<br />
Ja pragnę mieć wszystko, a może i więcej.<br />
Ja pragnę mieć także i zorzy odblaski,<br />
Gdzie niedźwiedź jest biały i gdzie wilczur huski.<br />
<br />
To wszystko dla Kazia, Kazia kochanego,<br />
Co nigdy nie spojrzy ,ani ja na niego.<br />
Ja stopię gorączką serca mego lody.<br />
Co w góry urosły i urządzę gody!<br />
<br />
Czy sprawię, czy sprawię,że spełnię marzenia?<br />
Bo droga daleka, a wszystko się zmienia.<br />
Gdy wrócę,czy Kazio będzie tam gdzie rzeka?<br />
Czy ujrzę ja jego,jak on na mnie czeka?<br />
<br />
Wędruję i szukam, ja chcę mieć kolory,<br />
Czerwone jak maki albo brzozy kory.<br />
Niebieskie jak błękit i jak wszystkie nieba,<br />
Dla Kazia kolorów, kolorów mi trzeba.<br />
<br />
86<br />
<br />
Rano mamę zapytała:w Stanisławów można?<br />
Z ojcem o tym porozmawiaj. Ale bądź ostrożna.<br />
No ,a kiedy ty byś chciała? Chciałabym w maju.<br />
Może lepiej by tak w czerwcu ,gdy świadectwa dają.<br />
<br />
Ojciec zdobędzie przepustkę. Co będziesz robiła?<br />
Chcę popytać różnych ludzi. Takich przy koszarach.<br />
Mama tutaj zmiarkowała. Miłość w niej się tliła.<br />
Ojciec ma tam trochę krewnych,przy Karpackich Jarach.<br />
<br />
Tak stanęło na rozmowie, aż przyszły roztopy.<br />
Wiatry ziemię osuszyły,suche były stopy.<br />
Ojciec radził jechać w czerwcu,bo to ruch młodzieży,<br />
I w przepustkę w takiej chwili to każdy uwierzy..<br />
<br />
Nie zadziwił się swej córce. Bał się otoczenia.<br />
Szepty dziwne u znajomych psują byt istnienia.<br />
Zabierano cichcem ludzi,nocą jak z kurnika,<br />
Mucha nawet zwykła gnojka już natrętniej bzyka.<br />
<br />
W dużym mieście będzie gorzej,z miastem brak kontaktu.<br />
To za Dniestrem,to daleko,szlabany na traktu.<br />
Nic nie wiemy ,co tam w mieście,cisza czy mogiła?<br />
Nikt tam nie był z okolicy. Jak ludność tam żyła?<br />
<br />
87<br />
<br />
Miłość jednak jest potęgą. Miłość nie rdzewieje.<br />
Może jedna by wiedziała, co w mieście się dzieje.<br />
Delegatka na wiec wielki,sołdaty wozili,<br />
Gdy wróciła to ją nieśli,razem z oną pili.<br />
<br />
Wstąpił jednak do urzędu .Zdrastwujcie,Zdrastwujcie.<br />
Ja bym prosił o przepustkę do Stanisławowa.<br />
Mówi się tu towarzyszu a nie żaden wójcie.<br />
Czy masz pismo od milicji,że zmarła ci wdowa?<br />
<br />
Z Bouszowa kum mi doniósł, on od maszynisty.<br />
Że to wczoraj na ulicy,powód oczywisty.<br />
Przyjdź za tydzień albo za dwa. Ile będzie osób?<br />
Dwie osoby, ja i córka. Jakiś dziwny sposób.<br />
<br />
Nie możemy tak od ręki,takie są ukazy.<br />
Jak mówiłem masz się stawić. Mam mówić dwa razy!<br />
Spasiba,oj ja dziękuję,pryjdu dwudziestego.<br />
Będzie prawie już końcówka tam roku szkolnego.<br />
<br />
Charaszo ,to dwudziestego będzie już gotowa.<br />
Na grób pójdziesz, jeśli znajdziesz. Tak się teraz chowa.<br />
Człek brwi podniósł ze zdziwienia. W życiu po raz pierwszy.<br />
Jak na pogrzeb można jechać? Czas nadchodzi gorszy.<br />
<br />
88<br />
<br />
Gdy do chaty swojej wrócił ,to mówi do żony,<br />
Że ten wyjazd to ma termin dość nieokreślony.<br />
Jak nieznany ,to nie jutro? Aż za dwa tygodnie.<br />
Ty przeprasuj ,bo masz czasu, te świąteczne spodnie.<br />
<br />
Tyle z żoną miał rozmowy. Gdy córkę obaczył.<br />
Dwudziestego jedziem razem. Tak mówić jej raczył.<br />
A jechanie niby po to,bo pogrzeb mej kumy.<br />
Dziewczę nic nie powiedziało, lecz wpadło w zadumy.<br />
<br />
Czy to znaczy,że tak długo ktoś będzie umierać?<br />
Pełna myśli zabłąkanych,talerz wzięła ścierać.<br />
Pytać jej nie było wolno, bo to ojca wola,<br />
Który słowo powiedziawszy udał się na pola.<br />
<br />
Życie jednak w nią wstąpiło. Do wielkiego miasta!<br />
Była kiedyś ze dwa razy. Tam to żyje kasta.<br />
Piękne panie przy ułanach , w sukniach z wcięciem karo<br />
Trotuarem szły wesoło, szły przeważnie parą.<br />
<br />
Szły niewiasty bardzo zgrabne,wyniosłe i godne,<br />
W rękach torby różne niosły, wielkie bardzo modne.<br />
A fryzury, a w nich fale długie jak na morzu,<br />
A gdy kosy któraś miała,to równe są zbożu.<br />
<br />
89<br />
<br />
Od dwóch lat nie była w mieście ani na zabawie.<br />
Zapomniała argentynki, zapomniała prawie.<br />
Ostatnio to z tym Kazikiem, on był taki czuły,<br />
Gdy wspomniała ,no to z miejsca piersi w sweter kłuły.<br />
<br />
Siana były już skoszone,gdy poszli na stację.<br />
Woźny dostał tę przepustkę poprzez koligacje.<br />
Przedział brudny,nie sprzątany od wybuchu wojny,<br />
Tak pracował tu robotnik,który był już wolny.<br />
<br />
Usiąść tutaj było trudno, zarzygane ławy,<br />
Ale usiadł bardzo wolno ,aż skrzypiały stawy.<br />
Myślał on tylko o spodniach,tyle lat służyły,<br />
Aby kupić na wesele,ojciec pruł swe żyły.<br />
<br />
Tyle lat ,przeszło dwadzieścia, spodnie były szatą,<br />
Ławę brudną ,to należy najpierw nakryć matą,<br />
Albo umyć ją drapaką,wiadrem zlać bigosy.<br />
Gdyby bliżej trochę było,skorzystałby z szosy.<br />
<br />
Malwin jednak nie usiadła. Postoję ,tatuniu.<br />
Buzię w dziób sobie zrobiła,okręciła suknie.<br />
Każdy myślał ,ale dumna jak córka dziedzica,<br />
Prawdę mówiąc swym wyglądem to wszystkich zachwyca.<br />
<br />
90<br />
<br />
Nocą byli już na miejscu. Zostaniem do rana..<br />
Mówi ojciec do swej córki,bo droga nieznana.<br />
Poczekalnia jest wysoka. Noc ciepła i duszna.<br />
A decyzja by do rana,no to była słuszna.<br />
<br />
Jest niedziela ta czerwcowa,dziś to już jest lato.<br />
Najpierw pójdziem do kościoła. Toć zamknięte, tato.<br />
A to szkoda, tam znajomych nieraz się obaczy,<br />
To idziemy,chyba trafię tam gdzie gęgot kaczy.<br />
<br />
Dwie godziny dobre kluczył. Tak, to ta ulica,<br />
W wojsku razem trochę bylim. Tak, to ta stanica.<br />
Furty tu wcale nie było. Dom to z grubej sosny.<br />
Okna małe w cztery szyby. Dach z gontu ukośny.<br />
<br />
Gospodarz zaprosił gości,smaż coś na bekonie,<br />
To druh dawny od cysorza,witać go w ukłonie.<br />
Powiedz, co też cię sprowadza, żeś z córą zajechał?<br />
Poszukuję coś z ułanów. Z szóstego ocalał?<br />
<br />
Żadnego tu nie ma w mieście. Wszystko wyłapano,<br />
Nawet z Węgrów jeden wrócił. Znikł. Mundurowe brane.<br />
Mówisz z Węgier? Czyżby tam był? Przeszli przez granice?<br />
Bardzo wielu,bataliony,zratowali życie.<br />
<br />
91<br />
<br />
A czy mówił coś o listach lub kartkach pocztowych?<br />
Tak, wysłali bardzo wiele. Nikt nie dostał onych.<br />
Poszukuję ja ułana z Bouszowa rodem,<br />
Nie poszukuj ,nic nie znajdziesz. Temat skuty lodem.<br />
<br />
Tak im zeszło do wieczora na wspomnieniach z życia.<br />
Sąsiadów się wielu zeszło,było trochę picia.<br />
Wciąż mówiono o ułanach. Nikt nie przysłał grypsu.<br />
A to psuło to spotkanie. To epoka triasu.<br />
<br />
Zaginęli mundurowi. Gnani na Żytomierz.<br />
Wielu szło na Zaleszczyki. O kopcu nie powiesz?<br />
A tak prawda, na Złoczowie ubito ich kupę,<br />
Ludzie ziemi nasypali w kopiec jak chałupę.<br />
<br />
A na łęgach,że Bystrzycy to mało ubito!<br />
Toć Karolak, to aż trójkę raz złapał w swe sito.<br />
Wszyscy mieli kłute rany. Widły ,a nie kulki.<br />
Tak to prawda,wszystko starte. Są ich żony Polki.<br />
<br />
Malwin słucha do wieczora rozpraw o historii,<br />
Nie chwyciła tutaj wątku. Kawa bez cykorii.<br />
Powiedziała gospodyni .Pijcie to przed spaniem.<br />
A ja zajmę się ,o teraz ,tu waszym posłaniem.<br />
<br />
92<br />
<br />
W poniedziałek opuścili zaufane domy,<br />
Poszli sami w stronę dworca,powrotu łakomi.<br />
W drzwiach na dworzec są sołdaty. Nie wchodzić,nie lizia!<br />
My do kasy,mamy pociąg. Do strzału się składa.<br />
<br />
Uchadzi! Wsio odwołane. To teren wojskowy!<br />
Co się stało? Jak w rodzinę? Ludzie nie sokoły.<br />
Sołdat broń zarepetował. Tato, odstąp,zamilcz!<br />
Tato,tato bo on strzeli! To jest jakaś zamieć!<br />
<br />
Stary obejrzał się wkoło .Pustki,ludzi nie ma.<br />
Teraz cofnął się do tyłu. Tam otwarta brama.<br />
Przeszli plac prawie na szago,weszli na podwórce,<br />
W szybach widać blade twarze. Hej,panie dozorco!<br />
<br />
Co się dzieje? Ja przyjezdny. Wojna ,mocium panie!<br />
German idzie na sowieta! A to będzie granie!<br />
Wojna? Kto z kim? Hitler – Stalin,Rano już drą koty.<br />
Na rogatkach już są miasta. Panie, muszę do roboty.<br />
<br />
Co pan musi, już nie musi! Niech pan kryje głowę!<br />
Bo to straszne idą wiatry. Niosą z sobą nowe.<br />
Gdzie ja mam iść? Ja za Dniestrem. To jesteś zgubiony.<br />
Wejdź pan ,do mnie,tak na razie,o, z tamtej to strony.<br />
<br />
93<br />
<br />
Przy herbacie zeszło pół dnia. Co tu teraz robić?<br />
W obcym mieście,gdzie na ławce może ktoś cię pobić<br />
Córuś, pójdziem my na pieszo? Możem pójść, mój tatko,<br />
Właśnie już się rozpoczęło tegoroczne latko.<br />
<br />
No, a wojna ,rzekł gospodarz, a z nią jeno gwałty.<br />
Takie same co to z wodą wciąż robią rybałty.<br />
Siedzieć cicho i przeczekać, aż pociągi ruszą,<br />
Niezadługo wojownicy się nawzajem skruszą.<br />
<br />
Ile czekać? Tydzień czasu,ktoś się ruszy z posad?<br />
I ustąpi, a po sobie pozostawi osad.<br />
Przyjdzie Niemiec? Niemiec, Rusek to dwa wielkie wrogi.<br />
Wszystko jedno ,każdy wstrętny. Jeden daje nogi.<br />
<br />
Dwóch tu przecież nie zostanie. Po co by zaczynał?<br />
A pociągi czy też ruszą? Ruszą ,po to wstrzymał.<br />
Tak siedzieli do wieczora,no ,a co z noclegiem?<br />
Wyjść nie można,na podłodze, o, pod tym to kocem.<br />
<br />
Rano dnia już następnego w mieście wielkie ruchy.<br />
Wojska pełno jest w odwrocie. Uciekają „zuchy”<br />
Uciekają i rabują,w sklepach biją szyby.<br />
Jeśli był monopolowy puszczają im tryby.<br />
<br />
94<br />
<br />
W taką chwilę właśnie z córką wyszedł chłop na drogę,<br />
Główne corso zatłoczone,konie rwą taczanki.<br />
Jedna to się zatrzymała,ktoś wystawił nogę,<br />
Wyskoczył jakoby z procy,no, starszyna młody.<br />
<br />
Wpół zachwycił on Malwinę,targa do taczanki.<br />
Lecz wóz ruszył. Już na drodze przeogromne korki.<br />
Ten ,co jechał za nim z tyłu, uderzył ich końmi,<br />
Starszyna jest obalony,wóz im kości gromi.<br />
<br />
Na dziewczynę ,co wciąż krzyczy ,wozy nadjeżdżają,<br />
Chcą ominąć uszkodzone, ale wąsko mają.<br />
Zakleszczyły się pojazdy. Słychać krzyk dziewczyny.<br />
Starszyna już się nie rusza, już jest bardzo siny.<br />
<br />
Wóz ten ruszył ,a więc woźny traci równowagę<br />
I z dziewczyną się dostaje pod wóz,pod stelwagę.<br />
Ojciec trzymał ją za nogę i szarpie do tyłu,<br />
Nie pomogło,już następne swym ciężarem skryło.<br />
<br />
Wóz za wozem po ich ciele, jako by po grudzie,<br />
Tak jechały bez oporu jako bark po wodzie.<br />
Tu zaginął ojciec z córką,przy tym i starszyna,<br />
Gdy kolumna przejechała,śladu była krzyna.<br />
<br />
95<br />
<br />
Rozdział V<br />
<br />
German bierze Rusina za kamrata<br />
<br />
Koszewoj to Józka pobił,Chłopak ma siniaki.<br />
Nie zadawaj ty się w burdy ,bo pójdziesz do paki.<br />
Tyle chłopcu kowal mówi. Janie, chodź na stronę.<br />
Wszystko to ,że bedzie nam lżej,to są mrzonki płone.<br />
<br />
Poszli w cień do onej szopki i tu furka stała.<br />
Tam usiedli w niej wygodnie. Chęć do picia brała.<br />
Marianko, podrzuć flaszki,podpiwka ze sklepu,<br />
Pogadam z kowalem w cieniu,przegryziemy rzepą.<br />
<br />
Tam usiedli i w dzień długi lata gorącego,<br />
Chłodny napój popijali. Na zdrowie, kolego!<br />
Po dość długich ceremoniach kowal swe zaczyna,<br />
Słuchaj ,Janie,jest dość ważna przyjścia tu przyczyna.<br />
<br />
Muszę jechać ja do Lwowa,przepustkę otrzymać,<br />
Lecz w tym czasie w Kornelówce kury trza utrzymać.<br />
Jestem ja sam. Obce ludzie. Co swoje, w Sybirze.<br />
Nie mam w chacie nic takiego,są pierzyny w pirze.<br />
<br />
96<br />
<br />
Doglądniemy,lecz mów dalej. Do Lwowa ci trzeba?<br />
Dla zarobku tam nie jadę ni za kromką chleba.<br />
Rozeznanie ja tam zrobię ,czy nie ma sprzeciwu,<br />
Aby tajną zmowę zrobić,bo Rusini chciwi.<br />
<br />
Kramkowski przytaknął głową. Czy chcesz parę groszy?<br />
Nie zawadzi,choć mam swoje,grosz jadła nie płoszy.<br />
Ważniejsze jednak od jadła ,to złapać przepustkę,<br />
Po nią trzeba w urząd gminy. Grosze stracę wszystkie..<br />
<br />
Policja jest ukraińska,od nich trza wstawienie.<br />
Ja nie pójdę do Rusina. Zdań swoich nie zmienię.<br />
A ja pójdę do Hrycaja,spytam jak to zrobić?<br />
A jak trzeba rękę głaskać lub grosiwem zdobyć,<br />
<br />
No, to zrobię, póki ciepło jutro po południu,<br />
Józka wyślę ja do ciebie,w jakim to masz ty pójść dniu,<br />
Tam do gminy tej Bołszowce by dostać papirek.<br />
Może to być niemożliwe gdy rządzi wampirek.<br />
<br />
Rozmawiali do wieczora i to do późnego.<br />
Byli trochę zamroczeni. Cześć,czołem kolego!<br />
Socha wracał do swej kuźni. A był dobrej myśli.<br />
Plan miał świetny,narodowy ,a nie jakiś ośli.<br />
<br />
97<br />
<br />
Gdy przekraczał rano szosę z dala jest tłum ludzi,<br />
Maszerują środkiem drogi,są starcy i młodzi,<br />
Przodem to idzie Poleszczuk, u biodra karabin,<br />
A na czele kupy ludzi z Bołszowca sam rabin.<br />
<br />
Gdzie wy ich tam tak nakryli? Przeczesalim lasy.<br />
Poleszczuk jest uśmiechnięty. Idą na wywczasy!<br />
Tutaj ręką wskazał Niemca, co szedł na poboczu,<br />
Parabelum trzymał w dłoni,drapał się po kroczu.<br />
<br />
Na patkach to dwie litery,eses, trupia czaszka.<br />
Kowal pokiwał swą głową. Życie nie igraszka.<br />
Oni nocą wywlekali osadników z łoża,<br />
Wielu w chatach ich mieszkało. To jest ręka Boża!<br />
<br />
Z przodu łata z tyłu łata,<br />
Tak wygląda demokrata.<br />
Ale gorsza woń przenika<br />
Od zwykłego bolszewika.<br />
<br />
Teraz idzie prawie setka, strasznie zarośnięta,<br />
Idą boso,to nie razi w lato goła pięta,<br />
Ale łach na nich zbrudzony,mech,czarna jagoda.<br />
Jest dziewczyna ,którą poznał,ona taka młoda..<br />
<br />
98<br />
<br />
Ona także go ujrzała,oczy zapaliła,<br />
Uśmiechnęła się płaczliwie,prawie siwa była.<br />
Tu dwa lata porządzili,byli u szczyt szczytów,<br />
Ile to też nagrabili,,ile starli łubów.<br />
<br />
Nazwali się bolszewiki. Ci co krew puścili<br />
Nam w Podolu. Ile grobów cichych zostawili.<br />
W Złoczowie to cały kopiec, Kornelówkę cicho.<br />
O północy i po mrozie. To prawdziwe licho.!<br />
<br />
Nam należy ich osądzić. Zapytać gdzie ludzie?<br />
Gdzie zginęli, jak zginęli i po jakim trudzie?<br />
Jednak wojna nowa huczy,okupacja inna,<br />
Zaschnie nigdy nieodkryta,krew polska niewinna.<br />
<br />
Tak rozmyślał kowal Socha,robotnik folwarczny,<br />
Co nie przystał do bolszewii, a teraz frymaczy.<br />
Postał jeszcze dobrą chwilę, aż odór ustąpił,<br />
Po czym wolno boso zawsze,szrut drogi przestąpił.<br />
<br />
Teraz idą pod eskortą dwóch narodów ziemi,<br />
Z głębi lasów wyciągnięci są wśród obcych gremi,<br />
Z tych obcęgów się nie wyrwą,zdradliwe to kleszcze,<br />
Kiedyś o tym będą pisać poety i wieszcze.<br />
<br />
99<br />
<br />
Gdy tłum przeszedł ,to smród przeszedł, gdy woń wiatr przegonił,<br />
Kowal czapkę z głowy ściągnął , łysinę odsłonił.<br />
Nie był mściwy, chociaż oni całe wioski starli,<br />
Żal ich było,szli tą drogą,jak by już umarli.<br />
<br />
Jak to szybko można upaść. Wojna to jest tarka,<br />
Weźmie marchew i cebule,nie oprze się skórka.<br />
Wojna równa,wojna kopie rowy i dołeczki,<br />
W które żywe nieraz spływa,jak z rynny do beczki.<br />
<br />
Długo kowal na poboczu stoi,patrzy w Żydy,<br />
Są już dalej ,są daleko, są u kresu bidy.<br />
W nowy świat się wnet udadzą, tam gdzie jest Jehowa,<br />
Ale najpierw nie wiadomo, czy ich ktoś pochowa.<br />
<br />
Kowal poszedł drogą wreszcie .Za kuźnią miał chatkę.<br />
Z drewna całą ,z jedną izbą. Nos swój wytarł w szmatę.<br />
W kuźni jego to pomocnik obręcz miał w imadle,<br />
Młotem oną opukiwał na wielkim kowadle.<br />
<br />
Kurnik też był ,a to była zwykła przybudówka,<br />
Przy niej kopiec usypany ,a w środku lodówka.<br />
Jama zwykła snopem słomy szczelniutko zakryta,<br />
Lecz przed jamą ,to z cementu wylana jest płyta.<br />
<br />
100<br />
<br />
Gdy do jamy się wczołgałeś sklepienie dębowe.<br />
Wręgi grube ,a ciosane,po stu latach nowe.<br />
Jama w jamie także była,za klocem ukryta,<br />
Prowadziła zaś do izby. A czemu ktoś spyta?<br />
<br />
Kowal dobrze sam nie wiedział. Dziadek mówił,duchy!<br />
Ale ojciec zbył milczeniem,ech,wy tam maluchy.<br />
Nigdy potem do tematu już nie powrócono,<br />
Tak zostało,jama wciąż jest. Jej nie zarzucono.<br />
<br />
Była także druga kuźnia,to była folwarczna,<br />
Ale Sochy, no ,to Sochy otwarta i huczna.<br />
Tutaj konie kuli kmiecie,atamany i Madziary,<br />
Tutaj też nocował w izbie Józef Haller stary.<br />
<br />
Do tej izby właśnie wchodzi kowal zamyślony.<br />
Bo ma chęci wielkie jechać w dość odległe strony.<br />
Myśl mu w głowie zaświtała,dręczy od tygodnia,<br />
Lato już jest,chce pociągiem,tym co chodzi do dnia.<br />
<br />
Na przepustkę trzeba czekać dobre dwa tygodnie.<br />
Chce je spędzić poza kuźnią,a spędzić wygodnie.<br />
To też nie jest to przypadek,że chodzi wzdłuż drogi,<br />
Bo co jemu w oko wpadnie ,zostanie u nogi.<br />
<br />
101<br />
<br />
A ciekawe nieraz rzeczy. Dzisiaj Żydów gnano.<br />
Wczoraj tabor konny długi, w nim na kozłach grano.<br />
Uśmiechnięte tam wozakl, karabin przez plecy,<br />
Grają w karty. Na wschód jadą. Wiozą ciężkie rzeczy.<br />
<br />
Bouszów jest tuż za drogą,no to ma wymówkę,<br />
Gdyby się ktoś go zapytał czemu śledzi wdówkę.<br />
No ,bo trzeba teraz wiedzieć, że w schedzie sowieci,<br />
Zostawili wdowy same ,a z nimi ich dzieci.<br />
<br />
Kornelówka była pusta w jedną noc lutową.<br />
Po tych, co w piwnicach marli, niejedna jest wdową.<br />
Skaleczono społeczeństwa .Kowal dobrze widzi,<br />
Nawet tego co od tyłu z portek jego szydzi.<br />
<br />
Teraz łączność jest z Krakowem,Lublinem, Warszawą.<br />
A więc można się pokręcić coś za polską sprawą.<br />
Najpierw Lwów, to tam walczono,łącze organizmu.<br />
Dobre było to łączenie, sklejenie z ojczyzną.<br />
<br />
Ktoś się wstawił,jest przepustka.Bilet trzeciej klasy.<br />
Pociąg jedzie przez Chodorów, tu są lepsze lasy.<br />
Potem Bóbrka i Lwów stary o murach z granitu.<br />
Pociąg stanął na peronie u zarania świtu.<br />
<br />
102<br />
<br />
Wypoczęty czuł się kowal, trepem robił stuki.<br />
Poszedł w prawo zakrętami,w Lisa-Kuli łuki.<br />
Tu miał druha z CK Armii. Chyba nie śpisz ,brachu?<br />
Pukał w bramę swym drewniakiem. Napędzał tu strachu.<br />
<br />
Cieć zawołał, już myślałem,że kolbą ktoś wali.<br />
Czym pan pukał? O, co widzę,czy pan nie z Podola?<br />
Gdy tak mówiąc wciąż grzeczności na ulicy stali,<br />
Socha widzi Waluś idzie,udaje krakola.<br />
<br />
Czapka w czerwień ,rogatywka, ale bez baranka.<br />
I bez piórka,to być może czapka wołynianka..<br />
Przywitali się serdecznie,chodź, żona już wstała,<br />
Ja zaraz na zmianę lecę,kawę mi nalała.<br />
<br />
Ty się pośpiesz,chodźże druhu,żona się ucieszy.<br />
Weszli w parter tuż na prawo,do „hrabi” pieleszy.<br />
Czarne meble mahoniowe,krzesła lite z dechy,<br />
Gdy zobaczył kowal wszystko ,stanęły mu miechy.<br />
<br />
Przez myśl przemknęły mu słowa: Waluś się dorobił.<br />
Krzesła w kwiaty wyrzynane i biust Piłsudskiego.<br />
Po dwudziestym ,jak pamiętam , parki szczotką grabił.<br />
No, a teraz to coś znaczy,dobrobyt Walego.<br />
<br />
103<br />
<br />
Waluś wyszedł,żona jego śniadanie ustawia,<br />
Przyjacielsko po swojskiemu do niego przemawia.<br />
Jak to miło,że przeżyłeś,Waluś często znikał,<br />
I ze służbą prosowiecką dość często się trykał.<br />
<br />
Tu dwa razy go szukali .Mówiłam za linią.<br />
Oni coś jednak niuchali i o coś go winią.<br />
Nie wiem ,czy wiesz,ale w czerwcu odkryto komnaty,<br />
Murowane ,a w nich mazia z tych ludzi przed laty.<br />
<br />
Słucham,słucham bardzo pilnie .Więc ona mówiła.<br />
Gdy już zasnął ,to przy stole tak go zostawiła,<br />
Kowal zasnął tak z rozpaczy. Murowano ludzi!<br />
Spał i marzył o wielkości,poczuł ktoś go budzi.<br />
<br />
To za długo, niewygodnie, przejdź ty na kanapę.<br />
Socha poczuł miękkie leże,wlazł więc wraz pod kapę.<br />
Chyba dawno w takim łożu snu nie spożył Socha.<br />
A gdy przyszło do obiadu,dostał to co kocha.<br />
<br />
Po posiłku wraz z Walusiem przy małym stoliku,<br />
Gar kamienny ustawiono, a w nim kwaśne mleko.<br />
Popijając rozmawiali o korzyściach wojny,<br />
Która zmienia ich niewolę poprzez atak zbrojny.<br />
<br />
104<br />
<br />
Czy powtórzy się historia z dwudziestego roku?<br />
I czy możem się gotować do zbrojnego skoku?<br />
Nie przypuszczam ,mówi Waluś, Lwów jest wytrzebiony,<br />
Brak jest mężczyzn,bo co lepszy w murach wyduszony.<br />
<br />
Co to znaczy? Pyta kowal. Znaczy ,przyjacielu,<br />
Że w komnacie murowano mężczyzn bardzo wielu.<br />
W jednej było trzysta osób,ta była niedawna,<br />
W innej była gęsta mazia,wczesna,gęsta,sztywna.<br />
<br />
Znaleziono ich kilkaset,może nawet osiem.<br />
No, a ile Rusek wywiózł? Woził samochodem.<br />
Przez dwa lata bito ludzi, na skrzynie i fora.<br />
Biła przecież cała zgraja,bolszewicka sfora.<br />
<br />
Kto ich tu nie akceptował,grymas miał na twarzy,<br />
Teraz leży w lasach w dole,o aniołkach marzy.<br />
Kto nie chodził na ich wiece w murze był duszony.<br />
Charakternych i odważnych, szukają ich żony.<br />
<br />
U nas też nie było lekko. Moją wieś wśród nocy,<br />
W pół godziny całą wzięli. To dziś nas jednoczy.<br />
Gdybyś ,Walek, złapał kontakt,stanę ja w szeregu,<br />
Wolno brachu, nie tak szybko po jednym noclegu?<br />
<br />
105<br />
<br />
Jak na razie nic nie słychać. Lublin ma komendę.<br />
To wiadomo mi po cichu. Tu ja pierwszy będę.<br />
Możem złożyć na popiersie tego brygadiera,<br />
Swą przysięgę honorową, dzisiaj nawet ,tera!<br />
<br />
Zgoda,zgoda, o to chodzi. Gotowym dać życie!<br />
„Gwardię Bema” utworzymy,jak kiedyś ulice.<br />
„Ukraińcy mają trema<br />
Bo to idzie Gwardia Bema”.<br />
<br />
Stawaj, brachu! Stawaj ,Waluś! Honor piłsudczyka!<br />
Przysięgam! Przysięgam! Razem wierność przysięgamy.<br />
Już usiedli i tu kowal rzecze;:My tu sami.<br />
Teraz hasło między nami. Taka polityka.<br />
<br />
Gdy zapytasz ,co to lipa,nawet i smarkacza,<br />
To on powie,że to słowo to drzewo oznacza.<br />
I tak to jest w Europie jak ona szeroka.<br />
Jednak w Polsce jest inaczej,niespodzianka czeka.<br />
<br />
Bo gdy spytasz na Podolu,gdzie jest taka lipa?<br />
On zapyta,no a która? Wyjdziesz na fircyka.<br />
Co to nie wie, o co pyta. Wyjdziesz na batiara,<br />
Któremu to troszkę w głowie ośka już nawala.<br />
<br />
106<br />
<br />
Dlatego też „Złota Lipa” hasło między nami.<br />
No, a odzew pomyśl ty tu, litery parami.<br />
„Zbite lustro”,stawiam odzew. Sprawa śmierci,życia,<br />
Jak ja cieszę się tu z tego twojego przybycia.<br />
<br />
Ktoś tam w sercu czarnej ziemi,pośrodku Podola,<br />
Będzie chyba nam niezbędny. Strzelim Szwabom gola.<br />
Kurier będzie raczej pieszy, Będą też rewizje,<br />
Stracę trochę na to czasu, by wytworzyć wizje.<br />
<br />
Wizję komórki oporu,zwaną peowiaki.<br />
Tajność ,rygor,kryptonimy,to są nasze znaki.<br />
Bądź tam czujny wśród Rusinów,Szeptycki ich batko,<br />
On jest mózgiem,mnich zajadły. Pierwsze pod nim latko.<br />
<br />
Garniec mleka do wieczora wypito a zdrowo.<br />
Wstali obaj,przysięgają wciąż sobie na nowo.<br />
Waluś pożegnał go w progu. Kowal sam na stację.<br />
Przyglądał się życiu w mieście.Na letnie wakacje.<br />
<br />
Sam szedł pieszo, nikt nie może widzieć go z kolegą.<br />
Stąd są wnioski, przypuszczenia. Odjechał koleją.<br />
Miasto, które już zostawił,było bardzo ludne,<br />
Lecz ilości to bywają często bardzo złudne.<br />
<br />
107<br />
<br />
Dworzec to był pełen wojska. Czołgi i armaty.<br />
Jak na razie idą naprzód, dając Ruskom straty.<br />
Tak też było gdy sam służył w C.K obcej armii,<br />
Też Podole car utracił,Niemiec krwią się karmi.<br />
<br />
Wynik jaki ostateczny? Myśli,zobaczymy.<br />
Trzecia siła tu powstaje i język swój ślini.<br />
Trzecia siła tworzy wojsko,już jest uzbrojona,<br />
Kracze nawet i to głośno,a kracze jak wrona.<br />
<br />
W tamtej wojnie jej nie było. Teraz zaś powstaje,<br />
Niemcom swoim przyjaciołom kontygenty daje.<br />
Daje straże i policje,cacy,cacy, owszem.<br />
Tylko my dzisiaj bez broni. Wodę nosim koszem.<br />
<br />
Niemiec Kijów łatwo wziął. Też byłem w Kijowie,<br />
Waluś ze mną też tam był. Gdy trza to opowie.<br />
Armia była Piłsudskiego stworzona z rozbioru.<br />
Garnęli się do niej chłopcy, z czworaków i nory.<br />
<br />
Ręce mieli uniesione ,w ustach okrzyk: hurra!<br />
Pieszo szli nieraz i dobę,a za nimi fura.<br />
Z workiem kaszy,ze świniakiem, a kocioł to beczka.<br />
Co pływała ponad wozem gdy po drodze rzeczka.<br />
<br />
108<br />
<br />
Mrowie było do jesieni roku dwudziestego.<br />
Każdy pytał,skąd zwycięstwo? Ano, to dlatego.<br />
Karabinów było milion i milion walczyło.<br />
Bo swą Polskę pokochało. Ruska tęgo biło.<br />
<br />
Nic mi Waluś nie wspominał,czy też radia słucha.<br />
Bo od roku nic nowego nie wpada do ucha.<br />
Co tam słychać w wielkim świecie? Czy są inne fronty?<br />
Czy też Anglia tuli tyłek, ma zgaszone lonty?<br />
<br />
Na Podolu martwa cisza. na Podolu kwiecie.<br />
Czy znów przyjdzie zbir straszliwy i wszystko wymiecie.?<br />
Na Podolu nacji wiele. Jedna górę bierze,<br />
Aby się nie zamieniła w potwora i zwierzę.<br />
<br />
Socha tutaj był zrodzony i znał obyczaje.<br />
Nieraz tutaj tak bywało,rozsądku nie staje.<br />
Był tu Machno,był Petlura,dążyli do nikąd,<br />
Jednak chyba to pozostał po nich jakiś swąd.<br />
<br />
Andrzej mnich ma ciche wpływy, Berlina zachętę,<br />
I on może biednych Lachiw, uderzyć tu w piętę.<br />
Zły to duch, to widać przecie, a ryje jak świnia,<br />
Dziś serwuje on z Podola Niemcom smaczne dania.<br />
<br />
109<br />
<br />
Pociąg już jest w Rohatynie. Stoi,ciągle stoi.<br />
Parowóz nalewa wodę,brzuch swój długo poi.<br />
Socha wyjrzał oknem sobie. Na wagonach wojsko.<br />
Gadatliwe,uśmiechnięte,czują się tu swojsko.<br />
<br />
Przy wagonach Ukrainki z kiszonym ogórkiem,<br />
Całe cebry na nosidłach,wojsko stoi sznurkiem,<br />
Gut,gut ,ale zachwyt wielki, a jakie mlaskanie?<br />
Za ogórkiem, czy za panią? Spojrzenia to znane.<br />
<br />
Kowal patrzy po wagonach,czołgi,samochody,<br />
Nie znał tego, gdy wojował. Wówczas był on młody.<br />
Jak to wszystko się zmieniło przez te dwie dekady,<br />
Z taką siłą ,no to Rusek,Rusek nie da rady.<br />
<br />
Co tu zrobić, aby zdobyć do radia dostępy?<br />
W ciemnocie się nic nie zrobi przy pomocy gęby.<br />
Tylko w mieście,tam są prądy .Może kryształkowe?<br />
Nie zmówiłem się z Walusiem. Kłopoty to nowe.<br />
<br />
Radia mieli osadnicy. Mieli karabiny.<br />
Wszystko ano to przepadło. Siebie za to wini.<br />
Ale kto to mógł przypuszczać. W jedną noc przepadło.<br />
Śniegi były ,czasu mało. Polak…porzekadło.<br />
<br />
110<br />
<br />
W domy weszli obce ludzie,w ich ciepłe komnaty,<br />
Nie musieli podgrzać piecy. Wokół chat sołdaty.<br />
W pół godziny wymienili ludzi na swych ludzi.<br />
Rano w każdym we wsi domu już obcy się budzi.<br />
<br />
Oni mieli pochowane,może jest schowane?<br />
Jak pogrzebać po tych domach? To trochę karane.<br />
Pociąg stoi, bo transporty niemieckie ruszają,<br />
Na niektórych to wagonach na organkach grają.<br />
<br />
Na czołgu siedzi czołgista,słuchawki na głowie,<br />
On wysłucha wiadomości i może opowie.<br />
Tam jest radio na baterie. To u mnie odpada.<br />
Trzeba szukać na kryształek,to jedyna rada.<br />
<br />
Po godzinie pociąg ruszył. W Bołszowicach staje,<br />
No ,wysiadka w okolicy,którą się dość znaje.<br />
W swych drewniakach wali kroki prawie że metrowe.<br />
Usiadł w rowie dość zmęczony i wydoił krowę.<br />
<br />
Pokrzepiony ruszył dalej. Bouszów i szosa.<br />
No, na reście spadły krople,jest na drodze rosa.<br />
Latoś w żniwach na Podolu lud jest spokojniejszy.<br />
A krajobraz się wydaje jakoby piękniejszy.<br />
<br />
111<br />
<br />
Nie ma na nim przygnębienia,niechęci do pracy.<br />
Która trwała aż dwa lata,aż zbrakło kołaczy.<br />
Jest swoboda latoś jakaś. Wojna jakby dalej,<br />
Ludzie chętniej, bez obawy plony swe zbierali.<br />
<br />
Niepodobny jest okupant i do okupanta,<br />
Był to rok czterdziesty pierwszy, w grze zmienione fanta.<br />
Kowal doszedł do swej kuźni,pomocnik kuł pręty,<br />
I co chwila rzucał w wodę przedziwne zakręty.<br />
<br />
Co ty kujesz? Na opony. Haki na opony.<br />
Widzę wiele samochodów,jadą w obie strony.<br />
Nocą rzucą je na drodze,opony przebite.<br />
Niemiec za to wpadnie tutaj i będziem zabite.<br />
<br />
Schowaj kolce,dobry pomysł, lecz nie w tym rejonie.<br />
Sposób dobry,mądry chłopak. Owszem w innej stronie.<br />
I nie zganił tu chłopaka. N,o a niech go licho!<br />
A to chyba coś mądrego,nagrodzę go dychą.<br />
<br />
Przed wieczorem dał mu dychę. Masz za obstalunek.<br />
Te obręcze na dwa koła. Idź na poczęstunek.<br />
Teraz kujem te szkapiny,co to pozostały,<br />
Na folwarku po sowietach ,co tak szybko zwiały.<br />
<br />
112<br />
<br />
Kujem tylko tylne nogi z otworem na hacel.<br />
Teraz spocznę po podróży,szare mydło zamień w żel.<br />
Zmiana warty. Jest okazja ukraść lub podpalić.<br />
Węgla kupim w tym tygodniu. W kuźni trzeba palić.<br />
<br />
I tak zasnął utrudzony, z pomysłem chłopaka.<br />
To jest sposób! To metoda! Ale będzie draka.<br />
Sprytny chłopak. Niech go licho. Milczeć, niepoznaka.<br />
Niby nie wiem,że to ważne. Wymyślił widłaka!<br />
<br />
Ledwo ujrzał tu oponę. Na Podolu z słońca.<br />
Już wymyślił, by ją zgubić. Głowa to gorąca.<br />
Sen go zmorzył,myśl bawiła. No, a te projekta,<br />
Co za chłopak,co za głowa. Dobra. A niechta,niechta.<br />
<br />
Myśl swą urwał, no i zasnął. Rano zwykły znów dzień.<br />
Przed chałupą obmył lico. Tu jakoby to sień.<br />
Wszystko było:wiadro z klepek,gliniana miednica.<br />
Na kołkach to są ręczniki. Na gwoździu szlafmyca..<br />
<br />
W nową erę lato idzie,idzie w nowe czasy.<br />
Straż zmieniono gwałtem,siłą,będą ambarasy.<br />
Zobaczymy, co los niesie. Trzeba znów do Lwowa,<br />
Lecz jesienią. Może wtedy będzie już gotowa.<br />
<br />
113<br />
<br />
Jakaś siła,jakiś opór,zemsta za zesłanie,<br />
Coś z kryształkiem,bo to ważne, z eteru nadanie.<br />
W wir roboty umysł wkręcił, on sam w pojedynkę.<br />
A nikt nie wie w okolicy,że podstawia świnkę.<br />
<br />
Tak w wir pracy wciągnął siebie. Kowal , zwykły młotek.<br />
A co z tego dalej będzie? Zrobić trza opłotek.<br />
Kuźnię z tyłu trza ogrodzić i cały majątek,<br />
Chatkę swoją,dziurę w ziemi. Po faszynę w piątek.<br />
<br />
Tak ustalił i tak zrobił. Kramkowski dał konie,<br />
Dwie chabety tak kościste jak fotel pod kapą.<br />
Ludzie prości ,no, ci biedni zwali toto szkapą.<br />
Tak bez wstydu trza wyjechać”zaprzęgiem” na błonie.<br />
<br />
Zima przyszła. Bój pod Moskwą,gazeta rzetelna.<br />
On ukończył pleść zagrodę i furtka jest pełna.<br />
Mrozy przyszły,to też kuźnię mchem trzeba ogacić,<br />
Aby węgli nie za wiele,bo drogie,nie tracić.<br />
<br />
Wrota obił starą skórą, a nie wyprawioną.<br />
Co to z koni zdechłych ściągnął, One same giną.<br />
Nie dobijał tego rolnik,ze „szczęścia” padały,<br />
Że z kołchozów Bóg ich wyrwał. Same dziękowały.<br />
<br />
114<br />
<br />
W sklepiku były gazety,raz na miesiąc czytał,<br />
Nieraz kupił w bańkę nafty,sklepikarza witał.<br />
Sklepikarz robił wyrzuty,- Socha kup gazetę.<br />
Czytał pan o wielkiej wojnie?… Na dalekim świecie?<br />
<br />
Kto tam walczy? Panie Socha, to już miesiąc temu.<br />
Nic pan nie wiesz? Bo nie czytasz. Żyjesz po staremu.<br />
Japoniec zatopił flotę tych amerykanów.<br />
Radzę panu,tę gazetę to ty nawet zamów.<br />
<br />
Kilka to ja dzisiaj kupię,chodzę za potrzebą<br />
By zamawiać,po co to mi. Ja grabię kociubą.<br />
Młotem walę,miechy dymam, a czytam na stronie.<br />
Koni mało, jak pan widzi ja resztkami gonię.<br />
<br />
Tak to racja,lepsze konie zabrały sowiety.<br />
Teraz wiele to z nich pada. To zwykłe chabety.<br />
Odbudować zaś stadninę, to trzeba trzy lata,<br />
O, już źrebak Kramkowskiego,figle różne płata.<br />
<br />
W śniegu kopie dziurę robi,wyskubuje paszę.<br />
Wezmę sobie trzy gazety,do roboty muszę.<br />
Zapłacił i wyszedł kowal. Nowa wojna, a ja gapa.<br />
No ,do chaty, bo tam ogień,nastawiona grapa.<br />
<br />
115<br />
<br />
Nowa wojna tam na wschodzie .Niemiec ich podburzył?<br />
Alem wszedł w czterdziesty drugi. Tak jakobym nie żył.<br />
Oderwałem się od świata. A pragnę ja czynów.<br />
Mróz opadnie, to do Lwowa. Dziś świecie bądź zdrów.<br />
<br />
W Kunaszowie stryj Kazika sołtysem od dawna.<br />
Przejdę chyba tam po śniegu .Droga to zabawna.<br />
Koleiny, to od płozy,chyba,że tak będzie,<br />
No, a ludzie jeno w chatach jak kury na grzędzie.<br />
<br />
Pójdę ja tam przy sobocie. Wrócę zaś w niedzielę.<br />
Nic nie stracę. Wieści jakieś od Kazika? Niewiele.<br />
Ale pójdę .Powiadomił pomocnika. Zamykaj ty kuźnię.<br />
Ja w sobotę idę sobie. W niedzielę się spóźnię.<br />
<br />
Chat nie widać ,pieski słychać. Płozą iść się nie da.<br />
Worek dźwiga swój na kiju,powieką wciąż mruga.<br />
Gdy się zbliżył widać dymy. Ale ujadają,<br />
Pewnie miesiąc tu nikogo,człeka nie zwąchają.<br />
<br />
Okna widać od połowy. Brak „Sołtys” tablicy,<br />
Tunel ode drzwi wyryty do samej ulicy.<br />
On uderzył swym kosturem we drzwi dość spróchniałe.<br />
Odkopane też do szopki,tam stukają drwale.<br />
<br />
116<br />
<br />
Załomotał jeszcze raz. Ktoś kłodę odstawia.<br />
To kobieta z dzieckiem w ręku,dzieciaka zabawia.<br />
Tutaj żyje Adamowski? Tak,on jest w drewutni.<br />
To on nie jest już sołtysem? Tak,od z Żydem kłótni.<br />
<br />
Jakim Żydem? Ano wójtem,co to za bolszewii.<br />
Nie byłem ja tutaj dawno,od bólu mych trzewi.<br />
No, a pani co za jedna? Przecież jego siora.<br />
Chyba tak,tak,przypominam. Tak jakoby wczora.<br />
<br />
To ja pójdę do drewutni. Zawrócił i skręca,<br />
W wąskie przejście między śniegi. Ta siora to jędza.<br />
Zadaszenie tu ze słomy. Szopka okazała,<br />
Jest w drewutni Adamowski. Jego postać cała.<br />
<br />
Drwa przecinał do opałki. Marcin, to ja przecie!<br />
Obejrzał się były sołtys. Będzie już stulecie.<br />
Jak widziałem na odpuście roku pamiętnego.<br />
Gdy sowiety nam zrobiły coś bardzo brzydkiego.<br />
<br />
Przywitali się i poszli .Chodżwa do chałupy.<br />
A nie trzeba tutaj w sieni,a nie zdejmuj buty.<br />
W domu były dwie niewiasty,żona i szwagierka,<br />
Na stole przy samym oknie,tasak jak siekierka.<br />
<br />
117<br />
<br />
Rąbanka z tuszy świniaka,dzieciak już u cycka,<br />
I to wszyscy w dużej izbie .Przy krzyżu zaś świeczka.<br />
Zapalona, no ,a jakże,świętego Józefa,<br />
Podłoga tu ocieplana,na niej gruba decha.<br />
<br />
Przyniosłem ci dwie podkowy,kowal je wyciąga.<br />
Żona rzecze: to na darmo,i Ruskom urąga.<br />
Już od roku nie ma konia, najmujem sąsiada,<br />
Może kupim coś na kwietnia,Marcin kupkę składa.<br />
<br />
Dziękuję ci za podkowy. Chodż do drugiej izby.<br />
Pogadamy o swojakach,tam bez babskiej ciżby.<br />
Zrób no ,Jaguś ,na gorąco,gość był wszak na mrozie,<br />
Marcin, powiedz co tam trzymasz, o tam na powrozie?<br />
<br />
To jest cielak,tu się grzeje,pod stołem ma leże.<br />
Trzy razy to jest u krowy,teraz deski liże.<br />
Weszli w izbę, w której łoże to na środku stało,<br />
Było ciepło ,bo pół ściany to od pieca grzało.<br />
<br />
Usiedli na ławie z boku. Czy czytasz gazety?<br />
Socha pyta się Marcina. Nie czytam, niestety.<br />
A ja także nie czytałem. Słuchaj, coś się dzieje!<br />
Z Ameryki wiać zaczyna,coraz mocniej wieje.<br />
<br />
118<br />
<br />
A skąd wiesz to? A z gazety .Będzie wielka wojna.<br />
Czy na pewno? To zobaczysz. Tam jest siła zbrojna.<br />
Historia się więc powtórzy. Jankes zleje Niemca.<br />
Tak jak było w osiemnastym. A czy nas zachęca?<br />
<br />
Tego nie wiem,nie mam radia. I nie mam nasłuchu.<br />
Ale ja mam na kryształek. Masz trzymać na uchu.<br />
I to mówiąc obraz odkrył i daje słuchawki,<br />
Śmieje się z tego wesoło. W gazetach Gebelssa wstawki.<br />
<br />
Tu masz Turcję, ona gada. Londyn jest zaś w lewo,<br />
Mówi nieraz i po polsku. Słucha się a żywo.<br />
Zostawię cię do obiadu,słuchaj,słuchaj w ciszy,<br />
Nikt prócz ciebie, co w słuchawce,to nikt nie usłyszy.<br />
<br />
Kowal zdumiał się ogromie .Czekał od miesięcy,<br />
Aby udać się do Lwowa. Nie pragnie nic więcej,<br />
Pragnie tylko rozeznania,co w oddali huczy.<br />
Marcin pokazuje palcem,kręcić jego uczy.<br />
<br />
Bum,bum,bum,bije tam-tam .Dzwon,dzwon, ja gram.<br />
Jest,jest, już jest coś po polsku,”pozdrowienia ja ślę wam”.<br />
Mówi Londyn,studio polskie radia bibisi”<br />
Oczy w słup są u kowala,mucha nos mu wciąż pstrzy.<br />
<br />
119<br />
<br />
Skamieniały pół godziny .Koniec. Coś po czesku.<br />
Zdjął słuchawki. Niech to diabli .Będzie znów o brzasku.<br />
Nie,nie mogę, muszę wracać. Podejrzenie,względy,<br />
Masz Marcinie cudne rzeczy,wpadnij gdy tamtędy…<br />
<br />
Wpadnę jeno śniegi spłyną .Wpadnę na rozmowę,<br />
Tak ja myślę,że należy zrobić już odnowę.<br />
Życia tego na Podolu,gdzie się trą psubraty,<br />
Nie masz wieści od Kazika? Zwiądł jak więdną kwiaty.<br />
<br />
Wiem ja tylko,że ułani przeszli za granicę,<br />
Czy on tam był? Miał tu pannę, prawdziwą diablice.<br />
Pojechała aż do koszar,Ruski ją porwali,<br />
Był wypadek i taczanki ich trójkę zjechali.<br />
<br />
A nie pisał? Nic nie było. A może do matki?<br />
Nigdy nie szły żadne kartki. U Stalina batki.<br />
Teraz może coś się ruszy. Nie ma tej granicy.<br />
Czapka z piórem jest widoczna i nie ma już mycy.<br />
<br />
Żegnam,czołem .Kup se konia. Miło tutaj było.<br />
Aleś mi zrobił przyjemność. Daj scałować ryło.<br />
Kowal w drodze jest powrotnej,buksuje po śniegu,<br />
Trzyma strony ,którą deptał,swojego więc brzegu.<br />
<br />
120<br />
<br />
Są walki, lecz gdzieś w Afryce. Trypolis czy Kair.<br />
Są naloty już na Berlin. Hitler to jest fakir.<br />
Strachu w głosie mówcy nie ma. Tak jakby sielanka,<br />
Zestrzelili Niemców tysiąc. A to tam rąbanka.<br />
<br />
Co tu można z tego wysnuć? Brak jest zagrożenia.<br />
Śnieg się topi,ciężko jest iść. Pogoda się zmienia.<br />
Za miesiąc znowu tu przyjdę .Gadka z pierwszej ręki.<br />
No, nareszcie drzwi otwarłem. Bogu za to dzięki.<br />
<br />
Drzwi do wiedzy,drzwi do świata,za kordon niewoli.<br />
Jak to mnie każda przegrana,ale mnie to boli.<br />
Mówca mówił jakby z góry,nad wszystkim panuje.<br />
Takie radio to jest dobre,wszak nic nie kosztuje.<br />
<br />
121<br />
<br />
Rozdział VI<br />
<br />
Morduj Lachiwa<br />
<br />
Szumiał wiatr,ćwierkały wróble,często podczas szumu,<br />
Oczy złe się zapalały pośród masy tłumu.<br />
Kto też ujrzał takie oczy,to dostawał stracha,<br />
Co to znaczy? Wiatr zaś śpiewał. Będą rezać Lacha.<br />
<br />
Coraz częściej w domu polskim czuje się niepokój,<br />
Cisza,cisza ,aż wybuchło! Oto już puka zbój.<br />
Konia chcemy tanio sprzedać . To koń od Madziara,<br />
Mam jednego, a jak trzeba to znajdzie się para.<br />
<br />
Marcin wpuścił najpierw dwóch,lecz weszło ich pięciu,<br />
Wyłamali chłopu ręce,związali w ugięciu.<br />
Jeden został przy sołtysie, napawał swe oczy.<br />
Sołtys czuje,że ten grajek wnet na niego skoczy.<br />
<br />
Na śmierć zawsze jam gotowy. Jeszcze ja mam wnuka,<br />
A ja tutaj, Lachu jeden, ja zastąpię kruka.<br />
I wydłubię tobie ślepia łyżeczką od cukru,<br />
Ty je połkniesz posłodzone jako gałki lukru.<br />
<br />
122<br />
<br />
Potem brzuch sierpem odkryję,aby ci wypadły,<br />
No, nie wszystkie, pomalutku .Wszak nie jestem podły,<br />
Ja twój sąsiad z jednej wioski, Dobryj dzień ,wołałem.<br />
Tyś nie tańczył,gdy w kapeli skakanki ja grałem.<br />
<br />
Bo nie chciałeś, bo gardziłeś. Wołałeś ,brak słuchu.<br />
Harmonista do niczego! Słyszałem to, druhu,<br />
Teraz zagram na twych kiszkach. Ot ,jelita ciepłe,<br />
Dawaj ruku .Czujesz ciepło, o ,charaszo zlepłe.<br />
<br />
Trzymaj trzewia ,jutro wrócę i dam tobie śledzie.<br />
I zapytam; Jak sąsiedzie? Jak się tobie wiedzie?<br />
Posiedź sobie tu przy ławie,posłuchaj świergotu.<br />
Ja już idę w inne chaty na nowu robotu.<br />
<br />
Słuchu tobie nie zabieram ,abyś słuchał jęki,<br />
Gdy zdejmują twojej żonie majtki i sukienki.<br />
Z nią tam inni robią igry,jest ich tam aż czwora,<br />
Słuchaj dobrze,bo otwarta jest do niej komora.<br />
<br />
Na harmonii jam wygrywał najlepszą muzykę,<br />
Od stolika to tyś wołał: on zarzyna byka!<br />
Śmiech robiłeś z mojej sławy. Śmiech grzmiał aż w Pokuciu.<br />
Tobie teraz kiszki grają po moim ukłuciu.<br />
<br />
123<br />
<br />
Śmiech się odbił od Karpaty i do Siczy pognał,<br />
Każdy drużby, albo żonkoś, innych grajków dobrał..<br />
Na twych kiszkach teraz muchy będą pobrzękiwać,<br />
A ja w twojej pięknej chacie kwasu będę se popijać.<br />
<br />
Chór termitów widząc grozę,czworobokiem stoi.<br />
Śpiew zaczyna ,a żałobny widząc ogrom znoi.<br />
Odpowiada inny chór,z pajęczyn zza ramy.<br />
W życiu zawsze błędy są. Nie zaparto bramy!<br />
<br />
Uciekaj,uciekaj,uciekaj „ gąseczko”,<br />
Szczęśliwa,szczęśliwa ,ty byłaś za rzeczką.<br />
Ona tu, ona tu, zrodziła potomki.<br />
Tutaj są,tutaj są ,szczęśliwe jej domki.<br />
<br />
Uszli cicho nikczemiki, zaparli drzwi kołem,<br />
Opuszczali swe rękawy,wszak robili społem.<br />
Na ulicy gdy stanęli chwytają butelkę,<br />
Dobrze im to. Odgonili na dziś troski wszelkie.<br />
<br />
W chacie człowiek słyszy jęki,z komory cichutkie,<br />
Nie skarżące, a proszące, jakieś takie krótkie.<br />
O śmierć prosi,myśli człowiek. Osuwa się z ławy,<br />
W stronę jęków czołga ciało, to mężuś jej prawy.<br />
<br />
124<br />
<br />
Lewą ręką trzyma trzewia,czołga ciało bokiem,<br />
Wolniej może niźli ślimak,on nie może skokiem.<br />
Próg wymacał prawą dłonią,przesunął swe biodra,<br />
Jak to dobrze, że są sami. Uszła schlać się hydra.<br />
<br />
Sami byli już od dawna, myśli szły w zaświaty.<br />
Prawą ręką krew namacał,kałuża i płaty.<br />
Dotknął ręką ją za kostkę,która jakby drgnęła,<br />
Pod dotykiem palców jego nerwy swoje ścięła.<br />
<br />
On podczołgał znów się bliżej,poszukał jej dłoni.<br />
Zacisnęli swoje palce. Każde łzy swe roni.<br />
Już nie było w izbie jęków. Ręce się kleszczyły<br />
Bardzo długo,nawet wówczas,gdy one nie żyły.<br />
<br />
Gdy mrok spowił całą izbę i świat wokół cieniem,<br />
Świerszczyk zaczął cykać swoje,a z pewnym zdziwieniem.<br />
Zawsze siedział blisko kuchni, w szparach wedle kafli,<br />
Cykał długo pieśń żałobną. Cykał jak potrafi;<br />
<br />
Hej,pójdę za tobą,<br />
Choć jesteś za wodą,<br />
Pójdę i na tany<br />
Luby,ukochany.<br />
<br />
125<br />
<br />
I tak cykał mały świerszczyk,cykał aż do zorzy.<br />
Chciał już przestać,bo on poczuł,że sen oczy morzy.<br />
Nagle szyby w oknie brzękły,pochodnie rzucono,<br />
To wiadomo, co to znaczy. Chatę podpalono.<br />
<br />
Świerszczyk ujrzał w drugiej izbie swoich gospodarzy,<br />
Obok siebie są zwinięci .On swe trzewia waży.<br />
Nieruchome są jej oczy, On ma oczodoły.<br />
Ona za to brzuch otwarty do piersi połowy.<br />
<br />
Byłaś za strugą,nie było kładki,<br />
A jednak wspólne nasze ostatki.<br />
Do innego teraz raju<br />
Gołe dusze nasze gnają.<br />
<br />
Nasze kłosy,jak to dobrze, zimą wymłócone,<br />
Ziarno celne. Dzieci nasze w inną zdane stronę.<br />
Zrodzą może własne kłosy i snopy dorodne.<br />
Bom wydali już a dawno,nasienie swe płodne.<br />
<br />
Byłaś, ty ,za strugą bystrą,wokół ciebie gąski.<br />
Na polanie,na przyrzecznej był kawałek wąski,<br />
Bardzo rano już goniłaś witką białe ptaki.<br />
I pytałaś się zza strugi. Kto ja,kto ja taki?<br />
<br />
126<br />
<br />
Ja żem boso wieprzki pasał na obrzeżu strugi.<br />
Z mej też strony był błotnisty zagon czarny,długi.<br />
Wieprzki trawę tu zaryły szukając korzonka,<br />
Nie przypuszczał ja nieborak,że tam moja żonka.<br />
<br />
Ojciec wrócił spod Cuszymy,dał wolę na śluby.<br />
Wiem,że zawsze mnie kochałeś, świniarku mój luby.<br />
Tak mówiły martwe oczy,blaskiem od płomyka,<br />
Który ,czubkiem już obrusu delikatnie tyka.<br />
<br />
Wszystkie muchy się zerwały,zaczęły bzykanie.<br />
Wtór pomagał,bo za oknem jest harmonii granie.<br />
Pierwszy wiejski harmonista i zgraja Rusinów,<br />
Taniec wokół chaty robią. Wokół mają synów.<br />
<br />
Wieniec z rąk swych utworzyli. Ruch w lewo i prawo.<br />
Stare baby zza opłotków biją głośne brawo.<br />
W koło nieraz ktoś z nich wskoczy,tańcuje kozaka.<br />
To ich taniec obozowy. Niech płonie ,aż szlaka<br />
<br />
Z drewna,cegieł tych zostanie. Komin się obali.<br />
Aby śladu nie zostało. Muzycy wciąż grali.<br />
Pierwszy wiejski harmonista,opój się obalił.<br />
To on zaczął i swą szmatę zapałką podpalił.<br />
<br />
127<br />
<br />
Teraz mocna okowita nogi mu podcięła,<br />
Świadomość mu wygasała,ale jeszcze klęła.<br />
To na Lachiw, na Germańca, na Żyda skrytego,<br />
Na niedole, na kołchozy i na popa swego.<br />
<br />
Sowa, co to nocą lata i ciemność miłuje,<br />
Trzepie skrzydłem urażona,któż jej łowy psuje?<br />
Takie światła,takie wrzaski i stopy pukanie?<br />
Wróży jedno,to głodówka! Do tego te granie!<br />
<br />
Świerszcz zawodził,on to cykał do tchu ostatniego.<br />
Bo on chociaż w fudze siedział, wiedział, koniec jego.<br />
Najpierw muchy nie brzęczały i miauk kota ustał,<br />
Smolniak ,co był w stropie starym,on najdłużej trzeszczał.<br />
<br />
Co się dzieje, koleżanko? Pyta sowa srokę?<br />
A bo w chacie Dworka Jana są draby wysokie.<br />
Głowę gwoździem mu przybili do deszczułki stołu,<br />
Nożem w brzuch go też dziabali od spodu od dołu.<br />
<br />
Widziałam to poprzez szybę,o, mała ucieka!<br />
Jego wnuczka strasznie krzyczy,biegnie a nie zwleka.<br />
To Jagusia czterolatka? Tak,to właśnie ona,<br />
Ale widzę ,przez Stepana jest mocno goniona.<br />
<br />
128<br />
<br />
Kopnął małą,już ją depcze,piętą wali w głowę,<br />
Złapał teraz ją za nogi i rwie na połowę.<br />
Rzucił szczątki za opłotki,gdzie pieski skoczyły,<br />
One ciągle ujadały,ciągle jakoś wyły.<br />
<br />
Ukraina znała wiele gwałtów i rokoszy.<br />
Ale teraz to Bandera tutaj się panoszy.<br />
Uzbrojony przez Germańca szczerzy białe zęby,<br />
I w rodzinach katolickich robi wielkie zręby.<br />
<br />
Pali ogniem całe wioski ,a nawet powiaty.<br />
W jeden miesiąc ten sierpniowy Lachiw mają straty.<br />
Co się dzieje ,to u wróbli wszystko jest ćwierkane.<br />
Tak beztrosko,a co im tam…ci mają gadane.<br />
<br />
Żyją bez serc i bez ducha Podola potwory,<br />
Wieki całe tu istnieli,wyklute to zmory.<br />
Kto te jaja wysiaduje? Duch święty przestworza?<br />
Może ptak ognisty zatem,ten co aż zza morza?<br />
<br />
* * *<br />
Hasło? … Podole!<br />
Odzew? . Półkole!<br />
Hasło pomocnicze? …. Żaba!<br />
Odzew pomocniczy?….Żyto!<br />
<br />
129<br />
<br />
Moment ciszy. Niepokoje. A lufy w poziomie.<br />
Potem słowo dość wyraźne; jeden niechaj do mnie!<br />
Znowu cisza. Nieraz szmery liści i gałązek,<br />
Cień w poświacie jest zgarbiony .W ręku trzyma drążek.<br />
<br />
Nim rozgarnia malin krzewy, stopą maca runo,<br />
Z partyzanta tu bierz przykład, kamionko i kuno.<br />
Stopa szuka niczym żmija luki wśród kępiny.<br />
By nie złamać tu badyla ,nie brać na się winy.<br />
<br />
Cisza w lesie jest okrutna,oddech ust zmęczonych,<br />
Z boku jeno dolatuje. Z warg długo głodzonych.<br />
Cisza leśna ich ratuje bo z boku bies czyha,<br />
Więc łodygi nie łam stopą,by nie zbudzić licha.<br />
<br />
Człowiek z drążkiem podszedł blisko i jest cieniem drzewa.<br />
Stoi prosto,widać zaraz dryg on we krwi miewa.<br />
„Czech” popatrzył na osobę. Podaj hasło, cieniu?<br />
Chociaż ciemno jako w worku,oczy mu się mienią.<br />
<br />
Wyrób!<br />
Wyjec!<br />
Zagroda!<br />
Zgoda!<br />
<br />
130<br />
<br />
Proponuję, szepcze „Czechu”,sto metrów do tyłu.<br />
Świtem znowu się spotkamy. Wam wiadomość miłą?<br />
Zgoda,cicho odpowiada,goniec dziwnej grupy.<br />
Pod pałatką będziem leżeć,wszak tu brak chałupy.<br />
<br />
Zaczął cofać się do tyłu w maliny gęstwinę,<br />
Wolno znowu stopy stawia. Noc mu na tym minie.<br />
„Czech”,zadumał się zmartwiony. Grupa ta jest w sile.<br />
Co za jedna? Nie skoczyła! W rękaw wytarł gile.<br />
<br />
Tylko jedno jeszcze nie gra! Akcent i wymowa.<br />
„Czech”zadumał się zmartwiony. Coś on w duszy chowa.<br />
Miał rozkazy ,by się spotkać,dać zaopatrzenie,<br />
Lecz ten akcent? Niech pioruny! A jakie odzienie?<br />
<br />
Cofnął „Czechu” swoją grupę do drzew okazałych.<br />
Których dwoje nie obejmie z ramion swoich całych.<br />
Tu żywica, brachu ,pachnie i klei poszycie,<br />
Nu, zobaczym jak ubrani. Zobaczym o świcie.<br />
<br />
Hasło zgadza się na razie. Litery następne.<br />
Jednak nadal ma obawy,bo niebo jest ciemne.<br />
Były u nas już zamachy,taki na „Oliwę”.<br />
A więc badać trza do końca nieznane a żywe.<br />
<br />
131<br />
<br />
Mogą to być od Kołpaka. Akcent nie podchodzi.<br />
Może oni to Bulbowcy. Spryt im głupstwa rodzi.<br />
No, z Podola chyba nie są, ani ci z Polesia?<br />
Inna mowa jest u gońca. Cudna, nie obwiesia.<br />
<br />
Na spotkaniu mam dać żywność,zabezpieczyć tyły.<br />
No, nie wiele ci żądają. Pruć nie będą żyły.<br />
Dziwne jakieś są rozkazy. „Czech” zmartwiony srogo,<br />
Goniec mówił bardzo cicho. Nie odnosił wrogo.<br />
<br />
Co tu robią? Przyszli w pomoc? Nie było tej gadki.<br />
„Czech” nie dostał żadnych danych dotyczących schadzki.<br />
Ma dać prowiant,sprawdzić drogę i puścić brygadę,<br />
Nic nie pytać,wypytywać, i unikać zwady.<br />
<br />
Czy to oni? Czy to swoi? Czy nie przebierańcy?<br />
Od Kołpaka może szpiegi? Może jego brańcy?<br />
Hasła tajne a podwójne,wymienione zgodne,<br />
Jeszcze trzecie jest ukryte,aby było płodne.<br />
<br />
Lecz to trzecie to o świcie,bilet kolejowy,<br />
Jeśli zgodzą się połówki ,on pomóc gotowy.<br />
No , tym czasem trochę drzemki nigdy nie zawadzi,<br />
Zobaczymy co też ranek w lesie starym spłodzi.<br />
<br />
132<br />
<br />
Jeszcze rozkaz, aby czujki przy wozach unerwić,<br />
W poszycie się zagrzebywać,w ciszy głowy ukryć.<br />
Po rozkazie „Czech” się zdrzemnął z głową na chlebaku.<br />
W lesie starym,tym żywicznym,nie brzozy młodniaku.<br />
<br />
W starym lesie cisza zawsze jest tylko pozorna.<br />
Śpi tu jeno biedroneczka ,która jest pokorna.<br />
Ona za dnia na łodydze żeruje moroszki,<br />
Tam jest owad mszycą zwany,smaczny,trochę gorzki.<br />
<br />
Inne żuczki jednak nie śpią ,a nie śpi jelonek,<br />
On potwornych jest rozmiarów,poszukuje żonek.<br />
Z każdą grzecznie się obchodzi,dzieli się żywnością,<br />
Po czym w drogę dalej rusza,mursz zrywa ze złością.<br />
<br />
Grzebie w torfie,grzebie w liściach,stroni od żywicy,<br />
Pochrząkuje po swojemu. Nie padnie na plecy.<br />
On uważa by być w runie,łatwo się wygrzebać,<br />
Trudniej w piachu,takim suchym,tam trzeba uważać.<br />
<br />
Lecz nie tylko żuczek nocą żeruje po puszczy,<br />
Jest też lisek,co noc lubi, kiedy nie ma deszczy.<br />
On to nocą bór opuszcza,pod chaty się skrada,<br />
Po opłotkach błądzi cicho ,sytuację bada.<br />
<br />
133<br />
<br />
Teraz słyszy on chrapanie i ciche rozmowy,<br />
To też z nory się wychyla tylko do połowy.<br />
Coś mu nie gra,zawsze cisza była w tych chojarach,<br />
Teraz cuchnie ludzkim potem,las jest w tych oparach.<br />
<br />
Chowa się więc do swej jamy, w inne wyjście bieży.<br />
Tu akurat jeszcze gorzej,człowiek blisko leży.<br />
Wystraszony lisek cicho w jamie swej zalega.<br />
I nie jako pan tej puszczy, lecz jako cień zbiega.<br />
<br />
Gdy świt nastał,gdy ognisko nie dawało łuny,<br />
Rozpalono pod kociołkiem,by napełnić strumy.<br />
„Czech” miał tabor,tam spędzono popętane konie.<br />
Co w polanach wypasano po obozu stronie.<br />
<br />
Sierpień to był,ranek chłodny,bez rosy w tym borze.<br />
Każdy jakby ociężale opuszczał swe łoże..<br />
Markotno to było straży,co nad ranem legła,<br />
Trzeba wstawać, to już ranek. Ani się spostrzegła.<br />
<br />
Ruch tu z góry planowany. To maszyny życia.<br />
Wiedzą jak postąpić trzeba,gdy nie ma się mycia.<br />
Tak i słonko ich ogrzało,gdy byli w apelu,<br />
„Czech popatrzył po szeregach. Było tu ich wielu.<br />
<br />
134<br />
<br />
Ordynansa po apelu posłał do obcego.<br />
Aby przysłał z trzecim hasłem tu człowieka swego.<br />
Kiedy stanął człowiek obcy przed obliczem sztabu,<br />
Wszyscy prawie oniemieli,nie podali graby.<br />
<br />
Stał przed nimi facet dziwnie,a z miejska ubrany.<br />
Nie tak przecie jako oni,co mieli łachmany.<br />
Ciżmy białe miał na stopach,taśma do pół łydki,<br />
Zawiązana na goleni w białe z wełny nitki.<br />
<br />
Czekoladę wyjął szybko, co była w pozłotku,<br />
Stanął zgrabnie na polanie,na jej prawie środku<br />
Z czekolady firmy Wedel wyciągnął tekturkę,<br />
Co to kiedyś w samym środku,no ,to miała dziurkę.<br />
<br />
Był to bilet z kartonika,wzdłuż siebie przedarty.<br />
Pokazał go on „Czechowi” i zaprosił w party.<br />
„Czech” więc powstał,pugilares uchwycił do ręki,<br />
W fotografiach szukał czegoś,dzwoniły mu szczęki.<br />
<br />
Obserwuje jego ruchy sztab, co stoi z boku,<br />
Co też zrobi ich dowódca,czy pójdzie pół kroku?<br />
Tyle przecież dzieli jego od pół kartonika,<br />
Cisza taka tu nastała, coś w pajęczy bzyka.<br />
<br />
135<br />
<br />
No ,nareszcie ,z fotografii wyciąga bilecik,<br />
I przystawia do połówki,patrzy,ano fertyk.<br />
Zgodność stwierdzam i poproszę o ocenę panów,<br />
Już nie będzie innych znaków,ni gorących namów.<br />
<br />
Co niektórzy ,to podeszli,sprawdzili połówki.<br />
Niech to diabli! Ot pasuje! W grzbietach czują mrówki.<br />
Ale to ci jest spotkanie! A skąd to brygada?<br />
Z Kielc przybylim. Więcej mówić, honor nie wypada.<br />
<br />
„Czech” ciekawy pyta jeno ,a dokąd zmierzacie?<br />
Czy też wozy,czy zapasy,ze sobą tu macie?<br />
Tylko broń i swe plecaki. Żadnego taboru.<br />
My z daleka tu przybyli,tu do tego boru.<br />
<br />
Półkolem to stąd pójdziemy.Na Chorów, Świniuchy.<br />
Chorów obejdziemy z dala i upuszczę juchy.<br />
Potem to przez Beresteczko, Łopatyn,Kamionkę,<br />
Bug przekroczym i wrócimy w gór naszych tam sionkę.<br />
<br />
Czego chcecie? Pyta „Czechu”.Masła chcemy,krupy,<br />
Jeśli mięsa są wędzone, owszem. Będą łupy.<br />
Radę to my sobie damy. Cukier owszem,sole.<br />
Bo my w polu zawsze będziemy nie śpimy w stodole.<br />
<br />
136<br />
<br />
„Czechu” kazał wydać worki,składać na polanie.<br />
Potem cofnąć swe szeregi,tu nikt nie zostanie,<br />
Oprócz liska w ciemnej norze,co poci się z lęku,<br />
On w ciemnicy ciągle siedzi jak te mięsa w worku.<br />
<br />
Ładowali do plecaków zasoby żywności.<br />
Z uśmiechem głaskali boczki,jak człek co wciąż pości.<br />
Broń to mieli maszynową,nieznaną „Czechowi”.<br />
A skąd mają?, Nic nie pyta,tego się nie dowie.<br />
<br />
Jeden nawet nachylony nad plecakiem górskim,<br />
Nucił piosnkę se swobodnie, a z akcentem polskim.<br />
Mogło być ich dwieście osób. Tajna ich wyprawa.<br />
Przy ładunku do plecaków widać u nich wprawa.<br />
<br />
„Smutek stoi u mych drzwi<br />
Pod mym oknem szara troska<br />
Tylko się po nocach śni<br />
Mazowiecka moja wioska.<br />
<br />
Ach,nie budźcie mnie ze snu<br />
Może serce uspokoję<br />
Bo nade mną świeci znów<br />
Mazowieckie słońce moje,<br />
<br />
137<br />
<br />
Hej,hej rozdzwonię się piosenką<br />
Hej,hej mazowiecki wiatr<br />
Hej,hej przyleciał pod okienko<br />
Hej,hej rozkołysał sad.”<br />
<br />
Tak skończyło się spotkanie tajemnej brygady.<br />
Obie grupy są szczęśliwe,nie doszło do zwady.<br />
Nie byli to przebierańcy,ni fałszywe druhy.<br />
Co udają partyzantów,co kradną kożuchy.<br />
<br />
„Czech” skierował się na północ,azymut na Werbę.<br />
Przez Rogożno i przez Swojczów, swe strony lube.<br />
Wioski były popalone,żywe tu wybito.<br />
Możesz teraz tutaj szukać, gdzie było koryto.<br />
<br />
Aby przejść na swoje strony,trza przekroczyć drogę.<br />
A to nie jest takie łatwe,tam są straże mnogie.<br />
Co sto metrów stoi żandarm,pilnuje przejazdu,<br />
Przejść jest trudno, no, bo gęsto pojazd od pojazdu.<br />
<br />
Prawie jadą zderzak w zderzak, a wszystko wojskowe,<br />
Szosa Łucka, w środek frontu,więc droga frontowa,<br />
Tylko nocą i przy deszczu baon tu się przedrze.<br />
A więc „Czechu”patrzy w niebo,czy się krople wydrze.<br />
<br />
138<br />
<br />
* * *<br />
Jako ginie kamień w wodzie. Tak „Kielce” zapadły.<br />
Może gdzieś tam i ktoś widział,to pomyślał ,diabły.<br />
Może widział ruchy wody,marszczenie się fali,<br />
Lecz gdy spojrzał co takiego; pałki,bazie stały.<br />
<br />
Nieraz spotkał grzyb zdeptany,rzekł,tak rano! Rany!<br />
Już ktoś zbierał tu przede mną,to ptaszek nie znany.<br />
Szczwany sąsiad mnie podejrzał,wymacał grzybisko,<br />
Węch ma dobry ,no i szczwany jako stare psisko.<br />
<br />
Może nieraz ptaki nagle poderwały skrzydła,<br />
Bo spotkały tuż przed sobą przedziwne straszydła.<br />
Psy te mądre ujadały nocą do księżyca,<br />
Te wyczuły,zasłyszały,idzie topielica!<br />
<br />
Dziwne zatem to zjawiska,ciągły za Lwów stary,<br />
I ucichły w Krotoszynie jak diabły i mary.<br />
No, bo ciągle o zachodzie duchy się kręciły,<br />
Po opłotkach i po sadach. Prawdziwe to dziwy.<br />
<br />
Więcej. Korba się kręciła,wiadro wciąż brzęczało,<br />
Wodę ciągnie bies do piekła,wody było mało.<br />
Korba sama się kręciła bez człeka,bez człeka,<br />
To zjawisko takie straszne,kto widzi ucieka.<br />
<br />
139<br />
<br />
Całe lato banderowcy palili wsie polskie.<br />
A najbardziej to niszczyli krainy Podolskie.<br />
Straszne ludziom dali męki,wymyślne,na żywo.<br />
Od języków wyrywania i to co rodziło.<br />
<br />
Toteż zawsze w Krotoszynie czujki w sadach stały.<br />
Migotanie różnych cieci za Rusinów brały.<br />
Zubrze z boków nadpalono,wzięto wszystkie konie,<br />
Ostrożnie się każdy kręci,czujny jest na stronie.<br />
<br />
Każdy jednak też jest pewny,coś tu we wsi siedzi.<br />
Co takiego? Banderowcy? Głowę sobie biedzi.<br />
W polu wszyscy są gromadnie .Łatwiej broni kupa,<br />
Ale wszyscy zgodni byli,zła cudza chałupa.<br />
<br />
Mało co się odwiedzali,zaprosin nie było.<br />
A w niektórych to obejściach coś za dużo gniło.<br />
Wiatry smrody roznosiły,ba,nie spalenizna.<br />
Ale kału to żywego,każdy toto przyzna.<br />
<br />
W taki wieczór też sierpniowy,gdy miesiąc się kończył,<br />
Ktoś melodię dziwną gwizdał Ale jej nie skończył.<br />
Słychać zaś było klaśnięcie. Ale gdzie? Tam z boku.<br />
Każdy stanął odrętwiały,zawisnął w pół kroku.<br />
<br />
140<br />
<br />
Cisza wokół .Co to było? Chyba to miraże.<br />
Z tego czujne u wieśniaków do wieczora twarze.<br />
Jeden do drugiego szepcze,gdy mrok światło dusi,<br />
Tutaj diabeł jest schowany. Tak,on,być tu musi.<br />
<br />
W taki wieczór, gdy ciemnica wokół wioski była,<br />
W chacie jednej lampa z naftą już się lekko tliła.<br />
Oświecała zaś kontury pieca,ław i stołu,<br />
I leżące na podłodze worki,tak pospołu.<br />
<br />
Te zaś worki nie tak często, ale się ruszały.<br />
Cisza była wielka w izbie,muchy ich się bały.<br />
W drugiej izbie worów pełno,ściśle przylegają.<br />
Tutaj śmielej spoza pieczki świerszcze swoje grają.<br />
<br />
Rosołowicz knot podkręcił,jego to chałupka.<br />
Lampą budzi on tu śpiących,jako liliputka,<br />
Ongiś w bajce Alladyna. Tej bajce z tysiąca.<br />
Dobrze robił ,bo wstawała każda postać śpiąca.<br />
<br />
Lampę w szybie ustawiono,pluskano już twarze,<br />
Po czym każdy zaś ręcznikiem zarost szybko maże.<br />
Kocioł kartofli w mundurkach wnet w wiadro odlano,<br />
Sól i olej na stół wielki po cichu podano.<br />
<br />
141<br />
<br />
Tak bez mowy jak niemowy,mores,dyscyplina,<br />
Każdy młody ziemniak bierze i mlaskać zaczyna.<br />
Po czym siedząc na podłodze żelazo oczyszcza,<br />
Lufą w światło lampy patrzy,a ona zabłyśnie.<br />
<br />
W sieni słychać woda cieknie,moczu ostre wonie,<br />
A poza tym jest martwota,światło w kloszu płonie.<br />
Wieczór w sierpniu bardzo długi. Lecz gdy północ bije,<br />
To ciekawe,każdy piesek w onej wiosce wyje.<br />
<br />
Ano wyje, bo pies słyszy tajone szelesty,<br />
To oznacza,że dla worków,to jest koniec sjesty.<br />
Dużo zaś dziwnych postaci,kocem luźno skrytych,<br />
Wioskę bez mowy opuszcza,w swych opończach litych.<br />
<br />
Psy umilkły,cisza w koło,spracowane pieski,<br />
Rade temu,że szczekały,patrzą w błysk niebieski.<br />
Który potem trochę żółknie,później to jest łuna,<br />
Wszystkie nagle znów szczekają,aż pęka im struna.<br />
<br />
Jednak swego nie przestają .Larum to dla kmieci.<br />
Jeden drugiego wnet budzi,wstają też ich dzieci.<br />
Gdzie to? Myślę,że to…nie wiem. To chyba Żyrawka!<br />
Przecież to jest ukraińska! Czyja to jest sprawka?<br />
<br />
142<br />
<br />
Świt zaś łuny nie zaciemniał,łuna idzie w boki,<br />
I powiększa swoje dymy na milowe kroki.<br />
Oto nowa z dniem się rodzi .Krzyki; Szołomyja!<br />
Też rusinska. O, tam diabeł widłami wywija.<br />
<br />
A tam w dali trzecia łuna,ktoś Rusinów pali.<br />
Słychać nawet tutaj krzyki i z jakiej oddali!<br />
Dobrze im takie skaranie. Piekło ich zrodziło!<br />
Dobrze mówię ja, sąsiedzie?. Ktoś maznął ich w ryło.<br />
<br />
Cały dzień były domysły. Jeden Rosołowicz<br />
Znał tajniki. A on gadał,milcz,nic nie mów,zamilcz.<br />
Trochę jeszcze kilka dzionków szeptano,gadano,<br />
Ale nigdy tajemnicy nie znano,nie znano.<br />
<br />
Rosołowicz grupę powiódł i zdał ją w Winniki.<br />
Jakie losy grupy były? Tajne są wyniki.<br />
Kto dowodził grupą „Kielce”? Był to ćwik nad ćwiki.<br />
Zapadł on się znów pod ziemię. Są po nim wyniki?<br />
<br />
Tak ogólnie nawet znane, po małym postoju.<br />
Wieść gruchnęła ,aż w Wicinie. Obce w lasach stoją!<br />
Ukraińcy wnet do Niemców. Lachiw mają bronie!<br />
Jest ukryta po chałupach. Z Lachiw lecą wonie!<br />
<br />
143<br />
<br />
A to znaczy,że coś śmierdzi. Niemiec wojska ściąga.<br />
W małej wiosce Ciemierzyca,w sklepiku Grendysza,<br />
Chłop miejscowy ,znany działacz,Niemcom tu urąga,<br />
Po co oni takie siły w kordony, gdzie mysza,<br />
<br />
Nawet z miotłą nie przeskoczy. Co Grendysz zamyśla?<br />
A bo ja wiem ,Niemców chmary. Znowu inni weszli z pola.<br />
Już jest gwarno w tym sklepiku .Brak jest wesołości.<br />
Jeden mówi ,co tam zastał gdy młynarz miał gości.<br />
<br />
Młynarz mieszkał nad kanałem Złotej Lipy rzeki.<br />
Tych kanałów było kilka,takie sztuczne cieki.<br />
Gdy wakacje się kończyły,rok czterdziesty trzeci,<br />
Wieści wróbel zawsze ćwierkał,gdy tylko przyleci.<br />
<br />
Wieść ta z wieści najważniejsza. Niemiec dostał baty!<br />
Gdzieś pod Kurskiem,hen ,tam w stepie. Nogi ma już z waty.<br />
Z tej okazji młynarz sprosił,by w karty pogrywać.<br />
Plany wysnuć,a gdy trzeba,czy nie lepiej zrywać.<br />
<br />
W izbie obok kuchni siedzą,a przyszedł znajomy,<br />
Widzi w karty chłopy grają. Do młynarza żony.<br />
Trzyma coś tam za pazuchą. Młynarz zamknął drogę.<br />
Zauważył,że ten Rusin utyka na nogę.<br />
<br />
144<br />
<br />
Przecież rano był w robocie. Nic nie dolegało,<br />
Może gdzieś fuchę podłapał. Grosza mu wciąż mało.<br />
Przy stoliku jest Winiarski,Szwarc i innych czterech,<br />
Żony nie ma,co tu robisz? Czy masz chęć na kielich?<br />
<br />
Jeśli nie ma, przyjdę jutro,już,już ja wychodzę,<br />
I zakręcił jakoś dziwnie na tej chorej nodze.<br />
Młynarz usiadł, zbiera karty,zachęca do wista,<br />
I na środek stawia blachę drożdżowego ciasta.<br />
<br />
Grają w karty .A gdy grają,to nie słyszą burzy,<br />
I nie widzą cieni obcych a to źle im wróży.<br />
Młynarz,podaj na stół lampę i zrób też kanapki,<br />
Rzecze Szwarc i wraz z lewą forsę zgarnia w łapki.<br />
<br />
Jest już dawno po zachodzie,lampa tu jest nużna,<br />
Zamiast lampy przy stoliku stoi postać groźna.<br />
Siedmiu graczy ją ujrzało,prawie jednocześnie,<br />
Szwarcu pierwszy dostał nożem,zaskomlał boleśnie.<br />
<br />
W izbie było dziesięć zbirów,to dwóch na jednego.<br />
Dwóch trzymało już młynarza,chcą zrobić coś złego.<br />
Zawołali więc trzeciego. Wykręć jemu nogę!<br />
Bo on pójdzie na daleką,a bolesną drogę.<br />
<br />
145<br />
<br />
Więc ten trzeci chwycił stopę i obraca w lewo,<br />
Ciężko idzie ,ale dobrze,bo stopa z cholewą.<br />
Krzyk młynarza i chrzęst kości. Wykręć mu ją z dupy!<br />
Trzeci kręci,znów kość pęka. Jęzor rwą ze sznupy.<br />
<br />
Nie zabijać! Kroić nożem. Mówią usta mściwe.<br />
Bo wiadomo nam od popa cierpi tylko żywe!<br />
Tłuc o ścianę,długo głową,łamać ręce,palce.<br />
Niech tak myślą głupie Lachy,że zginęli w walce.<br />
<br />
Długo oni nas gnębili. Uraczym swe dusze,<br />
Jak najdłużej patrząc teraz,na Lachiw katusze.<br />
Bić o ścianę jak trzepaczką,zbić na kwaśne jabłko,<br />
Aby mięso odpadało. No, młynarzu zdrówko!<br />
<br />
Karafy nalał tokaju. Widzisz, twoje winko.<br />
Zobacz dobrze ,bo masz oko,ty rozpustna świnko!<br />
Wszystkie dziewki ty rusińskie otwierał swym bolcem,<br />
Jak postąpił to ty ze mną? Ty,z Klarysy ojcem?!<br />
<br />
Psami z młyna ty mnie wyszczuł. Mielić nie pozwolił,<br />
No, spamiętasz to ty tego, co ci go wygolił.<br />
Urżnę tobie i pokażę na twe własne oczy,<br />
Zanim umrzesz, nie zaglądaj ty do swoich kroczy.<br />
<br />
146<br />
<br />
Nic nie znajdziesz,nie wymacasz,ani nie odlejesz.<br />
Co to, drogi młynarczyku? Co to ty już mdlejesz?<br />
Rób ty wszystko, aby w niebie my się nie spotkali,<br />
Bo tam także,to ja ciebie,…Niech lampa się pali.<br />
<br />
Cicho wyszli w ciemność nocy na inne chałupy,<br />
Aby zdławić Nagi Koniec. Tam wszędzie są trupy.<br />
Jęki ludzkie było słychać na dwa staje prawie,<br />
Ciemierzyca u bram stoi. Co Bóg na to powie?<br />
<br />
Ludność była tu mieszana. Sąsiad mógł być groźny.<br />
A więc kupy są tworzone, w kupach ludzie różni.<br />
Jeden woła: na Rusina! Drugi chlipie cicho.<br />
Trzeci marzy o ułanach, by dać zbójcom w ucho.<br />
<br />
Wszyscy jednak to są zgodni,do kupy,do kupy!<br />
Bo nas wyrżną pojedynczo. Popalą chałupy.<br />
I do rana stoją murem,blokują zaułki,<br />
Z czym kto może,nawet widły. Jaja zbić kukułki!<br />
<br />
Należało ich przegonić na Sicz i na stepy!<br />
Teraz oni rżną nam głowy,te ciemne jełopy.<br />
Kto jest winien? Rząd jest winny! Przecież okupacja!<br />
Rządu nie ma,straży nie ma .Bóg jest. Ano racja.<br />
<br />
147<br />
<br />
A z widłami co zrobimy? Oni mają gwery.<br />
Zamilcz jeno,że sąsiedzie, zamilcz do cholery!<br />
Trzeba kupą na Rusinów! Spalić im chutory.<br />
My się bawim ,nic nie robim. No, nic do tej pory.<br />
<br />
Świt nadchodzi i przegania łuny w Nagim Końcu.<br />
Coraz lepiej widać dymy,co kręcą przy słońcu.<br />
Ruszyć wszyscy tam na pomoc. Woła tak sklepowy.<br />
Nie dociera jego słowo nawet do połowy.<br />
<br />
Z czym pójdziemy? Z gołą ręką? Trzeba mieć granaty.<br />
Oni mają je od Niemców i robią nam straty.<br />
Grendysz jednak idzie przodem. Bracia a gdzie pomoc?<br />
Ludzie owszem się ruszyli, w mięśniach mają niemoc.<br />
<br />
Widno było, gdy wkroczyli na dzielnicę wioski,<br />
Tu Polacy jeno żyli. Widać kurki nioski.<br />
Grzebią trawę na podwórku,kogut nieraz pieje.<br />
A po za tym,nic nie widać. Tu się nic nie dzieje!<br />
<br />
Gdzie są ludzie? Nikt nie czerpie wiadrem nawet wody?<br />
Nikt bydlątek nie wygania, u bram stoją kłody.<br />
Trza odsunąć,pootwierać. Śpią albo nie żywe?<br />
Kto więc pierwszy w progi wejdzie? Progi stare,krzywe.<br />
<br />
148<br />
<br />
Lęk się w sercach ukazuje .Przeczucie podnieca.<br />
Jeden zajrzał,woła głośno: trup jest koło pieca.<br />
Lecz nie wchodzi, bo się lęka, a dalej co będzie?<br />
I tak stoją w grupie wszyscy. Nikogo na przedzie.<br />
<br />
Grendysz woła,- otwierać tu zaraz ,chlewnie stajnie.<br />
Otwierać obory szybko,stwory na majdanie!<br />
Puścić wolno psy z łańcuchów,króliki i owce,<br />
Nagle zamilkł i wyszeptał: pomszczą to akowcy!<br />
<br />
Nad obórką mały stryszek ,Grendysz szelest słyszy.<br />
Słuchaj Marcin ,wejdź do góry,może ktoś tam dyszy.<br />
Sąsiad ,dobre to chłopisko, po drzwiach od obórki,<br />
Wlazł na strych ten i co widzi,- od orzecha skórki.<br />
<br />
Siano coś się poruszyło,pyta; ktoś tam żyje?<br />
Ruch się zwiększył widać w sianie,ktoś tam głowę kryje<br />
My z pomocą ,mówi Marcin,damy ci ratunek,<br />
Wówczas siano się rozsuwa. O, dziwny malunek!<br />
<br />
To na pewno jest dziewczyna,lecz cosik szkaradna,<br />
Spod policzków podrapanych,może kiedyś ładna.<br />
Twarz wygląda jeszcze skryta odrobiną siana,<br />
Strach ma w oczach,chyba siłą ona była brana.<br />
<br />
149<br />
<br />
Zejdź ty na dół,my z pomocą. Zsunęła się po drzwiach.<br />
Grendysz patrzy, krew we włosach .Opatrzyć dziewczynę!<br />
Tam w apteczce są bandaże i mają jodynę.<br />
Marcin, weź ją i wypytaj jeno nie przy ludziach.<br />
<br />
Może żywych będzie więcej, ludzie ,szukać pilnie.<br />
Jedna już jest zratowana,zróbmy to usilnie.<br />
Ducha ludzie już nabrali,chodzą po obejściu,<br />
Pragną pomóc,coś uczynić i wspomóc w nieszczęściu..<br />
<br />
Grendysz w chaty to nie wchodzi,krtań dławi go silnie.<br />
Jednak zdania jest takiego:Grzebać trzeba pilnie.<br />
Aby zdobyć orientacje o skutkach napadu,<br />
Chodzi wszędzie po zagrodach. W biciu nie ma składu.<br />
<br />
Każdą chatę, to ktoś inny dusił i zarzynał.<br />
Inaczej są pokrojone. Zbójców wciąż przeklinał,<br />
Spojrzał w pole za dzielnice. Nogi się ugięły.<br />
Wszędzie Niemców było pełno. Skąd tutaj się wzieli?<br />
<br />
Grendysz nagle się wycofał. Idzie do sklepiku.<br />
Czuje żle z nim .Kolka z boku,bóle są w przełyku.<br />
Przez dni kilka to handlował,nie opuszczał pracy,<br />
Spośród wielu tu klientów, jeden z nich coś znaczy.<br />
<br />
150<br />
<br />
Bo z nim poszedł na zaplecze. Mowa była taka:<br />
Winnicki zamordowany. Miałem wysłać ptaka?<br />
Skąd te wojska? Chyba z frontu. Nie jest to obława?<br />
Przy okazji tak być może. Pij, bo stygnie kawa.<br />
<br />
Kurnik pusty, już odeszli aż za Przemyślany.<br />
Franciszek jest tym zmartwiony. Wnet nie będzie brany.<br />
Goły Koniec jest wycięty za plecami Niemca,<br />
Ksiądz Ciępała jeszcze dzisiaj ich ciała poświęca.<br />
<br />
Nic się nie da? Był pan ze mną,widział Goły Koniec.<br />
Tak widziałem,lecz ja kurier,jam jest tylko goniec.<br />
Ałtachowicz i jej siostra porżnięta na dzwona,<br />
Górę wzięła już nad nami ukraińska strona.<br />
<br />
Młynarza to pan nie widział, ale ja widziałem.<br />
Jak to dobrze,że ja wówczas u nich nie siedziałem.<br />
Już byś pan ze mną nie gadał,chyba że w mogile.<br />
Miałem panu rozkaz podać,mogłem zrobić tyle.<br />
<br />
Trzeba praw Hammurabiego,<br />
By zadusić jądro złego.<br />
Łeb za łeb,oko za oko.<br />
Mieli wejść nawet głęboko!<br />
<br />
151<br />
<br />
Tym jądrem to jest Kropina, zacięte rezuny.<br />
Mielim spalić ich tej nocy .Wszędzie wszak kordony,<br />
My nie rżniemy,my strzelamy i granat o szybę,<br />
To sprowadzi szybko Niemca,zamieni nas w rybę.<br />
<br />
Stąd mielim iść na Bouszów ,pomścić Kornelówkę,<br />
Wycofana jest brygada,daj mi pan wałówkę.<br />
Lecz na wagę,że kupiłem legalnie to w sklepie.<br />
Idę ja już, w tych warunkach pomocy nie zlepię.<br />
<br />
A brak kary ,to rozbestwi rozhulane bestie.<br />
Ja odchodzę, czołem panu! Zostawiam tę kwestię.<br />
Kurnik pusty,więc strategia zmienia swe oblicze,<br />
Zmowa nasza utajniona,aż do grobu liczę.<br />
<br />
I tak wyszedł z puszką kaszy nieznajomy kupiec.<br />
Grendysz został. No, nic z tego nie dało się upiec,<br />
A chciał upiec dwie pieczenie na jednym to rożnie,<br />
No, a teraz żyć tu musi,a bardzo ostrożnie.<br />
<br />
Stefcia właśnie w dom wróciła,mówi,że po drodze,<br />
Dzieci Rusi grają w klasę,tak na jednej nodze.<br />
Gdy też polskie blisko idą,to skacząc śpiewają,<br />
Pokazują też języki,które długie mają.<br />
<br />
152<br />
<br />
„My żyjem za sławu,<br />
Wyżniem Lachiw za Warszawu.<br />
Z Ukraińskiej ziemji.”<br />
A,ha…aa, a ha,…<br />
<br />
Pośród innych tu zagrożeń Grendysz ma specjalne.<br />
Kiedyś zdjął Rusinom sztandar .Złamali zwyczaje.<br />
Amarant tam był, ten kolor i był także żółty,<br />
Drąg ciosany,wygładzony z jednej części,lity.<br />
<br />
Siedmiu z wioski zebrał Polan i zdjęto tę flagę.<br />
Rusini, no to czyn taki wzięli za zniewagę.<br />
Pięciu, no to już zabitych. Grendysz jeszcze żyje.<br />
Teraz siedząc patrzy w okno:Gdzie też zbir się kryje.<br />
<br />
Nadzieja już jest stracona.”Kielce” Dniestr wpław biorą.<br />
Są w Bieszczadach po robocie ,a zrobili sporą.<br />
Trza pójść teraz do sąsiada,Rusina znajomka,<br />
I pogadać z nim o Stefci,czy weźmie do domku.<br />
<br />
Po zamknięciu swego sklepu w późne popołudnie,<br />
Zauważył jak ten sąsiad chce odwiedzić studnie.<br />
Złapał dzban swój metalowy,poszedł do żurawia,<br />
I po cichu o dziewczynkach on tam z nim rozprawia.<br />
<br />
153<br />
<br />
Dostał zgodę,by wieczorem same przychodziły,<br />
Nie tak jawnie bez rodziców,by główki swe kryły.<br />
Mogą chodzić bardzo długo,ja wam jest życzliwy.<br />
Ten co stracił Goły Koniec ma charakter krzywy.<br />
<br />
Tak pod wieczór woła Stefcię,druga przyszła sama.<br />
Słuchaj ,córuś,może pójdziesz z siostrą spać do siana?<br />
A gdzie tatuś? U sąsiada,u pana Mieleszki,<br />
Tam bezpiecznie,i łaskawe są u niego pieski.<br />
<br />
Będziesz chodzić tam wieczorem,cicho ,bez rozmowy,<br />
Bo zły rezun twoją mowę podsłuchać gotowy.<br />
Tajemnica to jest wielka,boim się napadu,<br />
Jak my wszyscy będziem tutaj,grozi to zagładą.<br />
<br />
Masz już latek jedenaście,nie bój się sąsiada,<br />
On jest dobry i swe dzieci też do snu układa.<br />
No, a rano tu wrócimy? Tak,rano też chyłkiem,<br />
Nie załatwiać się po drodze,do wiadra ze swym tyłkiem.<br />
<br />
W domu robić swe potrzeby i obmywać twarze,<br />
Dobrze ,Stefciu,będziesz chodzić? Janeczka się maże.<br />
Będziesz chodzić, ty się nie krzyw. Chodzić będziem cicho,<br />
A gdy wracać już będziemy,nadstawimy ucho.<br />
<br />
154<br />
<br />
A gdy w domu was nie będzie? Wracać do sąsiada.<br />
On tam jakoś to załatwi,wszystko poukłada.<br />
No to ,Steńka,czy jest zgoda? Będziem chodzić zmrokiem,<br />
A wrócimy po udoju,nie biegiem a krokiem.<br />
<br />
Grendysz martwi się o dzieci i martwi o siebie.<br />
Za ten sztandar ukraiński może on być w niebie.<br />
Coraz częściej też rozmyśla o pewnym układzie,<br />
Ale zwleka,z żoną radzi. Co też robią ludzie?<br />
<br />
Obserwuje zachowania. Jesień już nadeszła.<br />
Fala gwałtów i napadów wcale nie odeszła.<br />
Miarkę złego to przechylił raz Wasyl Bohaty,<br />
Przyszedł z bronią w ręku rezun; uciekaj, bo straty!<br />
<br />
Pan Franciszek wspólnie z żoną rozmyślają tedy,<br />
Co im robić? Życie stracić? Czy zostawić schedy?<br />
Mówi żonie o wizycie mówi i o fladze.<br />
Ona słucha,potem gada mając twarz w powadze.<br />
<br />
Jutro pójdziesz ty do gminy,że chrzest masz we Lwowie.<br />
My uciekniem. Powód znajdziesz lub duch ci podpowie.<br />
Gdy już będziesz miał przepustkę,to ty ani mru,mru.<br />
Bo rozpłaszczą nasze ciała o powierzchnie muru.<br />
<br />
155<br />
<br />
Tak też i ja sobie myślę, to pewna ucieczka,<br />
Trochę to nie honorowa, ale bardzo świecka.<br />
Brzytwy się chwyta tonący ,a jam jest tonący,<br />
Jeśli ja was stąd zratuję,to cudem,niechcący.<br />
<br />
Zobacz wczoraj u Marcina doszło do zabicia,<br />
On z Rusinką ma dwóch synów,nie było z tym krycia.<br />
Każdy wiedział. Jeden starszy gdzieś w Polsce przebywa,<br />
A ten młodszy u Bandery. Tego nie ukrywa.<br />
<br />
Wczoraj zabił swego ojca jako krew Lachiwa,<br />
Mówił,zabić trzeba wszystkich,bo natura mściwa.<br />
Ciemierzyca chwali ten czyn,chłopak dumny chodzi,<br />
No, a matce to powiedział,niech więcej nie rodzi.<br />
<br />
Wyjechali do Przeworska. Byli w Jarosławiu.<br />
Tam znajomym do północy o swym życiu prawią.<br />
Tam też spotkał żołnierza,co go już ratował.<br />
Ten się przerwał tu do Sanu,za pomoc dziękował.<br />
<br />
156<br />
<br />
Rozdział VII<br />
<br />
Powrót z Kurska<br />
<br />
Noc zapadła,jest płaszczyzna. Tabor zjechał z traktu.<br />
Wąsal gniewnie skręcił wąsa. Zachował część taktu.<br />
Nic nie mówi, jeno gońca wysłał w tylne straże,<br />
Po wiadomość. Jak na tyłach? W oczach ma miraże.<br />
<br />
Tak,tak trzeba .Odpoczynek. Jar tu jest głęboki.<br />
Popas robim. Koniom nieco popuszczajcie troki.<br />
Gdy ordynans już powrócił,pod koniem się zdrzemnął.<br />
Całą nockę wciąż rozmyślał czy głupstwa nie palnął.<br />
<br />
Konie jednak są zmęczone. O zorzy wstaniemy,<br />
I w granice u Rumunów z bronią swą wejdziemy.<br />
I tak zasnął z myślą przednią wojak utrudzony,<br />
Z wojskiem swoim uciekając w obce,inne strony.<br />
<br />
Był już stary,siódmy krzyżyk na włosach się bielił,<br />
A on jeszcze trud żołnierski z młodzikami dzielił.<br />
Te tabory myślał we śnie są kulą u nogi.<br />
Ale tam jest pasza,żywność i kule na wrogi.<br />
<br />
157<br />
<br />
Bez taboru sama jazda nie da sobie rady,<br />
W tym terenie ,gdzie jest pełno Rusinów i zdrady.<br />
Hucuł jeszcze chleb ci poda. Rusin figę z makiem,<br />
A z ukrycia, gdy nie patrzysz,to grozi kułakiem.<br />
<br />
Tu za wzgórzem,to jedyna droga za granicę,<br />
Nasyp też jest kolejowy,puszczę nią konnicę.<br />
A tabory niechaj wolno przez jary ,wertepy,<br />
Podążają polną drogą zrobioną z polepy.<br />
<br />
Na granicy poczekamy na furgony nasze,<br />
Tam też zdamy karabiny i nasze pałasze.<br />
A co dalej Bóg poradzi? Z tym zasnął do rana,<br />
Od świtania z kuchni każdej zupa już jest brana.<br />
<br />
To makaron z pomidorem,ciepły z aromatem,<br />
Z dolin w górę wiało trochą, a pachniało latem.<br />
Które niby już minęło. Wrzesień był końcowy,<br />
Wachmistrz wzrokiem badał wojsko. No, każdy jest zdrowy.<br />
<br />
Mosty Dniestru są widoczne! Szpica to melduje,<br />
Zakazany teraz popas,niech każdy futruje,<br />
Nawet z czapki albo ręki. Widok to ostatni,<br />
Za godzinę przejdziem straże .Uścisk zrobić bratni!<br />
<br />
158<br />
<br />
Zobaczymy, mówi Kazik,Antek śpij na zmianę.<br />
To godzina tu ostatnia. Już jest koniom dane.<br />
Żal mi jest tego Podola,co na lewo leży,<br />
Szkoda tego,że tym polem obcy na nas bieży.<br />
<br />
Zaleszczyki pełne wojska. Tłumów pełne łąki.<br />
Ale z przejściem na Rumunię są prawdziwe sęki.<br />
Ruskie wojska także stoją,chcą zasłonić mosty,<br />
Gdy ujrzeli szwadron nowy,szturm widzą jest prosty.<br />
<br />
Wachmistrz czołem stanął do nich,osłonił przeprawę,<br />
I powołał się na zgodę ,tłumaczył ustawę.<br />
Most weźmiecie kiedy wojsko opuści już Kresy.<br />
Jak widzicie najeżone są ułanów spisy.<br />
<br />
Gdzie ułani ,tam robota. Tu będziem potrzebni.<br />
Tak rozmyśla stary wiarus.To żołnierze godni!<br />
Cały szwadron w pełnym szyku idzie po nadzieje,<br />
Coraz chłodniej,to z północy,chłodem teraz wieje.<br />
<br />
Na Węgierskiej ziemi byli,gdy głowy w nadirze.<br />
No, a słonko to w zenicie paliło po skórze,<br />
Do obozu ich wsadzono,gdzie pośród pustoty,<br />
Nic nie było,ni myślenia i nic do roboty.<br />
<br />
159<br />
<br />
W lagrze Kazik trzymał konia .Karmił czym się dało.<br />
Zbierał trawę już zaschniętą. Wszystko było mało.<br />
W listopadzie sprzedaż koni. Węgrzy wzięli lepsze,<br />
No ,a chłopom to sprzedano te ciężkawe wieprze.<br />
<br />
Wiadomość też ogłoszono:- można wracać w strony.<br />
Tam gdzie ziemia jest rodzinna,gdzie dziatki i żony.<br />
Tuzin chłopców wraz z Kazikiem mówią my wracamy!<br />
Na Podole jeśli wolno. Czy ktoś idzie z nami?<br />
<br />
Nikt nie zgłosił tu akcesu. Nie jest źle w obozie.<br />
A więc tuzin ruszył w drogę na starym powozie.<br />
Przez granicę ich puszczono ze zdziwieniem w oczach,<br />
Oni dalej pieszo poszli,dość szybko po zboczach.<br />
<br />
Lecz nad Świcą w jednej wiosce w stodole spoczęli,<br />
Tu pod słomą leżą trupy .Fachowo ich rżnęli.<br />
Mundury były piechotne, gardła nadcinane,<br />
Strach ułanów wielki bierze,wiedzą co jest grane.<br />
<br />
Powrócili więc na Węgry,do lagru samotni.<br />
Gdzie też dzieci przychodziły,węgierskie a psotne.<br />
Tak mijały im miesiące. Los internowanych.<br />
Ubywało druhów ciągle z przyczyn dobrze znanych.<br />
<br />
160<br />
<br />
Część w Podole na zagładę,część do Jugosławii,<br />
Kazik jednak w Bereksazu sumienie swe dławi.<br />
Los okrutny mąci ludy. Węgier z Niemcem idzie.<br />
Na szaleństwa,na nieznane. A poszedł ku bidzie.<br />
<br />
Ułan zmilczał ,ścisnął wargi i je chleb łaskawy.<br />
Ludzie wokół są życzliwi,dadzą nieraz strawy.<br />
Za robotę tą niewielką,za pomoc przy domu,<br />
Tu nie trzeba kryć się z niczym,robić po kryjomu.<br />
<br />
Gdy dzień wolny od roboty,gdy przyjdzie niedziela,<br />
Ułan tęskno patrzy w góry,dech mu coś zapiera.<br />
Co też słychać tam w Bouszowie? Tam nad Gniłą Lipą?<br />
Rusek zgarnął Ukrainę. Czy oni tam zipią?<br />
<br />
Są odgłosy spoza góry, echa odbijane,<br />
Że dowództwo nad Podolem Rusinom jest dane.<br />
Kazik co widział w stodole ,widzi teraz wszędzie,<br />
O mój Boże ty jedyny!? Co tam teraz będzie?<br />
<br />
Lęk o bliskich rzucił smutek na obozowiczów.<br />
Siła złego wszechpanuje i nie szczędzi biczów.<br />
Lecz gdy przyszedł rok czterdziesty i czwartym jest w mowie,<br />
No, to Węgry lęki mieli,takie co się zowie.<br />
<br />
161<br />
<br />
Już w Polaków ciągle patrzą. To nas także czeka!<br />
I bratają się po cichu. A wojna nie zwleka.<br />
Rusek Karpaty przekroczył. Ćma zalała Węgry.<br />
A z Kazikiem wzięto wszystkich na gumowe fury.<br />
<br />
Fury to są od rolników,kmieć tu sam powozi,<br />
Tak po ośmiu na furmance, z boku sołdat grozi.<br />
Karabin trzyma na biodrze,długi do pół wozu,<br />
Trudno tu jest go ominąć,zeskok pachnie grozą.<br />
<br />
Prawie mendel wozów było ,a jeden za drugim,<br />
Mała przerwa jest naprawdę przed bagnetem długim.<br />
Młody Węgier jednak skoczył w wąziutką ulicę,<br />
Swołocz! Pastoj! Kulka poszła,puknęła w tablicę.<br />
<br />
No ,a chłopak się oddala,druga kulka w szybę!<br />
Do furmana sołdat zmierza. Ja tebia ujebie!<br />
Furman mówi ty pilnujesz.Ja jestem wozakiem,<br />
A ty teraz z nami pójdziesz. Będziesz zbiega brakiem.<br />
<br />
Do wagonu go wepchnęli razem z Kaziem,Antkiem,<br />
I tak jechał długo w głodzie,żegnał się ze spadkiem.<br />
Co zostało tuż przy rampie ,a żegnał i płaczem,<br />
Nie zrozumiał,że w ten sposób można być tułaczem.<br />
<br />
162<br />
<br />
Do wagonów, do bydlęcych,na Rumunię wiozą.<br />
Tam w szerokie tory gnają .Lżą ich ruską prozą.<br />
Na głodnego każdy jedzie. Pić! A po co picie?<br />
Wszak do raju wy jedziecie. Tam,no ,tam jest życie!<br />
<br />
Antek mówi do Kazika,czwarty dzień bez jadła.<br />
Prawie szóstka w ich wagonie z wycieńczenia padła.<br />
Antek mówi,że strażnicy chcą kupować ciuchy,<br />
Sprzedam swoje prześcieradła, ale nie za duchy.<br />
<br />
Niech podrzucą nam słoninę,chleba trzy bochenki,<br />
No, to podam prześcieradła albo dwie sukienki.<br />
Antek mówi nie ma sprawy i woła strażnika,<br />
Słuszaj,zobacz,eto,eto. Chleb i sało. Znika.<br />
<br />
I pod wieczór z workiem przyszedł. Robi sam wymianę.<br />
Wcześniej nie mógł,musiał trafić tu na swoją zmianę.<br />
Dobrze było tak handlować na rumuńskiej ziemi.<br />
Ale w Rosji nic nie było oprócz wiecznej ciemni.<br />
<br />
Na granicy zmiana warty,na granicy smrody.<br />
Tu w wagonach,te od ludzi,te od wskazań mody.<br />
Taka była od lat wielu w bolszewii zwyczajem,<br />
Nikt tu nigdy nie miał wstrętu,przed moczem, przed kałem.<br />
<br />
163<br />
<br />
Inny wagon,ruski wagon,o szerokim torze.<br />
Tu się bieda rozpoczęła. Na stepach. Mój Boże!<br />
Wagon to miał taką szybkość ,- piechur go wyprzedzał,<br />
Nikt jedzenia ani picia,nikt tu im już nie dał.<br />
<br />
Trzy tygodnie są zamknięci. Wagon się kolebie,<br />
Majaczenia mają ludzie,miraże o chlebie.<br />
Kilku Węgrów zmarło z trudu. Zostali przy torach,<br />
Jako ludzi,nie zwierzęta,na piachu, nie w norach.<br />
<br />
Nikt tam dołku nie wykopał. Wagon torem jedzie.<br />
Żelazo z gorącą parą dyszy wciąż na przedzie.<br />
Bez pośpiechu,według planu. Wokół jeno stepy,<br />
A z wagonów to zwisają z moczu,kału zlepy.<br />
<br />
Po miesiącu takiej jazdy dobili do Kurska.<br />
Gdzie przy torach leżała wystrzelana łuska.<br />
Do namiotów się dostali, a wieczorem zupa,<br />
Dwie menażki Kazik podał,ta jedna za trupa.<br />
<br />
Ale noc w ziemiankach spali .Ściany tu z bierwiona,<br />
Prycze z drągów,gdy tu leżysz boli każda strona.<br />
Jednak spali jak zabici. Lepiej jak w wagonie.<br />
Sny nadeszły, a przeróżne. W mirażach się tonie.<br />
<br />
164<br />
<br />
Pośród pól pomalowanych wiechą,tudzież kłosem,<br />
Szła kobieta w białej chuście z chłopczykiem swym bosym.<br />
Szła na skróty,w drugi koniec wioski przebogatej,<br />
Sama jednak nie zgrywała bogatej lub sytej.<br />
<br />
Chłopiec drobny, Kazio mały,szedł pół kroku za nią,<br />
Miał on stracha,no ,bo w szkole ,za naukę ganią.<br />
Teraz szedł swą koleiną głęboką do kostki,<br />
Pośród pszenic z lewa z prawa. Pszenic zwanych ostki.<br />
<br />
Lubił zawsze być na miedzy,patrzeć w kolor chabru,<br />
W czerni nogi mieć po kostki,bo nie było żwiru.<br />
Teraz też po czarnej dróżce w koleinie gleby,<br />
Patrzył w zboża kłos dający,kłos co daje chleby.<br />
<br />
Kobieta co to szła przodem,mama ukochana,<br />
Kazała mu się szykować, gderała od rana.<br />
A faktycznie nic nowego,spraną ma koszulę,<br />
Z lnu białego,w haft miodowy,z miodu ,bo są ule.<br />
<br />
Zbudził się szarpany ręką. Kazik,dziś do gruzu.<br />
Czołgiem nadal resztki muru,poprzez hale buszu.<br />
Chodź na apel,coś zaspałeś,śniłeś o Ojczyźnie?<br />
Czy o pryczy? Czy o leżu ,o naszej goliźnie?<br />
<br />
165<br />
<br />
Budzi go Antoś Marciszyn . Kolega z ułanów.<br />
Razem przeszli Zaleszczyki w niziny Rumunów.<br />
Potem pięć lat to na Węgrzech, a teraz to w Kursku,<br />
Ciężka dola, ciężkie życie,tu żyją po piesku.<br />
<br />
Śniła mi się moja mama i droga do szkoły.<br />
No i pszenic łany całe, u których kłos goły.<br />
Jakby wczoraj tak wyraźnie,sen dla mnie radosny,<br />
Może szczęście ,Kaziu ,znajdziesz. Już jestem zazdrosny.<br />
<br />
Na apelu na majdanie bataliony rabów.<br />
Marynarki bez rękawów, to dowódcy sztabów.<br />
Ręce bez wody są myte,z butów to cholewki,<br />
Na dzień rękaw naciągany.To jest cena stawki.<br />
<br />
Stawka życia za wysoka,runęła budowla,<br />
Teraz płacą z a grzech wojny,gdzie trudu hodowla.<br />
Kazik z Antkiem ustawieni,już jest odliczanie,<br />
Komandir przy maszcie stoi. Kończy swe śniadanie.<br />
<br />
Przy nim politruk obozu z naganem u boku,<br />
Stoi dzisiaj w trochę większym jak zwykle rozkroku.<br />
Pod koniec sprawdzania stanów wchodzi on na ławę,<br />
Odczytuje zarządzenia,które są łaskawe.<br />
<br />
166<br />
<br />
„Wsie Polaki po apelu zostają na placu,<br />
Resztę powiem tylko do nich, Inni to do pracy.”<br />
Antek szturchnął w bok Kazika .Czy ty nie wyśniłeś?<br />
Co to znaczy matka,szkoła? Na Podolu byłeś?<br />
<br />
Byłem we śnie dzisiaj w nocy. Czemu wsie Polaki?<br />
Zostajemy,zobaczymy. Może wstęp do draki?<br />
Pozostali na swych miejscach. Pozostało wiela.<br />
Politruk każe się zbliżyć. Czyta coś z papieru.<br />
<br />
Jest swoboda dziś od rana .Tam jest zapomoga.<br />
Po spisaniu wam famili,dla was wolna droga.<br />
Dwa dni zeszło,radość wielka. Łachman każdy płucze.<br />
I szeregiem to na stacje .Patrz ,wesołe lice.<br />
<br />
Rzeczywiście,Kazik widzi,bractwo uśmiechnięte.<br />
Nic to,że chodaka nie ma i że widać piętę.<br />
Zaraz pociąg osobowy ruszy w polską stronę,<br />
Tam gdzie rządzą nowe władze,co zdjęli koronę.<br />
<br />
W Lublinie to Kazik dostał do Szczecina przydział,<br />
A z nim Antek,bo on drogi to innej nie widział.<br />
Droga biedna, lecz radosna. Sześć lat poza domem,<br />
Wysiedli oni w Szczecinie z gracją i ukłonem.<br />
<br />
167<br />
<br />
Spis treści<br />
<br />
Rozdział I Ta ostatnia niedziela 2<br />
Rozdział II Za władzy sowietów 44<br />
Rozdział III Bouszów 64<br />
Rozdział IV Śmierć Malwiny 75<br />
Rozdział V German bierze Rusina za kamrata 95<br />
Rozdział VI Morduj Lachiwa 121<br />
Rozdział VII Powrót z Kurska 156<br />
<br />
Poemat oparto na relacjach;<br />
1. Adamowski Kazimierz Bouszów<br />
2. Kamińska Stefania zd Grendysz Ciemierzyce<br />
3. Rosołowicz Leon Krotoszyn<br />
<br />
Stargard Szczeciński 2006r<br />
<br />
<br />
<div>
<br /></div>
Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-80291353617018262282017-12-27T07:44:00.000-08:002017-12-27T07:44:01.735-08:00"Niebieskie słońce"WIESŁAW KĘPIŃSKI<br />
<br />
NIEBIESKIE SŁOŃCE<br />
<br />
Rozdział I<br />
<br />
W dal<br />
<br />
Stukot koła od pociągu leniwy,odważny.<br />
Jednak jakby jednostajny,jakoby podłużny.<br />
Od niechcenia każdy myśli i się nie odzywa,<br />
To jest lato,już po wojnie,teraz tako bywa.<br />
<br />
Oto można w kraj spoglądać, bez obawy w duszy,<br />
Na te pola żeńców gołych, bruzdy pełne koszy.<br />
Pociąg wiezie ludzi wolnych ,a kierunek Zachód,<br />
Dobrowolni w tym pociągu, i do rolnych zagród.<br />
<br />
Ludzie, co to w tym pociągu, widzą różne rzeczy,<br />
A ich rozum, ich logika to wszystkiemu przeczy.<br />
No bo widzą, że pociągi, jednak w inną stronę…<br />
A to przeczy pociągowi. Skąd pociągi brane ?<br />
<br />
A do tego są zamknięte, są głowy w okienkach.<br />
Oczy w głowach powiększone, a szmaty na rękach.<br />
Nikt w wagonie nie rozumie, nie zabiera głosu,<br />
No bo przecież osie kręcą, na Zachód ich niosą !<br />
<br />
2<br />
<br />
Zapytany wzrusza barkiem, diabli wiedzą co to.<br />
Może postój jakiś będzie, z wagonów czuć błoto.<br />
Chwila gwaru i jest spokój. Wszystko przeminęło,<br />
Pociągi się oddalają. Temat z wiatrem wzięło.<br />
<br />
Teraz widać znowu pola, powiązane snopy,<br />
Kobiety je ustawiają, a na miedzach chłopy.<br />
Z kubków piją, nawet z flaszek, zagryzają chlebem,<br />
Za kobietą z ładną łydką , kręcą swoim łbem.<br />
<br />
Już minęło. Teraz lasy. Przy nasypie rowy,<br />
No,a w rowach ścięta trawa,pokos leży nowy.<br />
Lasy ciągle, lasy wieczne, a na skraju grzyby.<br />
Można by tak po nie skoczyć, bo szybkość na niby.<br />
<br />
Ale chętnych to nie widać, grzyb to nie majątek.<br />
Chleba przecież nie brakuje, a jazdy początek.<br />
W Kutnie chwila jest postoju, starsi wyskakują,<br />
Po wagonach i po torach jak dziki bobrują<br />
<br />
Kiedy pociąg znowu rusza, słychać różne gadki.<br />
Nic pewnego, nic nie wiedzą, to domysłów płatki.<br />
Nie ma tutaj co zagryzać, bo nie ma konkretu,<br />
Kolejarz odburknął jeno: zapytaj Sowietu!<br />
<br />
3<br />
<br />
Słowo młodym to jest obce, a starsi są skryci,<br />
Między sobą mówią szeptem ramionami zbici.<br />
Starszych to jest ledwo kilku, jednak widać światłych.<br />
Co tam szepcą ? Nikt nie słyszy. Nie są z ciapowatych.<br />
<br />
Ciuf, ciuf, kłęby pary widać, dym smrodzi, zadyma.<br />
Czy pod górę się posuwa? Czy zawór nie trzyma?<br />
Bo parowóz puszcza parę. Jednak stuk jednaki.<br />
To oznacza jest w porządku. Miast lasu są krzaki.<br />
<br />
Starszy pan ,co jest samotny, mówi: jest Pomorze.<br />
Dojeżdżamy my do Piły. W innym tu kolorze,<br />
Dachy domów, tynki ściany, a naszego tu nic.<br />
W tym to mieście, jest zrodzony, szanowny nam Staszic.<br />
<br />
Młodzi patrzą w puste miasto. Tu pociąg nie staje,<br />
Można byłoby powiedzieć, że pary dodaje.<br />
Widać jeno kolejarzy i ruskich sołdatów,<br />
Co to leją po peronach. Ławek kilka gratów.<br />
<br />
Pociąg w wieczór się zanurzał. Wrota są otwarte.<br />
Ciepły wieczór, cichy wieczór. Jeszcze widać stertę.<br />
Są dwa gwizdy, pociąg staje. Ludzie, a wychodzić!<br />
Są krzewiny i pustkowie, można swoje robić!<br />
<br />
4<br />
<br />
Chłopcy skaczą na dwie szyny, spoglądają w boki,<br />
Czy nie widać parowozu, w krzewy to trzy kroki.<br />
Niewiasty na drugiej stronie, a że to szarówka<br />
To nie widać już bielizny, ani nawet grzybka.<br />
<br />
Pociąg pełen osadników. Barwy raczej szare,<br />
Bo biedota w kraj nieznany nie jedzie za karę.<br />
To są wszyscy osadnicy bezdomni, bez chaty,<br />
Na grzbiecie to nic nowego, niektórzy bez gaci.<br />
<br />
Toto widać właśnie teraz, gdy nagie pośladki,<br />
Nikt się temu tu nie dziwi, a po licho gadki.<br />
Chłopcy kąpiel to robili, a na wodach glinki.<br />
Gdzie kiełb mały jeno pływa, a i nieraz stynki.<br />
<br />
Kąpali się zawsze nago, mówiąc na waleta.<br />
Nikt się temu tam nie dziwił, nawet i kobieta.<br />
Z takich czasów, z takich manier i w ojca porciętach,<br />
Teraz jadą w eldorado przy rządu zachętach.<br />
<br />
Jedzie ze mną moja mama i babcia Konstancja,<br />
Jedzie także Jerzyk Ludy, moja cała nacja.<br />
Jest Marysia, Janusz, Geniek, Józio poparzony,<br />
Tadzio bystry i Anielka ,a każdy ochrzczony.<br />
<br />
5<br />
<br />
A jam Wiesław ,co trzynaście właśnie ukończyłem,<br />
No w tym wieku to roztropny ja wcale nie byłem.<br />
Sześć lat żyłem ja bez szkoły. Wiadome przyczyny.<br />
Była wojna ta okrutna. Wiedzy ani krzyny.<br />
<br />
Czytać sam się nauczyłem, na książkach Janusza,<br />
Który wiele ich sprowadzał, wielka jego dusza.<br />
Kiedy dzisiaj to wspominam, dawno lat sześćdziesiąt.<br />
To rozumiem, to był geniusz, chwalony poniekąd.<br />
<br />
Później o tym może więcej, jam teraz w pociągu,<br />
Są dwa gwizdy, pora wsiadać, do rodziny kręgu.<br />
Lecz ten wieczór taki cichy, spędzany w ciasnocie,<br />
Pozostawił wielkie ślady, wiadomości krocie.<br />
<br />
Ludzie głośno rozmawiali, szyna biła wtóry,<br />
Kto co przeżył, no to mówił, nawet z grubej rury.<br />
Tylko babcia nieraz słowo: a folgujże ,panie!<br />
Takie słowa nie dla dzieci, a dalekie spanie!<br />
<br />
Rzeczywiście, ja słuchałem, nie brała mnie drzemka.<br />
Wiadomości były wielkie, gadała nie kumka.<br />
Światli ludzie. To uczeni i świata zaznali,<br />
Bo mówili o krainach, a słowem swym grali.<br />
<br />
6<br />
<br />
Bo tak pięknie opowiadał, przeważnie ten starszy,<br />
Że ja nawet to słyszałem, miałem ośle uszy.<br />
Jednak dużo w ucho wpadło, zostało na lata,<br />
Mogę dzisiaj to powtórzyć. Był starszy niż tata.<br />
<br />
O krainach dziwnych mówił, o tańcach z nożami,<br />
Co derwisze se wbijali, tuż między ścięgnami.<br />
O kobietach prawie nagich, tańczących bez przerwy,<br />
Do upadku, do zatraty, póki drgały nerwy.<br />
<br />
Moja myśl dążyła za tym, co mówił wędrowiec,<br />
On to mówił, ja widziałem, byłem tam obecny.<br />
Czułem przecież, że jem torty, nie żaden razowiec.<br />
Pochłonąłem ja ten obraz, okazał się wieczny.<br />
<br />
Inny człowiek, ten przystojny, ale w trzy krzyżyki,<br />
Opowiadał on o mordach. Tam to były krzyki.!<br />
Ktoś kolegę mu powiesił za nogi na drzewie,<br />
Brzuch mu rozciął, tak zostawił, wisiały te trzewia.<br />
<br />
Pociąg pędził w stronę słońca ,co było czerwone.<br />
A on mówił ,choć nie do mnie, miał słowa niepłonne.<br />
Twarde słowa i prawdziwe, wdzierały się w uszy ,<br />
Wszyscy ich słuchali w całkowitej głuszy.<br />
<br />
7<br />
<br />
Gdzie to było to zdarzenie, tego nie słyszałem,<br />
Więc nie będę tu przypuszczał. Ja świadectwo dałem.<br />
Gdy sen zmorzył cały wagon, pociąg w swoje dążył,<br />
Bez przystanków, dziurę w ciemni buforami drążył.<br />
<br />
Zajechano do Stargardu ,a tu gwarne tory.<br />
Transporty na każdym torze, jeńców, wysiedleńców.<br />
Nasz pionierów, skrzynie w lorach, są też puste lory.<br />
Naprzeciwko, to wojskowy, to wojskowych Niemców.<br />
<br />
Trzy dni stania ,aż ruszono już dobrym wieczorem,<br />
W Dąbiu postój. Wyładunek, lecz nad bocznym torem.<br />
Do północy my czekali na pomoc od ojca.<br />
Jest nareszcie, wóz w dwa konie. Babcia wnet do kojca.<br />
<br />
Pierwszy krok na obcej ziemi. Czy będzie szczęśliwy?<br />
Nie zdawano sobie sprawy, gdzie żeśmy przybyli.<br />
Życie potem pokazało, co dzień coś nowego,<br />
Tak naprawdę tutaj było. Nie oszukam swego.<br />
<br />
Ja z ciemności przecież wyszedł to sześć lat niewoli.<br />
Nie uczono przecież pisać, to naprawdę boli.<br />
Życia mego rówieśnicy, nic nie byli lepsi.<br />
Znów w ciemnocie latek kilka. Ból rozrywa piersi.<br />
<br />
8<br />
<br />
Więc ładują już do wozu worki marnych ciuchów.<br />
Jam jest świadkiem, chociaż ciemno, tych wozaka ruchów.<br />
Należało wozem skręcić, całkiem w inną stronę,<br />
A wóz nie chce, bo są szyny. Ojciec zwala żonę.<br />
<br />
Pan Władysław wóz podnosi, chce by skręcić dyszel,<br />
Szyna tu wszystko hamuje, a Janusz ma kaszel.<br />
Pan Władysław ma na plecach karabin wojskowy,<br />
Jest wozakiem, ma dwa konie. Czy on też tu nowy?<br />
<br />
Co się stało, pyta Rusek, to sołdat z ochrony.<br />
Może pomóc? Głosem drapał jak zębem od brony.<br />
Śnic z podymą za rozworą, nad rzucić trza zadu,<br />
My we dwoje, wóz jest ciężki, nie dajemy rady.<br />
<br />
Nu dawaj, ja pomagu wam, za koła, za osie,<br />
A to do was pryjechali? A to wasze goście?<br />
Da, to do mnie, A z daleka? Ano, od Warszawy.<br />
A to wielkie jest rodzeństwo, a tam Polak prawy.<br />
<br />
Zaskoczyła już podyma. Ładować od nowa!<br />
Wóz już ruszył. Jest westchnienie, a nad końmi sowa.<br />
Ale konie nie spłoszyła, ciągną wóz wzdłuż toru,<br />
Do przejazdu, co do miasta, w którym pełno muru!<br />
<br />
9<br />
<br />
Ja z Jerzykiem ciągnę wózek, w cztery koła taki,<br />
W cieniu widać było domy. Są puste, gdzie ssaki?<br />
Ni ognika, ani jęku, jeno błysk od szyby,<br />
Ale przecież nie kaganka, od diabła na niby!<br />
<br />
Turkot wozu głos zagłuszył, lecz słychać rozmowę,<br />
Widać ojca, co to ciągle łapie się za głowę.<br />
Panie Stachu, wojsko polskie stoi na folwarku,<br />
To nie mogą stacji trzymać, a stoją przy garnku?<br />
<br />
Wszędzie Rusek stawia warty, odpowiada ojciec,<br />
Tak pomału nas nauczą, gdzie i jak nam chodzić.<br />
Z Kongresówki ja pochodzę, znam że ja Sowieta,<br />
Będzie owszem jakaś Polska, ale to już nie ta.<br />
<br />
Z poznańskiego ja to jestem, nie znam tej szarańczy,<br />
Ale czuję, ja to już wiem, widzę jak on tańczy.<br />
Kiedy flaszkę już obciągnie to idzie w prystupy,<br />
Aż się trzęsą okna ,dachy u całej chałupy.<br />
<br />
To jedyny ichni taniec, to lud prymitywny,<br />
Pogoniłem ich do Dniepru, zakończyłem ranny.<br />
Głos się urwał, wóz po bruku i między drzewami,<br />
Potem była betonówka, słychać ludzkie dramy.<br />
<br />
10<br />
<br />
Ojciec swoje opowiada, pan Władysław słucha.<br />
Bo ciekawe to są dzieje, one krzepią ducha.<br />
Obaj idą obok fury, za nimi ja z wózkiem,<br />
Ojciec idzie jak ten piechur, podpiera się drążkiem.<br />
<br />
Teraz więcej jest jasności, betonówka sucha,<br />
Widać drogę, jest półksiężyc, ciągnąć jest lżej trocha.<br />
Lecz niedługo jest tej laby, kostka brukowana.<br />
Już myślałem, że do jedziem, zejdzie to do rana.<br />
<br />
Pośród ciszy czarna droga, nie ma bruku, frajda.<br />
Te pustkowie jest straszliwe, ni kot, ni pies znajda.<br />
Zajechano na podwórko i do ciemnej chaty,<br />
Geniek spryciarz maca stolik, szuka pośród szmaty.<br />
<br />
Wymacał on lampę z kloszem, zapala zapałkę,<br />
W oczach moich puste izby, widzę dużą salkę.<br />
Tu się kłaść wszystkie chłopaki, trzy łóżka, kanapa.<br />
Już nie trzeba nic powtarzać. Poświstuje chrapa.<br />
<br />
Młode głowy, młode ciała. Mózgi pełne wrażeń,<br />
Odeszły w światy dalekie, w światy pełne marzeń.<br />
Pierwszy sen w pięknej krainie, o której nie wiedział,<br />
Bo noc jeszcze, a radośnie poprzez chrapy śpiewał.<br />
<br />
11<br />
<br />
Jeszcze wojna w świecie trwała. Bo to Okinawa!<br />
A tu śpi każdy spokojnie. Nie pyta o strawę.<br />
Bo żołądek ich zwyczajny, zasypiać o głodzie,<br />
Od lat wielu, kiedy bomby padały w ogrodzie.<br />
<br />
Wdrożon był młody żołądek do ucisków w dołku,<br />
Jak oślątko na postronku, stojące przy kołku.<br />
Głód nie obcy jest w niewoli, sześć lat to reżimu,<br />
No ,a teraz nosek śpiewa, on jest w nowym domu.<br />
<br />
Co dziś mamy z nocy marzeń? Śpiących już osiłków.<br />
Ja próbuję to ocenić, a zacznę od brzuszków.<br />
Lat sześćdziesiąt już minęło. Pora to określić.<br />
Na papierze dla potomnych, by w pamięci zmieścić.<br />
<br />
No bo dziwnie się pamięta, każdy szczegół życia,<br />
Z lat chłopięcych, zawsze miłych, bez zupy, bez mycia.<br />
Czy udźwignę te ciężary? Czasy były ciężkie.<br />
I przyniosły w moim życiu zwycięstwo i klęskę.<br />
<br />
Były górki, były dołki, potknięcia i zwody.<br />
Były chwile także miłe i sznapsy u lady.<br />
Wszystko w jedną noc widziane, Bezkresne bezkresy!<br />
Wszystko prawie się sprawdziło. Jakie były czasy?<br />
<br />
12<br />
<br />
Ojciec mnie za ramię szarpał. Wiesio, wstawaj zuchu.<br />
Idź po mleko. A gdzie tato? A nadstawiaj uszu.<br />
Pod most pójdziesz kolejowy. Będzie czarna kostka.<br />
W lewo skręcisz na rozstaju aż do torów mostka.<br />
<br />
Z lewej strony będzie chata, zapytasz o Stekla.<br />
W kankę mleka ci naleją. Nie brzęcz jak ten z ula.<br />
Umyj buzię. A gdzie tato? Ano w stawie ,malcu.<br />
Weź na drogę sobie pajdę i nie żałuj smalcu.<br />
<br />
Pouczony i umyty, z planem marszu w głowie,<br />
Po szłem w drogę ci nieznaną. Gały widzą obie.<br />
Drogą szedłem ja wzdłuż torów, most żelazny widzę,<br />
A za mostem bruk szeroki. Przestraszonym srodze.<br />
<br />
Wedle drogi trzy armaty, na polu trzy tanki.<br />
W rowach leży amunicja, menażki i kanki.<br />
Pancerfausty, rakietnice. Moździerze i skrzynie.<br />
Leżą różnie. Kto podejdzie, od wybuchu zginie.<br />
<br />
Już jest kostka, bardzo równa,, to chyba żużlowa.<br />
Ojciec mówił, jak się skończy, to drogi połowa.<br />
Są rozstaje. Idę w lewo, bruk, po bokach drzewa.<br />
To jest lipiec. Tylko sroka udaje, że śpiewa.<br />
<br />
13<br />
<br />
Tor już z dala widzę jeden. Patrz, synu, na lewo.<br />
Gospodarstwo będzie widać. Tam nie jedno drzewo.<br />
Wejdziesz śmiało na podwórze. Głośno pozdrów dzionek.<br />
Wyjdzie tam pewna kobieta, przy chacie na ganek.<br />
<br />
Proś o mleko. Wracaj szybko, bo to dla Janusza.<br />
Tak mi mówił na odchodne. Serce mi się wzrusza.<br />
No, bo ojciec dobry człowiek. Nigdy nie uderzy.<br />
Do mnie milczy, ale z obcym chętnie pije z dzieży.<br />
<br />
Był to człowiek towarzyski. We mnie po dziś siedzi.<br />
Po nauce puścił w drogę. Niech się chłopak biedzi.<br />
Chłopak doszedł, już jest w zlewni, mleko jest cedzone.<br />
A kobieta z kimś tam gada, wyrazy ma słone.<br />
<br />
W tamtych czasach to powszechne, jako i modlitwa,<br />
No bo czasy były krwawe, ratowała brzytwa.<br />
Kto nie odgryzł się od razu, nie szczekał zajadle,<br />
Nie był wcale uważany. Traktowany podle.<br />
<br />
Wojna była twardą szkołą. Stęchły charaktery.<br />
Przeżył tylko ten zaparty, ten co czyścił zlewy.<br />
Bawidamek czy paniusia, to zgniła w obozie,<br />
Obojętnie ,czy nad Renem, czy Syberii mrozie.<br />
<br />
14<br />
<br />
Teraz wracam z kanką mleka. Pochłaniam obrazy.<br />
Domy puste, zbite szyby, w ścianach tęgie razy.<br />
To armaty tak raziły. Strzaskane dachówki.<br />
Ogrody są zarośnięte. Sterczą tam makówki.<br />
<br />
Płoty wszystkie wyłamane, piechur zdeptał butem.<br />
Zdobyto te okolice aż za trzecim rzutem.<br />
Idę sobie, gwiżdżę sobie. Jam tutaj jedyny.<br />
Wróbli pełno, wrony pełno, psiny ani krzyny.<br />
<br />
Wolnym jak ten ptak na stepie. Każdy dom zaprasza.<br />
Gdy się wejdzie w jakąś izbę, na podłodze kasza.<br />
Wszystko leży tu pokotem, posypane pierzem,<br />
Ten, co tego tu dokonał to musiał być zwierzem.<br />
<br />
Wracam szybko ,bo brat czeka ,a brat jest gruźlikiem,<br />
Jemu mleko jest potrzebne, więc pije je duszkiem.<br />
Mówię ojcu: jakaś pani napełniała kankę,<br />
Do mnie to nic nie mówiła, miała ręce miękkie.<br />
<br />
To Janina, to ich siostra. Jutro raniej pójdziesz.<br />
Udój zawsze jest o świcie. Chyba się obudzisz?<br />
Pójdę ,tatku. Niedaleko jeden dom zajęty.<br />
No, to chyba pana Króla. To jest dom już piąty.<br />
<br />
15<br />
<br />
Czanowo było pustkowiem. W jednej z ulic Ruski.<br />
Każdej nocy były strzały, a świadectwem łuski.<br />
Nie wiadomo ,co to znaczy. Raczej była cisza.<br />
Ojciec matce coś tam szeptał. Sza, spalona klisza.<br />
<br />
Jednak w ciszy, co sobota w sali na Lipowej,<br />
Zbierała się cała ludność ,a nie w skórze gołej.<br />
Rodzin było tu już cztery. Ludzi wolnych wiela.<br />
Wszyscy przyszli więc na tańce, bo grała kapela.<br />
<br />
Moja mama bufetowa. Pianino to gminy.<br />
W tańcach były tu dziewczyny od niemieckiej tiurmy.<br />
Szły na pieszo tam zza Odry, przystanek w Czanowie.<br />
A za tydzień poszły dalej. Dokąd? Któż to powie.<br />
<br />
Ja pamiętam ludzi twarze, zawsze uśmiechnięte,<br />
Bo niedawno, to pół roku, pękło coś przeklęte.<br />
Dziewczęta były zza Odry, ale chłopy z Wisły.<br />
Tym różnili się tu dzisiaj, włos gęsty obwisły.<br />
<br />
Bo nie było tu fryzjera, nie było żyletki.<br />
Rynek handlu był ubogi, Nieraz brak jest kiecki.<br />
Chłopcy tutaj uciekali z Warszawy ,znad Buga.<br />
Bo ścigani byli mściwie, przez swego niedruga.<br />
<br />
16<br />
<br />
Wielu z nich jadło posiłki w domu mojej mamy.<br />
Może tydzień, może dłużej. Uciekał, bo gnany.<br />
Oczy moje to widziały, poza tym nic więcej.<br />
Słowo w ucho nieraz wpadło. Byli bez pieniędzy.<br />
<br />
Nieraz trzy dni z walizeczką. Spali razem z nami.<br />
Rano patrzę ,już go nie ma. Czy skryty trawami?<br />
Bo na wyspie były trawy, wysokie do piersi,<br />
Tam to zbiegi przepływali, by z turzycy perci,<br />
<br />
Przenikać w Zachodnią stronę, za Odrę w Germany.<br />
A turzyca była ostra .więc na nogach rany.<br />
W turzycach były zasieki, wilgoć i mokradła,<br />
Więc niejedna dusza piękna z wycieńczenia padła.<br />
<br />
Omijali oni Szczecin, trzymali się szosy,<br />
Ona była im wskaźnikiem, a żywnością kłosy.<br />
Pola, pólka były w zbożu, teraz nie skoszonym,<br />
Bo zmieniło się tu wszystko. Kłos w ziarnie nie płonym.<br />
<br />
Ja buszując po turzycach, sam, a nieraz z Tomkiem,<br />
Spotykałem ludzkie kupy z żyta, starte zębem.<br />
Ziarno nieraz całe było, nieraz nie strawione,<br />
Zadziwiało nas to wszystko. Dla nas było nowe.<br />
<br />
17<br />
<br />
Nieraz leże było z turzyc,ostew do suszenia.<br />
Plewy, kłosy, dwa kamienie do ziarna ścierania.<br />
Leże było pojedyncze, może też dla dwojga,<br />
To po śladach było widać, że niejedna noga.<br />
<br />
Tu za wyspą była wyspa, a za nią następna.<br />
Aż do Odry, co jest szersza. Ślady sit ścinania.<br />
Jakby sierpem, chyba nożem. To wszystko tak było.<br />
Moje , chłopca więc wędrówki, to wszystko odkryło.<br />
<br />
A duch we mnie był wędrowca, a jesień wspaniała.<br />
Pośród ciszy tu okropnej, krew w żyłach kipiała.<br />
Nad brzegiem leżały deski, bale i bierwiona,<br />
Nieraz łódka ze stolarki w chybcika sklecona.<br />
<br />
Trup w szuwarach, w zastoinach, zabielona skóra.<br />
Na niej muchy i pająki ,z boków ciemna lura.<br />
On pół roku tutaj pływa. Tutaj coś się działo.<br />
Ja wiedziałem, była wojna, i tak trupów mało.<br />
<br />
Tomek mieszka razem z mamą, naprzeciwko gminy.<br />
Jeszcze babcia na dodatek. Tu bezpieczne strony.<br />
Jego babcia wykształcona, stara gawędziara.<br />
Opowiada godzinami, jak też żyła wiara.<br />
<br />
18<br />
<br />
W tamtym wieku i przed wojną, pierwszą oczywiście.<br />
Gdy rozruchy były wielkie w Łodzi ,wielkim mieście.<br />
Jak kozacy tłum pędzili, siekąc w prawo, lewo<br />
Jak to kozak zginął jeden ,gdy upadł na drzewo.<br />
<br />
Była wiedzą i wyrocznią i znała języki.<br />
Nieraz to cicho śpiewała, wtórowały bzyki.<br />
Much upartych i nieznośnych, na nie miała klapkę,<br />
Uderzała niespodzianie ,a więc był rzadkie.<br />
<br />
A śpiewała bardzo często melodię Ordonki,<br />
Poprawiała lewą ręką na szyi koronki,<br />
I wpatrzona w jedno okno .co to na podwórze,<br />
Wciąż nuciła klepką bijąc, oczy miała w górze.<br />
<br />
„ Nie ma już ciebie tak dawno<br />
Straciłam już pamięć tych lat<br />
A jeszcze w sercu niestrawnem<br />
Żyje miłości tej ślad.<br />
<br />
Czasem melodia piosenki<br />
A czasem znowu siwa mgła<br />
Pobudzi w sercu udręki<br />
I miłość zgasłą we mgłach.<br />
<br />
19<br />
<br />
Jak wśród jesiennych pożółkłych drzew<br />
Wiatr porozrzucał jak liście, śpiew.<br />
Śpiew co tajemną tęsknotą drży,<br />
Jak zeschły liść, rzuci wiatr do twych drzwi.<br />
<br />
W nas nieuchwytny jesienny lęk,<br />
W nas tu urwany piosenki dźwięk<br />
Gdy ci niesie go wiatru świst,<br />
Zrozumiesz, że to ode mnie jest list.”<br />
<br />
A jej córka, Tomka matka, końcówki mruczała,<br />
Melodyjnie, bo też talent do śpiewania miała.<br />
Jeden Tomek ich nie słuchał, gadał jeno ze mną,<br />
Zmawiano się na wyprawę, nawet karkołomną.<br />
<br />
W tym budynku, też w podwórzu, mieszkał Wojciechowski.<br />
Taki facet trochę skryty, miał w kieszeni kulki.<br />
Gdzieś w ruinach znalazł rurę, z głowicą u przodu,<br />
Więc wystrzelił dla zabawy, jak chłopak, za młodu.<br />
<br />
Jak on trzymał tam tę rurę, tego nikt nie powie,<br />
Bo nie było tam nikogo, więc dostał po głowie.<br />
Z rury bowiem poszedł ogień, kark mu poparzyło,<br />
I część twarzy. Od wybuchu to go ogłuszyło.<br />
<br />
20<br />
<br />
Tomek ze mną był harcerzem w Lotniczej drużynie.<br />
My we dwóch nie wiedzieli, że ona zaginie.<br />
Nikt nam tego nie tłumaczył, nie pouczał wcale,<br />
W cztery lata wszystko pękło. Pozostały żale.<br />
<br />
Już w czterdziestym szóstym roku, już jest konkurencja,<br />
Całkiem jawna i rządowa, mocna jej pozycja.<br />
Są z Gryfina delegaty, młodzież namawiają,<br />
Propozycje zaś cudowne z rękawa rzucają.<br />
<br />
Mój brat Geniek, no i Lucjan, bardziej z ciekawości<br />
Chodzą na zebrania często, mnie to trochę złości.<br />
Lucjan bywał przedtem u nas, w drużyny zebraniu,<br />
No, a teraz to wyjechał w ojcowym ubraniu.<br />
<br />
A wyjechał do Trzebieży na kurs sześciodniowy,<br />
Tam kształcono ich od nowa na zaczyn już nowy.<br />
Kurs prowadzą komuniści, tacy przedwojenni,<br />
W przekonaniach antypolskich, są zawsze niezmienni.<br />
<br />
Kształcą młodych i tłumaczą, nie będzie własności.<br />
Ani sklepów, ni fryzjerów, tylko duch wolności.<br />
Zniosą wyzysk przez człowieka biednego człowieka.<br />
Wolność zaś będzie w wspólnocie. Swoboda nas czeka.<br />
<br />
21<br />
<br />
Nikt nie może erbnąć mienia, hadko go usadzim.<br />
Lud tu rządzi, jak i w Związku. Zarobki my gładzim.<br />
Takie mając pouczenia, chłopcy są już w domu,<br />
No i kiedyś przy obiedzie mówią po nowemu.<br />
<br />
Ojciec walnął o blat stołu, dzieciaki zmartwiały,<br />
Bo niektóre jak Anielka, zupą się oblały.<br />
Ale słowa nie powiedział. Znał Ruska od wieku.<br />
Uderzenie wystarczyło. Nie poszli do ścieku.<br />
<br />
Więcej nikt ich tam nie widział. Upadły zamysły.<br />
By w Czanowie związek zrobić. Nadzieje ich prysły.<br />
Jak pamiętam, nie stworzono, do dziś brak jest świadków.<br />
Walka Młodych nie powstała. Odzyskałem bratków.<br />
<br />
Nie na długo. Wyszło prawo,- jest zakaz zgromadzeń!<br />
Trzy osoby to przestępstwo. Bez zajęcia jest dzień.<br />
Są rządowe zgromadzenia, długie, no i nudne,<br />
Głoszone są na nich drogi, mgliste i ułudne.<br />
<br />
Krowę otrzymano z UNRY, podobnież cielica.<br />
Narowami, jakie miała ,to nas nie zachwyca.<br />
Matka nosiłki zakłada, nosi krowie picie,<br />
A ta krowa jest jałówką, całe swoje życie.<br />
<br />
22<br />
<br />
Po trzech latach uśmiercono, prawdziwą gadzinę,<br />
Lucjan ojcu przypisuje całą tutaj winę.<br />
Ile strawy, zaradności, na zwykłą jałówkę.<br />
Która poszła wraz do Stekla za zwykłą złotówkę.<br />
<br />
Jak pamiętam była dzika, latała po polach,<br />
Kiedyś nawet pod Gryfino gonili na wozach.<br />
Uchwycili ją na arkan, związali do osi,<br />
I dziwili się niezmiernie, gdzie to bydlę nosi.<br />
<br />
Matka teptuch miała w ręce, dała w łeb krowinie.<br />
Gdzie ,zarazo, ty pognałaś? I o złej godzinie!<br />
Źle ci tutaj? Masz pastwisko, a picie od rana?<br />
Jakie biedne jest to bydlę, jak mocno zganiana!<br />
<br />
Wiesio, bierz ty się za taczkę, trza brukiew karować.<br />
Tam do szopki to trzy taczki, resztę w kopcu chować.<br />
Tak to było z tą jałówką,a wieczne kłopoty,<br />
Tu przysłowie pasowało, gdy nie ma roboty..<br />
<br />
Lucjan żagiew niechaj chwyta, po piłuje szczapy,<br />
Brykiet słaby daje ogień. Polecenie taty.<br />
Geniek gdzie jest? Już się włóczy, elektrownia padła!<br />
To on w nocy zawsze schodzi, poszukuje jadła.<br />
<br />
23<br />
<br />
W tym też czasie gdy jałówkę oddano do rzeźni,<br />
Ludu trochę napłynęło od rosyjskiej „ wrześni”<br />
Towarzysze ustalili wyrównanie granic<br />
I znów naszych wygoniono od rodzinnych stanic.<br />
<br />
Znów wyrwano Polsce boki, łapczywie, żarłocznie.<br />
Tam pokłady były węgla. Gdzie wygnaniec spocznie?<br />
Na przeciwko nas są domy, już są zasiedlone<br />
Lecz te niskie, kurne chaty, ale nie piętrowe.<br />
<br />
Raz, gdy szedłem ja od Dąbia, na ulicy grupka,<br />
Jest trzech takich ,co pyskuje, ja udaję głupka.<br />
Co takiego ,pytam głośno? Panie, tam w tym oknie<br />
Stara baba w chustce była. Dwóch także nie milknie.<br />
<br />
Pokazała się dwa razy, a chałupa pusta!<br />
W którym oknie? Odpowiada, ten ma krzywe usta.<br />
A na piętrze ,te ostatnie. Przysięgam na Boga!<br />
Mamy stracha tutaj mieszkać, zachwyca nas trwoga!<br />
<br />
Toć mieszkacie w innym domu. Ale skąd tam baba?<br />
Zęby miała posrebrzane. Może przyszła z grobu!<br />
Dołączyło znowu kilku, ciekawi sąsiedzi.<br />
A mój umysł nad zjawiskiem teraz to się biedzi.<br />
<br />
24<br />
<br />
Trzech widziało babę w chustce. Przecież w domu pustka.<br />
Już piętnastu nas tu stoi, a woła mnie matka.<br />
Zaraz przyjdę, tutaj straszy, odkrzyknąłem głośno,<br />
Pół ulicy jest zajęte, a wszystkim jest chłodno.<br />
<br />
To od strachu zbiorowego. Straszy stara Niemka?<br />
Ludzie boją się podchodzić. Przecież nikt nie mieszka!<br />
Na rowerze tam od Dąbia, widać milicjanta.<br />
Panie władzo, tych trzech krzyczy, Niemka, baba, chusta!<br />
<br />
Milicjant o płot opiera rower na oponach,<br />
Jest kapralem, widać to po jego pagonach.<br />
O co chodzi, pyta głośno? Tu trzech opowiada,<br />
A ja słucham ,bo logicznie to wszystko się składa.<br />
<br />
Repetując już pepeszkę, on idzie na przedzie,<br />
Wszystkich ludzi ,co się zbiegli, to za sobą wiedzie.<br />
Najpierw to wszyscy my do piwnic, a wszystkie są puste,<br />
Pajęczyny przy okienkach ,w nich pająki tłuste.<br />
<br />
Ja spoglądam zaś na mury, może wejście skryte?<br />
Ale cegła jest jednaka. Czy znajdą kobitę?<br />
Teraz parter, także pusty, milicjant na piętro.<br />
Są pokoje zaśmiecone. Więc na strychu jądro!<br />
<br />
25<br />
<br />
Tam z bojaźnią wszyscy wchodzą, milicjant sam lezie,<br />
Musi być tutaj ukryta! Kilku wzywa Bozię.<br />
Lecz szperanie nic nie daje, Na strychu jest czysto.<br />
To jest bujda, mówi władza. Bujda, oczywista!<br />
<br />
Toć tu była Klną się w Boga! Bo mandat tu wlepie!<br />
Zbiegowisko wbrew ustawie! Gdzie wy mata ślepie?<br />
Tak skończyło się to zajście. Rok czterdziesty ósmy.<br />
Była jesień. Dziś zniknęły te ich małe domy.<br />
<br />
Dom straszydło to ocalał do dnia dzisiejszego.<br />
Będąc przy nim ja wspomniałem, słowa za mądrego.<br />
Wmawiał wszystkim ducha baby ,a dwaj wtórowali,<br />
Jak potrafią kłamać ludzie! Jak przy swoim stali?!<br />
<br />
Słuchać głupca, słuchać kłamcy, demagoga wieku,<br />
Wyjdziesz na tym bardzo kiepsko, chory mój człowieku.<br />
I dlatego nie słuchałem ja tego z ambony,<br />
Co to prawi niby mentor. Nie posiada żony!<br />
<br />
Raz oparty o sutannę, poczułem smród gówna.<br />
Nie wiedziałem ja przez lata czemu odór równa?<br />
Obie dziurki w moim nosie, Czy ktoś mi tłumaczył?<br />
Że istnieje te zboczenie! Czy tłumaczyć raczył?<br />
<br />
26<br />
<br />
Nazywał się Madanowski i był ze Żbikowa.<br />
Uczył on nas katechizmu. Okupacja nowa.<br />
Niemiec odszedł ,Rusek przyszedł. A śmierdziel pozostał.<br />
W mej pamięci to zjawisko, jakoś mózg zachował.<br />
<br />
Na naszego brata Jurek, tak często mówiono,<br />
To był Lucjan o rok starszy, pieśnią go goniono.<br />
On też śpiewał Jerzykowi, gdy się gdzieś nawinął.<br />
A on z żartów i dowcipów, to on zawsze słynął.<br />
<br />
Jurek, ogórek<br />
Kiełbasa i sznurek<br />
Kiełbasa uciekła<br />
A Jurek do piekła.<br />
<br />
W domu ,którego już nie ma. Tam atelier było,<br />
Tam to pani Gogolewska swoje malowidło<br />
Wystawiała do sprzedaży. Piękne były dzieła.<br />
Malowała w dziwnych barwach. Z Biblii wzory brała.<br />
<br />
W tym też domu, a na piętrze, mieszkała kobieta.<br />
Mąż się biedną opiekował. Gnała go robota.<br />
Cały dzień niewiasta sama. Wróciła z Rawensbrick,<br />
Krzyczała całymi dniami, miała tu dziwny dryg.<br />
<br />
27<br />
<br />
Nikogo nie wyzywała, może się żaliła.<br />
Pomylona i to mocno, nieszczęśnicą była.<br />
Kiedy w oknie wychylona ,a w stronę Zachodu<br />
Wyzywała chyba kogoś. Lżyła też za młodu?<br />
<br />
Nie, mój ojciec opowiadał, była bita w lagrze.<br />
Dziwne rzeczy opowiada, o widzeniach także.<br />
Jej mąż tutaj z oną przybył i jest na kolei.<br />
Ona nieraz ma napady. Nieraz grządkę pieli.<br />
<br />
No i wówczas jest normalna. Nawet i pogada.<br />
A, że nieraz se pokrzyczy, tak dziwnie się składa.<br />
Sam widziałem ja zdarzenie za budynkiem Strzygła,<br />
Szczupły wozak był na koźle. Sprawa trochę głupia.<br />
<br />
Ta ulica miała drzewa z obu stron tej drogi.<br />
Chciał zakręcić swą platformą, lecz powóz był długi.<br />
Cofał koniem bardzo gniewnie, koni była para.<br />
Nie był chyba on woźnicą. Krzykiem się on stara.<br />
<br />
Konie były i platforma to chyba Walczaka,<br />
Nim zakręcił, nastąpiła bardzo wielka draka.<br />
Już od Dąbia motocyklem facet jedzie brukiem.<br />
Z dala woła: zjechać z drogi, kończy jazdę stukiem.<br />
<br />
28<br />
<br />
Motocykl zaś był z przyczepą. Skoczył do woźnicy<br />
A woźnica też zadziorny i używa biczy.<br />
Tak pobili się wzajemnie. Woźnica jest górą,<br />
Siedzą teraz i czekają, motocyklem, furą.<br />
<br />
A czekają na milicję. Każdy gada swoje.<br />
Ja dziwiłem się niezmiernie. Rację mają dwoje?<br />
Nie czekałem ja do końca, bo mój dom już blisko,<br />
Betonówka się zaczyna, kwiat lipy jest blisko<br />
<br />
Ten wygrywa ,kto ma świadka. Nawet fałszywego.<br />
Pamiętam inne zdarzenie z pamiętnika mego.<br />
Wychodziłem ja z Harcerskiej, razem z wozem chłopa,<br />
Od Podjuch jechał samochód, kierowca jełopa.<br />
<br />
Dyszel uderzył w auto, bo chłop się zagapił.<br />
Tym wypadkiem jak pamiętam wcale się nie trapił.<br />
Kierowca mówi,- mój panie, ja jestem na głównej,<br />
Nie spodziewał tu się szofer odpowiedzi równej.<br />
<br />
To pan drogę mi zajechał i potrącił konia.<br />
Potrąciłem, co pan gada? Jest następna strona.<br />
Strona niby niezależna, była z domu Ducha.<br />
Razem z chłopem już tłumaczą, szofer ledwo dycha.<br />
<br />
29<br />
<br />
Niemożliwe! A możliwe, podnosiłem konia,<br />
Razem z chłopem, pan obalił! Niech tu rozum skona.<br />
A ja stoję na chodniku. Ludzie ,co się dzieje?<br />
Koń się wcale nie przewrócił. Ja ze strachu wieję.<br />
<br />
Takie były tamte czasy. Zakłamane, durne.<br />
Ten wygrywał, kto silniejszy, ten co trzymał urnę.<br />
Ile ludzi nieszczęśliwych, samotnych w potrzebie,<br />
Pocierpiało w tamtych czasach, lub skończyło w grobie.<br />
<br />
Ojciec ma podbite oko, podbili mu w knajpie.<br />
Politycznie starł się z Wlazłem, a o ceny w skupie.<br />
Popielniczką go uderzył, więc ich rozdzielono,<br />
Teraz chodzi prawie miesiąc, ma podbite limo.<br />
<br />
Ojciec w gadce był zaciekły, bronił swego ego,<br />
A na wódkę nie miał grosza. Oberwał ,dlaczego?<br />
Przecież ojciec ich osiedlał, nadawał komory,<br />
Gdzie się dało, domy stały. A teraz jest chory.<br />
<br />
Przysłano to osadników, proszą na zagrody.<br />
Ale tutaj brakowało i pola i wody.<br />
Osadnicy byli z roli. Wlazło i Reducha,<br />
Ziemiuch też był. Lecz w niemocy każdy głową rucha.<br />
<br />
30<br />
<br />
Ziemia tu ich nie wyżywi. Tokarków to jest trzech.<br />
Co to robić? W karczmie siedzieć? To prawdziwy przecież grzech.<br />
Januszewski dostał konia, Walczak też ardena.<br />
Położenie ich bez gleby, w biedę się zamienia.<br />
<br />
Nerwy ludziom więc puszczały, pękały przy wódce.<br />
Przy stoliku na sprzeczki jest najlepsze miejsce.<br />
Gdy dwie frakcje słowa rzucą, lecz w innym kolorze<br />
No to zgody już nie będzie, a zdeptane zboże.<br />
<br />
Ojciec walczył zbrojnie z wrogiem. A wroga miał Ruska.<br />
Przy stoliku może siedzieć ktoś z plemienia Czecha.<br />
Nigdy więc zgody nie będzie, zero i anoda.<br />
A zaciekłość im przeszkadza. Więc gniewy. A szkoda.<br />
<br />
Ojciec w domu się wyraził, do Bronki, do żony,<br />
Nikt nam w walce nie pomagał, ani z żadnej strony.<br />
Litwin z Ruskiem szedł nad Wisłę, Lwów brał Ukrainiec,<br />
Niemiec broni nie przepuszczał. Bliski nasz był koniec.<br />
<br />
Benesz krzyczał :nie pomagać! Polaki zaginą!<br />
Masaryk mu zaś wtórował, z najeżoną miną.<br />
Jeden był tylko przyjaciel. Gdy już Polska kona,<br />
To przysłano w pomoc lorda, mówię :Abernona.<br />
<br />
31<br />
<br />
Tylem słyszał ja od ojca. Nie wiedziałem kto to?<br />
Ale ojciec kończąc mowę, dodał , to był złoto.<br />
Ja nie byłem oblatany, a byłem tumanem.<br />
Bom dotychczas w szkole nie był. Tam wiedza z pisaniem.<br />
<br />
Ojciec najął dla mnie człeka, aby mnie dokształcił.<br />
Synem był nauczycielki, no i on to sprawił<br />
Żem z ciemnoty trochę wyszedł, prawie przypadkowo,<br />
No, a poszło tu o Ziemię, mówiąc krótko, koło.<br />
<br />
Chodziłem do niego w lato. Uczył i wymagał.<br />
Jednak mówiąc coś o Ziemi, pomyślałem,:zełgał.<br />
Ja odrzekłem pełen wiary, w to co teraz twierdzę,<br />
Że to głupcy co tak myślą. Nie czułem , że śmierdzę.<br />
<br />
On się jednak nie obraził. Tak, masz trochę racji.<br />
Bo w biegunach jest ściśnięta, o tych kilka stopni.<br />
Ziemia kulą ,a to heca? Nigdy nie uwierzę!<br />
On się jednak tu nie stropił i algebrę bierze.<br />
<br />
Z tych to lekcji, razem z ojcem, poszedłem do Dąbia.<br />
Tam gimnazjum zakładali. Sprawa znów jest głupia.<br />
Ksiądz wypytał mnie o szkoły. Pytam ,jakie szkoły?<br />
No, publiczne. A co to jest? Głaszcze mój łeb goły.<br />
<br />
32<br />
<br />
A ile to jedna czwarta dodać jedna druga?<br />
To dwie czwarte,odpowiadam. Ksiądz powieką mruga.<br />
No, a wróbel jak się pisze? A przez kreskowane.<br />
Bo wymienia się go zaraz, no, na ptokowanie.<br />
<br />
Egzamin więc chyba zdałem. Zostałem przyjęty.<br />
Gdy wracałem z ojcem razem, rzekł mi: umyj pięty.<br />
Byłem boso. Więcej on się nie odzywał. Milczał.<br />
Czym zapłacił za naukę? Klasery me oddał.<br />
<br />
Korepetytor miał swą siostrę. Była ze mną w klasie.<br />
Ta do chóru należała, piała w pięknym głosie.<br />
Razem ze mną był Mikołaj i Wiesiek Włodarczyk,<br />
Nauczyciel miał trudności, ciężki ze mnie orczyk.<br />
<br />
Powiedz ,ty Kępiński teraz, czemu południki?<br />
Nazywamy linie w mapie, w biegunach ich styki?<br />
No, bo łączą dwa bieguny, północ i południe.<br />
Więc nazwiemy północniki, ? Zapytał on złudnie.<br />
<br />
Klasa wybuchnęła śmiechem. Nie wiedziałem czemu.<br />
Ubaw mieli przez dzień cały. Smutny ja do domu.<br />
Co umiałem? To umiałem,- razu, dwazu, trzyzu.<br />
I czteryzu, no i pindu. Te śmiechy mnie gryzą.<br />
<br />
33<br />
<br />
Przez trzy lata na „Zachodzie” nic się nie kształciłem.<br />
Lecz czytałem ja gazety, gdy takie kupiłem.<br />
A w gazetach jak pamiętam częste są tam wzmianki<br />
O rewizjach w biurach partii, od chłopskiej sielanki.<br />
<br />
„Znaleziono dokumenty, wrogie wobec Polski”.<br />
Kto rewizje przeprowadza? Chyba agent ruski?<br />
W peerelu wrogie karty? Zakazane druki?<br />
Przecież partia czysto polska! Na nią takie huki?<br />
<br />
Z tej przygrywki są wyniki. Partia zakazana.<br />
Już są wiece w każdej szkole. Już „ taczanka” grana.<br />
Wojsko śpiewa ruskie pieśni. Lud zza Buga w cenie.<br />
A u ojca piłsudczyka widzę oczu drżenie.<br />
<br />
Do swej Bronki cicho mówi: Tuchaczewski górą!<br />
Bo on mówił: marsz na zachód. Zwiał z podartą skórą!<br />
Teraz wrócił Rokossowski. Nie naszym on gada.<br />
Ale z ruska wciąż zatrąca i sylaby składa.<br />
<br />
Tu znów będą przedwojenne handele- szwindele.<br />
Gdy na czele są semici, w ugór Wodza pole!<br />
Zatroskany spuścił oczy na zupę w talerzu,<br />
I nie ruszył kromek chleba ,co na stole leżą.<br />
<br />
34<br />
<br />
Trzymaj język ty swój krótko, jeszcze cię zabiorą.<br />
Przepadł Gracjan Wyrzykowski wraz z żoną Adelą.<br />
Co ja zrobię z kupą dzieci? Żyć mam z Ludą starą?<br />
Przepadają te ludziska, co jęzorem mielą.<br />
<br />
Ojciec skupił się na zupie, zwykłej kartoflance,<br />
W niej pietruszka, pora była, z żyta kawa w szklance.<br />
W domu ojciec nie gardłował, me uszy słyszały<br />
Prawie każde jego słowo, a mile brzęczały.<br />
<br />
Teraz rządzi burmistrz z Dąbia, dzieli w pół ulice,<br />
Już do siebie to przykleił dużą kamienicę.<br />
Urbanowicz już jest w Dąbiu, Lotnisko odpadło.<br />
Co tak zupkę pochlipujesz? Nie smakuje jadło?<br />
<br />
Oj, za mądry jest ten Górski, zabrał pół ulicy,<br />
Od nas także są zabrani, milicji strażnicy.<br />
Most już kończą, jutro jadę. Zwiedzę elektrownię,<br />
Może tam robotę złapię. Może, a kto to wie?<br />
<br />
Lub do portu za tragarza, może za dokera,<br />
Mnie samemu nudno teraz, a niech to cholera.<br />
Jutro pójdę na piechotę. Mostem już przechodzą.<br />
Widać z brzegu tu naszego, oni port już grodzą.<br />
<br />
35<br />
<br />
Tak słuchając mego ojca poszedłem do Tomka.<br />
Słuchaj ,Tomek, chcę pracować. Idź do pana Władka.<br />
On z Harcerskiej, on pracuje, on chce elektryka,<br />
A takiego ,co to młotkiem w mesel dobrze stuka..<br />
<br />
Poszedłem do tego człeka, z widzenia znajomy.<br />
A dlatego, bo był dziwny wygląd jego żony.<br />
Byli oni po trzydziestce, lecz ona chudziutka,<br />
Piszczel dobrze było widać, na gnatach prościutka.<br />
<br />
Suche gnaty, to przywiozła z obozu na Szwabii.<br />
Gnaty jej są oryginalne, wzrok chudością wabi.<br />
Nigdy ona nie utyła, tak pamięć mi mówi,<br />
Jednakowe giry były jako u żurawi.<br />
<br />
Pracowałem ja u niego przez kilka miesięcy,<br />
Stąd też zawsze ja w kieszeni miałem coś z pieniędzy.<br />
Most już kończą, będzie bliżej do miasta Szczecina.<br />
My dotychczas to po lodzie, tam turzyca, trzcina.<br />
<br />
Ale blisko wedle torów i wnet targowisko.<br />
Tak z towarem Władek chodził ,a z nim kobiecisko.<br />
Jego matka z warzywami, trochę jajek w koszu,<br />
Szli we dwoje, podczas mrozów, Takie dzieje losu.<br />
<br />
36<br />
<br />
Napotkałem Grabarczyka, mieszkał przy piekarni.<br />
Na ulicy Włodarczyka. Czemu od nas stroni?<br />
Mam robotę na lotnisku, nie chcę jej utracić,<br />
Tu mieszkanie ja dostałem, trza je trochę gacić.<br />
<br />
On nas uczył modelarstwa. Sprowadzał listewki.<br />
Był lotnikiem, znał też stare harcerskie przyśpiewki.<br />
Był dość młody, przy trzydziestce i był społecznikiem.<br />
To co robił przy drużynie, no to robił z glikiem.<br />
<br />
Duży dom to był lotniczy. Wielu tam mieszkało.<br />
Tadzio Mucha, siostra Władka. Innych dużo było.<br />
W tej ulicy, trochę dalej, dom był Włodarczyków,<br />
Co to dziwnie zaginęli, po cichu, bez śladów.<br />
<br />
Mój brat Geniek mnie zawołał, poszli po baraki.<br />
Poszedł z nami Franek także, tam na góry stoki.<br />
Nowe były to baraki, składane na śruby.<br />
Franek tu pokazał siłę, a był trochę gruby.<br />
<br />
Płyty dachu były długie, w trzy dni rozebrane.<br />
Teraz to należy zwozić, transportu nie dano.<br />
Gdy wspominam krzepę Franka, teraz już po latach,<br />
Porównuję jego siłę do Krokowa w księgach.<br />
<br />
37<br />
<br />
Był Słowianin w kraju Wkrzanów, potomek Bartosza.<br />
Siłacz mężny i waleczny ,co to dęby rusza.<br />
Zginął mężnie pod Smoleńskiem, nie uchodząc z pola,<br />
Franek także zrobił swoje, taka jego wola.<br />
<br />
Jak pamiętam, część baraku była w naszym sadzie,<br />
Część widziałem ja w piekarni, na rupieci składzie.<br />
A co z resztą, tego nie wiem. Kto resztę rozebrał.<br />
Bo nasz Geniek to na pewno budowę zaniedbał.<br />
<br />
Brecha leży pod warsztatem, śruby z motylkami,<br />
Kilka okien barakowych ,a co jest z płytami?<br />
Barak łatwo jest rozebrać, jest i łatwo składać<br />
Co stanęło na przeszkodzie? Nie ma o czym gadać.<br />
<br />
„Zielony kapelusik z czerwonym piórkiem,<br />
Drewniany domek podparty murkiem<br />
Trulalla lilli, trulalla lili trulalala.<br />
Trulla lili, trulla lili, trulla la.”<br />
<br />
Za zakrętem ktoś to śpiewa, czekam na osobę,<br />
To słyszałem tuż przed wojną, uszy były młode.<br />
To Zych Genek, z naprzeciwka, rzadko jest widziany,<br />
On był później kilkakrotnie przez władzę ścigany.<br />
<br />
38<br />
<br />
„Zielony kapelusik z czerwonym piórkiem<br />
Będziemy mieli domek z małym podwórkiem,<br />
Zielony kapelusik, piórko czerwone,<br />
Gdy skusi cię dziewczyna, bierz ją za żonę.”<br />
<br />
Miał on domek bardzo ładny, lepszy od naszego.<br />
No i matkę miał przy boku, więcej nic lubego.<br />
Jego losy są nieznane. Pytałem się wszędzie,<br />
Nikt nie słyszał, no bo nie mógł. Nowi tutaj ludzie.<br />
<br />
Z drugiej strony ulicy stał jego ładny domek.<br />
Obok to była ruina. Przez ogrody przesmyk.<br />
Nasz dom to nie miał ogródka, staw za to jest cudny,<br />
A rosnące wokół wierzby tworzą raj ułudny.<br />
<br />
Błędne było to mniemanie że staw przy numerze.<br />
Cztery jeszcze też budynki, każdy wodę bierze.<br />
I nie tylko chcieli wody, ale także łączkę,<br />
Kiedy ojcu ją zabrano, to dostał gorączki.<br />
<br />
Zostaliśmy bez ogrodu, łączki ,no i stawu.<br />
Strzał był w pudło, brak rozumu, przechwalanie dziwu.<br />
Dla krowy nie ma wygonu. Poszła razem z stadem,<br />
Stada to się nie trzymała, Geniek zwał ją gadem.<br />
<br />
39<br />
<br />
Łobuzeria, dno społeczne, ludzie spoza burty,<br />
To tekst sprośny podstawiali, więc hultajskie nurty,<br />
Zwrotki wstrętne łatwo w ucho trafiało niechcący,<br />
Jako wirus, jako insekt chybko trzymający.<br />
<br />
Było tego całe mnóstwo, ohydne i wstrętne,<br />
A dla tego, co to mówił, dziwnie mile dźwięczne.<br />
Popisywał się tą wiedzą, przy swoich koleżkach,<br />
Coś nowego to jest przecie! A jak brzmi to w ustach!<br />
<br />
To upadek był kultury i osobowości.<br />
W czasach wielkich zmian społecznych, upadek godności.<br />
Nigdy w życiu moim długim, nigdy nie powtórzył,<br />
I w ten sposób to hultajstwu jakobym nie służył.<br />
<br />
I dlatego bardzo chętnie cytuję ,co piękne<br />
A w ucisku długo było, a nawet wyklęte.<br />
To wbrew woli złego robię, zły zgrzyta zębami.<br />
Kiedy nucę pieśń swobodną, przeciw Cajmerowi.<br />
<br />
„ Kogo nasza miłość obchodzi, tylko ciebie i mnie?<br />
Komu nasza miłość zaszkodzi? Tylko tobie i mnie.<br />
Komu oczy łzami wypije? Tylko tobie i mnie.<br />
Kogo nasza miłość zabije? Tylko ciebie i mnie.”<br />
<br />
40<br />
<br />
To śpiewała zza bufetu Krysia Uzarewicz,<br />
Gdy pił piwo przyszły mąż jej, chcąc familię tworzyć.<br />
Przy nich Tadek był Ryszczyński, duet do roboty,<br />
Obaj chcieli tworzyć warsztat ,a mieli kłopoty.<br />
<br />
Był ślusarzem i spawaczem, do wszystkiego rączka.<br />
Nie było dla nich roboty,każdy z nich gorączka.<br />
Zakład uległ likwidacji, a był w starej rzeźni,<br />
Przy krzyżówce niedaleko, więc nie byli możni.<br />
<br />
Zenek kiedyś piec montował, to piec centralnego,<br />
W małej szklarni u mnie w domu. Widział on coś złego,<br />
W mojej pracy, gdym majstrował, coś tam przy żeberku,<br />
To się zdziwił,- wypowiedział,- oj, hydrauliku!<br />
<br />
Powiedziałem coś o psotach , podolskim złodzieju,<br />
Że mi trudno się odgonić tutaj, dobrodzieju.<br />
To on odrzekł klucz trzymając,no i kręcąc mufkę,<br />
Nic nie zrobisz, nie poradzisz, trzeba tutaj lufkę.<br />
<br />
Piękne są te przepowiednie, wołyńskie, podolskie,<br />
Te obszary przecież były, od dawna, to Polskie!<br />
Ty wiesz dobrze, brachu, że trza wojny z Ukrainą,<br />
Bodaj nawet w przyszłym wieku, bo nam Kresy zginą.<br />
<br />
41<br />
<br />
Ta uwaga pana Zenka, mówiona z uśmiechem,<br />
Lat pięćdziesiąt się obija, w głowie dziwnym echem.<br />
Pośród ludzi mi znajomych,tylko sympatycznych,<br />
Wielu było Kresowiaków, z ziem nie mitycznych.<br />
<br />
Podolanie, Wołynianie, nawet z Bukowiny,<br />
Gdzie kopalnie soli białej, odwieczne dziedziny.<br />
Wszyscy swoje wspominają, a z żalem stłumionym,<br />
Bo był zawsze od wybuchu , Polakiem gonionym.<br />
<br />
Nikt nie ujął się za niego. Nikt ziemi nie wspomni,<br />
Tak jak byśmy niczym byli, osobniki gnojni.<br />
A im przecież z oczu patrzy piękna Bukowina,<br />
Gdzie ciepłota, zieleń tłusta i w hafcie dziewczyna.<br />
<br />
Pieśń z połonin z wiatrem biegnie w doliny trawiaste,<br />
Dziewczę śpiewa patrząc w doły. Ma włosy grzywiaste.<br />
Oczy chabrem zabarwione, śpiewa. Wzywa kogo?<br />
Tam junaków, kawalerów na dolinach mnogo.<br />
<br />
Za nią kierdel owiec stąpa, ona przodownica,<br />
Smukła taka. To owczarka. Płonie jako świeca..<br />
W dal jej śpiewy echo niesie. Dniestr niesie melodie.<br />
Nogi tańczą , przytupują, bo jej nogi młode.<br />
<br />
42<br />
<br />
Tak wspominał pan Stanisław od gminy Oleszów.<br />
Kiedy Niemiec wojnę zrobił, przepędził boleszów,<br />
Ukraińcy broń dostali, wielkie uprawnienia.<br />
Dla Polaków oznaczało koniec ich istnienia.<br />
<br />
Połahicze wieś to była. Polaków zgoniono,<br />
Do stodoły, pośród śmiechów, to trzysta spalono.<br />
Jan Biliński w Nadorżynie był także zwęglony.<br />
Syn się tylko uratował, bo nie dogoniony.<br />
<br />
Tam też pani Sabatowicz, spalona na węgle.<br />
Jam się wyrwał, choć już na mnie podnoszono szuflę.<br />
Młody byłem, rączy byłem, do Stanisławowa,<br />
Tułałem ja się wśród ludzi. Pociągiem do Lwowa.<br />
<br />
Tak uciekłem od macierzy, a tam ojcowizna,<br />
Znów gdy Rusek szedł na Polskę, to na mnie golizna.<br />
Nawet nagi, zwiałem dalej, a najpierw w Bieszczady.<br />
Pracowałem tam w cukrowni. Teraz jestem blady.<br />
<br />
Mieszkam tutaj z córką, żoną,wolno dogorywam,<br />
Lecz w pamięci Stanisławów to ja zawsze trzymam.<br />
Tam Bystrzyca czysta, wartka, w dali Czarna Góra,<br />
Tam przez woły jest ciągnięta, bez kół w płozy fura.<br />
<br />
pan Malitowski Stanisław, z ul, Andersa.<br />
<br />
43<br />
<br />
Dziś jest koniec pryma kwietnia, z Halinką pod rękę,<br />
Idę sobie po alei, na treningi wielkie.<br />
Patrz na prawo, to magnolia, jest na przekwitnięciu,<br />
Ja spoglądam, ona kiedyś zakwitła chłopięciu.<br />
<br />
By powitać samotnika, oj, pierwszy tej wiosny!<br />
Tutaj nadszedł ,niech obaczy. O piękno zazdrosny?<br />
Tu gdzie kiedyś limuzyny czarne i beżowe<br />
Zajeżdżały pętlą wielką, pod drzwi kolumnowe.<br />
<br />
Był zjazd taki tuż przed wojną, może ze dwa lata, *<br />
Zjazd dość cichy ale liczny, to saga kamrata.<br />
W grocie ciche posiedzenie, bez napitku, sucho.<br />
Rano wszystko rozjechane i do dzisiaj głucho.<br />
<br />
Tak mówiono, że na Litwę, albo na Podole,<br />
Ale Niemców ten pałacyk, no to w oko kole.<br />
Niemcy służbę rozpędzili, a ich dom spalono.<br />
Gdy widziano długie pejsy, wnet łeb ogolono.<br />
<br />
Nadszedł tutaj rok spokoju, rok czterdziesty szósty.<br />
Zakwitała piękna magno, a tu park jest pusty.<br />
Obcy chłopiec, brak luksusu czerni i welonów,<br />
Osób cichych, zatroskanych i brak dymków wozów.<br />
<br />
pan Doroszewski z Osiedleńczej.<br />
<br />
44<br />
<br />
Obszarpaniec i jest boso! Podchodzi do krzewu!<br />
I spogląda w górę w kwiaty. One kwitną jemu?<br />
Co on widzi? Cud natury? Płatki na tle nieba?<br />
Słuchaj ,chłopcze, jam magnolia, tu płakać nie trzeba!<br />
<br />
Chłopiec zachwyt ma w swych oczach. To prawo harcerza,<br />
Kochać kwiaty i przyrodę, więc na gałąź zmierza.<br />
Gałąź długa, no i wiotka. To krzew jest wysoki<br />
Krzew więc piszczy od ciężaru, pulsują w nim soki.<br />
<br />
Chłopiec ten jest harcerzykiem u pana Leona.<br />
On przychodził często do nas, a miał wygląd pana.<br />
Był wysoki, był sportowcem, no i szybownikiem.<br />
Nie pamiętam ,skąd pochodził.,Odry był strażnikiem.<br />
<br />
Mieszkał zaś on na Harcerskiej w tym drugim budynku.<br />
Tylko z mamą. Dobry człowiek, ćwiczony w fechtunku.<br />
Niby także był pilotem, mówił o tym często.<br />
Czy partyzant? Tego nie wiem. Z nim coś szeptał tato.<br />
<br />
On nas powiózł do Gryfina, także do Binowa,<br />
Chłopcy wszystkim uniesieni, w chmurach nasza głowa.<br />
Wybuchnęli harcerzyki jak kocioł z pokrywą,<br />
Mgłą białawą, żywiołową, gorącą a żywą.<br />
<br />
45<br />
<br />
W czas swobody, entuzjazmu, w czas Zlotu w Szczecinie.<br />
Krzyk wiwatu, słychać dzisiaj i nigdy nie zginie.<br />
Młodzież chciała iść do piękna, do swobodnej myśli,<br />
A niestety to upadło,bolszewiki przyszli.<br />
<br />
A upadło to na lata, a nawet na życie,<br />
Które szybko przeminęło, pulsowało skrycie.<br />
Nieraz tylko ktoś pogwizdał lub zanucił strofę,<br />
Z lat tych dawnych, zakazanych. Czy popełnił gafę?<br />
<br />
Nie. On raczej młodym chłopcom przypomniał o świecie,<br />
Który przecież kiedyś istniał, nim stopiony w błocie.<br />
Sześć lat ciszy przymusowej, jest chwila ku temu<br />
By przypomnieć dawne lata, ot, temu młodemu.<br />
<br />
„ Stachu, ja daruję ci winy<br />
Porzuć inne dziewczyny<br />
Wróć do mnie, wróć,<br />
Choć byś kaleką był, co nie daj Bóg”.<br />
<br />
Faliszewski to utrwalił na płycie przed wojną,<br />
Zanim sąsiad jeden, drugi, naszedł ręką zbrojną.<br />
Tylko echo lub nucenie przypomniało uszom,<br />
O istnieniu tej melodii, dało pokarm duszom.<br />
<br />
46<br />
<br />
Ni gazeta , ani radio dzierżone przez Rucha,<br />
Nie podało ani słowa, że tu Polska dycha.<br />
Ani słowa, że istniała. Wszystko w obcych rękach,<br />
Patrioci, partyzanty, ci to giną w mękach.<br />
<br />
Nie chodziłem ja do szkoły, sześć lat było wojny.<br />
Tyle tylko ja pamiętam, Niemiec chodził strojny.<br />
Były nieraz takie lekcje na strychach chałupy,<br />
Lecz nie długo, zawsze krótko, był to belfer skryty.<br />
<br />
Ten belfer to starsza pani, Raz mnie przytuliła.<br />
Gdym nie chodził ,bo choroba jakaś pierś gnębiła.<br />
Strych był wielki i obszerny, kilka ławek, kreda.<br />
Taka droga do nauki. I nic więcej. Szkoda.<br />
<br />
Nie trwało to aż tak długo. Nauka przerwana.<br />
Aż do czasu zbiegu Niemców. O, jest rota grana!<br />
Jako wulkan naród powstał. Zgasła jego siła.<br />
No, bo nowa okupacja na lata przybyła.<br />
<br />
Przyszło kłamstwo, zapomnienie i duby smalone,<br />
Coś o Polsce? Ani słowa. A Kresy? Stracone!<br />
Nigdy słowa o Wołyniu, a Mohort? Połonne?<br />
Ani słowa. Za to często, mówi się Jedwabne!<br />
<br />
Szymon Mohort, rycerz 1772.<br />
<br />
47<br />
<br />
Kto to mówi? Ano władza. Czyja władza, ruska?<br />
Nie za bardzo. A to czemu? Spójrz na koniec niuszka.<br />
Jest on trochę zakrzywiony, jako i u sępa<br />
No i zobacz jak ostrożnie on po ziemi stąpa.<br />
<br />
Nazwisko jakie on nosi, to już przecie trzecie.<br />
A roboty jakie robi ,to roboty krecie.<br />
Chętnie wdaje się w dyskusje, chętnie nawet słucha,<br />
I w ten sposób to on sprawdza jakiego masz ducha.<br />
<br />
Jego klangor jest fałszywy, no i całkiem nowy.<br />
Nowe słowa, nowe zdania, z obcej idą głowy.<br />
W nich polskiego ducha nie ma, żargon to jest sztuczny,<br />
I z pozycji siły wieje, jest tęgi, jest „ łuczny”.<br />
<br />
Cała ludność jest bez słowa, tylko „ On „. przemawia.<br />
Czy to coś ci przypomina? I dreszczy nie sprawia?<br />
Tak, rozumiem, to metoda, jakoby kościelna.<br />
Bo z ambony, reszta milczy… Jest bardzo potulna.!<br />
<br />
Na przykład ta pani Musiał, od lat już rechocze,<br />
Nikogo więcej nie słychać,ona pluska w błocie.<br />
Stara prukwa i rozlazła. Stworzona brzydota.<br />
Ale zobacz, ile na niej jest cudzego złota!<br />
<br />
48<br />
<br />
Oczy u niej jak kaczeniec, albo nawet rybie.<br />
No ,a mówiąc, wzrokiem wodzi, już na kogoś dybie!<br />
Widzi kto się głupio patrzy, rano już on znika,<br />
No, a gdyby się odezwał to dostanie z byka.<br />
<br />
Kiedyś mówił mi pan Witold, to w drodze na działki,<br />
Podczas wojny był wypadek, żołnierz pragnął chwałki.<br />
„ Czemu nie idziem w Warszawę „. On rano zaginął.<br />
I w historii jako kamień nieszczęśnik utonął.<br />
<br />
O mróz później, a więc wiosną, Rusek był w Pruszkowie,<br />
Piszę o tym ,bo inaczej to nikt się nie dowie.<br />
Za przejazdem, tuż na prawo, wydawano mleko.<br />
Chodziłem tam całą wojnę, z kanką, nie daleko.<br />
<br />
Forma ta była i w kwietniu, przed skończeniem wojny.<br />
Jeszcze działał system polski, nie sowiecki, gnojny.<br />
Brałem mleko, ze mną chłopak, no taki z widzenia.<br />
Który włóczył się przez dobę, nie znosił siedzenia.<br />
<br />
To jest chłopak „ maładziec” i wskazuje na mnie.<br />
Nie za bardzo rozumiałem, miałem głupią minę.<br />
Mleczarka patrzy na niego z ogromnym wyrzutem,<br />
Jak tak możesz ty po rusku i wybucha gniewem.<br />
<br />
Witold Chodźko, z II Armii Berlinga.<br />
<br />
49<br />
<br />
Nie bądź jeno taki szybki, a mów po naszemu.<br />
Robisz przykrość, on to nie zna, przykrość znajomemu.<br />
Przypominam se to zajście, podobnie i inne.<br />
I tak myślę, jak to szybko nastroje są zmienne.<br />
<br />
Teraz wszyscy chwalą głośno ,to co jest rosyjskie,<br />
W tamtych czasach to obraza. Życie kręte, pieskie.<br />
Jestem dzisiaj także ciekaw, czy wróci ta moda.<br />
Aby chować w papier ludzi, no bo sukna szkoda!<br />
<br />
Byłem kiedyś ja przy trumnie, a otwarta stała.<br />
W niej nieboszczyk, no i świeczka, ale bardzo mała.<br />
W kant miał spodnie ten leżący, sztywne, no i czarne,<br />
Marynarka z wyłogami ,a oblicze chmurne.<br />
<br />
Czuł na pewno, że to papier, ale był bezsilny,<br />
Czy zasłużył swoim życiem na ten dar mogilny?<br />
Jednak było to powszechne. To szósty rok wojny.<br />
Wybiedzone społeczeństwo. Łach też był tu strojny.<br />
<br />
Ten kto czyta nie uwierzy i wybuchnie śmiechem,<br />
Jednak było. To życiowe. Ja piszę za echem.<br />
Ono ciągle dzwoni w uszach i wspomina nędzę,<br />
Ja widziałem, ja nie zmyślam, głupoty nie przędzę.<br />
<br />
50<br />
<br />
Trumna ta była bez wieka. Jedna długa decha.<br />
Z rolki papy płat ucięty, pod nim brzęczy mucha.<br />
Wozak czarnym wozem zabrał ,a wolniutko jechał,<br />
By się paka nie rozpadła, więc batem nie machał.<br />
<br />
W taką nędzę Niemiec wpędził naród historyczny,<br />
Opiewany przez kroniki. Więc pełno goryczy,<br />
Jest w Polaku, że to Niemiec, lud przecie światowy,<br />
Wojskiem zajął cudze grunty, a dzieciom ich szkoły.<br />
<br />
A spiknął się z dnem społecznym, co na wzorach Biblii,<br />
Lud spędzili w jedno miejsce, by gromadnie żyli.<br />
Kto nie zgadzał się z tym życiem, szedł w lasy, ostępy.<br />
Gdzie borsuki trakt znaczyły, wąziutki a kręty.<br />
<br />
Przy okazji chcę przypomnieć nieukom, prostakom,<br />
O co w wojnie tej chodziło, przede wszystkim Niemcom.<br />
Chodziło o grunty orne, które z miejsca brano.<br />
Właścicieli do Guberni albo zabijano.<br />
<br />
W ten to sposób trochę wcześniej ludność nam wybito,<br />
Między Łaba, rzeką Odrą, to w historii skryto.<br />
Ja ostatni więc Słowianin, wspominam te dzieje,<br />
W rok dziesiąty, no, bo teraz trzecie tysiąclecie.<br />
<br />
51<br />
<br />
Do Guberni nas spędzono z krain więc wszechpolskich,<br />
Aby z dymem puścić ciało, dla swych celów pruskich.<br />
Obrót wojny był przedziwny. Przegrały dwa zbiry,<br />
Oba jeszcze oddychają. Czy ostrzą siekiery?<br />
<br />
Może umysł mój fatalny zmylił się znacząco,<br />
I historia nie potwierdzi, zaprzeczy gorąco.<br />
Może inne myśli przyjdą i inne lepiszcze.<br />
Może ja coś po swojemu na fujarce piszczę.<br />
<br />
Może nawet po staremu ,ale po swojemu,<br />
Nie ulegam obcym prądom, mam ulegać czemu?<br />
Nie powtarzam zasłyszanych fraszek ni kawałów,<br />
Sprośnych wierszy, cudzych przekleństw ani wulgaryzmów.<br />
<br />
Co niektórzy roznosili wieści i ploteczki.<br />
Chciałbym teraz dla historii, zajrzeć do ich teczki.<br />
Ze znajomą raz jechałem autobusem w miasto,<br />
Rozmowa to na tematy, przeróżne a często.<br />
<br />
Mogę tobie to powiedzieć, ona już z pewnością,<br />
Że ten Szopen to nie umiał…Pytam się ze złością?<br />
No, a czego? Taki Szopen? Grać swoich utworów….<br />
Zatkało mnie całkowicie. Tyle jest konkursów.<br />
<br />
pani Helena C. – krzywousta.<br />
<br />
52<br />
<br />
To jest chyba niemożliwe, nie bardzo w to wierzę.<br />
W tę wypowiedź tej Heleny dziś mocno uderzę.<br />
Pomniejszanie wielkich ludzi było zaś już często,<br />
No bo na to pozwalało istniejące prawo.<br />
<br />
To specjalni ludzie byli, co głosili wieści.<br />
A z podszeptu tych rządzących. Fałszywe ich treści.<br />
To agenci służb specjalnych, skryci , zaufani.<br />
Robili to także w piśmie. Tytuły te znamy.<br />
<br />
Jeden książkę sam napisał, był to zwykły paszkwil.<br />
A obrabiał on w nim Fredrę. To szatana pupil.<br />
Fredrze to on przypisywał, obsceniczne wiersze,<br />
A niektóre to cytował, że w historii pierwsze.<br />
<br />
On poecie przypisywał nieporządek w kroku,<br />
Kawalerskie ułomności, choroby na boku.<br />
Opluskwiał on nam poetę w białych rękawiczkach,<br />
Bo on pisarz realizmu! I o czystych liczkach!<br />
<br />
Helena była księgową w Szkole Budowlanej.<br />
Była panną krzywoustą, ze szkoły zaocznej.<br />
Później jeszcze pracowała w Papierni w Skolwinie,<br />
Nie zapomnę tej jej mowy, chociaż wiek ten minie.<br />
<br />
53<br />
<br />
Jeden znowu w autobusie do mojego ucha,<br />
Szepcze cicho swą nowinę i udaje druha.<br />
Znów rakietę wystrzelili dziś Amerykanie: –<br />
Ja nic nie wiem ,odpowiadam. Zrozumiałem granie.<br />
<br />
On w ten sposób no to badał, czy słucham Londynu!<br />
To słuchanie zakazane. Coś z wrogiego czynu!<br />
Radio było zagłuszane, słychać tam terkoty,<br />
Jak szczekanie, jakby dzwonki, może miauczą koty?<br />
<br />
Pośród szumów, różnych gwizdów, nieraz jedno słowo,<br />
Wystarczyło patriocie, jako szynka, masło.<br />
Ten kto słuchał był ścigany, nieraz całe lata,<br />
Człek to wszystko zauważył, że coś się nie splata.<br />
<br />
A tu z pracy go zwolnili, lub w gazecie lżyli.<br />
Tego pana to ja znałem. To pedagog z Brzózek.<br />
Spalił sztandar i to polski, przy tym świadki byli.<br />
Na zieloną łączkę poszedł, ciągał złomu wózek.<br />
<br />
Jego żona uratowana, poszła do Szczecina.<br />
A nie była ci ścigana ,bo to nie jej wina.<br />
Widziałem ją raz w szpitalu, uciekła mi z oczu,<br />
Czyżby śladem tej paniusi, grzechy jakieś kroczą.<br />
<br />
54<br />
<br />
Na ulicy pośród tłumu, ktoś mi szepnął w ucho,-<br />
Może złoto chcesz pan kupić? Rany, co za licho!<br />
Obejrzałem się za siebie, ciut starszy ode mnie,<br />
Ale on normalnie idzie i patrzy się w ziemię.<br />
<br />
Rozpoznałem tego gościa. Lat trzydzieści będzie.<br />
Kiedyś był on komendantem ,a w niewielkim mieście.<br />
To w Policach on tam rządził. Figura to wielka.<br />
W tamtych latach pięćdziesiątych, prawie, że moc boska.<br />
<br />
Gdy wspomniałem komendanta i jego profesje,<br />
Wypada też więc przypomnieć, skąd mieli te gestie.<br />
Mieli prawo do wszystkiego. Byli władzą życia.<br />
Zabierali upatrzonych, cichutko z ukrycia.<br />
<br />
Tylko zbrodzień mógł mieć prawo pochwycić człowieka,<br />
Który nigdy już nie wiedział, co go dalej czeka.<br />
Ni milicjant, ni więzienie, prokurator wcale,<br />
Nie przyznał, że ktoś jest zdjęty, ni w konfesjonale.<br />
<br />
Kurwa, złodziej i bandyta przepis ogłosili,<br />
No, a jaki? Jakiś ludzki? Posłuchajcie mili.<br />
Z tym przepisem porównajcie, Kodeks Starej Grecji,<br />
Albo rzymski, Asyryjski, jak chcecie Boecji.<br />
<br />
55<br />
<br />
Nad tą zgrają zwykłych zbirów,Żyd sprawował pieczę.<br />
Joze Światło jego ksywa, On to Słowian siecze.<br />
Z Biblii szatan to zrodzony, a przybył z Rossyji<br />
Tam nauki on pobierał. Widział jak lud bili.<br />
<br />
Jeśli się przygotowujesz,… lub przeszkadzasz w pracy?<br />
No to spędzisz młodość swoją, wnet na twardej pryczy.<br />
Szepczesz komuś coś na ucho, jesteś załatwiony,<br />
Nawet wówczas, gdy publicznie, szeptałeś do żony.<br />
<br />
Może też słabo pracujesz? Nie wyjawiasz chęci?<br />
Donosiciel, bat skórzany już na ciebie kręci.<br />
Z piekła katom nikt nie uciekł, nie wiemy jak było.<br />
Może jeden z nich na tysiąc, mówi jak się żyło.<br />
<br />
Takim jednym był oficer, zwał się Kuropieska.<br />
On przeżył, on opisał, on wie co to deska.<br />
Tam pan Franek, tam pan Michał i Józek rodzony.<br />
Ledwo kilku ja spisałem. Jam w krzyżu skręcony.<br />
<br />
Mały Kodeks lud załatwił. Lud w moim pojęciu.<br />
A czy mogą być pojęcia dwa o jednej rzeczy?<br />
Ano pewnie. U Sowieta jest w innym ujęciu.<br />
Niemożliwe! To logice jaskrawo to przeczy!<br />
<br />
Franciszek Zajączkowski<br />
Michał Paszkiewicz<br />
Józef Kępiński,- brat<br />
<br />
56<br />
<br />
A możliwe, dobrodzieju. Lud to są pariasy.<br />
Żadne kmiecie czy rolnicy, żadne słuckie pasy.<br />
Kto miał kiedyś własne pole, on nie jest ci ludem,<br />
Kmieć zorany wraz z rodziną i to z własnym pługiem.<br />
<br />
Co, nie wierzysz? Jedź w Sowiety. Do stadnego życia.<br />
Tam ni czaju ni kawoszki, za to kwas do picia.<br />
Kwas chlebowy, jakby żurek, oj, piją litrami!<br />
A śpiewają „Żyźń radosna”. A mrą zaś setkami.<br />
<br />
A w pijackim uniesieniu, gdy jego kolejka,<br />
I gdy zdjęta jest ze sznurka na dół jego szelka,<br />
No to śpiewa w rytm swych ruchów, a ruchów lubieżnych<br />
O pagórkach ,które widzi, nie o szczytach śnieżnych.<br />
<br />
„ Przechodzą cię dreszcze<br />
A mnie nada jeszcze.<br />
I masuję czule<br />
Bo zdjęłaś koszulę.<br />
<br />
Ja człowiek radziecki<br />
Mnie nie nużne świeczki<br />
Ja w „ Swabodnym trudzie”<br />
Kosztuję w twym udzie”.<br />
<br />
57<br />
<br />
Jedna drzwi nie otworzyła, strzelił kilka razy,<br />
Odszedł szybko, no, bo inna, też ma ładne głazy.<br />
Jednak rano się dowiedział, ubił dwie osoby.<br />
Bo oporna była w ciąży, nie z ubiegłej doby.<br />
<br />
Inna opór też stawiała, mało doświadczona,<br />
Wyrzucili urażeni kobietę z balkonu.<br />
Nikt nie może stawiać opór, stadne obyczaje.<br />
Nawet wtedy, gdy kolejka, gdy siły nie staje.<br />
<br />
Kobieta dla niego jeno miejscem jest dla chuci,<br />
Na dziś tylko, na tę chwilę. Więcej tu nie wróci.<br />
Z rana bowiem na apelu polecenie krótkie,<br />
Na posiołek„myśl swabodna” bieri swoją kurtkę.<br />
<br />
A więc idzie z grupą ludzi, teraz kołchoźników,<br />
Tydzień cały i dołącza wnet do powroźników.<br />
Sznury kręci, sznury zwija, chodzi pośród grabi,<br />
Nieraz spojrzy na roślinę, która wzrok mu wabi.<br />
<br />
To bodziszek jest łąkowy w fioletowej barwie,<br />
Który wzywa go na dywan, gdzie to placki krowie.<br />
Prosi: spocznij tu, tułaczu, na dywanie stepa,<br />
Tutaj możesz siedzieć, łazić, swoją gołą piętą.<br />
<br />
szukaj a znajdziesz- *<br />
<br />
58<br />
<br />
Jest rabota, nie usiądę, on znajet zasady.<br />
Z tym porządkiem nawet żulik, to nie daje rady.<br />
Tyle to już lat tu siedzi, będzie ze dwadzieścia,<br />
Może tylko wspomnieć chwile, chwile swego życia.<br />
<br />
Co on przeżył przez te lata? Wspomnień film już leci.<br />
W ciepłym stepie można dumać, by nie brakło cieczy.<br />
A więc usiadł przy bodziszku i w słońce wpatrzony,<br />
Widzi obraz tu obecny, no i inne strony.<br />
<br />
Gdy ukończył swe wspomnienia ,to już było ciemno.<br />
Step był cichy bez szelestów. Wyrwał trawę z ziemią.<br />
Wstał i poszedł w swoje leże, by nakarmić wszołe,<br />
Jego życie , jego ciało, dla insekta gołe.<br />
<br />
Zostawimy kołchoźnika, wiadomo jak będzie.<br />
Wracam teraz do spraw bliskich, na swym własnym gruncie.<br />
Kołomyja tu też była, ja chcę ją opisać,<br />
Za nim wpadnę w nałóg groźny i zapragnę kichać.<br />
<br />
Na krzyżówce w Zdrojach dąb stał, na nim kawał sznura,<br />
Tam wisielec ponoć wisiał, po nim jest koszula.<br />
Z drugiej strony tego drzewa na małym nasypie,<br />
Stał graniasty pomnik nowy, blisko przy tym trupie.<br />
<br />
59<br />
<br />
To na chwałę ich Wilhelma, no tego drugiego.<br />
Wokół były same gruzy, kupca bogatego.<br />
Na tych gruzach mina wielka, to przeciwczołgowa,<br />
Była płaska i okrągła, by niszczyć gotowa.<br />
<br />
Geniek założył jej spłonkę i kawałek lontu,<br />
Zapalił i za chałupę, od tyłu nie frontu.<br />
Rozwaliło to ten pomnik, gruzy zaś leżały<br />
Kilka lat, bo w tamtych czasach łopaty nie grały.<br />
<br />
Był też inny wielki pomnik, przy samym kościele.<br />
To był orzeł z krótką szyją, co z nim? Wiem niewiele.<br />
Z betonu jego konstrukcja, taka przysadzista,<br />
Był też napis na cokole, obcy oczywista.<br />
<br />
Był też pomnik jak kolumna, no, raczej graniasta,<br />
Zwężała ci się do góry, dzisiaj wiatr tam chlasta.<br />
To w tym lasku tuż przy torze, a była nie jedna,<br />
To najstarszy cmentarz w Zdrojach, kącina urodna.<br />
<br />
Cmentarz uległ likwidacji, a w latach trzydziestych,<br />
Kiedy kolej budowano i nasyp z ziem ciężkich.<br />
Nieboszczyków przerzucono za tor w Hokendorfie,<br />
Niedaleko to od Steklów. Gdzie? On z grobu odpowie.<br />
<br />
60<br />
<br />
Po tym nowym, bardzo ładnym, o wysokiej klasie,<br />
Nie ma śladu, został starty, cicho nie w hałasie.<br />
Był on tuż za stacją z lewa i trochę do przodu.<br />
Kilka razy na nim byłem, rzecz jasna za młodu.<br />
<br />
W lasku tym, o którym mowa, dołki pozostały,<br />
No, a czemu to przetrwały? Bo hieny darń rwały.<br />
Co niektóre też pomniki zostały skradzione,<br />
Tak na sprzedaż ,bo z kamienia. Winić trzeba zone.<br />
<br />
Był też pomnik najwspanialszy. O nim już pisałem.<br />
On mnie straszył swą wielkością, kiedy lat nie miałem.<br />
Jest w Warszawie i tam straszy, bo posiada rogi.<br />
Postrzelone lico jego. Sza, bo będą rugi.<br />
<br />
Mogę tylko to dopisać,że w narożnym domu,<br />
Betonówki, co pod górę i tej z cementami,<br />
Był magazyn amunicji ,a w skrzynkach, od gromu!<br />
Moja pamięć chociaż trochę, tutaj o tym wspomni.<br />
<br />
Każdy garłacz był w pudełku. a trochę owalnym,<br />
Bo w pudełku był też pocisk o łebku drewnianym.<br />
Kształt zaś gilzy nie pasował on do mauzera,<br />
I z obawą ja strzelałem, strach był jak cholera.<br />
<br />
61<br />
<br />
Przy strzelaniu był też Tomek, Władek ,oczywista,<br />
Jeden z nich jeszcze się kręci i wesoło śwista.<br />
Latek on ma osiemdziesiąt, nadal jest przystojniak,<br />
Pośród młodych tamtych czasów, to prawdziwy chojrak.<br />
<br />
Ja uważam do tej chwili, że mój punkt widzenia,<br />
Jest na pewno bardziej trafny, niż prasy zrzędzenia.<br />
Wyszedłem z wojska, gdy Gomułka już obsadzał władzę,<br />
Ja zachwytu nie objawiam i innym też radzę.<br />
<br />
Mierne zdanie ja też miałem o wielkim przełomie,<br />
Bo to moja była racja ,gdym rzekł :rządzą gnoje.<br />
Sam Gomułka był świniarzem, prostak od orczyka,<br />
Wargi jak stare obcęgi, otwiera, zamyka.<br />
<br />
Mierne zdanie ja też miałem o wielkim przełomie,<br />
Który naród zrobił buntem, rząd wzięli gamonie.<br />
Jeden z nich nawet nie głupi, ale wielki pozer,<br />
Człowiek rzutki, spryciarz także i żaden maruder.<br />
<br />
Skandal zrobił w samolocie z krzykiem histeryczki,<br />
Bo chciał światu się pokazać, a czyn do publiczki.<br />
„ Ratujcie mnie ,Polacy, bo Niemcy mnie biją,”<br />
Do pomocy jako świadka to wziął żonę swoją.<br />
<br />
62<br />
<br />
I nikt więcej nie potwierdził niedoli pozera,<br />
Zgasł jak świeczka ten polityk, w ekran nie spoziera.<br />
Ta miernota, ta tych czasów, rządzi teraz w kraju,<br />
Lecz poparcie moim zdaniem no to słabe mają.<br />
<br />
Takie słowa pod publiczkę już kiedyś słyszałem.<br />
Na przystanku ja w Policach na ten czas tam stałem.<br />
Rynek miasta jest malutki. Na nim mało ludzi.<br />
A na środku był samochód, on obawy budzi.<br />
<br />
Ciężarówka „Star” to była, a przy niej kierowca.<br />
Podszedł widzę tam milicjant, z którego był mówca.<br />
Coś tam długo trwała gadka, może nawet ostra,<br />
Nadszedł jeszcze jeden z władzy i za kołnierz gościa.<br />
<br />
Ten nogami się zapiera, więc ciągną faceta,<br />
A słoneczko ładne świeci, nie żadna tam słota.<br />
Słyszę nagle głos szofera: bracia robotnicy!<br />
A ratujcie mnie robola, chcą mnie do piwnicy.!<br />
<br />
Ten okrzyk był tak ciekawy i tak bezzasadny.<br />
Jam komuną zawsze gardził. Był nawet nie ładny.<br />
Nic takiego się nie stało, on źle zaparkował.<br />
Nie chciał płacić, więc go wzięli, lecz czemu gardłował?<br />
<br />
63<br />
<br />
Jam to ciągle opowiadał każdemu, co słuchał,<br />
Aż nareszcie sam oficer, niby mnie przesłuchał.<br />
Na ulicy mnie zaczepił i pyta jak było?<br />
Więc mu mówię ,przygłup jakiś. Na tym się skończyło.<br />
<br />
Wypadek ten był w Policach w pięćdziesiątym siódmym,<br />
Prasa krzyczy :jest odnowa, w roku odwilżowym.<br />
Jest możliwe ,iż niektórzy pragnęli przemiany,<br />
W uniesieniu bez pokrycia, już robili tamy.<br />
<br />
Nadal prasa była cudza ,ona zmiany głosi,<br />
Które piszą ci ,co rządzą, ich głos echo nosi.<br />
Nie było żadnej gazety, żadnej niezależnej.<br />
Pic na wodę, fotomontaż, gadka masie głodnej.<br />
<br />
Jak powstała wielka odwilż tak też i ucichła,<br />
Wprowadzono nowe normy, zrodziła ich blichta.<br />
Technicznie uzasadnione a więc bat na leni,<br />
Ten paragraf był w Kodeksie, Gomułka go ceni.<br />
<br />
Ten się śmieje, kto ostatni, więc wybucham śmiechem,<br />
Chociaż boki mam obite, walczyłem z tym zerem.<br />
Zero często mnie gnębiło, więc byłem zwalniany,<br />
Jednak mam nad nimi górę! Gdzie wy ,chamskie pany?!<br />
<br />
64<br />
<br />
Gdzie wy ,wrogi wolnej Polski? Gdzie wy, skrytobójcy?<br />
Za akowców przebierani, teraz spiskujący.<br />
Jakie miłe mają twarze ci, co brzuchy pruli,<br />
W kombinezon ubierali ,ale bez koszuli/<br />
<br />
W roku onym, kiedy słońce świeciło niebiesko,<br />
Skasowano wiele książek, co w oczy kłuło.<br />
Była to „Miss o szkarłatnym{jako krew} spojrzeniu”.<br />
Widziano w niej wielką groźbę Uległa spaleniu.<br />
<br />
W tych też latach, to się śmiano z kultury Zachodu.<br />
Mieli atom w swoich rękach, całą Azję ludu.<br />
Pośmiewisko se robili z wyprawy na szczyty,<br />
No, bo z tego ludzkość nie ma, no jakie profity?<br />
<br />
Po co łazić gdzieś po szczytach, dla jakiego celu?<br />
Klasa tego nie popiera, ludzie burak pielą.<br />
Tak zniszczono biblioteki, nawet Sienkiewicza,<br />
On lud czernią, albo kupą, a ta jego Puszcza!?<br />
<br />
Roku ów, ty jak Pytia ostrzegłeś krainy!<br />
Bo złamano, zagrabiono, wsze ludzkie dziedziny.<br />
Wszystkie siły Ciemnogrodu chwyciły nas w graby,<br />
Wówczas ludzie już bezsilni, nie dawali rady.<br />
<br />
65<br />
<br />
Poległy już partyzanty, wyduszeni zdradą,<br />
Są bez grobu, bez nazwiska, brudy na nich kładą.<br />
Zachłystują się zwycięstwem zwykłe sprzedawczyki,<br />
Mają wielu popleczników, co składają spytki.<br />
<br />
Jeśli uznać, że to ustrój, że jest skrytobójczy,<br />
Jak religia w swych początkach ta od świętej trójcy,<br />
To należy pracowników, co z bronią służyli,<br />
Uznać winnych ,bo to oni w piwnicach dusili.<br />
<br />
Tę teorię ja wyznaję. Nie mam popleczników.<br />
Dla poparcia tej teorii kilka przykładzików.<br />
Przyszedł bandzior zbrojny razu, do pana Skrętnego,<br />
Broń pod pachą, a udaje robola biednego.<br />
<br />
Mam na zbyciu trochę blachy, tej ocynkowanej.<br />
Tanio puszczę. Pańska wola. Nie mam miejsca dla niej.<br />
Ile arkusz? No, za stówkę. Skrętny coś obmyśla.<br />
Cztery rynny są z arkusza i cztery gardziela.<br />
<br />
No, dwadzieścia to ja wezmę, jeno bez kłopotów?!<br />
A spokojna pańska głowa, to niby z odrzutów.<br />
Podrzucimy panu z rana, że niby legalnie,<br />
No, bo wszyscy mają oczy, wrażliwi na ciemnie.<br />
<br />
66<br />
<br />
I tak kupił se chłopisko i mówi do Ludy,<br />
Udało się złapać towar, są na świecie cudy.<br />
To reglament, brak na rynku to jest coś wielkiego.<br />
Znów jest towar, jest budulec dla domu naszego!<br />
<br />
Blachę schował do piwnicy, strop był zadaszony,<br />
Jest część murów, płoty cudze, a są z każdej strony.<br />
W środku pustki, brak jest tynków i brak instalacji,<br />
Głowę w górze swoją nosi, dba o przyszłość nacji.<br />
<br />
Gdy minęło trzy miesiące, zapomniał o sprawie.<br />
Już dokupił trochę cegły myśli o zaprawie.<br />
Wapna nie ma ni cementu, nie można zakupić.<br />
Jednak przyszedł jakiś obcy. Czy zaczyna sobie kpić?<br />
<br />
Coś za jeden? Czego szukasz? Ja jestem z urzędu.<br />
Patrzę ja na tę budowę, Szukam w sztuce błędu.<br />
To od tego jest kierownik, a książka na stole.<br />
Wiem ja przecież, ja sam sprawdzam, sam to robić wolę.<br />
<br />
Kogo pan reprezentuje? Mówiłem, z Urzędu.<br />
Takich wiele, zmiatajże, pan. Mam gadać z przybłędą?<br />
Facet wyszedł na ulicę, machnął lewą dłonią,<br />
Mundurowi idą szybko, widać, że coś gonią.<br />
<br />
67<br />
<br />
Jest kontrola dokumentów, materiał spisują.<br />
Proszę dać tu nam rachunek ,a blachę sztaplują.<br />
Na tę blachę daj rachunek ,panie budowniczy.<br />
Dwóch następnych milicjantów stoi na ulicy.<br />
<br />
I na wapno dziesięć worków, o tych tu przy ścianie.<br />
Może wczoraj pan ich nabył. Słyszy pan pytanie?<br />
Jako dowód zabieramy wapno, no i blachę,<br />
Już zaczynam pisać kwitek, protokół in blanche.<br />
<br />
Furgonetka podjechała. Kwit na materiały.<br />
Zostawili tak Skrętnego. On jak osłupiały.<br />
Po kwartale jest wezwanie. To Sąd , Wydział Karny,<br />
Drży mu łydka, bo on czuje, koniec będzie marny<br />
<br />
W międzyczasie znowu przybył osobnik z Urzędu.<br />
Panie Skrętny, namyśl się pan i nie rób pan błędu.<br />
Niby nad czym ja mam myśleć? A może współpraca?<br />
Ale gdzie tam, to nie ze mną. Głowę pan zawraca.<br />
<br />
Panie Skrętny, był pan w wojsku, a w wojsku niemieckim,<br />
Czemu miałby pan też nie być pracownikiem tajnym?<br />
Jeszcze czego! Nie wyrażę na to nigdy zgody,<br />
Jak pan wolisz iść do ciupy, pan nie taki młody!<br />
<br />
68<br />
<br />
Do widzenia, do rozprawy, tam brak sentymentu.<br />
A pan paser, blacha znikąd, a worki cementu.<br />
No i odszedł funkcjonariusz. Nadszedł dzień rozprawy,<br />
Gdy tak czekał, ktoś się przysiadł, ot na brzegu ławy.<br />
<br />
Panie Skrętny, jeszcze jest czas, ma pan tu godzinę.<br />
Może pan coś postanowi. Nie, ja raczej zginę!<br />
Przejdę się rozruszam nogi, to jest kopa czasu,<br />
Ale z Sądu poszedł pieszo znajomą se trasą.<br />
<br />
Krok wojskowy swój wydłużył, rozmyślał. Stracenie?<br />
Kiedyś młodość była inna, Piękno było w cenie.<br />
Przyszedł Niemiec wziął do wojska, a wojna przegrana,<br />
Teraz inna jest danina, inna zwrotka grana.<br />
<br />
Za godzinę jest rozprawa. Za godzinę wyrok.<br />
A ja mówię, za godzinę zdjąć trzeba mój odwłok.<br />
Wszedł do domu. Masz już obiad?, Będzie w trzy kwadranse.<br />
No to dobrze, ja na strychu dokończę pasjanse.<br />
<br />
Luda garnek odcedziła, posiłek na stole.<br />
Woła , Franek, chodźże siadaj, są kluski w rosole.<br />
Sama jeszcze nie usiadła, krząta się po kuchni,<br />
No i czeka ,aż on zejdzie, chyba nie zapomni?<br />
<br />
69<br />
<br />
Nie grzeb się tam, zostaw wszystko, skończysz po obiedzie.<br />
Ja tu sama, rosół stygnie, sama tutaj siedzę,…<br />
Gdy minęło pół godziny,… Franek, co tam robisz?<br />
Wstała, poszła, schody z desek. Dachówki tam zdobisz?<br />
<br />
Najpierw to ujrzała nogi, myśl jak błyskawica,<br />
Różne wersje. Co takiego?Wzrok w mózgu przemyca.<br />
Weszła wyżej, przecież schody nie mają poręczy,…<br />
A tu teraz ucisk wielki, biedne piersi męczy.<br />
<br />
Ujrzała go wiszącego. To chłop w sile wieku!<br />
Coś ty zrobił? Miałeś sprawę? Chcieli cię w bezpiekę?<br />
Zeszła na dół, lewą ręką, to macała cegły.<br />
Jaki ten świat był nam bliski ,a teraz odległy.<br />
<br />
W kiosku blisko był telefon, dzwoniła po erkę.<br />
Ona nie wie, w którą stronę? Czyżby w poniewierkę?<br />
Wzrokiem jednak odszukała, to tu Konopnickiej,<br />
Czy ja dobrze szłam do domu? Ludzie w szacie białej.<br />
<br />
To tak szybko, gdzie ja byłam? Byłam na narożu.<br />
Oni męża nakrytego już na wózku zwożą.<br />
Jestem Skrętna. Jego żona, a wy już jesteście?<br />
Przepraszamy, że tak późno trochę tłoku w mieście.<br />
<br />
70<br />
<br />
Że tak późno? Co to znaczy? Ja pójdę, usiądę.<br />
Ma być sekcja, proszę pani? No, bo zaraz jadę?<br />
Nie, nie trzeba. Niech decyzja należy do władzy.<br />
Dziś w nocy bawiliśmy się i byliśmy nadzy.<br />
<br />
Człowiek spojrzał z niepokojem w oblicze niewiasty,<br />
Jej policzki są skręcone, jak smażone chrusty.<br />
Swe oblicze świat tu zmienił, ma nienaturalne.<br />
Jest skręcone jak i ten sznur. Pomieszczenie górne.<br />
<br />
Tam są schody bez poręczy, trudno było znosić,<br />
No i nie ma on sumienia, by ją dalej prosić.<br />
Musi przybyć do szpitala podpisać papiery,<br />
Jak tu mówić do tej damy, To nie bardzo fair..<br />
<br />
Ja tam byłem na pogrzebie, byłem i na stypie.<br />
Tam spostrzegłem, że na ciotkę starszy facet dybie.<br />
Jednak ciotka odmówiła. Miała dwa pogrzeby.<br />
A mąż trzeci jest niesmaczny. Niech to życie diabły!<br />
<br />
Ciotka miała swych trzech synów, Jerzy, Jasiek no i<br />
Był najmłodszy zgrabny chłopak, Robert taki siaki.<br />
Wyjechali w ten czas przykry do Gdańska nad Wisłą,<br />
Tam za pewnie w dzień dzisiejszy żywoty swe piszą.<br />
<br />
71<br />
<br />
Wiele rzeczy w pamiętniku rozmyślnie pomijam,<br />
Bo złe chwile ,to z uporem z głowy se wybijam.<br />
Nie są warte chwili wspomnień. Było i minęło.<br />
A mnie młodość, no i nerwy to dobrze szarpnęło.<br />
<br />
Nieraz ludzie się dziwili,czemu zmieniam pracę?<br />
Tak się składa. Jam swobodny i nie jadam macy.<br />
Ten,co słuchał,robił oczy. Będę miał użytek!<br />
Zamelduje ,tam gdzie trzeba. Jemu w nosek szczutek.<br />
<br />
W życiu wiele zmienia się tak, jako pory roku.<br />
Chcę nadmienić, nawet teraz, zmiany są co kroku.<br />
Miałem z żoną działkę dużą. Szpaler bzów tam rośnie,<br />
Zawsze kiedy była nasza, nosiłem radośnie,<br />
<br />
Halinka wąchała kiście, zachwyt miała w oczach,<br />
Teraz wszystko się zmieniło, nie chodzę po grządkach.<br />
Już nie mamy bzów w wazonach, nie ma aromatu,<br />
Który jest jedyny w świecie, lepszy od granatu.<br />
<br />
Siedząc w domu wspominamy piękno owych krzewów,<br />
Że, to wszystko się urwało,nie powód do gniewu.<br />
Jak się gniewać na swe dzieci? Na syna, synową?<br />
Dwa iglaki tak radosne, co to dzwonią mową.<br />
<br />
72<br />
<br />
„ Kochał pies kanarka<br />
Kanarek niedźwiedzia<br />
Niedźwiedź salamandrę<br />
Salamandra śledzia.<br />
<br />
A śledź wieloryba<br />
Wieloryb sardynkę<br />
Sardynka chłopczyka<br />
A chłopczyk dziewczynkę.”<br />
<br />
Tego jeszcze nie śpiewają, kiedyś przyjdzie pora,<br />
Gdy usiądą gdzieś w zaciszu, koło swego muru.<br />
Modna ta przyśpiewka była tuż zaraz po wojnie.<br />
Wówczas po niewoli wielkiej, głos gardłował hojnie.<br />
<br />
Był raz taki lotnik młody, Grabarczyk z Czanowa.<br />
On nas uczył harcerzyków, co znaczy ponowa.<br />
Jak nazywać cumulusy i co to są wyże,<br />
Gdy bałwany te w powietrzu są naprawdę duże.<br />
<br />
Z nim też Władek latał trochę samolotem małym<br />
Nad Czanowem, nad wyspami z widokiem wspaniałym.<br />
Tych lotników było kilku, byli na przystani,<br />
Którą z desek zbudowano, z barierką ,sami.<br />
<br />
73<br />
<br />
Mieli oni z sobą mapy, pogodowe zwane,<br />
Na nich zaś owalne linie, w których były dane.<br />
Co jest wyżem, a co niżem, jak należy latać,<br />
Aby figla tam w powietrzu nikomu nie spłatać.<br />
<br />
Oni z sobą rozmawiali, jak by nas nie było,<br />
Jednak ucho, no hultaja, coś niecoś chwyciło.<br />
W tamtych czasach to rzecz błaha, to był rok po wojnie,<br />
Bo tam wówczas mnogie ludy, walczyły dość znojnie.<br />
<br />
Ja pamiętam ich wypowiedź, która nie dziwiła,<br />
Ale która chyba prawdą i to wielką była.<br />
Otóż jeden się wyraził coś o atomówce,<br />
Że już blisko Rosja była. Spłonął na panewce.<br />
<br />
Stąd na Wiśle ciągle stali, by przedłużyć wojnę,<br />
Bo coś blisko jest, oj, blisko, czas nagrodzi hojnie!<br />
Jednak coś się nie udało, wyginęli ludzie,<br />
Bo za wczesne są marzenia. Ulegli ułudzie.<br />
<br />
To pamiętam i rozmyślam ja po dzień dzisiejszy.<br />
Co się kryło w tej rozmowie? Piszę po raz pierwszy.<br />
Czyżby oni coś wiedzieli? Byli zaś z Rossyji.<br />
Tam od dawna u gór władzy oni przecież żyli.<br />
<br />
74<br />
<br />
Ojczym Tomka to Michalski, walczył w pierwszej wojnie,<br />
Zginął w drugiej ,a szafował życiem swoim hojnie.<br />
Na Okęciu dostał kulkę. Był z Wólki Węglowej.<br />
Z jego matką zamieszkiwał, na polanie gołej.<br />
<br />
Tomka ojciec to oficer, ale carskiej armii.<br />
Było zdjęcie, ja widziałem, my we dwoje sami..<br />
Tyle wiedział .co od mamy. Ojciec uciekł z Rosji.<br />
Gdy komuna władzę wzięła. Azyl z polskiej gestii.<br />
<br />
Tomek czuł się już Polakiem. Rusków miał on w tyłku.<br />
Cenił męża swojej mamy, co zginął od kulki.<br />
Sam karabin miał schowany i bawił nim oczy,<br />
Tak, dopóty, gdy nie strzelił, blisko swoich kroczy.<br />
<br />
Ten karabin to urzynek, przestrzelił nim udo.<br />
Widać było jak on chodził, a z początku chudo.<br />
Harcerz z niego był wzorowy. W tamte czasy wielki.<br />
Czasy biedy i łachmanów. Smak tych czasów gorzki.<br />
<br />
Na pogrzebie mojej mamy ,to była kobieta,<br />
Taka starsza, jej nie znałem, lecz starszego świata.<br />
Umyła zaś ciało mamy, ubrała z Anielą,<br />
Sam widziałem, że uwagi między sobą dzielą.<br />
<br />
75<br />
<br />
Była to pani z Dobrzynia, mamy koleżanka.<br />
Do klasy jednej chodziły, nie z jednego ganka.<br />
To Zofia Płocharska była, Miecia dla znajomych,<br />
Bardzo wierna przyjaciółka, wzór lat pięknych onych.<br />
<br />
Wiem to ja od mojej siostry, od Anielki przecie!<br />
O niej tak mało wspominam, A jest na tym świecie!<br />
Spotkałem się z nią w tym roku, co dziesiątym zwany.<br />
Wspominam swoje czasy , i drapano rany.<br />
<br />
To co ona przekazała już spisuję pilnie,<br />
Bo gdy nas dwoje nie będzie, wszystko szybko zginie.<br />
Tylko pismo w życiu wieczne. Przeżyje epoki.<br />
A ja blisko jestem piachu, gdzie dołek głęboki.<br />
<br />
Anielka ,gdy była panną to miała podróże.<br />
Niektóre to ja opiszę, za nią to powtórzę.<br />
Ciotka Luda i pan Skrętny ,gdy żyli w Szczecinie,<br />
No to chętnie wraz z Anielką, przemierzali mile.<br />
<br />
Raz ruszyli do Bydgoszczy, do siostry Skrętnego.<br />
Tam Bogdana jej raili, do związku jednego.<br />
Był to chłopak bardzo grzeczny i bardzo układny,<br />
Czemu z tego nic nie wyszło? Może czas był trudny?<br />
<br />
76<br />
<br />
Ta rodzina była można i chętna Anielce.<br />
Słuchałem ja jej uważnie, nie zdziwiony wielce.<br />
Różnie było w moim życiu. Błędów było więcej.<br />
Aniżeli u Anielki. Wróćmy w nurty Drwęcy.<br />
<br />
W Żydowcach też był z Dobrzynia mamy mej znajomy.<br />
Widziałem go kilka razy, chętny do rozmowy.<br />
Jego żona z moją mamą to dwie koleżanki,<br />
Razem w szkole się uczyły i tłukły pisanki.<br />
<br />
Lodzia jej było na imię. Pracowała w kinie.<br />
Jej mąż zaś był bileterem. Pamięć o nich ginie.<br />
Tylko tu jest wzmianka o nich. Świat dawny w pomroce.<br />
Czy rodziny te znajome wydadzą owoce?.<br />
<br />
Jest w pomroce Klaudyna, ta Potocka z rodu.<br />
Poszła w bój o lepszą Polskę, a poszła za młodu.<br />
Była tam sanitariuszką, jej walka to znoje.<br />
Ja ostatni jej wielbiciel, słów tych kilka kroję.<br />
<br />
Jej imieniem nie ma szkoły i nie ma szpitala.<br />
Zbrodzień miejsce jej zajmuje, co Polskę rozwala.<br />
Mojej zgody nie ma na to i nigdy nie będzie!<br />
Głośno krzyczę! Nikt nie słucha! Bo martwica wszędzie.<br />
<br />
77<br />
<br />
Jest bohater to Jan Bołbot, to obrońca schronu,<br />
Wedle Saren bronił Polski do żywota skłonu.<br />
Cały pluton tam wyginął, nikt nie machał bielą, *<br />
Czy ich kości bohaterów pola tamte ścielą?<br />
<br />
Mógłbym więcej dać przykładów, Niech kto inny szuka.<br />
Moja głowa będąc stara do drzwi Łady stuka.<br />
Jeszcze pragnę upamiętnić kilka chwilek z życia,<br />
Zanim pójdę z katafalkiem w krainę niebycia.<br />
<br />
Kilka kartek historycznych dorzucę z rodziny,<br />
Aby wiedział czytający, my z kości, nie z gliny.<br />
Dobrzyń ma pamiątek kilka ,a to po kądzieli,<br />
Wszystkie one od babuni ,bo tak ludzie chcieli.<br />
<br />
Kościółek, co jest w Dobrzyniu, w malowidła w środku.<br />
Piękne tam są Anielice, radosne, nie w smutku.<br />
Jednym wzorem siostra babci, prześliczna Marcyna.<br />
Ludzie ją wytypowali. Straż tam teraz trzyma.<br />
<br />
Straż piękności i ostoi, pierwsza piękność miasta<br />
Oczy chabru, postać kwiatu, no, a maku usta.<br />
Już minęło sto lat dawno, gdy ją zmalowano.<br />
A gdy patrzysz na nią dzisiaj, myślisz, wstała rano!<br />
<br />
Relacja pana Grodkowskiego z Nowego Warpna<br />
<br />
78<br />
<br />
Moja babcia, ta Konstancja, to miała trzy córki,<br />
Ta najstarsza to Helena, zmarła w komunałki.<br />
W kilka dni po sakramencie, pomór ją ucapił.<br />
I dziecinę pierworodną po tygodniu zabił.<br />
<br />
W komunijnych szatkach oną w trumnę ułożono.<br />
I trzykrotnie rynek w koło, zanim ją złożono.<br />
Babcia dziurę później w grobie szpadelkiem wyryła,<br />
I pukała w cienkie deski. Czy tam jeszcze żyła?<br />
<br />
Trwało to prawie pół roku, do snu szczególnego,<br />
W którym Hela z krzykiem pyta; Czemu w pukanego?!<br />
Ona tego se nie życzy! Chce spokoju w grobie!<br />
Od początku jak umarła i o przyszłej dobie.!<br />
<br />
To relacja jest Anielki, która grób widziała.<br />
No, bo z mamą w pięćdziesiątym w Dobrzyń zajechała.<br />
Widziała też i malowidła, mama objaśniała.<br />
No i palcem jej wskazała, gdzie Marcysia stała.<br />
<br />
Tych aniołków tam jest kilka, Wszystkie z tego miasta.<br />
Z tych postaci, wiele osób, na żywych wyrasta.<br />
Pokolenia z nich odbiły i żyć będą wiecznie,<br />
Jak obrazy, malowidła, , patrzące w nas grzecznie.<br />
<br />
79<br />
<br />
Babcia poszła do spowiedzi, sen tam przekazała.<br />
Proboszcz poczuł swąd pieniądza i na babcię psioczył.<br />
Duszy sen ty przerywałaś! Za to klątwa grozi,<br />
Mszę wykupić tutaj trzeba, pokłonić się Bozi!<br />
<br />
Trzeba nawet trzy wykupić, za spokój, za ciszę,<br />
No a później to za wieczność. Pokutę zapiszę.<br />
Hojność musisz tu wykazać, to nie spotykane!<br />
Teraz modły, msze z ambony. To czyny karane!<br />
<br />
Babcia grzechem zastraszona, odważnie swe wtrąca,<br />
Że to Hela a nie strzyga, ze snu ją wytrąca!<br />
By nie motać w nić szatana a gorzej kusego,<br />
Ona z córką rozmawiała, przecie to nic złego.<br />
<br />
Dziś gdy patrzę na tą babcię, myślę o jej życiu.<br />
Fotografię starą trzymam. Jej żywot bez zbytku.<br />
Wieniec wnuczek ją otacza, jak ongiś córeczki.<br />
Dziś im wszystkim, my potomni, zapalimy świeczki.<br />
<br />
A myśl moja ulatuje do tyłu przed laty,<br />
Wojna jest nie rozpoczęta, a w córce są straty.<br />
Jaką boleść miała babcia? Toć pukała w trumnę!<br />
Pytając córeczkę swoja – łąki tam są kwietne?<br />
<br />
80<br />
<br />
A czy łobuz cię nie drażni? A nie czujesz chłodu?<br />
Tak odeszłaś mi ,perełko. Tak chciałaś za młodu?<br />
Pytam ciebie, powiedz słowo, lub puknij trzy razy,<br />
Bym wiedziała, że coś słyszysz. Odpowiem dwa razy.<br />
<br />
Znałem córki, znam i wnuczki. Pierwsza to jest Iza.<br />
Druga będzie to Grażyna, co uśmiech przybliża.<br />
No, a trzecia to Mirela. Dziś rodzinę trzyma,<br />
W mocnej dłoni, nie popuści, jeno krzepko ima.<br />
<br />
Zdjęcie to jest wielkim śladem, śladem mego rodu.<br />
W nim ta babcia jednak starsza, żyła też za młodu.<br />
Mając oczy, mając mowę, przekazała dzieciom,<br />
Obraz świata z tych lat dawnych, trojgu i też krociom.<br />
<br />
Taki ślad zostawił Platon o przedziwnym lądzie.<br />
Opisał go bardzo skrzętnie. Może gdzieś on będzie?<br />
Ludzie w ląd ten wędrowali przez lata, a długie,<br />
Nawet wojna jedna była. Zostawił nam złudę?<br />
<br />
Nie, nie złuda. To możliwe. A nawet jest pewne.<br />
Gdy się idzie lądolodem w te strony Zachodnie.<br />
Wówczas dojdzie się do lądu, do tej Atlantydy!<br />
Była ona i jest nadal. To nie żadne zwidy.<br />
<br />
81<br />
<br />
Stąd budowle są podobne, mumie, różne gary.<br />
Związek lądów jest przerwany, bo zmienne są góry.<br />
Ich kształt klimat wolno zmienia, lądolody topi.<br />
Z których błota i mielizny. Resztę słońce łupi..<br />
<br />
Między mną a moją babcią jest półtora wieku.<br />
Trzeba to wszystko opisać, bo zleci do ścieku.<br />
Tu opisać trzeba pamięć ,co dawno stuletnia,<br />
Wówczas wieczna jest Marcysia, na tynku, podniebna.<br />
<br />
Ona wieczna jak ta ziemia pisarza Platona.<br />
Gdy się kościół kiedyś spali, tu ślad. Była ona.<br />
Z tą myślą wolno umieram. A spokój jest we mnie.<br />
Starki żyli nie na snopku, a we własnym gumnie.<br />
<br />
Stąd ma radość z mych pradziadów. Mieli własne dzieci.<br />
Od nich do mnie gwiazda jasna, jak nadzieja świeci.<br />
To ja po nich wzniosłem wnuczkę, ponad swoją głowę,<br />
Popatrzyłem tam wysoko, na dziadków odnowę.<br />
<br />
Ta nadzieja to Jagódka, pokój okrążyła,<br />
Znów podeszła ona do mnie i to powtórzyła,<br />
Jeszcze, mówi, rączki wznosi i patrzy w me lico,<br />
Ja bez słowa ją podnoszę i płaczę co nieco.<br />
<br />
82<br />
<br />
Podnieść wnuczkę, podnieść ciężar lub podnieść karabin,<br />
My, gdy nas już tu nie będzie, jej rękoma zrobimy.<br />
Tak zetrzemy my komuchów w potrójnej postaci,<br />
Tych od krzyża, od swastyki i co sierpem młóci.<br />
<br />
Historia Marcysi uczy, że coś się wykruszy,<br />
Lecz gdy mnoga jest dzieciarnia, to jej los nie ruszy.<br />
Powiedzeniem tym wzmocniony, mówię to, familio,<br />
To ja pierwszy dałem wnuka, tyś milczała długo!<br />
<br />
Lecz gdy dałem znów drugiego, to doszły mnie słuchy,<br />
Że tam radość w domu była, sczerwieniały niuchy.<br />
Ojca wówczas już nie było, a dałem go jemu,<br />
Nie zobaczył już drugiego, losie, pytam ,czemu!<br />
<br />
Nikt też nie wie albo nie chce, kto wychował Bolka!<br />
To ja wszystkie tamte lata, od wtorku do wtorku,<br />
Tylko ja się zajmowałem, od śniegu do lata,<br />
I to dla mnie jego zejście, to ogromna strata.<br />
<br />
Opuściłem piękne Zdroje w styczniu tego roku,<br />
Gdy w Szczecinie były zajścia i trupy na stoku.<br />
Samo zajście było w kwietniu, gdzieś to opisałem,<br />
Wówczas równo z tłumem ludzi po ich stronie stałem.<br />
<br />
83<br />
<br />
Nikt też nie wie albo nie chce o mych darowiznach.<br />
A robiłem ich dość dużo. Wszystko ginie w tłumach.<br />
Anielce ja dałem teczkę, co była skórzana.<br />
Bolkowi zaś ładny rower. Rzecz nie do zbadania?<br />
<br />
Zakupiłem mu garnitur. Lucjan dostał motor.<br />
Teraz ja tam to persona, no mówiąc, non grata.<br />
Może nawet nieprzyjazny, a straszny to potwór!<br />
Gdym odchodził ,Lucjan dostał pieniądze od brata.<br />
<br />
Dostali też inni trochę. Nikt nic nie pamięta?<br />
Wszak byliśmy już dorośli, żadne pacholęta.<br />
Nie wyliczam więcej tego. Babcię wspomagałem.<br />
Zawsze dałem jej papierek i głaskanie miałem.<br />
<br />
Geniek zawsze coś tam dostał, przy każdej okazji.<br />
No, a Bolek, gdy był chory? To wymysł iluzji?<br />
I dlatego cios był dla mnie, afront familijny,<br />
Że tam obco był przyjęty, w pewien dzień wiosenny.<br />
<br />
Byłem nie sam, z synem, wnuczką. Uzgodnione wejście.<br />
Gdym już wyszedł zrozumiałem, że na czarnej liście.<br />
Pozbyli się po raz drugi,możliwe intruza.<br />
Który przecież sprzedał swoje. Czy szuka tu guza?<br />
<br />
84<br />
<br />
Przypominam ja żyjącym w tym budynku dzisiaj,<br />
Że tam istniał kiedyś inny za rodziców zwyczaj.<br />
Bo weselej też tam było, ja piosnkę śpiewałem,<br />
Kiedy latek dużo, dużo wówczas mniej ja miałem.<br />
<br />
„Choć biedy dwie, nasza wszak młodość jest,<br />
Weselmy się, bo to życia jest treść.<br />
Choć często źle i choć pusty nasz trzos,<br />
To wierzę, że wnet poprawi się los.<br />
<br />
Bo dla nas młodych włóczęgów<br />
Cały szeroki świat<br />
A każdy spotkany łazik, byle morowy<br />
Zawsze nam brat.<br />
<br />
Więc bywaj zdrów,<br />
W świat ruszamy dziś znów,<br />
Spotkamy się tam,<br />
Gdzie zachodzi nów.”<br />
<br />
Wszystkim moim siostrom, braciom, ja życzę spotkania,<br />
Tam wśród piachu na leżąco, gdzie nie ma wstawania.<br />
Wspólnie ręce se podamy, zaginą niesnaski,<br />
Spotkanie to przymusowe, bo z natury łaski.<br />
<br />
85<br />
<br />
Przed spotkaniem, by umocnić pozycję w gadulstwie,<br />
Chcę przypomnieć swoje datki zwinięte na szpulce.<br />
Większą część swojego życia poświęciłem kresom.<br />
Ja w nie ciągle się wsłuchuję, ich odbitym echom.<br />
<br />
Napisałem kilka wspomnień w formie poematów,<br />
O tych ludziach ciemiężonych, a nie żadnych chwatów.<br />
Nawet w własnym pamiętniku poruszałem Wołyń,<br />
Prosząc w duszy swą Dziewannę – Ty, ziemio, nie odpłyń!<br />
<br />
Dzicz ,gdy weszła tam we wrześniu, zdusiła Lechitów.<br />
Zaczynając od strzelania chłopskich, najwierniejszych psów.<br />
Poznał tą dzicz i Myślibórz, w lutym, w końcu wojny,<br />
Gdy w salony w czas obiadu, wtargnął hufiec zbrojny.<br />
<br />
Damy były wystrojone i chwaliły zupkę,<br />
Kiedy nagle drzwi otwarto,zgoniono je w kupkę.<br />
Obcy mundur, obca mowa, oczy pałające,<br />
Zaczęto już trykać baby, prawie że stojące.<br />
<br />
Niemiec schował się do szafy, nim wataha weszła,<br />
Słyszał rumor najpierw stołów, przewracane krzesła.<br />
Lecz głos żony był straszliwy, inne wtórowały,<br />
A więc wyszedł oddać życie .To on oddał strzały.<br />
<br />
86<br />
<br />
Krzyk podniosły biedne Niemki, to grom jasny z nieba.<br />
Nie wiedziały, ilu będzie ,jaka jest potrzeba?<br />
Orgia trwała, krzyk się wzmagał. Drżały w oknach szyby,<br />
Każda czuje ucisk męski. Tu nic nie jest na niby.<br />
<br />
Rej tu wodzi sam Babajan, już drugą obrabia.<br />
Patrzy w ścianę ,gdzie są zdjęcia, tam patrzy się hrabia!<br />
Von Kleist wszedł już do sypialni, z lugra strzela w plecy,<br />
Siedmiu Rusków on położył. Widział strach tej dziczy.<br />
<br />
Rusek wybił domowników, zgarnięto też setkę,<br />
Byle jakich, aby żywych, niech znają sowietkę.<br />
Rozstrzelano ich ze zemsty. To za generała!<br />
Który przecież w czasie „pracy”, że baba nie chciała!<br />
<br />
A kto w Rosji babę pyta? Tam wszystko jest wspólne.<br />
Jedno w izbie legowisko, a związki są luźne.<br />
A kto w Rosji ma tam ojca? A tu wrzaski babskie!<br />
W plecy strzela jakiś Niemiec. Czyny to nieludzkie!<br />
<br />
Podobnie było w Czanowie. Nie wiem nic pewnego.<br />
Przy dzieciach się nie mówiło. Lecz było coś złego!<br />
W pewnym domu, a w piwnicy. Trzymano tam Niemki.<br />
Na łańcuchu uwiązane. Widziałem haczyki.<br />
<br />
87<br />
<br />
Czy to mity? Czy to prawda? No, to jest możliwe.<br />
Nie ma już kogo zapytać. Wszystko jest nieżywe..<br />
Ja zostałem sam z tym mitem. Słabo to mi dzwoni.<br />
Ja z tym mitem pójdę w piachy. Ten mit wciąż mnie goni.<br />
<br />
„ Ciała śpią, dusze czuwają.” Geniek wskazał łańcuch.<br />
Trzy dni Ruski ich trzymali. Geniek to brat i druh.<br />
Później nigdy nie mówiono dla nas było błahe,<br />
Na wojenne szabry, gwałty to się kładło lachę.<br />
<br />
„ O czasy!. O, obyczaje! „ Tak było i basta!<br />
Pokolenie to wojenne ,co paliło miasta!<br />
Jest reguła przeciwwagi i ciosa za ciosy,<br />
Jeśli rolnik jest bez sierpa, myszy zetną kłosy.<br />
<br />
My już dzisiaj to botwina, no ,a jutro prochy,<br />
Nie czas dąsać się na trudy, pokazywać fochy.<br />
Podziękować nam wypada za lata ,co przeszły,<br />
W czas dzisiejszy, dzionek piękny, no i wiek podeszły.<br />
<br />
A ja gdzieś mam skarby świata<br />
Gdy twa nóżka mnie oplata.<br />
I gdy czuję miłe styki<br />
Loków krętych dwa kosmyki.<br />
<br />
88<br />
<br />
Może szepty nie słyszane,<br />
Jako fale mórz złamane,<br />
Ciągle biegną, ciągle nowe<br />
Na dwa ciała nasze gołe.<br />
<br />
Już ucichły oceany,<br />
Już świt nowy jest nam dany,<br />
W urok dzionka czas nam wstawać,<br />
I od siebie coś mu dawać.<br />
<br />
Patrzymy w żółtą już tarczę,<br />
Oczy nasze w zjawy starcze,<br />
Które dłużej niż to życie,<br />
Widać znowu w niebios płycie.<br />
<br />
To na cześć mojej Halinki, której pochwał mało.<br />
W pamiętniku właśnie takim pisać by się zdało.<br />
Czynię to z ogromną chęcią , bo to blisko końca,<br />
Wzmianka taka jako balsam, bardzo łagodząca.<br />
<br />
Uciekając przed zagładą, Wańkowicz w dół Dniestru,<br />
Otarł on się o Pokucie i smrody aresztu.<br />
To on jeden ten szczęśliwy. A tłumy na szlaku?<br />
Mrowie szło na Zaleszczyki. Zginęli bez stuku!<br />
<br />
89<br />
<br />
„ Pod kaliną dziewczyna, pod kaliną dziewczyna,<br />
Pod kaliną dziewczyna, dziewczyna.<br />
Tam kalinę łamała, tam kalinę łamała,<br />
I na drogę rzucała, rzucała.<br />
<br />
A ja jedna mrugała,<br />
A ja jedna mrugała,<br />
Bo ja kalin nie chciała,<br />
Swoje lilie ja miała.”<br />
<br />
To Maryjka se śpiewała w filmie, „ Przybłęda”.<br />
Nie słuchałem słów zbrodniarza gdy gardłował Zięba. *<br />
Mam swe kształty filozofii, dalekie komuny,<br />
I dlatego ja uwielbiam te kresowe strony.<br />
<br />
Wieczna marzłoć pochłonęła przybłędę Pokucia<br />
Gdzieś tam kości jej bieleją. Me pismo poucza.<br />
O wierności tysiącletniej zdobyczy Chrobrego,<br />
O spójności tej przybłędy z częścią życia mego.<br />
<br />
To ja jestem Legion przecież, ja prastarych Kresów!<br />
To ja tombak, piewca chwały tych złocistych czasów.<br />
Ja się pytam Sybiraków, chcesz wrócić na pola?<br />
Na kolanach, odpowiada, gdy zmieni się dola.!<br />
<br />
90<br />
<br />
Ja jestem ten Legion dzisiaj i za Legion płaczę,<br />
Co poszedł w rozsypkę zimną na życie tułacze.<br />
Legendę tę ja obnoszę, niby kwiat w naręczu,<br />
Za to ludzie na ulicy ukłonem się wdzięczą.<br />
<br />
Jeszcze kilka wiadomości z Anielki poręki,<br />
Za te wszystkie telefony, to ogromne dzięki.<br />
Anielka będąc w Dobrzyniu, jest twórcą historii,<br />
Bo tam mama jej mówiła, nawet o cykorii.<br />
<br />
Gdy tam byli na cmentarzu, to mama wspomniała,<br />
O wypadku bardzo głośnym, gdy dziesiątkę miała.<br />
Otóż dzieci się bawiły przy płocie cmentarza,<br />
Dziewczynka za mur upadła i krzyki powtarza.<br />
<br />
Dzieci starszych alarmują, zbiega się pół miasta.<br />
Poszukują tej dziewczynki, ich niepokój wzrasta.<br />
Znaleźli pokaleczoną, ktoś przegryzł jej żyły.<br />
Więc pytają, kto to zrobił? Życia się w niej tliły.<br />
<br />
Żyd brodaty, odpowiada. O zgrozo, na mace?<br />
Wnet policja robi śledztwo. Zaczynają prace.<br />
Rozpytano wszystkie dzieci, sąsiadów i lumpów,<br />
Znaleziono tego typa, od robienia siupów.<br />
<br />
91<br />
<br />
Zwał się Macoch, żaden Żyd tam. Zwykły alkoholik.<br />
On położył ją na grobie, z grobu zrobił stolik.<br />
Otrzymał on karę śmierci. Tak to się skończyło.<br />
Dawno temu toto ,mamo? Tuż przed wojną było.<br />
<br />
Rydwan czasu i historii, wiek cały w podróży!<br />
Jam szczęśliwy, że tak mogę wrzucić to do kruży.<br />
Niech tam leży zapisane na kartkach brulionu.<br />
Tam na pewno się doczeka życia mego skłonu.<br />
<br />
Czas napomknąć coś o żonie, o mojej Halinie.<br />
Słowo dobre. Zapisane na pewno nie zginie.<br />
Jest dobrocią i okrasą życia w wiernym stadzie,<br />
Tu mój ukłon i podzięki. Wiesław to tu kładzie.<br />
<br />
Aby nie być tylko słowem tu opisywanym,<br />
No, to ona wierszyk pisze i głosem łamanym,<br />
Przeczytała treść wersetu, główkę swą podniosła,<br />
Pełna dumy i pewności, że też tu coś wniosła.<br />
<br />
Szczęście dała mi żona,rodząc dzieci dwoje,<br />
A później synowie, poprzez wnuczki moje.<br />
Piękne, zgrabne ,mądre te dziewczyny nasze,<br />
Nie dadzą nikomu sobie dmuchać w kasze.<br />
<br />
92<br />
<br />
Życie niosłem koromysłem, by nie rozlać wody.<br />
Ale nieraz się potknąłem, w wiadrach były szkody.<br />
Doniosłem nie wiele tego. To jest tu spisane.<br />
No, bo takie koromysło, takie było dane.<br />
<br />
Pod opieką ja Dziewanny, prześlicznej bogini,<br />
Zostawałem przez te lata, pomoc dobrej dłoni.<br />
Stąd jest wena, lubość kwiatów i zjawisk uroda,<br />
Lel i Polel, wzorem dla mnie. A to piękna triada.<br />
<br />
By ukazać fundamenty mych pewnych przekonań,<br />
Chcę ukazać dokumenty syjonu dokonań.<br />
Od religii tej żydowskiej, siostrzanej komuny,<br />
Do zjadania ciał człowieczych przez ludzi ,nie kuny.<br />
<br />
Pisze o tym sam Pasternak, źródła są przeróżne,<br />
Niech poczyta okruch zbrodni. Wstawiam kartki luźne.<br />
Nie za wiele, ledwo osiem, ale są prawdziwe.<br />
Umarli to już przeżyli. Niech poczyta żywe.<br />
<br />
To tak było. To widziałem .Może ktoś nie wierzy?<br />
Niech zapyta nieboszczyka, który w piachu leży.<br />
Nie ma grobów? Są mospanie. W kartkach i karteczkach.<br />
Jeno szukać trzeba żmudnie przy żagwi i świeczkach.<br />
<br />
93<br />
Rozdział II<br />
<br />
Do szkoły<br />
<br />
Tam gdzieś w świecie, za granicą, a może za morzem,<br />
Taki chłopak w moim wieku, żegnał się z belfrem.<br />
Ja zaś z ojcem ,bom posłuszny ,idę se do Dąbia,<br />
Tam gimnazjum otwierają. Idzie głowa głupia.<br />
<br />
Szkołę znałem z opowieści, nigdy w niej nie byłem.<br />
To jest prawda. Jako junak a niesforny żyłem.<br />
Przyszła pora mnie okiełznać, założą wędzidła,<br />
Prawdę mówiąc no dla mnie, to nie były sidła.<br />
<br />
Ksiądz nas przyjął. On mnie pyta pewny odpowiedzi.<br />
On to myślał, że uczony oto przed nim siedzi.<br />
Trzy czwarte dodać dwie czwarte, a ile to będzie?<br />
Obliczyłem bardzo szybko. To zgadza się wszędzie.<br />
<br />
To sześć ósmych. Ojciec nie drgnął. Kapłan przełknął ślinę.<br />
Pomyślałem, jak uderzy, to ja zaraz zginę.<br />
Ale stoję nieświadomy tego co się dzieje,<br />
Skąd ja mogłem znać odpowiedź W myślach ja już wieję.<br />
<br />
94<br />
<br />
Gdyby ojca tu nie było, zwiałbym ani chybi,<br />
Lecz posłusznym jestem synem. Prędkość nieraz gubi.<br />
W taki sposób się dostałem do pierwszej uczelni,<br />
Rok czterdziesty siódmy kończył się. Wrzesień był w zieleni.<br />
<br />
Szkoła to była ogromna, korytarz szeroki<br />
Ale przejście było wąskie, bo zajęte boki.<br />
Pod ścianą stały pianina, różne fortepiany,<br />
Ktoś zgromadził tu to wszystko, po dziś on nie znany.<br />
<br />
Może było ich czterdzieści. Nieraz się brzdąkało.<br />
Jeżeli ktoś zagrał marsza ,no to było klawo.<br />
Pośród pianin była młodzież zawsze rozbawiona,<br />
Była ona w różnym wieku. Różna życia strona.<br />
<br />
Byli nawet po dwudziestce, byli nawet starsi,<br />
Nie ja jeden opóźniony. Kto trzymał nas w garści?<br />
A Grabowski mały człowiek, lecz tęgie mózgowie,<br />
Jak to było w onej szkole, pamiętnik opowie.<br />
<br />
Jego żona kolubryna, dwukrotna na wadze,<br />
To uczyła nas polskiego, a w znoju i trudzie.<br />
Bo pokonać zaniedbania i to ośmioletnie,<br />
Praca była tytaniczna. Mnie tu było świetnie.<br />
<br />
95<br />
<br />
Nie wiedziałem o co chodzi? Tu trzeba się uczyć?<br />
Ja wolałem z myślą wolną po chatach się włóczyć.<br />
Raz zapytał mnie Pawłowski, ten od matematyki,<br />
Uczył także geografii, był to człowiek miły.<br />
<br />
Kępiński, powiedz nam wszystkim, czemu południki?<br />
Nazywamy linie w mapie, łączą biegunów styki.<br />
Zadowolony był on z siebie, spojrzał więc po sali,<br />
No i czekał na odpowiedź, a czas mu się pali.<br />
<br />
Ja odrzekłem pewny swego, głośno a wyraźnie.<br />
Nie myślałem ,co to będzie, że z łez zrobię łaźnię.<br />
Północ łączą i południe to są południki.<br />
Jeśli tak to można je nazwać raczej północniki.<br />
<br />
Sala wybuchnęła śmiechem, szczerym a prawdziwym.<br />
Nie wiedziałem ja dlaczego, chociaż byłem żywym.<br />
Nie wiedziałem, bo nie mogłem. Ja byłem z Guberni.<br />
Oni z Rzeszy, pochodzili z niemieckiej uczelni.<br />
<br />
To mnie trochę tu zraziło. Robią ze mnie śmiechy.<br />
Czy ja mogę tak pozwalać? To dla ich uciechy?<br />
Byłem tu najsłabszym uczniem, to dziś tak oceniam.<br />
Nie mówię ja tego nikomu. Inne plany miewam.<br />
<br />
96<br />
<br />
Było w klasie dwóch chłopaków, co to byli z Rosji.<br />
Obaj biegli i najlepsi, o logicznej myśli.<br />
Był Paszkiewicz, chłopak żywy, pytał Pawłowskiego,<br />
Czy jest książka w bibliotece? Patrzę w ciekawego.<br />
<br />
Chłopak zgrabny, jest sportowcem. Graliśmy w dwa ognie.<br />
Jest zadbany i ma równe rzędy zębów przednie.<br />
Wrócił z Rosji. Był w Syberii. Bardzo koleżeński.<br />
Chciałem z nim jak kolega..Nie był żaden pański.<br />
<br />
No, a jaka pyta belfer? Tu zbiór bardzo mały.<br />
Ta książka się nazywa „Pan Wołodyjowski”,<br />
Jest na pewno, sam widziałem. Trylogia tu jest cała.<br />
Ja nie znałem tej powieści. Byłem pełen troski.<br />
<br />
Dotąd ja się nie uczyłem, lecz dużo czytałem.<br />
O Indianach , o Raszynie i Olszynkę znałem.<br />
Znałem książki podróżnicze i przeróżne wiersze,<br />
Ale teraz usłyszałem te tytuły pierwsze.<br />
<br />
Drugi chłopak, to Mikołaj ,on też był z Rossji.<br />
Chłopak grzeczny, dosyć cichy, wzorem był stoika.<br />
Ale wiedzę to miał wielką ,szczególnie z matematyki.<br />
Geografię też znał dobrze, z kim się Ziemia styka.<br />
<br />
97<br />
<br />
Temu chłopcu i koledze chcę więcej poświęcić<br />
Miejsca w moim pamiętniku, a jego uświęcić.<br />
Poważałem go za wiedzę, byłem też ciekawy,<br />
Jak ją zdobył? To rówieśnik. Tu wracam do sprawy.<br />
<br />
Gdy sześćdziesiąt lat minęło odszukałem adres,<br />
Tym spotkaniom towarzyszył najpiękniejszy kares.<br />
Stał przede mną starszy człowiek ,a niskiego wzrostu,<br />
Mała bródka oznaczała słabiznę zarostu.<br />
<br />
Wszystkie cechy spamiętane były takie same.<br />
Lat sześćdziesiąt nie zmieniło, co od matki dane.<br />
Cichy człowiek, skromny człowiek, a nawet wesoły.<br />
Patrzył na mnie czy tak samo,jestem nadal płowy.<br />
<br />
Lecz ja siwy całkiem byłem, po tym mnie rozpoznał,<br />
Ja widziałem, że zawodu żadnego nie doznał.<br />
Chodźmy do mnie do chałupy, rzekł grzecznie znajomy,<br />
Tam spokojnie usiądziemy, ja zaparzę kawy.<br />
<br />
Od tej stacji w Szczecin – Dąbiu idziemy do kina .<br />
Tam przystanek autobusu, dumna jego mina.<br />
Pokój jego pełen książek, arkuszy papieru,<br />
Są ołówki, są linijki, szkice bez numeru.<br />
<br />
98<br />
<br />
Projektował i szkicował, on u kresu życia,<br />
Przecież jesteś emerytem, brak jadła do tycia?<br />
Nie, nie mogę być bez pracy, nowy robię projekt.<br />
To na konkurs, już wysyłam pojedynczy pakiet.<br />
<br />
W kuchni brząkał filiżankami, przynosi dwie kawy.<br />
By na stole je postawić zwala wszystko z ławy.<br />
Poprosiłem ,aby mówił coś o swoim życiu,<br />
Bo ja pragnę to umieścić w dużym pamiętniku.<br />
<br />
Kiedy usiadł na fotelu, najpierw się przedstawia.<br />
Sam to żyję w onym domu, filiżankę poprawia.<br />
Tak się w życiu ułożyło. Jestem po rozwodzie,<br />
By swą męskość zaspokoić łapię płotki w wodzie..<br />
<br />
Ja też jestem, rzekłem nagle, żadna to nowina.<br />
W takim świecie przecież żyjemy, przeszłość nasza sina.<br />
Teraz jestem ja żonaty i mam dwóch synów,<br />
Jakoś ciągnę to od dawna i bez żadnych kantów.<br />
<br />
Czy masz łączność z Paszkiewiczem? On też od Rosji.<br />
Nie, on chyba we Wielgowie. Piwko? Nie, nie piję.<br />
Co chcesz wiedzieć? Skąd pochodzisz? Opowiedz co nieco..<br />
Zaczął mówić. Prawdę mówiąc to mu idzie gładko.<br />
<br />
99<br />
<br />
Ja pochodzę z biednej ziemi, gdzie żyła gołota.<br />
Jak pamiętam nic nie było, a była ciemnota.<br />
Pamiętam ja dziwne rzeczy, jakie tam się działy,<br />
Opowiem ci to dokładnie. Wiatry różne wiały.<br />
<br />
Ojciec miał dziesięć hektarów, tylko koń i brona,<br />
Nie było tam ulepszenia, do pomocy żona.<br />
W tym zaciszu i stęchlizna, życie bez postępu,<br />
Siły były polityczne. Skąd? Może z ustępu.<br />
<br />
Przychodził do ojca człowiek, dziś wiem, komunista.<br />
Szeptali se w ucho długo, sobie oczywista.<br />
Ojciec nie chciał, się wymawiał, tamten parł do swego,<br />
I zakupił ojcu hektar, chce pożytek z niego.<br />
<br />
Znaczy z ojca, za tą ziemię, ojciec go wygania.<br />
Nie prosiłem, woła głośno. Rób w sądzie starania.<br />
Rzeczywiście facet podał tę sprawę do sądu,<br />
Jak tłumaczył, jak mataczył? Nie odzyskał gruntu.<br />
<br />
Ojciec nie chciał do komuny. Bo o to chodziło.<br />
Nie dał on się im skaptować. Coś się w ludziach tliło.<br />
Ktoś pieniądze miał ogromne, by chłopów skaptować.<br />
Czy to władza przeczuwała? Trudno coś licytować.<br />
<br />
100<br />
<br />
Mikołaju, a tak dzisiaj posądzasz bolszewię?<br />
Ano pewnie. Lecz historia , to nic o tym nie wie!<br />
Słuchaj dalej, coś dziwnego znowu ci opowiem,<br />
O tym wszystkim ,jak to było? Nigdy się nie dowiem.<br />
<br />
Ojciec mój Wawrzyniec chrzczony, ogiera hodował.<br />
Wojsko skup powszechny głosi. Ojciec zameldował.<br />
Dostał termin odstawienia. Cena tysiąc złotych.<br />
To pieniądze są ogromne w głowach chłopców młodych.<br />
<br />
Miałem brata, Włodzimierza, siostrę Weronikę.<br />
Snuno plany, co to będzie? Nu, skórzane kierpce.<br />
Wieść rozeszła się na Mołczadź, ogier jest w cenie!<br />
Od sąsiadów z pochwałami pełne były sienie.<br />
<br />
To pamiętam bardzo dobrze. Wszystkie wydarzenia.<br />
Bo o życiu w tamtych czasach nic pamięć nie zmienia.<br />
Z biegiem lat wysnuwam wnioski, ja to rozpatruję,<br />
I przez lata w swojej głowie nową nić buduję.<br />
<br />
Jestem sam ja na tym świecie, świadkowie są w piachu.<br />
A ja żyję tamtą chwilą, mnie to gnębi, brachu.<br />
Ojciec wziął za uzdę konia i w Baranowicze.<br />
Słuchaj dalej. Powiedz jeno, nie za głośno krzyczę?<br />
<br />
101<br />
<br />
Nie odrzekłem. Mów, że dalej, jak widzisz nagrywam.<br />
Nie uronię żadnej prawdy, póki tlen zażywam.<br />
Kiedy ojciec poszedł z koniem, obcy wszedł do chaty.<br />
Nagan trzymał w pogotowiu. Oczekuje taty.<br />
<br />
Powiedziałem to sąsiadom; Obcy w naszej izbie!<br />
Przyszli chłopy z siekierami i siedli na przyzbie.<br />
Dla obrony mego ojca, spali tydzień w sionce.<br />
Jest mój ojciec, już powrócił, godziny gorące.<br />
<br />
Wawrzyn, słuchaj, ktoś jest w domy, mamy go usiekać?<br />
Co za jeden? Nikt go nie zna. Możecie poczekać?<br />
Ja tam wejdę. Lepiej nie wchodź, bo on cię ustreli!<br />
Ale po co, forsy nie mam, gotówki nie mieli.<br />
<br />
Ojciec w izbie coś rozmawiał, facet się ulotnił.<br />
Tak to wszystko się skończyło. Tydzień dom nasz gnębił.<br />
A pieniądze, pytam wreszcie? Nigdy ich nie było?<br />
Były, były, ojciec spryciarz. Fortelem się żyło.<br />
<br />
Ale później raz w powiecie w jakimś wielkim składzie.<br />
Za ubrania i za buty tato forsę kładzie.<br />
Cały wóz było maneli, nawet wielka kołdra,<br />
Dla rodziców jako lazur, ona była modra.<br />
<br />
102<br />
<br />
Ojciec mój na gruncie siedział. Po ojcu, po dziadku.<br />
Gospodarkę więc otrzymał legalnie, bo w spadku.<br />
My to przecież białorusy o polskim korzeniu,<br />
Wokół prawie wszyscy tacy, dziś tam wszystko zmienią.<br />
<br />
Inne czasy, inna władza, zawistna, okrutna.<br />
W swojej mowie, w swoich czynach szatańsko obłudna.<br />
Wiem coś o tym, razem żyliśmy na krańcach gondoli,<br />
Co przeżyliśmy ,to już wiemy ,a to wszystko boli.<br />
<br />
Ciebie zgarnął tam bolszewik i gnębił radośnie,<br />
Mnie zagarnął hitlerowiec i wieszał na sośnie.<br />
Kiedy my się okupili i żyć się zaczęło,<br />
Nagle wszystko jako piorun, nagle wszystko wcięło.<br />
<br />
Znany Żyd, a zwał się Bogusz, przyszedł wnet po ojca,<br />
Nie sam przybył, do pomocy na to miał małojca.<br />
Ojca szybko nam zabrali. Nie ma o nim wieści.<br />
Siedemdziesiąt lat minęło. Gdzie są jego kości?<br />
<br />
Matka trójkę przygarnęła do siebie, do piersi.<br />
I kazała oczekiwać. Łzami kołdrę rosi.<br />
Zanim przyszła sroga zima, wszystko się zmieniło.<br />
Nic naszego. To co wokół kołchozowe było.<br />
<br />
103<br />
<br />
Dobry dziedzic Danielewicz też zabrany w nocy,<br />
Po nim ślad jakoś zaginął. A życie się toczy.<br />
W gminie ludzie wszyscy nowi, uczyciele nowi.<br />
Obrzydliwe słowo bierze, kto po polsku powie.<br />
<br />
Kiedy was na Sybir wzięto? Zaraz, już zaczynam.<br />
Wywózki to były wcześniej. Nocą ja straż trzymam,<br />
Przez okienko mi patrzyli, jak żulik się kręci,<br />
No i po tym my wiedzieli, co wokół się święci.<br />
<br />
Śniegi właśnie już topniały, podjechały sanie,<br />
I co żywe, a co ludzkie, to z chałupy brane.<br />
Pierwszy kwiecień, to pamiętam. Władza przebierańcy.<br />
Różne takie kiedyś lumpy, dziś ruskie służalcy.<br />
<br />
Do pomocy są sołdaty ,owszem, z bagnetami,<br />
Oni patrzą jak polaczki z chałupy są brani.<br />
My bez płaczu, jeno w strachu, my czujem zagładę,<br />
O tym teraz nie myśleli, kto im da znów radę.<br />
<br />
Najpierw zbili ich ułani, przepędzili w stepy.<br />
Teraz wrócił tu pobity, zabrał ludziom sklepy.<br />
Zabrał wszystko, wozy, konie, wszystko jest rządowe.<br />
Teraz zaś nas, na wywózkę. Zostawili krowę.<br />
<br />
104<br />
<br />
Wysadzili w Kazachstanie, a tam życie marnie.<br />
Chleba przecież tam nie było. Na owsianym ziarnie.<br />
Krzewów nie ma, drewna nie ma, w jamach ludzkie życie.<br />
Ale mama nam mówiła, a mówiła skrycie.<br />
<br />
Dzieci ,czekać. Może czasy Bóg odwróci w lewa,<br />
Posłuchajcie, po raz drugi tu skowronek śpiewa.<br />
I wyśpiewał. Nadszedł lipiec, rok czterdziesty pierwszy,<br />
Wszystko trochę się zmieniło, ale nie był gorszy.<br />
<br />
Przeniesiono nas w baraki , z nami była ciotka.<br />
Siostra ojca i sąsiadka z jednego wychodka.<br />
Razem z nami ją zgarnęli, wyrzucili w stepie,<br />
Razem z nami teraz tutaj biedę sobie klepie.<br />
<br />
W drugiej izbie też w baraku, mieszka policjantka.<br />
Z Ukrainką są we dwoje, piją z onej dzbanka.<br />
Wiele nowych ludzi płynie do tego kołchozu,<br />
Bo codziennie ktoś przybywa i wysiada z wozu.<br />
<br />
Ogłosili, szkoła tuż jest, dawać młodzież w klasy.<br />
A więc poszła nasza trójka, bo będą hałasy.<br />
Lecz skąd szkoła w wielkim stepie? Ano, z tej przyczyny,<br />
By zajęcie dać uczonym, co są z innej gliny.<br />
<br />
105<br />
<br />
Do roboty to nie lezie, sowietu geniusze,<br />
Każdy myśli, co tu robić? A coś robić muszę!<br />
Wymyślili sobie szkołę. Władza ich popiera.<br />
Lepiej zacząć uczyć zaraz, nie zaczną od zera.<br />
<br />
Uczyciele z Leningradu,znad Wołgi też byli.<br />
To tłuściochy, białoruczki. Oj, jak ciężko żyli!<br />
Teraz jednak ,gdy jest szkoła, chleba mają więcej,<br />
A więc uczą różne nacje, tu dzwonek nie brzęczy.<br />
<br />
Już Konstanty Wasilewicz poszedł na żołnierza,<br />
Był znajomy w tym kołchozie, puste po nim leża.<br />
Kiedyś w szkole on nauczał. Tutaj zbierał „placki”.<br />
Suszył dobrze, palił zimą, smażył na tym placki.<br />
<br />
Czy ta szkoła była dobra? Czy dobrze uczono?<br />
Ano pewnie, dryl był dobry i dobrze szkolono.<br />
Był tam jeden taki tłuścioch, z uniwerku zbiegły,<br />
On nas uczył, a Polaków, no, to wróg zajadły.<br />
<br />
My was uczymy a wy z bronią to siedzita w lesie!<br />
I strzelacie naszym w plecy, tako „Prawda” niesie.<br />
Stąd chłopaki mieli wnioski, co się w Polsce dzieje,<br />
Kiedy „Prawda” o tym pisze, są jakieś nadzieje!<br />
<br />
106<br />
<br />
Włodek mamie to powtórzył. Mamo, w Polsce walczą!<br />
Skąd ty, synku, takie wieści? No ,bo w klasie kraczą.<br />
Użegow na lekcji gadał. Karcił on Polaków.<br />
Bo strylają w plecy Ruskom. Porównał do gadów.<br />
<br />
Użegow to może mówić ,a ty nie powtarzaj,<br />
No, bo za to na katorgę. Milczeć ty się staraj.<br />
Tutaj stare kołchoźniki mówią,że za nucenie<br />
Jakiejś piosenki kozaczej, poszedł na stracenie.<br />
<br />
Już nie wrócił, a lat dziesięć, kiedy go złapano.<br />
Aż trzech świadków potwierdziło. Szkodnikiem uznano.<br />
Drugi wątpił w postęp pracy,że z pola ugory,<br />
Też skazany na katorgę. Nie ma do tej pory.<br />
<br />
Dobrze, mamo, będę milczał, ja to tylko tobie,<br />
Ja innemu nie powtarzam. Gdzie, obcej osobie!<br />
Mikołaj był przecie w klasie. Chyba nic nie mówił?<br />
Nie, nie mówił, do wieczora nos w zeszyty wkładał<br />
<br />
Nie chodź także do baraków, gdzie sami Rosjanie,<br />
Bo tam żywot stadny pędzą, tam wspólne ich spanie.<br />
Ojej, mamo, toć słyszałem, po co ja tam nużny?<br />
Ludzie szepczą o tych zmorach, tam żywot jest zdrożny.<br />
<br />
107<br />
<br />
Teraz wiem, kolego drogi, skąd ta twoja wiedza.<br />
Byli my w innych krainach. Między nami miedza.<br />
Ja pamiętam to z gimnazjum, grałeś pierwsze skrzypce,<br />
I nie tylko od rachunków miałeś inne moce.<br />
<br />
Z geografii się sprzeczałeś z Pawłowskim jak trzeba,<br />
Że rysunek ten owalny mówi jaka doba.<br />
Jest tu z lewa, a tu z prawa, góra bliżej słońca,<br />
Więc jest cieplej tu na Ziemi. Nie czekałem końca.<br />
<br />
Nie wiem jak to się skończyło. Zamglone to chwile.<br />
Ale jednak co pamiętam, to wspominam mile.<br />
Tu Mikołaj się uśmiechnął. Tak wiele w tym prawdy.<br />
Jednak jeszcze trzeba dodać, grzeczny byłem zawdy.<br />
<br />
Byłeś grzeczny, no i cichy. To twoja zaleta.<br />
Powiedz jeszcze coś o bracie. Dorobił się złota?<br />
To nic nie wiesz? Toć on zginął przy paleniu tanku.<br />
Tak, słyszałem o wypadku. Mów więcej ,kochanku.<br />
<br />
Był na lufie sam z palnikiem, przecinał w połowie,<br />
Rozerwało go na strzępy. Poznałem po głowie,<br />
Czy to w Zdrojach przy nasypie? Tam trzy tanki stały.<br />
Nie, w Żydowcach, a tam Niemcy to z wyspy strzelały.<br />
<br />
108<br />
<br />
Znam tę wyspę, pociąg armat, byłem tam po lodzie.<br />
Z chłopakami kiedyś zimą, a o wielkim mrozie.<br />
Tam proch żółty w każdej łusce, armaty portowe.<br />
Było chyba ich czterdzieści, na lorach, jak nowe.<br />
<br />
Ale słuchaj, Mikołaju, a co z Zosią Pitak?<br />
Ją Pawłowski se poderwał i robił z nią zbytek.<br />
No, a dzieci z tego mieli? Nie, on był żonaty,<br />
Na kocią łapę z Zochą przeżył, Rosną na nim kwiatki.<br />
<br />
To nie żyje? Dawno pomarł. Wszystko przeminęło.<br />
Słuchaj, brachu, mój kolego, ja to spiszę w dzieło.<br />
Tak rozstalim się na zawsze, a ile pożyjem?<br />
Opowiemy sobie w niebie. Spiszem, nic nie kryjem.<br />
<br />
Jeszcze wspomnę, że w Syberii dużo pozostało.<br />
Przecież większość nie wróciła, tam ich legło ciało.<br />
Między nimi Balcerowicz, co Kazio miał imię,<br />
On tam umarł na gangrenę w ostatniej już zimie.<br />
<br />
Przejechała go drezyna, uszkodziła kostkę,<br />
A nie mając opatrunków, uszedł w łono boskie.<br />
Było to w drodze do Polski, rok czterdziesty szósty,<br />
Kiedy jego im zabrakło, to przedział był pusty.<br />
<br />
109<br />
<br />
Zapytaj wiatru, zapytaj mrozu<br />
Gdzie ludzie żyją tak bez powrozu,<br />
A stoją nieraz dziesięć miesięcy,<br />
Tak dla borsuków, dzikich zajęcy.<br />
<br />
A to takie jest przesłanie, po tym życiu w stepie.<br />
Zostawia nam dziś Mikołaj i herbatkę chlipie.<br />
Może siedzi wciąż w fotelu, gdzie go zostawiłem,<br />
Tam raz jeden w tym stuleciu, ja u niego byłem.<br />
<br />
110<br />
<br />
Rozdział III<br />
<br />
Spotkanie z Władkiem<br />
<br />
Odszukałem ja grób Tomka, a telefonicznie.<br />
Wziąłem grabki i motyczkę, wysprzątałem ślicznie.<br />
Przedtem jednak go szukałem, szukałem kwatery.<br />
Później rzędu, nie wiedziałem, jak idą litery.<br />
<br />
Udałem się więc do bramy, szukam planu grobów,<br />
Owszem był, mówią niektórzy. Z biednych robią durnych.<br />
A ten biedny, co przyjedzie? Ja ze Stargardu.<br />
Chodzę więc między rzędami, a z wielką pogardą.<br />
<br />
Z drugiej strony za alejką, gościu czyści groby,<br />
Zapytuję ,czy nie spotkał? Tu przyjaciel luby.<br />
Nie , on nie zna, on tu obcy. Też przyjechał sobie,<br />
Chwilę tak rozmawialiśmy. Obce dusze obie.<br />
<br />
Spojrzałem jednak na napis, stałem przed tablicą,<br />
Są nazwiska ,aż trzy nawet, a związane z sobą.<br />
A te trzecie ,no to Tomka! Jest, krzyknąłem głośno.<br />
Już się biorę, już tu sprzątam. Zrobię tutaj bosko.<br />
<br />
111<br />
<br />
Sprzątałem ze trzy godziny, trawę wokół ściąłem,<br />
Wygrabiłem, wycierałem, lampkę w rękę wziąłem.<br />
Leży babcia, leży mama i synek jedynak.<br />
Te wspomnienia z tą rodziną. Wierny, stały to znak.<br />
<br />
Mieszkali tu od początku naprzeciwko gminy.<br />
Z Tomkiem domy przedeptałem, znaliśmy ich plany.<br />
Tomek harcerz razem ze mną, Gryfino, Binowo.<br />
Potem biwak za Smerdnicą. Wypad na Kołowo.<br />
<br />
Dług oddałem koleżeński, zadbałem o groby.<br />
On tu leży, był pacjentem przedziwnej choroby.<br />
Cześć oddałem mu ukłonem. Towarzysz młodości.<br />
Jak nierówno los układa nasze druhów kości.<br />
<br />
Już za kwartał znów tam byłem, dwa kwiaty układam,<br />
I w ten sposób hołd przyjaźni ja ostatni składam.<br />
Jest czerwona róża mała, biały kwiat z napisem,<br />
On był podmiot, ja nad kreską, nazwę się licznikiem.<br />
<br />
Idę jeszcze w inne groby, rodziców i braci,<br />
Wszystkich widzę w oczach swoich ,w obejściu przy chacie.<br />
Serce dąży do przeszłości, do tego co w oczach,<br />
Ja tu żywy na powietrzu, oni wszyscy w grobach.<br />
<br />
112<br />
<br />
Tam na górce mszę odprawia kapłan pełen wiary,<br />
Że, to wszystko co już było, to dla Boga dary.<br />
On to przyjął, on to wskrzesi Przyjdzie ta godzina.<br />
Że staniemy obok pana, on krzyż życia trzyma.<br />
<br />
Idę na grób Januszewskich. Chciałem spotkać Władka.<br />
Lecz nikogo tam nie było. Nie było też Lutka.<br />
Napotkałem jeno Basię. Grobów jest aż cztery.<br />
Ja samotny, ja z oddali, miejscowi przechery.<br />
<br />
Powróciłem więc do domu ,a smutek mnie trapi.<br />
Pragnę spokój ja zachować, bo żal mnie ucapi.<br />
Odszukałem adres Władka. Czy da wiadomości?<br />
A tak, chętnie. Gdzie i kiedy? Chwila mej radości.<br />
<br />
Zmówiłem się z nim do Zdrojów. Lokal na krzyżówce.<br />
Spokojnie rozmawialiśmy. Nawet o harcówce.<br />
Dawne czasy wspominalim My ,co lat sześćdziesiąt.<br />
W oddaleniu, lecz najdłużej, świadczymy poniekąd.<br />
<br />
Tylko my tutaj zostali, dwa świadki Czanowa,<br />
Niezadługo pamięć piękna, razem z nami skona.<br />
O drużynie tej harcerskiej, o tych, co już w piachu,<br />
Witamy się serdecznie. Jeszcze żyjesz, brachu?<br />
<br />
113<br />
<br />
Kawiarenka cała pusta, na gruzach garażu.<br />
Samochodów stało wiele, było pełno gruzu.<br />
Poszarpane ichnie boki, szrapnelem, żelazem.<br />
Naprzeciwko blok spalony, łazilim tu razem.<br />
<br />
Kawiarenka, to blok nowy. Bardzo nowoczesny.<br />
Ale pusta tak jak garaż, wiatr tu nuci pieśni.<br />
Zamiast wiatru dwie kelnerki, szepczą sobie w ucho,<br />
A ja z Władkiem widzę garaż,…w gębach mamy sucho.<br />
<br />
To od wspomnień, nie ma ruin, zieleńce, rabaty.<br />
Nikt nie widzi tego, co my. U nas stare gnaty.<br />
Chcemy tylko to wspominać, albo i opisać,<br />
Jeszcze na to mimo wieku chyba będzie nas stać.<br />
<br />
Powiedz ,Władek, jak przeżyłeś te liczne krzyżyki?<br />
Byłem w wojsku. Jak wróciłem, no to na Żegludze.<br />
Kręciłem się wedle Szkoły, no bo tam panienki.<br />
Nic nie wyszło w Ogrodniczej. Wspomnienia swe budzę.<br />
<br />
Ja mierzyłem w inną pannę ,a inna mnie chciała.<br />
Muszę tobie to powiedzieć, że żyć mi nie dała.<br />
A o którejże, ty mówisz? Znam ja wszystkie przecie?<br />
No, o Romce. Teraz nie wiem w jakim ona świecie.<br />
<br />
114<br />
<br />
Słuchaj ,Władek, czy pamiętasz tę naszą drużynę?<br />
Oczywiście, tam lepilim maleńką maszynę.<br />
Ja latałem samolotem. Grabarczyk był pilot.<br />
On to kleił razem z nami maleńki samolot.<br />
<br />
Dom Harcerza był nasz cały. Była tam świetlica,<br />
Krzyż był z dykty, bardzo duży, byłem jako znawca.<br />
Kto go zrobił nie pamiętam. Czy stary Włodarczyk?<br />
Może mama Tadeusza? Zajmował swój kącik.<br />
<br />
Krzyż zabrałem ja do domu i schowałem w szopce.<br />
Potem odszedłem do wojska. Wróg na pięty depcze.<br />
Tym wrogiem był ZWM, on budynek drapnął,<br />
Gdy wróciłem, krzyża nie ma. Brat siekierą pociął.<br />
<br />
Bał się szpiegów, co krążyli, niuchali przy płocie.<br />
Łazili też po podwórzach ,gdy ludzie w robocie.<br />
W nienawiści mieli wszystko, co polskie, ojczyste.<br />
Oni to ludzi natłukli, tajną mieli listę.<br />
<br />
Lotnisko to było nasze, Czanowa nie Dąbia.<br />
Grabarczyk był naszą duszą, filarem drużyny.<br />
Komuna nam była obca, mówiąc prawdę głupia.<br />
On nas wciągał w sport lotniczy, w lotnicze maszyny.<br />
<br />
115<br />
<br />
Był w drużynie Ziemiuch młody i Franek Błaszkowski.<br />
Kozar Bronek, Juralewicz, twój Lutek Kępiński.<br />
Śpiewaliśmy różne pieśni. Tomek mi wtórował,<br />
On elektryk na początku, bo przy tym pracował.<br />
<br />
Czy pamiętasz ,Władzio drogi ,dziewczynę z Kluczewa?<br />
W mojej klasie ona była, a cała czarniawa.<br />
Taka była Kaplerowa. Nie, inne nazwisko.<br />
Była Hela zaś z imienia. Mam to w głowie blisko.<br />
<br />
Lecz nie mogę se przypomnieć. A może Czerwińska?<br />
Nie znam takiej, Kaplerowa, co nie była brzydka.<br />
Ładna była, lecz nie Kapler. Chcę ją w pamiętniku.<br />
Jak to zrobię, jeszcze nie wiem. Może nigdy, człeku.<br />
<br />
Słuchaj ,Władek, a pamiętasz ,jak miałem karabin?<br />
Ja też miałem jeszcze lepszy, o kalibrze innym.<br />
Nie strzelałem, no bo z czego. Ojciec go utopił.<br />
Bił seryjnie, dziesięć strzałów. Tato to mnie stropił<br />
<br />
Ostrzegł groźnie, czym to śmierdzi. Pokazał na szyję.<br />
Tato dobry, dawno w grobie ,ja, jak widzisz, żyję.<br />
Tak pamiętam, inny zamek i był podniszczony.<br />
Amunicja jakaś była od podwórka strony.<br />
<br />
116<br />
<br />
Na krzyżówce za budynkiem, schron, sosnowe żerdzie.<br />
Różna była amunicja. Kupy były wszędzie.<br />
Saperzy to rozsypali, teraz nie ma śladu,<br />
Tam taksiarze stoją teraz. Teren kołem gładzą.<br />
<br />
Jeszcze stoją tam dwie grusze, ślady po podwórku.<br />
Domu nie ma , wyrównane. Według listwy, sznurka.<br />
Ja zajrzałem tam do bunkra, skrzynki stały z boku,<br />
Ale obca amunicja ,z nią nie ma widoku.<br />
<br />
Były kupy na podwórku, na deszczu błyszczące.<br />
Amunicja jakby nowa, łuski w słońcu lśniące.<br />
Różniły się od niemieckiej, która była ciemna,<br />
Bo brak miedzi i w dotyku nie bardzo przyjemna.<br />
<br />
Władek teraz też potwierdził na temat kościoła.<br />
W środku było pełno gratów od szafy do stołu.<br />
Żeśmy razem się wdrapali na wieżę bez dachu,<br />
A tam były jeszcze dzwony, było machu, machu.<br />
<br />
Ja pamiętam, że tam byłem, wchodzić było trudno.<br />
Ale jakoś się wdrapałem. Nie było na pewno<br />
Żadnych dzwonów, a uchwyty i środki napędu.<br />
Półksiężyce z cienką linką, kurzu, pełno brudu.<br />
<br />
117<br />
<br />
Władek wspomniał o armatach, chyba tylko o tych,<br />
Co na torach drugiej wyspy, na wagonach nowych.<br />
Byliśmy tam z całą paczką. Władek musiał też być,<br />
A więc wspomniał wydarzenie, bo czemu miał kryć.<br />
<br />
Władek to był bratem Mietka, no tego fryzjera.<br />
On był młodszym i dlatego dłużej buty ściera.<br />
Jego ojciec, Stefan, rolnik, człowiek pracowity,<br />
Tuż nad stawem obrał domek, a dachówką kryty.<br />
<br />
Byliśmy więc sąsiadami, stosunki układne.<br />
Nie mąciły ich przez lata niesnaski tu żadne.<br />
Znałem tylko bardzo blisko synów od sąsiada<br />
Prawie wcale ,bo z widzenia, córki. Tak się składa.<br />
<br />
Władek projekt dał ogniska na środku jeziorka,<br />
On też targał beczkę mazi. Była tam komórka,<br />
Należała do apteki, na rogu Lipowej.<br />
Dzisiaj także jest apteka, lecz o nazwie nowej.<br />
<br />
Ognisko to nasza duma. Ognisko na tratwie.<br />
Oj, dziwota była wielka. W gębę wiało żabie.<br />
Był piekielny, całkiem czarny, słup dymu do nieba.<br />
Właśnie takiej to uciechy na bezludziu trzeba.<br />
<br />
118<br />
<br />
Co za maź piekielna była ,do dziś nie wiadomo.<br />
Było to w wieczór Kupały. To ognisko widmo.<br />
Po dziś dzień, gdy to wspominam, uważam za dziwo.<br />
Tratwa także się spaliła. Z Willi było drzewo.<br />
<br />
Kilku młodych harcerzyków pewnego to dzionka,<br />
Znalazło się w izbie gminy. Władek był jak spłonka.<br />
A poza tym, to miał talent, on śpiewał swobodnie,<br />
Było nas trzech albo czterech. Zbiórkę uczcił godnie.<br />
<br />
„Jak zem fraka zawinął<br />
Komisarza w brzuch.<br />
Aż mu w brzuchu zaszumiało<br />
Ja go jeszcze, no bo miał mało.”<br />
<br />
Na tej zbiórce był mój ojciec, tak z ramienia gminy.<br />
Śmiał się z pieśni i był dumny,były jego syny.<br />
Oprócz mnie, był jeszcze Tomek i Wiesiek Włodarczyk,<br />
Harcerzyki bez mundurków. Nie smrodził im fircyk.<br />
<br />
Fircyk, to był komunista, delegat z Gryfina,<br />
Już w czterdziestym ósmym roku on swego dopina.<br />
Ma pieniądze, ma poparcie, ramię zbrojne władzy.<br />
A my biedne harcerzyki już jesteśmy nadzy.<br />
<br />
119<br />
<br />
No, bo weszła ta ustawa,, zbiórki do trzech osób,<br />
Nam nie wolno już się zrzeszać. To był dla nas już grób.<br />
Zło pleniło się wokoło, zbiórki i zebrania,<br />
Nowych tworów różnej maści. Werbowano drania.<br />
<br />
Nadchodziła więc epoka, lodowcowa, trwała,<br />
Zamarznięciu to uległa ma kraina cała.<br />
Jej zwiastunem było dziwne zjawisko kosmiczne.<br />
Mówię o niebieskim słońcu! Gdzie jest słonko śliczne?<br />
<br />
My uczniowie ogrodniczej, to pytanie dają<br />
Fizykowi co stał z nami. Co powie ,czekają.<br />
On nam prawdy nie powiedział. Bo za to groziło.<br />
A groziło zaginięciem. Takie prawo było.<br />
<br />
Nikt nie wspomniał o człowieku, chyba tylko bliscy.<br />
Ot wyjechał. A gdzie? Kiedy? Tu milczeli wszyscy.<br />
Za to głośna w tamtych czasach to była piosenka,<br />
Która w treści miała miraż, o niej była plotka.<br />
<br />
Była głośna, popularna i śpiewana w wodzie.<br />
No bo ona ,gdy nic nie ma, była w wielkiej modzie.<br />
Hultajstwo to swoje zwrotki śpiewało pod nosem,<br />
W jej melodię, nieraz głośno, zaprawione „sosem”<br />
<br />
120<br />
<br />
„Przybądź do mnie po ten liść kapusty,<br />
Na twój łeb pusty.<br />
Przybądź do mnie dam ci rolkę papy,<br />
Wyjdziesz ode mnie bez żadnej straty.<br />
<br />
Biodra twe trzymałem w dłoni,<br />
Doszło już do styku skroni,<br />
Paproć jest prześlicznym kwiatem<br />
Będziesz po mnie rządzić światem.”<br />
<br />
Ta baba to chyba była wzięta z Ligi Kobiet,<br />
Taka gruba i niesprawna. Ustawił ją Sowiet.<br />
To Alicja Musiał była. Wzór damy kołchozu.<br />
Jedno ,przy niej brakowało a dyszla od wozu.<br />
<br />
Rok czterdziesty, no i ósmy, wsławił się przyśpiewką,<br />
A motywem to najczęściej, romans głupi z dziewką.<br />
Lud otrząsnął się już z wojny, próbował lud płodzić,<br />
A nie brakło wolnych kobiet, które chciały rodzić.<br />
<br />
Każdy marzył związek tworzyć, nieraz bez myślunku,<br />
Od golizny, samotności, szukał wrót ratunku.<br />
Pobierały się więc pary, nic nie posiadając,<br />
Spali w pustych pomieszczeniach w kącikach jak zając.<br />
<br />
121<br />
<br />
Szyb nie było ani węgla, tylko swoje ciało.<br />
A robotę, no to łapał ,gdy tylko się dało.<br />
Ta robota nieraz była, a bardzo daleko.<br />
A więc naprzód do Szczecina! Ustąp, Odro rzeko!<br />
<br />
Tak po moście pontonowym, tam gdzie Podjuchy,<br />
Szły o świcie ich szeregi, junaki i zuchy.<br />
A gdy drugi most składany w Zdrojach przy lotnisku,<br />
Też się gnało w portu bramy, a o suchym pysku.<br />
<br />
Lud nałożny był do pracy, do wielkich wyrzeczeń,<br />
Rwał robotę gołą garścią, dłonią pełną stłuczeń.<br />
Za tę pracę to miał grosze, tyle co dla siebie,<br />
Żony to już nie utrzymał. Żył tylko o chlebie.<br />
<br />
Krążyły różne przyśpiewki, bo nie było życia.<br />
W nich to kryły się przygryzki, ot takie bez tarcia.<br />
Głupi tego nie rozumiał, a mądry nie słuchał,<br />
Żal okrutny, gniew ukryty, tam morałem buchał.<br />
<br />
Kwaśne jabłko robak gryzie<br />
Ile tylko wlizie<br />
Ale góral szybko kipnie<br />
Kiedy w gunie rypnie.<br />
<br />
122<br />
<br />
Ten Błaszkowski to był Franek, poszedł do Żeglugi.<br />
Chłopak mocny ,znam go dobrze, łaził na szparagi.<br />
Jeszcze nieraz gdzieś odbiły, rosły bez pomocy,<br />
Prawie dzikie, ale rosły. Łaził prawie w nocy.<br />
<br />
Do roboty to na pewno, z roboty tak samo.<br />
Wolne miał tylko o zmroku, a wychodził rano.<br />
On miał matkę i dwie siostry, cienko, cienko żyli.<br />
To też siostrę, tę najstarszą szybko piachem kryli.<br />
<br />
On to przywiózł jako pierwszy piosenki żeglarzy,<br />
One takie pieprzne były, że dziś język parzy.<br />
Deklamował zwrotki długo, do taktu do rymu.<br />
Gdy zakończył, no to czekał; gdzie oklaski jemu?<br />
<br />
Wpadły w ucho na wiek cały, no prawie, że cały.<br />
Gdy ja dzisiaj je wspominam, to wyślepiam gały.<br />
Takie śmieszne, takie mądre, majstersztyk dla chuci,<br />
Piękny był to czas swobody. Szkoda ,że nie wróci.<br />
<br />
Franek był pucołowaty, pływał jako matros,<br />
Tam na wodzie śródlądowej wyrobił sobie głos.<br />
Był harcerzem na początku, nim poszedł do portu.<br />
Razem z nami wołał;- Czuwaj! On nie znał krawatu.<br />
<br />
123<br />
<br />
Nosił mundur w każdy świątek, w powszedni dzień także,<br />
To jedyne na co stać nas, gdy się życie maże.<br />
Matka jego mała była i bardzo kroczata,<br />
Ale rygor to trzymała za pomocą bata.<br />
<br />
Jako sąsiad to widziałem, jak siedzą sąsiedzi.<br />
No bo kiedyś córka Basia robotą się biedzi.<br />
A my chłopcy szliśmy drogą, a więc ją wołamy,<br />
Bywaj Basia, rzuć robotę, no i chodź ty z nami.<br />
<br />
Była ładna, no i zgrabna, równa z niej dziewczyna.<br />
Trzymała się naszej paczki, tu radości krzyna.<br />
Zapalenie płuc chwyciła i tak zakończyła,<br />
Młodość naszą nam wyrwano. Leczona? Czy była?<br />
<br />
Jak pamiętam, to lekarza brak jest w okolicy.<br />
Byli sztuczni, bez dyplomu. Sowietu strażnicy.<br />
Pieczątki ich nieczytelne. Maniery wyniosłe.<br />
Nie jednemu taki lekarz, no to skrócił wiosnę.<br />
<br />
Władek, widać było z mety, spotkanie udane.<br />
Ja też tego to nie kryłem. To było nam dane.<br />
Nie po roku lub miesiącu, ale kopie latek,<br />
Prawdę mówiąc tacy sami. Jaki tego skutek?<br />
<br />
124<br />
<br />
Czy my jeszcze się spotkamy? Może ktoś się potknie?<br />
I upadnie na chodniku. Czy spotkania łaknie?<br />
Tylko żywi się spotkają, a nie góra z górą.<br />
A więc, chłopcy, wraz ku sobie. Nawet starczą porą.<br />
<br />
125<br />
<br />
Rozdział IV<br />
<br />
E p i l o g<br />
<br />
Ci przegnani , wysiedleńcy, te resztki przestrzeni,<br />
Stali tu zaczarowani na słońce wpatrzeni.<br />
To był znak idących przemian, orających życie,<br />
Rozumieli. Teraz chodzi o zwykłe przeżycie.<br />
<br />
Wszyscy mieli w sobie siłę, chcieli spożytkować,<br />
Teraz czuli, ktoś nie daje, czas siebie ratować.<br />
Po tym słońcu wielu uczniów poszło w świat nieludzki,<br />
By oderwać się od czegoś, bo będzie maluczki.<br />
<br />
Jak to pięknie jest w piosence, jak ona pasuje,<br />
Do zmian wielkich z nim idących, ono życie struje.<br />
Nic nam ludziom nie zostanie, jedna ta tęsknota.<br />
Nie wydźwigniemy się szybko z idącego błota.<br />
<br />
Tańcząc smętnie na stołówce z Alicją blondynką,<br />
Mogłem żywy sam wspominać, zmian wielkich przyczynę.<br />
Ta piosenka jak zwierciadło, świat dała daleki,<br />
Który odszedł, już nie wróci, za góry, za rzeki.<br />
<br />
126<br />
<br />
„Znam stare swe piosenki<br />
Drogie i bliskie, kocham je<br />
Lecz lepiej jest mi kiedy<br />
Ich słodkie dźwięki śpią…..<br />
<br />
Muszę pamięcią sięgnąć w dawne dni,<br />
Muszę przeżywać każde złudne, cudne sny,<br />
Nie chcę, lecz muszę ,gdy w sercu wznieci żal.<br />
Starej melodii dziwny czar.”<br />
<br />
Tę stołówkę i te tańce nie wzięła patyna.<br />
W dal odeszła czyniąc zdradę luba ma dziewczyna.<br />
Mimo zdrady, nie rdzewieje. Jest wytłumaczenie.<br />
Że ulicą chodzą chłopy, a nie żadne cienie.<br />
<br />
Ta piosenka nie śpiewana ,gdy chór zwiedzał Moskwę.<br />
Bolszewiki bowiem w tekście widzą moce boskie.<br />
Oni pamięć o istnieniu zatarli z kretesem,<br />
Nic z historii nie zostało, nakryta jest kleksem..<br />
<br />
Ta piosenka jako Krokow, ma moce potężne.<br />
I buduje w nas odwagę, na ciosy podstępne.<br />
On pochodził tu znad Odry, zginął pod Smoleńskiem,<br />
Sława po nim pozostała po herosie męskim .<br />
<br />
127<br />
<br />
On dokonał czynów wielkich, on Gryfit pod orłem.<br />
Walcząc z tymi co fałszywym mienili się godłem.<br />
Krokow zginął mężnie walcząc, a ilu ich nabił?<br />
Pięćdziesięciu mówi pismo, walcząc siebie dobił.<br />
<br />
Ja też padam , ja z Czanowa, drużyny i szkoły.<br />
Szukam teraz tych, co żyją. Jestem prawie goły.<br />
Piekarski nie żyje dawno, on też widział słońce,<br />
Które było na swym miejscu, nie było gorące.<br />
<br />
Słońce wolno, może złudnie ,lecz się obracało,<br />
Kolor inny ,a nie znany, kolor inny miało.<br />
Nie raziło ono w oczy, w nim była niepewność,<br />
Ludzie patrząc to myśleli, czy zbliża się starość?<br />
<br />
Może zwiastun to jest tego ,co wolno nastaje?<br />
Żyć za bardzo nie pozwoli, umierać nie daje!<br />
Co to będzie? Co to będzie? Słońce niepokoju.<br />
A złe myśli no to w głowie dwoją się i troją.<br />
<br />
Widział słońce także Wiącek. On dawno złożony.<br />
Kawalerem pochowany. Nie zostawił żony.<br />
Gdy widziałem go ostatnio, to śpiewał piosenkę,<br />
Jak się stało, że on odszedł z kostuchą pod rękę?<br />
<br />
128<br />
<br />
Od spotkania moim z Wiąckiem, pół wieku minęło.<br />
Chłopak zdrowy pełen życia. A jednak go ścięło.<br />
Okryte to tajemnicą, jako wiele zgonów,<br />
Szkoda chłopca, bo był młody i nie wydał plonów.<br />
<br />
Byłem z nim na targowisku, Niebuszewa strona.<br />
A co nas tam uderzyło? Że nie nasze łona,<br />
Urodziły tych kramarzy, kupców zbiegowisko.<br />
Dziesięć lat dobrze po wojnie, Żydowin mrowisko.<br />
<br />
Edek mówi, zobacz Wiesiek,niby wyginęli,<br />
Od Gomułki chyba tutaj to oni się wzięli ?<br />
Nowa zmiana warty u nas, ona ich nasyła?<br />
Ja tak myślę, że ta nacja, będzie znów rządziła!<br />
<br />
Widziałem się z Wiąckiem jeszcze. To pięćdziesiąt siedem.<br />
Późna jesień, po rozróbach, dokładnie to nie wiem.<br />
Rozbijał on demonstrację przy konsulu Ruska,<br />
Lecz po czyjej stawał stronie? Myśl ma nie wyłuska.<br />
<br />
Złodziej złodzieja<br />
Gdy jest zawieja<br />
Wsadza do ciupy<br />
I bierze łupy.<br />
<br />
129<br />
<br />
Niedawno to potwierdzono z kronik IPN – u.<br />
Skojarzyłem więc to sobie. Mówił mnie jednemu.<br />
Wiącek związał się z komuną? Czy był pracownikiem?<br />
Komitetu partyjnego? Patrzyłem lufcikiem,<br />
<br />
Gdy raz byłem ja u niego w małym pokoiku.<br />
Na Alei pod numerem to sześćdziesiąt dziewięć.<br />
Przywozili tam pijaków, zwalali bez stuku.<br />
Nie wiem po co? Co tam było? Żywych ciał spadło pięć.<br />
<br />
W owym czasie to ja byłem po wojsku, rezerwa.<br />
W moim życiu od Alicji była długa przerwa.<br />
Oglądałem się za panną, także za robotą.<br />
Toteż z Wiąckiem były mowy, z nim pachniało miętą.<br />
<br />
W Ogrodniczej to trzy lata w jednej ja z nim klasie.<br />
Ja do wojska, a on w pracę w robotniczej masie.<br />
Wyszedłem z wojska i spotkałem gdzieś go na zebraniu.<br />
Rozpoznałem, był przystojny i w dobrym ubraniu.<br />
<br />
W pogawędce powiedziałem, że szukam zajęcia,<br />
A on na to, ja już myślę, słyszę stuk pisklęcia.<br />
Zmówiony z nim za tydzień, dał adres do domu,<br />
Załatwił mi ją w Policach, Daleko – od gromu!<br />
<br />
130<br />
<br />
I w ten sposób ja odszedł od dużego miasta.<br />
Na prowincję, gdzie głupota swym językiem chlasta.<br />
Oddaliłem się od swoich, od przyjaciół z klasy.<br />
Od harcerzy tych z lotniczej i od domów masy.<br />
<br />
Domy , które dobrze znałem, no bo w każdym byłem,<br />
Teraz jakby od początku swoje życie wiłem.<br />
Więc straciłem prawie wszystko, straciłem nadzieje.<br />
A tak żmudnie je robiłem. Wiatr złośliwy wieje.<br />
<br />
Do Zdrojów pozostał uraz, noszę go do dzisiaj.<br />
Miłość także pozostała, szemrze niby ruczaj.<br />
Nieraz w pieśni jakiejś głośnej, odżyje wspomnienie,<br />
Myśl się wraca do tych czasów. Pamięć ta nie ginie.<br />
<br />
Dorastałem przecież w Zdrojach To nie jest wstydliwe.<br />
To jest źródło mej pamięci. Czasy nie zawiłe.<br />
I dlatego są wspomnienia, toto kwitło w bieli.<br />
A że wszystko to przepadło! Że to diabli wzięli!<br />
<br />
Cześć młodości ,co minęła! Wychowaniu wiwat!<br />
Piękno ,które tam minęło , wspomnę i za sto lat!<br />
Byłem młody pełen życia, Były opóźniony<br />
Które zaszkodziły wielce, stąd ja uziemiony.<br />
<br />
131<br />
<br />
Pokolenia co przed nami, stworzyły hamulce,<br />
Stąd ja psoty nie robiłem, żadne z nas krogulce.<br />
Miło jest mi o tym pisać, to bezgrzeszne lata,<br />
Na przestrzeni lat tych wielu, los się dziwnie splata.<br />
<br />
Me rodzice nieśmiertelni, dopóki ja zipię,<br />
Było głodno, było chłodno, opału brak w sklepie.<br />
Klapa była otwierana, wchodziłem do środka,<br />
I macałem lub w garść brałem, zero, jeno błotka.<br />
<br />
Ale dbali o nas mocno. Łachem okrywali.<br />
Swoją skórkę od ust wzięli i do ssania dali.<br />
Takich ja ich dziś pamiętam. Tworzyliśmy trzodę.<br />
W jednej izbie, jeden garnek, a buziaki młode.<br />
<br />
Jam karował się w kolejkę przez lata po mleko,<br />
Chodziłem w chodakach starych, na podeszwie drewko.<br />
Gdym osiedlił się w Czanowie, po mleko w Klęskowo.<br />
Życie było. Opisałem. Jak było? Oj, gorzko.<br />
<br />
Czuwaj! Druhu,będzie walka o odbicie grodu?<br />
Wołaj, jeśli to z komuną , to ja wstanę z grobu!<br />
Mam ja krzywdy,… mam rachunki,… więc jako kostucha,<br />
Gdy nadejdą wici z brzozy,….mój szkielet się rucha.!<br />
<br />
Stargard Szczeciński 2010 r.Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-20464927053040455382017-12-27T07:40:00.003-08:002017-12-27T07:40:48.190-08:00"Pieśń o Zawiszy"Wiesław Kępiński<br />
Pieśń o Zawiszy<br />
<br />
Tam gdzie ziemia Sandomierska, gdzie Garbowo leży,<br />
Tam gdy idziesz to zobaczysz czubek krzywej wieży.<br />
Wioska mała czysta, równo płoty stoją,<br />
Słupki w płocie są palone, grzyba się nie boją.<br />
<br />
Pośród chat tam strzechą krytych, jedna jest zadbana,<br />
I misternie według wzorów z drewna budowana.<br />
Jest obszerna sienią wielką, są i izby duże,<br />
A przed chatą zajazd wielki, obszerne podwórze.<br />
<br />
Tam trzech braci się zrodziło-, aż trzech kruczowłosych,<br />
Gdy w dzień ciepły biegną polem, ujrzysz chłopców bosych.<br />
Im wesoło, zawsze broją, walą się kijami,<br />
Lub ściągają się nawzajem z chaty bosakami.<br />
<br />
Ojciec stary jest na przyzbie, ogląda nicponi,<br />
Tam gdzie biegną, to i oko za nimi też goni.<br />
Obserwuje swoje dzieło, kalkulacje czyni,<br />
I wyschnięty język często, swoją śliną ślini.<br />
<br />
Słyszy chłopców zawołania: Nacieraj od przodu!<br />
I wnet sobie przypomina jak było za młodu.<br />
Jak pod królem Kazimierzem na Rusi wojował,<br />
I, że z tego wojowania, wielkie łupy w dom brał.<br />
<br />
Widzi oto, że młokosów do oręża ciągnie,<br />
Że wciąż kijem swym machają, w polu niecą ognie.<br />
Ż koniem też są za pan brat, wedle konia drzemią<br />
Szuka nieraz pośród nich, cechę im ujemną.<br />
<br />
I nie widzi ! A wciąż sięga za gąsior na przyzbie,<br />
A gdy pusty się okaże zaraz czeladź wyzwie.<br />
Jak to, co to? Już nic nie ma, a niech to pioruny!<br />
Pić coś muszę po posiłku, pieką mnie kołduny!<br />
<br />
Jeden z chłopców się nawinął, z kijaszkiem gdzieś biegnie<br />
Zawisz ! Stań no, gąsior pusty, wnet w gnojówce legnie.<br />
Przynieś nowy, jest w piwnicy, na lewo pod ścianą,<br />
Chłopiec buzię miał okrągłą, przez wszystkich lubianą.<br />
<br />
Idę tatko, zaraz będę, i poszedł posłusznie,<br />
Bo nie lubił coś odkładać, lubo robić gnuśnie.<br />
Zaraz wrócił, rzecz postawił, z ukłonem a jakże,<br />
Bo obyczaj staropolski, tak czynić on każe.<br />
<br />
Potem pobiegł w swoją stronę, do kopla gdzie konie.<br />
Później widać było jego jak wjeżdża na błonie.<br />
Traw zielonych i soczystych, gdzie przestrzeń, swoboda,<br />
Ptaków loty. Tak czaruje ziem lubych uroda.<br />
<br />
Puścił wodze, konik stępa, nurza się w zieleni,<br />
Wiater ciepły tuż nad kłosem, po swemu sepleni.<br />
Świerszcz mu nieraz zawtóruje, skoczy aż na grzywe,<br />
Potem w strachu bardzo wielkim, pręży nogi krzywe.<br />
<br />
Wyskakuje z głowy konia w traw gęste poszycie,<br />
Aby znowu zagrać swoje, w trawach bardzo skrycie.<br />
Zawisz lubi tę melodię, skowrona i żaby,<br />
I nadziwić się nie może, głosów całej doby.<br />
<br />
Bo i nocą, gdy snu nie ma a siano upaja,<br />
To on słucha ćmy szelestów i sam sobie baja.<br />
O wyczynach, o rycerzach co śpią w skalnej grocie,<br />
Co słynęli wśród ludności dzięki swojej cnocie.<br />
<br />
Gdybym kiedyś ja miał moce i trzaskał straszydła,<br />
To dla ludzi bym poświęcił życie, nie mamidła.<br />
Co bym przyrzekł to bym spełnił. Dotrzymam ja słowa.<br />
Tak se marzy chłopaczysko, że aż boli głowa.<br />
<br />
Konik stępa sobie idzie, lecz strzyże uszami,<br />
Coś go chyba intryguje za tymi krzewami.<br />
Za krzewami dwie krowiny są palikowane,<br />
Swoje zjadły a to dalsze żrą ale oczami.<br />
<br />
Zawisz zsiada i przestawia paliki na łące,<br />
I nie widzi, ze się patrzą dwa oczy błyszczące.<br />
Tam wśród krzewów jest pastuszek, co schował się skrycie,<br />
Milczy teraz, nic nie mówi bo może być bicie.<br />
<br />
W wieczór ciepły kiedy doma zapędził krowiny,<br />
No to mamie opowiada te swoje nowiny.<br />
Matka słucha zatrwożona i wielce się dziwi,<br />
Żeby dziedzic sam to zrobił? Sza, i zamyka drzwi.<br />
<br />
Dobry chłopak ten Zawisza, co z niego wyrośnie?<br />
Które to to jego będzie, no które to wiośnie?<br />
Myśli długo, kalkuluje, no chyba pietnaste,<br />
Tak to wtedy są zrodzone te krowy kraciaste.<br />
<br />
A tymczasem sam Zawisza, pławi konia w stawie,<br />
Sam do wody on nie wchodzi, leży na murawie,<br />
I spogląda w jasne niebo, które jest bez chmurki,<br />
Wysłuchuje, gdzieś w oddali ujadają burki.<br />
<br />
Potem usiadł i spogląda co koń robi w stawie,<br />
Nic on nie wie, że te krowy, były w cudzej trawie.<br />
Co tam jemu, traw jest tyle, nie zabraknie ziela,<br />
Takich niwek to jest pełno, jest ich bardzo wiela.<br />
<br />
Niech krowina się popasie i niech daje mleko,<br />
Na te szkody, marne szkody trza przymrużyć oko.<br />
Konik z wody sam wychodzi, otrząsa swą skóre,<br />
Aż go dreszcze i przeciągi, dreszcze szybkie, wtóre.<br />
<br />
Tak od kolan cała skóre, do góry do uszu,<br />
W taki oto prosty sposób konie skórę suszu.<br />
Jakie mądre to stworzenia, rozmyśla Zawisza,<br />
I jak Pięknie nad tym stawem, taka wokół cisza.<br />
<br />
Nieraz brzęknie pszczoła miodna, lub mucha uparta,<br />
Albo osa bardzo ostra w pracy nic nie warta.<br />
Ona miodów nic nie robi, wilgoć chciwie pije,<br />
Aż nadleci jaskółeczka, dziobem ją zabije.<br />
<br />
Ciepły dzionek, a więc Zawisz swą koszulę ściąga,<br />
Na koszuli, brzuchem na dół, członki swe wyciąga.<br />
I tak leży, plecy pali, marzy o wielkości,<br />
Na marzeniach kończą życie ludzie bardzo prości.<br />
<br />
Plecy mocno już się spiekły, więc opala brzuch,<br />
Obserwuje małe chmurki, ich przedziwny ruch.<br />
Z dwóch kierunków tak na skos, różne chmurki płyną,<br />
To rycerze myśli Zawisz, co z turnieji słyną.<br />
<br />
Tam to cały poczet płynie, woja pancernego,<br />
Łucznik za nim i pikownik, troche czeladnego.<br />
Koń jest luzak, nosikowy a na końcu sługa,<br />
Co to z nudów patyk leszczyn, kozikiem se struga.<br />
<br />
Taki poczet mieć, to można cały kraj odwiedzać,<br />
A gdy zdarzy się okazja, to nagrody z trudu brać.<br />
Znowu nowy poczet płynie z ciemną barwą na dnie,<br />
Trzeba wstawać, nim powrócą to i deszcz tu spadnie.<br />
<br />
Więc zagwizdał na kasztana, ten szparko podbiega,<br />
Prawdę mówiąc konik jego to był jak kolega.<br />
Od lat kilku to codziennie z sobą przebywali,<br />
I jak bracia te przyrodnie nawzajem się znali.<br />
<br />
Posłuch wielki z obu stron, życia dyscyplina,<br />
Każdy wiedział gdzie i jak dzionek się zaczyna.<br />
Gdy trza kłusem albo cwałem, aby przestrzeń była,<br />
Wówczas w piersiach serce grało aż sztywniała żyła.<br />
<br />
Poświst w uszach to był taki, ze podjudzał nerwy,<br />
Serca biły dwa dostatnio, krew pchały bez przerwy.<br />
Aby jeno tam na końcu tej straszliwej trasy,<br />
Stały pułki półpancerne a będą hałasy.<br />
<br />
Bo gdy blachy tak się zderzą pancernych wojaków,<br />
To grzmot chmury wnet dosięgnie i wystraszy ptaków.<br />
Bo żelazo o żelazo gdy stuknie się w sile,<br />
Powygina swoje kształty nawet na kobyle.<br />
<br />
Padną konie, padną zbrojni, tak jak i na niebie,<br />
To te chmury tam płynące co trą się o siebie.<br />
Zawisz siada na kasztana bez strzemienia, na hop.<br />
No bo trzeba wszystkim wiedzieć, ze to zwinny chłop<br />
<br />
Trzeba wracać, obiecałem, że pomogę bratu,<br />
Spędzić tabun z niżin błotnych bo złapią ochwatu.<br />
Więc kasztankie rysią puścił na przełaj, w doline,<br />
Poprzez krzewy łozy szarej i gęstą maline.<br />
<br />
Torfowiska z lewa były, trza ominąć one,<br />
Potem wjechać jeszcze dalej w turzyce zielone.<br />
Tam tabuny na wypasach już od maja stały,<br />
I zmiękczone swe kopyta od wilgoci miały.<br />
<br />
Brat już czekał na pagórku, brat przezwany Kruczek,<br />
No bo zarost miał czerniawy i znał wiele sztuczek.<br />
Od fechtunku, od zasłony i gardy i cięcia,<br />
Kawalerem był dostatnim i takim do wzięcia<br />
<br />
Czołem panie bracie, jestem. Jakie masz to plany?<br />
Gdzie tabuny chcesz przepędzić? Na Wiewiórcze Łany.<br />
Rzecze Kruczek. Tam wyżyny i tam są wykroty.<br />
Tam ich znależć, opanować najmniej to roboty.<br />
<br />
Najpierw wplączem się spokojnie. W czoło pójdziesz pierwszy,<br />
Chodzi o to aby w czole tabun był najszerszy.<br />
Ja spokojnie tyły będę za tobą napędzać,<br />
I uważać by maruder, nie chciał coś oderwać.<br />
<br />
To sam jesteś rzecze Zawisz, nie wziąłeś czeladzi?<br />
No nie wziąłem, no bo czeladź brukiew z matką sadzi.<br />
A na ciebie ja liczyłem, ty zawsze przybędziesz,<br />
Bo ty słowny mocno jesteś, no sam przecież wiesz.<br />
<br />
Ile tutaj tego będzie? Tatko coś sprzedawał.<br />
A no chyba będzie dwieście, z mendlem na targ stawał.<br />
Wszystko sprzedał, kupił sukna i trochę żelaza,<br />
Ale w suknie matka mówi jest poważna skaza.<br />
<br />
To ja wjeżdżam między konie, spróbuje grupować,<br />
Chyba zdążym przed wieczorem, nim zacznie deszcz lać.<br />
Tam na Łanach to do rana w szałasie znocujem,<br />
By się konie przytrzymały, strawe też zgotujem.<br />
<br />
Tak, tak to jest jasna sprawa, ruszaj między stada,<br />
Cmokaj mocno na ogiera, który grupą włada.<br />
I tak matacz, tak lawiruj abyś stado ruszył,<br />
Będziesz w przodzie przewodnikiem, o tym zawsześ marzył.<br />
<br />
Zawisz wplątał się do koni, szuka powiązania,<br />
Bo ten pierwszy ogier zawsze w kupe stado zgania.<br />
Mieć przy boku przewodnika można ruszyć chmare,<br />
W pojedynkie, sam na sam nie zrobisz nic w pore.<br />
<br />
Błękit nieba coraz bardziej chmurą jest skrywany,<br />
A więc wieczór już na pewno z niebios będzie zlany.<br />
Może będzie może nie, smugi słonka widać,<br />
Te bałwany chmur kłębiastych, chcą na pewno nas zlać.<br />
<br />
Błyski między nimi widać i pomrukiwanie,<br />
Głosy echa, i drzew starych jakoby pękanie.<br />
Lecz nie kropi, bokiem idzie, tam szaleją bogi,<br />
Walą w siebie iskrą białą, trą o siebie rogi.<br />
<br />
Rumor jednak się oddala i błyski ustają,<br />
Konie, które są wokoło, nisko uszy mają.<br />
Są strwożone i się kupią wokół der człowieka,<br />
A ten właśnie jeno na to, na to właśnie czeka.<br />
<br />
Tak powoli w drogę polną stado wyprowadza<br />
Za to słonko go promieniem po plecach nagradza.<br />
Ciżba, gęsto, konie tłuką o siebie bokami,<br />
A gdy ciasno jest za mocno to walą zadami.<br />
<br />
Jeśli ciasno myśli Zawisz to przyśpieszym konia,<br />
Za to prędzej my dojedziem do Łanu ustronia.<br />
Puścił wodze trochę luźniej i stanął w strzemiona,<br />
Droga za nim pełna koni, z kurzu jest zasłona.<br />
<br />
Chyba wszystkie, dobra nasza. Łany niedaleko,<br />
Konie różne, stare młode, i pijące mleko.<br />
Część jest własna, część zdobyczna, wszystko w jednym stadzie,<br />
A jak trzeba na niektóre to siodła się kładzie.<br />
<br />
Wówczas miesiąc bez popasu z worka są karmione,<br />
Jeno w drodze ciągle idą, zawsze w jakąś strone.<br />
Teraz cisną się do kupy, to zwierzęta stadne,<br />
Co by o nich nie powiedział, w kształcie swoim ładne.<br />
<br />
Gdy jest człowiek zakochany w koniu przyjacielu,<br />
To zbliżają się do siebie, jak tyka do chmielu.<br />
Tu roślina się oplata, i ciągnie się w góre,<br />
Jak najwyżej, wyżej kołka aby muskać chmure.<br />
<br />
Koń to życie, on ostrzeże, on także ogrzeje,<br />
Swoim uchem i nozdrzami mówi co się dzieje.<br />
On doniesie cię do schedy nawet umarłego,<br />
Bo pokochał ludzkie plemnie, on to wie dlaczego.<br />
<br />
Człowiek wybił wroga konia, wstrętnego basiora,<br />
Wszak za koniem z dawien dawna szła ta wilcza sfora.<br />
Teraz wilka ani śladu, jest tropion i bity,<br />
A pod okiem teraz pana, koń jest wiecznie syty.<br />
<br />
To dlatego bez szemrania koń słucha a słucha,<br />
No a tego co to w siodle ma za swego druha.<br />
Tak od wieków się złożyło, że te dwie istoty,<br />
Służą sobie, i nawzajem chwalą ichne cnoty.<br />
<br />
Teraz konie chociaż ciasno blisko są panicza,<br />
I czytają co? Jak robić? Z chłopięcego lica.<br />
Wiele parska, wiele bryka, potrząsuje grzywą,<br />
Biegnie polną drogą dziarsko, drogą bardzo krzywą.<br />
<br />
To już Łany, suche pola, pełne jarów, jamek,<br />
To jest miejsce historyczne, stał tu kiedyś zamek.<br />
Ruin prawie, że nie widać rosną tylko osty,<br />
Psianka mała, mchy zielone i inne porosty.<br />
<br />
Kamień wszelki stąd zabrano na inne budowle,<br />
A szukano dość starannie, wyrywano skoble.<br />
Teraz pustka i pastwisko i szałasy ziemne,<br />
W których wiela pajęczyny i zakątki ciemne.<br />
<br />
Nockie tutaj Zawisz spędzi, rano przyjdzie koniuch,<br />
By pilnować stada tego na oko i na słuch.<br />
Teraz usiadł na gałęzi topoli złamanej,<br />
I ogląda zachód słońca w pozie niekłamanej.<br />
<br />
Otóż w barwach półczerwieni nic się nie zmieniło,<br />
Lecz do boju przeciw sobie dwóch rycerzy stało.<br />
Niby byli nieruchomi, droga się skracała,<br />
Widać siła, ta tajemna do starcia ich gnała.<br />
<br />
Tak to wolno się zbliżali, słonko się już kryło,<br />
Gdy jednego jakoś nagle na placu ubyło.<br />
Z sidła został wyrzucony, śladu po nim nie ma,<br />
Jest wciągnięty w krąg wieczoru, bo to już się ściemnia.<br />
<br />
Więc nie będzie walki wręcz, tarczy i topora,<br />
I nie będzie krwi mazania. Tu szlachta jest skora<br />
Wszystko bierze se zwycięzca, szaty, zbroje, konia,<br />
Mieć to wszystko no to można raj z tego ustronia.<br />
<br />
Zrobić no i rozbudować, wystawić budowle,<br />
Lub rasowych tutaj koni, otworzyć hodowle.<br />
Skrócić walkę do prac konnych i do jednej kopii,<br />
Jeśli rycerz spadnie z konia, pies juchy nie żłopi.<br />
<br />
Jutro z ojcem ja pogadam może da mi rady,<br />
Jak kopiować, atakować, jak wygrywać zwady.<br />
On w potrzebach brał udziały i w turniejach juści,<br />
Może coś ze swych arkanów, może coś mi puści.<br />
<br />
Słonko już się tam schowało gdzie bory odwieczne,<br />
Ale w górze jego odblask to promienie śliczne.<br />
Tak od spodu chmurki bielsze, górą zaciemnione<br />
Oświetloną tylko mają swoją spodnią stronę.<br />
<br />
Czas ognisko tu rozniecić, odpędzić komary,<br />
Przy ognisku koń się skupi i młody i stary.<br />
Z bratem długo dziś gawędzą o starciach w turnieju,<br />
No tam można się dorobić, mocium, mocium dzieju.<br />
<br />
Można także rękę stracić lub połowę ciała,<br />
Więc czy tego nasza matka, czy tego by chciała?<br />
Ojciec, owszem da swą zgodę, to wojennik z ducha,<br />
On gdy łyżką zupę bierze to odgłosów słucha.<br />
<br />
To pluskania, brzęku garnków lub pukania w stoły,<br />
On w tym wszystkim jeno słyszy jak młot robi w poły.<br />
I od czasu tak do czasu ruch łyżka wywija ,<br />
Taki szybki, jakiś krótki, znać kogoś zabija.<br />
<br />
Tak to racja i ja myślę, on przeżywa starcia,<br />
Swoje własne, no i chyba, zbrojnych hufców parcia.<br />
Czuwaj ! mówi starszy brat, obudź po północy,<br />
Czuwaj, Zawisz odpowiada, szuka swoich kocy.<br />
<br />
Nakrył głowę wraz z tułowiem, jest wpatrzon w ognisko,<br />
Nieraz pryśnie jakaś iskra i upadnie blisko.<br />
Język ognia się wywija i słychać syczenie,<br />
Dziwne trochę to zjawisko, to ognia palenie.<br />
<br />
Daje gorącz bardzo wielką, lecz słonko też daje,<br />
Płomień blisko, słonko dalej, nigdy nie przestaje.<br />
To dwa ciepła ze spalania drewna albo torfu,<br />
Jest podobnież i armata, ogniem zieje z luftu.<br />
<br />
Trza podrzucić trochę chrustu by odstraszyć zwierza,<br />
Który idąc przez zagony sam nie wie gdzie zmierza.<br />
Gdy podejdzie tu za blisko konie dadzą znaki<br />
Wówczas w jedną wezmę dzidę a w drugą okraki.<br />
<br />
Wilków tutaj dawno nie ma, ale miś się zdarza,<br />
On każdemu co na drodze każdemu zagraża.<br />
W domu futer co nie miara, wszystko z naszych lasów.<br />
Miś tu chadzał i wędrował z niepamiętnych czasów.<br />
<br />
Walka z misiem czy rycerzem na jedno wychodzi,<br />
Jeden zawsze z tego starcia z placu nie odchodzi.<br />
I zostaje tak na placu bez życia, bez ducha,<br />
Nigdy więcej swoją głową hasła nie zasłucha.<br />
<br />
Honor to jest dla rycerza, gdy wiwaty słychać,<br />
Gdy na chwile przy poległym, żywym można stać.<br />
No zobaczym jak to będzie, ruszam gdy potrzeba.<br />
Bronić Polan, bić krzyżaków, lub walczyć dla chleba.<br />
<br />
Tak rozmyślał młody Zawisz, aż zbielały świty,<br />
Zbudził brata a sam leży w derki swe okryty.<br />
Z marzeniami swymi zasnął, zbudzon o poranku,<br />
Oddał stado w ręce raba, usiadł na kasztanku.<br />
<br />
Co niektórzy trawę siekli, aromat był siana,<br />
Taki miły, taki świeży akurat do spania.<br />
Choć zamroczon jeszcze trochę, to zmierza do celu,<br />
Tam gdzie dziewki z okolicy marchew ciemną pielu.<br />
<br />
Tam już były na zagonach, rozmawiały głośno,<br />
Tak o wszystkim ale widać było im radośno.<br />
Gdy ujrzały już Zawisza to aż podskoczyły,<br />
Bo to chłopak był serdeczny i dla wszystkich miły.<br />
<br />
Gdy obiecał komuś co, słowa dotrzymywał,<br />
Czy to wichry czy to burze, on na czas przybywał.<br />
Rozweselał izbę cała, komplementa prawił,<br />
Dziewki żadnej w środku tańca nigdy nie zostawił.<br />
<br />
Wierny chłopak to on był, szanował niewiasty,<br />
Chociaż zarost niewidoczny, i żaden sumiasty,<br />
To kawaler. Każdy rzekł, jemu igry w głowie,<br />
Czy poważny będzie on? Któż na to odpowie.<br />
<br />
Wśród tych dziewcząt to przewodzi jego siostra sroga,<br />
Co pilnuje cnoty panien i często ich ruga.<br />
Za zbyt jawne objawianie co na sercu leży,<br />
Ona mówi, że do każdej, miłość jej przybieży.<br />
<br />
Zawisz z konia chwadko skoczył, idzie do Mireczki,<br />
Opowiada pannie rzeczy, chwali jej bluzeczki.<br />
Chwali wstążki wpięte w kosy, że takie szerokie,<br />
Mówiąc toto, wciąż spogląda w jej oczy głębokie.<br />
<br />
Dziewczę wcale się nie płoni, nawet odgaduje,<br />
Rączką zgrabną ziemię wokół cebuli szoruje.<br />
I zachęca by jej pomógł w dokończeniu rzędu,<br />
Tak uczono wspólnej pracy, uczono za młodu.<br />
<br />
Więc we dwoje siedzą w kucki i robią pielenie,<br />
I każdemu się wydaje, z nią być to zbawienie.<br />
Bo ta panna jak len prosta, okiem jak len kwitnie,<br />
W białe włosy swe kokardy wplątała dość sprytnie.<br />
<br />
Nieraz mówi dość wesoło, nieraz cicho nuci,<br />
Ta melodia taka cicha, ale wszędzie leci.<br />
No i inne też ją nucą, szeptem jak cykady,<br />
O miłości, która ginie, kiedy zazna zdrady.<br />
<br />
Ty luba byłaś<br />
Ty pieśń nuciłaś<br />
Na białej polanie.<br />
<br />
Słowo złamałaś<br />
Bo ty kłamałaś<br />
Ty moje kochanie.<br />
<br />
Zawisz długo grządki pieli, nikt się nie dziwuje,<br />
Przebywanie z ładną panną zawsze coś kosztuje.<br />
On jej musiał przobiecać. Ale kiedy? Jak? Gdzie?<br />
Tajemnica to jest wielka, nikt o niej nic nie wie.<br />
<br />
Na koniku jedzie, kawaler jak sosna<br />
Czeka już na niego dziewczyna radosna.<br />
Ale jej furteczkie ominęła bryka<br />
On już całkiem innej pierścioneczek wtyka.<br />
Dziewczę bardzo rzewnie w fartuch zapłakało<br />
Oto jest nieszczęście, które ją spotkało.<br />
<br />
Na rumaku w cwał ktoś pędzi, po zagonach jedzie,<br />
W ręce trzyma garść wikliny, trzyma to na przedzie.<br />
Bydgoszcz padła, gromko woła i uchodzi w pole,<br />
Pędzi dalej po uprawach jak po równym stole.<br />
<br />
Lecz gałązkie tu upuścił: to wici, to wici !<br />
Każdy zdolny, wszystko rzuca, byle co pochwyci.<br />
Do szeregu lub na koń, albo daje gardło,<br />
Wielu było co nie poszło i wielu z nich padło.<br />
<br />
Zawisz z miejsca się poderwał, otarł ręce w spodnie,<br />
Otarł szybko, patrzy w Mirkie, w kucki niewygodnie.<br />
Gdy prostował zgięte nogi, jako dębczak staje,<br />
Bierze Mirkie w swe ramiona, ona opór daje.<br />
<br />
Zawisz szeptem coś powiedział, na konia wskakuje,<br />
Już na koniu będąc w pędzie ubiór swój rychtuje,<br />
Pozapinał, popoprawiał, czapkie w przód nacisnął,<br />
I nahajką z boku konia energicznie świstnął.<br />
<br />
Koń się zerwał poszedł w cwał, gdy dorwał się drogi,<br />
No to brzuchem piach szorował, w górze były nogi.<br />
Tuż przed domem cisza była, lecz minął progi,<br />
To zobaczył dwóch swych braci, jak z tarczą u nogi,<br />
<br />
Wysłuchują porad ojca, który wąs podkręcał,<br />
Uczył, mówił, dawał rady, do działań zachęcał.<br />
I tak chyba do wieczora zapewnie by gadał,<br />
Gdyby Zawisz mu nie przerwał, bo gwałtownie wpadał.<br />
<br />
Ty młokosie ty tu czego, kto w domu zostanie?<br />
Sza ! Zostaniesz. No a zresztą próżne me gadanie.<br />
I to mówiąc stary zamilkł, twarz mu się skrzywiła,<br />
Schylił barki, schylił głowę, warga szepleniła.<br />
<br />
Potem tarcze zdjął ze ściany, tą z herbem Sulima,<br />
Pocałował zgięte blachy i przed sobą trzyma.<br />
Potem wręcza ją Zawiszy. Herbu broń jak oka,<br />
Póki żyjesz, póki dychasz, chyba, że pomroka.<br />
<br />
Zamknie oczy, zamknie usta i zatka tchawice,<br />
A woj. obcy łeb ci utnie i zdejmnie przyłbice.<br />
Tak masz bronić chwały rodu, nad tarczą więc czuwaj,<br />
Miecza swego gdy potrzeba do pochwy nie chowaj.<br />
<br />
Bierze tarcze, nic nie mówi, dziękuje za zgode,<br />
To dla ojca, to dla Polski stawia życie młode.<br />
Jeśli Polska jest w potrzebie, wici rozesłane,<br />
To go czeka ciężka praca, hasła już wydane.<br />
<br />
Bracia brali w starciach udział, im to nie nowina,<br />
Ale Zawisz ładny chłopak, czy trudy wytrzyma?<br />
Ja wytrzymam myśli sobie, ręką macham pół dnia,<br />
Aby tylko ktoś wytrzymał, i oddawał bicia.<br />
<br />
Na pogiętej blachy środku, znak herbu Sulima,<br />
W którym orzeł całkiem czarny, padrwę w szponach trzyma.<br />
Niżej leżą trzy kamienie, bramy bronią wioski,<br />
Przy nich zawsze były z drewna półstrażnicze kioski.<br />
<br />
Tylko herbarz go urzekał, blachy były stare,<br />
Marzył chłopiec o czymś innym, coś na swoją miare.<br />
Blachy owszem ale twarde z lepszego kowala.<br />
A nie byle krzywe, zwykłe, które młot rozwala.<br />
<br />
Jak ich nie ma za co kupić, trza zdobyć na wojnie,<br />
Albo w szrankach, na turniejach występując zbrojnie.<br />
To co wisi tutaj w sieni to są już przeżytki,<br />
Pewnie, że to zawsze lepsze od wierzbowej witki.<br />
<br />
Ja tak myślę, rozumuje, jeno zbrojne starcie,<br />
Da pozyskać coś nowego, niż gonitwy charcie.<br />
To co tutaj ojciec trzyma, jest ciężkie jak diabli,<br />
Ruchy ciężkie i męczące, to oka nie wabi.<br />
<br />
Ojciec ciągle prawi dalej: Krzyżak Bydgoszcz gnębi.<br />
Trzeba jemu dać nauczkie, powybijać zęby.<br />
Potem ręką dotknoł czoła u każdego syna,<br />
Coś mamrotał, teraz kazał w czary nalać wina.<br />
<br />
W górę podniósł puchar złoty na Turku zdobyty,<br />
Puchar wielki, prawie kwarta, patrzą już wypity.<br />
Dziewka znowu mu nalała, ojciec chrząka sobie,<br />
Zanim syny pomyśleli, czarki wypił obie.<br />
<br />
Z Bogiem chłopcy, na potrzebe, na Bydgoszcz, do boju !<br />
Jechać sprawnie, wciąż uważać, zalać im tam łoju !<br />
Chciał znów wypić, patrzy w dziewkę lecz syny nie daju,<br />
I po cichu za dolewkę dziewczynę tą łaju.<br />
<br />
Duża blizna przez twarz ojca, koloru sinego,<br />
Teraz ciemna się zrobiła, prawie czerwonego.<br />
Lecz dla dobra sprawy synów, kielich swój odstawia,<br />
I wąsika z czubkiem w uchu, paluchem naprawia.<br />
<br />
W dziesięć koni każdy pójdzie, rzecze po namyśle,<br />
Trzymać konie wedle traktu i to blisko Wiśle.<br />
Wojewoda sprawi hufce, wy do Sandomierza !<br />
Jeszcze matce się pokłońcie i Pani Skaplerza.<br />
<br />
Ojciec poszedł w inne strony, chłopcy broń próbują,<br />
Wybierają, przebierają, trochę się fechtują.<br />
W dziesięć koni każdy pójdzie, giermka trza uzbroić,<br />
Trza przyuczyć, i nakazać, zasady mu wpoić.<br />
<br />
Podczas cięcia nie ma czasu, jak oszczep wysuwać,<br />
On ma wiedzieć w którą pache i jako ma stać.<br />
Dziś roboty ich poduczym rzecze Jan do braci,<br />
W wieczór ruszym, jak wiadomo, szybkość nas bogaci.<br />
<br />
Jan najstarszy już na progu, po konie no Przybek !<br />
Tamten szybko się oddalił, nim Jan wszystko wyrzekł.<br />
Ruch się zrobił na zagrodzie, szykują prowianty,<br />
Nawet dzieci karne jakieś co grały w palanty.<br />
<br />
Każdy tutaj wie co robić, nie trzeba nakazu,<br />
Rzuca wszystko, wie co działać, robi to od razu.<br />
Wojenniki tutaj żyli im to nie pierwszyzna,<br />
Karne ludzie, przyuczone nie jakaś dziczyzna.<br />
<br />
Na podwórko młódź przybywa, no całe Garbowo,<br />
Każde licem swoim płonie, czeka na to słowo.<br />
Na wskazanie: Bronek, Ludek chybko w strój !<br />
W mym szeregu, a pokornie, nieruchomo stój.<br />
<br />
Młódź to była przyuczona, czekała na chwile,<br />
By z paniczem w wojne jechać na każdej kobyle.<br />
Znała bronie, walki piesze, ćwiczenia na koniach,<br />
I pojęcie jakieś miała, o przeróżnych broniach.<br />
<br />
Z sieni wszystko wynoszono kładziono pokotem,<br />
Każdy wedle swojej ręki, dzidą albo młotem.<br />
Są osęki i topory, obuszki, buławy,<br />
No i miecze do równego przecinania głowy.<br />
<br />
Nikt tu jednak nie przebiera, każdy swoje bierze,<br />
Chrapy swoje już wydyma niczym dzikie zwierze.<br />
Ruch też bronią taki robi, swój ruch wyuczony,<br />
Tak jak zając przez ogara na polu goniony.<br />
<br />
Unik, garda, i zastawa, podbicie i bicie,<br />
Potem w sercu radość taka, gdy uderza kłucie.<br />
Nikt z szeregu nie wychodzi, każdy podryguje,<br />
Ten co patrzy na to z boku, ruchy te szanuje.<br />
<br />
Walki nikt się nie nauczy, walka jest wrodzona,<br />
Umiejętność stosowania, nie jest zatracona.<br />
Nawet zwierze zachwycone we wnyki z powrozu,<br />
Walczy, skacze, gryzie line, z natury rozkazu.<br />
<br />
Już pod wieczór trzy drużyny, sierpem równo stoją,<br />
Chłopcy dziwnie nieruchomo, konie swoje gnoją.<br />
Matka z ojcem z izby idą rady dać ostatnie,<br />
Ojciec dumny wąsa kręci bo tu poczty bratnie.<br />
<br />
Nie wypada teraz matce okazywać uczuć,<br />
Lecz coś czuje i zaczyna w piersi mocno ją kłuć.<br />
Niby matka się uśmiecha, milczy jak zaklęta,<br />
Bo wyprawą całej trójki jest bardzo przejęta.<br />
<br />
Orężna ława<br />
Wojów to sprawa<br />
Gdy ktoś w potrzebie<br />
Nie zabraknie ciebie !<br />
<br />
Tylko tyle stary ojciec do drużyn przemawia,<br />
Potem zwrot zrobił do tyłu, drużyny zostawia.<br />
Odrzwia chaty się zawarły. Jan dał znak ruszania,<br />
Chciał Dwikozy jeszcze minąć przed mrokiem nastania.<br />
<br />
Konie truchtem depczą drogę, im to nie nowina.<br />
Miejsce zmieniać, czy pastwiska aby nie lichina.<br />
W ruchu kości się prostują, kołdun lepiej trawi,<br />
Trochę inny jest u konia, dużo inny krowi.<br />
<br />
Krowa leń jest jak się patrzy, bokiem w trawie leży,<br />
Ciągle jeno rusza żuchwą, żre coś bez talerzy.<br />
Traw nie zgryza a połyka, żłób jej jest zbyteczny,<br />
Ona kałdun ma przedziwny, trochę niebezpie4czny.<br />
<br />
Konie truchtem już Dwikozy wieczorem mineli,<br />
Niezadługo w Sandomierzu przed karczmą staneli.<br />
Wypytali jak i gdzie, gdzie meldunki złożyć,<br />
W jakiej chacie i u kogo, trochę się położyć.<br />
<br />
Rano, w konie do Bydgoszczy, przez kraj prawie cały,<br />
Ciągle naprzód, chociaż deszcze dosyć często lały.<br />
W trzy dni Bydgoszcz już ujrzeli, rozpoczęto prace,<br />
Nasyp z ziemi usypano, z kusz sypnięto śpryce.<br />
<br />
Rano Komtur konne hufce przed bramą wystawia,<br />
Kilku mieszczan dla przykładu publicznie ogławia.<br />
Potem wielu swych wysyła, by robili szranki,<br />
Po ubiciu przeciwnika, gasili kaganki.<br />
<br />
Że to jedną duszę Bogu znowu zasyłają,<br />
Prosząc Boga o przyjęcie, nabożnie śpiewają.<br />
Przeciw krzyż ochotnikom kilku Polan Bieży,<br />
I ścierają się na koniach, jeden z naszych leży.<br />
<br />
Po tem różnie to bywało, do chwili gdy chłopak,<br />
Taki młody nie wyjechał. Strącił z mety kołpak.<br />
Najpierw temu co na polu najbardziej rozrabiał,<br />
I miecz cienki sprytnym ruchem w gardło jeno pchał.<br />
<br />
Gdy następny się nawinął, siedział lecz bez głowy,<br />
Tułów jego się pochylił do kulbak połowy.<br />
Trzeci ruszył za Zawiszą ostróg mocnym pchnięciem,<br />
A tu Zawisz nim się bawi jakoby jagnięciem.<br />
<br />
Gdy ogłupił grafa ruchem, miecz mu wsadził w zęby,<br />
A następnie przeciął głowę, tuż na środku gęby.<br />
Już zeż czwarty nadlatuje w białym płaszczu cały,<br />
Nim powtórnie konia skręcił, duszę nieba brały.<br />
<br />
Zawisz staje w pojedynek z kochankiem Komtura,<br />
Tak go kopią przedziurawił, że została dziura.<br />
Łupy wszystkie dla zwycięzcy, Zawisz bierze konia,<br />
Wszyscy bili jemu brawo, chłopak to z ustronia.<br />
<br />
Potem pieszy żołnierz wszedł wydusił krzyżaków,<br />
Nie zawiele zratowano, tam braci rodaków.<br />
Krzyżak wszystkich prawie ściął, rządy swoje robił,<br />
I paskudnym czarnym krzyżem ołtarze ozdobił.<br />
<br />
Krzyżak wżerał się w krainy Polanów swobodnych,<br />
Bo nie dostał on dotychczas, cięgów sobie godnycvh.<br />
Do rozprawy musi dojść, to każdy powtarza,<br />
Krzyżak niby ten zły duch, rubieże poraża.<br />
<br />
Poszła w Polskę cicha wieść, gotować oręże,<br />
Bo rozprawa coraz bliżej, pójdą wszystkie męże.<br />
Zawisz zaraz po Bydgoszczy, na Węgry podąża,<br />
I tam Sasa z Magdeburga w niechwale pogrąża.<br />
<br />
Zrzucił kopią go z konika, aż bruk iskry dawał,<br />
A Sas tęgi, i uparty, pierwszy w pole stawał.<br />
Potem znowu turniej był, Zawisz wygrał go,<br />
No i jeszcze jeden był a potem ze sto.<br />
<br />
Sława rosła pośród braci, rycerstwo go czciło,<br />
No a jemu z tego fachu grosiwa przybyło.<br />
Tak minęło parę lat, nagle wieść gruchnęła,<br />
Król krzyżaków już chce tłuc, matnia się zaczęła.<br />
<br />
Zawisz z Węgier w Polskę jedzie i staje w Wolborzu,<br />
Stąd chorągwie ruszą wnet, ruszą ku Pomorzu.<br />
Jaśko tutaj ten z Tarnowa swoje hufce sprawia,<br />
Musztrą ranną wszystkich ciężkich do boju zaprawia.<br />
<br />
Zawisz wciąż chorągwie zmienia, szuka coś dla siebie,<br />
Do Krakowskiej, tej pancernej wreszcie się kolebie.<br />
Tutaj rządzi Zyndram straszny, zbroja kuta w nity,<br />
Oksza jego na dwa łokcie, chełm ze spiżu, lity.<br />
<br />
Kto pancerza tutaj nie ma no to jest wygnany,<br />
Tu chłop w chłopa i herbowy, jest tu dobierany.<br />
Zawisz z miejsca jest przyjęty, bo on ma już sławe,<br />
Jego ślady od Bydgoszczy, to są ślady krwawe.<br />
<br />
Z kim się jeno nie potykał, ten już dawno w piachu,<br />
Samo imię: To Zawisza ! Napędzało strachu.<br />
Zyndram kontent z tego zucha i jego pancerza,<br />
Widział krótko, widział dobrze jak Zawisz uderza.<br />
<br />
Człowiek upadł niby kołek od niechcenia cięty,<br />
Niby ten wiór spod siekiery, taki krzywy, kręty.<br />
Tak bez jęku i tak nagle, tak jakby bez gardy,<br />
Chłop był przecież nie ułomek, pancerz też miał twardy.<br />
<br />
Ale harców mu się chciało, robił awantury,<br />
Mówił nawet i to głośno, będą lecieć wióry !<br />
Jednak gdy doszło do walki, zamarł jak ta mucha<br />
Leżał cicho, i tam leży, wcale się nie rucha.<br />
<br />
Już ruszyli się z Wolborza na nowy punkt zborny.<br />
Ciepłe lato, rok dziesiaty i upał potworny.<br />
Pod Czerwińskiem jest przeprawa, Zawisz wojska liczy,<br />
Jakoś sprawnie wszystko idzie, nie trzeba tu biczy.<br />
<br />
Potem Drwęca i Kurzętnik, różne przepychanki,<br />
Golub z górą, zamkiem dużym, na nim świecą blanki.<br />
Drwęca wzięta i pod Grunwald wojska idą szparko,<br />
Pola ładne i rozległe, jak wielkie podwórko.<br />
<br />
Król Jagiełło piesze pułki na czole ustawia,<br />
Reszta odwód, reszta w lesie, tak on postanawia.<br />
Co pancerne jest schowane, tu są nie przelewki,<br />
Krzyżak habit ma pancerny, na barkach panewki.<br />
<br />
Najpierw ujrzym jego siły, ocenim z piechotą,<br />
Potem ruszym swoje hufce, inaczej nas zmiotą.<br />
Krzyżak ruszył do natarcia, konne hordy w przodzie,<br />
Kopią Smoleńsk bardzo sprawnie już na wylot bodzie.<br />
<br />
Smoleński jednak się nie cofnął, owszem gryzie gada,<br />
Jednak w polu od żelaza połowa ich pada.<br />
Front nam Komtur wnet odrzucił na dobre pół staja,<br />
Potem zamęt coraz większy, wał ruchy ustaja.<br />
<br />
Odgrodzone oba fronty, wał ludzi przed nimi,<br />
Na wał wchodzą, depczą ciało butami swoimi.<br />
Teraz nasz Król znak swój daje: Krakowska do boju !<br />
Zawisz rusza, sam już czuje, długo nie ustoju.<br />
<br />
Z lewej ręki jest Domorat, z prawej Skarbek z Gór,<br />
Który rogu nie używał, sam ryczał jak tur.<br />
Na wał ludzi konie wchodzą, konie trza odstawić,<br />
Na tym wale ale pieszo trzeba czoło stawić.<br />
<br />
Zawisz konia więc odstawia i wchodzi na stosy,<br />
Ludzie pod nim poskręcane jak od wichru włosy.<br />
Tam na górze krzyżak stoi, Zawisz tnie kolana,<br />
Ten już niższy, więc dorzyna go niby barana.<br />
<br />
Naści mnichu me żelazo, karm się pókiś żywy,<br />
Nie myślałeś żem ja lepszy i że bardzo mściwy.<br />
Zanim Zawisz wierzchu doszedł, obalił trzy płaszcze,<br />
Samotrzeć do przodu parł, prosto w wroga paszcze.<br />
<br />
„ Hej Polanie, ławą na nie<br />
Nam już Litwy nie dostanie !”<br />
Tak zaryczał Skarbek z Gór, na swoje odwody,<br />
Wnet podskoczył mu na pomoc, z grupą Przemko młody.<br />
Parł do góry po wykrotach niby kozic z gór,<br />
Pośród torsów, rąk i nóg, pełno było dziur.<br />
<br />
Litwa, która bez pancerzy dotąd się trzymała,<br />
Teraz pękła, i Krzyżakom plac boju oddała.<br />
Król Jagiełło dziurke zatkał, poszedł Zbigniew z Brzezia,<br />
I pancerna którą wiódł Sędziwoj, król zwierza.<br />
<br />
Z Ostrogi on pochodził, dziki człek nad miare,<br />
On to kochał dziwne bożki, te słowiańskie, stare.<br />
Kochał także i żelazo, zakuty w dwie zbroje,<br />
Na dwie ręce, dwie siekiery, cofały się woje.<br />
<br />
Gdy się zderzył z krzyżakami, falowały strony,<br />
Kto tu kogo zepchnie z pola? Gdzieś krakały wrony.<br />
Po dwa metry front się wahał. Sędziwoj się pręży,<br />
Na dwie ręce dwojga ścioł, widać on zwycięży.<br />
<br />
Zawisz spojrzał chwilę w prawo, Skarbek sapał, dyszał.<br />
Bliżej do mnie ! Jednak Skarbek chyba nie dosłyszał.<br />
Kilka godzin takiej pracy zmęczyło rycerz,<br />
Lecz on ciągle miota młotem o blachy pancerza.<br />
<br />
Znów powalił przeciwnika, lecz sam się przewraca,<br />
Noga wpadała mu w szczeline, to go już zatraca.<br />
Tutaj każdy jest zajęty, nieustanne cięcia,<br />
Tu nikogo nie jest stać na inne zajęcia.<br />
<br />
Biorę prawą woła Jaksa, z Targowiska był,<br />
Człowiek mądry, wykształcony, swoje ciało mył.<br />
Zastąpiony już jest Skarbek, ława wyrównana,<br />
Po raz pierwszy siła obca z korony jest gnana.<br />
<br />
Na koronie wału z ludzi, słowiańskie są woje,<br />
Teraz łatwiej, tamci w dole, nam łatwiejsze boje.<br />
Zawisz patrzy na krzyżaka, zdziwiony jak trza,<br />
Tamten w dole przecież stoi, góruje i pcha<br />
<br />
Swe żelazo w brzuchy jego, Zawisz wali w łokcie,<br />
Ręka pada odrąbana, jak cięte paznokcie.<br />
Krzyżak syczy, dziobie jeszcze, swoją lewą ręką,<br />
Ale kopa w brzuch dostaje, dobity osęką.<br />
<br />
Z lewej ręki walczy już z Małszowa Pietraszka,<br />
Białym płaszczem co położył, wał ludzki okrasza.<br />
Na tym płaszczu czarny krzyż, złowrogi to jest znak,<br />
Tam gdzie czarno jest i ciemno, tam światłości przecież brak.<br />
<br />
Zawisz toto zauważył, mówi schodzim krok w dół,<br />
Jeśli zejdziem jeszcze trochę, to dalej jako ten stół.<br />
I po chwili znowu krok, jeden stopień niżej,<br />
Na koronie już łucznicy, do wroga jest bliżej.<br />
<br />
Cięciw drgania to nie słychać, widać jeno lotki,<br />
Barwne takie, farbowane jako kwiat stokrotki,<br />
Komu kwiatek taki dany ten nie widzi grotu,<br />
Jeno lotkie ubarwiona, ból i miejsce wlotu.<br />
<br />
Łucznik woła: widze barwy nasze naprzeciwko,<br />
A więc przetniem gady wpół, nasi są już blisko.<br />
Zawisz kończy swą przecinkie, widzi pancerniaków,<br />
Na swych koniach też w żelazie, swojskich poznaniaków.<br />
<br />
Na ich czele jest Dobiesław, zwany też Puchała,<br />
W jego ręku żaden miecz, jeno tęga pała.<br />
Jak kłonica, albo dyszel czy z wozu rozwora,<br />
Gdy zobaczy jego krzyżak, myśli, zwiewać pora.<br />
<br />
Ale zwiewać nie ma gdzie, wkoło są pierścienie,<br />
Które rąbią, które gryzą, nie czas na myślenie.<br />
Więc odgryza krzyżak się, i pęka mu czaszka,<br />
Nie pomaga żaden hełm, dla pały to blaszka.<br />
<br />
Łucznik znowu z wału woła: Widzę Litwa wraca !<br />
To wołanie w dzień dzisiejszy, rąbanine skraca.<br />
Żywe z pola nie uchodzi, jatki są straszliwe,<br />
Koń Puchały walczy też, łapie innych grzywe.<br />
<br />
Skowyt koni, rżenie koni, ciągłe zawołania,<br />
Bij krzyżaka, bij psubrata, a on się zasłania.<br />
Nie brać jeńca jeno ciąć, ciąć bo w nich brak Boga,<br />
Na broniących się zajadle pada głucha trwoga.<br />
<br />
Na nich Janusz Brzozogłowy przybył aż z Hiszpanii,<br />
I Jarosław Grzymalista a z nim Czarna Pani.<br />
Europa się zjechała na Grunwaldu szranki,<br />
Ci co turniej, co wojenki brali za bogdanki.<br />
<br />
Tu też życie swe złożyli krzyżaków druhowie,<br />
Nie ocalał z onych nikt, ni nawet posłowie.<br />
Wszystko ścięte, nawet trawa, bo nie jest zielona,<br />
Z trawy kępką w zimnych ustach, krzyżak tutaj konan.<br />
<br />
Zawisz chwałą znów okryty, bo druhy badają,<br />
Jaka droga on tu szedł, na cięciach się znają.<br />
Pierwsze miejsce dla Zawiszy, Zyndram to ogłasza,<br />
Czy tu wszyscy się zgadzają. Wiwat Czarny, Hej Zawisza.<br />
<br />
Nagle w polu coś dziwnego, taniec się zaczyna,<br />
Najpierw Litwin skacze z konia, za ręce się trzyma.<br />
Tańczą wokół kotłów ludzkich, śpiew ich to mruczenie,<br />
Potem Smoleńsk ocalały, taniec jak chodzenie.<br />
<br />
Król się patrzy, nic nie mówi, zna te obyczaje,<br />
Sam nie może, ale Witold, przy tańczących staje,<br />
Są trzy kręgi z trupów ludzkich a w nich są trzy stosy,<br />
Pomieszane na nich ręce, pomieszane włosy.<br />
<br />
Taniec śmierci, tak to zowią Litwini uparci,<br />
Król się patrzy nic nie mówi, tańczących nie karci.<br />
Korowody się ruszają, do przodu, do tyłu,<br />
W zachodzącym słońcu widać całe kłęby pyłu.<br />
<br />
Na to patrzą hufce Polan, zdejmują szyszaki,<br />
Krzyżem kreślą swoje piersi, mokre mają kłaki.<br />
Uciążliwy był to dzień, zapocone czoła,<br />
Brak połowy naszych tu, w duszy każdy woła.<br />
<br />
Rozglądają wszyscy się, kto ocalał z rodu,<br />
Lecz brakuje wiele im, w serca kolki bodu.<br />
Rację mają ci Litwini, zmarłym nada cześć,<br />
Aby żywi mogli nadal, skruchę w piersi nieść.<br />
<br />
Kto dziś nie był tu pancernym, to leży na wale,<br />
Cichy taki ale mężny, w czerwieni i chwale.<br />
Jest zdeptany niby kępa traw na rumowisku,<br />
Albo biała koniczyna na suchym pastwisku.<br />
<br />
Na Mazurach tam gdzie Drwęca swoje wody wije,<br />
Krzyżak doznał jak to Polan swego wroga bije.<br />
Gdy po laniu nago szedł, nazwisko podawać,<br />
Do stolika Sędziwoja, postanowił kłamać.<br />
<br />
On z przepaską na swym ciele, bawił swoją miną,<br />
Popychany był kułakiem, popędzany drwiną,<br />
Więc pokornie schylał kark, nie podnosił wzroku,<br />
Aby czasem się nie plątać i nie zgubić kroku.<br />
<br />
Ale w duszy był zacięty, czekał na odwety,<br />
Chciał więc przeżyć, liczył ile przeszkód narobiły krety.<br />
Gdy się potknę, myślał sobie, dostanę maczugą,<br />
Więc tą drogę do stolika uważał za długą.<br />
<br />
Jak się zowiesz? To usłyszał. Jestem Hans von Gerda.<br />
Czy przyrzekasz przed sąd stanąć w murach Kraków groda?<br />
Tak przyrzekam na Chrystusa i na jego rany,<br />
I dotrzymam ja terminu jeśli będzie dany.<br />
<br />
Od stolika już szedł pewniej, nie patrzył pod nogi,<br />
A nad ranem uciekając zmieniał swoje drogi.<br />
Kiedy Wisłę już przekroczył i do Tczewa zmierzał,<br />
Tam komturem z miejsca został, na flisy uderzał.<br />
<br />
Sam nie widział ale słyszał, kamraty gadały,<br />
Że najbardziej rżnął ich Zawisz, położył ich zwały.<br />
W duchu jemu się odgrażał, czekał na okazje,<br />
By w turnieju ciąć go sprawnie, bić patrzeć czy żyje.<br />
<br />
Sam fechtował na zamczyskach całego Pomorza,<br />
Kupa zwycięstw zaświadczała, wschodzi jego zorza.<br />
Wieści były, ze ten Zawisz do Koblencji zjechał,<br />
Z mety wozy załadował w ślad jego pojechał.<br />
<br />
Tam go wyzwę rękawicą, za braci zapłacę,<br />
Aby uśpić czujność wrogów rzucę coś na tace.<br />
Już ja dam mu kopią w brzuch, wysadzę z konika,<br />
Potem nożem w żyłę trach, przez dziurkę świetlika.<br />
<br />
Tam w Koblencji wielkie sprawy i wielkie dysputy,<br />
Moc obrazów i sztandary i na plecach knuty.<br />
Na zachcianki są turnieje, kto kogo powali,<br />
Co mocniejsi po zabitych wszystko sobie brali.<br />
<br />
To co nabrał pod Grunwaldem, wyrzyga w Koblencji,<br />
Już ja jemu sprawię buty i pozbawię stancji.<br />
On w chodakach wiecznie chodził, teraz rżnie rycerza,<br />
No zobaczy, że jest Chryste co kary wymierza.<br />
<br />
My złamalim grzbiet Wieletów, zdusilim Obrzyce,<br />
Teraz nam się nie udało, wydusić te mszyce.<br />
Jednak tego nie wypuszcze, rzucę rękawice,<br />
Słodką pomstą za Grunwaldy duszę swą nasyce.<br />
<br />
Do Koblencji jestem w drodze, za mną tuzin koni,<br />
Natrę kopią na Polana, zanim się zasłoni.<br />
Jest w Koblencji mnogo dworów, opasłych biskupów,<br />
Lecz najwięcej na turniejach, jest rycerskich trupów.<br />
<br />
Hans von Gerda krąży wszędzie i szuka zaczepki,<br />
Jada dobrze bo ma forse, dla sługów przylepki.<br />
Szpicle jego wzrokiem wilka, szukają postaci,<br />
Który wyciął tam nad Drwęcą wiele Chrysta braci.<br />
<br />
Sobór sprzyja targom mieszczan, kwater wciąż brakuje,<br />
To dlatego na zieleńcach wielu biwakuje.<br />
Są namioty lniane białe i szare ze skóry.<br />
W których jada się bażanty, dla sługów są lury.<br />
<br />
Są orkiestry i placyki gdzie żłopie się piwsko,<br />
Na a w cieniach nieraz widać stoi dziewuszysko.<br />
Ca za krążek biały, żółty, złoty i to pewny,<br />
Da ci wszystko, jakbyś to brał od pięknej królewny.<br />
<br />
Na bazarach są towary a kramów bez liku,<br />
Ryb solonych, gnatów mnogo o śmierdzącym szpiku.<br />
Tłumy gości, krzyki kupców, ubiory jak w tęczy,<br />
Aż się dziwią ci biedniejsi, to im oczy męczy.<br />
<br />
Tyle kiecek mieć na sobie, skór prawie dziesiątki,<br />
To okazja ich ubiera, targi albo świątki.<br />
Albo zjazdy tak dostojne, jak rzadkie sobory,<br />
To też tutaj każdy dąży, kulawy i chory.<br />
<br />
Pośród mieszczan tłumu, niby te koguty,<br />
Wolno chodzą harde Pany, z dala błyszczą buty.<br />
Głowa w górę uniesiona, wzrok bystry, zaczepny,<br />
Gesty ręki mówią o tym, że to Pan szlachetny.<br />
<br />
Lepiej schodzić jemu z drogi, taki nie przepuści,<br />
Gdy go trącisz tak niechcący, skórę batem tłuści.<br />
Otrzepuje pół godziny swoje szarawary,<br />
Ciągle głośno coś mamrocze, nie zrozumiesz gwary.<br />
<br />
Jest zdziwiony, jak tak można, trącić tak rycerza?<br />
Ciągle gada, coś wymawia, zbiera niby pierza.<br />
To raz z płaszcza, to raz z czapy, otrzepuje buty,<br />
Puka nimi o bruk głośno niby koń podkuty.<br />
<br />
A nim ruszy w dalszą drogie, brode w górę wznosi,<br />
Wzrokiem ostrym gapiów tłumy niby sierpem kosi.<br />
Potem rusza tak dostojnie, jak paw albo indor,<br />
Dba o wygląd, o swe ruchy i o ciała splendor.<br />
<br />
W takim tłumie wśród przechodniów, dwóch rycerzy kroczy,<br />
Na sylwetki zgrabnych dziewcząt, zwrócone ich oczy.<br />
Na ich płaszczach białe orły, ręcznie haftowane,<br />
Nici z Azji to je widać na pewno są brane.<br />
<br />
To nasz Zawisz, z bratem Kruczkiem, zwiedzają bazary,<br />
Nieraz w kramie coś zakupią, grosz u nich bez miary.<br />
Ta Koblencja taka ludna, a stroje dostatnie,<br />
Są we dwoje, Sulimczyki, to są dusze bratnie.<br />
<br />
Kupić tutaj można wiele, ale nie ma broni,<br />
Do sprzedaży swego korda nikt kupca ni skłoni.<br />
A więc zakaz Karolinga do dziś jest skuteczny,<br />
Po tej bitwie tam nad Drwęcą, zakaz będzie wieczny.<br />
<br />
Te uwagi to dwaj bracia szeptem sobie mówią,<br />
Bo ich język tu powszechny, wielu polskim prawią.<br />
Już zakupów dokonali, czas iść na kwatere,<br />
Oto nagle przed nich staje, sam Hans von Giere.<br />
<br />
Zdejmuje swą rękawice i rzuca pod nogi,<br />
Głosem pełnym od patosu, a głos jego srogi.<br />
Rękę podniósł swą do góry, palcem w nieba strone,<br />
Czapę w lewej trzyma ręce, niby swą koronę.<br />
<br />
I tak rzecze: żądam szranków, za pomocą kopii,<br />
W zbrojach lśniących, nie kożuchach jak to robią chłopi.<br />
Potem żądam pola z mieczem, bez tarczy, szyszaka,<br />
To jest jeno mój warunek, no i wola taka.<br />
<br />
Po skończeniu tej perory, dumnym wzrokiem mierzy,<br />
Słuchających gapiów wkoło, i skórę co leży.<br />
Tuż przy butach sulimczyka, zdziwionego wielce,<br />
Zawisz palce swe zacisnął aż chrupnęły palce.<br />
<br />
Mój rycerzu ty szanowny, z błędnym w czole okiem,<br />
Jeśli chcesz ty ze mną walczyć, owszem lecz za stokiem.<br />
Ja w turniejach udział biorę nie szukam zaczepki.<br />
Ty zaś zwady ze mną chcesz, brak ci jednej klepki?<br />
<br />
Jeśli pola chcesz to stawaj, zrobim to od ręki,<br />
Jak się żywo tu uwiniesz, bogu będą dzięki.<br />
Brawo, brawo tłum już woła, będą się potykać,<br />
Robić kwadrat ! By nie chcieli po majdanie brykać.<br />
<br />
Krzyk na rynku i wesołość, zaraz będą jatki,<br />
Ten co padnie straci wszystko, nawet swoje gatki.<br />
Straganiarze zachęcają, tworzy się czworobok,<br />
A tuż za nim ciżba wielka, coraz większy tłok.<br />
<br />
Weź przytrzymaj moje rzeczy, Zawisz tak do Kruczka,<br />
Ja tu szybko uspokoję głupiutkiego huczka.<br />
Co zaczepia na ulicy i chce nagłej walki,<br />
Bo się jemu nie podoba, że ja z matki Polki.<br />
<br />
Nie znam jego, ale myślę, on zna doskonale<br />
Nasze znaki i szat naszych całą pełną gale,<br />
Więc korzysta dziś z okazji, by załatwić cele,<br />
Tutaj skończy swe sprawunki, choćby miał ich wiele.<br />
<br />
W jednym rogu czworoboku Zawisz tkwi jak skała,<br />
Nie odmawia wędrowcowi, prośba jego mała.<br />
Tamten gestem zawodowca, miecz w górę unosi,<br />
Kilka młyńców błyskawicznych, wokół siebie kosi.<br />
<br />
Poczym robi kroki w przód i jeden do tyłu,<br />
Zęby jemu zaskrzypiały jak o kamień piłu.<br />
Widać dobrze zna robote, już się pręży w skoku,<br />
Ruszył naprzód, tak do przodu, patrzy Zawisz z boku.<br />
<br />
Zawisz teraz w jego rogu, na atak tam czeka,<br />
Cisza wkoło, ludy milczą jakby brakło człeka.<br />
Każdy patrzy kto ruch zrobi, jakie ma fortele,<br />
Bo na pewno każdy z nich, wiedzy to ma wiele.<br />
<br />
Zawisz czeka na zbliżenie, nie podnosi broni,<br />
Nagle machnął, uciął czerep, na wysokość skroni.<br />
A wraz z głową uciął rękę, która miecz trzymała,<br />
Szybko, krótko, bez hałasu, oto sprawa cała.<br />
<br />
Szept zdumienia przeszedł tłumy, zmartwiały im szczęki,<br />
Oto leży rycerz wielki, bez głowy i ręki.<br />
Każdy myślał do wieczora będą skry się sypać.<br />
A tu jedno uderzenie. Boże tu nie ma co stać.<br />
<br />
A więc każdy zawiedzony do kramu się rusza,<br />
Z za pazuchy butlę bierze, łyka, bo jest susza.<br />
Zapomina o tym zajściu jakoby o splunięciu,<br />
Tylko jeden pognał w ratusz, zameldować księciu.<br />
<br />
Straże szybko zaraz przyszły wydają rozkazy,<br />
Trzeba szaty temu ściągnąć, ciało brać na wozy.<br />
Wszystko po nim według prawa oddają Zawiszy,<br />
Nikt nie płacze po zabitym nie utrwala ciszy.<br />
<br />
Tak zakończył tutaj żywot ten co chciał odwetu,<br />
Walczył chętnie jeno mieczem, nawet bez beretu.<br />
Sam tak żądał, bo był pewien, że los go zrozumie,<br />
Teraz leży już na wozie, na desce, nie w trumnie.<br />
<br />
Zawisz najął umyślnego do targania rzeczy,<br />
Lup ma wielki, a chwała? Nikt mu nie zaprzeczy.<br />
A do tego doszły konie i juki na koniach,<br />
Które stały tuż za miastem na niewielkich błoniach.<br />
<br />
Kiedy z placu odejść mieli zaczepia ich obwieś,<br />
Chce odkupić miecz denata, mówi, że on Poleś.<br />
A skąd wasza? Z Białowieży, jam jest spod Sapiechy,<br />
Dobrze płacą, brak żelaza, u nas trzciny strzechy.<br />
<br />
Kruczek na to: jemu można, twoja wola bracie,<br />
Niech go bierze, to cudeńko tam w poleskiej chacie.<br />
Zębem ryby tam chwytają, a zęby drewniane,<br />
Lud tam mężny a sumienie mają nieskalane.<br />
<br />
Czy nie byłeś panie bracie w potrzebie nad Drwęcą?<br />
Owszem byłem, oberwałem, sny jeszcze mnie męczą.<br />
Wały trupów, i kałuże jak zmory, jak mara.<br />
Nie raz w nocy we śnie męczą, chociaż bitwa stara.<br />
<br />
Już dwa razy wojowałem pod Witoldem panem,<br />
Tuż za Niemnem z krzyżakami, przeważnie nad ranem.<br />
Brak nam mieczy i kolczugi, dla braci kupuję,<br />
Za pieniądze mojej mamy, jej za to dziękuję.<br />
<br />
My też w bitwie bralim udział, w Krakowskiej chorągwi,<br />
Nachlastalim mnichów wiela, na wysokość stągwi.<br />
Ale naszych też tam padło, ludzi co niemiara.<br />
Dobrze wasze o tym mówisz, to bitwa jest stara.<br />
<br />
Zawisz sprzedaj mu ten brzeszczot i chodź na kwatere,<br />
Tych tobołów mamy tutaj, może aż zbyt wiele.<br />
Ja odkupię mówi przybysz, konie, szaty kupie,<br />
Chętnie wezmę i pokażę to w swojej chałupie.<br />
<br />
Zawisz sprzedał to od ręki, co w szrankach otrzymał,<br />
Twarde złoto do swej dłoni w monetach już imał.<br />
Potem pośli na kufelek, by opić zdarzenie,<br />
Powspominać czasy Drwęcy, miłe to wspomnienie.<br />
<br />
Koleś zwał się zaś Czuryłło, chętnym był gębaczem,<br />
Głośno prawił opowieści, pomagał se żwaczem,<br />
Bo też często na siedzeniu lekko się unosił,<br />
I pozwalał wiatrom fruwać, poczym mięsa prosił.<br />
<br />
Jam jesiotra raz ułowił, nie mieścił się w czółnie,<br />
A to było na Prypeci, w małej wiosce Żółwnie.<br />
Cała wioska się zleciała, rąbała w cebrzyki,<br />
Ale uczta z tego była, do tego płomyki.<br />
<br />
Mówię to wam moi bracia, szanuję waszeci,<br />
Które dumą jest narodu, jak jesiotr Prypeci.<br />
W mojej Puszczy każdy słyszał nazwisko Zawiszy,<br />
Który ucho dobre mają, to od gęsi słyszy.<br />
<br />
Bo inaczej trudno pojąć, co wieści roznosi,<br />
Prawdę mówiąc, nikt specjalnie tam tego nie głosi.<br />
To też radość dziś jest we mnie, że ja przy tej ławie,<br />
Razem z tobą drogi mężu popijam przy kawie.<br />
<br />
Szukam sobie ja dostępu do Pana w Kiejdanach,<br />
On w naradach udział bierze, nie wie o mych planach.<br />
Jego zgoda jest potrzebna na wyprawę w stepy,<br />
Za ludnością w jasyr wziętą przez zbójeckie kupy.<br />
<br />
To ja waści to załatwię, jeszcze dzisiaj może,<br />
Na papierze albo ustnie prawa ci wyłoże,<br />
Z Radziwiłem w jednej stanci mleko popijami,<br />
Niezadługo, ale trochę, to my już się znami.<br />
<br />
Pan Czuryłło już wieczorem do kraju powracał,<br />
Rad był z siebie, pod pazuchą często ręką macał.<br />
Tam miał pismo do starosty o pościgu kupy,<br />
W kraj daleki, kraj nieznany za Uralu Słupy.<br />
<br />
X<span style="white-space: pre;"> </span>X<span style="white-space: pre;"> </span>X<br />
<br />
Czas opuścić już Koblencje, narady ustały,<br />
Z mnogich gości tylko jeden doznał wielkiej chwały.<br />
Każdy turniej wygrał grzecznie, każdy prosił w gości,<br />
Na ulicach znano jego, nawet kupcy prości.<br />
<br />
On sprzedawał dobra wszelkie, no ten łup szermierki,<br />
Klamry srebrne i podwiązki, pozłacane szelki.<br />
Pancerz jeno zachowywał, miecz i buzdygany,<br />
Przecież wiedział, w kraju jego to był łup kochany.<br />
<br />
Już w powrotnej drodze jest, chce jechać na Węgry,<br />
Tam król Zygmunt sprawę ma i z Turkami spory.<br />
Najpierw Garbów swój odwiedza, bawi miłe dzieci,<br />
Chodzi z nimi kaczki tłuc, ryby łapać w sieci.<br />
<br />
Znów dokupił jedną wieś, dla następnej córki,<br />
Która płoty robi już, z wici łupie skórki.<br />
Wśród sąsiadów zgody są, spory tu nie znane,<br />
Tak od wieków było tu, cudze nie jest brane.<br />
<br />
Zjazdy liczne w domu są, są powozy z kołem,<br />
Na powozach szlachta śpi, ichne ciury dołem<br />
Każdy poznać tutaj chce spod Grunwalda woja,<br />
Co nie obca jemu rzeź, trud, cięcia ni znoja.<br />
<br />
Mówią: nacioł tyle ich, co żniwiarz kłosa,<br />
Mówią: martwi nawet tam żałowali losa,<br />
Bo kto w krega środku był, poszedł na zaświaty,<br />
Tak pocięty był każdy, niecięty od laty.<br />
<br />
Zaciekłości nie znał świat, jaka tam powstała,<br />
Odgryzano zębem nos, i deptano ciała.<br />
Trup co ciepły dostał nożem, juche mu spuszczano,<br />
Bito krzykiem, pluto w twarz, za włosy się brano.<br />
<br />
Tam zaciętość rozbudziła, wszystkie złe nałogi,<br />
Na przeciwko siebie stali nie ludzie a wrogi.<br />
Bili szybko, bez ustanku, gdy się nie widzieli,<br />
To po trupach w górę szli, jak wilcy ryczeli.<br />
<br />
Dziś są gośćmi u takiego, co robił ryzaty,<br />
Co w szeregach mnichów z krzyżem, zdziałał duże straty.<br />
Jak nie poznać męża tego, gdy w chacie przebywa,<br />
Toteż każda z okolicy bieży dusza żywa.<br />
<br />
Fama ludy odurzyła, ukłon był społeczny,<br />
Jeno jeden pleban zwał, że człowiek nie wieczny.<br />
I nie jemu bić pokłony a Panu na krzyżu,<br />
Co to stoi u każdego na jego podwórzu.<br />
<br />
Gadaj sobie klecho zdrów, nie biłeś krzyżaka,<br />
Nie tępiłeś mowy ich, śpiewałeś gloriaka.<br />
Przyjacielem obcych ty, dla nich zbierasz grosze,<br />
Oni fary tam budują, ja zdechłe patrosze.<br />
<br />
Klecha słucha słów bluźniercy, na stos woła, brać go !<br />
On niepewny biblii jest, syna jedynego.<br />
To heretyk źle rozmyśla, spętany przez licho,<br />
Ogniem trzeba jego brać, weźmie go ognicho.<br />
<br />
Na wsi często rozpalano stosy z krzyżem w środku,<br />
By podgrzewać ciało tych co to żyli w smrodku.<br />
Opętanym przez złe myśli, nie wierzącym w cuda,<br />
Gniew potrzebny Pana Boga, gniew potrzebny luda !<br />
<br />
Tu przy ławach mnogo luda, nie same sąsiady,<br />
Gwarzą głośno, śmiechu wiele, to prawie narady.<br />
Jak to zrobić? Jak urządzić? Jakie będą zbiory?<br />
Bo na razie dobrze idzie, dobrze do tej pory.<br />
<br />
Ten co wstaje dobrze gada, chwali Czarnych czyny,<br />
Podczas przerwy miód popija, Krzyżaków gani czyny.<br />
Ze spokoju nadal nie ma, bo zwolniono braci !<br />
Co to teraz znowu łupią, mąż swe dziewki traci.<br />
<br />
Napadają, zabierają, palą pogranicza,<br />
Jakaś myśl co jest nieznana, jakaś im przyświca.<br />
Trzeba było to wydusić, w jasyr zebrać klechy,<br />
Głowy, ręce pozakuwać do dębowej dechy.<br />
<br />
Nie mów złego słowa o tych co służą Maryji,<br />
Abyś czasem na pień kata nie położył szyji.<br />
Tak odzywa się ich pleban, ręce trzyma w górze,:<br />
Syna swego jedynego straciła na Górze.<br />
<br />
Czterech miała nie jednego, Chrystus był najmłodszy<br />
Jeśli źle mnie klecho słyszysz, umyj sobie uszy.<br />
Pleban zalał się purpurą, wybałuszył oczy,<br />
Krzyż do ręki swojej wzion, w stronę głosu kroczy.<br />
<br />
Gdzie te brednie wyczytałeś, Sędziwoju miły,?<br />
Coraz bardziej był czerwony, wnet mu pękną żyły.<br />
W liście Pawła, miły klecho, zaprzeczysz publicznie?<br />
Słucham klecho twego głosu, mówisz zawsze ślicznie !<br />
<br />
To co prawda to i prawda, rzecze swe Sędziwoj,<br />
Po co było ich wypuszczać, by złamali pokój.<br />
Nie ksiądz z nimi ciężko walczy, nie nadstawia karku,<br />
Ksiądz z kościoła kiedy wraca patrzy co jest w garku.<br />
<br />
Pyta kto to poprzynosił i co jest w komorze,<br />
I czy na czas kmieć strudzony jego łany orze.<br />
W bitwy starciu nie ksiądz członka swoje tam utraci,<br />
Jeno wojak dla którego nie ma ksiądz dobroci.<br />
<br />
Jak to nie mam rzecze pleban, czy ja ich nie chwale,<br />
Że zgineli, że stracili swoje członka diable.<br />
Jam nie diabeł, wstał Sędziwoj, lecz obrońca mienia,<br />
Gdybym ja nie walczył dobrze, nie byłoby cienia,<br />
<br />
Ani chaty w której siedzim, ani też obory,<br />
Ten co nie jest przekonany, na pewno jest chory !<br />
To chorobe też mi wmawiasz, czyś ty nie poganin?<br />
O, ja widze Sędziwoju, myślisz niby Kain.<br />
<br />
Jam nie Kain proszę księdza, nie ubiłem brata,<br />
Ale tłukłem takich jeno, podobnych do kata.<br />
Co kapturem pysk swój skrywa, boi się widzenia,<br />
Co nie spojrzy poza siebie by nie ujrzeć cienia.<br />
<br />
Ja krzyżaków tęgom bił, biłem pod Golubiem,<br />
I nie wstydzę tego się, ja się tym tu chlubię.<br />
Masz kapłanie inne zdanie, to mów posłuchamy,<br />
Bracia, folga, patriotę my tu przecież mamy.<br />
<br />
Na wyprawę poszedł Dobek, zwant też Puchała,<br />
Ja z poczetem poszedłem za nim, babcia tak kazała.<br />
Zbilim mnichów pod Golubiem i zdielim im szatki,<br />
Pleban twierdzi, że niesłusznie, posłuchajta bratki.<br />
<br />
Pomruk dziwny jest przy ławach, groźne patrzą oczy,<br />
Czy za chwilę z karabelą ktoś na stół wyskoczy?<br />
Wybuch będzie ! Zawisz Czarny woła, braty moje !<br />
Tu nie miejsce, by załatwiać, z miejsca gniewy swoje.<br />
<br />
My rycerze buzdyganem lejem wrogi nasze,<br />
My to wiemy, ze kropidło, lepsze niż pałasze.<br />
To też spokój lepszy w doma, w ciepłym słońca kręgu,<br />
Niźli ciało, przewożone w pogrzebu zaprzęgu.<br />
<br />
Pomruk ustał ale każdy łypie okiem w księdza,<br />
Każdy wiedział, że on w środku to śmierdząca nędza.<br />
Modły prawił, robił swoje, szprechał po obcemu,<br />
Co my zrobim biedni ludzie, co my zrobim jemu?<br />
<br />
Za nim stoi sto biskupów, król na czele świty,<br />
Jeśli mrukniesz coś nie tego to jesteś zabity.<br />
Każą krzyże łamać w Prusach, to łamiemy twardo,<br />
Jeszcze kiedyś ja cię spotkam ty fałszywa mordo.<br />
<br />
Tak to myśli o kapłanie, każdy z mięsem w ręku,<br />
Każdy chciałby jego skórę mieć w izbie na sęku.<br />
To też każdy zerka w niego by nie pomnieć twarzy,<br />
Bo okazja sprawia bogi, kiedyś się nadarzy.<br />
<br />
Dobko znowu opowiada, jak było w potrzebie,<br />
Wedle Drwęcy, przy Golubiu, przy wody rozlewie.<br />
Z jednej strony są krzyżaki, z drugiej my stoimy,<br />
Rzutem bełtów tak na niby, wszyscy się bawimy.<br />
<br />
Lecz w Dobrzyniu dwie chorągwie, przeszły błota rzeki,<br />
I od tyłu mnichów wzięły, pchnęły w nasze szczęki.<br />
Naskrobalim my habitów, zebralim żelaza,<br />
Ciała z wodą my puścili, niech płyną do morza.<br />
<br />
To potwierdzam prawi Sędzisz, tak akurat było,<br />
Bilim wszystkich, bo też wszystko z naszej mocy kpiło.<br />
Teraz pewno małe kiełbie robią w nich wywczasy,<br />
To dość dawno tam w Golubiu były te hałasy.<br />
<br />
Mam dwa płaszcze całkiem białe i habity czarne,<br />
Ubrałbym je dla zabawy lecz powietrze parne.<br />
Co też o tam myśli klecha: mam ubierać?<br />
Nie przystoi rzecze kapłan, drwiny komżą grać.<br />
<br />
Jakie drwiny woła Dobko, Sędziwoju ciuchy !<br />
Jam nie ślepy dobrodzieju ani też nie głuchy.<br />
Znam modlitwy tych krzyżaków, podczas boju słychać,<br />
„ Panie Boże, pomóż Lachom, pomóż szybko zdychać”<br />
<br />
„ My cię wesprzem mieczem z krzyża i blachą kowala,<br />
Co jest ciężka no i która słowianów powala.”<br />
Dosyć tego woła pleban, przestań szydzić z wiary,<br />
Byś czasami nie napełnił grzechem swojej miary.<br />
<br />
Jakim grzechem mówi Dobko, grzech Niemca powalać,<br />
Mamy cofnąć się za Drwęce, dać ludy zniwalać?<br />
No nie tak to powiedziałem, masz nie szydzić z wiary.<br />
Gdy Komtura w łeb uderzysz, szukaj zaraz pary.<br />
<br />
Kiedy dwójkie już położysz, poszukaj trzeciego,<br />
Jeno wiary w to nie plątaj, gadasz źle, dlaczego?<br />
No nie chciałem ująć wiary, rzekł Dobko Puchała,<br />
Wszyscy my tu by zamilkli, gdyby trupa grała.<br />
<br />
Muzykanty do roboty, naciągajta struny,<br />
Aż w moczarach pośpiewają żaby, kosy, kumy.<br />
Dość gadulstwa zaśpiewami o przybłędzie bosym,<br />
Co do swoich szedł latami w kubraczku swym kusym.<br />
<br />
Gdzieś z daleka aż od Turka<br />
Szukał Lech swego podwórka<br />
Tak od Grodu, tak do grodu<br />
Szuka to, gdzie był za młodu.<br />
<br />
Złe tatary go porwały<br />
I uwiezły w stepy<br />
Chłopczyk on to był tak mały<br />
Nie zna swej polepy.<br />
<br />
Siadł pode drzewem w pewien dzień<br />
Rajska jabłoń dała cień<br />
On rozpoznał jej konary<br />
Chociaż pień był bardzo stary.<br />
<br />
Potem znalazł dwa kamienie<br />
Co tworzyły progi<br />
Teraz cisza i drzew cienie<br />
Wokół kraj ubogi.<br />
<br />
Ziemia tutaj była płodna<br />
Ludu była masa wszędy<br />
Pozostała jabłoń rodna<br />
I cień własny, cień przybłędy.<br />
<br />
Z nich najlepiej śpiewa Kruczek, głos ma iście męski,<br />
A śpiewając ręce zwija, jak karty u książki.<br />
Zawisz dumny jest z braciszka, wskazuje na niego,<br />
Że takiego życzy wszystkim, woja i śpiewnego<br />
<br />
Po posiłku zakrapianym, uprząta się ławy,<br />
Bo za chwilę pójdą w tańce, młódź i ich siklawy.<br />
Staruszkowie się gromadzą w swoje tylko kupy,<br />
I plecami są oparci o ściany chałupy.<br />
<br />
Pogawędka u nich jeno o wyprawie starej,<br />
Gdy to razem na zew wici śli do rzeki Stryj.<br />
Tam rozbili wielkie kupy, nabrali majdanu,<br />
I wrócili poprzez Węgry do swojego kraju.<br />
<br />
Młódź tańcuje na murawie i zielicho ścina,<br />
A tańcują tak chłopaki po kwaterze wina.<br />
Jeno dziewki nie dostały, bo to nie uchodzi,<br />
Je to nieraz wtedy poją gdy która z nich rodzi.<br />
<br />
Tera każda podskakuje jedna lepsza drugiej,<br />
Uśmiechnięte, rozkrzyczane.: Tańcz a więcej chciej.<br />
A dzieciaków pełne płoty i pod ławą siedzą,<br />
Są tak ciche, niewidoczne jak zająć pod miedzą.<br />
<br />
Jutro ruszam ja na Węgry, rzecze Zawisz dumnie,<br />
Król ich prosi abym przybył. A ja ! Krzyczą tłumnie !<br />
A ja z tobą ! Wstają młodzi, jako szereg chmielu,<br />
Rosłe chłopcy, jak malwiny. Pojechało siedmiu.<br />
<br />
Jeden to był Gniewosz smukły, utrapienie dziewuch,<br />
Bo gdy przyszło do tańczenia, to on robił w tyły ruch.<br />
Drugim to był Grot ze Słupczy, wysoki jak tyka,<br />
Co jesienią w ciemnych borach na tydzień znika.<br />
<br />
Piękny Miłosz jako trzeci, rajtuzy naciągał,<br />
Kształtem ciała oczom panien, mocno imponował.<br />
Zbigniew blondyn, z pięknym czołem ponoć pisał wiersze,<br />
Ale pleban mu zabraniał, że to jest najgorsze…<br />
<br />
Przemko Nosek znany z tego, że hodował pawie,<br />
I piór pięknych miał do groma, w izbie na wystawie.<br />
Jego siostra, zgrabna Wanda, kapelusz uszyła,<br />
W którym mnóstwo tych najdłuższych, zawsze przyśpiliła.<br />
<br />
Ścibor mężny i ten Świnka w boju stali razem,<br />
Jeden zawsze z nich podcinał, drugi machał głazem.<br />
Ale Zawisz im zakazał okszy i kamienia,<br />
Dał im miecze, cienkie, długie, klękli ze zdziwienia.<br />
<br />
Uzbrojona i wspaniała świta kołem stoi,<br />
Na podwórcu, gdzie od ludu, to przecież się roi.<br />
Cały folwark urzeczony strojem i orężem,<br />
Oraz młodym, z dumną miną wystrojonym mężem.<br />
<br />
To najlepsi stoją kręgiem, żelazem się mienią,<br />
Nawet konie ciągle w ruchu, wcale się nie lenią-<br />
A czekają jeno znaku i zluźnienia uzdy,<br />
By pobrykać po majdanie, skokiem minąć bruzdy.<br />
<br />
A pobiegną poprzez pola na łąki dalekie,<br />
No a potem przed bąkami zanurzą się w rzekie.<br />
Koń wysoki, smukłe nogi, głowa jak makówka,<br />
Piana w pysku, bo gorączka, a przedtem harówka.<br />
<br />
Koń chce ruszać, mijać drogi, pożerać ruń łąki,<br />
Zgryzie liście, rwać łodygi i kosztować pąki.<br />
Lecz nie można brak rozkazu, pożegnania trwają,<br />
Oj, te ludzie, jakie dziwne narowy ci mają.<br />
<br />
Pożegnania zakończone, młódź na drogę rusza,<br />
Wszystkie serca dziwnie biją, wzniosła w oczach dusza.<br />
Radość bije im od lica, oto w świat daleki,<br />
Już ruszyli od podwórka, w przodzie dal i cieki.<br />
<br />
Chcą na Węgry, więc na Dukle kieruje przewodnik,<br />
Konie kłusem ciągle biegną, stroną gdzie jest chłodnik.<br />
Bór wysoki wokół drogi i pagórki małe,<br />
Na nich łączki są niewielkie lecz w zieleni całe.<br />
<br />
W dwa tygodnie w Budzie byli, czekali co będzie,<br />
I usiedli se na ławach niby kur na grzędzie.<br />
W trzy dni znowu wyruszyli, w królewskim orszaku<br />
Ubiór różny, mowa różna, brać różnego znaku.<br />
<br />
Jest rycerstwo i są poczty, karety przeróżne,<br />
W których damy uciśnięte, manele podróżne.<br />
Młódź w zachwycie bo ruszyli, hen, w dalekie kraje,<br />
Tam gdzie Maur ujarzmiony jeść do stołu daje.<br />
<br />
Baśnie o nich tu krążyły, nad Sanem, Dunajem,<br />
Że stolica tego ludu zwana Semirajem,<br />
Jest w krainie ciepłej takiej gdzie nie ma odzienia,<br />
A nagusy w dzień upalny z liści mają cienia.<br />
<br />
Zawdzięczają to Zawiszy, jego splendor, chwała,<br />
Opuściła dawno Polskię i dalej pognała.<br />
Tam w Hiszpanii, Aragonii marzyli o starciu,<br />
Z dziwnym wojem co powala w szalonym natarciu.<br />
<br />
Więc ćwiczyli się w fechtunku, nauki też brali,<br />
Bo wierzyli, że zwyciężą, staną w pełnej gali.<br />
I ogłoszą pochodzenie i u kogo służą,<br />
By się skłonić przed bogdanką, obdarować różą.<br />
<br />
I poczekać na jej uśmiech, dla którego żyli,<br />
Dla którego w obcych krajach, mężnie ci się bili.<br />
Bili o nic, lecz o chwałę, o sławę rycerz,<br />
Który błądząc po turniejach, sam nie wie gdzie zmierza.<br />
<br />
Większość błędnych tych rycerzy, padła pod Grunwaldem,<br />
Kilku jeno ich zostało, jak Jan z Aragonii.<br />
Który głosił, że jest wielki i że przodków śladem,<br />
Idąc z zamku do zamczyska, leniwych wygoni.<br />
<br />
On przechwałki adresował pod woja z Garbowa,<br />
Że tam niby żyje taki co przed nim się chowa.<br />
Kilka dworów uzgodniło by spotkanie zrobić,<br />
Aby mogli w oczach tłumu boki sobie obić.<br />
<br />
Pod pozorem swatów córki, Król Węgrów wyrusza,<br />
W kraj daleki, a do świty Zawisza zaprasza,<br />
Jadąc konno śpią po dworach, jedzą z ruszt mięsiwa,<br />
I tak jadąc do Hiszpanii drogi im ubywa.<br />
<br />
Dojechali do Perpignan, stanęli w gospodzie,<br />
Tutaj ruch jest przeogromny, rycerstwo na przodzie.<br />
Każdy pierze, każdy czyści i ostrzy brzeszczoty,<br />
To na turniej, który jutro z okazji soboty.<br />
<br />
Ma się odbyć na zamczysku, bo są zaręczyny,<br />
Córki księcia, czarnowłosej, krasiwej dziewczyny.<br />
O jej chustkę chcą tu walczyć błędne woje świata,<br />
Kto ostatni pole strzyma, to chustka zapłata.<br />
<br />
Więc radują się rycerze, czyszczą sobie blachy,<br />
Aby lśniły, oświetlały, krużganki i dachy.<br />
Gdy w sobotę ustawieni czołem do trybuny,<br />
Ślubowanie głową dali, rzucili piołuny.<br />
<br />
W zamian za to oczekują, po każdym zwycięstwie,<br />
Na uśmiechy swej wybranki i na chwałę w księstwie.<br />
Bo za uśmiech są gotowi zabić przeciwnika,<br />
Który także o tym myśląc dzielnie się potyka.<br />
<br />
Pierwsza para już na koniach, kopie swe szykuje,<br />
Tarczę mając w lewych rękach, grot w piersi celuje.<br />
Już ruszyły chwadko konie, już stuk o pancerze,<br />
Z siodła jeden wyskakuje: Woła, Boże leże !<br />
<br />
Wstać nie może bo miednica pękła aż na dwoje,<br />
A więc leży aż wyciągną go na boki woje.<br />
Jeszcze jęczy, jeszcze płacze, mówi, że to czary,<br />
Bo swą kopią mierzył dobrze, między jego bary.<br />
<br />
Już następne szranki trwają, i nowe są trupy,<br />
No a Przemko mruczy sobie, melodie z chałupy.<br />
Słyszą toto muzykanty, proszą: głośniej trochę.<br />
By melodię ładną dograć, trzeba jedną strofe.<br />
<br />
No nieśmiało Przemko ciągnie a to wszystkich bierze,<br />
Nawet książę go zaprasza już na swoje leże.<br />
No to Przemko na stojąco pociąga melodie,<br />
O dwóch drzewach co świadczyły, wciąż usługi sobie.<br />
<br />
„ Nad zielonym stawem topola se stała<br />
I na swych konarach jemiołę chowała.<br />
Jemioło, jemioło ty wiecznie zielona<br />
Powiedz czy tak wierna będzie moja żona”<br />
<br />
Muzykanty podchwycili tony ode Sanu,<br />
Piją chętnie tą melodię, niby wino z dzbanu.<br />
Kniaź ogłasza krótką przerwe przed ostatnią walką.<br />
A więc ciury uprzątają, i zmywają szparko.<br />
<br />
Już po przerwie, pierwszy rycerz na koniu pancerzu,<br />
Ludzie patrzą zachwyceni oczom swym nie wierzu.<br />
Refleks świetlny razi oczy, jasno jest na placu,<br />
Tak się błyszczy, tak migoce blacha na siłaczu.<br />
<br />
Jan Aragończyk w pełnej krasie, błyska puklerzami,<br />
Chełm na głowie jako lustro, z dwoma przyłbicami.<br />
Stępa jedzie pod trybune, skłon szlachetny składa,<br />
Mówi dwoma językami, biegle nimi włada.<br />
<br />
Potem zjeżdża na swe miejsce przy końcu opłotu,<br />
I tam czeka, milcząc ciągle, wzrok na końcu grotu.<br />
To on czekał długie lata na zdarzenie owe,<br />
Teraz czuje, ze jest blisko, szczęście już gotowe.<br />
<br />
Już za chwile na grot kopii nadzieje pyszałka,<br />
Taka krótka z tym Polanem, oto będzie walka.<br />
Głowę podniósł swą wysoko, tarczą lekko rucha,<br />
Trzyma blachę tą na udzie, bardzo blisko brzucha.<br />
<br />
Już zza węgła Zawisz jedzie, do trybun się zbliża,<br />
Jęk zawodu w tłumie słychać, toć to kawał głaza.<br />
Nic nie błyska, nic nie świeci, i nie ma koloru,<br />
Wszystko czarne albo szare, niby ściana boru.<br />
<br />
Brak na głowie pióropuszy, jeno jest misiurka,<br />
Nie ma kity długiej, barwnej, kity jak wiewiórka.<br />
Czarny rycerz, czarna zbroja i czarna maść konia,<br />
Skąd on tutaj na turnieju? Z jakiego ustronia?<br />
<br />
To też szepty żywe słychać, że on gdzieś ze wschodu,<br />
Ale z królem tu przyjechał, chyba z jego rodu.<br />
Chyba jednak miły trochę, ładnie się uśmiecha.<br />
Twarz ma płaską, trochę białą, jak paproci plecha.<br />
<br />
Po ukłonie, ślubowaniu Zawisz skręca w prawo,<br />
I na koniec żerdzi jedzie, ktoś mu bije brawo.<br />
A to Przemko na trybunach jest pełen zachwytu,<br />
Dla talentu swego ziomka i dla jego sprytu.<br />
<br />
Książę ręką znak im daje, ruszyli z kopyta,<br />
Każdy mocniej w garści swojej, kopiję zachwyta.<br />
Uderzyli po ryngrafach, skruszyli swe kopie,<br />
Żaden z siodła nie wyleciał, już stoją na stopie.<br />
<br />
Miecze brzękiem jęczą, iskry biją w blachę tarczy,<br />
Każdy myśli, że to cięcie w walce tej wystarczy<br />
Ale coś to nie wychodzi, walka się przedłuża,<br />
W pyle postać to raz jedna to druga się nurza.<br />
<br />
Aragonia z tobą Janie ! Głos z tłumu dochodzi,<br />
Ale Jan się długo męczy i w kurzawie brodzi.<br />
Kilka cięć już zastosował, wszystkie są odbite,<br />
Nic nie pękło na Zawiszy bo ma blachy lite.<br />
<br />
M a w zanadrzu jedno cięcie mężny Aragończyk,<br />
Po nim chyba legnie tutaj ten czarny Sulimczyk.<br />
A więc trzasnął swoim mieczem, zwodem i z ukosa,<br />
Jakby skryta w zielsku trawy wyostrzona kosa.<br />
<br />
Odparował toto Zawisz, śmignął swym brzeszczotem,<br />
Już krew barwi pył majdanu, piasek już jest błotem.<br />
Jęk zawodu i jęk grozy, płacz skowycze w krtani,<br />
Oto leży sławny rycerz, szlocha jego pani.<br />
<br />
Cicho wszyscy się rozchodzą, nie chwalą Zawiszy,<br />
Nie takiego końca chcieli, nie czują rozkoszy.<br />
Która była zawsze wtedy, gdy Jan gromił wroga,<br />
A tu wszystko jest odwrotnie. Nasz Jan już u Boga.<br />
<br />
Zgodnie z walki obyczajem, trzeba ukłon złożyć,<br />
Podziękować władcy zamku, trzeba się ukorzyć.<br />
To na chwałę mego kraju, ja sługa pokorny,<br />
To dla króla Władysława, jam jego poddany.<br />
<br />
W wielkiej chwale Zawisz wracał do miasta Krakowa,<br />
Wielkie łupy ma na koniach, wielkie sakwa chowa.<br />
Sława konie wyprzedziła, na drogach są ludy,<br />
I machają chusteczkami, zielem stroją budy.<br />
<br />
Zawisz wraca. On pokonał Jana z Aragonii,<br />
Co to ogniem nieraz buchał, dźwigał po pięć koni.<br />
Co mu Zawisz głowę utnie to wyrasta nowa,<br />
I nie tylko z pyska dymił, dymiła podkowa.<br />
<br />
Iskrę krzesał no i z paszczy, pianą wargi moczył,<br />
Jednak uległ nie dał rady, piach swą juchą zbroczył.<br />
Za Zawiszą jego świta, same to junaki,<br />
Brali także udział w starciach, mają tego znaki.<br />
<br />
Zbigniew dostał szablą w twarz nim giermka zarezał,<br />
Tamten bronił się zaciekle, choć na ziemi leżał.<br />
Ale Zbycho mu wykręcił rękę aż trzy razy,<br />
Potem pacnął cieka w czoło aż wylazły oczy.<br />
<br />
Grot ze Słupcy dostał w biodro, już myślał o śmierci,<br />
Ale patrzy tamten jakoś w kółeczko się kręci.<br />
To przyłbica jemu weszła na oczy i czoło,<br />
Nic nie widział tylko machał buzdyganem w koło.<br />
<br />
Grot odrzucił swoją tarcze i walnął od góry,<br />
Patrzy w szyszak a w szyszaku jucha leci z dziury.<br />
Chciał poprawić, nie ma kogo bo ciura już dryga,<br />
Macha ręką, głos wydaje niby nocna strzyga.<br />
<br />
Gniewosz ciężko dostał w ucho, zachwiał się na nogach,<br />
Ale kopnął przeciwnika bo znał się na ligach.<br />
A tak kopnął go z ostrogą, że tamten zaniemniał,<br />
I tą chwilą Gniewosz młody odpoczynku miał,<br />
<br />
Wnet też doszedł już do siebie, przecioł okszą tarcze,<br />
Tamten widać coś kuśtyka i ma pewne kurcze.<br />
A więc Gniewosz chwycił kordzik za pasem wetknięty,<br />
Pchnął od spodu, gdzie podbrzusze, już ciura zwinięty.<br />
<br />
Pada cicho, wdechy robi i rozwiera oczy,<br />
Gniewosz łeb jemu obcina, ciecia noc już mroczy.<br />
Jedną nogą Gniewosz rusza, druga jakby mdlała,<br />
No i bólem przeogromnym, nerwy jemu rwała.<br />
<br />
Teraz bokiem w siodle siedzi, lecz nie pojękuje,<br />
Widok swoich tu w Krakowie serce mu raduje.<br />
Wnet przed królem też stanęli i zdają raporty,<br />
Z krajów ciepłych i szerokich gdzie z desek są płoty.<br />
<br />
Król Jagiełło wysłuchuje, pyta czy by chcieli,<br />
Iść nad Dunaj, bo tam Turek kraj Wołochów dzieli.<br />
Głównym wodzem będzie Zawisz, król wręcza buławe,<br />
Mówi głośno: Tam Zawiszu, tam zdobędziesz sławe.<br />
<br />
Ruszaj jutro w dziesięć hufcy, reszta pójdzie śladem,<br />
Może wojny też nie będzie, może coś układem,<br />
Da się zrobić i zadziałać. Ty staniesz w Gołębcu,<br />
W samym grodzie i przy starym Styców kopcu<br />
<br />
Zawisz łupy wysłał żonie, sam na czele jazdy,<br />
Ruszył kłusem poprzez Tatry, z przewodnikiem gazdy.<br />
W dwa tygodnie był w Gołabcu, tuż, tuż nad Dunajem,<br />
Na a dzionek już następny rozpoczynał bojem.<br />
<br />
Niezadługo stawiał opór, hordy były liczne,<br />
I wycięły jego garstkie, bez świadków, zaocznie.<br />
Nikt też żywy nie powrócił, nie porzucił druha,<br />
Jeno wieść o bitwie przyszła, fama bardzo głucha.<br />
<br />
<br />
<div>
<br /></div>
Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-44407241164501727212017-12-27T07:39:00.002-08:002017-12-27T07:39:23.712-08:00"Polesia łzy"Wiesław Kępiński<br />
<br />
Polesia łzy<br />
<br />
Poemat<br />
<br />
2<br />
<br />
Rozdział I<br />
<br />
Biwak<br />
<br />
W ciepłe lato grupa chłopców Pinę wpław już bierze,<br />
Bo na drugiej stronie rzeki ich tam letnie leże,<br />
Trzy szałasy,maszt z proporcem i kuchnia z kamienia.<br />
Na tej kuchni gar miedziany badyl w zupę zmienia.<br />
<br />
Jeden z chłopców jest kucharzem .Dyżur ma w jadalni.<br />
Reszta poszła ,hen,za Pinę, poszukać mchu z darni.<br />
Teraz widać,że wracają,są już w środku rzeki,<br />
Z przodu tobół,z tyłu tobół,jak opasłe beki.<br />
<br />
Są nareszcie już na brzegu,niosą mchu toboły,<br />
A gdy idą do szałasów,są jakby te woły.<br />
Objuczone,o dwu nogach,niezgrabnie ruchliwe,<br />
Jeno twarze choć czerwone,wesołe a żywe.<br />
<br />
A co tobie ,Stachu ,nogi iksowato chodzą?<br />
Nie w te miejsca co potrzeba,ledwo lewą bodzą.<br />
Takiś słaby podejrzanie,.Jesteś bez śniadania?<br />
Stachu pędem wraz z tobołem pod maszt zaiwania.<br />
<br />
3<br />
<br />
Miesiąc sierpień rozpoczęli wędrówką bez celu,<br />
Chcieli poznać kraj ojczysty i wody bez żelu<br />
Wody czyste, nie miastowe,nie kanały Pińska,<br />
Chcieli źródła piękna szukać i poznać ludziska.<br />
<br />
Co nie daje im spokoju,dążą tam uparcie,<br />
Nieraz trzeba postój zrobić,noc spędzić na warcie.<br />
Wtedy trzeba chrust uzbierać,szukać mchu do spania,<br />
Trzeba także swą koszulę przeznaczyć do prania.<br />
<br />
Lecz włóczęga ich pociąga,to jest żywioł życia,<br />
A włóczęga jest wymiarem,jest dążnością życia.<br />
Być włóczęgą z finką z boku i laską górala,<br />
Dążyć ciągle gdzieś w nieznane,trafić w punkt do cala.<br />
<br />
To jest celem najważniejszym zwiadowcy i ćwika,<br />
Toteż każdy, gdy dzień wstaje,do rzeki wnet bryka.<br />
Pora obmyć twarz zaspaną,nie udawać lenia,<br />
Bo codziennie życie druha,jako dzień się zmienia.<br />
<br />
Chłopcy różnią się od siebie. Stąd też inne zdania;<br />
Są potrzeby ducha wyższe,są i wodą lania.<br />
Radość życia,duch młodości i pragnienie czynu,<br />
Są potrzebą ciała młodych,aż do godzin przysnu.<br />
<br />
4<br />
<br />
Mchem namioty trza wymościć,bo tu nie ma pierza,<br />
Nocką nieraz pod paznokciem masz małego zwierza.<br />
Ale co tam mała mrówka,ona jest ruchliwa,<br />
Więcej wszak dobrego daje zapaszek igliwia.<br />
<br />
Trzy szałasy,pięciu chłopców i stojak do gara,<br />
Płomień z drewna,zapach grochu i z zapachem para.<br />
Krótkie spodnie,czapka z daszkiem,a na niej lelija,<br />
A przy garnku młody kucharz,co chochlą wywija.<br />
<br />
Pas ze skóry,sprzączka z brązu .Przy boku nóż fiński.<br />
Chusta biała,no, a na niej,statki-”flota pińska.”<br />
Każda chusta tu jest inna,znać są inne hufce,<br />
Prezentują to chłopaki .Chusty w różnej skuwce.<br />
<br />
Tak dobrali się listownie,dla letniej włóczęgi.<br />
Wszyscy włosy płowe mają,Jeden nawet piegi.<br />
Ten co piegi ma na nosie,jest dzisiaj kucharzem,<br />
Jutro, jeśli będzie trzeba,biwaku malarzem.<br />
<br />
Rodem z Pińska jest wodnego,gdzie flotylla biała,<br />
Strzeże granic bardzo dzielnie,choć w istocie mała.<br />
Kilka kutrów i ścigaczy,na nich lufy armat,<br />
Koła białe dla topielców rzuca nieraz kamrat.<br />
<br />
5<br />
<br />
Pina wlewa do Prypeci swe wody leniwie.<br />
Wody czyste i spokojne,ale w środku żywe.<br />
Ryby to w niej nie brakuje,plusk słychać z daleka,<br />
Gdy zaś ryba jest goniona,to w górę ucieka.<br />
<br />
Gołym okiem tam jesiotra ujrzysz jak się czai,<br />
Pośród gęstych wodorostów los mu łup narai.<br />
A on paszczę swą otworzy,wessie litry wody,<br />
Z nią ofiarę gładko połknie,bo to Piny płody.<br />
<br />
Z wodorostów się nie ruszy,stoi nieruchomo,<br />
Czeka nadal na okazję i chwyta łakomo.<br />
Gdy tak patrzysz z brzegu rzeki na wodne szuwary,<br />
To nie zawsze ujrzysz cienie,myślisz: to torf stary.<br />
<br />
Tak z lenistwa nieraz płetwą utworzy kurzawę,<br />
Aby z piasku rzeki stworzyć dla ofiar zastawę.<br />
Wówczas one,chcąc ominąć nieznane ziarenka,<br />
Płyną prosto w to miejsce,gdzie jest jego szczęka.<br />
<br />
On łaskawie znów otwiera przepastne gardziele,<br />
W których ginie znów ofiara,a ofiar jest wiele.<br />
Chłopak z Pińska,Jasiek piegus,nocą łowił ryby,<br />
Ojciec jego z drewna robił sam trójzębne dyby.<br />
<br />
6<br />
<br />
Chłopak świecił w toń łuczywem,tato walił widłem.<br />
Ale nieraz też bywało łowił dużym sidłem.<br />
Trzy pałąki owinięte siatką bez otworu,<br />
Gdy się ryba w środku znajdzie,ujrzy błysk toporu.<br />
<br />
Teraz Jasiek miesza bigos,woń jest czuć w oddali,<br />
Te zapachy to aż z Pińska tu dzieci przygnali.<br />
Ich gromadka z boku stoi,podziwia harcerzy,<br />
Nawet burek pewny swego cicho obok leży.<br />
<br />
Dzieci miasta cicho stoją,harcerz dla nich kanon,<br />
Podżiwjają namiot biały,z pnia dla kwiatów wazon.<br />
I czekają aż ukończą swe przygotowania,<br />
Bo pod wieczór czas nadejdzie przy ogniu śpiewania.<br />
<br />
Jasiek mówi; no chłopaki,podejść z menażkami,<br />
I każdemu kładzie gęste mięso z zaprawami.<br />
Posiadali wraz na ziemi,jedzą z apetytem,<br />
No, a jeden miny robi jakoby z zachwytem.<br />
<br />
Kęsy zjada,mlaska głośno,mówi , ale jadło!<br />
Czy czasami razem z Jasiem z nieba nam nie spadło,<br />
Powiedz ,Jasiu ,gdzie ty takie pobrałeś nauki?<br />
Że z kapustą zgotowałeś smaczne mięsa sztuki?<br />
<br />
6<br />
<br />
Cichy chichot,rozbawienie,- jak to przy posiłku,<br />
Znane to są rozgawory od Czwartego Pułku.<br />
Który znany był z odwagi i męstwa srogiego,<br />
Ale także w czas biesiady,ze śmiechu głośnego.<br />
<br />
Tato uczy mnie drwa rąbać i kreślić rysunki,<br />
Ale mama to mnie bierze zawsze na sprawunki.<br />
Potem w kuchni jej pomagam,wałkiem na stolnicy,<br />
I makaron także kroję,sałatkę z zielnicy.<br />
<br />
Ona zupę wciąż smakuje,mówi: Jasiu, soli,<br />
A tymczasem tatko w oknie swoją brodę goli.<br />
A gdy humor ma wspaniały,to brzytwę wyciera,<br />
I swym głosem bardzo dziarsko im melodię śpiewa;<br />
<br />
„Bywaj, dziewczę zdrowe,ojczyzna mnie woła.<br />
Jadę za kraj walczyć wśród rodaków koła,<br />
I choć przyjdzie ścigać jak najdalej wroga,<br />
Nigdy nie zapomnę,jak mi jesteś droga.”<br />
<br />
W lustro ciągle bokiem zerka,uśmiecha się miło,<br />
I pod nosem mruczy sobie: latek znów przybyło.<br />
Gdy w miednicy twarz obmywa,ciągle coś tam gada,<br />
A tymczasem mama ręcznik do ręki mu wkłada.<br />
<br />
8<br />
<br />
Tak się trochę nauczyłem przy kuchni się krzątać,<br />
Zmywać garnki,a jak trzeba,to chusteczkę przeprać.<br />
Nie wiem czemu lubię kuchnie,całą grzebaninę,<br />
Może to już jest wrodzone .Czy znajdę przyczynę?<br />
<br />
Znajdziesz ,Jasiu,może znajdziesz,w wojsku są kucharze,<br />
Tam to, brachu, kocioł wielki,tam człek się umaże.<br />
W taki kocioł wejdziesz cały,nim skończysz szorować,<br />
To dzień zejdzie,a ty ciągle będziesz blachę skrobać.<br />
<br />
Gdy skończyli swój posiłek,Jasio grzeje wodę,<br />
By menażkom po bigosie przywrócić urodę.<br />
Wyczyszczone już naczynia z lekkiego metalu,<br />
Trzeba teraz je powiesić na obdartym palu.<br />
<br />
Jest ich pięciu. Z darni robią ławę w kształcie kręgu,<br />
Trochę z dala od ogniska,by nie być w zasięgu.<br />
Przy namiocie maszt wkopali,ozdobny w proporce,<br />
Na proporcach wszystko widać,jakie są ich dworce.;<br />
<br />
Jest herb Pińska,i herb Lidy,i Białej Podlaski,<br />
I Syrenki z krągłą tarczą,tarcza daje blaski.<br />
Bo z tombaku jest zrobiona,wszyta cerowana,<br />
Ta figura,tej Syrenki,nawet dzieciom znana.<br />
<br />
9<br />
<br />
A pod masztem Stach układa z muszli małej wzory,<br />
Nikt nie może tam zaglądać do wieczora pory.<br />
Tak przed zmrokiem skończył dzieło .To ptak – duma kraju,<br />
Orzeł Biały,z muszli rzecznej,dwóch rzek na rozstaju.<br />
<br />
Potem w kręgu dzieci siadły. Na plecach są koce,<br />
A w oczętach w skry wpatrzonych,przedziwne są moce.<br />
Każda para w tych płomieniach,widzi swe widziadła,<br />
Każda inne z blasku światła marzenia tu kradła.<br />
<br />
Te marzenia równoległe do melodii były,<br />
Jednak bardziej fantazyjne. I fantazję kryły.<br />
Gdy od miejsca się urwały,to dążyły w baśnie,<br />
I wracały znów natychmiast,gdy skra w boki trzaśnie.<br />
<br />
Zmroku tu jeszcze nie było, kiedy wszyscy zgodnie,<br />
Najpierw cicho zaśpiewali,melodyjnie,modnie,<br />
O ognisku ,które płonąc dziwny czar rozsiewa,<br />
No i które każdy chętnie jak umie opiewa.<br />
<br />
„Płonie ognisko i szumią knieje,<br />
Drużynowy jest wśród nas.<br />
Opowiada starodawne dzieje,<br />
Bohaterski wskrzesza czas.<br />
<br />
10<br />
<br />
O rycerstwie spod kresowych stanic,<br />
O obrońcach naszych polskich granic,<br />
A ponad nami wiatr szumi wieje,<br />
I dębowy huczy las.<br />
<br />
Gdy następną pieśń śpiewano,dzieci wtórowały,<br />
A niektóre, no to nawet i na trawie grały.<br />
Między dłonie brały listek,brzęki było słychać,<br />
Bardzo mocno. Za to inne poczęły tu śpiewać.<br />
<br />
Płonie ognisko w lesie<br />
Wiatr smętną piosnkę niesie<br />
Przy ogniu zaś drużyna<br />
Gawędę rozpoczyna.<br />
<br />
Czuj,czuj,czuwaj<br />
Czuj,czuj,czuwaj,rozlega się dokoła,<br />
Czuj,czuj,czuwaj,najstarszy druh zawoła.”<br />
<br />
Dzieci chrusty z pola noszą,ogień to wyzwanie!<br />
Dla tych wszystkich, co tu siedzą kręgiem na polanie.<br />
Dla ogniska i dla pieśni,dla druha leliji,<br />
Oni wszyscy od tej strony,wszyscy tu przybyli.<br />
<br />
11<br />
<br />
Być harcerzem,grać w podchody,mundur mieć z zieleni,<br />
Który barwą swą i płótnem,jak trawa się mieni.<br />
A na szyi biała chusta,w oczach dal ta z bajki,<br />
A w ognisku przyszłość cała,a na trawie grajki.<br />
<br />
Bo wraz z iskrą mózg wskazuje drogę przez wykroty,<br />
Co się wije pośród łanów,a z boku są płoty.<br />
Na tej drodze widać druhów,jak w pyle drożyny,<br />
Maszerują ciągle naprzód,mają butne miny.<br />
<br />
Gdy tak patrzysz teraz z boku,na rumiane buzie,<br />
No to widzisz ,że śpiewają,lecz umysł na luzie.<br />
Tylko ciała tutaj siedzą,rozdwojenie jaźni,<br />
Serce biegnie gdzieś daleko i szuka przyjaźni..<br />
<br />
Kiedy chrustu dorzucono,Józek pieśń swą śpiewa,<br />
I melodię taką piękną,z harmonijką zlewa.<br />
Ziutek śpiewa,Stach wtóruje harmonijką w dłoni,<br />
I dla taktu przytupuje,nieraz głowę skłoni.<br />
<br />
„Za Niemen,hen precz!<br />
Koń gotów i zbroja<br />
Dziewczyno ty maja<br />
Uściśnij,daj miecz.<br />
<br />
12<br />
<br />
Za Niemen,za Niemen,i po cóż za Niemen?<br />
Nie przylgniesz tam sercem,cóż wabi za Niemen?<br />
Czy kraj tam piękniejszy,kwiecitsza tam błoń?<br />
Kraśniejsze dziewoje,że tak śpieszysz doń?<br />
<br />
Nie śpieszę do dziew.<br />
Ja śpieszę na gody,czerwone pić miody,<br />
Żołnierską lać krew.<br />
<br />
Chcesz godów? Zaczekaj,kochanie ty moje,<br />
Ja gody wyprawię,nasycę,napoję.<br />
Patrz pierś ma otwarta,więc serce me weź,<br />
Krwi mojej się napij,mych napij się łez.<br />
<br />
Zmrok sierpniowy ciepłem dmucha,od Prypeci strony,<br />
Na Zachodzie poblask słońca,od chmury jest płony.<br />
Chmury białe są od spodu,górę noc pochłania,<br />
A wiatr lekki w różne strony do kupy nagania.<br />
<br />
Świerk palony woń roznosi,która nozdrzom miła,<br />
Lecz zapasów jedlin suchych,im ciągle ubywa.<br />
Czas zakończyć ten czarowny wieczór na biwaku,<br />
Lec na łożu z mchu zrobionym,z głową na plecaku.<br />
<br />
13<br />
<br />
Jurek wieczór chce zakończyć,pieśnia z kraju tego,<br />
Choć ciepłego,sierpniowego,z natury błotnego.<br />
Już otrzepał swoje spodnie z małego popiołu,<br />
Usiadł znowu i zaczyna. Nie sam lecz pospołu;<br />
<br />
„Pośród łąk,lasów i wód toni,<br />
W ciągłej pogoni<br />
Żyje posępny lud.<br />
<br />
Brzęczą much roje nad bagnami,<br />
Skrzypi jadący wóz czasami<br />
Poprzez wąską rzekę w bród.<br />
<br />
Czasem ozwie się gdzieś łosia ryk,<br />
Albo w puszczy dzikiej głuszca krzyk.<br />
Krzyk głuszca – i znów<br />
Cisza tak niezmącona,<br />
Dusza śni pustką rozmarzona<br />
Dziwny o Polesiu sen.<br />
<br />
Polesia czar -<br />
To dziwne knieje,moczary.<br />
Polesia czar,<br />
Smętny to wichrów jęk.<br />
<br />
14<br />
<br />
Gdy w mroczną noc<br />
Z bagien wstają opary,<br />
Serce me drży,dziwny ogarnia lęk…<br />
I słyszę jak z głębi wód<br />
Jakaś skarga się miota…<br />
Serca prostota<br />
Wierzy w Polesia cud.<br />
<br />
Tam gdzie sędziwe szumią lasy,<br />
Raz ujrzałem pełen krasy<br />
Cudny Polesia kwiat.<br />
<br />
Słońce jaśniejszym mi się zdało,<br />
Wszystko w krąg nas się radowało,<br />
Śmiał się do nas cały świat.<br />
<br />
Próżno mi o tobie dziewczę śnić,<br />
Próżno w żalu i tęsknocie żyć.<br />
Nie wrócą chwile<br />
Szczęścia niewysłowione,<br />
Drzemią w mogile pogrzebane,<br />
W mrokach poleskich kniej…<br />
<br />
15<br />
<br />
W Pinie światło jest ogniska,rybka wyskakuje,<br />
Chce zobaczyć co na brzegu,ciepło ognia czuje,<br />
A więc chowa się w głębiny,gdzie noc i zielicho,<br />
I cichutko chwilę stoi by nie zbudzić licho.<br />
<br />
Nie wie o tym,że przy brzegu,wsparty o torf czarny,<br />
Drzemie potwór,jesiotr wielki. Los tego jest marny,<br />
Co mu blisko paszczy wielkiej ogonkiem wywija,<br />
Jemu toto wszystko jedno,czy ryba czy żmija.<br />
<br />
Wessie szybko swą ofiarę,grzbiet złamie szczękami,<br />
Nawet wody nie zaplami,nie mrugnie oczami.<br />
Teraz wieczór więc on drzemie,spracowany wielce,<br />
Bo z Prypeci tutaj przybył,tam biją widelce!<br />
<br />
Już ognisko też przygasło,dzieci poszły w miasto,<br />
Jest niedziela,mama rano zagniatała ciasto.<br />
No a w piątek to do szkoły trzeba maszerować,<br />
Już jest późno,po zabawie. to pora jest pospać<br />
<br />
Na biwaku czterech drzemie,jeden przy ognisku,<br />
Czatę trzyma. Trzy godziny,przy wtórze i pisku,<br />
To raz żaby,to raz jeża lub skrzydła trzepotu,<br />
Lub sztachety odrywanej przez gacha u płotu.<br />
<br />
16<br />
<br />
Burek nieraz też zaszczeka,ale jest w oddali,<br />
Szczeka piesek,bo się dziwi,tam ogień się pali.<br />
Przy nim widzi postać druha co chodzi wokoło,<br />
Tak jak by to jemu marszu,za dnia było mało<br />
<br />
W środę przybył do nich strażnik, pan Pioter z władz Pińska,<br />
Chłopcy,kiedy się zwijacie? Bo wojna jest bliska.<br />
Dzisiaj. Dobrze, Ja do wojska też zaraz wyruszam.<br />
Chciałem rano,ale myślę wiadomość wam sprzedam.<br />
<br />
Pogotowie w wojsku już jest,więc szybko do domu.<br />
Do pociągu albo wozem,lub szparko do promu.<br />
Niespokojny czas nadchodzi,ojczyzna mnie wzywa,<br />
A co dalej z tego będzie? Może nic,- tak bywa.<br />
<br />
No i odszedł ten pan Pioter, obowiązek spełnił,<br />
A po drodze to coś ciągle,nieustannie w trawę pluł.<br />
On przeczuwał jakąś groźbę, nie wiedział czy duża<br />
Teraz szybko od biwaku,doszedł do podwórza.<br />
<br />
Żonie z ręki wzion walizkę, poszedł w stronę stacji,<br />
Już na dworcu w twarze patrzył, twarze swojej nacji.<br />
Innej tutaj to nie było,same tu Polaki,<br />
Od pradziadów w jednej kupie, i z tej samej paki.<br />
<br />
17<br />
<br />
Biwak z miejsca jest zwinięty,chłopcy się żegnają.<br />
W drogię którą mają odejść,dziś dobrze ją znają.<br />
Józek dąży do Oszmiany i wozem i bryką,<br />
Tu czas laby jest skończony,w drodze wciąż grzmi grdyką.<br />
<br />
Śpiewa sobie dla zachęty,dla zabicia czasu,<br />
Nieraz jedzie przez równiny,nieraz ciemnią lasu.<br />
Wioska jego Wensławnięta w łąkach znów koszonych,<br />
I wśród żyta co jest w kłosach od słońca spalonych.<br />
<br />
18<br />
<br />
Rozdział II<br />
<br />
Wojna nad Piną<br />
<br />
W piątek rano biwak pusty,druhy pewnie w domu,<br />
Spali srogo wymęczeni nie szkodząc nikomu.<br />
Spał i Jasio w Pińsku rzecznym,nakryty kołderką,<br />
Nic nie słyszał. W domu mama krząta się ze ścierką.<br />
<br />
Sprząta kurze,myje garnki,kroi chlebek biały,<br />
Na stoliku ustawione dwa kubeczki stały.<br />
I dwie szklanki dla rodziców,takie bardzo cienkie,<br />
Mama kawę nalewała, burzyny są lekkie.<br />
<br />
Nagle jedna szklanka pęka,chyba od hałasu,<br />
Bo ktoś puka w okno kuchni,od pewnego czasu.<br />
Puka gada,mierzwi ręką potargane włosy….<br />
Mama wpuszcza bo to sąsiad,ale sąsiad bosy,…<br />
<br />
19<br />
<br />
Wojna! -woła – napad w Gdańsku! Wojna? Pyta mama.<br />
To dziś rano? Rany boskie,jaka duża plama!<br />
Mama leje w inny kubek,nie celuje dobrze,-<br />
I rozlewa kawę obok,-plama jakby morze.<br />
<br />
Sąsiad widzi dziwne ruchy,czuje w tym wyrocznie,<br />
I nie siada zaproszony,nie,teraz nie spocznie.<br />
Bo zaczyna się coś złego od tej kawy lanej,<br />
Przez swą kumę,zawsze mądrą ,no i nie zaspanej!<br />
<br />
Stoi ,patrzy w czub czajnika,co nie trafia w kubki,<br />
Chce coś mówić,lecz nie może,oczy stawia w słupki,<br />
Jak tak można lać do kubka,to chyba są czary,<br />
Kubki oba nie nalane,wokół pełno pary.<br />
<br />
Więc pomyślał,dziwny to znak,takie roztrzęsienie,<br />
I to z rana kiedy wszyscy robią se śniadanie.<br />
A wychodząc dodał jeno,- sklepy są półpuste,<br />
Chleba nie ma,cukru nie ma,sprzedają kapustę.<br />
<br />
Potem wyszedł zamyślony i stanął na drodze,<br />
Zawsze komuś to powiedział, Wtem chwycił za wodze,<br />
I zatrzymał wóz rolnika i pyta,-słyszałeś?<br />
A ten jeno kiwnął głową,człeku oszalałeś!?<br />
<br />
20<br />
<br />
Puszczaj konia,co się stało? A mów ,że do licha !<br />
Wojna z Niemcem dziś wybuchła,0drzecze on z cicha.<br />
Chłop osłupiał,spojrzał w dale .Twarz mu poszarzała<br />
Bo on wiedział co to wojna. Wojna wszystko brała.<br />
<br />
Osadnikiem tutaj siedział. Walczył o te łany.<br />
A tu znowu żołdak idzie,żołdak rozpasany.<br />
W okolicy wojska braki,jednak coś wiedzieli,<br />
Poszło wszystko gdzieś za Wisłę, Aby szczęście mieli.<br />
<br />
Świsnąć batem,ruszył na wieś,chciał kupować grace,<br />
By kartofle wydobywać,ma na polu prace.<br />
Widzi jednak ruch nerwowy,u każdego ziomka,<br />
Więc niepokój każe wracać, w jego zębach słomka.<br />
<br />
Jasio wstawaj .Czas do szkoły. Kawa już nalana,<br />
Chłopak obmył się w miednicy. Kiełbasa nie dana,<br />
Z mety toto zauważył,pyta mamy,czemu?<br />
To dla ojca,on wyjechał. Dałam wszystko jemu.<br />
<br />
Już wyjechał… Gdzie i kiedy? Jego nie ma w domu.<br />
Biegiem pędził,by nie stracić pociągu ni promu.<br />
Mamo czemu tobie ręka tak bezmyślnie chodzi?<br />
No i kapeć po podłodze w kawie czarnej brodzi?<br />
<br />
21<br />
<br />
Mamo,czajnik stoi w koszu, W kuchni też wygasło.<br />
A bo widzisz synku drogi,coś mnie w głowę trzasło.<br />
Ta wiadomość taka przyszła,że straciłam nerwy,<br />
I tak chodzę po tej kuchni,od rana bez przerwy.<br />
<br />
Wszystko samo jakoś pęka,obraz też na ścianie,<br />
Wisi krzywo,choć nie tknięty,jam grzała śniadanie,<br />
Kiedy w okno Struś zapukał,wzięłam go za Hioba,<br />
On powiedział ; wojna z Niemcem. Zbiłam szklanki oba.<br />
<br />
Wojna mamo? Co za wojna? Czy były podstawy?<br />
Mnie nie pytaj. Idż do szkoły. Ja pilnuję strawy.<br />
Struś mi mówił,że są sklepy,lecz jest brak towaru,<br />
Zaraz pójdę po sprawunki,.Sklepom brak umiaru.<br />
<br />
Zamiast dużo dziś sprzedawać,robią to odwrotnie,<br />
W tamtej wojnie jak pamiętam,brali aż stokrotnie.<br />
Lecz po wojnie toto było, W handlu były ceny.<br />
I papierków to w szufladach,prawie całe tony.<br />
<br />
Chłopak teczkę bierze w rękę,bo gimnazjum czeka,<br />
Szparko dąży do uczelni, Idzie a nie zwleka.<br />
Tuż przed szkołą grupka młodzi,podniesione głosy,<br />
U niektórych mokre buty od porannej rosy.<br />
<br />
22<br />
<br />
Dzwonek szkolny. Ósma rano .Każdy w ławki siada.<br />
Ale z miejsca jakoś widać,lekcja się nie składa.<br />
Nauczyciel coś tam mówi,w okno wciąż spogląda,<br />
Że Ojczyzna,…że ta Polska jeszcze taka młoda!<br />
<br />
Druga lekcja trochę lepsza, Grubas od fizyki.<br />
Dobrze mówi i tłumaczy,palcem robi pstryki.<br />
Ciągle pstryka dość nerwowo. Jasio liczy pstryki.<br />
Gdy doliczył prawie setki… Diabelskie nawyki.<br />
<br />
Mówi cicho sam do siebie. Przestał robić kreski.<br />
Bo w zeszycie od tych kresek,to wychodzą freski.<br />
Gdzieś tam wojna to co z tego,my tu na rubieży,<br />
Nasza chata jest daleko,z dala wojny leży.<br />
<br />
Nauczyciel nadal pstryka. Nie boli go ręka?<br />
Kreda jakoś jemu pęka,jakby była miękka.<br />
Nagle co to? Czy on płacze? Palcem w oku miesza,<br />
Łezki ciekną prawie ciurkiem,głowę swoją zwiesza.<br />
<br />
I przerywa tok wykładu i tak cicho rzecze;<br />
Wojna pomór nam gotuje,ja was o tym uczę,<br />
Obowiązek nakazuje,stać na straży Rzeczy.<br />
Być posłusznym… Grubas zamilkł,i jak dziecko beczy.<br />
<br />
23<br />
<br />
Młodzież oczy stawia w słupy,cisza jest na sali.<br />
Wszyscy milczą,a profesor papierosa pali!<br />
Tu na lekcji .przy tablicy,przy wzorach Pascala?<br />
To już trzecia jest zapałka. Gilze on zapala!<br />
<br />
Tego przecież nie widzieli,czy świat krąży krzywo?<br />
Bo profesor wyrwał kartkę z niej robi łuczywo.<br />
Znowu gilzę swą przypala,tytoń zębem ściera,<br />
Gdy ogląda papierosa,mówi,;o cholera!<br />
<br />
Nikt na przerwę nie wychodzi,by nabijać guzy,<br />
Oto w pierwszy dzień wojenny,tu Polesia widzą łzy.<br />
Na herb Pińska fizyk patrzy,prawie deklamuje;<br />
Wierność Tobie błotne miasto,Wierność Ci ślubuje!<br />
<br />
Klasa wyjść jakoś nie może,trans ją tak zniewala,<br />
Odetchnęli wszyscy z ulgą,”Wiarusa” zapala.<br />
Gdy zaciągnął się dwa razy,za katedrę siada,<br />
I regułki Faradaya sam do siebie gada.<br />
<br />
Woźny budzi go z letargu. Mówi; trza do radia,<br />
A więc wszyscy do świetlicy, radio to jest magia.<br />
Młodzież szkolna w wielkiej ciszy,patrzy w dużą skrzynie,<br />
Z niej to zaraz głos nieznany,jak potwór wypłynie..<br />
<br />
24<br />
<br />
„Mówi Polskie Radio Warszawa;nadajemy komunikat,<br />
Wojska Niemieckie przekroczyły granice.”<br />
Zamieszanie jest od rana .Pińsk jest w pogotowiu.<br />
Marynarze od flotylli ryb w wodzie nie łowiu.<br />
<br />
Wieści z frontów coraz gorsze,martwią im umysły,<br />
Ich marzenia o udziale w dwa tygodnie prysły.<br />
No bo nagle strzały słychać,z Mikarzewic strony,<br />
A na polach obce wojska. Sowieckie zagony.<br />
<br />
Marynarze ogień dali,i bronią dostępu,<br />
Rusek także strzela gęsto. Żyd biegnie do sklepu.<br />
I wypędza właściciela,kopie go i pluje,<br />
Polak opór jemu stawia,słabość w ludziach czuje.<br />
<br />
Nikt nie broni jego sklepu, Z ulic zmiotło ludzi.<br />
Kilka Żydków się gromadzi,jeden z nich się trudzi,<br />
Przeskakuje przez płot cudzy,zrywa georginie,<br />
Robi bukiet i tym wita,zbrojne ruskie świnie.<br />
<br />
Witajcie nam towarzysze! Dwieście lat czekano,<br />
My tu żyli jak w niewoli, o życie się bano.<br />
My nie mieli tu swobody, pany nas gnębili,<br />
My są biedne Żydki wasze,Wszyscy w głodzie żyli.<br />
<br />
25<br />
<br />
Z rana dnia już następnego,wszystkie sklepy w mieście,<br />
Wszystkie biura,są zamknięte. Wiatr przesuwa liście.<br />
Kościół gwoźdźmi jest zabity. Władza w Żydów łapy<br />
A kolejki? Świat nie widział! Jak rządzą kacapy.<br />
<br />
Kanonierki bronią jeszcze,i portu i rzeki.<br />
W stronę jezior płyną wolno. Tam robią przecieki.<br />
Zatapiając swe okręty i giną wśród lasów,<br />
Po nich tylko czapki w krzewach,no i kilka pasów.<br />
<br />
Już zaginął Piotr Wróblewski,tak jak kamień w wodę,<br />
Już zabity bosman w porcie,zepchnięto jak kłodę,<br />
W nurty Piny. Więc popłynął w koryta Prypeci.<br />
Tam go rybak złapał rano w swoje gęste sieci.<br />
<br />
Nie puścili nic Polakom,nie puścili płazem.<br />
Żydów dotąd w Pińsku było może kopa razem.<br />
Nagle liczba ich urosła,kołchoz utworzyli,<br />
Pełno pejsów na ulicy,- nie tutaj ci żyli.<br />
<br />
Wejść do sklepów Polak nie ma. Głód się w ludzie mnoży,<br />
Coraz bardziej pośród chałup,obcy pięścią grozi.<br />
Zima z wrogiem przyszła tęga,śniegi aż do pasa,<br />
Po tych śniegach ucieszony,młody żydziak hasa.<br />
<br />
26<br />
<br />
Wciąż się kręci koło domu,gdzie piekarnia była.<br />
Okna wzrokiem sobie mierzy. Tam rodzina żyła.<br />
Która dom ten zbudowała,postawiła piece,<br />
Teraz żyje gdzieś na wschodzie,i obcy ją siecze.<br />
<br />
Ale czemu młody Żydek dom ciągle ogląda?<br />
I w kierunku gdzie jest Rejkom namiętnie spogląda?<br />
Ludzie myślą,nic nie wiedzą,i nie przeczuwają,<br />
Że niedługo los ich spotka,ten co go nie znają.<br />
<br />
Młody Jasiek postanawia zapytać Mojżesza.<br />
Czemu w okna wciąż spogląda,wzrok na tynku wiesza?<br />
Tobie mogę to powiedzieć, mame mi mówiła,<br />
Że chałupa tego Janka do nas się zbliżyła.<br />
<br />
Głosowanie kartką było,lista już zrobiona.<br />
I gdy zaraz ich wywiozą,nam będzie zgłoszona.<br />
O czym mówisz? Ty coś chyba,żarty sobie stroisz?<br />
I dla pucu,dla zabawy,przed frontonem stoisz.<br />
<br />
Mojżesz jednak nagle odszedł,poszedł za kurniki,<br />
W których ojciec jego chował kury i indyki..<br />
Więcej Jasiek go nie widział,bo się przed nim chował.<br />
Nie przypuszczał biedny Jasiek,co tamten gotował.<br />
<br />
27<br />
<br />
Jednak poszedł do swej mamy i mówi od razu.<br />
Mamo,Mojżesz opowiada,że z ruska rozkazu,<br />
Nas wywiozą,- a tu oni wejdą na te izby.<br />
Mamo czy to jest możliwe? Prawdziwe to groźby?<br />
<br />
Zamilcz synu i nikomu tego nie powtarzaj,<br />
To co będzie,no to będzie. Na siebie uważaj.<br />
Aby ciebie nie pobili. Już jesteś sierota,<br />
Nigdzie nie chodź ,pilnuj swego,pilnuj dobrze płota.<br />
<br />
Mamo powiedz czemu płaczesz?Masz jakieś złe myśli?<br />
Na Michała Paszkiewicza do władzy donieśli.<br />
Że przeszkadza Żydom przy drzwiach,u piekarni stawać,<br />
Że ich pobił,nie pozwala chleba z półek zabrać.<br />
<br />
Ustawili oni swoich na przodzie kolejki,<br />
No i swoich przepuszczają,naszym robią bloki.<br />
Na to mówi im pan Michał,że kolejka czeka.<br />
Za to oni go pobili,wezwali tych z CZEKA.<br />
<br />
Do Rejkomu go zabrali jako rozrabiacza,<br />
Widzisz synku co się dzieje,złe do miasta wkracza.<br />
Nie mam z czego zrobić zupy,Nie chcą mi sprzedawać.<br />
Ni kartofla,ni buraka,ni chlorku by przeprać<br />
<br />
28<br />
<br />
Wiesz co mamo,ja na wioskię, z plecakiem dziś idę,<br />
Zawsze może coś zakupie. Zlikwiduje bidę.<br />
Ale drogą to ty nie chodź, tam liczne patrole,<br />
Opłotkami jeno idź se, jak trzeba przez pole.<br />
<br />
Najpierw jednak to on poszedł do Jurka do druha.<br />
Wszystko jemu cicho mówi .Marszalenko słucha.<br />
Potem poszli na strych domu,przy kominie siedli,<br />
I tam cicho swe rozmowy,wśród bielizny wiedli.<br />
<br />
Ja widziałem,mówi Jasiek,że on tu się kręci.<br />
Na chałupę,sam powiedział, to ma duże chęci.<br />
To jest głupie, niemożliwe, w lampie się nie mieści.<br />
Jednak ja to usłyszałem, to przedziwne wieści.<br />
<br />
Słuchaj Jasiu,ojca nie ma, mama jest milcząca,<br />
Nic nie mówi i w rozmowy, wcale się nie wtrąca.<br />
Zima sroga. Siedzi w domu, a jest nas pięcioro.<br />
Mało wieści, a kartofli, dziwnie idzie sporo.<br />
<br />
No ja będę patrzył w okno, zbadam też ulice,<br />
Jeśli będę widział Mośka to ciebie oświecę.<br />
Czujność trzeba tu zachować,. Ani słowa,sza,sza.<br />
Nie wiadomo w jaką trąbę, sąsiad w ucho ci gra.<br />
<br />
29<br />
<br />
Mówisz listę już zrobili. To są jakieś brednie.<br />
Może głuptak klepał bzdury i mówił bezwiednie.<br />
Mamie zaraz to przekażę, że w śniegach wciąż brzęczy.<br />
Może mylna to pogłoska, mamroty nic więcy.<br />
<br />
Słuchaj Jurek,- a o ojcu to masz wiadomości?<br />
Nie,nic nie ma; cisza wielka. Ni ciała ni kości.<br />
To o moim też jest cisza. Ni kartki,ni listu,<br />
Ni gołębia, ni podszeptu, ni wiatru poświstu.<br />
<br />
Wojna niby zakończona,- jednak nikt nie wraca.<br />
W mieście cudze są gazety; temat ich to praca.<br />
Ani słowa o przeszłości,j akby nas nie było.<br />
Jakby nigdy tutaj w Pińsku, ludów tu nie było!<br />
<br />
Tak dość długo rozmawiali . O zmroku już zeszli<br />
I bieliznę wysuszoną,matce Jurka znieśli.<br />
Pędem Jasiek wracał nocą. Śnieg skrzypiał przy kroku.<br />
Bo mróz chwytał coraz większy wraz z nadejściem zmroku.<br />
<br />
Dzielny Jasiek wyszedł z rana, mieszok ma na plecach.<br />
Przez ogrody w stronę wioski, szedł ścieżką po zaspach.<br />
Wioska była nie daleko. Może cztery mile.<br />
Mróz niewielki, słonka dużo i ostu badyle.<br />
<br />
30<br />
<br />
Do znajomych zaszedł ludzi, mleko pił gorące.<br />
Opowiedział co jest w Pińsku .Struny głosu drżące.<br />
Prosił aby dać kartofli, marchwi i cebuli,<br />
Wszystko dostał – bo tu na wsi są Polacy czuli.<br />
<br />
Kilku Żydów władzę wzięło. Opaski też noszą.<br />
Nakazali precz iść mnichom . Rosję tutaj głoszą.<br />
Mówią mało -”matka Rosja”, gęsto,że – „sowiety”.<br />
Wszystko w ichne ręce poszło. I biją niestety.<br />
<br />
Paszkiewicza tak w kolejce, pobili torbami,<br />
Że siniaki ma na głowie; plamy za uszami.<br />
Wypuścili go z karceru, szumu zakazali,<br />
Teraz śmieją się Żydówki, wskazują palcami.<br />
<br />
U nas chłopcze po komorach, wszędzie chodzą straże,<br />
I szukają worka zboża. Ten żyje co wskaże,<br />
Gdzie jest ziarno. Jeśli znajdą je w sklepie ukryte,<br />
No to chłopy z miejsca tu są za stajnią ubite.<br />
<br />
Powiedz mamie,niech się strzeże, niech niewiele gada.<br />
Nie wiadomo, który sąsiad jaką mową włada.<br />
Bo najgorszy jest ten skryty, co udaje swego.<br />
Dzisiaj nie licz ty na pewno, nie licz ty na niego.<br />
<br />
31<br />
<br />
Już z plecakiem bardzo ciężkim, Jasiek w dom swój zmierza.<br />
Wtem na ścieżce w stójce ujrzał, niedużego zwierza.<br />
Szarak z uchem podniesionym,spogląda wciąż w boki,<br />
No i chyba,liczy dobrze, tu Jaśkowe kroki.<br />
<br />
Jaś się zbliżył,ten dał susa do badyla osta.<br />
I znów stoi,nadal patrzy,czy ścieżyna prosta.<br />
Potem zadek swój pokazał,i omyk króciutki,<br />
Który wierzchem to był szary,a spodem bielutki.<br />
<br />
Przydałby się on na obiad. Trza założyć wnyki.<br />
On w nie wpadnie,bo z natury,to zając jest dziki.<br />
Dziś wieczorem drut założę. Rano sprawdzę oczko.<br />
Mama z resztą comber zrobi, a ja tylne udko.<br />
<br />
Jasiek ujrzał na swej drodze, sąsiada Michała.<br />
Jego chatka z drewna cała, to na Zgodzie stała.<br />
Szedł a worek miał pod pachą i zakryte uszy.<br />
I był pewien; mróz obecny, czubków mu nie ruszy.<br />
<br />
Wracasz Jasiek – a ja idę. Kartofli chcę kupić,<br />
Bo do garnka dla rodziny,nie ma co już łupić.<br />
Trochę późno proszę pana. Tak ja tam znocuje,<br />
I na sankach coś przyciągnę, jak takie zrychtuję.<br />
<br />
32<br />
<br />
Słuchaj Jasiek,- strzeż się Mośka! To żaden kolega.<br />
Takich jak on Polak każdy się dzisiaj wystrzega.<br />
Twój dom ciągle on wskazuje. Do Rejkomu chodzi.<br />
I po cichu coś tam knuje. Uśmiechem swym zwodzi.<br />
<br />
Mama wczoraj coś mówiła, że nas deportują,<br />
Nie wiadomo w którą stronę. Na dwoje rachują.<br />
Że do Niemca, że na Sybir albo też do piachu.<br />
Te pogłoski i te szepty napędzają strachu.<br />
<br />
Ja też trochę coś miarkuję, będzie jakaś zsyłka,<br />
Nikt się tu nie uratuje, nie obroni tyłka.<br />
Trzeba się nawzajem wspierać. Gdy jesteś w potrzebie.<br />
To zapukaj w okno w kuchni. Gdy księżyc na niebie.<br />
<br />
Poszedł w pole już pan Michał. Jasiek do chałupy.<br />
Przyniósł soli, mąki torbę i dwa kilo krupy.<br />
Paszkiewicza ja spotkałem, też mówił o zsyłce,<br />
Po kartofle on tam poszedł, będzie właził w kopce.<br />
<br />
Kazał strzec się żydowiny i być spakowanym,<br />
Bo to pewne, że nas ześlą, w kierunku nieznanym.<br />
Mosiek chatę wciąż ogląda, coś on tam miarkuje,<br />
I na izby po Polakach, swój tyłek szykuje.<br />
<br />
33<br />
<br />
Mama jednak nic nie mówi, jakby nie słyszała,<br />
I,przed oknem stojąc ciągle, gdzieś w pole patrzała.<br />
Co widziała w tej przestrzeni, miraże? Majaki?<br />
Lance długie u ułanów? Husarzy jak ptaki?<br />
<br />
Swojskie barwy i mundury, uśmiechnięte twarze?<br />
Brać rodzona i ojczystą? Tak. Nie. To miraże!<br />
Pustka bieli się za szybą, śnieg skrzy i mróz ziębi,<br />
To nie nasza zima jest, zmarzłoć już jest głębi..<br />
<br />
Bija naszych we drzwiach sklepu. Nie chcą sprzedać chleba.<br />
Już niedługo nam tu pożyć, za dużo potrzeba.<br />
Brak opału,nawet soli. Półki są bez płótna,<br />
Coś fałszywe hasła plotą, blaga to wierutna!<br />
<br />
Rybę nawet zatrzymano, a to kraj wszak rybi.<br />
Coś tu złego rodzi „bolsza”. Złego ani chybi.<br />
Mama Jaśka zapatrzona, za szyby bezkresy,<br />
Ręką ciągle coś szoruje, po dnie swojej kiesy.<br />
<br />
Ale nic tam nie znajduje. Nie ma tam monety.<br />
Brak jest Damy i Górala”.Tylko są „Walety”.<br />
Co nie znaczą oni wiele, im brakuje lica,<br />
Już sprzedana suknia damska, za koszyk owocy.<br />
<br />
34<br />
<br />
Czemu mamo stoisz w oknie? Czemu płaczesz cicho?<br />
Bo,od wieści tych szalonych, serce boli,ucho.<br />
Ja nie płaczę, ino drygam, jak ten liść mimozy,<br />
To co pada na parapet – Polesia toto łzy.<br />
<br />
Ciemność widzę w tej jasności, co od śniegu bije.<br />
Chociaż szala ja nie noszę – coś chwyta za szyję.<br />
I tak czuję , że mnie dławi i , że mam zadyszki,<br />
Bo obawa coraz większa. Brak towaru w miskię.<br />
<br />
Dzięki Bogu,że przyniosłeś krupy,no i sole,<br />
Zaraz ja coś ugotuję,postawię na stole.<br />
Znów w niewolę mi popadli .Ojca ani śladu.<br />
Nasi milczą,władza milczy, Brakuje tu składu.<br />
<br />
35<br />
<br />
Rozdział III<br />
<br />
Polesia łzy<br />
<br />
Lump Kotowski był ścigany, przez policje kraju.<br />
Jednak z matni się wymykał. Wiedział, że go znaju.<br />
Na rubieżach Kresów stworzył, lotną kupę cieci,<br />
Łapał konie, stare, młode, co łatwo podleci.<br />
<br />
Nawet z wozu na ściernisku, wyprzęgał wałachy,<br />
Potem śmiał się,jak to łatwo, bo głupie są Lachy.<br />
Tabun pędził aż na Węgry i spławiał za forse,<br />
Spłacał kumpli a sam ginął, jako biesy kuse.<br />
<br />
Znów pojawiał się przy Pińsku, bo tam miał rodzinę.<br />
Lecz nie wracał on do domu, jeno na melinę.<br />
Była mała synagoga, tam miał stałe leże,<br />
A w momentach gdy zasypiał, oddawał się wierze.<br />
<br />
Zwoje czytał,głową kiwał, lecz i nadsłuchiwał,<br />
Czy czasami jakiś kumpel, jego nie wykiwał.<br />
I nie zbliża się z zwiadowcą od policji miasta!<br />
Bo to wszystko jest możliwe, róg w mózgu wyrasta.<br />
<br />
36<br />
<br />
Właśnie wrócił wczoraj zmrokiem z węgierskiej granicy.<br />
Teraz leży w swej kajucie, forsę ciągle liczy.<br />
Tam za ścianą słychać głosy, urwana jest cisza,<br />
A on ciuchy swoje stare, tu na gwoździe wiesza.<br />
<br />
Inne spodnie i koszulę wypraną zakłada,<br />
I wolniutko w inne izby, niby kot się skrada.<br />
Razem modły głośno sprawia w ręku trzyma tore,<br />
No i łokciem nieraz sprawdza,swe pieniądze spore.<br />
<br />
Gdy namaca grube pliki,to otwiera usta,<br />
Puszcza słowa świętej tory, zerka; sala pusta.<br />
Nadal siedzi i się kiwa. Już rabin podchodzi.<br />
Niby nic to nie chce mówić, lecz oczami wodzi.<br />
<br />
To po spodniach,po koszuli,maca za pazuche.<br />
Potem mówi jak do siebie – „pokoje są kruche”<br />
Sowiet zbliża się do granic a to znaczy jedno,<br />
Że zaleją sołdatami, Lwów, Wilno i Grodno.<br />
<br />
Ciche przychodzą rozkazy by trzymać się sioła.<br />
Aby gmina nasza zawsze była im gotowa.<br />
A więc nigdzie się nie ruszaj, patrz co robi władza.<br />
Szukaj także takich ludzi co się z nią nie zgadza.<br />
<br />
37<br />
<br />
Słucha tego ten Kotowski i nie bardzo wierzy,<br />
Jemu teraz to na sercu co innego leży.<br />
Większy tabun chce prowadzić, złapać większy ci szmal,<br />
Zaraz prysnąć w inne kraje, za jakąś siną dal.<br />
<br />
Lecz na razie,to się zgadza, przytakuje grzecznie,<br />
Ani myśli czekać długo a może i wiecznie.<br />
Jednak rabin mówi dobrze,t rzeba dać mu wiarę,<br />
No bo wojsko się ruszyło, śpieszy się nad miarę.<br />
<br />
Ledwo wojsko się ruszyło,gdy wieść jak grom z nieba.<br />
Rozpoczęła się wojenka! U rabina biba.<br />
Rabin musiał tam coś wiedzieć,bo poufnie gada,<br />
I jak widać to nie szabas,lecz tajna narada.<br />
<br />
Sam Kotowski siedzi w dziupli .Pod wieczór wychodzi.<br />
Pośród tłumów na ulicach, jako sęp ten brodzi.<br />
Podsłuchuje, wypatruje, ma swe porachunki,<br />
Liczy w duszy mocno na to,że ruszą się tanki.<br />
<br />
No z tej strony,tej od wschodu. Tam wszak Beria włada.<br />
A on przecież to wiadomo – dobrze rzeczy składa.<br />
Coś tu nie gra .Niemiec Wisłę z wojskiem swym przekracza,<br />
No a „nasi” stoją sobie . No co to oznacza?<br />
<br />
38<br />
<br />
Gdy tak chodził po ryneczku, obserwował konie,<br />
To usłyszał nagle strzały. Tam przy mostach stronie.<br />
A więc jednak się zaczęło.Twarz mu pokraśniała,<br />
No bo dusza jego piękna,wojny właśnie chciała.<br />
<br />
Stanowisko z miejsca chwyta. Władze tworzy miasta.<br />
I zamyka panów z brzuchiem . Ich fałszywe usta.<br />
Nie wychyla zbytnio on się, zwozi złych do paki.<br />
Co niektórym swym znajomkom to wypruwa flaki.<br />
<br />
Raz z zachwytu się udławił – Wiozą Ankiewicza!<br />
To przez niego coś utracił. Była to dziewica!<br />
Wszystko jemu dobrze szło już, koleżanka z klasy.<br />
Była prawie, że zmówiona. Nagle ambarasy.<br />
<br />
Ten Ankiewicz przyssał ciało. Odbił mu dziewuche.<br />
Nu,Ankiewicz,- ty zobaczysz,jakie losy kruche.<br />
Do piwniczki,jazda ci z nim. Do tej bez otworu!<br />
Tam w ciemności nic nie ujrzy,twarzy ni koloru.<br />
<br />
W tej piwnicy siedzi trzech już. To on będzie czwarty.<br />
To pasuje . No bo kwadrat będzie bardziej zwarty.<br />
Weseli się kata serce. Obmyśla sposoby.<br />
By namęczył się delikwent, zanim ujrzy groby.<br />
<br />
39<br />
<br />
Pogruchamy sobie Władzio. Nie będę odkładał.<br />
I tak myśli ,co,j ak robić .W głowie swej układał.<br />
Najpierw to go oskalpuje, potem brzuch otworzę<br />
Przełknął ślinę, wstał od biurka . Chłodno dziś na dworze.<br />
<br />
Rejkom ,który się utworzył, nakazywał jedno.<br />
W kazamacie to do rana, ma być zawsze próżno.<br />
Już szarówka nastawała,więc schodzi do lochu.<br />
I wybiera pomieszczenie, gdzie najwięcej piachu.<br />
<br />
Każe stoły dwa ustawić. Nóż o cegłę ostrzy,<br />
A następnie to urzyna z mety głowy aż trzy.<br />
Czwartą głowę wraz z korpusem, każe na blat składać,<br />
Trzymać ręce,trzymać nogi . Umiał nożem władać.<br />
<br />
Jęki Władzia są tu ważne,długo brzuch mu kroi.<br />
Ciało Władzia dryga mocno. Co bólu się boi?<br />
To przerwiemy to na chwile .Zaćmim papierosa.<br />
A następnie to ukroim mu sam czubek nosa.<br />
<br />
Papierosy to oprawcy spalili aż cztery.<br />
Bo słyszeli ruchy stołu -sylaby,litery.<br />
Niech on dłużej się pomęczy, nim utraci głowę,<br />
Może w końcu mi go potniem, nawet na połowę.<br />
<br />
40<br />
<br />
Bogi oczy mrużą z trwogi, grzmią i piorunują.<br />
Lecz nikogo na tym świecie, nie, nie uratują.<br />
Dali życiu wolną rękę i wolną tez wolę.<br />
To od ludzi to zależy, jak żyją w padole.<br />
<br />
Nieraz – owszem, ale rzadko, za krtań łapią zbira,<br />
Który z żywych dla zabawy, cienką skórę zdzira.<br />
Życie nie po to tworzyli by je unicestwiać.<br />
Mogą jednak co niektórym, dla ich dobra skrócić.<br />
<br />
Zbójca nagle mówi głośno. Stół się już nie rusza!<br />
Niech to diabli! Woła drugi . Przepadła katusza!<br />
A więc głowę mu obcina, takie są nakazy.<br />
I wynoszą cztery trupy, pakują na wozy.<br />
<br />
Gdy mrok większy ściemni niebo i mróz zetnie ciała,<br />
To wywiozą ich do lasu, gdzie stajenka stała.<br />
Tam są doły pokopane w gajówce dziedzica,<br />
Przy stajence jeszcze leży na wabik pszenica.<br />
<br />
Ręce myje już Kotowski . Radość w sobie czuje.<br />
Trochę może to nie wyszło, zgon mu głowę truje.<br />
Myślał sobie,że do rana będzie kroił ćwika,<br />
A ten jednak też miał rozum, do nieba umyka. *<br />
<br />
Kotowski był szefem UB w Szczecinie w latach 1950 – 52<br />
i więził tam Michała Paszkiewicza.<br />
<br />
41<br />
<br />
Gdy tak jednak ręce zmywał w miednicy z fajans,<br />
To se nucił coś pod nosem, coś od kontredans.<br />
Potem słowa już kojarzył i ją pogwizduje,<br />
I nie wiedział, że melodia do mordu pasuje.<br />
<br />
„ Dzwonią w mieście dzwony, oj, żałobną nutą,<br />
A Kozaka wiodą na kaźń srogą,l utą.<br />
Wiedzie go drużyna placem, ulicami,<br />
Powiązali ręce dziewczyny włosami,<br />
Pojmali go,wiodą – nie wrogi, nie katy,<br />
Głowę jemu zdejmą – nie Turki a swaty.”<br />
<br />
Radość w sercu mocno grzeje. Nu dałem mu bobu,<br />
A tak ze mnie się naśmiewał od dawna, od młodu.<br />
Teraz język mu sztywnieje,,rano będzie w piachu,<br />
No, to żegnaj mój koleżko. No to żegnaj brachu!<br />
<br />
Utrudzony wszedł w melinę, dosypia do rana.<br />
Gdy się zbudził, no to poczuł, zasklepiona rana.<br />
Jeszcze jeden mu potrzebny, co chodził w mundurze,<br />
Co go ośmiał,t ak bez racji, przy koleżków wtórze.<br />
<br />
Pośród śniegów wóz się toczy .Warkot słychać z dala,<br />
Coś nierówno w środku chodzi, rozrząd mu nawala.<br />
Gdy przejechał to na śniegu są ślady, kropelki.<br />
Równe takie z burt kapiące, ślad nawet nie wielki.<br />
<br />
42<br />
<br />
Kropla padła i została .Dalej kropla druga.<br />
Jest następna i następna, jak droga jest długa.<br />
Śnieg od razu wszystko powie, śnieg nie ma języka.<br />
Ale krzyczy – tędy jechał! Krople dała grdyka !<br />
<br />
Tędy jechał wóz z zabitym. Trup nie miał już głowy.<br />
Wóz był pełen,mknął do lasu . Chyba nie na łowy?….<br />
Ten, kto pójdzie śladem kropli, łez Polesia tego,<br />
No to znajdzie, pośród wielu, znajdzie tam i swego.<br />
<br />
Co zabrany z domu nocą, nie wrócił na leże,<br />
Pozostawił ślad na śniegu, ubity jak zwierze.<br />
Szkoda jest kul – mówił Stalin – urzynać im łeby!<br />
Doły kopać i masowo wrzucać ich do gleby.<br />
<br />
Kogo rzucać? Ja się pytam. Ja duch,ja miejscowy !<br />
Jam był z Pińska, jam tu chodził za młodu do szkoły!<br />
Moja mama tu chodziła i dziad przed rozbiorem,<br />
Oni domy tu stawiali, pracowali społem..<br />
<br />
Kogo wrzucać? Obcy gadzie?! Ty jesteś tu obcy!!<br />
Nie pamiętasz jak w dwudziestym gonili cię chłopcy?<br />
Uciekałeś i zgubiłeś myckę z łysej głowy.<br />
Znów odżyłeś. Wypulchniałeś i jesteś już zdrowy.<br />
<br />
43<br />
<br />
Nie podskakuj . Bo tu wrócą potomki zarżniętych.<br />
Tych,co głowy urzynałeś i w piwnicach śniętych.<br />
Oni wrócą tu na swoje. Zarzucą w łan ziarno.<br />
Od języka poleskiego znów tu będzie gwarno.<br />
<br />
Ale on jednak nie słucha, bo nie ma sumienia.<br />
Zwala w doły ludzkie ciała, przy księżyca cienia.<br />
Potem lekko wyrównuje, by nic nie sterczało,<br />
Nieraz kopnie kogoś w żebro, by trupa bolało.<br />
<br />
Nienawidził bowiem ich. To Lechitów plemię<br />
Teraz patrzy na ich torsy – zginęli przeze mnie!<br />
Tu niektórych rozpoznaje, jeno po ich stroju,<br />
Dziwi mocno jego to, ”oni się nie boju?”<br />
<br />
Nie jęczeli kiedy nóż rżnął, wolno im te karki.<br />
Widać twarde to poloki i wysokiej marki.<br />
Teraz równo ułożone, piach im leci w dysze,<br />
„ Niech to diabli ale jakby….oddechy ich słyszę?”<br />
<br />
To z otwartej ich tchawicy chyba głośne świsty.<br />
Żwir wokoło od ich juchy,na zawsze plamisty.<br />
Szybciej piasek sypać trzeba .Mozoli się hycel.<br />
Na dziś kończyć trzeba prace .Roboty to jest cel.<br />
<br />
44<br />
<br />
Wyskakuje potem z dołu .Patrzy ile jeszcze,<br />
Będzie można tu dorzucić,w ciemne jamy leśne.<br />
O,to wejdzie jeszcze sporo .Jutro się dowiezie.<br />
Dumny z siebie,on jest bardzo .Jeszcze dużo wlezie!<br />
<br />
Nocą wraca więc do Pińska. I nie widzi plamek.<br />
Z których przecież z dwóch stron drogi,jest czerwony wianek.<br />
On nie widzi .Ludzie widzą. Różnie reagują.<br />
Jedni dech swój zapierają,drudzy ulgę czują.<br />
<br />
Potop – jednym jest zagładą,drugim poszerzeniem,<br />
Rozlewiska,a więc życia dobrym nakarmieniem.<br />
Ile dobra zostawili po sobie te padłe;<br />
Miejsca pracy,izby czyste. Charaktery podłe!<br />
<br />
Hej ! Ty grozo wodnej ziemi. Czy pamiętasz czyny?<br />
Żeby tafle się zjeżyły na tafli tej Piny?<br />
Różne były tu najazdy, byli skośnookie,<br />
Czy to prawda,że kopali doły tak głębokie?<br />
<br />
Nie ! Nieprawda! Po raz pierwszy jęczy coś głęboko.<br />
Nie kracz tutaj głupia wrono i nie skrzecz też sroko.<br />
Zamilcz za dnia choć na chwilę,przyłóż ucho ziemi.<br />
I posłuchaj,a usłyszysz,charchot płuc w jej ciemni.<br />
<br />
45<br />
<br />
Nie pamięta Pina jatki. Katów było wielu.<br />
Lecz nie bito,zarzynano,jakoby te cielu.<br />
Owszem nieraz rzeż zajadła Pińsk ci przetrzebiła,<br />
Ale jednak każda nacja powtórnie tu żyła.<br />
<br />
Pino ! Piękna rzeko błotna .Rzeko wielkiej ciszy.<br />
Powiedz głębią swojej wody,;czy w ziemi coś dyszy?<br />
„Zakopano żywcem ludzi,bito ich kolbami.”<br />
Woda mówi co się styka,nisko z korzonkami.<br />
<br />
Cicha rzeko,ty słyszałaś,- ale jesteś niema.<br />
Nie potrafisz nam przekazać,masz na tafli klema.<br />
Drzewo widzi,kamień widzi,śnieg zmrożony widzi,<br />
Jak to łotrzyk z życia innych,po kryjomu szydzi.<br />
<br />
Niezgłębione twoje muły. Pełna tataraku,<br />
Stoję z boku,patrzę w ciebie – oczekuję znaku.<br />
Czy tą groblą ich pędzono, kłuto bagnetami?<br />
Tam był ojciec mój kochany. Teraz nie jest z nami.<br />
<br />
Rwie się fala na twej toni,jak i moje włosy.<br />
Patrzę w ciebie,w migotaniu słyszę czyjeś głosy.<br />
Może głosy,może jęki,może skowyczenie<br />
Ciała,które jest ciągnione,już na zatracenie.<br />
<br />
46<br />
<br />
Rzeko mówisz ! Ja to słyszę,już rozróżniam barwy,<br />
Widzę w głębi twej moczarkę i komara larwy.<br />
Widzę raka co w uchwycie,trzyma biel ślimaka.<br />
I postacie jakieś dziwne,przy nich ktoś wciąż gdaka.<br />
<br />
Na krawędzi ich ustawia,gdzie czeluść bezdenna,<br />
Nim się stoczą na jej spody,to miną milenia.<br />
Ktoś próbuje się odwrócić i otwiera usta…<br />
Prosto w jamę pięknych zębów,lufa ogniem chlusta.<br />
<br />
Biedak rękę swą wyciąga,głaszcze moje włosy,<br />
Potem wpada do otchłani,bez czapki i bosy.<br />
Słyszę także słowa rwane,chyba dźwięki dwa,<br />
Takie w szumie twojej wody,tak jakoby Da….<br />
<br />
Mam pięć latek. Pino rzeko,pytam ja się ciebie;<br />
Czy miraże moje senne siedzą w czarnym chlebie?<br />
Ciągle tęsknię za swym tatem .Pytam mgieł nad wodą,<br />
Pytam sopli co u rynny,one mnie nie zwiodą.<br />
<br />
Z nich w dzień kapie kropla wody,w niej barwy są tęczy.<br />
Kropla zanim spadnie w doły to długo się męczy.<br />
Nieraz wcale nie opada,zostaje kryształem,<br />
No a sopel to z cienkiego , to staje się wałem.<br />
<br />
47<br />
<br />
Wciąż grubieje od napływu,aż ciężaru pełen,<br />
Spada w zaspę. Ginie szybko,przepada na amen.<br />
Nieraz w twardy lód upada .Pryska kawałkami,<br />
Co to giną rozdeptane pod ludzi stopami.<br />
<br />
Patrzę nie raz w moje okno .Poszukuję cienia.<br />
Znajomego. Czekam ciągle. Mama też tam patrzy.<br />
Nie ma cienia,nie ma taty a dzień coraz krótszy,<br />
Patrzę w wieczór,patrzę rano od kogutów pienia.<br />
<br />
Znów w południe w sople patrzę,skupiają w sobie łzy.<br />
Przybądź tato,obacz jeno,płaczem znowu my.<br />
Mama tuli mnie do piersi,ciągle ma dygoty,<br />
Wciąż po izbie się potyka,jakby o wykroty.<br />
<br />
Wykroty są niewidzialne. Podłoga jest równa.<br />
Mama płacze nieraz głośno,lecz nie jest wymowna.<br />
Ty głaskałeś moje włosy….teraz ona gładzi,<br />
I wciąż mówi; weź laleczki ,tak ona mi radzi.<br />
<br />
Weź mnie tato na kolana,i mów mi o Jadze,<br />
A ja za to kluskę z pyrek,do buzi ci wsadzę<br />
Ty uśmiechniesz się szeroko,ja krzyknę do mamy,<br />
I następne dwie kluseczki w usta ci wkładami.<br />
<br />
48<br />
<br />
Nie ma ciebie,więc ja patrzę w okno bez zasłony,<br />
Nic nie widzę,jeno śniegi,z tamtej szyby strony.<br />
Jeśli nie śpię to wciąż patrzę. Mam w oczach marzenia,<br />
Nic nie widzę ale w oczach obraz wciąż się zmienia.<br />
<br />
Znów się poci w słonku mocno,sopel nie okryty.<br />
Mama stoi koło mnie,mówi; to Polesia łzy.<br />
Potem szczotką izbę sprząta,drwa w kuchnię nakłada.<br />
Mym patrzeniem w szybę okna,jakoby jest rada.<br />
<br />
Kiedy znowu się zbudziłam,zbrojni stali w izbie.<br />
Mama w ręku już trzymała,swe walizy dwie.<br />
Kiedy mnie na ręce wzięła,potem ubierała,<br />
No to głośno do Czekistów i ostro gadała;<br />
<br />
Co mieszkanie wam potrzebne,wszoły u was pełno?<br />
Ubierajtsa no się grubo,bo w dworze jest zimno.<br />
Domy,ziemia wam potrzebna,u was jeno gruda!<br />
Nie zamiataj swym jęzorem,Polko wraża,ruda.!<br />
<br />
Kto też czeka na te izby,latem wybielone?<br />
Czy czasami nie ten Mosiek w baki nie golone?<br />
Nie tak głośno. Ty się zamkniesz,tam gdzie mróz nie puszcza,<br />
Mam się wynieść z mojej izby,bo tego chce tłuszcza!!<br />
<br />
49<br />
<br />
Gadaj,gadaj,głupia babo,Gadka twa ostatnia,<br />
Tam daleko czeka na cię,twoja dusza bratnia.<br />
Wszystkich was tam wypędzę,gdzie koło polarne,<br />
A tam życie bardzo krótkie,tam,życie jest marne.<br />
<br />
Ja ci mówię,że wrócę na Polesia niwy.<br />
Za lat dwieście. Póki Polak,będzie gdzieś tam żywy.<br />
Ty nie wrócisz,bo z tej drogi to nie ma powrotu,<br />
Zabierajtsa, wychodzimi za rogatki płotu.<br />
<br />
Tam już czeka grupa cała,My was wsiech do kupy.<br />
Ja was znaju,wam jest spieszno,do mojej chałupy!<br />
Tak w noc ciemną to ja tato wyszłam za mamusią,<br />
Tam czekała babcia Piotra,wraz ze swoją wnusią.*<br />
<br />
Babcia onej coś mówiła,ona słucha pilnie,<br />
Nie puszczała babci sukni,trzymała się śilnie.<br />
<br />
„ Cokolwiek będzie,cokolwiek się stanie,<br />
Czy strach i popłoch zdejmie ziemię wszędzie,<br />
Aż świat od osi zadrży po krawędzie;<br />
Czy mądrość święta w pokoju zasiędzie,<br />
<br />
I pod nią ziemia ta odetchnie biedna -<br />
A ona wszystko zgodzi i pojedna;<br />
Cokolwiek będzie,cokolwiek się stanie,<br />
Jedno wiem tylko; sprawiedliwość będzie.<br />
<br />
* Nikt z tej rodziny nie wrócił.<br />
50<br />
<br />
Jedno wiem tylko; Polska zmartwychwstanie,<br />
Jedno wiem tylko; na dziejach przestrzeni<br />
Grób nasz nam w życia gmach się przepromnieni<br />
Jedno wiem tylko krzykniemy serdecznie…. „<br />
<br />
Przestań modlić stara kwoko,bo jęzor ukrócę<br />
I pieskowi co tam szczeka,na pożarcie rzucę.<br />
<br />
Maszerować na koleje,na wagony nowe !<br />
W nich powietrze jest zmrożone ale czyste,zdrowe.<br />
W ciepłych łożach wy leżeli no i na piernatach;<br />
Teraz deska będzie tłukła was po pańskich gnatach.<br />
<br />
51<br />
<br />
Rozdział IV<br />
<br />
Zsyłka<br />
<br />
Jurek pościel wysuszoną w ręce mamy wkłada.<br />
I co słyszał dziś od Jaśka,skrzętnie opowiada.<br />
Mama jakby się zgarbiła,trwożnie w drzwi spogląda,<br />
Potem liczy i prostuje, i suszu dogląda.<br />
<br />
Trudno piątkę jest nakarmić,trza na wieś wyruszyć,<br />
Jurka jutro na wieś wysłać ,lody dumy skruszyć.<br />
Jerzy pójdziesz jutro z rana,na wioskę do kumy,<br />
Powiedz,że my tutaj w mieście z głodu pozdychamy.<br />
<br />
Bierz kartofle,krupy,sadło,ja ci dam bieliznę,<br />
Ubierz serdak ten po ojcu,wszak powietrze mroźne.<br />
I nie wdawaj się w rozmowy,język mniej na kłódkię,<br />
Bo z rozmowy nieraz bywa,że rozmowy krótkie.<br />
<br />
Mogą szybko cię posądzić o sianie niewiary,<br />
W obce wojska i ich rządy. Mogą nadać kary.<br />
Po znajomych i Polakach,masz o towar prosić,<br />
Na ramionach a nie w rękach,,plecak też swój nosić.<br />
<br />
52<br />
<br />
Jutro wielki czwartek będzie a w niedzielę święta,<br />
Po zakupy jest kolejka,za długa i kręta.<br />
Może świeżych jaj dostaniesz,schowaj je do puszki,<br />
A jak mąka biała będzie,to lać będę kluski.<br />
<br />
Pani Ola pościel składa,wszystko jej jest znane,<br />
To dziewczynek,to po mężu,a to na wymianę..<br />
Te sukienki to są Olgi.To pannica przecie,<br />
Grzeczne dziecko,bo gdy siada,spódnicy nie gniecie.<br />
<br />
Mrok się zbliża i pół tarczy słonko w drzewa skrywa,<br />
Chmurka biała postrzępiona ledwo ją zakrywa.<br />
Inne pasma są pierzaste,równe,łukowate;<br />
Słońcu teraz na sen święty utworzyły mate.<br />
<br />
Każde pasmo ma kolory,każde podświetlane,<br />
Sennym wiatrem od niechcenia,jakoby są gnane.<br />
I gdy słońce tarczę skryło,promienie się zbiegły,<br />
A te chmurki co czerwone,na głowę mu legły.<br />
<br />
Tak ostatni jeszcze promień od chmurki odbity,<br />
W ścianie izby się ukazał,plamkami,nie lity.<br />
Chwilę złocił po tapecie,potem zgasł i basta.<br />
Mrok z początku jest niewielki. Pokrył dachy miasta.<br />
<br />
53<br />
<br />
Gdy tak oczy patrzą w okno,nie widzą już ruchu,<br />
Wróble w strzechy ogon skryły,zagrzebane w puchu.<br />
Jemiołuszka co na drodze,bobki konia kole,<br />
Teraz także jest ukryta,już ma pełne wole.<br />
<br />
A więc cisza z mrokiem idzie,ruch jest zatrzymany,<br />
A,że obce wojska w mieście,hejnał nie jest grany.<br />
Cisza miasta jest pozorna,śniegi nic nie skryją,<br />
Oto właśnie,wraz z księżycem,wilcy z dala wyją.<br />
<br />
Sowa także się napręża by mysz upolować,<br />
Gdzie jej w głowie,aby z mrokiem za belkę się chować.<br />
Teraz właśnie się zaczyna polować na żywe!<br />
I wraz z mrokiem zapalają oczy bardzo mściwe!<br />
<br />
Upatrzyły już ofiarę dialektyczną mową,<br />
I polować zaczynają,wraz z kościelną sową.<br />
Wyruszają posterunki,by czyste pokoje<br />
Zająć,zabrać i osadzić tu rebiaty swoje.<br />
<br />
Wozy chłopom zabierano,koń jest niekarmiony.<br />
Jeszcze idzie,ciągnie fure. Jest lżejszy od wrony.<br />
Owsa kwartał już nie widział,siana nie wąchał,<br />
Słomę żytnią jadał wczoraj. Wolno z wozem stąpa.<br />
<br />
54<br />
<br />
Nie wie czemu jest głodzony,spoziera na Żyda<br />
Co to lejce w ręku trzyma .Na ulicy gruda.<br />
Skrzepła woda,więc kopyto ucieka na boki,<br />
O,Mój Boże! Kiedyś były ze śrutą obroki,!<br />
<br />
Siana pełno za drabiną,pod kopytem słoma,<br />
No a teraz ni koryta,daleko od doma.<br />
Już pół roku nie pod dachem jeno na ulicy,<br />
Drzemać trzeba u stóp murów obcej kamienicy.<br />
<br />
Zamiast bata ma woźnica,kij od grabi siana,<br />
I tym kijem moje kulsze do pracy nagania.<br />
Gdzie te baty strzelające? Ze skóry bawołu?<br />
Które furman w garści trzymał,gdy siedział u stołu?<br />
<br />
A biczyska te z leszczyny,skórą haftowane,<br />
Lub z bambusa co kolorem przez Japonkę tkane?<br />
Nikt chomąta nie zdejmuje,jestem ciągle w drodze,<br />
I wśród domów a nie pola całą dobę chodzę.<br />
<br />
Coś zmieniło się wokoło,ja mam dużą głowę<br />
Czy na wieki teraz będzie to,co przyszło nowe?<br />
Duża głowa nie pomaga,mam ruszać i kwita,<br />
Ale widzę tutaj plamę,wodą nie rozmyta..<br />
<br />
55<br />
<br />
Z tej chałupy nikt nie wyszedł,więc ichnych zabili?<br />
Gadatliwe,nieposłuszne jakoweś to byli,…<br />
Teraz idę do tej dużej co na wzgórku stoi,<br />
W oknie babę jeno widać,chleb na talerz kroi.<br />
<br />
Numer domu widzę ja dwa,sołdat kolbą wali,<br />
Rum się robi w tej chałupie. Widać wszyscy spali.<br />
W oknie świeczka się zapala,w drugim także błyska,<br />
Jakoś tutaj podjechałem,chociaż droga śliska.<br />
<br />
Pani Ola już zbudzona,sercem trwoga wali.<br />
Patrzy w okno,; tam przy wozie latarnia się pali.<br />
Łomot do drzwi coraz większy,pyta; Kto tam wali?<br />
Otwierajtsa! Tu milicja! Władza nas przysłali!<br />
<br />
Pani Ola drzwi otwiera,najpierw to mróz wpada,<br />
Potem żołnierz w czapie z czubem. A wychodzić – gada.<br />
Jak wychodzić?Co wychodzić – pyta pani Ola?<br />
Tak wygląda władza ludu? To czysta niewola!<br />
<br />
Nie rozprawiaj,nie trać czasu. Tak mówi starszyna.<br />
Ty masz kwadrans by wychodzić .Kwadrans się zaczyna!<br />
Nie wychodzę! Stąd pochodzę,ja tu się zrodziłam.<br />
Ty nie pyskuj,bo bagnetem żebra ja wyginam.<br />
<br />
56<br />
<br />
Do podłogi cię przybiję,a rebiata w wozy,<br />
Jeśli same tam nie pójdą to będą powrozy.<br />
Więc wybieraj bo czas leci .Pięć minut minęło,<br />
Każ malczykom się ubierać,by mieszok swój wzięło.<br />
<br />
Skorej,skorej nie tu czasu,bo pajdziosz w koszuli,<br />
Już niejedną tu tej nocy bagnetem zakłuli.<br />
Sołdat bagnet już nadstawił,kłuć ciało zaczyna,<br />
Więc niewiasta się odwraca i mówi do syna,<br />
<br />
Ubierać się a piorunem .Plecak na ramiona.<br />
Toto wszystko co przyniosłeś,do środka,wiadoma.<br />
Olga ojca bierz walizkę,ugniataj tam kiecki,<br />
A na wierzchu kładź zapałki,no i wszystkie świeczki.<br />
<br />
Ja przez okno na podwórko,kołdry swe wywalę,<br />
Potem wezmę na furmanki,,nie popuszczę wcale.<br />
Kołdry wezmę,bo są mrozy; bez nich to zginiemy,<br />
Dokąd biorą i co będzie,to wcale nie wiemy.<br />
<br />
Olga dziecko jest najstarsze,w mig chwyta potrzeby,<br />
Chociaż wcale nieświadoma nadchodzącej biedy.<br />
Sołdat stoi z karabinem, a dwóch ściany mierzy.<br />
Na starszynie futro nowe jak na świni leży.<br />
<br />
57<br />
<br />
Jerzy,co ze strychu przyniósł, to w plecak upycha,<br />
Patrzy na piec,tam na kaflach ciasta stoi mnicha.<br />
Wciąga spodnie i dwa swetry,buty swe sznuruje,<br />
Pośród tego zamieszania,zapach ciasta czuje.<br />
<br />
Czuje także,że tu można bagnetem oberwać,<br />
Toteż lepiej nosić wszystko,aby w miejscu nie stać.<br />
Gdy już wyszli on za węgieł budynku się udał,<br />
Stamtąd kołdry wyrzucone,do wozu wnet zabrał.<br />
<br />
Pani Ola szła przy wozie,Olga z drugiej strony,<br />
Szli na dworzec kolejowy przez deptak skrócony.<br />
Bo wagony nie na dworcu,na górce rozdzielczej,<br />
Stały ciemne,nieruchomo,w pozycji wisielczej.<br />
<br />
Okna czarne niby oczy, i bezzębne wrota.<br />
W środku cisza z niepokojem w uścisku się miota.<br />
Wóz podjechał do wagonu,”wsiadać!”,Są rozkazy.<br />
Potem drzwi się zasunęły; ktoś westchnął dwa razy.<br />
<br />
Zimno wszędzie,ciemno wszędzie,macać ściany nada,<br />
A gdy ścianę ktoś namaca, z boku się układa.<br />
Potem szeptem nawołuje; mamo ja tu leże,<br />
Mamo brudy tu są jakieś; to brudy nieświeże.<br />
<br />
58<br />
<br />
W Rosji wagon niesprzątany od upadku Cara.<br />
Od wyziewów starych desek to brzuszek nawala.<br />
Tak żyć musy mówi mama,przestańcie narzekać,<br />
Trzeba z Bogiem i w milczeniu do świtania czekać.<br />
<br />
Jeszcze żyję Bogu dzięki. Jutro też Bóg będzie.<br />
Gdzie zajedzie tam pożyje,a zajedzie wszędzie.<br />
Kołdrą nakryć się gromadnie; a milczeć jak ryby,<br />
Bo jak oni będą chcieli to zakują w dyby.<br />
<br />
Pani Ola wraz podeszła do okna wagonu,<br />
I patrzyła w ciemność nocy,nie mówiąc nikomu.<br />
Tam,za drutem tym kolczastym,niebo roziskrzone,<br />
Śniegu biele,drzewa suche jakby nadpalone.<br />
<br />
Tam patrzała i płakała;- czuła;- w ciemność jedzie,<br />
Tą nieznaną; z garścią dzieci,z oseskiem na przedzie.<br />
I tak stała a łzy same,bez grymasu twarzy,<br />
Przesiąkały chustki rogi,a ona je waży.<br />
<br />
W dłoniach lekko przyciśniętych tuż do czubka brody.<br />
I tak myśli; Jaki błąd był,gdy każdy był młody?<br />
On oficer,ona panna,radość niepodległa,<br />
A tu raptem wszystko pada,duma z życia legła.<br />
<br />
59<br />
<br />
Dziwnie życie toczy losy,oj przedziwne to są gry,<br />
Gdy nad wszystkim się zadumasz,toczą się Polesia łzy…<br />
Już zmoczone są rękawy,a łzy są rzęsiste,<br />
Moczą chustę,rękawiczki palczaste,wełniste.<br />
<br />
Same lecą coraz mocniej; za domu przedmioty,<br />
I za męża co zaginął; za wojskowe roty.<br />
Za przegraną tą batalie,za niewoli drogi.<br />
W którą jedzie z dzieckiem w ręku .Gdzie wy nasze Bogi?<br />
<br />
Ja bez izby,ja bez domu,ja bez męża przecie,<br />
Ja mam jechać,gdzieś się tułać po szerokim świecie?<br />
Wszystkie myśli się kołaczą,a łza ciągle kapie,<br />
Nie sprawdziła,czy cel drogi istnieje na mapie.?<br />
<br />
Czy nie mogłeś ty uciekać na Węgry kochany?<br />
Gdy kraj cały przez potwory był prawie zalany?<br />
Pamięć po nas by przynajmniej przez ciebie została,<br />
A tak – umrę na pustkowiu,z nami nacja cała.<br />
<br />
Jeśli jesteś dawno w piachu lub w turmie północy,<br />
Może przy mnie,przy mym boku? To dodaj mi mocy.<br />
Nie sprawdzone są wyroki no i przeznaczenia,<br />
Ale ciebie mi potrzeba lub twojego cienia.<br />
<br />
60<br />
<br />
Bo upadnę i nie wstanę. Potem jestem zlana.<br />
Sople wiszą mi u brody,bagnetem ja gnana.<br />
Wyciąg rękę i pogłaskaj,lub chuchnij ciepłotę;<br />
Zawsze byłeś taki czuły,ręce miałaś złote.<br />
<br />
Mamo gdzie ty? A to Jerzy cicho zapytuje,<br />
I kołderkę ponad głową,znowu wyrównuje.<br />
Mama stoi,w okno patrzy,za którym jest czarno,<br />
Wszyscy my tu gdzieś na końcu wyginie marnie.<br />
<br />
Głosy słychać gdzieś na rampie,przekleństwa sołdata,<br />
Ktoś się broni i ucieka .Strzał i znowu strata.<br />
Potem drzwi się rozwierają i wchodzą ludziska,<br />
A wraz z nimi miraż senny jako bańka pryska.<br />
<br />
W tej ciemności się wdrapują,jak słychać dzieciaki,<br />
No i toboł jest rzucany,walizy i paki.<br />
A następnie jakieś cienie z mozołem,zdyszane,<br />
W krtani onych jeno świsty z trudnością są grane.<br />
<br />
Widać starcy,inwalidzi,schorowane ciała,<br />
Stąd krtań chora na fujarce niby sobie grała.<br />
Było tego tuzin osób,może mendla sięga,<br />
Bo tu cieni nic nie widać,a w ludziach jest trwoga.<br />
<br />
61<br />
<br />
Nikt nie pyta póki ciemno,na czworakach chodzą,<br />
Potem tyłem się cofają gdy w deski ubodzą..<br />
A następnie kupę tworzą,plecami do środka,<br />
Z przodu ziąb im kurczy nosy,w plecach gorąc słodka.<br />
<br />
I tak trwają nieruchomo jak ziemniak w popiele,<br />
Póki ranek ich nie zgoni, Wówczas mówią wiele.<br />
Ja Szpitalna, A ja Sucha,a ja tam Portowa;<br />
Z Krajowskiego,ja tu wcześniej,na śmierć jam gotowa.<br />
<br />
Każdy trwogą jest przejęty,krzyż na piersi kreśli,<br />
Jeden mówi,- my to wiemy kiedy oni weszli<br />
Nikt się tutaj na tej ziemi nie ocali żywy,<br />
Ani dzieciak,ani rolnik,ani dziadek siwy.*<br />
<br />
Więc pochwalmy naszą ziemię modlitwą pokory,<br />
Każdy szepcze,słychać nawet,że robi to chory;<br />
„Zdrowaś Maryjo,łaskiś pełna,Pan z Tobą,<br />
Błogosławionaś Ty między niewiastami…”<br />
<br />
Ten szept cichy,jako powiew,…chwytają wagony.<br />
I od tendra po końcowe pociągu tam strony.<br />
<br />
Szept ten słychać już w barakach,gdzie sołdaty chlają,<br />
Zgodnie zaraz z karabinem,ku torom zmierzają.<br />
<br />
Przeczytaj,”Poemat Pedagogiczny” .Makarenko<br />
oraz „Cichy Don „ Szołochowa.<br />
<br />
62<br />
Czy ktoś słyszał ruskie zdanie, ; a nie było – ty bladż!<br />
Albo inne,które słychać,- jobana ich mać!<br />
Wagon już jest rozsuwany; mauczaj sobaka!<br />
Chory głośniej charczy swoje .Kula dla świstaka.<br />
<br />
Już za nogi jest chwycony,rzucony na rampę,<br />
Już po piersi jemu skacze,z ust wyciska ropę.<br />
Nu ja tobie dam modlitwę,wyje w głos Czekista,<br />
A choremu coraz mocniej,krew ustami tryska.<br />
<br />
„ Święta Maryjo,Matko Boża,módl się za nami<br />
Grzesznymi,teraz i w godzinę śmierci naszej….<br />
Zdrowaś Maryjo,łaskiś peł… owoc żywota… go,<br />
Śmierci naszej….ej, ej…<br />
<br />
Drzwi wagonów już otwarte. Słychać groźby,strzały.<br />
Kilku ludzi wyrzucono,wśród nich chłopiec mały.<br />
Pada rozkaz,- z a r y g l o w a ć ,Maszyna świszcze<br />
Tak to podróż bez powrotu z Pińska się kolebie.<br />
<br />
Mroźny dzionek się zaczyna .Widać ludzkie kształty<br />
Kocem chustą otulone .Nos w górę zadarty.<br />
Bo wyziewy od podłogi przez dziurę są wiane,<br />
U tych ludzi w tym wagonie,w życiu nie zaznane.<br />
<br />
63<br />
<br />
Gdy już twarze było widać,każdy się rozgląda,<br />
Harcerz Jerzy widzi Ziutka Burczaka od Zgoda.<br />
Więc odchodzą obaj na bok i mówią jak było,<br />
Gdy sołdaty się zjawiły,i brali ich siłą.<br />
<br />
Coraz głośniej jest w wagonie,rozmowa się toczy,<br />
Każdy śmiało mówi swoje,śmiało patrzy w oczy.<br />
Zapoznali się na nowo. W Pińsku się mijali.<br />
Ale prawdę mówiąc,no to,wcale się nie znali.<br />
<br />
Owszem nieraz się widzieli,czy w sklepie,czy w szkole,<br />
Ale każdy kręcił swoje,w Polesia padole.<br />
Teraz nagle są w wagonie. Niektórzy w potrzebie,<br />
I tak patrzą jak to zrobić,i patrzą na siebie.<br />
<br />
Trzeba kocem się zasłonić ! Koc ktoś musi trzymać!<br />
Robić kupę zaraz trzeba,nie ma co ukrywać.<br />
Z dziury wieje aż podnosi,te tyłki do góry,<br />
A smród krąży po wagonie .Panie mają fory.<br />
<br />
Ludzi było w środku sporo ,ciągle ktoś korzystał,<br />
A najgorzej to miał ten co,płótno ciągle trzymał.<br />
Tak upłynął pierwszy dzionek i noc się zbliżała.<br />
Pani Ola wszystkich w środku,na nowo poznała.<br />
<br />
64<br />
<br />
Z wypowiedzi i z obycia,ludzie to kształceni.<br />
Do usługi bardzo chętni,a nie kupa leni.<br />
A więc tacy przeszkadzają w formowaniu prawa,<br />
Trza ich zetrzeć, Na ich miejsce,wpłynie nowa nawa.<br />
<br />
Spanie było znów grupowe,ranek drugi świta.<br />
Czy nam dadzą coś do picia? Mówi w głos kobita.<br />
Trochę grubsza,z trojgiem dzieci,Dzieciom trza herbaty.<br />
O,napoją was żuliki,! Knut i duże baty!<br />
<br />
Toto mówi trochę cicho,szczupła dama w czerni.<br />
Ze swą matką jedzie teraz .Dadzą ale z cierni.<br />
Może śniegu dadzą wam też,jeno pociąg stanie,<br />
Ja ich znaju,to parobki,oczywiście dranie!<br />
<br />
Pociąg pędzi czwarty dzionek,więc lizano ściany,<br />
Pociąg pędzi pogwizduje,jak przez czarta gnany.<br />
Ruch w wagonie jest niewielki,słabość ludzi morzy,<br />
Każdy myśli,że mu tu duch,sopel w usta włoży.<br />
<br />
Gdy już piąty ranek nastał,gwizd uszy świdruje,<br />
Lecz nie wszyscy słyszą jego,prawie nikt nie pluje.<br />
Pociąg stanął. Woła ktoś tam, kipiatok w maszynu!<br />
Wrota zaraz rozsuwają,- „ruszym za godzinu”.<br />
<br />
65<br />
<br />
Dwie osoby mogą schodzić,z wiadrem ale żywo,<br />
No a jakże u was tu dziś,Charaszo? Aż dziwo!<br />
Prędko ruszać do maszynu,woda charaszyja,<br />
Ruszym znowu gdy narzucim do tendera drywa.<br />
<br />
Jednak cztery dni bez wody ma tu swoje skutki,<br />
Bo nie każdy się porusza i zimny calutki.<br />
Zawołano więc sołdata,by zbadał niebogie,<br />
Ale on tam nic nie badał,złapał ją za nogie.<br />
<br />
Zepchnął na dół,poszedł dalej jakby nic nie było,<br />
Jemu to tam nic do tego czy to jeszcze żyło.<br />
A starszyna się zapytał,; wszyscy usunięci?<br />
I dał hasło do odjazdu .Para osie kręci.<br />
<br />
Po tygodniu znowu postój,znowu wyciąganie,<br />
Ludzie patrzą na sołdatów.Ale to są dranie!<br />
Tak gałęzie się wyrzuca z wozu z drabinami,<br />
Tak też zrobią już niedługo,tak zrobią i z nami.<br />
<br />
Mamo,Jaśka ja widziałem,jest w trzecim wagonie,<br />
Jego matka w kucki,o tam,przy zaspie,na stronie.<br />
Jasiek jeno zrobił cześć mi,bo sołdat stał z boku, *<br />
Który blisko torów chodził,o półtora kroku.<br />
<br />
nikt nie wrócił z tej rodziny.<br />
<br />
66<br />
<br />
Mamo,wiadro wody mamy,dla wagonu mało,<br />
Więc pobiegnę jeszcze znowu. Więcej by się zdało.<br />
Ludzie w butle wodę brali i w kubki z fajansu,<br />
Pili ukrop niby nektar,co nie miało sensu.<br />
<br />
Lecz o sens się nikt nie pyta,gdy pragnienie dusi,<br />
A żołądek jest skurczony i pić płyny musi.<br />
Jerzy znów wiadro przynosi,po następne bieży,<br />
Patrzy a tu przy wagonie,dziecko jakieś leży.<br />
<br />
Tam w wagonie jest Ankiewicz,Dankę w ręku trzyma,<br />
Mała za szyję ją łapie,aż ręka się wrzyna.<br />
Oni byli od Kościuszki,gdzie są piękne gmachy,<br />
Tak mówiono swego czasu, Bogate tam Lachy.<br />
<br />
Jest Przybylska w siedem dzieci,i Bryk ze synami.<br />
Jest i młódka nieznajoma ze swymi dziadkami.<br />
Gdy powracał po raz trzeci,trupów więcej leży,<br />
Obok klepki rozrzucone,po rozbitej dzieży.<br />
<br />
Zamrożone ciała w stepie,do wiosny zostały,<br />
Z wiosną,górą czarne ptaki z radością krakały.<br />
Bo już widzą,bo już czują,jeszcze brak odwagi,<br />
Jedna sprytna dziobem kole i nabiera wagi.<br />
<br />
67<br />
<br />
Na następnym też przystanku w stepie Kazachstanu,<br />
Wyrzucono nowe trupy. One tam zostaną.<br />
Aż motyka geologa,odkopie ich czaszki,<br />
Lecz to będzie za lat tysiąc,gdy staną niesnaski.<br />
<br />
Pani Ola w Barataju noclegi dostała,<br />
Lecz pomimo ciągłej pracy,bardziej tu się bała.<br />
Obcy język,obcy ludzie,brak domów i drzewa.<br />
A głód dzieci,do wysiłku,od rana zagrzewa.<br />
<br />
W dołach ziemnych tu się żyje,jako te borsuki,<br />
Brak bochenków,jeno kromki,liczone na sztuki.<br />
Dzieci poszły do roboty. Jerzy jest w cegielni<br />
W siole małym,Kukczetówki,od nałogów stroni.<br />
<br />
Stary dziadek ten od młódki,już po pracy było,<br />
Do lepianek się rozeszło,to co w siole żyło.<br />
Woła Jurka,słuchaj chłopcze,życia już nie wiele,<br />
Choć nauczę ciebie wiersza,nawinę ci szpule.<br />
<br />
Tam gdzie ściana ciepła była,obaj przykucnęli,<br />
Najpierw dziadek to dwa razy recytował cicho,<br />
By po ścianach z ciepłym wiatrem,nie nosiło echo.<br />
Tak naukę w jedną stronę,zgodnie rozpoczęli.<br />
<br />
68<br />
<br />
„ Kto ty jesteś?<br />
Polak mały.<br />
Jaki znak twój?<br />
Orzeł biały.<br />
Gdzie ty mieszkasz?<br />
Między swemi.<br />
W jakim kraju?<br />
W polskiej ziemi.<br />
<br />
Czym ta ziemia?<br />
Mą ojczyzną.<br />
Czym zdobyta?<br />
Krwią i blizną.<br />
Czy ją kochasz?<br />
Kocham szczerze.<br />
A w co wierzysz?<br />
W Polskę wierzę.<br />
Czym ty dla niej?<br />
Wdzięczne dziecię.<br />
Coś jej winien?<br />
Oddać życie.<br />
<br />
Dziadek piszczel se uszkodził,zawadził o haki.<br />
Nikt go tutaj nie ratował,leków były braki.<br />
Noga bardziej mu czerniała od łydki do uda,<br />
Nie doczekał tutaj wiosny,gdy ginęła gruda.<br />
<br />
69<br />
<br />
Gdy już wiedział,że tą żyłą,krew do serca zmierza,<br />
Wyrko swoje se wymościł,spuścił z jaska pierza.<br />
Kazał wołać małe dzieci. Gdy Jerzyka ujrzał,<br />
To nakazał wsiem milczenie,cicho swoje gadał;<br />
<br />
„ Ja napoję<br />
Usta twoje<br />
Dźwiękiem i potęgą,<br />
Czoło przyozdobię<br />
Jasności wstęgą<br />
<br />
I matki miłością<br />
Obudzę w tobie<br />
Wszystko,co ludzie na ziemi,anieli w niebie<br />
Nazwali pięknością -<br />
<br />
By ojciec twój<br />
O synku mój<br />
Kochał ciebie,- „<br />
<br />
Język nie chciał dalej mówić,a źrenice bladły,<br />
A więc dzieci klękły w koło,odprawiały modły.<br />
Tylko Jerzy jeszcze ustał,w tej postawie druha,<br />
Widać było swoje mówi,wiersz ustami rucha.<br />
<br />
70<br />
<br />
Z wiosną jeszcze zmian nie było,kostucha działała.<br />
Tam w tych stepach,bez drzew,krzewów,plony swe zbierała.<br />
Ale w lipcu coś w niej drgnęło,skręciło jej głowę,<br />
Bo śmiertelność naglę spadła,i to o połowę.<br />
<br />
Nowa wojna krzepi serca,wróg zgina swe grzbiety,<br />
I uwalnia to co żyło,uwalnia kobiety.<br />
Nikt nie mówi; „ni kagda już,”swobody jest więcej,<br />
Zatrzymano sforę piesków,przed grupą zajęcy.<br />
<br />
Zatrzymano,założono im mocne kagańce,<br />
Nu Polaki prosim my was,na wojenne tańce.<br />
German czołgiem w Moskwę wali,tratuje kołchozy.<br />
Można teraz trzymać kurki i czerniawe kozy.<br />
<br />
71<br />
<br />
Rozdział V<br />
<br />
Okupacja bolszewicka<br />
<br />
Kiedy z wioski już pan Michał z kartoflami wracał,<br />
Odpoczywał,no bo ciężko,worki ręką macał.<br />
Czy też pyra nie twardnieje,nie chwycą jej mrozy?<br />
To dość długo jechać będzie, Szlag trafił powozy.!<br />
<br />
Chłopom wozy zabierano na kołchozu cele,<br />
Starych kilka ocalało na wiosce,nie wiele.<br />
A więc z desek sanie zrobił i ciąga po śniegu,<br />
To,że kupił,i że dostał,to dziękuje Bogu.<br />
<br />
Po południu już do Pińska przez opłotki wjechał,<br />
Ledwo kilka ulic minął,Grześ do niego machał.<br />
Podszedł blisko i po cichu nowinę zwiastuje,<br />
Nocą dużo rodzin wzięli,w mieście się gotuje.<br />
<br />
No a moja? Nie wiem tego. Straże są po placach.<br />
Nocą no to ja słyszałem,płacze i lamenty,<br />
Co to będzie mój Michale ! Zgroza,Boże święty !<br />
Ktoś tu listy ludzi tworzy i wali po plecach.<br />
<br />
72<br />
<br />
Lepiej odsuń się ode mnie jeśli ja parszywy,<br />
To zabiorą mnie na kolej,ty zostaniesz żywy.<br />
Znów pan Michał za postronki ciągnie swoje jadło,<br />
I w kierunku Zgody jedzie,Myśli,czy też padło?<br />
<br />
Tamtej nocy na rodzinę,nieszczęście wywozu.<br />
Coraz prędzej pragnie ciągnąć ,szarpie nić powozu.<br />
A gdy drewniak ujrzał z dala,spojrzał na kominy.<br />
W oczach płomień się zapalił,chociaż nos miał siny.<br />
<br />
Chyba siedzą,w piecach palą,i strawę gotują.<br />
To ciekawe co też oni,co po przejściach czują?<br />
Wjechał w bramkię pod sam ganek,w okno kuchni zerka,<br />
W szybie dziura,a na dziurze wisi biała ścierka.<br />
<br />
Drzwi otworzył i do sieni,dwa worki ustawia,<br />
Żonę swoją do pomocy,na migi namawia..<br />
Co się stało pyta cicho? Szyba jest wybita!<br />
Ktoś kamieniem rano rzucił,mówi mu kobita.<br />
<br />
Ja na ganek zrazu wyszłam ale pusto było.<br />
Jeno tam za tym kurnikiem,psisko strasznie wyło.<br />
Poczekałam,popatrzyłam,weszłam do chałupy,<br />
Co mam patrzeć,albo badać jakie były stopy?<br />
<br />
73<br />
<br />
Gdy już worki ustawili to do kuchni weszli,<br />
Lecz od razu wraz z koszykiem,trochę pyrek nieśli.<br />
Ja oskrobie to do garnka,i wnet zagotuje,<br />
Zobaczymy jak to latoś,w kopcu on zimuje.<br />
<br />
Ja odpocznę mówi Michał. Jutro pójdę prosto.<br />
Do Wróblewskiej,no i trochę też,obejdę miasto.<br />
Jaśka wczoraj ja spotkałem,spytałem się jego,<br />
Czy czasami nie napotkał po drodze coś złego.<br />
<br />
Był z plecakiem,uśmiechnięty i wracał z towarem,<br />
No a idąc to widziałem jak bawił się śniegiem.<br />
Teraz najpierw to coś zjemy,Na wsi jest nerwowo.<br />
I tam także każdy na wsi baczy na swe słowo.<br />
<br />
Konie to już im zabrano,wozy sprawne także,<br />
Zboże wszystko,i z rewizją,ze śmiechem a jakże.<br />
Wiosnę chyba powitają jak kolektyw sprawny,<br />
Wszystko padnie .Przede wszystkim to porządek dawny.<br />
<br />
Po posiłku wyszedł Michał by języka chwycić,<br />
Kiedy minął Ogrodową musiał wodę spuścić.<br />
To też stanął przy sztachetach,i patrzy w obejście,<br />
Cisza była,komin zimny,Nie palą po poście?<br />
<br />
74<br />
<br />
Dzisiaj to jest Wielki Piątek,wielkie gotowanie,<br />
Co to nie ma tu nikogo,urządzili spanie?<br />
Kiedy skończył to zobaczył kobiecinę w chuście,<br />
Więc zapytał; a Wróblewskich to nie ma? Ich znacie?<br />
<br />
Znałam,pewnie,to sąsiady,nocą ich zabrali.<br />
Mówię panu,że oboje to mocno płakali.<br />
Sołdat został i pilnuje,wszedł teraz do sieni,<br />
Za godzinę przyjdzie inny,na warcie go zmieni.<br />
<br />
Lepiej tutaj się nie kręcić,to miejsce skażone,<br />
Najpierw męża gdzieś schowali,teraz wzięli źone.<br />
Dom jest pusty,ładny domek,jest podmurowany,<br />
A co z nimi? Los ich dla nas,wcale nie jest znany.<br />
<br />
Na budynkach znał się Michał,był wszakże tynkarzem,<br />
Zimą takich robót nie ma,może być malarzem.<br />
O tym,że był oficerem,mało i kto wiedział.<br />
Gdyby Rejkom to wyniuchał,to dawno by siedział.<br />
<br />
To dziękuję za ta słowa,do widzenia pani,<br />
Nie ma siły jak na razie,na tych podłych drani.<br />
No i poszedł dalej sobie pan Michał zmartwiony,<br />
Bo cynk dostał o sąsiadach,z jednej tylko strony.<br />
<br />
75<br />
<br />
W stronę portu się kieruje,tam na małym wzgórku,<br />
Zawsze widział harcerzyków,na ichnym podwórku.<br />
To ulica Krajowskiego,Do portu zamierza,<br />
Ale lewym okiem zerka,a z czujnością zwierza.<br />
<br />
Lecz nie musiał iść w podwórza,spojrzał czy są dymy.<br />
Obejrzał się naokoło,wszędzie pełne domy.<br />
Biały dymek się ulatniał z każdego komina,<br />
Jeno tutaj,to jak widać,mróz już szybę trzyma.<br />
<br />
Chwilę postał tu pan Michał,poszedł w stronę portu,<br />
Ruskie wojsko się kręciło,pięcie dał znak zwrotu.<br />
I zapukał do chałupy co z przeciwka stała,<br />
Wyszła jakaś stara baba lecz mówić nie chciała.<br />
<br />
Chłopiec młody to zza sukni,jeno mu powiedział;<br />
Wojska w nocy dużo było,jeden w siodle siedział.<br />
Marszalenków wygarnęli,Jerzyka dwóch biło,<br />
No a reszta to nie powiem,tobołki nosiło.<br />
<br />
A o której mogło być to? Nie powiem tego.<br />
No bo w domu no to nie ma,zegara żadnego.<br />
Podziękował już pan Michał. Minął plac Wigury,<br />
Poszedł potem Ogińskiego pod gimnazjum mury.<br />
<br />
76<br />
<br />
Lekcji jednak już nie było,place były puste.<br />
A na placu widać było,szmaty brudne,tłuste.<br />
Tutaj chyba ich zgoniono,przed drogą na stacje,<br />
Tak pomału to wywiozą całą polską nacje.<br />
<br />
Tu zawrócił i do domu postanowił wracać,<br />
By za długo dziś nie krążyć,i powodów nie dać.<br />
Że on bada co się dzieje,że go to ciekawi,<br />
Jeśli ktoś to zauważy to mu Sybir sprawi.<br />
<br />
Po namyśle zaś obliczył,pięćset rodzin poszło.<br />
Na zatratę w drugiej turze,do czego to doszło!<br />
W domu usiadł i rozmyśla,co robić do licha?<br />
Nasza nacja jest stłamszona i ze strachu cicha.<br />
<br />
Za broń chwycić? Tu pan Michał popada w zadumę,<br />
Proce robić i bić szyby? Ma z roweru gumę….<br />
Dla pętaków to jest dobre,tutaj chyba trzeba….<br />
Oj,człowieku,wariactwo! Ty masz chyba joba.<br />
<br />
Znów zamyśla się pan Michał,; Broń by się znalazła…<br />
Zawinięta w lesie leży,omotana w giezło.<br />
Cały wieczór tęgo myślał i nocka też zeszła,<br />
Już nad ranem myśl wojskowa,do czynu urosła.<br />
<br />
77<br />
<br />
To już w maju po południu odwiedził jednego.<br />
A dzień dobry,jak wam leci?Dzień dobry kolego.<br />
Z Grzesiem w kąty izby poszli,omawiają ruchy,<br />
Obaj sprawni bo wojskowi i od dziecka zuchy.<br />
<br />
Niebezpieczne to zajęcie bo nie ma oparcia,<br />
Pluton ludzi lub kompania potrzebują wsparcia.<br />
Gdy nie będzie tu ludności,naszej nacji starej,<br />
To wykończą partyzantów,i co będzie dalej?<br />
<br />
To już poszły dwa transporty,kwiat nasz i ostoja.<br />
Po co błąkać się po bagnach,gdy nie będzie roja?<br />
Może jutro lub za miesiąc,będzie zsyłka ludzi,<br />
Kto tą resztę,tak do czynu,no kto ją obudzi?<br />
<br />
Ty opowiedz jak to było,tam w tej Szepietówce?<br />
Po złożeniu broni całej,byłem przy złotówce.<br />
Lecz nie mogłem się oddalać,Mongoł trzymał straże.<br />
I uważał,że niewolnik to też siły wraże.<br />
<br />
Nic zakupić nam nie dali,trzymali o głodzie,<br />
Więc do buntu jeńców doszło .Znasz ducha w narodzie.<br />
Połamali strażom bronie,podnieśli krzyk wielki,<br />
Co się dzieje? Gdzie jest strawa?Trzymają nas wilki?<br />
<br />
78<br />
<br />
A najgłośniej wśród nas krzyczał,Bakota z Ropczyca,<br />
Czemu chleba nie daiecie? Mać wasza wilczyca?<br />
Chceta śmierci a głodowej? A strelaj parszywy!<br />
Dalej chłopy głos podnosić. Polak nie lękliwy!<br />
<br />
No bo jutro lub pojutrze,wezmą nas tu nożem,<br />
Trzeba głośno z nimi tutaj,Głośno póki moźem.<br />
Sześć tysięcy się podniosło,ruszyło do przodu,<br />
Ruski jakby zmiękli trochę,nie mieli odwodu.<br />
<br />
Musisz wiedzieć,że jedzenia,już dwa dni nie dali,<br />
Kiszki wszystkim prawie głośno,marsza głodu grali.<br />
Oni nas do samochodów,chcą nas do Kijowa,<br />
Ja tak myślę,trza uciekać,z głodu boli głowa.<br />
<br />
Zapytałem ja Bakote, pryskami we dwoje?<br />
A on chętnie kiwnął głową,nawet i we troje.<br />
Potem jednak przy nim stanął Rusek z karabinem,<br />
Lecz plecami był on do mnie,Mocno śmierdział winem.<br />
<br />
Okazja się natrafiła gdy Kijowa droga,<br />
Była kręta. Więc wezwałem do pomocy Boga.<br />
Wyskoczyłem z samochodu w gęste zagajniki,<br />
Uciekając to słuchałem czy chodzą silniki.<br />
<br />
79<br />
<br />
Warkot nadal było słychać,a więc nie stanęli.<br />
Uciekając widzę z dala,chałupa się bieli.<br />
Ominąłem jednak ja ją,wróciłem do traktu,<br />
Brzegiem drogi szedłem teraz,kulejąc z upadku.<br />
<br />
Pieszych to ja się nie bałem,jeno samochodu,<br />
Ale tego tam nie było tylko dużo smrodu.<br />
Wróciłem do Szepietówki ,łatwo przejść tam było.<br />
Bo granice przekraczało to,co wokół żyło.<br />
<br />
Wiele tam zauważyłem Graniczna mieścina.<br />
Co zdziwiło mnie najbardziej,;biedny źydowina!<br />
Z nim rodzina bardzo liczna,była tego setka.<br />
Ja się pytam .Czemu z Rosji? To tylko rozwietka.<br />
<br />
Tak powiedział,no i wskazał na drogę z Kijowa,<br />
Ja tam patrzę,nowa kupa,a za nią znów nowa.<br />
Me zdziwienie w oczach widział,My to starowiercy.<br />
Tak zakończył ze mną gadkię .Niech to diabli wszelcy!<br />
<br />
Handel,szmugiel,i kradzieże,kwitło jako chwasty,<br />
Wszędzie jednak to rej wodził,Żyd stary brzuchasty.<br />
Wszystko można było kupić a wszystko kradzione.<br />
Ja tak myślę sprzedawali nawet cudzą źone.<br />
<br />
80<br />
<br />
Ja pieczywo kupowałem,pieniądz nasz był w kursie.<br />
Gdy się pytał ktoś skąd jestem,pukałem po nosie.<br />
I mówiłem,że jest lepiej nie wąchać za wiele,<br />
Aby pręgi znów nie nosić na plecach,na ciele.<br />
<br />
Kwirce bokiem zostawiłem,tam składano bronie,<br />
Gdzie,co,my tam zakopali nie powiem i żonie.<br />
Z Kwirców poszli jako jeńcy aż do Szepietówki.<br />
Tam,mówiłem nic nie jadłem,lecz miano gotówki.<br />
<br />
Do Równego się dostałem .Tam byłem na stacji.<br />
Pomagałem przy wagonach,za resztki kolacji.<br />
Ładowano węgiel,szczapy, i beczki z lepikiem,<br />
I do Rosji wywożono,wcale nie cichaczem.<br />
<br />
W Równym byłem tam kilka dni,Ruszyłem do Pińska.<br />
Ukrywałem się jak zbieg ci,prysła duma męska.<br />
W trzy tygodnie od ucieczki,byłem już u żony,<br />
Teściu kiedy mnie zobaczył,to był przerażony.<br />
<br />
Śniegi pierwsze już bielały i przymrozki cięły.<br />
A ja szedłem bez chałatu,płaszcz mój biedni wzięli<br />
By ominąć błota pińskie,i mosty na Pinie,<br />
Szedłem bagnem od południa,tak jak dzikie świnie.<br />
<br />
81<br />
<br />
Gdy zobaczył jak ja wszedł już,ruszył do kredensu,<br />
Bochen chleba podał zaraz,rwać nie było sensu.<br />
Ja nie mogłem opanować głodu w własnym domu,<br />
I zgryzałem pajdy chleba,nie mówiąc nikomu..<br />
<br />
Jak ugryzłem,teściu patrzy,nalewa mi mleka,<br />
Bo przypuszczał,że ja wracam od bardzo daleka.<br />
Podał kubek tak bez słowa,i nie każe siadać,<br />
Bo on wiedział,że głodnemu tak jest lepiej jadać.<br />
<br />
Pół bochenka kiedy zjadłem,usiadłem zmęczony,<br />
Wówczas przyszła senność wielka a byłem skończony.<br />
Ległem sobie na kanapie,teściu kocem kryje,<br />
I umilkło wszystko w domu,bo zięć jego żyje,!<br />
<br />
Czy ktoś się tam uratował,z transportu mojego?<br />
Może kiedyś się dowiemy .Wpadlim w ręce złego.<br />
W Szepietówce gdy w niewoli już byłem u Ruska,<br />
Napadali na nas Żydy,to prawda jest gorzka.<br />
<br />
Zrywali nasze pagony,pluli i kopali.<br />
Bolszewiki odpędzili. To kamień rzucali.<br />
Co za podłe to są ludzie,czy chcą się wykazać?<br />
Bez powodu naszych o tak,jako ,bydło swe lać.<br />
<br />
82<br />
<br />
Na kolegę ci napadli,tam Żyda zabito,<br />
Gdy z jednego zrywał mundur,w gwiazdkach widział złoto.<br />
Lecz pomówmy lepiej teraz,jakie możliwości,<br />
Są tu w Pińsku,by ochronić cało nasze kości.<br />
<br />
Możliwości to są wielkie,mówi Grzesiek cicho,<br />
Tylko wtedy gdy nie chwyci mowy obce ucho.<br />
Wielka skrytość,kryptonimy,tajność poufała,<br />
I na krzywdy gdy nadejdą,twardość jak ta skała!<br />
<br />
Konspiracje,partyzanty,dryl i w zębach kłódka.<br />
Bez gorzały,okowity,ciała co ma młódka.<br />
Wszak pokusy wszystko zdradzą,zawiodą na szafot,<br />
W chwili kiedy do wojaczki,potrzebny jest taki,…młot.<br />
<br />
I to taki co uderzy w kowadło bez lęku,<br />
Taki skryty by umarły nie dał światu dzwięku.<br />
Tym systemem,tą metodą,jaką ma okupant,<br />
Zdobędziemy ,jak Atlante,,zdobył kiedyś ci Grant.<br />
<br />
Nam przysięgę trzeba złożyć! Według jakiej modły?<br />
No to pomyśl,ja się zgodzę,może Roty strofy?<br />
Między nami może też być i słowo honoru,<br />
Zabarwione ojcowizną,i flagi koloru.<br />
<br />
83<br />
<br />
Zamyślili się na chwilę,szukając wersetu,<br />
Co by zgodnie przytaknęli,jako swemu bratu.<br />
Znam ja taką starą strofę,Michał rzecze cicho,<br />
Może byś ty ją zatwierdził,,tak wpadła mi w ucho.<br />
<br />
„Święta miłości kochanej Ojczyzny,<br />
Czują ją tylko umysły poczciwe!<br />
Dla ciebie zjadłe smakują trucizny,<br />
Dla ciebie więzy,pęta niezelżywe.”<br />
<br />
Zgoda mówi Grzesiek na to,stańmy pod statułą,<br />
Zgodnie,głośno to powiemy,jako wolę swoją.<br />
I stanęli przy ramieniu,werset powtórzyli,<br />
I od teraz to jednością,nową,swoją byli.<br />
<br />
Uścisnęli się serdecznie,wierność scałowali,<br />
Jak dwa druhy nowej fali,choć się dawno znali.<br />
Nowe nurty wszak nastały,wyzwoliły moce,<br />
Co nieznane dotąd były a biły jak goce.<br />
<br />
Na werbunek zgoda obu będzie przemyślana,<br />
By osoba jakaś skrajna nie była wciągana.<br />
By czasami jednej z nich to,dwóch nie kapowało,<br />
Wszak śmieszności z tego są to,a pożytku mało.<br />
<br />
84<br />
<br />
Zatwierdzili wnet szczegóły,już gotowa zmowa.<br />
I do kuchni weśli razem,tam gotowa strawa.<br />
Ciepła zupa ma zapachy przecieru ogórka,<br />
No a kolor chyba taki ma dzika wiewiórka.<br />
<br />
Gdy pan Michał wracał doma,rozmyślał zadanie,<br />
Czy w szeregi tajnej służby,wielu Polan stanie.<br />
Jak to zrobić aby zdrada nie zakwitła w kole?<br />
Aby także tej idei nie zagryzły mole.<br />
<br />
Przysięga jest przed Marszałkiem,święta zatem sprawa.<br />
W razie wpadki to wiadomo,żadna w sądzie ława.<br />
Jeno w czapę się dostanie,piasek do ukrycia,<br />
Taki tutaj będzie wtedy,koniec mego życia.<br />
<br />
Był na placu,czystym kiedyś Żwirki i Wigury,<br />
Teraz śmieci pełno było,gazet to aż góry.<br />
Wszystkie w nowym tu języku,co kaleczył serce,<br />
To co widział teraz wokół,to bolało wielce.<br />
<br />
Nikt nie sprząta,nie zamiata a to wiosna mija,<br />
Tak wygląda,że ulica to chyba niczyja.<br />
Na podwórkach śmieci kupa,nikogo nie razi?<br />
Co się dzieje?Gdzie jest miasto? Dreptać trzeba w mazi.<br />
<br />
85<br />
<br />
Coś nowego wschód nagania. Tu będzie zaraza!<br />
Będą szczury bardzo szybko,nie zabraknie płaza.<br />
Komu o tym trza powiedzieć?Lub zwrócić uwagę.<br />
Kiedyś o kolejkię poszło,miałem plecy nagie.<br />
<br />
Podarto mi wnet koszule i obito głowę,<br />
Rany boskie,co to będzie? Czyżby życie nowe?<br />
Jeden koń co ciągnął brykę,to w chomącie upadł,<br />
Oni myślą,że to z tego nie ma żadnych utrat.<br />
<br />
Dla nich konik nic nie znaczy,obcy,to tak samo.<br />
Ile wokół przecież sierot,słychać jeno mamo.<br />
Nikt nie woła;tata idzie! Lub ojciec obroni.<br />
Teraz hultaj bez rodziców,wróble z głodu goni.<br />
<br />
Obserwuje Michał ludzi,wiosna na tym schodzi,<br />
Swoją drogą każdy chodzi,wzrok na boki wodzi.<br />
Na ulicy nikt nie gada,nie ma rozbawienia,<br />
Jakby każdy już przeczuwał,groźbę dla istnienia.<br />
<br />
Trzeba tworzyć ruch oporu,postanawia w duszy,<br />
Wolno dążyć do obrony,kropla skałę kruszy.<br />
Może skruszyć te sowiety,Francja już się zbroi!<br />
To myślenie Michałowi trochę serce koi.<br />
<br />
86<br />
<br />
Lecz nim doszedł do chałupy,ujrzał gwar i głosy,<br />
Ktoś za głowę wciąż się trzyma,mają w kwinte nosy.<br />
Więc podchodzi bliżej Michał,pyta co się stało?<br />
Niemiec Francję już obrabia,jemu wojny mało!<br />
<br />
Drgnęło serce u Michała,zatliła iskierka,<br />
Lecz nim doszedł do chałupy,zgasła iskra wszelka.<br />
No bo radio bolszewickie,w oknie magistratu,<br />
Woła głośno; Francja pada! Krzyczą do wiwatu!<br />
<br />
Ale radość u Moskala,no a to ciekawe,<br />
Widać już mają na oku jakąś grubszą sprawę.<br />
Smutek w sercu ma pan Michał,nie traci nadziei,<br />
Bo żołnierzem młodym był ci, Coś tam Francuz sklei.<br />
<br />
I na razie wszedł do domu,aby zebrać myśli,<br />
Położył się na kanapie. Niech Gloria się przyśni!<br />
Wierzył w siłę,w moc Paryża,w zapasy koloni.<br />
Hitler straci i utopi swoje siły w toni.<br />
<br />
Do roboty co dzień chodził,nie wdawał się w gadki,<br />
Po robocie szedł do domu i mył babie statki.<br />
Po czym kładł się na kanapie,on jakby nigdy nic.<br />
Ale w środku w nim szumiało,bo tam zwyciężał Fryc.<br />
<br />
87<br />
<br />
Przystopować trza zapędy,przycichnąć i czekać.<br />
Kiedyś nadarzy się chwila, nie będziemy zwlekać.<br />
Ale teraz krok do tyłu,nie wychylać czoła,<br />
No bo grozą wieją wschody,wieje dookoła.<br />
<br />
Sowiet chwali sojusznika i swój ucisk zwiększa,<br />
Jeńców zwalnia już do Rzeszy,sprowadza parchnięta.<br />
Ci oddają duszę władzy,całują czerwonych,<br />
A czerwoni władzę szybko w ręce niegolonych.<br />
<br />
„ W mściwą dłoń<br />
Chwyćmy broń,<br />
Zniknie moc tyrana.<br />
Bij,śpiewaj o wolności,<br />
A przy nas wygrana.”<br />
<br />
Teraz jednak sam ją nucił idąc do „Czesława”,<br />
Bo gorąco się robiło ,narodowa sprawa.<br />
Paryż upadł! Jęk zawodu w sercu zapulsował,<br />
Toteż z marszem do kolegi dziarsko maszerował.<br />
<br />
Gdy spojrzeli sobie w oczy,nic to,powiedzieli.<br />
Jeszcze mieczem ich Archanioł,swym ognistym zdzieli.<br />
Nie zbroili swojej armi, zgnuśnieli do cala,<br />
Nic dziwnego,że czołg Hansa,Paryż im rozwala.<br />
<br />
88<br />
<br />
Uzgodnili swój werbunek,wymienili hasła.<br />
I rozeszli się do domów,kiedy światłość gasła.<br />
Wolno idąc on rozmyślał nad intencją strofy,<br />
Rozmyślania mu przerwały jakieś ciche gwizdy.<br />
<br />
Spojrzał bystro po parkanach,po oknach i bramach,<br />
I pomyślał,że to może być na niego zamach.<br />
Ale gdzie tam,to przy furtce,stoi Janek z placu,<br />
Teraz woła jego ręką,gesty -”choć tu znaczy”.<br />
<br />
A słyszałeś ty Michale,Paryż w ręku Niemca!<br />
Hitler pętle coraz mocniej,na szyi zakręca.<br />
Coś tam niby to czytałem,ale nie słyszałem,<br />
Słuchaj Michał ja mam radio,gałkę ja skręcałem.<br />
<br />
Ty masz radio? A no i tak,nie zdałem do władzy.<br />
Jeśli kiedyś ja to zrobię,to będziemy nadzy.<br />
Dobrze,dobrze,mówi Michał,a co tam Angliki?<br />
Mówią głośno,że nie wejdą do Hitlera kliki.<br />
<br />
Jeśli nie masz nic przeciwko,to przyjdę posłuchać,<br />
Mam rodzinę więc uważam,ruski lubią niuchać.<br />
Kiedy można śmiało przyjść tu?Zawsze po fajrancie.<br />
Mówię tobie,posłuchamy a będzie galancie.<br />
<br />
89<br />
<br />
Nazajutrz więc po robocie poszedł do „Czesława”.<br />
Raportuje jaka wczoraj spotkała go sprawa.<br />
Co tu robić? W jaką paszcze można się wpakować?<br />
Jaka korzyść lub przysługa,na co tam rachować?<br />
<br />
Gdy tam wejdziesz ja obstawię rogatki Klasztornej,<br />
Będziemy ruchy obserwować,nie brak młodzi szkolnej.<br />
Zawsze będziesz pod nadzorem u niego w chałupie.<br />
Oni myślą,nie wiadomo,My także nie głupie.<br />
<br />
Lipiec miał się ku końcowi z talią kart w kieszeni,<br />
Idzie Michał na „tysiąca”,przez zęby szepleni;<br />
Jeśli będzie jakaś wpadka,twa chałupa spłonie.<br />
Gdzie zaś idzie nie powiedział nawet swojej żonie.<br />
<br />
A dzień dobry panie Janie. Dzień dobry Michale,<br />
Wejdź do izby,żona poszła z pościelą na magle.<br />
Ja tu przyszedł aby pograć,coś tam niecoś w karty,<br />
Całkiem mądrze mówi Jano,siadaj w fotel starty.<br />
<br />
To pogramy do wieczora,karty gęsto tasuj,<br />
Dużo może i chodakiem,w podłogię hałasuj.<br />
Ja nastawię Londyn szybko,o szesnastej będzie,<br />
No to słuchaj,ja melduję,meldunek żołędzie.<br />
<br />
90<br />
<br />
Zatrzymany jest tas karty,nieruchome twarze,<br />
Tylko ręka pana Jana,coś na blacie marze.<br />
Znieruchomiał i pan Michał,bo oto od roku,<br />
Wiadomości słuchał pierwsze .Chciał tego obroku.<br />
<br />
Nie mogę tak długo zostać,bo to po godzinie,<br />
Ale ciekaw był ogromnie,widać to po minie.<br />
Może pan ich dziś posłuchać? No co panie Janku?<br />
Zapytanie to postawił gdy byli na ganku.<br />
<br />
Nie za bardzo .Żona będzie. Radio mam w ukryciu,<br />
Tak jest lepiej,bo tak dłużej zostaniem przy życiu.<br />
Zrozumiałem mówi Michał,ja przyjdę w niedziele,<br />
Gdy twa żona swoje chwasty w ogródeczku piele.<br />
<br />
To Sikorski jest w Londynie,opuścił Paryż<br />
Jakie siły uratował na Albionu niż?<br />
A więc armia tam istnieje,opór Polska stawia,<br />
Tu u rusków nic nie widać zza ogona pawia.<br />
<br />
Tą wiadomość trza przekazać,”Cześkowi” piorunem,<br />
Nie ma jednak możliwości,trza zaczekać z szumem.<br />
W sierpniu jest z nim umówiony,tam na Pułaskiego,<br />
Gdzie gazety się sprzedaje,z świata „szerokiego”.<br />
<br />
91<br />
<br />
Rozdział VI<br />
<br />
Ważenie sił<br />
<br />
Tak kwartały mu mijały w walce o kęs chleba,<br />
To co przeżył wśród czerwieni,to opisać trzeba.<br />
Żył wciąż wiecznie zastraszony,czekał na swą kolej,<br />
Bo do garnka nic nie było,kartofel i olej.<br />
<br />
Jest ubóstwo w pięknym Pińsku,towar wydzielany,<br />
Jak to gorzko na to patrzeć,system to nie znany.<br />
W tym ubóstwie tylko praca daje zapomnienie,<br />
Więc pan Michał kielnią macha,ma w oczach zdziwienie.<br />
<br />
Owszem chodzi słuchać radia,waży co to będzie,<br />
Bo przeciwnik jak na razie góruje a wszędzie.<br />
Dyplomaci tam w Londynie,wszystkiego są pewni,<br />
Ale mało to ich wzrusza jak tu żyją krewni.<br />
<br />
Sowiet szydzi se z Anglika,wtóruje Germanom,<br />
Nic sowietom nie zagraża,żywym ani domom.<br />
Ścisła unia jest na linii częste popijawy,<br />
Wciąż granice przekraczają,jakieś ludzkie zjawy.<br />
<br />
92<br />
<br />
Są gęsiego przepuszczani,nawet i tysiące,<br />
Tak to zgodnie tryby chodzą o brzegi swe trące.<br />
Nowy nakaz się ukazał,dla maszyn do szycia,<br />
Aby zdawać do urzędu,no bo będą bicia.<br />
<br />
Będą sądy a wojenne,kto nie da maszyny,<br />
Sekretary z całą mocą będą wciskać winy.<br />
Termin także ustalono,a na koniec grudnia.<br />
Wówczas bowiem nikt nie schowa,zamarznięta studnia.<br />
<br />
Już po nowym roku było gdy zgoniono wielu.,<br />
Znów wciśnięto do wagonów,wygnanych z pościeli.<br />
Rok czterdziesty no i pierwszy,na początku mroczny,<br />
Wykazywał,że wciąż ginie,tu świadek naoczny.<br />
<br />
Kto pomagał przy wysyłce,kapował lub gonił,<br />
Teraz nagle od wszech ludzi,już od rana stronił.<br />
Nagle zginął tak bez słuchu jakby kamień w wodę,<br />
Taką ruski wprowadzali u swej władzy modę..<br />
<br />
Kolejarze,zawiadowcy,nawet i szynowy,<br />
Gdzieś zaginął,patrzysz rano,z młotkiem chodzi nowy.<br />
Ludzie widzą,nic nie mówią,w mózgu tworzą wnioski,<br />
I tak myślą co tu robić? Uciekać na wioski?<br />
<br />
93<br />
<br />
I tak nadszedł czerwiec ciepły,niósł zapachy siana,<br />
Gwarno było w wielkim mieście od samego rana.<br />
Na ulicach są spędzeni,”ochotnicy” pracy<br />
Co to zaraz pójdą w łąki z grabiami bez gracy.<br />
<br />
Będą siano kołchozowe,grabić i układać<br />
A kapusie wśród nich liczni,ich umysły badać.<br />
Wszystkie ludzie umysłowe to są w pierwszych rzędach,<br />
By ich widzieć trochę lepiej,są o różnych trendach.<br />
<br />
Niebezpiecznie w socjalizmie czytać im gazety.<br />
I pomału ich wyrywać jak łobuz sztachety.<br />
Teraz z rana stoją cicho,na wymarsz czekają,<br />
Przyjdzie przecież sam komisar,którego nie znają.<br />
<br />
Jednak postój się przedłuża,zwierzchność nie nadchodzi,<br />
Po dziesiątej a więc późno kapuś w tłumie brodzi.<br />
Podsłuchuje,wypytuje,kto ma na granicy,<br />
Swoich krewnych lub znajomych,na środek ulicy.!<br />
<br />
Kilka osób się zgłosiło,zabrano ich w boki,<br />
I zabito strzałem w głowę , potem szybkie kroki.<br />
Słychać biegi Ktoś ucieka. Samochód na gazie.<br />
Nie wyrobił tu zakrętu,bo wjechał na mazie.<br />
<br />
94<br />
<br />
Wszyscy z niego wyskoczyli i biegiem na mosty,<br />
Tak zniknęli z Pińska miasta , uciążliwe chwasty.<br />
Grupy ludzi się rozeszły,brak jest dyscypliny.<br />
Ktoś pogroził zmykającym,ktoś co bardzo mściwy.<br />
<br />
Był to Michał,kombinezon na nim granatowy,<br />
Przy nim stanął dzielny Grzesio robotnik portowy.<br />
Do wieczora miasto żyło w dziwnej niepewności,<br />
I dopiero tak pod wieczór gruchnęły wiadomości.<br />
<br />
Na Atenę! Nowa wojna między kolegami!<br />
Ja tak czuję mówi „Czesiek”,źle to będzie z nami.<br />
Żaden wróg tu nie jest dobry,bo każdy z nich obcy,<br />
Jeno towar wciąż wywożą,a każdy z nich bobcy.<br />
<br />
W kilka dni po tej pogłosce,są wozy pancerne,<br />
Najpierw stały na rogatkach,gdzie są krzewy zielne.<br />
Nim wjechały do śródmieścia,huknęli z armaty,<br />
Na ten hałas zbiegły Żydy,jakby byli braty.<br />
<br />
Do nóg padli tym z swastyką,buty całowali,<br />
Lament wielki i szloch wielki,but w objęcia brali.<br />
Niemcy stali nieruchomo,zerkali na okna,<br />
Czy czasami gdzieś gwintówka nie strzeli swawolna.<br />
<br />
95<br />
<br />
Żydów wnet wyprowadzono do Lasów Kożlackich,<br />
Nikt nie wrócił już do miasta,zgładzono tam myckich.<br />
Lecz Polakom nie oddano wcale władzy miasta,<br />
Oto patrzaj biedny Lachu,nowy wróg wyrasta.!<br />
<br />
Ukraińcy są u steru i tworzą policje,<br />
A ci mają bardzo górne,niezdrowe ambicje.<br />
Na ich czele jest Kuryłow. To mieszkaniec Pińska.<br />
Co to w chórze kiedyś śpiewał,smakosz księdza wińska.<br />
<br />
Wieś swobody odzyskała,zniesiono kołchozy,<br />
I do lasu można było po gałązki brzozy.<br />
Więc zaczęto sprzątać brudy,prawie,że dwuletnie,<br />
Przy okazji na weselach bawiono się świetnie.<br />
<br />
Nikt nie odczuł okupacji,i tak by też było,<br />
Gdyby ryja w lud nie wsadził, Hitlera,Kuryło.<br />
On podpuścił gestapowca: Polaki się zbroju!<br />
Abyś pomarł ty z rodziną ukraiński gnoju!<br />
<br />
Zakładników roztrzelono,też w Lasach Kożlackich,<br />
A to stało się ciężarem,w życiach międzyludzkich.<br />
Już pan Michał wraz z „Czesiuniem”gromadzą swe siły.<br />
Które będą zdrajców miasta tak na odlew biły.<br />
<br />
96<br />
<br />
A jesienią bardzo wczesną,w rok czterdziesty drugi,<br />
Kurier przybył ze stolicy i sprzedaje ługi.<br />
Do Michała się przyczepił,bada możliwości,<br />
I otwarcie mówi w oczy,można stracić kości.<br />
<br />
A kapitan Wania” to jest,trochę zamiejscowy,<br />
Ale równy to chłopina,jak mleko od krowy.<br />
Dyspozycje on wydaje .On Armia Krajowa!<br />
On też prosto z mostu mówi,Polska wstanie nowa.<br />
<br />
Już pan Michał jest setnikiem,ciche ma nakazy,<br />
By klawiszem w ciupie być tu,badać niemcołazy.<br />
No i nie jest budowlańcem,a strażnikiem piekła,<br />
I w ten sposób nieraz Niemcom ofiara uciekła.<br />
<br />
97<br />
<br />
Rozdział VII<br />
<br />
Powrót „Jedliny”<br />
<br />
A czy wiesz co to zwiastuny?Czy je zauważasz?<br />
Ty co głodny ciągle jesteś,co nigdy nie gadasz?<br />
Czy widziałeś kwiat leszczyny,gdy sadź na gałązce?<br />
Albo biały kwiat na śniegu,na zmarzniętej łące?<br />
<br />
Czy słyszałeś klucz żurawi? Skrzydłem tną powietrze,<br />
Tuli uszy wtedy szkapa,ptak się o nią otrze.<br />
Oto właśnie są zwiastuny,zmiany co się zbliża,<br />
Każdy mądry i przezorny loty swe obniża.<br />
<br />
Jak zrozumieć co jest zwiastun?Czy to kształty chmury?<br />
Albo wiatry silne,zmienne,dym z komina bury?<br />
Co to barwę swoją zmienia gdy się pali guma,<br />
No a może u gitary pękająca struna.<br />
<br />
Człowiek co ma słabe serce wierzy w przepowiednie,<br />
Inny za to realista,odpowie; to brednie.<br />
Są też tacy co to żyją z głupot wymawianych,<br />
O nadludzkich siłach w niebie,w księgach zapisanych.<br />
<br />
98<br />
<br />
Zwiastun pierwszy w Pińsku był to,były to ulotki.<br />
Kukurużnik w nocy leciał,i obsypał płotki.<br />
Drugi zwiastun po kwartale,cicha kanonada,<br />
Każdy co się ruska boi,już walizę składa.<br />
<br />
Przed tym był on tu niedługo,wyrezał połowę,<br />
Jeśli teraz znowu przyjdzie,pola będą gołe.<br />
Trzeci zwiastun,to bezczelność w oczach parobczaków,<br />
Co to w okna zaglądają,z poza gęstych krzaków.<br />
<br />
Pan „Jedlina” miał stu ludzi,,kompania to cała,<br />
Do wojaczki z wojskiem Niemca ochota to brała.<br />
Nieraz nocką ciemną brali ciężkie dynamity,<br />
Wysadzali towarowe,był nieraz zabity.<br />
<br />
Ten co zginął na Polesiu,w niebo szedł z ochotą,<br />
Bo pozostał w swojej ziemi,ze szlachtą gołotą.<br />
Ci co pociąg towarowy miną wysadzili,<br />
Gorycz w sercu wielką mieli,no bo przecież żyli.<br />
<br />
Żyli przecie,choć walczyli i to ich gniewało,<br />
Czyżby kulek świstujących było aż tak mało?<br />
Inna armia już się zbliża,gorsza od zarazy,<br />
Nic na polu nie zostanie,gdy przejdzie dwa razy.<br />
<br />
99<br />
<br />
Stąd zmartwienie u „Jedliny”,troska w oczach siedzi,<br />
A on czeka na rozkazy i w domu się biedzi.<br />
Wsypa była,Niemiec więzi kapitana w celi,<br />
Nocą ciemną jego z łóżka jak kurczaka wzięli.<br />
<br />
To ostatni zwiastun tego,gdy kapuś kapuje,<br />
Bo on zmiany wielkie widzi,pod świadomie czuje.<br />
Do Jedliny kurier z Brześcia,tajemnie przybywa,<br />
Cicho wszystko mu tłumaczy. Kończy; czas ubywa!<br />
<br />
Był to Hołub,żołnierz tajny,sekcja utajona,<br />
On Jedlinie rozkaz przywiózł,wciąga go do grona.<br />
Niech pan jutro szkic więzienia,tajnie przygotuje,<br />
Szkic i owszem będzie gotów .Niemiec wrót pilnuje.<br />
<br />
Dam ja wszystkie pomieszczenia i kto w nich przebywa.<br />
Niech pan także tam zaznaczy,kto alarmy zrywa.<br />
Wszystko będzie. Uzbrojenie,będą telefony,<br />
No i odsiecz,gdyby była,z jakiej przyjdzie strony.<br />
<br />
Uzgadniają swe kontakty i pan Hołub znika.<br />
Kiedy przyjdzie po te szkice?To świerszcza muzyka.<br />
Nie minęły i trzy doby,Jedlina szept słyszy:<br />
Najpierw myślał,że to piski są ulicznej myszy.<br />
<br />
100<br />
<br />
Więc przystanął przed witryną,w szybie szuka cienia,<br />
Szyba zdradza co jest z tyłu,i obraz swój zmienia.<br />
No a z tyłu ktoś w kufajce,skręta sobie ślini,<br />
A następnie prosi ognia,draskię winną czyni.<br />
<br />
To pan Hołub!Pyta cicho,czy plany zdziełane?<br />
Mam przy sobie w atramencie,chyba nie zalane.<br />
I z rękawa podaniówkę,na cztery złożoną,<br />
Wciska w rękę przybyszowi,dłonią odwróconą<br />
<br />
Już za ogień gość dziękuje i za węgłem znika,<br />
Już w powietrzu się rozpłynął,a buty miał z łyka.<br />
Znów minęły cztery doby,Jedlina w kolejce,<br />
Patrzy a tu za nim stoi ktoś w czarnej kufajce.<br />
<br />
I ukradkiem jemu wciska papierek do ręki,<br />
Szepce cicho,to zwolnienie,bo mogą być sęki.<br />
Od lekarza na trzy dzionki,uszkodzone palce,<br />
Pan nie może z nami bywać,i brać udział w walce.<br />
<br />
Bo widzicie ten Jedlina,był strażnikiem paki.<br />
I był wtyczką od podziemia,na specjalne znaki.<br />
Takie znaki to rozkazy. Partyzanty w pace!<br />
Tutaj trzeba ich ratować,bez względu na płace.<br />
<br />
101<br />
<br />
Jeśli trzeba życie oddać,dają bez wahania,<br />
Lecz Jedlina ważna wtyczka. Papier go osłania.<br />
I nie będzie brał udziału,jest z akcji zwolniony,<br />
On w chałupie siedzi dziś,i to nie golony.<br />
<br />
Tutaj skrzywił się Jedlina,rozkaz uszanuje,<br />
Więc zwolnienie oddał w biurze,palce bandażuje.<br />
W domu nic nie może robić,jęczy nockę całą,<br />
Atramentem po paznokciach,zęby ściera siłą.<br />
<br />
Tu oszukać trzeba dzieci, i oszukać żonę,<br />
Tak oszukać siebie w lustrze,.Baki nie golone.<br />
Na ulicy się dowiedział,Rozbito więzienie!<br />
A kto tego mógł dokonać? Duchy albo cienie.<br />
<br />
Wszystkie więźnie uszli w pole. Trzech Niemców nie żyje.<br />
W pole uszedł Hołub dzielny,głowę swoją kryje.<br />
Gryps zostawił dla Jedliny,przez zaufanego,<br />
„Masz za Wisłę jutro jecha支egnaj mój kolego”<br />
<br />
Cynk wyraźny .Groźna chwila. Trzeba bez rozgłosu.<br />
Żonę zabrać,dzieci skupić,by uniknąć stosu.<br />
Gdzieś daleko dudnią działa,to są nie przelewki,<br />
Więc pan Michał dom zostawia,prosiąt pełne chlewki.<br />
<br />
102<br />
<br />
Rozdział VIII<br />
<br />
O s t a n i e c<br />
<br />
Tam gdzie powiat jest Oszmiana,gdzieWensławnięta,<br />
Tam to Ziutka już popędza,lewa,prawa pięta.<br />
Po biwaku tam nad Piną zdąża w domu strony,<br />
Widzi z lewa,widzi z prawa,ludzie tną już plony.<br />
<br />
Białe chustki kobiet mnogich,mężczyzn prawie nagich,<br />
Co machają stalą kosy o kosiskach długich.<br />
On też pragnie się przyłączyć,do rzędu żniwiarzy,<br />
Ma już dosyć wypoczynków,łąk i małej plaży.<br />
<br />
Teraz właśnie niedaleko jego wieś już leży,<br />
Toteż wzrokiem do chałupy odległość swą mierzy.<br />
Jeszcze kładka na Pokrzywce,potem rżyska trochę<br />
Z dala widzi już swą mamę i sąsiadkę Zoche.<br />
<br />
Ujrzał właśnie chłopca żniwiarz,,jak zmierza do wioski,<br />
Więc go woła,rozpytuje,czy pędzi do miski?<br />
Bo jeżeli chciałby kosić,z dwa pokosy z lewa,<br />
No to proszę i do kubka barszczu mu nalewa.<br />
<br />
103<br />
<br />
Ziutek zwala swoją bluzę i koszulę w kratę,<br />
Bierze kosę od sąsiada .Łany tu bogate.<br />
I już idzie swym pokosem,na trzy zgarnia ruchy,<br />
A Zosieńka się uśmiecha,dodaje otuchy.<br />
<br />
Po czym ona z niewiastami powrósła kręciła,<br />
I śpiewała pieśń prastarą,jakoby coś śniła.<br />
Żeńcy wtórem z nią śpiewali,rytmy nadawali,<br />
Kosy brzękiem o źdźbło żyta,melodie grali.<br />
<br />
„Ty pójdziesz górą,ty pójdziesz górą,<br />
A ja doliną;<br />
Ty zakwitniesz różą,ty zakwitniesz różą<br />
A ja kaliną.<br />
<br />
Ty pójdziesz drogą,ty pójdziesz drogą,<br />
A ja łozami<br />
Ty się zmyjesz wodą,ty się zmyjesz wodą<br />
Ja moimi łzami.<br />
<br />
Ty jesteś panną,ty jesteś panną<br />
Przy wielkim dworze,<br />
A ja będę księdzem,a ja będę księdzem<br />
W białym klasztorze.”<br />
<br />
104<br />
<br />
A gdy pieśń się zakończyła,wszyscy zamilczeli,<br />
I z zacięciem długie łany,krokiem szybszym cieli.<br />
Pokos kładł im się garściami,zapach szedł od runi,<br />
Oni naprzód parli ciągle,jak prerią bizny.<br />
<br />
Żyto prawie jest na chłopa,widać kapelusze,<br />
Lecz są także źdźbła ubogie bo cierpiały susze.<br />
Latoś mnogo słonka było,dla dzieci wspaniale,<br />
Ale ponoć w górach Tatrach to wyschnięte hale.<br />
<br />
Chłop zacięty jest do kosy,boczek był w południe,<br />
To też krzepa jest w ramionach,a łan ciągle chudnie.<br />
Jeszcze jeden pokos nazad,żeńców jest dziesięciu,<br />
A łan pada cięty kosą,no po takim rżnięciu?<br />
<br />
Ukończyli swoje dzieło,patrzą na niewiasty,<br />
Jak to zgrabnie podbierają,choć na rękach krosty.<br />
Bo ich ręce podniszczone,od rżyska ostrości,<br />
Nieraz paluch jest przecięty aż do samej kości.<br />
<br />
Te niewiasty są na łożne ciągłego schylania,<br />
I ciężkiego snopa żyta na kolana brania.<br />
Co niektóra to snop skręci,że cięższy od ciała,<br />
I z roboty swojej nieraz to sama się śmiała.<br />
<br />
105<br />
<br />
Ziutka mama już nadeszła,bierze bluzę syna,<br />
Wzięła plecak z menażkami,i wracać zaczyna.<br />
Mamo czekaj,niech dokończę ten pokos do miedzy,<br />
Bo jak rzucę to już teraz,co na to sąsiedzi.<br />
<br />
Ale mama poszła doma,bez słowa i cicho.<br />
Chłopak rąbie swoją kosą,myśli,co za licho?<br />
Gdy dokończył swą robotę do chałupy bieży,<br />
Patrzy mama już z calówką materiały mierzy.<br />
<br />
Kawał sukna jest na stole,mama z mydłem w ręku,<br />
Już rysuje wzory portek,nie brak mamie wdzięku.<br />
Jeno jakoś nic nie mówi i nawet nie wita.<br />
Jakby jego tu nie było,jest pustka i kwita.<br />
<br />
Mamo powiedz co się stało?Mamo mów że wreście.<br />
Nie ma synu tutaj wojska,i nie ma go w mieście.<br />
Wszystko poszło na Pomorze,jest w sercu obawa,<br />
Że wybuchnie lada dzień już,jakaś grubsza sprawa.<br />
<br />
Tamtą wojnę ja pamiętam,to głód i zniszczenie,<br />
Może także dojść do tego,że zniszczą nasienie.<br />
No a po tym to wiadomo,na ziemi calizna,<br />
Czy tu było kiedyś życie,to nikt się nie wyzna.<br />
<br />
106<br />
<br />
Jest w czajniku ukrop świeży,zalej se herbaty,<br />
Mamo pustka jakaś w domu,co to nie ma taty?<br />
Tato poszedł dzisiaj rano,z torbą na wezwanie,<br />
Pocałował i powiedział;będzie tęgie pranie!<br />
<br />
Jemu zawsze oręż w głowie,od potrzeby barskiej,<br />
Ty mój synu inne myśli,w swojej głowie,że mniej.<br />
Mamo,oręż męska sprawa,tato przecież wróci,<br />
I kartofle wykopane do piwnicy wrzuci.<br />
<br />
No a Janek to co robi? Nie słychać,nie widać.<br />
Należałoby do koryt krowom wody nalać.<br />
Zastępowy jego wezwał,jest na zbiórce w lesie,<br />
Mówił wróci przed wieczorem,i grzybów naniesie.<br />
<br />
Mamo pójdę skoro świty,do kosy na pole,<br />
Do powrósła to ja mamo,jednak Zoche wole.<br />
Teraz pójdę się wykąpać,biwak był udany,<br />
Obeznałem teren Pińska,teren to nieznany.<br />
<br />
Kanonierką też pływałem,tam są cekaemy,<br />
Gdy się strzela w dal do rzeki,to się robią piany.<br />
Idź się wykąp,harcerzyku,i nie mów o broni,<br />
Kto chce wiedzę zgłębić w życiu,to od tego stroni.<br />
<br />
107<br />
<br />
Cichy wieczór nastał na wsi. Żeńcy pomęczeni.<br />
Legli w sianie po posiłku,i wnet są uśpieni.<br />
Rano kogut wioskę budzi i krzyk kierownika,<br />
Co ochronkę wsi prowadził,w pędzie jego bryka.<br />
<br />
Gdzie jest mama?Pyta Ziutka. Mama krowy doi.<br />
A gdzie Janek? Janek z rana w stawie konie poi.<br />
Wojna chłopcze dziś wybuchła,radio larum daje,<br />
To pożoga idzie wielka,padną wielkie kraje!<br />
<br />
Ten kierownik szlachcic stary,miał w domu kryształek<br />
Który w rurce z celifanu,podpierał go wałek.<br />
Tym wałeczkiem,kręcił nieraz i słuchał muzyki,<br />
Teraz woła,że w słuchawkach,wojenne są krzyki<br />
<br />
Już od radia pędzi w gumna,do obory wpada,<br />
Choć nie widzi jeszcze Szaćki,głośno swoje gada.<br />
Pani Szaćko,jest pożoga,kraj Niemiec zalewa,<br />
Nie zostanie w Polsce nic już,ni słoma ni plewa.<br />
<br />
Trzeba zamknąć dziś ochronkię,ja do broni muszę,<br />
Biorę mieszok na ramiona,i ja stary ruszę.<br />
Niech no sołtys to zarządzi,do widzenia pani,<br />
I już poszedł,już pojechał,zwiastun wielkiej zmiany.<br />
<br />
108<br />
<br />
Słońce ledwo wychodziło zza czubków tam lasu,<br />
A od rana w małej wiosce jest dużo hałasu.<br />
Tęgie chłopy te od kosy,patrzą w wojny stronę,<br />
Poklepują swe kosiska,mruczą,no jebane!<br />
<br />
A podejdźta jeno blisko,jak ten kłos padnieta!<br />
Bo zachciewa wam się teraz,szerokiego świata.<br />
I młoteczkiem tłuką kose,a im się wydaje,<br />
Że każdego co nadejdzie,kosą w dzwona kraje.<br />
<br />
Brzęk klepania wciąż się wzmaga,jakoby głos burzy,<br />
Kosa,wszystkim jest wiadomo,do ścinania służy.<br />
Wychowawca wpoił w ludy,historię Kościuszki,<br />
Co to kosą ciął kacapów,sołdatów batiuszki.<br />
<br />
Każdy klepie,sprawdza ostrze,myśli,;na drugiego!<br />
Bo ten pierwszy padnie ci sam gdy zobaczy jego.<br />
Z kosą długą co łeb ścina,albo całe dłonie<br />
Za kosiarzem,sukman mnogo,aż bielą się błonie.<br />
<br />
Bo nikt tutaj to nie widział koła na oponie,<br />
Samochodu nie usłyszał,w tej kresowej stronie.<br />
Nikt tez nigdy tu nie widział,czołga co dom wali,<br />
Ni nie macał jego lufy,co jest z twardej stali.<br />
<br />
109<br />
<br />
Kawaleria Nowogródzka często polem gnała,<br />
Szable w słońcu się błyszczały,krzykiem – hurra,grzmiała.<br />
Wypasione konie były,czyste jak łza w oku,<br />
Po ćwiczeniach rżały jeno czekając obroku.<br />
<br />
Gdy ułani w szóstkę koni,przez wioskę jechali,<br />
To na płotach dzieci byli,chustką im machali.<br />
Barwa piękna ich mundurów wabiła dzieciaki,<br />
Co skrzeczały na swych płotach,niby chyże szpaki.<br />
<br />
Taką siłę żeniec widzi,w szabli i swej kosie,<br />
Pewni tego,że ułani,stratują jak łosie,<br />
Łany całe. Gdy do rui przychodzi ochota,<br />
Zdepczą wszystko i stratują,nawet słupki płota.<br />
<br />
Teraz klepią stal zawzięcie,plują,popijają,<br />
Nieraz głośno któryś zaklnie,,bo losu nie znają.<br />
Wszyscy rzędem już stanęli,i w pole ruszyli,<br />
Każdym cięciem,to nie źdźbło. Jeno Niemca bili.<br />
<br />
Czy ktoś widział na kryształek,okno świata tego?<br />
Niech nie myśli,że to szatan lub kopyto Złego.<br />
To radyjko,szczyt techniki,więź z mocą eteru,<br />
Co łapało na słuchawki,Moskwę,Londyn,Peru.<br />
<br />
110<br />
<br />
Bez baterii i bez prądu,na czorta dynamo!<br />
Majstrowałeś i kręciłeś,głos czysty jak rano.<br />
W uszy wpadał informował,lub melodią bawił,<br />
Trzeba wiedzieć,w tamtych czasach niejednego zbawił.<br />
<br />
Oto mówi ten z ochronki,;Niemiec pod Warszawą!<br />
Łaźnie sprawił armii „Kraków” i to łaźnie krwawą.<br />
Potem zamilkł pan z ochronki,szlachcic to był stary,<br />
Ktoś splądrował mu mieszkanie,potłukł wszystkie gary.<br />
<br />
No a jego zdusił szalem,zrujnował mieszkanie,<br />
Tak skończyło się w słuchawkach,świata tego granie.<br />
Też tej nocy gdy on zduszon,wojska ruskie weszły,<br />
Mity wszystkie o ułanach,niby szklanki prysły.<br />
<br />
To Mongoły w czapach z czubem,i gwiazdą czerwieni,<br />
Tyle tego w lasach stoi,aż burym się mieni.<br />
Jermak sąsiad się ogłasza,komisarzem wioski,<br />
Zbiera kule,nosi ruskom,zbiera nawet łuski.<br />
<br />
Na rękawie ma opaskę,z płótna czerwonego,<br />
Które wyciął nożycami,z sztandaru polskiego.<br />
Resztę flagi to podeptał,nie znosił białego,<br />
Bo tak mówiąc między nami, nie mył ciała swego.<br />
<br />
111<br />
<br />
Zaraz wskazał bolszewikom bogate baraki,<br />
Szopy,chlewnie i obory,woła; to kułaki!<br />
Politruk popatrzył na to,jutro to podzieli.<br />
No a na to parobczaki,- Właśnie tego chcieli.<br />
<br />
Z rana każdy przyszedł wcześniej i wybiera krowy,<br />
Każdy lepszą wyprowadza,do bójki gotowy.<br />
Już nadjeżdża komisar,na koniu sołtysa,<br />
Swoją ręką daje znaki,gil mu z nosa zwisa.<br />
<br />
Stop! Zawołał. To nie tako. Woła gospodynie.<br />
Wybierajtsa wy chadziajko, jedną krowę, świnie.<br />
Matka Ziutka wraz wskazała,krasule i lochę,<br />
Lecz nie płacze,ino wargi jej drygają trochę.<br />
<br />
Resztę ludzie rozebrali,każdy coś tam złapał,<br />
Krów aż osiem,świni setka,wielki u nich zapał.<br />
Konie to wszystkie zabrali dla dobra kołchozu,<br />
Lecz z nich żaden nie chciał zabrać,żadnego nawozu.<br />
<br />
Jeno tylko co gotowe,co żywe i ciężkie,<br />
Teraz czuli,że pożyją,życie stoczą męskie.<br />
Nowa władza wszystko daje,ale nie za dużo,<br />
A za kilka dni dostali,do kupy awizo.<br />
<br />
112<br />
<br />
Kolektywy mają tworzyć,wkłady swoje dawać.<br />
A od jutra w kartoflisku,łęty ręką zrywać.<br />
Wszystkie zboże do ochronki na podłogę sypać,<br />
Trójki tego dopilnują,opornych to karać.<br />
<br />
Ziutek widzi,że to wcale,że to nie przelewki,<br />
Bo w gromadach przy opłotkach słychać różne śpiewki.<br />
O wysyłce,o zesłaniu,lub o zaginięciu,<br />
Zwiewa szybko aż do Mińska,woła ratuj ciociu.<br />
<br />
W Mińsku nigdzie też nie chodzi i gardzi siwuchą,<br />
No bo widzi ,że se stworzył dolę bardzo kruchą.<br />
Jeśli wskaże go znajomy,to prepał z kretesem,<br />
Jedno wiedział trza się związać tylko z dużym miastem.<br />
<br />
Stawiał piece i był zdunem,sypiał na kwaterach,<br />
Często włóczył się po mieście i łaził po torach.<br />
Gdy ktoś pytał skąd pochodzi? No ja od folwarku.<br />
Co to teraz już przejęto .Ja chodziłem w worku.<br />
<br />
Teraz to ja się dorobił przy stawianiu piecą,<br />
Moja matka biedna była,nie miała swej kiecy.<br />
No a ojca ty nie znajesz?Nie nigdy nie widział.<br />
Tak mówiono na pastwisku,na fujarce gwizdał.<br />
<br />
113<br />
<br />
Kiedy przełom w wojnie powstał,wrócił do wsi swojej,<br />
Spustoszenie było duże,nie chodziła kolej.<br />
Wnet do wioski wóz pancerny na kołach dojechał,<br />
I oficer ,graf niemiecki,tak się tam odezwał;<br />
<br />
Bądźcie z tego tu szczęśliwi,że my przyjechali,<br />
Z bolszewików to niewoli my wolność wam dali.<br />
Z tego szczęścia wybierajcie sołtysa nowego,<br />
Bo nie wróci tutaj rusek,on uciekł do swego.<br />
<br />
Tu uśmiechnął się wesoło,jakby swego pewien,<br />
I pojechał w stal okuty,był kwaśny jak rzewień.<br />
Janek brat to był najstarszy,Ziutka wciąga w Aka,<br />
Ziutek na to jak na lato,i z radości skaka.<br />
<br />
Był łącznikiem,a Łachutka to trzymał kwaterę,<br />
Zbierał dane,znaki,cyfry,fałszywą literę.<br />
Ziutek łącznik no to nieraz,dążył,hen,daleko,<br />
I nie jeden kurier zginął,z piachu też miał wieko.<br />
<br />
Raz z rozkazem w trójkę poszli,pośród pól uprawnych,<br />
Wodę pili z rowów polnych,przy mostkach zastawnych.<br />
Jakąś wioskę było widać,nagle z boku krzyki,-<br />
Ręce w górę! Nic nie mówić!Wiążą ich na styki.<br />
<br />
114<br />
<br />
Napastników było sześciu,obrzezane Żydki,<br />
Przywiązanych do chojaka,już biorą na spytki.<br />
Skąd pochodzą? Dokąd idą?Czy mają moniaki?<br />
Niech tu mówią samą prawdę,bo będą siniaki.<br />
<br />
Co mam mówić rzecze Ziutek, szukamy zajęcia,<br />
U rolnika przy obejściu, jesteśmy do wzięcia.<br />
Pracy w mieście to brakuje,ale w polu zawsze,<br />
My robocze ludzie przecie,patrz na ręce nasze.<br />
<br />
Dwóch zostało przy akowcach,czterech wioskę bierze,<br />
Napadają na chałupy,a krzyczą jak zwierze.<br />
Chcą żywności,chcą pieniędzy,i nieraz cielaka,<br />
Nie pogardzą tym co znajda,ni do kiszki flaka.<br />
<br />
To klasyczne jest w tych stronach,to „bombardowanko”<br />
Bo u żydków w ich kieszeniach,od dawna jest manko.<br />
Lecz tym razem w wiosce byli chłopaki z oporu,<br />
Kiedy krzyki usłyszeli,chcą bronić honoru.<br />
<br />
Strzały słychać,kulki gwiżdżą,pukają o ściany,<br />
To chłopaki wioski bronią,chłopaki z Oszmiany.<br />
Tych dwóch co to pilnowali,Ziutka związanego,<br />
Z karabinem lecą w strzały,aby bronić swego.<br />
<br />
115<br />
<br />
Ziutek zębem gryzie pęta,inni wspomagają,<br />
Gdy już ręce uwolnili no to dyla dalą.<br />
W gęste trawy,kartofliska i bruzdy głębokie,<br />
Potem wpław w ubraniu lichym, przez torfiastą rzekię.<br />
<br />
Na kwaterę do Łachutki,tam się też udali,<br />
I raporty z zajścia tego dokumentnie zdali.<br />
Szybkie nadeszły rozkazy,szyfrem zapisane,<br />
Aby nagle w drogę ruszać,i w rzeczy nieznane.<br />
<br />
W majątek Korwaleniczki,dążą zuchy polne,<br />
To chłopaki z bronią w ręku,do wojaczki zdolne.<br />
Tam brygada się montuje,zwana też, – dziesiątka.<br />
Przyszła masa jej plutonów,kompletna,calutka.<br />
<br />
Ziutek nagan nowy dostał,z belgijskiej fabryki,<br />
Ludzie! Jak on się radował. aż robił fikołki.<br />
Teraz to już był żołnierzem,choć lat brakowało,<br />
Ale brano także takich,bo wojaków mało.<br />
<br />
Przetrzebieni tam Polacy ,przez ruska i Żyda,<br />
Ale także i niemiecka niszczyła ich gnida.<br />
Nieobecni na Syberii zamienieni w lody,<br />
Lub w Katyniu koło Mińska. Tam zginęły rody.<br />
<br />
116<br />
<br />
Część też poszła do baera na niewolę zdani,<br />
Przez faszystę często w mordę dla zabawy lani.<br />
Niedobitki do brygady jak do słońca poszli,<br />
To też byli tam młokosy,i byli dorośli.<br />
<br />
„Ciemny” idzie już w szeregu,,kolumna jest długa,<br />
Z kalinowego patyka laskę sobie struga.<br />
Na niej kratki już wycina,zawiesza proporzec,,<br />
Droga długa jest,przed nimi,na niej można polec.<br />
<br />
Cel to Wilno! Dwie brygady szturmują to miasto,<br />
Partyzanty z marszu idą na Germana ostro.<br />
Porubanek to lotnisko,przez Szackie zdobyte,<br />
A na lasce kalinowej „Wilno” jest wyryte.<br />
<br />
Radość miasta była wielka ale krótkotrwała,<br />
Niezadługo inna armia do miasta wkraczała.<br />
Już akowcom dają w czapę .Reszta do więzienia,<br />
Tak to dola kresowiaka,jak doba się zmienia.<br />
<br />
Ziutek popadł w tarapaty,na zesłanie idzie,<br />
Już w pociągu chłopiec siedzi,o głodzie i bidzie.<br />
W Omsku ma pierwszy przystanek. Potem rzeczny statek.<br />
Ob to rzeka,w trzy tygodnie,bez przepierki gatek.<br />
<br />
117<br />
<br />
SA-LE-CHARDU ,to jest obóz jego przeznaczenia,<br />
To jest miejsce do mrożenia,życia i istnienia.<br />
Ciemność nieba śnieg rozjaśnia,odwilży tam braki,<br />
Ci co wejdą w tamte mroki,za życia to wraki.<br />
<br />
Tutaj nie ma żadnej drogi,i nie ma też ziemi,<br />
Jeno lody,jeno śniegi,żyjesz jakby w ciemni .<br />
Rzeka nigdy nie odmarza,woda płynie spodem,<br />
Nikt tu nigdy też nie zbadał,co płynie pod lodem.<br />
<br />
Jest równina lub pagórki,wszystko zawsze białe,<br />
Wśród tych śniegów nieraz ujrzysz,krzaczki liche małe.<br />
Pala z tego nie ustrugasz,więc drzewa brakuje,<br />
Jadasz zimną rybę twardą,brzuch resztę zgotuje.<br />
<br />
Morze Karskie jest widoczne,kiedy słonko w plecy,<br />
To gdy patrzysz,no to widzisz,biel wielkiej pustyni.<br />
A w tej bieli jeno iskry,promień słońca czyni,<br />
Na tej bieli już od wieków,nie ma żadnej cieczy.<br />
<br />
W Sa-la-chardu nie ma wieży,jest mała fabryczka,<br />
Domków kilka i ulica podobna do smyczka.<br />
Jeśli węgla nie dowiozą to siedzisz w zimnicy,<br />
Cisza wówczas niby w grobie w całej okolicy.<br />
<br />
118<br />
<br />
Remontował ja tam wozy,niby samochody<br />
Robił ja tam jak niewolnik,byłem bardzo młody,<br />
A robota była w kółko,jedna i ta sama,<br />
No i chleba zawsze porcja,więcej ani grama.<br />
<br />
Gdym tu jechał to był etap w czarnym mieście Omsku,<br />
Wszystko tam jest budowane,niechlujnie po rusku.<br />
Tam ulice nawet krzywe,a na rowach kładki,<br />
Gdy potrzeba no to na nich ,ściągają swe gatki.<br />
<br />
W Sa la Charde brak jest rowów,brak jest także płotów,<br />
Każdy walił gdzie przykucnął i gdy był już gotów.<br />
Lecz zapachów to nijakich,zimą tu nie było,<br />
Ni komarów,ni robaczków, wszystko w biel się skryło.<br />
<br />
W innym świecie,w dni czerwcowe,aromaty siana.<br />
Albo gleba pachnie ziemią,gdy z rana jest zlana.<br />
W dni lipcowe kiedy miedzą,idziesz pośród łanów,<br />
Zachwyt gardło tobie chwyta,od pyłku tumanów.<br />
<br />
A jesienią w czas wykopków,gdy palą się łęty,<br />
Czujesz dymek miły bracie,upalone pręty.<br />
Na tych prętach ziemniak czarny,sadzą osmolony,<br />
W pyle żaru,już na miękko,dobrze przypalony.<br />
<br />
119<br />
<br />
Tu nie ujrzysz,nie zobaczysz,ani nie poczujesz,<br />
Ognia z bajki. Na lodowcu żyły se wyprujesz.<br />
Ni zapachu,aromatu,dymu nad polami,<br />
Ani krówek się pasących pomiędzy miedzami.<br />
<br />
Był też inny jeszcze obóz,dwa etapy dali,<br />
Do którego to zsyłano,co nazwisk nie mieli.<br />
Każdy dostał jeno numer,taki obozowy,<br />
Ja się jakoś uchowałem,bo ja byłem nowy.<br />
<br />
Nazywano Chał Mi Riu ,karcer,dożywocie,<br />
Ten co w etap tam tyź poszedł,szedł na do robocie.<br />
Skałę twardą młotem tłukł ci,aż upadł i cisza,<br />
Echo bicia jego serca w powietrzu zawisa.<br />
<br />
W tej martwocie pozostanie stuk i jego gnaty,<br />
Otulone swą kufajką na której są łaty.<br />
Pamięć o nich to w nas siedzi,bo my ich żegnali,<br />
My milczący,gdy ich gnano,w szeregu my stali.<br />
<br />
Pozostałem ja w fabryce remontować wozy,<br />
Ominęły mnie karcerów śmiertelne powrozy.<br />
Stamtąd nigdy nikt nie wrócił,takie były słuchy,<br />
Ja tu jednak ocalałem,dobre miałem duchy.<br />
<br />
120<br />
<br />
W dziesięć lat po mym zesłaniu,dostałem swobody,<br />
I tak mogłem po Syberii zmieniać nawet grody.<br />
Chciano ze mnie ruska zrobić,ciągle namawiano,<br />
Lecz w dalekiej pięknej Polsce,było moje wiano.<br />
<br />
Wiano wolne i swobodne,to wiano sarmaty,<br />
Wiano wspólnie budowali pobite me braty.<br />
W pięćdziesiątym ósmym roku,ja do kraju wrócił,<br />
A gdy linie ja przekroczył, to tak sobie nucił;<br />
<br />
„Ty pójdziesz górą,ty pójdziesz górą<br />
A ja doliną<br />
Ty zakwitniesz różą,ty zakwitniesz różą<br />
A ja kaliną.”<br />
<br />
A tą różą to zakwitła Polska ma kochana,<br />
Gdy ja stanął na jej części,padłem na kolana.<br />
Ślubowałem ja w brygadzie,tego dotrzymuje,<br />
I każdego dzisiaj ranka jej ziemię całuje.<br />
<br />
Miałem kiedyś ja znajomą ,przemiłą rodzinę,<br />
Może kiedyś ja do nieba swym statkiem zawinę.<br />
To zapytam jak zginęli,jak był cios zadany,<br />
A rodzina to Orlickich .Dzierżyła Kuszlany.<br />
<br />
121<br />
<br />
W Mińsku tęgo byłem bity,lecz się wylizałem,<br />
Chociaż prawie trzy tygodnie bez ducha leżałem.<br />
Rzekę Wilię na trzech balach,musiałem przepływać,<br />
W własnej ziemi,głowę hardą,przed wrogiem ukrywać.<br />
<br />
W Ostrobramskim czynie miałem,też moje udziały,<br />
Medal nawet szykowano nie doszło do sprawy.<br />
Czołg spaliłem,za co druhy rękę mi podali,<br />
I życzyli setkę latek,jakby los mój znali.<br />
<br />
Ja na pieszo kilometrów to sześćset przeszedłem,<br />
Do obozu na katorgę. Zimne miesiąc jadłem.<br />
Jadłem w Rosji chleb razowy,czarniejszy od torfu,<br />
Niepodobny był do bułki ni świętego tortu.<br />
<br />
Wydeptano nasze plemnie i ziemię zabrano,<br />
A w Oszmianie nasze chaty już nie malowano.<br />
Ziutek ostał. Wokół niego z Kresów liczne wdowy,<br />
On to przeżył. On jest ciągle. Ostaniec kresowy!<br />
<br />
Jest historią kresów pięknych, i Kresów zieleni.<br />
Zawsze mówi,że historia kiedyś to się zmieni.<br />
I zaświadczy,że on wyrósł na Oszmiany glebie,<br />
Gdzie się żyło z pieśnią w ustach,i dostatnim chlebie.<br />
<br />
122<br />
<br />
Rozdział IX<br />
<br />
P o w r o t y<br />
<br />
Był w cegielni chłopiec Jerzy,gdy nadeszły wieści,<br />
Takie dziwne i radosne,w głowie się nie mieści.<br />
Będą wracać do swej Polski,lecz na inne ziemie,<br />
Ponoć tam przed wielu laty żyło Lachów plemnie.<br />
<br />
A więc jutro będzie wyjazd,oni już gotowi,<br />
Na tą trasę do Ojczyzny,wszyscy jakoś zdrowi.<br />
Nic nikomu nie dolega,czują się jak trzeba,<br />
Nie zmartwieni są tym nawet,że brakuje chleba.<br />
<br />
Na tę drogę bardzo długą nie mają prowiantu,<br />
Są bezsilni,jak krzyżowcy we kraju Lewantu.<br />
I nie mają już tobołów,waliz ni pakunków,<br />
W butle z korkiem nabierają,dużą ilość trunków.<br />
<br />
Bo wiedzieli co to woda,znali obyczaje,<br />
Nie wierzyli teraz temu co im wolność daje.<br />
Tak szykując się do drogi na pociąg czekali,<br />
Serce im zabiło mocniej,Komin dymem wali!<br />
<br />
123<br />
<br />
A więc jedzie,słychać dycha,piszczą już hamulce,<br />
Chociaż wagon znów bydlęcy,czują,że są w dwójce.<br />
Z każdym dniem trasy ubywa,Tam gdzieś są granice,<br />
I w ostatnią noc przed Brześciem ,zapalają świecę.<br />
<br />
Przekroczyli już granice, dziwi ich tu wszystko,<br />
Ludzie jakieś uśmiechnięte,a płacze matczysko.<br />
Jerzy słuchaj,idź po sklepach,proś o kromkię chleba,<br />
Powiedz ile nas tu jest,wiele nam nie trzeba.<br />
<br />
Jerzy poszedł .Długo chodzi. Widzi sklep,”Piekarnia”,<br />
I przez szybę sklepowego,co monety zgarnia.<br />
Chłopiec monet żadnych nie ma,głód popycha plecy,<br />
Wchodzi w środek bojaźliwie,; Ja wracam z Sowiety!<br />
<br />
Nie mam dziengów a rodzina,ona taka liczna,<br />
Chociaż bułkę tą kręconą, ona taka śliczna!<br />
Z Rosji wracasz? Z Kazachstanu,my to Sybiraki,<br />
My nie znamy białych bułek,my jedli widłaki.<br />
<br />
Jędrek , daj no worek tutaj,a pełen pieczywa,<br />
Podrzuć chłopcu go na plecy,niech mięśni nie zrywa.<br />
Gdy był Jerzy na ulicy , płonęła mu dusza,<br />
Czuł,że w oczach tyk nieznany łzami jego rusza.<br />
<br />
124<br />
<br />
Ledwo znalazł się na ziemi narodu własnego,<br />
A już widzi inne cechy,plemienia swojego.<br />
Polsko piękna! Tak nas witasz .Jakaś sprawiedliwa!<br />
A mówili w Rosji nam tak,że ty już nieżywa.<br />
<br />
„Nikagda Polszy nie budiet.”Ładowano w głowy,<br />
A tu patrzaj tak bez pytań pomóc jest gotowy.<br />
Worek chleba darmo dali,na plecy włożyli,<br />
Poklepali po ramieniu,brawa ręką bili.<br />
<br />
Moi ludzie,skąd wy wiecie,jak ja żyłem w Rosji?<br />
Skąd wy wiecie,że przez lata nie widziałem hostii?<br />
Skąd wy wiecie,że ja z Pińska tylko sam wróciłem?<br />
Wielu w Sybir wyjechało. Nie ja ich tam biłem.<br />
<br />
Dola moja wyprzedziła pociągi z północy,<br />
Klęska naszych na Syberii niby kamień z procy,<br />
Przyleciała lotem ptaka,uprzedziła ziomków,<br />
I dlatego są bochenki,nie kroją tu kromek.<br />
<br />
Mama która widzi syna z worem na ramionach,<br />
Pyta co ty nosisz chłopcze? Byłeś po patronach?<br />
Byłem mamo u piekarza,głodu widzę koniec,<br />
Zobacz jeno jaki w worku ja niosę gościniec!<br />
<br />
125<br />
<br />
Mamo,czemu płaczesz ciągle,worek chleba przecie,<br />
Mamo,czy ty moczysz glebę już na całym świecie?<br />
Siły srogie już przeniosły granice na Bugi,<br />
Ale sprawdzę,my pojedziemy,jaki kraj jest długi?<br />
<br />
Czemu mamo tu za Bugiem,czemu właśnie,ach ty,!<br />
Robisz szlochy,ciągle płaczesz, i Poleskie lejesz łzy?<br />
Patrzaj stoją puste domy,to nie są ziemianki.<br />
Zamiast kubków z drewna,gliny,zakupimy szklanki!<br />
<br />
Stargard Szczeciński 2003r<br />
<br />
Spis treści<br />
<br />
Biwak 2<br />
<br />
Wojna nad Piną 16<br />
<br />
Polesia łzy 33<br />
<br />
Zsyłka 49<br />
<br />
Okupacja bolszewicka 70<br />
<br />
Ważenie sił 90<br />
<br />
Powrót Jedliny 95<br />
<br />
Ostaniec 100<br />
<br />
Powroty 120<br />
<br />
<br />
<br />
Brak komentarzy<br />
Napisane w kategorii "Polesia łzy"<br />
<br />
<br />
poemat pt.”Polesia łzy”<br />
12<br />
MAJ<br />
Wiesław Kępiński<br />
<br />
Polesia łzy<br />
<br />
Poemat<br />
<br />
2<br />
<br />
Rozdział I<br />
<br />
Biwak<br />
<br />
W ciepłe lato grupa chłopców Pinę wpław już bierze,<br />
Bo na drugiej stronie rzeki ich tam letnie leże,<br />
Trzy szałasy,maszt z proporcem i kuchnia z kamienia.<br />
Na tej kuchni gar miedziany badyl w zupę zmienia.<br />
<br />
Jeden z chłopców jest kucharzem .Dyżur ma w jadalni.<br />
Reszta poszła ,hen,za Pinę, poszukać mchu z darni.<br />
Teraz widać,że wracają,są już w środku rzeki,<br />
Z przodu tobół,z tyłu tobół,jak opasłe beki.<br />
<br />
Są nareszcie już na brzegu,niosą mchu toboły,<br />
A gdy idą do szałasów,są jakby te woły.<br />
Objuczone,o dwu nogach,niezgrabnie ruchliwe,<br />
Jeno twarze choć czerwone,wesołe a żywe.<br />
<br />
A co tobie ,Stachu ,nogi iksowato chodzą?<br />
Nie w te miejsca co potrzeba,ledwo lewą bodzą.<br />
Takiś słaby podejrzanie,.Jesteś bez śniadania?<br />
Stachu pędem wraz z tobołem pod maszt zaiwania.<br />
<br />
3<br />
<br />
Miesiąc sierpień rozpoczęli wędrówką bez celu,<br />
Chcieli poznać kraj ojczysty i wody bez żelu<br />
Wody czyste, nie miastowe,nie kanały Pińska,<br />
Chcieli źródła piękna szukać i poznać ludziska.<br />
<br />
Co nie daje im spokoju,dążą tam uparcie,<br />
Nieraz trzeba postój zrobić,noc spędzić na warcie.<br />
Wtedy trzeba chrust uzbierać,szukać mchu do spania,<br />
Trzeba także swą koszulę przeznaczyć do prania.<br />
<br />
Lecz włóczęga ich pociąga,to jest żywioł życia,<br />
A włóczęga jest wymiarem,jest dążnością życia.<br />
Być włóczęgą z finką z boku i laską górala,<br />
Dążyć ciągle gdzieś w nieznane,trafić w punkt do cala.<br />
<br />
To jest celem najważniejszym zwiadowcy i ćwika,<br />
Toteż każdy, gdy dzień wstaje,do rzeki wnet bryka.<br />
Pora obmyć twarz zaspaną,nie udawać lenia,<br />
Bo codziennie życie druha,jako dzień się zmienia.<br />
<br />
Chłopcy różnią się od siebie. Stąd też inne zdania;<br />
Są potrzeby ducha wyższe,są i wodą lania.<br />
Radość życia,duch młodości i pragnienie czynu,<br />
Są potrzebą ciała młodych,aż do godzin przysnu.<br />
<br />
4<br />
<br />
Mchem namioty trza wymościć,bo tu nie ma pierza,<br />
Nocką nieraz pod paznokciem masz małego zwierza.<br />
Ale co tam mała mrówka,ona jest ruchliwa,<br />
Więcej wszak dobrego daje zapaszek igliwia.<br />
<br />
Trzy szałasy,pięciu chłopców i stojak do gara,<br />
Płomień z drewna,zapach grochu i z zapachem para.<br />
Krótkie spodnie,czapka z daszkiem,a na niej lelija,<br />
A przy garnku młody kucharz,co chochlą wywija.<br />
<br />
Pas ze skóry,sprzączka z brązu .Przy boku nóż fiński.<br />
Chusta biała,no, a na niej,statki-”flota pińska.”<br />
Każda chusta tu jest inna,znać są inne hufce,<br />
Prezentują to chłopaki .Chusty w różnej skuwce.<br />
<br />
Tak dobrali się listownie,dla letniej włóczęgi.<br />
Wszyscy włosy płowe mają,Jeden nawet piegi.<br />
Ten co piegi ma na nosie,jest dzisiaj kucharzem,<br />
Jutro, jeśli będzie trzeba,biwaku malarzem.<br />
<br />
Rodem z Pińska jest wodnego,gdzie flotylla biała,<br />
Strzeże granic bardzo dzielnie,choć w istocie mała.<br />
Kilka kutrów i ścigaczy,na nich lufy armat,<br />
Koła białe dla topielców rzuca nieraz kamrat.<br />
<br />
5<br />
<br />
Pina wlewa do Prypeci swe wody leniwie.<br />
Wody czyste i spokojne,ale w środku żywe.<br />
Ryby to w niej nie brakuje,plusk słychać z daleka,<br />
Gdy zaś ryba jest goniona,to w górę ucieka.<br />
<br />
Gołym okiem tam jesiotra ujrzysz jak się czai,<br />
Pośród gęstych wodorostów los mu łup narai.<br />
A on paszczę swą otworzy,wessie litry wody,<br />
Z nią ofiarę gładko połknie,bo to Piny płody.<br />
<br />
Z wodorostów się nie ruszy,stoi nieruchomo,<br />
Czeka nadal na okazję i chwyta łakomo.<br />
Gdy tak patrzysz z brzegu rzeki na wodne szuwary,<br />
To nie zawsze ujrzysz cienie,myślisz: to torf stary.<br />
<br />
Tak z lenistwa nieraz płetwą utworzy kurzawę,<br />
Aby z piasku rzeki stworzyć dla ofiar zastawę.<br />
Wówczas one,chcąc ominąć nieznane ziarenka,<br />
Płyną prosto w to miejsce,gdzie jest jego szczęka.<br />
<br />
On łaskawie znów otwiera przepastne gardziele,<br />
W których ginie znów ofiara,a ofiar jest wiele.<br />
Chłopak z Pińska,Jasiek piegus,nocą łowił ryby,<br />
Ojciec jego z drewna robił sam trójzębne dyby.<br />
<br />
6<br />
<br />
Chłopak świecił w toń łuczywem,tato walił widłem.<br />
Ale nieraz też bywało łowił dużym sidłem.<br />
Trzy pałąki owinięte siatką bez otworu,<br />
Gdy się ryba w środku znajdzie,ujrzy błysk toporu.<br />
<br />
Teraz Jasiek miesza bigos,woń jest czuć w oddali,<br />
Te zapachy to aż z Pińska tu dzieci przygnali.<br />
Ich gromadka z boku stoi,podziwia harcerzy,<br />
Nawet burek pewny swego cicho obok leży.<br />
<br />
Dzieci miasta cicho stoją,harcerz dla nich kanon,<br />
Podżiwjają namiot biały,z pnia dla kwiatów wazon.<br />
I czekają aż ukończą swe przygotowania,<br />
Bo pod wieczór czas nadejdzie przy ogniu śpiewania.<br />
<br />
Jasiek mówi; no chłopaki,podejść z menażkami,<br />
I każdemu kładzie gęste mięso z zaprawami.<br />
Posiadali wraz na ziemi,jedzą z apetytem,<br />
No, a jeden miny robi jakoby z zachwytem.<br />
<br />
Kęsy zjada,mlaska głośno,mówi , ale jadło!<br />
Czy czasami razem z Jasiem z nieba nam nie spadło,<br />
Powiedz ,Jasiu ,gdzie ty takie pobrałeś nauki?<br />
Że z kapustą zgotowałeś smaczne mięsa sztuki?<br />
<br />
6<br />
<br />
Cichy chichot,rozbawienie,- jak to przy posiłku,<br />
Znane to są rozgawory od Czwartego Pułku.<br />
Który znany był z odwagi i męstwa srogiego,<br />
Ale także w czas biesiady,ze śmiechu głośnego.<br />
<br />
Tato uczy mnie drwa rąbać i kreślić rysunki,<br />
Ale mama to mnie bierze zawsze na sprawunki.<br />
Potem w kuchni jej pomagam,wałkiem na stolnicy,<br />
I makaron także kroję,sałatkę z zielnicy.<br />
<br />
Ona zupę wciąż smakuje,mówi: Jasiu, soli,<br />
A tymczasem tatko w oknie swoją brodę goli.<br />
A gdy humor ma wspaniały,to brzytwę wyciera,<br />
I swym głosem bardzo dziarsko im melodię śpiewa;<br />
<br />
„Bywaj, dziewczę zdrowe,ojczyzna mnie woła.<br />
Jadę za kraj walczyć wśród rodaków koła,<br />
I choć przyjdzie ścigać jak najdalej wroga,<br />
Nigdy nie zapomnę,jak mi jesteś droga.”<br />
<br />
W lustro ciągle bokiem zerka,uśmiecha się miło,<br />
I pod nosem mruczy sobie: latek znów przybyło.<br />
Gdy w miednicy twarz obmywa,ciągle coś tam gada,<br />
A tymczasem mama ręcznik do ręki mu wkłada.<br />
<br />
8<br />
<br />
Tak się trochę nauczyłem przy kuchni się krzątać,<br />
Zmywać garnki,a jak trzeba,to chusteczkę przeprać.<br />
Nie wiem czemu lubię kuchnie,całą grzebaninę,<br />
Może to już jest wrodzone .Czy znajdę przyczynę?<br />
<br />
Znajdziesz ,Jasiu,może znajdziesz,w wojsku są kucharze,<br />
Tam to, brachu, kocioł wielki,tam człek się umaże.<br />
W taki kocioł wejdziesz cały,nim skończysz szorować,<br />
To dzień zejdzie,a ty ciągle będziesz blachę skrobać.<br />
<br />
Gdy skończyli swój posiłek,Jasio grzeje wodę,<br />
By menażkom po bigosie przywrócić urodę.<br />
Wyczyszczone już naczynia z lekkiego metalu,<br />
Trzeba teraz je powiesić na obdartym palu.<br />
<br />
Jest ich pięciu. Z darni robią ławę w kształcie kręgu,<br />
Trochę z dala od ogniska,by nie być w zasięgu.<br />
Przy namiocie maszt wkopali,ozdobny w proporce,<br />
Na proporcach wszystko widać,jakie są ich dworce.;<br />
<br />
Jest herb Pińska,i herb Lidy,i Białej Podlaski,<br />
I Syrenki z krągłą tarczą,tarcza daje blaski.<br />
Bo z tombaku jest zrobiona,wszyta cerowana,<br />
Ta figura,tej Syrenki,nawet dzieciom znana.<br />
<br />
9<br />
<br />
A pod masztem Stach układa z muszli małej wzory,<br />
Nikt nie może tam zaglądać do wieczora pory.<br />
Tak przed zmrokiem skończył dzieło .To ptak – duma kraju,<br />
Orzeł Biały,z muszli rzecznej,dwóch rzek na rozstaju.<br />
<br />
Potem w kręgu dzieci siadły. Na plecach są koce,<br />
A w oczętach w skry wpatrzonych,przedziwne są moce.<br />
Każda para w tych płomieniach,widzi swe widziadła,<br />
Każda inne z blasku światła marzenia tu kradła.<br />
<br />
Te marzenia równoległe do melodii były,<br />
Jednak bardziej fantazyjne. I fantazję kryły.<br />
Gdy od miejsca się urwały,to dążyły w baśnie,<br />
I wracały znów natychmiast,gdy skra w boki trzaśnie.<br />
<br />
Zmroku tu jeszcze nie było, kiedy wszyscy zgodnie,<br />
Najpierw cicho zaśpiewali,melodyjnie,modnie,<br />
O ognisku ,które płonąc dziwny czar rozsiewa,<br />
No i które każdy chętnie jak umie opiewa.<br />
<br />
„Płonie ognisko i szumią knieje,<br />
Drużynowy jest wśród nas.<br />
Opowiada starodawne dzieje,<br />
Bohaterski wskrzesza czas.<br />
<br />
10<br />
<br />
O rycerstwie spod kresowych stanic,<br />
O obrońcach naszych polskich granic,<br />
A ponad nami wiatr szumi wieje,<br />
I dębowy huczy las.<br />
<br />
Gdy następną pieśń śpiewano,dzieci wtórowały,<br />
A niektóre, no to nawet i na trawie grały.<br />
Między dłonie brały listek,brzęki było słychać,<br />
Bardzo mocno. Za to inne poczęły tu śpiewać.<br />
<br />
Płonie ognisko w lesie<br />
Wiatr smętną piosnkę niesie<br />
Przy ogniu zaś drużyna<br />
Gawędę rozpoczyna.<br />
<br />
Czuj,czuj,czuwaj<br />
Czuj,czuj,czuwaj,rozlega się dokoła,<br />
Czuj,czuj,czuwaj,najstarszy druh zawoła.”<br />
<br />
Dzieci chrusty z pola noszą,ogień to wyzwanie!<br />
Dla tych wszystkich, co tu siedzą kręgiem na polanie.<br />
Dla ogniska i dla pieśni,dla druha leliji,<br />
Oni wszyscy od tej strony,wszyscy tu przybyli.<br />
<br />
11<br />
<br />
Być harcerzem,grać w podchody,mundur mieć z zieleni,<br />
Który barwą swą i płótnem,jak trawa się mieni.<br />
A na szyi biała chusta,w oczach dal ta z bajki,<br />
A w ognisku przyszłość cała,a na trawie grajki.<br />
<br />
Bo wraz z iskrą mózg wskazuje drogę przez wykroty,<br />
Co się wije pośród łanów,a z boku są płoty.<br />
Na tej drodze widać druhów,jak w pyle drożyny,<br />
Maszerują ciągle naprzód,mają butne miny.<br />
<br />
Gdy tak patrzysz teraz z boku,na rumiane buzie,<br />
No to widzisz ,że śpiewają,lecz umysł na luzie.<br />
Tylko ciała tutaj siedzą,rozdwojenie jaźni,<br />
Serce biegnie gdzieś daleko i szuka przyjaźni..<br />
<br />
Kiedy chrustu dorzucono,Józek pieśń swą śpiewa,<br />
I melodię taką piękną,z harmonijką zlewa.<br />
Ziutek śpiewa,Stach wtóruje harmonijką w dłoni,<br />
I dla taktu przytupuje,nieraz głowę skłoni.<br />
<br />
„Za Niemen,hen precz!<br />
Koń gotów i zbroja<br />
Dziewczyno ty maja<br />
Uściśnij,daj miecz.<br />
<br />
12<br />
<br />
Za Niemen,za Niemen,i po cóż za Niemen?<br />
Nie przylgniesz tam sercem,cóż wabi za Niemen?<br />
Czy kraj tam piękniejszy,kwiecitsza tam błoń?<br />
Kraśniejsze dziewoje,że tak śpieszysz doń?<br />
<br />
Nie śpieszę do dziew.<br />
Ja śpieszę na gody,czerwone pić miody,<br />
Żołnierską lać krew.<br />
<br />
Chcesz godów? Zaczekaj,kochanie ty moje,<br />
Ja gody wyprawię,nasycę,napoję.<br />
Patrz pierś ma otwarta,więc serce me weź,<br />
Krwi mojej się napij,mych napij się łez.<br />
<br />
Zmrok sierpniowy ciepłem dmucha,od Prypeci strony,<br />
Na Zachodzie poblask słońca,od chmury jest płony.<br />
Chmury białe są od spodu,górę noc pochłania,<br />
A wiatr lekki w różne strony do kupy nagania.<br />
<br />
Świerk palony woń roznosi,która nozdrzom miła,<br />
Lecz zapasów jedlin suchych,im ciągle ubywa.<br />
Czas zakończyć ten czarowny wieczór na biwaku,<br />
Lec na łożu z mchu zrobionym,z głową na plecaku.<br />
<br />
13<br />
<br />
Jurek wieczór chce zakończyć,pieśnia z kraju tego,<br />
Choć ciepłego,sierpniowego,z natury błotnego.<br />
Już otrzepał swoje spodnie z małego popiołu,<br />
Usiadł znowu i zaczyna. Nie sam lecz pospołu;<br />
<br />
„Pośród łąk,lasów i wód toni,<br />
W ciągłej pogoni<br />
Żyje posępny lud.<br />
<br />
Brzęczą much roje nad bagnami,<br />
Skrzypi jadący wóz czasami<br />
Poprzez wąską rzekę w bród.<br />
<br />
Czasem ozwie się gdzieś łosia ryk,<br />
Albo w puszczy dzikiej głuszca krzyk.<br />
Krzyk głuszca – i znów<br />
Cisza tak niezmącona,<br />
Dusza śni pustką rozmarzona<br />
Dziwny o Polesiu sen.<br />
<br />
Polesia czar -<br />
To dziwne knieje,moczary.<br />
Polesia czar,<br />
Smętny to wichrów jęk.<br />
<br />
14<br />
<br />
Gdy w mroczną noc<br />
Z bagien wstają opary,<br />
Serce me drży,dziwny ogarnia lęk…<br />
I słyszę jak z głębi wód<br />
Jakaś skarga się miota…<br />
Serca prostota<br />
Wierzy w Polesia cud.<br />
<br />
Tam gdzie sędziwe szumią lasy,<br />
Raz ujrzałem pełen krasy<br />
Cudny Polesia kwiat.<br />
<br />
Słońce jaśniejszym mi się zdało,<br />
Wszystko w krąg nas się radowało,<br />
Śmiał się do nas cały świat.<br />
<br />
Próżno mi o tobie dziewczę śnić,<br />
Próżno w żalu i tęsknocie żyć.<br />
Nie wrócą chwile<br />
Szczęścia niewysłowione,<br />
Drzemią w mogile pogrzebane,<br />
W mrokach poleskich kniej…<br />
<br />
15<br />
<br />
W Pinie światło jest ogniska,rybka wyskakuje,<br />
Chce zobaczyć co na brzegu,ciepło ognia czuje,<br />
A więc chowa się w głębiny,gdzie noc i zielicho,<br />
I cichutko chwilę stoi by nie zbudzić licho.<br />
<br />
Nie wie o tym,że przy brzegu,wsparty o torf czarny,<br />
Drzemie potwór,jesiotr wielki. Los tego jest marny,<br />
Co mu blisko paszczy wielkiej ogonkiem wywija,<br />
Jemu toto wszystko jedno,czy ryba czy żmija.<br />
<br />
Wessie szybko swą ofiarę,grzbiet złamie szczękami,<br />
Nawet wody nie zaplami,nie mrugnie oczami.<br />
Teraz wieczór więc on drzemie,spracowany wielce,<br />
Bo z Prypeci tutaj przybył,tam biją widelce!<br />
<br />
Już ognisko też przygasło,dzieci poszły w miasto,<br />
Jest niedziela,mama rano zagniatała ciasto.<br />
No a w piątek to do szkoły trzeba maszerować,<br />
Już jest późno,po zabawie. to pora jest pospać<br />
<br />
Na biwaku czterech drzemie,jeden przy ognisku,<br />
Czatę trzyma. Trzy godziny,przy wtórze i pisku,<br />
To raz żaby,to raz jeża lub skrzydła trzepotu,<br />
Lub sztachety odrywanej przez gacha u płotu.<br />
<br />
16<br />
<br />
Burek nieraz też zaszczeka,ale jest w oddali,<br />
Szczeka piesek,bo się dziwi,tam ogień się pali.<br />
Przy nim widzi postać druha co chodzi wokoło,<br />
Tak jak by to jemu marszu,za dnia było mało<br />
<br />
W środę przybył do nich strażnik, pan Pioter z władz Pińska,<br />
Chłopcy,kiedy się zwijacie? Bo wojna jest bliska.<br />
Dzisiaj. Dobrze, Ja do wojska też zaraz wyruszam.<br />
Chciałem rano,ale myślę wiadomość wam sprzedam.<br />
<br />
Pogotowie w wojsku już jest,więc szybko do domu.<br />
Do pociągu albo wozem,lub szparko do promu.<br />
Niespokojny czas nadchodzi,ojczyzna mnie wzywa,<br />
A co dalej z tego będzie? Może nic,- tak bywa.<br />
<br />
No i odszedł ten pan Pioter, obowiązek spełnił,<br />
A po drodze to coś ciągle,nieustannie w trawę pluł.<br />
On przeczuwał jakąś groźbę, nie wiedział czy duża<br />
Teraz szybko od biwaku,doszedł do podwórza.<br />
<br />
Żonie z ręki wzion walizkę, poszedł w stronę stacji,<br />
Już na dworcu w twarze patrzył, twarze swojej nacji.<br />
Innej tutaj to nie było,same tu Polaki,<br />
Od pradziadów w jednej kupie, i z tej samej paki.<br />
<br />
17<br />
<br />
Biwak z miejsca jest zwinięty,chłopcy się żegnają.<br />
W drogię którą mają odejść,dziś dobrze ją znają.<br />
Józek dąży do Oszmiany i wozem i bryką,<br />
Tu czas laby jest skończony,w drodze wciąż grzmi grdyką.<br />
<br />
Śpiewa sobie dla zachęty,dla zabicia czasu,<br />
Nieraz jedzie przez równiny,nieraz ciemnią lasu.<br />
Wioska jego Wensławnięta w łąkach znów koszonych,<br />
I wśród żyta co jest w kłosach od słońca spalonych.<br />
<br />
18<br />
<br />
Rozdział II<br />
<br />
Wojna nad Piną<br />
<br />
W piątek rano biwak pusty,druhy pewnie w domu,<br />
Spali srogo wymęczeni nie szkodząc nikomu.<br />
Spał i Jasio w Pińsku rzecznym,nakryty kołderką,<br />
Nic nie słyszał. W domu mama krząta się ze ścierką.<br />
<br />
Sprząta kurze,myje garnki,kroi chlebek biały,<br />
Na stoliku ustawione dwa kubeczki stały.<br />
I dwie szklanki dla rodziców,takie bardzo cienkie,<br />
Mama kawę nalewała, burzyny są lekkie.<br />
<br />
Nagle jedna szklanka pęka,chyba od hałasu,<br />
Bo ktoś puka w okno kuchni,od pewnego czasu.<br />
Puka gada,mierzwi ręką potargane włosy….<br />
Mama wpuszcza bo to sąsiad,ale sąsiad bosy,…<br />
<br />
19<br />
<br />
Wojna! -woła – napad w Gdańsku! Wojna? Pyta mama.<br />
To dziś rano? Rany boskie,jaka duża plama!<br />
Mama leje w inny kubek,nie celuje dobrze,-<br />
I rozlewa kawę obok,-plama jakby morze.<br />
<br />
Sąsiad widzi dziwne ruchy,czuje w tym wyrocznie,<br />
I nie siada zaproszony,nie,teraz nie spocznie.<br />
Bo zaczyna się coś złego od tej kawy lanej,<br />
Przez swą kumę,zawsze mądrą ,no i nie zaspanej!<br />
<br />
Stoi ,patrzy w czub czajnika,co nie trafia w kubki,<br />
Chce coś mówić,lecz nie może,oczy stawia w słupki,<br />
Jak tak można lać do kubka,to chyba są czary,<br />
Kubki oba nie nalane,wokół pełno pary.<br />
<br />
Więc pomyślał,dziwny to znak,takie roztrzęsienie,<br />
I to z rana kiedy wszyscy robią se śniadanie.<br />
A wychodząc dodał jeno,- sklepy są półpuste,<br />
Chleba nie ma,cukru nie ma,sprzedają kapustę.<br />
<br />
Potem wyszedł zamyślony i stanął na drodze,<br />
Zawsze komuś to powiedział, Wtem chwycił za wodze,<br />
I zatrzymał wóz rolnika i pyta,-słyszałeś?<br />
A ten jeno kiwnął głową,człeku oszalałeś!?<br />
<br />
20<br />
<br />
Puszczaj konia,co się stało? A mów ,że do licha !<br />
Wojna z Niemcem dziś wybuchła,0drzecze on z cicha.<br />
Chłop osłupiał,spojrzał w dale .Twarz mu poszarzała<br />
Bo on wiedział co to wojna. Wojna wszystko brała.<br />
<br />
Osadnikiem tutaj siedział. Walczył o te łany.<br />
A tu znowu żołdak idzie,żołdak rozpasany.<br />
W okolicy wojska braki,jednak coś wiedzieli,<br />
Poszło wszystko gdzieś za Wisłę, Aby szczęście mieli.<br />
<br />
Świsnąć batem,ruszył na wieś,chciał kupować grace,<br />
By kartofle wydobywać,ma na polu prace.<br />
Widzi jednak ruch nerwowy,u każdego ziomka,<br />
Więc niepokój każe wracać, w jego zębach słomka.<br />
<br />
Jasio wstawaj .Czas do szkoły. Kawa już nalana,<br />
Chłopak obmył się w miednicy. Kiełbasa nie dana,<br />
Z mety toto zauważył,pyta mamy,czemu?<br />
To dla ojca,on wyjechał. Dałam wszystko jemu.<br />
<br />
Już wyjechał… Gdzie i kiedy? Jego nie ma w domu.<br />
Biegiem pędził,by nie stracić pociągu ni promu.<br />
Mamo czemu tobie ręka tak bezmyślnie chodzi?<br />
No i kapeć po podłodze w kawie czarnej brodzi?<br />
<br />
21<br />
<br />
Mamo,czajnik stoi w koszu, W kuchni też wygasło.<br />
A bo widzisz synku drogi,coś mnie w głowę trzasło.<br />
Ta wiadomość taka przyszła,że straciłam nerwy,<br />
I tak chodzę po tej kuchni,od rana bez przerwy.<br />
<br />
Wszystko samo jakoś pęka,obraz też na ścianie,<br />
Wisi krzywo,choć nie tknięty,jam grzała śniadanie,<br />
Kiedy w okno Struś zapukał,wzięłam go za Hioba,<br />
On powiedział ; wojna z Niemcem. Zbiłam szklanki oba.<br />
<br />
Wojna mamo? Co za wojna? Czy były podstawy?<br />
Mnie nie pytaj. Idż do szkoły. Ja pilnuję strawy.<br />
Struś mi mówił,że są sklepy,lecz jest brak towaru,<br />
Zaraz pójdę po sprawunki,.Sklepom brak umiaru.<br />
<br />
Zamiast dużo dziś sprzedawać,robią to odwrotnie,<br />
W tamtej wojnie jak pamiętam,brali aż stokrotnie.<br />
Lecz po wojnie toto było, W handlu były ceny.<br />
I papierków to w szufladach,prawie całe tony.<br />
<br />
Chłopak teczkę bierze w rękę,bo gimnazjum czeka,<br />
Szparko dąży do uczelni, Idzie a nie zwleka.<br />
Tuż przed szkołą grupka młodzi,podniesione głosy,<br />
U niektórych mokre buty od porannej rosy.<br />
<br />
22<br />
<br />
Dzwonek szkolny. Ósma rano .Każdy w ławki siada.<br />
Ale z miejsca jakoś widać,lekcja się nie składa.<br />
Nauczyciel coś tam mówi,w okno wciąż spogląda,<br />
Że Ojczyzna,…że ta Polska jeszcze taka młoda!<br />
<br />
Druga lekcja trochę lepsza, Grubas od fizyki.<br />
Dobrze mówi i tłumaczy,palcem robi pstryki.<br />
Ciągle pstryka dość nerwowo. Jasio liczy pstryki.<br />
Gdy doliczył prawie setki… Diabelskie nawyki.<br />
<br />
Mówi cicho sam do siebie. Przestał robić kreski.<br />
Bo w zeszycie od tych kresek,to wychodzą freski.<br />
Gdzieś tam wojna to co z tego,my tu na rubieży,<br />
Nasza chata jest daleko,z dala wojny leży.<br />
<br />
Nauczyciel nadal pstryka. Nie boli go ręka?<br />
Kreda jakoś jemu pęka,jakby była miękka.<br />
Nagle co to? Czy on płacze? Palcem w oku miesza,<br />
Łezki ciekną prawie ciurkiem,głowę swoją zwiesza.<br />
<br />
I przerywa tok wykładu i tak cicho rzecze;<br />
Wojna pomór nam gotuje,ja was o tym uczę,<br />
Obowiązek nakazuje,stać na straży Rzeczy.<br />
Być posłusznym… Grubas zamilkł,i jak dziecko beczy.<br />
<br />
23<br />
<br />
Młodzież oczy stawia w słupy,cisza jest na sali.<br />
Wszyscy milczą,a profesor papierosa pali!<br />
Tu na lekcji .przy tablicy,przy wzorach Pascala?<br />
To już trzecia jest zapałka. Gilze on zapala!<br />
<br />
Tego przecież nie widzieli,czy świat krąży krzywo?<br />
Bo profesor wyrwał kartkę z niej robi łuczywo.<br />
Znowu gilzę swą przypala,tytoń zębem ściera,<br />
Gdy ogląda papierosa,mówi,;o cholera!<br />
<br />
Nikt na przerwę nie wychodzi,by nabijać guzy,<br />
Oto w pierwszy dzień wojenny,tu Polesia widzą łzy.<br />
Na herb Pińska fizyk patrzy,prawie deklamuje;<br />
Wierność Tobie błotne miasto,Wierność Ci ślubuje!<br />
<br />
Klasa wyjść jakoś nie może,trans ją tak zniewala,<br />
Odetchnęli wszyscy z ulgą,”Wiarusa” zapala.<br />
Gdy zaciągnął się dwa razy,za katedrę siada,<br />
I regułki Faradaya sam do siebie gada.<br />
<br />
Woźny budzi go z letargu. Mówi; trza do radia,<br />
A więc wszyscy do świetlicy, radio to jest magia.<br />
Młodzież szkolna w wielkiej ciszy,patrzy w dużą skrzynie,<br />
Z niej to zaraz głos nieznany,jak potwór wypłynie..<br />
<br />
24<br />
<br />
„Mówi Polskie Radio Warszawa;nadajemy komunikat,<br />
Wojska Niemieckie przekroczyły granice.”<br />
Zamieszanie jest od rana .Pińsk jest w pogotowiu.<br />
Marynarze od flotylli ryb w wodzie nie łowiu.<br />
<br />
Wieści z frontów coraz gorsze,martwią im umysły,<br />
Ich marzenia o udziale w dwa tygodnie prysły.<br />
No bo nagle strzały słychać,z Mikarzewic strony,<br />
A na polach obce wojska. Sowieckie zagony.<br />
<br />
Marynarze ogień dali,i bronią dostępu,<br />
Rusek także strzela gęsto. Żyd biegnie do sklepu.<br />
I wypędza właściciela,kopie go i pluje,<br />
Polak opór jemu stawia,słabość w ludziach czuje.<br />
<br />
Nikt nie broni jego sklepu, Z ulic zmiotło ludzi.<br />
Kilka Żydków się gromadzi,jeden z nich się trudzi,<br />
Przeskakuje przez płot cudzy,zrywa georginie,<br />
Robi bukiet i tym wita,zbrojne ruskie świnie.<br />
<br />
Witajcie nam towarzysze! Dwieście lat czekano,<br />
My tu żyli jak w niewoli, o życie się bano.<br />
My nie mieli tu swobody, pany nas gnębili,<br />
My są biedne Żydki wasze,Wszyscy w głodzie żyli.<br />
<br />
25<br />
<br />
Z rana dnia już następnego,wszystkie sklepy w mieście,<br />
Wszystkie biura,są zamknięte. Wiatr przesuwa liście.<br />
Kościół gwoźdźmi jest zabity. Władza w Żydów łapy<br />
A kolejki? Świat nie widział! Jak rządzą kacapy.<br />
<br />
Kanonierki bronią jeszcze,i portu i rzeki.<br />
W stronę jezior płyną wolno. Tam robią przecieki.<br />
Zatapiając swe okręty i giną wśród lasów,<br />
Po nich tylko czapki w krzewach,no i kilka pasów.<br />
<br />
Już zaginął Piotr Wróblewski,tak jak kamień w wodę,<br />
Już zabity bosman w porcie,zepchnięto jak kłodę,<br />
W nurty Piny. Więc popłynął w koryta Prypeci.<br />
Tam go rybak złapał rano w swoje gęste sieci.<br />
<br />
Nie puścili nic Polakom,nie puścili płazem.<br />
Żydów dotąd w Pińsku było może kopa razem.<br />
Nagle liczba ich urosła,kołchoz utworzyli,<br />
Pełno pejsów na ulicy,- nie tutaj ci żyli.<br />
<br />
Wejść do sklepów Polak nie ma. Głód się w ludzie mnoży,<br />
Coraz bardziej pośród chałup,obcy pięścią grozi.<br />
Zima z wrogiem przyszła tęga,śniegi aż do pasa,<br />
Po tych śniegach ucieszony,młody żydziak hasa.<br />
<br />
26<br />
<br />
Wciąż się kręci koło domu,gdzie piekarnia była.<br />
Okna wzrokiem sobie mierzy. Tam rodzina żyła.<br />
Która dom ten zbudowała,postawiła piece,<br />
Teraz żyje gdzieś na wschodzie,i obcy ją siecze.<br />
<br />
Ale czemu młody Żydek dom ciągle ogląda?<br />
I w kierunku gdzie jest Rejkom namiętnie spogląda?<br />
Ludzie myślą,nic nie wiedzą,i nie przeczuwają,<br />
Że niedługo los ich spotka,ten co go nie znają.<br />
<br />
Młody Jasiek postanawia zapytać Mojżesza.<br />
Czemu w okna wciąż spogląda,wzrok na tynku wiesza?<br />
Tobie mogę to powiedzieć, mame mi mówiła,<br />
Że chałupa tego Janka do nas się zbliżyła.<br />
<br />
Głosowanie kartką było,lista już zrobiona.<br />
I gdy zaraz ich wywiozą,nam będzie zgłoszona.<br />
O czym mówisz? Ty coś chyba,żarty sobie stroisz?<br />
I dla pucu,dla zabawy,przed frontonem stoisz.<br />
<br />
Mojżesz jednak nagle odszedł,poszedł za kurniki,<br />
W których ojciec jego chował kury i indyki..<br />
Więcej Jasiek go nie widział,bo się przed nim chował.<br />
Nie przypuszczał biedny Jasiek,co tamten gotował.<br />
<br />
27<br />
<br />
Jednak poszedł do swej mamy i mówi od razu.<br />
Mamo,Mojżesz opowiada,że z ruska rozkazu,<br />
Nas wywiozą,- a tu oni wejdą na te izby.<br />
Mamo czy to jest możliwe? Prawdziwe to groźby?<br />
<br />
Zamilcz synu i nikomu tego nie powtarzaj,<br />
To co będzie,no to będzie. Na siebie uważaj.<br />
Aby ciebie nie pobili. Już jesteś sierota,<br />
Nigdzie nie chodź ,pilnuj swego,pilnuj dobrze płota.<br />
<br />
Mamo powiedz czemu płaczesz?Masz jakieś złe myśli?<br />
Na Michała Paszkiewicza do władzy donieśli.<br />
Że przeszkadza Żydom przy drzwiach,u piekarni stawać,<br />
Że ich pobił,nie pozwala chleba z półek zabrać.<br />
<br />
Ustawili oni swoich na przodzie kolejki,<br />
No i swoich przepuszczają,naszym robią bloki.<br />
Na to mówi im pan Michał,że kolejka czeka.<br />
Za to oni go pobili,wezwali tych z CZEKA.<br />
<br />
Do Rejkomu go zabrali jako rozrabiacza,<br />
Widzisz synku co się dzieje,złe do miasta wkracza.<br />
Nie mam z czego zrobić zupy,Nie chcą mi sprzedawać.<br />
Ni kartofla,ni buraka,ni chlorku by przeprać<br />
<br />
28<br />
<br />
Wiesz co mamo,ja na wioskię, z plecakiem dziś idę,<br />
Zawsze może coś zakupie. Zlikwiduje bidę.<br />
Ale drogą to ty nie chodź, tam liczne patrole,<br />
Opłotkami jeno idź se, jak trzeba przez pole.<br />
<br />
Najpierw jednak to on poszedł do Jurka do druha.<br />
Wszystko jemu cicho mówi .Marszalenko słucha.<br />
Potem poszli na strych domu,przy kominie siedli,<br />
I tam cicho swe rozmowy,wśród bielizny wiedli.<br />
<br />
Ja widziałem,mówi Jasiek,że on tu się kręci.<br />
Na chałupę,sam powiedział, to ma duże chęci.<br />
To jest głupie, niemożliwe, w lampie się nie mieści.<br />
Jednak ja to usłyszałem, to przedziwne wieści.<br />
<br />
Słuchaj Jasiu,ojca nie ma, mama jest milcząca,<br />
Nic nie mówi i w rozmowy, wcale się nie wtrąca.<br />
Zima sroga. Siedzi w domu, a jest nas pięcioro.<br />
Mało wieści, a kartofli, dziwnie idzie sporo.<br />
<br />
No ja będę patrzył w okno, zbadam też ulice,<br />
Jeśli będę widział Mośka to ciebie oświecę.<br />
Czujność trzeba tu zachować,. Ani słowa,sza,sza.<br />
Nie wiadomo w jaką trąbę, sąsiad w ucho ci gra.<br />
<br />
29<br />
<br />
Mówisz listę już zrobili. To są jakieś brednie.<br />
Może głuptak klepał bzdury i mówił bezwiednie.<br />
Mamie zaraz to przekażę, że w śniegach wciąż brzęczy.<br />
Może mylna to pogłoska, mamroty nic więcy.<br />
<br />
Słuchaj Jurek,- a o ojcu to masz wiadomości?<br />
Nie,nic nie ma; cisza wielka. Ni ciała ni kości.<br />
To o moim też jest cisza. Ni kartki,ni listu,<br />
Ni gołębia, ni podszeptu, ni wiatru poświstu.<br />
<br />
Wojna niby zakończona,- jednak nikt nie wraca.<br />
W mieście cudze są gazety; temat ich to praca.<br />
Ani słowa o przeszłości,j akby nas nie było.<br />
Jakby nigdy tutaj w Pińsku, ludów tu nie było!<br />
<br />
Tak dość długo rozmawiali . O zmroku już zeszli<br />
I bieliznę wysuszoną,matce Jurka znieśli.<br />
Pędem Jasiek wracał nocą. Śnieg skrzypiał przy kroku.<br />
Bo mróz chwytał coraz większy wraz z nadejściem zmroku.<br />
<br />
Dzielny Jasiek wyszedł z rana, mieszok ma na plecach.<br />
Przez ogrody w stronę wioski, szedł ścieżką po zaspach.<br />
Wioska była nie daleko. Może cztery mile.<br />
Mróz niewielki, słonka dużo i ostu badyle.<br />
<br />
30<br />
<br />
Do znajomych zaszedł ludzi, mleko pił gorące.<br />
Opowiedział co jest w Pińsku .Struny głosu drżące.<br />
Prosił aby dać kartofli, marchwi i cebuli,<br />
Wszystko dostał – bo tu na wsi są Polacy czuli.<br />
<br />
Kilku Żydów władzę wzięło. Opaski też noszą.<br />
Nakazali precz iść mnichom . Rosję tutaj głoszą.<br />
Mówią mało -”matka Rosja”, gęsto,że – „sowiety”.<br />
Wszystko w ichne ręce poszło. I biją niestety.<br />
<br />
Paszkiewicza tak w kolejce, pobili torbami,<br />
Że siniaki ma na głowie; plamy za uszami.<br />
Wypuścili go z karceru, szumu zakazali,<br />
Teraz śmieją się Żydówki, wskazują palcami.<br />
<br />
U nas chłopcze po komorach, wszędzie chodzą straże,<br />
I szukają worka zboża. Ten żyje co wskaże,<br />
Gdzie jest ziarno. Jeśli znajdą je w sklepie ukryte,<br />
No to chłopy z miejsca tu są za stajnią ubite.<br />
<br />
Powiedz mamie,niech się strzeże, niech niewiele gada.<br />
Nie wiadomo, który sąsiad jaką mową włada.<br />
Bo najgorszy jest ten skryty, co udaje swego.<br />
Dzisiaj nie licz ty na pewno, nie licz ty na niego.<br />
<br />
31<br />
<br />
Już z plecakiem bardzo ciężkim, Jasiek w dom swój zmierza.<br />
Wtem na ścieżce w stójce ujrzał, niedużego zwierza.<br />
Szarak z uchem podniesionym,spogląda wciąż w boki,<br />
No i chyba,liczy dobrze, tu Jaśkowe kroki.<br />
<br />
Jaś się zbliżył,ten dał susa do badyla osta.<br />
I znów stoi,nadal patrzy,czy ścieżyna prosta.<br />
Potem zadek swój pokazał,i omyk króciutki,<br />
Który wierzchem to był szary,a spodem bielutki.<br />
<br />
Przydałby się on na obiad. Trza założyć wnyki.<br />
On w nie wpadnie,bo z natury,to zając jest dziki.<br />
Dziś wieczorem drut założę. Rano sprawdzę oczko.<br />
Mama z resztą comber zrobi, a ja tylne udko.<br />
<br />
Jasiek ujrzał na swej drodze, sąsiada Michała.<br />
Jego chatka z drewna cała, to na Zgodzie stała.<br />
Szedł a worek miał pod pachą i zakryte uszy.<br />
I był pewien; mróz obecny, czubków mu nie ruszy.<br />
<br />
Wracasz Jasiek – a ja idę. Kartofli chcę kupić,<br />
Bo do garnka dla rodziny,nie ma co już łupić.<br />
Trochę późno proszę pana. Tak ja tam znocuje,<br />
I na sankach coś przyciągnę, jak takie zrychtuję.<br />
<br />
32<br />
<br />
Słuchaj Jasiek,- strzeż się Mośka! To żaden kolega.<br />
Takich jak on Polak każdy się dzisiaj wystrzega.<br />
Twój dom ciągle on wskazuje. Do Rejkomu chodzi.<br />
I po cichu coś tam knuje. Uśmiechem swym zwodzi.<br />
<br />
Mama wczoraj coś mówiła, że nas deportują,<br />
Nie wiadomo w którą stronę. Na dwoje rachują.<br />
Że do Niemca, że na Sybir albo też do piachu.<br />
Te pogłoski i te szepty napędzają strachu.<br />
<br />
Ja też trochę coś miarkuję, będzie jakaś zsyłka,<br />
Nikt się tu nie uratuje, nie obroni tyłka.<br />
Trzeba się nawzajem wspierać. Gdy jesteś w potrzebie.<br />
To zapukaj w okno w kuchni. Gdy księżyc na niebie.<br />
<br />
Poszedł w pole już pan Michał. Jasiek do chałupy.<br />
Przyniósł soli, mąki torbę i dwa kilo krupy.<br />
Paszkiewicza ja spotkałem, też mówił o zsyłce,<br />
Po kartofle on tam poszedł, będzie właził w kopce.<br />
<br />
Kazał strzec się żydowiny i być spakowanym,<br />
Bo to pewne, że nas ześlą, w kierunku nieznanym.<br />
Mosiek chatę wciąż ogląda, coś on tam miarkuje,<br />
I na izby po Polakach, swój tyłek szykuje.<br />
<br />
33<br />
<br />
Mama jednak nic nie mówi, jakby nie słyszała,<br />
I,przed oknem stojąc ciągle, gdzieś w pole patrzała.<br />
Co widziała w tej przestrzeni, miraże? Majaki?<br />
Lance długie u ułanów? Husarzy jak ptaki?<br />
<br />
Swojskie barwy i mundury, uśmiechnięte twarze?<br />
Brać rodzona i ojczystą? Tak. Nie. To miraże!<br />
Pustka bieli się za szybą, śnieg skrzy i mróz ziębi,<br />
To nie nasza zima jest, zmarzłoć już jest głębi..<br />
<br />
Bija naszych we drzwiach sklepu. Nie chcą sprzedać chleba.<br />
Już niedługo nam tu pożyć, za dużo potrzeba.<br />
Brak opału,nawet soli. Półki są bez płótna,<br />
Coś fałszywe hasła plotą, blaga to wierutna!<br />
<br />
Rybę nawet zatrzymano, a to kraj wszak rybi.<br />
Coś tu złego rodzi „bolsza”. Złego ani chybi.<br />
Mama Jaśka zapatrzona, za szyby bezkresy,<br />
Ręką ciągle coś szoruje, po dnie swojej kiesy.<br />
<br />
Ale nic tam nie znajduje. Nie ma tam monety.<br />
Brak jest Damy i Górala”.Tylko są „Walety”.<br />
Co nie znaczą oni wiele, im brakuje lica,<br />
Już sprzedana suknia damska, za koszyk owocy.<br />
<br />
34<br />
<br />
Czemu mamo stoisz w oknie? Czemu płaczesz cicho?<br />
Bo,od wieści tych szalonych, serce boli,ucho.<br />
Ja nie płaczę, ino drygam, jak ten liść mimozy,<br />
To co pada na parapet – Polesia toto łzy.<br />
<br />
Ciemność widzę w tej jasności, co od śniegu bije.<br />
Chociaż szala ja nie noszę – coś chwyta za szyję.<br />
I tak czuję , że mnie dławi i , że mam zadyszki,<br />
Bo obawa coraz większa. Brak towaru w miskię.<br />
<br />
Dzięki Bogu,że przyniosłeś krupy,no i sole,<br />
Zaraz ja coś ugotuję,postawię na stole.<br />
Znów w niewolę mi popadli .Ojca ani śladu.<br />
Nasi milczą,władza milczy, Brakuje tu składu.<br />
<br />
35<br />
<br />
Rozdział III<br />
<br />
Polesia łzy<br />
<br />
Lump Kotowski był ścigany, przez policje kraju.<br />
Jednak z matni się wymykał. Wiedział, że go znaju.<br />
Na rubieżach Kresów stworzył, lotną kupę cieci,<br />
Łapał konie, stare, młode, co łatwo podleci.<br />
<br />
Nawet z wozu na ściernisku, wyprzęgał wałachy,<br />
Potem śmiał się,jak to łatwo, bo głupie są Lachy.<br />
Tabun pędził aż na Węgry i spławiał za forse,<br />
Spłacał kumpli a sam ginął, jako biesy kuse.<br />
<br />
Znów pojawiał się przy Pińsku, bo tam miał rodzinę.<br />
Lecz nie wracał on do domu, jeno na melinę.<br />
Była mała synagoga, tam miał stałe leże,<br />
A w momentach gdy zasypiał, oddawał się wierze.<br />
<br />
Zwoje czytał,głową kiwał, lecz i nadsłuchiwał,<br />
Czy czasami jakiś kumpel, jego nie wykiwał.<br />
I nie zbliża się z zwiadowcą od policji miasta!<br />
Bo to wszystko jest możliwe, róg w mózgu wyrasta.<br />
<br />
36<br />
<br />
Właśnie wrócił wczoraj zmrokiem z węgierskiej granicy.<br />
Teraz leży w swej kajucie, forsę ciągle liczy.<br />
Tam za ścianą słychać głosy, urwana jest cisza,<br />
A on ciuchy swoje stare, tu na gwoździe wiesza.<br />
<br />
Inne spodnie i koszulę wypraną zakłada,<br />
I wolniutko w inne izby, niby kot się skrada.<br />
Razem modły głośno sprawia w ręku trzyma tore,<br />
No i łokciem nieraz sprawdza,swe pieniądze spore.<br />
<br />
Gdy namaca grube pliki,to otwiera usta,<br />
Puszcza słowa świętej tory, zerka; sala pusta.<br />
Nadal siedzi i się kiwa. Już rabin podchodzi.<br />
Niby nic to nie chce mówić, lecz oczami wodzi.<br />
<br />
To po spodniach,po koszuli,maca za pazuche.<br />
Potem mówi jak do siebie – „pokoje są kruche”<br />
Sowiet zbliża się do granic a to znaczy jedno,<br />
Że zaleją sołdatami, Lwów, Wilno i Grodno.<br />
<br />
Ciche przychodzą rozkazy by trzymać się sioła.<br />
Aby gmina nasza zawsze była im gotowa.<br />
A więc nigdzie się nie ruszaj, patrz co robi władza.<br />
Szukaj także takich ludzi co się z nią nie zgadza.<br />
<br />
37<br />
<br />
Słucha tego ten Kotowski i nie bardzo wierzy,<br />
Jemu teraz to na sercu co innego leży.<br />
Większy tabun chce prowadzić, złapać większy ci szmal,<br />
Zaraz prysnąć w inne kraje, za jakąś siną dal.<br />
<br />
Lecz na razie,to się zgadza, przytakuje grzecznie,<br />
Ani myśli czekać długo a może i wiecznie.<br />
Jednak rabin mówi dobrze,t rzeba dać mu wiarę,<br />
No bo wojsko się ruszyło, śpieszy się nad miarę.<br />
<br />
Ledwo wojsko się ruszyło,gdy wieść jak grom z nieba.<br />
Rozpoczęła się wojenka! U rabina biba.<br />
Rabin musiał tam coś wiedzieć,bo poufnie gada,<br />
I jak widać to nie szabas,lecz tajna narada.<br />
<br />
Sam Kotowski siedzi w dziupli .Pod wieczór wychodzi.<br />
Pośród tłumów na ulicach, jako sęp ten brodzi.<br />
Podsłuchuje, wypatruje, ma swe porachunki,<br />
Liczy w duszy mocno na to,że ruszą się tanki.<br />
<br />
No z tej strony,tej od wschodu. Tam wszak Beria włada.<br />
A on przecież to wiadomo – dobrze rzeczy składa.<br />
Coś tu nie gra .Niemiec Wisłę z wojskiem swym przekracza,<br />
No a „nasi” stoją sobie . No co to oznacza?<br />
<br />
38<br />
<br />
Gdy tak chodził po ryneczku, obserwował konie,<br />
To usłyszał nagle strzały. Tam przy mostach stronie.<br />
A więc jednak się zaczęło.Twarz mu pokraśniała,<br />
No bo dusza jego piękna,wojny właśnie chciała.<br />
<br />
Stanowisko z miejsca chwyta. Władze tworzy miasta.<br />
I zamyka panów z brzuchiem . Ich fałszywe usta.<br />
Nie wychyla zbytnio on się, zwozi złych do paki.<br />
Co niektórym swym znajomkom to wypruwa flaki.<br />
<br />
Raz z zachwytu się udławił – Wiozą Ankiewicza!<br />
To przez niego coś utracił. Była to dziewica!<br />
Wszystko jemu dobrze szło już, koleżanka z klasy.<br />
Była prawie, że zmówiona. Nagle ambarasy.<br />
<br />
Ten Ankiewicz przyssał ciało. Odbił mu dziewuche.<br />
Nu,Ankiewicz,- ty zobaczysz,jakie losy kruche.<br />
Do piwniczki,jazda ci z nim. Do tej bez otworu!<br />
Tam w ciemności nic nie ujrzy,twarzy ni koloru.<br />
<br />
W tej piwnicy siedzi trzech już. To on będzie czwarty.<br />
To pasuje . No bo kwadrat będzie bardziej zwarty.<br />
Weseli się kata serce. Obmyśla sposoby.<br />
By namęczył się delikwent, zanim ujrzy groby.<br />
<br />
39<br />
<br />
Pogruchamy sobie Władzio. Nie będę odkładał.<br />
I tak myśli ,co,j ak robić .W głowie swej układał.<br />
Najpierw to go oskalpuje, potem brzuch otworzę<br />
Przełknął ślinę, wstał od biurka . Chłodno dziś na dworze.<br />
<br />
Rejkom ,który się utworzył, nakazywał jedno.<br />
W kazamacie to do rana, ma być zawsze próżno.<br />
Już szarówka nastawała,więc schodzi do lochu.<br />
I wybiera pomieszczenie, gdzie najwięcej piachu.<br />
<br />
Każe stoły dwa ustawić. Nóż o cegłę ostrzy,<br />
A następnie to urzyna z mety głowy aż trzy.<br />
Czwartą głowę wraz z korpusem, każe na blat składać,<br />
Trzymać ręce,trzymać nogi . Umiał nożem władać.<br />
<br />
Jęki Władzia są tu ważne,długo brzuch mu kroi.<br />
Ciało Władzia dryga mocno. Co bólu się boi?<br />
To przerwiemy to na chwile .Zaćmim papierosa.<br />
A następnie to ukroim mu sam czubek nosa.<br />
<br />
Papierosy to oprawcy spalili aż cztery.<br />
Bo słyszeli ruchy stołu -sylaby,litery.<br />
Niech on dłużej się pomęczy, nim utraci głowę,<br />
Może w końcu mi go potniem, nawet na połowę.<br />
<br />
40<br />
<br />
Bogi oczy mrużą z trwogi, grzmią i piorunują.<br />
Lecz nikogo na tym świecie, nie, nie uratują.<br />
Dali życiu wolną rękę i wolną tez wolę.<br />
To od ludzi to zależy, jak żyją w padole.<br />
<br />
Nieraz – owszem, ale rzadko, za krtań łapią zbira,<br />
Który z żywych dla zabawy, cienką skórę zdzira.<br />
Życie nie po to tworzyli by je unicestwiać.<br />
Mogą jednak co niektórym, dla ich dobra skrócić.<br />
<br />
Zbójca nagle mówi głośno. Stół się już nie rusza!<br />
Niech to diabli! Woła drugi . Przepadła katusza!<br />
A więc głowę mu obcina, takie są nakazy.<br />
I wynoszą cztery trupy, pakują na wozy.<br />
<br />
Gdy mrok większy ściemni niebo i mróz zetnie ciała,<br />
To wywiozą ich do lasu, gdzie stajenka stała.<br />
Tam są doły pokopane w gajówce dziedzica,<br />
Przy stajence jeszcze leży na wabik pszenica.<br />
<br />
Ręce myje już Kotowski . Radość w sobie czuje.<br />
Trochę może to nie wyszło, zgon mu głowę truje.<br />
Myślał sobie,że do rana będzie kroił ćwika,<br />
A ten jednak też miał rozum, do nieba umyka. *<br />
<br />
Kotowski był szefem UB w Szczecinie w latach 1950 – 52<br />
i więził tam Michała Paszkiewicza.<br />
<br />
41<br />
<br />
Gdy tak jednak ręce zmywał w miednicy z fajans,<br />
To se nucił coś pod nosem, coś od kontredans.<br />
Potem słowa już kojarzył i ją pogwizduje,<br />
I nie wiedział, że melodia do mordu pasuje.<br />
<br />
„ Dzwonią w mieście dzwony, oj, żałobną nutą,<br />
A Kozaka wiodą na kaźń srogą,l utą.<br />
Wiedzie go drużyna placem, ulicami,<br />
Powiązali ręce dziewczyny włosami,<br />
Pojmali go,wiodą – nie wrogi, nie katy,<br />
Głowę jemu zdejmą – nie Turki a swaty.”<br />
<br />
Radość w sercu mocno grzeje. Nu dałem mu bobu,<br />
A tak ze mnie się naśmiewał od dawna, od młodu.<br />
Teraz język mu sztywnieje,,rano będzie w piachu,<br />
No, to żegnaj mój koleżko. No to żegnaj brachu!<br />
<br />
Utrudzony wszedł w melinę, dosypia do rana.<br />
Gdy się zbudził, no to poczuł, zasklepiona rana.<br />
Jeszcze jeden mu potrzebny, co chodził w mundurze,<br />
Co go ośmiał,t ak bez racji, przy koleżków wtórze.<br />
<br />
Pośród śniegów wóz się toczy .Warkot słychać z dala,<br />
Coś nierówno w środku chodzi, rozrząd mu nawala.<br />
Gdy przejechał to na śniegu są ślady, kropelki.<br />
Równe takie z burt kapiące, ślad nawet nie wielki.<br />
<br />
42<br />
<br />
Kropla padła i została .Dalej kropla druga.<br />
Jest następna i następna, jak droga jest długa.<br />
Śnieg od razu wszystko powie, śnieg nie ma języka.<br />
Ale krzyczy – tędy jechał! Krople dała grdyka !<br />
<br />
Tędy jechał wóz z zabitym. Trup nie miał już głowy.<br />
Wóz był pełen,mknął do lasu . Chyba nie na łowy?….<br />
Ten, kto pójdzie śladem kropli, łez Polesia tego,<br />
No to znajdzie, pośród wielu, znajdzie tam i swego.<br />
<br />
Co zabrany z domu nocą, nie wrócił na leże,<br />
Pozostawił ślad na śniegu, ubity jak zwierze.<br />
Szkoda jest kul – mówił Stalin – urzynać im łeby!<br />
Doły kopać i masowo wrzucać ich do gleby.<br />
<br />
Kogo rzucać? Ja się pytam. Ja duch,ja miejscowy !<br />
Jam był z Pińska, jam tu chodził za młodu do szkoły!<br />
Moja mama tu chodziła i dziad przed rozbiorem,<br />
Oni domy tu stawiali, pracowali społem..<br />
<br />
Kogo wrzucać? Obcy gadzie?! Ty jesteś tu obcy!!<br />
Nie pamiętasz jak w dwudziestym gonili cię chłopcy?<br />
Uciekałeś i zgubiłeś myckę z łysej głowy.<br />
Znów odżyłeś. Wypulchniałeś i jesteś już zdrowy.<br />
<br />
43<br />
<br />
Nie podskakuj . Bo tu wrócą potomki zarżniętych.<br />
Tych,co głowy urzynałeś i w piwnicach śniętych.<br />
Oni wrócą tu na swoje. Zarzucą w łan ziarno.<br />
Od języka poleskiego znów tu będzie gwarno.<br />
<br />
Ale on jednak nie słucha, bo nie ma sumienia.<br />
Zwala w doły ludzkie ciała, przy księżyca cienia.<br />
Potem lekko wyrównuje, by nic nie sterczało,<br />
Nieraz kopnie kogoś w żebro, by trupa bolało.<br />
<br />
Nienawidził bowiem ich. To Lechitów plemię<br />
Teraz patrzy na ich torsy – zginęli przeze mnie!<br />
Tu niektórych rozpoznaje, jeno po ich stroju,<br />
Dziwi mocno jego to, ”oni się nie boju?”<br />
<br />
Nie jęczeli kiedy nóż rżnął, wolno im te karki.<br />
Widać twarde to poloki i wysokiej marki.<br />
Teraz równo ułożone, piach im leci w dysze,<br />
„ Niech to diabli ale jakby….oddechy ich słyszę?”<br />
<br />
To z otwartej ich tchawicy chyba głośne świsty.<br />
Żwir wokoło od ich juchy,na zawsze plamisty.<br />
Szybciej piasek sypać trzeba .Mozoli się hycel.<br />
Na dziś kończyć trzeba prace .Roboty to jest cel.<br />
<br />
44<br />
<br />
Wyskakuje potem z dołu .Patrzy ile jeszcze,<br />
Będzie można tu dorzucić,w ciemne jamy leśne.<br />
O,to wejdzie jeszcze sporo .Jutro się dowiezie.<br />
Dumny z siebie,on jest bardzo .Jeszcze dużo wlezie!<br />
<br />
Nocą wraca więc do Pińska. I nie widzi plamek.<br />
Z których przecież z dwóch stron drogi,jest czerwony wianek.<br />
On nie widzi .Ludzie widzą. Różnie reagują.<br />
Jedni dech swój zapierają,drudzy ulgę czują.<br />
<br />
Potop – jednym jest zagładą,drugim poszerzeniem,<br />
Rozlewiska,a więc życia dobrym nakarmieniem.<br />
Ile dobra zostawili po sobie te padłe;<br />
Miejsca pracy,izby czyste. Charaktery podłe!<br />
<br />
Hej ! Ty grozo wodnej ziemi. Czy pamiętasz czyny?<br />
Żeby tafle się zjeżyły na tafli tej Piny?<br />
Różne były tu najazdy, byli skośnookie,<br />
Czy to prawda,że kopali doły tak głębokie?<br />
<br />
Nie ! Nieprawda! Po raz pierwszy jęczy coś głęboko.<br />
Nie kracz tutaj głupia wrono i nie skrzecz też sroko.<br />
Zamilcz za dnia choć na chwilę,przyłóż ucho ziemi.<br />
I posłuchaj,a usłyszysz,charchot płuc w jej ciemni.<br />
<br />
45<br />
<br />
Nie pamięta Pina jatki. Katów było wielu.<br />
Lecz nie bito,zarzynano,jakoby te cielu.<br />
Owszem nieraz rzeż zajadła Pińsk ci przetrzebiła,<br />
Ale jednak każda nacja powtórnie tu żyła.<br />
<br />
Pino ! Piękna rzeko błotna .Rzeko wielkiej ciszy.<br />
Powiedz głębią swojej wody,;czy w ziemi coś dyszy?<br />
„Zakopano żywcem ludzi,bito ich kolbami.”<br />
Woda mówi co się styka,nisko z korzonkami.<br />
<br />
Cicha rzeko,ty słyszałaś,- ale jesteś niema.<br />
Nie potrafisz nam przekazać,masz na tafli klema.<br />
Drzewo widzi,kamień widzi,śnieg zmrożony widzi,<br />
Jak to łotrzyk z życia innych,po kryjomu szydzi.<br />
<br />
Niezgłębione twoje muły. Pełna tataraku,<br />
Stoję z boku,patrzę w ciebie – oczekuję znaku.<br />
Czy tą groblą ich pędzono, kłuto bagnetami?<br />
Tam był ojciec mój kochany. Teraz nie jest z nami.<br />
<br />
Rwie się fala na twej toni,jak i moje włosy.<br />
Patrzę w ciebie,w migotaniu słyszę czyjeś głosy.<br />
Może głosy,może jęki,może skowyczenie<br />
Ciała,które jest ciągnione,już na zatracenie.<br />
<br />
46<br />
<br />
Rzeko mówisz ! Ja to słyszę,już rozróżniam barwy,<br />
Widzę w głębi twej moczarkę i komara larwy.<br />
Widzę raka co w uchwycie,trzyma biel ślimaka.<br />
I postacie jakieś dziwne,przy nich ktoś wciąż gdaka.<br />
<br />
Na krawędzi ich ustawia,gdzie czeluść bezdenna,<br />
Nim się stoczą na jej spody,to miną milenia.<br />
Ktoś próbuje się odwrócić i otwiera usta…<br />
Prosto w jamę pięknych zębów,lufa ogniem chlusta.<br />
<br />
Biedak rękę swą wyciąga,głaszcze moje włosy,<br />
Potem wpada do otchłani,bez czapki i bosy.<br />
Słyszę także słowa rwane,chyba dźwięki dwa,<br />
Takie w szumie twojej wody,tak jakoby Da….<br />
<br />
Mam pięć latek. Pino rzeko,pytam ja się ciebie;<br />
Czy miraże moje senne siedzą w czarnym chlebie?<br />
Ciągle tęsknię za swym tatem .Pytam mgieł nad wodą,<br />
Pytam sopli co u rynny,one mnie nie zwiodą.<br />
<br />
Z nich w dzień kapie kropla wody,w niej barwy są tęczy.<br />
Kropla zanim spadnie w doły to długo się męczy.<br />
Nieraz wcale nie opada,zostaje kryształem,<br />
No a sopel to z cienkiego , to staje się wałem.<br />
<br />
47<br />
<br />
Wciąż grubieje od napływu,aż ciężaru pełen,<br />
Spada w zaspę. Ginie szybko,przepada na amen.<br />
Nieraz w twardy lód upada .Pryska kawałkami,<br />
Co to giną rozdeptane pod ludzi stopami.<br />
<br />
Patrzę nie raz w moje okno .Poszukuję cienia.<br />
Znajomego. Czekam ciągle. Mama też tam patrzy.<br />
Nie ma cienia,nie ma taty a dzień coraz krótszy,<br />
Patrzę w wieczór,patrzę rano od kogutów pienia.<br />
<br />
Znów w południe w sople patrzę,skupiają w sobie łzy.<br />
Przybądź tato,obacz jeno,płaczem znowu my.<br />
Mama tuli mnie do piersi,ciągle ma dygoty,<br />
Wciąż po izbie się potyka,jakby o wykroty.<br />
<br />
Wykroty są niewidzialne. Podłoga jest równa.<br />
Mama płacze nieraz głośno,lecz nie jest wymowna.<br />
Ty głaskałeś moje włosy….teraz ona gładzi,<br />
I wciąż mówi; weź laleczki ,tak ona mi radzi.<br />
<br />
Weź mnie tato na kolana,i mów mi o Jadze,<br />
A ja za to kluskę z pyrek,do buzi ci wsadzę<br />
Ty uśmiechniesz się szeroko,ja krzyknę do mamy,<br />
I następne dwie kluseczki w usta ci wkładami.<br />
<br />
48<br />
<br />
Nie ma ciebie,więc ja patrzę w okno bez zasłony,<br />
Nic nie widzę,jeno śniegi,z tamtej szyby strony.<br />
Jeśli nie śpię to wciąż patrzę. Mam w oczach marzenia,<br />
Nic nie widzę ale w oczach obraz wciąż się zmienia.<br />
<br />
Znów się poci w słonku mocno,sopel nie okryty.<br />
Mama stoi koło mnie,mówi; to Polesia łzy.<br />
Potem szczotką izbę sprząta,drwa w kuchnię nakłada.<br />
Mym patrzeniem w szybę okna,jakoby jest rada.<br />
<br />
Kiedy znowu się zbudziłam,zbrojni stali w izbie.<br />
Mama w ręku już trzymała,swe walizy dwie.<br />
Kiedy mnie na ręce wzięła,potem ubierała,<br />
No to głośno do Czekistów i ostro gadała;<br />
<br />
Co mieszkanie wam potrzebne,wszoły u was pełno?<br />
Ubierajtsa no się grubo,bo w dworze jest zimno.<br />
Domy,ziemia wam potrzebna,u was jeno gruda!<br />
Nie zamiataj swym jęzorem,Polko wraża,ruda.!<br />
<br />
Kto też czeka na te izby,latem wybielone?<br />
Czy czasami nie ten Mosiek w baki nie golone?<br />
Nie tak głośno. Ty się zamkniesz,tam gdzie mróz nie puszcza,<br />
Mam się wynieść z mojej izby,bo tego chce tłuszcza!!<br />
<br />
49<br />
<br />
Gadaj,gadaj,głupia babo,Gadka twa ostatnia,<br />
Tam daleko czeka na cię,twoja dusza bratnia.<br />
Wszystkich was tam wypędzę,gdzie koło polarne,<br />
A tam życie bardzo krótkie,tam,życie jest marne.<br />
<br />
Ja ci mówię,że wrócę na Polesia niwy.<br />
Za lat dwieście. Póki Polak,będzie gdzieś tam żywy.<br />
Ty nie wrócisz,bo z tej drogi to nie ma powrotu,<br />
Zabierajtsa, wychodzimi za rogatki płotu.<br />
<br />
Tam już czeka grupa cała,My was wsiech do kupy.<br />
Ja was znaju,wam jest spieszno,do mojej chałupy!<br />
Tak w noc ciemną to ja tato wyszłam za mamusią,<br />
Tam czekała babcia Piotra,wraz ze swoją wnusią.*<br />
<br />
Babcia onej coś mówiła,ona słucha pilnie,<br />
Nie puszczała babci sukni,trzymała się śilnie.<br />
<br />
„ Cokolwiek będzie,cokolwiek się stanie,<br />
Czy strach i popłoch zdejmie ziemię wszędzie,<br />
Aż świat od osi zadrży po krawędzie;<br />
Czy mądrość święta w pokoju zasiędzie,<br />
<br />
I pod nią ziemia ta odetchnie biedna -<br />
A ona wszystko zgodzi i pojedna;<br />
Cokolwiek będzie,cokolwiek się stanie,<br />
Jedno wiem tylko; sprawiedliwość będzie.<br />
<br />
* Nikt z tej rodziny nie wrócił.<br />
50<br />
<br />
Jedno wiem tylko; Polska zmartwychwstanie,<br />
Jedno wiem tylko; na dziejach przestrzeni<br />
Grób nasz nam w życia gmach się przepromnieni<br />
Jedno wiem tylko krzykniemy serdecznie…. „<br />
<br />
Przestań modlić stara kwoko,bo jęzor ukrócę<br />
I pieskowi co tam szczeka,na pożarcie rzucę.<br />
<br />
Maszerować na koleje,na wagony nowe !<br />
W nich powietrze jest zmrożone ale czyste,zdrowe.<br />
W ciepłych łożach wy leżeli no i na piernatach;<br />
Teraz deska będzie tłukła was po pańskich gnatach.<br />
<br />
51<br />
<br />
Rozdział IV<br />
<br />
Zsyłka<br />
<br />
Jurek pościel wysuszoną w ręce mamy wkłada.<br />
I co słyszał dziś od Jaśka,skrzętnie opowiada.<br />
Mama jakby się zgarbiła,trwożnie w drzwi spogląda,<br />
Potem liczy i prostuje, i suszu dogląda.<br />
<br />
Trudno piątkę jest nakarmić,trza na wieś wyruszyć,<br />
Jurka jutro na wieś wysłać ,lody dumy skruszyć.<br />
Jerzy pójdziesz jutro z rana,na wioskę do kumy,<br />
Powiedz,że my tutaj w mieście z głodu pozdychamy.<br />
<br />
Bierz kartofle,krupy,sadło,ja ci dam bieliznę,<br />
Ubierz serdak ten po ojcu,wszak powietrze mroźne.<br />
I nie wdawaj się w rozmowy,język mniej na kłódkię,<br />
Bo z rozmowy nieraz bywa,że rozmowy krótkie.<br />
<br />
Mogą szybko cię posądzić o sianie niewiary,<br />
W obce wojska i ich rządy. Mogą nadać kary.<br />
Po znajomych i Polakach,masz o towar prosić,<br />
Na ramionach a nie w rękach,,plecak też swój nosić.<br />
<br />
52<br />
<br />
Jutro wielki czwartek będzie a w niedzielę święta,<br />
Po zakupy jest kolejka,za długa i kręta.<br />
Może świeżych jaj dostaniesz,schowaj je do puszki,<br />
A jak mąka biała będzie,to lać będę kluski.<br />
<br />
Pani Ola pościel składa,wszystko jej jest znane,<br />
To dziewczynek,to po mężu,a to na wymianę..<br />
Te sukienki to są Olgi.To pannica przecie,<br />
Grzeczne dziecko,bo gdy siada,spódnicy nie gniecie.<br />
<br />
Mrok się zbliża i pół tarczy słonko w drzewa skrywa,<br />
Chmurka biała postrzępiona ledwo ją zakrywa.<br />
Inne pasma są pierzaste,równe,łukowate;<br />
Słońcu teraz na sen święty utworzyły mate.<br />
<br />
Każde pasmo ma kolory,każde podświetlane,<br />
Sennym wiatrem od niechcenia,jakoby są gnane.<br />
I gdy słońce tarczę skryło,promienie się zbiegły,<br />
A te chmurki co czerwone,na głowę mu legły.<br />
<br />
Tak ostatni jeszcze promień od chmurki odbity,<br />
W ścianie izby się ukazał,plamkami,nie lity.<br />
Chwilę złocił po tapecie,potem zgasł i basta.<br />
Mrok z początku jest niewielki. Pokrył dachy miasta.<br />
<br />
53<br />
<br />
Gdy tak oczy patrzą w okno,nie widzą już ruchu,<br />
Wróble w strzechy ogon skryły,zagrzebane w puchu.<br />
Jemiołuszka co na drodze,bobki konia kole,<br />
Teraz także jest ukryta,już ma pełne wole.<br />
<br />
A więc cisza z mrokiem idzie,ruch jest zatrzymany,<br />
A,że obce wojska w mieście,hejnał nie jest grany.<br />
Cisza miasta jest pozorna,śniegi nic nie skryją,<br />
Oto właśnie,wraz z księżycem,wilcy z dala wyją.<br />
<br />
Sowa także się napręża by mysz upolować,<br />
Gdzie jej w głowie,aby z mrokiem za belkę się chować.<br />
Teraz właśnie się zaczyna polować na żywe!<br />
I wraz z mrokiem zapalają oczy bardzo mściwe!<br />
<br />
Upatrzyły już ofiarę dialektyczną mową,<br />
I polować zaczynają,wraz z kościelną sową.<br />
Wyruszają posterunki,by czyste pokoje<br />
Zająć,zabrać i osadzić tu rebiaty swoje.<br />
<br />
Wozy chłopom zabierano,koń jest niekarmiony.<br />
Jeszcze idzie,ciągnie fure. Jest lżejszy od wrony.<br />
Owsa kwartał już nie widział,siana nie wąchał,<br />
Słomę żytnią jadał wczoraj. Wolno z wozem stąpa.<br />
<br />
54<br />
<br />
Nie wie czemu jest głodzony,spoziera na Żyda<br />
Co to lejce w ręku trzyma .Na ulicy gruda.<br />
Skrzepła woda,więc kopyto ucieka na boki,<br />
O,Mój Boże! Kiedyś były ze śrutą obroki,!<br />
<br />
Siana pełno za drabiną,pod kopytem słoma,<br />
No a teraz ni koryta,daleko od doma.<br />
Już pół roku nie pod dachem jeno na ulicy,<br />
Drzemać trzeba u stóp murów obcej kamienicy.<br />
<br />
Zamiast bata ma woźnica,kij od grabi siana,<br />
I tym kijem moje kulsze do pracy nagania.<br />
Gdzie te baty strzelające? Ze skóry bawołu?<br />
Które furman w garści trzymał,gdy siedział u stołu?<br />
<br />
A biczyska te z leszczyny,skórą haftowane,<br />
Lub z bambusa co kolorem przez Japonkę tkane?<br />
Nikt chomąta nie zdejmuje,jestem ciągle w drodze,<br />
I wśród domów a nie pola całą dobę chodzę.<br />
<br />
Coś zmieniło się wokoło,ja mam dużą głowę<br />
Czy na wieki teraz będzie to,co przyszło nowe?<br />
Duża głowa nie pomaga,mam ruszać i kwita,<br />
Ale widzę tutaj plamę,wodą nie rozmyta..<br />
<br />
55<br />
<br />
Z tej chałupy nikt nie wyszedł,więc ichnych zabili?<br />
Gadatliwe,nieposłuszne jakoweś to byli,…<br />
Teraz idę do tej dużej co na wzgórku stoi,<br />
W oknie babę jeno widać,chleb na talerz kroi.<br />
<br />
Numer domu widzę ja dwa,sołdat kolbą wali,<br />
Rum się robi w tej chałupie. Widać wszyscy spali.<br />
W oknie świeczka się zapala,w drugim także błyska,<br />
Jakoś tutaj podjechałem,chociaż droga śliska.<br />
<br />
Pani Ola już zbudzona,sercem trwoga wali.<br />
Patrzy w okno,; tam przy wozie latarnia się pali.<br />
Łomot do drzwi coraz większy,pyta; Kto tam wali?<br />
Otwierajtsa! Tu milicja! Władza nas przysłali!<br />
<br />
Pani Ola drzwi otwiera,najpierw to mróz wpada,<br />
Potem żołnierz w czapie z czubem. A wychodzić – gada.<br />
Jak wychodzić?Co wychodzić – pyta pani Ola?<br />
Tak wygląda władza ludu? To czysta niewola!<br />
<br />
Nie rozprawiaj,nie trać czasu. Tak mówi starszyna.<br />
Ty masz kwadrans by wychodzić .Kwadrans się zaczyna!<br />
Nie wychodzę! Stąd pochodzę,ja tu się zrodziłam.<br />
Ty nie pyskuj,bo bagnetem żebra ja wyginam.<br />
<br />
56<br />
<br />
Do podłogi cię przybiję,a rebiata w wozy,<br />
Jeśli same tam nie pójdą to będą powrozy.<br />
Więc wybieraj bo czas leci .Pięć minut minęło,<br />
Każ malczykom się ubierać,by mieszok swój wzięło.<br />
<br />
Skorej,skorej nie tu czasu,bo pajdziosz w koszuli,<br />
Już niejedną tu tej nocy bagnetem zakłuli.<br />
Sołdat bagnet już nadstawił,kłuć ciało zaczyna,<br />
Więc niewiasta się odwraca i mówi do syna,<br />
<br />
Ubierać się a piorunem .Plecak na ramiona.<br />
Toto wszystko co przyniosłeś,do środka,wiadoma.<br />
Olga ojca bierz walizkę,ugniataj tam kiecki,<br />
A na wierzchu kładź zapałki,no i wszystkie świeczki.<br />
<br />
Ja przez okno na podwórko,kołdry swe wywalę,<br />
Potem wezmę na furmanki,,nie popuszczę wcale.<br />
Kołdry wezmę,bo są mrozy; bez nich to zginiemy,<br />
Dokąd biorą i co będzie,to wcale nie wiemy.<br />
<br />
Olga dziecko jest najstarsze,w mig chwyta potrzeby,<br />
Chociaż wcale nieświadoma nadchodzącej biedy.<br />
Sołdat stoi z karabinem, a dwóch ściany mierzy.<br />
Na starszynie futro nowe jak na świni leży.<br />
<br />
57<br />
<br />
Jerzy,co ze strychu przyniósł, to w plecak upycha,<br />
Patrzy na piec,tam na kaflach ciasta stoi mnicha.<br />
Wciąga spodnie i dwa swetry,buty swe sznuruje,<br />
Pośród tego zamieszania,zapach ciasta czuje.<br />
<br />
Czuje także,że tu można bagnetem oberwać,<br />
Toteż lepiej nosić wszystko,aby w miejscu nie stać.<br />
Gdy już wyszli on za węgieł budynku się udał,<br />
Stamtąd kołdry wyrzucone,do wozu wnet zabrał.<br />
<br />
Pani Ola szła przy wozie,Olga z drugiej strony,<br />
Szli na dworzec kolejowy przez deptak skrócony.<br />
Bo wagony nie na dworcu,na górce rozdzielczej,<br />
Stały ciemne,nieruchomo,w pozycji wisielczej.<br />
<br />
Okna czarne niby oczy, i bezzębne wrota.<br />
W środku cisza z niepokojem w uścisku się miota.<br />
Wóz podjechał do wagonu,”wsiadać!”,Są rozkazy.<br />
Potem drzwi się zasunęły; ktoś westchnął dwa razy.<br />
<br />
Zimno wszędzie,ciemno wszędzie,macać ściany nada,<br />
A gdy ścianę ktoś namaca, z boku się układa.<br />
Potem szeptem nawołuje; mamo ja tu leże,<br />
Mamo brudy tu są jakieś; to brudy nieświeże.<br />
<br />
58<br />
<br />
W Rosji wagon niesprzątany od upadku Cara.<br />
Od wyziewów starych desek to brzuszek nawala.<br />
Tak żyć musy mówi mama,przestańcie narzekać,<br />
Trzeba z Bogiem i w milczeniu do świtania czekać.<br />
<br />
Jeszcze żyję Bogu dzięki. Jutro też Bóg będzie.<br />
Gdzie zajedzie tam pożyje,a zajedzie wszędzie.<br />
Kołdrą nakryć się gromadnie; a milczeć jak ryby,<br />
Bo jak oni będą chcieli to zakują w dyby.<br />
<br />
Pani Ola wraz podeszła do okna wagonu,<br />
I patrzyła w ciemność nocy,nie mówiąc nikomu.<br />
Tam,za drutem tym kolczastym,niebo roziskrzone,<br />
Śniegu biele,drzewa suche jakby nadpalone.<br />
<br />
Tam patrzała i płakała;- czuła;- w ciemność jedzie,<br />
Tą nieznaną; z garścią dzieci,z oseskiem na przedzie.<br />
I tak stała a łzy same,bez grymasu twarzy,<br />
Przesiąkały chustki rogi,a ona je waży.<br />
<br />
W dłoniach lekko przyciśniętych tuż do czubka brody.<br />
I tak myśli; Jaki błąd był,gdy każdy był młody?<br />
On oficer,ona panna,radość niepodległa,<br />
A tu raptem wszystko pada,duma z życia legła.<br />
<br />
59<br />
<br />
Dziwnie życie toczy losy,oj przedziwne to są gry,<br />
Gdy nad wszystkim się zadumasz,toczą się Polesia łzy…<br />
Już zmoczone są rękawy,a łzy są rzęsiste,<br />
Moczą chustę,rękawiczki palczaste,wełniste.<br />
<br />
Same lecą coraz mocniej; za domu przedmioty,<br />
I za męża co zaginął; za wojskowe roty.<br />
Za przegraną tą batalie,za niewoli drogi.<br />
W którą jedzie z dzieckiem w ręku .Gdzie wy nasze Bogi?<br />
<br />
Ja bez izby,ja bez domu,ja bez męża przecie,<br />
Ja mam jechać,gdzieś się tułać po szerokim świecie?<br />
Wszystkie myśli się kołaczą,a łza ciągle kapie,<br />
Nie sprawdziła,czy cel drogi istnieje na mapie.?<br />
<br />
Czy nie mogłeś ty uciekać na Węgry kochany?<br />
Gdy kraj cały przez potwory był prawie zalany?<br />
Pamięć po nas by przynajmniej przez ciebie została,<br />
A tak – umrę na pustkowiu,z nami nacja cała.<br />
<br />
Jeśli jesteś dawno w piachu lub w turmie północy,<br />
Może przy mnie,przy mym boku? To dodaj mi mocy.<br />
Nie sprawdzone są wyroki no i przeznaczenia,<br />
Ale ciebie mi potrzeba lub twojego cienia.<br />
<br />
60<br />
<br />
Bo upadnę i nie wstanę. Potem jestem zlana.<br />
Sople wiszą mi u brody,bagnetem ja gnana.<br />
Wyciąg rękę i pogłaskaj,lub chuchnij ciepłotę;<br />
Zawsze byłeś taki czuły,ręce miałaś złote.<br />
<br />
Mamo gdzie ty? A to Jerzy cicho zapytuje,<br />
I kołderkę ponad głową,znowu wyrównuje.<br />
Mama stoi,w okno patrzy,za którym jest czarno,<br />
Wszyscy my tu gdzieś na końcu wyginie marnie.<br />
<br />
Głosy słychać gdzieś na rampie,przekleństwa sołdata,<br />
Ktoś się broni i ucieka .Strzał i znowu strata.<br />
Potem drzwi się rozwierają i wchodzą ludziska,<br />
A wraz z nimi miraż senny jako bańka pryska.<br />
<br />
W tej ciemności się wdrapują,jak słychać dzieciaki,<br />
No i toboł jest rzucany,walizy i paki.<br />
A następnie jakieś cienie z mozołem,zdyszane,<br />
W krtani onych jeno świsty z trudnością są grane.<br />
<br />
Widać starcy,inwalidzi,schorowane ciała,<br />
Stąd krtań chora na fujarce niby sobie grała.<br />
Było tego tuzin osób,może mendla sięga,<br />
Bo tu cieni nic nie widać,a w ludziach jest trwoga.<br />
<br />
61<br />
<br />
Nikt nie pyta póki ciemno,na czworakach chodzą,<br />
Potem tyłem się cofają gdy w deski ubodzą..<br />
A następnie kupę tworzą,plecami do środka,<br />
Z przodu ziąb im kurczy nosy,w plecach gorąc słodka.<br />
<br />
I tak trwają nieruchomo jak ziemniak w popiele,<br />
Póki ranek ich nie zgoni, Wówczas mówią wiele.<br />
Ja Szpitalna, A ja Sucha,a ja tam Portowa;<br />
Z Krajowskiego,ja tu wcześniej,na śmierć jam gotowa.<br />
<br />
Każdy trwogą jest przejęty,krzyż na piersi kreśli,<br />
Jeden mówi,- my to wiemy kiedy oni weszli<br />
Nikt się tutaj na tej ziemi nie ocali żywy,<br />
Ani dzieciak,ani rolnik,ani dziadek siwy.*<br />
<br />
Więc pochwalmy naszą ziemię modlitwą pokory,<br />
Każdy szepcze,słychać nawet,że robi to chory;<br />
„Zdrowaś Maryjo,łaskiś pełna,Pan z Tobą,<br />
Błogosławionaś Ty między niewiastami…”<br />
<br />
Ten szept cichy,jako powiew,…chwytają wagony.<br />
I od tendra po końcowe pociągu tam strony.<br />
<br />
Szept ten słychać już w barakach,gdzie sołdaty chlają,<br />
Zgodnie zaraz z karabinem,ku torom zmierzają.<br />
<br />
Przeczytaj,”Poemat Pedagogiczny” .Makarenko<br />
oraz „Cichy Don „ Szołochowa.<br />
<br />
62<br />
Czy ktoś słyszał ruskie zdanie, ; a nie było – ty bladż!<br />
Albo inne,które słychać,- jobana ich mać!<br />
Wagon już jest rozsuwany; mauczaj sobaka!<br />
Chory głośniej charczy swoje .Kula dla świstaka.<br />
<br />
Już za nogi jest chwycony,rzucony na rampę,<br />
Już po piersi jemu skacze,z ust wyciska ropę.<br />
Nu ja tobie dam modlitwę,wyje w głos Czekista,<br />
A choremu coraz mocniej,krew ustami tryska.<br />
<br />
„ Święta Maryjo,Matko Boża,módl się za nami<br />
Grzesznymi,teraz i w godzinę śmierci naszej….<br />
Zdrowaś Maryjo,łaskiś peł… owoc żywota… go,<br />
Śmierci naszej….ej, ej…<br />
<br />
Drzwi wagonów już otwarte. Słychać groźby,strzały.<br />
Kilku ludzi wyrzucono,wśród nich chłopiec mały.<br />
Pada rozkaz,- z a r y g l o w a ć ,Maszyna świszcze<br />
Tak to podróż bez powrotu z Pińska się kolebie.<br />
<br />
Mroźny dzionek się zaczyna .Widać ludzkie kształty<br />
Kocem chustą otulone .Nos w górę zadarty.<br />
Bo wyziewy od podłogi przez dziurę są wiane,<br />
U tych ludzi w tym wagonie,w życiu nie zaznane.<br />
<br />
63<br />
<br />
Gdy już twarze było widać,każdy się rozgląda,<br />
Harcerz Jerzy widzi Ziutka Burczaka od Zgoda.<br />
Więc odchodzą obaj na bok i mówią jak było,<br />
Gdy sołdaty się zjawiły,i brali ich siłą.<br />
<br />
Coraz głośniej jest w wagonie,rozmowa się toczy,<br />
Każdy śmiało mówi swoje,śmiało patrzy w oczy.<br />
Zapoznali się na nowo. W Pińsku się mijali.<br />
Ale prawdę mówiąc,no to,wcale się nie znali.<br />
<br />
Owszem nieraz się widzieli,czy w sklepie,czy w szkole,<br />
Ale każdy kręcił swoje,w Polesia padole.<br />
Teraz nagle są w wagonie. Niektórzy w potrzebie,<br />
I tak patrzą jak to zrobić,i patrzą na siebie.<br />
<br />
Trzeba kocem się zasłonić ! Koc ktoś musi trzymać!<br />
Robić kupę zaraz trzeba,nie ma co ukrywać.<br />
Z dziury wieje aż podnosi,te tyłki do góry,<br />
A smród krąży po wagonie .Panie mają fory.<br />
<br />
Ludzi było w środku sporo ,ciągle ktoś korzystał,<br />
A najgorzej to miał ten co,płótno ciągle trzymał.<br />
Tak upłynął pierwszy dzionek i noc się zbliżała.<br />
Pani Ola wszystkich w środku,na nowo poznała.<br />
<br />
64<br />
<br />
Z wypowiedzi i z obycia,ludzie to kształceni.<br />
Do usługi bardzo chętni,a nie kupa leni.<br />
A więc tacy przeszkadzają w formowaniu prawa,<br />
Trza ich zetrzeć, Na ich miejsce,wpłynie nowa nawa.<br />
<br />
Spanie było znów grupowe,ranek drugi świta.<br />
Czy nam dadzą coś do picia? Mówi w głos kobita.<br />
Trochę grubsza,z trojgiem dzieci,Dzieciom trza herbaty.<br />
O,napoją was żuliki,! Knut i duże baty!<br />
<br />
Toto mówi trochę cicho,szczupła dama w czerni.<br />
Ze swą matką jedzie teraz .Dadzą ale z cierni.<br />
Może śniegu dadzą wam też,jeno pociąg stanie,<br />
Ja ich znaju,to parobki,oczywiście dranie!<br />
<br />
Pociąg pędzi czwarty dzionek,więc lizano ściany,<br />
Pociąg pędzi pogwizduje,jak przez czarta gnany.<br />
Ruch w wagonie jest niewielki,słabość ludzi morzy,<br />
Każdy myśli,że mu tu duch,sopel w usta włoży.<br />
<br />
Gdy już piąty ranek nastał,gwizd uszy świdruje,<br />
Lecz nie wszyscy słyszą jego,prawie nikt nie pluje.<br />
Pociąg stanął. Woła ktoś tam, kipiatok w maszynu!<br />
Wrota zaraz rozsuwają,- „ruszym za godzinu”.<br />
<br />
65<br />
<br />
Dwie osoby mogą schodzić,z wiadrem ale żywo,<br />
No a jakże u was tu dziś,Charaszo? Aż dziwo!<br />
Prędko ruszać do maszynu,woda charaszyja,<br />
Ruszym znowu gdy narzucim do tendera drywa.<br />
<br />
Jednak cztery dni bez wody ma tu swoje skutki,<br />
Bo nie każdy się porusza i zimny calutki.<br />
Zawołano więc sołdata,by zbadał niebogie,<br />
Ale on tam nic nie badał,złapał ją za nogie.<br />
<br />
Zepchnął na dół,poszedł dalej jakby nic nie było,<br />
Jemu to tam nic do tego czy to jeszcze żyło.<br />
A starszyna się zapytał,; wszyscy usunięci?<br />
I dał hasło do odjazdu .Para osie kręci.<br />
<br />
Po tygodniu znowu postój,znowu wyciąganie,<br />
Ludzie patrzą na sołdatów.Ale to są dranie!<br />
Tak gałęzie się wyrzuca z wozu z drabinami,<br />
Tak też zrobią już niedługo,tak zrobią i z nami.<br />
<br />
Mamo,Jaśka ja widziałem,jest w trzecim wagonie,<br />
Jego matka w kucki,o tam,przy zaspie,na stronie.<br />
Jasiek jeno zrobił cześć mi,bo sołdat stał z boku, *<br />
Który blisko torów chodził,o półtora kroku.<br />
<br />
nikt nie wrócił z tej rodziny.<br />
<br />
66<br />
<br />
Mamo,wiadro wody mamy,dla wagonu mało,<br />
Więc pobiegnę jeszcze znowu. Więcej by się zdało.<br />
Ludzie w butle wodę brali i w kubki z fajansu,<br />
Pili ukrop niby nektar,co nie miało sensu.<br />
<br />
Lecz o sens się nikt nie pyta,gdy pragnienie dusi,<br />
A żołądek jest skurczony i pić płyny musi.<br />
Jerzy znów wiadro przynosi,po następne bieży,<br />
Patrzy a tu przy wagonie,dziecko jakieś leży.<br />
<br />
Tam w wagonie jest Ankiewicz,Dankę w ręku trzyma,<br />
Mała za szyję ją łapie,aż ręka się wrzyna.<br />
Oni byli od Kościuszki,gdzie są piękne gmachy,<br />
Tak mówiono swego czasu, Bogate tam Lachy.<br />
<br />
Jest Przybylska w siedem dzieci,i Bryk ze synami.<br />
Jest i młódka nieznajoma ze swymi dziadkami.<br />
Gdy powracał po raz trzeci,trupów więcej leży,<br />
Obok klepki rozrzucone,po rozbitej dzieży.<br />
<br />
Zamrożone ciała w stepie,do wiosny zostały,<br />
Z wiosną,górą czarne ptaki z radością krakały.<br />
Bo już widzą,bo już czują,jeszcze brak odwagi,<br />
Jedna sprytna dziobem kole i nabiera wagi.<br />
<br />
67<br />
<br />
Na następnym też przystanku w stepie Kazachstanu,<br />
Wyrzucono nowe trupy. One tam zostaną.<br />
Aż motyka geologa,odkopie ich czaszki,<br />
Lecz to będzie za lat tysiąc,gdy staną niesnaski.<br />
<br />
Pani Ola w Barataju noclegi dostała,<br />
Lecz pomimo ciągłej pracy,bardziej tu się bała.<br />
Obcy język,obcy ludzie,brak domów i drzewa.<br />
A głód dzieci,do wysiłku,od rana zagrzewa.<br />
<br />
W dołach ziemnych tu się żyje,jako te borsuki,<br />
Brak bochenków,jeno kromki,liczone na sztuki.<br />
Dzieci poszły do roboty. Jerzy jest w cegielni<br />
W siole małym,Kukczetówki,od nałogów stroni.<br />
<br />
Stary dziadek ten od młódki,już po pracy było,<br />
Do lepianek się rozeszło,to co w siole żyło.<br />
Woła Jurka,słuchaj chłopcze,życia już nie wiele,<br />
Choć nauczę ciebie wiersza,nawinę ci szpule.<br />
<br />
Tam gdzie ściana ciepła była,obaj przykucnęli,<br />
Najpierw dziadek to dwa razy recytował cicho,<br />
By po ścianach z ciepłym wiatrem,nie nosiło echo.<br />
Tak naukę w jedną stronę,zgodnie rozpoczęli.<br />
<br />
68<br />
<br />
„ Kto ty jesteś?<br />
Polak mały.<br />
Jaki znak twój?<br />
Orzeł biały.<br />
Gdzie ty mieszkasz?<br />
Między swemi.<br />
W jakim kraju?<br />
W polskiej ziemi.<br />
<br />
Czym ta ziemia?<br />
Mą ojczyzną.<br />
Czym zdobyta?<br />
Krwią i blizną.<br />
Czy ją kochasz?<br />
Kocham szczerze.<br />
A w co wierzysz?<br />
W Polskę wierzę.<br />
Czym ty dla niej?<br />
Wdzięczne dziecię.<br />
Coś jej winien?<br />
Oddać życie.<br />
<br />
Dziadek piszczel se uszkodził,zawadził o haki.<br />
Nikt go tutaj nie ratował,leków były braki.<br />
Noga bardziej mu czerniała od łydki do uda,<br />
Nie doczekał tutaj wiosny,gdy ginęła gruda.<br />
<br />
69<br />
<br />
Gdy już wiedział,że tą żyłą,krew do serca zmierza,<br />
Wyrko swoje se wymościł,spuścił z jaska pierza.<br />
Kazał wołać małe dzieci. Gdy Jerzyka ujrzał,<br />
To nakazał wsiem milczenie,cicho swoje gadał;<br />
<br />
„ Ja napoję<br />
Usta twoje<br />
Dźwiękiem i potęgą,<br />
Czoło przyozdobię<br />
Jasności wstęgą<br />
<br />
I matki miłością<br />
Obudzę w tobie<br />
Wszystko,co ludzie na ziemi,anieli w niebie<br />
Nazwali pięknością -<br />
<br />
By ojciec twój<br />
O synku mój<br />
Kochał ciebie,- „<br />
<br />
Język nie chciał dalej mówić,a źrenice bladły,<br />
A więc dzieci klękły w koło,odprawiały modły.<br />
Tylko Jerzy jeszcze ustał,w tej postawie druha,<br />
Widać było swoje mówi,wiersz ustami rucha.<br />
<br />
70<br />
<br />
Z wiosną jeszcze zmian nie było,kostucha działała.<br />
Tam w tych stepach,bez drzew,krzewów,plony swe zbierała.<br />
Ale w lipcu coś w niej drgnęło,skręciło jej głowę,<br />
Bo śmiertelność naglę spadła,i to o połowę.<br />
<br />
Nowa wojna krzepi serca,wróg zgina swe grzbiety,<br />
I uwalnia to co żyło,uwalnia kobiety.<br />
Nikt nie mówi; „ni kagda już,”swobody jest więcej,<br />
Zatrzymano sforę piesków,przed grupą zajęcy.<br />
<br />
Zatrzymano,założono im mocne kagańce,<br />
Nu Polaki prosim my was,na wojenne tańce.<br />
German czołgiem w Moskwę wali,tratuje kołchozy.<br />
Można teraz trzymać kurki i czerniawe kozy.<br />
<br />
71<br />
<br />
Rozdział V<br />
<br />
Okupacja bolszewicka<br />
<br />
Kiedy z wioski już pan Michał z kartoflami wracał,<br />
Odpoczywał,no bo ciężko,worki ręką macał.<br />
Czy też pyra nie twardnieje,nie chwycą jej mrozy?<br />
To dość długo jechać będzie, Szlag trafił powozy.!<br />
<br />
Chłopom wozy zabierano na kołchozu cele,<br />
Starych kilka ocalało na wiosce,nie wiele.<br />
A więc z desek sanie zrobił i ciąga po śniegu,<br />
To,że kupił,i że dostał,to dziękuje Bogu.<br />
<br />
Po południu już do Pińska przez opłotki wjechał,<br />
Ledwo kilka ulic minął,Grześ do niego machał.<br />
Podszedł blisko i po cichu nowinę zwiastuje,<br />
Nocą dużo rodzin wzięli,w mieście się gotuje.<br />
<br />
No a moja? Nie wiem tego. Straże są po placach.<br />
Nocą no to ja słyszałem,płacze i lamenty,<br />
Co to będzie mój Michale ! Zgroza,Boże święty !<br />
Ktoś tu listy ludzi tworzy i wali po plecach.<br />
<br />
72<br />
<br />
Lepiej odsuń się ode mnie jeśli ja parszywy,<br />
To zabiorą mnie na kolej,ty zostaniesz żywy.<br />
Znów pan Michał za postronki ciągnie swoje jadło,<br />
I w kierunku Zgody jedzie,Myśli,czy też padło?<br />
<br />
Tamtej nocy na rodzinę,nieszczęście wywozu.<br />
Coraz prędzej pragnie ciągnąć ,szarpie nić powozu.<br />
A gdy drewniak ujrzał z dala,spojrzał na kominy.<br />
W oczach płomień się zapalił,chociaż nos miał siny.<br />
<br />
Chyba siedzą,w piecach palą,i strawę gotują.<br />
To ciekawe co też oni,co po przejściach czują?<br />
Wjechał w bramkię pod sam ganek,w okno kuchni zerka,<br />
W szybie dziura,a na dziurze wisi biała ścierka.<br />
<br />
Drzwi otworzył i do sieni,dwa worki ustawia,<br />
Żonę swoją do pomocy,na migi namawia..<br />
Co się stało pyta cicho? Szyba jest wybita!<br />
Ktoś kamieniem rano rzucił,mówi mu kobita.<br />
<br />
Ja na ganek zrazu wyszłam ale pusto było.<br />
Jeno tam za tym kurnikiem,psisko strasznie wyło.<br />
Poczekałam,popatrzyłam,weszłam do chałupy,<br />
Co mam patrzeć,albo badać jakie były stopy?<br />
<br />
73<br />
<br />
Gdy już worki ustawili to do kuchni weszli,<br />
Lecz od razu wraz z koszykiem,trochę pyrek nieśli.<br />
Ja oskrobie to do garnka,i wnet zagotuje,<br />
Zobaczymy jak to latoś,w kopcu on zimuje.<br />
<br />
Ja odpocznę mówi Michał. Jutro pójdę prosto.<br />
Do Wróblewskiej,no i trochę też,obejdę miasto.<br />
Jaśka wczoraj ja spotkałem,spytałem się jego,<br />
Czy czasami nie napotkał po drodze coś złego.<br />
<br />
Był z plecakiem,uśmiechnięty i wracał z towarem,<br />
No a idąc to widziałem jak bawił się śniegiem.<br />
Teraz najpierw to coś zjemy,Na wsi jest nerwowo.<br />
I tam także każdy na wsi baczy na swe słowo.<br />
<br />
Konie to już im zabrano,wozy sprawne także,<br />
Zboże wszystko,i z rewizją,ze śmiechem a jakże.<br />
Wiosnę chyba powitają jak kolektyw sprawny,<br />
Wszystko padnie .Przede wszystkim to porządek dawny.<br />
<br />
Po posiłku wyszedł Michał by języka chwycić,<br />
Kiedy minął Ogrodową musiał wodę spuścić.<br />
To też stanął przy sztachetach,i patrzy w obejście,<br />
Cisza była,komin zimny,Nie palą po poście?<br />
<br />
74<br />
<br />
Dzisiaj to jest Wielki Piątek,wielkie gotowanie,<br />
Co to nie ma tu nikogo,urządzili spanie?<br />
Kiedy skończył to zobaczył kobiecinę w chuście,<br />
Więc zapytał; a Wróblewskich to nie ma? Ich znacie?<br />
<br />
Znałam,pewnie,to sąsiady,nocą ich zabrali.<br />
Mówię panu,że oboje to mocno płakali.<br />
Sołdat został i pilnuje,wszedł teraz do sieni,<br />
Za godzinę przyjdzie inny,na warcie go zmieni.<br />
<br />
Lepiej tutaj się nie kręcić,to miejsce skażone,<br />
Najpierw męża gdzieś schowali,teraz wzięli źone.<br />
Dom jest pusty,ładny domek,jest podmurowany,<br />
A co z nimi? Los ich dla nas,wcale nie jest znany.<br />
<br />
Na budynkach znał się Michał,był wszakże tynkarzem,<br />
Zimą takich robót nie ma,może być malarzem.<br />
O tym,że był oficerem,mało i kto wiedział.<br />
Gdyby Rejkom to wyniuchał,to dawno by siedział.<br />
<br />
To dziękuję za ta słowa,do widzenia pani,<br />
Nie ma siły jak na razie,na tych podłych drani.<br />
No i poszedł dalej sobie pan Michał zmartwiony,<br />
Bo cynk dostał o sąsiadach,z jednej tylko strony.<br />
<br />
75<br />
<br />
W stronę portu się kieruje,tam na małym wzgórku,<br />
Zawsze widział harcerzyków,na ichnym podwórku.<br />
To ulica Krajowskiego,Do portu zamierza,<br />
Ale lewym okiem zerka,a z czujnością zwierza.<br />
<br />
Lecz nie musiał iść w podwórza,spojrzał czy są dymy.<br />
Obejrzał się naokoło,wszędzie pełne domy.<br />
Biały dymek się ulatniał z każdego komina,<br />
Jeno tutaj,to jak widać,mróz już szybę trzyma.<br />
<br />
Chwilę postał tu pan Michał,poszedł w stronę portu,<br />
Ruskie wojsko się kręciło,pięcie dał znak zwrotu.<br />
I zapukał do chałupy co z przeciwka stała,<br />
Wyszła jakaś stara baba lecz mówić nie chciała.<br />
<br />
Chłopiec młody to zza sukni,jeno mu powiedział;<br />
Wojska w nocy dużo było,jeden w siodle siedział.<br />
Marszalenków wygarnęli,Jerzyka dwóch biło,<br />
No a reszta to nie powiem,tobołki nosiło.<br />
<br />
A o której mogło być to? Nie powiem tego.<br />
No bo w domu no to nie ma,zegara żadnego.<br />
Podziękował już pan Michał. Minął plac Wigury,<br />
Poszedł potem Ogińskiego pod gimnazjum mury.<br />
<br />
76<br />
<br />
Lekcji jednak już nie było,place były puste.<br />
A na placu widać było,szmaty brudne,tłuste.<br />
Tutaj chyba ich zgoniono,przed drogą na stacje,<br />
Tak pomału to wywiozą całą polską nacje.<br />
<br />
Tu zawrócił i do domu postanowił wracać,<br />
By za długo dziś nie krążyć,i powodów nie dać.<br />
Że on bada co się dzieje,że go to ciekawi,<br />
Jeśli ktoś to zauważy to mu Sybir sprawi.<br />
<br />
Po namyśle zaś obliczył,pięćset rodzin poszło.<br />
Na zatratę w drugiej turze,do czego to doszło!<br />
W domu usiadł i rozmyśla,co robić do licha?<br />
Nasza nacja jest stłamszona i ze strachu cicha.<br />
<br />
Za broń chwycić? Tu pan Michał popada w zadumę,<br />
Proce robić i bić szyby? Ma z roweru gumę….<br />
Dla pętaków to jest dobre,tutaj chyba trzeba….<br />
Oj,człowieku,wariactwo! Ty masz chyba joba.<br />
<br />
Znów zamyśla się pan Michał,; Broń by się znalazła…<br />
Zawinięta w lesie leży,omotana w giezło.<br />
Cały wieczór tęgo myślał i nocka też zeszła,<br />
Już nad ranem myśl wojskowa,do czynu urosła.<br />
<br />
77<br />
<br />
To już w maju po południu odwiedził jednego.<br />
A dzień dobry,jak wam leci?Dzień dobry kolego.<br />
Z Grzesiem w kąty izby poszli,omawiają ruchy,<br />
Obaj sprawni bo wojskowi i od dziecka zuchy.<br />
<br />
Niebezpieczne to zajęcie bo nie ma oparcia,<br />
Pluton ludzi lub kompania potrzebują wsparcia.<br />
Gdy nie będzie tu ludności,naszej nacji starej,<br />
To wykończą partyzantów,i co będzie dalej?<br />
<br />
To już poszły dwa transporty,kwiat nasz i ostoja.<br />
Po co błąkać się po bagnach,gdy nie będzie roja?<br />
Może jutro lub za miesiąc,będzie zsyłka ludzi,<br />
Kto tą resztę,tak do czynu,no kto ją obudzi?<br />
<br />
Ty opowiedz jak to było,tam w tej Szepietówce?<br />
Po złożeniu broni całej,byłem przy złotówce.<br />
Lecz nie mogłem się oddalać,Mongoł trzymał straże.<br />
I uważał,że niewolnik to też siły wraże.<br />
<br />
Nic zakupić nam nie dali,trzymali o głodzie,<br />
Więc do buntu jeńców doszło .Znasz ducha w narodzie.<br />
Połamali strażom bronie,podnieśli krzyk wielki,<br />
Co się dzieje? Gdzie jest strawa?Trzymają nas wilki?<br />
<br />
78<br />
<br />
A najgłośniej wśród nas krzyczał,Bakota z Ropczyca,<br />
Czemu chleba nie daiecie? Mać wasza wilczyca?<br />
Chceta śmierci a głodowej? A strelaj parszywy!<br />
Dalej chłopy głos podnosić. Polak nie lękliwy!<br />
<br />
No bo jutro lub pojutrze,wezmą nas tu nożem,<br />
Trzeba głośno z nimi tutaj,Głośno póki moźem.<br />
Sześć tysięcy się podniosło,ruszyło do przodu,<br />
Ruski jakby zmiękli trochę,nie mieli odwodu.<br />
<br />
Musisz wiedzieć,że jedzenia,już dwa dni nie dali,<br />
Kiszki wszystkim prawie głośno,marsza głodu grali.<br />
Oni nas do samochodów,chcą nas do Kijowa,<br />
Ja tak myślę,trza uciekać,z głodu boli głowa.<br />
<br />
Zapytałem ja Bakote, pryskami we dwoje?<br />
A on chętnie kiwnął głową,nawet i we troje.<br />
Potem jednak przy nim stanął Rusek z karabinem,<br />
Lecz plecami był on do mnie,Mocno śmierdział winem.<br />
<br />
Okazja się natrafiła gdy Kijowa droga,<br />
Była kręta. Więc wezwałem do pomocy Boga.<br />
Wyskoczyłem z samochodu w gęste zagajniki,<br />
Uciekając to słuchałem czy chodzą silniki.<br />
<br />
79<br />
<br />
Warkot nadal było słychać,a więc nie stanęli.<br />
Uciekając widzę z dala,chałupa się bieli.<br />
Ominąłem jednak ja ją,wróciłem do traktu,<br />
Brzegiem drogi szedłem teraz,kulejąc z upadku.<br />
<br />
Pieszych to ja się nie bałem,jeno samochodu,<br />
Ale tego tam nie było tylko dużo smrodu.<br />
Wróciłem do Szepietówki ,łatwo przejść tam było.<br />
Bo granice przekraczało to,co wokół żyło.<br />
<br />
Wiele tam zauważyłem Graniczna mieścina.<br />
Co zdziwiło mnie najbardziej,;biedny źydowina!<br />
Z nim rodzina bardzo liczna,była tego setka.<br />
Ja się pytam .Czemu z Rosji? To tylko rozwietka.<br />
<br />
Tak powiedział,no i wskazał na drogę z Kijowa,<br />
Ja tam patrzę,nowa kupa,a za nią znów nowa.<br />
Me zdziwienie w oczach widział,My to starowiercy.<br />
Tak zakończył ze mną gadkię .Niech to diabli wszelcy!<br />
<br />
Handel,szmugiel,i kradzieże,kwitło jako chwasty,<br />
Wszędzie jednak to rej wodził,Żyd stary brzuchasty.<br />
Wszystko można było kupić a wszystko kradzione.<br />
Ja tak myślę sprzedawali nawet cudzą źone.<br />
<br />
80<br />
<br />
Ja pieczywo kupowałem,pieniądz nasz był w kursie.<br />
Gdy się pytał ktoś skąd jestem,pukałem po nosie.<br />
I mówiłem,że jest lepiej nie wąchać za wiele,<br />
Aby pręgi znów nie nosić na plecach,na ciele.<br />
<br />
Kwirce bokiem zostawiłem,tam składano bronie,<br />
Gdzie,co,my tam zakopali nie powiem i żonie.<br />
Z Kwirców poszli jako jeńcy aż do Szepietówki.<br />
Tam,mówiłem nic nie jadłem,lecz miano gotówki.<br />
<br />
Do Równego się dostałem .Tam byłem na stacji.<br />
Pomagałem przy wagonach,za resztki kolacji.<br />
Ładowano węgiel,szczapy, i beczki z lepikiem,<br />
I do Rosji wywożono,wcale nie cichaczem.<br />
<br />
W Równym byłem tam kilka dni,Ruszyłem do Pińska.<br />
Ukrywałem się jak zbieg ci,prysła duma męska.<br />
W trzy tygodnie od ucieczki,byłem już u żony,<br />
Teściu kiedy mnie zobaczył,to był przerażony.<br />
<br />
Śniegi pierwsze już bielały i przymrozki cięły.<br />
A ja szedłem bez chałatu,płaszcz mój biedni wzięli<br />
By ominąć błota pińskie,i mosty na Pinie,<br />
Szedłem bagnem od południa,tak jak dzikie świnie.<br />
<br />
81<br />
<br />
Gdy zobaczył jak ja wszedł już,ruszył do kredensu,<br />
Bochen chleba podał zaraz,rwać nie było sensu.<br />
Ja nie mogłem opanować głodu w własnym domu,<br />
I zgryzałem pajdy chleba,nie mówiąc nikomu..<br />
<br />
Jak ugryzłem,teściu patrzy,nalewa mi mleka,<br />
Bo przypuszczał,że ja wracam od bardzo daleka.<br />
Podał kubek tak bez słowa,i nie każe siadać,<br />
Bo on wiedział,że głodnemu tak jest lepiej jadać.<br />
<br />
Pół bochenka kiedy zjadłem,usiadłem zmęczony,<br />
Wówczas przyszła senność wielka a byłem skończony.<br />
Ległem sobie na kanapie,teściu kocem kryje,<br />
I umilkło wszystko w domu,bo zięć jego żyje,!<br />
<br />
Czy ktoś się tam uratował,z transportu mojego?<br />
Może kiedyś się dowiemy .Wpadlim w ręce złego.<br />
W Szepietówce gdy w niewoli już byłem u Ruska,<br />
Napadali na nas Żydy,to prawda jest gorzka.<br />
<br />
Zrywali nasze pagony,pluli i kopali.<br />
Bolszewiki odpędzili. To kamień rzucali.<br />
Co za podłe to są ludzie,czy chcą się wykazać?<br />
Bez powodu naszych o tak,jako ,bydło swe lać.<br />
<br />
82<br />
<br />
Na kolegę ci napadli,tam Żyda zabito,<br />
Gdy z jednego zrywał mundur,w gwiazdkach widział złoto.<br />
Lecz pomówmy lepiej teraz,jakie możliwości,<br />
Są tu w Pińsku,by ochronić cało nasze kości.<br />
<br />
Możliwości to są wielkie,mówi Grzesiek cicho,<br />
Tylko wtedy gdy nie chwyci mowy obce ucho.<br />
Wielka skrytość,kryptonimy,tajność poufała,<br />
I na krzywdy gdy nadejdą,twardość jak ta skała!<br />
<br />
Konspiracje,partyzanty,dryl i w zębach kłódka.<br />
Bez gorzały,okowity,ciała co ma młódka.<br />
Wszak pokusy wszystko zdradzą,zawiodą na szafot,<br />
W chwili kiedy do wojaczki,potrzebny jest taki,…młot.<br />
<br />
I to taki co uderzy w kowadło bez lęku,<br />
Taki skryty by umarły nie dał światu dzwięku.<br />
Tym systemem,tą metodą,jaką ma okupant,<br />
Zdobędziemy ,jak Atlante,,zdobył kiedyś ci Grant.<br />
<br />
Nam przysięgę trzeba złożyć! Według jakiej modły?<br />
No to pomyśl,ja się zgodzę,może Roty strofy?<br />
Między nami może też być i słowo honoru,<br />
Zabarwione ojcowizną,i flagi koloru.<br />
<br />
83<br />
<br />
Zamyślili się na chwilę,szukając wersetu,<br />
Co by zgodnie przytaknęli,jako swemu bratu.<br />
Znam ja taką starą strofę,Michał rzecze cicho,<br />
Może byś ty ją zatwierdził,,tak wpadła mi w ucho.<br />
<br />
„Święta miłości kochanej Ojczyzny,<br />
Czują ją tylko umysły poczciwe!<br />
Dla ciebie zjadłe smakują trucizny,<br />
Dla ciebie więzy,pęta niezelżywe.”<br />
<br />
Zgoda mówi Grzesiek na to,stańmy pod statułą,<br />
Zgodnie,głośno to powiemy,jako wolę swoją.<br />
I stanęli przy ramieniu,werset powtórzyli,<br />
I od teraz to jednością,nową,swoją byli.<br />
<br />
Uścisnęli się serdecznie,wierność scałowali,<br />
Jak dwa druhy nowej fali,choć się dawno znali.<br />
Nowe nurty wszak nastały,wyzwoliły moce,<br />
Co nieznane dotąd były a biły jak goce.<br />
<br />
Na werbunek zgoda obu będzie przemyślana,<br />
By osoba jakaś skrajna nie była wciągana.<br />
By czasami jednej z nich to,dwóch nie kapowało,<br />
Wszak śmieszności z tego są to,a pożytku mało.<br />
<br />
84<br />
<br />
Zatwierdzili wnet szczegóły,już gotowa zmowa.<br />
I do kuchni weśli razem,tam gotowa strawa.<br />
Ciepła zupa ma zapachy przecieru ogórka,<br />
No a kolor chyba taki ma dzika wiewiórka.<br />
<br />
Gdy pan Michał wracał doma,rozmyślał zadanie,<br />
Czy w szeregi tajnej służby,wielu Polan stanie.<br />
Jak to zrobić aby zdrada nie zakwitła w kole?<br />
Aby także tej idei nie zagryzły mole.<br />
<br />
Przysięga jest przed Marszałkiem,święta zatem sprawa.<br />
W razie wpadki to wiadomo,żadna w sądzie ława.<br />
Jeno w czapę się dostanie,piasek do ukrycia,<br />
Taki tutaj będzie wtedy,koniec mego życia.<br />
<br />
Był na placu,czystym kiedyś Żwirki i Wigury,<br />
Teraz śmieci pełno było,gazet to aż góry.<br />
Wszystkie w nowym tu języku,co kaleczył serce,<br />
To co widział teraz wokół,to bolało wielce.<br />
<br />
Nikt nie sprząta,nie zamiata a to wiosna mija,<br />
Tak wygląda,że ulica to chyba niczyja.<br />
Na podwórkach śmieci kupa,nikogo nie razi?<br />
Co się dzieje?Gdzie jest miasto? Dreptać trzeba w mazi.<br />
<br />
85<br />
<br />
Coś nowego wschód nagania. Tu będzie zaraza!<br />
Będą szczury bardzo szybko,nie zabraknie płaza.<br />
Komu o tym trza powiedzieć?Lub zwrócić uwagę.<br />
Kiedyś o kolejkię poszło,miałem plecy nagie.<br />
<br />
Podarto mi wnet koszule i obito głowę,<br />
Rany boskie,co to będzie? Czyżby życie nowe?<br />
Jeden koń co ciągnął brykę,to w chomącie upadł,<br />
Oni myślą,że to z tego nie ma żadnych utrat.<br />
<br />
Dla nich konik nic nie znaczy,obcy,to tak samo.<br />
Ile wokół przecież sierot,słychać jeno mamo.<br />
Nikt nie woła;tata idzie! Lub ojciec obroni.<br />
Teraz hultaj bez rodziców,wróble z głodu goni.<br />
<br />
Obserwuje Michał ludzi,wiosna na tym schodzi,<br />
Swoją drogą każdy chodzi,wzrok na boki wodzi.<br />
Na ulicy nikt nie gada,nie ma rozbawienia,<br />
Jakby każdy już przeczuwał,groźbę dla istnienia.<br />
<br />
Trzeba tworzyć ruch oporu,postanawia w duszy,<br />
Wolno dążyć do obrony,kropla skałę kruszy.<br />
Może skruszyć te sowiety,Francja już się zbroi!<br />
To myślenie Michałowi trochę serce koi.<br />
<br />
86<br />
<br />
Lecz nim doszedł do chałupy,ujrzał gwar i głosy,<br />
Ktoś za głowę wciąż się trzyma,mają w kwinte nosy.<br />
Więc podchodzi bliżej Michał,pyta co się stało?<br />
Niemiec Francję już obrabia,jemu wojny mało!<br />
<br />
Drgnęło serce u Michała,zatliła iskierka,<br />
Lecz nim doszedł do chałupy,zgasła iskra wszelka.<br />
No bo radio bolszewickie,w oknie magistratu,<br />
Woła głośno; Francja pada! Krzyczą do wiwatu!<br />
<br />
Ale radość u Moskala,no a to ciekawe,<br />
Widać już mają na oku jakąś grubszą sprawę.<br />
Smutek w sercu ma pan Michał,nie traci nadziei,<br />
Bo żołnierzem młodym był ci, Coś tam Francuz sklei.<br />
<br />
I na razie wszedł do domu,aby zebrać myśli,<br />
Położył się na kanapie. Niech Gloria się przyśni!<br />
Wierzył w siłę,w moc Paryża,w zapasy koloni.<br />
Hitler straci i utopi swoje siły w toni.<br />
<br />
Do roboty co dzień chodził,nie wdawał się w gadki,<br />
Po robocie szedł do domu i mył babie statki.<br />
Po czym kładł się na kanapie,on jakby nigdy nic.<br />
Ale w środku w nim szumiało,bo tam zwyciężał Fryc.<br />
<br />
87<br />
<br />
Przystopować trza zapędy,przycichnąć i czekać.<br />
Kiedyś nadarzy się chwila, nie będziemy zwlekać.<br />
Ale teraz krok do tyłu,nie wychylać czoła,<br />
No bo grozą wieją wschody,wieje dookoła.<br />
<br />
Sowiet chwali sojusznika i swój ucisk zwiększa,<br />
Jeńców zwalnia już do Rzeszy,sprowadza parchnięta.<br />
Ci oddają duszę władzy,całują czerwonych,<br />
A czerwoni władzę szybko w ręce niegolonych.<br />
<br />
„ W mściwą dłoń<br />
Chwyćmy broń,<br />
Zniknie moc tyrana.<br />
Bij,śpiewaj o wolności,<br />
A przy nas wygrana.”<br />
<br />
Teraz jednak sam ją nucił idąc do „Czesława”,<br />
Bo gorąco się robiło ,narodowa sprawa.<br />
Paryż upadł! Jęk zawodu w sercu zapulsował,<br />
Toteż z marszem do kolegi dziarsko maszerował.<br />
<br />
Gdy spojrzeli sobie w oczy,nic to,powiedzieli.<br />
Jeszcze mieczem ich Archanioł,swym ognistym zdzieli.<br />
Nie zbroili swojej armi, zgnuśnieli do cala,<br />
Nic dziwnego,że czołg Hansa,Paryż im rozwala.<br />
<br />
88<br />
<br />
Uzgodnili swój werbunek,wymienili hasła.<br />
I rozeszli się do domów,kiedy światłość gasła.<br />
Wolno idąc on rozmyślał nad intencją strofy,<br />
Rozmyślania mu przerwały jakieś ciche gwizdy.<br />
<br />
Spojrzał bystro po parkanach,po oknach i bramach,<br />
I pomyślał,że to może być na niego zamach.<br />
Ale gdzie tam,to przy furtce,stoi Janek z placu,<br />
Teraz woła jego ręką,gesty -”choć tu znaczy”.<br />
<br />
A słyszałeś ty Michale,Paryż w ręku Niemca!<br />
Hitler pętle coraz mocniej,na szyi zakręca.<br />
Coś tam niby to czytałem,ale nie słyszałem,<br />
Słuchaj Michał ja mam radio,gałkę ja skręcałem.<br />
<br />
Ty masz radio? A no i tak,nie zdałem do władzy.<br />
Jeśli kiedyś ja to zrobię,to będziemy nadzy.<br />
Dobrze,dobrze,mówi Michał,a co tam Angliki?<br />
Mówią głośno,że nie wejdą do Hitlera kliki.<br />
<br />
Jeśli nie masz nic przeciwko,to przyjdę posłuchać,<br />
Mam rodzinę więc uważam,ruski lubią niuchać.<br />
Kiedy można śmiało przyjść tu?Zawsze po fajrancie.<br />
Mówię tobie,posłuchamy a będzie galancie.<br />
<br />
89<br />
<br />
Nazajutrz więc po robocie poszedł do „Czesława”.<br />
Raportuje jaka wczoraj spotkała go sprawa.<br />
Co tu robić? W jaką paszcze można się wpakować?<br />
Jaka korzyść lub przysługa,na co tam rachować?<br />
<br />
Gdy tam wejdziesz ja obstawię rogatki Klasztornej,<br />
Będziemy ruchy obserwować,nie brak młodzi szkolnej.<br />
Zawsze będziesz pod nadzorem u niego w chałupie.<br />
Oni myślą,nie wiadomo,My także nie głupie.<br />
<br />
Lipiec miał się ku końcowi z talią kart w kieszeni,<br />
Idzie Michał na „tysiąca”,przez zęby szepleni;<br />
Jeśli będzie jakaś wpadka,twa chałupa spłonie.<br />
Gdzie zaś idzie nie powiedział nawet swojej żonie.<br />
<br />
A dzień dobry panie Janie. Dzień dobry Michale,<br />
Wejdź do izby,żona poszła z pościelą na magle.<br />
Ja tu przyszedł aby pograć,coś tam niecoś w karty,<br />
Całkiem mądrze mówi Jano,siadaj w fotel starty.<br />
<br />
To pogramy do wieczora,karty gęsto tasuj,<br />
Dużo może i chodakiem,w podłogię hałasuj.<br />
Ja nastawię Londyn szybko,o szesnastej będzie,<br />
No to słuchaj,ja melduję,meldunek żołędzie.<br />
<br />
90<br />
<br />
Zatrzymany jest tas karty,nieruchome twarze,<br />
Tylko ręka pana Jana,coś na blacie marze.<br />
Znieruchomiał i pan Michał,bo oto od roku,<br />
Wiadomości słuchał pierwsze .Chciał tego obroku.<br />
<br />
Nie mogę tak długo zostać,bo to po godzinie,<br />
Ale ciekaw był ogromnie,widać to po minie.<br />
Może pan ich dziś posłuchać? No co panie Janku?<br />
Zapytanie to postawił gdy byli na ganku.<br />
<br />
Nie za bardzo .Żona będzie. Radio mam w ukryciu,<br />
Tak jest lepiej,bo tak dłużej zostaniem przy życiu.<br />
Zrozumiałem mówi Michał,ja przyjdę w niedziele,<br />
Gdy twa żona swoje chwasty w ogródeczku piele.<br />
<br />
To Sikorski jest w Londynie,opuścił Paryż<br />
Jakie siły uratował na Albionu niż?<br />
A więc armia tam istnieje,opór Polska stawia,<br />
Tu u rusków nic nie widać zza ogona pawia.<br />
<br />
Tą wiadomość trza przekazać,”Cześkowi” piorunem,<br />
Nie ma jednak możliwości,trza zaczekać z szumem.<br />
W sierpniu jest z nim umówiony,tam na Pułaskiego,<br />
Gdzie gazety się sprzedaje,z świata „szerokiego”.<br />
<br />
91<br />
<br />
Rozdział VI<br />
<br />
Ważenie sił<br />
<br />
Tak kwartały mu mijały w walce o kęs chleba,<br />
To co przeżył wśród czerwieni,to opisać trzeba.<br />
Żył wciąż wiecznie zastraszony,czekał na swą kolej,<br />
Bo do garnka nic nie było,kartofel i olej.<br />
<br />
Jest ubóstwo w pięknym Pińsku,towar wydzielany,<br />
Jak to gorzko na to patrzeć,system to nie znany.<br />
W tym ubóstwie tylko praca daje zapomnienie,<br />
Więc pan Michał kielnią macha,ma w oczach zdziwienie.<br />
<br />
Owszem chodzi słuchać radia,waży co to będzie,<br />
Bo przeciwnik jak na razie góruje a wszędzie.<br />
Dyplomaci tam w Londynie,wszystkiego są pewni,<br />
Ale mało to ich wzrusza jak tu żyją krewni.<br />
<br />
Sowiet szydzi se z Anglika,wtóruje Germanom,<br />
Nic sowietom nie zagraża,żywym ani domom.<br />
Ścisła unia jest na linii częste popijawy,<br />
Wciąż granice przekraczają,jakieś ludzkie zjawy.<br />
<br />
92<br />
<br />
Są gęsiego przepuszczani,nawet i tysiące,<br />
Tak to zgodnie tryby chodzą o brzegi swe trące.<br />
Nowy nakaz się ukazał,dla maszyn do szycia,<br />
Aby zdawać do urzędu,no bo będą bicia.<br />
<br />
Będą sądy a wojenne,kto nie da maszyny,<br />
Sekretary z całą mocą będą wciskać winy.<br />
Termin także ustalono,a na koniec grudnia.<br />
Wówczas bowiem nikt nie schowa,zamarznięta studnia.<br />
<br />
Już po nowym roku było gdy zgoniono wielu.,<br />
Znów wciśnięto do wagonów,wygnanych z pościeli.<br />
Rok czterdziesty no i pierwszy,na początku mroczny,<br />
Wykazywał,że wciąż ginie,tu świadek naoczny.<br />
<br />
Kto pomagał przy wysyłce,kapował lub gonił,<br />
Teraz nagle od wszech ludzi,już od rana stronił.<br />
Nagle zginął tak bez słuchu jakby kamień w wodę,<br />
Taką ruski wprowadzali u swej władzy modę..<br />
<br />
Kolejarze,zawiadowcy,nawet i szynowy,<br />
Gdzieś zaginął,patrzysz rano,z młotkiem chodzi nowy.<br />
Ludzie widzą,nic nie mówią,w mózgu tworzą wnioski,<br />
I tak myślą co tu robić? Uciekać na wioski?<br />
<br />
93<br />
<br />
I tak nadszedł czerwiec ciepły,niósł zapachy siana,<br />
Gwarno było w wielkim mieście od samego rana.<br />
Na ulicach są spędzeni,”ochotnicy” pracy<br />
Co to zaraz pójdą w łąki z grabiami bez gracy.<br />
<br />
Będą siano kołchozowe,grabić i układać<br />
A kapusie wśród nich liczni,ich umysły badać.<br />
Wszystkie ludzie umysłowe to są w pierwszych rzędach,<br />
By ich widzieć trochę lepiej,są o różnych trendach.<br />
<br />
Niebezpiecznie w socjalizmie czytać im gazety.<br />
I pomału ich wyrywać jak łobuz sztachety.<br />
Teraz z rana stoją cicho,na wymarsz czekają,<br />
Przyjdzie przecież sam komisar,którego nie znają.<br />
<br />
Jednak postój się przedłuża,zwierzchność nie nadchodzi,<br />
Po dziesiątej a więc późno kapuś w tłumie brodzi.<br />
Podsłuchuje,wypytuje,kto ma na granicy,<br />
Swoich krewnych lub znajomych,na środek ulicy.!<br />
<br />
Kilka osób się zgłosiło,zabrano ich w boki,<br />
I zabito strzałem w głowę , potem szybkie kroki.<br />
Słychać biegi Ktoś ucieka. Samochód na gazie.<br />
Nie wyrobił tu zakrętu,bo wjechał na mazie.<br />
<br />
94<br />
<br />
Wszyscy z niego wyskoczyli i biegiem na mosty,<br />
Tak zniknęli z Pińska miasta , uciążliwe chwasty.<br />
Grupy ludzi się rozeszły,brak jest dyscypliny.<br />
Ktoś pogroził zmykającym,ktoś co bardzo mściwy.<br />
<br />
Był to Michał,kombinezon na nim granatowy,<br />
Przy nim stanął dzielny Grzesio robotnik portowy.<br />
Do wieczora miasto żyło w dziwnej niepewności,<br />
I dopiero tak pod wieczór gruchnęły wiadomości.<br />
<br />
Na Atenę! Nowa wojna między kolegami!<br />
Ja tak czuję mówi „Czesiek”,źle to będzie z nami.<br />
Żaden wróg tu nie jest dobry,bo każdy z nich obcy,<br />
Jeno towar wciąż wywożą,a każdy z nich bobcy.<br />
<br />
W kilka dni po tej pogłosce,są wozy pancerne,<br />
Najpierw stały na rogatkach,gdzie są krzewy zielne.<br />
Nim wjechały do śródmieścia,huknęli z armaty,<br />
Na ten hałas zbiegły Żydy,jakby byli braty.<br />
<br />
Do nóg padli tym z swastyką,buty całowali,<br />
Lament wielki i szloch wielki,but w objęcia brali.<br />
Niemcy stali nieruchomo,zerkali na okna,<br />
Czy czasami gdzieś gwintówka nie strzeli swawolna.<br />
<br />
95<br />
<br />
Żydów wnet wyprowadzono do Lasów Kożlackich,<br />
Nikt nie wrócił już do miasta,zgładzono tam myckich.<br />
Lecz Polakom nie oddano wcale władzy miasta,<br />
Oto patrzaj biedny Lachu,nowy wróg wyrasta.!<br />
<br />
Ukraińcy są u steru i tworzą policje,<br />
A ci mają bardzo górne,niezdrowe ambicje.<br />
Na ich czele jest Kuryłow. To mieszkaniec Pińska.<br />
Co to w chórze kiedyś śpiewał,smakosz księdza wińska.<br />
<br />
Wieś swobody odzyskała,zniesiono kołchozy,<br />
I do lasu można było po gałązki brzozy.<br />
Więc zaczęto sprzątać brudy,prawie,że dwuletnie,<br />
Przy okazji na weselach bawiono się świetnie.<br />
<br />
Nikt nie odczuł okupacji,i tak by też było,<br />
Gdyby ryja w lud nie wsadził, Hitlera,Kuryło.<br />
On podpuścił gestapowca: Polaki się zbroju!<br />
Abyś pomarł ty z rodziną ukraiński gnoju!<br />
<br />
Zakładników roztrzelono,też w Lasach Kożlackich,<br />
A to stało się ciężarem,w życiach międzyludzkich.<br />
Już pan Michał wraz z „Czesiuniem”gromadzą swe siły.<br />
Które będą zdrajców miasta tak na odlew biły.<br />
<br />
96<br />
<br />
A jesienią bardzo wczesną,w rok czterdziesty drugi,<br />
Kurier przybył ze stolicy i sprzedaje ługi.<br />
Do Michała się przyczepił,bada możliwości,<br />
I otwarcie mówi w oczy,można stracić kości.<br />
<br />
A kapitan Wania” to jest,trochę zamiejscowy,<br />
Ale równy to chłopina,jak mleko od krowy.<br />
Dyspozycje on wydaje .On Armia Krajowa!<br />
On też prosto z mostu mówi,Polska wstanie nowa.<br />
<br />
Już pan Michał jest setnikiem,ciche ma nakazy,<br />
By klawiszem w ciupie być tu,badać niemcołazy.<br />
No i nie jest budowlańcem,a strażnikiem piekła,<br />
I w ten sposób nieraz Niemcom ofiara uciekła.<br />
<br />
97<br />
<br />
Rozdział VII<br />
<br />
Powrót „Jedliny”<br />
<br />
A czy wiesz co to zwiastuny?Czy je zauważasz?<br />
Ty co głodny ciągle jesteś,co nigdy nie gadasz?<br />
Czy widziałeś kwiat leszczyny,gdy sadź na gałązce?<br />
Albo biały kwiat na śniegu,na zmarzniętej łące?<br />
<br />
Czy słyszałeś klucz żurawi? Skrzydłem tną powietrze,<br />
Tuli uszy wtedy szkapa,ptak się o nią otrze.<br />
Oto właśnie są zwiastuny,zmiany co się zbliża,<br />
Każdy mądry i przezorny loty swe obniża.<br />
<br />
Jak zrozumieć co jest zwiastun?Czy to kształty chmury?<br />
Albo wiatry silne,zmienne,dym z komina bury?<br />
Co to barwę swoją zmienia gdy się pali guma,<br />
No a może u gitary pękająca struna.<br />
<br />
Człowiek co ma słabe serce wierzy w przepowiednie,<br />
Inny za to realista,odpowie; to brednie.<br />
Są też tacy co to żyją z głupot wymawianych,<br />
O nadludzkich siłach w niebie,w księgach zapisanych.<br />
<br />
98<br />
<br />
Zwiastun pierwszy w Pińsku był to,były to ulotki.<br />
Kukurużnik w nocy leciał,i obsypał płotki.<br />
Drugi zwiastun po kwartale,cicha kanonada,<br />
Każdy co się ruska boi,już walizę składa.<br />
<br />
Przed tym był on tu niedługo,wyrezał połowę,<br />
Jeśli teraz znowu przyjdzie,pola będą gołe.<br />
Trzeci zwiastun,to bezczelność w oczach parobczaków,<br />
Co to w okna zaglądają,z poza gęstych krzaków.<br />
<br />
Pan „Jedlina” miał stu ludzi,,kompania to cała,<br />
Do wojaczki z wojskiem Niemca ochota to brała.<br />
Nieraz nocką ciemną brali ciężkie dynamity,<br />
Wysadzali towarowe,był nieraz zabity.<br />
<br />
Ten co zginął na Polesiu,w niebo szedł z ochotą,<br />
Bo pozostał w swojej ziemi,ze szlachtą gołotą.<br />
Ci co pociąg towarowy miną wysadzili,<br />
Gorycz w sercu wielką mieli,no bo przecież żyli.<br />
<br />
Żyli przecie,choć walczyli i to ich gniewało,<br />
Czyżby kulek świstujących było aż tak mało?<br />
Inna armia już się zbliża,gorsza od zarazy,<br />
Nic na polu nie zostanie,gdy przejdzie dwa razy.<br />
<br />
99<br />
<br />
Stąd zmartwienie u „Jedliny”,troska w oczach siedzi,<br />
A on czeka na rozkazy i w domu się biedzi.<br />
Wsypa była,Niemiec więzi kapitana w celi,<br />
Nocą ciemną jego z łóżka jak kurczaka wzięli.<br />
<br />
To ostatni zwiastun tego,gdy kapuś kapuje,<br />
Bo on zmiany wielkie widzi,pod świadomie czuje.<br />
Do Jedliny kurier z Brześcia,tajemnie przybywa,<br />
Cicho wszystko mu tłumaczy. Kończy; czas ubywa!<br />
<br />
Był to Hołub,żołnierz tajny,sekcja utajona,<br />
On Jedlinie rozkaz przywiózł,wciąga go do grona.<br />
Niech pan jutro szkic więzienia,tajnie przygotuje,<br />
Szkic i owszem będzie gotów .Niemiec wrót pilnuje.<br />
<br />
Dam ja wszystkie pomieszczenia i kto w nich przebywa.<br />
Niech pan także tam zaznaczy,kto alarmy zrywa.<br />
Wszystko będzie. Uzbrojenie,będą telefony,<br />
No i odsiecz,gdyby była,z jakiej przyjdzie strony.<br />
<br />
Uzgadniają swe kontakty i pan Hołub znika.<br />
Kiedy przyjdzie po te szkice?To świerszcza muzyka.<br />
Nie minęły i trzy doby,Jedlina szept słyszy:<br />
Najpierw myślał,że to piski są ulicznej myszy.<br />
<br />
100<br />
<br />
Więc przystanął przed witryną,w szybie szuka cienia,<br />
Szyba zdradza co jest z tyłu,i obraz swój zmienia.<br />
No a z tyłu ktoś w kufajce,skręta sobie ślini,<br />
A następnie prosi ognia,draskię winną czyni.<br />
<br />
To pan Hołub!Pyta cicho,czy plany zdziełane?<br />
Mam przy sobie w atramencie,chyba nie zalane.<br />
I z rękawa podaniówkę,na cztery złożoną,<br />
Wciska w rękę przybyszowi,dłonią odwróconą<br />
<br />
Już za ogień gość dziękuje i za węgłem znika,<br />
Już w powietrzu się rozpłynął,a buty miał z łyka.<br />
Znów minęły cztery doby,Jedlina w kolejce,<br />
Patrzy a tu za nim stoi ktoś w czarnej kufajce.<br />
<br />
I ukradkiem jemu wciska papierek do ręki,<br />
Szepce cicho,to zwolnienie,bo mogą być sęki.<br />
Od lekarza na trzy dzionki,uszkodzone palce,<br />
Pan nie może z nami bywać,i brać udział w walce.<br />
<br />
Bo widzicie ten Jedlina,był strażnikiem paki.<br />
I był wtyczką od podziemia,na specjalne znaki.<br />
Takie znaki to rozkazy. Partyzanty w pace!<br />
Tutaj trzeba ich ratować,bez względu na płace.<br />
<br />
101<br />
<br />
Jeśli trzeba życie oddać,dają bez wahania,<br />
Lecz Jedlina ważna wtyczka. Papier go osłania.<br />
I nie będzie brał udziału,jest z akcji zwolniony,<br />
On w chałupie siedzi dziś,i to nie golony.<br />
<br />
Tutaj skrzywił się Jedlina,rozkaz uszanuje,<br />
Więc zwolnienie oddał w biurze,palce bandażuje.<br />
W domu nic nie może robić,jęczy nockę całą,<br />
Atramentem po paznokciach,zęby ściera siłą.<br />
<br />
Tu oszukać trzeba dzieci, i oszukać żonę,<br />
Tak oszukać siebie w lustrze,.Baki nie golone.<br />
Na ulicy się dowiedział,Rozbito więzienie!<br />
A kto tego mógł dokonać? Duchy albo cienie.<br />
<br />
Wszystkie więźnie uszli w pole. Trzech Niemców nie żyje.<br />
W pole uszedł Hołub dzielny,głowę swoją kryje.<br />
Gryps zostawił dla Jedliny,przez zaufanego,<br />
„Masz za Wisłę jutro jecha支egnaj mój kolego”<br />
<br />
Cynk wyraźny .Groźna chwila. Trzeba bez rozgłosu.<br />
Żonę zabrać,dzieci skupić,by uniknąć stosu.<br />
Gdzieś daleko dudnią działa,to są nie przelewki,<br />
Więc pan Michał dom zostawia,prosiąt pełne chlewki.<br />
<br />
102<br />
<br />
Rozdział VIII<br />
<br />
O s t a n i e c<br />
<br />
Tam gdzie powiat jest Oszmiana,gdzieWensławnięta,<br />
Tam to Ziutka już popędza,lewa,prawa pięta.<br />
Po biwaku tam nad Piną zdąża w domu strony,<br />
Widzi z lewa,widzi z prawa,ludzie tną już plony.<br />
<br />
Białe chustki kobiet mnogich,mężczyzn prawie nagich,<br />
Co machają stalą kosy o kosiskach długich.<br />
On też pragnie się przyłączyć,do rzędu żniwiarzy,<br />
Ma już dosyć wypoczynków,łąk i małej plaży.<br />
<br />
Teraz właśnie niedaleko jego wieś już leży,<br />
Toteż wzrokiem do chałupy odległość swą mierzy.<br />
Jeszcze kładka na Pokrzywce,potem rżyska trochę<br />
Z dala widzi już swą mamę i sąsiadkę Zoche.<br />
<br />
Ujrzał właśnie chłopca żniwiarz,,jak zmierza do wioski,<br />
Więc go woła,rozpytuje,czy pędzi do miski?<br />
Bo jeżeli chciałby kosić,z dwa pokosy z lewa,<br />
No to proszę i do kubka barszczu mu nalewa.<br />
<br />
103<br />
<br />
Ziutek zwala swoją bluzę i koszulę w kratę,<br />
Bierze kosę od sąsiada .Łany tu bogate.<br />
I już idzie swym pokosem,na trzy zgarnia ruchy,<br />
A Zosieńka się uśmiecha,dodaje otuchy.<br />
<br />
Po czym ona z niewiastami powrósła kręciła,<br />
I śpiewała pieśń prastarą,jakoby coś śniła.<br />
Żeńcy wtórem z nią śpiewali,rytmy nadawali,<br />
Kosy brzękiem o źdźbło żyta,melodie grali.<br />
<br />
„Ty pójdziesz górą,ty pójdziesz górą,<br />
A ja doliną;<br />
Ty zakwitniesz różą,ty zakwitniesz różą<br />
A ja kaliną.<br />
<br />
Ty pójdziesz drogą,ty pójdziesz drogą,<br />
A ja łozami<br />
Ty się zmyjesz wodą,ty się zmyjesz wodą<br />
Ja moimi łzami.<br />
<br />
Ty jesteś panną,ty jesteś panną<br />
Przy wielkim dworze,<br />
A ja będę księdzem,a ja będę księdzem<br />
W białym klasztorze.”<br />
<br />
104<br />
<br />
A gdy pieśń się zakończyła,wszyscy zamilczeli,<br />
I z zacięciem długie łany,krokiem szybszym cieli.<br />
Pokos kładł im się garściami,zapach szedł od runi,<br />
Oni naprzód parli ciągle,jak prerią bizny.<br />
<br />
Żyto prawie jest na chłopa,widać kapelusze,<br />
Lecz są także źdźbła ubogie bo cierpiały susze.<br />
Latoś mnogo słonka było,dla dzieci wspaniale,<br />
Ale ponoć w górach Tatrach to wyschnięte hale.<br />
<br />
Chłop zacięty jest do kosy,boczek był w południe,<br />
To też krzepa jest w ramionach,a łan ciągle chudnie.<br />
Jeszcze jeden pokos nazad,żeńców jest dziesięciu,<br />
A łan pada cięty kosą,no po takim rżnięciu?<br />
<br />
Ukończyli swoje dzieło,patrzą na niewiasty,<br />
Jak to zgrabnie podbierają,choć na rękach krosty.<br />
Bo ich ręce podniszczone,od rżyska ostrości,<br />
Nieraz paluch jest przecięty aż do samej kości.<br />
<br />
Te niewiasty są na łożne ciągłego schylania,<br />
I ciężkiego snopa żyta na kolana brania.<br />
Co niektóra to snop skręci,że cięższy od ciała,<br />
I z roboty swojej nieraz to sama się śmiała.<br />
<br />
105<br />
<br />
Ziutka mama już nadeszła,bierze bluzę syna,<br />
Wzięła plecak z menażkami,i wracać zaczyna.<br />
Mamo czekaj,niech dokończę ten pokos do miedzy,<br />
Bo jak rzucę to już teraz,co na to sąsiedzi.<br />
<br />
Ale mama poszła doma,bez słowa i cicho.<br />
Chłopak rąbie swoją kosą,myśli,co za licho?<br />
Gdy dokończył swą robotę do chałupy bieży,<br />
Patrzy mama już z calówką materiały mierzy.<br />
<br />
Kawał sukna jest na stole,mama z mydłem w ręku,<br />
Już rysuje wzory portek,nie brak mamie wdzięku.<br />
Jeno jakoś nic nie mówi i nawet nie wita.<br />
Jakby jego tu nie było,jest pustka i kwita.<br />
<br />
Mamo powiedz co się stało?Mamo mów że wreście.<br />
Nie ma synu tutaj wojska,i nie ma go w mieście.<br />
Wszystko poszło na Pomorze,jest w sercu obawa,<br />
Że wybuchnie lada dzień już,jakaś grubsza sprawa.<br />
<br />
Tamtą wojnę ja pamiętam,to głód i zniszczenie,<br />
Może także dojść do tego,że zniszczą nasienie.<br />
No a po tym to wiadomo,na ziemi calizna,<br />
Czy tu było kiedyś życie,to nikt się nie wyzna.<br />
<br />
106<br />
<br />
Jest w czajniku ukrop świeży,zalej se herbaty,<br />
Mamo pustka jakaś w domu,co to nie ma taty?<br />
Tato poszedł dzisiaj rano,z torbą na wezwanie,<br />
Pocałował i powiedział;będzie tęgie pranie!<br />
<br />
Jemu zawsze oręż w głowie,od potrzeby barskiej,<br />
Ty mój synu inne myśli,w swojej głowie,że mniej.<br />
Mamo,oręż męska sprawa,tato przecież wróci,<br />
I kartofle wykopane do piwnicy wrzuci.<br />
<br />
No a Janek to co robi? Nie słychać,nie widać.<br />
Należałoby do koryt krowom wody nalać.<br />
Zastępowy jego wezwał,jest na zbiórce w lesie,<br />
Mówił wróci przed wieczorem,i grzybów naniesie.<br />
<br />
Mamo pójdę skoro świty,do kosy na pole,<br />
Do powrósła to ja mamo,jednak Zoche wole.<br />
Teraz pójdę się wykąpać,biwak był udany,<br />
Obeznałem teren Pińska,teren to nieznany.<br />
<br />
Kanonierką też pływałem,tam są cekaemy,<br />
Gdy się strzela w dal do rzeki,to się robią piany.<br />
Idź się wykąp,harcerzyku,i nie mów o broni,<br />
Kto chce wiedzę zgłębić w życiu,to od tego stroni.<br />
<br />
107<br />
<br />
Cichy wieczór nastał na wsi. Żeńcy pomęczeni.<br />
Legli w sianie po posiłku,i wnet są uśpieni.<br />
Rano kogut wioskę budzi i krzyk kierownika,<br />
Co ochronkę wsi prowadził,w pędzie jego bryka.<br />
<br />
Gdzie jest mama?Pyta Ziutka. Mama krowy doi.<br />
A gdzie Janek? Janek z rana w stawie konie poi.<br />
Wojna chłopcze dziś wybuchła,radio larum daje,<br />
To pożoga idzie wielka,padną wielkie kraje!<br />
<br />
Ten kierownik szlachcic stary,miał w domu kryształek<br />
Który w rurce z celifanu,podpierał go wałek.<br />
Tym wałeczkiem,kręcił nieraz i słuchał muzyki,<br />
Teraz woła,że w słuchawkach,wojenne są krzyki<br />
<br />
Już od radia pędzi w gumna,do obory wpada,<br />
Choć nie widzi jeszcze Szaćki,głośno swoje gada.<br />
Pani Szaćko,jest pożoga,kraj Niemiec zalewa,<br />
Nie zostanie w Polsce nic już,ni słoma ni plewa.<br />
<br />
Trzeba zamknąć dziś ochronkię,ja do broni muszę,<br />
Biorę mieszok na ramiona,i ja stary ruszę.<br />
Niech no sołtys to zarządzi,do widzenia pani,<br />
I już poszedł,już pojechał,zwiastun wielkiej zmiany.<br />
<br />
108<br />
<br />
Słońce ledwo wychodziło zza czubków tam lasu,<br />
A od rana w małej wiosce jest dużo hałasu.<br />
Tęgie chłopy te od kosy,patrzą w wojny stronę,<br />
Poklepują swe kosiska,mruczą,no jebane!<br />
<br />
A podejdźta jeno blisko,jak ten kłos padnieta!<br />
Bo zachciewa wam się teraz,szerokiego świata.<br />
I młoteczkiem tłuką kose,a im się wydaje,<br />
Że każdego co nadejdzie,kosą w dzwona kraje.<br />
<br />
Brzęk klepania wciąż się wzmaga,jakoby głos burzy,<br />
Kosa,wszystkim jest wiadomo,do ścinania służy.<br />
Wychowawca wpoił w ludy,historię Kościuszki,<br />
Co to kosą ciął kacapów,sołdatów batiuszki.<br />
<br />
Każdy klepie,sprawdza ostrze,myśli,;na drugiego!<br />
Bo ten pierwszy padnie ci sam gdy zobaczy jego.<br />
Z kosą długą co łeb ścina,albo całe dłonie<br />
Za kosiarzem,sukman mnogo,aż bielą się błonie.<br />
<br />
Bo nikt tutaj to nie widział koła na oponie,<br />
Samochodu nie usłyszał,w tej kresowej stronie.<br />
Nikt tez nigdy tu nie widział,czołga co dom wali,<br />
Ni nie macał jego lufy,co jest z twardej stali.<br />
<br />
109<br />
<br />
Kawaleria Nowogródzka często polem gnała,<br />
Szable w słońcu się błyszczały,krzykiem – hurra,grzmiała.<br />
Wypasione konie były,czyste jak łza w oku,<br />
Po ćwiczeniach rżały jeno czekając obroku.<br />
<br />
Gdy ułani w szóstkę koni,przez wioskę jechali,<br />
To na płotach dzieci byli,chustką im machali.<br />
Barwa piękna ich mundurów wabiła dzieciaki,<br />
Co skrzeczały na swych płotach,niby chyże szpaki.<br />
<br />
Taką siłę żeniec widzi,w szabli i swej kosie,<br />
Pewni tego,że ułani,stratują jak łosie,<br />
Łany całe. Gdy do rui przychodzi ochota,<br />
Zdepczą wszystko i stratują,nawet słupki płota.<br />
<br />
Teraz klepią stal zawzięcie,plują,popijają,<br />
Nieraz głośno któryś zaklnie,,bo losu nie znają.<br />
Wszyscy rzędem już stanęli,i w pole ruszyli,<br />
Każdym cięciem,to nie źdźbło. Jeno Niemca bili.<br />
<br />
Czy ktoś widział na kryształek,okno świata tego?<br />
Niech nie myśli,że to szatan lub kopyto Złego.<br />
To radyjko,szczyt techniki,więź z mocą eteru,<br />
Co łapało na słuchawki,Moskwę,Londyn,Peru.<br />
<br />
110<br />
<br />
Bez baterii i bez prądu,na czorta dynamo!<br />
Majstrowałeś i kręciłeś,głos czysty jak rano.<br />
W uszy wpadał informował,lub melodią bawił,<br />
Trzeba wiedzieć,w tamtych czasach niejednego zbawił.<br />
<br />
Oto mówi ten z ochronki,;Niemiec pod Warszawą!<br />
Łaźnie sprawił armii „Kraków” i to łaźnie krwawą.<br />
Potem zamilkł pan z ochronki,szlachcic to był stary,<br />
Ktoś splądrował mu mieszkanie,potłukł wszystkie gary.<br />
<br />
No a jego zdusił szalem,zrujnował mieszkanie,<br />
Tak skończyło się w słuchawkach,świata tego granie.<br />
Też tej nocy gdy on zduszon,wojska ruskie weszły,<br />
Mity wszystkie o ułanach,niby szklanki prysły.<br />
<br />
To Mongoły w czapach z czubem,i gwiazdą czerwieni,<br />
Tyle tego w lasach stoi,aż burym się mieni.<br />
Jermak sąsiad się ogłasza,komisarzem wioski,<br />
Zbiera kule,nosi ruskom,zbiera nawet łuski.<br />
<br />
Na rękawie ma opaskę,z płótna czerwonego,<br />
Które wyciął nożycami,z sztandaru polskiego.<br />
Resztę flagi to podeptał,nie znosił białego,<br />
Bo tak mówiąc między nami, nie mył ciała swego.<br />
<br />
111<br />
<br />
Zaraz wskazał bolszewikom bogate baraki,<br />
Szopy,chlewnie i obory,woła; to kułaki!<br />
Politruk popatrzył na to,jutro to podzieli.<br />
No a na to parobczaki,- Właśnie tego chcieli.<br />
<br />
Z rana każdy przyszedł wcześniej i wybiera krowy,<br />
Każdy lepszą wyprowadza,do bójki gotowy.<br />
Już nadjeżdża komisar,na koniu sołtysa,<br />
Swoją ręką daje znaki,gil mu z nosa zwisa.<br />
<br />
Stop! Zawołał. To nie tako. Woła gospodynie.<br />
Wybierajtsa wy chadziajko, jedną krowę, świnie.<br />
Matka Ziutka wraz wskazała,krasule i lochę,<br />
Lecz nie płacze,ino wargi jej drygają trochę.<br />
<br />
Resztę ludzie rozebrali,każdy coś tam złapał,<br />
Krów aż osiem,świni setka,wielki u nich zapał.<br />
Konie to wszystkie zabrali dla dobra kołchozu,<br />
Lecz z nich żaden nie chciał zabrać,żadnego nawozu.<br />
<br />
Jeno tylko co gotowe,co żywe i ciężkie,<br />
Teraz czuli,że pożyją,życie stoczą męskie.<br />
Nowa władza wszystko daje,ale nie za dużo,<br />
A za kilka dni dostali,do kupy awizo.<br />
<br />
112<br />
<br />
Kolektywy mają tworzyć,wkłady swoje dawać.<br />
A od jutra w kartoflisku,łęty ręką zrywać.<br />
Wszystkie zboże do ochronki na podłogę sypać,<br />
Trójki tego dopilnują,opornych to karać.<br />
<br />
Ziutek widzi,że to wcale,że to nie przelewki,<br />
Bo w gromadach przy opłotkach słychać różne śpiewki.<br />
O wysyłce,o zesłaniu,lub o zaginięciu,<br />
Zwiewa szybko aż do Mińska,woła ratuj ciociu.<br />
<br />
W Mińsku nigdzie też nie chodzi i gardzi siwuchą,<br />
No bo widzi ,że se stworzył dolę bardzo kruchą.<br />
Jeśli wskaże go znajomy,to prepał z kretesem,<br />
Jedno wiedział trza się związać tylko z dużym miastem.<br />
<br />
Stawiał piece i był zdunem,sypiał na kwaterach,<br />
Często włóczył się po mieście i łaził po torach.<br />
Gdy ktoś pytał skąd pochodzi? No ja od folwarku.<br />
Co to teraz już przejęto .Ja chodziłem w worku.<br />
<br />
Teraz to ja się dorobił przy stawianiu piecą,<br />
Moja matka biedna była,nie miała swej kiecy.<br />
No a ojca ty nie znajesz?Nie nigdy nie widział.<br />
Tak mówiono na pastwisku,na fujarce gwizdał.<br />
<br />
113<br />
<br />
Kiedy przełom w wojnie powstał,wrócił do wsi swojej,<br />
Spustoszenie było duże,nie chodziła kolej.<br />
Wnet do wioski wóz pancerny na kołach dojechał,<br />
I oficer ,graf niemiecki,tak się tam odezwał;<br />
<br />
Bądźcie z tego tu szczęśliwi,że my przyjechali,<br />
Z bolszewików to niewoli my wolność wam dali.<br />
Z tego szczęścia wybierajcie sołtysa nowego,<br />
Bo nie wróci tutaj rusek,on uciekł do swego.<br />
<br />
Tu uśmiechnął się wesoło,jakby swego pewien,<br />
I pojechał w stal okuty,był kwaśny jak rzewień.<br />
Janek brat to był najstarszy,Ziutka wciąga w Aka,<br />
Ziutek na to jak na lato,i z radości skaka.<br />
<br />
Był łącznikiem,a Łachutka to trzymał kwaterę,<br />
Zbierał dane,znaki,cyfry,fałszywą literę.<br />
Ziutek łącznik no to nieraz,dążył,hen,daleko,<br />
I nie jeden kurier zginął,z piachu też miał wieko.<br />
<br />
Raz z rozkazem w trójkę poszli,pośród pól uprawnych,<br />
Wodę pili z rowów polnych,przy mostkach zastawnych.<br />
Jakąś wioskę było widać,nagle z boku krzyki,-<br />
Ręce w górę! Nic nie mówić!Wiążą ich na styki.<br />
<br />
114<br />
<br />
Napastników było sześciu,obrzezane Żydki,<br />
Przywiązanych do chojaka,już biorą na spytki.<br />
Skąd pochodzą? Dokąd idą?Czy mają moniaki?<br />
Niech tu mówią samą prawdę,bo będą siniaki.<br />
<br />
Co mam mówić rzecze Ziutek, szukamy zajęcia,<br />
U rolnika przy obejściu, jesteśmy do wzięcia.<br />
Pracy w mieście to brakuje,ale w polu zawsze,<br />
My robocze ludzie przecie,patrz na ręce nasze.<br />
<br />
Dwóch zostało przy akowcach,czterech wioskę bierze,<br />
Napadają na chałupy,a krzyczą jak zwierze.<br />
Chcą żywności,chcą pieniędzy,i nieraz cielaka,<br />
Nie pogardzą tym co znajda,ni do kiszki flaka.<br />
<br />
To klasyczne jest w tych stronach,to „bombardowanko”<br />
Bo u żydków w ich kieszeniach,od dawna jest manko.<br />
Lecz tym razem w wiosce byli chłopaki z oporu,<br />
Kiedy krzyki usłyszeli,chcą bronić honoru.<br />
<br />
Strzały słychać,kulki gwiżdżą,pukają o ściany,<br />
To chłopaki wioski bronią,chłopaki z Oszmiany.<br />
Tych dwóch co to pilnowali,Ziutka związanego,<br />
Z karabinem lecą w strzały,aby bronić swego.<br />
<br />
115<br />
<br />
Ziutek zębem gryzie pęta,inni wspomagają,<br />
Gdy już ręce uwolnili no to dyla dalą.<br />
W gęste trawy,kartofliska i bruzdy głębokie,<br />
Potem wpław w ubraniu lichym, przez torfiastą rzekię.<br />
<br />
Na kwaterę do Łachutki,tam się też udali,<br />
I raporty z zajścia tego dokumentnie zdali.<br />
Szybkie nadeszły rozkazy,szyfrem zapisane,<br />
Aby nagle w drogę ruszać,i w rzeczy nieznane.<br />
<br />
W majątek Korwaleniczki,dążą zuchy polne,<br />
To chłopaki z bronią w ręku,do wojaczki zdolne.<br />
Tam brygada się montuje,zwana też, – dziesiątka.<br />
Przyszła masa jej plutonów,kompletna,calutka.<br />
<br />
Ziutek nagan nowy dostał,z belgijskiej fabryki,<br />
Ludzie! Jak on się radował. aż robił fikołki.<br />
Teraz to już był żołnierzem,choć lat brakowało,<br />
Ale brano także takich,bo wojaków mało.<br />
<br />
Przetrzebieni tam Polacy ,przez ruska i Żyda,<br />
Ale także i niemiecka niszczyła ich gnida.<br />
Nieobecni na Syberii zamienieni w lody,<br />
Lub w Katyniu koło Mińska. Tam zginęły rody.<br />
<br />
116<br />
<br />
Część też poszła do baera na niewolę zdani,<br />
Przez faszystę często w mordę dla zabawy lani.<br />
Niedobitki do brygady jak do słońca poszli,<br />
To też byli tam młokosy,i byli dorośli.<br />
<br />
„Ciemny” idzie już w szeregu,,kolumna jest długa,<br />
Z kalinowego patyka laskę sobie struga.<br />
Na niej kratki już wycina,zawiesza proporzec,,<br />
Droga długa jest,przed nimi,na niej można polec.<br />
<br />
Cel to Wilno! Dwie brygady szturmują to miasto,<br />
Partyzanty z marszu idą na Germana ostro.<br />
Porubanek to lotnisko,przez Szackie zdobyte,<br />
A na lasce kalinowej „Wilno” jest wyryte.<br />
<br />
Radość miasta była wielka ale krótkotrwała,<br />
Niezadługo inna armia do miasta wkraczała.<br />
Już akowcom dają w czapę .Reszta do więzienia,<br />
Tak to dola kresowiaka,jak doba się zmienia.<br />
<br />
Ziutek popadł w tarapaty,na zesłanie idzie,<br />
Już w pociągu chłopiec siedzi,o głodzie i bidzie.<br />
W Omsku ma pierwszy przystanek. Potem rzeczny statek.<br />
Ob to rzeka,w trzy tygodnie,bez przepierki gatek.<br />
<br />
117<br />
<br />
SA-LE-CHARDU ,to jest obóz jego przeznaczenia,<br />
To jest miejsce do mrożenia,życia i istnienia.<br />
Ciemność nieba śnieg rozjaśnia,odwilży tam braki,<br />
Ci co wejdą w tamte mroki,za życia to wraki.<br />
<br />
Tutaj nie ma żadnej drogi,i nie ma też ziemi,<br />
Jeno lody,jeno śniegi,żyjesz jakby w ciemni .<br />
Rzeka nigdy nie odmarza,woda płynie spodem,<br />
Nikt tu nigdy też nie zbadał,co płynie pod lodem.<br />
<br />
Jest równina lub pagórki,wszystko zawsze białe,<br />
Wśród tych śniegów nieraz ujrzysz,krzaczki liche małe.<br />
Pala z tego nie ustrugasz,więc drzewa brakuje,<br />
Jadasz zimną rybę twardą,brzuch resztę zgotuje.<br />
<br />
Morze Karskie jest widoczne,kiedy słonko w plecy,<br />
To gdy patrzysz,no to widzisz,biel wielkiej pustyni.<br />
A w tej bieli jeno iskry,promień słońca czyni,<br />
Na tej bieli już od wieków,nie ma żadnej cieczy.<br />
<br />
W Sa-la-chardu nie ma wieży,jest mała fabryczka,<br />
Domków kilka i ulica podobna do smyczka.<br />
Jeśli węgla nie dowiozą to siedzisz w zimnicy,<br />
Cisza wówczas niby w grobie w całej okolicy.<br />
<br />
118<br />
<br />
Remontował ja tam wozy,niby samochody<br />
Robił ja tam jak niewolnik,byłem bardzo młody,<br />
A robota była w kółko,jedna i ta sama,<br />
No i chleba zawsze porcja,więcej ani grama.<br />
<br />
Gdym tu jechał to był etap w czarnym mieście Omsku,<br />
Wszystko tam jest budowane,niechlujnie po rusku.<br />
Tam ulice nawet krzywe,a na rowach kładki,<br />
Gdy potrzeba no to na nich ,ściągają swe gatki.<br />
<br />
W Sa la Charde brak jest rowów,brak jest także płotów,<br />
Każdy walił gdzie przykucnął i gdy był już gotów.<br />
Lecz zapachów to nijakich,zimą tu nie było,<br />
Ni komarów,ni robaczków, wszystko w biel się skryło.<br />
<br />
W innym świecie,w dni czerwcowe,aromaty siana.<br />
Albo gleba pachnie ziemią,gdy z rana jest zlana.<br />
W dni lipcowe kiedy miedzą,idziesz pośród łanów,<br />
Zachwyt gardło tobie chwyta,od pyłku tumanów.<br />
<br />
A jesienią w czas wykopków,gdy palą się łęty,<br />
Czujesz dymek miły bracie,upalone pręty.<br />
Na tych prętach ziemniak czarny,sadzą osmolony,<br />
W pyle żaru,już na miękko,dobrze przypalony.<br />
<br />
119<br />
<br />
Tu nie ujrzysz,nie zobaczysz,ani nie poczujesz,<br />
Ognia z bajki. Na lodowcu żyły se wyprujesz.<br />
Ni zapachu,aromatu,dymu nad polami,<br />
Ani krówek się pasących pomiędzy miedzami.<br />
<br />
Był też inny jeszcze obóz,dwa etapy dali,<br />
Do którego to zsyłano,co nazwisk nie mieli.<br />
Każdy dostał jeno numer,taki obozowy,<br />
Ja się jakoś uchowałem,bo ja byłem nowy.<br />
<br />
Nazywano Chał Mi Riu ,karcer,dożywocie,<br />
Ten co w etap tam tyź poszedł,szedł na do robocie.<br />
Skałę twardą młotem tłukł ci,aż upadł i cisza,<br />
Echo bicia jego serca w powietrzu zawisa.<br />
<br />
W tej martwocie pozostanie stuk i jego gnaty,<br />
Otulone swą kufajką na której są łaty.<br />
Pamięć o nich to w nas siedzi,bo my ich żegnali,<br />
My milczący,gdy ich gnano,w szeregu my stali.<br />
<br />
Pozostałem ja w fabryce remontować wozy,<br />
Ominęły mnie karcerów śmiertelne powrozy.<br />
Stamtąd nigdy nikt nie wrócił,takie były słuchy,<br />
Ja tu jednak ocalałem,dobre miałem duchy.<br />
<br />
120<br />
<br />
W dziesięć lat po mym zesłaniu,dostałem swobody,<br />
I tak mogłem po Syberii zmieniać nawet grody.<br />
Chciano ze mnie ruska zrobić,ciągle namawiano,<br />
Lecz w dalekiej pięknej Polsce,było moje wiano.<br />
<br />
Wiano wolne i swobodne,to wiano sarmaty,<br />
Wiano wspólnie budowali pobite me braty.<br />
W pięćdziesiątym ósmym roku,ja do kraju wrócił,<br />
A gdy linie ja przekroczył, to tak sobie nucił;<br />
<br />
„Ty pójdziesz górą,ty pójdziesz górą<br />
A ja doliną<br />
Ty zakwitniesz różą,ty zakwitniesz różą<br />
A ja kaliną.”<br />
<br />
A tą różą to zakwitła Polska ma kochana,<br />
Gdy ja stanął na jej części,padłem na kolana.<br />
Ślubowałem ja w brygadzie,tego dotrzymuje,<br />
I każdego dzisiaj ranka jej ziemię całuje.<br />
<br />
Miałem kiedyś ja znajomą ,przemiłą rodzinę,<br />
Może kiedyś ja do nieba swym statkiem zawinę.<br />
To zapytam jak zginęli,jak był cios zadany,<br />
A rodzina to Orlickich .Dzierżyła Kuszlany.<br />
<br />
121<br />
<br />
W Mińsku tęgo byłem bity,lecz się wylizałem,<br />
Chociaż prawie trzy tygodnie bez ducha leżałem.<br />
Rzekę Wilię na trzech balach,musiałem przepływać,<br />
W własnej ziemi,głowę hardą,przed wrogiem ukrywać.<br />
<br />
W Ostrobramskim czynie miałem,też moje udziały,<br />
Medal nawet szykowano nie doszło do sprawy.<br />
Czołg spaliłem,za co druhy rękę mi podali,<br />
I życzyli setkę latek,jakby los mój znali.<br />
<br />
Ja na pieszo kilometrów to sześćset przeszedłem,<br />
Do obozu na katorgę. Zimne miesiąc jadłem.<br />
Jadłem w Rosji chleb razowy,czarniejszy od torfu,<br />
Niepodobny był do bułki ni świętego tortu.<br />
<br />
Wydeptano nasze plemnie i ziemię zabrano,<br />
A w Oszmianie nasze chaty już nie malowano.<br />
Ziutek ostał. Wokół niego z Kresów liczne wdowy,<br />
On to przeżył. On jest ciągle. Ostaniec kresowy!<br />
<br />
Jest historią kresów pięknych, i Kresów zieleni.<br />
Zawsze mówi,że historia kiedyś to się zmieni.<br />
I zaświadczy,że on wyrósł na Oszmiany glebie,<br />
Gdzie się żyło z pieśnią w ustach,i dostatnim chlebie.<br />
<br />
122<br />
<br />
Rozdział IX<br />
<br />
P o w r o t y<br />
<br />
Był w cegielni chłopiec Jerzy,gdy nadeszły wieści,<br />
Takie dziwne i radosne,w głowie się nie mieści.<br />
Będą wracać do swej Polski,lecz na inne ziemie,<br />
Ponoć tam przed wielu laty żyło Lachów plemnie.<br />
<br />
A więc jutro będzie wyjazd,oni już gotowi,<br />
Na tą trasę do Ojczyzny,wszyscy jakoś zdrowi.<br />
Nic nikomu nie dolega,czują się jak trzeba,<br />
Nie zmartwieni są tym nawet,że brakuje chleba.<br />
<br />
Na tę drogę bardzo długą nie mają prowiantu,<br />
Są bezsilni,jak krzyżowcy we kraju Lewantu.<br />
I nie mają już tobołów,waliz ni pakunków,<br />
W butle z korkiem nabierają,dużą ilość trunków.<br />
<br />
Bo wiedzieli co to woda,znali obyczaje,<br />
Nie wierzyli teraz temu co im wolność daje.<br />
Tak szykując się do drogi na pociąg czekali,<br />
Serce im zabiło mocniej,Komin dymem wali!<br />
<br />
123<br />
<br />
A więc jedzie,słychać dycha,piszczą już hamulce,<br />
Chociaż wagon znów bydlęcy,czują,że są w dwójce.<br />
Z każdym dniem trasy ubywa,Tam gdzieś są granice,<br />
I w ostatnią noc przed Brześciem ,zapalają świecę.<br />
<br />
Przekroczyli już granice, dziwi ich tu wszystko,<br />
Ludzie jakieś uśmiechnięte,a płacze matczysko.<br />
Jerzy słuchaj,idź po sklepach,proś o kromkię chleba,<br />
Powiedz ile nas tu jest,wiele nam nie trzeba.<br />
<br />
Jerzy poszedł .Długo chodzi. Widzi sklep,”Piekarnia”,<br />
I przez szybę sklepowego,co monety zgarnia.<br />
Chłopiec monet żadnych nie ma,głód popycha plecy,<br />
Wchodzi w środek bojaźliwie,; Ja wracam z Sowiety!<br />
<br />
Nie mam dziengów a rodzina,ona taka liczna,<br />
Chociaż bułkę tą kręconą, ona taka śliczna!<br />
Z Rosji wracasz? Z Kazachstanu,my to Sybiraki,<br />
My nie znamy białych bułek,my jedli widłaki.<br />
<br />
Jędrek , daj no worek tutaj,a pełen pieczywa,<br />
Podrzuć chłopcu go na plecy,niech mięśni nie zrywa.<br />
Gdy był Jerzy na ulicy , płonęła mu dusza,<br />
Czuł,że w oczach tyk nieznany łzami jego rusza.<br />
<br />
124<br />
<br />
Ledwo znalazł się na ziemi narodu własnego,<br />
A już widzi inne cechy,plemienia swojego.<br />
Polsko piękna! Tak nas witasz .Jakaś sprawiedliwa!<br />
A mówili w Rosji nam tak,że ty już nieżywa.<br />
<br />
„Nikagda Polszy nie budiet.”Ładowano w głowy,<br />
A tu patrzaj tak bez pytań pomóc jest gotowy.<br />
Worek chleba darmo dali,na plecy włożyli,<br />
Poklepali po ramieniu,brawa ręką bili.<br />
<br />
Moi ludzie,skąd wy wiecie,jak ja żyłem w Rosji?<br />
Skąd wy wiecie,że przez lata nie widziałem hostii?<br />
Skąd wy wiecie,że ja z Pińska tylko sam wróciłem?<br />
Wielu w Sybir wyjechało. Nie ja ich tam biłem.<br />
<br />
Dola moja wyprzedziła pociągi z północy,<br />
Klęska naszych na Syberii niby kamień z procy,<br />
Przyleciała lotem ptaka,uprzedziła ziomków,<br />
I dlatego są bochenki,nie kroją tu kromek.<br />
<br />
Mama która widzi syna z worem na ramionach,<br />
Pyta co ty nosisz chłopcze? Byłeś po patronach?<br />
Byłem mamo u piekarza,głodu widzę koniec,<br />
Zobacz jeno jaki w worku ja niosę gościniec!<br />
<br />
125<br />
<br />
Mamo,czemu płaczesz ciągle,worek chleba przecie,<br />
Mamo,czy ty moczysz glebę już na całym świecie?<br />
Siły srogie już przeniosły granice na Bugi,<br />
Ale sprawdzę,my pojedziemy,jaki kraj jest długi?<br />
<br />
Czemu mamo tu za Bugiem,czemu właśnie,ach ty,!<br />
Robisz szlochy,ciągle płaczesz, i Poleskie lejesz łzy?<br />
Patrzaj stoją puste domy,to nie są ziemianki.<br />
Zamiast kubków z drewna,gliny,zakupimy szklanki!<br />
<br />
Stargard Szczeciński 2003r<br />
<br />
Spis treści<br />
<br />
Biwak 2<br />
<br />
Wojna nad Piną 16<br />
<br />
Polesia łzy 33<br />
<br />
Zsyłka 49<br />
<br />
Okupacja bolszewicka 70<br />
<br />
Ważenie sił 90<br />
<br />
Powrót Jedliny 95<br />
<br />
Ostaniec 100<br />
<br />
Powroty 120Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-12362622009256104092017-12-27T07:33:00.002-08:002017-12-27T07:33:50.115-08:00"Śpiewająca wierzba biała"Wiesław Kępiński<br />
<br />
Śpiewająca wierzba<br />
biała<br />
<br />
poemat<br />
<br />
1<br />
<br />
Rozdział I<br />
To były wrzosowiska<br />
<br />
W zwykły sobie dzień lipcowy, pośród łanów zboża,<br />
Maszerował żołnierz młody, a środkiem trójdroża<br />
A szedł szybko z Kępy Polskiej, a wysiadł tam z promu,<br />
Teraz stanął na rozdrożu. Czy iść wprost do domu?<br />
<br />
W prawo było do Chilina, to dwa kilometry.<br />
W lewo można jednak dalej. Poprawił swe getry.<br />
A były to owijacze, do kolana kręte,<br />
Całkiem nowe ,bo fasował, z magazynu wzięte .<br />
<br />
Dostał urlop ten w nagrodę, to zwykła przepustka.<br />
Trzy dni wolne od apeli. Patrzy wokół pustka.<br />
Lecz na końcu lewej drogi,kiedyś przed poborem,<br />
Był na tańcach przypadkowo. Pod wielkim jaworem.<br />
<br />
Węgrzynowo wioska była,a w niej panna pewna.<br />
Która raz z nim tańczyła Pora była siewna.<br />
Na rzepaki .To rok temu. Był tam bez munduru.<br />
A pogrywał on w kapeli na flecie do wtóru.<br />
<br />
3<br />
<br />
Flet pożyczył zaś od grajka, co żłopał już piwo,<br />
A popijał on z butelki,głośno,szybko,chciwo.<br />
Tak to było w zeszłym roku. Czy jeszcze pamięta?<br />
Ta pannica ,co tańczyła? Chłopcom mdlała pięta.<br />
<br />
Od przytupów, od hołubców,oberków i polki.<br />
Wirowano do zemdlenia,do napadu kolki.<br />
Teraz stanął na rozdrożu. Dom własny tak blisko.<br />
Węgrzynowo jest daleko. Radź serce?! W siedlisko?<br />
<br />
Ale serce w dal spojrzało,w polną drogę suchą,<br />
I szeptało bałamutnie, – bogdanka! Na ucho.<br />
A więc ruszył. To sobota. Może będą tańce?<br />
I już zaczął wielce marzyć o swojej bogdance.<br />
<br />
To jest dziesięć kilometrów. W dwie godziny przejdzie.<br />
Buty trochę wyglansuje, jak do wioski wejdzie.<br />
No i ruszył wojak młody. A nogi go niosły.<br />
Na wschód bowiem droga wiodła, a dalej od Wisły.<br />
<br />
Obszedł Niździn, skręcił w prawo, dochodził do mety.<br />
Zbóż nie cięto ,lecz w burakach kobiety, niestety.<br />
Przystawał i wciąż poglądał w pole na niewiasty,<br />
Podszedł raz doń starszy rolnik,co wąs miał sumiasty.<br />
<br />
4<br />
<br />
Kogo ,chłopcze, wypatrujesz? Możeś już spóźniony?!<br />
I spoglądasz dość żarliwie w zadek cudzej żony!<br />
No, ja patrzę za Janiną,no, ta ,ot Makowska.<br />
Ona chatę ma z tej strony,gdzie pod górkę dróżka.<br />
<br />
Jest w burakach ,jak my wszyscy. Jeszcze nie zamężna.<br />
Idź tą miedzą, potem w lewo,inna jest okrężna.<br />
Chyba poznasz ją z daleka. A nie pomyl ,chłopcze.<br />
A postaraj się tyż jakoś,bo ktoś za nią drepcze.<br />
<br />
Tyle słyszał wojak Adaś nauk a wiekowych.<br />
Chociaż teraz to też było powiedzonek nowych.<br />
Dziękuję za dobrą radę. Cudne wiadomości.<br />
Jam z Chilina. Do widzenia. Pełno mam radości.<br />
<br />
Poszedł miedzą bardzo wąską ,lecz dobrze zdeptaną.<br />
Ponad żytem ciągle zerkał,zerkał ciągle za nią.<br />
Lecz nie widział ,bo też żyto latoś wybujało.<br />
Podlewane przez aniołów,jako zagaj stało.<br />
<br />
Gdy łan żyta się ukończył,było buraczysko,<br />
Tam w oddali pochylonych kilka niewiast było.<br />
Pierwsza z gracą to szła przodem, Janiny matczysko.<br />
Liście były tam szerokie,że to rzędy kryło.<br />
<br />
5<br />
<br />
Ponad liściem widać jednak lebioda se rośnie,<br />
Więc kobieta gracą wielką dziabie ją ukośnie.<br />
Za kobietą są dziewczęta,na końcu zaś ona!<br />
Adaś widzi,idzie szybciej. Przecież nie zmylona!<br />
<br />
Jasiu, Jasiu ,czy ja mogę podejść bliżej ciebie?<br />
Prawie roczek nie widziałem twej gwiazdki na niebie?<br />
Niewiasty się obejrzały. To chłopak w mundurze.<br />
Więc ciekawe kto to taki? W sercach wzbudza burze.<br />
<br />
Jaki zgrabny w tej zieleni. Jaki uśmiechnięty.<br />
Lecz podchodzi do ostatniej, co włos miała kręty.<br />
Motyczki więc znów dziabały natrętne chwaściska,<br />
Ale oczy uciekały,każda była wścibska.<br />
<br />
Adaś krótko się przywitał. Spojrzał w buraczysko.<br />
Będzie morga albo więcej. Zrobię ci ściernisko.<br />
Daj motykę. Ty bądź przy mnie. Wnet ich przegonimy.<br />
Pas zdejmuje,mundur także. Ciacha już za nimi.<br />
<br />
Ona przodem poszła, łapiąc co większą lebiodę.<br />
On spoglądał, zerkał nieraz na jej łydki młode.<br />
Liść buraka tu przeszkadzał,zamykał redlinę,<br />
Lecz od czego jest dłoń sprawna. Dziabać trzeba glinę.<br />
<br />
6<br />
<br />
To też chłopak dziabał zielsko jako ta maszyna.<br />
Przed nim przecież szła schylona wybrana dziewczyna.<br />
Dzisiaj trzeba skończyć dzieło,bo będzie za późno.<br />
Lipiec piękny i przekropny,chwast nie rośnie luźno.<br />
<br />
Pierwszy jegp znój to wielki. Lecz dzisiaj sobota.<br />
Jest południe,nie ustanę, myśli chłopak w duszy.<br />
I dochodzi już te z przodu,jako bełt od kuszy.<br />
Przed niedzielą akuratna tak ciężka robota.<br />
<br />
Janka idzie przodem ciągle,schylona,szczęśliwa.<br />
Oto bowiem nagle,szybko,rzędów im ubywa.<br />
Takim tempem to ukończą, zratują plantacje.<br />
No, a potem chyba matuś,da w święto wakacje.<br />
<br />
Adaś weźmie ją na spacer,przez wieś pójdą w dwoje,<br />
A w okienkach chatek z gliny,główek będą roje.<br />
Najpierw pole,buraczysko, minęła swą mamę<br />
Która ciągle pochylona nuciła se gamę.<br />
<br />
To psalm żalu za utratę człowieka na krzyżu.<br />
A głos miała chropowaty,jakoby ze spiżu.<br />
Przeszli mamę i czyścili we dwoje buraki,<br />
Adaś mówił jej ; dzień dobry. Głos dała nijaki.<br />
<br />
7<br />
<br />
Janka w niebo spoglądała, aby nie dziś deszcze.<br />
Bo roboty tyle,dużo, nie połowa jeszcze.<br />
Zakręcili,nazad idą,sto metrów hakania,<br />
Idą ciągle bez spoczynku i żadnego stania.<br />
<br />
Baby w pracy są uparte. Nie stęknie ci żadna.<br />
Wszystkie robią, milczą w pracy. Każda jest układna.<br />
Chłopiec przybył,więc na chwilę myśleli ci o nim.<br />
Teraz inne myśli mają, – czy my go dogonim?<br />
<br />
Idzie z Jasią jak w dwa konie,amerykan w skibie.<br />
Ona pierwsza, a biodrami zalotnie ci chybie.<br />
Ano młodzi. Są ku sobie, a niechta gruchają.<br />
Widać jednak w pracy ciężkiej podobności mają.<br />
<br />
Czysto robią bez fuszerki i bez prostowania<br />
Krzyża swego. Są schyleni. Słychać ich szeptania.<br />
Graca chodzi równomiernie.Tu pożytek będzie.<br />
Nic dziwnego zawrócili,teraz są na przedzie.<br />
<br />
Janka rwie co większe chwasty,on dobija resztę.<br />
Lecz uważnie idą naprzód, mając plecy zgięte.<br />
Słonko chowa się za chmurkę,może będzie padać?<br />
Adaś zliczył szybko rzędy i przestaje gadać.<br />
<br />
8<br />
<br />
Ukończyli o szarówce. Adaś się ubiera.<br />
I dziewczynę utrudzoną na spacer zabiera.<br />
Dzisiaj tańców tu nie było więc o zmroku prawie,<br />
Zmówił się z nią na niedzielę,przy strudze na trawie.<br />
<br />
Poszedł w stronę swojej wioski,lecz drogą na brody.<br />
Chciał ochłonąć po dniu znojnym,mieć trochę swobody.<br />
Do Chylina doszedł z mrokiem. Ściany się bieliły.<br />
A gdzie nie gdzie,no to pieski dość zajadle wyły.<br />
<br />
Przy Jóźwikach księżyc w stawie odbijał swe lico.<br />
Wierzby cień na wodzie miały. Ale po co, na co?<br />
Chmury gdzieś pozanikały ,więc padać nie będzie.<br />
Szedł przez wioskę pod swą chatę. Cicho teraz wszędzie.<br />
<br />
Numer jej czterdzieści cztery. Lampa w oknie stoi.<br />
Widać mama jeszcze nie śpi. Może chleby kroi?<br />
Zapukał w maleńką szybę. Mamo, to ja, Adam.<br />
Gdy wszedł w kuchnię, to powiedział; mamo, z nóg ja padam!<br />
<br />
Opowiedział, gdzie przebywał i pił kwaśne mleko,<br />
Siedział w domu,opowiadał. Myśl swą miał daleko,<br />
Potem spać poszedł na siano,świeże, z aromatem.<br />
Nie pogadał ani trochę z tu leżącym bratem.<br />
<br />
9<br />
<br />
Z rana najpierw czyścił buty,pasta się błyszczała.<br />
Matka jemu owijacze już w miednicy prała.<br />
Ogolił się,obmył nogi ,a uczesał w studni,<br />
Gdzie też echo niby w lesie grubawo tam dudni.<br />
<br />
Wodę czerpał zaś żurawiem,ceber z klepek buku,<br />
Ceber wolno się spuszczało, by nie było stuku.<br />
Aby woda nie zmętniała,bo niewiele było,<br />
Metr niecały,ale zawsze,nigdy nie ubyło.<br />
<br />
Matka spiekła jajecznice,Adam jadł to chciwie.<br />
Potem rzekł do swojej mamy,że myśli o niwie.<br />
Wczoraj, pytam czy zaczeka,Jesteśmy po słowie.<br />
Za rok wyjdę do cywila. A co mama powie?<br />
<br />
Jak pościelisz ,tak się wyśpisz. Dobrze żyć w nadziei.<br />
Rok to długo. Lecz się staraj. Nie znasz swej kolei.<br />
Może w wojsku też zostaniesz,może ona zwodzi?<br />
Rok to długo. Życie nieraz to frasunki rodzi.<br />
<br />
Mamo , raczej jestem pewny,uścisnęła dłonie.<br />
Chwilę długą my patrzylim i otarlim skronie.<br />
Ja dotrzymam obietnicy,dotrzymam parolu.<br />
Spotkałem ją wczoraj w grupie,gdy była na polu.<br />
<br />
10<br />
<br />
Pomogłem opielić burak,komosa się brała.<br />
Opielona już plantacja,opielona cała.<br />
Potem szliśmy przejść się trochę,po wsi niedaleko.<br />
Rozmawialim, gdym odchodził, piłem z garnka mleko.<br />
<br />
Gdy oczyścił buty z kurzu ,matka prasowała<br />
Owijacze takie długie. Gdy skończyła,dała.<br />
On owijał je do kolan,wolno ,drobiazgowo,<br />
Gdy krzywizna jakaś była, zaczynał na nowo.<br />
<br />
Wystrojony ruszył chłopak na randkę z dziewczyną.<br />
Szedł na Brody. Był wesoły i z odważną miną.<br />
Wrócił od niej, a był bardzo ci jakoś szczęśliwy.<br />
Mama widzi. Dla kobiety – zawsze będzie tkliwy.<br />
<br />
Wieczorem już szedł na Kępę,gdzie prom jechał z Płocka.<br />
Do Warszawy żołnierz wrócił. Tam czekała nocka.<br />
Tam koszary nań czekały,plutony i musztra,<br />
Dryl wojskowy,siennik słomy i wojskowe futra.<br />
<br />
Tam rok spędził. Nadszedł termin opuszczenia koszar.<br />
Z tą też chwilą poczuł ciepło,jakiś przedziwny żar.<br />
Jadąc promem w Kępę Polską,myślał, czy też czeka?<br />
Lecz gdy wysiadł na przystani,to z marszrutą zwleka.<br />
<br />
11<br />
<br />
Postanowił iść do domu. Zasięgnąć języka.<br />
Może ktoś mu coś tam powie. Ale idąc bryka.<br />
No,bo poczuł on się wolno. Ma swobody wiela.<br />
Stanął nawet ,gdy zobaczył w koniczynie trzmiela.<br />
<br />
Owad błąkał się przy drodze. Szukał pewnie kwiatka.<br />
Zwiady robił i przysiadał. Brzęczał, jego gadka.<br />
Adam sam się też rozglądał,ale nic nie kwitło,<br />
To jest wrzesień po wykopkach. Muszli trochę lazło.<br />
<br />
Doleciał go zapach dymu,gdzieś palono łęty,<br />
Tak,tam widać jakiś dziadek do połowy zgięty,<br />
Zbiera widłem małe kupki i pali w ognisku.<br />
Przy nim piesek zaś z jęzorem,takim długim w pysku.<br />
<br />
Lubił wąchać te zapachy,co wiały gdzieś z pola.<br />
To mówiło,że już koniec,że pusta jest rola.<br />
Że już żyta są zasiane, a nawet pszenica,<br />
Że Mazowsze w jesień taką urodą zachwyca.<br />
<br />
Tam gdzie łąki i gdzie rowy,szeregiem są wierzby,<br />
Są z czupryną,rosochate,na nich siedzą dzierzby.<br />
Srokosz znana,trochę płocha. W Mazowszu lubiana.<br />
Przez chłopaków dla zabawy pośród wierzby gnana.<br />
<br />
12<br />
<br />
Nie minęła i godzina ,a Chilin już widać.<br />
Postanowił,że gdy dojdzie, na florecie pogra.<br />
Aby smutek i tęsknotę ukoić z wieczora.<br />
Z rodzicami coś pogadać,wszak jest jesień, gadki pora.<br />
<br />
Są znajomi,są Jóźwiki,znają wszystkich w koło.<br />
Popić kwiatu lipowego,wszak to dobre zioło.<br />
Tak i zrobił. W dzień następny poobiednią porą<br />
Poszedł sobie na rozmowy. Henia widzi z furą.<br />
<br />
Przywitali się serdecznie. Dwa lata rozłąki.<br />
Co tu we wsi się zmieniło? Kto tyż puszcza bąki? *<br />
Zapytał się Adam Henia. Serwus ,Adaś, witam.<br />
Siadaj na wóz ,ja podjadę. Cześć ,grabule chwytam!<br />
<br />
Podjechał pod dużą lipę. Prawie przy swej bramie.<br />
I gadali długo sobie. Stukali się w ramię,<br />
To koledzy,to sąsiady. Tematy radosne.<br />
Jak chłopaki. Były mowy w tematy miłosne.<br />
<br />
Z nich to Adaś się dowiedział,że Jasia tam siedzi.<br />
Na jesieni gęsi skubie,bez wódy i śledzi.<br />
A to znaczy bez konkurów i obiecywanek,<br />
I bez kwiatów tych wiosennych,tak zwanych sasanek.<br />
<br />
13<br />
<br />
A więc nikt tam nie podchodzi. Możesz tam próbować.<br />
Gdy zaś wstępy zgrabne zrobisz, to nawet szarżować.<br />
Na tym też skończyli gadkę. Henio ruszył w gumno.<br />
No, a Adam,nos se obtarł,ruszył krokiem równo.<br />
<br />
Ruszył drogą tą na Brody i na Węgrzynowo,<br />
Chciał z Janiną porozmawiać prawie że na nowo.<br />
Rok tu nie był,rok nie pisał, a wola się zmienia.<br />
Jeśliby coś poszło nie tak,wróci dziś bez cienia..<br />
<br />
No i poszedł chłopaczysko. A martwi się, gryzie.<br />
Wmawia sobie sytuacje, ile tylko wlizie.<br />
Może drzwi mu nie otworzy? Może wyjechała?<br />
Albo poszła w odwiedziny? Spraw tu gama cała.<br />
<br />
Może sie wyprowadziła? Ale gdzie ,do kogo?<br />
Oj,to byś mi narobiła kłopotów, niebogo!<br />
Minął Brody,wciąż wymyśla przeróżne warianty.<br />
Że nie wziąłem ja ci fletu,straszył bym bażanty.<br />
<br />
Te kuraki ,co to włóczą się na podorywce.<br />
O, tam widać uciekają,wśród nich barwne grzywce.<br />
Kuraki są bardzo ciche. Łatwe do spłoszenia,<br />
Lecz naprawdę bardzo barwne i ładne stworzenia.<br />
<br />
14<br />
<br />
Krok wojskowy Adam trzyma,widzi z dala strzechy.<br />
No i trudno opanować, trudno swe uciechy.<br />
Podszedł pod dom, pyta starca,- A Janina gdzie to?<br />
W serwitutach pasie krowy. A ty, chłopcze ,po co?<br />
<br />
Ja znajomy, ja żem z wojska. Idę w odwiedziny.<br />
A idź tędy, tam gdzie olchy, tam bliżej leszczyny.<br />
Dróżką polną pełną placków,wśród zoranej gleby,<br />
Ruszył Adam na pastwisko. Tu kopce jak groby.<br />
<br />
Małe stogi siana stoją,snopków niemłóconych.<br />
Wozów starych jak ten dziadek i owiec zgonionych.<br />
Jednak krów tutaj nie widać,są więc na wypasie,<br />
Nagle ujrzał i Janeczkę, bardzo cienką w pasie.<br />
<br />
Widać,że się ucieszyła,skryła buzię w dłonie.<br />
Poruszyła ramionami i z radości płonie.<br />
On się zbliżał,po czym objął , przytulił do siebie,<br />
I zadrżały dwie postaci, dwie postaci, obie.<br />
<br />
Nie pisałeś,wyszeptała. My nie jaśnie państwo.<br />
Słowo dałem ja żołnierza. Jam nie żadne draństwo.<br />
Nie latawiec,chorągiewka,jeno zwykły kmieciak.<br />
Alem też się tu rozpłakał,jak ten mały dzieciak.!<br />
<br />
15<br />
<br />
Cały czas, gdy tutaj szedłem, tworzyłem teorie.<br />
Co też robisz? Jak mnie przyjmiesz? To skryte historie.<br />
Jednak widać, żeś czekała. Nie usiądziem tu gdzieś?<br />
Nie usiądziem, bo wyśmieje zaraz cała nas wieś.<br />
<br />
Nigdzie ja też nie łaziłam na tańce,wesela.<br />
Wytrzymałam. Ja wierzyłam. Mówić o tym wiela!<br />
Nie mów. Lepiej postoimy. Tak też jest spotkanie.<br />
Mówię prawdę,też czekałem,oj,długo, ja na nie !<br />
<br />
Odbębniłem ja wojaczkę i wrócę na rolę,<br />
Mam w Chilinie chatkę z gliny i słabiutkie pole.<br />
Chcę też do cukrowni stuknąć i złapać posadę.<br />
Chcesz iść ze mną? Czy we dwoje damy sobie radę?<br />
<br />
Bóg wspomoże! Pójdę z tobą! Na złe i na dobre.<br />
Abyś jeno mnie szanował,nie rzucił w chorobie.<br />
I tak stali se we dwoje na gminnym pastwisku,<br />
Gdzie krowiny coś skubały lub żuły w swym pysku.<br />
<br />
Stali tak osamotnieni, bo wokoło pustki,<br />
A od czasu tak do czasu z wierzby padły listki.<br />
Nieme świadki, wierzby białe. Milcząc w nich patrzyli,<br />
To co mogli to zrobili, listki znów puściły.<br />
<br />
16<br />
<br />
Czas odejścia krowy dały,każda wolno muczy.<br />
Bez zegara o terminie pastuszkę swą uczy.<br />
A pojdźta wy wszystkie za mną ! Krzyknęła dziewczyna.<br />
Chustkę w kwiaty na swej głowie poprawia,przypina.<br />
<br />
Pójdziem przodem,tak uczone. Wioską pójdą same,<br />
A my z tyłu będziem patrzeć,czy też wchodzą w bramę.<br />
Nieraz mylą ,ale rzadko. Checia, Checia dali !<br />
I z pastwiska za pastuszką całe stado wali.<br />
<br />
Oni przodem idą sobie,ciągle coś tam mówią,<br />
Nieraz w tyły spoglądają ,czy krówek nie gubią.<br />
Ale stado jest zwyczajne,pora jest udoju,<br />
A przy żłobie coś przegryzą,nieraz ich napoją.<br />
<br />
We wrześniu dzień jest już krótszy,ma się ku szarówce,<br />
Kiedy wszystkie krowy w bramach,Adam przy zerówce..<br />
A więc przy tej gdzie jej chata. Na odchodnym prosi;<br />
Pozwól jutro przyjść tu znowu? Zgodę jej unosi<br />
<br />
Razem z sobą ,bo on wraca. A droga daleka.<br />
W czas jesieni ,no ,to nocka z nadejściem nie czeka.<br />
Więc wydłużył trochę kroku. Ciepłość wedle serca.<br />
Mruczy sobie,wyśpiewuje,wewnątrz same scherza.<br />
<br />
17<br />
<br />
Muzykalny był to chłopak. Grał ,a nawet śpiewał.<br />
Jeno wówczas,gdy humory wesołe on miewał.<br />
A że ciepło miał w swej duszy,więc mruczał ,a mruczał,<br />
Nieraz kamień podniósł z drogi i na pole rzucał.<br />
<br />
Nocą zaszedł do Chilina. Mamo, jam szczęśliwy !<br />
Wszystko dobrze się układa. Jam prawdziwie żywy !<br />
Dobrze ,chłopcze, zjedz kolację. Naleję ci mleka.<br />
Jutro znowu ja tam pójdę. Czy na ciebie czeka?<br />
<br />
Tak, mateczko,ona czeka.Pozwoliła chodzić.<br />
Więc ja pójdę trochę wcześniej, by nocą nie brodzić.<br />
Rower tutaj by się przydał.To trza sprzedać krowę !<br />
Trzeba, trzeba i trzewiki tobie kupić nowe.<br />
<br />
Mamo ,jeszcze się nie żenię ! Synu, spójrz na buty !<br />
Na obcasach masz żelazo,dalej wbite druty.<br />
To wojskowe! To buciory ,ty mój synu miły.<br />
Szewce nasze to by dobre buty ci uszyły.<br />
<br />
Tak syn z mamą cały wieczór o butach rozmawiał,<br />
O rowerze,o dziewczynie. Już życie ustawiał.<br />
Po co rower,by ukradli?! A buty do czego?!<br />
Przecież chodzić on przestanie, gdy Janka do niego….<br />
<br />
18<br />
<br />
Tak już sobie kalkulował. Krowa daje mleko.<br />
To też prawda, Węgrzynowo trochę za daleko.<br />
Jednak jutro znowu pójdzie w podkutym chodaku.<br />
Bo nie będzie trepów nosił,robionych w tartaku.<br />
<br />
Chociaż biedny, ale dumny. Wojskowe obuwie.<br />
Są już stare. Lecz są warte z osobna po stówie.<br />
No ,nie żartuj sobie ,synu. Zrób jak też uważasz.<br />
Ty za dużo nieraz sobie o jednym wciąż gadasz.<br />
<br />
Rano ruszył na Węgrzynów. No tak, w przedpołudnie,<br />
Chmury niebem szły powolnie jakoby coś złudnie.<br />
Raz łączyły się w obłoki, a raz zanikały,<br />
Nieraz pusty był horyzont od wschodu ,a cały.<br />
<br />
Pogodą się nie przejmował. Walił krok do przodu.<br />
Tak nauczył się na musztrze we wojsku za młodu.<br />
Dzisiaj to on nic nie widział ,bo szedł do dziewczyny.<br />
Taka młodość jest szalona,która nie ma winy.<br />
<br />
Co na niebie tam obłoki. Co tam but wojskowy.<br />
Szedł on drogą do swej lubej. Trzeba to przez rowy.<br />
Lecz potrzeby takiej nie ma. Droga jest twardawa.<br />
Nie potrzeba iść na przełaj,kiedy sprawa prawa.<br />
<br />
19<br />
<br />
Dla chłopaka ta odległość. To normalka,co nie?<br />
Doszedł wioskę ,czas nie licząc,godzina czy dwie.<br />
Podszedł znowu do jej chaty. Siostra go zajęła,<br />
Ty do Jasi? Jej tu nie ma. Chustkę z głowy zdjęła.<br />
<br />
Gdzie ją znajdę? Na wygonie. Pasie do soboty.<br />
Dziękuję,ja drogę znajdę. Pójdę przez wykroty.<br />
Lecz od razu się rozmyślił trochę nie wypada.<br />
Iść przez cudze, pola deptać. Nie, może być zwada.<br />
<br />
Tak jak starszy człowiek wskazał,poszedł ci tym śladem.<br />
Wygon był bardzo wielgaśny. Aż do skraju lasów.<br />
I pomyślał ,bydło poszło na pastwisko świtem,<br />
Ona cały dzień tam będzie bez żadnych frykasów.<br />
<br />
Czy tu we wsi nie ma sklepu? Stanął w zamyśleniu.<br />
Poszedł jednak naprzód sobie,to myśl ku zmyleniu.<br />
W razie czego wróci tutaj,ale za jej zgodą,<br />
Postanowił i tak zrobił. Z naturą swą młodą.<br />
<br />
Na pastwisku się rozejrzał. Wszędzie było puste.<br />
Jeno szpaki się kręciły,gromadnie a tłuste.<br />
Tam daleko ciemne lasy. Chyba w tamtej stronie.<br />
Bo codziennie się wypasa różnie na wygonie.<br />
<br />
20<br />
<br />
Idąc płoszył różne ptaki. O,widać krowiny!<br />
Szuka wzrokiem jej postaci,lubej swej dziewczyny.<br />
Ona także go ujrzała i biegła przez łąkę.<br />
By ukoić chociaż krótką w ramionach rozłąkę.<br />
<br />
Znów się cicho przytulili i tak stali długo.<br />
Dobo stań,zatrzymaj pochód ! Dobo,słońca sługo !<br />
Tu się cieszy para młoda. Ma krótkie spotkanie.<br />
A ty wolno, ale ciągle , skracasz im płakanie.<br />
<br />
Niech tak stoją,niech radują i serce i dusze,<br />
Powiedz dobo,- że ja stanę ! Tydzień się nie ruszę !<br />
Ale doba nie dosłyszy. Jest nieprzejednana.<br />
I już słychać brzęki baniek. To jest koniec stania.<br />
<br />
Udój to jest południowy.Udój na wygonie.<br />
Wiele smyków,sań przeróżnych,ciągniętych przez konie.<br />
Krowy znają gospodynie i tłoczą się same,<br />
Nieraz burak przegryzają,za sutki ciągane.<br />
<br />
Adam mówi tak do Janki; jutro chcę w cukrowni,<br />
Zgłosić chęci swe do pracy,więc nie przyjdę. Gani<br />
Ona trochę wzrokiem swoim,ale słucha dalej.<br />
Lecz w niedzielę, jeśli pragniesz….ktoś o bańkę wali.<br />
<br />
21<br />
<br />
Jeśli pragniesz ty, na grzyby,w te widoczne lasy,<br />
To pójdziemy świtem pieszo,nie trzeba kolasy.<br />
Główką swoją przytaknęła. Lecz jawnie od chaty.<br />
Bo inaczej będzie bura od mojego taty.<br />
<br />
Rozmawiali tak ze sobą aż do spędu stada.<br />
On ją znowu aż do bramy ,ona temu rada.<br />
Więc na szóstą ja przy furcie już stanę gotowy,<br />
Żegnają się tylko wzrokiem. Czas im idzie nowy.<br />
<br />
W Małej Wsi była cukrownia. Tam Adam u bramy.<br />
Pyta ,czy go może wezmą. Tak,na sezon. Znany?<br />
Ja z Chilina,no i z wojska. Zawsze tam mieszkamy.<br />
No, to idź tam do kantoru wraz z referencjami.<br />
<br />
W biurze podał swe zwolnienie. Książeczkę wojskową.<br />
Pokaż ,chłopcze. Wszystko zgodne. Masz już pracę nową.<br />
W październiku zaczynamy. Rano,siódma rano.<br />
Masz te kilka dni swawoli. Zaliczkę mu dano.<br />
<br />
Tak załatwił se na sezon dość płatną posadę.<br />
Oj, to w domu me rodzice będą ze mnie rade.<br />
W sklepie ciasnym dwie chusteczki dla Janiny nabył,<br />
I z powrotem do Chylina nad wieczorem przybył.<br />
<br />
22<br />
<br />
Rodzice owszem klasnęli,ale jak noclegi?<br />
Pyta ojciec syna swego. Nie chodzą zaprzęgi!<br />
Zgadam z kimś się,to do marca stancje są w baraku.<br />
Jeno z Janką jak tu zrobić? Jadł chleby bez smaku.<br />
<br />
Kalkulował teraz sobie. Wszystko się mataczy.<br />
To z powodu tej cukrowni i tej nagłej pracy.<br />
Już ostatnia jest niedziela w miesiącu na grzyby.<br />
Życie nagle przyśpieszyło i zakłada dyby.<br />
<br />
Rzecze głośno; zmówiłem ja się w niedzielę w lasy.<br />
Z Jasią iść na grzyby muszę. Nie będą hałasy.<br />
Wyjdę świtem. Ja cię zbudzę,mówi ojciec,zbudzę.<br />
Tak ostatnio coś źle sypiam i nocą marudzę.<br />
<br />
Chłopak czuje się szarpany. Dawno tak nie było.<br />
To inaczej w wojsku robią. Co się za tym kryło?<br />
Wstawaj, synu,będzie świtać. Nim dojdziesz do celu.<br />
To grzybiarzy tam napotkasz,pewnie bardzo wielu.<br />
<br />
Chłopak teraz to zrozumiał. Golił i mył twarze.<br />
A na końcu to buciory czarną pastą maże.<br />
Wziął na kobiałkę i scyzoryk,wyszedł na podwórko,<br />
Tu zlustrował niebo wzrokiem,podniósł ptasie pióro.<br />
<br />
23<br />
<br />
Rzucił w górę,o, z południa,niedziela więc ciepła,<br />
Zamaszyście zamknął furtkę,że aż deska klepła.<br />
I na Brody, Węgrzynowo,obrał kurs wojskowy.<br />
To ostatnia jest niedziela. Zawód będzie nowy.<br />
<br />
Idąc tak odległą drogą myślał o cukrowni.<br />
Może więcej jak o Jance. Rzadziej o niej wspomni.<br />
Jak rozwiązać te noclegi? Chodzić za daleko.<br />
Praca tam jest na trzy zmiany. Zmrużył jedno oko.<br />
<br />
A to znaczy ma frasunek. To parawan z Janką.<br />
Ujrzał kilka osób w drodze. To kobiety z kanką.<br />
W wielkiej chuście jest na plecach mleka pełna kana.<br />
I z tym mlekiem do mieszczuchów baby idą z rana.<br />
<br />
Kilka dni jest jeszcze czasu,jest do października.<br />
A tymczasem idzie szybko, droga mu umyka.<br />
Jest świtanie,kiedy stanął u furtki jej domu,<br />
Czekał chwilę więc przy bramie, u Makowskich klanu.<br />
<br />
W chuście w kwiaty się zjawiła jako mara senna,<br />
Ulubiona postać Jasi. Sukienka jej zwiewna.<br />
Otworzyła z haka furtkę,radość w oczach miała.<br />
Na witanie no, to długo mu w oczy patrzała.<br />
<br />
24<br />
<br />
Koszyk miała zaś z wikliny, białej korowanej.<br />
Na wsi tutaj w okolicy to prawie nieznanej.<br />
Poszli razem. Ona teraz mu drogę wskazuje,<br />
On jest przy niej,zapach mydła francuskiego czuje.<br />
<br />
Szli przez wygon. Krótsza droga. Widno już wokoło,<br />
Lubisz grzyby, Adaś ,zbierać,pyta go wesoło?<br />
Dawno grzybów nie zbierałem. Przed wojskiem to z mamą.<br />
Dzisiaj chętnie z tobą idę,z panną taką zgrabną.<br />
<br />
Tutaj z boku na nią spojrzał,Prosta jak Irisa,<br />
Z tyłu warkocz gruby,długi na barki jej zwisa.<br />
Nosek zgrabny,usta małe,szyja bieli pełna.<br />
To jej postać taka kształtna,to piękność zupełna.<br />
<br />
Zanurzyli już się w lasy. W chojary wiekowe.<br />
Tu zaś niby pełna cisza i zwidy też nowe.<br />
Słonko jeszcze tu nie weszło,świeci ponad lasem,<br />
No ,a ciszę tu przerywa łopot skrzydeł czasem.<br />
<br />
Gołąb dziki,dzięcioł stary,wrona gdzieś zakracze.<br />
No i także między sobą gaworzą puchacze..<br />
Pajęczyn jest bardzo wiele. Janka idzie przodem.<br />
Zna gdzie miejsca borowików,bo ona tu rodem.<br />
<br />
25<br />
<br />
Co za drzewa,co za sosny! Kipiąca żywica.<br />
O,tam z przodu,wystraszony szarak sobie kica.<br />
Adam pierwszy się odezwał; nie widać tu ludzi?<br />
Oni wstają trochę później, cukrownia ich budzi.<br />
<br />
Słychać ją na kilometry. Budzi okolice.<br />
Gdy wiatr wieje od jej strony,ja też myję lice.<br />
Jesteśmy prawie na miejscu. To są rzadkie lasy.<br />
Tutaj grzybów nazbieramy,tu zrobim wywczasy.<br />
<br />
Oddalili się od siebie na dwanaście kroków,<br />
Ona ręką kurs podała,każe szukać grzybów.<br />
Wolno idą,wolniusieńko,nieraz ktoś się schyli,<br />
Ucinając korzeń nisko wcale się nie sili.<br />
<br />
Jeszcze w koszu grzyba nie ma,a wzrok bada teren,<br />
Czy coś znowu nie zobaczy,wokół sucha zieleń.<br />
Igła trzeszczy pod butami,ugina głęboko.<br />
Lecz to wszystko najpierw bada grzybiarza oko.<br />
<br />
Mech też miękki,trochę kurzy,szyszki są rozwarte.<br />
Idzie widno ,a z nim ciepło. Grzyby o się wsparte.<br />
Piękna para. Jest wyniosła,zrośnięta u dołu,<br />
Zdrowa taka,po ucięciu to widać od spodu.<br />
<br />
26<br />
<br />
Chodzą,chodzą po tym lesie. Sylwetek szukają.<br />
Zgubić się tu bardzo łatwo. Do siebie się mają.<br />
Gdy południe chyba było, Janka się zgubiła.<br />
Poszedł zaraz on w jej stronę. Pośród wrzosów była.<br />
<br />
Siedziała na swojej chuście. Było to zjawisko.<br />
Wrzosy w koło,stary chojar z korzeniami blisko.<br />
Kępy jagód przesuszonych,woń żywicy miła.<br />
On zaś usiadł blisko przy niej,ona się schyliła.<br />
<br />
Ciało w wrzosy zagłębiła,spuściła powieki.<br />
On rozbierał ją powoli. Ściągnął swe trzewiki.<br />
Oni już nie pamiętali,co było ,jak było?<br />
Słonko na nich spoglądało,oblicza swe kryło.<br />
<br />
Uśmiechnięte ono było. Z pełnym swym obliczem.<br />
Grzało las z runem zielonym. Grzało i żywice.<br />
Oni spali ukojeni nowością zachwytu.<br />
Co był nowy w młodym życiu, w lesie bez sufitu.<br />
<br />
Wrzosy mieli tuż pod sobą , wkoło drzewa,drzewa.<br />
Lecz u góry głębia świata,jest słońce, co ziewa,<br />
Bo już późne popołudnie a oni skleszczeni,<br />
Nie chcą ruszać ci się nigdzie,do domu,do sieni.<br />
<br />
27<br />
<br />
Im świat tutaj się zatrzymał. To świat inny z bajki.<br />
Weszli w niego i chcą zostać. Głos ich budzi pójdźki.<br />
Szybko odzież naciągnęli. Otrzepali płótna.<br />
Ta miłość tak długo trwała? Oj,jest bałamutna.<br />
<br />
Gdy stanęli uśmiechnięci,on ją pocałował.<br />
Uczuć swoich wcale nie krył. Z nimi się nie chował.<br />
Czy wracamy? Zapytał się. Tak, to chyba trzecia,<br />
Tam na łąkach nawłoć narwę,bo ja lubię kwiecia,<br />
<br />
I wrócili pod jej bramę,Janka ja w niedzielę.<br />
Tam są zmiany,jednak wpadnę. Dziękuję ,aniele!<br />
Zwyczajnie się pożegnali,by nie zdradzić faktów.<br />
Że pili słodycze bogów,przy pomocy bogów.<br />
<br />
Jednak miłość to jest taka,że zostawia ślady.<br />
Nie ukryjesz ich milczeniem. Na to nie ma rady.<br />
Dwoje młodych się pobrało,tak gdzieś w środku grudnia.<br />
I zostali z sobą zawsze,do czasu gdy…. …<br />
<br />
28<br />
<br />
Rozdział II<br />
<br />
Helenka bawi rodzeństwo<br />
<br />
Już od czasu wrzosowiska dziesięć latek mija.<br />
Mała Hela bierze drapak i kijem wywija.<br />
Izbę zmiata, po której to inne czworaczkują.<br />
I co ona słomę zgarnie,one się psotują.<br />
<br />
Chylin wioska się nazywa w której Hela mieszka.<br />
Tatko wrócił w ojcowiznę,bo tu tańsza deska.<br />
Tu znajomi pomagają przecierać sośninę,<br />
Oj,a temu, co od spodu leci na łysinę.<br />
<br />
Drugi ,co u góry stoi ,chybie się na balu,<br />
Dla dzieci to ci uciecha,jak drwale się zwalą.<br />
A specjalnie to dla Heli,ona tu najstarsza.<br />
I gdy omknie mu się noga,ona śpiewa marsza;<br />
<br />
„Marsz,marsz Polonia,<br />
Marsz, dzielny narodzie,<br />
Odpoczniemy po swej pracy<br />
W ojczystej zagrodzie.”<br />
<br />
29<br />
<br />
Babcia ojca tu ściągnęła,by żył w ojcowiźnie.<br />
Chociaż gleby tutaj słabsze i nie takie żyzne.<br />
Mama wiano zaś dostała,trzy morgi a tłuste,<br />
Kiedy śluby w grudniu były. Na życia omastę.<br />
<br />
Ojcowizna stała pusta,wielce zaniedbana.<br />
Babcia ojca wciąż kusiła,wróć, bo w sercu rana!<br />
To jest własne,to rodzinne,to przecież rodowe!<br />
A ty poszłeś na legaty. Na cudze,na nowe.<br />
<br />
Teraz tatko jest w Chylinie i piłuje kłody.<br />
Tato życia zaś jest pełny,urody i młody.<br />
A piłuje całe lato,cztery deski w dobę,<br />
Mama glinę depcze z koniem,zerka w dzieci lube.<br />
<br />
Mama w oczach szczęście nosi,gdy maluchy w glinie,<br />
Rączki mażą, krzyczą głośno,palce pchają w ślinę.<br />
Hela beczy,gdy ktoś z dzieci idzie blisko pracy,<br />
I odgarnia je jak może,krzyczę, gdy zobaczy.<br />
<br />
Praca w rękach to się pali w piękne dni sierpniowe,<br />
Wszystko tu się zawaliło,gdy nadeszło nowe.<br />
Ojciec torbę w rękę chwycił,ucałował Jankę.<br />
Obejrzał się tuż za furtką,poszedł na wojenkę.<br />
<br />
30<br />
<br />
Poszedł walczyć z gołą dłonią. Za nim poszły tłumy.<br />
Gwizdy zewsząd słychać było,jako ze strun strumli.<br />
Żołnierz jednak był zacięty i bardzo uparty,<br />
A najlepszy z Wielkopolski,ten od brzegów Warty.<br />
<br />
Tam pan Adam szedł do Bzury,aby nad Utratą<br />
Ulec w walce,oj, nie równej i ujść z wielką stratą.<br />
Przebił on się do Warszawy z garstką wojowników.<br />
Uległ wreszcie, a pod presją straszliwych lotników.<br />
<br />
To nieznana wojna była, z nieba śmierć się parła,<br />
I kraj cały na kawały swą mocą rozdarła.<br />
A od wschodu wraże armie cios zadały w plecy,<br />
I upadło polskie wojsko.Nikt ich tam nie zliczy.<br />
<br />
Hela w domu druga ręka,mama w polu zbiera.<br />
Kopie sama, zbiera sama. Los ją poniewiera.<br />
Czworo dzieci,jest krowina,kartofle, buraki.<br />
Jak to zrobić? Trud nadchodzi. Daje się we znaki.<br />
<br />
Nad kołyską Hela siedzi,śpiewa dzieciąteczku.<br />
Nikt jej tutaj nie wyręczy przy małym łóżeczku.<br />
Patrzy w malca by usnęło,śpiewa,ciągle śpiewa.<br />
A do śpiewu to po ojcu smykałkę ci miewa.<br />
<br />
31<br />
<br />
„Przybyli ułani pod okienko<br />
Pukają,wołają; puść panienko!<br />
O Jezu ,a cóż to za wojacy?<br />
Otwieraj ,nie bój się ,my Czwartacy.<br />
<br />
Przyszliśmy napoić nasze konie,<br />
Za nami piechoty całe błonie.<br />
O Jezu ,a dokąd Bóg prowadzi?<br />
Warszawę odwiedzić byśmy radzi.”<br />
<br />
A po takiej melodii i grzecznie śpiewanej,<br />
Bobo zawsze zasypiało. Chwila dechu dla niej.<br />
Naczynia wnet pozmywała,oprzątała owce.<br />
Aby pyry gnieść świniakom używała goce.<br />
<br />
Ciężko było małej Heli,na wieczór zmęczona,<br />
Czekała ,aż matuś wróci,pośród dzieci grona.<br />
I to wówczas tak śpiewała,by ciszę ukoić,<br />
Już wiedziała,że dopiero mama poszła doić.<br />
<br />
„ Ani ja, ani ty<br />
Nie umiemy roboty.<br />
Kupim sobie wózeczek<br />
Będziem wozić piaseczek.<br />
<br />
32<br />
<br />
A na tym piaseczku posadzimy malinki,<br />
Malin,malin,malinki,są tu ładne dziewczynki.<br />
A na tym piaseczku posadzimy buraki,<br />
Burak,burak,buraki, takie ładne chłopaki.”<br />
<br />
W takt melodii to klaskała,maluchy tak za nią.<br />
Każde rączką swoją kiwa,wpatrzone są na nią.<br />
Z tej okazji też się śmieją,bawi ich to, bawi.<br />
Nieraz ucho też nadstawią, gdy jest skrzyp żurawi.<br />
<br />
A to znaczy,że już mama z pola jest przy domu.<br />
Spokojniejsze też się stają. Nie mówią nikomu.<br />
Ale widać to po oczach,nie trza nadsłuchiwać,<br />
Hela bierze te najmłodsze i zaczyna kiwać.<br />
<br />
Światło w izbie od kaganka. Knot w oleju leży.<br />
Mama ledwo do dom wejdzie ,bierze się do dzieży.<br />
Ugnieść ciasto,palić w piecu, co Adam zbudował.<br />
On fachowo palenisko zrobił,wyrychtował.<br />
<br />
Na nalepę szkła ci natłukł,pokrył gładko gliną.<br />
Chleby takie tam się piekły,że mlaskano śliną.<br />
Piec ten także izbę ogrzał,w niej cztery maluchy.<br />
Raczkowały i patrzyły, gdzie leżą okruchy.<br />
<br />
33<br />
<br />
Ojciec wrócił w listopadzie,nogi miał w pęcherzu.<br />
Zmył je zaraz ciepłą wodą,wodę dano w dzieży.<br />
Zarośnięty,dzieci nawet za zydle się kryły,<br />
I tam mleko do wieczora z butli sobie piły.<br />
<br />
Tato Kazia na kolana usadził,przytulił.<br />
W lewej ręce miał papieros i zachłannie palił.<br />
Kazio spytał,a gdzie ,tato, za rzeką ty byłeś?<br />
Tak ,chłopczyku. W tamtej rzece nóżek ty nie myłeś.<br />
<br />
„A czy znasz ty ,bracie młody?<br />
Twojej ziemi bujne płody?<br />
Pola bitew ,ojców groby,<br />
I pomniki starej doby.”<br />
<br />
Ojciec rano się ogolił. Zbudzone kraśniały.<br />
Oto wszystkim się ukazał ich tatko wspaniały.<br />
Wszystkie chciały na kolana,drapały się w górę,<br />
On ich sadzał,a najmłodsze to drapały skórę.<br />
<br />
Tatko wrócił po kwartale. Dla dzieci ich słońce.<br />
Nie dziwota ,że dni przyszły dla małych gorące.<br />
Tato i tak musiał siedzieć ,aż bąble się zgoją,<br />
Nie pomagał nic swej Jance, a tam stwory gnoją.<br />
<br />
34<br />
<br />
Po trzech dniach to nie wytrzymał , w podwójne onuce<br />
Pozakręcał swoje stopy. Gnój ja wnet wyrzucę!<br />
Tak się włączył do kieratu,jako wół jak zwierzę,<br />
I na gable obornika całe kupy bierze.<br />
<br />
Raz wieczorem po kolacji,było to już w grudniu,<br />
Powiedział do swojej Janki. Mam coś po południu.<br />
Co takiego? Pyta żona. Skoczę do cukrowni.<br />
Ale po co? Słuchaj, Adaś, nie jesteśmy głodni.<br />
<br />
Jeszcze pola niezorane …. Zaczynasz kierować!<br />
Nie,nie,nie chcę,ty chcesz pracy,mogę ja tu orać.<br />
Adam który nigdy nie chciał słowem ściąć się z żoną,<br />
Wstał,przytulił,ucałował Jasię,lubą swoją.<br />
<br />
Nie pojadę,brak kwatery,sezon na półmetku.<br />
Najpierw pole. Ty weź ,poducz, Kazika paciorku.<br />
Pójdę sprawdzę nasz dobytek,rano do orania.<br />
„Amerykan” trza przeklepać,koń miał trochę stania.<br />
<br />
Czy jest jakiś zapasowy? Czy jest jakiś lemiesz?<br />
Może gdzieś tam jakiś leży,czy ty o tym nie wiesz?<br />
Co najwyżej to w drewutni. Był wiosną na haku,<br />
Rano sprawdzę,wiem że piła tam była z tartaku.<br />
<br />
35<br />
<br />
Musiałbym ja do kowala,klepać na gorąco.<br />
Rano podejmę decyzję. Teraz późno,śpiąco.<br />
Przejdę rano swe podwórko. To mówiąc ,wychodzi.<br />
Już jest ciemno ,a więc w mroku wedle muru brodzi.<br />
<br />
Jest też zimno,to jest grudzień. Pole jest w odłogu.<br />
A on chciał iść do cukrowni. Chyba grać na rogu!<br />
Że ta Janka swoje zdanie…. Prawie trzy miesiące.<br />
Sama rwała tę robotę. Brrr,to zimno kłujące.<br />
<br />
Cesarzowa chyba śpi już. U Jóźwików ciemno.<br />
Obrobili swoje pola. Obszedł wkoło gumno.<br />
Oparł się o starą gruszę wśród ciszy wieczora,<br />
Chciał usłyszeć szum fabryki. Nic,do domu pora.<br />
<br />
Nie powiedział on wszystkiego żonie ukochanej.<br />
Bo nie wszystko można mówić,nie wszystko jest dla niej.<br />
Do fabryki chciał dlatego,że już szukał związku.<br />
Co się oprze tej niewoli. Nawet w małym krążku.<br />
<br />
Mogą bardzo wiele zdziałać. Trza zbierać oręże.<br />
Zanim śniegi to pokryją i skapować męże.<br />
Oto czemu chciał cukrownię. Tu o tym cicho sza.<br />
Jasia bardzo jest kochana. O pole strasznie dba.<br />
<br />
36<br />
<br />
Może gdy się tu obrobi,to się tam i wpadnie,<br />
Wozem jednak las przejadę niby do kowala.<br />
Lemiesz tępy,”amerykan” z odkładnią nawala.<br />
Zapakuję to na furę,reszta pójdzie snadnie.<br />
<br />
Z taką myślą wrócił w izbę. Kazia złożył w bety.<br />
Do łóżeczka ,co to było z wikliny i dykty.<br />
Reszta dzieci to już spała. Wrzucił drwa do pieca.<br />
Ściągnął odzież, legnął z boku. Jeszcze ino świeca.<br />
<br />
Wstał i zdmuchnął. Ciemność w izbie,miga tylko w piecu.<br />
Wnet do światła gorącego wszystkie ćmy się zlecą.<br />
I w ten sposób to wyginą. Lecz najgorsze muchy,<br />
Lep ich bierze. Te chłopaki od oporu,te chłopaki zuchy…<br />
<br />
Z myślą o nich zasnął twardo. W środku coś go gryzło?<br />
To przegrana,tak straszliwa. Teraz obce giezło.!<br />
Coś innego w głowie było. Twarda chęć odwetu,<br />
Do ostatniej,…do zarazy,, do zdrowia ochwatu….<br />
<br />
We śnie pięści swe zacisnął i zgrzytał zębami.<br />
A skrzypienie toto było jak u starej bramy.<br />
Poczuł także, ktoś go budzi,Adaś, a co tobie?<br />
Nic takiego,póki jesteś we własnej osobie.<br />
<br />
37<br />
<br />
Znowu zasnął z innym snem już,o wylewie rzeki.<br />
Woda stała w łęgach stale i tworzyła cieki.<br />
Nie spływała ci do Wisły,ale jakby w górę,<br />
Próbowała strumieniami zalać w niebie chmurę.<br />
<br />
Rano Jasia mówi cicho,całą noc kopałeś.<br />
Chciałam ciebie uspokoić, ale się nie dałeś.<br />
Co takiego ci się śniło? Chorobliwe czyny?<br />
Nic takiego i pogodę o to wszystko wini.<br />
<br />
Rano na wóz zapakował pług, stare lemiesze,<br />
jeśli ich się nie wyklepie,kupi nowe lepsze.<br />
Do folwarku więc pojechał,zagaił kowala,<br />
Mówi,lemiesz bardzo stary i orka nawala.<br />
<br />
W kuźni koks był rozpalony. Kowal włożył noże.<br />
Jeszcze można je wyklepać,lecz z wolnością gorze.<br />
Tak, kolego, to straszliwa klęska nas spotkała,<br />
Artyleria mnie nad Bzurą to strasznie łupała.<br />
<br />
Gdym wychodził już z Warszawy,przez mosty na Pragę,<br />
To żem mijał ciągle czołgi. Zwróciły uwagę.<br />
Takiej broni u nas nie ma. Bez broni to szczeźniem.<br />
Dobra każda ,nawet lufa,kiedy sąsiad dmucha żarem.<br />
<br />
38<br />
<br />
Nie obronisz się kłonicą. Strzelać trzeba z dala.<br />
Bo technika na zbliżenie to już nie pozwala.<br />
Adamowi coś w tej mowie bardzo się podoba.<br />
Ten kowal to też boleje,gniewna to osoba.<br />
<br />
Chyba by się coś przydało,niepewne to czasy,<br />
Ale cicho i w ukryciu. Zbędne tu hałasy.<br />
No to ,podjedź pan pod Kępę,przy Wiśle w olszyny,<br />
Tam widziałem dużo naszych,chowali maszyny.<br />
<br />
Tutaj kowal się obejrzał,na wargach ma palce,<br />
Na policzku zaś miał szramę. Musiał on być w walce.<br />
Adam skinął tylko głową,bez słowa rozumie.<br />
Tajemnica tylko w dwójkę,więcej ginie w tłumie.<br />
<br />
Kowal już kuł na kowadle i płaszczył żelazo,<br />
Za tydzień ja tutaj wpadnę,czy się coś znalazło.<br />
Po naprawie Adam ruszył,wioskę swą objechał,<br />
Poboczami parł na Kępę, Muśli nie zaniechał.<br />
<br />
Kiedy ujrzał kościół w Kępie,to zjechał na lewo,<br />
Minął najpierw topolowe a wielgaśne drzewo.<br />
Potem niżej w olszyn lasek,widny i pustawy,<br />
Począł kręcić się wokoło,nic tu oprócz trawy.<br />
<br />
39<br />
<br />
Butem poczuł nadepnięcie,kamień albo korzeń.<br />
Ręką ściągnął garstkę chrustu. Uderzył się w goleń.<br />
Patrzy lufa jedna ,druga,pod lufami skrzynki.<br />
Wnet rozpoznał ,to ułańskie ,krótkie karabinki.<br />
<br />
Wozem wjechał bardziej w olchy. Załadował sprzęty.<br />
Nakrył chrustem,jechał nazad w sposób bardzo kręty.<br />
Stanął w polu,zdjął se pługa,orał do wieczora,<br />
Schował wszystko na strych szopki. Była nocna pora.<br />
<br />
Na wigilię przyszły śniegi,leżały do kwietnia.<br />
Przyszła wiosna nawet ciepła a prawie,że letnia.<br />
Więc nadeszła owsa pora,by wysiać i grykę,<br />
Pyrę rzucić równo w dołki ,w dołki pod motykę.<br />
<br />
Na tym zeszło aż do maja,gdzie w polu brak pracy,<br />
A więc można rozprostować trochę swoje plecy.<br />
Poszedł z koniem do kowala,podkuć go na lato.<br />
Kowal owszem ,lecz zapłaty to on nie chciał za to.<br />
<br />
Niech pan jeno kiwnie głową,znalazł pan wojskowe?<br />
Tak,skinienie było głowy. Wszystko tak jak nowe.<br />
Więcej nic ci nie mówili. Tajne to są ruchy.<br />
Nieraz lepiej udać gapę,albo żeś jest głuchy.<br />
<br />
40<br />
<br />
Znowu w lipcu się spotkali. Rwali sobie włosy.<br />
Francja padła! W duszy krzyczał Adam wniebogłosy.<br />
Popatrzyli sobie w oczy. Uścisnęli dłonie.<br />
Rozumieli się nawzajem. Pulsowały skronie.<br />
<br />
A spotkali się w kościele,właśnie w Kępie Polskiej.<br />
Byli pieszo wraz z żonami. Nie gadali śmielej.<br />
Nikt nie widzi zażyłości,niech lepiej nie widzi,<br />
No ,bo nieraz coś pomoże, a nieraz zabruździ.<br />
<br />
Gdy jesienne przyszły orki,udał się do kuźni,<br />
Aby sklepać znów lemiesze,ludzie byli różni.<br />
Zeszło prawie do południa,gdy byli już sami,<br />
Kowal chwali już Adama,czynu nie zapomni..<br />
<br />
Są potrzebne karabinki, bo on ma dwóch ludzi,<br />
Ichnych szczerość ,no i polskość ,to obaw nie budzi.<br />
No i skrzynkę amunicji. Czy będą trudności?<br />
Zrobię toto przed wigilią ,gdy będę miał gości.<br />
<br />
Łatwiej wtedy się tłumaczyć. Podrzucę pod stoły.<br />
Aby wrota nie zamykać,nie podstawiać koły.<br />
Bo mitręga. Zgoda,zgoda, gada kowal cicho.<br />
Za kowadłem to ustawisz. Nigdy nie śpi licho.<br />
<br />
41<br />
<br />
Na wigilię ja tu wejdę z ogniem łamać płatek.<br />
Jest to zwyczaj bardzo dawny,przyjęty od matek.<br />
To na razie ,żegnaj druhu. Cześć! Czołem!. Honory.<br />
Już związani z sobą byli. Mocno od tej pory.<br />
<br />
Tak nadeszła znowu wiosna ,święta wielkanocne.<br />
To już czwarta, a na frontach są zmiany owocne.<br />
Jednak życie wokół dudni,pulsuje jak w trawie<br />
Sok roślinny. Skrzek zaś żabi,jest już tu na stawie.<br />
<br />
Między wioską a majątkiem nieużytki, krzewy,<br />
Dzikie róże i akacje,leśne samosiewy.<br />
Należały one zawsze do władcy folwarku,<br />
Stanowiły one z boku części jego parku.<br />
<br />
W tych to krzakach dzikiej róży,w podkopanej jamie,<br />
Chrustem z wierzchu zaś nakrytej i łachami w planie,<br />
Spał partyzant od miesiąca,bo puściły chłody.<br />
Tam ukrywał swoje ciało. Był to chłopak młody.<br />
<br />
Sołtys go tam wykapował. Sołtys był volksdojczem,<br />
Dla chłopaka patrioty powinien być ojcem.<br />
Ale z Niemcem on już trzymał,zniemczył on się szybko.<br />
Zaszpiclował on go w gminie, a zrobił to chybko.<br />
<br />
42<br />
<br />
Żandarm zjawił się w Chilinie,do sołtysa puka.<br />
Sołtys wybiegł,ukłon robi,uściśnięta ręka.<br />
Sołtys jakby coś marudził i przedłuża chwile,<br />
Pragnie, aby owe zajście,znane było w milę.<br />
<br />
Chciał pokazać,że coś znaczy. Żandarm jest u niego!<br />
Ludzie, owszem ,się patrzyli. Tu on dopiął swego.<br />
Poszedł przodem,żandarm za nim. Idą w nieużytki.<br />
W dzikie róże,do samotnej partyzanta skrytki.<br />
<br />
Sołtys głowę ma do góry. Plecy czuje mocne.<br />
To wyniki tej wyprawy,to będą owocne.<br />
On tam drogi to nie szuka,wali prosto,śmiało,<br />
Tu dla niego zakamarków to jest bardzo mało.<br />
<br />
Gdy przed jamą już był blisko- Leonarczyk ,wychodź!!<br />
Zawołał ci w całe gardło. Nogą zwalił tu grodź.<br />
Tam pod chrustem słychać szelest,widać ludzkie ruchy.<br />
No ,a potem to z urywka,strzał krótki a głuchy.<br />
<br />
Żandarm zwalił się na plecy. Sołtys zwiewa w krzewy,<br />
U żandarma to z gardzieli ostatnie wyziewy.<br />
Leonarczyk wziął z kabury sobie parabellum,<br />
Zwiewać szybko ,jak najdalej, nakazuje rozum.<br />
<br />
43<br />
<br />
Chłopak pochodził z Zakrzewia. Sołtys pewnie w gminie.<br />
Będą szybko jego szukać. Doba nie upłynie.<br />
Jednak musi do Zakrzewia,ubranie,prowianty.<br />
Później uda się do lasu,gdzie są partyzanty.<br />
<br />
Postanowił tak i zrobił,po czym przepadł w lesie.<br />
Miał on jednak ładną pannę,a to fama niesie.<br />
W trzy miesiące go chwycili , no i rozstrzelali.<br />
Od tej chwili na sołtysa to leśni dybali.<br />
<br />
Wróćmy jednak do żandarma. Leży tam zabity.<br />
Dostał w samo Wielkie Święto,ma w oczach zachwyty.<br />
Trudno jednak to powiedzieć,czy to ze zdumienia?<br />
Czy radości,że w kościołach takie piękne pienia.<br />
<br />
Pod wieczór ciało zabrali,ale za to rano,<br />
No, to z chałup okolicy mężczyzn w kupę gnano.<br />
Przyszli także po Adama,Kazio szlocha strasznie,<br />
Bo żandarmi wyglądali,poważnie,rubasznie.<br />
<br />
Adam wyszedł w garniturze,chrzciny miał w południe.<br />
Niech pan zdejmie to ubranie; usłyszał on zdanie.<br />
Nie,nie zdejmę,tak jak stoję. Pana to decyzja.<br />
W tym nieszczęściu dobrze było. Nie była rewizja.<br />
<br />
44<br />
<br />
No ,bo gdyby broń znaleźli. Rodzinę by wzięto.<br />
I ubili albo wszystkim założono pęto.<br />
Zakładników setka była za jednego Niemca.<br />
Wśród żandarmów to sołtys,ten główny rozjemca.<br />
<br />
On wskazywał według listy. Ten,tego,tamtego!<br />
W tym człowieku to siedziało od wojny coś złego.<br />
Niemcom służył,ich był rabem. Heil Hitler ! Gardłował.<br />
Ale po tym dniu tej branki,gdzieś się skrycie schował.<br />
<br />
Pani Jasia to nie mogła żalu opanować.<br />
Dziecko do chrztu,placek w piecu i strawę gotować!<br />
Z jednej strony beczał Kazio,z drugiej darła Hela,<br />
Przytulili się do kiecki,żalu dużo,wiela.<br />
<br />
Jasia w dali gdzieś za oknem widziała głębinę.<br />
Otchłań wielką a piekielną ,a tam męża minę.<br />
On spokojnie tak odchodził,nie przybladł. Słowianin !<br />
A garnitur to świąteczny akurat był na nim.<br />
<br />
Zobacz Boże,nie przemówił. Podniósł nawet głowę,<br />
Zapłakała,przytuliła,dwie głowiny płowe.<br />
Znów bez męża. Wiosna idzie,łzy jakoby z kranu,<br />
Po szyi to ciurkiem ciekły,aż na serca ranę.<br />
<br />
45<br />
<br />
Zakładników pewno zwieszą. W Płocku i na rynku.<br />
Nie płacz, Kaziu,nie tak głośno,kochany ty synku.<br />
Nie płacz, Hela,bo i małe podnoszą pisk wielki.<br />
Na nieszczęście moje wielkie,niedostatek wszelki.<br />
<br />
I to mówiąc wciąż tuliła owoc życia swego,<br />
Jak dotychczas, to naprawdę bardzo szczęśliwego.<br />
A zaczęło się od wrzosów, a kończy na chrzcinach,<br />
Robi rachunek sumienia i myśli o winach.<br />
<br />
Czym ja też tak zawiniłam? Czy grzech jest w kochaniu?<br />
Ty, sołtysie, z piekła rodem. Sprzedawczyku,draniu!<br />
Ziemię naszą razem z katem,depczesz,barwisz juchą!<br />
By ci wody w życiu zbrakło,byś usechł na sucho!<br />
<br />
Przyszła pani Cesarzowa z pociechą i radą.<br />
Mówi zaraz bez ogródek,że płacz jest zawadą.<br />
Życie trzeba brać jako jest. Czułości są zbędne,<br />
Ani skargi nie pomogą,ani żale żadne.<br />
<br />
Wszak ich z miejsca nie zabili. Pójdą może w karcer.<br />
Myślisz, pani? Coś w ciemności jest,promyk nadziei.<br />
Uspokój się, pani Jasiu, twarz twa jako ten ser.<br />
Jeśli sobie tego życzysz, powiem o idei.<br />
<br />
46<br />
<br />
Która serce jako pacierz ukoi,ugłaska.<br />
No ,a której patriota w dzień śmierci zaklaska.<br />
Tą ideą to jest Polska,jak głowa Adama,<br />
Widziałam ja ją przez okno,gdy tu była brana.<br />
<br />
Podniesiona,bez boleści,pomimo niewoli.<br />
To upadek ducha,hartu, to naprawdę boli.<br />
Tą ideą to jest wiara w pomstę za zniewagę.<br />
Radzę przemyśl ,to sąsiadko,włóż wszystko na wagę.<br />
<br />
Ale skąd taka Golgota? Czy za moje grzechy?<br />
Nie ma grzechu w twoich czynach. Tak to,dla pociechy.<br />
Rzekła pani Cesarzowa,sąsiadka od płotu.<br />
Dokończyła głosem strasznym,podobnym do grzmotu!<br />
<br />
Straszna kaźń sołtysa czeka, a gorsza od krzyża!<br />
I zapadnie bez pamięci w piekle głowa ryża.<br />
Jestem zawsze do pomocy. Przyjdę do udoju.<br />
Zrobię wszystko,niech maluchy zwierzyny nie poją.<br />
<br />
I to mówiąc tak odeszła. Jasia jest zdrętwiała.<br />
Dzieci także już nie płaczą. Klątwa brzmiała.<br />
Urok, gdy tak jest rzucony,trwa dziesięciolecia.<br />
Iskrą gniewu są swawole,zbrodnia,potwarz,chucia.<br />
<br />
47<br />
<br />
Przyszły więc dni niepokoju. I dni oczekiwań.<br />
Egzekucji żadnej nie ma. Było wiele starań.<br />
Nic nie słychać. Po kwartale przyszedł list pisany.<br />
Nie po polsku,po niemiecku. Adam podpisany.<br />
<br />
Ale za nim ten list przyszedł były tu zdarzenia.<br />
To historia, matka prawdy,takowe wymienia.<br />
Otóż sołtys jakoś przepadł,jako ta kamfora.<br />
Na wieść jednak o tym zdrajcy, to najwyższa pora.<br />
<br />
Sołtys to był Rybicki,Franek go wołano.<br />
I przed wojną w całej gminie powszechnie go znano.<br />
Jako kamień w wodę zapadł. Od czego sąsiedzi?<br />
Oni wiedzą,jak i gdzie ,u kogo kto siedzi.<br />
<br />
Z kuźni nocą pięć postaci wyszło jako mary.<br />
No i poszło po zapłotkach do chaty w oddali.<br />
A szli wolno ,nie gadając i nie drażniąc psinę,<br />
Do Zdzierskiej załomotali,nie w drzwi, ale w glinę.<br />
<br />
Dwóch z nich poszło z boku chaty i pod oknem siedzi,<br />
A trzech puka nie za głośno,nie budząc gawiedzi.<br />
Sołtys portki szybko wciągał,sznurował chodaki,<br />
Najpierw to chciał wejść do kufra,takiej wielkiej paki.<br />
<br />
48<br />
<br />
Ona mu to odradziła i okno wskazała,<br />
Sama wlazła pod pierzynę, schowała się cała.<br />
Sołtys zwalił cztery kwiaty,bucha w otwór cały.<br />
Gdy już wylazł do połowy,ręce go złapały.<br />
<br />
Dwóch go krzepko przytrzymało,trzeci kręci głowę.<br />
A tak mocno,że jej obrót to był o połowę.<br />
W plecy patrzał,nic nie mówił,no i już nie dyszy,<br />
Im się zdało,że co szepczą ,to on tylko słyszy.<br />
<br />
Jeden ścieżką przodem idzie,czworo niesie ciężar,<br />
Na wieś Brody się kierują,wzmaga się ich pogwar.<br />
Jaki ciężki jest po śmierci. Oj,bardzo ciężkawy.<br />
Więc stanęli na rozstaju, by dokończyć sprawy.<br />
<br />
Na sześć części go pocięli toporem jak byka.<br />
Po czym każdy z nich cichaczem w ciemności umyka.<br />
Zimna była każda noga ,gdy go znaleziono,<br />
Przez piechurów,tuż nad ranem. Do promu dążono.<br />
<br />
Przed wieczorem Niemcy byli,kawałki zbierali,<br />
Gęsto,często,po swojemu,ciągle szwargotali.<br />
Na Miszewo Murowane furman konie gonił,<br />
A z wściekłości,że powozi,to konie lejcem bił.<br />
<br />
49<br />
<br />
Partyzanty w dokumentach zabranych Frankowi.<br />
Nową listę już znaleźli. Chciał oddać Szwabowi.<br />
Na tej liście wiele nazwisk lżących okupanta.<br />
Każdy z nich teraz się poczuł jak jakiś banita.<br />
<br />
Tuż po strasznym tym wypadku kowal naszedł Jankę.<br />
Usiadł w izbie,dzieci głaskał,wypił mleka szklankę.<br />
I tak mówi: Pani Jasiu,chcę ja podkuć konie,<br />
Jeśli trzeba nowe zęby,to naprawie bronę.<br />
<br />
Ja mam pomóc z tej pamięci,co Adam pomagał,<br />
Gdym swe życie po rozwodzie,na nowo układał.<br />
Dług to wielki do spłacenia. Ja go spłacić muszę.<br />
Przyślę Jędrka pomocnika,on klnie Franka duszę.<br />
<br />
Jego ojciec był na liście,co ją znaleziono,<br />
Zrobi płoty,nową furtkę,do przędzy wrzeciono.<br />
Jasia słucha, robi oczy. Ludzie nie opuszczą!!<br />
Dzieci nawet też słuchają,wcale nie grymaszą.<br />
<br />
Miała swoje wątpliwości do śmierci sołtysa,<br />
A więc mówi swoje zdanie. To metody lisa.<br />
Tak człowieka poćwiartować. Kowal na to rzecze;<br />
Musi karna być zapłata. To prawo człowiecze.<br />
<br />
50<br />
<br />
Talionu to srogie prawo. Hammurabie czasy.<br />
A tysiące to lat temu,wzajemne to ciosy.<br />
Łeb za łeb żądało prawo. Dziś to też być musi.<br />
Kiedy kraju każda głowa już na włosku wisi.<br />
<br />
Pani Janka się dziwiła tak gładkich wykładów.<br />
Takiej wiedzy,u kowala,słów i zdania składów.<br />
Zgadzam się na pańską pomoc. Jestem przekonana,<br />
Że mąż także tam w Sztuthofie,będzie tego zdania.<br />
<br />
Kowal wyszedł ,lecz zostawił wdzięczność,zaufanie.<br />
Sama chętnie się zabrała za gałganków pranie.<br />
Piątka dzieci do oprania,bo szóste nie żyło,<br />
Chorowite od narodzin i wątlutkie było.<br />
<br />
Kary srogie biedną Jankę wielce przeraziły,<br />
W gruncie rzeczy trochę racji i słuszności miały.<br />
By zatrzymać tok przemocy,dać opór gwałtowi,<br />
Czy nie można użyć broni. No ,niech mi ktoś powie.<br />
<br />
Przy kołysce była Hela,bujała Józika.<br />
I śpiewała. Tara dla niej była jak muzyka,<br />
Mama też chyba nuciła,bo w okno wpatrzona,<br />
Była myślą,hen,daleko,gdzie Stuthofu strona.<br />
<br />
51<br />
<br />
„Zielony mosteczek ugina się,<br />
Trawka na nim rośnie co się kosi.<br />
Gdybym ja ten mostek harendował,<br />
Tobym se mosteczek wyrychtował.<br />
<br />
Czerwone i białe róże sadził<br />
I ciebie dziewczyno odprowadził.<br />
Odprowadził bym cię aż do lasa,<br />
A potem zawołał ; hop sa sa sa.”<br />
<br />
W samotności pani Jasi nadszedł maj kwiecisty.<br />
Dzień też dziwnie był jaśniutki,do wieczora czysty.<br />
O szarówce więc usiadła w słonku czerwonawym,<br />
I zajęta jest bujaniem,swym Józikiem małym.<br />
<br />
Hela z Nacią od Jóźwików pod akacją siedzą,<br />
Skromnie cicho rzodkieweczkę spod inspektów jedzą.<br />
I śpiewają tu majowe,przeróżne melodie,<br />
Do obrazka na gałęzi,śpiewnie, no i godnie.<br />
<br />
„Chwalcie łąki umajone,<br />
Góry doliny zielone,<br />
Chwalcie cieniste gaiki,<br />
Źródła i kręte strumyki.<br />
<br />
52<br />
<br />
Co igra z morza falami,<br />
W powietrzu buja skrzydłami,<br />
Chwalcie z nami panią świata<br />
Jej dłoń, nasza wieniec splata.<br />
<br />
Ona dzieł boskich korona,<br />
Nad anioły wywyższona,<br />
Choć jest panią nieba ziemi,<br />
Nie gardzi dary naszymi.”<br />
<br />
Gdy rzodkiewka się skończyła,wpatrzone w obrazek,<br />
Podziwiały kształt akacji i dziwnych gałązek.<br />
Na gałązce tyle liści,można zrobić wróżbę,<br />
A wyniki onej magii to bywają różne.<br />
<br />
„Kocha,lubi,szanuje,<br />
Nie chce, nie dba, żartuje.<br />
Myśli,kłamie,zwodzi,<br />
Do innej już chodzi.”<br />
<br />
Urywa się każdy listek i wymienia wyraz.<br />
Mówiąc słowa spoglądają na wiszący obraz.<br />
Gdy już listków do zrywania zabrakło,znudzone,<br />
Wzrok swój znowu więc kierują na obrazka stronę.<br />
<br />
53<br />
<br />
„Po górach,dolinach rozlega się dzwon,<br />
Anielskie wołanie ludziom głosi on;<br />
Ave,ave,ave Maryja<br />
Zdrowaś, zdrowaś, zdrowaś Maryja!<br />
<br />
Bernardka dziewczyna szła po drzewo w las,<br />
Anioł ją tam wiedzie,Bóg sam wybrał czas.<br />
Ave,ave,ave Maryja<br />
Zdrowaś, zdrowaś, zdrowaś Maryja.”<br />
<br />
I śpiewały, gdy już słonko było nad lasami,<br />
Hela woła; pozwól ,matuś i zaśpiewaj z nami.<br />
Jóźko spał zakołysany,cichy wieczór, ciepły.<br />
Każdy kwiat to przy dotyku już nektarem lepi.<br />
<br />
„Z dawna Polski tyś królową, Maryjo,<br />
Ty za nami przemów słowo ,Maryjo.<br />
Ociemniałym podaj rękę,<br />
Niewytrwałym skracaj mękę….”<br />
<br />
Wróć mi tatę! Krzyknął Kazio, Niemiec go katuje!<br />
Janka wzięła go do siebie i cicho strofuje,<br />
Nie tak głośno ,Kaziuteńku. Jesteśmy w niewoli.<br />
Wszystkich nas rozłąka z tatą to jednako boli.<br />
<br />
54<br />
<br />
List od taty nadszedł dzisiaj. Ja go nie czytałam.<br />
A pragnienie, co on pisze, takie wielkie miałam.<br />
Tylko podpis zrozumiałam, Adam to na końcu,<br />
Czy on buzię tak jak wilczur,to nosi w kagańcu?<br />
<br />
Nie wiem tego,lecz jak wróci to opowie tobie,<br />
A tymczasem to spać pora. Wyjdzie to na zdrowie.<br />
No ,a Hela? Ona starsza,ona śpiewa jeszcze,<br />
Chodź ,chłopczyku,ja przed nocką jeszcze cię upieszczę.<br />
<br />
Hela z Nacią pozostały,było ciepło,szaro.<br />
Teraz sobie rozmawiały mazowiecką gwarą.<br />
Nieraz jeszcze też śpiewały majowe przyśpiewki,<br />
Śmiechem często wybuchały na temat rzodkiewki.<br />
<br />
Rano Hela poszła w ogród motyczkować kwiaty.<br />
Do Jóźwików tak od pola ,przyszli matki braty.<br />
Już nie spali oni w domu,w lesie mieli domki.<br />
Podkopane pod korzeniem. To Chilińskie ziomki.<br />
<br />
Helcia konwalię pieliła,która bieląc w maju,<br />
Łaskawie rozwarła kwiatki,co to nektar dają.<br />
Jakie piękne te dzwoneczki! Osiem ich w rzędzie,<br />
Wiszą tylko na ogonku. Zbędne im gałęzie.<br />
<br />
55<br />
<br />
W innych stronach też jest zwana dość często lanuszką.<br />
Dla wdzięczności i zapachu trzymana z poduszką.<br />
Bratki kwitły zeszłoroczne,trójbarwnie,uroczo,<br />
Kiedy wszystkie na rabacie swój urok roztoczą.<br />
<br />
No ,to tylko patrzeć na nie. Usiąść i pooglądać,<br />
I zapytać: Którą miłość? Odrzekną ci,tą dać!<br />
Tą od kwiatów,do kolorów,do tęczy bogdanki,<br />
Do kryształu lub do zorzy,do chabru na wianki.<br />
<br />
Więc wyciągniesz swoje dłonie i złapiesz życzenia.<br />
One barwę swoją zmienią ,to na znak spełnienia<br />
Twoich marzeń o wielkości,o skarbie ukrytym,<br />
I o kraju tym za morzem,co jest tylko mitem.<br />
<br />
Przykucnęła mała Hela,piosenkę nuciła.<br />
No, bo ona spoczywała,tu się nie nudziła.<br />
Chwast uparty rączką zrywa,trawkę gracką bierze,<br />
Pewna zawsze,to się spełni! Żyła w wielkiej wierze.<br />
<br />
A śpiewała wciąż tak sobie,albo i nuciła.<br />
Marzenia o królewiczu to głęboko kryła.<br />
Lecz wiedziała,że się spełnią,że miłość zwycięży,<br />
Nieraz wstanie,rozgląda się,postać swoją pręży.<br />
<br />
56<br />
<br />
„Rosła kalina z liściem szerokim,<br />
Nad modrym w gaju rosła potokiem,<br />
Drobny deszcz piła,rosę zbierała,<br />
W majowym słońcu liście kąpała.<br />
<br />
W lipcu korale miała czerwone,<br />
W cienkie z gałązek włosy splecione,<br />
Tak się stroiła jak dziewczę młode<br />
I jak w lusterko patrzyła w wodę.<br />
<br />
Wiatr co dnia czesał jej długie włosy,<br />
A oczy myła kroplami rosy,<br />
U tej krynicy, u tej kaliny,<br />
Jasio fujarki kręcił z wierzbiny.<br />
<br />
I grywał sobie długo,żałośnie,<br />
Gdzie nad krynicą kalina rośnie<br />
I śpiewał sobie,dana oj dana,<br />
A głos po rosie leciał co rana.”<br />
<br />
Gdy wróciła od pielenia,już na podwieczorek,<br />
Mama mówi: słuchaj Helu,jutro to jest wtorek.<br />
Robim paczkę,jutro ,nadam,dawaj papier,sznury.<br />
Ja tymczasem po wędzonkę drabiną do góry.<br />
<br />
57<br />
<br />
Hela paczkę sznurowała,swojskie chleby,boczki.<br />
Mama kartkę tam wkładała,u boku pod troczki.<br />
Rano wozem do Miszewa,była tam opłata,<br />
Nigdy ci nie przypuszczała,że to tylko strata.<br />
<br />
Listy przecież nie on pisał,on stawiał parafę.<br />
Niemiec pisał,to wilk cwany. Nie popełni gafy.<br />
Tyle było w niej nadziei,że on jeszcze żyje,<br />
Bo podpisem swoim życie i paczkę kwituje.<br />
<br />
Gdy list przyszedł to czytała pani Pociakowska,<br />
Znała język,tłumaczyła,lecz nie była Niemka.<br />
I współczuła pani Jance. Może kiedyś wróci.<br />
Może karta pełna zwycięstw kiedyś się odwróci.<br />
<br />
Mama rano wyjechała. Hela wapno moczy,<br />
Robi z tego tęgie mleczko i wciąż mruży oczy.<br />
Potem trawą w kiść związaną bieli swe kamienie.<br />
Co ogródek otaczają i robią wrażenie.<br />
<br />
Kazio pozostaje w izbie i siostrzyczki bawi,<br />
One chodzą na swych tyłkach jako ci kulawi.<br />
Nieraz także to biegają od ściany do ściany,<br />
Na których to wilgoć siedzi,gdy ubiór jest prany.<br />
<br />
58<br />
<br />
Hela często tam zagląda, po czym znów w ogródek,<br />
Bieli kamień,rwie komosę,używa też grabek.<br />
Ścieżki równe,sypie żwirek,chwast wali w komposty,<br />
Szmatkę grubą w palce bierze, gdy wyrywa osty.<br />
<br />
59<br />
<br />
Rozdział III<br />
<br />
Śpiewająca wierzba<br />
<br />
Wszystko było ,jak co roku. Według kalendarza.<br />
Tu co roku to jednako wiele się powtarza.<br />
Lecz ten sierpień to był inny. Tu był bez Germana.<br />
A poza tym ,to za Wisłą,niemiecka jest grana.<br />
<br />
Słychać przecież megafony,wiatr melodie niesie.<br />
Po Niemiecku,nawet ładnie. Grają ją obwiesie.<br />
Tak specjalnie, by psuć nerwy. Aby się wykazać,<br />
Że coś znaczą,a gdy trzeba,mogą coś nakazać..<br />
<br />
„Vor der kaserne<br />
vor dem grosen Tor<br />
Stand eine Laterne<br />
Und stent sie noch davor<br />
So wollen wir uns da wieder segn<br />
Bei der Lterne wollen wir stehn<br />
<br />
Światło mrok rozgarnia,<br />
Bo u koszar bram<br />
Pali się latarnia<br />
Którą dobrze znam.<br />
<br />
60<br />
<br />
Zobaczyć ciebie w wieczór ten<br />
W jej blasku chcę<br />
Lili Marlen,<br />
Tak chcę,Lili Marlen.<br />
<br />
Zbliżasz się i oto<br />
Wśród latarni lśnień,<br />
Cienie dwa się splotą<br />
W jeden wspólny cień.<br />
<br />
Niech wszyscy ujrzą obraz ten,<br />
Mój cień i twój.<br />
Lili Marlen<br />
I twój,Lili Marlen.<br />
<br />
Był to sierpień już u schyłku,kiedy na wsi za dnia,<br />
Nowe wojsko już się kręci. Na czapkach ich gwiazda.<br />
Chodzą sobie po chałupach,zaprzęgają konie,<br />
Biorą bydło i z obory i te na wygonie.<br />
<br />
Pani Janka ich przez okno widzi,są w podwórku.<br />
Jak u siebie,klacz zaprzęgli a owce na sznurku.<br />
Wieprze na wóz,gęsi w siennik,krowiny w powrozie.<br />
Gdy już wyszła,z karabinem jest sołdat na wozie.<br />
<br />
61<br />
<br />
Co robicie? Rany Boskie!! A wy co za jedne?<br />
Oni to jej nie widzieli. Łajdaki poślednie.<br />
Pojechali cudzym wozem. Jadą w stronę Płocka,<br />
Janka biegnie,krzyczy woła.Chadziajka, idiotka!.<br />
<br />
Przystanęła umęczona. Umęczona krzykiem,<br />
Cios poczuła. Ktoś uderzył babę w brzuchy bykiem.<br />
Wymiotuje. Co tu robić? Dokąd i do kogo skarga?<br />
Sama z dziecmi już została.Opadła jej warga.<br />
<br />
Wzrok pół błędny obróciła na drogę Chylina.<br />
Nikt w obronie tu nie stanie? Czy to nasza wina?<br />
Nas Polaków co tu siedzim wieki na Mazowszu.<br />
Co to śpimy na sienniku i nie znamy pluszu.<br />
<br />
Wlekła się do swego domu,zmęczona jak nigdy.<br />
Na podwórku brak jest życia,stoją jeno widły.<br />
Tym zadźgali przecież wieprza,wciągnęli na furę,<br />
A bez konia? Jakie będą? Jakie straty wtóre?<br />
<br />
W drzwiach do chaty jest Helenka. I Kazio milczący.<br />
Wystraszeni tym napadem,mali a widzący.<br />
Mama przyszła! Więc jest mama. Ulga, są oddechy.<br />
Myśleli,że już zabrana. Płuca jako miechy.<br />
<br />
62<br />
<br />
Im odżyły. Płacz zaczęli. Mamo,a gdzie kara?<br />
Jest zabrana,co ja mówię,mówić o tym wara!<br />
Przez łupieżców,gorszych wilka! Ludzi z karabinem.<br />
To dla niego jest pochwała,mówiąc…- …sukinsynem…<br />
<br />
Gorszy gada.! Tu zamilkła. Wy nienakarmione.<br />
Do izdebki ,drogie dzieci, a tamto uśpione?<br />
Kołysałam ja je, mamo,śpiewałam kalinę,<br />
Jóżio też śpi,zobacz ,mamo,jaką on ma minę!<br />
<br />
Dobrze, Heluś ,dobraś córka,skąd ja wezmę mleko?<br />
Jest tu w kance,to przyniosła Cesarzowa szybko.<br />
Krowa się uratowała,w malinach coś żuła,<br />
Nie widzieli. Ona mówi,że ona się truła.<br />
<br />
Tak o sobie. Chciała octem,Kazio słyszał,mówże.<br />
Była mamo we szlafroku,no i szarym gieźle,<br />
Rozczochrana,brzuch ją boli,ciągle pyta,- sody…<br />
Sodę macie? Ja chcę sody! Do niej trochę wody,…<br />
<br />
Tak mówiła,zaraz przyjdę, gdy wróci Janeczka,<br />
Lecz jej nie ma. Heluś ,drewka weź ino z zapiecka.<br />
Zagrzej rosół ,a ja pójdę,zwiedzę Cesarzową.<br />
I zapytam jak znalazła,jak tam z naszą krową.?<br />
<br />
63<br />
<br />
Dobrze ,matuś, już podrzucam. Hela bierze drewka.<br />
I podkłada do kuchenki. Sprytna to już dziewka.<br />
Mama poszła,wzięła sodkę. Kankę też zabrała.<br />
Mleko naprzód do swych naczyń do kropli wylała.<br />
<br />
Cesarzowa miała brata. Czerniak jego zwali.<br />
W innym miejscu on przebywał,tu go mało znali.<br />
Pani Jasia weszła w furtkę,trochę bałaganu,<br />
Do tej pory nieporządek to był tu nieznany.<br />
<br />
Przy stole z dębowych pali siedziała sąsiadka,<br />
Na początku trudna była jakakolwiek gadka.<br />
Bar…bar,,, bar..bar..,barbarzyńcy. Gorsze Tatarzyna,<br />
To zatrucie, myśli Janka i mieszać zaczyna.<br />
<br />
Szklanka wody,łyżka sodki. A pijta ,sąsiadko.<br />
Przechyliła szklankę baba i wypiła gładko.<br />
Tom…esencji spróbowała. Pieniądze zabrali!!<br />
Zbójcy z Azji! A bezczelne…jak się uśmiechali….<br />
<br />
A bodaj ich piorun spalił! Zetrą nas z tej ziemi!<br />
Znam ich dobrze,byli tu już. Nie są nieznanymi.<br />
Znam ich język. Czysto mówią ,gdy są po sztakanie.<br />
Lecz jak trzeźwi,to baranie jest to ich gadanie.<br />
<br />
64<br />
<br />
Ile latek pani liczy? A pięćdziesiąt równe.<br />
Sama pani tak na roli? No, bo grzechy główne<br />
Sprowadziły mnie do zera. No i ożeniły.<br />
Od małego w tej rodzinie starcy,dzieci piły.<br />
<br />
Nim ja bimber porzuciłam jest i pięćdziesiątka,<br />
Jestem sama,tamten pomarł. Po niebie się pląta.<br />
Całe życie harowałam,teraz to zabrali.<br />
Święta Matko! Ale w brzuchu,ale mnie tam pali!<br />
<br />
Janka szybko łyżkę sodki zalała znów wodą.<br />
Dała wypić. Cesarzowa to była z urodą.<br />
Profil twarzy,uczesanie,posągu figura.<br />
Taka pani była ładna,więc czemuś ponura?<br />
<br />
Załamało życie głowę. Ja jestem po przejściach.<br />
Kredą piszę:„wróć,pocałuj” na wejściowych drzwiach.<br />
Odszedł dawno w poniewierkę,pod mostem zakończył,<br />
Nic nie robił,jeno bimber do umoru ci pił.<br />
<br />
Drzwi ja miałam wciąż otwarte,ale on się zaciął,<br />
Gdym mu rzekła….zamilkł nagle. Swoje rzeczy ci wziął.<br />
Tak jak poszedł, tak nie wrócił. Jeszcze tamtej wojny.<br />
I od tego los swój pędzę samotny i znojny.<br />
<br />
65<br />
<br />
Dziękuję pani za mleko,ocalała krówka.<br />
W krzewach była przed giezami. To pani laktówka.<br />
Cielę od niej też zabrali,żeby ich zaraza…<br />
Ta sodka coś mi pomaga,nie czuję palacza.<br />
<br />
Tak ten ocet mi zaszkodził,tak paliło brzucho,<br />
Zaprzedałam dusze diabłu,a pal jego licho.<br />
A Adama nadal nie ma? Musiał być za Wisłą,<br />
Bo z Treblinki już wrócili. Oj, z nietęgą miną.<br />
<br />
To już pójdę, dzieci same. Zostawię tu sodkę.<br />
Rano wpadnę się zapytać,drzwi waruj na kłódkę!<br />
Sołdat jakiś wciąż się włóczy. Przegląda ,myszkuje.<br />
Widać czegoś oprócz koni jeszcze mu brakuje.<br />
<br />
Janka wróciła do domu,patrzy Helka beczy,<br />
Przy niej Kazio blisko siedzi ,rączkami ja leczy.<br />
Głaszcze włosy ,pochlipuje,szkoda mu siostrzyczki,<br />
Mama weszła. Lewą garścią robi sobie pstryczki.<br />
<br />
A to znaczy,że są nerwy! Na chwilę ci wyszła.<br />
Tutaj zaraz jest nieszczęście. Rozwaga jej prysła.<br />
Zapytała,co się stało? Zlałam się rosołem!<br />
To mnie piecze strasznie ,matuś! Już byłam za stołem.<br />
<br />
66<br />
<br />
Miska mi się przechyliła i zlała sukienkę.<br />
Obacz ,mamo,ciało ja mam tutaj jakieś miękkie.<br />
Janka patrzy w świetle lampy. To robią się bąble,<br />
Spać się połóż. Tłuszcz pomoże. Będą całe mendle.<br />
<br />
Do wesela się zagoi. Nie płacz, piękna wierzbo.<br />
Tobie śpiewać jeno trzeba. Oczy masz jak niebo.<br />
To ci przejdzie, idź się połóż. Kazio też zmyj buzię.<br />
Do lekarza pójdziem pieszo,nie ruszym na wozie.<br />
<br />
Nie ma karej ,nie ma wozu. Robota zaś rośnie.<br />
Kłaść się szybko,nafty mało. Nie za długo zgaśnie.<br />
Sama sprząta jeszcze w koło. Myje i ustawia,<br />
Jej cień z lampy to jest różny. Upada i wznawia.<br />
<br />
Czy to życie mnie doświadcza? Czy też polityka?<br />
Myśląc o tym garnek krążkiem,na nockę zatyka.<br />
Jutro rosół da Brysiowi, on ci to ocalał,<br />
I on głośno ,jadowicie,na intruzów szczekał.<br />
<br />
Ludzie wszystkie, to milczeli. Wiedzieli, co Rusek.<br />
Dla nich strzelić,to jak grabką ściągnąć z pola kłosek.<br />
Nic takiego. To ruch ręki. Wot, jeno burżuje.<br />
Każdy z nich społeczność nową swą osobą psuje.<br />
<br />
67<br />
<br />
Takich u nich nie chowają. Niech leżą padalce,<br />
Pomalutku zetniem tu ich, utniem wsie ich palce.<br />
W oczy mieli to wpisane.Janka to widziała.<br />
Na ich widok cicha była i cała zdrętwiała.<br />
<br />
Później nerwy krzyk podniosły. Wy oswobodziciele?!<br />
Bodaj was… bodaj wam rosło…rosło wilcze ziele!<br />
Przyszli cicho,bez wystrzału,jako mgła trująca.<br />
Niewiadomo też dlaczego tak bardzo karcąca.<br />
<br />
Cesarzowa miała rację. Gorsze Tatarzyna!<br />
Położyła się na prycze. Grzeje ją pierzyna.<br />
Co też Adam by powiedział? Co też by uczynił?<br />
Czy by piersią konia bronił? A leżąc by sinił!<br />
<br />
Dreszcz ją przeszedł. On by nie dał. Jego by ubili !<br />
A jak on tam,a czy żyje? Za co go chwycili?<br />
Tyle chłopa z wiosek zabrać. A my same…same…<br />
Za chłopaka ,co to w różach wykopał se jamę.<br />
<br />
I zasnęła z bólem wielkim. Zasnęła uboga.<br />
Wszystko wzięli. Więc od nowa zaczyna się droga.<br />
Droga życia rozpoczęta miłością na wrzosach,<br />
A skończona przy zmłóconych a skradzionych kłosach.<br />
<br />
68<br />
<br />
Puste chlewy i obórki. W stajni,w stajni źrebię,<br />
Czy dostało futer w żłoby? Czy przy pustym żłobie?<br />
Półsen morzy tę niewiastę,a wszystko ją trapi.<br />
Ćma ,co była blisko lampy w oblicze się gapi.<br />
<br />
Nocą widzi wszystko dobrze. Widzi jej zmartwienie.<br />
Widzi także w szybie małej chodzą jakieś cienie.<br />
O,a teraz to pukają cicho, a z ostrożna,<br />
Bo tu sprawa widać tajna,podpaść szybko można.<br />
<br />
Tera w szybę kciukiem puka. To kowal z folwarku.<br />
Puka głośniej ,aż pokrywa rusza się na garnku.<br />
Rzecz to bardzo osobliwa. Ćma chowa się w kąty,<br />
No ,bo Janka się nie budzi,a śpi jak ten spity.<br />
<br />
Kazio mały szarpie mamę,mamo, mamo wstawaj!<br />
Co takiego? Ktoś jest w oknie,mamo, lampę dawaj.<br />
O,na nieba! A kto taki? Podchodzi do szyby,<br />
Ludzie stoją .A na szyjach mają chyba dyby.<br />
<br />
Pani Janko, to ja kowal. Wpuść nas że do izby.<br />
Kłódkę ona odstawiła,weszli ,lecz bez groźby.<br />
To powstańcy, mówi kowal. Trzeba przenocować.<br />
Mokrą odzież niosą swoją. Trza chłopców ratować.<br />
<br />
69<br />
<br />
Janka bez słowa zaprasza,gestem i skinieniem,<br />
Łączy swoje ciężkie chwile z ich wielkim cierpieniem.<br />
To powstańcy. Mężne ludzie. Tutaj są w ukryciu,<br />
Od sowietów. Wczoraj byli. Coś grozi ich życiu.<br />
<br />
Bez słowa rozpala w kuchni. Chłopcy z nóg padają.<br />
Na polepę,pod stół także. Nagie ciała mają.<br />
Kowal w ciemność tą za szybą pogląda, miarkuje.<br />
Czy też cień jakiś złośliwy onych nie szpieguje.<br />
<br />
Nie zapalać lepiej lampy. Znużeni,bez życia,<br />
Są zza Wisły. Kowal onych nocami przemyca.<br />
Tam jest Niemiec a tu Rusek,to dwa okupanty,<br />
A wojownik,ot, zobaczcie,moralnie przybity.<br />
<br />
Pani Jasia mówi cicho; kowal odwrócony.<br />
Gdy ogrzeją swoje ciała i odzież osuszą,<br />
Pójdą na strych, gdzie są siano i jęczmienne słomy,<br />
Świtem cicho po drabinie wszyscy wejść tam muszą.<br />
<br />
Tak,tak trzeba ,proszę pani. Za Polskę dziękuję.<br />
Tak jak mogę,to ja nową po wojnie zbuduję.<br />
Lecz nic z tego nie wychodzi. Znowu jarzmo obce.<br />
Mówi cicho, bo śpią młodzi. Janka wśród nich drepce.<br />
<br />
70<br />
<br />
Zapomniała o swej krzywdzie. Kowal zna ją przecie,<br />
Z folwarku zgarnęli konie. Rusek znowu gniecie.<br />
Zna go dobrze od lat wielu. To czerwona smoła,<br />
Jednak zerka ciągle w szybę,nie siada do stołu.<br />
<br />
Janka w kubki rosół leje ,niech piją gorący,<br />
Szarpie chłopców za ramiona,tak niby niechcący.<br />
Kowal także ich zachęca. Pijcie i na strychy,<br />
Tam zaś dobrze się prześpicie wśród siana i gryki.<br />
<br />
Czterech było młodych chłopców. Spłynęli na tratwie.<br />
Na Kępie się zatrzymali,tak jakby na kotwie.<br />
Dzień w olszynach do wieczora. Szukali kontaktu.<br />
Bali się też każdej drogi i bali się traktu.<br />
<br />
Wszędzie były ruskie bandy. Miedzą do majątku,<br />
Tam przybyli,w kuźni chcieli pochwycić spoczynku.<br />
Kowal, co to miał interes sobie tylko znany,<br />
Zauważył ich tam w środku. O Jezu kochany!!<br />
<br />
Czterech chłopców wycieńczonych. A co wy za jedne?<br />
My z Warszawy się przerwali. Życie nasze biedne.<br />
Tak rozumiem zaraz,zaraz…na folwarku Ruskie…<br />
Mogą przyjść tu lada chwila,tu, na rany boskie.<br />
<br />
71<br />
<br />
Za szmelc jakoś się chowajcie. O zmroku ruszamy.<br />
Tak ich tutaj przyprowadził. Do ostoi,do tamy.<br />
Na polepie niech se pośpią,rano pójdą w siana,<br />
Muszą czekać i przeczekać,pojutrze do rana.<br />
<br />
Wówczas rano ich zabiorę na parobków w pole.<br />
Będziem mówić,że to niby ich kraj, to Podole.<br />
W ten sposób się uratują. Nie trzeba papierów.<br />
Janka coś kiwnęła głową,ma tu bohaterów.<br />
<br />
Kowal świtem wyszedł z chaty. Poszedł na folwarki,<br />
Po drodze gadał z Ruskimi,ci mają zegarki.<br />
A ciekawe skąd je wzięli? Chyba że od rządcy.<br />
Spraszczaj ,rzekł im ,a głos jego to był trochę drżący.<br />
<br />
Janka chłopców też przed świtem szarpiąc obudziła.<br />
I nad szopkę tak ukradkiem czwórkę wprowadziła,<br />
Jutro będą stąd zabrani. Poszła do źrebaka.<br />
Na poszyciu siedzi wrona i bez przerwy kraka.<br />
<br />
Coś ją dziwią zmiany wielkie,ni owcy,barana,<br />
Gospodyni ledwo chodzi,tak widać skonana.<br />
Nie rży klacz,nic nie muczy. Kra,kra ,co jest grane?<br />
Cisza tylko odpowiada. Stworzenia są zwiane.<br />
<br />
72<br />
<br />
Wichrów nocą też nie było. Co zwiało te stwory?<br />
Nie słychać,nie widać ,co to? Głucho do tej pory.<br />
Znowu kracze,już nie sama ,bo są towarzyszki,<br />
Wszystkie znane,kilkuletnie,aż je bolą kiszki.<br />
<br />
Nic tu po nas. Odleciały. Znajdziem inwentarze,<br />
Od chałupy do chałupy, bo zwyczaj tak każe.<br />
Przelatują,kraczą głośno. Wszędzie widać braki,<br />
Lecim w pole,jak na razie żywot tu nijaki.<br />
<br />
Chłopców zbudził śpiew dziewczęcy. Przez deski, co widzą?<br />
Dziewczę gruszki spady zbiera. Wzrokiem za nią wodzą.<br />
Na podwórzu stoi grusza,wyższa od obórki.<br />
Teraz wiedzą,gospodyni ma nieletnie córki.<br />
<br />
A ta chodzi,a ta zbiera w opałkę owoce.<br />
Śpiewa sobie melodyjnie,ledwo zeszły noce.<br />
No, nie ledwo,słońce grzeje. Będzie jedenasta,<br />
Zaraz chłopiec jej rówieśnik,przy niej już wyrasta.<br />
<br />
„Czerwone jabłuszko po stole się toczy<br />
Takie dziewczę kocham ,co ma jasne oczy.<br />
Gęsi za wodą,kaczki za wodą<br />
Uciekaj, dziewczyno, bo cię pobodą.”<br />
<br />
73<br />
<br />
Oberek,obereczek,mazurek,mazureczek,<br />
Kujawiak,kujawiaczek,pójdźże,Maryś ze mną,hoc,hoc.<br />
Czerwone jabłuszko,przekrojone na krzyż,<br />
Czemu ty, dziewczyno ,krzywo na mnie patrzysz.”<br />
<br />
Grusza latoś obrodziła. Chłopcom leci ślinka.<br />
Dwa miesiące byli w dymie,ta grusza malinka.<br />
Toto wiedzą, a więc pragną,ściska się żołądek.<br />
Ale milczą,dyscyplina,wojskowy porządek.<br />
<br />
Nauczeni w murach miasta niedostatku,biedy,<br />
Więc znów legli i czekają. Chcą też picia wody.<br />
A tymczasem ta śpiewaczka poszła na ogrody,<br />
I tam tańczy pośród ścieżek,ma wiele swobody.<br />
<br />
„W murowanej piwnicy<br />
Tańcowali zbójnicy.<br />
Kazali se piknie grać<br />
I na nóżki spozirać. Hej !<br />
<br />
Tańcowałbyk,kiebyk móg,<br />
Kiebyk ni mioł krzywych nóg,<br />
A ze krzywe nóżki mom,<br />
Kie podskoce,to sie gnom. Hej !<br />
<br />
74<br />
<br />
Hej,ty baca,baca nas,<br />
Dobryćh chłopców na zbój mas,<br />
Jesce byś ik lepsyk mioł,<br />
Hej,kiebyś im syra doł.Hej!”<br />
<br />
A gdy dalej w pole poszła,dobrze nie słyszeli,<br />
Dochodziły jednak śpiewy. To trzmiele brzęczeli?<br />
Nie,to dziewczę nadal śpiewa,wyrywa buraki.<br />
Oni leżą, widzą w szparach. Cudne mają smaki.<br />
<br />
„Chodziła po polu i zbierała kłosy,<br />
Takie dziewczę kocham,<br />
Takie dziewczę kocham<br />
Co ma jasne włosy.<br />
<br />
Co ma jasne włosy i oczy niebieskie.<br />
Nie oddałbym ja jej<br />
Nie oddałbym ja jej<br />
Za berło królewskie.”<br />
<br />
Chłopczyk także się tam kręcił i pomagał siostrze.<br />
Do ścinania liści z roślin to brał szpadla ostrze.<br />
I kupkował,lecz nie śpiewał. Słuchał jej uważnie.<br />
Podobały mu się piosnki,podobały strasznie.<br />
<br />
75<br />
<br />
Ona nową już zaczyna,wkoło się rozgląda.<br />
Na polach jest trochę ludzi. Słonko się przygląda.<br />
Wozów nie ma ,a są taczki i ręczne wózeczki,<br />
Tak to zwożą płody rolne,do kopcy lub w beczki.<br />
<br />
„Gdzie strumyk płynie z wolna,<br />
Rozsiewa zioła maj,<br />
Stokrotka rosła polna,<br />
A nad nią szumiał gaj.<br />
<br />
Wtem żołnierz idzie drogą;<br />
Stokrotko ,witam cię,<br />
Twój urok mnie zachwyca,<br />
Czy chcesz być mą czy nie.<br />
<br />
Ma miłość jest ogromna,<br />
Głęboko w sercu skryta<br />
I nikt jej nie odgadnie<br />
I nikt jej nie odczyta.<br />
<br />
Gdzie strumyk płynie z wolna<br />
Rozsiewa zioła maj<br />
Stokrotka znikła polna<br />
Z żołnierzem poszła w dal.”<br />
<br />
76<br />
<br />
Od chałupy Cesarzowa,ona wolno sunie,<br />
Uśmiechnięta,zaniedbana,o wielkim kołtunie.<br />
Gdy podeszła już do Heli,całuje serdecznie,<br />
Śpiewaj,śpiewaj, wierzbo biała ,a śpiewaj tu wiecznie.<br />
<br />
Głos twój koi serce biedne i wlewa otuchę,<br />
Masz tu za to koszyk brzoskwiń,śpiew daje ciepłotę.<br />
Będę słuchać ,drogie dziecko. Ładnie,,bardzo ładnie.<br />
Chociaż słuchu może nie mam czuję,że i składnie.<br />
<br />
Dziękuję pani za owoc,będzie dla Józika,<br />
Który ledwo co raczkuje,po izbie nie bryka.<br />
Za nią pobiegł bratek Kazio i woła z daleka,<br />
Mamo, Hela niesie śliwy dla brata Józika.<br />
<br />
A od kogo? Od sąsiadki,rozczochrana cala.<br />
Koszyk pełny to Helence z pocałunkiem dała.<br />
Była w polu? Tak,tam przyszła,do naszych buraków,<br />
Trochę zimno już mi w stopy,bo nie mam chodaków.<br />
<br />
Daj te śliwy, póki świeże,trzeba je zgotować.<br />
No ,a potem to dla Jóźka kleiki rychtować.<br />
Podrzuciła drwa do kuchni i garnek nastawia,<br />
I na temat zdrowia onej do siebie rozmawia.<br />
<br />
77<br />
<br />
W wieczór późny Hela z Nacią,pod wiązem podwórza,<br />
Śpiewa swoje ulubione,w ręku żółta róża.<br />
Nacia to jej przyklaskuje,robi swoje tany,<br />
Przy pomocy kosa w trawie śpiew trochę świstany.<br />
<br />
„Rozkwitają pąki białych róż,<br />
Wróć, Jasieńku ,z tej wojenki wróć.<br />
Wróć ,ucałuj jak za dawnych lat,<br />
Dam ci za to róży najpiękniejszy kwiat.<br />
<br />
Kładłam ja ci idącemu w bój,<br />
Białą różę za karabin twój,<br />
Nimeś odszedł ,Jasiuleńku, stąd,<br />
Nimeś próg przestąpił,kwiat na ziemi zwiądł.<br />
<br />
Ponad stepem nieprzejrzana mgła,<br />
Wiatr w burzanach cichuteńko łka,<br />
Przyszła zima, opadł róży kwiat,<br />
Poszedł w świat Jasieńko ,zginął za nim ślad..<br />
<br />
Cesarzowa patrzy w stronę do Jóżwików stawu,<br />
Wkoło wierzby są płaczące,porośnięte trawą.<br />
Wierzby płaczą ,gdy wiatr wieje,płaczą gałązkami,<br />
Hela śpiewa,jakby stała też między wierzbami.<br />
<br />
78<br />
<br />
Jest urocza ,jak te wierzby nad wodą schylone,<br />
Które w wodzie moczą rózgi i chylą koronę.<br />
Piszą witką ulistnioną na wodzie swe znaki,<br />
Opisują świat swój dziwny? Kto zrozumie? Ptaki?<br />
<br />
Płody,płody trzeba zbierać,najmować parobka.<br />
Może w Płocku by poszukać? Bo termin galopka.<br />
Zawróciła do swej chaty. Jutro spyta rządcę,<br />
Czy też nie ma wolnych ludzi do pracy na grządce.<br />
<br />
I z tą myślą,jeszcze chora w chandrę zapadała,<br />
Bo choć nocka trochę długa, to nie wiele spala.<br />
Jeszcze bóle ją szarpały ,a głupota gryzła.<br />
I wmawiała w siebie ciągle: idiotka jam niezła.<br />
<br />
A co zrobię ja ułomna? Brata ani słuchu.<br />
Zdrowia trzeba! Oj,ja głupia. Tarmosi po uchu.<br />
Oj,ja głupia,nieszczęśliwa, a kto zbierze płody?<br />
Spojrzała teraz do lustra. Ja nie mam urody!!<br />
<br />
Rano poszła na majątek i weszła do biura,<br />
Pomocy ja potrzebuję ,co bez konia fura!<br />
Owszem, mamy nowych ludzi,lecz to nie za wiele,<br />
Są kłopoty ,nie pomogę. Patrz no, na ich ciele.<br />
<br />
79<br />
<br />
Ubrań żadnych prawie nie ma. Pochodzą z Podola.<br />
Już w rejestrze zapisani. Nawet za pistola.<br />
Tyle sobie załatwiła. Trza kopać ziemniaki.<br />
Bo inaczej, no to po nich pozostaną smaki.<br />
<br />
A tymczasem pani Janka ma także zmartwienia,<br />
Węgrzynowo jej pomoże,póki nie ma cienia.<br />
Pójdę zaraz,woła Helę,córuś ,pilnuj dzieci.<br />
Nie otwieraj także izby bo coś złego wleci.<br />
<br />
Ja idę do moich braci po pomoc, ratunek.<br />
Wrócę późno,nie pal ognia,sczeszę ci kołtunek,<br />
Splotę warkocz,jeno pilnuj,picie daj dzieciakom.<br />
Kazio też nigdzie nie wychodź. Ja już dałam ptakom.<br />
<br />
Chustę sobie zawiązała. Drzwi podeprzyj kłodą.<br />
I tak Helę zostawiła ,dozorczynię młodą.<br />
Poszła w strony swe rodzinne. Były tam siostrzyczki,<br />
Dziesięć lat jak ci odeszła. Pomoc czy też krzyczki?<br />
<br />
Nie kazała mama palić,więc gdy się ściemniło,<br />
To ucichło nagle wszystko,to co w izbie żyło.<br />
Muchy siadły na zapiecku,dzieci zmilkły słusznie,<br />
Same jakoś,bo już z dawna,to były posłuszne<br />
<br />
80<br />
<br />
Tylko jeden owad zaczął w ciemności przygrywać.<br />
Dość cichutko ,lecz miarowo miłą swą przyzywać.<br />
To świerszcz świerszczy,swe zaczyna ,gdy nadchodzi pora.<br />
No, a robi to każdego ciepłego wieczora.<br />
<br />
Ciemno w izbie, lecz nikt nie śpi,słuchają świerszczyka.<br />
Nieraz mucha zbyt przygrzana króciutko zabzyka.<br />
W taki długi ciepły wieczór,gdy brak rodzicieli,<br />
Władzę Hela tu przejmuje,chcieli czy nie chcieli.<br />
<br />
„Wicher wieje,deszcz zacina,<br />
Jesień,jesień już!<br />
Świerka świerszczyk zza komina<br />
Naszej chaty stróż.<br />
<br />
Świerka świerszczyk co wieczora<br />
I nagania nas;<br />
Spać już dzieci,spać już pora,<br />
Wielki na was czas.<br />
<br />
Mój świerszczyku,bądż,że cicho,<br />
Nie dokuczaj nam…<br />
To uparte jakieś licho,<br />
Śpij,że sobie sam!”<br />
<br />
81<br />
<br />
Chwila ciszy. Kazio, słyszysz? Słyszę to cykanie.<br />
Czy on łazi w całej izbie? Czy chodzi po ścianie?<br />
Siedzi przecież za kominem. Czy jemu tam wieje?<br />
Nie,on siedzi ,bo tam ciepło,kuchnia jego grzeje.<br />
<br />
To on w miejscu tak przebywa? Tak,tam zawsze siedzi.<br />
Czy on w nocy dobrze widzi? Tak,chyba nas śledzi.<br />
Potrzebny on chyba nie jest. Chaty on jest stróżem.<br />
To zarządza całą izbą i nawet podwórzem?<br />
<br />
Kazio,wiersza nie słuchałeś?. On jest stróżem chaty.<br />
Tak se dzieci rozmawiały,temat ich bogaty.<br />
Siedzą w ciemno, a tak długo. Oczy się mrużyły.<br />
Cała piątka już zasnęła,kocyki ich kryły.<br />
<br />
Za kominem nieustannie świerszcz swoje zagrywał.<br />
Słychać jednak w jednym miejscu on ciągle przebywał.<br />
Czas już minął i dość długi. Inny tony wtrąca,<br />
Nawet głośniej i pierwszego to prawie utrąca.<br />
<br />
Potem to jakby na zmianę,albo do akordu.<br />
Grały świerszcze wspólnie długo i tupały stopą.<br />
Teraz cisza. Teraz solo. Gra świerszcz aż do rana.<br />
Grał wciąż jeden,nie nadeszła w graniu żadna zmiana.<br />
<br />
82<br />
<br />
Rozdział IV<br />
<br />
Wesele w Chilinie<br />
<br />
Bandy folwark opuściły nagle zimną porą.<br />
Nie zdążył ich pastuch poszczuć nawet swoją sforą.<br />
W dzień styczniowy i o mrozie,śniegi w łydkę były,<br />
I obszary pól Mazowsza swoją bielą kryły.<br />
<br />
Poszły one poza Wisłę,”Na Berlin,” wołały.<br />
I krainę Polan sławnych zarazą zalały.<br />
Brzegi Wisły się ruszyły nawzajem pytając;<br />
Co tu u was? Przez pół roku głosu ich nie znając.<br />
<br />
Prawy obszar z Wisły strony jęczał od bandziorów,<br />
Lewy brzeg ,to był tłumiony,przez Rzeszy potworów.<br />
Teraz wzajem się pytają. Jakie straty macie?<br />
Nie ma tego, nie ma onej. Wielkie, miły bracie!<br />
<br />
I padli sobie w objęcia,załkali żałośnie.<br />
Bo na grobach świeżych ludzkich jeszcze nic nie rośnie.<br />
Gdy liczyli,doliczyli. Straty były znaczne.<br />
Pół Ojczyzny,pół narodu,w gwiazdy wpadło straszne.<br />
<br />
83<br />
<br />
Wileńszczyzna przecież cała,z perłą miasta Wilna.<br />
Tu ostoja prapolonów była przecież silna.<br />
Pińsk szlachecki,Równe z Łuckiem,Ostróg murowany,<br />
Zbaraż dzielny i Tarnopol,Czortków wszystkim znany.<br />
<br />
Przez ten Czortków milion ludzi wygnano w Sybiry.<br />
Bez rozgłosu,no, bo wszystkich śniegi tam zakryły.<br />
A gdzie ludność jest od Lwowa? Ciemne to czeluście,<br />
Przecież mielim tam krewniaków,bylim na odpuście!<br />
<br />
Co to będzie? Co się zmieni? A jakie to bratcy?<br />
Ci co przyszli do rabunku? Obacz ,jacy chwatcy!<br />
Ledwo mówią: My Poloki.. Udają swojaków.<br />
Tać to obce! Przechrzty panie! Nie brak jest łajdaków.<br />
<br />
Młodzież jednak to się cieszy,pracy sobie szuka.<br />
I po miastach za robotą w biura palcem puka.<br />
Hela w szkołę zaraz poszła,nadrabia trzy klasy.<br />
Z koleżanką i kolegą to robią hałasy.<br />
<br />
Oni czują dość swobody i gdy się spotkają,<br />
Tuż po lekcjach w cieniu drzewa o wszystkim gadają.<br />
Do wieczora czas im leci. Wspominki i śmiechy.<br />
Z byle czego,co na lekcji,ci mają uciechy.<br />
<br />
84<br />
<br />
Jednak, gdy idzie szarówka,tęskne pieśni słychać.<br />
Całym chórem i na solo. Ledwo mogą dychać.<br />
To śpiewanie ich porywa przy wierzbach Carycy,<br />
Która biedna po napadzie,na życie nie liczy.<br />
<br />
Rej tu wodzi młoda Hela,czasem ją puszczają,<br />
Aby sama im śpiewała,skłonność do niej mają.<br />
Ona przecież nie odmawia. A oni wsłuchani,<br />
Myślą o tym co minęło,co im serce rani.<br />
<br />
„W Rębowie na rowie,czerwone jabłka,<br />
Daj buzi,daj buzi skaże ci matka.<br />
Kazała matka i kazał ojciec,<br />
Daj buzi,daj buzi, bo ładny chłopiec.<br />
<br />
Ja ci buzi nie dam,boję się grzechu,<br />
Bom nie lubiła ludzkiego śmiechu.<br />
Ludzkiego śmiechu,ludzkiej obmowy,<br />
Jasieńku kochany, główka mnie boli.<br />
<br />
Boli,tak boli i boleć musi,<br />
Nasze kochanie rozstać się musi,<br />
Dziewczyno moja, ty ulubiona<br />
Daj buzi,daj buzi ,będziesz zbawiona.”<br />
<br />
85<br />
<br />
Nacia woła,Helu śpiewaj, teraz o tych kłosach,<br />
A my tobie buczeć będziem,na tych swoich nosach.<br />
To zabawnie tak wychodzi i słychać po wiosce,<br />
Nawet dziady to słuchają,co chodzą o lasce..<br />
<br />
„Chodziłam po polu i zbierałam kłosy,<br />
Takie dziewczę kocham<br />
Takie dziewczę kocham<br />
Co ma jasne włosy…..<br />
<br />
Bo berło królewskie nie ma tej słodyczy,<br />
A dziewczyna czasem<br />
A dziewczyna czasem<br />
Buziaka użyczy.<br />
<br />
Chodziłem po polu i zbierałem róże.<br />
Takie dziewczę kocham<br />
Takie dziewczę kocham<br />
Co chodzi w mundurze.”<br />
<br />
Chłopcy zaraz chcą całować każdą po kolei,<br />
Oni zawsze wielką chętkę do tego to mieli.<br />
I próbują, gdy się uda,grzecznie patrzą w oczy,<br />
Czy z uciechy,koleżanka,łezką swą zabroczy.<br />
<br />
86<br />
<br />
Brawo ,Helu,wszyscy klaszczą,wszyscy się radują,<br />
Helu! Nawet wierzba śpiewa,wmówić jej próbują.<br />
Wszyscy wiernie bisowali.Śpiew w Chylinie słychać,<br />
Małe brzdące stoją dalej,zaczynają wzdychać.<br />
<br />
Jest Terenia,Ania mała i kilka od sioła.<br />
U tych dzieci w dzień cieplutki stopa zawsze goła.<br />
Drewniak w zimę używany. Teraz na bosaka.<br />
Słyszą coś o całowaniu,więc chcą dać buziaka.<br />
<br />
Aby tylko ich dopuścić wejdą w komitywę.<br />
Chcą do kręgu,buzie mają tej melodii chciwe.<br />
Starsi każą im stać z boku,bo młodsi krzykliwe,<br />
Nie ustoją,zbytki robią,w zabawie płaczliwe.<br />
<br />
„Zahuczały,zaświstały,wichry w srebrny róg.<br />
Leci,leci tuman biały,aż na chaty próg.<br />
Leci,leci tuman biały aż na chaty próg.<br />
<br />
A w tej chacie próg lipowy,co osłania nas,<br />
Co otula nasze głowy,w złej śnieżycy czas,<br />
Co otula nasze głowy w złej śnieżycy czas.<br />
<br />
87<br />
<br />
A ja stoję u okienka,a ja patrzę w dal,<br />
Milknie ,cichnie ma piosenka,serce chwyta żal.<br />
Oj nie jedna tam sierota na tym zimnie drży,<br />
Wiatr chuściną biedną miota ,a mróz ścina łzy.”<br />
<br />
Malcy stoją coraz bliżej,posłusznie,cichutko.<br />
Tuż za nimi na czworakach drapią się malutkie.<br />
Też chcą słuchać,chcą być blisko,może chcą bisować?<br />
Ech nic z tego,nie potrafią,tu mogą żałować.<br />
<br />
„Pójdziem w pole w ranny czas<br />
Młode traweczki witam was<br />
Młode traweczki zielone<br />
Poranną rosą zroszone.<br />
<br />
Długoście spały twardym snem<br />
Pod białym śnieżkiem w polu tym<br />
Teraz główeczki wznosicie<br />
Gdy przyszło słonko i życie.”<br />
<br />
Gdy do wtóru chór bisował,przeciągle,żałośnie,<br />
Wszystkie szkraby powtarzały,piskliwie,miłośnie.<br />
Nawet te od raczkowania,w sposób sobie znany,<br />
Machały rączyną szybko,jako ten kąpany.<br />
<br />
88<br />
<br />
„A mój Jasieńko pszeniczkę sieje,<br />
Co spojrzy na mnie to się rozśmieje.<br />
Ojej,ojej,ojejej,ojejej,ojej,ojej,jej.<br />
<br />
Pszeniczkę sieje i drobny owies,<br />
Masz się ożenić ,lepiej się powieś.<br />
A ta konisko poszło na rżysko<br />
Zjadły go mrówki ,przepadło wszystko.<br />
<br />
Krowy bez roga,świnie bez ucha<br />
Taki majątek miała dziewucha.<br />
Inne dziewczyny mają pierzyny<br />
Ja z żonką poszłem na grochowiny.”<br />
<br />
Wszystkim tutaj się zdawało,że wieś śpiewa cała,<br />
Bo melodia za chałupy jako ptak leciała.<br />
Tutaj wszyscy bis ciągnęli głośno ponad drzewa,<br />
Byli chórem doskonałym,a nie żadna plewa.<br />
<br />
W środku kręgu była Hela,czarowała tonem,<br />
Jeśli ktoś tu jej bisował robił to z ukłonem.<br />
Przytakiwał też jej głową,powtarzał jej ruchy,<br />
A darł gardło w bisowaniu,nawet gdy był głuchy.<br />
<br />
89<br />
<br />
„Nie siadaj,nie gadaj,nie zalecaj mi się,<br />
Ja pieniędzy nie mam,nie spodobam ci się.<br />
Ja ci cię nie pytam,czyś pieniądze miała,<br />
Ale ci się pytam,czy mnie będziesz chciała.<br />
<br />
Jak chciała ,tak chciała,ale nie takiego,<br />
Ładnego,zgrabnego,wielce przystojnego.<br />
A nasze chłopaki jak parowe młyny<br />
Od jednej do drugiej,do trzeciej dziewczyny.<br />
<br />
Ta ładna,ta zgrabna,ta ma uśmiech pełny,<br />
Ta jeszcze ładniejsza bo ma suknie z wełny.<br />
Ta ładna,ta zgrabna, równa się kwiatowi,<br />
Nie da się pokochać byle ciamciachowi.”<br />
<br />
Może by jeszcze śpiewali,bo choć ciemność pełna,<br />
Im to nic nie przeszkadzało,bo woń była polna.<br />
Ale matki już wołały,matki brały dzieci,<br />
Ich płacz niby pieśni nowe,tam w pole gdzieś leci.<br />
<br />
Tak się skończył piękny wieczór,których tu dziesiątki.<br />
W których udział nieraz brały dojarki i prządki.<br />
Chylin wieczór ten wspominał,nawet u poduszki,<br />
Gdy po izbach już krążyły niewidzialne duszki.<br />
<br />
90<br />
<br />
Jeszcze rano ktoś powrócił,za Niemca zabrany.<br />
Był w obozie,cichy teraz i mało gadany.<br />
To Budzyński,ej,sterany,gada,że Zalewski<br />
Został w drutach,a jedzenia nawet nie pół miski.<br />
<br />
Nie chciał z grupą iść na Zachód,nogi nawalały,<br />
Wielu innych też zostało,chociaż kiszki grały.<br />
Tam też wszyscy,tam pomarli. Różne były zgony.<br />
Głody były,mrozy były ,z każdej zło szło strony.<br />
<br />
Pani Janka posmutniała. Pierwsza to wiadomość.<br />
Od człowieka ,co był świadkiem. Znajomy jegomość.<br />
Potwierdził to i Rudzyński. W Sztuthofie kiblował,<br />
Znał Adama i potwierdza,że taki chorował.<br />
<br />
I z przekąsem mówił wszystkim; „Będą tu Jankiesi.”<br />
Więc nie pójdę,będę czekał,na owych kolesi..<br />
Nie doczekał,zmarł na zawał. Zgryzota,niedosyt,<br />
Śniegi były,styczeń przecie,a nieszczęścia przesyt.<br />
<br />
Z setki to kilku wróciło,jak palcy u ręki,<br />
Toteż cała okolica chwile miała męki.<br />
Każdy liczył. że powróci,a tu pełne lato,<br />
Nikt nie daje więcej znaku. Żal jest głuchy na to.<br />
<br />
91<br />
<br />
Czekali aż do jesieni,a później przestali.<br />
Co niektórym to duch zemsty,to w piersiach ich pali.<br />
Nie,darować to nie mogą. Bo brano ich za nic!<br />
Teraz wdowy to nie mogą przestać ścierać swych lic.<br />
<br />
Piątkę dzieci trza wystroić i wysłać do szkoły.<br />
A pastwiska przebronować. W płocie sprawić koły.<br />
Konia z czego tu zakupić? A teściowa swoje!<br />
Wciąż wymaga,wypomina. Włos dzielić na troje?!<br />
<br />
Z czego „Element” tu spłacić. Przecież wciąż brakuje.<br />
Trudna rada z tą teściową,co wciąż kalkuluje.<br />
Że kartofli zapisano,pszenicy dwa worki,<br />
Mleka zawsze dwie butelki. Do miasta we wtorki!<br />
<br />
A podwoda do kościoła w święta,urodziny!<br />
Raz do roku też połówka należnej świniny.<br />
Element podpisał Adaś. Starość mam ubogą!<br />
Robię sprawę,bo dogadać się nie mogę z tobą!<br />
<br />
Tak teściowa też zrobiła. Sprawa była w Płocku.<br />
A dostała figę z makiem. Zrobiono jej młockę.<br />
Sędzia orzekł,że po wojnie gospodarz ma biedę,<br />
Nie stać go na elementa, odepchnąć trza złudę.<br />
<br />
92<br />
<br />
Z jednej miski wraz z rodziną. Umarzam pozwanie.<br />
Nim kraj dźwignie się ze zgliszcza,jedno ma być danie.<br />
Z tym też z Płocka powrócili. Skwaszeni do siebie.<br />
I musieli wspólnie razem żyć o jednym chlebie.<br />
<br />
Raz ze szkoły powróciła Helenka głodnawa.<br />
Patrzy, w domu puste gary. Nie czeka tu strawa.<br />
Mama w polu,dzieci głodne,Teresa i Ania,<br />
Mału Józio woła,głodnym.I na mame zgania.<br />
<br />
Hela wiadro uchwyciła i poszła do kopca.<br />
Prawdę mówiąc to nie była tutaj całkiem obca.<br />
Ale kopiec to był babci. Zapis z elementu”.<br />
Więc nikt nie mógł tu się kręcić. Deptać tutaj piętą.<br />
<br />
Kopczyk zaś był tak zrobiony,był na przeciw okna.<br />
W oknie babcia zawsze szyła i zerkała smutna.<br />
Hela ziemniaków nabrała,wiadro pełniusieńkie,<br />
Patrzy ,babcia idzie prosto,usta zaś ma milusieńkie.<br />
<br />
A co ,Helciu, ty tam robisz? Zbieram ,babciu, ściółkę.<br />
I nakrywa pyry szybko a chwyta żytniówkę.<br />
Pod krowiny do udoju. Babcia zawróciła.<br />
Pewna tego ,co słyszała. Wiadra nie sprawdziła.<br />
<br />
93<br />
<br />
Hela wiadro wysypała na razie w obórce,<br />
Ale później się wróciła,ciarki miała w skórce.<br />
No ,bo trzeba tu wyjaśnić,że sień była jedna,<br />
Z prawej babcia miała izbę,z lewej Jasia biedna.<br />
<br />
Co nie mogła już nastarczyć. Wymogi wciąż rosły.<br />
Razem z dziećmi,które wszystko nieświadomie zniosły.<br />
Od tej sprawy w mieście Płocku stosunki są zimne.<br />
W tej rodzinie,we wsi całej, a nawet i w gminie.<br />
<br />
To rozeszło się po ludziach. Różnie rozprawiali.<br />
Zawsze cicho, ale chętnie,do ucha gadali.<br />
Los doświadczył tutaj ludzi. Doświadczył Jóźwików.<br />
Biednych ludzi i bogatych, a nawet chomików.<br />
<br />
Znaki czasu się zmieniły. Szybko idzie nowe.<br />
Nikt się nad tym nie namyślał czy to będzie zdrowe.<br />
Nowe było jednak różne,dobre lub złośliwe,<br />
Pewne było,że w gazetach to bardzo krzykliwe.<br />
<br />
Zło to chodzi też parami i Jasię chwyciło,<br />
Od procesu tego w Płocku to niedawno było.<br />
Otóż Sabinka Jóźwików z obozu wróciła,<br />
I wnet szopkę u Janeczki,wnet ją podpaliła.<br />
<br />
94<br />
<br />
Hela dzieci wygoniła,z pierzyną jest w sieni,<br />
Ogień bucha gdzieś od góry,a ona w świat cieni.<br />
Mdleje w progu. Już się zrywa ,wynosi pierzynę,<br />
Nie przepadła. A do śmierci brakowało krzynę.<br />
<br />
Tam leżała nieruchomo. Podniosły się dymy.<br />
Już strażaki węże kręcą. Zleciały się kumy.<br />
Kto podpalił? Strażak leje. Dymy idą w parę.<br />
Dachy suche,słomą kryte,te legary stare.<br />
<br />
Leją,leją,to się pali i głośno wybucha!<br />
Co tak wali? Czy szczeblina żywiczna a sucha?<br />
Coraz głośniej. Słychać strzały. Czyżby amunicja?<br />
Z tych ,co gaszą ,to ktoś mówi: potrzebna milicja.<br />
<br />
Dzieci poszły aż na pole. Józek ciągle beczy,<br />
Ania przy nim jakoś dziwnie drży i cała skrzeczy.<br />
Terenia się trzyma Kazia,oczy ma ogromne,<br />
Pierwszy płomień w życiu widzą. Dzieci półprzytomne.<br />
<br />
Hela targa z izby wszystko. Strop cały przecieka.<br />
Amunicja ciągle strzela,jak kulomiot szczeka.<br />
Strażak ciągle wodę leje,boi się wybuchu.<br />
Kto tam trzyma dynamity? Cisza. Ani słuchu.<br />
<br />
95<br />
<br />
Głupia Sabcia podpaliła. Stoi pod swym wiązem.<br />
I majstruje palcem w uchu. Gada coś z rozumem.<br />
Głupią ją zrobiło życie obozowe,straszne.<br />
Pełne lęku,pełne głodu, w obejściu rubaszne.<br />
<br />
Koniec lania,ukończyli. Chałupa bez dachu.<br />
Już wieczorem w mokrą izbę wchodzą pełni strachu.<br />
Najpierw mama,po czym Hela,Tereska i Ania,<br />
A na końcu Kazio palcem Józika nagania.<br />
<br />
Z góry kapie,trza podwiesić koce i też kapy.<br />
Kowal przyszedł , Anna plecach dźwiga rolkę papy.<br />
Dzień dobry ,pani Janeczko,wejdę na powałę,<br />
I nakryję ja połacie,może nie tak całe.<br />
<br />
Lecz uchroni was przed deszczem. Może w nocy padać.<br />
Nie czekając na odpowiedź, chce papę układać.<br />
Wie pan co ,panie Karłowicz,papę tam gdzie prycze.<br />
Tak,przed deszczem,ja dziękuję i na pana liczę.<br />
<br />
Kowal popiół butem zgarnia i podeszwą maca.<br />
On niepokój wielki czuje i pracy nie skraca.<br />
Papę pragnie czymś obciążyć,tutaj mokra słoma,<br />
Maca butem,szuka czegoś,Słoma była stroma.<br />
<br />
96<br />
<br />
Nic nie znalazł, a więc schodzi. Prosi panią Jankę,<br />
Aby wyszła z nim na chwilę,no na pogadankę.<br />
Nic tam nie ma ,mówi cicho. Chałupa jest czysta.<br />
Może wpaść tutaj milicja. To rzecz oczywista.<br />
<br />
Nigdy pani się nie przyzna,bo będą wezwania.<br />
Janka jemu przytaknęła. Słyszała,są prania.<br />
Wielu ludzi przechwycono. Słucha,przytakuje.<br />
Nic ja nie wiem. Znów dziękuje. Kowal na bok pluje.<br />
<br />
W radiu nie ma polskich pieśni. Przedwojennej żadnej.<br />
A to znaczy idzie nowe,że będzie nam trudniej.<br />
Pani ,trudniej nam nie będzie,dach w pierwszej kolei.<br />
Aby dzieci choć do spania jakiś kącik mieli.<br />
<br />
To powiedział i już poszedł. Taki był Karłowicz.<br />
Niby kowal gburowaty,lecz dawał się lubić.<br />
Siedział on tutaj w Chilinie od czasów pradawnych,<br />
Razem z ludźmi z Piastów naszych,tych książąt przesławnych.<br />
<br />
Jego żona kowalowa często przychodziła,<br />
Na przymiarkę do babuni i z Teklą prawiła.<br />
A o wszystkim co się stało,o plotach,ploteczkach,<br />
A i czasem tak bywało,o dziewcząt majteczkach.<br />
<br />
97<br />
<br />
Pani Teklo ,zobacz pani ,takie podpalenie,<br />
To osoba głupowata i groźna szalenie.<br />
A Budzyńska ,to do sklepu wchodzi bez gotówki,<br />
Co kupuje na burg ,pani? Aż dwie półlitrówki!<br />
<br />
Przymiarka już zakończona. Rozmowa nie bardzo.<br />
Kowalowej jest nie spieszno. Głowę nosi hardo.<br />
Kowal we wsi to prym wodzi. Co chłop bez kowala?<br />
Sam nie zrobi ,gdy mu lemiesz od orki nawala.<br />
<br />
Pani Teklo, zobacz pani, jak ta Hela śpiewa.<br />
Z całej wioski ona młodzież wedle wiązu miewa.<br />
Zdolna ona. Ja z daleka też ją słucham,pewnie.<br />
Włosy to się jej rozrosły jak jakiej królewnie.<br />
<br />
Pójdę chyba, bo chłop czeka,zrobię mu jedzenie.<br />
Żal jej było stąd odchodzić. Ma wszak powiedzenie.<br />
To na kiedyś. Znowu wpadnie. Poszła do chałupy.<br />
By mężowi, co młot trzyma,ważyć suche krupy…<br />
<br />
A czas płynął, jak i Wisła. Szkołę Hela kończy,<br />
Swoje sprawy w jedną całość teraz ona łączy.<br />
Koleżanka ją namawia,uchodź w duże miasto.<br />
Które miasto? Pyta Hela. Do Płocka, gdzie pusto?!<br />
<br />
98<br />
<br />
Mam na myśli ja Warszawę. Nie czytasz gazety?<br />
Tam wciąż piszą,że jest praca. Szukają kobiety!<br />
Hela myśl tą pochwyciła. Uzgodni to z mamą,<br />
Wewnątrz walczy bardzo silnie,tak ze sobą samą.<br />
<br />
Tak wyjechać? Mama sama? Kto wszystko obrobi?<br />
Ale myśl ją prześladuje. W lustrze loczek robi.<br />
Palcem go ciągle podkręca,zawija do góry,<br />
Ukończyła. Sypie owies,bo wciąż gdaczą kury.<br />
<br />
Są wakacje,młodzież wolna. Często chodzą w Kępę.<br />
Po co oni tam wciąż chodzą ,te umysły tępe?<br />
Od Naci się dowiedziała… ci robią wojaże.<br />
Do Warszawy,aby złapać,robotę i gaże.<br />
<br />
Nacia to dobra kumpelka,wali prosto z mostu.<br />
Nie owija nic w bawełnę,mówi,ot po prostu.<br />
Grabie z dyszołkami ciągasz,możesz być murarzem,<br />
Nie dasz rady ty rękoma ,odepchniesz się gazem.<br />
<br />
Wybuchnęły śmiechem obie,siedziały zaś w życie,<br />
A na polu cesarzowej,dość głośno, lecz skrycie.<br />
Kłos wysoko jest nad nimi,one wśród kąkoli,<br />
Pogaduszki sobie robią,śmieją się do woli.<br />
<br />
99<br />
<br />
Trochę cienia nawet mają, bo żyto wysokie,<br />
A piętami ciągle grzebią dołeczki głębokie.<br />
Wiesz co, Nacia ,powiem mamie ,by Kurier kupiła,<br />
Tam przeczytam ogłoszenia. Bądź ,Helu ,tak miła.<br />
<br />
Daj znać ,gdy wyruszysz w drogę. Będę ja czekała.<br />
Co znalazłaś? Co tam robisz? Jak będziesz se prała.<br />
Gazety to są w sklepiku. Chodź,bo czas do domu,<br />
Nacia, ale ty na razie to nie mów nikomu.<br />
<br />
Tak rozeszły się panienki, wierne przyjaciółki,<br />
Które plotki różne tarły,lecz zawsze do spółki.<br />
A wracając miedzą wąską,to Hela nuciła,<br />
Szkołę miała ukończoną, pod wrażeniem była.<br />
<br />
„Na Kujawach powiadają,<br />
Że tam dobry posag mają.<br />
Cztery sery, gar maślanki,<br />
Cały posag Kujawianki.<br />
<br />
Cztery sery i drapaka.<br />
Taki posag Kujawiaka.<br />
Cztery sery i drapaka<br />
taki posag Kujawiaka..<br />
<br />
100<br />
<br />
Hela słyszy, ktoś bisuje,patrzy Cesarzowa.<br />
Uśmiechnięta piękna pani,sczesana od nowa.<br />
Witaj, Heluś,witaj dziecko,a wstąp pod me wierzby,<br />
Usiądziemy na ławeczce, posłuchamy dzierzby.<br />
<br />
Hela poszła,przyszła Nacia i Basia Gruszczyńska.<br />
Cesarowa wodę grzeje,godność u niej pańska.<br />
Do szklanki sypie herbatę,zalewa ją wrzątkiem,<br />
Dziewczętom podaje cukier. Picie jest początkiem.<br />
<br />
A początkiem to jest śpiewu,gdy wieczór upaja.<br />
Ciszą wielką,ciepłem miłym,słońcem u zagaja.<br />
Swym kolorem przy zachodzie,swą barwą czerwieni,<br />
Która w chmurach bardzo rzadkich cudownie się mieni.<br />
<br />
Cesarzowa miała łączkę,z kanalikiem wody,<br />
Można było dreptać ciągle dla stopy ochłody.<br />
Rzędem rosły wierzby białe,płaczące, do gleby,<br />
Gdy sięgały ziemi one,śpiewu chciały wtedy.<br />
<br />
„Był sobie Felek<br />
Co chodził bez szelek,<br />
Czternaście butelek<br />
W kieszeni miał.<br />
<br />
101<br />
<br />
A on szedł z wesela.<br />
Pijany jak bela.<br />
Prowadzi go Fela<br />
Do łóżka spać,<br />
<br />
A Felek się wyspał<br />
Helenkę uściskał,<br />
Helenka płakała, a on się śmiał.<br />
<br />
Przy stoliku i na trawie młodzież siada sobie.<br />
No ,a Hela najpierw cicho,w swojej mowie.<br />
Przyszedł Kazio,przyszedł Józio,bo śpiew się roznosił,<br />
Do słuchania nawoływał,zachęcał i prosił.<br />
<br />
„Była sobie Michalinka,<br />
Taka jak patyczek cienka.<br />
Miała męża Bartoszeczka,<br />
A Bartoszek był jak beczka.<br />
<br />
Każde święta i niedziele,<br />
Tańcowali małowiele.<br />
Każde święta i niedziele<br />
Tańcowali małowiele.<br />
<br />
102<br />
<br />
Dużo,żywo,dłużej ,dali,<br />
Bo podkówki są ze stali.<br />
By se ognia wykrzesali,<br />
Dużo żywiej,dużo, dali.<br />
<br />
Aby wciągnąć wszystkich w śpiewy,Hela zmienia treści,<br />
I uważa o Chilinie tu piosenkę zmieści.<br />
Popijając swą herbatkę,wdzięcznie kiwa głową,<br />
A to znaczy już zaczyna,piosenkę swą nową.<br />
<br />
„Jestem sobie Chylinianka,<br />
Mam sukienkę po kolanka.<br />
Hej,raj,ra,ucha cha.!<br />
<br />
A w niedzielę się wystroję,<br />
Ukarbuję grzywkę swoje,<br />
Hej,raj,ra,uch cha.<br />
<br />
Mordę pudrem se usypie,<br />
I podczernię sobie ślipie.<br />
Hej,raj,ra,hej raj ra<br />
I uczernię sobie ślipie.<br />
<br />
103<br />
<br />
Wezmę Antka se pod pachę,<br />
A ktoś gwiżdże ja mam chrapkę.<br />
I wyjdziemy na rogatki,<br />
Antoś gwiżdże,ja rwę kwiatki.<br />
<br />
Bisują jej wszyscy zgodnie. Młodzież się wyzwala.<br />
Przyszły Danka i Sabinka, córeczki Kępińskiej.<br />
Śpiew dopiero się zaczyna. Niebo się rozpala.<br />
Zmienia kolor na złocisty,aż do barwy pięknej.<br />
<br />
I Irenka kowalowa jest zwabiona chórem,<br />
Dla ozdoby to policzki pociągnęła pudrem.<br />
Kwiat Chylina tu się zbiera. Kwiat co pragnie rosy,<br />
Kwiat co latem w dzień lipcowy,co to chodzi bosy.<br />
<br />
Kwiat po wojnie podniszczony,wielce zaniedbany,<br />
Czuły jednak był na piękno i na sygnał grany.<br />
Pieśń lepiła ich do kupy i była lepiszczem,<br />
Dodawała siły,chęci,do walki ze zgliszczem.<br />
<br />
A zgliszcza były okropne. Ten co był w stolicy,<br />
To powiadał: tylko mury. Tam nie masz ulicy.<br />
Tylko ręce pracowite oczyszczą te gruzy,<br />
Tu śpiewając każdy myśli,sprzątną to po „Burzy”.<br />
<br />
104<br />
<br />
Ale jak tam pracę znaleźć ,tak bez znajomości?<br />
A noclegi? Po robocie, gdzie położysz kości?<br />
Tu śpiewając myślą o tym. O płacy,gotówce!<br />
O mundurku i o chuście,no i do niej skuwce.<br />
<br />
„Mama mówi, żem ja płocha,<br />
A we mnie się sześciu kocha.<br />
Jak ja pójdę do kościoła<br />
Mam ja chłopców dookoła.<br />
<br />
Na jednego rzucę oczkiem,<br />
A drugiego trącę boczkiem,<br />
Z trzecim pójdę do Krzysiaka,<br />
A czwartemu dam buziaka.<br />
<br />
Z piątym pójdę do Krzesina,<br />
Z szóstym będę miała syna.<br />
Mama mówi, żem ja płocha<br />
A we mnie się sześciu kocha.”<br />
<br />
Jasia ta Motyliczanka,woła pośród wrzawy,<br />
Helu,może o Kupisie! Tam są świeże trawy.<br />
Każdy wie, co to oznacza. Tam różne mogiły,<br />
Az z dwóch wojen stare krzyże. Ziemie ich tam kryły.<br />
<br />
105<br />
<br />
„W Kupiskim lesie,tam pod sosnami,<br />
Tam rozkwitały kaliny.<br />
Tam polski żołnierz w grobie spoczywa<br />
Z dala od swojej rodziny.<br />
<br />
Mogiła jego mchem się okryła,<br />
A wokół bór jest sosnowy.<br />
Tam wiosną kwitną białe konwalie<br />
A wokół bór jest sosnowy..”<br />
<br />
Jesteś wielką patriotką,Cesarzowa na to.<br />
Abyś za tą piękną zwrotkę,byś żyła bogato.<br />
Pieśni różne ułożono,miłosne,amore,<br />
Trzeba jednak wpleść i inne,wtrącić one w porę.<br />
<br />
Bez pamięci o żołnierzu i o partyzancie,<br />
Nie wystarczą tylko dźwięki,podkasane tańce.<br />
Jestem wdzięczna tobie ,wierzbo ,ozdobo Chylina,<br />
Żeś śpiewała tutaj u mnie. To młodość wspomina.<br />
<br />
Zaśpiewajmy teraz ze mną. O młodości ,społem.<br />
My tu wszyscy Mazowszanie. Co chodzimy dołem.<br />
Pieśń śpiewałam w Ameryce. Byłam tam lat kilka.<br />
Teraz wam. Byłam niedługo. A była to chwilka!<br />
<br />
106<br />
<br />
Jak dobrze nam zdobywać góry<br />
I młodą piersią chłonąć wiatr,<br />
Prężnymi stopy deptać chmury<br />
I palce ranić ostrzem Tatr.<br />
<br />
Mieć w uszach szum ,strumieni śpiew,<br />
A w żyłach roztętnioną krew.<br />
Hej,że hej,hej że ha,,żyjmy więc póki czas,<br />
Bo kto wie,bo kto wie,kiedy znowu ujrzę was.<br />
<br />
Jak dobrze nam głęboką nocą,<br />
Wędrować jasną wstęgą szos,<br />
Patrzeć jak gwiazdy niebo złocą<br />
I czekać co przyniesie los.”<br />
<br />
Czerwone niebo już przygasało. Mrok ciepły nastaje,<br />
Ale z chóru nikt nie dryga i nikt tu nie wstaje.<br />
Urzekło ich to śpiewanie. Ta przemowa krótka.<br />
Ścieśnili się bliżej damy,jak berbeć do sutka.<br />
<br />
Pragną jeszcze coś usłyszeć o zamorskim kraju.<br />
O którym to ci w beretach,po cichu gadają.<br />
Rozpala to ich umysły,do wędrówki wzywa.<br />
Tam za morzem ląd jest z bajki. Tam jak w raju bywa!<br />
<br />
107<br />
<br />
Jednak pani Cesarzowa jest ledwo widoczna.<br />
Do wspominek jest daleka. Postać jej jest mroczna.<br />
Wszyscy wstali,czas do domów ulepionych z gliny,<br />
W sercach marzą o wielkości,w ustach gęste śliny.<br />
<br />
Rozeszło się towarzystwo. Przyszła jesień mokra.<br />
Heli w talerz kapie woda. Sytuacja przykra.<br />
Są na dachu już dekarze,słomę wiążą w snopki.<br />
Coraz mniej już przesiąkają te gliniane stropki.<br />
<br />
Hela uczy swego wiersza,Józia ,co ciekawy.<br />
Słucha pilnie i nabiera pełną łyżkę strawy.<br />
Nieraz kropla mu tam wpadnie,pryśnie w czubek nosa,<br />
On się skręci,mruknie sobie:jest czysta jak rosa.<br />
<br />
„Taka maleńka brzózka się rozrasta,<br />
I wyrasta wielka brzoza gałęziasta.<br />
Rozłożyła swe gałązki na wszystkie strony,<br />
Spieszy do niej każdy kto jest zmęczony.”<br />
<br />
Pan powiedział kiedyś w szkole: Każdy wiersz napisze.<br />
A więc Hela w domu prosi dzieciarnię o ciszę.<br />
Bo wiersz tworzę! Mówi głośno. Ze szkoły zadanie.<br />
A więc cisza w izbie mocna. Tu milknie gadanie.<br />
<br />
108<br />
<br />
Ułożyła sobie wierszyk,teraz Józia uczy.<br />
Ten powtarza z zupą w buzi,mruczy coś i buczy.<br />
Wreszcie chwycił całą zwrotkę. Powtarza do nocy,<br />
Nieraz słychać treść wierszyka dość dobrze spod kocy.<br />
<br />
Rano Hela wystrojona dąży w Polską Kępę,<br />
A do promu ona idzie. Myśli ma dość tępe.<br />
Jedzie w ciemno z ogłoszenia. Krawieckie roboty,<br />
A jak jadło? A jak spanie? Ludzie śpią jak szproty.<br />
<br />
Basia ją tam zawezwała. Namówiła Helę.<br />
Jedź i spróbuj. Gdy źle będzie, to stracisz niewiele.<br />
Ogłoszenie przeczytane. Pomogę ci chodzić.<br />
Aż znajdziemy coś dobrego. Biedę będziem godzić.<br />
<br />
I tak Hela chce tam jechać. W drodze swych spotyka.<br />
Z dziewczętami to się wita i buzię swą styka.<br />
Jest i Antoś , ten Bronaszczek, jest i Antczak Zdzicho.<br />
Mundek był już na pokładzie i też siedział cicho.<br />
<br />
Prom zatrąbił. Już ruszyli,pod prąd,bardzo wolno,<br />
Brzegiem rzeki tam wóz jechał,zwykłą drogą polną.<br />
Wszystkim jednak się zdawało,że wóz się posuwa,<br />
A prom w miejscu ciągle stoi. Ta myśl im zatruwa.<br />
<br />
109<br />
<br />
Hela ,która pragnie jechać,chłopców chce zachęcić,<br />
By wesoło było trochę,pieśni chce rozkręcić.<br />
Chwilę myśli, czym rozpocząć. No, chyba od wody,<br />
Wszak na promie wiele ludzi i każdy jest młody.<br />
<br />
„Chociaż każdy z nas jest młody,<br />
Lecz go starym wilkiem zwą<br />
My strażnicy polskiej wody,<br />
Marynarze polscy to.<br />
<br />
Morze,nasze morze!<br />
Wiernie ciebie będziem strzec,<br />
Mamy rozkaz się utrzymać<br />
Albo na dnie,na dnie twoim lec,<br />
Albo na dnie z honorem lec.<br />
<br />
Wszystkich piosnka zachwyciła. Nawet nieznajomych.<br />
Majtek śpiewa, co się drapie po schodeczkach stromych.<br />
Szyper śpiewa ,sterem kręci,by dziobem na bystrze,<br />
Wpływać ciągle,on to widzi na tej wody lustrze<br />
<br />
Żadna siła żadna burza<br />
Nie odbierze Gdańska nam.<br />
Nasza flota choć nie duża,<br />
Wiernie strzeże portu bram.<br />
<br />
110<br />
<br />
Morze nasze morze!<br />
Wiernie ciebie będziem strzec.<br />
Mamy rozkaz się utrzymać,<br />
Albo na dnie,na dnie twoim lec,<br />
Albo na dnie z honorem lec.”<br />
<br />
Śpiew dopiero się rozkręca. Śruba miele wodę,<br />
Tu na Helę są wpatrzone żywe oczy młode.<br />
Ładne dziewczę,skąd to takie? Pytają Antosia.<br />
On ,co w sercu czuje iskry,głosem mruczy łosia.<br />
<br />
Koleżanka to jest moja! Od ławy,od szkoły,<br />
No, a mówiąc owe słowa jest bardzo wesoły.<br />
Czeka, usta ma rozwarte,czeka co też będzie?<br />
Patrzy w koło kątem oka,szyje są łabędzie.<br />
<br />
Wszystkie mocno wyciągnięte,wpatrzone w jej włosy.<br />
Czuć tu zaraz,wszyscy wiążą z Helą swoje losy.<br />
Ona zaś chwilę wpatrzona w wodę rzeki ,w koło,<br />
Rozpoczyna pieśń o rzece,z ochotą wesołą;<br />
<br />
„Hej,ty Wisło modra rzeko,<br />
Pod lasem,pod lasem.<br />
A mam ci ja pęk fujarek<br />
Za pasem,za pasem.<br />
<br />
111<br />
<br />
A jak ci ja na fujarce<br />
Zagraje,zagraje,<br />
Usłyszą mnie wołki moje,<br />
O staje,o staje.<br />
<br />
Nasza Wisło,modra rzeko<br />
Niby kwiat,niby kwiat,<br />
I płynie se hen daleko<br />
W obcy świat, w obcy świat.<br />
<br />
I płynie se hen daleko<br />
Aż w morze,aż w morze,<br />
Co tak czarne niby rola,<br />
Mój Boże,mój Boże.<br />
<br />
Hej dziewczyno,hej Halino,<br />
Nie płacz mi,nie płacz mi.<br />
I oczkami jak gwiazdkami<br />
Zaświeć mi,zaświeć mi.<br />
<br />
Bo flisowie już wracają;<br />
Waracha! Waracha!<br />
A tu echa powtarzają:<br />
Waracha! Waracha!”<br />
<br />
112<br />
<br />
Szyper nagle się odezwał: spójrz panienko w brzegi.<br />
O,tam wierzby są płaczące. Stoją,tworzą ściegi.<br />
Ty tak śpiewasz,ty tak płaczesz,jak one listkami.<br />
Ja się cieszę,że ty płyniesz,że jesteś tu z nami.<br />
<br />
I pokręcił znowu sterem,wzrok utkwił swój w nurty.<br />
Spojrzał w lewo,spojrzał w prawo,sprawdził obie burty.<br />
I zamyślił się głęboko,chrypiał,czyścił krtanie,<br />
Wszystkim to się wydawało,że to słyszą łkanie.<br />
<br />
On nie płakał ,zbierał myśli, składał teksty stare,<br />
Do tuby zawołał głośno: Dawaj ,chłopie, parę!<br />
Potem szyję wyprostował,zerknął na Helenę,<br />
No i głosem dość wyraźnym,rozpoczyna pienie.<br />
<br />
„Wisło,moja Wisło stara,<br />
Co tak smutno płyniesz?<br />
Skąd tej wody nazbierałaś?<br />
Mów ,nim w morzu zginiesz.<br />
<br />
Chórem wszyscy odśpiewali, aż woda zadrżała.<br />
I z tej wody w strachu wielkim błyska rybka mała.<br />
Każdy śpiewa i mechanik z włazu do połowy,<br />
Ciało nagie pokazuje,rżnie piosenki słowy.<br />
<br />
113<br />
<br />
Nazbierałam wody sinej<br />
Na karpackich górach<br />
I na Śląsku ukochanym<br />
Tam w Krakusa murach.<br />
<br />
Krakowianka łzą oblana<br />
Rzuciła mi wianki.<br />
Potem strumień łez męczeńskich<br />
Wlały warszawianki.<br />
<br />
I tak płynę dniem i nocą<br />
Wkoło mnie tak smutnie;<br />
Dawniej śpiewy brzmiały ciągle,<br />
Dzisiaj tak okrutnie.<br />
<br />
Spojrzyj,oczy zapłakane,<br />
Na ręku kajdany.<br />
Wszędzie skargi,jęki ciężkie,<br />
A na sercu rany.<br />
<br />
Pieśń ta rzewna zasmuciła młodzież,młodzież całą.<br />
Pamiętają tak niedawno bój okryty chwałą.<br />
Po tym boju ponoć gruzy. To ich kurs dziewiczy.<br />
Chwila ciszy. Ponad statkiem jeno mewa krzyczy.<br />
<br />
114<br />
<br />
Pieśń w niewoli to zaginie. Nie przetrwa,upadnie.<br />
W żywych w głębi jeszcze tli się,leży cicho na dnie.<br />
Gdy się zmieni pokolenie,bez lepiszcza pieśni,<br />
To jej nie ma. Jest nieznana,jak wiosną smak wiśni.<br />
<br />
Jeśli wiosna nie nastąpi,a chłód czerwę zmrozi,<br />
To pieśń wtedy już upada,lód ją w morze wozi.<br />
Pieśń w niewoli nie ostanie. Zemrze tak jak żywe,<br />
A powstaną obce za to,nie swojskie a krzywe.<br />
<br />
Hela piosnkę już gotuje. Przypomina strofy.<br />
Nikt nie śpiewa onej w radiu. Ja nie zrobię gafy.<br />
Ja zaśpiewam od lat kilku. Przypomnę to braci.<br />
Kto zaśpiewa razem ze mną,przecież nic nie straci.<br />
<br />
„Jestem sobie na wpółdziki,<br />
Ludożerca sam,<br />
Pojadę ja do Afryki<br />
Tam kolonię mam.<br />
<br />
Oj,Madagaskar,kraina czarna.<br />
Szwarna,Afryka na pół dzika.<br />
Oj,Madagaskar,niech żyje stąd<br />
Czarny ląd.<br />
<br />
115<br />
<br />
Do Murzynki aż się palę<br />
Będę czarne mieć na białym<br />
To jest kolor mój,<br />
Od białego tatki i od czarnej matki<br />
Będą dzieci w kratki,będzie życie faj.<br />
<br />
Oj,Madagaskar,kraina czarna,<br />
Parna,Afryka na pół dzika.<br />
Oj,Madagaskar,niech żyje stąd<br />
Czarny ląd.<br />
<br />
Łaźnie sobie wybuduję<br />
Woda musi być<br />
I Murzynki wyszoruję<br />
Czyste muszą być.”<br />
<br />
Wszyscy Helę podziwiają,szyper klaszcze w dłonie.<br />
I wskazuje palcem ręki na zielone błonie.<br />
Tam po środku struga płynie,bokiem stoją wierzby.<br />
One tobie się kłaniają. Mnie te wierzby? Czyżby?<br />
<br />
Hela dobrze w brzeg spogląda. Wierzby rosochate.<br />
Stoją rzędem,kryją sobą ukrytą tam chatę.<br />
Toż chacina strzechą kryta. Jest pełna uroku.<br />
Popatrz ,mała, to zobaczysz tu na każdym kroku.<br />
<br />
116<br />
<br />
Patrzy Hela w świat Mazowsza. Płynie ,ciągle płynie.<br />
W swoje strony przecież patrzy. Na swoją krainę.<br />
Jak to ładnie z wody widać. Ciągle,ciągle mija.<br />
To jest własna Mazowiecka,nie jakaś niczyja.<br />
<br />
Jest południe. Większość drogi. Czas ich trochę nuży.<br />
Trza zabawić, rozweselić długi rejs podróży.<br />
Hela znowu zbiera myśli,może ktoś wspomoże,<br />
Więc zaczyna tak dziecinnie,niby jest w pokorze.<br />
<br />
„Już miesiąc zaszedł,psy się uśpiły<br />
I coś tam klaszcze za borem,<br />
Pewnie mnie czeka mój Filon miły<br />
Pod ulubionym jaworem.<br />
<br />
Nie będę sobie warkocz trefiła<br />
Tylko włos zwiążę splątany,<br />
Bobym się bardziej jeszcze spóźniła,<br />
A mój tam tęskni kochany.<br />
<br />
Prowadź mnie teraz, miłości śmiała<br />
Gdybyś mi skrzydła przypięła,<br />
Żebym najprędzej bór przeleciała,<br />
Potem Filona ścisnęła.”<br />
<br />
117<br />
<br />
Antoś głośno jej wtórował. Szyper chyba także.<br />
Reszta to była zmęczona,wykrzywione twarze.<br />
Na wymioty już ich bierze,fale kołysane,<br />
Lecz najlepsze jest lekarstwo, to właśnie śpiewanie.<br />
<br />
Wyszogród dawno minęli. Widać jakieś mury.<br />
To Warszawa, ta bez dachów,tam gdzie krążą szczury.<br />
Za godzinę tam będziemy,woła szyper stary.<br />
W tubę znowu daje hasło: dodać trochę pary!<br />
<br />
Wszyscy wstali, wyszli z kajut. Na pokładzie cisza.<br />
W nowe wielu tutaj płynie. Wędrówka nie piesza.<br />
Co też będzie za przystanią? Nieznane i obce?<br />
Kiedy będą w tej Warszawie,jakie pierwsze noce?<br />
<br />
Wszyscy zeszli już z pokładu. Hela stoi sama.<br />
Miała Basia na nią czekać. Czy spotka ją drama?<br />
Majtek biegnie do pachołka,cumę w koło zwija.<br />
Szyper krzyknął – Wierzbo biała! Wiedz ,wszystko przemija!<br />
<br />
Parą sygnał jest oddany. Prom odbija z kei.<br />
Coś odpływa ,już nie wróci. Wiesz ,biegłam z Alei!<br />
Tak z drętwoty ją wyrwała Basia ,co nadeszła.<br />
Hela czuje,że nerwica przepadła,odeszła.<br />
<br />
118<br />
<br />
Przywitały się serdecznie. Czeka Apolonia.<br />
To idziemy w drogę nową, a miałaś czekania!<br />
Szefowa mówiła krótko: szycie,rygor,spanie,<br />
Żadnych zabaw,pohulanek,na ulicy stanie.<br />
<br />
Hela się na to zgodziła. Nie sprawię kłopotów.<br />
Lecz warunki chcę mieć jasne,kwota i co do snów.<br />
Spanie będzie za sprzątanie. Za szycie gotówka.<br />
Tygodniowo to na razie wystarczy ci stówka.<br />
<br />
Lecz miesięcznie to pięć stówek. Usłyszałaś stawkę?<br />
Jeśli tak, to czekaj tutaj,tu siadaj na ławkę.<br />
Zakład zamknę ,to pójdziemy na stancję,na spanie.<br />
Hela siadła i ogląda jak idzie składanie.<br />
<br />
Tak zaczęła być krawcową. Hela córka Jasi.<br />
Jej policzki to rumieniec wiejski trochę krasi.<br />
Stancję ma na wspólnym łóżku. Wiadomo ,Warszawa.<br />
Na śniadanie chleb ze szmalcem ,a do tego kawa.<br />
<br />
Miasto dla niej było rajem. Gruz był lepszy, inny.<br />
Krok w swym życiu w przód zrobiła. Sens życia dziewczyny.<br />
Nie było to zwykłe miasto. To była stolica,<br />
Pełno ludzi na chodnikach i gwarem zachwyca.<br />
<br />
119<br />
<br />
Tak trzy lata szyła rzeczy. Eksluzyw, mówiono,<br />
Nieraz w Chylin zajechała,gdzie wrażeń słuchano.<br />
Podczas takiej jednej jazdy podszedł do niej Antoś.<br />
I rozmowy,przebywania nigdy nie miał dość.<br />
<br />
Kiedyś mówi: wiesz co ,Heluś,ja ci coś zaśpiewam.<br />
Bo do ciebie ja sympatie to ogromne miewam.<br />
Antoś jeszcze to był w wojsku. W mundurze był teraz,<br />
Antoś chętnie chce zaśpiewać i z myślą napiera.<br />
<br />
Hela, gdy byli na Kępie,rzecze ,teraz możesz ,<br />
Dojdziem wnet do mego domu,lecz po drodze nie grzesz.<br />
Poszli razem. Antoś bliżej Heli teraz dąży.<br />
Przerwał mowę i tematu teraz już nie drąży.<br />
<br />
„Tam w lesie stała chateczka<br />
A w niej mieszkała dzieweczka.<br />
Dziewczynko,dziewczynko ma<br />
Otwórz swe małe okienko.<br />
<br />
Dziewczynko ma,ja rad bym widzieć oczka twe.<br />
Dziewczynka okno otwarła<br />
Żałosnym głosem wołała,<br />
Witam cię ,kochanku mój.<br />
<br />
120<br />
<br />
Witam cię, kochanku mój miły<br />
Witam cię,ale nie jestem już samotna<br />
Tyś na mnie czekać nie chciała<br />
Innegoś sobie wybrała.<br />
<br />
Cóż z tego innego masz<br />
Kiedy wciąż płaczesz, narzekasz<br />
A ja jestem wolny jak w polu ptak,<br />
Cóż z tego innego masz.”<br />
<br />
Ładna ,Antoś ,ta piosenka. A skąd ty ją znasz?<br />
Chłopcy w wojsku ją śpiewali. A czy ty na czymś grasz?<br />
Nie,na razie jeszcze nie gram. Próbuję na flecie,<br />
Lecz to nie maj i nie noszę go ze sobą przecie.<br />
<br />
Antoś to chłopiec był grzeczny. Był z Helą w Chylinie.<br />
Bał się mocno zaś jednego ,że niedziela minie.<br />
Hela musi do Warszawy,on do Rembertowa.<br />
Zginą oni znów dla siebie. Tkać trzeba od nowa.<br />
<br />
Czasu znowu coś minęło. Antoś list napisał.<br />
Że na jesień wyjdzie z wojska. I czy może,..pytał.<br />
I czy może wpaść tam do niej,gdy w Chilinie będzie?<br />
Wówczas pójdą se na spacer,na Kupis i wszędzie.<br />
<br />
121<br />
<br />
Hela zgodę wyraziła. Nic z tego nie wyszło.<br />
Bo Antosia poderwało inne dziewuszysko.<br />
Taka Józia,platfus stopa,czekała na niego.<br />
Na przystani w Kępie Polskiej,poderwała jej go.<br />
<br />
Taki koniec był zalotów i Antka i Heli.<br />
Ich zapędy,ich sympatie,szybko czarci wzięli.<br />
Hela szyła już trzy lata. Chętna na zaloty,<br />
Antoś trochę się podobał ,ale nie był złoty.<br />
<br />
Basia ,dobra koleżanka,planuje swe śluby.<br />
Więc zaprasza na wesele. Siedzi u niej luby.<br />
A skąd chłopak? Pyta Hela. A on ze Stargardu,<br />
Na Bielanach go poznałam,podczas gry akordu.<br />
<br />
Tam bywają potańcówki. Znamy się od roku.<br />
Miły chłopak i akurat pasuje do wieku.<br />
A ślub kiedy? Ano w lipcu. Będziesz Hela druhną?<br />
Będę,będę, lecz uważaj, bo inne go zdmuchną.<br />
<br />
Mnie Antosia to ta Józia zabrała sprzed nosa.<br />
Zobacz jeno, jaka sprytna,kusa,rudowłosa.<br />
Nie martwię się,ja po słowie,były zapowiedzi.<br />
Gdzie on teraz? Czy w twym domu i przy tobie siedzi?<br />
<br />
122<br />
<br />
Nie,pojechał on do domu. Chce z domu pomocy.<br />
Wróci,mówi ,tak akurat po piątkowej nocy.<br />
Ślub w sobotę. Liczę ,Helu,wierna przyjaciółko,<br />
Znam ja ciebie,ty przylecisz,śpiewająca pszczółko.<br />
<br />
Hela ma więc zaproszenie na druhnę do Basi.<br />
Swe uczucia podróżnicze w sobie jakoś gasi.<br />
Gdzieś tam w sercu do Antosia siedzi trochę żalu.<br />
Ponoć tam kapele dzisiaj w bębny swoje walą.<br />
<br />
Na weselu u tej Basi,to kapela rżnęła,<br />
Ostre cięła ci poleczki,aż się struna gięła.<br />
A oberki, gdy tańczono, to krzesła padały,<br />
Wynik tańców i wesela mazowszanki znały.<br />
<br />
Chłopcy w butach z podkóweczką,u dziewcząt spódnica,<br />
Gdy się taka zawiruje ,to wszystkich zachwyca<br />
Zgrabne nóżki chłopców wabią. Stwarzają nadzieje,<br />
A od wirów par tanecznych,perfumami wieje.<br />
<br />
Helę Basia poprosiła: Helu ,czy zaśpiewasz?<br />
Przecież z miasta ty piosenki zawsze nowe miewasz.<br />
Hela uzgadnia z kapelą rymy,takty nowe,<br />
Kapelmistrz jej przytakuje,Tak,wszystko gotowe.<br />
<br />
123<br />
<br />
„W rogu salonu przy stoliku,<br />
Siedziało dziewczę niby kwiat.<br />
A oczy gonią za muzyką,<br />
W muzyce widzi cały świat.<br />
<br />
Czemuś, dziewczę, taka smutna<br />
I zadumana twoja twarz?<br />
Czy ta melodia tak okrutna,<br />
Czy co innego w sercu masz?<br />
<br />
Strzelają korki od szampana,<br />
Kieliszki dzwonią raz po raz,<br />
Pójdż w me ramiona ukochana<br />
I cicho szepnij , kocham cię<br />
<br />
Hej,wódki,wódki,dajcie wódki.<br />
My wódkę chcemy pić,<br />
Niech piernik weźmie wszystkie smutki,<br />
Jesteśmy młodzi,chcemy żyć! „<br />
<br />
Hela z krzesła ci nie schodzi. Czeka na oklaski.<br />
I zaczyna coś nowego. Ma spódnice w paski.<br />
Przytupnęła kilka razy. Wstęp harmonia bierze,<br />
Ona oczy swe podniosła i patrzy ku górze.<br />
<br />
124<br />
<br />
„Nadeszła wiosna,wonna,radosna<br />
Nadzieją słońca upaja się świat.<br />
I tylko w górach śnieg biały pozostał,<br />
To są wspomnienia minionych lat.<br />
<br />
Niebieskie oczy twe,<br />
Gdziekolwiek spojrzę wszędzie widzę je.<br />
Niebieskie oczy,pełne szczęścia, pełne łez.<br />
Niebieskie oczy twe,kochane oczy twe<br />
<br />
Wyśnione i wymarzone,w dal zapatrzone,<br />
Niebieskie oczy twe.<br />
To co się kiedyś w życiu kochało,<br />
Teraz po nocach ciągle się śni,<br />
<br />
I tylko jedno ci pozostało,<br />
To są wspomnienia minionych dni<br />
Niebieskie oczy twe,<br />
Gdziekolwiek spojrzę wszędzie widzę je.<br />
<br />
Niebieskie oczy pełne szczęścia, pełne łez.<br />
Niebieskie oczy twe,kochane oczy twe,<br />
Wyśnione i rozmarzone w dal zapatrzone,<br />
Niebieskie oczy twe.”<br />
<br />
125<br />
<br />
Hela patrzy na tańczących,jak oni się tulą.<br />
Jednak oni coś wolnego,to zatańczyć wolą.<br />
W tańcu robią przytulanki. Nawet ten wysoki!<br />
Co to teraz z Nacią w parze. Zgrabne robi kroki.<br />
<br />
Kto to taki? Pyta Basię. Mąż go przyprowadził.<br />
Co za jeden,to niewiele,niewiele on zdradził.<br />
Z nim przyjechał,to kolega ,no i męża drużba!<br />
Nie znam wiele. Taki chłopak. Od niego jest prośba!<br />
<br />
Stanął obok,robi ukłon i prosi do tańca,<br />
Helę prosi,ona owszem,w sercu ma kuksańca,<br />
Coś ją bodło. Tańczy z chłopcem. Jaki on wysoki.<br />
Jest układny,całus w rękę,włos skręcony w loki.<br />
<br />
Tańcowali bardzo długo. Hela ma marzenia.<br />
Ale nagle zgrabny chłopiec już partnerkę zmienia.<br />
Nie tańcz ,mówi mu kolega,ona to biedota.<br />
Stuknij do tej ,co tam stoi. Dziewczyna jak szprota.<br />
<br />
Hela to się oburzyła. Więcej nie śpiewała.<br />
Gdy ją Basia znów prosiła,chorą udawała.<br />
Po weselu znów do pracy. Promem do stolicy,<br />
Na niedzielę w polu praca,wiązanie pszenicy.<br />
<br />
126<br />
<br />
Mama robi,Kazio robi,dwie siostry schylone,<br />
Ziarno ciężkie w kłosie siedzi,a celne nie płonę.<br />
Żniwiarz w przodzie pokos kładzie. Chłopisko półnagie,<br />
Tnie w milczeniu, a z wysiłku to zagryza wargę.<br />
<br />
Nie odetchnie, nim nie dojdzie tam do końca łanu,<br />
Wówczas najprzód to przyklęka na jedno kolano,<br />
Po czym siada,flaszkę łapie z herbatą lipową,<br />
Oddech bierze,nim znów zacznie przecinkę swą nową.<br />
<br />
W taki dzień pogodny,znojny,Nacia biegnie w pole,<br />
Słuchaj Hela,a w sklepiku list leży na stole.<br />
Jaki list,pyta się Hela? A w białej kopercie.<br />
A od kogo? Tego nie wiem. Sklepowa go skrycie,…<br />
<br />
Mamo, mogę ja do sklepu? Tam do mnie przesyłka.<br />
Biegnij, Heluś. By nie była to jakowaś zmyłka.<br />
Hela wraca ,w snopki siada. Czyta te nowiny,<br />
To od chłopca wysokiego. Są wyznania winy.<br />
<br />
„Względem pamięci i uczucia” – Tak on się zaczyna.<br />
Czyta go powtórnie znowu stroskana dziewczyna.<br />
Co on taki jakiś dziwny. Porzucił mnie w tańcach.<br />
Skąd on pisze? Z krain nowych,aż od kraju krańca.<br />
<br />
127<br />
<br />
Nie odpiszę ,co on myśli, żem ja taka prędka?<br />
Po godzinie znowu czyta. Z środka pcha ją chętka.<br />
Z wieczora poszła do Naci. Radź,radź przyjaciółko?<br />
Nacia radzi ,by odpisać. Nie ma nic przeciwko.<br />
<br />
To z Warszawy ja odpiszę. I na tym stanęło.<br />
Będąc w mieście deszcz wciąż siąpił. Od zachodu wiało.<br />
Papeterię se kupiła,a znaczki z Bierutem.<br />
Jeden to jej nawet upadł,przydeptała butem.<br />
<br />
Odpisała. Jeśli tak chce,może ją odwiedzić.<br />
Nikt już teraz to nie musi do ucha jej radzić.<br />
W kilka dni w sklepie list leży. Hela go otwiera,<br />
Ze zdumieniem tam na wiersze zdziwiona spoziera.<br />
<br />
Chłopiec pisze,że przyjedzie i termin wyznacza.<br />
A więc Hela tak pomału w nowe życie wkracza.<br />
W sierpniu będzie. Piętnastego. I tak się zaczęło.<br />
Spotkali się, poszli w spacer.Życie swoje mięłło.<br />
<br />
Chłopiec kilka dni przebywał. Zwiedzili jej pole,<br />
Byli także na Kupisach,w szerokim parowie.<br />
Tam pagórki urokliwe i ruczaj przeczysty,<br />
Bolek wodę tę popijał,piach był pod nią szklisty.<br />
<br />
128<br />
<br />
Młodzi dali zapowiedzi. W Kępie Polskiej śluby.<br />
Sześć bryczek im gości wozi. Udany był luby.<br />
Wesele zaś to w Chylinie,u mamy gościna.<br />
Na weselu to kapela oto jak zaczyna;<br />
<br />
„Pan Bolesław był w Krakowie<br />
I zapoznał Helę sobie<br />
Helę,Helenę,Helę,<br />
I zapoznał Helę sobie.<br />
<br />
Hela wzrostu jest nie mała<br />
Więc Bolkowi się udała,<br />
Hela,Helena,Hela<br />
Więc Bolkowi się udała.<br />
<br />
Wzion ją zawiózł do rodziny<br />
Do swej matki do jedynej<br />
Helę,Helenę,Helę<br />
Do swej matki do jedynej.<br />
<br />
Moja mamo ,chowaj mi ją<br />
Wrócę z wojska,zabiorę ją.<br />
Helę,Helenę,Helę,<br />
Wrócę z wojska, zabiorę ją.<br />
<br />
129<br />
<br />
Lata w wojsku przemijają<br />
Chłopcy z wojska powracają.<br />
Helu,Heleno,Helu,<br />
Chłopcy z wojska powracają.<br />
<br />
A w niedzielę po obiedzie<br />
Pan Bolesław z wojska jedzie<br />
Helu,Heleno,Helu<br />
Pan Bolesław z wojska jedzie.<br />
<br />
Już nie wyszła Hela sama<br />
Tylko wyszła Heli mama.<br />
Heli,Heleny,Heli,<br />
Tylko wyszła Heli mama.<br />
<br />
Panie Bolku, już nic z tego<br />
Hela wyszła za innego.<br />
Hela,Helena,Hela,<br />
Hela wyszła za innego.<br />
<br />
Dajcie skrzypce, przyjaciele,<br />
Pójdę grać na jej wesele,<br />
Heli,Helenie,Heli,<br />
Pójdę grać na jej wesele.<br />
<br />
130<br />
<br />
I usiądę w rogu stoła,<br />
By widziała Hela moja.<br />
Hela,Helena,Hela,<br />
By widziała Hela moja.<br />
<br />
Hela Bolka zobaczyła<br />
Cztery stoły przeskoczyła.<br />
Hela,Helena,Hela,<br />
Cztery stoły przeskoczyła.<br />
<br />
Na czwartym się zatrzymała<br />
I Bolkowi buzi dała.<br />
Hela,Helena,Hela,<br />
I Bolkowi buzi dała.”<br />
<br />
Krzyk się wzmagał, gdy kapela piosenkę kończyła,<br />
A krzyczano pełną piersią. Krzyczała to głosów siła.<br />
Gorzko nam tu! Gorzko ,dzieci! Wiwat młoda para!<br />
A babunia łzy roniła. Babcia Tekla stara.<br />
<br />
Ona tort młodym upiekła. Miała biały kołnierz.<br />
I pytała wciąż synowej:Czy chłopiec to żołnierz?<br />
Żołnierz,żołnierz ,mówi Janka. Żołnierz od armaty.<br />
Jeno wszedł to wraz powiedział: Helcia, żadne graty.<br />
<br />
131<br />
<br />
Młodzi w życie sami poszli,bez torby, bez kija.<br />
Lat pięćdziesiąt już minęło. Czas szybko przemija.<br />
Też już dawno włosy oni to siwiutkie mają,<br />
Czasy piękne to w dyktafon chętnie wspominają.<br />
<br />
Stargard Szczeciński 2007 r<br />
<br />
Wiesław Kępiński<br />
<br />
132<br />
<br />
Spis treści<br />
<br />
Rozdział I To były wrzosowiska 2<br />
<br />
Rozdział II Helenka bawi rodzeństwo 28<br />
<br />
Rozdział III Śpiewająca wierzba 59<br />
<br />
Rozdział IV Wesele w Chylinie 82<br />
<br />
<br />
<div>
<br /></div>
Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-30165752279599873722017-12-27T07:31:00.002-08:002017-12-27T07:31:38.069-08:00"Tam, gdzie żółte maliny"WIESŁAW KĘPIŃSKI<br />
<br />
TAM, GDZIE ŻÓŁTE MALINY<br />
<br />
1<br />
<br />
Rozdział 1<br />
<br />
Zakup gospodarki na Podolu<br />
<br />
W chacie małej wedle Sanu, przy lampie naftowej,<br />
Michał czyta łamy gazet o przestrzeni nowej.<br />
Zachęcały ogłoszenia, łudziły przestrzenią,<br />
To ciekawe, jak za hektar, ile oni cenią?<br />
<br />
Zastanawiał się gospodarz. Bo nabierał chęci<br />
Do zakupu na Podolu ziemi trochę więcej.<br />
Miał tu własną, lecz zachęty były tak krzykliwe,<br />
Że uwierzył tym gazetom, łamy sprawiedliwe.<br />
<br />
Nic nikomu on nie mówił, przeżuwał pomysły,<br />
Czy oddalić się z rodziną, od Sanu, od Wisły?<br />
W wieczór cichy po udoju znów gazetę czyta,<br />
Przelicza już na hektary. Myśl nadal ukryta.<br />
<br />
Lampę z naftą bliżej stawia. Ziemia z parcelacji.<br />
Działki tworzą i sprzedają, wszystko naszej nacji.<br />
Puste działki. To ciekawe. Chałupa, obory?<br />
Liczy sobie, myśli tęgo. Rzadko do tej pory.<br />
<br />
2<br />
<br />
Spółka ciągle pisze o tym. „Spółka Polska Gleba.”<br />
To ciekawe, sama gleba. To działka bez żłoba!<br />
Czyta tu o tym warunku. To go nie przestrasza.<br />
Jest cenniejsze ,aby działka była tylko nasza!<br />
<br />
Tu na myśli ma swą żonę. Młodą, zdrową Madzię.<br />
Ją ciągnęły mady żyzne, próchnice nie liche.<br />
Może ona pomysł poprze? Baba jednak baba.<br />
Jeśli weto swe postawi? Nie puści jak śruba.<br />
<br />
Bez klucza tu nic nie zrobisz. Musi być jej zgoda!<br />
Ale jak to wytłumaczyć, że w tym jej wygoda?<br />
To daleka jest kraina, jeszcze bitwy trwają,<br />
Bitwa bitwą, a w sprzedaży Spółki działki mają.<br />
<br />
Reklamują, zachęcają. Krzyczą, czarnoziemy !<br />
I dość tanio. To ciekawe. Czy to między swemi?<br />
Kto kupuje one działki? Niby osadniki?<br />
Co to mają grubszą forsę i rącze koniki?<br />
<br />
Lampę znowu ciut podkręcił i czytał, i czytał.<br />
Jeden wyraz, Polska Gleba. I za brodę chwytał.<br />
Czarnoziemy! O cholera, na tym to się rodzi!<br />
Dziesięć kupić, lub dwadzieścia. To się dobrze godzi!<br />
<br />
4<br />
<br />
Trzeba by po żniwach ruszyć. Spieniężyć swe plony,<br />
Sprzedać wszystko oprócz wozu. Chałupę,zagony.<br />
Wozem ruszyć? Nie za bardzo. Może wóz Drzymały?<br />
Bardzo drogi. To odpada. Chęci już go brały.<br />
<br />
Odłożył więc swą gazetę. Trza z ludźmi pogadać.<br />
Do Łańcuta jutro ruszy, by opinię badać.<br />
To jest blisko, w dwie godziny i wróci z powrotem.<br />
Wysłuchiwać trzeba uwag, co krążą za płotem.<br />
<br />
W Łańcucie to z miejsca spotkał Borodkę znajomka.<br />
Który w stajniach u hrabiego dbał o cwaj konika.<br />
Hrabia wrócił? Ano wrócił. Parcelację robi?<br />
Jemu w głowie flama nowa, której ciało zdobi.<br />
<br />
Krawce bryką się zjeżdżają, obmacują dziwę.<br />
Oczy mają rozbiegane i nadzwyczaj chciwe.<br />
Więcej tam jest polityki, niż miary i szycia.<br />
Ale to już taki przecie sposób Żydów bycia.<br />
<br />
To nie robi parcelacji? Robi, robi bagna,<br />
Nieużytki ludziom wciska. Parcelacja? Kpina!<br />
Pytam ja się ciebie ,Piotrze, mam chęć na Podole.<br />
Tam przestrzenie, czarnoziemy ….i spisa co kole,<br />
<br />
5<br />
<br />
Przerwał jemu tu Borodko. Tam bandy grasują!<br />
Od Machny i od Petlury. Łamią, wszystko psują!<br />
Panie Piotrze, a od czego są ułani, gwery!<br />
Jeśli w kupie zamieszkamy …. Kupił pan papiery?<br />
<br />
Jeszcze zamiar nie podjęty. Zgryzam ja go w sobie.<br />
Żonie nawet nie mówiłem. Nie wiem jak to zrobię.<br />
Reklamują. Rząd zachęca. Witos to gardłuje.<br />
Mnie w ten sposób namawiają. Chatę tam zbuduje.!<br />
<br />
To szczęść Boże! To są koszta! Sprzedam ojcowiznę.<br />
Tu pan sprzeda ,mój Michale a tam na goliznę.<br />
Panie Piotrze, jest różnica na hektarze wielka,<br />
Można wiele z tego zrobić, dokupić radełka.<br />
<br />
A jak trzeba parę koni. …..No i spać na wozie?<br />
Otóż szkopuł, to przeszkadza, aby nie na mrozie!<br />
I dlatego trzeba w sierpniu robić przeprowadzkę.<br />
Mówisz o tym ,mój Michale, jakbyś szedł na schadzkę.<br />
<br />
Tak to sobie rozmawiali, ważąc każde słowo.<br />
Przeciwności i wygody, ruch w prawo lub w lewo.<br />
To życiowa jest decyzja. Borodko kontruje.<br />
A pan Michał to werandę już w głowie buduje.<br />
<br />
6<br />
<br />
Do rozmowy im się wtrącił, Bakota przechodząc.<br />
On inaczej na to wszystko trochę chętniej patrząc,<br />
Poparł zamiar znajomego. Tam są perspektywy!<br />
Są i owszem, co polują na wstrętne Lachiwy.<br />
<br />
Z tym upora się tam wojsko. Pomału wydusi.<br />
I wolniutko rygor będzie na Czerwonej Rusi.<br />
Ja popieram was, Michale, mądra myśl, szacowna.<br />
Żegnam, idę ci do sklepu, gdzie kasza perłówna.<br />
<br />
Tak rozstali się znajomki. Michał wraca w doma.<br />
Decyzję w głowie zapisał. Nad przerzutem duma.<br />
Zmiękczyć trzeba najpierw żonę, zachęcić, ugłaskać,<br />
Potem plany drobiazgowe. Tu zaczynał mlaskać.<br />
<br />
Co to będzie ,gdy sprzeciwy, dąsy i lamenty!?<br />
O, na Boga! Wspomóż Boże! I Józefie święty!<br />
Już wyprzęga swego konia, obchodzi obejście.<br />
Wszystko robi, lecz odwleka do domu swe wejście.<br />
<br />
Czy się boję? Myśli sobie, będę myślał , ot co!<br />
W domu zaraz po posiłku całuje jej lico.<br />
Wiesz co ,Madziu, co ty powiesz na zmianę Siatysza?<br />
Na co niby? Źle ci tutaj? Wyrodna twa dusza?<br />
<br />
7<br />
<br />
,Chciałbym prysnąć na Podole Zakupić tam glebę!<br />
Jeśli zgodę twą uzyskam interesy zrobim grube.<br />
To dlatego szpalty czytasz, liczysz na Witosa,<br />
Który chłopem jest bogatym, dba o swego nosa.<br />
<br />
Powiem krótko, mój Michałku, ponętna okazja,<br />
Pilnuj jeno, abym czasem gdzieś w błoto nie wlazła.<br />
Możem jechać ziem dokupić i trzymać sześć koni,<br />
Aby siły wystarczyło, bez bólu u skroni.<br />
<br />
To się zgadzasz? Ano przecie. Tu jest trochę ciasno,<br />
Michał flaszkę wziął do ręki, poszedł tam ,gdzie wino<br />
Już od roku jest w gąsiorze w komórce przy kuchni,<br />
Lejkiem leje płyn czerwony, co bulgotał z wiśni.<br />
<br />
Twoje zdrowie ,Madziu miła, bałem ja się ciebie.<br />
Lecz ty zawsze byłaś gwiazdką przednią na tym niebie.<br />
I wypili po pół szklanki, on ją pocałował,<br />
Dumny z siebie i z tej tej żonki, że jej się dochował.<br />
<br />
Pełen dobrych myśli o tym , co robi z rodziną,<br />
Zasnął twardo, uśmiechnięty, no i z dobrą miną.<br />
Czy mu śniły się marzenia o łanie bez końca?<br />
Nie powiedział, ale rano podkarmił indorca.<br />
<br />
8<br />
<br />
Zagulgotał razem z ptakiem, sypnął słój pszenicy.<br />
I popatrzył po obejściu, chwycił czub kłonicy.<br />
Wsparty, długo patrzył w pole, szukał jego końca,<br />
Na półkolu, jeszcze żółtym, wschodzącego słońca.<br />
<br />
Tam chciał jechać, na Wschód Polski, gdzie pobojowiska,<br />
Aby ujrzeć na swe oczy i zobaczyć z bliska,<br />
Drogę pustą, gdzie Haliszka, tylko z Rzędzianinem,<br />
Przemierzała uciekając przed groźnym czambułem.<br />
<br />
To wyzwanie po tej wojnie, która jeszcze dudni,<br />
Jak głos chłopca wyrzucony do głębokiej studni.<br />
Jeszcze były grupy zbrojne, starcia, pojedynki,<br />
W zagajnikach, wododołach i kopalniach glinki.<br />
<br />
Michał czoło swe nadstawia i chce być pionierem,<br />
A tu na wsi Sietyczowie, tu wszyscy są zerem.<br />
Słaba gleba i pagórki, wielkie zalesienia,<br />
Niech to licho, jadę, jadę, decyzji nie zmienię.<br />
<br />
Ręką ruszył swą kłonicę, twardo ona siedzi,<br />
Pójdzie na większe przestrzenie, inny niech się biedzi.<br />
Tam są przecież czarnoziemy, znane za słyszenia,<br />
Więc tęsknota po tej wojnie w realia się zmienia.<br />
<br />
9<br />
<br />
Sprzedaż zaczął od sołtysa. Wiesz ,sprzedaję wszystko.<br />
Wóz zostawię, konia także i mleczne krowisko.<br />
No ,a płody, jeszcze żniwa, a jak okopowe?<br />
Na pniu puszczam, kto z gotówką? Plony idą zdrowe!<br />
<br />
Sołtys poczuł tu interes. Daj tydzień namysłu!<br />
Odszedł szybko szukać źródła, bo okazje prysną.<br />
Michał poszedł i do gminy. Wójtowi oznajmia.<br />
Ten zakrzyknął, ciszej mowa. Twarz była łakoma.<br />
<br />
Ja to biorę, stawiaj cenę! Wójcie, na pniu także.<br />
Wszystko jedno, ty wyceniasz, wartość targu wskażę.<br />
Koniec lipca, koniec targu. Muszę ja przed zimą.<br />
Domek jakiś tam postawić, nie zbijany gliną.<br />
<br />
Tak ,to jasne i dlatego na pniu idą plony.<br />
Wójt zamyślił się głęboko, tarł zarost golony.<br />
Koniec lipca u rejenta. Tak ,chyba nadążę.<br />
Ja to biorę , bo przeminie jak kwitnący grążel.<br />
<br />
A więc termin ,koniec lipca? Michał się upewnia.<br />
Tak, tak ,jasne, hipoteka. Dom, obory chlewnia.<br />
Za trzy dni jestem u ciebie, Michale mój drogi.<br />
To dla córki. .Aleś trafił. Przed chałupą głogi.<br />
<br />
10<br />
<br />
Tak są głogi, cztery drzewka. Już mają owoce.<br />
Czekam ci ja na wiadomość, by nie na złe moce.<br />
Nie ma strachu. Mam skąd szarpnąć. Mam i własne grosze.<br />
Coś po ojcu, coś pożyczę, coś mam po macosze.<br />
<br />
Ja to biorę, ty daj słowo, po trzech dniach go zmieniaj.<br />
Daję słowo i siedem dni, piaskiem nie zalewaj.<br />
Tak rozeszli się ,by znowu w terminie się spotkać,<br />
I swe dłonie w długim targu bić a nie tam głaskać.<br />
<br />
W sierpniu udał się do miasta, do Lwowa wielkiego,<br />
aby w spółce „ Polska Gleba” wkładu należnego<br />
Wpłacić z miejsca, grosz wieczysty, nim złoży podpisy.<br />
A tam liczy się gotówka ,nie żadne kaprysy.<br />
<br />
No, panowie, no chwileczkę, niech zdejmę cholewy.<br />
Bo tam kasa w przechowaniu, drogie moiściewy.<br />
Kasjer oczy robi wielkie, a spryciarz, do czarta!<br />
Ale sposób se wynalazł. Pochwała tu warta.<br />
<br />
U nas tutaj tak bywało, że gościu bez kwoty,<br />
Przyjdzie, siedzi i chce płacić, a tu puste kiesy.<br />
Doliniarze go zrobili, na szaro, do zera.<br />
A on biedak tutaj siedzi i oczy obciera.<br />
<br />
11<br />
<br />
Nie wie nawet, jak i kiedy, papierki świsnęli,<br />
A tym bardziej, że z rodziny tuż przy nim siedzieli.<br />
Aleś pan się tu wycwanił. Wszystko załatwione.<br />
Jest miejscowość, numer działki. Pole nie sprawdzone.,<br />
<br />
Mówią mu, że czarnoziemy, parcelacja była.<br />
Michał wraca do swej Madzi. Ona gęś ubiła.<br />
Ptaków to my nie zabierzem, uciekną, rozkradną.<br />
Trzeba coś zjeść, resztę sprzedać i jałówkę ładną.<br />
<br />
Michał z żoną wciąż się zgadza. Idą w gołe pole.<br />
Termin jest do dwudziestego. Gęś będzie w rosole.<br />
Dwudziestego będzie wagon a stacja Branianka.<br />
Już do kufrów fajans idzie, talerz, no i szklanka.<br />
<br />
Słomą wszystko utykane, pierzyny w bebechy.<br />
Michał budę se zakupił. Ściany lite, dachy.<br />
To co ważne już na wozie. Krowa na postronku.<br />
Madzia kręci się przy wozie, pilnuje porządku.<br />
<br />
Michał konia batem zaciął. Na życie! Na szczęście!<br />
Madzia zaś łzy uroniła. Wójcie, resztę macie!<br />
Do widzenia! A Bóg prowadź! Niech wam gwiazda świeci!<br />
Bo ja widzę, że niedługo, w domu będą dzieci!<br />
<br />
12<br />
<br />
I tak wozem odjechali w wagon zamówiony,<br />
A po drodze, no to Michał mówi do swej żony.,<br />
Nie dopuszczaj ty złych myśli. Nie byłem tam nawet.<br />
Wpis do księgi mam w kieszeni. Zbędny już jest lament.<br />
<br />
Przytulił Madzię do siebie, konia zdzielił lejcem,<br />
Wio, kasztanie, ty nie przejmuj się wcale tym przejściem.<br />
Wszystko w życiu trza spróbować, choć zmieniasz krainę,<br />
Z Madzią liczę mocno na to, na nowym nie zginę!<br />
<br />
Pociąg jechał jedną nockę. Stacja Hadynkowce.<br />
Wagon stoi na bocznicy. Michał wóz rychtuje.<br />
Madzia sama na bocznicy. Michał w drugim kursie.<br />
Trzeci kurs to już ostatni. Zjechali po rosie.<br />
<br />
Jeszcze nawet nie świtało ,gdy legli się zdrzemnąć.<br />
Tu nie trzeba na pustkowiu na noc lampy zdmuchnąć.<br />
Było widno ,gdy już wstali. Michał się rozgląda.<br />
Gdzie tu blisko wody nabrać? Nie ma koresponda.<br />
<br />
Nic nie miga. Tu zapytasz chyba tylko wronę.<br />
Gdzie tu woda? Gdzie tu struga? Tam, tam kręcą one.<br />
Wiesz co ,Madziu, ja objadę trochę okolice.<br />
Wezmę beczkę, kogoś spotkam, wiadomość zachwycę.<br />
<br />
13<br />
<br />
I pojechał pośród pola już trochę szarego.<br />
Tu po żniwach mendle stoją. Nie widać nowego.<br />
Co u licha, puste pola, a gdzie wyrobnicy?<br />
Chat brakuje i nie widać kozackiej stanicy?<br />
<br />
Na południu widać lasy, na północy bory.<br />
Ode wschodu to brzeziny, mają białe kory.<br />
Niskie lasy, bo dalekie, równina czarniawa,<br />
Miedzy nie ma. A więc w brzozach dla koni jest trawa.<br />
<br />
Tylko pola równe gładkie, torfy przeorane.<br />
Tak to prawda, u dziedziców granice nieznane.<br />
Pole jeno w kilometry. Kiedy to zasiedlim?<br />
My dopiero zeszłej nocy, tu z wozu my zsiedlim.<br />
<br />
Droga polna. A więc jedzie, o , szałas tam widać.<br />
Czy ktoś żywie? Gdzie tu struga? Gdzie wody tu nabrać?<br />
W lewo spojrzał. Ktoś na koniu. Lornetką lustruje.<br />
Michał woła go na drogę. Ten jakby żartuje.<br />
<br />
Co pan robisz w tym pustkowiu? Pięćdziesiąt pięć działka.<br />
Wiem mniej więcej, gdzie to leży. A gdzie pana pałka?<br />
Na co pałka? Na hołysza. Jeszcze ich tu pełno.<br />
Ale pan to sam bez broni. Czemu? Jeżdżę zbrojnie.<br />
<br />
14<br />
<br />
Nagan to mam za pazuchą. Jestem tu gajowy.<br />
Parcelację dozoruję. A pan całkiem nowy?<br />
Tak, ja nocą dojechałem. Teraz szukam źródła.<br />
By napoić swą rodzinę, a reszta dla bydła.<br />
<br />
Rów jest z wodą , o tam, krzewy wiśniowe nad jarem.<br />
Tam do beczki jej nabierzesz wiadrem albo garem.<br />
Czemu mało tu tak ludzi? Działki wysprzedane,<br />
Będą zjeżdżać jeszcze teraz. Pola tu zorane.<br />
<br />
Tu nie było nic wysiewów i nie było plonów.<br />
Jak zrobicie tak i będzie, miesiąc na zasiewy.<br />
Czarny ugór dziedzic zrobił. To wszystko dla panów.<br />
Tu się zbiera cenne ziarno, a nie jakieś plewy.<br />
<br />
Ziemia widzę urodzajna, lecz jadę do strugi.<br />
Czy tu studnię ktoś już wybił? Czas po wodę długi.<br />
Tak, zaczęli i zrobili. Kręgi tam wpuszczali.<br />
O ,tam widać taki szałas, za nim trochę dalej.<br />
<br />
A głęboko tu się kopie? Na dwadzieścia metrów.<br />
To dwadzieścia kręgów trzeba, nie robią odwiertów?<br />
Nie, bo prądu tutaj nie ma. Prąd jest za daleko.<br />
Można tylko cembrowiny. A nad nimi wieko.<br />
<br />
15<br />
<br />
Korba, łańcuch i tak dalej. Szczęścia życzę w znoju.<br />
I odjechał strażnik pola, Michał .W wodopoju<br />
Woda czysta, krystaliczna, ale to daleko.<br />
I już myśli młody rolnik, jak sklecić drewienko.<br />
<br />
Aby kręgi z tego wyszły betonem zalane.<br />
Kiedy ja to wszystko zrobię ? Czy będzie mi dane?<br />
Barak złożyć,wodę wozić,zasiewy, zasiewy.<br />
Już się martwi młody Michał, ten ,co nie był lewy.<br />
<br />
Madzia teraz jest ciężarna. Gdzie tam do roboty?<br />
Tu leszczyny trzeba naciąć, zrobić jakieś płoty.<br />
A ulicę kto wyznaczy? Ulica to droga.<br />
Ja się martwię już na zapas. Głupieję na Boga!<br />
<br />
Kiedy zbijał ściany budy, jest pierwszy człeczyna,<br />
Co się gapił długą chwilę,nim mówić zaczyna.<br />
Mam ja działkę, tę pięćdziesiąt, Tam po drugiej stronie.<br />
Niech pan zajdzie dziś wieczorem.. Powiem swojej żonie.<br />
<br />
To na wozie wypijemy zapoznawcze wino.<br />
Pogadamy, spojrzym w oczy. Mojej żony to wiano.<br />
My wóz mamy, brak nam desek, spać będziem pod wozem,<br />
Później jamę wykopiemy, tak przed wielkim mrozem.<br />
<br />
16<br />
<br />
Przyjdziem, rzecze na to Michał. Przyjdziem na godzinę.<br />
Sam pan widzi, że sam robię, przyjdziem na gościnę.<br />
Wszystko nowe, ludzie nowi i nowe sąsiady.<br />
Trzeba razem sztamę trzymać, nie ma innej rady.<br />
<br />
Madzia krowę wydoiła. Pasła się na miedzy.<br />
No, bo działka nie ma łąki, to ją trochę biedzi.<br />
Orne pole. Pole obsiać lucerką to bzdura,<br />
Trójpolówka w czarnoziemach, byłaby chałtura.<br />
<br />
Michał myśli siać jęczmiona, bo słoma paszowa.<br />
Owsa także nie zaszkodzi, a gryka perłowa?<br />
Trza na koniu mi w niedzielę, objechać gdzieś wioski,<br />
I zobaczyć, co też sieją. Próby to są gorzkie.<br />
<br />
Pytać wiele to nie będę. Odwiedzę dziedzica.<br />
Tyle ziemi oddał ludziom. Czynem tym zachwyca.<br />
Nawet nie znam tej familii. Pora iść w gościnę.<br />
Madzia zmyła ręce wodą. Ma nijaką minę.<br />
<br />
Brak jest stołu, więc na wozie flaszka ,cztery kubki,<br />
Kiedy państwo przyjechali? Jak pan wbijał słupki.<br />
Po południu. To jest nasze. Tu pokazał rolę<br />
Całkiem pustą, mocno czarną. Ręką zrobił kole.<br />
<br />
17<br />
<br />
Więc od zera zaczynamy. Mnie to gnębi studnia.<br />
Gdyby razem się wspomagać. Robić tak po pół dnia.<br />
Raz u tego, raz u tego. Co pan na to powie?<br />
Pomysł dobry, nie odrzucam. Damy my po stówie.<br />
<br />
Na obręcze, cztery trzeba, deszczółki i cement.<br />
Na raz zrobim, my na tydzień, okrągły element,<br />
Po tygodniu leży drugi. A ile ich trzeba?<br />
No, dwadzieścia, tak rzekł leśnik. Tak zrobim, no chyba.<br />
<br />
To dwie formy trzeba zrobić. To zrobimy cztery.<br />
Tu stuknęli się naczyniem. Wspólnie trzymać stery!<br />
Na bezludziu samopomoc młodość ożywiała,<br />
Przecież jeszcze żadna chata, żadna tu nie stała.<br />
<br />
Młodzi ludzie projektując zagrody, wykopy,<br />
Wierzą w siebie, w młode żony, wnet zapełnią skopy.<br />
Stuknęli się szkłem powtórnie. Za jutro! Nadzieję!<br />
Cel dodawał onym ducha. Niech wiatr sobie wieje.<br />
<br />
Wybudujem! Wyrwiem ziemi! To, co doskonałe.<br />
Ziarno złote, wodę z głębi i myśli wytrwałe.<br />
Osadnicy, osiedleńcy i z jednym konikiem,<br />
Szarpniem życie, pójdziem w przody, uderzymy bykiem!<br />
<br />
18<br />
<br />
Z taką wiarą, zapewnieniem, rozeszli się w wozy.<br />
Tam nocować. Cicho spali. Szurgały powrozy.<br />
Pośród ciszy okolicy, krowina nie spała.<br />
Żuła swoje,dachu nie ma, noclegu szukała.<br />
<br />
Michał barak złożył wreszcie, z gliny stawiał kuchnię,<br />
Madzia zaś cierpliwie czeka, kiedy ogień buchnie.<br />
Jak dotychczas na kamieniach garnek miała strawy,<br />
No, a teraz na fajerkach. Piec trochę kulawy.<br />
<br />
Kafle świeże, glina świeża, pośpiech gna do przodu.<br />
Nie ma czasu, wrzesień przecie. Ustąp z korowodu.<br />
Nie oglądaj się za siebie. Piec stać będzie wieki.<br />
Kto rozbierze? Może kiedyś. Są w dachu przecieki?<br />
<br />
Michał znowu smołą maże. I tak zamieszkali.<br />
Własne pole, własna chata. Ojczyzna tam w dali.<br />
Tutaj nowa. I od rana ręką ciężką rwana<br />
Ulubiona przez nestorów. Z buntów gniewu znana.<br />
<br />
Taki nestor ,pan Zaręba, pole oddał ludziom.<br />
Niech rozmnożą swoją nacje, niech powiększą ten dom.<br />
Młodzi pomysł pochwycili. Przybyli by płodzić.<br />
No ,a ziemię czarną ziemię poprosić ,by rodzić.<br />
<br />
19<br />
<br />
Osadników wciąż przybywa. Michał ma córeczkę.<br />
Jadwiga na chrzcie ochrzczona. Zakupił owieczkę.<br />
Aby runo jutro było. Kożuszek na zimę.<br />
By Podole ją kochało, jak Hiszpan Fatimę.<br />
<br />
Na Podolu jest Jadwiga! Ksiądz zdziwiony ,rzecze,<br />
Pierwszy raz mnie to spotyka. Zdziwionym, nie przeczę.<br />
W Czortkowie zrobiono chrzciny. To miasto dziedziców.<br />
Ostoja dla ludów wielu. Szlak wielki tułaczów.<br />
<br />
Konfederat barski tędy. Od Kościuszki wodza,<br />
Szli banici z listopada. Wróg onych wypędza.<br />
Teraz pola wokół miasta Michał radłem orze.<br />
Już zakończył. Już jest grudzień. Zima o tej porze.<br />
<br />
Na oklep pojechał koniem zwiedzać okolice.<br />
Po ponowie, ślad na śniegu. Zbędne tu przyłbice.<br />
A wyjechał na dzień cały, by wielkim okręgiem,<br />
Zbadać ruchy dziwnych ludzi, co swoim zasięgiem.<br />
<br />
Penetrują nowe sioło, Zarębą nazwane.<br />
No, bo będąc raz w Czortkowie, słyszał różne granie.<br />
Były wieści o napadach. Paleniu zagrody.<br />
Michał nie bał się pomszczenia, był to człowiek młody.<br />
<br />
20<br />
<br />
Ale dzieci miał już szóstkę, to zobowiązuje.<br />
Chciał sam sprawdzić okolicę. Co to się w niej kluje?<br />
Ruszył rano na swym koniu, ważne nocne tropy.<br />
Nic też Madzi nie powiedział, że badać chce stopy.<br />
<br />
Rozbudował swe siedlisko. Inni też stawiali.<br />
Czy zagraża im coś z boku? Nie, tego nie znali.<br />
Michał miał swe wiadomości. Zaufane czujki<br />
Donosiły, że wzmagają swą działalność zbójki.<br />
<br />
Gdy dojeżdżał Hadynkowce, nadjechała bryka.<br />
Na nim pani z piórkiem pawim, tuż u kapelusika.<br />
Wstążka barwna z lewej strony, kożuszek brązowy.<br />
Barwna zjawa, pośród pola i pośród ponowy.<br />
<br />
Zatrzymała pani bryczkę. Ciekawa przybysza.<br />
A skąd Bogi to prowadzą? Bała się hołysza?<br />
Jam z Zaręby. Jam osadnik. Zrobiłem wycieczkę.<br />
Ale ładną ma pani u ronda wstążeczkę.<br />
<br />
Połechtana tym dziedziczka. Ja jestem Cielecka.<br />
Michał Miara ,od Łańcuta. Słowem nadal głaska.<br />
Bo pan Michał był szarmancki, ogłada Łańcuta.<br />
Obca mu zarozumiałość, parobczańska buta.<br />
<br />
21<br />
<br />
Znał Potockich, często widział. Miał dla nich uznanie.<br />
A szczególnie to uwielbiał pełne pasji panie.<br />
W Hadynkowcach jeszcze nie był. Więc jest zaskoczony.<br />
Bo Cielecka go zaprasza w niedzielę w swe strony.<br />
<br />
A czy mogę ja z mą córką? Jak najbardziej proszę.<br />
Ja współpracę z okolicą pośród swoich głoszę.<br />
Łaskawa jest bardzo pani. Dziękuję ,skorzystam.<br />
Zwykłym wozem ja zajadę. Na zwiedzaniu zyskam.<br />
<br />
Gdy objechał okolice był raczej spokojny.<br />
Żadnych śladów z innej wioski. Do strachu nie skłonny.<br />
Na niedzielę po koszulę. Prosto zaś z Czortkowa,<br />
Pojechali do Cieleckiej. Przyjąć ich gotowa.<br />
<br />
Pojedź z Józią, ja zostanę, nie zostawię dzieci.<br />
Myślę, długo ci tam zejdzie, do wieczora zleci.<br />
Uzgodnili poczynania. Józię zaś trza ubrać!<br />
By się wstydu nie najadła, okoliczna będzie brać.<br />
<br />
Założono jej sukienkę, panna po gimnazjum.<br />
Główkę zaś miała na karku i dość bystry rozum.<br />
Wziął on dwie swoje najstarsze. Będą się trzymały.<br />
Gdyby czasem z rówieśnikiem języka nie miały.<br />
<br />
22<br />
<br />
Pałac to był starej daty. Wielce zapuszczony.<br />
A ciągle zaś odnawiany. Przez kupy niszczony<br />
W jednej sali tej balowej , gdzie cygan przygrywał,<br />
Portret wielki był dziedzica, co dumy nie skrywał.<br />
<br />
Czoło jego podniesione, wąsik w górę włosem.<br />
Oczy jasne jako len ten, twarz zaś z małym nosem.<br />
Kontusz na nim w lilie srebrne, pas szeroki łucki.<br />
Obok ogar rudowłosy, przy nodze ,a w kucki.<br />
<br />
Karabela zakrzywiona, stolik gięty z kwiatem.<br />
Portret mówił tu wyraźnie,szlachcic zawsze bratem.<br />
Dziś córka, pani Cielecka, w roli gospodyni<br />
Wszystkich wita i zabawia, co może ,to czyni.<br />
<br />
Męża, pana pułkownika brak ,bo jest w koszarach.<br />
Dzieci chodzą i zwiedzają, trzymając się w parach.<br />
Wystrój sali oszałamia. Dziewczęta w zachwycie,<br />
Tutaj to muszą być bale! Tutaj to jest życie!<br />
<br />
Dla panów to poncz jest w ogniu. Dla dzieci torciki.<br />
Nie brakuje tutaj śmiechów i nowej muzyki.<br />
Michał, to człek bardzo bystry. Spostrzegawczy wielce.<br />
W myślach ,to on se pomyślał, co też jest dziedziczce?<br />
<br />
23<br />
<br />
Pośród przymusu bawienia w oczach to ma smutki.<br />
Chciał zapytać ją wprost Michał, jeno czas za krótki.<br />
Ludzi tutaj jest zbyt wielu. Zaczekam, pożyję.<br />
Może znajdzie się okazja. Nikt tu się nie kryje.<br />
<br />
A najlepiej to na polu lub na polowaniu!<br />
Nie, tu trzeba samotności przy skrytym gadaniu.<br />
Będzie zima, będzie sanna. Sanki się spotkają.<br />
Wtedy to on ją zapyta, oczy jej mgłę mają?<br />
<br />
Jak wam dzieci? Jak w pałacu? Podoba się tu wam?<br />
Jadzia pierwsza się odzywa. Należy do wielkich dam.<br />
Taka grzeczna i wymowna, wieczny uśmiech twarzy.<br />
Wiesz co, tatuś, moja dusza o czymś takim marzy.<br />
<br />
Józia na to się odzywa, pan dziedzic w ornacie, ….<br />
To jest żupan albo kontusz, nazwy wy nie znacie.<br />
Bo tu nie ma nawet kina, ni radia, ni prasy.<br />
Wszystko zaś idzie w budowę, brak na pisma kasy.<br />
<br />
Gdybyś, tatku ,ty się ubrał w sobole kontusze,<br />
Byś oświetlił tę podolską, okoliczną głuszę.<br />
Za kilka następnych latek, gdy się dorobimy.<br />
To napewno nawet radio do domu kupimy.<br />
<br />
24<br />
<br />
Jadzia ma już swoje lata, chłopak już się kręci,<br />
Z tego my się radujemy, no i wszyscy święci.<br />
Pałacu to nie zbudujem. Plony jednak płacą,<br />
A z tej ziemi pokolenia pewnie się wzbogacą.<br />
<br />
Nie jest zimno wam, dziewczęta? W komnatach gorąco.<br />
Wiatr zaś mroźny się nasila, zmarzniecie niechcąco.<br />
Bliżej ojca, tak, tak ściśle. Naszelnik bez dzwona.<br />
Stukot kopyt o śnieg biały w okolicy kona.<br />
<br />
Niedaleko widać chaty, a w oknach światełka,<br />
Nasza brama jest rozwarta. Podnosić siodełka.<br />
Wyskakiwać i do izby, ja wyprzęgnę siwka,<br />
Pewnie w domu to już czeka gorąca poliwka.<br />
<br />
Ledwo Michał wszedł do izby. Madzia ma wiadomość.<br />
Szarwark jutro ,drogi mężu. Madziu, miej ty litość.<br />
Tyle razy się chowałeś. Jutro nie wypada.<br />
Jedź saniami, bądź usłużny, nie nużna nam zwada.<br />
<br />
Tak, to prawda ,nie jeździłem. Bo ciągle budowa.<br />
Ludzi przecie nie najmuję, to sprzężaj się chowa.<br />
Zgoda, mówię ja to tobie. Rano w szarwark ruszę.<br />
Mam powody, a od dzisiaj czy stracę fortunę?<br />
<br />
25<br />
<br />
Miałem niechęć do sprzężaju. Był nie dla Zaręby.<br />
Więcej Rusin to miał z tego. Te leniwe trąby.<br />
Rano ruszam, wrócę późno. Wędzonki naszykuj.<br />
W papier grubo owiń jego i w kieszeń zapakuj.<br />
<br />
Jednak Michał dla języka chce iść między ludzi,<br />
Bo brak pana pułkownika niepokój już budzi.<br />
Karczmarz kiedyś tam w Czortkowie też napomknął ,ruchy.<br />
Niby tak to sam do siebie. To starcza, okruchy.<br />
<br />
Przed gminą już były sanie, przeważnie podwójne.<br />
Most budują, mówi jeden. Żelazo w bocznicy.<br />
Państwo nasze jakoś teraz to nadzwyczaj hojne.<br />
Most żelazny nam funduje, nad Seret, w strażnicy.<br />
<br />
Późno wrócił z szarwarku, przewoził im skrzynie,<br />
Pełne bolców, śrub, nakrętek,. Składali przy młynie.<br />
Inżynier oglądał szkice, wzrokiem szukał drogi.<br />
Pytał, czy są trzęsawiska, bo sprowadzą dragi.<br />
<br />
Wiosną ruszy tu robota. Sprzężaj chcą tam płacić.<br />
Nie pojadę, pole czeka. Mogę dużo stracić.<br />
Tak zakończył się ten wyjazd. Po którym są lęki.<br />
No, bo ludzie różnie mówią, że z Niemcami sęki.<br />
<br />
26<br />
<br />
W szarwarku byli Rusini, Ormianie, Polacy.<br />
Lecz nie było wcale Żydów, a to już coś znaczy.<br />
Oni przecież transport mają. Nawet do Odessy,<br />
To ciekawe, oj ciekawe, czy on taki bosy?<br />
<br />
Jeden nawet to był Rusek. Poznałem od śpiewu.<br />
Nucił sobie półuśpiony, jadąc śnieżną drogą.<br />
Sanie szły zaś długim sznurem, konie się ślizgały,<br />
Bo nie wszystkie tu hacele u podkowy miały.<br />
<br />
„ Spraszczaj, żegnaj, niczewo nie choczu.<br />
Ale ty my nie zabraniaj oglądać swych oczu.<br />
Twoje głazy,<br />
Nad wyrazy,<br />
Mówią, luby ty moj, ….”<br />
<br />
Zimą chłopak zaczął chodzić do Jadzi w konkury,<br />
A jak zaczął, to już chodzi w zadymkę, w dzień bury.<br />
Wiosną Jadzia miała śluby, a jesienią synka.<br />
Zamieszkała zaś u niego ,tam była piastunka.<br />
<br />
Siostra męża pomagała. Chętna i życzliwa,<br />
A potrzebna była mocno, gdy potrzeba bywa.<br />
No, a taka też nadeszła, bo mąż szedł do woja,<br />
Więc Jadwiga była sama, chociaż w domu troje.<br />
<br />
27<br />
<br />
Ojciec kiedyś sad założył. Jabłka były w skrzyniach,<br />
To zawoził córce koksę i pestki po dyniach.<br />
Soki z wiśni i powidła smażone z węgierki,<br />
Dla małego to irysy, lub krówki cukierki.<br />
<br />
Nadszedł marzec bardzo dziwny. Cichy pobór nastał.<br />
Coś się zmieni, bo niepokój, to jakoby wzrastał.<br />
Czortków pełen już jest wojska w tych górnych koszarach.<br />
A i w dolnych nie brakuje w luźnych szarawarach.<br />
<br />
Zaraz w maju na początku wielka uroczystość,<br />
W miastach małych na Podolu miły każdy gość.<br />
Michał chce do Husiatynia, w kościół Antoniego,<br />
Bo od Sanu on go lubił jak patrona swego.<br />
<br />
Wziął swą Józię do pociągu i jazda koleją.<br />
Józia z okna patrzy w pola, gdzie uprawy mieją.<br />
Widzi żyta i pszenice, rzepaki żółtawe,<br />
A przy jarach na dolinach opary są mgławe.<br />
<br />
Kartofel wśród bruzdy rośnie, co niektóry kwitnie,<br />
Lecz największe łany szare, to są chyba żytnie.<br />
Bydło luźne lub w paliku, nachylone skubie,<br />
Na nim szpak uparcie dziobie, w grzbiecie dziurę dłubie.<br />
<br />
28<br />
<br />
Wszystko mija, wciąż jest nowe. Będą nowe plony.<br />
Nieraz gęste miedze widać, z cebulą zagony.<br />
Wszystkie chaty kryte słomą, a drogi bez bruku,<br />
Kiedy koń podkuty idzie, to nie słyszysz stuku<br />
<br />
Za to pociąg ciągle stuka jednostajnie kołem.<br />
Każdy wagon też ma koła, więc stukają społem<br />
Dziś jest święto, a więc tata z rana do kolei.<br />
Jadą, jadą. O, Husiatyń, wieżycami bieli.<br />
<br />
Rynek pełen już jest ludzi, mównica, sztandary.<br />
Radio ryczy, jest orkiestra i z grochówką gary.<br />
Józiu, staniem blisko radia, ale z drugiej strony,<br />
Z naprzeciwka, to popatrzysz w mundurów galony.<br />
<br />
Na trybunie to mundury, one są w większości.<br />
Michał nie zna tu nikogo. Pierwszy raz tu gości<br />
Konstytucję mówca chwali i granicę króli,<br />
Mało w mowie o rusinach ,co już życie truli.<br />
<br />
Potem wojska w defiladzie. Jest Strzelec, Orlaki.<br />
Są oklaski, grają trąby, hufców różne znaki.<br />
Michał z Józią nad Zbrucz poszli. Za Zbruczem, dziś Rosja.<br />
Woda czysta, no i bystra. Z Rosją będzie chryja.<br />
<br />
29<br />
<br />
To głos słychać, o tak, z boku, mąż mówi do żony.<br />
I dodaje już odchodząc,…. nie lubię korony.<br />
Michał patrzy tam za rzekę, są dziwnie ubrani.<br />
Wyglądają na przyjezdnych, a może przygnani.<br />
<br />
Po kościele Antoniego, na stację, w szarówkę.<br />
Bilet bierze a ktoś z boku prosi o złotówkę.<br />
To ktoś obcy, – Zbrucz ja w nocy,…pilnowali, zwiałem.<br />
Już obsechłem, chcę do Lwowa, tam ja stryja miałem.<br />
<br />
Michał dał zbiegowi piątkę. Masz, czy woda zimna?<br />
Lodowata, lecz musiałem. Wasza straż graniczna<br />
Rano dała czaj gorący, puściła w swobodę.<br />
A to córka? Oczy ładne, ma ona urodę!<br />
<br />
I tak poszedł przybysz w ludzi, prosząc na bilety.<br />
W córce, w Józi, ujrzał tutaj po raz pierwszy cwiety.<br />
Jak tam jest? Czy dziewcząt nie ma? Czy też różnica płci?<br />
Można by go też rozpytać. Tato, pociąg leci!<br />
<br />
To trzydzieści kilometrów. Zbieg tu jest w wagonie<br />
Czeka stacji ,aby podejść i prosić w ukłonie,<br />
Na bilety, na posiłek chce on zapomogi.<br />
Czy mu dają? Jeśli mało, podejdź, człeku drogi.<br />
<br />
30<br />
<br />
Michał da mu znowu grosze, na stacji zawoła.<br />
Tak ładnie o córce mówił. Nawet i do stoła.<br />
Na przystanku widać zbiega, w inny wagon idzie.<br />
Minę ma też nie wesołą. Zbiera datki w trudzie.<br />
<br />
Hadynkowce! Czas wysiadać. Iść pośród zieleni,<br />
Która całą okolicą pod wieczór się mieni<br />
Drogą przeszli przy kościółku, z gorzelni zrobionym,<br />
Przyglądają się pastwiskom i krowom dojonym.<br />
<br />
Zaś przy cerkwi w domu popa jest chyba dziś gala.<br />
Bryka stoi, kilka koni związanych do pala.<br />
W nasze święto się zjeżdżają? Może jakieś śluby?<br />
Tak, po koniach ja miarkuję, że nadjechał luby.<br />
<br />
Popi gości wciąż przyjmują, narady, bankiety,<br />
A przy chatach ich to stoją , jakoby pikiety.<br />
Gdy Cielecka wyjechała, a pałac był pusty.<br />
No, to w sierpniu każdy wiedział.<br />
<br />
W okolicy to nikt nie miał radia na etery,<br />
Co najwyżej lud czytał w gazetach litery.<br />
Tylko plotka biegła szybko, a ktoś ją rozsiewał.<br />
„ Ukraina chce Hitlera”.każdy dziad to głosił.<br />
<br />
31<br />
<br />
„ Władza Ludu” inny głosił, cicho i dyskretnie.<br />
A robił to niby żartem, rolę swą grał świetnie.<br />
Rząd wyraził się już jasno: kto panikę sieje!<br />
Ale schwytać oberwańca, no jak, gdy on wieje?<br />
<br />
Aż wybuchło coś potwornie. Okrzyk- wojnę mamy!<br />
Michałowi ręce padły, rzekł on, będę z wami.<br />
Nim się każdy coś obrobił, były już Sowiety.<br />
Jakoś szybko siedemnasty? Jakby z ziemi krety!<br />
<br />
32<br />
<br />
Rozdział II<br />
<br />
Zmiana z dobra na zło<br />
<br />
Mama mówi w ciemnej izbie, proszę was ,dziewczynki,<br />
Wiersze ludu proszę mówić, mówić jak godzinki.<br />
Wróg jest w kraju, trzebi naród. Kolumny wypędza,<br />
W dzień ich wejścia nastąpiła tu trwoga i nędza.<br />
<br />
Józia woła, mamo, zacznę, mówiłam w pałacu,<br />
Tam dostałam duże brawa, tu się chyba wzniecą<br />
Dziedziczka mnie całowała, mówi: patriotka,<br />
A ja przecież kotki lubię, jestem niania kotka.<br />
<br />
„ Na Podolu biały kamień<br />
Podolanka siedzi na niem.<br />
Siedzi ,siedzi ,wianek wije<br />
W białe róże i lelije. „<br />
<br />
Nie umiałam ja do końca . To było tak krótko.<br />
Więc zaczęłam nowe mówić, wyraźnie, cichutko.<br />
Cała sala mnie słuchała, mateńko ,słuchali.<br />
Nikt nie chodził, przystanęli, wszyscy w miejscu stali.<br />
<br />
33<br />
<br />
„ Nam dzisiaj tak w duszach, jak kiedyś się wiosna,<br />
Z zimowej wyrywa niemocy.<br />
To smutek i żałość, to zorza radosna,<br />
To rozpacz jak wicher północy.<br />
<br />
Ach! Kiedyż za Ciebie w bój skoczym spragnieni,<br />
O Polsko, ty matko miłości?<br />
I kiedyż przy huku dział,trzasku płomieni<br />
Podniesiem okrzyk wolności?<br />
<br />
I kiedyż uczynim, swobodni oracze,<br />
Lemiesze z pałaszy skrwawionych?…..<br />
Ach! Kiedyż na ziemi już nikt nie zapłacze<br />
Prócz rosy pól naszych zielonych? „<br />
<br />
Powiedz, Józiu, a kto tam był z pałacowych ludzi?<br />
Pan Cielecki był w mundurze? Nie, tylko dwaj słudzy.<br />
Podawali nam na tacach, taca jak pół stołu,<br />
Lokaj rękę do ramienia to miał całkiem gołą.<br />
<br />
Były torty z wisienkami i wałeczek z makiem,<br />
Lokaj to nam w rękę dawał, zaś podwójnym hakiem<br />
Do popicia to szklaneczki. Mamo, było śmiechu.<br />
Tej szklaneczki nie postawisz. Chyba, że z uciechy.<br />
<br />
34<br />
<br />
Obrazy na ścianach były, rycerzy na koniu.<br />
Oraz para zakochanych, wśród kwiatów ustroniu.<br />
Ona to jakby w koszuli, rzekłam, to firana.<br />
A dziedziczka się uśmiała- dziecko, to piżama.<br />
<br />
Obraz wielki był jak ściana. Poręcz dla ochrony.<br />
Patrzylim zaczarowani w pasteli kolory.<br />
Pamiętam, kto namalował. To był obraz Muchy.<br />
Mucha mała, obraz wielki. Na obrazie duchy.<br />
<br />
Pani Anna powiedziała, Czech ten stworzył wiele.<br />
Obrazy są takie dwa, „ Słowian epopeje „<br />
To jej ojciec kupił płótno. Kupił w Ameryce.<br />
Pani Anna, gdy mówiła miała piękne lice.<br />
<br />
Obchodzilim cały pałac. Tam na ścianach rogi.<br />
Głowy dzika, łosia, sarny, sokoła bez nogi.<br />
A tapczany kryte skórą, kominek, dywany.<br />
Pelargonie w każdym oknie, oleander znany.<br />
<br />
A przy domu muszkatelnia, szkło z każdego boku.<br />
Drzwi też szklane, nie na skobel, zawiązane z troku.<br />
Trawniki i klomby z przodu, w środku paciorecznik,<br />
Kwiat ma inny ale duży, liście jak słonecznik.<br />
<br />
35<br />
<br />
W trójkę chcielim objąć lipę, lecz nie dało rady,<br />
Z lipy cała tam aleja, a wśród dziewcząt zwady.<br />
Ile lat mają te drzewa? Ja mówię, dwa wieki,<br />
Ale Basia Matyjewicz – sześć, rykła,….ją w kluki<br />
<br />
Zaraz Oleś zamalował garścią liści lipy,<br />
On uciekał wokół drzewa ,a miał bose stopy.<br />
Ona chciała mu za kołnierz wrzucić pół maślaka,<br />
Wesoło tam bardzo było, nie żadna tam draka.<br />
<br />
Mamo co to jest piżama? To nocna koszula.<br />
U bogatych bardzo ludzi jest cienka jak tiule.<br />
Lecz mów dalej. A wojskowych to nie było widać?<br />
Nie ,mateńko. Był tam chłopiec, zaczął konia siodłać.<br />
<br />
A kobiet to nie widziałaś? A była kucharka.<br />
Bylim w kuchni, niecka stała, a w niej sama skwarka.<br />
Garnek z gliny, tam wlewała z patelni te tłuszcze.<br />
A słoniny cały stół był , odbijał się w lustrze.<br />
<br />
Ładnie, Józiu, deklamujesz, mówcie równo , cicho.<br />
By za okno coś nie wyszło, no, bo będzie krucho.<br />
Czy któraś chce deklamować? Może Antoś, proszę….<br />
Jadzi nie ma, a więc chłopcy, głosy wasze znoszę.<br />
<br />
36<br />
<br />
Znam ja jeden taki wierszyk. Znają go tu kmiecie,<br />
Czy mam mówić? Wy go znacie i to dobrze przecie.<br />
Mój syneczku, w noc poezji wzmocnim tobie ducha,<br />
Zobaczymy ,co też powiesz? Walercia cię słucha.<br />
<br />
„ Gdyby orłem być<br />
Lot sokoli mieć<br />
Skrzydłem być sokolim<br />
Unosić się nad Podolem.<br />
Tamtym życiem żyć.<br />
<br />
Tam bym noc i dzień<br />
Jak zaklęty cień<br />
Jasnym okiem w noc majową,<br />
Nad kochanki swoją głową,<br />
Do poranka śnić.”.<br />
<br />
Antoś najpierw mówił czysto, później zaczął nucić.<br />
Zwrotkę jedną tak przeminął, szept jednak chce rzucić.<br />
I zaśpiewał tak jak umiał. Śpiewał doskonale,<br />
Madzia słucha swego syna. W wieczór ma tu gale.<br />
<br />
„ Tak bym noc i dzień<br />
Jak zaklęty cień<br />
Jasnym okiem w noc majową<br />
Nad kochanki, swoją głową<br />
Do poranka śnić”<br />
<br />
37<br />
<br />
Ukończyli i jest cisza. Mamo, a do szkoły?<br />
Madzia nie wie co powiedzieć, a podstawia koły.<br />
Co ty ,mamo?! Taty nie ma! Drzwi zawsze otwarte!<br />
Lecz nie dzisiaj. Obce wojska. Nastaw z wodą kwartę.<br />
<br />
Antek nabrał kwartą wody. Dwulitrowy kubas<br />
Miał emalię obtłuczoną. Odsunął też zakwas.<br />
Podrzucił trzy drewka małe. Mamy się nie pyta.<br />
W ciemności czerwieni nabiera metalowa płyta<br />
<br />
Do szkoły? Zobaczym rano. Teraz do leżenia.<br />
Ja posiedzę jeszcze troszkę. Obejrzę też mienia.<br />
Choć przez szybę. Czy też cienie nie krążą jak duchy,<br />
Bo to wszystko dziś możliwe. Wszędzie są oprychy.<br />
<br />
Knot skręciła, lampa zgasła. Patrzy na podwórze.<br />
Jednak ciemno, nic nie miga. Brysio śpi przy budzie.<br />
To ją trochę uspokaja. Siada więc przy stole.<br />
I ocenia, obmacuje całą swoją dolę.<br />
<br />
Przyszła wojna, będą zmiany. Sowiety zapłacą!<br />
Za przegraną. Mścić się będą. Jak dzieciom tłumaczą?<br />
Jak sąsiedzi swoim dzieciom? Wszyscy osadnicy!<br />
Nikt w Zarębie nie pochodzi z tej tu okolicy!<br />
<br />
38<br />
<br />
Zaczekamy więc do rana. Warto też pilnować.<br />
Czy będziemy, mój Michale, Cczy będziem żałować?<br />
Że sprzedalim swe legaty. Ech! Tam też jest wojna!<br />
Może nawet jeszcze gorsza. Szwaba siła zbrojna.<br />
<br />
Tak rozmyśla sobie Madzia w pierwszy wieczór wojny.<br />
Siedemnasty to jest wrzesień. A tu obcy zbrojny.<br />
Gdzie ty teraz ,mój Michale. Poszłeś z gołą ręką.<br />
Czy powrócisz ty do domu? Czy zakończysz męką?<br />
<br />
Zasnęła przy stole Madzia. Troska ją zmorzyła.<br />
No, a rano przy udoju jakoś się kręciła.<br />
Podchodziła też do bramy. Może kogoś ujrzy?<br />
Jest tam jakiś, dość daleko, ale czy się zbliży?<br />
<br />
Wyjść nie chciała poza bramę. Wszak nikt nie wychodził.<br />
Wróbel w wodzie ze swą panną po kałuży brodził.<br />
Czy do szkoły dzieci ruszą? Chyba nie, brak ruchu.<br />
Antoś, nie wychodź z chałupy. Schowaj się ,mój zuchu.<br />
<br />
Jeśli cisza będzie dłużej, znaczy tarapaty.<br />
Lęk jest zbawczym ostrzeżeniem. Ludziom grożą baty.<br />
Tak do syna powiedziała, Antek wrócił w izbę.<br />
Lecz nie wyczuł aby mama wymówiła groźbę.<br />
<br />
39<br />
<br />
Po południu co niektórzy, to wyszli po paszę.<br />
Dla krowiny rzepy narwać, popatrzeć na ptaszę.<br />
Co zrywało się przed koniem,mrowiem albo stadem.<br />
Uleciało kilka metrów i na rżysko spadem<br />
<br />
Raz przepiórki umykały wśród liści kapusty,<br />
Ukazując swój niewielki, ale kuper tłusty.<br />
Przepióreczki choć nie wielkie ,ale wielce apetyczne,<br />
Dziedzic zaspał ,bo gromady są nadzwyczaj liczne.<br />
<br />
Kuropatwy to z hałasem, trzepotem głośnawym,<br />
Wnet siadały w kartoflisku, z ubarwieniem szarym.<br />
Ich też było tu najwięcej. Straszyły koniska,<br />
Bo dawały się podjechać, a zmykały z bliska.<br />
<br />
Krów na polach dziś nie było. Zostały w oborze.<br />
Konie z wozem wyruszyły. Pola nikt nie orze.<br />
I pomyśleć, wieś zmartwiała, bo są obce wojska.<br />
Których tutaj nikt nie widział. Niech to ręka Boska!<br />
<br />
Jaskółek już dawno nie ma, bocianów też chyba!<br />
Jeno tylko te kuraki. Czy na nie ktoś dyba?<br />
Może dziedzic? A stajenny? Gdzie tam cisza w koło<br />
Ptaki widać, że się proszą na rożen, rosoło.<br />
<br />
40<br />
<br />
Tak martwota tu minęła, nadeszła niedziela.<br />
Antek kolasę rychtował. Pora do kościoła.<br />
Madzia to chce do Czortkowa. Tam Jadwiga chrzczona,<br />
Wio ! Koniku. W termos kawa, z jęczmienia palona.<br />
<br />
Antoś, wjedziem w Sobieskiego, a postój na rynku.<br />
Ty przy koniu pozostaniesz, a przy mnie z dziewczynką<br />
Pójdzie Franio, Maryjanek, tam znajdziem Jadwisię.<br />
Wór z obrokiem zaś postawisz koniowi przy dyszlu.<br />
<br />
Od Wygnanki zajechali. Na rogatce warta.<br />
To cywilna jest milicja i o broń oparta.<br />
Czerwone u nich opaski, gęby zakazane.<br />
Wjazd wzbroniony. Zawracajta. Choroby lizolem gnane.<br />
<br />
To dur brzuszny albo tyfus. Ujechać skąd przyszli.<br />
Antek trochę się upiera. Już broń ma u piersi.<br />
Wjazd zamknięty! Uchodzi szybko! Mama skręcić zmusza.<br />
Strzały słychać tam na dole. Koło sobie skruszę!<br />
<br />
Zawracaj ty, synek ,szybko. Ołtarzyk w szkole.<br />
Ja też słyszę, tam za mostem strzały są na dole.<br />
Zawrócili wraz z innymi. A to ci zdarzenie.<br />
Wojna była, tak nie było! Wielkie to zdziwienie.<br />
<br />
41<br />
<br />
A po drodze mówią wszystkim, co się wydarzyło.<br />
Wszyscy z drogi zawracali. Kilku to się gziło.<br />
Antoś do swej wsi zajechał. Zatrzymał przy szkole.<br />
Sąsiad podszedł i tak mówi : nie stawaj na chwilę.<br />
<br />
Szkoła dawno jest zakryta. Uczyciele zdjęte.<br />
Puste izby, puste łóżka. To miejsce przeklęte!<br />
Madzia mówi: Antek, w dom swój! To czasy skażone.<br />
W dworze była też kaplica. Czy tam jest strzeżone?<br />
<br />
W dworze stoją Ruskie wojska. Próbowałem rano.<br />
Nim ja podszedł tam pod bramę, bagnetem mnie zgnano.<br />
A to wyszła nam niedziela. Sąsiedzie, dziękuję.<br />
Niech sąsiadka lepiej milczy i tak nie pyskuje.<br />
<br />
Wielu takich ,co donosi. Czuję ambarasy.<br />
I kłopoty, a to wielkie do chłopskiej tej klasy.<br />
Wiem, jak było tam za Zbruczem. Będzie to i u nas.<br />
Jeno wolno, pomalutku. Przyjdzie tu ten czas.<br />
<br />
Dziękuję za dobrą radę. Dzieci ,też słyszycie.<br />
Złoto było zaś u Greków. Lepiej, że milczycie.<br />
Jak mąż wróci, to zaprosi sąsiada na wino,<br />
Tak jak żyję, jeszcze mnie tak nigdy nie przegnano.<br />
<br />
42<br />
<br />
Zajechała Madzia w chatę. Z daleka dym widzi.<br />
Chyba Michał pali w kuchni. Tak, w oknie on siedzi.<br />
Witają się przytuleniem. W ucho jej zaszeptał -<br />
Nie pytała więc przy dzieciach. On też dzieci witał.<br />
<br />
Dopiero nazajutrz rano sami przy udoju<br />
Pogadali, co też przeżył. Było już po gnoju.<br />
Mleko stało w konwiach ciepłe. Chłodziło się samo.<br />
On jej krótko opowiedział, jak Czortkowo brano.<br />
<br />
Gdy sprzedałem swoje masła, sery i śmietanę,<br />
Było jeszcze przecież rano. Czortkowo jest brane.<br />
Sobieskiego pełno karet, powozów , powózków,<br />
Ludzi strojnie też ubranych w tiule z modnych chustków.<br />
<br />
Kiedym wkroczył w Sobieskiego, z pleców sami brali<br />
Moje masła, moje sery, Wszystko rozwinęli.<br />
I płacili. Mam kieszenie pełne od „Górali”<br />
Co zakupił u mnie któryś ,wnet w granice gnali..<br />
<br />
Aż tu nagle ktoś zakrzyknął : bolszewiki idą!!<br />
Chcieli jechać, a tam stoi taki zwany gnidą.<br />
Ma opaskę, ma karabin. Stój! I daje ognia!<br />
Zamęt zrobił się straszliwy, to było do dnia..<br />
<br />
43<br />
<br />
Samochody to chcą jechać, a milicja strzela.<br />
Korek zrobił się w ulicy. Naginęło wiela.<br />
A gdzie wojsko? Wciąż pytają. Gdzie nasze kopisty?<br />
Słyszę strzały, a przy głowie małych kulek świsty.<br />
<br />
Przez ten korek więc zostali, konie bryki, ludzie.<br />
Przez zaułki ja chcę w pole, ulegałem złudzie.<br />
Polne drogi obstawione. Wszędzie jest milicja.<br />
Przespałem u znajomego, tego Mikołaja.<br />
<br />
On mi drogę nową wskazał, płoty rozsuwalim,<br />
I rozeszlim się w dwie strony. Na miejscu nie stalim.<br />
Tak doszedłem ja tu miedzą, do Zaręby, Madziu.<br />
W swoim kraju ja się kryłem. Zapomnij, kochasiu.<br />
<br />
Ja też byłam na rogatce jako pies przegnana.<br />
A przed szkołą, przez sąsiada, cicho ostrzegana.<br />
Puste izby, puste łóżka, cisza, A gdzie ludzie?<br />
Kto ich zabrał? A gdzie tera? Tyle dni o głodzie!<br />
<br />
Słuchaj, Madziu, ty bądź w domu. Dzieciaki przy tobie.<br />
Ja objadę trochę pola. Buraki obrobię.<br />
Te dwie furki, to przywiozę do kopca pod słomę.<br />
Dbaj o Józię i Walercię, bo one są chrome.<br />
<br />
44<br />
<br />
Z mleka ,masła rób zapasy, aż Czortków otworzą<br />
I do zbytu to warunki jakiekolwiek stworzą.<br />
Tak zmówiła się rodzina bez słowa i bez gestów,<br />
Każde swoje zaraz robi, skromnie jak za postów.<br />
<br />
Postanowił wjechać w pole i dobrnąć do lasu.<br />
Ten las był do Hadynkowic, dalej na Szwajkowce.<br />
Obluzował swą kłonicę z prawej strony fury,<br />
Spróbował ją kilkakrotnie, złe mogą być goście.<br />
<br />
Jechał on tam sam nie wiedząc, po co i dlaczego.<br />
Miał buraki rwać na furę, o tam, z pola swego.<br />
Nakaz jakiś był wewnętrzny, dążność poza zmysłem,<br />
Nieraz w las ten też podchodził wraz ze swoim bydłem.<br />
<br />
Wypasał je na polankach, susz zbierał na furę,<br />
Znał te strony, a więc jechał, przegryzał cebulę.<br />
Lecz by mylił się tu każdy, mówiąc, tępak jedzie,<br />
Łeb spuszczony, nieruchomy, kołnierz, nos na przedzie.<br />
<br />
On to wiedział, że w tym lesie, jest domek myśliwski.<br />
Gdy jest pusty, nie szczekają żadne w borze pieski.<br />
Lecz jeżeli ktoś nocuje, to pies z dala warczy.<br />
By nie zbliżać się do niego, popatrzeć wystarczy.<br />
<br />
45<br />
<br />
Minął pola urodzajne. Są krzewy i krzaki,<br />
A za nimi to bór czarny, tam to jeno ptaki.<br />
Scieżyn mało, zwierza dużo, duchy, pokutniki.<br />
Nie raz kryli się przed prawem zwykłe łobuziaki.<br />
<br />
Koniec września, dzień jest krótki, teraz przedpołudnie.<br />
Wiater gwizdał cicho górą a zawodził złudnie.<br />
Dróżka wąska w jedną furę, dwie się tu nie miną.<br />
Nieraz sarny tuż przebiegną i w chojarach giną.<br />
<br />
Za godzinę był na miejscu. Stanął, nadsłuchuje.<br />
Chata drzwi ma otwarte, coś go w środku kłuje.<br />
Ma niepokój, zejść czy nie zejść? Czy zawrócić konia.<br />
Jakiś instynkt ciekawości do zejścia go skłania.<br />
<br />
Widły z tyłu ma na wozie. Patrzy w okiennice,<br />
Tutaj pany przywozili do grzechu pannice.<br />
Teraz cisza, teraz spokój. Związał swoje lejce.<br />
Ale a z wozu zeskakując stanął na butelce.<br />
<br />
Zachwiał trochę się na nodze, spojrzał w drzwi otwarte.<br />
Tam zaś w głębi wisiał człowiek, brzuchy miał rozwarte.<br />
Włos mu stanął, zdrętwiał cały. Podszedł, by rozpoznać<br />
Po ubraniu, był to lokaj. Trudno jest tu ustać.<br />
<br />
46<br />
<br />
Much są roje. Ale Michał wchodzi do tej sieni,<br />
Nic dziwnego, na jelitach robak to się pleni.<br />
Wszedł do izby. Meble stare, pluszowe, obfite.<br />
A na sofie przy kominku, widzi tam kobitę.<br />
<br />
Pokręcona dziwnie cała. Od połowy goła.<br />
To, co widzi teraz Michał ,to o pomstę woła.<br />
Obejrzał się jeszcze trochę, opuścił pałacyk.<br />
Śmierć męczeńska w chacie siedzi. Potknął się o patyk.<br />
<br />
On przypuszczał kogo spotka. Innego rodzaju.<br />
Więc zdążyli zwiać na Węgry. Do innego kraju.<br />
Z tego był zadowolony. Wpadły tylko płotki,<br />
Ale koniec ich straszliwy, gorzki a nie słodki.<br />
<br />
Wyjechał pośpiesznie z boru, zdąża w buraczysko,<br />
Rwał buraki i na razie rzucał na kupisko.<br />
Po południu wrzucił na wóz, Jechał wedle szkoły.<br />
Budował ją wspólnie z każdym. Tam dyrko wesoły.<br />
<br />
Dyrkiem to był Chołowaty, pół Polak, pół Rusek<br />
A wesoły stał przy bramie. Czy najadł się klusek?<br />
Co tam w szkole? Już normalnie. Trochę bylim skryci,<br />
I wypadkiem takiej klęski straszliwie przybici.<br />
<br />
47<br />
<br />
No, a pani Domarecka? Jest , wróciła ona.<br />
Tak jak wszyscy była w lesie. Trochę przerażona.<br />
W którym lesie? No, w tamtym , wskazał bór czarny.<br />
Dreszcz Michała przeszył straszny. Szkolny plac jest gwarny.<br />
<br />
Jest kierownik, uczyciele, świetlica, modele.<br />
Nad tym wszystkim Chołowaty. On tu stał na czele.<br />
Wiedza wielka, umysł duży, teatrzyk, muzyka.<br />
On prowadził i on także szkolił oficerka.<br />
<br />
W Przemyślanach były kursy oficerskiej rangi.<br />
Chołowaty je prowadził. Historii, powagi.<br />
Był logikiem pełnym taktu, ostoją kultury.<br />
Ceniono go za wykłady , słusznej postawy.<br />
<br />
Michał pyta kiedy lekcje? A będą pojutrze.<br />
Domy mamy splądrowane, pustki w każdym kufrze.<br />
Życzę panu powodzenia, cześć! Czołem ,do jutra!<br />
Z Domoracką, to jest świetna pedagogów para.<br />
<br />
Jesień była bardzo znojna. Kopcowano płody.<br />
Michałowi to pomagał Antek, chłopak młody.<br />
Józia także liść czyściła z brukwi i buraka.<br />
Tak do chłodów zapełniona była każda paka..<br />
<br />
48<br />
<br />
Rozdział III<br />
<br />
Wywózka do tajgi<br />
<br />
Mroźno było ,bo był luty. Śniegi po kolana.<br />
Rok był nowy, już czterdziesty. Ich chata zawiana.<br />
Nocą były wciąż zadymki. Wiatr kręcił w kominie.<br />
Nie za wiele on przeszkadzał wędzonej słoninie.<br />
<br />
W czas zadymki ,wiatr wyje. Psa też nie usłyszysz.<br />
Chyba siebie pod pierzyną, gdy z ciepłoty dyszysz.<br />
Uszczelnione są obory, a w chatach okienka,<br />
Mchem na dole, pakułami, w nich szyba maleńka.<br />
<br />
W taką noc ciemnawą, ciężką, gdy gwiżdżą zawieje,<br />
Michał budzi swoją Madzię. Posłuchaj, deszcz leje.<br />
No, nie marudź, jest zadymka. Madziu, słyszę głosy!<br />
Niemożliwe! Toć śnieżyca! Michał idzie bosy.<br />
<br />
Do okienka na ulicę. Skrobie palcem szybę.<br />
Jakieś głosy, jakieś cienie przed chałupą widzę.<br />
Chyba diabły te z powroza, co to się zerwały,<br />
Aby w taką porę pieską rozmowy gadały.<br />
<br />
49<br />
<br />
Ale wstała, bo są śmiechy, od drogi, od płotu.<br />
Poskrobała szybę palcem, odgłosy omłotu?<br />
To ramiona dla rozgrzewki biją o kożuchy.<br />
Jeszcze ciemno, ale w śniegu konie albo duchy.<br />
<br />
Chyba sanie. Chyba konie. Czego pies nie szczeka?<br />
Bo za zimno, rzecze Michał, i leniwy jucha.<br />
Madzia znowu skrobie szybę. Michał ,wciągaj spodnie.<br />
Coś tu mi się nie podoba. Tutaj im wygodnie?!<br />
<br />
Skupu nie ma, ni odpustu, ani spędu zwierza.<br />
Sama też po garderobę po ciemności zmierza.<br />
Ubierają się rodzice. Antek już się budzi.<br />
Co jest ,tato? A przed bramą widać obcych ludzi.<br />
<br />
Jak stanęli, to pojadą do stogów po siano.<br />
Oni stoją dwie godziny. Niedługo jest rano.<br />
Antek też więc odzież wciąga. Tajemne zjawisko.<br />
Podchodzi do szyby, patrzy. A szczekało psisko?<br />
<br />
Nie, nie szczeka, nie ujada. Wiatry pogwizdują.<br />
Mrozy duże ,bo na szybie wciąż kwiaty malują.<br />
Że też stoją w tę pogodę, jakieś pokutniki?<br />
Nawaliła płoza komuś? Spadły naszelniki?<br />
<br />
50<br />
<br />
Antek chucha w białą szybę. Tych sań, to aż troje.<br />
Michał ,co to? Może napad? Michał, ja się boje!<br />
Napad chyba by się odbył, coś im nawaliło.<br />
Może koń przy saniach upadł? Może coś się gziło?<br />
<br />
Do lasu po suszkę jadą, albo robić zrywkę.<br />
No i tutaj przystanęli, robią se rozrywkę.<br />
To aż stoją trzy godziny? Akurat pod bramą!<br />
Antek, zajmij ty się trochę, zajmnij ty się mamą.<br />
<br />
Ja wyskoczę do wozaków. Zaciągnę języka.<br />
Nie! Nie wychodź! Stój szalony, póki cała grdyka!<br />
W Kolędzianach patroszyli rodzinę cichaczem,<br />
Uszli cicho, niewidzialnie, jakby uszli z wiatrem.<br />
<br />
A wiatr wieje, jest w kominie. Śnieg jak widać prószy.<br />
Niech tam stoją. Zobaczymy, może ktoś się ruszy?<br />
Jednak widno prawie było, a sanie wciąż stoją.<br />
Tym patrzącym przez okienko aż w oczach się troją.<br />
<br />
A bo dziwne to zjawisko. W praktyce nie znane.<br />
Jeśli ktoś jest już w potrzebie, prosi i jest mu dane.<br />
Ale ci w bramę nie wchodzą, lecz ją tarasują.<br />
Michał mówi tak do Madzi: oni nas pilnują.<br />
<br />
51<br />
<br />
Co ty mówisz? Antek znowu przez szybę spogląda.<br />
Ojciec, macie chyba rację. To na to wygląda.<br />
Madzia chce rozpalić w kuchni, Michał jej zabrania.<br />
Zgońże wszystkie dzieci z wyrka. Szykuj do śniadania.<br />
<br />
Nakarm tęgo. A po cichu. Bez dymu z komina,<br />
Mnie to coraz mocniej gnębi, gniewać mnie zaczyna.<br />
Niech żołądki będą pełne. Z komina wędzonkę.<br />
Nie pal w kuchni ,niech pomyślą, żem wysłał grażdankę.<br />
<br />
W razie czego ,ujdziesz w pole. Do Dziuni się przerwiesz.<br />
Co się stało, to swej córce po cichutku powiesz.<br />
Ja przerywam się do Lwowa, do wielkiego miasta,<br />
Zimno im tu, bo co chwila każdy ręką chlasta.<br />
<br />
Madzia budzi Waleriankę, chłopców,Józię śpiocha..<br />
Ona zawsze tak mówiła, że sen ona kocha.<br />
Ubierajcie no się ,dzieci, zmyć buzie w miednicy.<br />
Mamy obcych gości blisko, stoją na ulicy.<br />
<br />
Ruch jest w izbie, w której mroczno. Knot nie zapalony.<br />
No, a dzieci jak to dzieci, jedno drugie goni.<br />
Ale gdy już usłyszeli, że goście za bramą,<br />
To spokojnie się zrobiło, szepczą niską gamą.<br />
<br />
52<br />
<br />
Już jest widno. Już jest ósma. To dziesiąty luty.<br />
Dobrze, pomyślał gospodarz, że koń ostro kuty.<br />
Dziś śmietanę ma odstawić do skupu przy stacji.<br />
No, a dzisiaj to akurat ma jej dużo więcej..<br />
<br />
Ktoś na koniu do nich jedzie. Oznajmia to Antoś.<br />
Żołnierz w bramę, tato ,wchodzi. Do domu go zaproś.<br />
Michał drzwi swoje otwiera. O co chodzi ,władzo?<br />
Sami Lachy z atakami to se nie poradzą.<br />
<br />
Chcemy was od tego chronić. Wysłać w lepsze miejsca.<br />
Dla waszego tylko dobra. Wpuście mnie tu gościa.<br />
No, a kiedy nas weźmiecie na te lepsze sioła.<br />
Natychmiast ,szykujcie buty. Komisar gaduła.<br />
<br />
Tam was czeka wspólna ziemia, zasady, opieka.<br />
No, a tutaj Rusin chwili odpowiedniej czeka,<br />
By was napaść, obrabować, żebro kosą złamać.<br />
Mówił to tak wszystko szczerze, a potrafił kłamać.<br />
<br />
Michał milczał, bo zrozumiał, że tylko milczenie,<br />
Ocali ich w takiej chwili. Gryzł duszę szalenie.<br />
Ale Antek młody chłopak i trochę porywczy,<br />
Gryzie wargę, skomli cicho, jako kocię piszczy.<br />
<br />
53<br />
<br />
Chce się rzucić na wojaków. Wołać, śmierć, zostaję!<br />
Nie pomyśli charakteru, z sadybą rozstaje.<br />
Ruszył nawet by odgonić sołdata od szafy,<br />
Nim drgnął, patrzy, lufa mierzy. Nie rób, chłopak ,gafy!<br />
<br />
Stoj! Ty nie rusz nawet okiem. Bo ubiju tebia.<br />
Najpierw budiet przeszukanie. Po co pruć ci trzewia.<br />
Stoj jak stałeś. Broń szukamy. Doczki do sań poszli.<br />
Kulka, którą możesz dostać, to wcale nie boli.<br />
<br />
W Antku jednak krew się burzy. Szafy odsuwają.<br />
Między sobą nie po rusku, a jakoś gadają.<br />
Jest ich sześciu w całym domu, drzwi jeden zastawia.<br />
Nura można dać w okienko. Tu się zastanawia.<br />
<br />
Spojrzał chłopak na tatusia. Tato, dajesz zgodę?<br />
Może jakoś uratuje swoje życie młode.<br />
Wzrokiem wskazał białe szyby. Tato ,daj mi znaki?<br />
Ojciec skarcił miną syna, Stój! To skok nijaki!<br />
<br />
Przecież pies ciągle ujada, sołdat na podwórku.<br />
Jak ty, synu ,się wydrapiesz taką małą dziurką.<br />
Łóżka także odsuwają, podważają deski.<br />
Tato, prosi wzrokiem Antek, tam jest żywot pieski.<br />
<br />
54<br />
<br />
Ojciec zgromił syna wzrokiem. Wszak jeszcze żyjemy!<br />
Jeszcze Ona nie zginęła, choć w dybach będziemy.<br />
Krew w Antosiu wolno spada, statkuje się serce.<br />
Będzie biło, on tak myśli, nawet w poniewierce.<br />
<br />
Rozkaz ojca, rozkaz Boga, sprężynowe nogi<br />
Usadowił w stopę całą, oparł o podłogi.<br />
Z tyłu za nim stał z bagnetem, gotowy do dźgania<br />
Sołdat czujny, chociaż głowa, to jego barania.<br />
<br />
Antek widać spuścił głowę. Twarz jemu blednieje.<br />
Przez otwarte ciągle odrzwia mróz do chaty wieje.<br />
Tu się zmieni lokatorstwo i zmieni ciepłota,<br />
W chwili kiedy oni wyjdą, pod bronią za płoty.<br />
<br />
Komisar zachwala miejsca. Spieszno brać pakunki.<br />
Ładować co ciepłe, grube w podstawione sanki.<br />
W godzinę ruszyli w mrozie. Na stację Wygnanka,<br />
W zagrodzie wszystko zostało, koń, bydło i kanka.<br />
<br />
Ja mam córkę niedaleko, zabiorę ją z sobą.<br />
Nie bieduj, córka już wzięta. A z tą samą dobą.<br />
Spotkacie się przy kolei. Tam was wiozą sanie.,<br />
Ja nie znaju miana sioła, jak jest jego zwanie.<br />
<br />
55<br />
<br />
Ale tam budziot spakojna, a tu rżną wam głowy.<br />
To nie lepiej się przenosić, chociaż teren nowy?<br />
Tak tłumaczył im komisar. Uczynny. Pakował.<br />
Ukraińców do pomocy to jednak nie wołał.<br />
<br />
Nie miał widać zaufania do braci Rusinów.<br />
Bo pod nosem, a cichutko, lżył tych sukinsynów.<br />
Szedł przy wozie, przy Michale. W chacie szukał broni.<br />
Więc pomyślał, może w betach? Oczami tam goni.<br />
<br />
Do południa dojechali. Wagony bydlęce.<br />
W środku dziura na odchody, rąbana na prędce.<br />
Z boków prycze, okien nie ma, zabite deskami.<br />
Świat oglądać to z nich można, lecz tylko szparami.<br />
<br />
W taki wagon oni weszli i inne rodziny.<br />
Wysiedlenia inni głoszą te same przyczyny.<br />
Oddalać się im od torów, pod groźbą, nie lza.<br />
Sołdat bagnet w karabinie bardzo długi ma,<br />
<br />
A sołdatów jest dość dużo, nawet na wagonach.<br />
No ciekawe, ilu ich tam będzie w nowych stronach.<br />
Tak pomyślał sobie Michał, ale nic nie mówi.<br />
Dzieci wszystkie są tu w kupie. Sam się trochę dziwi.<br />
<br />
56<br />
<br />
Józia, dziewczyna wstydliwa. Mamo, a jak kupę?<br />
Za wagonem sołdat stoi, trza rozwiesić kapę.<br />
Kto ma sznury? Porozciągać od boku do boku,<br />
Jeśli będzie ktoś w potrzebie, to stanie w rozkroku.<br />
<br />
Wszystkich to tak zaskoczyło, że zwiększają oczy,<br />
Jak to tutaj, tak publicznie? Każdy wzrokiem toczy.<br />
A ludzi jest aż czterdziestu, co młodsze to skomlą,<br />
Trzeba robić więc parawan, zanim w majtki zrobią.<br />
<br />
Józia pierwsza zapytała, co będzie jak trzeba?<br />
Nikt nie martwił się o brzuchy. Józia , matki chluba.<br />
Ale sprytna to dziewczyna, a zapobiegliwa.<br />
No i taka jest uczynna i wcale nie chciwa.<br />
<br />
Sznurki jakoś się znalazły. Parawan zwieszono.<br />
Wraz z ostatnim supłem sznura i kupę kończono.<br />
Jakaś pani to do Józi- tyś mądra dziewczyna.<br />
Że nikt nie wpadł na to wcześniej. Nie cała godzina.<br />
<br />
Tak też było. Trzy dni stali. Zwożono wciąż sanie.<br />
Czarnowozy, Czarnokuńce, Kolędziany gnane.<br />
Wagony się zapełniały. Targano wciąż bety.<br />
A sołdaty wkoło stoją i robią rozwiety.<br />
<br />
57<br />
<br />
To ciekawe, jeść nie dają. Chcą głodnych zamrozić?<br />
Ale po co? Chyba ,żeby daleko nie wozić.<br />
Sztywnych za nogi wyciągną,a transport się wróci,<br />
No i nowych załadują. Potem się wyrzuci.<br />
<br />
I tak w kółko, mówi Antek. Chłopak dość czupurny.<br />
Ojciec zganił go natychmiast. Synu ,nie bądź durny.<br />
Może ktoś tu podsłuchuje. Zostaw to w milczeniu.<br />
Zapamiętaj, że w tej chwili, u złego tyś w cieniu.<br />
<br />
Chłopak splunął, ścisnął pięści. Widział, źle się dzieje.<br />
Mało, że mróz nadal trzyma, wiatr przez wrota wieje.<br />
Nie zamknięte. Taki prykaz. Tato, to niewola!<br />
Tak, tak synku, lecz żyjemy, póki Boża wola.<br />
<br />
A co dalej? Może pryskać? Ustrzelą jak kaczkę.<br />
Posterunki są też dalej. Nie miniesz żołdaczkę.<br />
Są też także na wagonach, dla dobrego strzału.<br />
Wszak nie można się oddalać dla oddania kału.<br />
<br />
Tylko w dziurę. To „ciepłuszka”. Wagon tak nazwali.<br />
Jak stąd pryśniesz, zobacz w szparach. Tak se rozmawiali.<br />
Antek, co to był gorączka, rację przyznał tacie.<br />
I pomyślał, chyba jadąc, dążą ku zatracie.<br />
<br />
58<br />
<br />
Jeść nie dają trzecią dobę,.Tak oni zamorzą!<br />
Antek spojrzał w szpary okna. Ich bagnety grożą.<br />
Józia też przy nim stanęła, rozmyślasz, braciszku.<br />
A on na to nie rzekł słowa, głasknął ją po brzuszku.<br />
<br />
Zrozumiała. Wola Boża! Śmierć z głodu lub sztychu.<br />
Komisara tu wspomniała. Fałszywy oprychu!<br />
Tak wywozisz w lepsze miejsca. Pociotku Lucypra!<br />
Ty przebiegły wężu, gadzie. Gadka twoja chytra.<br />
<br />
Józia, co to prawą była, nie znała kręcenia.<br />
Nie wiedziała, co to kłamstwo. Czy słowo się zmienia?<br />
Nie spotkała się z tym w domu, nie spotkała w klasie.<br />
Łgać do kogoś? Fałsz mieć w głosie?<br />
<br />
Nigdy się z tym nie spotkała. Tak wchodziła w życie.<br />
Nigdy też ci nie skłamała. Za to w domu bicie.<br />
Prawo idź przez życie, córko. Prawda cię wyzwoli.<br />
Nauczyciel w klasie mówił: Józiu, kłamstwo boli.<br />
<br />
Gdyby nie wzięte zapasy. Jadzia z małym synkiem.<br />
Co by było? Ciarki biorą. Człowiek nie jest pieńkiem.<br />
A Franciszek, Marian przecie, Walercia dziewczynka?<br />
Gdyby nie ten chleb domowy i wędzona szynka?!<br />
<br />
59<br />
<br />
Józia patrzy w szpary deski. Trzecia doba mrozu.<br />
Już nie gnają ludzi pieszo i nie wożą płozą.<br />
Nikt nie gwizdał. Nie ostrzegał. Pociąg szarpnął, ruszył.<br />
To nie pociąg, nie pasażer. Mówić ktoś tu raczył?<br />
<br />
Pasażer ma zawsze bilet. Wie też dokąd zmierza.<br />
Nikt nie spytał w tym wagonie. Bo to tylko zwierzak!<br />
Głodu w życiu nie zaznali! Nu, was nakarmimy!<br />
Roboty także nie umieją. Nu, was nauczymy!<br />
<br />
Taka tu jest też różnica. Między tym Michałem,<br />
Co to jechał na Podole z majątkiem swym całem,<br />
Wówczas jechał i miał bilet. Znał stację wysiadki.<br />
Na peronie zawiadowca udzielał porady..<br />
<br />
Prosił nawet drzwi zamykać, otwierane okna.<br />
Tu deskami są zabite, a na osiach „glina”<br />
W jednym tu jest podobieństwo, Pociąg jednak ruszył.<br />
Czarnym dymem, tak jak wszystkie straszliwie ci kurzył.<br />
<br />
Kto mógł tylko, to spoglądał w szpary z ciekawości.<br />
Chociaż dym zasłaniał widok, każdy pejzaż pieści<br />
Swoim okiem, bo chcą wiedzieć i mieć rozeznanie,<br />
Dokąd wiozą niewolników, bolszewickie dranie.<br />
<br />
60<br />
<br />
Trasę także obserwują, Józia z bratem Antkiem,<br />
Józia bardziej z boku stoi i ogląda kantkiem.<br />
Pociąg szybkości to nie ma. W szparach jest co widać.<br />
Przy nasypach torowiska, miga nieraz postać.<br />
<br />
Obstawione z boku tory! Antek w głos ogłasza.<br />
I niektórych ,co myśleli to trochę odstrasza.<br />
Jest Husiatyn ,woła Józia. A pociąg nie zwalnia.<br />
To granica przecież państwa. Już słychać stukanie.<br />
<br />
Tak jakoby kroki marszu ,to mężczyźni wstają.<br />
Idą w miejscu ciężkim butem o deski stukają.<br />
Niby cicho, ale mocniej niż koła wagonu<br />
Bo inaczej, według swego hymnu, jego tonu!<br />
<br />
Teraz cicho każdy mruczy, bo gardło coś dusi.<br />
Pomalutku to przechodzi, a śpiewać on musi.<br />
Już wyraźniej idzie tempo, już wyraźna mowa.<br />
A z tej mowy, jako błyski słychać takie słowa:<br />
<br />
„ Jeszcze Polska nie umarła<br />
Kiedy my żyjemy<br />
Co nam obca moc wydarła<br />
Szablą odbijemy.<br />
<br />
61<br />
<br />
Marsz, marsz Dąbrowski,<br />
Z ziemi włoskiej do Polski!<br />
Za twoim przewodem<br />
Złączym się z narodem.<br />
<br />
Dziwne było to zjawisko. Tu wszyscy śpiewali.<br />
Nikt nie siedział. Patrząc w oczy, wciąż śmielej se stali.<br />
Antek chociaż w dal wpatrzony, wdychał wiry mrozu.<br />
Jakby wyrwał się z uwięzi, z pęta od powrozu.<br />
<br />
Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę<br />
Będziem Polakami<br />
Dał nam przykład Bonaparte<br />
Jak zwyciężać mamy.<br />
<br />
Marsz, marsz Dąbrowski<br />
Z ziemi włoskiej do Polski<br />
Za twoim przewodem<br />
Złączym się z narodem.<br />
<br />
Jak Czarniecki od Poznania<br />
Po szwedzkim zaborze<br />
Dla ojczyzny ratowania<br />
Rzucim się przez morze.”<br />
<br />
62<br />
<br />
Im to się zdawało, tutaj, że tworzą rój pszczeli.<br />
I dopiero gdy ucichli, słyszą inni pieli!<br />
Pieśń od przodu, aż od tendra, niesiona jest z dymem.<br />
I upaja tych przy szparach, upaja jak winem.<br />
<br />
Naród śpiewa! Hymn swój śpiewa. Mazurka swobody!<br />
Za granicą, już za Zbruczem ,co ma bystre wody.<br />
Mazurek z wagonów słychać. Pieśń własnej krainy.<br />
W dymie ciągłym, tu kraj obcy jest jakoby siny.<br />
<br />
Widzi dobrze to zjawisko Józia przy okienku,<br />
Pustka wszędzie, śniegi wszędzie. Nijakiego domku.<br />
Strażników teraz nie widać. Głusz i śnieg. Pustkowie.<br />
Jeśli krzykniesz głośno w szparę ,wrona ci odpowie.<br />
<br />
Pociąg jakby się rozpędzał. Nie widać przystanków.<br />
Nieraz w polu są ruiny starodawnych zamków.<br />
Ale chat tu nie uświadczysz. Ale wyludnienie.<br />
Tak niedawno, starsi mówią, było ich , …..szalenie!<br />
<br />
Opętani wsio spalili. Wsio zarosło trawą.<br />
Szczaw, komosa, przez lat kilka, jeno było strawą.<br />
I wymarła okolica od Zbrucza do Dniepru.<br />
Ludzkie mięso nie służyło, bez soli i pieprzu.<br />
<br />
63<br />
<br />
Gdy trzy doby już minęły, zawołał ktoś: Kijew!<br />
A zawołał nie za głośno. Nie widział zza listew.<br />
Deski szronem całkiem zaszły. Trzeba szparę tworzyć.<br />
A więc łyżką coraz mocniej w lodzie trzeba drążyć.<br />
<br />
Tak, to Kijów. Odczepili część pociągu. Stuki.<br />
To parowóz odczepiają, zakładając haki.<br />
Pojedziemy więc w dwie strony, ktoś to zauważa.<br />
Głową kiwa, dalej milczy. Lecz okiem wygraża.<br />
<br />
Jest bezsilny, jest tu rabem. Jest tu zwykłą rzeczą.<br />
Chociaż wygląd, włókno z wełny, tym zarzutom przeczą.<br />
Jeśli dobrze się ktoś przyjrzy to zobaczy ludzi,<br />
Jak na razie po tygodniu, wcale nie są chudzi.<br />
<br />
Pociąg ruszył sobie szparko. Poświstuje gęsto.<br />
I opuszcza zamrożone, niegościnne miasto.<br />
Nikt nie podszedł do wagonu. Dobryj dzień nie mówi.<br />
Czyżby ludzi tu nie było? Nie mieli obuwia?<br />
<br />
Takie miasto tysiącletnie. Chluba Wielkiej Rusi!<br />
Brak mieszkańców? Czy ich zima w obcych domach dusi?<br />
Może nie ma w nim nikogo? Może wymienieni?<br />
To upłynie kilka wieków zanim się rozpleni..<br />
<br />
64<br />
<br />
W trzy tygodnie dojechali do stacji Rudniki.<br />
Kirowska to była obłast. Surowiec na śnieżki.<br />
Na Podolu śniegi były do kolan, do pasa.<br />
Ale tutaj całe góry. To po prostu masa.<br />
<br />
Czekały już na nich sanie i nie było czasu,<br />
By rozejrzeć się w około. Wokół pełno lasu.<br />
A czy były gdzieś budynki? Tor to był końcowy.<br />
Tak powiedział sam do siebie, majster wagonowy.<br />
<br />
Michał dostał dwoje sań. Sprawny załadunek.<br />
Miał kto nosić. Antek, Józia, Jadwiga z bobasem.<br />
Kipiatok dali przed drogą. To jedyny trunek.<br />
Droga była bardzo długa. No ,dobę, wciąż lasem.<br />
<br />
Miasto Łojno wita gnanych. Białym z drewna dymem.<br />
Tu chałupek było kilka. Ściany bite zrzynem.<br />
Może były ociosane ,ale z jednej strony.<br />
Za domkami ,to dla owiec tam śnieżne wygony.<br />
<br />
Ludzi tu nie zobaczyli. Skryci albo w tajdze.<br />
Szkoła była, tam też spali. Chleb dali po pajdzie.<br />
Dali także i waciaki, walonki, uszanki.<br />
Picie w kubkach fajansowych, nie znali co szklanki.<br />
<br />
65<br />
<br />
Po przespaniu jednej nocki, na sanie i jazda!<br />
Tu mróz zawsze, gdy koń stanie, to trzeszczy i gwizda.<br />
Stępem szły te ich koniki. Michał obserwuje.<br />
I gdy patrzy na ich żebra, to krew się gotuje.<br />
<br />
Ruch ratował te szkapiny. Bokiem się wspierały.<br />
I w ten sposób na swych nogach do przodu ci „rwały”<br />
Najpierw to było sześćdziesiąt, a teraz trzydzieści.<br />
Kilometry pośród śniegu. Znikąd żadnych wieści.<br />
<br />
Ni gazety, ani ptaka. Woźnice niemowy.<br />
Jednak ludzie, bo u góry mieli swoje głowy.<br />
Chyba zakaz mówić mieli. Przymusowe mruki.<br />
Może byli kastratami, albo zwykłe zbuki.<br />
<br />
Może brak do życia chęci? Lub żywe roboty?<br />
Skibę chleba ,gdy dojadał – to nie chleb, a gnioty.!<br />
Michał wszystko obserwował. Stąd nie ma powrotu.<br />
Nic nie mówił swojej Madzi. Nie dam jej kłopotu.<br />
<br />
Dzieciom tego, co tu widział, też tu nie wskazywał.<br />
Widać jednak, że ten Antoś, strasznie to przeżywał.<br />
On też czuje koniec drogi. W ostępach barłogu.<br />
Młody chłopak, życia pełen. Życie na rozdrożu.<br />
<br />
66<br />
<br />
Jechać naprzód w wieczne lasy, czy pryskać na boki?<br />
Nie, tam bokiem to nie wyjdzie. Tam ze śniegu stoki.<br />
Widać przecie, na trzy metry. Gdy wpadnie, nie wyjdzie.<br />
Żółć zalewa młode serce. Umrzeć tutaj przyjdzie..<br />
<br />
Zajechali do osiedla Kam, bo tak jest zwane.<br />
A od rzeki to przezwisko osiedlu jest dane.<br />
Tu na razie główna baza. Tu stoją baraki.<br />
Wszystko z drewna. Ptaków nie ma, a gdy są- głuptaki.<br />
<br />
W środku kojki są żelazne, a ściany z bierwiona,<br />
Po nich owad łazi wstrętny. Pluskwy, mówi żona.<br />
Michał toboł za tobołem targa i pilnuje.<br />
Aby worek nie zaginął, Na śniegi wciąż pluje.<br />
<br />
Zauważył, że gdy splunie, to w śniegu jest dziurka.<br />
To ciekawe, czemu to tak, A plwocina ,to kulka.<br />
Nim opadła, to zamarzła. W piecach napalone!<br />
Chłop przebiegły, to już patrzy, a gdzie iść na stronę?<br />
<br />
W baraku jest kilka rodzin. Zgoda i usługi.<br />
Pomoc wielka, są ustępstwa, a nie żadne rugi.<br />
Czy tu słońce będzie widać? Nic nie ujrzysz więcej.<br />
Z boków lasy i zarośla. Tu tęsknota zmęczy.<br />
<br />
67<br />
<br />
Samotny to szybko padnie. Nadzieją rodzina.<br />
Ona więzi głowie daje i przy życiu trzyma.<br />
Chociaż nie jest to wyprawa, wypad lub wycieczka,<br />
Można jednak życie stworzyć , na miarę człowieka.<br />
<br />
Ot takiego jak woźnica, co się nie odzywa.<br />
Lecz pod nosem to i przeklnie i wesoły bywa.<br />
Nawet można się wykąpać! Bania na przysiółku?<br />
Trzy tygodnie być w wagonie. A tu jak w kościółku.<br />
<br />
Mycie ciała, pranie onuc, koszule i gacie.<br />
No, niewiasty, zaległości już miesięczne macie.<br />
Kobiety, to dobrze wiedzą jak z tego korzystać,<br />
Więc od rana do wieczora z tary mydło pryska.<br />
<br />
Madzia robi przymusową córek ciepłą kąpiel.<br />
Potem Michał, trzech chłopaków, bo czarni jak węgiel.<br />
Sam kolana swe ogląda, spoziera na pięty.<br />
Rzepę siać by można było. Szoruje zawzięty.<br />
<br />
Tak zaczęli na przysiółku, gdzie Kurzwa w korycie,<br />
Swój tu pobyt. Zamieszkanie. Nowe swoje życie.<br />
Na przysiółku jest też sklepik, Można chleb dokupić,<br />
Jest też szkoła. Franek, Marcin poszli głowy uczyć.<br />
<br />
68<br />
<br />
Poszła także i Walercia, z rodziny najmłodsza.<br />
Dla rodziców pieszczoch wielki, dla reszty najsłodsza.<br />
Takim niby tu placowym był z imienia Wańka,<br />
Człowiek dusza, chyba Ruski ,bo zaciągał z ruska.<br />
<br />
Był on już po pięćdziesiątce. Przebywał tu z mamą.<br />
Co staruszką prawie była, z Madzią trzyma sztamę.<br />
Zapraszała na herbatkę, mowy zaś prawiła,<br />
O przebytym życiu w Rosji. Jakoś sobie żyła.<br />
<br />
Wańka mówi ,skąd ta dobroć. Historie obozu.<br />
Otóż kiedyś był tu kurort, nie było kołchozu.<br />
W tym kurorcie to Dzierżyński zażywał „wywczasów”,<br />
Gdy ciężarki w kroku nosił. Nie opuszczał lasów.<br />
<br />
Był więziony za swe bunty i za lżenie Cara.<br />
Dobrze mu się tutaj żyło, w saunie jest para.<br />
Teraz carskich zwolenników tu się trzyma krótko,<br />
Do żywota, stąd nie ujdziesz. Tu nie poją wódką.<br />
<br />
Nowe siły robotnicze, najpierw kopią drogi,<br />
Lecz nie w ziemi ,ale w śniegu. A śnieg tutaj mnogi.<br />
Szuflą trzeba na trzy metry w górę go podrzucać,<br />
Doskrobać się do trawnika, lody zbierać, kucać.<br />
<br />
69<br />
<br />
Po tygodniu odśnieżania, do ścinania drzewa.<br />
Latem w drzewie robią piętno, znak przerzynki miewa.<br />
Na tym znaku trzeba piłą, niezręczna postawa,<br />
Odziomek tutaj jest gruby, piła wolno suwa.<br />
<br />
Lecz nim zaczniesz go piłować, śnieg trzeba odrzucić,<br />
Śniegu w lesie wyżej chłopa. Trzeba się nauczyć,<br />
Jak to zrobić? Co ze śniegiem? A miejsce dla drwali?<br />
Gdzie uciekać , kiedy drzewo na śniegi się wali?<br />
<br />
Józia z Józią od Boboli w tajdze w śniegu brodzą.<br />
Po pniach wielkich, obsypanych, swoim wzrokiem wodzą.<br />
Do pnia dostęp to jest trudny, zaspy aż do szyji.<br />
W koło każdy trzeba obejść,, znak w dwa metry bili.<br />
<br />
Drugi znak, to jest na dole toporkiem nacięty,<br />
Tam to piłą trza żagować, oprzeć o pień pięty.<br />
Jednak najpierw śnieg usunąć, śnieg na śniegi dawać.<br />
I kark hardy lesoroba, posłusznie zniewalać..<br />
<br />
O, tam widzę jest nacięcie, nad śniegiem widoczne,<br />
Bobolanka ucieszona. Pierwszy raz naocznie,<br />
Zobaczyła cel wędrówki, śnieżnego człowieka,<br />
Chociaż blisko to trzy metry, nie wie co ją czeka.<br />
<br />
70<br />
<br />
To trzy metry śniegu, ściana do szyi wysoka.<br />
Dojść tam to nikt nie da rady i nie zrobi kroku.<br />
Szuflą trzeba śnieg odwalać, tam znak drugi -kresy,<br />
Odwalają więc te zaspy, pierwsze robolesy.<br />
<br />
Józia trzyma w ręku piłę, Bobolanka szuflę.<br />
W swe trzy ruchy, tak wycina ze śniegu tu taflę.<br />
Potem podrzuca wysoko, wyżej jak jej głowa,<br />
Aż się trzęsie, podskakuje jej czuprynka płowa.<br />
<br />
Ziutka, daj no tę łopatę, na zmianę spróbuję,<br />
Józia teraz dziurę w zaspie z zaciętością kuje.<br />
Gdzie odwałać martwi głowę? Do góry, wysoko.<br />
Po godzinie w pień stuknęła, a teraz szeroko.<br />
<br />
Ziutka teraz w koło kopie, O, jest znak z tej strony.<br />
Tutaj piłą, najpierw miejsce, bo czas zima goni.<br />
Podkop zrobim, mówi Józia, aby oprzeć plecy,<br />
Dobrze , że waciaki mamy, że nie mamy kiecy.<br />
<br />
Stopy oprzem o pień drzewa, a połą po śladzie,<br />
Ziutka ,ciągaj, patrz mój tyłek, to po śniegu jedzie.<br />
To na klęczkach popróbujem, Ziutka proponuje,<br />
Pod kolana chwyta runo i wyrwę buduje.<br />
<br />
71<br />
<br />
I piłują po tym znaku, chowa się już piła.<br />
Ziutka ma roczków piętnaście, uszankę zgubiła.<br />
Woła, Józia, ubierz czapkę, śniegi masz we włosach.<br />
A twarz całą to we szronach i sople na nosach.<br />
<br />
Ziutka na to odpowiada, tam ze swojej dziury,<br />
Ciągnę piłę raz za razem, ciągam po raz wtóry.<br />
Ale ,Józiu, czy z tej strony, z tej co niby trzeba?<br />
A gdzie drzewo to poleci? Jak stuknie to bieda.<br />
<br />
Józia wstała, patrzy w górę, chojar jak ta świeca,<br />
Stoi prosto, jest wysoki, niebo tam prześwieca.<br />
On zabije, jak upadnie. Ziuta, wyłaź prędko,<br />
Jeszcze trochę podpiłujem, on się skrzywi giętko.<br />
<br />
Trza bosakiem go nachylać, to trzeba trzeciego,<br />
Pójdę ja po Michalinę, bo tniemy grubego.<br />
One będą napierały, a my będziem rezać,<br />
Zgoda, zgoda, idź, zawołaj, wszak nie będziem stać.<br />
<br />
Józia woła Ewelinę, jeszcze Michalinę,<br />
Chodźta popchać, dożynamy, Wy to macie siłę.<br />
Wspomagajmy się nawzajem, pójdziem więc popychać,<br />
Ewelina już powstaje i zaczyna prychać.<br />
<br />
72<br />
<br />
Śnieg do nosa jej się dostał, utworzył wąsiska,<br />
Ona trzęsie swoją głową, soplem wokół pryska.<br />
Michalinko ,dawaj, idziem, obalim chojara.<br />
One szybciej go podcięły, zgrana Ziutek para.<br />
<br />
Dziewczynki drągiem zaparły o pień swe ramiona,<br />
Patrzą w górę, czy nachyla drzewa się korona.<br />
Michalinka krzyczy: idzie, zwiewają dziewczyny,<br />
Zbiegać trzeba, czasu nie ma, nie ma ani krztyny.<br />
<br />
Tunel wąski, dwie osoby, a na drodze pchacze,<br />
Jak uciekać? One pchają. Ziutka pada, płacze,<br />
Gdy podniosła swoje oczy, droga już jest pusta,<br />
Podpełzała ciut do przodu, w śnieg wbija swe usta.<br />
<br />
Głuchy łoskot, śnieg się sypie. W czwórkę są dziewczęta.<br />
Patrzą w tunel, drzewa nie ma, jego tylko pięta.<br />
A gdzie chojar? Pyta Ziutka. Pozostałe milczą.<br />
Czyżby zginął? Tu są duchy, odpowiadać raczą.<br />
<br />
Józia mówi: teraz pójdziem popychać waszego,<br />
Bez pomocy nie da rady, za dużo w tym „złego”<br />
Tak dziewczęta, nastolatki inicjację przeszły,<br />
Są w walonkach ,a nie w szpilkach. Skórnej brak podeszwy.<br />
<br />
73<br />
<br />
Mniej miał szczęścia Jan Szczepański, chłopiec pełen życia.<br />
Gdy się chojar wielki walił, nie znalazł ukrycia.<br />
Bo nie było gdzie uciekać, wokół ściany śniegu.<br />
Nim się podniósł, no to dostał, był w powietrzu, w biegu.<br />
<br />
Drzazga go tak zahaczyła, podrzuciła w czuby,<br />
Lecąc na dół, to się nadział na konar dość gruby.<br />
Leczono go po sowiecku, bez leku, pastylki.<br />
On bez cierpień, tak do końca, nie miał ani chwilki.<br />
<br />
Gdy chojar leżał zwalony, cięto go na dzwona,<br />
Odziomki to na podkłady, na ogień korona.<br />
Dalej słupy, a ten trzeci, zwany, „rudostojka”<br />
Do kopalni, gdzie w ciemnościach, praktycznaja znojka.<br />
<br />
Dziś w tunelu ,drwalu, jesteś,na boki, do góry?<br />
Przecież tunel jest zrobiony. W tunel jak do dziury.<br />
Tak wygląda praca w tajdze, zimą i w waciaku,<br />
Ludzie robią i piłują, Praca jak w tartaku.<br />
<br />
Lesorób nie żaden tartak, ruki tyż nie traki,<br />
Nieraz piłą kiedy ciągniesz, to leżysz we znaki.<br />
Zimą lżej się ją ciągało, bo nie było tarcia,<br />
O tym, potem. Dla nierobów tu nie było żarcia.<br />
<br />
74<br />
<br />
Z tajgi w barak dość daleko, cztery kilometry.<br />
Kufajka była pod pachą, wystarczały swetry.<br />
Ciało drwala jest podgrzane, dłonie zapieczone,<br />
Włosy mokre, przylepione, sklejone na czole.<br />
<br />
Tak do czerwca na przysiółku męczące zajęcie.<br />
Zdano swoje już walonki, kierpce są na pięcie.<br />
Z łyka dość mądrze plątane, jako koszyk służy,<br />
Lecz na stopę i z onucą, meszka nogę trudzi.<br />
<br />
Meszka wchodzi już do ucha, podgryza ci oczy.<br />
Ropa nieraz spod powieki, od rana się toczy.<br />
Tnie ci nogi, tnie ci ręce, Plaga prima tajgi.<br />
Komar kark gęsto obsiada. Masz spuchnięte wargi.<br />
<br />
Latem tu są sianokosy. Lato, ciągle lato!<br />
Jak się zacznie nie ma końca. Żaden żart, di facto!<br />
Latem ciągle tu jest widno. Noc jest tutaj biała.<br />
W taką noc nad uchem nieraz meszka ci brzęczała.<br />
<br />
Lato trwa tu trzy miesiące. Latem sianokosy.<br />
W kierpcach w wodę się więc wchodzi, a nie żaden bosy.<br />
Ale w wodzie dniówka schodzi, w wodzie tną tu kosy.<br />
Woda do „ jesieni” schodzi. W kupkach sianokosy<br />
<br />
75<br />
<br />
Kosa bujną trawę ścina, turzyca wyniosła.<br />
Szybko w górę ona poszła i szybko wyrosła.<br />
Liść szeroki trochę szorstki, gruby i soczysty,<br />
Gdy zwierz gryzie, no to czuje krzem skryty,ziarnisty.<br />
<br />
Można zwać ono rzeżucha, na dole ma kępy.<br />
Korzeń jest w nim trochę miękki i trochę rozdęty.<br />
Bo komory ma powietrza. Jedyna to trawa,<br />
Na północy w zimę brana. Sanną tu przeprawa.<br />
<br />
We wrześniu są pierwsze mrozy. Kupki zwożą w stogi.<br />
Na wyżynę, gdy jest taka, lub z drewna podłogi.<br />
Antek to wywoził drewno, w Kurzwie je topiono,<br />
Dalej w Kameę do Wołgi. Tak bale spławiono.<br />
<br />
Ziuta z Józią piłowały, Franio woził żarcie.<br />
Na lesroby to obiady, a miał z ludźmi darcie.<br />
Nieraz napad mu czynili, porywali karmę,<br />
Michał stróżem był w barakach, A pilnował farmę.<br />
<br />
A baraki były w lasach, zwano ich etapy.<br />
Były wolne, dość daleko i dla koni szopy.<br />
Puste nieraz one były. Michał je pilnował,<br />
Często miesiąc nie był w swoim. Tak tam dozorował.<br />
<br />
76<br />
<br />
Madzia obierki sadziła, ogród gracowała.<br />
Zawsze z tego trochę czosnku i kartofli miała.<br />
Malin w lasach było pełno, koloru żółtego.<br />
Są trujące dla człowieka, tu nieobytego.<br />
<br />
Madzia od Wańkowej matki sekret otrzymała.<br />
Z malin żółtych dżem robiła i do chleba miała.<br />
Co niektórzy do przysiółku paczki dostawali,<br />
Bo rodziny na Podolu jeszcze jakieś miały.<br />
<br />
Michał z Madzią bez rodziny. Rodzina za linią.<br />
Brak kontaktów, nie wiadomo czy żyją czy giną.<br />
Za kufajkę odliczają z zarobku trudadnia.<br />
Michał mruknął sam do siebie: to zwykła jest banda.<br />
<br />
Na etapie w w Czartopowie sam siedział samotnik,<br />
Dziesięć było kilometrów, dozorca ochotnik.<br />
Prowiant tu dostawał suchy. Jakoś sobie radził,<br />
A dla Madzi w letnią porę grzyby jej gromadził.<br />
<br />
Gdy z sianem się uporano, gdy schło, nie czekano,<br />
Do wyrębu zaraz rano, drwali wszystkich gnano.<br />
Józia drwalem zawsze była. Latem są kłopoty.<br />
Chociaż lato, to zwolnione są z piłą roboty.<br />
<br />
77<br />
<br />
Ktoś niewprawny to zapyta, a jakie kłopoty?<br />
To wyjaśnia Józia wszystkim, a podwójne poty!<br />
Piłę ciąga się w dwie strony, do przodu, do tyłu.<br />
Ale latem znojna praca, nie uciągasz piłą.<br />
<br />
Józia piłuje z Emilką, piła bardzo długa,<br />
Ciągnąć trzeba z całej siły. Józia sosnę ruga.<br />
Coraz ciężej jest piłować. Emilka, nie słabniesz?<br />
Nic nie zrobim ,rzecze ona.. Ty pomocy pragniesz?<br />
<br />
Nie, ja nie chcę, ja dam radę. Ciągaj ją, Emilko.<br />
Patrz do środka niedaleko, już jest dosyć blisko.<br />
Piła jednak coś nie brzęczy. Żywica ją trzyma.<br />
Gdy polejesz trochę naftą, to idzie, jest pryma.<br />
<br />
Z sosny leje się żywica, jako klej, jak mazia.<br />
Zahamuje całkiem piłę. Do roboty zraża.<br />
Jak wyrobić truda dzień. Wozduch się nie liczy,<br />
Nic za darmo ,trza piłować. Z cudem to graniczy<br />
<br />
Dawano im krople nafty, nafta zżera kleje.<br />
Ale nafty mało dano, więc kroplą się leje.<br />
W drugie lato w ciemnej tajdze, coś pękło na świecie.<br />
Wiadomości niby nie ma, lecz odżyli kmiecie.<br />
<br />
78<br />
<br />
Najpierw obniżono racje. W sklepie brak jest chleba.<br />
Lecz gdy pęka coś na świecie, to czekać nie trzeba.<br />
Wśród tych kmieci jak pan Michał, byli i gajowi.<br />
Pan Cielecki i Wawroński, do rozmów gotowi.<br />
<br />
Był też taki chłopak młody, a Bolek Chałupa,<br />
Mlaskał głośno, gdy za kwaśna była nieraz zupa.<br />
Lecz ten chłopak miał harmonię i zaczął pogrywać.<br />
Komendant chciał go uciszyć, zaczął nagabywać.<br />
<br />
Komendant utworzył grupę do spławu bierwiona,<br />
Tych ,co kiedyś mu podpadli, wsadził na galona.<br />
Tam przy ujściu małej Kurzwy, to była zatoczka,<br />
Tam bierwiona się skupiły, przeciw nim łódeczka.<br />
<br />
Na łódeczce pływa Bolek a z nim Antek z hakiem.<br />
Mają zator rozmostować, bale spuścić nurtem.<br />
Wiosła trzyma w garściach Michał, on tu dyryguje.<br />
Młodym chłopcom jak brać kłodę, uczenie wskazuje.<br />
<br />
Kiedy chłopcy każą jechać w zatoczkę wśród bali,<br />
Michał woła – Waracha! Łódka nie ze stali.<br />
Kłody mogą zamknąć atol i się nie wyrwiemy,<br />
Zanim przyjdzie jakaś pomoc,tośmy już zmiażdżeni.<br />
<br />
79<br />
<br />
W krajach ,gdzie rozum góruje nad leniem, nierobem,<br />
Tam od wieków spław robiony jest innym sposobem.<br />
Rozum światły zbija tratwy, tu puszczono bale.<br />
No i nie dba w którą stronę, nie dba o to wcale.<br />
<br />
Zaje nie każdy podpisał. Komendant sporządził.<br />
Teraz tymi przy zatorze chętnie się wyręczał.<br />
Ale nadszedł koniec sierpnia. Posłaniec obchodzi<br />
Wsie przysiółki, przy zatorze po pas w wodzie brodzi.<br />
<br />
Masówka o piątej w „klubie”! Wszyscy na zebranie.<br />
Odległość niektórzy mieli dziesięć kilometrów.<br />
Nikt nie wiedział po co ludzi tak wielkie zegnanie.<br />
W lato widno całą dobę. Droga pełna dziur jest.<br />
<br />
W „klubie” są tylko Polacy, przed klubem rodziny,<br />
Leontiew nim zaczął mówić, poważne ma miny.<br />
Nie sam stoi za stolikiem, jest jakiś delegat.<br />
Każdy Polak widząc jego, myśli, diabła to swat!<br />
<br />
Leo chrząknął: Zdrastwuj Polsza i zdrastwuj Sikorski!<br />
Generał był u Stalina, spisali umowu.<br />
„Udostremi” dostaniecie, wszyscy już są wolni.<br />
Polaki majut swobodu! Żołnierz w apel goni.<br />
<br />
80<br />
<br />
Osłupienie nastąpiło. Wolni od tej chwili?<br />
Ci co tutaj w „ państwie prawa” wysiedleni byli?<br />
Leontiew zaś klaszcze w dłonie. Do swidania ,ratcy!<br />
Tyle go tutaj widzieli. Już zabrakło władcy.<br />
<br />
W klubie ugniatana radość, gnębiona przez Rucha,<br />
Nagle jednym śpiewem polskim jako grzmot wybucha!<br />
Tu wśród tajgi, tu w obozie śpiew był zakazany.<br />
Więc „klub” zdziwion jest niezmiernie, dziwią jego ściany.<br />
<br />
„ Jeszcze Polska nie umarła<br />
Kiedy my żyjemy<br />
Co nam obca moc wydarła<br />
Szablą odbijemy”.<br />
<br />
Z piersi każdy głos wydobył, jak mógł taki głośny.<br />
Śpiew ten pełen uwielbienia, prawdziwie radosny.<br />
Gdy skończyli hymn Polaków wśród drzew niebotycznych,<br />
To następny sam się zaczął pośród łez bezlicznych.<br />
<br />
„ Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród,<br />
Nie, damy pogrześć mowy.<br />
Polski my naród, polski lud<br />
Królewski szczep piastowy<br />
<br />
Nie damy by nas gnębił wróg,<br />
Tak nam dopomóż Bóg!<br />
<br />
81<br />
<br />
Do krwi ostatniej kropli z żył<br />
Bronić będziemy ducha<br />
Aż się rozpadnie w proch i pył<br />
Krzyżacka zawierucha.<br />
<br />
Pójdziem, gdy zagrzmi złoty róg,….<br />
Tak nam dopomóż Bóg!<br />
<br />
Straceńcom zabrzmiały rogi. Echo o dąbrowy,<br />
Odbiło i niesie hejnał kmieciowy, ludowy.<br />
Złoty róg to mieli w piersi. Biło tam stokrotnie,<br />
Niewolnicza praca w tajdze, nadziei nie zetnie.<br />
<br />
Już Polacy na zebraniu mają delegatów,<br />
Co pojadą w kraj ogromny, poszukując bratów.<br />
Jest Leszek Jankowski wybran. Jest Banas przezorny,<br />
Pan Byk wśród nich jako trzeci. Człowiek bardzo skromny.<br />
<br />
Pojechali do Kirowa. Zawrócili pędem.<br />
Wojsko na południu Rosji! Szukać trza ich swędem.<br />
Jechać można, lecz bez rodzin. Bo to wojsko przecie,<br />
Tumult powstał. Wszyscy jedziem. Dosyć tajga gniecie.!<br />
<br />
Rosjanie chcą ich zatrzymać, obiecują prace,<br />
A po cichu im zmniejszają na stołówce racje.<br />
Taki to druh ich serdeczny. Tak dali swobodę,<br />
A od tyłu, to jak mogą to rogami ich bodą.<br />
<br />
82<br />
<br />
Tak też zeszło aż do zimy, bo fronty falują.<br />
I dopiero w styczniu wszyscy wyjazdy gotują.<br />
Do kolei jednak pieszo z tobołem nie idzie,<br />
Proszą transport, a to wszystko o mrozie i biedzie.<br />
<br />
Do Rudników się dostali jakoś w końcu stycznia,<br />
Gromada swojaków była nawet dosyć liczna.<br />
Tu jest kolej, jej początek. Tylko stąd w raj ruszysz,<br />
Na wagony, na transporty, w swe zbawienie patrzysz.<br />
<br />
Jednak tylko w towarowe. Na inne bilety.<br />
A grosiwa to nikt nie miał, nie było, niestety.<br />
Józia zapoznała pana, na kolei szycha,<br />
Powiedziała o co chodzi. On chwileczkę wzdycha.<br />
<br />
Nie do panny, nie do ładnej, ale do jej mowy.<br />
Za słów kilka tych po polsku, dać wszystko gotowy.<br />
Tutaj kiedyś dostał pracę, jeszcze przed czternastym,<br />
Kiedy wszystko zgodnie z prawem szło trybem swym własnym.<br />
<br />
Robił tutaj w pierwszą wojnę. Teraz robi w drugą.<br />
On kolei tej żelaznej z natury był sługą.<br />
Pan był grzeczny, statusiały, może miał i wnuki,<br />
Myślał chwilę i zacierał ciągle swoje ruki.<br />
<br />
83<br />
<br />
On załatwił jeden wagon, na raty co tydzień.<br />
Do węzłowej wielkiej stacji. Skończył się już styczeń.<br />
Do Kołtasa pojechali ci bez chleba, pierwsi.<br />
Józia zgodziła się na ostatku. Miała serce w piersi.<br />
<br />
Z Kołtasu to na południe. To droga przez mękę.<br />
Wiele stacji, wiele stania, głód wzmaga udrękę.<br />
Lecz na wielkich stacjach dają na bony pieczywo,<br />
Trzeba prędko tam się udać, natychmiast, a żywo.<br />
<br />
Zanim wagon w trasę ruszy, kto pójdzie do sklepu?<br />
Nie ma chętnych. Jest obawa. A jak ruszy w stepu?!<br />
Gdzie go znajdziesz? Co z rodziną? Nie, nikt nie wychodzi.<br />
Józia jednak sama pójdzie. Iść sama się godzi.<br />
<br />
Torów wiele, wszędzie składy. Jak dojść do budynku?<br />
Pod wagonem jednym, drugim, jak przez sieci stynku.<br />
Gorzej jest pod osobowym, na płask pełzasz brzuchem,<br />
Ciągle patrząc czy też koło nie straszy swym ruchem.<br />
<br />
Józia poszła i pełzała,Józia jest w ogonku<br />
Już za chlebem. Po godzinie, to jest na początku.<br />
Worek chleba, drugi kaszy, dwa wory na barku.<br />
Transport pierwszy jest wojskowy. To wojsko ku frontu.<br />
<br />
84<br />
<br />
Młodzi chłopcy zakrzyknęli:” grażdanka, pomieniaj”.<br />
Damy zachar i machorku, serce nie skamieniaj.<br />
Po wagonu! Pada rozkaz. Chłopcy odstąpili.<br />
Oni przecież tacy młodzi, tacy mili byli.<br />
<br />
Gdy w wagonie się znalazła, już jest awantura.<br />
Każda chce dzielić pieczywo. Ale jaka, która?<br />
Józia swój pieniądz wydała. Nikt nie dał grosiwa.<br />
Teraz każda ręką chwyta i dobra, i chciwa.<br />
<br />
Józia stanęła okoniem. Wolnego ,niewiasty.<br />
Ja chleb dzielę za odpłatą, świeży, a nie czerstwy.<br />
Kto ma wolę, to niech idzie. Tam droga do sklepu!<br />
I wskazała spód wagonu, koło z taśmą lepu.<br />
<br />
Tam przykleisz się do szyny, tam cię poćwiartuje,<br />
Która taka jest odważna. No, niechże spróbuje!<br />
Towarzystwo się cofnęło. Bierze ,to co dają.<br />
Szarpiąc chleby na kawały, łapczliwie zjadają.<br />
<br />
Odjechali od Taszkientu, do stacji Kitabu.<br />
Blisko Persji. Wojska Polskie! Chłopcy chcą do sztabu.<br />
Antek mówi do swej mamy, gdzie chlebak zielony?<br />
Spoglądają ,nie ma go tu. W wagonie stracony.<br />
<br />
85<br />
<br />
Wracam ja tam. Pociąg stoi, przeoczony chlebak.<br />
Jak ja mogłem go zostawić, prawdziwy ja biedak,<br />
Poszedł Antoś do pociągu. Wieczór, on nie wraca.<br />
Ojciec wciąż patrzy na stację, podchodzi, kurs skraca.<br />
<br />
Z bliska widzi brak pociągu. Inne jeszcze stoją.<br />
Po umyśle już Michała, złe myśli się roją.<br />
Poczekamy więc na niego, nasz pociąg odjechał,<br />
Może bada poczekalnie, szukać nie zaniechał.<br />
<br />
Rano Michał mówi Madzi. Ja idę na stację.<br />
Tam popytam i wybadam, zgłoszę na milicję.<br />
Tak i poszedł w torowiska, stoi na peronie,<br />
Rozgląda na wszystkie strony. Łobuzy w swym gronie.<br />
<br />
Ja tu szukam swego syna, wczoraj się tu kręcił?<br />
Chyba był tu jakiś chłopak,chlebak komuś zwędził.<br />
Milicja go z miejsca wzięła, chwyciła żulika.<br />
I w samochód, szpion wołali, wzięli do „gazika”<br />
<br />
Są na dworcu? Nie, to inne. Oni aż z Taszkientu,<br />
Wielu łapią, by nie zwiali na pokład okrętu.<br />
Tyle Michał się dowiedział. Wrócił do rodziny.<br />
Mówi Madzi, może puszczą, brak przecież przyczyny.<br />
<br />
86<br />
<br />
Ale Antoś już nie wrócił, ni dzisiaj, ni jutro.<br />
Nie pomogła jemu prawda ni wrodzone dobro.<br />
A tu trzeba miejsce zmienić, jechać za robotą,<br />
Czy odnajdzie ich w terenie? Wiatry wieści zmiotą.<br />
<br />
Znowu Józia zapoznała dwóch wojskowych ludzi.<br />
Wygląd polski, to podejrzeń tu żadnych nie budzi.<br />
Mówi im o swojej trosce, że chce do okrętu,<br />
Chwalą myśli i nie czynią tu dziewczynie wstrętu.<br />
<br />
Michał zgłasza panom stratę. Syna pochwycili.<br />
Wiele mamy takich zgłoszeń. Giną ,co się gdzieś kręcili.<br />
Giną tacy w pojedynkę. Dlatego nas dwoje.<br />
I w mundurach chłopcy giną, nie patrzą na stroje.<br />
<br />
Wybierają ludzi młodych, samotnych, zbłąkanych,<br />
Wywożą ich pod swe sądy i mają karanych.<br />
A z wyrokiem musi zostać, na dziesięć, piętnaście.<br />
Są tu także dożywocia. To nie żadne baśnie.<br />
<br />
Oni mówią, że cywili na razie nikt nie chce.<br />
Radzą jechać na kołchozy, pracować tam w lecie.<br />
Marianka ,no i Frania wciągają w junaki,<br />
Dla nich są już tam namioty i wojskowe fraki.<br />
<br />
87<br />
<br />
Józia, Jadzia i rodzice, pozostali krewni<br />
Arbą jadą do kołchozu. Nakazowi wierni.<br />
Po miesiącu Józia wraca, odszukuje panów.<br />
Prosi o możliwość wejścia,do parowych statków.<br />
<br />
Tamci, to stają na głowie. Jakby tu wycwanić?<br />
Aby onych zabrać w okręt, a służby nie zranić.<br />
Józia skarży się na kołchoz. Obornik dźwigają.<br />
Pranie nocą im ukradli. Jeść niewiele dają..<br />
<br />
Chłopcy statkiem odpłynęli. Józia wciąż nagrywa.<br />
Jest wiadomość całkiem dobra. Rodzinę swą zrywa.<br />
Wagonem do Krasnowodzka. Szybko więc do dworca.<br />
Ale czym to? A wołami. Józia grzmi jak żerca.<br />
<br />
W mieście Józia wraz z Walercią nocą chcą do portu.<br />
Walercia chodzić nie może, nie ma tu transportu.<br />
Pośród słabych tutaj chaszczy i badyli suchych,<br />
Na ramionach targa siostrę do hangarów krytych.<br />
<br />
Stąd na trap, w górę ją niesie. Na statek, na pokład.<br />
A tu inne już jest życie. Wojskowy dryl i ład.<br />
Później Madzia jest z Michałem i Jadzia z bratową.<br />
Są i inni. Wnet w rejs ruszą. Na trasę swą nową.<br />
<br />
88<br />
<br />
Najpierw pożegnanie statku. Rosjanie żegnają.<br />
Są uściski, rąk ściskanie. Trąby hymny grają.<br />
Ludzi do portu przybywa. Transport to wojskowy.<br />
Wszystko dąży ku trapowi. Unoszą swe głowy.<br />
<br />
Co niektórzy to w łachmanach, a stopy we szmacie.<br />
A niektórym poprzez dziury widać nędzne gacie.<br />
Wszyscy jako do magnesu, do pudła ze stali,<br />
Suną gęsto, jest wrażenie, że step z tyłu pali.<br />
<br />
Prawie wszyscy bez tobołów, woreczek na kiju.<br />
Wargi mają zaciśnięte i krew swoją piją.<br />
Stoi statek, nie odpływa. Czekają na żywe,<br />
Co się rusza, niechaj wchodzi. Zbiedzone, parszywe.<br />
<br />
To spod Leny katorżniki, z półwyspu Kamczatki,<br />
Utykają, ale idą Polaków ostatki.<br />
Statek trąbi sygnał parą, Kto może przyśpiesza,<br />
I skrwawiony język chudy na zewnątrz wywiesza.<br />
<br />
Nikt nie dąży? Cuma zdjęta. Wojsko salutuje!<br />
W sercach tych ,co są na statku krew wre, bulgotuje.<br />
To jest pokład, to nie ziemia gwałtu i przemocy.<br />
Ląd już ginie, serce cichnie. Płyną pośród nocy.<br />
<br />
89<br />
<br />
Pośród nocy, wsparty w reling, mężczyzna zgarbiony,<br />
Patrzy w ciemne rufy statku, bada brzegu strony.<br />
Może we mgle cień się zjawi uśmiechnięty syna,<br />
Lewą ręką barierkę, w prawej kciuk swój trzyma.<br />
<br />
Za Antosia! Za dębczaka! Za podporę marzeń!<br />
Wraca myślą znów na peron i do tamtych zdarzeń.<br />
Oskarżyli jako szpiona. I przepadł bez wieści.<br />
Tak, tam w Rosji ludzi w łagrach to dużo się zmieści.<br />
<br />
To syn jego, syn najstarszy, co miał złote ręce,<br />
W piwnicy go gdzieś trzymają, na wodzie i w męce.<br />
Klątwę rzucam na tę ziemię! We krwi i przemocy!<br />
Może kiedyś znów Piłsudski szablę swoją zbroczy.<br />
<br />
Dłoń wyciągnął w przestrzeń ciemną. Tam zostały brzegi.<br />
Masz przepadnąć ziemio klątwy! A obróć się w drzazgi!<br />
Za mą ziemię, za krwawicę, za ciało kochane,<br />
Wiem , że kiedyś nie za wiele z ziemi tej zostanie.<br />
<br />
Madzia przyszła. Co tu robisz?Stoisz w samotności.<br />
Chodź do dzieci, one śpią już. Na dziś dosyć wieści.<br />
Co ty ręką tam wskazujesz? Michał ,czy mnie słyszysz?<br />
Co jest tobie? Tyś spocony i ty ledwo dyszysz.<br />
<br />
90<br />
<br />
Rozdział IV<br />
<br />
Generał Anders śladem Mojżesza<br />
<br />
Białe plaże starej Persji już pełne namiotów.<br />
Życie tutaj koczujących, jest pełne zwrotów.<br />
Tutaj wszystko jest inaczej, niż w kraju bolszewi.<br />
Wszystko inne i odwrotnie rządzi tu Pahlawi.<br />
<br />
Szach Iranu. On tu rządzi. Lecz nie w pojedynkę.<br />
Ma Anglików na swym karku. I spija śmietankę.<br />
Towar, co jest tu rzucany dla tych koczowników<br />
W dużej mierze jest kradziony przez tych rozpustników.<br />
<br />
Co haremy wielkie mają. Głaszczą bab pośladki.<br />
Co na dziwy swe wydają ludności podatki.<br />
Wiele zatem tych towarów, co ślą tu Angliki.<br />
Jest kradziona przez dworaków i przeróżne kliki.<br />
<br />
Pierwszą plagą łagierników, to pewne choroby,<br />
Co zdusiły i Adama chociaż nie był młody.<br />
Ale to jest inna karma. Inne też bakterie<br />
Nienawykłych atakują krwawą dezynterią.<br />
<br />
91<br />
<br />
Jest i tyfus przyniesiony z kraju szczęśliwości.<br />
W ciepłej plaży się rozmnaża do doskonałości.<br />
W Rosji zimno go tłumiło, a tutaj jest laba.<br />
Toteż słabszych,wycieńczonych pokotem rozkłada.<br />
<br />
Przybył Anders i objeżdża wszystkie koczowiska.<br />
Swym pobytem wzmacnia wiarę i sam wiele zyska.<br />
Rzucił apel do ludności o pomoc wzajemną,<br />
Dla tych ,co już leżą ledwo i tych co przybędą.<br />
<br />
Bo okręty wciąż przywożą setki i tysiące,<br />
Dla nich zawsze są potrzeby pilne a palące.<br />
Ci co wcześniej tu przybyli, krzyknęli- idziemy!<br />
Niech poczują bratnią pomoc, że są między swemi.<br />
<br />
Anders też zaczął przerzucać z plaż do Teheranu.<br />
Do stolicy, gdzie są gmachy i gdzie woda z kranu.<br />
Zajmowano więc fabryki, ogrody, pałace.<br />
Józia z miejsca tam w szpitalu podchwyciła pracę.<br />
<br />
Tam do końca maja była. Rodzice w ogrodzie,<br />
W samym środku Teheranu, gdzie turban jest w modzie.<br />
Walercia już tu choruje, poszła do szpitala,<br />
Naprawdę ładna dziewczyna, jako z bajki lala.<br />
<br />
92<br />
<br />
Józia w służbie sanitarnej, to prawie jak w wojsku,<br />
A tu wojska coraz więcej o parcianym pasku.<br />
Uniformy są angielskie, bluzy i berety,<br />
Karabiny powtarzalne, za pasem kastety.<br />
<br />
Anders wojsko już rozsyła, część do Palestyny,<br />
A najmłodszych to do Anglii ,ci chłopcy ich syny<br />
Cywile płyną w południe, cel to Australia.<br />
Są transporty w Argentynę, a nawet Afryka.<br />
<br />
Wyprowadził rzesze luda z ziemi niewolniczej,<br />
Sam tam siedział, wśród teorii, bardzo mocno dzikiej.<br />
Nikt by ludu nie zratował, gdyby nie ich kłótnia.<br />
Dwóch teorii, dwóch czerwieni, robotnicza matnia.<br />
<br />
Tato, pyta Józia ojca, dokąd się wybierasz?<br />
Kontynenty do wyboru. Jakieś plany miewasz?<br />
Wokół mnie same niewiasty. Tam ,gdzie nie trza pieca.<br />
Obojętna mi technika. Mnie wystarczy świeca.<br />
<br />
Więc Afryka, pyta Józia? Co ty na to, Józiu?<br />
W życiu tobie to wystarczy, najadłaś się mrozu.<br />
Tam minęła twoja młodość, a czy ona była?<br />
Czy tańczyłaś, czy się śmiałaś? Uszanka cię kryła.<br />
<br />
93<br />
<br />
Twarzy twojej nikt nie widział, ani twego noska.<br />
A dziewczyną przecież jesteś. Taka moja troska.<br />
Do murzynów mam cię ciągać? Takie mam wybory?<br />
Aborygenów mam ci swatać. Milczę do tej pory.<br />
<br />
Tato, tutaj jest potrzebna decyzja do jutra.<br />
Statki stoją niedaleko. Wybieraj kurs kutra.<br />
Niech los za mnie to dokona. Ja się nie odważę.<br />
Siłą w obcą ziemię wzięli. Ja o swojej marzę.<br />
<br />
Dobrowolnie nie pojadę. Niech los albo siła,<br />
To rozstrzygnie. Bo powiedzą, wola taka twoja była.<br />
To różnica jest ogromna, wypływa z jestestwa.<br />
Nie zarzuci podświadomość nadwyżkę prostactwa.<br />
<br />
Józia pokiwała głową. Tak, nie ma wyboru.<br />
Wszędzie barwa skóry inna . Innego koloru.<br />
Wszędzie także drzewa inne i inne zwierzęta,<br />
Tu torbacze, tam są zebry, a w Andach głuchota.<br />
<br />
Tutaj zostać, w takich piachach. Tu brak jest zieleni.<br />
Nocą można spacer robić, a Arab sepleni.<br />
Fabryk nie ma, wody nie ma, Pałace, haremy.<br />
Moja młodość! A czy była?Z myślami śmiesznymi?!<br />
<br />
94<br />
<br />
Gdy stanęli już w kolejce, oficer się pyta.<br />
Dokąd waszeć chce pojechać? Daj przydział i kwita!<br />
To Afryka na pół dzika. Może być? To trzymaj!<br />
Następny, a co wybiera? Ty ,tatuś, nie zgrywaj!<br />
<br />
Wszędzie będzie nam jednako. Bliżej Europy.<br />
Po tych burzach co panują ,to przyjdą roztopy.<br />
Dobrze mówisz ,córuś moja. Afryka na pół dzika.<br />
Nikt nie mówił, że przed nami to drzwi swe zamyka.<br />
<br />
Na trap społem. Jest nas wiela. Podnosić banderę!<br />
W dżunglę jedziem. Tam nie bylim. Opalim swą cerę.<br />
Gorzkie słowa mówił Michał. Gorycz przebijała.<br />
Na pokładzie ich witając harmonia zagrała.<br />
<br />
Z Perskich Zatok ,gdzie są piachy, w oceany statek<br />
Wpłynął dziobem. Gorąc wielka, młódź męska bez gatek<br />
Po pokładzie się wałęsa, krajobrazy „zwiedza”<br />
Chłonie wszystko, bo to ciepłe. Pali się na smardza.<br />
<br />
Z boków płyną krążowniki. Działa jako sosny.<br />
Zdarte z kory, oczyszczone. Łoskot pary gnuśny.<br />
Kurs w południe, gdzie krzyż wielki, oświeci im twarze.<br />
Gdy dopłyną już do zera obie będą nasze.<br />
<br />
95<br />
<br />
Na pokładzie ,gdzie się biega, opala na brązy,<br />
Mores wielki jest trzymany, z pokładu do zęzy.<br />
Klar jest kluczem do sukcesu, gdy syrena wyje,<br />
Więc kapitan, często próby robi i nie kryje,<br />
<br />
Każde do swojej szalupy. W szeregu ma czekać,<br />
A piorunem, nic nie łapać, ani nic nie zwlekać.<br />
Powtarzano te alarmy, dla dobra, dla wprawy.<br />
Bo szalupa cię zratuje, gdy zabraknie nawy!<br />
<br />
Gdy słońce dotknęło morza ,a gorąc opadła,<br />
Młódź wszelaka to na rufie, gdzie mogła usiadła.<br />
Jakiś chłopiec, co szczęśliwy, że dycha swobodą<br />
Pieśń żeglarzy już zaczyna. Chłopiec był z urodą.<br />
<br />
„ Ten nie zna życia, kto nie służył w marynarce<br />
Co nie wyruszał na morskie harce<br />
Nie wie, co szkwał<br />
Bo dotąd spał<br />
Bo nie był młody!<br />
<br />
Bo marynarzem być to szczęścia szczyt,<br />
Te wichry, te burze<br />
I te podróże<br />
Pioruny grzmiące w górze<br />
Oczarowały nas!<br />
<br />
96<br />
<br />
Lecz zaledwie kilka osób znało owe szanty,<br />
Nie za bardzo też wiedziała, co rufa, co wanty.<br />
Tam na rufie stoi pani, szczupła, lecz wyniosła,<br />
Obecnie to chuderlawa, nie zdolna do krosna.<br />
<br />
Trochę dziwna, może mętna, struta boskim rajem.<br />
Gdzie słyszała pogardliwe: polaczków my znajem.<br />
Wy swych uszu bez lusterka ni kagda nie zoczysz.<br />
Żle ci tutaj, jaśnie pani? A czewo ty choczesz?<br />
<br />
Kobieta wyciąga ręce na północ, gdzie Azja,<br />
Zaśpiewała pieśń swą smutną. Była to okazja.<br />
Bo na zawsze zostawiła ubogie maniery.<br />
W śrubę patrzy, wody pianę i szerokie stery.<br />
<br />
: Jedną noc spędzili w nocnym barze<br />
Piękne dziewczę i marynarz Stach,<br />
Grała mu piosenki na gitarze,<br />
A nazajutrz żegnała we łzach<br />
<br />
Żegnaj, marynarzu z północy,<br />
Wszystko przebaczyłam ci już<br />
Zemścić się nad tobą nie mam mocy,<br />
Choć w me serce wbiłeś ostry nóż<br />
<br />
97<br />
<br />
Obcy okręt zginął gdzieś w oddali,<br />
Otoczony gwarem białych mew,<br />
I popłynął po szerokiej fali<br />
Piękny, cichy, monotonny śpiew:<br />
<br />
A po roku gdzieś w portowym barze,<br />
Stach zobaczył drogie dziewczę swe<br />
Jak innemu grała na gitarze,<br />
Z cicha szepcząc: luby, kocham cię!”<br />
<br />
Wieczór szybko tu nadchodził. Zeszli na stołówkę.<br />
Gdzie dwie zupy podawano, krupnik i grochówkę.<br />
Taka była tu kolacja. Wojskowe maniery.<br />
Przy stołach siadały grupy, co miały numery<br />
<br />
A dlatego, aby szybko, gdy alarm wybuchnie,<br />
Opuścić biegiem stołówkę, jako też i kuchnię.<br />
I najpierw do swojej burty, a potem szalupy,<br />
Stąd się wzięły i numery i zegrane grupy.<br />
<br />
Na stołówkach, których kilka, młodzież się bawiła,<br />
No i nieraz oprócz pieśni, skecze też dawała.<br />
Dzisiaj jakiś starszy człowiek, gdy zjadł pół talerza,<br />
Wyszedł pośród kilku stołów i mówić zamierza.<br />
<br />
98<br />
<br />
W takiej chwili każdy wiedział, by zmniejszyć mlaskanie,<br />
Odłożyć na chwilę łyżkę, bo później klaskanie.<br />
Wieczór miły zaś się robił. Ktokolwiek potrafi,<br />
Może zacząć, wolna scena. Niech milczy, niech trawi.<br />
<br />
„ Wysoko pod niebem żurawie leciały,<br />
Wysoko leciały, a lecąc śpiewały.<br />
Polami, lasami wojacy szli w tłumach<br />
Bez pieśni, bez grania w milczących szli dumach.<br />
<br />
Ich dumy posępne, ich lica w kurzawie.<br />
A dokąd wojacy? Pytają żurawie.<br />
Wasz pochód jak pogrzeb, choć bronią błyskacie,<br />
Choć broń wam przygrywa, wy w oczach łzy macie!<br />
<br />
…Żurawie, co w nasze lecicie krainy,<br />
Zalećcie po drodze do naszej rodziny.<br />
Na skrzydła, na szybkie, żołnierski łzy weźcie,<br />
I matkom i żonom i siostrom je nieście.”<br />
<br />
Jest następny chłopiec smukły. Od Brodów się kłaniam.<br />
Po ukłonie rączki w baczność. Nie grzeszył ubiorem.<br />
Ale miał jakąś kulturę, co wszystkich ujęło,<br />
Cisza znaczna. Każdy ciekaw, jakie jego dzieło.<br />
<br />
99<br />
<br />
„ Oj, wyjrzę ja przez okienko,<br />
A tam wilk tańcuje.<br />
Oj, pewnież on żony nie ma<br />
Gdyż się nie frasuje.<br />
<br />
Ale jak się on ożeni, ta leśna bestyja<br />
Oj, będzież on taki biedny, jako teraz i ja.<br />
Wilczysko się ożeniło, uszy opuściło,<br />
Au, au, au , au, mocny Boże, dawniej lepiej było.”<br />
<br />
Dziewczyna wychodzi w koło. Ja od Zbrucza gnana.<br />
Tak jak wszyscy ciemną nocką do wagonu brana.<br />
Co też matuś nauczyła, popróbuję trocha.<br />
Matuś zmarła, jestem z siostrą, ona też mnie kocha.<br />
<br />
„Zuczku nasz, płaszczyk masz<br />
Płaszczyk złoty do roboty<br />
Ho, ha, ho, ho, ha,<br />
Płaszczyk złoty, do roboty<br />
<br />
Żuczku graj, graj niebożę<br />
Niech ci Pan Bóg dopomoże,<br />
Ho, ha,ho, ho, ha,<br />
Niech ci Pan Bóg dopomoże.”<br />
<br />
100<br />
<br />
Są oklaski, jest wesołość. Następna dziewczyna.<br />
W lewej ręce dla ozdoby białą chustę trzyma.<br />
Ta dygnęła wszędzie wszystkim. Husiatyn od Zbrucza.<br />
Była ładna, była smagła, barwa włosów krucza..<br />
<br />
„ Siwa zaluleńka w gaj ci poleciała<br />
I tam zakukała, w gaj ci poleciała<br />
I tam zakukała<br />
I tam zakukała<br />
<br />
W gaju zakukała nie masz ci miłego<br />
Nie masz ci miłego i konika jego.<br />
Dom nieuprzątnięty i żyto niezżęte<br />
A moje serduszko, jako dzwon pęknięte.”<br />
<br />
Śpiewu tego słucha Michał, ku rufie zwrócony,<br />
Wie gdzie ona, choć w stołówce w myślach jest zmęczony<br />
Bo tam za nim pozostały, kontynenty aż dwa,<br />
Teraz jest na oceanie, a co trzeci mu da?<br />
<br />
W Europie to została kochana sadyba.<br />
W Azji za to to syn drogi. Ktoś na niego dyba.<br />
Dokąd teraz statek pruje? Co pożre ten trzeci?<br />
Jaki będzie to kontynent? Czy żaba tam skrzeczy?<br />
<br />
101<br />
<br />
Polsko! Piękna i kochana. Czy ja cię zobaczę?<br />
Madzia mówi: o, mój góral znów jak dziecko płacze.<br />
Mamo, czemu mówisz góral? Podole jest nasze.<br />
Ojciec pod górą zrodzony. Łańcut to też Lasze.<br />
<br />
Kiedyś, też podczas kolacji głośnik woła: Równik!<br />
Szybko każdy zjadał zupę i na pokład wyskok.<br />
Po angielsku tu ktoś liczył, sekundy , minuty.<br />
Gdy doliczył, no to rakiet wielu były rzuty.<br />
<br />
Michał wówczas rzekł do Madzi: Madziu, mea culpa.<br />
Nie grzesz, Michaś, wszystko poszło, jeszcze masz dwa ślipa.<br />
Wszak pamiętasz,…”nie bijta się,….góralka warkocze. …”<br />
Z życiem jakoś to my wszyscy, ….. życie jest ochocze..<br />
<br />
Jeszcze Polska nie zginęła, ….Jak góral śpiewałeś,<br />
Tam w baraku pośród tajgi, a w oczach łzy miałeś.<br />
Każdy śpiewał pełną piersią ,grzmiał jako te surmy,<br />
To za nami, tam zostało. Nie bądź taki chmurny.<br />
<br />
Ale dokąd my jedziemy? W cztery kontynenty?<br />
Gdzieś zlądujem, będzie lepiej i nie bądź zacięty.<br />
Gdy ja Rosję opuściłam, to oddycham, żyje.<br />
Coraz lepiej ja się czuję, choć śruba wciąż wyje<br />
<br />
102<br />
<br />
To inna przecież półkula! Lecz nie inna żona.<br />
Co najgorsze jest za nami. Rana już zgojona.<br />
Tak to Madzia swym balsamem smarowała czasy,<br />
Od Zaręby, poprzez transport, gdzie odwieczne lasy.<br />
<br />
Jest różnica, pomyśl jeno, statek a ciepłuszka,<br />
Nie można tego porównać, pomarańcz a suszka.<br />
Wolno śpiewać, wolno mówić. A inna półkula?<br />
Pożyjemy , zobaczymy. Czy też wiatr tu hula?<br />
<br />
Podali sobie dłonie, zbliżyli ramiona,<br />
Są wpatrzeni w niebo czarne. Inna nieba strona.<br />
Gdzie też jest ten Krzyż Południa? Wielu o to pyta.<br />
Głośnik mówi: patrzeć w race, zaraz tam zaświta.<br />
<br />
Rzeczywiście, z krążownika salwa racic poszła,<br />
Tam zwrócono wszystkie oczy,chęć ujrzenia wzrosła.<br />
Owszem była konstelacja, lecz krzywego krzyża,<br />
Każdy myślał,: Bóg też sam wie. Tak on się tu zbliża..<br />
<br />
Inny to świat. Mówi Michał. Czy tu wszystko inne?<br />
Zobaczymy. Mówią , jutro, będą ludy słynne.<br />
Nie znam żadnych, Jakie słynne? Masaje, Zulusy.<br />
I murzynki, u których to ubiór bardzo kusy.<br />
<br />
103<br />
<br />
Madziu, do mnie takie słowa. Słyszałaś, że jutro?<br />
Tak pod wieczór tam będziemy. A, witam maestro.<br />
Tutaj podszedł człowiek starszy, co wiersz mówił stary.<br />
O powstańcach, o ich losach. Więc stali jak mary.<br />
<br />
Cisza była, ciemność była, szum kręconej wody.<br />
Oraz częste na równiku późnonocne chłody.<br />
Rozmawiali zaś o gwiazdach, których też nie znano,<br />
Na rozmowie bardzo żywej zastało ich rano.<br />
<br />
Tako jakoś dziwnie szybko w oczach światło rosło.<br />
Nie za wiele od kwadransa w światło się już wzniosło.<br />
Mamy trochę jeszcze czasu, pójdziem zrobić drzemkę.<br />
No, a dzisiaj już wieczorem, obaczym murzynkę.<br />
<br />
Zeszły już do swojej grodzi Walercia i Józia,<br />
Spały wspólnie przytulone bose ich odnóża.<br />
Rodzice też obok legli, chcą spocząć po nocy,<br />
Leżą tak jako i stali, nie szukając kocy.<br />
<br />
Przed posiłkiem się zdrzemnęli. Gdy się obudzili.<br />
Prawie wszyscy z onej grodzi przy śniadaniu byli.<br />
Urządzenia sanitarne, prysznice i krany,<br />
Wszystko było pierwsza klasa. Świat inny im dany.<br />
<br />
104<br />
<br />
Okręty się oddaliły. Sami bliżej brzegu.<br />
Płyną ciągle na południe, o tym samym biegu.<br />
Ani wolniej ani szybciej. Na brzegach są palmy.<br />
O południu trudno ustać, dzień słoneczny , parny.<br />
<br />
Zapytany majtek o to, co to za kraina?<br />
Nic nie odrzekł, jeno wargi dziwnie ci wydyma.<br />
Dopiero na lądzie mówią. To taka tradycja.<br />
Bo to wyspa też być może! Fata albo fikcja.<br />
<br />
Tyle to się dowiedzieli. Więc weszli do grodzi,<br />
Bo na takim słońcu z góry wystać się nie godzi.<br />
Brak jest cienia ,mówi Józia. Ciekawe zjawisko.<br />
Jeden mówi słońce z prawa! Co to znaczy wszystko?<br />
<br />
Ja sam nie wiem, mówi Michał, nie uczono tego.<br />
Walercia się odezwała, widzą w tym coś złego.<br />
Jak to słońce z prawej strony? Może jakieś duchy?<br />
Nie ,Walerciu, tu podobnie również brzęczą muchy.<br />
<br />
Z piekła jedziem! Ten Sikorski wyrwał z Czarnogrodu!<br />
Mnie i ciebie, twoją mamę. Jedziem do ogrodu!<br />
W baśń cudowną, w tysiąc nocy,cytrynę ,kakao,<br />
Gdzie są drzewa tak wysokie, ….kryją niebo całe.<br />
<br />
105<br />
<br />
Walercia rozwarła oczy. Jeśli tatko mówi.<br />
Że do raju, że do baśni. Niech paciorek zmówi.<br />
Razem z mamą, no i ze mną. Ty, Józia ,zaczynaj,<br />
Posuń się trochę na prawo, łokieć więcej zginaj.<br />
<br />
„Zdrowaś Maryjo, łaski pełna<br />
Pan z Tobą i błogosławiona Ty<br />
Między niewiastami:<br />
I błogosławion owoc żywota Twojego Jezus<br />
<br />
Święta Maryjo, Matko Boża<br />
Módl się za nami grzesznymi<br />
Teraz i w godzinę śmierci naszej<br />
Amen.”<br />
<br />
Gdy rodzina tam mówiła pobożnie paciorek,<br />
Statek bliżej brzegu płynął. Każdy brał wisiorek,<br />
Każdy co był z Kresów strony paciorki różańca<br />
Przebierał je między palce. Los kończył wygnańca.<br />
<br />
Widać drzewa, widać ludzi. Z przodu port w zarysie.<br />
Słychać sygnał wielu statków. Wiatr trąbienie niesie.<br />
Duch odnowy wstąpił w ludzi, na pokładzie psalmy.<br />
Ziemia nowa! O zachodzie! Słońce w czubkach palmy.<br />
<br />
106<br />
<br />
Znów syreny. Małe statki, jako mrówki w wodzie.<br />
Ten wygnańców zwolnił nieco. Wody tak nie bodzie.<br />
Dał też sygnał kilka razy. A statków, okrętów?<br />
Coraz więcej widać tego. Ale morskich sprzętów!<br />
<br />
Od łez zlanych na pokładzie statek będzie tonąć,<br />
Psalmy brzmiały a poważnie. Wiatr je zaczął chłonąć.<br />
Ludzie z brzegów przystanęli. Czy to statek widmo?<br />
Jest głośniejszy od wielkości. Każdemu to dziwno.<br />
<br />
Zjawisko to po raz pierwszy od portu budowy,<br />
Nie dziwota,że zwrócone w jego stronę głowy.<br />
A ten statek już cumuje, pieśni się wzmagają,<br />
Są muzycy, lecz czy oni tak anielsko grają.<br />
<br />
Z portu różnych zakamarków, kto żyw idzie w stronę,<br />
Gdzie nabożnie statek śpiewa. Tłum tworzy koronę.<br />
Tłum to jednak różnoraki. Mały chińczyk, Hindus,<br />
Masaj bardzo czarnoskóry, brązowy maorys.<br />
<br />
Wśród nich widać blade twarze. Ktoś też okrzyk wznosi:<br />
Polsko ,witaj! Jeszcze żywa! Wszystkich o to prosi.<br />
To też tłum zaczyna klaskać. Poland, Polen wiwa!<br />
Ci z turbanem, z czarną skórą, każdy co tu żywy.<br />
<br />
107<br />
<br />
Każda postać woła, Poland! Twarze ich radosne.<br />
Wygnańcy, zdziwieni patrzą, serce już im rośnie.<br />
Różnoraki tłum ich wita, nieraz bez koszuli.<br />
Wiwa Poland! I w swe dłonie namiętnie wciąż kuli.<br />
<br />
108<br />
<br />
Rozdział V<br />
<br />
Pobyt w Tanganice<br />
<br />
Jako palma ja tu stoję w piekielnym upale,<br />
I spoglądam w oceany, za wodę, w te dale.<br />
Tam zostały moje plony, trud dwudziestolecia.<br />
A ja tutaj liść wyschnięty, lub kawałek śmiecia.<br />
<br />
„ Krew z ran wylana dla mego zbawienia<br />
Utwierdza żądzę, ukaja pragnienia.<br />
Jako katolika<br />
Wskroś serce przenika<br />
Prawego w wierze.<br />
<br />
Śmierć zbawcy stoi za pobudki hasło,<br />
Aby znaczenie złych skłonności zgasło.<br />
Wolności przywary,<br />
Gwałt świętej wiary<br />
Zniesione były.”<br />
<br />
Z mroźnej tajgi, w dżunglę mokrą i słońce w zenicie,<br />
Ja wygnaniec i katorżnik. O swoim ja skrycie<br />
Marzę ciągle, zwrotnikowiec suszony w badyle,<br />
Bym powrócił na te pola, co zostały w tyle.<br />
<br />
109<br />
<br />
Nie powrócę, bo stopiony generał Mojżesza,<br />
Co nas wyrwał od bolszewi. Wyrwana jest rzesza.<br />
Lecz wyrwana nie jest po to ,by wrócić na swoje,<br />
W Czarny Ląd jest osiedlona. Tu zostać się boję.<br />
<br />
Patrzy długo, tam gdzie styka się niebo do lądu,<br />
Widzi coś tam, najpierw zagaj dąbrowy lub grądu.<br />
Przed zagajem łan pszenicy i lnu błękity,<br />
Obraz wielce niewyraźny, jakoby rozmyty<br />
<br />
To buraka liść szeroki, sięga aż do pasa,<br />
Na trawniku zaś zielonym ciele sobie hasa.<br />
Tak, to ziemia, gdzie ma chata. O, droga zakręca,<br />
Tam psiak Burek nad kociskiem bez przerwy się znęca.<br />
<br />
„ Ujrzysz dąbrowy rozwite<br />
Ujrzysz ptactwo rozmaite<br />
Zwierza stada niezliczone<br />
I ryb roje niesławione.<br />
<br />
A ówdzie kozak ubogi<br />
Ponad dnieprowe porogi<br />
Płynie czółnem nie bez strachu<br />
Chudoju żyw sałamachu,”<br />
<br />
110<br />
<br />
Słyszy także pieśń wędrowca, co chaty obchodzi,<br />
Prosi zawsze o kęs chleba, pieska z sobą wodzi.<br />
Pies zaś służy i tańcuje. To wioska Zaręba.<br />
Wędrowiec mu przyśpiewuje, brak mu w ustach zęba.<br />
<br />
„ Na Podolu biały kamień<br />
Podolanka siedzi na niem,<br />
Siedzi, siedzi wianki wije<br />
W białe róże i lelije.<br />
<br />
Przyszedł do niej Podolaniec<br />
Podolanko, daj mi wieniec.<br />
Ja bym ci wieńca oddała<br />
Żebym się ojca nie bała.<br />
<br />
Nie tak ojca ,a jak brata<br />
Który gorszy jest od kata<br />
Weż strój brata rodzonego<br />
Będziesz miała mnie samego.<br />
<br />
A ja nie wiem ,czym się truje<br />
Czy się zbiera czy kupuje.<br />
Idź do sadu wiśniowego<br />
Zerwij węża zielonego.”<br />
<br />
111<br />
<br />
To wiatr niesie, to włóczęga, przyszedł z prośbą, śpiewa.<br />
A ciekawym jak on teraz, jak on tam się miewa?<br />
Na rozstajach dróg szrutowych krzyżyk stoi czarny.<br />
Przed nim leży cień tam ludzki. Jakiś mały, marny.<br />
<br />
Ma piszczele, są białawe, znać nie dostał chleba,<br />
Bieda przyszła na Podole, nie ma nic co trzeba,<br />
To on śpiewał, obraz mglisty faluje jak zorza,<br />
Lecz dochodzi, znów go widać, Widać go zza morza.<br />
<br />
„ I wylej go do szklanicy<br />
I postaw go do piwnicy<br />
Brat przyjedzie pod pałace<br />
Moja siostro ,pić mi się chce.<br />
<br />
Biegnie siostra do piwnicy,<br />
Wynosi mu we szklanicy<br />
Siostro, siostro coś mi dała<br />
Że mnie głowa rozbolała”<br />
<br />
Nie możliwe, tak wyraźnie. Czy fatamorgana<br />
Głos z obrazem tu przynosi? Anielskie to grania?<br />
„Coś ty, co braciszku wypił<br />
Połóż się na łóżku, wyśpij”<br />
<br />
112<br />
<br />
Michałowi łzy już ciurkiem moczą zarost brody,<br />
Wszak z tym śpiewem i obrazem nie ściągną tu chłody.<br />
Ciepło tu jest. Nocka ciepła. Na północy zorza.<br />
Chcę ją ujrzeć, chcę obrazów, chcę przebyć te morza.!<br />
<br />
Z przodu znika miraż piękny. Jego pragnie dusza.<br />
A tym czasem za plecami coś jednak się rusza.<br />
Obejrzał się zapłakany, tuż, tuż stoi Józia,<br />
Niepokój ma w swych oczętach. Zadziwiona buzia.<br />
<br />
Tato płacze? Ona chciała,ona chciała z nim razem pośpiewać.<br />
Ona jemu przeszkodziła. Czy będzie się gniewać?<br />
Ale tato ją przytulił. Jakoś mocno, dziwnie.<br />
I pogłaskał tak jak nigdy, pogłaskał ją tkliwie.<br />
<br />
„Pij, że siostro, pij, że pierwsza.<br />
Tyś do ludzi przystojniejsza.<br />
Pij, że bracie, ja już piła<br />
Tylko dla cię zostawiła.”<br />
<br />
Dokończyli tak we dwoje. Jakby kochankowie.<br />
A myśleli o Ojczyżnie. Co została w nawie.<br />
Z tej ciemności nie ma głosu. Tam mróz i ciemnota.<br />
A w ciemności nie wymacasz i nie ujrzysz płota.<br />
<br />
113<br />
<br />
Tu jest całkiem inna zieleń i inna jest kora.<br />
Tu nie znajdziesz, nie odszukasz ,gdzie zająca nora.<br />
Liść jest inny, kwiat jest inny i inne konary.<br />
Tu nieznany dębczak twardy, rozłożysty, stary.<br />
<br />
Tutaj drzewnik ludzie jedzą, a próchno na śmieci.<br />
Ale za to mucha tse tse przed nosem przeleci.<br />
Machniesz ręką ,ona swoje, beczkę sobie robi.<br />
Jak usiądzie ,no to z miejsca pazurkami grabi.<br />
<br />
Chodźże, córuś, chodź do domku, do mamy, do spania.<br />
Pewnie Dziunia przed wieczorem owady wygania.<br />
Zamyśliłem się nad dolą. Wizje mnie spętały.<br />
I dlatego nogi moje w miejscu długo stały.<br />
<br />
Józia ojca uwielbiała. Ten tatuś ujmował<br />
Duże części swojej skibki i dzieciom darował.<br />
Nieraz Józia też dostała, tam gdzie śnieg wysoko,<br />
Gdy robota z piłą nie szła, gdy kopać głęboko.<br />
<br />
Był opoką w załamaniu. Gdy bąble na palcu.<br />
Wciąż pocieszał – nie biedujże,, chociaż w nocy charczu.<br />
A czy wierzył, że wyjdziemy? „ uszu ty ni kagda”.<br />
Wciąż wpajano, aż tu nagle,…..oświecona droga.<br />
<br />
114<br />
<br />
Wrócili do swego kiosku. Niby nie niewola.<br />
Ale jednak, co za życie? Michał nie ma pola!<br />
Wojna już się zakończyła. Mówi ktoś, powracać?<br />
Niech nie gada. Wielka zdrada. My się będziem staczać.<br />
<br />
Józia pracuje w szpitalu. Ona ma zajęcie.<br />
Doma ona też się trzyma i nie łazi wszędzie.<br />
Lat dwadzieścia już skończyła. Robotę szanuje.<br />
W myślach jednak to domeczek z ogródkiem buduje.<br />
<br />
Madzia w szklanki wodę leje, ostrożnie z fasonem,<br />
Jeść kolację, drogie dzieci, aksamitnym tonem.<br />
Przy stole chłopców brakuje. Nikt tego nie wtrąca.<br />
By żałości nie odnawiać. Herbatka gorąca.<br />
<br />
Dwoje chłopców już jest w Anglii. Tyle zratowano.<br />
Było więcej ,gdy do tajgi tę rodzinę gnano.<br />
Tu Afryka bardzo parna zachwyca urodą.<br />
Nie martwisz się o posiłek i nie walczysz z kłodą.<br />
<br />
Jest herbata i jest kawa, naturalna przecie,<br />
Jest kakao, to nieznane w bolszewickim świecie.<br />
Nikt też tutaj nie podgląda i nie podsłuchuje,<br />
Chyba jeden termit liczny blisko maszeruje.<br />
<br />
115<br />
<br />
To jest zwykła mrówka przecie, ale coś potrafi.<br />
Otóż zgodnie maszerować, gdy w szereg się zmrowi.<br />
Wtedy idzie czarnym pasem, ruchliwym, zajadłym,<br />
Gdzieś tam w dżunglę, gdzieś do pniaka, bardzo dawno padłym.<br />
<br />
Idą, idą, ty ich nie rusz. Gdy idą przez łoże,<br />
Wytrącić ich z dziwnej trasy, to nic nie pomoże.<br />
Musisz leże sobie zmienić, odstraszać jaszczurki,<br />
Co to wchodzą na sufity i spadają z górki.<br />
<br />
Herbatka wszystkim smakuje, Mrówki się wyniosły.<br />
Nie wróciły, w inne miejsce samowolnie poszły.<br />
O termitach się nie mówi. Omawia problemy,<br />
Te z gazety, których wiele. Ale są haremy.<br />
<br />
Dziewczęta nieraz żartują, w domu przy herbacie,<br />
Ale mocno kamuflują, by nie mówić tacie.<br />
A czy tato też ich słucha? Nie wiedzą na pewno.<br />
Bo jest często na polanie i ogląda drewno.<br />
<br />
Które inne niż w Podolu. Nie ma tutaj słoi?<br />
Chociaż drzewo i w Afryce całe lata stoi.<br />
A więc tato wciąż ogląda, tu wszystko jest inne.<br />
Nawet one jaszczureczki, szybkie, bardziej zwinne.<br />
<br />
116<br />
<br />
Tanganika smoli czarno. Tanganika pali.<br />
Gdy w zenicie stoi słońce, z nóg każdego wali.<br />
Chłopcy tu nie przyjechali. W szkole na lotników.<br />
Hardzi tacy, jak to młodzi. Podobni do żbików.<br />
<br />
Nie ma także już Jadwigi. Do Polski, do męża.<br />
Powrócił z niewoli w Niemczech. Już u niej jest ciąża.<br />
Tanganikę też opuścił, Michał i też Madzia.<br />
I do Lester wyjechali. Anglia czułość zdradza.<br />
<br />
117<br />
<br />
Rozdział VI<br />
<br />
Żywot w Anglii<br />
<br />
Nowakowski na antrakcie wita Józefinę,<br />
Dopiero co skończył śpiewać. Spokojną ma minę.<br />
Czemu płaczesz, Podolanko? Nie tylko ty ranna.<br />
Pieśń o orle teraz dla nas, prawdziwa hosanna.<br />
<br />
Pocałował Józefinę w jej drobniutką rączkę.<br />
Otarł czoło zapocone. Czy pan ma gorączkę?<br />
Nie, to starość, przemęczenie. Tęsknota do stepu.<br />
Ja tam ciągnę, ja wciąż marzę, jak mucha do lepu.<br />
<br />
Ja wciąż płaczę, Józefino, gdy wieczór zbyt długi.<br />
Gdy tęsknota przypomina. Podola my sługi.<br />
Płaczę skrycie, płaczę rzewnie. Mówię, Podalanko.<br />
Tobie tutaj, ty niejedna, Podola kochanko.<br />
<br />
Proszę pieśń tę znów powtórzyć. Proszę zabisować!<br />
Łzy co płyną mi po rzęsach jakoś zahamować.<br />
Nowakowski więc bisuje. Ręką znak na ciszę.<br />
Wówczas Józia skrywa oczy i szepcze, ja słyszę.<br />
<br />
118<br />
<br />
„Gdyby orłem być,<br />
Lot sokoli mieć<br />
Skrzydłem sokolem<br />
Unosić się nad Podolem<br />
Tamtem życiem żyć<br />
Tamtem życiem żyć.<br />
<br />
Droga ziemia to,<br />
Myśl ją moja zna<br />
Tam najpierwsze szczęście moje<br />
Tam najpierwsze niepokoje<br />
Tam najpierwsza łza.<br />
<br />
Tam bym noc i dzień<br />
Jak zaklęty cień:<br />
Tam bym latał jak wspomnienie<br />
Pierś orzeźwił, czerpał tchnienie<br />
Boże ,w orła zmień!<br />
<br />
Tam bym noc i dzień<br />
Jak zaklęty cień<br />
Jasnym okiem w noc majową<br />
Nad kochanki, moją głową<br />
Do poranka śnić.”<br />
<br />
119<br />
<br />
Ale łez to nie hamuje, dreszcze są i drgawki.<br />
Potem ręce wyciągnięte jakby do huśtawki.<br />
Bo falują w lewo w prawo, łapią tlen i azot,<br />
Krzyk gdzieś słyszy, brzęki piły i chojara łomot.<br />
<br />
Koniec pieśni, koniec wtóru. Sala odrętwiała.<br />
To bezkresy eter leją, dusza mękę znała.<br />
Jak trudno się opanować, znieść grymas z swej twarzy,<br />
Gdy z melodią świat się cofa do mrozu co parzy.<br />
<br />
Wszyscy tu, co na tej sali, Sybiru znajomki.<br />
Szałas w tajdze lub baraki, to były ich domki.<br />
Robak wszelki ,a brak ptaka, słonko gdzieś na skłonie.<br />
I przetarte od tej piły, lewe, prawe dłonie.<br />
<br />
Teraz klaszczą, biją brawo. To lata od zsyłki.<br />
Ale prawda w mózgu siedzi i nie robi zmyłki.<br />
Już się każdy opanował. Dalszy ciąg spotkania.<br />
Wszyscy siedzą. A dokąd to? Nikt ich nie wygania<br />
<br />
Inny śpiewak na podeście, karkiem stroi krtanie,<br />
Co to będzie? Smutna cisza. Lecz czekają na nie.<br />
Śpiew ten teraz o czym innym. Nie dotyka Kresów,<br />
Ale gór ojczystych naszych, hal i pięknych lasów<br />
<br />
120<br />
<br />
„Góralu ,czy ci nie żal<br />
Odchodzić od stron ojczystych<br />
Świerkowych lasów i hal<br />
I tych potoków srebrzystych?<br />
Góralu ,czy ci nie żal?<br />
Góralu ,wracaj do hal!<br />
<br />
Teraz płaczą od Chruściela, co Monterem zwany.<br />
Tam korytarz i mur nawet armatą był brany.<br />
Stenem tylko był broniony, chłopców gołą dłonią,<br />
Myśli wszystkich partyzantów go Warszawy gonią.<br />
<br />
Dwóch wrogów nad rzeką Wisłą, dusiło Chruściela,<br />
A ten jednak stoi twardo, dwa miesiące strzela.<br />
Nie powtórzył tu się Wiedeń, bo zgniłe morale,<br />
Społeczności opętały. Nie pomogli wcale.<br />
<br />
Góral na lasy spoziera<br />
I łzy rękawem ociera<br />
I góry porzucić trzeba<br />
Dla chleba, panie, dla chleba.<br />
<br />
Góralu ,wróć się do hal<br />
Zostali w chatach ojcowie<br />
Gdy pójdziesz od nich, gdzieś w dal,<br />
Cóż z nimi będzie, kto wie?<br />
<br />
121<br />
<br />
A góral jak dziecko płacze,<br />
Już może ich nie zobaczę.<br />
I starych porzucić trzeba<br />
Dla chleba, panie, dla chleba<br />
<br />
Góralu, żal mi cię ,żal!<br />
Z grabkami poszedł i kosą<br />
I poszedł z gór swoich w dal,<br />
W starganej gunce poszedł boso<br />
Góralu ,czy ci nie żal?<br />
Góralu ,wracaj do hal!”<br />
<br />
U mężczyzn to palec drugi, ciągle w haczyk skręca.<br />
Usta mają zaciśnięte, a głowa gorąca.<br />
Wzrok utknięty w dziwnym punkcie na krzywe piszczele<br />
Umiejscawia serie z wisa w przeciwnika czele.<br />
<br />
Nim się tutaj opanował, to minęła chwila,<br />
Spoglądają, nie panterka, to szaty cywila!<br />
Wówczas oddech spokojniejszy, z umiarem są ruchy.<br />
Teraz widzi, że wokoło, siedzą same druhy<br />
<br />
122<br />
<br />
Wojenko! Wojenko! Cóżeś ,wojenko ,za pani?<br />
Nie byli ci na Sybirze, a z kraju wygnani.<br />
Mężni wstali i niewiastom co w Syberii byli,<br />
Ukłon godny uczynili. Ukłon w ważnej chwili.<br />
<br />
Wszyscy teraz są spłakani, na bruku Londynu.<br />
W życiu inny gdzieś chleb jedli, z żytniego zaczynu.<br />
Tutaj w klubie to Polacy. To biało-czerwoni,<br />
Są spokojni, no bo tutaj sowiet ich nie goni.<br />
<br />
Jeszcze kilka ładnych pieśni solo wykonano,<br />
Były marsze, dumki, wiersze. Rzęsiście klaskano.<br />
Pani Józia żegna druhów, znajomków ze stepu,<br />
Pośród wrzawy, bisowania i tynku ze stropu.<br />
<br />
Czas powrócić jest do domu. Własnego na wyspie.<br />
A jadąc do niego myśli, zaraz ja się wyśpię.<br />
Bo tych wrażeń takie moce, tak targały serce,<br />
Które całe lata było, żyło w poniewierce<br />
<br />
Miała wszystko, dom, rodzinę, pole bardzo żyzne.<br />
Wszyscy padli, jest tu sama, padli na obczyźnie.<br />
Kości nie są w kraju ojców. Azja i Afryka.<br />
Tam wśród czarnych ludzi zebra w pasy sobie bryka.<br />
<br />
123<br />
<br />
Czy pozbiera ktoś te kości? Do kopca zaniesie.?<br />
Glebą własną ich obsypie. Czy świat nowe niesie?<br />
Kto wie kiedy? Kto to taki? Czy już jest zrodzony?<br />
Z taką myślą ci zasypia. Świat jest taki płony.<br />
<br />
Na podstawie opowiadań Jadwigi i Józefy z d .Miara.<br />
<br />
Stargard 2010r.Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-51267540747214833312017-12-27T07:29:00.002-08:002017-12-27T07:34:19.673-08:00"Tam ojce murem stali"WIESŁAW KĘPIŃSKI<br />
<br />
Tam ojce murem stali<br />
<br />
POEMATY<br />
<br />
2<br />
<br />
Bitwa pod Przecławą rok 1056<br />
<br />
Mgła ranna z wolna opada<br />
Na rżysko pola Przecławy.<br />
Na tych polach niby nawy<br />
Stoją hufce,koni stada.<br />
<br />
Słychać szum, zgwałcona cisza.<br />
Znów sza. Chrupanie obroku.<br />
Ludzi cienie widać w mroku.<br />
Bez słowa. Cisza najgorsza.<br />
<br />
Każdy coś robi, chleb żuje,<br />
Sprawdza kantary, popręgi.<br />
Do boju dziś się gotuje.<br />
A mgła błądzi, tworzy kręgi.<br />
<br />
Miesza zapach ssaków gnoju,<br />
Nasącza ubiór na woju.<br />
Nie słychać mowy. Stukanie.<br />
Żab gdzieś w stawach ciche granie.<br />
<br />
3<br />
<br />
Koni śmiałe głośne rżenie,<br />
Owcy ostatnie beczenie.<br />
I psów obozowych łkanie,<br />
By szybciej dano śniadanie.<br />
<br />
Jeszcze mgła tu nisko wisi,<br />
Mowa nie zakłóca ciszy.<br />
Ruch jest jeno coraz większy,<br />
Zorzą słonko świat upiększy.<br />
<br />
Granatowe niebo blaskiem,<br />
Rozpocznie się dzionek brzaskiem,<br />
Usłyszy się dzikie wycie,<br />
W polu po skoszonym życie.<br />
<br />
Pola jeszcze nie zdeptane.<br />
Jest cisza, hasło nie grane.<br />
W ciemnościach nie widać wroga.<br />
Czy ich czerń będzie mnoga?<br />
<br />
Cichą pieśń swoją zaczyna<br />
Pod kubek zimnego wina,<br />
Setnik Ryna.Z jego rodu<br />
Jego pachoł już od młodu.<br />
<br />
4<br />
<br />
Ojce nasze wierne Bogu<br />
Stali gotowi na progu,<br />
Gdy książęce ujrzą wici,<br />
Każdy za koł chwatko chwyci.<br />
<br />
Grano im hasła na rogu,<br />
Wówczas składano hołd Bogu.<br />
Zawsze tak mężni Obryci<br />
Witali zielone wici.<br />
<br />
Z sieni oręż dobywali,<br />
Chętnie koni dosiadali.<br />
By stanąć rankiem do boju,<br />
Ciasnym kręgiem, woj przy woju.<br />
<br />
Pieśń jedna sama cichnie.<br />
Drugą rzewnie ktoś zaczyna<br />
Jeśli głos nagle się zwichnie,<br />
Orzechem stuka leszczyna.<br />
<br />
„ Ona mnie nie chciała<br />
Bo innych wolała.<br />
Przebierałem w dziwach<br />
I przyszłem po żniwach.<br />
<br />
5<br />
<br />
Na ganeczku stała<br />
Już na mnie kiwała,<br />
Abym gdzieś nie zboczył<br />
Innej nie uroczył”<br />
<br />
Gdzie Łaby nurt wartki<br />
Cięlim Szwabom karki.<br />
Bilim za Mściwoja,<br />
Złota jego zbroja.<br />
<br />
Teraz wielki Prowe<br />
Da zwycięstwo nowe.<br />
By lud sprawiedliwy<br />
Kosił swoje niwy.<br />
<br />
Nie chcę w krwi się brukać,<br />
W wojnie dobra szukać.<br />
Chcę by łany, snopy<br />
W łapy brały chłopy.<br />
<br />
Niech zobaczą Szwaby<br />
Jak Wielety biją<br />
Niech uchodzi z szyją,<br />
Gdy tną boże raby.<br />
<br />
6<br />
<br />
Bóg Swarożyc jest jasnością,<br />
On oślepia wraże hordy.<br />
My Wielety zbrojne w kordy<br />
W bój zawsze idziem z godnością.<br />
<br />
Mnogie Sasów są zastępy,<br />
Błyska srebro i żelazo.<br />
Pas mają mocno upięty<br />
Zgiń, przeklęta ruda zołzo!<br />
<br />
Miecz u nich długi i prosty,<br />
Pukle chwieją się na wietrze.<br />
Jak różowe polne osty.<br />
My też woje, wraży łotrze!<br />
<br />
Tak na oko, no mniej więcy,<br />
Jest tu Sasów sto tysięcy.<br />
Tak meldują nam szperacze<br />
Zwinne juchy, cwane gracze.<br />
<br />
Jak ustawić nasze szyki,<br />
By wygrana była wielka?<br />
Środkiem pójdzie gawiedż wszelka.<br />
Popychana ostrzem piki.<br />
<br />
7<br />
<br />
Z prawej Lucice, Redary.<br />
Konie mają wyborowe.<br />
Szable zdobyczne i nowe.<br />
To ich znany manewr stary.<br />
<br />
Pójdą rysią niby z czoła<br />
Potem skręcą ostro w prawo,<br />
Tam gdzie Sasów flanka goła.<br />
I się szczepią z nimi krwawo.<br />
Rzucą żagiew, a w niej smoła,<br />
W ciżbę pieszych zbrojnych Sasów.<br />
Potem odwrót wódz zawoła,<br />
Niby ujdzie aż do lasów.<br />
<br />
Umkną na skraj tej doliny,<br />
Potem nawrót do gadziny.<br />
Znowu szczepić się zaciekle,<br />
Bić jak biją diabły w piekle.<br />
<br />
Konie w Łabie napojone.<br />
Stoją równo w jednym szyku.<br />
Posłusznie, cicho, bez krzyku.<br />
Chyba do wojny zrodzone.<br />
<br />
8<br />
<br />
My Glinanie z tej krainy,<br />
Kule mamy z lepkiej gliny.<br />
Kiedy taka go pacnie w pysk,<br />
Walim tęgo by był rozprysk.<br />
Sas przeklęty szybko klęka<br />
Ściera mazie, jedna ręka<br />
Zajęta, druga trzyma broń.<br />
Podskakujem, walim go w skroń.<br />
<br />
Kamień mamy na rzemieniu,<br />
Rzemień mamy w rozwidleniu,<br />
Z krzaku bzu, to taka<br />
Drewniana zmyślna okraka.<br />
Lepszej innej my nie mamy.<br />
Wszędzie zawsze tak stawami.<br />
Może lepsza korda lub sieć,<br />
Szyszak, ale trzeba go mieć.<br />
My od wieków tak wojujem<br />
Paskudom bebechy prujem,<br />
Coraz więcej jest ich znowu,<br />
Zastawili aż do rowu.<br />
<br />
Gdzie nam stawać ,mów, władyko<br />
Bo zasycha już nam grdyko.<br />
<br />
9<br />
<br />
Trzeba nam chłeptać Saską krew,<br />
By ukoić wojaków gniew.<br />
<br />
Lewa flanka będzie wasza,<br />
Obok Łęczyny, Doszanie.<br />
Kmieć z Łęczyna też się wprasza,<br />
Lubią oni cięciw granie.<br />
<br />
Konne hufce tuż za wami,<br />
Zwą ich tu Czertezpianami.<br />
Z lasu wyjdą giętkie Chyże,<br />
Zbrojne w hełm i ciężkie spiże.<br />
<br />
Dziś ani kroku ,chłopy, w tył,<br />
Choćby tu diabeł czarny był.<br />
Odpowiada wam ten układ?<br />
I naszych hufcy zbrojny skład?<br />
<br />
Jeden rozkaz nam pasuje,<br />
Nic do tyłu! Bo to psuje<br />
Szereg zwarty. Zamęt daje.<br />
Co tchórzliwszy zmyka w gaje.<br />
<br />
Ogłoszony flanków skład!<br />
Wojenny ogłaszam ład!<br />
<br />
10<br />
<br />
Teraz centrum ,w którym ciżba,<br />
Tego masa, z tego grożba.<br />
Cięta, w tył szybko umyka,<br />
I pancernym szlak zatyka.<br />
Jeszcze nie wiem jak to sprawić<br />
Aby ciżbie nie zastawić<br />
W razie czego dróg wylotu?<br />
Niech wieją do lasu płotu.<br />
W lesie bowiem piesze roty,<br />
Uzbrojone w tarcze, młoty,<br />
Sas gonitwą wcięż zajęty<br />
Wpadnie w łapy, będzie cięty.<br />
<br />
Szczepy meldują gotowość.<br />
Walka dla nich żadna nowość.<br />
Środek zaczyna markować,<br />
Pomrukuje, by gardłować.<br />
<br />
Okrzyk hurra! Ciżba wznieca<br />
I nawzajem się podnieca.<br />
Z miejsca szybkim krokiem leci,<br />
Jak wół ryczy, jak tryk beczy!<br />
<br />
Oczy płaczą ze zdziwienia!<br />
Mężnie hołota stanęła!<br />
<br />
11<br />
<br />
Chociaż jest cięta mieczem w pół<br />
I zapełniła rowu pół<br />
Toć na krok nie ustąpiła.<br />
Saska rota ją wybiła<br />
I o staje do swej trumny<br />
Podsunęła swe kolumny.<br />
<br />
Nie wiedzieli, że lud mnogi<br />
Czeka w lesie na swe wrogi.<br />
Z drzew czeluści idzie rota,<br />
I bełt ciężki w Sasów miota.<br />
Wynurzyły się obcęgi<br />
Wolno, cicho i mrukliwie.<br />
Grymaśne. Twarze straszliwe.<br />
Na nich sadzą czarne pręgi!<br />
Tysiąc ramion się podniosło,<br />
Rytmem kroków to się zrosło.<br />
Tysiąc padło niczym snopy.<br />
Potem tysiąc znów w ich tropy.<br />
Trzy w przód cegi postąpiły<br />
Cięły cicho, znów ubiły.<br />
Pomruk cichy Sas wydaje,<br />
Chociaż cięty, ale staje.<br />
Sas też dzidą wściekle miota,<br />
I żelazna ginie rota.<br />
<br />
12<br />
<br />
Ale cęgi się rozwarły,<br />
Konie z furią tu natarły.<br />
Nie przeczuwał Wilhelm okrutny,<br />
Mściwy Szwab, wredny i butny.<br />
W jego brzuch jazda się wdarła<br />
Niedobitków w bagna wparła.<br />
Cięto Sasów do wieczora.<br />
Pocięto w dzwony Wilhelma,<br />
Butnego. Straszny był to szelma.<br />
Słowian gnębił jak ta zmora.<br />
<br />
Murawa kolor straciła,<br />
Rosa czerwieni nie zmyła.<br />
Słonko jest bardzo ciekawe,<br />
Kto zmierzwił polany trawę?<br />
Na polach tu Przecławy był,<br />
Zdeptał rżysko, w kamieniu rył ?<br />
<br />
„ Aby dzieci wsze wiedziały,<br />
Murem ojce ich tu stały.”<br />
<br />
Stargard 10 marzec 1994r<br />
<br />
Wiesław Kępiński<br />
<br />
13<br />
<br />
Śmiłowskie Pole<br />
<br />
Dramat z 1106 roku<br />
<br />
Piękniejsza buzia bogdanki.<br />
Skóra jej gładka, powabna.<br />
Przy dotyku też układna,<br />
O oczach leśnej sasanki.<br />
A czy jest gdzieś druga taka?<br />
Co to uśmiech ma niezmienny,<br />
Taki jasny i promienny?<br />
Co to pójdzie za rybaka?<br />
Moja twarz jest pełna soli,<br />
Jest brodawka i jest liszaj,<br />
Włos kręcony ręką mieszaj,<br />
Zmarszczek też na niej do woli.<br />
Głowa także jakaś nowa,<br />
Pełna kantów, kwadratowa.<br />
Ryba ma przecież też oczy,<br />
Kiedy spojrzy w bok uskoczy.<br />
To też puste miewam sieci,<br />
Ryba gruba, a uleci.<br />
Dziwnym wokół się wydaje,<br />
Że dzieweczka ze mną staje.<br />
<br />
14<br />
<br />
Zapytana o to głośno,<br />
Odpowiada: Jestem Wiosną!<br />
Wiecie o tym przecież dobrze,<br />
Wiosna mija i jest jedna.<br />
Lato idzie, a z nim wojna.<br />
W rybach teraz ręką babrze,<br />
Ryba bywa nieraz wredna<br />
A ja lubię chodzić strojna.<br />
Ryba jednak pieniądz daje<br />
I na życie zawsze staje.<br />
Wolę jego. Pracowity,<br />
Jest też ładny, solą zmyty.<br />
<br />
Kniaż posiłki wszelkie ściąga,<br />
Ochotników też zaciąga.<br />
On się zgłosił,jutro rusza,<br />
Bronią jego ciężka kusza.<br />
Księżyc boki swe odmienił,<br />
Kiedy wieść gruchnęła nagle.<br />
Prowe lica swe odmienił!<br />
No, i Sasom dmuchnął w żagle.<br />
Klęska naszych! Nikt nie wraca.<br />
Księżyc boki swe przewraca,<br />
Cisza. Wiatry też ustały.<br />
W polu Wagry z bólu mdlały.<br />
<br />
15<br />
<br />
Wrócił Całodrug, nie gada.<br />
Dziwnie baje- Była zdrada!<br />
Chory, podbródek ucięty,<br />
Uciął jakiś Sas przeklęty.<br />
<br />
Czemu go nie rzucisz?<br />
On z przodu był cięty,<br />
Powiada niewiasta.<br />
Odczep się i basta.<br />
Wszak dobrego wojownika<br />
Nikt tu w biedzie nie unika.<br />
Ta jego przegrana<br />
To nie była z rana.<br />
Dopiero pod wieczór,<br />
Gdy słonko świeciło<br />
Mocno prosto w oczy,<br />
My nie widzieli ciur.<br />
Strzał szybko ubyło.<br />
Nie widać. Sas kroczy!<br />
W przód. Nawałę tworzy!<br />
I szybko nas morzy.<br />
Oślepiło nas wraz słonko<br />
Wiosenko. Majowa łąko.<br />
Nagle Sas z mieczem wyrasta,<br />
Krzyczy, tnie po nas i basta.<br />
<br />
16<br />
<br />
Mocno cięty padłem jak kloc.<br />
Czy długa była moja noc?<br />
Wokół były sztywne nogi.<br />
Nikt nie dychał.<br />
<br />
Nie znałem ci dobrze drogi.<br />
Strach popychał.<br />
Ruszyłem zwolna, gdy był brzask.<br />
Od lewa gdzieś dochodził wrzask.<br />
Tych pijanych wojów Sasa.<br />
Podwiązałem brodę swą<br />
Mym rękawem od koszuli.<br />
Myślałem wciąż o matuli.<br />
Długo szedłem sam ,bez oręża,<br />
Czułem jak ból się natęża.<br />
Coraz niżej w dół od pasa.<br />
Potem także, że ma noga<br />
Też juchę daje. Oj, trwoga!<br />
Oczy ścisnęła. Zwężyła.<br />
Ciepłota od słonka biła.<br />
Chciałem zmęczony w mech upaść,<br />
Jakoś jednak szedłem dalej.<br />
Ciągle dalej do chaty swojej.<br />
Dobry ród Wagrów jest sławny,<br />
Bardzo stary, starodawny.<br />
<br />
17<br />
<br />
Na rany on dziwną ma maść,<br />
A więc tylko dojść, nie paść.<br />
Z jezior wody nigdy nie pić.<br />
Gdym zapukał do swej chaty,<br />
To koszuli już nie było.<br />
Była owszem, jeno szmaty,<br />
Barwa juchy ciało kryło.<br />
Kto stuka? Swój czy wróg?<br />
Toć to ja, mamo, Całodrug!<br />
Ktoś od drzwi podnosi kłodę,<br />
Mama! Za nią stoją młode.<br />
A za nimi już nie cienka,<br />
Moja luba, ma Wiosenka.<br />
<br />
Wybrzeże przyszło oglądać „zębola”<br />
Młodego jeszcze dobrego rybola.<br />
Tu każdy przyszedł najbardziej zajęty,<br />
A obaczyć tego, „ co z przodu cięty”<br />
Chwała to przecież dla matki,<br />
Sypią się pochwały, gadki.<br />
<br />
Dobry chłopak i dobry woj.<br />
Mów mu, matko, odpoczywaj.<br />
My dostarczym świeżej ryby,<br />
Dach naprawim i koliby.<br />
<br />
18<br />
<br />
Daj Prowe by tacy rodzili,<br />
Toby Wagry Sasów bili..<br />
Pocięte to też tu żyli,<br />
A bywało, moi mili.<br />
Radość dla tych ,co przed strzyżą,<br />
Obacz, jak tu patrzeć bieżą.<br />
<br />
Stargard 94r. Wiesław Kepiński<br />
<br />
19<br />
<br />
Bród Franków<br />
<br />
Burzywoj – Coś za jeden, śmiało ci mów?<br />
Rów – Nad Menem ja zrodzon, ród Rów.<br />
Burzywoj – Co tam się takiego stało?<br />
Rów – Dwóch moich sak zakładało,<br />
Patrzą, wojska się gromadzą,<br />
Tam na brzegu, stoją , radzą,<br />
Burzywoj – Co to za wojska, To Sasi?<br />
Rów – Oj, Sasów to znają nasi.<br />
Obce, inaczej ubrane.<br />
Pióra w czapce zakładane,<br />
Szerokie skórzane pasy,<br />
W pochwie miecz cienki, a długi.<br />
Spodnie w czerwone lampasy,<br />
Z Sasem gadali na migi.<br />
Burzywoj – To Sas do nas ich prowadzi?<br />
Będą to chyba Frankowie,<br />
Gościć będziem bardzo radzi,<br />
Są z Sasami w cichej zmowie.<br />
<br />
Wysłać konnych aż za Łabę,<br />
Niech zwołają jakąś radę<br />
By ustalić, co jak czynić?<br />
Franków gościć czy tęgo .<br />
<br />
20<br />
<br />
Mogą być liczne zastępy,<br />
Może chronić się w ostępy?<br />
A czy wiesz ,skąd czółna biorą?<br />
Rów – Znad Renu, żaglem i wiosłem,<br />
Są podwójne i z pomostem.<br />
Burzywoj – To mogą tu być i jutro.<br />
Wołać tu Kępę, baby w las,<br />
Konia mi dawać, miecz i pas.<br />
Zwiad uczynim, bowiem skoro<br />
Frankowie już na tym brzegu,<br />
Palić będą w pełnym biegu.<br />
Może pokoju wyprawa?<br />
By siłę dać,złamać ducha,<br />
Chcą nie używać obucha,<br />
Popatrzym. A od tej pory<br />
Nasze woje chować w bory.<br />
Nieprzystępne i dalekie,<br />
Nad Radęcą sosny wielkie.<br />
Kępa , zabierz lud do puszczy,<br />
Worki ziarna, beczki tłuszczy.<br />
Ślad zacierać gałęziami<br />
By nie trafił Frank za wami.<br />
Gdy ukończę swoje zwiady<br />
Pojadę ci na narady.<br />
Jak nie wrócę z narad w nów<br />
<br />
21<br />
<br />
Znaczy poszłem aż za Łabę<br />
Do Wieletów i Redarów<br />
Opór tworzyć.Słowian zmowę.<br />
Tyś co za jeden? Szybko mów?<br />
Smalarz – Gościniec, Kniaziu ,od rzeki<br />
Zajęty przez wojska. Beki<br />
Na wozach. Konni przeszli wpław.<br />
Zajęli łąki, nic upraw.<br />
Burzywoj – Szybko ku nam podążają?<br />
Smolarz – Stoją, na pieszych czekają.<br />
Burzywoj – Ile tego?<br />
Smolarz – A sta staji .<br />
W cztery konie.Kilku wali<br />
W bębny, sygnały i wici,<br />
Na barach białym przykryci.<br />
Wielkie pióra w kapeluszach,<br />
Hełm u pasa, nie na uszach.<br />
Burzywoj – To konnych będzie czterdzieści<br />
Tysięcy. Może te wieści<br />
Jutro jeszcze będą inne,<br />
Ale to bardzo jest dziwne,<br />
Oni stoją, nie spieszą się<br />
I nie biją z zaskoczenia?<br />
Czy forma walki się zmienia?<br />
<br />
22<br />
<br />
Kępa – Kniaziu,Jest pachoł od Dobka!<br />
Burzywoj – Dawaj tu tego półchłopka.<br />
Dobek – Wojska podeszły pod kasztel,<br />
Zwarlim wrota. Ślepa babsztyl<br />
Ostrzegła, na skróty przez las<br />
Niby ślepa, przybyła na czas.<br />
Biegła, krzyczy : wojska, wojska!<br />
Ich mowa obca, nie swojska!<br />
Bramy więc szybko zawarto,<br />
Kłodą ciężką je podparto.<br />
Ja zaś tyłem wyskoczyłem<br />
Luzakiem w oklep przybyłem<br />
Burzywoj – Brano kasztel, były dymy?<br />
Dobek – Nie było, chyba kominy.<br />
Żadnych dymów ani łuny<br />
Lecz słyszałem tylko struny.<br />
Szarpane ostro, brzękliwie,<br />
Śpiew głosu, obco i tkliwie.<br />
Burzywoj – To mogły być ich modlitwy.<br />
Zapewne to są chrześcijanie,<br />
U nich jest przed krzyżem granie.<br />
Nawet też na polu bitwy,<br />
Byłem tam lat temu,..no pięć,<br />
Jako poseł naszych kniazi.<br />
<br />
23<br />
<br />
I uzgodniłem wojny chęć.<br />
Przeciw Sasom na Bawarii.<br />
Dostalim za to wiki Ham,<br />
Bez domów i bez tęgich bram.<br />
I okolice wzdluż Menu,<br />
Pola do samego Renu.<br />
Teraz Franki coś tam knują,<br />
Most na Menie już budują.<br />
Lecz nie palą, nie rabują<br />
Coś tam oni złego knują.<br />
Lecz co? Co, kto to odgadnie?<br />
Gród Brenna<br />
<br />
Przybysław – Dziwna to jakaś wyprawa.<br />
W tyle wojska? Tajna sprawa.<br />
Niepokój za tym się kryje,<br />
Prawda,… nie łupi, nie bije,…<br />
Jutro już pod Brenną staną!<br />
Wyślę posła. Winem, strawą,<br />
Chcę powitać tego wodza,<br />
Tej ich armii, tych legionów.<br />
O radę ja proszę komesów.<br />
Klękać, gościć czy zawczasu<br />
Roty wyprpwadzić z lasu?<br />
Burzywoj – Radzę roty jeszcze chować,<br />
<br />
24<br />
<br />
Po co sytuację psować.<br />
Czekać, pożyjem, obaczym,<br />
Jak to się skończy i na czym.<br />
Jaromir – Takoż i ja też tu myślę,<br />
Co nie utonie, to zawiśnie.<br />
Sędzimir – Brenna to gród twardy, mocny.<br />
Bój tu może być owocny.<br />
Może jednak być i klęska,<br />
Rokować. To rzecz tyż męska.<br />
Ślemy my tam Przybysława<br />
Do rokowań, On jest sława!<br />
Więc ma być?<br />
Reszta – My bijem brawa!<br />
<br />
Gród Brenna<br />
<br />
Przybysław – Burzywoj z Karolem gada,<br />
Skąd mu gadka tak się składa?<br />
Jaromir – Był tam przecież przez lat kilka<br />
Trzy lata chyba, nie chwilka.<br />
Zdolny młodzian szybko chwyta,<br />
Język, gdy wspiera kobita,<br />
A on przecież znany z tego.<br />
Przywiózł sam kija krzywego.<br />
Przybysław – Nie kija, tylko krzyż chyba.<br />
<br />
25<br />
<br />
Sędzimir – O czym to u boku mego<br />
Gadanie, me braty miłe?<br />
Jaromir – Że Karol białą kobyłę<br />
Dostał już od Dobiesława,<br />
Burzywoja twarz sinawa.<br />
Usłyszał, chyba coś złego,<br />
Uśmiecha się, ale tego<br />
Co słyszał, nie może strawić.<br />
Burzywoj – Więc Karol nie będzie bawić<br />
Ani nocki u nas w Brennie?<br />
Jutro w świt rusza bezwzględnie,<br />
Aż za rzekę, aż za Odrę?<br />
<br />
Nad Odrą<br />
<br />
Karol – Co to za wojska za Odrą?<br />
Dion – To Polanie z hordą dziką.<br />
Karol – Co mam robić, wracać, czy bić?<br />
Dion – Tu możem przegrać i tu gnić,<br />
Hordy wyglądają jak jeż,<br />
Z przodu mnogie, z tyłu są też.<br />
Radzę w dobry sposób<br />
Kupować zaufanie wielu osób.<br />
Karol – Budować most! Kto tam rządzi?<br />
Dion – Popiel podstępny,…co krąży<br />
Tamtym brzegiem i grunt bada<br />
<br />
26<br />
<br />
Gdzie jest Popiel tam i zdrada.<br />
Trzeba zważać, pchnąć wpław konie,<br />
Zliczym, ile ich utonie.<br />
Po wzięciu brzegu tamtego,<br />
Potem z mostu tratwowego.<br />
Karol – Wykonać! Za tydzień przejdziem<br />
Ten bród i w Poznaniu będziem.<br />
<br />
Gród Kruszwica<br />
<br />
Popiel – Jest nad Odrą. Frank buduje<br />
Most. Za tydzień ją sforsuje.<br />
Słucham, co uradzą kmieciowie,<br />
Kniazie, czekam. Czy ktoś powie?<br />
Więcław – Mógłbym sprowadzić Prusy,<br />
Jaćwingi, półdzikie Rusy.<br />
Popiel – A ile byłoby tego?<br />
Więcław – Sorok tysięcy, bez mego<br />
Komputu i Kijowego.<br />
Onych też można sprowadzić.<br />
Popiel – Kniazie radzić, Kniazie radzić!<br />
Kiedy mogą grupy stanąć?<br />
Więcław – Mazowszanie to za miesiąc,<br />
A reszta będzie na wiosnę.<br />
Popiel – Nowiny to nie radosne.<br />
<br />
27<br />
<br />
Więcław – Wysłać posły do Kijowa?<br />
Nim on swoich wojów zwoła,<br />
Do wiosny, prędzej nie lzia.<br />
Popiel – To nie pomoc, to jest zdrada!<br />
Więcław – Jaka zdrada? To zapłata<br />
Za radę! To czasu strata!<br />
Popiel – Dobrze, trochę przesoliłem,<br />
Głupi. Co to ja mówiłem?<br />
Chyba tak jak Więcław rzecze,<br />
Skupim się wiosną, nie przecze,<br />
Dobra. Gdy siły skupimy<br />
To się wszyscy naradzimy<br />
Zwlekać z zaczepką będziemy.<br />
Żona Popiela – Jadło wszystko przygotuje,<br />
Wszak to wojna nas rujnuje.<br />
<br />
Gród w Płocku<br />
<br />
Już wiatry Franków wywiały,<br />
Armie przed sobą nie stały.<br />
Nie było bitwy ni zwady,<br />
Wszystko dały dobre rady.<br />
Kraj tak cały wokół zbiedniał,<br />
Każdy żywił Franków czym miał,<br />
<br />
28<br />
<br />
Dookoła wieprzki wybito,<br />
By Frankom nakryć koryto.<br />
Popiel po naradzie z żoną<br />
Grzmi. Wiec wielki. Kmiecie gonią<br />
Kozy, wieprzki, są nierade.<br />
Wszystko na wielką biesiadę.<br />
Popiel – Karola już dawno nie ma.<br />
Witam swoje braty. Proszę<br />
Na niewielki poczęstunek,<br />
Bedzie miód i inny trunek.<br />
Ja sam pierwszy toast wznoszę,<br />
Grunt to zgoda, pokój, sztama…<br />
Pachołek – Jakieś obce szukają przejść.<br />
Proszą i chcą do grodu wejśc.<br />
Popiel – A ilu ich jest? Czego chcą?<br />
Pachołek – Jest ich sporo, w morze idą,<br />
Po jantar, wieprzy się brzydzą.<br />
Popiel – To chyba są dobrzy kupcy,<br />
Jeno wy jak zawsze głupcy.<br />
Wraz ich wpuścić, Przemka wołać,<br />
Miody pić,a grajki już grać.<br />
Przemko – Na rozkazy jestem, Kniaziu.<br />
Popiel – Straż mi dać obcym odrazu.<br />
Przy kupcach. Dobrze ich chronić,<br />
Nieszczęście jakoweś gonić.<br />
Prowadż z nimi rozgawory,<br />
<br />
29<br />
<br />
Zdawna dobrze znasz ich mowy,<br />
Pytaj o dalekie kraje,<br />
Jak żyją? Kto władzę daje?<br />
Kto im prawo ustanawia?<br />
Gdzie kamień żelazny kopią?<br />
Jak się modlą,kto odmawia<br />
Pacierze? Czy wina żłopią?<br />
Patrz z czego,jaką broń mają?<br />
Popatrz jak ją wykuwają?<br />
To ty będziesz ich ochroną<br />
Dopóki w swych domach staną.<br />
Pójdziesz więc mi w obce kraje.<br />
Słuchaj, bierz, kto dobro daje.<br />
Jednak wróć na ojcowiznę<br />
Do Polan, na pola żyzne.<br />
Buduj kaj po brody Franków,<br />
Wszak brakuje nawet garnków.<br />
Nigdy nie damy im rady<br />
Ręką mieląc. Tłumić zwady.<br />
Od Franków handel zamknięty,<br />
Zrobił to Karol przeklęty,<br />
Od Grecyji są możliwości<br />
Postępu. My ludzie prości,<br />
Musim innych podpatrywać<br />
Takich kupców trza zachęcać.<br />
<br />
30<br />
<br />
W Grecji są nasze plemiona,<br />
Od nich może twoja żona.<br />
Nasze języki tam znane<br />
Aż za Spartę, za Atenę.<br />
Weż no sobie zaufanych,<br />
Nie głupich, dobrze ubranych.<br />
Idż nad morze po bursztyny,<br />
Potem w nieznane krainy.<br />
Przemko – Z wyprawy mogę nie wrócić.<br />
Popiel – Tu każdy może cię skrócić,<br />
O głowę. Wrócisz od obcych<br />
To będziesz mądrzejszy,tych<br />
Tu współbraci. Ich nie będzie.<br />
Zrobisz własne gniazdo.Wszędzie.<br />
Wszak to wszędzie jest polana.<br />
Wszędzie ziemia niezorana.<br />
Tylko buduj se z kamienia.<br />
Już skończyłem. Do widzenia.<br />
<br />
Napisał; Wiesław Kępiński<br />
<br />
31<br />
<br />
Jaczo z Kopanika lata 1143r<br />
<br />
Jaczo – Cisza dziwna od Haweli wieje,<br />
Czy wojny nie ma? Nic się nie dzieje?<br />
Stodoranie nasze zacne plemię,<br />
Kniazia chyba jutro widzi we mnie.<br />
Przybysława ta Pietrusza grzeje,<br />
Jeno takowe niewdzięczne grzanie<br />
To jak tym kijem sękatym pranie.<br />
Nie zawsze ci na zdrowie wychodzi.<br />
Przecież Pietrusza jakoś nie rodzi!<br />
Jej tam liczy się od dawna zdanie.<br />
Już kilka księżycy się skazało,<br />
Pachołka zaś wysłać by się zdało.<br />
Niby po konie, tak, niech zabiega.<br />
Wysłać Dobka, bo Luty lebiega.<br />
Dziengów na drogę zawsze mu mało.<br />
Żerca – To już jego baba przecież czwarta,<br />
Jak pozostałe niewiele warta.<br />
Tak mi się widzi od pewnego dnia,<br />
Że w rozporku niewiele Kniaziu ma,<br />
Zaś był niewolnikiem u czarta,<br />
A oni wiele potrafią, wiele.<br />
Machiny dziwne w każdym kościele.<br />
<br />
32<br />
<br />
Trzymają, i za ich to pomocą,<br />
Katusze zadają, skórę grzmocą.<br />
Że śladu bicia brak, także ziele<br />
Suszone nocą do picia warzą,<br />
Szeptem słowa jakoweś wciąż gwarzą.<br />
A po tym zielu pamięć się traci,<br />
Nie poznasz żony, nie poznasz braci.<br />
Na wszystko przystajesz, czym on darzy.<br />
Jaczo – O czym ty mówisz, głupia pało!<br />
Czy rozum ci całkiem pomieszało?<br />
Czy Przybysław nie jest Przybysławem?<br />
Czy ja go od lat z dziecka nie znałem?<br />
Nie raz w stogu dobrze nam się spało.<br />
Żerca – Zważ ,Kniaziu, ja nie mówię z przytykiem,<br />
Ale wuj woła się toć Henrykiem.<br />
Zapomniał szybko i to na zawsze.<br />
Zrodzon Przybysławem, dziecię pierwsze.<br />
Namaszczon dębiną nie patykiem.<br />
Jaczo – W Szwabii teraz jest psia, obca wiara,<br />
Jeden język zgodnie, jedna miara.<br />
Dla wszystkich ,co chcą dziwnego krzyża.<br />
Nasz język zaś ich Bogu ubliża.<br />
Ponoć to religia bardzo stara.<br />
<br />
33<br />
<br />
Opisana na cienkich papierach,<br />
Aż zza morza ona na galerach<br />
Przywleczona. Kapelan u wuja<br />
Raczej podobny do Jagi zbója.<br />
Nie diakon ,a Pietruszy sprytny gach.<br />
To też sprytnego wysłać pachołka,<br />
Niby to po konie, bez tobołka.<br />
Bez luzaka ,lecz z licznym kantarem,<br />
Nowym rzemieniem z byka, nie starym.<br />
Rano wysłać Dobka, a nie ciołka.<br />
Żerca – Jeszcze dzisiaj ruszy w swoją drogę,<br />
Sam się irytuję i nie mogę<br />
Sobie znależć miejsca ni roboty.<br />
Chociaż pełne ręce. Kujem groty.<br />
Plemię Stodoran jest liczne, mnogie.<br />
Stanąć zgodnie jutro na ich czele,<br />
Można wszak społem zdziałać dziś wiele.<br />
Widać jasno, wszak szybko się kurczy<br />
Dziedzina, a ten margrabia warczy<br />
Głośno. Wstrętny Sas. Jęzorem miele.<br />
Jaczo – Dobry druhu, nie kracz! Jeno nie kracz!<br />
Na kobyłę swoją cisawą skacz,<br />
<br />
34<br />
<br />
Jedż w te pędy, cwałem do Berlina,<br />
W gotowości niechaj tam je trzyma-<br />
Roty konne. Ich gotowaść obacz.<br />
Wszystko o nas jest, Jednak kwiat ślaza<br />
Chyba nie zastąpi nam żelaza.<br />
U nich w kużni diabeł ogień grzeje<br />
I żelazo ciągle ciurkiem leje.<br />
U nas nie brakuje jeno głaza.<br />
<br />
Na majdanie Brenny przy bramie<br />
<br />
Dobek – No, jakoś przybyłem. Kto tak szparko<br />
Dziwnie idący, ubrany krótko.<br />
No, w pośpiechu opuszcza gród?<br />
Strażnik – To ten gad, to czarnoboh,który bódł<br />
I z komory ludziom ciągnął ziarno.<br />
Tyś jest obcy, a ty skąd przybywasz?<br />
Ty z daleka? Nieznaną masz twarz?<br />
Widzę konik twój taki dostatni,<br />
Wiesz co? A ty może już ostatni<br />
Przybysz do grodziska. Jak się masz?<br />
Dobek – Od kniazia Jaczy zawsze posłuję.<br />
Strażnik – Pietrusza jadło jeszcze gotuje<br />
Dla swego chorego starowiny.<br />
On bolejący. Chyba godziny<br />
Ma policzone. To Jaczy wuje.<br />
<br />
35<br />
<br />
Dobek – Wojaku ,no tyle to wiem przecie,<br />
To widać, żyję trochę na świecie.<br />
Mam się z nim oko w oko zobaczyć,<br />
Żadnego słowa, głosu nie stracić,<br />
Wracać w te pędy, To chyba wiecie?<br />
Strażnik – Idż sam ,chłopcze, do czeladnej izby,<br />
Prosto.Nie zważaj na żadne grożby,<br />
Każ ty się postawić przed Pietruszą,<br />
Oni, czeladź to zrobić muszą.<br />
Kniaż nie rusza się już cztery doby.<br />
Dobek – Co ty woju gadasz? Czy to prawda?<br />
Rano kto rozkazy wartom wyda?<br />
Strażnik – Rządzi tutaj czarny, ten przeklęty<br />
Mnich. Brzuch wielki on taki ma wzdęty,<br />
Zwisły. Bo za czterech chyba jada.<br />
Dobek – Toć wyjechał konno, kiedy wróci?<br />
Strażnik – Nie wiem, niewiadomo. My jak struci<br />
Wszyscy chodzim prawie cztery doby.<br />
Myślę,…najlepiej jednak byłoby<br />
Gdybyś spytał się szybko Pietruci.<br />
<br />
36<br />
<br />
Sień w Grodzie<br />
<br />
Dobek – Ja jestem z Kopanika od Jaczy.<br />
Dobek. Jego stajenny, to, to znaczy<br />
Do Kniazia przysłany osobiście.<br />
Mam wszystko w swojej gębie, nie w liście.<br />
Mam przekazać mu sam w cztery oczy.<br />
Pietrusza – Kniaż zachorował, no, ale już lepiej<br />
Się czuje. W pamięci dobrze to miej<br />
I przekaż swojemu dobremu Jaczy,<br />
Że szybko, niedługo go zobaczy,<br />
A teraz wynocha, szybko mi wiej.<br />
Dobek – Muszę do Kniazia, tak mam nakazane,<br />
Mam też mieć płatne konie wydane.!<br />
Pietrusza – Wynocha. gzie! Bo oćwiczyć każę!<br />
Wynocha, bo zawezwę straże.<br />
Za trzy dni rozkazy będą znane.<br />
<br />
W komnacie; Jaczo i Dobek<br />
<br />
Jaczo – Co tam słychać, Dobek, śmiało mi mów?<br />
Dobek – Żle coś słychać. Kniaż Przybysław niezdrów.<br />
Jaczo – Czy ty rozmawiałeś w cztery oczy?<br />
Dobek – Gdzie tam. Nie. Wróciłem ,co koń skoczy.<br />
Żle się dzieje, bo tam brakuje głów.<br />
<br />
37<br />
<br />
Przytomnych, co by czymś zarządzili.<br />
Kupców odprawić, straże sprawili,<br />
Żeby co dzień komnaty sprzątali.<br />
Czeladne jeno szeptem gadali,<br />
Cisza. Medyka nie sprowadzali.<br />
Jaczo – To może oznaczać tylko jedno,<br />
Kniazia śmierć. A to babsko jest wredne.<br />
Dobek – Gdym ja w bramę Brenny rano wjechał,<br />
To kapelan tłusty gdzieś wyjechał<br />
Jaczo – Pleban diabeł, knuje coś napewno.<br />
<br />
W komnacie;<br />
<br />
Jaczo – Pod Brenne w południe zajechałem,<br />
Ale wstępu do grodu nie miałem.<br />
Saskie straże zbrojne tam siedziały,<br />
Głupio, podstępnie w twarz mi się śmiały.<br />
Robiąc zwrot, grotem na hełm dostałem.<br />
Władyka – A więc w obce ręce Brenna poszła,<br />
Prędko. Przez chytrego klechę posła.<br />
On to wszystko dobrze ukartował,<br />
Gdy Przybysław ciężko zachorował.<br />
Pietrusza Niemcom swoim doniosła.<br />
<br />
38<br />
<br />
O śmierci swojego chorego pana..<br />
Wówczas tamtego to było rana<br />
Gdy Dobek u bramy Brenn stanął<br />
I jadącego plebana minął.<br />
Jest więc Brenna w ręce Niemców zdana.<br />
Żerca – Diabli! Od czego włócznie, topory!<br />
Dla nas tylko Jaczo, do tej pory<br />
Jest prawym dziedzicem po swym wuju.<br />
Brenna tonie w błocie, Saskim gnoju,<br />
Chyżo, wypędzić te Saskie stwory!<br />
Jaczo – Bracia, do wojny trzeba żelaza,<br />
Spiżu, nie topora z kości, głaza.<br />
Oni mają długie ciężkie miecze,<br />
Jednym pchnięciem cię taki nawlecze,<br />
Wiesz dobrze, że to się wojom zdarza.<br />
Nawet gdy trzymasz skóry na piersi<br />
Swojej, dubeltowe. Gdyby przyszli<br />
Na pomoc dobre woje Barnimy<br />
To Albrechta zrazu wygonimy,<br />
Władyka – Przyjdą chyba,oni najwierniejśi.<br />
Nasze bliskie Dęby,bitne Sosny.<br />
Dzień wielki, to dzień wojny, radosny.<br />
Dla tych plemion głęboko puszczańskich,<br />
Nie odstąpią bogów swych słowiańskich.<br />
Czekają jeno Jaczy i wiosny.<br />
<br />
39<br />
<br />
Żerca – Jestem Żerca, ja bym podpowiedział,<br />
Ja bym szybko czyny, bym wyprzedzał.<br />
I szparko pchnąłbym osobistego<br />
Za Odrę, do Mieszka Trzeciego.<br />
Do polskiego z twą prośbą o oddział.<br />
Pieszych albo szybkiej lekkiej jazdy,<br />
Krewniak to po dziadach Jaczy zawdy.<br />
Może on wspomóc odbić ziemie.<br />
Mieszko to nasze, oj, dawne plemię.<br />
Prosim, bo dochodzim swojej prawdy.<br />
Jaczo – Ja nie powiem, dobre to są myśli.<br />
Co zrobić, aby Polacy przyszli?<br />
Z ich pomocą rozbijem Albrechta,<br />
Pomścim Kniazia, wytniem Saskie knechta,<br />
Poślem dary, aby jeno przyszli.<br />
<br />
Lasy, polana, obóz wojenny<br />
<br />
Żerca – Kniaziu, przyszło nocą wojsko polskie,<br />
Liczne, powiedziałbym nawet wielkie.<br />
Zbrojne, zakute tęgo w żelazo.<br />
Oko nam szybko na wierzch wylazło<br />
Gdy macalim zbroje wojów wszelkie.<br />
<br />
40<br />
<br />
Miecze ichne do krzyża podobne,<br />
Misiurki na głowach są nadobne.<br />
Żelazne blachy na brzuchu, barkach,<br />
Duże konie w siodłach, kryte w derkach,<br />
Do bicia są gotowe, sposobne.<br />
Jaczo – Ty , Żer, poprowadzisz ich do Suchej,<br />
Ciężka to jest jazda. Ja od Mokrej<br />
Brei, zrobię dwa jazdy zagony,<br />
Uderzym ,gdy słonko głowę skłoni.<br />
Żółtą, łagodnie stronie zachodniej.<br />
<br />
Gród Brenna, zdobywany nocą<br />
<br />
Władyka Hej, Germany! Otworzyć te bramy,<br />
Szybko, bo je pniakiem wyhuśtamy!<br />
Głos – Alles weg!<br />
Alles dreg!<br />
Władyka – Szwabie, długi miecz na ciebie mamy!<br />
Hurra, naprzód wiara, zgnieciem Sasa,<br />
Zawsze obca jest nam ichna rasa,<br />
Co się ciągle wżera w naszą ziemię,<br />
Topiąc nasze stare dobre plemię.<br />
To ziemnia stara, nasza nie wasza.<br />
<br />
41<br />
<br />
Żerca – Kniaziu Jaczo, grodzisko zdobyte!<br />
Wszystkie wojska są Saskie wybite.<br />
Wejdź na swoje gniazdo uroczyście,<br />
Boś jedyne tutaj, oczywiście,<br />
Dziecię tego tronu prawowite.<br />
Jaczo kochany, twe wielkie męstwo,<br />
Upartość, wola, powiększa księstwo<br />
Twoje. O Brenne i okolice.<br />
Od dziś to twoje, takie jest życie.<br />
To twoja sława, twoje zwycięstwo.<br />
Jaczo – Ja nakazuję z mojej mennicy,<br />
Rano, zapłacić żołd dla przyłbicy.<br />
Też łucznikom, dla włóczni i konia,<br />
Z puszczy,łodzi, grodowych z ustronia.<br />
Co brali dziś udział w nawałnicy.<br />
Obdarzyć, nakarmić ten lud głodny,<br />
Grodziskowy, błotny i swobodny.<br />
Pomagali odzyskać grodzisko,<br />
W którym mój wuj dobry, biedaczysko,<br />
Zakończył swój żywot, długi, godny.<br />
<br />
Grodzisko w Kopaniku<br />
<br />
Żerca – Jest bardzo żle. Wieści złe nadchodzą,<br />
Że Sasi znów gromadnie podchodzą<br />
Pod Brenne. Już będą ją szturmować,<br />
Już ludność jej zaczyna się chować<br />
Po lasach. Jak będzie diabli wiedzą.<br />
<br />
42<br />
<br />
Jaczo – Ja myślę, że teraz nie zdzierżymy,<br />
Trzeba szybko pogadać z innymi.<br />
Co myślą? Gdzie się cofać?<br />
Uciekać z naszym psem czy Sasa prać?<br />
I tu zginąć, godnie z nawęzami.<br />
Żerca – Niektorzy nam zza Łaby donoszą,<br />
Że Cesarz, no i Królowie proszą<br />
Ich Papieża o najazd na Polskę.<br />
Gromadzą już siły, duże, wielkie.<br />
Po drodze Brenne nam wypatroszą.<br />
Jaczo – I ja też mam takie srogie wieści.<br />
Złe one, oj, niedobre a juści.<br />
Onegdaj w starciach my zwyciężali,<br />
Jednak z postępem nie nadążali.<br />
Ze słabym Niemiec się tu nie pieści.<br />
Głos – Niemcy idą! Niemcy już na Suchej!<br />
Weszli i spuszczają wszystkim juchę.<br />
Z wiernych dobrych kmieci, naszych ludzi.<br />
Krzyki, miecz i łuna biednych budzi.<br />
Walczym! Tarcze nasze bardzo kruche.<br />
Głos II – Tyran Albrecht batem w konie daje,<br />
Pędzi. Konie są już o trzy staje!<br />
Trębacz głos miał mocny, już upadł w breń,<br />
Bełtem dostał i leży jak ten pień.<br />
Leży ten ,co pierwszy hasło daje!<br />
<br />
43<br />
<br />
Jaczo – Wylać smołę! Spalić most na Szprewie!<br />
Tu są bagna, o bagnach nikt nie wie.<br />
Ja ostatni, ja w bory uchodzę,<br />
Tam przeczekam, może coś uradzę<br />
Mogę ci zabrać jedną albo dwie.<br />
Z twoich licznych niewiast, bracie Żerco.<br />
Zabiorę je, dobrze ,wiadomo co<br />
Obce woje robią z białogłową,<br />
Gdy ucapią cudzą, młodą, nową.<br />
Zgwałcą, potem zeszpecą jej lico.<br />
Żerca – Nic nie mówię. Na wszystko się zgadzam.<br />
Ja Żerca ludu swego nie zdradzam.<br />
Pozostanę tu, niech się nacieszą,<br />
Niech Sasi na bramie mnie obwieszą.<br />
Pozostanę, ja się nie wyradzam.<br />
Zaś tak jak tysiące poprzedników,<br />
Od lat początku, od paprotników<br />
Naszych plemion, czasów niepamiętnych,<br />
Dawnych, to jest mglistych,starych, smętnych.<br />
Pozostanę u płot, u palików.<br />
Bo najwierniejszy zawsze jest kamień<br />
Ten położony i ten jego cień.<br />
On przez lata i wieki uparcie,<br />
Nieporuszony stoi na warcie,<br />
Gdy trzeba to on służy jako ścierń.<br />
<br />
44<br />
<br />
Nie sądzę też by nasi Bogowie,<br />
Byli lepsi lub gorsi, kto to wie?<br />
W co ta nasza ludność się zapatrzy,<br />
Jeżeli przetrzyma lat dwa lub trzy?<br />
Oj, biedne me ludki, me ludkowie.<br />
Wszak stałem na straży swego Boga,<br />
Niezbłądziła nigdy moja noga.<br />
Ni ręka, ani myśl, ani język<br />
Ten słowiański, ani czyn, nawęzyk!<br />
W troku u pasa był jak mać droga.<br />
Uracz, Kniaziu drogi ,moją wolę,<br />
Weż narzędzie te, o te na stole.<br />
Rohatyną pchnij w me nagie ciało,<br />
Dawaj, pchnij dwa razy, jeśli mało<br />
Wolę śmierć, niżli Saską niewole.<br />
U nich ludy nasze pójdą w pęta.<br />
Nasza starszyzna będzie wyrżnięta.<br />
Mowa także będzie zakazana,<br />
Wyginiem, my ludy u tyrana.<br />
Czyśmy kiedyś żyli? Kto spamięta?<br />
Jeszcze raz popraw, bracie mój,…<br />
Pozostań, wiernie w grodzie swoim stój,<br />
Ciemno. Już nadchodzi cisza taka,…<br />
Idzie mrok,… co zgania w gniazda ptaka,…<br />
Na wieki przepada mych ojców znój.<br />
<br />
45<br />
<br />
Dobek wchodzi do pokoju<br />
<br />
Żle jest, Sasi bramy już szturmują,<br />
Nasi przejście wodą już gotują.<br />
Naszym rodom uchodzić najwyższy czas,<br />
Uchodzić! Jak nie ujdziem, wytną nas!<br />
Czarne bagna bielą coś parują.<br />
Idziem? Chyba chłody na noc idą,<br />
Ciągle macać trzeba wodę dzidą,…<br />
Kniaziu? Idziesz, Kniaziu? Czy zostajesz?<br />
Kniaziu śpisz, czy chorobę udajesz?<br />
Niemy stoisz jakbyś walczył z gnidą,….<br />
Jaczo Popatrz,- Żercę dżgnąłem rohatyną,<br />
Teraz obarczam się za to winą,<br />
Chociaż złożył za to Żerca dzięki<br />
Nie wiem, czym nie splamił swojej ręki?<br />
Trudno jakoś przełknąć teraz ślinę.<br />
Dobek – Dobrze wiem ,mój panie ,co to znaczy.<br />
Dzisiaj sam odchodzę w świat tułaczy.<br />
Bo ja nie zostawię tutaj starych,<br />
Ojców ślepych, chorych i zgrzybiałych.<br />
Na śmierć, na niedole u siepaczy.<br />
<br />
46<br />
<br />
Nożem załatwiłem wszystko szybko,<br />
Oni męczyli się bardzo krótko.<br />
Teraz Sas nie będzie śmiał się z mowy,<br />
Opukiwać biednym knutem głowy,<br />
Kniaziu! Uciekajmy teraz chybko!<br />
Jaczo – Dobek, mówże, kogo bierzesz z sobą ?<br />
Dobek – Siostrę, brata,jedną dziewkę młodą.<br />
Lubą Mirkę, córkę Wyszobora.<br />
Jaczo – Zgoda. Uchodzim, bo już jest pora.<br />
Mój syn Jaksa pójdzie dzisiaj z tobą.<br />
Ty pierwszy, ja ostatni będę szedł.<br />
Jako Kniaż wszystkich dobrze będę strzegł.<br />
Wspierał, by w błocisku nie osłabły.<br />
Trza kryć ,boby węże ich pojadły,.<br />
Ciemnawym borem pierwszy będę wiódł,….<br />
Dobek – Ruszamy! Na życie!<br />
Jaczo – Tam gdzie nowe bycie!<br />
Dobek – Na drogę cierniową !<br />
Jaczo – Po dolę swą nową !<br />
Razem – Lub groby, ciemnice !<br />
<br />
Napisał; W. Kępiński<br />
<br />
47<br />
<br />
Przewłoka ośmiu braci { 1043r}<br />
<br />
Osoby;<br />
Gniewomir<br />
Miłogosz<br />
Matka<br />
Lutosław<br />
Duch<br />
Chór żeglarzy<br />
<br />
Lubeka wieczór cały śpiewa,<br />
Do bóstwa, które już się gniewa,<br />
Za stratę księcia Racibora,<br />
Bo pusta zostanie komora<br />
A ciało gdzieś fala zalewa.<br />
Niechlubna to śmierć wojownika<br />
Gdy grobu nie ma w ziemi wika.<br />
Kamienia swego z okolicy<br />
No i łopoczącej stanicy.<br />
Na wierchu smukłego palika.<br />
Po śpiewach prawdziwie żałobnych,<br />
Na skórach jelenich ozdobnych,<br />
Siadło księżycem ośmiu braci,<br />
Wokół swojej rodowej maci.<br />
Następnych wypraw pragną wodnych.<br />
<br />
48<br />
<br />
Zły Duńczyk ojca im utopił,<br />
Króla Obodrzyców, co chwycił<br />
Dana Magnusa już za gardło,<br />
Sam jednak zginął ,gdy natarło<br />
Danów wiele. Magnus przechylił<br />
Wnet zwycięstwo na swoją stronę.<br />
Przebił mieczem ciało jak wronę<br />
Bełt. A potem wrzucił do morza,<br />
W męty zatoki. Toć to zgroza,<br />
Tak postąpić. Ja nie zapomnę,<br />
Woła gromko gniewny Gniewomir.<br />
Możne bracia! Dopóki rapir<br />
W ręku, dopóki wiatr sprzyja,<br />
A czółno chyże toń przebija,<br />
Zginąć musi Magnus ,stary zbir.<br />
My od stuleci przecież mamy<br />
Stare porachunki z Danami.<br />
Różne były starcia, cierpienia.<br />
Jedna przegrana nic nie zmienia..<br />
Teraz wygramy, cios zadamy.<br />
Milczy stroskana matka biedna.<br />
Ich ośmiu synów ,ona jedna.<br />
Głos matki tu się nic nie liczy,<br />
Gdy dzieciak nie trzyma spódnicy.<br />
Pomścić ojca to rzecz chwalebna.<br />
<br />
49<br />
<br />
Ale wszyscy mają odpływać ?<br />
Przy matce nie może przebywać<br />
Chłopak miły ? Jeden albo dwu ?<br />
To tak dla rozsądku, ratunku.<br />
Ktoś musi modły święte śpiewać !<br />
Odpowiada jej jeden okrzyk,<br />
Ośmiu gardzieli straszliwy ryk!<br />
Pomyśli ktoś, ośmiu gamoni<br />
Tu chromych od wojaczki stroni !<br />
Na statku ojca w dziobie jest byk !<br />
Umilkła szybko stroskana mać.<br />
Jakie jest ,takie życie trzeba brać.<br />
Więc cicho odeszła od grona<br />
Synów. Trochę w duchu zdumiona<br />
Ich jednością, choć szumią jak barć.<br />
<br />
Gniewomir najstarszy przewodzi.<br />
Jasnym wzrokiem po twarzach wodzi.<br />
Widzi w oczach pełną ugodę,<br />
Chociaż niektóre lica młode,<br />
Na wszystko się Gniewomir godzi.<br />
<br />
50<br />
<br />
Popłyną wsie w dziesięć korabi<br />
On „Turem”. A Swarożyc sprawi,<br />
Zwycięstwo nad podłym Magnusem.<br />
Popłyniem nocą. Jednym susem<br />
Skoczym na miasto. Ten go zadławi<br />
Co go jako pierwszy dopadnie.<br />
Magnusa. I chociażby na dnie<br />
Morza. Ma mieczem rozpruć mu brzuch,<br />
Uciąć głowę. W gardziel wbić obuch,<br />
By zły wiedział, kim są Słowianie.<br />
Lutek – Kiedy wypływamy,bracie ,mów ?<br />
Gniewomir – Gdy księżyca ciemny będzie nów.<br />
Nasze żagle przecież wciąż białe<br />
Nocą się bielą zawsze całe,<br />
Nie chcę tracić rodowych swych głów.<br />
Lutek – Wpierw jakie miasto plądrujem ?<br />
Gdy już do brzegu dobijem?<br />
Czy swoje konie sprowadzamy?<br />
Czy wioślarze też idą z nami,<br />
Kto da,… czym hasło , że wiejemy?<br />
Gniewomir – Przy pomocy uznanych Bogów,<br />
Pogromimy odwiecznych wrogów.<br />
Aros wiocha znana, tak się zwie.<br />
Spalim jedną albo może dwie,<br />
Utrzem Danom na długo rogów.<br />
<br />
51<br />
<br />
Lutek Braciszkowie, hej hura, hurra!<br />
Tam uderzym, spalim nawet dwa !<br />
Jest żądza zemsty, cieszmy serce<br />
Radością. Napełnia nas wielce,<br />
Przenika tu umysł wojów sta.<br />
<br />
Chór – Jeśli się marzy<br />
Życie żeglarzy,<br />
Na słonej wodzie<br />
Co falą bodzie.<br />
I co los zdarzy.<br />
Na tafli toni<br />
Są sprawni oni.<br />
Zwijają żagle<br />
Gdy wicher nagle<br />
Fale wciąż goni.<br />
Pamiętasz chyba bety w domu,<br />
Pierś matki daną pokryjomu,<br />
Wieczorny cichy matki swej śpiew.<br />
Tu jest, brachu, jeno dziki zew.<br />
Jeno przejasne światło gromu.<br />
Gdy wicher kołysze,<br />
Jęk w uszach swych słyszę<br />
Zginanej wciąż wody.<br />
Żyjesz jak Bóg młody,<br />
Nie prosisz o ciszę.<br />
<br />
52<br />
<br />
Dziobem do fali<br />
Bo tam gdzieś w dali,<br />
Daleki jest ląd,<br />
Słaby dymów swąd.<br />
Tam jeno diabli.!<br />
Miłogost – Chrum, atakujem Aros ,chłopy !<br />
Wszyscy tabunem, cztery kopy.<br />
Brać chybko co wpada nam w ręce,<br />
Umrzem może kiedyś i w męce,<br />
Ale teraz wsio brać ,jełopy!<br />
Słuczajcie wy miastowe bładzie,<br />
Czy macie ukryte na składzie?<br />
Ciężkie bransolety, przedmioty,<br />
Zbyteczne, złom srebrny lub złoty,<br />
Niech znosi, niech tu zaraz kładzie.<br />
Racibor! Racibor naciera!<br />
Umrze tu słabeusz , sknera.<br />
Ten co dziś , teraz się okupi<br />
Nie jest znowu aż taki głupi.<br />
Łzy jutro niech sobie ociera.<br />
Pomstę niesiem i gniew okrutny.<br />
Szereg naszych jest tu stokrotny.<br />
Zmiażdżym opór i spalim chaty,<br />
Dziś mścimy ubój swego taty.<br />
W tę noc, gdy księżyc taki smutny.<br />
<br />
53<br />
<br />
Gniewomir – Podnieść żagle, tu mało mieli,<br />
Odbić czółna, już świt się bieli.<br />
Kierunek gwiazda, płyniem na północ,<br />
Miłogost – Na południe ster, kończy się noc!<br />
Gniewomir – Bracie! Tak by Danowie chcieli.<br />
Zmylim pogoń, ta się zaczyna.<br />
Popłyniem gdzie Eldora, Tryna.<br />
W Bałtyk przepchniemy lądem statki,<br />
Koło Hedeby, tam grunt gładki.<br />
Cicha zatoka w ląd się wrzyna.<br />
Chór – I popłynęli młodziankowie.<br />
Jak wraz padli, nikt się nie dowie.<br />
Gdy byli wszyscy na przewłoce<br />
Napadły na nich wraże moce<br />
Ukryte. Nie tylko Dankowie.<br />
Tak skończyli swój rejs ostatni<br />
Mężne syny w Hadeby matni.<br />
Dzieci wielkiego Racibora,<br />
Wpadli do matni jak do wora.<br />
Na przewłoce jest ich grób bratni.<br />
Matka – Wyłoniłeś się tu z ciemności,<br />
Tyś chyba zwid, mara bez kości?<br />
Duch – Smutnym ja, donoszę dziś tobie,<br />
Że syny wszystkie społem w grobie.<br />
Matka – Ktoś ty, kto, bez łask i czułości?<br />
<br />
54<br />
<br />
Duch – Jestem wiatrem podobnym do mgły,<br />
Gdzie się pokażę ,tam płyną łzy.<br />
W lasach Hadeby tam nad wodą<br />
Położyli swą głowę młodą.<br />
Matka – Ktoś ty? Matka krzyczała. Ktoś ty?<br />
Kiedyś kukułka wykukała<br />
Liczbę, a teraz ją zabrała.<br />
To było? To tak bardzo dawno,<br />
Płynęłam z mężem czółnem Trawną.<br />
A woda o wiosła pluskała.<br />
Zieleń już była, wodorosty,<br />
Śpiewał na brzegu ludek prosty.<br />
Ciepłem od Lubeki zawiało,<br />
Jak pięknie tu się zaczynało.<br />
Dywanem wysłano nam mosty.<br />
Na wieżach, budynkach, na basztach,<br />
Obce ludzie w świątecznych szatach.<br />
Ustawieni trębacze grali,<br />
Dzieci na brzegach kiej skakali,<br />
Proporce wisiały na masztach.<br />
Zginęli syny ukochane,<br />
Widocznie tak było pisane.<br />
Bogowie nasi dobrze wiedzą<br />
Co robią, W dębach przecież siedzą,<br />
Dzielą ,co komu tu jest dane.<br />
<br />
Napisał; W. Kępiński<br />
<br />
55<br />
<br />
Legenda o Raciborze [ 1136r]<br />
<br />
Kołobrzeg u brzegu stoi<br />
O morze się tu opiera<br />
Fala piachy ciągle doi<br />
Brzeg wolno i ciągle ściera.<br />
<br />
Stare chaty we wodzie się moczą<br />
Cofnąć się musi osada<br />
Dorobek ojców fale gołocą<br />
Pomału do morza wpada.<br />
<br />
Trzeba z Parsęty wodę dowozić<br />
Na saniach w dwa hyże konie.<br />
Tu pale dębowe wbijał rodzic<br />
Tu, nie było to ustronie.<br />
<br />
Chat wiele stało rzędem u wody<br />
Przy chatach czółna , tworzą zagrody.<br />
Te słupy mają lat tak wiela<br />
Pamiętają chyba Popiela.<br />
<br />
Od Prusów po Wolin brzegi dzierżył<br />
Lat temu czterysta<br />
Z Karolem pod Gnieznem sam zwyciężył<br />
Co uwielbiał Chrysta.<br />
<br />
56<br />
<br />
Gdy wywalono wrota w Kruszwicy<br />
Gnaty Popiela były na pryczy<br />
Był to Leszków wróg zajadły<br />
A w końcu myszy go zjadły.<br />
<br />
Tak to wspomina Racibor<br />
Smutny, patrząc sobie w morze.<br />
Pluskają się dziewczęta hoże<br />
A jego myśli gmatwa Chrystor.<br />
<br />
Jest chrześcijaninem ,ale biednym,<br />
Kunghali jest miejscem odpowiednim<br />
Można tam nabrać różności<br />
Ruszam, woła ! Rzucone kości !<br />
<br />
Kiedyś Raczek wzburzył Rany<br />
I napadli na Lubekę<br />
Dwadzieścia cztery lata mamy<br />
Jak wpłynęli w Trawnę rzekę<br />
<br />
Nikt z Ranów nie wrócił<br />
Statków tyż nie zwrócił<br />
Mogiła się tylko coś zapadła<br />
Słowiańska brać ziemi dokładła.<br />
<br />
57<br />
<br />
Zieleń tam obsiała<br />
Niekiedy płakała<br />
Mogiła rosła<br />
I się zapadała.<br />
<br />
To dawno, woła Unibor<br />
Do Lubeki jest jeden tor<br />
Został zatkany<br />
Pomysł przegrany.<br />
<br />
Tam do Kunghali<br />
Dwa wjazdy szerokie od morza<br />
Oba zamkniemy, gdy ta zorza<br />
Poranne brzegi oświetli.<br />
<br />
Pojedziem nie w dziesięć korabi<br />
Ale sześćdziesiąt. Niech to diabli!<br />
Porwą, jeżeli się nie uda<br />
Kupcy na odpust wożą cuda.<br />
<br />
Są nawet kupcy Saracenów<br />
Sakwy u nich pełne guldenów<br />
Tak ich powitamy<br />
Że spadną turbany.<br />
<br />
58<br />
<br />
Nie jestem zdecydowany<br />
Gdyby się tak nam udało<br />
Nie powiem, w kieszeni mało<br />
Los wyprawy nie zbadany.<br />
<br />
Młody siostrzeniec Dunimysł<br />
Śmiało podsunął ten pomysł<br />
Już dawno, będzie dwa roki<br />
Jestem gotowy. Wyroki<br />
<br />
Boże różne, kto ich zbada?<br />
On tym światem mocno włada.<br />
Grosiwo nęci, zachęca,<br />
Sen z powiek nocą spędza.<br />
<br />
A jak się nam nie uda?<br />
Wytracim wiele luda!<br />
Trza siłą uderzyć<br />
Całe miasto zająć.<br />
<br />
Ja ,Unibor ,wszystkie swe statki<br />
Biorę na tę wyprawę. Gadki<br />
Że się nie uda!<br />
Czy wierzysz w cuda?<br />
<br />
59<br />
<br />
To prawda jesteś chrześcijaninem,<br />
Ale dziewek nie masz w co ubrać,<br />
Ja ci to mówię, płynąć i prać!<br />
Nazad płynąc zalejem to winem!<br />
<br />
Ruszyły nawałą korabie,<br />
Racibor w pierwszej siedzi nawie.<br />
Unibor obok swych prowadzi,<br />
Jeden drugiemu nic nie wadzi.<br />
<br />
Cichutko dwa rzędy gęsiego<br />
Żeglują do skoku wielkiego<br />
Z prawa dzielne Rany,<br />
Z lewa Pomorzany.<br />
<br />
Ten ruch zaćmi wszystkie te czyny<br />
Jakie dokonywalim razem my.<br />
Na Bałtyku łonie. Od Tryny<br />
Do rzeki Trawny.<br />
<br />
Był to skok dawny.<br />
Mam sprzężone floty<br />
Płynę po skarb złoty<br />
Oj, skok będzie łowny!<br />
<br />
60<br />
<br />
Dwie wstęgi żagli,<br />
Wiatr dobrze nagli.<br />
Choć nocka ciemna<br />
Gadka wzajemna,<br />
<br />
Utrzymuje ład, szyk.<br />
Na pierwszym ognia syk,<br />
Ten prowadzi, drogę wskazuje,<br />
Za nim każdy wodę pruje.<br />
<br />
Ognik płonie w starym garnku<br />
Wypalonym z gliny,<br />
Garnek taki na jarmarku<br />
Sprzedają dziewczyny.<br />
<br />
Ten ognik widać staj sta,<br />
Żeglarz za nim śmiało dąży,<br />
Co niektórym rydel ciąży,<br />
Pryska woda, wiater śwista.<br />
<br />
Obok śpią wszędzie wojacy,<br />
Leżąc, siedząc, kilku chrapie,<br />
Jest i koń co nogą drapie,<br />
Pokład dolny. Co to znaczy?<br />
<br />
61<br />
<br />
Zwierzę ma majaki?<br />
Czuje on przygodę?<br />
Obok śpią wojaki.<br />
Tu mają przegrodę.<br />
<br />
Okręt się kołysze<br />
Wszystko tu mocno śpi.<br />
Odpoczywa, chrapie,<br />
Kto zmąci tę ciszę?<br />
<br />
Nic, bo nocka jest głęboka,<br />
Chlupie tylko cicho woda.<br />
Sternik tu nie zmruży oka,<br />
Dwie floty prowadzi zgoda.<br />
<br />
Po zysk pewny i zwycięstwo,<br />
Płynie odwaga i płynie męstwo.<br />
Do krainy za daleką wodą<br />
Co fiordem słynie i piękną urodą.<br />
<br />
Ognik błyska w oddali,<br />
Unoszon w górę na fali.<br />
Płyną razem zgodnie,<br />
Dwa przeciwne ognie.<br />
<br />
62<br />
<br />
Rany nieraz napadali<br />
I cierpień wiele zadali.<br />
Teraz razem uderzymy,<br />
Kupą kupcom zdżierżymy.<br />
<br />
Bolesław obiecał nasłać<br />
Apostoła na te Rany.<br />
Widać nie jest mu los dany<br />
A sam nie chce głośno krakać.<br />
<br />
Wpłynęlim na ciepłe morze!<br />
Woła szyper chrypłym głosem,<br />
Teraz cisza. Prowadż mirze,<br />
Ta jazda ofiarnym stosem.<br />
<br />
Widać ognie Kunghali!<br />
Wszyscy na czółnach wstali.<br />
Przypięli pasy<br />
By pójść w zapasy.<br />
<br />
Ze śpiącym miastem.<br />
Racibor sztandar z Piastem,<br />
Na maszt wolno wciąga,<br />
Kawał płótna wzdłuż drąga.<br />
<br />
63<br />
<br />
A potem ręką wskazuje,<br />
Ruchem, gdzie kto atakuje.<br />
Ranowie pierwsi w molo,<br />
Ze strażą Egiptu swawolą.<br />
<br />
Walą w głowy, biorą odzież,<br />
Zachłanna ta ci ich młodzież.<br />
Racibor patrzy i coś go męczy,<br />
Czy słusznie robi, że Ranom ręczy?<br />
<br />
Już jest za póżno, statek dobił,<br />
Niejeden się na tym dorobił.<br />
Na nagłym napadzie<br />
Z Ranem w układzie.<br />
<br />
Na śpiące miasto<br />
Już wyciąć parto.<br />
Z pokładów hurmem,<br />
Nie bawić się z trupem.<br />
<br />
Zająć kamienne grodzisko,<br />
Łupić, grabć, co jest, wszystko.<br />
Ranowie kościół okolili,<br />
Złupili ,a potem spalili.<br />
<br />
64<br />
<br />
Cofać ci się już grane hasło.<br />
Nim słonko gorące zgasło,<br />
Okręty fala obmywa.<br />
Pełne. Nieraz je zalewa.<br />
<br />
Rzucić konie do wody!<br />
Bo narobią nam szkody.<br />
Hasło dalej przekazano,<br />
Widać do wody wrzucano.<br />
<br />
Zbędny balast. Tęgie łupy<br />
Wieziono do swej chałupy.<br />
Tam nagie dziewki<br />
Dostaną odziewki.<br />
<br />
Sława ich czynu rozbrzmiewa wszędy,<br />
Na wieki weszła do ich legendy.<br />
Powrót z wyprawy do dziś pamięta,<br />
W środku Bałtyku cicha Parsęta.<br />
<br />
Napisał; W. Kępiński Stargard 1996r.<br />
<br />
65<br />
<br />
Pieśń o Mirce<br />
<br />
Bielutka Mirka na ganeczku stała<br />
Chłopca za drzwiami w komorze trzymała.<br />
Kochała,<br />
Biła,<br />
Była dlań miła.<br />
Ale miłości w nim nie wzbudziła,<br />
Ponoć w nocy nietoperzem była.<br />
<br />
Chłopiec szedł drogą, kwiat w ręku trzymał.<br />
Na wprost szedł dziadek, grzbiet swój uginał.<br />
Pod pękiem chrustu.<br />
Był to dzień odpustu.<br />
Daj ,dziadku, ciężar ja go poniosę<br />
Pod drzwi twoje, zapłaty nie proszę.<br />
<br />
Na ganku stała bielutka Mirka,<br />
Warczała na dziadka zębami wilka.<br />
Sam miałeś przynieść z lasu gałęzie,<br />
Ty stary dziadu, co ledwie lezie.<br />
Chłopcze ,wejdź w izby<br />
Nie stój u przyzby.<br />
<br />
Chłopiec wzbrania się, ucieka,<br />
Ta siłą do środka go zawleka.<br />
<br />
66<br />
<br />
W bieli dziewica<br />
Bielą zachwyca.<br />
Radością płoną oczy,<br />
Gdy się ją zobaczy.<br />
Taka jest dziwna, może to strzyga?<br />
Kiedy się patrzy, to serce dryga.<br />
<br />
Włosy ma jasne<br />
Warkocze dwa,<br />
Łóżeczko ciasne<br />
Ktoś na nim łka.<br />
<br />
Chłopca nie widać,słuch o nim zaginął,<br />
Znajdą się kości, gdy wieki miną.<br />
A Mirka w bieli<br />
Siedzi przy kądzieli<br />
Po cichu chlipie<br />
Był on w jej typie.<br />
<br />
Kwiatu nie zaniesie<br />
Swej lubej Sławenie,<br />
Ja siebie nie zmienię,<br />
Nie chodzę po lesie.<br />
<br />
Napisał; W. Kępiński<br />
<br />
67<br />
<br />
P u s t y W i e c z ó r<br />
<br />
opera<br />
<br />
Osoby;<br />
Bogusia<br />
Żerca<br />
Cisław<br />
Jaksa<br />
Jagoda<br />
Ludek<br />
Ludmiła<br />
Grząca<br />
Dobek<br />
posłaniec<br />
kurier<br />
Drożki<br />
Mirek<br />
chór i balet, muzyka na motywach kujawiaka<br />
libretto; Wiesław Kępiński<br />
<br />
68<br />
<br />
[ Pod dębem kilka postaci,parkan o<br />
kształcie trójkąta wokół dębu. Rzecz<br />
dzieje się w Karenicy w 1147 r ]<br />
<br />
Głos starca – Oczy masz takie niby len kwitnący,<br />
Kto spojrzy, zadrży, i mdleją mu zmysły,<br />
Bo ujrzał łan swój, wysmukły i czysty,<br />
Z mgiełką poranku, rosą pałający.<br />
Oczy masz takie niby ten len ścisły,<br />
Podmuchem wiatru o siebie się trący,<br />
Co główki schyla tak niby niechcący<br />
Miękkim kutnerem jak zawsze obrosły.<br />
Ten co też ujrzy, ten łan twoich oczu,<br />
Niechybnie jego żrenice się zmoczą,<br />
Bo w tym kolorze przeczystym i śpiewnym,<br />
Widać przebyty wielki kawał drogi<br />
Bo w oczach smutny odcień, niemy trwogi.<br />
Jak w masie pary na szlaku podniebnym.<br />
Chór – Oczy niby len kwitnący,<br />
Prostaś jako on stojący.<br />
Poplątane twoje włosy<br />
Widać jednak białe kosy<br />
Twoje piersi wystające<br />
To kasztany gorejące.<br />
<br />
69<br />
<br />
Jagoda – Za co mnie tak hołubicie?<br />
Chór – Boś porankiem jest o świcie.<br />
Jagoda – Za co mnie aż tak lubicie?<br />
Chór – A za piękno,…<br />
Jagoda – to widzicie!<br />
Chór – Wkoło jest zielono, kwiaty<br />
Trawy, śnieżyczki, bławaty,…<br />
Jagoda – Są chyba inne widoki.<br />
Chór – Tak, rzeczki , bystre potoki,<br />
Jest czerwony zachód słońca,<br />
Który nie oznacza końca.<br />
Jest też nasza morska fala<br />
Co pieszczotą swą zniewala,<br />
Są wapienne białe brzegi,<br />
Są zielone mokre łęgi<br />
Pełniutkie barwy i krzyku,<br />
Góry co skrzypią o wschodzie<br />
Skrzypią o twej urodzie.<br />
Jagoda – Głosie, co ja temu winna?<br />
Może kiedyś będę inna.<br />
Chór – Wiedz, że twej piękności trwanie<br />
Wzbudza w nas duże uznanie.<br />
Dla dzieła matki natury,<br />
Modrych oczu, białej skóry,<br />
Ciekawi my też niezmiernie<br />
Gdzie to żyje takie plemię?<br />
<br />
70<br />
<br />
Jagoda – Jestem z Chyżna nad Warnową<br />
Żyłam z bratem, matką wdową,<br />
Jednak ja, tylko ja jedna,<br />
Półnaga, bosa i biedna,<br />
Z bogatej władyki chaty<br />
Uszłam bez honoru straty.<br />
Gdy Sasi nas najechali,<br />
To w kącie dziewki trzymali.<br />
Kolejno na beczkę brali<br />
I jak chcieli tak trykali.<br />
Wiesia Dołęga krzyczała,<br />
Nogami długo wierzgała,<br />
Najpierw ją całą utopili<br />
Potem długo pasem bili.<br />
Kiedy wojak zrobił swoje<br />
To rozcięli ją na dwoje.<br />
Skoczyłam z izby w ogrody,<br />
Jak zwierz z lasu w zagaj młody.<br />
Ludmiła – Pod Zwierzyn nas przybywało.<br />
Swoje dzieciaki trzymało.<br />
Starców tam jeno nie było,<br />
Wielu w jamach się ukryło.<br />
Nie chcieli odejść swej ziemi<br />
To też chowali się w ciemni.<br />
<br />
71<br />
<br />
Sklepów, gajów i zarośli,<br />
To ludzie spokojni, prości.<br />
I 0ni nie przypuszczali,<br />
Że Sas nawet gaje spali,<br />
Że to szturm, atak ostatni,<br />
Że nie wyjdą z Sasów matni.<br />
<br />
Pod Zwierzyn wciąż przybywało,<br />
Zwierzyna przecież nie znało,<br />
Dzieci i dobytek gnało.<br />
Nieśli swoje święte bóstwa,<br />
Jak srebrne świecące lustra.<br />
Jeden był cięty w ramiona,<br />
Nim doszedł bramy, to skonał.<br />
Gdy już słonko całkiem zaszło,<br />
Niekłut puścił puste miasto.<br />
Potem byliśmy w drodze,<br />
Kupą zawsze i w gromadzie.<br />
Konie trzymając za wodze<br />
Bo tylko w stadzie<br />
Słowo otuchy<br />
Chleba okruchy<br />
Gorąca strawa<br />
Władyki prawa<br />
<br />
72<br />
<br />
Ciągle w odwrocie<br />
Tych sążni krocie<br />
Nogi przebyli.<br />
<br />
Grząca – Nadchodzą tułacze!<br />
Wielety, Głomacze,<br />
Dalekie Drzewianie<br />
Zbite i skonane.<br />
Szukają schronienia<br />
Twego dębu cienia,<br />
Cisława pomocy<br />
Przed nadejściem nocy!<br />
<br />
Duet – Uroda jej ciała<br />
Mnie tutaj zagnała.<br />
Przed gniewem tyrana<br />
Opuścilim wioski<br />
Chociaż nam nie znana<br />
Droga ni sąd boski.<br />
Gore co zostali<br />
W męczarniach zmierali.<br />
<br />
Chór – Zapłonie miłość<br />
Odnowim czas.<br />
<br />
73<br />
<br />
To nasza radość<br />
Przygarnąć was.<br />
Zapłonie miłość<br />
Odnowim was,<br />
Odrodzim plemię<br />
Bo żyje w nas.<br />
I każdy wasz gest<br />
I genów test,<br />
Boście jak kłosy<br />
Bez rannej rosy.<br />
Podagra zwali<br />
Tych co porwali<br />
Z liści dębu twą sukienkę<br />
Co dotkneli twoją rękę.<br />
Gdzieś tam, wszędzie,<br />
Też życie będzie,<br />
Zielone pola,<br />
Zielone łąki<br />
Uprawna rola<br />
Grochowin strąki.<br />
Za tobą tera<br />
Sas ziarno ściera,<br />
Zdeptana trawa<br />
Pod starym dębem<br />
Złamana ława<br />
Przed pustym zrębem.<br />
<br />
74<br />
<br />
Dobek – Szłem z sąsiadem do Drawęcy<br />
Na plecach kilka zajęcy.<br />
Udane to były łowy,<br />
Czekały nas białogłowy.<br />
By strawę ciepłą uwarzyć<br />
Mięsiwa w piecu usmażyć<br />
Uda i combry te wędzić<br />
By zimę chłodnawą spędzić.<br />
W zaśnieżonej zimą chacie<br />
Na zapiecku i na macie.<br />
Powiadalim różne baje,<br />
Że dziewki chętne są w maje<br />
Gdy zieleni pełno w koło,<br />
I gdy skowron śpiewa wesoło<br />
Gdy ziemia ciepłem paruje,<br />
Gdy aż jucha się gotuje.<br />
Burzy umysł w młodym człeku,<br />
Broisz będąc w takim wieku.<br />
Doszlim stromych brzegów rzeki<br />
Tam na drugim konne człeki.-<br />
Gdy nas tylko tu ujrzeli<br />
Gromko obco zakrzyknęli.<br />
<br />
75<br />
<br />
Nieznana jakaś ich mowa,<br />
Duża czarnowłosa głowa.<br />
Natychmiast rzucilim łupy,<br />
Patrzym, tam za brzegiem trupy,<br />
Szybko gnamy w górę rzeki.<br />
Prędko bieglim chyba wieki<br />
Ustały goniących krzyki.<br />
Miłe słychać trzmieli bzyki.<br />
Nasze udręczone nogi<br />
Narobiły dużo drogi,<br />
Udręczona nasza głowa,<br />
Co się stało? Cicho woła.<br />
Chór – Nie masz już ludu<br />
Nie czekaj cudu!<br />
Uchodż za Pianę,<br />
Uchodż za Odrę.<br />
Zaniechaj płaczu<br />
Biedny tułaczu.<br />
Tam u Polan też są łąki<br />
Wróble szare, hyże bąki.<br />
Dziewki takie niby kwiat<br />
Drogi do nich wielki szmat.<br />
Ruszaj szparko,<br />
Tam nad Wartą<br />
Inny świat<br />
Każdy brat.<br />
<br />
76<br />
<br />
Ludmiła – Wojacy szarpali suknie<br />
Ściągali bardzo okrutnie,<br />
Oj, dziobali moje ciało<br />
Chociaż latek tak mi mało.<br />
Hostio! Splamiona czerwienią,<br />
Blaski barwy nie odmienią.<br />
Siostra upomni się za mnie<br />
Choć miną lata, wieki i dnie<br />
Rozpozna te straszne katy<br />
Ubrane w suknie w szkarłaty.<br />
Obca im słowiańska mowa,<br />
Nasza pieszczota domowa<br />
I naszych niewiast udręka.<br />
Obce woje nawet z chłopców<br />
Szybko ściągali porcięta<br />
Wśród śmiechów ciągnęli ich w rów.<br />
Cisław – Może to tak być?<br />
By w nierządzie żyć?<br />
Chór – Inne u nich obyczaje,<br />
Chłop na pachole nastaje.<br />
W księgach toto wyczytali,<br />
Stąd koszul swoich nie prali,<br />
Myśmy gaje szanowali<br />
Oni gaje wycinali.<br />
Dolo, kiedyż przyjdą wieki<br />
<br />
77<br />
<br />
Chroniące dęby i smreki,<br />
Każdy kamień wyrzeżbiony<br />
O twarzy na cztery strony.<br />
<br />
Jaksa – Taki żal we mnie ogromny<br />
Teraz jestem tu bezdomny.<br />
Jednego mi szkoda, żal,<br />
Że bez ciebie ruszyłem w dal,<br />
Że nie masz mogiły,<br />
Może krzewy cię pokryły.<br />
Matko! Dałaś mi szybko to,<br />
Wepchnęłaś nas dwoje w błoto,<br />
Ten sznur w moczarach ratuje<br />
Po czym się suknie związuje,<br />
Wepchnęłaś nas na nieznane<br />
Do wody, na ślepy los<br />
Trzymać dwa końce związane.<br />
Snopeczek, w nim ziarenek kłos,<br />
Mamo, głośno krzyczałaś,…won<br />
Wepchnełaś siłą w bagna toń,<br />
Wołałaś,- na białą brzoze!<br />
Przejdzieta, toć to nie morze!<br />
Rankiem łoś tędy przepływał<br />
Sapał i porożem kiwał!<br />
Potem w prawo w ten stary bór,<br />
Na sosen czarny gęsty mur!<br />
<br />
78<br />
<br />
Trzymajta się dwoje za sznur.<br />
Mamo droga! Mamo moja,<br />
Tyś nam tę drogę wskazała<br />
Chociaż ty żeś jej nie znała<br />
Przez obcego bitaś woja.<br />
Mamo, brak we mnie radości<br />
Gdzie dziś leżą twoje kości?<br />
W chacie twojej już obcy śpi,<br />
Mamo, gdzie twoje złote sny?<br />
Zawsze, mamo, mówiłaś mi,<br />
Że do chaty mocne są drzwi,<br />
Że na grodach wojów mnogo,<br />
Teraz stąpasz nieba drogą.<br />
<br />
Chór – W ciężkich bojach Orlę wzięto,<br />
Niekłuta ubito, ścięto.<br />
Złamane są wojska słowian<br />
Więc niewolnik jest połowian.<br />
Niedobitki rozproszone,<br />
Cięte, gnane i trzebione<br />
Mają ciężkie rany, rany,<br />
Pobite nasze słowiany!<br />
<br />
Posłaniec – Już Arkona dymem wzięta,<br />
A załoga w pień wycięta.<br />
<br />
79<br />
<br />
Światowita porąbano,<br />
Żerców batem nakłaniano<br />
By wydano skarby boga.<br />
Jeżeli im szyja droga<br />
Żerca Dobiegniew ubity,<br />
Dambor na pal ostry wbity.<br />
Na swe oczy sam widziałem<br />
Tam przy bramie, tam gdzie stałem.<br />
Władyk Grząca klasnął w dłonie<br />
Dłońmi chwycił się za skronie,<br />
Dużo nabrał wiatru w miechy<br />
Dmuchnął w ognie , tam na strzechy,<br />
I zawołał; Bałtyk pomści,<br />
Danów czyny. Z falą wróci.<br />
Chór – W Karenicy trwoga<br />
Po złamaniu Boga.<br />
Ciągle ktoś przybywaa,<br />
Ledwo tchu dobywa.<br />
Zbiegi wynędzniałe,<br />
Twarze czarne, białe.<br />
Dzieci wybiedzone,<br />
Koszule znoszone.<br />
Kiedyś torf nosili<br />
Lub młodszych bawili.<br />
Teraz są ich oczy<br />
Jakoby bez mocy.<br />
<br />
80<br />
<br />
Posłaniec – Co robić, Cisławie?<br />
Wokół jest bezprawie.<br />
Który nas ubije<br />
Ten bez grzechu żyje.<br />
Odpust ma od rzezi<br />
W kark toporem mierzy.<br />
Krew naszą popija,<br />
Spiżem w nas wywija.<br />
Ludy! Gore nam, nam,<br />
Już nie ma żywych tam.<br />
Chór – W Karenicy tłok,<br />
W Karenicy mrok.<br />
<br />
Kurier – W trzcinach zalewu<br />
Cichego Stawu,<br />
Łodzie żaglowe<br />
Odbić gotowe.<br />
Póżnym wieczorem<br />
Związani słowem<br />
Ominą grody<br />
Dojdą do wody.<br />
Tam gdzie rzeka Wkrza<br />
Stara jest puszcza,<br />
To tajna przeprawa<br />
Od Bogusława.<br />
<br />
81<br />
<br />
Iść na Warpno<br />
Tam płytkie dno.<br />
Przepłyniecie nocą,<br />
Żagle znów zawrócą.<br />
Bóg wasz jest wielki<br />
Lecz ślad zginie wszelki.<br />
<br />
Cisław – Tam gdzie Wisła płynie<br />
U Polan braci krainie,<br />
Chłopaka, siostrzeńca tam mam.<br />
Teraz tylko tam się udam.<br />
Z Masława, z Płocka on rodu<br />
On był tu kiedyś za młodu.<br />
Aby dom matki zapoznać,<br />
To on onegdaj dał mi znać<br />
Przez umyślnego człeka<br />
Że w razie przegranej czeka.<br />
U siebie nad Wisłą, na mnie.<br />
I moje rodowe plemię.<br />
Ciemną nocką tam się udam<br />
A za mną wszystko to ,co mam.<br />
Ziemio! Masz ojców szkielety<br />
Dzieci uchodzą na wieki.<br />
<br />
82<br />
<br />
Po tobie biegałem boso<br />
Siejąc z ojcem rano proso.<br />
Ziemio ma ! Tyś nas żywiła!<br />
Przez lata, ziemio przemiła.<br />
Ziemio czarna ukochana<br />
Własna nie obiecywana.<br />
Nasza rodzinna, rodowa<br />
Do łona przyjąć gotowa.<br />
Prześwięte słowiańskie kości<br />
Słoneczna ziemio radości..<br />
Zielona, bogata w wody<br />
Stubarwna, pełna urody.<br />
To tu jako junak młody<br />
Odparłem Danów podchody.<br />
Ziemio Mściwoja, Wilczana!<br />
Komu jesteś obiecana?<br />
Tyś ojcowizną Nakona,<br />
Teraz jego plemnię kona.<br />
Byłaś ziemią ośmiu braci,<br />
Dziś potomek ciebie traci.<br />
Cicho w grobach kryjesz w sobie<br />
Zbroje dawnych bohaterów,<br />
Tych mężnych co w starej dobie,<br />
Pokornie czcili Prowerów.<br />
<br />
83<br />
<br />
Chór – Wiater niesie<br />
Krok po lesie.<br />
<br />
Cisław – Tłuszcza idzie z wyciem,<br />
Czas uchodzić z życiem.<br />
Niech ktoś nie obali<br />
Płotu Łuny w dali.<br />
Zagłada! Zagłada!<br />
Lud mocą nie włada,<br />
Trzymać się do kupy<br />
Tworzyć małe grupy,<br />
Iść za przewodnikiem<br />
Po cichu, nie z krzykiem.<br />
<br />
Chór<br />
Krzyżowców – Bij pogana<br />
Lej słowiana<br />
Łap ich dziewki<br />
Do zachciewki.<br />
Alleluja ! Alleluja!<br />
Tu na stryczku słowian buja<br />
Zacięty wróg Pana Boga.<br />
Do Chrystusa jedna droga,<br />
Droga poprzez jego rany<br />
Całkiem wybić te pogany.<br />
<br />
84<br />
<br />
Gloria, Gloria! Aleluja.<br />
Stwory dziwne Rańskie ludy<br />
Nasze prace, nasze trudy<br />
Nad wycięciem tego ścierwa,<br />
Po wybiciu będzie przerwa.<br />
Bóg sowicie wynagrodzi<br />
Alleluja! Bóg się rodzi!<br />
Solo – Ja bitny ewangelista<br />
Położyłem słowian trzysta.<br />
Za to tyle lat odpustu<br />
Mam ci z bożego dopustu.<br />
Chór – Czornoboh kroczy<br />
On ma złe oczy,<br />
Za nim obwiesie<br />
Zagładę niesie.<br />
<br />
Dobek – Tutaj moje plemię<br />
Szlochem żegna ziemie,<br />
Żegna nieme groby<br />
Bo są wierne raby.<br />
Żegna swoją Brenne<br />
Moje olemnie plenne.<br />
Bogusia – A ja żegnam chatę białą<br />
Wiosną wapnem malowaną.<br />
<br />
85<br />
<br />
Wyrko słomą wymoszczone<br />
Teraz idę w obcą stronę.<br />
<br />
Drożko – Z rodu Sosnów jestem Drożki<br />
Już ostatni płaczę gorzko<br />
Po stracie ojca dziedziny<br />
Ruszam w nieznane krainy.<br />
<br />
Ludek – W rzece Trawnie starsi<br />
Chwytali węgorze<br />
Młodzi spode darni<br />
Ciągneli piskorze,<br />
Och! Żegnaj ,Lubeka,<br />
Nie wiem co mnie czeka.<br />
<br />
Jaksa – Żegnaj, ty mój stary dębie,<br />
I kniaziu Cisławie<br />
Nie zapomnę mowy w gębie<br />
Nowy ród tam sprawię.<br />
<br />
Żerca -<br />
Balet na motywach kujawiaka<br />
Czy to zjawy?<br />
Czy to nawy?<br />
<br />
86<br />
<br />
Czy to pary?<br />
Czy opary?<br />
Widzę taniec duchów<br />
Nie rozumię ruchów.<br />
Czy to kośba<br />
Czy to siejba?<br />
Może rwanie lnu<br />
Podczas złego snu?<br />
Nie mają twarzy<br />
Duch próżnie waży.<br />
Chyba coś sobie teraz śpiewają,<br />
Garścią nicośc za siebie rzucają.<br />
Ich stopy małe<br />
Jak suknie białe.<br />
<br />
Mirek – Jestem znad Drawęcy<br />
Idąc w obce kraje<br />
Poszukam tam Drwęcy<br />
Malwą dom umaję,<br />
A z dziewką Polana<br />
Od samego rana<br />
Grabić będę łąki<br />
Z bólem tej rozłąki.<br />
<br />
87<br />
<br />
Jagoda – Jeszcze my żyjemy<br />
My życie dajemy,<br />
Jestem przecież młoda<br />
Jak leśna jagoda.<br />
Ja twoje żołędzie<br />
Pozasiewam wszędzie.<br />
Przyrzekam ci ,dębie,<br />
Że nawet na zrębie<br />
Na wrzosu kobiercu<br />
Zrodzą tych ,co w herbcu.<br />
<br />
Chór – W Karenicy trwoga<br />
Po spaleniu Boga.<br />
A w Arkonie cisza<br />
Na wieki zawisa.<br />
Jeno białe mewy<br />
Wykrzykują gniewy<br />
Bo pożoga miasta<br />
Prawie chmur dorasta.<br />
<br />
Napisał; Wiesław Kępiński 1998r.<br />
<br />
88<br />
<br />
Wiesław Kępiński<br />
<br />
B o l k o w y G o n i e c<br />
<br />
Dobropol – W tym rogu uroda<br />
W tym gruba jagoda.<br />
W ten widny róg trzeci<br />
Ćma szara przyleci,<br />
Ale ten róg czwarty<br />
Zamieszkają czarty.<br />
<br />
Więc go dziś wybielę<br />
I szyszką wyścielę.<br />
Aby gnom złośliwy<br />
Był tu nieszczęśliwy.<br />
Tę ławę tak przechylę<br />
By mu było niemile.<br />
A smolną żagiewkę<br />
Wetknę w każdą listewkę.<br />
<br />
Dom ten będzie szczęśliwy<br />
Długo,zawsze do chwili<br />
Gdy do rogu czwartego<br />
Nie wejdzie dusza złego.<br />
<br />
89<br />
<br />
Bolko – Oj, my tu już nie czynimy<br />
Takich obrzędów słowiańskich,<br />
Sami nowych nie robimy,<br />
Jesteśmy w kręgu chrześcijańskich<br />
Modłów, to sobie chwalimy.<br />
Bo jest w nich, oj, dużo lepszych,<br />
Pierwiastków, co są lepiszczem<br />
Powiązania duszy z sercem.<br />
<br />
Od egzorcyzmów są kapłani,<br />
Co w obcym nieznanym języku<br />
Mówją. Dobrze z tego są znani.<br />
Szepczą modły nawet na śpiku,<br />
I nas tak nauczają ,drani.<br />
U was jest nadal bóstw bez liku,<br />
Myśmy nie godni łaski Pana.<br />
Wiara dziadów u nas nieznana.<br />
<br />
Ta wiara jest mocna, twarda, prężna,<br />
Pełna dobroci, łecz gdy coś trzeba<br />
Okazuje się bardzo orężna.<br />
Wszystko dla dobra pańskiego nieba,<br />
Brać tej religii niezwykle mężna<br />
<br />
90<br />
<br />
Walczy i wówczas, gdy jest brak chleba,<br />
Potrafi znieść trud znoju dla Pana.<br />
Dlatego w kraju chętnie witana.<br />
<br />
Jam pełen szacunku dla waszej wiary,<br />
Którą znam z opowiadań mych wietników.<br />
Tutaj my nakładamy pewne kary<br />
Na opornych, nasyłamy strażników.<br />
A nawet do lochu, woda, chleb, lary.<br />
Lub mieczem nakłaniają, gdy mało słów.<br />
Takie to inne rządzą u nas prawa<br />
Zmieniają się też, jak kurs zmienia nawa.<br />
<br />
Każmir – Czy mamy się tutaj, kniaziu ,czego lękać?<br />
My przybysze, posły znad rzeki Haweli<br />
Jesteśmy od Prowego, nie będziemy klękać.<br />
I żeby nam czasem czegoś nie ucięli,<br />
Byśmy nie musieli pod batem stękać,<br />
Boby nasze powiązania diabli wzięli.<br />
My wiemy dobrze, że grożne obrzędy<br />
Są u nas i tutaj, u Sasów, wszędy<br />
<br />
Przybylim my tu na ciche wezwanie<br />
<br />
91<br />
<br />
Twoje, kniaziu. Widzimy w tym ratunek.<br />
W tobie go widzimy, kniaziu i panie<br />
Wielki, chcemy tu załatwić sprawunek,<br />
Wiadomo ,co będzie, gdy nas nie stanie,<br />
Gdy Sasi najpierw nam zrobią szlachtunek!<br />
Nie jesteśmy sami my, Morzyczanie,<br />
Po cichu wspierają nas Hobolanie.<br />
<br />
Bolko – Mówcie zatem, czy mój goniec ukryty<br />
Dla niepoznaki w łachman stary zgrzebny,<br />
W kaptur pątnika, wędrowca spowity,<br />
Człowiek chromy,połamany i biedny.<br />
Zawsze cichy, niemrawy, znakomity<br />
Jego ród, wielki, po wieki chwalebny,<br />
Przekazał wam moje tajne pytania?<br />
Czy do współpracy tajnej ktoś się skłania?<br />
<br />
Każmir – Tak. Wysłano nas dwóch, by nic nie przekręcić.<br />
Plemię nasze chce chętnie pod twe rozkazy,<br />
I opiekę, ale żercy nie chcą stracić<br />
Wpływu na wychowanie ludu. Dwa razy<br />
Nam mówiono. Bogowie zostają! Płacić<br />
Daninę będziemy. Woje niby płazy<br />
Czołgać się będą. Służyć wiernie i wiecznie,<br />
Czy to w mróz, mgły i wiatr, słotę lub słonecznie.<br />
<br />
92<br />
<br />
Dobropol – Potrzebne będą przysięgi, śluby,<br />
Dla zdrajców lochy,topienie<br />
Gdy trzeba to nawet dyby,<br />
Bowiem za ślubów zranienie<br />
Najpierw oplucie i kij gruby<br />
Potem za koniem wleczenie.<br />
Ścierwo zdrajcy wilki w lesie<br />
Szarpią, każdy coś niesie.<br />
<br />
Na piśmie ma być pisane<br />
Przymierze, na zawsze, na wieki<br />
Bo słowa jak liść rzucane<br />
Służą krótko. Są przecieki<br />
Więc tajne pismo i lanie<br />
Przysięgi, na miecz i wiki.<br />
Wówczas potem wojsko Polan<br />
Wejdzie na ziemie Morzyczan.<br />
<br />
Bolko – Warunki przyjmuję, na nie się zgadzam<br />
Zasady są trwałe, mocne nie liche.<br />
Jedno mnie trapi i to wam powiadam<br />
Między nami są jeszcze ziemie Suche,<br />
Nad rzeką Nutą , którymi nie władam,<br />
Bez tego pomostu związki są kruche.<br />
<br />
93<br />
<br />
Tam zajadłe głupcy. Nie chcą współpracy,<br />
Chociaż w Barlinie to nasi rodacy.<br />
<br />
Każmir – Wielki książę, jeżeli wolno powiem,<br />
Że żercy kazali zwrócić uwagę<br />
Abyś na północ wzrok obrócił, bowiem<br />
Plemiona Lucic, gdy poczują nogę<br />
Twoją. Może skoczą z wielkim hałasem<br />
Jaki czynią. Gdy zobaczą gdzieś trwoge.<br />
Wieleci są mocni swym Świętym Związkiem<br />
Będą zagrożeni naszym zalążkiem.<br />
<br />
Bolko – Brak możliwości z Wieletem układów,<br />
Mamy nie tylko odrębne dążenia<br />
Ale widzimy w sobie tylko wrogów.<br />
W Polanach widzą swoje zagrożenia,<br />
Oni nie raz chcą podać rękę, by znów<br />
Bać się naszego Pana Jezu cienia.<br />
Prawdę mówiąc pragnę tylko jedności,<br />
Bo siła nasza jest w Słowian całości.<br />
<br />
Lucice pragną uderzyć na Polskę,<br />
Więc czekają chwili naszej słabości.<br />
<br />
94<br />
<br />
Bo gdy utracimy swe ziemie Śląskie,<br />
Stracimy bazę tam słowianskowości.<br />
Dlatego Południe jest takie ważkie,<br />
Nie trzeba do tego wielkiej mądrości.<br />
Boimy się zmowy Niemieć i Lucic<br />
Oni to za gardło chcą nas uchwycić.<br />
<br />
Jeżeli z nami zwiążą się plemiona,<br />
Znad Steknicy, Doszy, żródeł Hoboli,<br />
Jeziora Morzyckiego. To korona<br />
Mocna wyrwie ich z Niemieckiej niewoli<br />
Bawarów. I wielkich rzeczy dokona<br />
Gdy wszystko się między nami ustali.<br />
Paktem przymierza , tylko rozumnego,<br />
Dla dobra tych plemion, dla dobra swego.<br />
<br />
Dodropol – Takiego pragniem właśnie paktu<br />
O jakim mówisz, wielki panie,<br />
By wytrwał wieki dobrobytu,<br />
Gdy na czele Bolesław stanie.<br />
Gdy serce pełne u nas zachwytu<br />
Bić będzie, a nigdy nie stanie.<br />
Takiego paktu od miłości<br />
Pragniemy my i dziadów kości.<br />
<br />
95<br />
<br />
Już zniemczeni są Drzewianie,<br />
Takoż i inne zza Łaby<br />
Brdanie i biali Chełmnianie,<br />
Ciężkie dla nich Saskie graby<br />
Choć mężni byli Lipianie,<br />
To złamali ich tam Szwaby.<br />
Mowa tam tylko niemiecka,<br />
I czarna u kobiet kiecka.<br />
<br />
Wyginiem wszyscy, jeżeli<br />
My nie połączym się szybko,<br />
Jeżeli nie będziem mieli<br />
Jednego władcy ,ty Polsko<br />
Nad tobą orzeł się bieli<br />
Wysoko, mądrze i bosko.<br />
Zostań mym orędownikiem,<br />
Ze swym orzełkiem bielikiem!<br />
<br />
Zostawiamy nasze konie.<br />
Chyba pójdziem pieszo w doma,<br />
Bo koń w błotach tonie.<br />
Droga nasza długa, stroma,<br />
Mijać Wielatów na stronie<br />
Trza przejść Niemca ,gdy on kima<br />
Spity u rogatki miasta<br />
Trzeżwy tęgo batem chlasta.<br />
<br />
96<br />
<br />
Bolko – Wracając dziś uważajcie na siebie,<br />
Ja cicho będę się gorąco modlił<br />
Do Pana Boga chrześcijańskiego w niebie<br />
Byście dotarli , by was nie zachwycił<br />
Gdzieś Wielet albo Niemiec na kolebie.<br />
Jednak gdyby was ktoś batem, drągiem bił<br />
Macie zachować naszą tajemnice,<br />
Bo zginą ziomkowie, nawet rodzice.<br />
<br />
Na wszystko się zgadzam, nawet religie,<br />
Jeno ma być mężny jeden władyka<br />
Co wojów sposobi o dobrym chlebie,<br />
Do wojny niech nikt mi nosa nie wtyka,<br />
Na czele drużyn wojów widzę siebie,<br />
Kto się wtrąci, dostanie w ucho pstryka,<br />
Reszta wasza, obrzędy, obyczaje<br />
Tak żeśmy uzgodnili, mnie się zdaje?<br />
<br />
O naszym tutaj spotkaniu nikt nie wie,<br />
Tylko ja, wy dwaj i łącznik z Dziewina.<br />
Wracajcie więc do Brenny w pielesze swe<br />
Wiadomości z hasłem „Warta” zawsze z rana,<br />
Dać łącznikowi na odzew ten,”Wola”.<br />
<br />
97<br />
<br />
Bez hasła sprawa może być przegrana,<br />
Hasło jest tajne i tylko wasza śmierć<br />
Do grobu ma prawo sobie je zabrać.<br />
<br />
Duet – Na słowo twoje<br />
Pójdą nas roje,<br />
By Niemiec tęgi<br />
Brał dobre cięgi.<br />
Słowian roty chroń,<br />
Masz mocarną dłoń.<br />
<br />
Bolesławie Chrobry,<br />
Woj u ciebie dobry.<br />
Każdy ci wierzy,<br />
Co do boju bieży.<br />
<br />
Więc wygraj wojnę o swe dziedziny<br />
Zbierz hufce zbrojne, Nie oddaj krzyny,….<br />
<br />
Pikieta – Co to za śpiewy? Stój, halt, stać!<br />
Coście za jedni, wasza mać?<br />
Gdzie wy miesiąc cały byli?<br />
Gdy my tu Stodoran bili?<br />
<br />
98<br />
<br />
Związać, brać ich do biskupa,<br />
Tam dostaną tęgo w dupa.<br />
To opowiedz przygody,<br />
Skąd, dokąd i rodowody?<br />
<br />
Tagino – Czekalim długo na nich, od tygodnia.<br />
To oni napewno, ludzie od Dębów.<br />
My pilnowalim dróg nocą i do dnia,<br />
Ułapalim gdy wracali od wrogów<br />
Przemknęli by, gdyby nie ta pochodnia,<br />
Szli spać do chaty, bo wokół brak stogów.<br />
Tak to ich straże nasze ucapiły,<br />
I tu do mnie na plebanię sprowadzili.<br />
<br />
Ktoś Witaj , Wielki Książę, najlepszy druhu,<br />
Zgorszony wracam z podróży pątnika,<br />
Bo ja zawsze pragnę własnego dachu.<br />
Człek tam z techniką i brudem się styka<br />
Ciągle. To powiem, nie będzie zamachu,<br />
Bracia dwaj zgineli u Taginika<br />
Calutki dzień żelazem ich męczyli,<br />
A wieczorem na wzgórzu powiesili.<br />
<br />
Bolko – Jest to coś potwornie dziwnego,<br />
Skąd oni? Skąd znali kuriera?<br />
<br />
99<br />
<br />
Dziwne niezmiernie i dlatego<br />
Przecie, że nikt nie znał, cholera,<br />
Miejsca zbiórki ani ich ego.<br />
Oj, gniew okrutny we mnie zbiera,<br />
Mówiłem o tym na spowiedzi<br />
Ungerowi, on w Rzymie siedzi!<br />
<br />
Ktoś – Onegdaj był w Dziewinie u Henryka<br />
Niby niewolnik, tak dla niepoznaki,<br />
Jednak libacje, śmiechy i okrzyki,<br />
Mówiły; my stare Saskie hulaki,<br />
Póżną rozmowę Tagino zamyka<br />
Unger wyjechał ,gdy zasnęły ptaki.<br />
Tak mi się widzi, drogi Książę druhu,<br />
Zważaj, przy jakim cicho mówisz uchu.<br />
<br />
Ja będąc lata całe w Saskiej stronie<br />
Widzę jak żyje i myśli duchowny,<br />
Albo polegnie lub szybko utonie.<br />
Mordując Kain stał się bardzo sławny<br />
Więc myślą, że to właśnie mordowanie,<br />
Ten zwyczaj opisany, zwyczaj dawny<br />
Toruje drogę do Boga na krzyżu<br />
I wizerunku w marmurze lub spiżu.<br />
<br />
100<br />
<br />
Bolko – Naokoło, gdzie nie spojrzysz wrogowie,<br />
Patrzą, czekają, nie raz i napadną,<br />
Od wschodu Jaćwingi,Rusini, Prusowie.<br />
Lecz są słabi, więc czekają na ładną<br />
Pogodę, lub by dzicy Mongołowie<br />
Ruszyli ze stepów, więc mnie dopadną.<br />
Trzeba ich osłabiać robiąc zajazdy<br />
Tęgo bić w ciemię ,aż obaczą gwiazdy.<br />
<br />
Największe jednak zło widzę od Sasów,<br />
Tam jest potęga, dymarki i kużnie,<br />
Pełno u nich kwadryg, karet, wozów,<br />
Wiatraków. A u nas ludzkie mięśnie,<br />
Ręcznie trą ziarno i szukają powrozów<br />
A potem ręką się macha we śnie,<br />
By jeszcze coś zrobić, czegoś dokonać,<br />
Bo ciągle ciężko, ciągle mało psia mać!<br />
<br />
Ktoś – No, nie narzekaj, Książe, wierzę w ciebie<br />
Wiem, że nie ustąpisz. Jesteś jak góra,<br />
Co powali nawet potwory rybie<br />
Tak jak mnie zdjąłeś z rogów tura,<br />
Zetrzesz każdego, co na Polskię dybie.<br />
Powalisz. Pójdziesz naprzód z krzykiem- hurra!<br />
Zbudujesz piękną i wielką krainę<br />
Jeno beze mnie, bo ja wkrótce zginę.<br />
<br />
101<br />
<br />
Bolko – Krewniaku, nie zginiesz na Saskiej ziemi,<br />
Zmienisz zawołanie. Pójdziesz do Grecji.<br />
Ponoć tam naród Słowian i to nie ułomni.<br />
Póżniej do Egiptu statkiem Wenecji.<br />
Ciepłe strasznie to krainy Islamu,<br />
O nie bardzo znanej nam tutaj nacji,<br />
Zapamiętaj hasło „Tur”, odzew „Turek”.<br />
Przy habicie zamień rzemień na sznurek.<br />
<br />
Ktoś – Umawiamy się tak, że nie pochodzę<br />
Z ziemi Polan ,a z dalekiej Wiślicy,<br />
Lub ze Słowaków nad Cisną się rodzę.<br />
Jako dziecko wojny, takie z ulicy.<br />
Wiesz, na jedno oko ja słabo widzę,<br />
To też schowam pisklę tej gołębicy,<br />
U nogi szukaj papieru kawałek,<br />
Póżniej spal, by nie został niedopałek.<br />
<br />
Lutek – Jest umyślny, Bolesławie,<br />
Siedzi tam oto na ławie.<br />
Obcy, zna jednak języki.<br />
Milczy, mówi, że z daleka,<br />
Że na ciebie tutaj czeka.<br />
Nie strzyżony on od roku,<br />
Ma guziki, a brak troku.<br />
<br />
102<br />
<br />
Bolko – Zacz co za jeden ,z jakich stron?<br />
Może diabeł, ma ci ogon ?<br />
Przyleciały już jeżyki,<br />
Przyleciały i bociany,<br />
A teraz goniec nieznany?<br />
Dawaj go zaś na widzenie,<br />
Czy dostał strawy, wy lenie?<br />
Gdzie spał? Obcy? Z kim rozmawiał,?<br />
<br />
Może nóż ma za pazuchą<br />
I jest w przebraniu ropuchą?<br />
Coś za jeden? Jaki twój znak?<br />
<br />
Tur – „Tur” jestem, a innych mi brak.<br />
Bolko – Na Boga Pana! Jam „Turek”<br />
Won wszyscy z izby, szparko precz!<br />
Nie klękaj ,chłopcze, mów w czym rzecz?<br />
Zawiązany widzę sznurek.<br />
<br />
Tur – Jestem z Grecji ,aż z Sołunia,<br />
Od kniazia, co to nakłania,<br />
Nas do wiary. W tym ratunek,<br />
By wyznawać jednego Boga.<br />
Wszak jego jest mądra droga.<br />
<br />
103<br />
<br />
Bolko – Mów czy żyw, gdzie jest gołębica?<br />
Tur – Żywie, chromy, ma blade lica.<br />
Trzy roki jak wysłał ptaka.<br />
Brak kuriera od ciebie ,panie,<br />
Zmusiło go do wysłania mnie.<br />
<br />
Mnogie tam nasze plemiona,<br />
Chociaż górzysta to strona.<br />
Dużo wśród nas jest Greka.<br />
Nie na tyle, by nam grozić,<br />
Chociaż lepiej samemu żyć<br />
<br />
Sołuń rządzony przez Greków,<br />
Jednak język nasz, Milingów.<br />
Wiara Chrysta, noszą brody.<br />
Śpiewu tu nie usłyszałem,<br />
Inne tu krzyże widziałem.<br />
<br />
Bolko – Czekaj chwilę ,chłopcze mały.<br />
Spytam ,czy oczy widziały,<br />
Dobek! Pytaj, czy ktoś młody<br />
Gołębia białego widział?<br />
Szybko, może ktoś go zabrał?<br />
<br />
104<br />
<br />
Dobek – Woj mówi, złapał gołębia,<br />
Skubał, upiekł, miał na zęba.<br />
Przegryzł plackiem, potem winem<br />
Ptak kulawy, mięso zdrowe,….<br />
Bolko – Uciąć zaraz jemu głowe!<br />
<br />
Z gołębia robią potrawy!<br />
Woja spytaj, jak kulawy<br />
Był ten ptak? Czy był zranion?<br />
Okaleczon ptak pocztowy?<br />
Mało za to jego głowy!<br />
<br />
Może jestem trochę srogi,<br />
Dać rózgi w gołe nogi!<br />
Niech każdy o tym pachoł wie,<br />
Że co pańskie, to im wara!<br />
Tak naucza Chrysta wiara.<br />
<br />
Ten ptak niósł chyba pisania<br />
U swej nogi i przez drania<br />
Stracone tajne, no kto wie?<br />
Jak ważkie. Mamy kuriera,<br />
On narazie nie umiera.<br />
<br />
105<br />
<br />
Powiadaj dalej, mój chłopcze.<br />
Słucham i milczę, nie przeoczę.<br />
Wiedz twoje słowa są warte<br />
Los ludzi, rodów i plemion.<br />
Mów wolnp ,boś z dalekich stron.<br />
<br />
Tur – Kniaż w habicie zwany Mirek,<br />
Cichy to i spokojny człek,<br />
Dał hasło, ale nie karte,<br />
Bez hasła mogę nie wrócić.<br />
Stron swych nie mogę zarzucić.<br />
<br />
Bolko – Nie drżyj tak, toć u mnie jesteś.<br />
Miłe słowa ,co przyniosłeś.<br />
Zrobię cię swym powiernikiem,<br />
Wrócisz z obstawą w swe kraje,<br />
Gdzie oliwkowe są gaje.<br />
<br />
My tu żyjem w ciągłych wojnach,<br />
Pełno zasadzek na drogach.<br />
Największy wróg jest sternikiem<br />
Kościoła rzymskiego w Rzymie.<br />
Ty jesteś bezpieczny przy mnie..<br />
<br />
106<br />
<br />
Tur – U nas w ziemi Iliryjskiej<br />
Spokój. Napaści tureckiej<br />
Się obawiamy. Ona zmieni<br />
Wiarę w modły antychrysta,<br />
To jest zła rzecz oczywista.<br />
<br />
Zrodzon na Peloponezie,<br />
U Milingów, obok leże<br />
Jeziorców. Mnogo się pleni.<br />
W Sołuniu jestem z dziewczyną<br />
Grecką. Co ma kram z cytryną.<br />
<br />
Wojen u nas nie pamiętam,<br />
Żyjem sobie. Nieraz gdzieś tam<br />
Są walki o bramy miasta.<br />
Ja, Tur, nie pamiętam wojny<br />
I lud u nas mało zbrojny.<br />
<br />
Słuchy jdnak dziwne chodzą,<br />
Dziwne lęki jakieś rodzą.<br />
O Turku, co biczem chlasta,<br />
On zza morza, hen, daleko.<br />
Jeśli wojna, to od niego.<br />
<br />
107<br />
<br />
Gdy jechałem za dziewczyną<br />
Do Sołunia, patrzę płyną<br />
Wartkie potoki, strumyki.<br />
Rzek takich, jak po drodze<br />
Tu do was, w kraju nie widzę.<br />
<br />
W Grecji, bo ją przejechałem<br />
Na koniu. Ruin widziałem<br />
Ogromnych dużo. Figurki,<br />
Kolumny. Wszystko z kamienia.<br />
Bo on nie lęka się cienia.<br />
<br />
Jest biały jakby szlifowany<br />
Stoją mury, arkady, bramy,<br />
Dachy, gonty ciosane w bloki.<br />
Półkoliste schody, teatry,<br />
Gdzie pastuchy palą swe watry.<br />
<br />
Ich kozy chodzą stadami.<br />
Między oliwki i krzami.<br />
Takie ich mnóstwo na drodze,<br />
Że cały dzień czekałem jak kij,<br />
Którym stada jeno nie bij.<br />
<br />
108<br />
<br />
Bo srogie psy ich pilnują,<br />
Pastuchy chętnie poszczują.<br />
Śmiejąc krzyczą; bo zagrodzę<br />
Na trzy dni, stada nie ruszę.<br />
Potępioną mają dusze.<br />
<br />
Nie wiadomo, kto jak ? Skruszył<br />
Budowle. Mury te ruszył.<br />
Pastuchy gawędy gwarzą<br />
O Bogach z czasów tak starych<br />
Przez wieki przez lud zbieranych.<br />
<br />
Ten lud Turków, co zagraża<br />
Nam,to ponoć sam powtarza<br />
O ludach ,co tylko parzą<br />
Napoje z liści herbaty.<br />
Droga do nich to spiekoty.<br />
<br />
Piachy bez wody, pustynie,<br />
Z których tam świat dziwny słynie.<br />
Wiatry, strachy, suche skóry,<br />
Studnie bez kropelki wody,<br />
W których ptaki, czy nie gady.<br />
<br />
109<br />
<br />
Jechać tam trzeba dwa lata,<br />
Z workami wody, bez bata.<br />
Konie same idą jak z góry,<br />
Bez podków, bo one parzą.<br />
Kopyto.Na wiór je zwarzą.<br />
<br />
Przejedziesz piachy, ujrzysz gaje.<br />
Te biblijne ponoć raje.<br />
Liście duże kryją konia,<br />
Owoc z drzew wielgaśny leci,<br />
A w nim mleko, w sam raz dla dzieci.<br />
<br />
Dziwy, dziwy Turki bają<br />
O bębnach, co same grają,<br />
O porostach, co tworzą błonia,<br />
Równiny, w których się gubisz,<br />
Zamiast kamienia śmierć ujrzysz.<br />
<br />
Przechodzą tam karawany,<br />
Lud im przewodzi nieznany.<br />
Są na wielbłądach garbatych<br />
O długim ruń, owłosione<br />
Raz na tydzień są pojone.<br />
<br />
110<br />
<br />
Bolko:<br />
Ciekawe rzeczy opowiadasz,<br />
Językiem Greków dobrze władasz.<br />
Znasz może, chłopcze, też łacinę?<br />
Ja widzę żeś z dobrego domu.<br />
O tym co tu robisz nikomu.!<br />
<br />
Nigdy ani jednego słowa.<br />
Taka między nami umowa,<br />
Gadulstwo ,to jest ta przyczyna<br />
Złego i wielkiej nieraz szkody.<br />
A tyś nie głupi, no i młody.<br />
<br />
Ten, co cię tu przysłał do mnie,<br />
Z wielkiego roduPolanie.<br />
Dla dobra plemienia słuzy<br />
Cicho, no i Panu Bogu.<br />
Od lat nie przekroczył progu<br />
<br />
Swego domu i swej izby.<br />
Bez zachęty i bez grożby.<br />
Nieraz wiadomości z podróży<br />
Doniesie, uprzedzi, uczy.<br />
Mówiąc; jestem ci z ulicy.<br />
<br />
111<br />
<br />
Donosi o grożbie napadu,<br />
O wojach, kiedy u nas będą.<br />
Jakie łuki, skóry, kolczugi.<br />
Ile pieszych, ile rot konnych,<br />
O brzuchach głodnych, czy też pełnych.<br />
<br />
To wszystko ważkie dla obrony,<br />
Zebrania sił i z jakiej strony<br />
Oblegać będą. To wyścigi<br />
O życie, dobro ludu, spiże.<br />
Dla wietników w borze. Tam ich leże.<br />
<br />
Gdy znienacka wróg uderzy,<br />
Lud w nieładzie w bory bieży,<br />
Ślad zostawią nogi, potem<br />
Wróg idzie cicho ich tropem,<br />
Oszczepem w pierś im mierzy.<br />
<br />
Potrzebny mi kurier, chłopcze.<br />
Wierny i cichy, co depcze<br />
Obce kraje i ścieżki. Gdy<br />
Trzeba nadeśle mi zawdy<br />
Głos ,a w nim to co najlepsze.<br />
<br />
112<br />
<br />
Tur :<br />
Jestem do twych usług, mój panie,<br />
Dopóki bić serce przestanie.<br />
Na Chrystusa i dobro duszy,<br />
Taki piękny twój kraj. Cel dobry,<br />
Dlatego cię zwą u nas Chrobry.<br />
<br />
Nawet Grecy, ten lud ciekawy,<br />
Kierują wciąż na Bałtyk nawy.<br />
Lubią deszcze, u nich wciąż suszy<br />
Kupują tu miękkie kamienie,<br />
Dając w zamian spiż i krzemienie.<br />
<br />
Ja chciałbym swą drogę powrotną<br />
Nie polem, a wodą przewrotną,<br />
Odbyć. Czekam na greckie nawy,<br />
Zapoznam nowe jakieś kraje,<br />
Ludność, obrzędy, obyczaje.<br />
<br />
Do nas dobili Normanowie.<br />
Już ich nie ma.Czy wrócą? A kto wie?<br />
Czy to nie naród zły, plugawy?<br />
Potrzebuję ja wiadomości<br />
Dla Mirka pełnego czułości.<br />
<br />
113<br />
<br />
Ale medrca o tęgiej głowie.<br />
Co myśli, długo za nim powie.<br />
On mu nakazał wodą wracać,<br />
Na tych Normanów baczenie mieć.<br />
Czy mogę do Grecji wrócić chcieć?<br />
<br />
Bolko :<br />
Normanom pobiłem statki.<br />
Zmietłem pola i ich chatki.<br />
Nie tak szybko się odrodzą,<br />
Ja, Wolin i całą wyspę<br />
Narazie dzierżę. Ich topię.<br />
<br />
Jeżeli chcesz dla mnie pracować,<br />
Musisz język w swej gębie chować.<br />
Gdy się wygadasz, to ugodzą.<br />
Na nawę weżmiesz młode ptaki,<br />
Schowasz dobrze we worek do klatki.<br />
<br />
Papier uczepiaj im do nogi,<br />
Zanim puścisz do mojej drogi.<br />
Umówim hasło, bez którego,<br />
Nie powierzaj i nie zawierzaj<br />
Wiadomości. Wina mi nie chlaj.<br />
<br />
114<br />
<br />
Hasło „Ptak”, a odzew „Polanie”,<br />
Gdy ktoś poda hasło, ty na nie,<br />
Podaj odzew. Bowiem bez tego<br />
Udawaj, że nic nie rozumiesz<br />
I nie mów tego, co dobrze wiesz.<br />
<br />
Tur :<br />
A więc ktoś – „Ptak”, a ja „Polanie”,<br />
Jest to wielka rzecz, to wyzwanie<br />
Święte. Dla Słowian wszelkiej maści.<br />
Ucho słyszy, dawać baczenie<br />
Bo słowian są różne odcienie.<br />
<br />
Jadąc przez Dunaj na Karpaty<br />
Widziałem Słowian duże straty.<br />
Zadane przez Serbów. Tam kości<br />
Leżą. Za Stefana wspieranie.<br />
Tam ,to każdy ma inne zdanie.<br />
<br />
Mirek latoś z cicha mówił mi,<br />
Że u German w ulu, oj, szumi.<br />
Wiadomości miał z Bizancjum,<br />
Tam posły wysłał cesarz Saski,<br />
Celem wspólnego bicia Polski.<br />
<br />
115<br />
<br />
Bolko :<br />
Słyszałem ja o tym, mój chłopcze,<br />
Moje posły były w Bizancjum.<br />
Może ja zawrę tam paktum<br />
I upadek Niemców. A kto to wie?<br />
Jak? Kto co myśli? I co powie?<br />
<br />
Język możnych jak pokrzywa,<br />
Kłamstwa i bzdury rozsiewa.<br />
Jeno ramię zbrojne w miecze<br />
Ma znaczenie przy układach,<br />
W polu siła, nie w naradach.<br />
<br />
Żegnaj, synu, tu nie byłeś.<br />
Szczęścia chyba trochę miałeś.<br />
Żeś dotarł aż tu do Płocka,<br />
Wojów dam do Kołobrzegu,<br />
Wypłyń, póki nie ma śniegu.<br />
<br />
Kamienie takie koślawe<br />
W Kołobrzegu, już na nawe<br />
Otrzymasz. Niech ci tam służą.<br />
Jantar ,to są w nim dziwy.<br />
Na włos on jakiś chwytliwy.<br />
<br />
Napisał; Wiesław Kępiński<br />
<br />
116<br />
<br />
Wiesław Kępiński<br />
<br />
B a b a<br />
<br />
Stargard Szczeciński 2000r.<br />
<br />
117<br />
<br />
B a b a<br />
<br />
Stepem podmokłym, zielonym<br />
Kopyta błotem się chlapią<br />
Twarze kciukiem woje drapią<br />
Pędzą polem nie koszonym<br />
Stepem twardym a złoconym.<br />
<br />
Już trzecią noc w siodle tyłek<br />
Skaczący niby ten worek<br />
Zwyczajny opukiwania<br />
Jak flet stary złego grania,<br />
Jakoby bez trzonka toporek.<br />
<br />
Dekada już minęła, konie.,<br />
Siwe od piany. Potu wonie<br />
Kwasem szczypią po wojów oczach.<br />
Popas po trawce w oczeretach<br />
Na pagórkach stepu skłonie.<br />
<br />
Tu chałup nie ma, ziemlanki,<br />
W glinie twardej wyżłobione<br />
Na ogniu stawiają bańki<br />
Gotują krupe, wędzonki.<br />
Mięsiwa zwane solonki.<br />
<br />
118<br />
<br />
Nim ogień zupę uwarzy,<br />
Każdy z koniem cicho gwarzy.<br />
Koń z worka swój owies chrupie,<br />
O swojej myśli chałupie,<br />
Koń wiadomo, nie ma twarzy.<br />
<br />
Co mu tam gadka łatka<br />
Daleko jego chatka,<br />
Tu nawet dachów nie ma,<br />
Każdy otulon drzema,<br />
Śni, jak tam jego chatka?<br />
<br />
Człowiek gdzieś pędzi , gna,<br />
Sam chyba okolic nie zna.<br />
Ciągle dziwi, patrzą gały<br />
Na równin bezkres lub skały,<br />
Z manierki okowitę chla.<br />
<br />
Tu brak sioła, kurzej chaty,<br />
Gdzie on tak pędzi? O, maty!<br />
Słońca wschodu szuka? Skarbu?<br />
A może na plecach garbu?<br />
Lub nieznanej u nas waty?<br />
<br />
119<br />
<br />
W worku obrok, dobra nasza,<br />
Jednak trawa to też pasza.<br />
Nieraz puszczą nas na nią<br />
Dranie. Spieszno im. Coś gonią?<br />
Noc? Mają jednego Judasza.<br />
<br />
Ciemno znów, dość obroku<br />
Nie popuścił mi drań troku.<br />
Tak i zdrzemnę się tu stojąc<br />
Nie mogę ich głupot pojąć.<br />
Jeść jest, nie mam owsa braku.<br />
<br />
Toć niepomiernie mnie dziwi<br />
Świt już dawno, a każdy śpi.<br />
Rosa coraz większa siada<br />
Aż z nochala kropla pada.<br />
Nie są to chłopi leniwi.<br />
<br />
Widzę tarczę, taka żółta,<br />
O, ten się ruszyl., widać pchła<br />
Szuka ciepła, łazi w majtki<br />
Gramoli się na pośladki,<br />
A więc, gdzie trzeba ugryzła.<br />
<br />
120<br />
<br />
Jestem koń.Póki kuśtykam<br />
To w życiu radę sobie dam.<br />
Ale w bitwie różnie bywa,<br />
Nieraz łotr pod brzuch się skrywa<br />
Żelazem ciach i upadam.<br />
<br />
Oni miesiąc bez kąpieli.<br />
Nie myją się ,choćby chcieli,<br />
Pędzą na złamanie karku,<br />
Tu nie ma śladu folwarku.<br />
Głusz, gdzieś ptak świt chwali.<br />
<br />
Słonko już dobrze dziś grzeje,<br />
Wszystko śpi, nic się nie dzieje.<br />
Konie gotowe ,brak ogni.<br />
Nikt nie zdejmuje swych spodni,<br />
Cisza, baba gdzieś mak sieje.<br />
<br />
O, tętent, ktoś galopuje,<br />
Wojak z konia zeskakuje.<br />
Staje przy drzewku, coś gada.<br />
Wnet z kilku wojów jest rada,<br />
Każdy coś mówi i gardłuje.<br />
<br />
121<br />
<br />
Uderzymy ławą, frontem,<br />
Aby odskoczyć przed zmrokiem.<br />
Zmylić pogoń, zatrzeć ślady.<br />
Przeć nazad. W nów, chociaż chłody.<br />
Konie gonić rysim krokiem.<br />
<br />
Jest trochę kmieci w kije zbrojnych,<br />
Zdrowych, różnych i ułomnych,<br />
Sługi mają jeno szable<br />
Lub widły, takie jak gable.<br />
Brak kozaków regestrowych.<br />
<br />
To jest właśnie rozpoznanie,<br />
Czas teraz nam na śniadanie.<br />
Uderzą w samo południe,<br />
Kiedy cień najbardziej chudnie.<br />
<br />
Odpoczynek. Młoda trawa<br />
To najlepsza w życiu strawa.<br />
Laba , cisza i pustkowie.<br />
Nie daleko gdzieś ludkowie<br />
Nic nie wiedzą. Aż tu ława<br />
<br />
122<br />
<br />
Wojów zwala się na chaty.<br />
Słychać najpierw głos zdziwienia,<br />
Tatary to też są chwaty,<br />
Więc łapią drąg od mielenia,<br />
Krzyczą: bij wraże psubraty!<br />
<br />
Wojsko łamie opór straży,<br />
Siekerami rąbią krzyżak.<br />
Pryska coś, o czym się marzy.<br />
Żółte, ciężkie, chyba złoto?!<br />
A więc gnalim tutaj po to.<br />
<br />
Słychać huk piszczeli, a ja padam,<br />
Moje kolano mam przestrzelone,<br />
Ratuj, dobry panie – okiem gadam.<br />
Rżę, rżę głośno. Mam uszy stulone.<br />
Oni już odjechali. Skąd to znam?<br />
<br />
Tak kończyłem nad rzeką Ob,<br />
Swój święty, przepiękny żywot.<br />
Więc nie narzekam na swój los<br />
Pan mój napchał metalem trzos.<br />
Zbuduje sobie w Kielcach płot.<br />
<br />
Opisał; Wiesław Kępiński 2000r.<br />
<br />
123<br />
<br />
Wyprawa na Jaćwingów<br />
<br />
Poemat<br />
<br />
Stargard Szczeciński 2000r<br />
<br />
Napisał; Wiesław Kępiński<br />
<br />
124<br />
<br />
Wisław – Dawaj nawęze<br />
Za tą haręze !<br />
Chmiel – Nie dam ci tego,<br />
Stary lebiego,<br />
Boś niby zły gnom<br />
Najechał mój dom.<br />
Wisław – Walczyć trza z wami !<br />
Chmiel – My się nie damy.<br />
Wisław – Nie broń tak chatki,<br />
Bo będą jatki.<br />
Chmiel – Bronimy grodu<br />
Jak pszczoła miodu,<br />
Szukasz zaczepki,<br />
Otrzymasz klepki,<br />
Słowo do cię nie dociera<br />
Pachoł wrota już zawiera.<br />
Nie brak u nas rohatyny<br />
Nikt nie będzie szukał winy,<br />
Ani twego żebra w lesie,<br />
Bo wilk w gąszcze je zaniesie,<br />
Wisław – Tom doczekał się zapłaty<br />
Za to żem głupi przed laty<br />
Wpuścił ciebie na polanę.<br />
Ciebie, niby plemię znane !<br />
Przybyłeś tu aż zza Odry,<br />
Wziąłem,boś oczami modry.<br />
<br />
125<br />
<br />
Ale duszę masz szatana,<br />
Nie płacisz,choć dań ci znana.<br />
<br />
Chmiel :<br />
Płacę zwierzem i to dużo,<br />
Naraz zabrał stary Drozo<br />
Dwie jałówki i ogiera,<br />
Nie dam więcej, ni cholera!<br />
<br />
Wisław :<br />
Kiedy było, mów rzetelnie<br />
Bo krew kipi jakoś we mnie.<br />
<br />
Chmiel :<br />
Będzie chyba dwa księżyce,<br />
Pędził dań, w tym dwie żrebice,<br />
Zabrał moje do stadniny.<br />
Były to póżne godziny.<br />
<br />
Wisław :<br />
Nigdy Drożko w gród nie przybył.<br />
Zaginął o nim wszelki słuch,<br />
A nie był sam, było ich dwóch.<br />
Szlak jam przecież mu wyznaczył.<br />
<br />
Chmiel<br />
Jeśli z gościńca nie zjechał,<br />
A z tabunem nie dojechał?<br />
<br />
126<br />
<br />
Wisław :<br />
Chciałbym z tobą pogaworzyć<br />
Czy możesz chatę otworzyć?<br />
<br />
Chmiel :<br />
Broń niech u płotu zostanie,<br />
Z nożem w ręku nie gadanie.<br />
<br />
Wisław :<br />
Zgoda, zgoda, kmieciu panie,<br />
Jam kniaż, a sługi nie dranie.<br />
<br />
Chmiel :<br />
Matka ,dawaj chleb, pieczone,<br />
Dzieci w komorę, na stronę,<br />
Kniazia gościć będziem szczerze,<br />
Jest bez broni, jemu wierzę.<br />
Siadaj, panie, na zydelku,<br />
Chleba dobędziem szufelką.<br />
Matka w misę już nakłada,<br />
Czym chata gości ,tym rada..<br />
<br />
Wisław :<br />
Ciekawe w czyjej komorze?<br />
<br />
Chmiel :<br />
Tak, może jeszcze są w borze!<br />
<br />
127<br />
<br />
Wisław :<br />
W borach? Jeszcze? W jakim celu?<br />
Gadajcie, bom ciekaw ,Chmielu.<br />
<br />
Chmiel :<br />
Czekają lodów, prze zima,<br />
Kasztan kwiaty znowu trzyma.<br />
<br />
Wisław :<br />
Mówcie,coś podejrzewacie,<br />
Ludzi wokół przecież znacie?<br />
<br />
Chmiel :<br />
Kniaziu,dziś Bzury nie przejdą<br />
Ani też Wisły pod wodą.<br />
Ale na wodzie<br />
Po tęgim lodzie<br />
Ominą brody,<br />
Gdy będą lody.<br />
<br />
Wisław :<br />
Chmielu, kto to zacz?<br />
Mów, na słowa bacz.<br />
<br />
Chmiel :<br />
To chyba Jaćwingi smolne,<br />
Półdzikie ludy swawolne.<br />
<br />
128<br />
<br />
Małe to,zwinne jak żbiki,<br />
Skaczą z zębami do grdyki.<br />
<br />
Wisław :<br />
Tu Jaćwingi koniokrady,<br />
Co to nie ma na nich rady?<br />
Już żegnaj, Chmielu, w drogę czas,<br />
Wzmocnij wrota, skróć też wypas.<br />
Swego zwierza zgoń do kopli,<br />
Póki nie ma mrożnych sopli.<br />
– – – – – -<br />
Wisław :<br />
Z kim to Drożko po dań mira<br />
Ruszył w las po równonocy?<br />
<br />
Komes :<br />
Z gołowąsem, matka zdzira,<br />
To osiłek pełen mocy.<br />
<br />
Wisław :<br />
I kto jeszcze przy Drożku był?<br />
<br />
Komes :<br />
Taki nierób, on gdzieś ubył,<br />
Zostawił babę i przepadł,<br />
Ostatnią suknię jej ukradł!<br />
<br />
129<br />
<br />
Wisław :<br />
Gniazdo Lubka i nieroba<br />
Do ciemnicy, aż choroba<br />
Ich załamie, wówczas na męki<br />
Takie, by głośne ich jęki<br />
W całym grodzie słychać było.<br />
Gdzie Drożko, co go ubiło?<br />
<br />
Komes :<br />
Tak jest, mój książę panie,<br />
Natychmiast tak się stanie.<br />
– – – – – -<br />
Komes :<br />
Mam żelazo, mam kończugi,<br />
Biję długo jak dzień długi.<br />
Gdy oporna jest ofiara<br />
Bierze ją na spytki fara.<br />
Tam wśród sługów Pana Boga<br />
Ginie oporna nieboga.<br />
Jeden z nich tym się wyróżnia,<br />
Że po babie jeno próżnia.<br />
Puste łoże, puste ławy,<br />
Ponoć wziął ją Bóg łaskawy.<br />
On baby nie uwodzi,<br />
On wcale z niej nie schodzi.<br />
Lubi leżeć cztery dni,<br />
Krew wypije z lewej żyły.<br />
<br />
130<br />
<br />
Lubosława :<br />
Mój komesie!<br />
On śmierć niesie.<br />
Zniosę głody<br />
Zimy chłody,<br />
Tęgie lanie.<br />
Boże Panie!<br />
Nie! Nie cystera<br />
Co gada wiersz!<br />
„Kiedy wejdziesz w sień<br />
Swoją duszę zmień”<br />
„Bogowie nam przykazali<br />
Byśmy sobie baby brali.”<br />
„Kobiet życie jest zbyteczne,<br />
Dzieło Boga jeno wieczne”.<br />
Komesie ratuj,<br />
Lubek nie jest zbój!<br />
<br />
Komes :<br />
Gdzie jest Lubek?<br />
Bo ci utnę<br />
Wargi czubek.<br />
Bałamutne!<br />
<br />
Lubosława :<br />
Toć ruszył z Drożką,<br />
I od tamtej pory<br />
<br />
131<br />
<br />
Otwarte zawory.<br />
Coś tam ludzie plotą.<br />
<br />
Komes :<br />
Co takiego, gadaj sprawnie?<br />
<br />
Lubosława :<br />
Że ubit, nie gnieć ,draniu mnie!<br />
<br />
Komes :<br />
I co więcej, gdzie przebywa?<br />
<br />
Lutosława :<br />
Jest w borze, gdzie wiatr zawiewa.<br />
Pytaj cystersa, dużo wie.<br />
Sobie nieraz długo plecie:<br />
„Nie opieraj się sutannie,<br />
Lecz śmiało leż nawet na mnie”.<br />
A gdy było mu już dobrze,<br />
Mruczał jako szumi morze.<br />
„Panie, za twoje rany<br />
Grzech straszny jest nam dany,<br />
Który ciężko ponoszę,<br />
O więcej cię nie proszę.<br />
Wielka to mordęga<br />
Gdy żywot się lęka”.<br />
<br />
132<br />
<br />
Komes :<br />
To Lubek jego dzieciakiem?<br />
<br />
Lutosława :<br />
Pytaj cystersa, jest ptakiem,<br />
Nie zaginie, nie uleci.<br />
Owszem, klepie babom dzieci.<br />
– – – – – -<br />
Komes :<br />
Książę, mój drogi panie,<br />
Skończyłem gdy świtanie<br />
Bieliło mury grodu.<br />
Do niej nie mam powodu.<br />
Wydaje się niewinna,<br />
Powodów żadnych nie zna.<br />
Dziwne coś o cystersach<br />
Wieści ma w różnych wierszach.<br />
<br />
Wisław :<br />
Widzisz ,komesie, tam pępek sprawy,<br />
Tam, gdzie jeno twarde ławy?<br />
<br />
Komes :<br />
Tak mi się dziwnie widzi,<br />
Że ten co się brzydzi<br />
Babą lub swawolą,<br />
<br />
133<br />
<br />
Co łeb w czubie golą,<br />
Wiedzą więcej prawdy<br />
Mnichy niż nam mówią.<br />
Z duszy ludzkiej wyskubują<br />
Wszystko. Nam milczą zawdy.<br />
<br />
Wisław :<br />
Chcesz powiedzieć ,by baby<br />
Dać na męki w ich graby?<br />
<br />
Komes :<br />
Nie. Tak mówiąc po cichu<br />
W naszym przesłuchać lochu<br />
Jednego z nich, co gada,<br />
Co wiersze niby składa.<br />
<br />
Wisław :<br />
A jak się wyda, Rzym klątwę rzuci,<br />
Kazimierz w popiół gród obróci.!<br />
<br />
Komes :<br />
Można do lochu przywieżć go w pniaku,<br />
Z powodu innych metod tu braku.<br />
<br />
134<br />
<br />
Wisław :<br />
Tu, zgoda. Weżmiesz trzech zbrojnych,<br />
Cichych, koniecznie mrukliwych.<br />
Na grzyby do boru chodzą<br />
Mnichy, toć w habitach brodzą<br />
Wedle Krzywej Sosny. Tam siedż<br />
Cztery dni. Sam i o tym wiedz,<br />
To wszystko tajne, brak świadków.<br />
Tam z nim spokojnie pogruchaj.<br />
Pytaj, jego wierszy słuchaj.<br />
Mało cztery dni, bądź kwadrę.<br />
Potem wsadź go w wierzby rurę.<br />
Wracaj sam do Kutna nocą<br />
Wozem kmiecia, nie karocą.<br />
Do lochu gada na długo,<br />
Nie ciało ,a złam mu duszę.<br />
Coś śmierdzi, tak sobie tuszę.<br />
On dużo wie, on coś kryje,<br />
Chyba nie dla Boga żyje.<br />
No, za wcześnie na morały.<br />
<br />
Komes :<br />
Te puścić? Prawdę gadały.<br />
<br />
135<br />
<br />
Wisław :<br />
Jeszcze nie.Najpierw wróć z pniakiem.<br />
Jako chłop siedź nań okrakiem.<br />
Cisza, wsio tajne, milczenie,<br />
Żadne, żadne podejrzenie<br />
Nie może być w ludzkich głowach,<br />
Bo Kazimierz zrobi nam trach!<br />
– - – – - -<br />
Pawlus :<br />
Czemu wciąż mnie trzymasz w wodzie?<br />
<br />
Komes :<br />
Bo pijawki dziś nie w modzie.<br />
Za to, bracie, od modlitwy<br />
Glony tworzą swoje sitwy.<br />
Czerpią skórę powolutku,<br />
Mięso do gnata do skutku.<br />
Czasu mamy tutaj sporo<br />
Może kwadrę! Ginę miro!<br />
Pytam ciebie, gdzie jest Drożko?<br />
Wiedzą sąsiedzi,<br />
Jak to kto siedzi”.<br />
Mów ,bo pożałujesz ,bratko.<br />
<br />
Pawlus ::<br />
To wiedza Pana jest mego<br />
A nie zuchwalstwa, zła twego.<br />
<br />
136<br />
<br />
Spowiedż ludu sakramentem,<br />
Nie wyrwiesz zachowaniem swem.<br />
<br />
Komes :<br />
Gadaj sobie zdrów<br />
Co wiesz ,to tu mów,<br />
Bo nie ujrzysz więcej baby<br />
A bez nich wytrzymasz aby?<br />
<br />
Pawlus :<br />
No, słyszałem od wietników<br />
W nas mają swych spowiedników,<br />
Że w puszczy koło ruczaju,<br />
Sieć smolne ludy rzucają.<br />
Ryby pieką po ognisku,<br />
Zęby białe mają w pysku..<br />
<br />
Komes :<br />
Wedle którego ruczaju?<br />
Moje oczy wiele znają.<br />
<br />
Pawlus :<br />
Tam, gdzie dęby w kręgu stoią,<br />
Niczym jazda, gdy do boju,<br />
Sierpem rusza, zwarta w boki,<br />
Wolno pierwsze robiąc kroki.<br />
<br />
137<br />
<br />
Komes :<br />
Gdzie jest Drożko? Jego sługi?<br />
Jak chcesz, to mów, czas jest długi.<br />
<br />
Pawlus :<br />
Jakaś głowa leży w błocie,<br />
Jakby spadła z konia w locie,<br />
Bo tulgała się zapewnie.<br />
Ty tylko nie mieszaj w to mnie.<br />
<br />
Komes :<br />
Gdzie leży ta głowa? Gadaj.<br />
<br />
Pawlus :<br />
Sosna przez piorun spalona,<br />
Za nią łęgów parnych strona.<br />
Za łęgami parów krzaczasty,<br />
Potem dąb gruby, nie liściasty.<br />
Koło niego głowa leży.<br />
Na niej ślimak stopą bieży.<br />
Coś ,brachu ,taki dociekliwy?<br />
Bóg patrzy, jest sprawiedliwy,<br />
Wyciągnie mnie z tej opresji<br />
Bym mógł nadal dotykać hostii.<br />
<br />
138<br />
<br />
Komes :<br />
No i bab krągłe ramiona,<br />
Jeno wiele jakoś kona.<br />
Wstawaj, wracamy do Kutna,<br />
Zbladła twoja morda butna.<br />
<br />
Pawlus :<br />
Co robisz, po co ścinasz wierzbę?<br />
<br />
Komes :<br />
Dla ciebie, tam ujrzysz babę,<br />
Trochę twarde u nich boki,<br />
No i żadne z niej widoki.<br />
– - – – - -<br />
Stach :<br />
Wieśniak przywiózł pieniek wierzby,<br />
Na niej chrust i trochę mierzwy..<br />
<br />
Wisław :<br />
Wpuścić pod basztę, niech zwali<br />
Nocą go czarty nadali.<br />
Z lochu więźniów przerzuć do<br />
Budynku straży. Tam lud<br />
Pieczę nad nimi otrzyma,<br />
Jedna z nich to ponoć wiedźma,<br />
Nie rozmawiaj bo uroczy.<br />
<br />
139<br />
<br />
I nietoperz w kołtun skoczy.<br />
Żwawo, bystro do roboty.<br />
Zważ, by drogi czarne koty<br />
Ci nie przeszły. Bez księżyca.<br />
Przyda ci się mała świca.<br />
Jak się potkniesz, zmów paciorek,<br />
Dziś zły dzień,ciemno, wtorek.<br />
W takie noce wypoczęte<br />
Zwidy chodzą ,niby święte.<br />
Mruczą, drapią pieniek drzewa,<br />
Jęk bolesny ich rozbrzmiewa.<br />
Myślisz, męki ktoś przechodzi<br />
A to wiatr smutnie zawodzi,<br />
Albo skrzypi okiennica<br />
Niczym kot albo dziewica.<br />
W jesień różne stwory grają<br />
Na gałęziach, na czym mają.<br />
Nawet w pień się schowa strzyga<br />
I okiem białym zamryga.<br />
Więc uważaj, mój junaku,<br />
Byś nie stracił nocą karku.<br />
– - – – - -<br />
Stach :<br />
Rany boskie! Toć chrupanie,<br />
Słyszałem,gdym przy furze stał.<br />
<br />
140<br />
<br />
Tom ścierpiał. Chłop zabrał konie,<br />
Przepadł, chyba ze strachu zwiał!<br />
Idę, zrobię szybko przerzut<br />
Więżniów. Wojenny jest mój ród.<br />
Obce mi zwidy, strzygi,gnomy.<br />
Żywot nie płaski, bywa stromy.<br />
Świeczkę w garnuszku już zapalam<br />
Idę. Już się ,Panie ,oddalam.<br />
<br />
Szare chmury wiater goni,<br />
Księżyc jakoś od nas stroni.<br />
Schował biel swą za ciemnicę.<br />
Widzę jeno tam strażnicę.<br />
Na niej garnek, a w nim węgle.<br />
Głosy wojów dolatują,<br />
Oni wciąż grodu pilnują.<br />
Ani cienia ani szmeru<br />
Tylko moje kierpce słychać<br />
Jak stukają w kamień ścieru.<br />
Konie zaczynają prychać.<br />
Podszedłem i wołam straże,<br />
Mówię im,- książę pan każe,<br />
Wszystkich z lochu na strażnicę.<br />
Mówię głośno, prawie krzyczę.<br />
<br />
141<br />
<br />
Brać potem ten pień wierzbowy<br />
Niczym z drewna grób gotowy.<br />
Wrzucić do ciemnego lochu,<br />
Niech próchnieje tam potrochu.<br />
Coraz ciemniej, coraz chłodniej<br />
Już zaczyna padać. Od niej<br />
Znów słyszę chrupanie. Gore!<br />
Szybko wrzucić kłodę w norę!<br />
Skoble, kłody już podparte.<br />
Zuchów dwóch stawiam na wartę.<br />
Nikogo oprócz komesa<br />
Nie dopuszczć. Nawet biesa.<br />
Ani czarta, nic żywego<br />
Dla dobra i życia swego!<br />
Ja odchodzę, bom zmęczony,<br />
Coś mnie szarpie z każdej strony,<br />
Coś mi miga przed oczami,<br />
Jakby zmora lub twarz mamy.<br />
Jest dość chłodno, mżawka pada<br />
Wracam. Mirka będzie rada.<br />
Ona w komin drewna wrzuci<br />
Jeść da, a potem zanuci:<br />
„ O sasankach<br />
Obcych brankach<br />
O miłości<br />
Do starości<br />
Stepach, hen, gdzie słonko wstaje<br />
Gdzie gorące są ruczaje”.<br />
<br />
142<br />
<br />
Ona zna pieśni przedziwne,<br />
Romantyczne, bardziej śpiewne,<br />
Od swej niańki Tatarzyny<br />
Co zna stepy, ciepłe Krymy.<br />
W jasyr gdzieś wzięta,<br />
Aż tu ściągnięta.<br />
Mirkę chowała.<br />
Opowiadała,<br />
Pieśni nuciła,<br />
Baje mówiła.<br />
Idę szparko, mokro mi<br />
Czy otwarte będą drzwi?<br />
– - – – - -<br />
Komes :<br />
W lochu nasz siedzi gagatek.<br />
Dużo wie.Tu kilka latek<br />
Mieszka, żyje.Wie gdzie głowa<br />
Leży Drożki. Czy jest zmowa?<br />
Zna ruczaje aż do Wisły.<br />
To mózg wielki, no i ścisły.<br />
Widzę, że popęd do baby<br />
Tylko maska.Czy on aby<br />
Nie szpieguje? Gdzieś donosi?<br />
On do kaźni aż się prosi.<br />
<br />
Wisław :<br />
Myślę tak samo. Zakryć loch.<br />
<br />
143<br />
<br />
Dać trochę słomy, no i piach.<br />
Więcej żadnych tam urządzeń.<br />
Pilnować w noc, także i dzień.<br />
Ogłoś wolne polowanie<br />
Z biegiem Bzury zwierza gnanie<br />
Na Wisłę, Tam na Wiśle<br />
Wojów ustaw bardzo ściśle.<br />
Będziesz matnią i zaporą.<br />
Ja z kmieciami i psów sforą<br />
Od Kutna do Bzury ławą<br />
Pójdę. Równą, liczną, głośną.<br />
Ludzi żadnych nie ubijać,<br />
Łapać, wiązać,tęgo ich lać.<br />
Ktoś tam jest ,ma powiązania,<br />
Ułapim, dostaniem drania.<br />
<br />
Komes :<br />
Ile ludzi mam ustawić,<br />
Aby siatkę dobrą sprawić?<br />
<br />
Wisław :<br />
Dwa tysiące. Strzeż się ,chłopie,<br />
Bo i martwy nieraz kopie.<br />
My nie wiemy, co tam siedzi,<br />
Może co i w beczce śledzi,<br />
Ruszamy, gdy skończy się nów,<br />
Ruszaj i czekaj, bądź mi zdrów.<br />
– - – – - -<br />
<br />
144<br />
<br />
Dobosz :<br />
Będzie polowanie w Bory Tucholskie,<br />
Kto żyw, niech staje za dukaty polskie.<br />
Leśne, wolne kmiecie chętnie<br />
Się gromadzą, na Podkutnie.<br />
To dla nich radość, wyżerka.<br />
Pieczone wątroby, dudki<br />
Gonitwa szeroka, wielka<br />
Raz w jesień cieszą się ludki.<br />
Każdy w swą garść widłak chwyta,<br />
Cieszy się jego kobita,<br />
Coś przyniesie ,a moneta<br />
Z blaskiem takim, no i złota!<br />
– - – – - -<br />
Wisław :<br />
Kogo złapiesz, na strażnicę,<br />
Tam też ciemne są piwnice.<br />
Lochu strzeż i nie otwieraj<br />
Bacz, czy żyje, a spozieraj<br />
W boki, kto loch obserwuje,<br />
Czy napadu nie gotuje?<br />
<br />
Ludo :<br />
Zrozumiałem, czuję wagę<br />
Twych zarządzeń, mam swą lagę<br />
Na ciekawych, szable na złych.<br />
Nikt nie złamie rozkazów twych.<br />
<br />
145<br />
<br />
Wisław :<br />
Ludy ruszamy z nagonką<br />
Aż nad Bzury niską łąką,<br />
Lasem my do brzegu Wisły,<br />
Trzymać kordon bardzo ścisły.<br />
<br />
Ktoś :<br />
Mówiono w Bory Tucholskie!<br />
<br />
Wisław :<br />
Tam łowią ludy pomorskie.<br />
My zaś mamy swoje bory,<br />
Więc nie chcesz iść? Jesteś chory?<br />
<br />
Ktoś :<br />
Tak kolano mi nawala.<br />
<br />
Wisław :<br />
Ludek, łap go, wiąż do pala!<br />
Gdy z łowów udanych wrócę,<br />
To mu w ucho coś zanucę.<br />
– - – – - -<br />
Wisław :<br />
Mów ,komesie, co w saku masz?<br />
<br />
Komes :<br />
Jednego, co ma znaną twarz.<br />
<br />
146<br />
<br />
Ludzi czarniawych dziesiątka,<br />
Bydła prawie że dwusetka,<br />
Koni dwadzieścia przeróżnych,<br />
Wiele szałasów, lecz próżnych.<br />
<br />
Wisław :<br />
Ten co za jeden, zwykły gap ?<br />
<br />
Komes :<br />
Stary znajomy, co przepadł!<br />
Jaćwingi i inne plemię,<br />
Szykują najazd na ziemię.<br />
<br />
Wisław :<br />
Tego lumpa do Poznania<br />
Do Króla.Według uznania<br />
Jego będziem postępować.<br />
Resztę ściąć, w puszczy pochować.<br />
Stada te zagnać do Kutna,<br />
Część tego stada, no setka<br />
Dla ludu rozdać i płacić,<br />
Marsz doma, czasu nie tracić.<br />
– - – – - -<br />
Ludek :<br />
Goniec na spienionym koniu<br />
Wali w bramy! – u!<br />
<br />
147<br />
<br />
Wisław :<br />
Więc dawaj go tu, a żywo!<br />
Coś za jeden? Skąd przybywa?<br />
<br />
Goniec :<br />
Król Kazimierz z wojskiem idzie,<br />
Siły zbierać. Jutro będzie!<br />
<br />
Wisław :<br />
Jakie zamiary, zimowanie?<br />
<br />
Goniec :<br />
Na Jaćwingi i inne dranie.<br />
Wielka wyprawa, są przecieki,<br />
Że aż do Berezyny Rzeki.<br />
<br />
Wisław :<br />
Jam jest gotowy w dwa tysiące<br />
Jazdy. Mam chorągwie rącze.<br />
Powitamy na Kutna błoniach.<br />
Nikt z żywych nie zostanie w domach..<br />
– - – – - -<br />
Wisław :<br />
Witaj nam na Kutna niwach.<br />
Radość nam, a nie żaden strach.<br />
<br />
149<br />
<br />
Króla, pana Każimierza,<br />
Witać. Otwierać odźwierza.<br />
Twoje to wokół dziedziny,<br />
Na których z łaski żyjemy.<br />
<br />
Kazimierz :<br />
Powstań już z klęczek, Wisławie.<br />
Siądziem razem tam na ławie.<br />
Omówim twe braki, troski<br />
Obniżym podatek z wioski<br />
Pójdziem do Dniepru lub dalej,<br />
Długo będziem ich ścigali.<br />
<br />
Wisław :<br />
Tam jeno bagna a wody<br />
Duże stada łosi, trzody.<br />
Tam potopim swoje hufce<br />
W bagnie, toni albo rzece.<br />
Tam po mrozach trzeba nam iść<br />
Lub po śladach nim spadnie liść.<br />
<br />
Kazimierz :<br />
Więc pójdziem sobie po śladach,<br />
Nie czekamy aż do mrozów,<br />
Tam zginiem w śniegu opadach,<br />
<br />
149<br />
<br />
Więc idziem konno, bez wozów.<br />
Jutro o świcie ruszamy,<br />
Przedtem z opatem gadamy.<br />
Opacie, wynoś do Tyńca,<br />
Nim szablą zatoczę młyńca.<br />
Taki werdykt kapituły.<br />
Dziękuj, że cię nie zakuły<br />
Katy w żelazne obręcze,<br />
Że nie giniesz w prawdy męce.<br />
Ciężkie twych strzyżonych braci<br />
Grzechy. Bo zdradą swej maci<br />
Płacą za dobra, budowle.<br />
Coś nabroił, nikt się nie dowie.<br />
Uchodż, niech widzę twe ruchy<br />
Pełne pokory i skruchy.<br />
– - – – - -<br />
Uwaga,podaję plany.<br />
Te trzy tu na ścianie plamy,<br />
To tu Mamry, Wisław z prawej<br />
Strony, użyje jazdy swej.<br />
Śniadrwy, obejdziesz ty, Kozieł,<br />
Wszak to ty tam nagle iść chciał.<br />
Ja pójdę szybko wzdłuż Biebrzy.<br />
Zrobię łuk szeroki, większy,<br />
I od wschodu dojdę do Łęka.<br />
<br />
150<br />
<br />
Tam spotkanie.Nawet pchełka<br />
Nie wyskoczy z tego worka.<br />
Używać piki, toporka.<br />
W drodze spalić, tępić stada,<br />
Wyciąć wsio.<br />
<br />
Wisław :<br />
a więc zagłada?<br />
<br />
Kazimierz :<br />
Na to się historia składa,<br />
Mam głosy od ciebie ,Wisławie,<br />
Również z Lublina, że o trawie<br />
Mogą ruszyć dzikie plemiona.<br />
U których zbroja jest pleciona<br />
Z wierzby. Lecz jest ich mnogo, krocie<br />
Spadną na głowy z wiosną w błocie.<br />
Trzeba zawczasu karne roty<br />
Wysłać, zniszczyć chaty hołoty.<br />
Tych ,co Wisław wydusił w lesie,<br />
Byli to czarnawe polesie.<br />
Tworzyli obóz dla wyprawy,<br />
By smolcy tu gotowe strawy<br />
Mieli. I wciąż parli do przodu,<br />
Nim nasi zawrą bramy grodu.<br />
<br />
151<br />
<br />
Więc nie mieli oni za Wisłę<br />
Przepłynąć. Lecz czekać na siłę<br />
Stepowych ludów. Jaćwingowie<br />
Byli z nimi od roku w zmowie.<br />
Forpocztę czoło tworzyli.<br />
Po cichu w borach sobie żyli.<br />
W Łęku podam dalsze plany.<br />
Pójdziem dalej, gdy udany<br />
Będzie pierwszy etap wojny.<br />
W Łęku ja będę spokojny.<br />
Dobranoc. Raniutko w pole.<br />
Dziś modły i krzyż na stole.<br />
<br />
Wisław :<br />
Jedno, królu Kazimierzu.<br />
Jaćwingi na bagnach leżą,<br />
Nie lepiej zdrajce opata<br />
Odesłać pod topór kata?<br />
<br />
Kazimierz :<br />
Pamiętasz o Bolesławie,<br />
Który tron stracił w niesławie?<br />
Za to, że biskupa zdrajcę<br />
Uśmiercił. Dziś o tej bajce<br />
Litanie kościół śpiewa.<br />
<br />
152<br />
<br />
Bo mu rządzić się zachciewa.<br />
Trzeba lawirować, robić<br />
Swoje, by kraju nie zgubić.<br />
Mój ojciec szedł na Jaćwingi<br />
Wojsko miało swe treningi.<br />
Lecz gdy tam liście opadły,<br />
Konie szybko w bagnach padły.<br />
Dlatego ruszam już rano,<br />
By skubać trawę nie siano.<br />
By oczy tropem onych szły,<br />
By nie opadły ponowy.<br />
<br />
Wisław :<br />
Dobranoc królu, wnet społem!<br />
<br />
Kazimierz :<br />
Dobranoc Wisławie, czołem!<br />
– - – – - -<br />
<br />
Widział ktoś kiedyś Biebrzy wody?<br />
Te bez słońca poranne chłody,<br />
Owadów zaciekłe watahy<br />
A w krzewach bełtów ostre strachy?<br />
W górze gęganie dzikich gęsi,<br />
Łosia ,co racą błoto mięsi.<br />
<br />
153<br />
<br />
Ruchliwe kępy, gazów bąble,<br />
Dziki ,co mają białe szable<br />
Nie widział. To niech płynie<br />
Bajdakiem na Polesie.<br />
Tam wiatr mgły białe niesie,<br />
Do nikąd. Z tego słynie.<br />
Błądzisz po grobli stokrotnie<br />
Aż dziki ci łeb utnie.<br />
Nim głowa z karku spadnie,<br />
Twe ciało w bagno zapadnie.<br />
Znikąd ratunku. Po nich.<br />
Wśród gąszczu nie ujrzysz strzechy,<br />
Chyba, że dymek w krzewinie<br />
Wolno nad chaszcze wypłynie.<br />
Chata tam! Krzykniesz, tam chata!<br />
Pędzisz ławą, ławy strata.<br />
Bowiem zapada się w trzęsawiska,<br />
A szyję oplata żmija śliska.<br />
Pierwszy krzyknął jedno słowo,<br />
Drugiego nie dał rady,<br />
Bo już pod wodą z głową,<br />
A ręce tańczą parady.<br />
I one się w błocie chowają,<br />
Błocisko od środka plaskają.<br />
Tylko jeszcze płyną bąbelki.<br />
Potem cisza. Ginie ślad wszelki.<br />
<br />
154<br />
<br />
Druh ogląda się z trwogą<br />
Za suchą wąską drogą.<br />
Patrzy, że stoi wśród wody<br />
Co sięga do kolan ,do brody.<br />
Krzyczy : ratunku, pomocy!<br />
Łyka haust wody jak wiadro.<br />
Potem ciemno, tak jak w nocy.<br />
Ostatnie to dziś i jutro.<br />
Coś go plasnęło po czole.<br />
Łapie za nogi żurawia,<br />
Lelo! To cud, który sprawia,<br />
Żeś w górę wzięty, sokole!<br />
Chwytasz powietrze, ptak krzyczy<br />
Niczym paleni ogniem wilcy.<br />
Na gęste trawy cię wyciąga,<br />
Przy wtórze innych urąga.<br />
Jak mogłeś podstępnie<br />
Chować się w bagna wodzie?<br />
On se dreptał sennie,<br />
Myślał idzie po kłodzie.<br />
Tak to się saga zaczyna<br />
Jak wyginęła drużyna.<br />
Wojów dzielnego Wisława,<br />
Z których dla ryb jeno strawa.<br />
Nie pociął wojów miecz wroga<br />
Jeno fałszywa, zła droga.<br />
<br />
155<br />
<br />
Nie droga ,bo jej nie było.<br />
Gdzieś jednak wojów ubyło.<br />
Ślad po nich żaden, brak kości,<br />
Nie płaczą żurawie prości,<br />
Powierzchnia wody się marszczy,<br />
Od wiatru, bąblów lub deszczy.<br />
Zdumiony jawor zabarwił liście<br />
Swe, w tysięczny kolor, oczywiście.<br />
Teraz zgroza skrzywiła mu lica<br />
Do tyłu! Tu pusta okolica.<br />
Brzoza ,co szpaler w kępach tworzyła,<br />
Zdziwiona gałązki rozłożyła.<br />
Liściem żółtym wokół gęsto siała,<br />
Sobie, sobie ze szmerem płakała.<br />
Z wyprawy Kazimierz Sprawiedliwy,<br />
Wrócił chory, prawie ledwo żywy.<br />
W torfie zostawił wojów szeregi,<br />
Za nim wróciły w sutannie szpiegi.<br />
<br />
Stargard Szczeciński 2010r.<br />
<br />
Wiesław Kępiński<br />
<br />
156<br />
<br />
S p i s t r e ś c i<br />
<br />
1 Bitwa pod Przecławą 1<br />
2 Śmiłowskie Pole 13<br />
3 Jaczo z Kopanika 31<br />
4 Przewłoka ośmiu braci, 47<br />
5 Legenda o Raciborze 55<br />
6 Pieśń o Mirce 65<br />
7 Pusty Wieczór 67<br />
8 Bolkowy goniec 88<br />
9 Baba 116<br />
10 Wyprawa na Jaćwingów 123.Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-60585282927958380342017-12-27T07:26:00.002-08:002017-12-27T07:26:59.797-08:00"Wiersze różne"1<br />
<br />
O Alicji<br />
<br />
Pośród zielonych wzgórz<br />
Brukowana droga,<br />
Niepotrzebny tu stróż<br />
Gdy chętna nieboga.<br />
<br />
Czy byłeś kiedyś w raju?<br />
On jest tu w kotlinie,<br />
Brak mu tylko ruczaju<br />
I wspomnień o dziewczynie.<br />
<br />
Miała jasne włosy,<br />
A oczy niebieskie,<br />
Niosła trawy kłosy,<br />
Nuciła piosenkę.<br />
<br />
Wspominam z lubością<br />
Spacer ten szczęśliwy,<br />
Poszlim w świat z godnością<br />
Bośmy nie zgrzeszyli.<br />
<br />
Zdroje, droga do pałacu i groty 52r.<br />
2<br />
<br />
Dla ochoty<br />
<br />
Oj, wena, wena<br />
Coś we mnie zmienia.<br />
Jestem potulny<br />
Jak pokój wspólny.<br />
<br />
Coś tam rysują,<br />
Nieraz malują,<br />
Ale na pewno<br />
Zawsze coś psują.<br />
<br />
Liczę robaczki,<br />
Popycham taczki,<br />
Wylewam beton,<br />
Na wspólny ten dom.<br />
<br />
Tak se majstruję,<br />
Gdy coś buduję<br />
Dla dobra dziatek,<br />
Bom „małolatek”.<br />
<br />
Budowa szklarni w Stargardzie 80r.<br />
<br />
3<br />
<br />
R o z ł ą k a<br />
<br />
Cichy wieczór bywa,<br />
Cichy jak kochanie.<br />
Czas szybko ucieka.<br />
Szybko gdy świt wstanie.<br />
<br />
Czemu krótka nocka?<br />
Czemu chłód poranka?<br />
Koniec już opłotka,<br />
Zmęczona kochanka.<br />
<br />
Tak szybko mija czas<br />
Gdy gorąc płonie w nas.<br />
Gdy ręce splecione,<br />
Szukają się dłonie.<br />
<br />
Niedosyt zostaje,<br />
A tu ranek wstaje<br />
Rozłąki to boleść,<br />
Gdzie cię jutro znaleźć?<br />
<br />
4<br />
<br />
Kolor zieleni<br />
<br />
Rośnie na topoli,<br />
Zielenią swawoli,<br />
Całujże dziewczyny<br />
Gałązką zieliny<br />
Do rana ,do woli.<br />
<br />
Bukszpan jest zielony,<br />
Jemiołą barwiony,<br />
Tak zapoznasz dziewkę<br />
Nieznaną ci Ewkę,<br />
Z których przyszłe żony.<br />
<br />
Już w lutym woła<br />
Zielona jemioła,<br />
Że miłość słodka<br />
Jest pępkiem środka.<br />
Gdy nóżka goła.<br />
<br />
Całuj mnie, całuj,<br />
Ustek nie żałuj,<br />
Woła dziewczyna<br />
Gałązkę trzyma,<br />
Chwili nie daruj.<br />
<br />
Żonie swej Halinie poświęcam ten wiersz , Wiesław<br />
<br />
5<br />
<br />
Malwina<br />
<br />
Była taka jedna dziewczyna<br />
Na imię jej było Malwina.<br />
Ona kochała z całej szkoły<br />
I spędzała ze mną wieczory.<br />
<br />
Była przy szkole taka uliczka,<br />
Zarośnięta, zaniedbana dziczka.<br />
Tam razem na spacery zmówieni<br />
Łazilim przy księżyca czerwieni.<br />
<br />
Nieroztropnie te spacery przerwałem,<br />
Bo za zarobkiem daleko wyjechałem.<br />
Tak zgasiłem płomyk tlącego żaru,<br />
Tak nie doceniłem przyrody daru.<br />
<br />
Ku pamięci o koleżance z 49 r w Zdrojach<br />
Malwinie Burakowskiej.<br />
<br />
6<br />
<br />
O s i k a<br />
<br />
Listki się ruszają,<br />
Choć wiaterku nie ma.<br />
Cicho coś tam grają,<br />
Słucha tego mama.<br />
<br />
Potem się odwraca<br />
I mówi do siebie,<br />
Muzyka to praca,<br />
Tu grają dla siebie.<br />
<br />
Więc stanąłem ,czekam<br />
Na szelest brzęczący.<br />
Ktoś poruszył drzewem<br />
Chyba i niechcący.<br />
<br />
Znów brzęczą znienacka<br />
I to nawet głośno,<br />
A w mej duszy dziecka<br />
Robi się radosno.<br />
<br />
7<br />
<br />
Powrót<br />
<br />
Szedł bosą nogą kiliometry,<br />
Podeszwy odpadły, są getry.<br />
On z daleka. Z Port Artura, sołdat,<br />
Dla Cara słowianin, Polak, brat.<br />
<br />
Dawno już po wojnie z kitajcem,<br />
Roczny urlop podpisał palcem.<br />
Rano dostał do rąk rozpiskę,<br />
Chleb i kociołek zamiast miskę.<br />
<br />
Wędruje już kilka miesięcy,<br />
Gotuje żryć z dzikich zajęcy.<br />
To on sołdat niezwyciężony,<br />
Chudy, brudny i zawszony.<br />
<br />
Idzie do swego Biłgoraju,<br />
Rodzonego sadu, raju.<br />
By tam po trudach wojny<br />
Zjeść jabłko, dar hojny.<br />
<br />
Opowiadanie pana Zdzisława o urlopie swojego ojca<br />
w 1906 roku. Mówił mi w 58r. Nazwiska nie pamiętam.<br />
<br />
8<br />
<br />
Olimpijczyk<br />
<br />
Dążenie, zabiegi, zwycięstwa.<br />
Dowód bezsporny hartu, męstwa.<br />
Jeszcze jutro jedno. Oklaski.<br />
Nie ma życia cienia, są blaski.<br />
Czy przyjdzie czas zły? Niedołęstwa?<br />
<br />
Brawa wciąż wszyscy tęgo biją.<br />
Tu w kawiarni gdy kawkę piją.<br />
Ciepła kawa i ciepłe nogi.<br />
Pójdź, całuj mocno, chłopcze drogi.<br />
Przegrani w barłogu już gniją.<br />
<br />
Triumf ten trwa przez Olimpiadę,<br />
Nikt nie może mu dać rady.<br />
Nałapał dyplomów, medali,<br />
Gdy wracał ludzie wszędzie stali,<br />
Nikt nie wykrakał rychłą biedę.<br />
<br />
Jednak upadł, skręcił kolano,<br />
Za tydzień Jaśka już nie znano.<br />
Druhy zniknęli jak opar błota,<br />
Bo była to zwykła hołota.<br />
Faceta bez spodni chowano.<br />
<br />
Z opowiadania ojca, o sportowcu w Dobrzyniu, 38r.<br />
<br />
9<br />
<br />
Kości Podola<br />
<br />
Wczoraj „Pożoga”.<br />
Dziś „Czerwone Noce „.<br />
Obcy rządzi, jest trwoga!<br />
Szykuj tobołki i koce.<br />
<br />
Przedwczoraj rzeż Humania,<br />
Wzięcie Baru przez drania,<br />
Co godności dostał z Polski,<br />
Potem wyciął lud podolski.<br />
<br />
Na Podolu nasze kości,<br />
Te dawne gnaty spróchniałe<br />
Tłumaczę to jegomości,<br />
On stawia sobie kabałę.<br />
<br />
Kto upomni się o gnaty<br />
Dziadów, ba ,nawet i taty?<br />
Co zaginął nocą ciemną,<br />
Leży teraz gdzieś pod ziemią.<br />
<br />
10<br />
<br />
Bywaj że….<br />
<br />
Bywajże dziecino,<br />
Luba ma dziewczyno.<br />
Czekam ja w dolinie,<br />
Gdzie strumyczek płynie.<br />
<br />
Moczę stopy w wodzie<br />
Przy swojej zagrodzie.<br />
Darń tu jest zielona,<br />
Na niej rosa kona.<br />
<br />
Słonko patrzy z nieba,<br />
Ciebie tu potrzeba.<br />
Bywaj, córko Diany,<br />
Czeka tu kochany.<br />
<br />
Twoja cud uroda<br />
Krasy łąkom doda.<br />
Ubarwi doliny<br />
Lico mej dziewczyny.<br />
<br />
11<br />
<br />
U bramy…<br />
<br />
Znów u wiejskiego płota<br />
Stanęła jak tęsknota.<br />
Patrzy wciąż na murawę,<br />
Gdzie wieprzki robią wrzawę.<br />
<br />
Za płotem są ogrody,<br />
Tam sad jabłoni młody,<br />
Sadzony jej rękoma<br />
A ona nie ma doma.<br />
<br />
Stoi, płacze u bramy,<br />
Wzrok jej zadumany.<br />
Poszła w świat wielki z wampem<br />
On cham ją puścił kantem.<br />
<br />
Teraz nie ma opieki,<br />
A świat przed nią daleki.<br />
Tu była kiedyś panią<br />
Ze swoją córką Anią.<br />
<br />
Z opowiadań mojej babci Konstancji w 1964 r.<br />
<br />
12<br />
<br />
K o c h a n k o w i e<br />
<br />
Najpierw milczenie,<br />
Pieszczot dzielenie.<br />
Fletu gdzieś granie,<br />
Czyste posłanie.<br />
<br />
Potem potrzeba<br />
Na przekór nieba<br />
Związana z ciałem<br />
Pachnąca migdałem.<br />
<br />
Później zmęczenie<br />
W źrenicach cienie.<br />
Nagła zachcianka,<br />
To kawy szklanka.<br />
<br />
Słuchaj ,maluśka,<br />
Wyskakuj z łóżka.<br />
Najpierw daj kawę,<br />
A potem strawę.<br />
<br />
13<br />
<br />
A j n o w i e<br />
<br />
Katorżnik owinął stopy szmatą<br />
I wyszedł w krzewy za chatą,<br />
Stojącą na dzikiej wyspie Sachalin.<br />
Tu nie ma paproci, drzew, malin.<br />
<br />
Nie ma też chat, a wśród drogi<br />
Leżą kamienie, skały zawalidrogi.<br />
Mieszka się w szałasach krytych skórą,<br />
Wśród ludu mającego cerę burą.<br />
<br />
Zarost na ciele jak u wołu,<br />
Na próżno szukasz skórę gołą.<br />
Owłosione to od stopy do nosa,<br />
Jedynie dłoń drobna jest bosa.<br />
<br />
Wśród takiego ludu brat Bronisław<br />
Przebywał lat prawie osiemnaście.<br />
Wśród nich wyglądał jak żuraw,<br />
A dziś nie ma ich na tym świecie.<br />
<br />
Brat Józefa Piłsudskiego był tam na zesłaniu.<br />
<br />
14<br />
<br />
Słowo o naturze<br />
<br />
To jest gryzoń a to ptak,<br />
To pajączek ,a to jest ssak,<br />
Tamto chyba tarantula<br />
A to pszczółka Maja z ula.<br />
<br />
Tego nigdy nie widziałem,<br />
Astry owszem, hodowałem.<br />
Lawenda jest dobrze znana,<br />
Chociaż dziś wielka przegrana.<br />
<br />
Te wyniosłe to mieczyki,<br />
To co fruwa to są kszyki,<br />
Jaskółeczki ,miłe ptaki<br />
Groźne orłom ich ataki.<br />
<br />
A to skowron, coś pięknego,<br />
Zwiastun rana dnia letniego.<br />
Śpiewa, wiecie, chwali łąki,<br />
Prosi, żyjcie bez rozłąki.<br />
<br />
15<br />
<br />
Dobro i zło<br />
<br />
Każdy wspomina z młodości skoki,<br />
Gdy pierwsze na niwach stawiał kroki,<br />
Rośnie nam serce i rośnie dusza,<br />
Gdy pamięć czyny stare porusza.<br />
<br />
Łapanie raków,<br />
Podchody wśród krzaków,<br />
Huśtawka na gałęzi,<br />
Głowa pełna dobrych chęci.<br />
<br />
Są wspomnienia pełne urazy,<br />
Przykre i ciężkie jak gór głazy.<br />
Jeden pedagog zabrał dzwonek,<br />
Trzeci z koralików pierścionek.<br />
<br />
Drugi ,ten Rogalski uczony,<br />
Co to chciał od Rusków korony,<br />
Zdjęcia z mą dziewczyną zadzierżył,<br />
Mówił odda, gdy nie będzie żył.<br />
<br />
Wiele zdjęć ze Świdwina zabrał mi dyrektor jako<br />
niemoralne. 51\ 52 r.<br />
<br />
16<br />
<br />
Młodości błędy<br />
<br />
Uciekalim więc na wprost,<br />
Gdzie zwalony leży most.<br />
Władek pierwszy nura daje,<br />
Tomek z tyłu już zostaje.<br />
<br />
Jako drugi skaczę ja,<br />
W myśli wołam już pa pa,<br />
Stylem pieskim zaiwaniam,<br />
Władka u brzegu doganiam.<br />
<br />
Rusek krzyczy i złorzeczy,<br />
Giną ryby w jego pieczy.<br />
Ja mu macham ręką zgiętą,<br />
I nadrabiam biegu piętą.<br />
<br />
Cep wciąż krzyczy, wy sobaki,<br />
Wam nie ryb dać, jeno raki.<br />
Sprytu wam to nie brakuje,<br />
Tak zdolności nam szacuje.<br />
<br />
To było przy moście kolejowym w Zdrojach.<br />
Od ulicy Harcerskiej, Dziś go nie ma.<br />
<br />
17<br />
<br />
O piękna pani<br />
<br />
O piękna pani,<br />
Tu cię witamy<br />
Wśród tych zieleni,<br />
Gdzie wiele cieni.<br />
<br />
Twe boskie boki<br />
To są widoki!<br />
A takie biodra<br />
Ma tutaj Odra.<br />
<br />
Złóż swoje ciało<br />
Na piasku plaży.<br />
Może tak białe<br />
Ktoś zauważy.<br />
<br />
Lecz czemu ,pani,<br />
Uciekasz dróżką?<br />
I dywan cieni<br />
Depczesz swą nóżką.<br />
<br />
18<br />
<br />
Mój brzuch<br />
<br />
Jest ze mną krucho,<br />
Nawala mi brzucho,<br />
Ciągle coś burczy,<br />
Nie mam jelit skurczy.<br />
<br />
Jeno sadło wzrasta<br />
Od mięsa i ciasta.<br />
Szpinaku brakuje,<br />
Co zdrowie ratuje.<br />
<br />
Mięso i tłuszcze<br />
Wzbogacają sadło,<br />
Bąka wypuszczę<br />
To podrażni gardło.<br />
<br />
I tak sobie żyję<br />
Pełen niemocy,<br />
Łyżką w zupie ryję<br />
Szukam pyrek z gocy.<br />
<br />
To ,gdy upadło ogrodnictwo i zabrakło pracy, 89 r.<br />
<br />
19<br />
<br />
Opowiadanie motyla<br />
<br />
Już nie w lecie,<br />
Cudny mój kwiecie,<br />
Będziemy zbierać<br />
Miody dla swych barć.<br />
<br />
Skrzydełka nasze<br />
Pokryte gontem<br />
Skryć na poddasze<br />
Przed słońca lontem.<br />
<br />
Czas jest najwyższy.<br />
Wystarczy chwilka,<br />
Zgubi motylka,<br />
Wszak mróz już piszczy.<br />
<br />
Spotkamy się znowu,<br />
Gdy ruszy nurt wartki.<br />
Ty zakwitniesz z pąku,<br />
Ja wyjdę z poczwarki.<br />
<br />
20<br />
<br />
Czterdzieści pięć lat później<br />
<br />
W pięćdziesiątym czwartym roku<br />
Na dachu z gontami<br />
Siadłem spokojnie w rozkroku,<br />
Wnet coś słonko zaćmi.<br />
<br />
Siedziałem całą godzinę<br />
Ze szkiełkiem w swym ręku.<br />
Przełykałem ciągle ślinę<br />
Plułem w dół bez wdzięku.<br />
<br />
Gdy zapanowały ciemności,<br />
Krzyk nagły jaskółek,<br />
Uczeń dostał mdłości,<br />
Ptak nie widzi półek.<br />
<br />
Szkiełko zadymione świecą,<br />
Tak patrzę na obręcz<br />
Świetlistą , przytkaną kiecą<br />
Księżyca. Ciemno więc.<br />
<br />
Czekam chwilę na jasności.<br />
Dziś znowu zaćmienie,<br />
Człowiek w swej doskonałości<br />
Przyzywa wspomnienie.<br />
<br />
To było w Policach 54 r lipiec.<br />
<br />
21<br />
<br />
O Stasiu<br />
<br />
Dawniej, gdy nadchodził czas<br />
Siadaliśmy z żoną wraz.<br />
Teraz w kuchni się biedzi,<br />
Patrzę ,tu Stasio siedzi,<br />
Wyprzedził szybko tu nas.<br />
<br />
Mały, jeszcze nie śpisz, jak to?<br />
Będzie „Pani de Monsoro”.<br />
Film o szpadzie i miłości,<br />
O honorze, grzeczności.<br />
Odpowiada Stasio cicho.<br />
<br />
Coś pod nosem sobie ćwierka<br />
I tak siedzi, z trwogą zerka<br />
Jaka będzie ma decyzja.<br />
Ustępuję, dla nich wizja,<br />
Taki film ,to tłusta spyrka.<br />
<br />
To zdarzenie dziwnie długo pamiętam,- Ojciec<br />
<br />
22<br />
<br />
Przywieź mi kwiatów<br />
<br />
Dziś jest niedziela.<br />
Dzień się wybiela.<br />
Nie słychać chóru<br />
Ptaków zza muru,<br />
Jeno brzęk trzmiela.<br />
<br />
Wybieram się do ogrodu<br />
Po gorycz słodkiego miodu.<br />
Pazurami ryłem ziemię<br />
Teraz ta niechęć jest we mnie<br />
Do własnego przecież płodu.<br />
Ta moja luba Halinka,<br />
Dobra urocza dziewczynka<br />
Przy drzwiach prosi mnie cichutko<br />
Łagodnie, mówiąc wolniutko,<br />
Dziwnie, aż błyska jej szminka;<br />
<br />
Przywieź mi kwiatów!<br />
<br />
Tam nie ma kwiatów,<br />
Ciebie tam nie ma<br />
Niczego nie ma,<br />
Ni synów chwatów!<br />
<br />
To po upadku ogrodnictwa. Nic tam nie robiłem. 90 r.<br />
<br />
23<br />
<br />
O Przemku<br />
<br />
Wszystko ,co ja miałem<br />
Swym dzieciom oddałem.<br />
Nie ma co ukrywać,<br />
Trzeba opisywać,<br />
Tylko ich kochałem.<br />
<br />
Gdy pierwszy się urodził,<br />
Ten ,co to za mną chodził,<br />
Nagle poczułem w sobie,<br />
Rano, w następnej dobie,<br />
Żem się diablo odmłodził.<br />
<br />
Białość wokół widziałem,<br />
Dotąd życia nie miałem,<br />
Bo nie było wigwamu<br />
Ani też życia planu,<br />
Ja w szczęście swe nie grałem.<br />
<br />
Lecz szukając cudu<br />
Poszedłem ci do „ludu”.<br />
Robota to płatna,<br />
Owszem, nie ostatnia,<br />
W niej nie brakło brudu.<br />
<br />
To czas gdy poszedłem pracować na PGR -ry 70 r.<br />
<br />
24<br />
<br />
Skok Przemka<br />
<br />
Dwóch synów, ja, ojciec miałem,<br />
Bacznie dwóch obserwowałem.<br />
Przemka krzyk:Do abordażu!<br />
I skacze z dachu garażu,<br />
Hej, do walki ze Stasikiem.<br />
<br />
Widzę ten obraz, długi skok,<br />
Jego ruchy w górę i w bok.<br />
Usta otwarte, giętki ryś,<br />
Zwiany włos, chłopcem był małym,<br />
Lecz w skoku bardzo wspaniałym,<br />
Widzę, jak by to było dziś.<br />
<br />
Stasio z rozpylacza sieje,<br />
Gdy trzeba na pustaki wieje.<br />
Słychać znów ich gromkie krzyki,<br />
Chłopców małych tupanie,<br />
Gdzieś znów odległe skakanie,<br />
Tak się bawią basałyki.<br />
<br />
To nad piwnicą budynku na Dębowej. 85 r.<br />
<br />
25<br />
<br />
Z tobą pod rękę<br />
<br />
Zawsze byliśmi we dwoje<br />
Omawiamy sprawy swoje,<br />
Robimy to, to od kiedy?<br />
Od czasu….. wtedy<br />
W Dębinie, trawy szumiały<br />
Kłosy i bazie już miały<br />
I były wysokie po pas,<br />
Coś tam tknęło nas.<br />
<br />
Słonko tam mocno grzało,<br />
Opalało ciało<br />
Ile to już lat?<br />
Oj, czasu szmat.<br />
Podczas spaceru<br />
Robi to niewielu,<br />
Nie mają splecionych rąk<br />
I nie są tak blisko siebie,<br />
Ja śmiało wpatrzony w siebie<br />
I zawsze z tobą pod rękę,<br />
Wziąłem panienkę.<br />
My przez całe nasze życie<br />
Razem w dobrym i złym bycie.<br />
Przeszliśmy latek dziesiątki<br />
Jak znane smętki.<br />
<br />
To dla Halinki – Wiesław<br />
26<br />
<br />
Rocznica<br />
<br />
Dziś całuję twoje ręce,<br />
Bo stoisz przy mnie w tej sukience.<br />
W kolory jak te granaty,<br />
Gdzie wtopiono dziwne kwiaty.<br />
<br />
Bo widzisz, droga kobieto,<br />
Wiesława miłość, to nie to<br />
By dotyk pobudzał zmysły<br />
Dziś, jutro, po czas wieczysty.<br />
<br />
Miłość to pragnienie,<br />
Żądza, oddalenie,<br />
Niepewność i strata,<br />
Gdy nadejdą lata.<br />
Ta miłość to światło,<br />
Co nigdy nie gaśnie,<br />
A powiększy koło,<br />
Gdy już piorun trzaśnie.<br />
<br />
Żonie w rocznicę ślubu – Wiesław<br />
<br />
27<br />
<br />
Malwa<br />
<br />
Wśród chaszczy wyrosłych<br />
Na cudzej robocie,<br />
Nie widać wyrosłych<br />
Kwiatów ,mój bracie.<br />
<br />
Tu rosły kiedyś kwiaty przeróżne,<br />
Siane ręką młodej ogrodniczki.<br />
Gdy sił zabrakło, a lata późne<br />
Ciągła praca starła rękawiczki.<br />
<br />
Jeno dumna malwa<br />
Strzeliła jak salwa<br />
Ponad trawy kłosy<br />
Krzycząc w niebogłosy:<br />
Gdzie jesteś, kobieto,<br />
O rękach jak złoto!?<br />
<br />
Kobieta ta stała<br />
W ogród swój patrzała,<br />
A za węgłem domu<br />
Cicho, po kryjomu<br />
Płakała, płakała,…<br />
<br />
Żonie swojej Halinie poświęcam – Wiesław<br />
<br />
28<br />
<br />
Urok<br />
<br />
Kto oczyści<br />
Z brudnych liści<br />
Twardą, betonową drogę?<br />
Zwichnąć nogę<br />
To nie sztuka<br />
Temu, co przygody szuka.<br />
<br />
Dzień jest ciemny, ciepły,<br />
Potrzeba tu miotły.<br />
Na mnie nikt nie czeka,<br />
Nie znajdą człowieka<br />
W tej spokojnej głuszy<br />
Nikt liści nie ruszy.<br />
<br />
Idę pod górę nie pierwszy raz<br />
Coś mnie ciągnie w ten jesienny czas.<br />
To urok cichego jeziora<br />
Nawet teraz, gdy słoty pora.<br />
<br />
To droga nad Zielone jeziorko w Zdrojach 47 r.<br />
<br />
29<br />
<br />
Siedemnasty wrzesień<br />
<br />
Roniłem łzy słone<br />
W modlitewnym skłonie,<br />
Na wielkie przegranie,<br />
Na ludu wygnanie.<br />
<br />
Łzy moje duchowe,<br />
Zawsze są rodowe,<br />
Związane posłuchem<br />
Tylko z ojców duchem,<br />
<br />
Roniłem łzy wielkie<br />
Na troski ich wszelkie,<br />
Jakie ich czekają<br />
Z rąk złych, co nam dają<br />
Czarną kromkę chleba<br />
Nie taką jak trzeba.<br />
<br />
Bogowie patrzą i widzą mój los.<br />
Ocenią kiedyś zdradziecki ten cios,<br />
I za lat wiele odmienią dole,<br />
Przywrócą wody, stepy i pole<br />
Dzieciom, co kiedyś ich dziady z wiochy<br />
Orali tu za pomocą sochy.<br />
<br />
30<br />
<br />
Malucha<br />
<br />
Któż to wie,<br />
Czego chce<br />
Ta mała<br />
Osóbka.<br />
<br />
Cały czas mówi coś,<br />
By usłyszał to ktoś.<br />
Patrzę urzeczony<br />
Piękna z każdej strony.<br />
<br />
Jagódka<br />
Malutka<br />
Wstawiona w rabatki<br />
Ładniejsza niż kwiatki.<br />
<br />
To staremu radość<br />
I nigdy tego dość.<br />
I nigdy nie będzie,<br />
Bo pełno jej wszędzie.<br />
<br />
To o Jagódce ,gdy miała roczek<br />
<br />
31<br />
<br />
W marszu nad Berezyną<br />
<br />
Podaj, panienko ,kubeczek wody,<br />
Na usta suche, dla ochłody.<br />
Podam, podam nawet cały dzbanek,<br />
Wejdź no, chłopcze, tu na ganek.<br />
<br />
Spocznij przy stole, usiądź na ławie,<br />
Przy ciastku słodkim przy czarnej kawie.<br />
O szklankę wody proszę łaskawie,<br />
Nie mogę siadać przy czarnej kawie.<br />
<br />
Idą nasi z bronią na ramieniu,<br />
Nie mogę siadać w altany cieniu.<br />
Gromadą trzeba nam kraj wyzwalać,<br />
Po tym ognie rodzinne rozpalać.<br />
<br />
Miłości drogi bardzo zawiłe,<br />
Lecz słowa twoje też są mi miłe.<br />
Poczekam dzionki, poczekam lata,<br />
Widzą , że oczy miłość nam splata.<br />
<br />
Z opowiadań ojca z 20 roku podczas pobytu<br />
nad Berezyną, gdzie został ranny 16 maja 20 r.<br />
<br />
32<br />
<br />
O Starej Baśni<br />
<br />
Nasz to jest kraj,<br />
Ten z Baśni gaj<br />
Dębczaki i sosenki.<br />
<br />
Odry cichy brzeg,<br />
Warty wolny bieg,<br />
W borach zwierzak płowy wszelki.<br />
<br />
Mazowsza piach,<br />
Fali morskiej strach,<br />
Podola step wielki.<br />
<br />
O ten piękny kraj,<br />
Synu, dobrze dbaj.<br />
Gdy utracisz dziadów groby,<br />
Nie będzie już twej osoby.<br />
<br />
Starej Baśni tęsknota,<br />
Muzy historii wrota,<br />
Ona bowiem zawiera<br />
Tajemnicę Popiela.<br />
<br />
33<br />
<br />
Znów o Halince<br />
<br />
Takie małe dziewuszysko<br />
Oddało mi prawie wszystko,<br />
Małą stopę, dźwięk uśmiechu,<br />
Oj, szczęśliwy tyś, ty Wiechu.<br />
<br />
Kto ogarnie wdzięk kobiecy<br />
Nie z miłości, jeno z hecy<br />
Ten nie zazna w swej starości<br />
Ciepła starych żony kości.<br />
<br />
Z kim w rozmowie będziesz gwarzył?<br />
Kto ci placki będzie smażył?<br />
Kto obudzi ciebie rano,<br />
Gdy jaskółki krzyczą piano?<br />
<br />
34<br />
<br />
Chaber<br />
<br />
Chodzą sobie dzieci miedzą.<br />
Dzieciuchy, pod pachy z wiedzą<br />
Wkoło trawy, to nie próżnia.<br />
Wśród kwiatów len się wyróżnia,<br />
Malcy wiją wianki, siedzą.<br />
<br />
Słychać śmiechy pogaduszki,<br />
Wiją wianki i łańcuszki.<br />
Chaber ma długie łodygi,<br />
Słychać śmiechy i podrygi,<br />
Depczą żyto u staruszki.<br />
<br />
Każda ma wianek na głowie.<br />
To cudowne każdy powie,<br />
Jasne włosy i jasna skroń,<br />
Oczęta niby nieba toń.<br />
Tryskające z każdej zdrowie.<br />
<br />
35<br />
<br />
W y p a d e k<br />
<br />
Gdy byłem wspaniale młody,<br />
Skakałem głupi do wody.<br />
Dla hultajstwa, dla zabawy<br />
W rzeki, kanały i stawy,<br />
Dla sportu, dla swej ochłody.<br />
<br />
Razu pewnego skręciło.<br />
Na piątej śluzie to było,<br />
Że ugiąć grzbietu nie mogłem.<br />
Jakoś się tam z trudem zmogłem.<br />
Koszar życie mnie dobiło.<br />
<br />
Pozostała ta usterka<br />
Jako bolączka ma wielka,<br />
Bolesna do końca życia.<br />
Grzbiet nie potrzebował bicia.<br />
Nie pomogła mi maść wszelka.<br />
<br />
To głupie takie schorzenie,<br />
Wypadku ,błędu wcielenie.<br />
Nigdy długo żyć nie dało<br />
I bólu nie brakowało.<br />
Ani czasu na mdlenie.<br />
<br />
Skok w 55r w Bydgoszczy.<br />
<br />
36<br />
<br />
M i e d z a<br />
<br />
Idę miedzą ,patrzę tu na wszystko.<br />
Jakie to piękne to pokrzywisko,<br />
Ta łodyga przecież kwadratowa,<br />
Żółte korzenie głęboko chowa.<br />
Parzy, gdy rękę podsuniesz blisko.<br />
<br />
Ile to widać z wąziutkiej miedzy,<br />
Nie mam ja, agronom, takiej wiedzy,<br />
By wszystko ,co jest w koło rozpoznać.<br />
Każdą roślinę fachowo nazwać,<br />
Odróżnić mączniak rzekomy od rdzy.<br />
<br />
Chwalić łany głośno, chwalić łąki<br />
Spleść na zawsze wieki bez rozłąki.<br />
Marne swoje życie z kwiatem pola,<br />
Chyba taka jest ostatnia wola<br />
Tego, co tak lubił grochu strąki.<br />
<br />
Tu rośnie jaskier, a tu, tu chaber,<br />
Tam krowie łajno większe od wiader,<br />
Niwce najwięcej daje uroku<br />
Łoza rosnąca sobie na boku.<br />
O, nad jaskrem fruwa tu koliber!<br />
<br />
37<br />
<br />
Zapłakali ludzie<br />
<br />
Widziałem łzy niespokojne,<br />
Gdy przegrano naszą wojne.<br />
Tu każdy przecież pomagał,<br />
Żołnierzy czynnie wspomagał,<br />
Nadeszły dni złe, znojne.<br />
<br />
Ale jak to się stało,<br />
Tu wielu zapłakało<br />
Jawnie, gdy upadł Paryż?<br />
Ten wielki potęgi miraż!<br />
Co tak ludzi zabolało?<br />
<br />
Dobrze pamiętam ojca twarz,<br />
Tak mokrą ,gdy patrzył w nas,<br />
Zapłakali też nędznicy,<br />
Ci z bruku ciemnej ulicy,<br />
I były szpicel, a wróg nasz.<br />
<br />
Co jest w symbolu Paryża?<br />
Wolność, czy też smukła wieża?<br />
A może wieków swoboda<br />
Wesoła Marianna młoda,<br />
Sekwana co miłość zbliża?<br />
<br />
Było to w czerwcu 40r. w Pruszkowie.<br />
<br />
38<br />
<br />
U t r a t a<br />
<br />
Po zielonych świeżych łąkach<br />
Schły drobne sieci na drągach.<br />
Wokół widać jeno stawy,<br />
Lilie i konik rudawy<br />
Zgrabnie skaczący po groblach<br />
<br />
Kołem nad brzegiem Utraty<br />
Siedli sobie lumpy braty.<br />
Chcą dzielić ryby z sieci,<br />
Podrywką trzęśli jak leci,<br />
Brzegi torfów, bo szli w swaty.<br />
<br />
Ryby kładli na trzy kupki.<br />
Powietrze żabom dmuchali w d ,…<br />
Ze śmiechu głośno pękali<br />
Jakby wojny nie zaznali,<br />
Zdolne do żartu, wypitki.<br />
<br />
Takich pamiętam wesołych<br />
Nad rzeką, od pracy gołych.<br />
Rzeka mała, lecz żywiła<br />
W chwilach, gdy ta wojna była,<br />
A nie było czasów nowych.<br />
<br />
Szedłem koło nich nad Utratą z ojcem, 44r.<br />
<br />
39<br />
<br />
C z u w a j<br />
<br />
Gdy wychodzisz nocą na wartę,<br />
Oczy swe masz dobrze przetarte.<br />
Śmiało spełniasz ważne zadanie,<br />
Dopiero później, gdy zaranie<br />
Dnia, to masz zdrowie całkiem starte.<br />
<br />
Chwiejesz się w nogach,<br />
Myśli biegną po różnych drogach<br />
Stojąc zasypiasz.<br />
Dziwne, półsenne majaki masz,<br />
By legnąć w stogach.<br />
<br />
Drzemiesz, śpisz, a wtem hasło – Czuwaj!<br />
Targa myśli, przerywa ten raj.<br />
Aromatu, dziwnych twarzy.<br />
Chwilę odczuwasz, że koc waży<br />
Diablo ciężko, jak miłosny maj.<br />
<br />
To z obozu harcerskiego w Jezierzycach<br />
koło Śmierdnicy 48r.<br />
<br />
40<br />
<br />
D a l<br />
<br />
Widzę rzeki dolinę,<br />
Ja kiedyś ją przepłynę<br />
Teraz mosty zerwane<br />
I filary wyrwane,<br />
Z marzeń chłopięcych słynne.<br />
<br />
Stoję dumnie na wzgórzach<br />
Po gromkich, głośnych burzach<br />
Słonko wyszło i grzeje,<br />
Opar w dolinie mdleje,<br />
Schnie, ginie jak w kałużach.<br />
<br />
Wzrok rozpoznaje wody,<br />
Tędy Bolko nasz młody<br />
Zimą szedł na Wielety.<br />
Tęgą zimą, niestety,<br />
Oj, były wielkie chłody.<br />
<br />
Jaka piękna jest ta dal?!<br />
Bardzo mi stokrotnie żal,<br />
Nie mogę lotem ptaka<br />
Jak jaskółeczka jaka<br />
Polecieć do szwedzkich hal.<br />
<br />
41<br />
<br />
Na rozdrożu<br />
<br />
Nadszedł, ongiś po wojnie taki czas<br />
Zły, niedobry, że z ulic zmiotło nas.<br />
Nie burza, nie huragan, nie wojna,<br />
Tylko komuna w bagnety zbrojna,<br />
Jest pałka, mandat i woda po pas.<br />
<br />
Na wynędzniały lud padła trwoga<br />
Za przyczyną czerwonego wroga,<br />
Gdzie trójka ludzi to wielka kara,<br />
Szeptać cicho do siebie też wara.<br />
Ludzie? Co to się dzieje na Boga?!<br />
<br />
Jak to ? To jest właśnie władza ludu!<br />
Posklejana z lumpów i ich brudu.<br />
Prawa ma brud, pyskowanie, chaos,<br />
Donoszenie. Starą Polskę na stos!<br />
Oni Sanację zgniotą bez trudu.<br />
<br />
Sanacja to kraju odnowienie!<br />
Pierwsze od lat porządku wcielenie!<br />
Niepodległość ! To rozwój i rozkwit!<br />
Towarzysze! W brednie nie wierzy nikt.<br />
Komuna! To zadośćuczynienie!<br />
<br />
42<br />
<br />
Melodie Dana<br />
<br />
Nasz kierownik internatu z tuszą,<br />
Świeć dobrze ,Panie ,nad jego duszą,<br />
Pomacał igłę, spróbował korbki<br />
I z powagą powiedział- we wtorki.<br />
Więc we wtorki nasze tańce ruszą.<br />
<br />
Tak to było w naszym internacie,<br />
Ty kolego, Polaku, mój bracie.<br />
Tańcowali chłopcy i dziewczęta,<br />
A od jutra we wtorki ich święta,<br />
Chłopcy, parki tańczyły przy gracie.<br />
<br />
To skrzypiało, ale te melodie<br />
Cudowne, najpiękniejsze ,to się wie.<br />
Ja one daję pod głosowanie<br />
Bez prawa głosu ,sowieckie dranie.<br />
Złe cenzory. Midasy na świecie.<br />
<br />
A były to płyty chóru Dana,<br />
Targały serce młodych jak rana,<br />
Wzniecały czystą zieloną miłość,<br />
Słuchając jej nigdy nie miałeś dość,<br />
Tańczyła Alicja z tańców znana.<br />
<br />
43<br />
<br />
Pierwsza wiosna<br />
<br />
Jest zaranie wiosny<br />
Dzień bardzo radosny.<br />
Nie ma dziś tu chlapy,<br />
Wilgotne me chrapy,<br />
Wciąż tu czują wilgoć,<br />
Ona blisko ponoć.<br />
Rzeka wartko płynie<br />
Tu w Odry dolinie.<br />
Czarna jest to droga,<br />
Ma tu pierwsza noga?<br />
Zwalone w poprzek pnie<br />
Łatwo przeskakuję.<br />
<br />
Już jestem na brzegu.<br />
Ciemna rzeka w biegu,<br />
Pełne jej koryto,<br />
Łodzie , które zbito<br />
Tu z surowych desek.<br />
Utopiony piesek,<br />
Widać brzuch topielca,<br />
Nie ma traw kobierca.<br />
Jest stara walizka.<br />
Powierzchnie pni śliska<br />
Wiosną był tu dramat -<br />
Ktoś powiedział mat.<br />
<br />
To na ulicy przy Szkole ogrodniczej 45| 46r.<br />
<br />
44<br />
<br />
M a g n o l i a<br />
<br />
Idę, droga kamienista, bruk,<br />
Wiosna, podkówki butów stuk, stuk.<br />
Cisza, w tej ciszy echo niesie,<br />
Echem odbija się po lesie,<br />
Myślę, dokąd mnie diabeł niesie?<br />
<br />
Rozmyślam ja, nie wiem, jest droga,<br />
Co będzie? Reszta w rękach Boga.<br />
Po drodze kuta ciężka brama,<br />
Jak w raju Ewy i Adama,<br />
Ta droga brukiem jest wysłana.<br />
<br />
Widzę dom, jakby tego mało<br />
Na klombie dziwne drzewo stało.<br />
Wysokie, szerokie, bez liści,<br />
Kwiatów kupa ledwo się mieści.<br />
To nie może być, same kwiaty?<br />
Doszło tu do liści straty?<br />
Wszedłem po pasku na dziwny pień,<br />
Zaniosłem mamie w ten piękny dzień.<br />
Bukiet zerwany z dziwnego drzewa,<br />
Mama wszystko z miejsca rozwiewa.<br />
<br />
O Wiesiu, jesteś mój chłopcze chwat!<br />
Tak w Czanowie poznawałem świat.<br />
<br />
45<br />
<br />
Szmaragdowe Jezioro<br />
<br />
Mój brat Geniek przeczyścił lufkę,<br />
Napełnił wodą karbidówkę.<br />
Zarzucił karabin na plecy,<br />
Chodź ze mną, ty pójdziesz na śpicy,<br />
Ja chciałem zabrać dubeltówkę.<br />
<br />
Nie zabieraj broni, nie trzeba,<br />
Ty weź kawał sobie chleba<br />
Bowiem nie wiadomo jak długo,<br />
Bratnia gadatliwa papugo,<br />
Chodzić lochem będziem bez nieba.<br />
<br />
Z mostu patrzę ,oczom nie wierzę,<br />
Zachwyt nieznany już mnie bierze,<br />
Tu wokół jest cisza, pustkowie,<br />
Zakrzykniesz, echo odpowie,<br />
Woda w zieleni, brzegi urwiste.<br />
<br />
Nie zajrzy tutaj słonko czyste,<br />
Tam jesienne pływają liście,<br />
Łódka rozbita oczywiście.<br />
Geniek woła wchodzący w lochy,<br />
Wokół ciemne pociski, prochy.<br />
<br />
To było w 46r.<br />
<br />
46<br />
<br />
O Marianno<br />
<br />
Była gdzieś kiedyś szkoła,<br />
Miła, barwna wesoła.<br />
Tam „Marianno” śpiewano,<br />
Chleb ze smalcem dawano,<br />
Kwiatów pełno dokoła.<br />
<br />
Zycie w żyłach kipiało,<br />
Sportu zawsze nam mało<br />
W siatkę grano na śniegu,<br />
Zawsze w ruchu lub biegu,<br />
Coś w sercach pozostało.<br />
<br />
Każda pamięć jest miła,<br />
Gdy przygoda ta była,<br />
Co radość nam dała.<br />
A dusza szczerze brała.<br />
Pamięć to złota bryła.<br />
<br />
Jak piękne są wspomnienia,<br />
Bez zgryzoty, bez cienia,<br />
Jak chętnie do nich wracam,<br />
W zadumie się zatracam,<br />
Ja ,pełen uniesienia.<br />
<br />
To o Szkole Ogrodniczej w Zdrojach 50r.<br />
<br />
47<br />
<br />
Legenda o rycerzach<br />
<br />
Kochana mama mówiła mi<br />
Że rycerstwo stare w górach śpi.<br />
Od wieków zaklęci w kamienie,<br />
Gdy dorosnę to ich odmienię.<br />
Stara to legenda i dziwi.<br />
<br />
Nieraz, gdy budziłem się w nocy,<br />
Nagle potrzebowałem mocy,<br />
Na pokonanie złego dziś snu.<br />
Więc ja chciałem, by rycerzy stu<br />
Od gór przyszło do pomocy.<br />
<br />
Myślałem, jak są uzbrojeni?<br />
Jestem senny, w głowie się mieni,<br />
W pały? Lub dębowe maczugi?<br />
Szable, tarcze, może w miecz długi?<br />
Kolczugę, czy w skórę jeleni?<br />
<br />
Zasypia łepetyna mała,<br />
Bo legenda, jak wiara stała<br />
Zawsze obok łóżeczka boku<br />
Jedenastego życia roku,<br />
Nadzieję na przetrwanie dała.<br />
<br />
Mówiła to w Pruszkowie 44 r. Jednak odkryto w Chinach<br />
zakopane szeregi rycerzy.<br />
<br />
48<br />
<br />
Patrzę i patrzę<br />
<br />
Mówić się nie wstydzę,<br />
Patrzę, nic nie widzę.<br />
Patrz tu, na mój palec<br />
Woła z boku malec.<br />
Patrzę, no coś widzę.<br />
<br />
To błyszczące samoloty<br />
Obcej, niemieckiej hołoty,<br />
Co w imię krzywego krzyża<br />
Rasę swą ponad wywyższa.<br />
Na Polskę robi naloty.<br />
<br />
Patrzę, patrzę, myślę,<br />
A w moim umyśle<br />
Rodzi się pragnienie<br />
Nocy. Uniesienie<br />
Przerastające pisklę.<br />
<br />
Nie dane mi jednak było,<br />
Bo życie wciąż w tyłek biło<br />
Stanąć do boju z Germanem,<br />
Wieczorem, nocą i ranem.<br />
Pragnąłem by go zabito.<br />
<br />
To wrzesień 39 r w Pruszkowie na Pańskiej.<br />
<br />
49<br />
<br />
Czy to prawda<br />
<br />
Przybądź, piękna sarenko,<br />
Staniesz z mężem pod rękę<br />
Na budynku tarasie,<br />
Tu o dzisiejszym czasie.<br />
Byłaś przecież panienką.<br />
<br />
Popatrz na te ugory,<br />
Pytasz, czemu mąż chory?<br />
Pamiętasz tu uprawy?<br />
Bez chwastu ogród cały.<br />
Ktoś robił do tej pory.<br />
<br />
Tu koło niskiego płotka,<br />
Była fasola piechotka.<br />
Tu cebuli długie rzędy,<br />
Kojec dla gęsi, dla kur grzędy.<br />
Raj dla astra i stokrotka.<br />
<br />
Żono ma! Przybądź sarenko<br />
Jak ongiś! Piękna panienko,<br />
Patrz zieleń wkoło aż po pas,<br />
Bo w robocie już nie ma nas.<br />
Przybądź więc! Skończ z tą udręką!<br />
<br />
Halince poświęcam – Wiesław<br />
<br />
50<br />
<br />
Dawaj czasy!<br />
<br />
Weszły ruskie wojska na dzielnice<br />
Wieczorem, Wnet zgwałcili dziewice.<br />
Chwatkie woje, taką dwie siódemki,<br />
Bo pod ręką nie było panienki,<br />
Nakryli babie gazetą lice.<br />
<br />
Dobra jest i taka<br />
Bez szukania krzaka.<br />
Wieść jak błyskawica<br />
Żbików nie zachwyca,<br />
Ale ci to draka.<br />
<br />
Jeden z nich Kola z podszeptu Saszy<br />
Woła do przechodnia – „dawaj czasy”!<br />
Ten człek patrzy i ogłupiał całkiem,<br />
Natychmiast walnął kacapa dzbankiem,<br />
Zdążył jeszcze krzyknąć- won swołocz !!<br />
Kulka świstnęła i – „ciemnaja nocz” !<br />
<br />
Wypadek prawdziwy w pierwszy wieczór nadejścia Rosjan. 45 r.<br />
<br />
51<br />
<br />
O Jagódce z rana<br />
<br />
Jesteś malutka i rozbiegana.<br />
Dzwonisz piskiem od samego rana.<br />
Twój szczebiot dziecka małego dzwoni<br />
Przez dwa pokoje. Kto go dogoni?<br />
Gdy mowa twa jest taka nieznana.<br />
<br />
Przyjdzie ten czas. Ty będąc z chłopakiem<br />
Jako kwiaty. Ty zakwitniesz makiem.<br />
Ubarwisz niwy, dalekie łąki<br />
Utulisz tam czerwone biedronki<br />
Siedmiokropki. Odlecisz w kraj ptakiem.<br />
<br />
Sąsiedzi z dumą wskazując palcem,<br />
Powiedzą: ta takim była malcem.<br />
A teraz kwitnie jakoby wrzosem.<br />
To ta mała uleciała z kosem.<br />
Tak niedawno z melodyjnym walcem.<br />
<br />
Nie widzę ciebie, a śmiech twój dzwoni,<br />
Dotykam ręką siwiutkich skroni,<br />
Patrzę w przestrzeń, może w jakiejś dali<br />
Twa postać me marzenia utrwali,<br />
I oko trzy łzy szczęścia uroni.<br />
<br />
52<br />
<br />
Na grobach<br />
<br />
Przybyłem spóźniony<br />
Na rodziców trony.<br />
Trochę zaniedbane<br />
Groby ukochane,<br />
Jestem uczulony.<br />
<br />
Toć prawie wiek cały<br />
Ręce ich splatały<br />
Się. Tu pod kamieniem<br />
Skręcone rzemieniem<br />
Na zawsze zostały.<br />
<br />
Trwają obok siebie<br />
Leżąc patrzą w ciebie<br />
Nieme i niebyte<br />
Ziemią tą zakryte<br />
Dwa ciała w kolebie.<br />
<br />
53<br />
<br />
Pod Rzeczycą<br />
<br />
Dziadku, gdzie płynie Berezyna?<br />
Nie pytaj, to mi przypomina<br />
Męki mojego biednego ojca,<br />
Gdy do wiklinowego kojca<br />
Ranny pomału był włożony,<br />
Po okrąglakach z pni wieziony,<br />
Krew trzymał. Mdlał często od bólu<br />
A jękom cichutkim, do wtóru<br />
Pukały bzykujące do płotu<br />
Kulki ruskiego kulomiotu.<br />
A płot tam z drągów, wikliny<br />
A las jest tam biały brzozowy.<br />
Tak wieźli go kresów furmańce<br />
W lazaret. Jak jasyr pohańce.<br />
Przeciągle batem bili konie,<br />
W lazaret! Wokół wody błonie.<br />
<br />
54<br />
<br />
Rodzina Katyńska<br />
<br />
Dziadku, mów czy to prawda,<br />
To co mówi mi Magda?<br />
Dziadku mój ,jak to było<br />
Że ziemi nam ubyło?<br />
O czym mówi ta Magda?<br />
<br />
Dziadku, gdzie żołnierz leży<br />
Ten ze wschodnich rubieży?<br />
Były ich tam tysiące<br />
Mówią świerszcze na łące,<br />
O tym dobrze słyszałam,<br />
Gdy dziś na łące spałam?<br />
<br />
Ich krzyk trwał bardzo krótko<br />
Mała moja Jagódko.<br />
Związano sznurem ręce<br />
Zabito ich we wnęce.<br />
Zabito i to wszystko.<br />
<br />
55<br />
<br />
Czym jesteś , kometo?<br />
<br />
Rzadko w nocne pory<br />
Jasne widać stwory.<br />
Jarzą iskier snopem,<br />
Nie wrócą z powrotem.<br />
<br />
W dalekiej ciemności<br />
Szukają światłości.<br />
Same sobie świecą,<br />
Gdzieś tam sobie lecą.<br />
<br />
Nie dowiem się nigdy,<br />
Nie mknę śladem zwidy.<br />
Na obecne wieki<br />
To kurs za daleki.<br />
<br />
Mknie. Czyim okruchem<br />
Jest? Gwiazdy? Czy ruchem<br />
Skały? Lub planety?<br />
Czy fałszem lunety?<br />
<br />
Wszak pewny jestem tego,<br />
Że dnia wiadomego,<br />
Gdy się przybliżyła<br />
Jagodę zrodziła.<br />
<br />
56<br />
<br />
Podziękowanie<br />
<br />
Halinko, za twe milczenie<br />
Wieczne, dobroci wcielenie,<br />
Umiary, za spokój w domu,<br />
Dzięki, bo nie było gromu.<br />
<br />
Zawsze byłaś ustępliwa<br />
I zaradna, nie kłótliwa,<br />
Kto cię za to wynagrodzi?<br />
Nasz owoc, co owoc rodzi?<br />
<br />
Wszystkie gorzkie życia chwile,<br />
Patrz, już są za nami w tyle.<br />
Dobrze wiesz, ile to razy<br />
Dłonią głaskałem po twarzy<br />
<br />
Dobrą, lubą swoją cizie.<br />
Nieraz bezradny ja byłem,<br />
Niczym piskorz się wiłem<br />
I głaskałem żony buzie.<br />
<br />
Teraz wszystko już na nami.<br />
W nicość pójdziemy parami.<br />
Jak jedno ciało, para,<br />
Dwupienna wierzba stara..<br />
<br />
57<br />
<br />
Szare Szeregi<br />
<br />
A jednak wygrali. Hurra!<br />
Stłamszeni, zdeptani. Hurra!<br />
Nieliczne szeregi stoją<br />
Na placu apelowym.<br />
Wstążeczką klapy stroją<br />
By dać świadectwo dniom nowym.<br />
<br />
Pięćdziesiąt pięć długich lat<br />
Temu. Na brzegu Pragi<br />
Stał obcy hufiec wrogi,<br />
Ten fałszywy czerwony brat.<br />
<br />
Patrzył wzrokiem kata<br />
Na dymy, pożary,<br />
Na brzeg Wisły stary,<br />
Jak tam biją brata.<br />
<br />
Przepadli, wrogi<br />
Porwał ich dziejów nurt<br />
„Basztę” uratował hart,<br />
Dzisiaj witają ich progi.<br />
<br />
58<br />
<br />
Kochajcie się<br />
<br />
Agnieszka i Przemek ,kochajcie się,<br />
Tak jak kochacie swoją maluchę.<br />
Której razem zmieniacie pieluchę.<br />
Ja patrząc z nieba, odwdzięczę wam się.<br />
<br />
Żywot jak rzeka zmienia koryta,<br />
A wasza miłość jawna, odkryta.<br />
Pomimo w życiu wielu trudności,<br />
Toć można wytrzymać do starości.<br />
<br />
Bo gdzie będziesz? W starczej chałupie,<br />
Gdzie nocą krążą widma trupie.<br />
Żądają nieraz pogłaskania,<br />
Po ciele nagim bez ubrania.<br />
<br />
Tam pleśnią zarosły rozumy,<br />
Więc bawią się niby w kumy.<br />
Lub siedzą z dala od siebie<br />
I pragną szybko być w niebie.<br />
<br />
59<br />
<br />
Jeśli nie chcesz<br />
<br />
Jeśli nie chcesz ze mną iść<br />
Pozostań tu.<br />
Kiedy zacznie spadać liść<br />
Licz je do stu.<br />
<br />
Jesień złota zbarwi świat,<br />
Ale nie nas.<br />
Astry bujny znajdziesz kwiat<br />
W jesienny czas.<br />
<br />
Czas samotny będzie to.<br />
I mglisty dzień<br />
W drzwi zapuka może kto<br />
Jak w sosny pień.<br />
<br />
Czas zadumań, wieczór cichy<br />
Dymiący knot<br />
Czeka ciebie, byłeś lichy<br />
Jak stary kot.<br />
<br />
60<br />
<br />
Znów o Halince<br />
<br />
Pokój, kawka,<br />
Popijawka.<br />
Spojrzenia na,…<br />
Czy to jest ta?<br />
<br />
Oczy zamyślone,<br />
Kolana stulone,<br />
Ciepłe, spokój cisza.<br />
Tylko w sercu coś gra.<br />
<br />
Tu tego nie słychać<br />
Lecz ono daje znać.<br />
Przez rumień na licu<br />
Po którym łzy lecą.<br />
<br />
Słone, same, wolniutko<br />
Tyle lat, a krótko<br />
Upłynął nam czas.<br />
Gdzie on? Jest w nas.<br />
<br />
61<br />
<br />
Nie tylko<br />
<br />
Nie tylko chwile,<br />
Barwy, motyle<br />
Radują kwiaty<br />
W niwach Utraty<br />
<br />
Cieszą i potem,<br />
Gdy dzień z powrotem<br />
Od rana grzeje<br />
I wiater wieje.<br />
<br />
Wówczas aromat<br />
Ciągnie bruzdami<br />
Zieleni, zaś światłości<br />
Wabi barwami.<br />
<br />
62<br />
<br />
Powiedz czemu<br />
<br />
Czemu ty, żuraw<br />
Smutną minkę masz.<br />
W kępie suchych traw<br />
Lico ukrywasz?<br />
<br />
Czyżby bogdanka<br />
Cię porzuciła<br />
I od dziś ranka<br />
Gniazda nie wiła?<br />
<br />
Czemuś stroskany,<br />
Ty mój kochany?<br />
Czekam w niedzielę,<br />
Czasu nie wiele.<br />
<br />
Barwy na tobie<br />
Z bielą urobię.<br />
Dodam czerwieni,<br />
Aż coś się zmieni.<br />
<br />
I polubisz mnie znowu,<br />
A nie powiem nikomu,<br />
Że płakałeś z rosą<br />
Nad żabeczką bosą.<br />
<br />
63<br />
<br />
K.O.P.<br />
<br />
Z kurzu się wynurza,<br />
Zdąża do podwórza<br />
Pluton tak nieliczny<br />
Nasz, swojski, graniczny.<br />
<br />
Twarze utrudzone,<br />
Spodnie zakurzone,<br />
Oczy pełne lęku<br />
Nie mają już wdzięku.<br />
<br />
Jeno broń błyszcząca<br />
Strzelała do końca.<br />
Jeno grymas twarzy<br />
Mówi: lufa parzy.<br />
<br />
Lepiej upaść w polu<br />
Przy swojej zagrodzie,<br />
Przy swoim kąkolu,<br />
Przy swoim narodzie.<br />
<br />
Z opowiadania pana Grodkowskiego w Nowym Warpnie 62r<br />
<br />
64<br />
<br />
Ojcowizna<br />
<br />
Pokochać ziemię, ziemię ojczystą,<br />
Z jej wodą stawów, wodą przeczystą,<br />
Żabą na liściu cicho siedzącą<br />
I rosą ciepłą bagnem pachnącą.<br />
<br />
Pokochać ziemię pełną murawy,<br />
Łozą zarosłe ciemnawe stawy,<br />
Torfy obrosłe turzycy kępą,<br />
W torfach leżącą leniwie klępę.<br />
<br />
Wierzbę ,co środka już dawno nie ma,<br />
W której po ogniu jest czarna plama.<br />
Przy niej rajgrasu wyniosłe źdźbła,<br />
Obok kupkówka, co nie jest obła.<br />
<br />
Pokochać ziemię, gniazdo tatuli,<br />
Patrzeć jak mama wnuczęta tuli.<br />
Ptaka, co skrzydłem zajka powala,<br />
Taką jak Polska, co nas zniewala.<br />
<br />
65<br />
<br />
I ja też<br />
<br />
I ja też, i ja też,<br />
Chyba o tym dobrze wiesz,<br />
Gdy laleczki tańcowały<br />
I nóżkami przebierały,<br />
To ja też,<br />
To ja też.<br />
<br />
Misie lalki w taniec brały,<br />
A gwiazdeczki im mrugały,<br />
Sowy też,<br />
Sowy też.<br />
<br />
Noc cieplutka jak marzenie,<br />
Po zabawie jest uśpienie,<br />
I ja też<br />
I ja też<br />
<br />
Rano wszyscy myją ząbki,<br />
A gruchają im gołąbki<br />
I ja też<br />
I ja też.<br />
<br />
66<br />
<br />
Kabaret<br />
„Ruskie Koło”<br />
<br />
Po naradzie władz kołchozu,<br />
Wszyscy pragną kół do wozu.<br />
Wszyscy za tym głosowali,<br />
Wszyscy ,co udział tam brali.<br />
<br />
…… ……<br />
<br />
Tu leży wyższość ziemlanki,<br />
Nad dachem górnej lepianki.<br />
Tylko trochę jest szkoda,<br />
Że spłonęła z kijów zagroda.<br />
<br />
więcej materiałów szukaj w brulionach V i VI.<br />
<br />
67<br />
<br />
Fraszka<br />
<br />
Siedziała na grzędzie całą noc cichutko,<br />
Wtem kogut zapiał wiele przed pobudką!<br />
A niech sobie pieje – ano niech śpiwa,<br />
Niech mu się trzęsie z grzebieniem grzywa.<br />
<br />
Jakub z Janem to był zgodny,<br />
Że ich ojciec był bezpłodny.<br />
<br />
Kupię ci futro<br />
Stara makutro,<br />
Kiedy na śniegi<br />
Będą wybiegi.<br />
<br />
Dziadek dziedzic włożył zęby,<br />
No i poszedł na poręby.<br />
Tam czekała młoda klaczka,<br />
A na co dzień w dworze praczka.<br />
<br />
Maleńkie prosię<br />
O mocnym głosie,<br />
Woła wciąż swoją stwórczynię,<br />
A tam na ławie kroją z biedaczki słoninę.<br />
<br />
68<br />
<br />
Albo tak, albo nie,<br />
Albo może obydwie.<br />
Brak decyzji, późna pora,<br />
A tu pociąg rusza z tora.<br />
<br />
Na Łysej Górze podczas sabatu,<br />
Dostała Jaga bezliku kwiatu….<br />
Dostała dużo, a od złodzieja,<br />
A nie wiedziała, że kwiat szaleja!<br />
<br />
Zjadła ten kwiatek razem z łodyżką,<br />
Miała trudności ze ślepą kiszka,<br />
Potem już mdlała, śliniła usta,<br />
Tak to umarła se Baba – Tłusta.<br />
<br />
Takie są życia koleje,<br />
Gdy zawinią , to ich leje,<br />
Leje je wodą ognistą,<br />
Kiedy babę ma zbyt tłustą.<br />
<br />
Woda płynie<br />
W przeręblinie<br />
Gęstawa, ciemnawa.<br />
<br />
Zimna woda<br />
W dziurze loda<br />
Rękaw trzeba swój zawinąć, bry,… woda zimnawa.<br />
<br />
69<br />
<br />
Zimna woda<br />
W dziurze loda,<br />
Gęstawa, ciemnawa,<br />
Może rybę złapie haczyk, bo ryba głupawa.<br />
<br />
Woda płynie<br />
W mej Marynie,<br />
Woda zimowata.<br />
<br />
Stoję stojąc,<br />
Mówić bojąc,<br />
Bo to ino strata.<br />
<br />
Jest Sosenka, jest Jodełka<br />
Więc zakłada szkiełka,<br />
I uśmiecha się radośnie,<br />
Bo gaik mu rośnie.<br />
<br />
Czy pamiętasz ruczaj czysty?<br />
W każdy ranek i świt mglisty.<br />
Rybki były takie hyże, ….<br />
Tam ,gdzie fala łachę liże,….<br />
<br />
Więc pamiętasz?<br />
Życia nie masz,….?<br />
Mam w głębinie, w jądrze mózgu,<br />
Za patrzenie w ciebie obrywałem rózgą.<br />
<br />
70<br />
<br />
Na agorze trochę z lewa<br />
Całym głosem chór już śpiewa.<br />
W tamtą stronę dążą tłumy,<br />
Przez arkady i przez bramy.<br />
<br />
Każdy wielką chętkę miewa<br />
Na tragedii koniec czarny,<br />
Chociaż dziś wieczór upalny<br />
Słyszą, jak się Edyp gniewa.<br />
<br />
Gdy usiedli, chiton biały<br />
Podciągnęli pod golenie<br />
Uciszyli umysł cały.<br />
<br />
Tak wpatrzeni w przedstawienie,<br />
Później im kwiaty rzucały,…<br />
Tym ,co byli tam na scenie.<br />
<br />
71<br />
<br />
Młody panek<br />
Wszedł na ganek,<br />
A piękny był ranek.<br />
<br />
Ujrzał z dala idącego<br />
I wodę cieknącą z niego.<br />
<br />
To od Niemna będzie strony,<br />
To zbieg, a strudzony.<br />
<br />
Obcy podszedł i upada,<br />
Woła: panie, zdrada!<br />
Wioska z dymem jest puszczona<br />
Chociaż każda dusza chrzczona.<br />
<br />
Nie ma mocy ni żelaza,<br />
Nie pomaga topór z głaza,<br />
Odrąbałem jedną głowę<br />
To nadeszły nowe.<br />
<br />
Jak ta wioska, jak się zowie?<br />
Lecz wędrowiec nie odpowie.<br />
Na plecach ma dwa otwory,<br />
Do mówienia już nie skory.<br />
<br />
72<br />
<br />
Róże pąsowe<br />
Ucieszą wdowę,<br />
Gdy gach nadleci lotem rybitwy<br />
Czar dziwny rzuci bez żadnej bitwy,<br />
Da bukiet mały, zrobi ukłony,<br />
Baba pomyśli: on szuka żony!<br />
<br />
Gwiazdo, gwiazdko, hej gwiazdeczko,<br />
Zajrzyj w moje okieneczko.<br />
Bo jest ciemno w mej izdebce,<br />
Ja polepę boso depcę.<br />
<br />
Jeśli ona myśli,<br />
Że się kiedyś przyśni.<br />
Kobieto ,to mrzonki,<br />
Ja nie szukam żonki.<br />
<br />
Cztery damy u króla,<br />
Więc do rana dwór hula,<br />
Walet to był niecnota,<br />
Lepsze jego zaloty.<br />
<br />
Nim u króla stanęło,<br />
On już kończył swe dzieło,<br />
Damy były zmęczone<br />
I wróciły w swą stronę.<br />
<br />
73<br />
<br />
Czerwone maki, czerwone buki,<br />
A wśród konarów dzięcioła stuki,<br />
Są też dwa cienie stojące blisko,<br />
Są tam dwa serca, jedno ognisko.<br />
<br />
To miłość wielka bucha kraterem,<br />
A pożądanie dla tych serc sterem.<br />
Czerwone usta ma ta dziewczyna,<br />
Dla chłopca one, to jak malina.<br />
<br />
A na Krymie<br />
W wielkim dymie<br />
Tatar wędził krowę.<br />
<br />
Wraz z łańcuchem.<br />
Dał obuchem,<br />
I mięso gotowe.<br />
<br />
Pokonamy zbira<br />
Co się wciąż przebira.<br />
Nazwisko też zmienia,<br />
Do długości cienia.<br />
<br />
74<br />
<br />
Sapiąc jedzie ta poczwara,<br />
Z boku bucha biała para.<br />
Siłę ma jak tabun turów,<br />
Nie opuszcza nigdy torów<br />
<br />
To było dla Igusi.<br />
<br />
Nie zmęczona nazad wraca<br />
A drogi nigdy nie skraca,<br />
Jej pokarmem kamień czarny,<br />
A żywot na złomie marny.<br />
<br />
Trochę szkoda,<br />
Że to woda.<br />
I nie jest siarczysta<br />
Ani też ognista.<br />
<br />
No, bo u szamana<br />
To whisky jest znana,<br />
Gdy pełna manierka,<br />
To ochota wielka.<br />
<br />
Uciekam ja od niej , uciekam galopem,<br />
Ona powiedziała, że nie jestem chłopem.<br />
Jesteś tulidu… głaskałem jej zadek.<br />
A o co chodziło? A po dziadku spadek!<br />
<br />
75<br />
<br />
Kasztanki się rwały do przodu po drodze,<br />
A Jasio zaś trzymał rączyną za wodze.<br />
Piach sypał kopytem kasztanek pospołu,<br />
Zaś Jasio to bał się zajechać do dołu.<br />
<br />
Omijał kamienie i wyrwy na dukcie.<br />
Folgu,j chłopcze! Nie wywróć sie!<br />
Babcia była na kolasce,<br />
Głos zaś miała swój po krasce.<br />
<br />
Gdy skrzeczała, konie rwały,<br />
A Jasiowi ręce drżały,<br />
Babciu, zamilcz, konie płoszysz!<br />
Ludzkim głosem ty nie mówisz?<br />
<br />
Babcia usta otworzyła, buchnęły płomienie.<br />
Jasio patrzy, po konikach pozostały cienie.<br />
Wóz się toczy, lecz bez koni.<br />
Jaś dał susa, czasu nie trwoni.<br />
<br />
Gdakaj jak nioski,<br />
Pójdziesz na sąd boski.<br />
<br />
76<br />
<br />
Mam przepłynąć oceany,<br />
Taki nakaz jest mi dany.<br />
Chociaż obszar to daleki,<br />
To mam dobrnąć do swej rzeki.<br />
<br />
Pośród niezmierzonej toni,<br />
Nieraz delfin się ukłoni,<br />
Zmykam ,aby nie w bąbelki,<br />
Które tworzy potwór wielki.<br />
<br />
Płynę sam bez towarzysza,<br />
Ławic wiele z boku skrzy się.<br />
Mam kierunek. Może słońca?<br />
Szukam rzeki i jej końca.<br />
<br />
77<br />
<br />
Dogoń mnie na schodach,<br />
Dogoń mnie na nogach.<br />
Zapędź mnie na piętro,<br />
A będzie tam święto.<br />
<br />
Już mnie masz na chwilę<br />
Wystarczy ci tyle.<br />
Teraz bądź tak miły<br />
I pokaż pięt tyły.<br />
<br />
Ranek wszystko odmienia<br />
I już brak twego cienia.<br />
Może kiedyś, może znów,<br />
Połączy nas ciemny nów.<br />
<br />
Ślepa Genia<br />
Szuka cienia.<br />
Słonko razi,<br />
Na strych włazi.<br />
<br />
A na strychu Głupi Jasio, co to był szczerbaty,<br />
Kiedy ujrzał Głupią Genię zażądał zapłaty.<br />
Obmacał ją najpierw wszędzie, a robił to czule,<br />
Wszystkie łaszki pozdejmował, nawet i koszulę.<br />
<br />
78<br />
<br />
Słuchaj jeno ,stary grzybie,<br />
Ktoś na twoje życie dybie.<br />
Już racicą ściółkę grzebie,<br />
Będziesz ty niedługo w niebie.<br />
<br />
Tomasza,<br />
Zaprasza,<br />
Niemłoda kobieta<br />
Myśli sobie teraz Tomek: babie mija seta!<br />
<br />
Najpierw noc, potem coś,<br />
Chłody ranka ty znoś.<br />
Oto już jutrzenka<br />
Z chmurek jej sukienka.<br />
<br />
Słabiutkie na niebieskie<br />
Jutrzenki są blaski,<br />
A strachy dla ciebie<br />
Gubią swoje maski.<br />
<br />
Napotkała koczkodana,<br />
A on woła, ach, kochana!<br />
Przeszła obok, bo tam w dali -<br />
Stoi goryl w pełnej gali.<br />
<br />
79<br />
<br />
Na wyspach Bahama<br />
Miodu ani grama.<br />
Za to słodkie usta,<br />
A tu kieszeń pusta.<br />
<br />
Spraszczaj, Natasza,<br />
Dobra twa kasza,<br />
Lecz bez mięsiwa<br />
Boś ,babo, chciwa.<br />
<br />
Wargi twe ściśnięte, a wydają dźwięki,<br />
Patrzę w twoje oczy i jestem przelękły.<br />
<br />
Kiedy złapał parkinsona,<br />
Paszoł won, krzyknęła żona.<br />
Wyprowadził się chłopisko<br />
Do stodoły na klepisko.<br />
<br />
Chodzą dwa konie<br />
Po przeciwnej stronie,<br />
A chodzą w kółko,<br />
I zawsze na nowo.<br />
<br />
80<br />
<br />
Czerwone rubiny<br />
Dla mojej dziewczyny,<br />
I łzy krystaliczne<br />
Bo ma oczy śliczne.<br />
<br />
Namówił Katiuszę,<br />
Mówił, że ja muszę!<br />
No ,a potem Soni,<br />
Że natura goni.<br />
<br />
Te róże w pękach<br />
Na twoich rękach<br />
Zapachem durzą,<br />
Krew w żyłach burzą.<br />
<br />
Rzeka Ob<br />
Mać jej job!<br />
Popłynie w południe,<br />
Gdy nie będzie słodkiej wody, Jakut szybko schudnie.<br />
<br />
To było na dachu,<br />
Nie robiło strachu.<br />
A szybko kręciło,<br />
Gdy wiatrzysko wyło.<br />
<br />
81<br />
<br />
Babuszka, babuszka,<br />
Bez łóżka.<br />
Jest tylko kloc,<br />
A gdzie ja, a jak ja, jak spędzę noc?<br />
<br />
Ma takie małe<br />
Dzwoneczki białe.<br />
Śliczna lanuszka<br />
Sosenek stróżka.<br />
<br />
Taka taka jama,<br />
Taka, taka rama,<br />
Taka, taka gama<br />
Co wcale nie grana!<br />
<br />
Na wspólnej kanapie<br />
Chłop babę drapie.<br />
Ona leciwa<br />
Kciukiem swym kiwa.<br />
<br />
Zawinęli w wiechy<br />
Starodawne grzechy.<br />
Nowe bez skorupki<br />
Są na temat du…<br />
<br />
82<br />
<br />
Chociaż jesteś w niebie,<br />
To jadę do ciebie.<br />
Zacznę od tej góry,<br />
Co dosięga chmury.<br />
<br />
Jestem już na szczycie,<br />
Ludzie, czy widzicie?<br />
Podskakuję w chmury<br />
A tam świat jest bury.<br />
<br />
Jestem na pustyni,<br />
Gdzie nie jedzą świni,<br />
Lecz jedzą kokosy<br />
Chociaż każdy bosy.<br />
<br />
Emanuela<br />
Nie miała zera.<br />
Gdy w miasto parła,<br />
Samotnie tarła<br />
Chodnik ulicy<br />
Stopą dziewicy.<br />
<br />
83<br />
<br />
Spotkał w ogrodzie białą leliję,<br />
Pomyślał sobie: kwiaty niczyje.<br />
Tego nie wiedział, ogród był chama,<br />
Więc poczuł zaraz,, że kość łamana.<br />
<br />
Konik był cisawy<br />
A chłopaczek klawy.<br />
Wiele obiecywał.<br />
A jak się nazywał?<br />
<br />
Tyle dni, tyle lat,<br />
Jak zaginął Antoś brat,<br />
W tej niewoli u tych cieci,<br />
Nawet ptak żaden tam nie doleci.<br />
<br />
Na niedolę nas zgarnęli,<br />
Od ust kromkę ciągle cięli,<br />
Jako muchy, jako liście<br />
Tam padalim zbici w kiście.<br />
<br />
84<br />
<br />
Powiedz mi o kwiatach, druhu,<br />
Czy one piękne są tylko wiosną,<br />
Na łąkach zielnych swobodnie rosną?<br />
Czy malwa sięga już dachu?<br />
<br />
Razem my tu w ulic stronach<br />
Byliśmy w ogniu i pyle miasta.<br />
Ja nie wiem teraz czy kwiat wyrasta.<br />
Były kiedyś na balkonach.<br />
<br />
W przodzie widziałam plecy twe,<br />
Biegłam przez płomień, tam była zbiórka,<br />
Lecz przeszkodziła mi gruzu górka.<br />
Tyżeś zratował ciało me.<br />
<br />
Córka ciecia od Niżnego teraz się zrodziła.<br />
Jako księżna Sorokina światu ogłosiła.<br />
Jako ten ptak z odrodzenia, bo blisko stulecie,<br />
Gdy ją ziemia w płytkim dołku, tam od góry gniecie.<br />
<br />
Bez ciebie los,<br />
Bez ciebie ziemia.<br />
To życia cios<br />
I walka daremna.<br />
<br />
85<br />
<br />
Ta młodziutka cyganeczka<br />
Sama weszła do łóżeczka.<br />
Do barona, do barona,<br />
Weszła cichuteńko ona.<br />
<br />
Baron chociaż był zaspany,<br />
Nie odmówił pięknej pani.<br />
Chwalił ciało ,ciemne włosy<br />
W kok związane, a nie w kosy.<br />
<br />
Odganiam je jak mogę,<br />
Budzą lęk i trwogę.<br />
Jak słoń uchem się wachluję,<br />
Jednak nieraz czuję<br />
Że przysiada bzdura z brzegu,<br />
Strzepnę bzdurę w biegu.<br />
Tyle już lat minęło,<br />
Głupstwo mnie nie wzieło.<br />
I już nie weźmie,<br />
Wytrwam w swej charyzmie.<br />
<br />
86<br />
<br />
Ona złośliwie zaparła swe stopy,<br />
By nie dać wepchnąć pośladków do szopy.<br />
Księżyc zaniknął, świt niebo bielił,<br />
A on z upartą snopa nie dzielił.<br />
<br />
W samo południe<br />
Cień drzewa chudnie,<br />
A ktoś opasły<br />
Baczy w niewiasty.<br />
<br />
Oj, dana, oj, dana,<br />
Ja pragnę ułana.<br />
Ułan ma ostrogi,<br />
Jest mi bardzo drogi.<br />
<br />
Ty nie mądrzyj się, hultaju,<br />
Bo nie twoje grosze dają.<br />
Obie twoje, to są lewe,<br />
Zdolne trzymać jeno, „zewe”.<br />
<br />
Suche majtki na dnie morza<br />
Zostawiła dziwa hoża.<br />
Szuka w piasku coś z bielizny,<br />
Aby zakryć część golizny.<br />
<br />
87<br />
<br />
Szła już do żłoba<br />
Pannica młoda.<br />
Ale nie doszła,<br />
Spotkała osła.<br />
<br />
Jechała na rynek ,<br />
Sprzedać parę świnek.<br />
Za grosz uciułany<br />
Zawołała: Pany!<br />
<br />
Znów poszła na rynek,<br />
Puścić parę świnek.<br />
Gdy złapała grosze,<br />
Poszła dać rozkosze.<br />
<br />
Kumkanie, kumkanie,<br />
To na dobre spanie.<br />
Bo kto słyszy rechotanie,<br />
To niezdrowy rano wstanie.<br />
<br />
Za Karpatią słonko gaśnie,<br />
A więc ,dzieci, czas na baśnie.<br />
O rycerzu ,co spał w górze,<br />
Po świstaku w jego dziurze.<br />
<br />
88<br />
<br />
O! Madame!<br />
Jadę wozem ja do ciebie , otwórz bramę.<br />
O dziewczyno!<br />
Butlę chwytaj, nalej w kryształ białe wino.<br />
O miłości!<br />
Chwytaj w ręce kwiaty róży, zaproś gości.<br />
<br />
Cichojta ludy, cichojta gminy,<br />
Bo ta nieboga, to jest bez winy.<br />
Ona nie chciała seksu ni chuci,<br />
Nie znała nawet różnicy płeci!<br />
<br />
Stary Amorek<br />
Nie przyszedł w porę,<br />
Ja rozebrana<br />
Byłam do rana.<br />
<br />
Międliła córka len,<br />
Od rana cały dzień.<br />
Nocą gdy Luna świeci,<br />
To szukała płeci.<br />
<br />
89<br />
<br />
Ja jestem cnota,<br />
Co nie ma złota.<br />
Mam prócz nagości<br />
Trend do wielkości.<br />
<br />
Chłopaki, chłopaki,<br />
Czy chceta buziaki?<br />
Chociaż każdy słaby,<br />
To dawajta ,baby.<br />
<br />
Tak znienacka i w pośpiechu,<br />
Nawówilim się do grzechu.<br />
Do dziś chwila ta przetrwała,<br />
Nie jest nawet trochę rdzawa.<br />
<br />
Gdy się budzisz rano, to wróbelek woła!<br />
Wstawaj, harcerzyku ,bo już czeka szkoła.<br />
Gdy dzwonek zadzwoni, to wejdź śmiało w klasę,<br />
Tam lekcja historii, to są losy nasze.<br />
<br />
Złapała frajera<br />
I już go rozbiera.<br />
<br />
90<br />
<br />
Nawet dla dewotki<br />
Kochanek jest słodki.<br />
<br />
Już była wiosna, wiosna, leszczyny,<br />
Już z domów wyszły w corso dziewczyny.<br />
Szukają słońca ,co ściemni cerę,<br />
Na wilgoć kładą dość grubą derę.<br />
<br />
Dziewczęta w bieliźnie,<br />
Dziadek o siwiźnie<br />
Puka w ich serduszka<br />
I prosi do łóżka.<br />
<br />
Bądź dziewczyną i miej gest<br />
Chodź na sofę, będzie fest.<br />
<br />
Oczy twe jak kwiaty<br />
Albo łąki płaty.<br />
Daj popatrzeć w nie.<br />
Co jest na ich dnie?<br />
<br />
91<br />
<br />
Odejmij od zera trzy czwarte litra,<br />
A wyjdzie tobie cyferka chytra.<br />
Będzie to cyfra bez sensu, połowa.<br />
A świadczyć będzie, że słaba twa głowa.<br />
<br />
Ja jestem łaskawa,<br />
Gdy tylko jest trawa.<br />
<br />
Biegałam latem<br />
I za tym i za tem.<br />
Biegałam w piachu,<br />
Nie czułam strachu.<br />
<br />
Ulubione nogi, stopy ukochane,<br />
Bo ja nie chcę więcej dostać od nich lanie.<br />
<br />
Różowa róża ,<br />
To nie jest duża.<br />
Wstydu nie skryje ,<br />
Gdy jeszcze żyje.<br />
<br />
92<br />
<br />
Jestem sobie ruska bladzia,<br />
Nic mi nie przeszkadza.<br />
Ni agrafka u stanika,<br />
Ni Alosza co mnie bzyka.<br />
<br />
Daleko, daleko,<br />
Jest biała jak mleko<br />
Szczęśliwa kraina,<br />
Tam człowiek się pracy najgorszej sam ima.<br />
<br />
Jestem sobie Ciuciu- Babka<br />
W cudzym sadzie strącam jabłka.<br />
Kiedyś były tam tacety,<br />
Latoś nie ma ich niestety.<br />
<br />
Czuły kares i pieszczota,<br />
Bywa jako sieć dla szprota.<br />
<br />
Ja zawsze rano, gdy kroję chleby,<br />
To żonkę swoją posyłam do gleby.<br />
Wczoraj był rosół na gnatach krowy,<br />
A dzisiaj rano już nóż gotowy.<br />
<br />
93<br />
<br />
O tym ja nie pomyślałem,<br />
Kiedy wołki w cudze gnałem.<br />
Że orczykiem będę bity<br />
Przez niewiasty, przez kobity.<br />
<br />
Wojciechu, Wojciechu, dokąd to idzieta?<br />
Ano z babą nie dam rady, idę na kraj święta.<br />
Gdym wrócił wieczorem, nie dała mi żuru,<br />
Bom ja dzionek cały,śpiewał skowronkom do wtóru.<br />
<br />
Żelazo i blacha<br />
W zegarze się waha.<br />
Z żoneczką co rano<br />
Robię to tak samo.<br />
<br />
Jestem duch święty z Góry Kalwary,<br />
Jeszcze coś mogę ,choć jestem stary.<br />
<br />
Nie jestem młody, jestem już stary,<br />
Nie chodzą nigdy już na wagary.<br />
Obraz oglądam przez szybę okna,<br />
A dusza moja bardzo radosna.<br />
<br />
94<br />
<br />
Słuchajta ludzie, dobrze słuchajta!<br />
On na was czeka i batem majta.<br />
To trybun ludu, on jest lewakiem,<br />
Szczyci się zawsze czerwonym znakiem.<br />
<br />
Ano pewnie, ano pewnie,<br />
Że siedziałam jak na drewnie.<br />
Chwila była taka błoga,<br />
A ja przecież byłam młoda.<br />
<br />
Zdejmuj wszystko. Nie ma sprawy.<br />
Widzę, żeś osiłek klawy.<br />
<br />
Przyszła słota<br />
A z nią błota.<br />
Na leszczynie<br />
Zima minie.<br />
<br />
Słonko się skryło za dachu gonty,<br />
Ściemniały w izbie już cztery kąty.<br />
Jasność została w oknie na szybie,<br />
Za szybą sowa na pastwę dybie.<br />
<br />
95<br />
<br />
Piaćdziesiat<br />
Miała lat,<br />
Gdy wyszła na scenę.<br />
Lud wybuchnął głośnym śmiechem, kazał na arenę.<br />
<br />
Salem alejkum słyszę w haremie,<br />
Szejk już odchodzi ,ale beze mnie.<br />
Siedzę ja w kącie tu na polepie,<br />
A on już inną po zadku klepie.<br />
<br />
Cztery baby niby huby siadły z brzegu ławy.<br />
Obserwują z dala dziadka – „chyba był on klawy”<br />
Każda swoje wnioski snuje, swoje hipotezy,<br />
Dziadek jednak filut wielki, w młódkę okiem mierzy.<br />
<br />
Filodendrona<br />
Hoduje ona,<br />
W ciemne zielenie,<br />
W długie korzenie.<br />
<br />
Żółte papiery dla wariata.<br />
To same zyski i żadna strata.<br />
<br />
96<br />
<br />
Wiersze różne<br />
<br />
Razem stanęli<br />
<br />
Władysław, Witold, Ziżka,razem stanęli.<br />
I hydrze z krzyżem ręce ucięli.<br />
Nad Drwęcą bystrą, której ścieki<br />
Płynąć będą po ostatnie wieki.<br />
Zapłaty za to żadnej nie mieli.<br />
<br />
Bo kto ma płacić? Kmieć nagi?<br />
Cierpiący biedę od Wilna do Pragi.<br />
Ciężarem opata zgnieciony.<br />
Kadzidłem zadymiony.<br />
Moczony w bagnach jak dragi.<br />
<br />
Gdzie się podziały zdobycze bitwy?<br />
Połknięte przez kruki, rybitwy?<br />
Nie! To prałaty chciwe, pazerne.<br />
Załadowano wozy,zdobyczą wszelkie.<br />
Za złotem urządzali sprośne gonitwy.<br />
<br />
97<br />
<br />
Niczym nie gardzili,<br />
Spisy poległych wieczorem spalili.<br />
Na wozy wsiedli,<br />
Straże ubiegli,<br />
A potem zdobyczne miody pili.<br />
<br />
Nie miał Władysław do dalszej walki,<br />
Słowa wsparcia, zachęty ni starki.<br />
Źle zrobił, że wygrał. Kto on taki?<br />
Że pobił Maryji wierne Krzyżaki.<br />
Wespół z pogany i prostaki.<br />
<br />
Pabieda wielka, bo wielkie łupy,<br />
Lecz dalej nie trzeba, zbędne są trupy.<br />
Rozpuścić wojsko, spalić machiny,<br />
Modlić się, modlić, żałować za winy!<br />
Chrześcijańskie hufce zwalone w kupy!<br />
<br />
I tak to po raz trzeci<br />
Wykołowano głupich kmieci.<br />
Dobra jest bitwa, gdy giną pogany,<br />
A nie Bóg wielki przez księdza uznany.<br />
Gnębić niewiernych ,aż duch z nich uleci.<br />
<br />
98<br />
<br />
Mewka<br />
<br />
Razu pewnego ,gdy brakło pieszczoty<br />
Gdy tydzień z żoną darło się koty.<br />
Pewna pięknotka wpadła mi w oko,<br />
Że owszem, można…. ale tak drogo?<br />
To cała pensja, to miesiąc roboty?!<br />
<br />
Gdzie ja tu szukam?<br />
W jakie drzwi pukam?<br />
Tak nisko upadłem,<br />
Że za cudzym jadłem,<br />
Swoje własne brukam?<br />
<br />
Dość tego, do diabła!<br />
Piękność aż upadła,<br />
Z dziwactwa, zdumiona,<br />
Blada i wystraszona,<br />
Ktoś nie chce jej jadła!<br />
<br />
A przecież z miasta prawie cała<br />
Ferajna panów ją miała.<br />
A każdy ,gdy odchodził<br />
Łakomie wzrokiem za nią wodził.<br />
Przecież niewiele za to brała.<br />
<br />
99<br />
<br />
O leśnej jagodzie<br />
<br />
Po kolana w zieleni brodzi<br />
Amator, co po lesie chodzi.<br />
Szuka krzewinki o liściach małych,<br />
Bo ta krzewinka ma coś na łodygach wybujałych,<br />
Owoc, co język osłodzi.<br />
<br />
Czego szukasz, człowieku?<br />
Pyta się jagoda.<br />
Szukam ,piękna, leku,<br />
Krzewinko młoda.<br />
<br />
To moje jagody są takie warte?<br />
A warte, bo twarzą plamy nie starte.<br />
Tyle jest innych jagód na świecie.<br />
Czemu nie zrywasz, odpowiedz przecie?<br />
<br />
No, są jagody kaliny, psianki.<br />
Jest kilka kwiatów dorodnych na wianki,<br />
Lecz twa jagoda, krzewinko mała,<br />
Koszyk kolorem tak pięknie ubrała,<br />
A smakiem inne przewyższała.<br />
<br />
100<br />
<br />
Kącina<br />
<br />
Żal swój opłakiwała,<br />
Po synu, bo jednego miała.<br />
Przed bożkiem z dębu<br />
Z Suchego Zrębu.<br />
Do wozu się zaprzęgała.<br />
<br />
Ciągnęła z innymi olbrzymi kloc,<br />
W drewnie dębu jest dziwna moc.<br />
Woda w nadmiarze go nie bierze<br />
A nawet maleńkie zwierzę,<br />
Co zostawia troć.<br />
<br />
Rzeźbiarze miesiąc kuli w drewno,<br />
Mówili to będzie Swarożyc, na pewno.<br />
Lepszy od poprzedników,<br />
Bo tego wróg unika,<br />
Bo w kącinie ciemno.<br />
<br />
W mroku za parkanem rzeźbiony twór,<br />
Za nim z kamienia wysoki mur.<br />
Na dachu żerdzie i gruba trzcina,<br />
Przy ogniu półnaga dziewczyna,<br />
Puka w organy z drewnianych rur.<br />
<br />
101<br />
<br />
Druga co chwila podsyca ogień,<br />
Rzucając mech i gałązki w płomień.<br />
Zapach jałowca jest taki mocny.<br />
Widać od razu, że ich trud owocny<br />
Jest. Bo gdzie poszukasz takich świątyń?<br />
<br />
W ciszy wymawia swoje pragnienia,<br />
Matka po synu i pragnie widzenia.<br />
Jawą lub snem, lub zamroczona.<br />
Zielenią ,po której się często kona.<br />
Wierzy w mary od urodzenia.<br />
<br />
102<br />
<br />
Orzeł nad polem<br />
<br />
Tu batalia była sroga,<br />
Woj zabijał wroga.<br />
Przyleciałeś ,sępie, w porę<br />
Nad Grunwaldu pole.<br />
Nie uszła stąd żywa noga.<br />
<br />
Jesteś z innych stron,<br />
Przyłącz się do chóru wron,<br />
Jeśli nie chcesz, ja to zrobię<br />
I truposzy w nos podziobie,<br />
Dziobiąc w rytmu tan.<br />
<br />
Jęk wojaka zaraz zmienię<br />
W ostatnie westchnienie.<br />
Nim nadejdą czeladniki<br />
Każdy z nich otrzyma pstryki,<br />
A ujrzę zdziwienie.<br />
<br />
Ujrzy bowiem szpony sępa<br />
Szarpnie się,…ale pęta<br />
Niemocy nie pozwolą unieść ręki<br />
Grymas strachu, puste dziwięki<br />
Zimne wypowiedzą usta: – za tępa…<br />
<br />
103<br />
<br />
Wypadki czerwcowe<br />
<br />
Żydek zakrzyknął zagniewany wielce,<br />
Nie widzę w Poznaniu żadne wisielce!<br />
Wypadki czerwcowe, przeciw komunie!?<br />
Co? Za to każdy do dołu runie,<br />
Kto na władzę ludową podniesie rękę,<br />
Ręka ta będzie ucięta. Męka<br />
Przed ucięciem taka gadatliwa<br />
Jak władza sprawiedliwa.<br />
Nie będą tu skakać żadne polaczki,<br />
Bo władza ludowa wypruje flaczki.<br />
Uczym i mówim na każdym zebraniu,<br />
Że tylko partia w każdym zadaniu<br />
Ma rację i kwita.<br />
Już w grobach leży ichna elita,<br />
Pozostał jeno tęgi robotnik,<br />
On komuny zawsze ochotnik.<br />
<br />
104<br />
<br />
Zsyłka<br />
<br />
Gdy zgasła nadzieja wszelka,<br />
Rozpoczęła się poniewierka.<br />
Nocą ,gdy mrozy jeszcze nie puściły,<br />
Ktoś zapukał do drzwi z całej siły.<br />
Otwieraj, bladź, odkryj ,swołocz!<br />
Nie będziem tu stali całą noc.<br />
O co chodzi? Coście za jedni?<br />
My od władzy! Nowi radni.<br />
Zabieraj, chadziajka, swoje rzeczy,<br />
Bieri tyle, co na plecy.<br />
Masz pół czasy, podwoda czeka,<br />
Skorej, bo droga daleka.<br />
<br />
Mama kiwnęła ręką i rozkazała,<br />
Co brać, była blada, milczała.<br />
Chyba ona jedna, dobra matka,<br />
Wiedziała, że dla niej to droga do ostatka.<br />
<br />
Z opowiadania Piotrka Kozaka w 51 r w Świdwinie.<br />
<br />
105<br />
<br />
Geniek<br />
<br />
Nocą zbudziła mnie rozmowa,<br />
Słowa krótkie, cisza i znów od nowa,-<br />
Jeszcze go nie ma? To północ!<br />
Młokos, dostanie lanie, żeby choć<br />
Powiedział ,gdzie będzie, kiedy wróci?<br />
A jak mu ktoś życie skróci?<br />
Takie to rozmowy strwożeni rodzice<br />
Prowadzili nocą. Dzieci ,czy śpicie?<br />
Cisza, nikt się nie odzywa,<br />
Tylko jedne oczy powieka nie zakrywa.<br />
Patrzę w sufit ciemny,<br />
Gdzie świat tajemny<br />
Majaki swoje snuje,<br />
Z mrzonek sieć buduje,<br />
A z tej sieci wzrok daleko leci,<br />
Na drogę, po której brat wędruje,<br />
Podartym butem lód kuje,<br />
A potem z łupem mizernym<br />
Powraca do chaty z węglem ciemnym.<br />
Matka gotuje wodę na kawę,<br />
Daje synowi ciepłą strawę.<br />
Co się stało? Pyta :gdzie byłeś?<br />
Ja, mamo, i mój koleś<br />
Bylim w Grodzisku na lorze.<br />
A nazad piechotą po torze.<br />
<br />
106<br />
<br />
Daleko to? Mama słowem go pieści.<br />
Oj, daleko, prawie czterdzieści.<br />
Tak to Geniek dorabiał,<br />
Na chleb czarny, nabiał.<br />
Żywił siebie i mnie,<br />
Dzieci zgraję<br />
O oczach wystraszonych,<br />
Głowach nie strzyżonych.<br />
Łaknących jadła,<br />
Bo bieda przysiadła<br />
Na samym progu,<br />
Broniąc wstępu Bogu!<br />
A były to lata tak okrutne.<br />
Nędza i przechwałki bałamutne.<br />
W tej chacie zawsze brakowało<br />
Kartofli i chleba, tylko tego chciało<br />
Marzenie biednej łepetyny,<br />
W której nie było winy.<br />
<br />
Na pamiątkę memu bratu Genkowi z okazji<br />
Świąt Bożego Narodzenia w 1998 roku ,a więc 54 lata później<br />
Wiesław.<br />
<br />
107<br />
<br />
Piegus<br />
<br />
Był taki chłopak krępy,<br />
Bystry, brudny od głowy do pięty.<br />
Wiecznie zalatany<br />
Jego swetr zachlapany.<br />
Na pewno zawsze uśmiechnięty.<br />
<br />
Podzielił się z każdym,<br />
Nawet przedmiotem ważnym.<br />
Takim jak chleb, papieros.<br />
Przy okazji jego mały nos<br />
Marszczył się jak przy zakaźnym<br />
<br />
Katarze, gdy kichnąć trzeba.<br />
Kichanie szło na dół, a wzrok do nieba,<br />
I dodatkowo do góry podskakiwał,<br />
Nim opadł, to kumpla wykiwał<br />
I odebrał kawałek chleba.<br />
<br />
Zjadłem z nim beczkę soli,<br />
Pięć lat broiłem do woli,<br />
Wspominam to z uciechą<br />
Chociaż nie raz dostałem dechą<br />
Po plecach, co strasznie boli.<br />
<br />
108<br />
<br />
Pragnienie<br />
<br />
Tam nie pójdę, tam jest cień<br />
I mroczna sień,<br />
Stropy czasem nadwątlone,<br />
W brudzie utulone.<br />
Pająk czyha w pajęczynie<br />
Co wejdzie, to zginie.<br />
<br />
Ja tam nie wejdę,<br />
Po alei się przejdę.<br />
Zieleń oczy moje bawi,<br />
Ucho skrzypem żurawi<br />
Zadowolę,<br />
Potem polem,<br />
Miedzą wąską,<br />
Łanem opasanym jej wstążką.<br />
Nachylę się nad kwiatem,<br />
Popatrzę, a potem<br />
Powrócę do znajomych stron.<br />
Spojrzeniem oczu, tam gdzie skłon,<br />
Nieba i drzew<br />
<br />
Tam pod klonem bratnia krew,<br />
Gnaty czasem zmurszałe,<br />
Tam pójdę na stałe.<br />
<br />
109<br />
<br />
Już koniec<br />
<br />
Walą z grubej rury,<br />
Więc uciekam do góry.<br />
Oni też uparcie<br />
Polują na żarcie,<br />
Hukną po raz wtóry.<br />
<br />
Dokąd ja, rogacz,<br />
W poroże bogacz<br />
Mam ciągle uciekać?<br />
Skąd wyższe góry brać?<br />
Oni ciągle walą ,psia mać!<br />
<br />
Już koniec góry, to wierzchołek,<br />
Na nim stoję jak kołek.<br />
Z garłacza jeden celuje,<br />
Już leci kula,zaraz poczuję<br />
Uderzenie i polecę w dołek.<br />
<br />
Tam pochyleni myśliwi,<br />
Ludzie bardzo tkliwi,<br />
Bebechy wypatroszą,<br />
A potem wolno ,coraz niżej znoszą<br />
Z ciężaru dużego szczęśliwi.<br />
<br />
110<br />
<br />
Buk<br />
<br />
Pośrodku ogrodu stoi stare drzewo,<br />
Duże, cień daje na prawo i lewo.<br />
Takie jest zdrowe o liściach z czerwieni,<br />
Gdy zmyte wodą ,to w słonku się mieni<br />
Kilka barw tęczy. Liście jego sztywne<br />
Głośno szeleszczą, twarde, barwą dziwne.<br />
<br />
Idę aleją , ktoś głośno mnie woła,<br />
„Wiesiek” ! Stanąłem. I patrzę dokoła,<br />
Nikogo nie ma, nikogo nie widzę.<br />
To wołał Janusz, wciąż jego głos słyszę.<br />
Więc patrzę po krzewach, na jaśmin drobny,<br />
Może to ktoś inny głos ma podobny?<br />
<br />
Nikogo nie ma. To był głos Janusza.<br />
Patrzę na buka, wiatr listkami rusza.<br />
Chociaż minęło lat dobre pięćdziesiąt,<br />
A on przeniesiony siłą w marny kąt,<br />
To ja ,brat ,wspominam to zawołanie,<br />
Może kiedyś Janusz przede mną stanie.<br />
<br />
111<br />
<br />
Urwana kosa<br />
<br />
Rysiek podjechał z samego rana<br />
Rowerem i pyta: Twoja chęć znana,<br />
Jeśli chcesz, to chodź kosić pszenicę.<br />
Hen, tam pod Klęskowa górną granicę.<br />
<br />
Wnet pojechalim. Łan pszenicy złotej<br />
Stoi i czeka. Kosa podcina z prawej.<br />
Sierpień jest, gorąco, a łan nie plaża.<br />
To pot się leje z każdego żniwiarza.<br />
<br />
Zmęczylim poletko, pokotem leży,<br />
Z miejsca w snopki wiązać pokos należy.<br />
Z boku broda porośnięta bylicą,<br />
W nim rumianku białe kwiaty się świecą,<br />
<br />
Machnę ci kosą brodę raz i drugi,<br />
Urywam kosę ,sam padam jak długi.<br />
Tak się skończyła pomoc koleżeńska,<br />
Ryśkowi, który wyjechał. Gdzie mieszka?<br />
<br />
Był to Rysiek Juralewicz zza Buga. Wyjechał do Kanady w 54r.<br />
<br />
112<br />
<br />
Branka<br />
<br />
Dobry Car batiuszka<br />
Zaglądał do łóżka.<br />
Za jednego rubla<br />
Dawał łapać wróbla.<br />
<br />
Gdy wrócisz na niwę,<br />
Dziewki będą siwe.<br />
Żegnajcie. Zielone.<br />
Idziem w obcą stronę.<br />
<br />
Car wymyślił brankę,<br />
Adolek łapankę,<br />
A Gomułki dranie<br />
W setkę głosowanie.<br />
<br />
Nie masz ich na świecie.<br />
Ludzie zmietli śmiecie,<br />
Ustawili tamy,<br />
Wyłamali bramy.<br />
<br />
Partyjne robole<br />
Stojąc w ruskim kole,<br />
Ci to wódę chlali,<br />
W obcym łożu spali.<br />
<br />
113<br />
<br />
Grudniowe wieczory 45<br />
<br />
Wioska od wieczora w tańcach brodzi,<br />
Hanka od komendanta rej wodzi,<br />
Buty oficerki wczoraj miała,<br />
Za które w naturze chłopu dała.<br />
Z tym tańczy, drugiego okiem zwodzi.<br />
<br />
Ma swą koleżankę ,zgrabną Jadzię,<br />
Która w pysznej tanecznej paradzie<br />
Gacha po całej sali okręca.<br />
Baczy, czy inna go nie zachęca.<br />
Czule ręce na biodrach mu kładzie.<br />
<br />
Muzykanty choć w czubie dość mają,<br />
„Czy pamiętasz Zakopane”, grają.<br />
Już blady świt, promyk widać zorzy,<br />
Sen jednak tu nikogo nie morzy,<br />
Napiwki słone muzykom dają.<br />
<br />
My też ,swawolne dwa smarkacze,<br />
Siedzim cicho w kątach, nikt nie płacze.<br />
Patrzym na pary, kojarzym wielu<br />
Jak wodzirej na cudzym weselu.<br />
Ten z tą, tamten do tamtej, kołacze.<br />
<br />
114<br />
<br />
Topola<br />
<br />
Rosnę, rosnę bardzo szybko<br />
Płonę w piecach także hybko.<br />
Lubię w bagnach się przeglądać,<br />
Gdzie dalekie łąki widać.<br />
<br />
Rosnę szybko na olbrzyma,<br />
Korzeń płytki ,ale trzyma.<br />
Trochę szkodzi mi jemioła,<br />
Która soków ciągle woła.<br />
<br />
Szkodzą także gniazda wrony,<br />
Przed pomiotem nic nie chroni.<br />
Chyba deszczu tęgie lanie<br />
Lub chłopców z wioski gadanie.<br />
<br />
Rosłam kiedyś nad Utratą,<br />
Cień dawałam ludziom. Za to<br />
Podtrzymali mnie linami,<br />
Kiedy wody szły falami.<br />
<br />
Była olbrzymia topola przy moście koło Elektrowni,<br />
Założono liczne liny w 44 r.<br />
<br />
115<br />
<br />
Tak było<br />
<br />
Mama szczęśliwa<br />
Pracę przerywa.<br />
Spuściła ręce<br />
Słucha jak dźwięczę.<br />
<br />
Aż sąsiadka przyleciała,<br />
Właśnie obiad gotowała.<br />
Bo to coś nowego<br />
W życiu ubogiego.<br />
<br />
Do szkoły nie chodzi,<br />
Wzrokiem w księgach wodzi.<br />
Śpiewał o oraczach,<br />
Żołnierzach tułaczach.<br />
<br />
O łąkach bez rosy<br />
Śpiewał chłopiec bosy,<br />
Mały Polak głodny,<br />
W dzień słoneczny, chłodny.<br />
<br />
Satyra<br />
<br />
Stargard Szczeciński 1999 rWiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-33354957515031211062017-12-27T07:24:00.001-08:002017-12-27T07:24:42.023-08:00"Wołyń woła"Wiesław Kępiński<br />
<br />
Wołyń woła<br />
<br />
poemat<br />
<br />
Rozdział 1.<br />
Folwark Satyjów<br />
<br />
Czy pamiętasz Polko ,Ikwę co leniwie bieży?<br />
Tak,pamiętam,bo tam Dubno,nad brzegami leży.<br />
A pamiętasz ty Satyjów,co miał stawy rybne?<br />
Tak. Pamiętam,wielkie wody i okrzyki dziwne.<br />
<br />
Czas zamroczył piękne lata, Ściemnił mózgu błony,<br />
Ale żyją pod powieką,Ikwy piękne strony.<br />
Gdy dziś starość mi dokucza,i ciemnia pokoju,<br />
To wspominam dziecka czasy,według dziecka kroju.<br />
<br />
Tak,pamiętam ja Satyjów,ojciec był rybakiem,<br />
Gdy wychodził rano z domu,pierś krzyżował znakiem.<br />
Bo mówiono w moim domu,między sobą jeno,<br />
Kłusowników rybich dużo,opędzić się trudno.<br />
<br />
Tato stawy nadzorował,połów zaś był roczny,<br />
Jeśli zimą coś łowiono,mówiono to „boczny”.<br />
Ja pamiętam moją mamę jak skrobała ryby,<br />
Ryba nieraz jej wyrwana,skakała w pół izby.<br />
<br />
Wszędzie spokój ja pamiętam,zabawy na dworze,<br />
Aż do czasu kiedy wojna….Dreszcz bierze,mój Boże!<br />
Tam panika była w koło,…Sowiety nadchodzą!<br />
W jesień piękną,gdy jabłonie swe owoce rodzą.<br />
<br />
Kto karabin swój posiadał,to strzelał i bronił.<br />
Karabinów było mało,wojsko zaś na froncie.<br />
Sowiet naszych trzech obrońców,szybko w lasy zgonił,<br />
Potem długo coś szukali,coś w folwarcznym kącie.<br />
<br />
A szukali oficerów armii co broniła.<br />
No bo ludność ta folwarczna na pewno ich skryła.<br />
Kiedy weźli nam do izby,mama pyta,czego?<br />
My szukajem oficera z karabinem,złego.<br />
<br />
Tu nie było oficerów,nie było żołnierzy.<br />
A kto strelał? Była armia,wielu naszych leży.!<br />
Może z głodu popadali,zamruczała matka?<br />
Nie przewracaj mi w komorze,to jest rybie siatka.<br />
<br />
Przeszukali całą wioskie,w ustępy patrzyli,<br />
A w ustępach widać dużo ,jak tu ludzie żyli.<br />
Część stanęła przy gorzelni,ach przeklęte Lachy,<br />
Na gorzelni dach zrobili z falowanej blachy.!<br />
<br />
Przypalona woń kartofla,nęciła im zmysły.<br />
Oni czuli co jest w środku,ręce im obwisły.<br />
Karabiny z rąk wypadły,ruszyli gromadnie,<br />
Obalili drzwi z futryną,szli jak żyli,stadnie.<br />
<br />
Póki kwarta w ręku była,to pili a pili,<br />
Oni teraz w Polsce rządzą,Twarz wódą obmyli.<br />
Długo spali zamroczeni,brzęk ich zbudził dziwny,<br />
Im się śniło ,usłyszeli, konwi łoskot dawny.<br />
<br />
Ktoś spirytus kradnie im tu,to zagłada życia,<br />
Ktoś wyniesie to co było i nie będzie picia.!<br />
Obudzeni patrzą jak ktoś konewki se targa,<br />
Nu zabraknie już im picia,obwisła im warga.<br />
<br />
Do gorzelni wszedł starszyna, Nu rebiata starczy!<br />
Zbiórka, robim na majdanie,wstawać, przewyć oczy.<br />
Idziem w dalsze,nam na Brody,a ruszamy żywo,<br />
Tam wojenne, i swobodne czeka na nas żniwo.<br />
<br />
A odchodząc powiedzieli,gorzelnia rządowa,<br />
Nikt po chatach spirytusu,niech teraz nie chowa.<br />
Wszystko zdawać na rzecz państwa,tu rządzą Sowiety!<br />
Rada w nocy jest wybrana,.W Radzie są kobiety.<br />
<br />
Odchodzili,my patrzylim na te ich ubiory<br />
Czapki mieli długie w szpice,jak krety wprost z nory.<br />
Karabiny to na kablach,na sznurach na szelkach,<br />
A jednemu to się urwał,i na ziemię ci trach.<br />
<br />
Więc go podniósł,związał sznury,zaklął,-nu jego mać!<br />
Sznur był krótki,więc z bielizny,zaczął babie sznur brać.<br />
Uciął sobie ze trzy metry, i w marszu rychtował.<br />
Brody przecież niedaleko,w bój on się gotował.<br />
<br />
Jedną dobę oni byli,bród i smród pozostał,<br />
Ojciec kazał majdan sprzątać,bo porządek lubiał.<br />
Gorzelniany miał robotę, kran każdy urwany,<br />
Jęczmień w kiełkach to zjedzony albo stratowany.<br />
<br />
Co w parniku było pyrek,to wszystko zjedzone,<br />
Szkło gdzie widać jest spirytus to kolbą stłuczone.<br />
Przede wszystkim jest nasrane w każdy kąt dwa razy,<br />
W tych wyziewach oni spali,służyły im gazy.<br />
<br />
Gorzelniany już z raportem do chadziajki bieży.<br />
Patrzy a tu na majdanie ruski gwerek leży.<br />
To na Brody on bez broni,sołdat maszeruje?<br />
To się opił. Nie ma broni,i on nic nie czuje?<br />
<br />
To nie pierwsze jest zdziwienie,jakie Polak czuje,<br />
Jeszcze nie wie jakie dziwy mu Rusek gotuje.<br />
Wszedł do dworu i melduje,opowiada cicho,<br />
Co zostało,jak wygląda,mówi prawie w ucho.<br />
<br />
Pani słucha,po czym każe słuchać Rady zdania,<br />
I tak dobrze,że od razu nas stąd nie wygania.<br />
Uzupełnić to co trzeba,na Rady zlecenie,<br />
Nic samemu nie zaczynać. Takie polecenie.<br />
<br />
Gdy sam zrobisz i naprawisz,będą urażeni,<br />
I pomyślą,że w majątku nikt Rady nie ceni.<br />
Gorzelniany przytakuje,zgadza się z chadziajką,<br />
Trzeba bardziej być potulnym,nie chodzić z nahajką.<br />
<br />
Teraz młynarz jest z raportem. Pani są topielcy.!<br />
Dwóch sołdatów utopionych,,na koło się pieli.<br />
Gdy się koło utopiło obaj utonęli,<br />
Co mam zrobić? A wyciągnąć za pomocą lejcy.<br />
<br />
Niech to zrobią ci co w radzie,bo będą kłopoty,<br />
Resztę zebrać i jak dawniej do swojej roboty.<br />
Na wydajność w pracy nie patrz,bądź umiarkowany,<br />
Bo instrument jest już inny,inny duch jest grany.<br />
<br />
Młynarz słucha,przytakuje i mówi,- zagłada!,<br />
Po czym ukłon wykonuje,i czapkę swą wkłada.<br />
Tu chadziajka go za rękę delikatnie bierze,<br />
I do ucha jemu mówi,-cicho,wokół zwierze.<br />
<br />
Młynarz znowu przytakuje,zasępił swe lice,<br />
Patrzy w koło,to na garnki,a to na miednice.<br />
Na kucharkę co warząchwią w garnku ciągle miesza,<br />
To na córkę Józefową co płaszczyk zawiesza..<br />
<br />
No już w progu stoi Józef z zasępioną miną,<br />
Stoi czeka,no bo widzi,ryby w stawach giną.<br />
Wszystkie ludzie z okolicy,naszą rybę łowią,<br />
Przebierają to co większe,przyświecają głownią.<br />
<br />
Nocą widać ich płomyki,niby roje gwiezdne.<br />
Trza zaradzić,ale jako?To są ludy głodne.<br />
Mów a śmiało ,mój rybaku,widzę żeś stroskany,<br />
Ludzie sieci zarzucają,głośno mszczą na pany.<br />
<br />
Do jesieni je wytrzebią,co robić na Boga?<br />
Ginie szczupak,karp i miętus,ginie i bieługa.<br />
Wody jeszcze nie spuszczają,dojdą i do tego,<br />
Pozostawią same szlamy,bo to ludzie złego.<br />
<br />
Tak jak możesz tak nadzoruj,nocą nie chodź w stawy,<br />
To się szybko unormuje,będzie rygor prawy.<br />
Może większy nawet będzie niż nasze nakazy,<br />
Bo w Sowietach lud w niewoli,bierze tęgie razy.<br />
<br />
Jasię dzisiaj tu pozostaw,będzie na posyłki,<br />
Ja nie mogę stąd wychodzić,ją puszczę dla zmyłki.<br />
Strzeż się gadki,bądź potulny,bo rozerwą końmi,<br />
Zawsze ciebie oceniałam,że wy ludzie skromni.<br />
<br />
Rybak zgodnie przytakuje,gdy przekracza progi,<br />
To chce jeszcze coś powiedzieć,drżą mu jednak nogi.<br />
Jego dusza się nie zgadza,.Rady on ma słuchać!<br />
Język w ustach mu kolebie a twarz ogniem buchać.<br />
<br />
Już za progiem się odwrócił,Jasia stała w sieni.<br />
Jej twarzyczka trochę blada jako liść się mieni.<br />
Bo przez okno bez firany ,słońce widać gaśnie,<br />
Na jej nosek swym promieniem,ostatkiem swym praśnie.<br />
<br />
Jasia starsza jego córka,miała iść do szkoły,<br />
Lecz budynek wyznaczony,,bez szyb i jest goły.<br />
Krzesła wszystkie wykradzione, i tablica zdjęta,<br />
A na środku ściany za to ,czerwień jest przypięta.<br />
<br />
W takich troskach jesień zeszła,jesień nieszczęśliwa.<br />
Gdy nieszczęście jest w kwartale,zima tęga bywa.<br />
I nadeszły śniegi grube,mrozy też nie liche,<br />
I złamały choć na krótko,Sowietom ich pyche.<br />
<br />
Cisza Wołyń wnet zalała i ruch jest wstrzymany,<br />
A co będzie z wiosny ciepłem,los ludów nieznany?<br />
Stawy lodem tęgim skute,śniegi aż do pasa.<br />
Trzeba kłodą zaspy zgarniać,bo ryba wygasa.<br />
<br />
Już zamarzła Stubła rzeczka,i szumi pod lodem.<br />
I nie może cieszyć życia ze swoim narodem.<br />
Gdy się patrzy na słoneczko zachodzące w dali,<br />
No to widać Dziatkiewicze,i komin co pali.<br />
<br />
Więcej w prawo to Tuszebin,wioska tyż bogata,<br />
Tam po łąkach zamrożonych,zwierzyna rogata.<br />
Już nie dzieli Stubła łąki,zwierzyna buchtuje,<br />
I śnieg gruby swą racicą,jak może tratuje..<br />
<br />
Tyż zamarznął i staw rybny,na którym wysepka,<br />
Tam z sankami dzieci dążą. Z bieli robią zlepka.<br />
Z szyszki nos mu zmajstrowali,włosy z wielu liści,<br />
A do ręki kij sękaty,który garścią pieści.<br />
<br />
Preditatiel Józwę woła,by zaprzęgał sanie,<br />
Reszta przyjdzie do pomocy,jeśli jeno wstanie.<br />
Józwa mówi nic nie zrobim,judzi dużo nada.<br />
Ty nie gadaj jeno robić,przyjdą,wpierw narada.<br />
<br />
Przyszło kilku przed obiadem,pijane w trzy d..y.<br />
Ale razem się wspierali,w dążności do kupy.<br />
Razem bili też przerębel,wydłubali ci dwa.<br />
Nogi sobie poranili,każdy z szyjki coś chla.<br />
<br />
Za pazuchą z lewej strony,flaszka jest wciśnięta,<br />
Swym otworem za kufajkę,,męczy im oczęta.<br />
Głowę w lewo nachylają, a potem do dołu,<br />
Sacza wódę,się prostują,lód kują od nowu.<br />
<br />
Już dwa łomy utopili,jeden wpadł z nogami,<br />
Wyciągnięto zmęczonego,okryto workami.<br />
Jakoś szybko wieczór nadszedł,wracają w zagrody,<br />
Długo idą groblą śnieżną,trą nosy i brody.<br />
<br />
Dwa przeręble w ciągu ci dnia,we trzydzieści osób,<br />
Jakieś dobre to zwyczaje,to jest życia sposób.<br />
Wzajemnie się podpierają,mówią,jutro skończą.<br />
I dwie linki włoka jutro,to na pewno złączą.<br />
<br />
Rad nawzajem udzielają,chwalą brygadzistę,<br />
Co wydaje polecenia,dobre no i ścisłe.<br />
Jednak dużo dziś zrobili,śniegi rozgarnięte,<br />
A pod lodem widać nawet,ryby duże ,śnięte.<br />
<br />
Znać przyducha jest okropna,łamać lody nada,<br />
Każdy idąc swoje racje,jak umie wykłada.<br />
Ten co głośniej u nich mówi,to ma ich poparcie,<br />
A czym bliżej domów stoją . To nęci ich żarcie.<br />
<br />
No nie każdy to sam dojdzie,ciągną go za ręce,<br />
Zaraz szybko zostawiają,w ciepłej sieni wnęce.<br />
Nie raz chaty też pomylą,patrzą w inną stronę,<br />
Tam gdzie komin jest wysoki,niebo zadymione.<br />
<br />
Tam jest kocioł węglem grzany,tam są paleniska.<br />
Z kotła para idzie w zacier,zacier w szybie tryska.<br />
A z zacieru rurką z miedzi,cieknie zapalanka,<br />
Gdy wypijesz sztagan z rana,grzeje jak kochanka.<br />
<br />
Rybak Józef myśli nocą jak ratować ryby?<br />
Bo ci ludzie to dzień cały pracują na niby.<br />
Dziś przyducha coś złapała,a jutro zagładzi.<br />
Jeśli ryba padnie jutro,pijacy są radzi.<br />
<br />
Z tą brygadą nie wykuje,nie wykuje otworów zbyt wiele,<br />
Co tu robić? Łamie głowę,żona łóżko ściele.<br />
Ty nie rządzisz nie łam głowy,ty się nie wychilaj.<br />
Rób co trzeba,a rób dobrze,wódy z nimi nie chlaj.<br />
<br />
Łatwo mówisz to kobieto,a sumienie moje?<br />
Nie narzekaj,dziękuj Bogu. Jesteśmi we dwoje.<br />
Patrz dziedzica jakoś nie ma,kowal też zaginął,<br />
Nauczyciel starszy człowiek,dziwnie też się zwinął.<br />
<br />
Borowego dawno wzięli,a leśniczy to gdzie?<br />
Wkoło same jeno żony,po jednej lub dwie.<br />
Czy nie widzisz chłopie biedny,ubywa Polaków,<br />
No a z Dubna o ich życiu,ani,ani znaków.<br />
<br />
Boguszowa chce do Dubna,chce bym z nią jechała,<br />
Ona nie zna ich języka,chce bym ja gadała.<br />
Paczkę dużą ma z bielizną, Jedziem gdy mróz puści,<br />
Buty ciepłe mu zawiezie,szmalcem skórę tłuści.<br />
<br />
No a kiedy pojedzieta? Myślę chyba w marcu,<br />
Nie wiadomo to dokładnie,obce są na dworcu.<br />
Wszystko kradną,i roznoszą,swawola,rozpusta,<br />
Wczoraj to jej zaginęła ,w kratę gruba chusta.<br />
<br />
Coś se rybak postanowił,i zasnął szczęśliwy,<br />
Sny miał jednak niespokojne,czas był obrzydliwy.<br />
Wcześniej rano trochę wstał on ,sprawdził czy są liny,<br />
Konie kazał brać z orczykiem,świat zaś wstawał siny.<br />
<br />
Lekkie chmury niebem szły ci,leniwie ,pomału,<br />
Jedno bardzo go martwiło,w ludziach brak zapału.<br />
Wesołości w nich brakuje,gnębi ich ta wojna,<br />
Przecież było tu inaczej. Ta wojna jest gnojna.<br />
<br />
Wytłumaczył wszystkim jak,co. A teraz do dzieła.<br />
Jeśli dzisiaj nie zrobimi to Rada się zgniewa.<br />
Konie poszły w drugie brzegi,linka wierzchem leży,<br />
Już przerębel kuty jest tam,.Rybak krokiem mierzy.<br />
<br />
Potem czółno w toń spuszczono, kamień jej wrzucono.<br />
Konie poszły lekko w przody,lód szybko kruszono.<br />
Nie topiono czółna tutaj,ciężar łamał płytę,<br />
Czółno dechy miało fest ci,to dębowe,lite.<br />
<br />
Do wieczora to dwa stawy,załatwiono z marszu,<br />
Później czółno odchudzono,pozbawiono farszu.<br />
Ludzie widzą,dobrze idzie,sposób jest pluszowy,<br />
Sposób taki jest nie znany,to sposób jest nowy.!<br />
<br />
Wiosna blisko,i Wielkanoc. Tutaj to są aż dwie,<br />
Każda wiara robi swoje o tym każdy tutaj to wie.<br />
To zamknięte obyczaje,surowe w swej treści,<br />
Nie za bardzo jest wiadomo,co która,co mieści.?<br />
<br />
By nie było wszystko pięknie, zło planuje swoje,<br />
Łamie szyki katolikom,wchodząc na pokoje.<br />
Rano szuka rybak cieśli, puka chata pusta.<br />
Chce zapytać co się stało? Język mu się zrasta.<br />
<br />
Drzwi papierem zaklejone,pieczęć w nim odbita.<br />
Z boku patrzy na rybaka stroskana kobita.<br />
W nocy wszystkich ich zabrano,na sanie w te pędy.<br />
Pojechali tam do traktu,tędy i owędy.<br />
<br />
Tu skręciła ręką dziwne swoje wywijasy,<br />
A mówiła i skrzeczała jak stare zawiasy.<br />
Z ruchów rybak wywnioskował,że między stawami,<br />
Poszły sanie z konwojentem,i władzy saniami.<br />
<br />
Do dziedziczki trzeba iść,raport złożyć trzeba.<br />
Zaszedł tedy na pokoje,tam kręci się Lejba.<br />
Co pan robi na salonach? Rybak pyta ostro.<br />
A to samo co i pan tu. A ona in vitro!<br />
<br />
Uleciała gołąbeczka,my ją wytropimy.<br />
Rada pałac ten zajmuje,będą między swymi.<br />
Rybak cofa się na majdan,nic jakby nic.<br />
Pokazuje,jam jest głupi,ja to zwykły ci widz.<br />
<br />
W środku jednak jest niezwykle,straszliwie wzburzony,<br />
Nie wytrzymał na majdanie,więc idzie do żony.<br />
Dziś wywózka w nocy była,dziedziczka im zwiała,<br />
Widać wcześniej,od przyjaciół jakieś znaki miała.<br />
<br />
A to święta urządzili,a niech ich zaraza,<br />
A do cieśli,to u Lejby,była już uraza.<br />
Lejba to był nietutejszy,i wódą handlował,<br />
Cieśla kiedyś go przepędził,Lejba nie darował.<br />
<br />
Nie tak toto chyba było,ona nie zjechała.<br />
Wczoraj byłam z nią w areszcie,ona pozostała.<br />
Do znajomej chciała wstąpić i poszła na pieszo,<br />
A do domu to ja sama,śniego jeszcze dużo.<br />
<br />
W Dubnie weślim do aresztu.Mówię,- do Bogusza.<br />
Jeden wstaje wzion walize,dalej się nie rusza.<br />
Boguszowa chce pisemko,że mąż pokwitował,<br />
Ja tłumaczę,on walizę juz do szafy chował.<br />
<br />
Jak usłyszał,że „putiowka”,wzion walize w grabe,<br />
Poszedł,wraca z karteluszką,rzuca nią o babe.<br />
Boguszowa czyta pismo i mówi,-fałszywe!<br />
A mój Józek jest gramotny,tu litery krzywe.!<br />
<br />
Poszedł strażnik jeszcze raz,ma pokwitowanie.<br />
Boguszowa patrzy,mówi,- ja napluje na nie.!<br />
Do rejkomu zaraz ide,opowiem o tobie,<br />
Że fałszywe nosisz pismo,wychodzimy obie.<br />
<br />
Strażnik poszedł po raz czwarty,czekami cierpliwie,<br />
Znów przynosi inne pismo.Pani czyta chciwie.<br />
Patrzę na nią na jej lica,,widzę łagodnieje,<br />
Przytakuje lekko głową,dusza jej się śmieje.<br />
<br />
Kiedy wyślim my z aresztu,mówi ,mam ,atentkie.<br />
Jeśli pragniesz ze mną iść,? Miałam nawet chętkie.<br />
A nie będę przeszkadzała. Pani sama pójdzie.<br />
Wymówiłam się jej jakoś,Wracam bo dzień zejdzie.<br />
<br />
Ona poszła ja wróciłam,to ją ocaliło,<br />
Myślę jednak ona zjedzie,to mówione było.<br />
Rybak znów się zastanawia,i mówi do żony;<br />
Jeśli ona jutro wróci to jej los stracony.<br />
<br />
A u kogo Bartek siedzi? Pawlikowska niańczy.<br />
Chłopiec żywy jest jak iskra i kozaka tańczy.<br />
Wezmę dziecię i do Dubna ruszam za godzine,<br />
Wiem gdzie ona kwateruje,chyba się nie myle.<br />
<br />
Rybak kazał wnet podwodę do drogi szykować,<br />
Zapożyczył u prezesa,niby chciał kupować.<br />
Różne rzeczy,fatałaszki,obuwie na wiosne,<br />
Bo te jego zeszłoroczne,to trochę za ciasne.<br />
<br />
Pawlikowska mu dziecinę ,w kożuchu wrzuciła,<br />
Widać jednak w niepokoju ogromnym to była.<br />
Rybak ruszył błotną drogą,wśród kałuży śniego,<br />
Konie potem gdy był dalej popędził do biegu.<br />
<br />
Wciąż oglądał się na wózek czy pakunek leży,<br />
Świstnął batem, strzelił głośno,para kłusem bieży.<br />
Po południu widać Dubno,wjechał stępa furą,<br />
Cel podróży był w chałupie,za Zamkową Górą.<br />
<br />
Lejce wrzucił za sztachetę,puka w drzwi chałupy.<br />
Wokół niego stoi ganek,modrzewiowe słupy.<br />
Śniegu trochę wokół domu,szyby jednak ciepłe.<br />
Grzeją w chacie,bo są czyste,mrozem nie zalepłe.<br />
<br />
Rybak drugi raz zapukał,otwiera staruszka,<br />
Józef patrzy na babinę,w kapciu u niej nóżka.<br />
Ja do pani Boguszowej,pilne ja mam sprawy,<br />
A do nozdrzy jemu leci,zapach pitej kawy.<br />
<br />
Niech pan wejdzie. Ale czy jest? Pyta rybak cicho.<br />
Ktoś się rusza w drugiej izbie,wabi go to echo.<br />
Boguszowa staje w odrzwiach,rybak palec kładzie,<br />
Kożuch z wozu wnet przynosi,ślizga się po lodzie.<br />
<br />
Gdy do sieni z worem wszedł juz,każe drzwi zamykać,<br />
Bartka w środku tutej mam ja,o zaczyna fikać!<br />
Weśli w pokój gdzie w kominku drzewo się zarzyło,<br />
Dość przytulnie i cieplutko w tej izbie tu było.<br />
<br />
Co się stało mój Józefie? Wywózka ma pani!<br />
Cieślę w nocy nam zwineli,byli też we dworze,<br />
Ale pani tam nie było.Szukają mój Boże!<br />
Przyjechałem z Bartkiem ja tu, Wasza mnie nie zgani?!<br />
<br />
Mój Józefie,dzięki Bogu.Co radzisz? Mów prędko!<br />
Z Dubna trzeba nam uchodzić,tu znajdą was gładko.<br />
Już szykuję sie,do drogi Mario nakarm dziecko.<br />
On zaspany,widać jest to,ma różowe liczko.<br />
<br />
W dwie godziny powóz ruszył,konie po obroku.<br />
Idą stępa,miastem wolno,tak kroczek po kroku.<br />
Dokąd pani? Pyta rybak. Gdzie radzisz rybaku?<br />
Możem nawet i do Pińska,albo do Zbaraku.<br />
<br />
Możem blisko do Równego,to miasto dość duże,<br />
Wio koniki,trochę kłusem,prędzej,że a nuże.<br />
Tu lejcami obił lędzwie,kłusakom aż chlapło,<br />
Nie za szybko,ściągnął lejce,,bo nawali koło.<br />
<br />
Uciekami tak we troje wozem a nie osłem,<br />
Czy czasami ty nie jesteś tutaj Boga posłem?<br />
Tamta trójka pośród piasku i ciepłoty gnała,<br />
Tutaj zimno,wokół śniegi,cel dziecina mała.<br />
<br />
W Równym mam kilku przyjaciół,będą tam noclegi.<br />
Bo to moje no i Bolka dość dobre kolegi.<br />
Lecz nie możesz ty nikomu mówić mniejscowości,<br />
Bo mnie znajdą i w Sybirze zmarzną moje kości.!<br />
<br />
Józef kiwnął jano głową,zbędne to uwagi,<br />
Wiosło trzyma się też w dulce przy pomocy knagi.<br />
Razem tworzą układ pędny,żywioł pokonują,<br />
Razem z brzegu,tak do brzegu,razem podróżują.<br />
<br />
To w dzidzicach jest potęga,dziedzic przewodnikiem,<br />
Bo bez niego lub bez kmiecia,człek zostanie dzikiem.<br />
Józef zna porządek rzeczy.Ład to jest przy dworze,<br />
Co to będzie za bolszewi?Żle będzie mój Boże!<br />
<br />
Te pijane ich sołdaty ,będąc w upojeniu,<br />
To mówiły jak w kołchozie,jak się ludzie leniu.<br />
Ten kto miał nawet gołębia to poszedł do turmy,<br />
Nic swojego! Ten tam przeżył, ten kto był pokorny.<br />
<br />
Chłopów z wioski zagoniono do piwnicy ciasno,<br />
I zamknięto bez powietrza.Tydzień tak trzymano.<br />
Szczury zgryzły im policzki,oczy wyjadały,<br />
A chłopiska jako śledzie na stojąco stały.<br />
<br />
Józwa ciarki znowu przeszły,spojrzał na tył wozu,<br />
Nic nie było,szronu trochę,to świadectwo mrozu.<br />
Konie nocą szły do przodu,miarowo w kopyto,<br />
Chłód im dawał się we znaki,dziecię mocniej skryto.<br />
<br />
Rybak słuchał tych pijaków,dolewał gorzałki,<br />
To okazja była wielka,dawał im migdałki.<br />
Nic nie pytał jeno słuchał,rzewnych opowieści,<br />
I to takich,co to żadna w głowie się nie mieści.<br />
<br />
Oni tutaj też to zrobia,pomału,wolniutko,<br />
Poczym resztę za łeb wezmą,będą trzymać krótko.<br />
Wóz z przeciwka jakiś słychać, Pozdrawiają Boga,<br />
Rybak pyta od niechcenia,czy daleka droga?<br />
<br />
Do Równego będzie pięć ci,trakt jest suchy prawie,<br />
Można jechać środkiem jego albo po murawie.<br />
To szczęść Boże! A Bóg zapłać.Wozy się mineły.<br />
Niezadługo,z dala światła od miasta mignęły.<br />
<br />
Młody sołdat opowiadał,że uczyciel szkolny,<br />
Coś tam wspomiał o nauce,że on nie jest wolny.<br />
Bo nie mówi jak to było,jeno z gazet uczy,<br />
Posiekano go szablami na środku ulicy.<br />
<br />
Rybak nie znał miasta Równe, Boguszowa radzi,<br />
Aby jechać wprost na zamek i konie prowadzi.<br />
Wiele skrętów i uliczek,błądzą bez pytania,<br />
Wreście pani cicho woła,- tu jest szkolna bania!<br />
<br />
Za tą szkołą w tą ulicę,czwarty dom ryglowy,<br />
Kryty gontem,przed nim parkan,wygląda na nowy.<br />
Na ten parkan się złożyłam,będzie ze trzy lata,<br />
Tutaj siostra mieszka z dziećmi,siostra mego brata.<br />
<br />
Bez postoju ruszam nazad,mówi rybak drżący.<br />
Lepiej dużo to nie wiedzieć,Bóg nas znowu złączy.<br />
Klepnął lejcem zady koni,dorwał się do traktu,<br />
I na Dubno się kieruje,zadowolon z faktu.<br />
<br />
Żegnaj Józefie rybaku. Tak mu powiedziała<br />
I na wieczne pożegnanie rękę swą podała.<br />
Rybak z pełnym tu szacunkiem ucałował dłonie,<br />
No a potem lejce szarpnął i pogonił konie.<br />
<br />
Teraz cicho mruczał sobie,do wieczora zjedzie,<br />
Ale smutno jest samemu na kożle,na przedzie.<br />
Koniom trzeba dać obroku,trza wjechać w leszczyny,<br />
Jeno jeszcze trochę dalej,bliżej będzie gminy.<br />
<br />
Jednak stanął,wżion dwa worki,na uszy zakładał,<br />
Konie owies już chrupały,on swe myśli składał.<br />
Postanowił trasę zmienić ruszyć do Ołyki,<br />
Stamtąd doma trzeba szukać,dla większej omyłki.<br />
<br />
Nikt nie musi teraz wiedzieć,że Równe odwiedzał.<br />
Postanowił i tak zrobił,już na kożle siedział.<br />
Konie poszły z pyskiem w workach,nieraz też stawały,<br />
Worki swoje na kopyto,i w pysk owsa brały.<br />
<br />
Tak z godzinę z workiem ci szły,rybak się zatrzymał,<br />
A następnie trochę wyżej,worki im przypinał.<br />
Ołykie on dobrze ci znał,lepiej niżli Dubno,<br />
Trochę zdrzemnął się na kożle,konie szły wciąż równo.<br />
<br />
Już pod wieczór jest Ołyka,przejechał przez rynek,<br />
Targ tam jeszcze się odbywał,kupił parę świnek.<br />
A następnie na Satyjów,Stubła już krę niesie.<br />
Teraz to już niedaleko,zatrzymał się w lesie.<br />
<br />
W lesie śniegu dużo więcej,pikada jest biała,<br />
Niedaleko wedle wozu,lisica gdzieś gnała.<br />
Worki puste,owies zgryzion,wio koniki drogie,<br />
Zakręt w śniegu szedł ciężkawo,zaspy były srogie.<br />
<br />
Szosa jednak jest czarniawa,kałuże błyskają,<br />
Pęciny są całkiem mokre,kopyta chlupają.<br />
Do wieczora chyba zejdzie,wio koniki żywo.<br />
Już jest widno,niepotrzebne lampa ni łuczywo.<br />
<br />
Droga prosta to się zdrzemne,kwiczą te prosiaki,<br />
Trzeba będzie mlika dawać,ładne bo pasiaki.<br />
Wieprz zarżnięty tydzień temu,żona go tam wędzi,<br />
Trochę chłodno w plecy jest mi,i kark mocno swędzi.<br />
<br />
We niedzielę do majątku zajechał we święta,<br />
Na podwórku słychać jeno jak kwiczą prosięta.<br />
Kilka bab przyszło ocenić,co to za zwierzaki,<br />
Jako takie,mówią głośno,ale nie ryżaki.<br />
<br />
Preditatiel się nawinął i pretensje wnosi,<br />
Że tak długo,i że koniom sierść się wodą rosi.<br />
W maju nada dać wizyta,w Prużany w kołchozy,<br />
Ty pojedziesz w delegaty,szykuj aż dwa wozy.<br />
<br />
Popraw szczeble,namocz szprychy,weżmiesz alkohole.<br />
Już ja tebie chcę tam wysłać,tebia posłać wole.<br />
Zobacz jak tam gospodarka,jak pole wygląda<br />
Nie zawiele ty tam gadaj,udawaj wielbłąda.<br />
<br />
Dubno też da delegaty,ale wozy nasze,<br />
Bo majątek,nu jest mnogi,rządy były Lasze.<br />
Konie,wozy,wróć tu cało,alkohole puskaj,<br />
Milcz ty dobrze,bo ja znaju,jaki tam to jest raj.<br />
<br />
Rybak konie dał do stajni,pościągał puszorki,<br />
Zabrał jeno teraz puste,po ospie swe worki.<br />
Bo z brezentu one były,lite no i nowe,<br />
Na przejażdżkie tam w Prużany,będą znów dotowe.<br />
<br />
Żona pyta już od progu,czy miałeś trudności?<br />
Trzy dni w drodze,my tu w strachu,ty nie masz litości?<br />
Ano zeszło,wszystko dobrze,sprawa jest zamknięta,<br />
Co robiłem,gdzie ja byłem? Sprawa tajna,kręta!<br />
<br />
Żona odetchnęła z ulgą,prasuje koszule,<br />
I od czasu tak do czasu,patrzy w męża czule.<br />
Więc załatwił. Dzięki Bogu! Będzie miał odpusty!<br />
W czwartek przecież jak wyjechał,ten czwartek co tłusty.<br />
<br />
Ta przyroda co tak w maju zakwita w Wołyniu,<br />
Nie wie wcale,czemu ludzie swoje wargi śliniu.<br />
A zwilżają je językiem,robią to z zgryzoty,<br />
Bo bolszewia im wytłukła wszystkie psy i koty.<br />
<br />
Maj się żółci,maj się bieli,maj sianem zachwyca.<br />
Coraz częściej młode łani wychodzą z ukrycia.<br />
Zając swoje długą miedzą,w światy te wprowadza,<br />
Jemu zagon jagły kaszy wcale nie przeszkadza.<br />
<br />
Owszem w jagle stójkę robi,sprawdza okolice,<br />
Tutaj nie ma już myśliwych,nie spuszczą iglice.<br />
Wszyscy oni ziemię gryzą,lub grzeją Sybiry,<br />
Tam zapomną jak wygląda ,cebula lub pyry.<br />
<br />
Pośród pól pomalowanych,zbożem w trzy kolory,<br />
Siwki ciągną pierwszy powóz,siwki jak indory.<br />
Głowy w górę wciąż unoszą,zarżą nieraz długo,<br />
A po bokach wypasionych,znać,nie jedzą chudo.<br />
<br />
Dwa kasztany drugi powóz,ciągną wśród zieleni,<br />
Ludzie dobrze są ubrani,szal się bielą mieni.<br />
Trakt na Równe,potem Ostróg i do wioski Wilii,<br />
Tam im czekać nakazano,na granicy styli.<br />
<br />
Dojechali do tej wioski,gdzie liczne chałupy,<br />
Na ich widok koło bramek,ludzi stoją kupy.<br />
Obok tej wsi jest granica,do Arkadi świata,<br />
Tam robotnik i lud wielki,się nawzajem brata.<br />
<br />
Te dwa wozy to w gościnę będą tam wpuszczone,<br />
Będą mogli więc zobaczyć,jak są tam tuczone.<br />
Wszelkie zwierza,no i ptaki,słuchać sekretarza,<br />
Jak się robi,jak naprawiać,kidi coś nawala?<br />
<br />
Przydzielono im kwatery,Józef śpi u Wilka.<br />
U którego żona miła i młodzieży kilka.<br />
Te czekanie się przedłuża,kilka dni minęło,<br />
Przewodnika ciągle nie ma,chyba jego wcięło.<br />
<br />
To już tydzień stoją w Wilii,czas jest na spacery,<br />
Więc z Adamem,Józef idzie w zagon jego szczery.<br />
Ten kawałek to jest mój,tyle mi zostało,<br />
Resztę biedzie oni dali,wielu brać nie chciało.<br />
<br />
Sprowadzili od Hucułów od strony Pokucia,<br />
Co to znają jeden sposób,,owiec swoich krycia.<br />
Psy nam z miejsca wystrzelono,zabrano też studnie,<br />
Wodę mogę jeno brać gdy bije południe.<br />
<br />
Ja z majątku od Boguszów,teraz eto sowchoz,<br />
To majątek bardzo piękny,nam brakuje tera łez.<br />
Jednak milczym bo żyć trzeba.To niewola ruska.<br />
Ani lepsza ani gorsza jak nad Wisłą pruska.<br />
<br />
A za rzeczką takie płoty? Za wysokie chyba?<br />
Milcz wędrowcze,milcz jak niemy albo też i ryba,<br />
Tam jest wioska zagrodzona przed okiem intruza,<br />
Nie patrz lepiej w tamtą stronę bo oberwiesz guza.<br />
<br />
Tak chodzili cały dzionek,ześli na kolację,<br />
Tu już przybył ich przewodnik,gadał swoje racje.<br />
Towarzysze! Pojedziemi do kraju postępu!<br />
Tam ukłonim się każdemu,socjalizma chłopu!<br />
<br />
Rozdział II<br />
<br />
Czarna ziemia Wilii<br />
<br />
Sierpień miał się ku końcowi i żniwa dorżnięto.<br />
Dzisiaj właśnie kosy leżą,dzisiaj żeńców święto.<br />
Kopki w równym rzędzie stoją,jako i rycerze,<br />
Co przed laty tu przybyli,by bronić rubieże.<br />
<br />
Żeńct siedzą se na miedzy,szklanka jest w ich dłoni,<br />
Sączą wolno trójniak złoty,,wolno nikt nie goni.<br />
A pan Adam z butlą w garści,chętnie im nalewa,<br />
Patrzy w twarze utrudzonych,wiew im poty zwiewa.<br />
<br />
Co na czołach jest obfity i kapie po nosach,<br />
Ziarna dzisiaj ukończyli,jutro będą w prosach.<br />
Dzisiaj też jest dzień wypłaty,są dobre zarobki,<br />
W domach polskich też jest święto,gdy wzrok pieści kopki.<br />
<br />
Snopy ciężkie gospodarzu. Odzywa się jeden,<br />
U nas w Kurpiach to należy zważyć prawie śiedem.<br />
By ciężary dostosować,Bóg tu rodzi ziarno.<br />
Jeśli wojna znów wybuchnie,wrogi wszystko zgarną.<br />
<br />
Tak,coś mówią o wybuchu,swędzą Niemca dłonie,<br />
Lecz ja myślę nic nie będzie,tu otarł swe skronie.<br />
I jęk krótki ścisnął w krtani,weteranem przecież był.<br />
I na frontach wszystkich polskich,trzech rozbiorów bił.<br />
<br />
Spojrzał w stronę dwuch kopistów,co na rżysku w dali,<br />
Czapkę swoją dla zabawy,nawzajem zdzierali.<br />
Twarz mu trochę się ściemniła,dobył więc gąsiora,<br />
Złapał jego za dwa ucha,piłno to w dom już pora.<br />
<br />
Sprzęt zabrano na ramiona w usta wzięto pieśni,<br />
Śli śpiewając,”czeremoszu”,jak Huculi leśni.<br />
A ciepłota szła od środka,miodem podsycana,<br />
Zdało się też okolicy,że dla niej jest grana.<br />
<br />
Jeszcze spojrzał na kopistów,młode to rekruty,<br />
Mundur nowy,karabinek,z żółtej skóry buty.<br />
A za rzeką czystą Wilią,tam wioska też była,<br />
Ona dziwne tajemnice,od lat kilku kryła.<br />
<br />
Sowiet ,płot z desek postwaił,by nie zaglądano,<br />
Czy na wiosce jest już wieczór,czy dopiero rano.<br />
Na tym płocie są plakaty,przetłustych kułaków,<br />
Co to ludzi batem gonia,przy jedzenia braków.<br />
<br />
Podwieczorek ciepły jest,brzęczą wiadra w studni,<br />
Co się wpuści blachy dzwięk,jakoś dziwnie dudni.<br />
Potem plusk blachy o wodę,szum wody wlewanej,<br />
Kołowrotem ciągnie się,dżwięk kropli spadanej.<br />
<br />
Utrudzona jest rodzina,cały dzień na nogach,<br />
A najbardziej to ci młodzi,będą spać na stogach.<br />
Mrok już spowił okolice,gdy wszystko ucicha,<br />
Mięśnie serca jeno biją,widać skręty ucha..<br />
<br />
Ucho ciągle dziwnie dryga,Pan Adam się budzi,<br />
Sołtys do chałupy wali,daremnie się trudzi.<br />
Kołem drzwi są wszak podparte,a koł bardzo tęgi,<br />
Drzwi drzwi dębowe,a na ukos są,lipowe wręgi.<br />
<br />
Jeszcze świtu prawie nie ma,lecz Adam w drzwi bierzy,<br />
Patrzy w twarz swego sołtysa,i oczom nie wierzy.<br />
Oczy on ma wyłupiaste, strach mu ścina usta,<br />
Wojnę mamy już Adamie! Tam od miasta Gdańska.<br />
<br />
Był kopista i to mówił.Zachód cały walczy,<br />
Co my zrobim tu Adamie? My tu tacy malcy!<br />
Gdybt Adam pięścią w usta dostał od sołtysa,<br />
To by nawet i nie zadrżał,tu warga mu zwisa.<br />
<br />
Smutek wielki go ogarnia,język kołkiem staje,<br />
Nic nie mówi,bo myśl dziwna w mózgu mu się wije.<br />
I tak stoją oby dwoje,jak te martwe słupy,<br />
Ani jeden z nich nie dryga na progu chałupy.<br />
<br />
Nowomelin wieść potwierdza.Wójt zwołuje Rade.<br />
Gdy się ześli to on mówi,-na obronę kłade!<br />
I wyciąga plik banknotów.Do kasy Gromady!<br />
Każdy prawie coś zostawia.Koniec jest narady.<br />
<br />
Każdy widział przecież burze jak nadciąga wolno.<br />
Nieraz nagje się pojawia,moczy drogę polną.<br />
Ale nigdy nikt nie widział,burzy na dwie strony,<br />
Aby tutaj się spotkały i zlały zagony.<br />
<br />
Niby to jest niemożliwe od nastania świata.<br />
Ale jednak tak się stało! Wschód nadsyła kata.!<br />
Ruski weszły w dwa tygodnie,”my wam pomagamy.”<br />
My tu tylko wam wybijem,wasze wraże pany!<br />
<br />
Więc kopiści się poddali,nie kazano strzelać.<br />
Chociaż ciągle im wbijano,- krew za Kresy przelać!<br />
Dziwne jakieś są rozkazy,i dziwna niewola,<br />
Oto z miejsca się wydaje,sowiecka swawola.<br />
<br />
Już z kopistów mundur zdarto,męczą ich biegami,<br />
Oni biegać już nie mogą,potem są już zlani.<br />
Trzeci dzień bez odpoczynku,biegają wokoło,<br />
Juz koszule zdarto im,już,oni już są goło.<br />
<br />
Czwarty dzień są bez posiłku i bez kropli wody,<br />
Rzuca bochen chleba im tu,chłopak taki młody.<br />
To się ruskom nie podoba,chcą zamęczyć KOPE,<br />
Łapią chłopca,biją kolbą i wpędzają w kupe.<br />
<br />
Pędzą ich do Czeremnego,kto po drodze pada,<br />
To go bagnet ich przebija,długi on jak szpada.<br />
Gdy pan Adam się dowiedział,że syna zabrali,<br />
To zesiniał z bólu cały,pięścią w skroń się wali.<br />
<br />
Harcerzyku mój kochany,zamęczą tam ciebie,<br />
Już zapomnij o rodzinie i o naszym chlebie.<br />
Zło ci serce ciepłe wyrwie,zagryzie z rozkoszą,<br />
Bo tam oni synu drogi,nic zboża nie koszą.<br />
<br />
Bolszewiki pędzą drupe na Hutor Wieleński.<br />
Co majdanem zwany był tyż,kopistów dzień klęski.<br />
Gdy kopiści widzą,że tu,nadzieji już nie ma,<br />
Stachu mówia,zwiewaj zaraz ale nie do doma.<br />
<br />
Nasze ciała są obite,a mięśnie bez siły,<br />
Pókiś mocny,zwiewaj więc ty,póki ciepłe żyły.<br />
My ruszymy na strażnika,a ty w krzewy se leć,<br />
Nic nie stawaj,ty uciekaj,ty masz zawsze biec.<br />
<br />
Jeden Stachu z nich ocalał,słuch o KOPIE zginął.<br />
On się wyrwał z kręgu tego,las po cichu minął,<br />
Sumienie go jednak gryzło,zostawił znajomych,<br />
Już nie ujrzy więcej on ich, nie zobaczy onych.<br />
<br />
Stachu chodził kilka tak dni,od wioski do wioski,<br />
Za odrobek kromka chleba,no a w duchu troski.<br />
Co się dzieje w jego Wili,czy są nachodzeni ?<br />
Po tygodniu zjawił się już,jako duch w swej sieni..<br />
<br />
Mama z miejsca go oprała,ojciec macał kości,<br />
Na siniaki lał jodyne,były otyłości.<br />
Opuchlizna jyż schodziła,obrzęki też nikły,<br />
Ojciec czule je smarował,większe ropą sikły.<br />
<br />
Trzy tygodnie jak powrócił z biwaku na Pińsku.<br />
Tam z druchami jasł grochówkę,tu brukiew po świńsku.<br />
Chleb mu dali tak spleśniały, z uśmiechem szydercy,<br />
Masz go tutaj i to kuszaj,mówią ludożercy.<br />
<br />
Gdy kopista jeden upasł bagnetem go dżgano,<br />
Potem płuca wyciągneli i wątrobę brano.<br />
Palce długo swe lizali,o charosze dudki!<br />
Takie to są umierania u sowietów skutki.<br />
<br />
Tato ja na to patrzyłem,oni się nie kryli,<br />
Trupa w krzewy zaciągneli,a nas kolbą bili.<br />
Nikt nie obmył sobie twarzy,a uśmiechy jakie!<br />
Jakby sezam już odkryli a w nim jadła pakie.<br />
<br />
Troski jednak narastały,dzielono mu ziemie,<br />
Inne władze przecież były, już w Nowomalinie.<br />
Komisar ze Zdołbunowa na czele czeredy,<br />
Pola dzieli,izby dzieli.Adam jest bez wody.<br />
<br />
Krowy znikły,konie znikły,kury policzono.<br />
Zdawać zboże nakazano,limit nałożono.<br />
Więc wyżywić mu jest trudno żonę i dzieciaki.<br />
Jakby zagonem nie rządzić,wychodzą wciąż braki.<br />
<br />
Zima przyszła jakich mało,dymią się kominy,<br />
A przekopów w śniegu nie ma,komisar bez winy.<br />
Nikt nie rządzi,nikt nie radzi,jeno w szyby zerka,<br />
Może zbrojni się zbliżają,może bedzie bierka?<br />
<br />
Nadszedł styczeń rok czterdziesty, Nocą po północy,<br />
Ktoś im szybę nagle wybił,chyba strzelił z procy.<br />
Nie,to bagnet z niej wystaje,i słychać okrzyki,<br />
Wstawaj Wilku,no a szybko,ładuj się na bryki!<br />
<br />
Tu pan Adam to zrozumiał,czemu psy wybito.<br />
Pies ostrzegał,kiedy brzękło o kamień kopyto.<br />
Teraz można po cichaczu,najść każdą osade,<br />
Wybrać z domu albo z chlewa,i stare i młode.<br />
<br />
Żona coś tam powiedziała,gdy psy im strzelano,<br />
Ktoś usłyszał tote słowa,żonę mu wezwano.<br />
Przesłuchania były takie,co na myśli miała,<br />
Że o ludziach coś brzydkiego pod nosem gadała.<br />
<br />
Tam gdzie teraz psy strzelają,ludzi strzelać będą,<br />
Dzisiaj to jest gorzka prawda a jutro legendą.<br />
Może role się odwrócą,strzelcy w łeb dostaną,<br />
Bo to byłoby najlepszą,najlepszą naganą.<br />
<br />
W drzwi pukanie się nasila,cisza w okolicy,<br />
Nie zbudzone są sąsiady,choć śpią bez szlafmycy.<br />
Nocą cisza wokół wielka,tu dom otoczony,<br />
Każdy kto żyw w środku siedzi,będzie wywleczony.<br />
<br />
Ojciec córce nakazuje by lampę paliła,<br />
A więc Hela zapaliła,,choć się kuchnia tliła.<br />
Ojciec podszedł koł odstawił,ziąb buchnął do sieni,<br />
A na czapce takiej z czubem,to gwiazda się mieni.<br />
<br />
Ubierajtsa,w dwa kwadranse,na wozy a wszystkie,<br />
Wnet a szybko,bo inaczej,będą rzeczy brzydkie.<br />
Hela zbiera się szybciutko,i co mama każe,<br />
To do wozu idzie nosi,wokół liczne straże.<br />
<br />
Gdy usiedli już na wozach,na swoich tobołach,<br />
To nadjeżdża trójka konna.Ten co pod nim wałach,<br />
Woła gromko, to „opuszka”,to nie ta osada!<br />
Lachy wioska,tam nam jechać,jechać szybko nada!<br />
<br />
Wyrzucili nas na śniegi,,ruszyli z kopyta,<br />
Każdy batog w rękawice zaciśniętą chwyta.<br />
Leją konie,giną w mroku,słychać ich przeklęństwa.<br />
Że na wozach ich już była taka tłusta pastwa.<br />
<br />
Teraz puste wozy gnają,po Lachy na Lachy,<br />
Jakoś marnie im tłumaczą ,ukraińskie brachy.<br />
To pomyłka,nu do czarta,czas do Orzemina!<br />
Coraz krótszy,dawać w konie,koniom kapie ślina.<br />
<br />
Tato kazał nam toboły,na izby w cug wnosić,<br />
A sam poszedł do sąsieka,siano krowie rzucić.<br />
Potem polan naręcz wzion ci,i przyniósł do pieca,<br />
Ojciec pali,ciepła chce tu, w kuchni palić zleca.<br />
<br />
Mama mówi,ale po co? Ciepło jest nagrzane.<br />
Ojciec szybko odpowiada,,a wiesz co nam dane?<br />
Jak za miesiąc wezmą nas,komu to zostawie?<br />
Czy nie widzisz,nasze krowy są na naszej trawie.<br />
<br />
Lecz nie nasze ale cudze,rozdano i kwita,<br />
Nikt się tu o pochodzenie ,nawet psa nie pyta.<br />
Mam zostawić reszte trudu,dla uciechy Zyda?<br />
Cicho,zamilcz,ktoś podsłucha,no i ciebie wyda.<br />
<br />
Ja nie spałam już tej nocy,,jeno Adaś chrapał,<br />
On jest chłopczyk i do spania,jeszcze chętkie że miał.<br />
Lecz do wiosny nikt nie przybył,,ojciec poszedł w pole,<br />
Robił swoje,wciąż bronował, i sadził kartofle.<br />
<br />
Obok działki te z nadania,to stały w ugorze,<br />
Trawą były zarośnięte,bez plonów mój Boże!<br />
Moje oczy to widziały,pełne potępienia,<br />
Dla lesera,dla włócsęgi i wielkiego lenia.<br />
<br />
Kiedy w maju bzy zakwitły,zboże się kłosiło,<br />
Coraz więcej też kontroli u nas w domu było.<br />
Jak pszenica gospodarzu,na mym polu rośnie?<br />
Pyta żydek,raz Adama,plon przywoż nie gnuśnie.!<br />
<br />
Jak przywiozę? Przecież rosnie,skąd wezmę odstawę?<br />
Ty nie pyskuj,ja ci mówię,u nas rządy prawe.<br />
Nakazują oddać zboże,,a więc przywoż chwadko,<br />
Bo inaczej do więzienia,ty mój drogi bratko!<br />
<br />
Ojciec ciągle był wzywany do gminy na mowy,<br />
Ciągle był tam popędzany,choć plon nie gotowy.<br />
W taki sposób mu wskazali,jakie jego miejsce,<br />
I że daty zbóz odstawy,znów są coraz krótsze.<br />
<br />
W maju do wsi zajechały delegaty ludu,<br />
By pojechać tam w sowiety,ujrzeć rzeczy cudu.<br />
Tydzień stały przed granicą,,czekali na wizy,<br />
Tytoń ręcznie napychali,do cieniutkiej gilzy.<br />
<br />
Poprzez rzeczkę spoglądali na wysokie płoty,<br />
A wysokie aż do czuba tej ruskiej głupoty.<br />
Wojciechowski sam do siebie dość głośno zamruczał,<br />
Świat deskami to zabity,kaczki w wodę rzucał.<br />
<br />
Rozdział III<br />
<br />
Satyjów pod niemiecką okupacją<br />
<br />
W Satyjowie kopki stoją na łąkach grabionych,<br />
Patrzą swoją suchą trawą a widzą zdrożonych.<br />
Parę siwków,co wóz ciągnie,z trudem i mozolnie,<br />
A na wozie pełno luda,ubraną dość strojnie.<br />
<br />
To nasz rybak w trzy tygodnie wracał jedną furą,<br />
Wracał z Rosji,gdzie parobki były teraz górą.<br />
Tam podarek zostawili,wóz i to z zaprzęgiem,<br />
Dziękowano nieżyczliwie,oni uśli z lękiem.<br />
<br />
Tam łapczliwe oczy,-”panów? Grabiły z odzieży,<br />
Tam gdy szedłeś za potrzebą,pijak obok leży.<br />
Tam ich grzecznie poproszono,by dali podarki,<br />
Ogłoszono wbrew ich woli,że koni dwie parki!<br />
<br />
Jak wrócimi,rzecze rybak? No automobilem.<br />
Do więzienia za to pójdziem,pękniem jak ten Golem.!<br />
Reszta ludzi go poparła,że tak nie uchodzi,<br />
A komisar mówi wręcz wszem,-rybak za nos wodzi!<br />
<br />
Goście znowu go poparli,tak naprawdę było,<br />
My nie po to tu zjechali by koni ubyło.<br />
Ja bez koni się nie rusze,a róbta co chceta,<br />
U nas w spisie ,zapisana jest każda chabeta.<br />
<br />
Liczba zgadzać się tam musi,gdy braknie to turma!<br />
Zabirajta nas w Sybiry,rybak grzmiał jak surma!.<br />
Po gorącej długiej gadce,sprowadzono siwki,<br />
Na kasztany to masz dyplom.Spasiba podciwki.<br />
<br />
Tak wracali jednym wozem w wielkim niepokoju,<br />
Zajechali po południu,było po udoju.<br />
Preditatiel słucha wszystkich,jak ich urządzono,<br />
A on na to,- koniom owsa,by je nakarmiono.<br />
<br />
Jutro siano będziem wożić,,iść na odpoczynek,<br />
Puścić wywar krowom zaraz,,kartoszki dla świnek.<br />
Po wydaniu tych nakazów,bierze Józwa w biura,<br />
Nic nie pyta tylko słucha jak zginęła fura.<br />
<br />
Słucha o tym jak tam pola,ile doją mlika,<br />
Jeno mruży często oczy i na palcach pstryka.<br />
Do wieczora rybak mówi,co widział,co słyszał,<br />
Preditatiel nadal milczy,nieraz ciężko dyszał.<br />
<br />
Póżno w noc się pożegnali,bo jutro do siana.<br />
To już czerwiec i pobudka o piątej jest grana.<br />
Rybak wrócił więc do domu,siadł przy stole ciężko,<br />
Zjadł co dano, potem orzekł,- wielka nasza klęsko!<br />
<br />
Żona o nic go nie pyta,leje w miskie wody,<br />
Jeśli chcesz bym coś powiedział,- Tam są tylko smrody!<br />
Rozpowiadać ja się boję,tyle ci wystarczy.<br />
Szybko zasnął.Tera nos mu jakoś dziwnie warczy.<br />
<br />
Rok mordęgi szybko minął,ubustwo się szerzy,<br />
Coraz częściej bochen chleba na dwoje się mierzy.<br />
Coraz cichsze są ludziska,jakby ogłupiałe,<br />
Nieraz mówisz coś do niego,on słowa ma małe.<br />
<br />
Głowę na dół ma spuszczoną.Czy jest odurzony?<br />
Widać wolne jego ruchy,a jest niegolony.<br />
Co tam z tobą? Macha ręką. Może jesteś chory?<br />
A on palcem maca wargi. Tam szerokie tory.<br />
<br />
I wskazuje gdzieś na wschody,dość szerokim gestem,<br />
Odpowiada jakby sobie,jeszcze tutaj jestem.<br />
I odchodzi nie podnosząc ani jednej nogi,<br />
Szura butem,chyba gładził,,tu powierzchnię drogi.<br />
<br />
Drugi czerwiec się zaczyna,pod opieką biedy,<br />
Co folwarkiem tutaj rządzi,lepszym życia siejby.<br />
Tej czerwonej,robotniczej,prawdziwego ludu,<br />
Co to zawsze chętkę miał ci na troszeczkę brudu.<br />
<br />
Czerwiec to są sianokosy,drugie za kacapa.<br />
Do roboty trzeba się brac,bo powiedzą gapa.<br />
No a gapa to oznacza pomniejszone racje,<br />
Chleba tyle tu dostaniesz,pomniejszone racje.<br />
<br />
Rano wszyscy pośli w łąki,układali stogi,<br />
Gdy wrócili Rady nie ma,wszyscy dali nogi.<br />
Z jakiej racji pyta rybak? Mówią ,nowa wojna.<br />
Już z zachodu następuje Prusów siła zbrojna.<br />
<br />
Jaka wojna? To dwa druhy! Nie kręcisz ty czasem?<br />
Ja nie kręcę,wszyscy zwiali,nie drogą lecz lasem.<br />
Idż do biura,obacz sam że, ty rządca najstarszy,<br />
Nie zobaczysz tam nikogo,nawet żywej myszy.<br />
<br />
Rybak stanął zadumany,myśl jak błyskawica,<br />
Zapłonęła w jego głowie,jak zbawienna świca..<br />
To nie będzie już granicy,trza zwiewać nad Warte,<br />
Lecz nikomu ani słowa,trzyma tajną karte.<br />
<br />
Jeśli w tym coś prawdy będzie,to czekam okazji,<br />
No bo drugiej już nie będzie,,popęd ja mam kozi.<br />
Jeśli prawda? Zobaczymi. Jeśli przeżyjemi,<br />
To wyjechać stąd należy,tu się nic nie zmieni.<br />
<br />
Wprost z dziedzińca wszedł do żony,co herbatę grzała,<br />
Słuchaj mówi,wyjeżdżami,tak jak będziesz stała.<br />
Przytaknęła lekko głową.Jeśli to się zdarzy?<br />
Bo o innym ta kobieta,życiu teraz marzy.<br />
<br />
Tu nienawiść wielka była,Zydzi się znęcali.<br />
A co ludzi w lód wywieżli? Innych na śmierć zgnali.<br />
Trza uchodzić w lepsze strony,gdy będą warunki,<br />
A na podróż odłożone, w kieszeni są sumki.<br />
<br />
Ale czy to najważniejsze,gdy śmierć wokół krąży,<br />
Ten przeżyje co ucieknie,jeśli tylko zdąży.<br />
Więc kiwnęła zgodnie głową,daje przyzwolenie,<br />
Po co gadać,dzieci słyszą,mają też myślenie.<br />
<br />
Każdy czeka na armaty i na pułki jazdy,<br />
Rybak rządzi całym stanem,słuchają jak gazdy.<br />
Po dekadzie to trzy wozy na apel zjechały,<br />
Już wychodzi ich dziedziczka,baby torby brały.<br />
<br />
Każdy kto ją zauważył osłupiał zdumiony,<br />
Ona z ganku okiem patrzy,już na wszystkie strony,<br />
Poczym wchodzi na pokoje gdzie Lejba miał spanie,<br />
Nakazuje ściągać płótna robić wielkie pranie.<br />
<br />
Nikogo też w dom nie woła,szoruje podłogi,<br />
Przez dwa lata są nie myte,ślizgalą się nogi.<br />
To już lipiec,a niedziela,właśnie wówczas była,<br />
Chce rybaka w dworze widzieć,uczuć swych nie kryła.<br />
<br />
Kiedy Józef stanął w progu,i ujrzał chadziajkie ,<br />
to mu nerwy wnet puściły.Przeżyła nagonkie.<br />
Ona bliżej też podeszła z uśmiechem serdecznym,<br />
I mówiła tonem miłym ,nawet bardzo grzecznym;<br />
<br />
Józwa,dziękuję za pomoc,za ratunek syna!<br />
My byliśmi na wygnaniu,,to nie Boga wina.<br />
Będziesz moją prawą ręką,dłoń twoja szlachetna.<br />
Wszystko tutaj jest zmienione,to okazja świetna.<br />
<br />
Pani ! Ja juz spakowany,czekam na granice,<br />
Kiedy zginie sztuczny kordon,zmieniam okolice.<br />
Jeśli przyjdą ciężkie czasy Józefie rybaku,<br />
Znowu razem wyjedziemi do mego tartaku.<br />
<br />
Mam w poznańskim ja po stryju tartak no i lasy,<br />
Jeśli przyjdzie znów uciekać,tam będą wywczasy.<br />
Tedy proszę abyś został,nie mam tu oparcia,<br />
Twa rodzina polska przcie,z inną będą tarcia.<br />
<br />
Rybak nie może odmówić przyjmuje oferte,<br />
Jest szczęśliwy z biegu sprawy,,zagrał w czystą karte.<br />
Ona prosto z mostu wolę swoją ukazuje.<br />
A on w duszy ciepło trzyma,i dobrze się czuje.<br />
<br />
Poszedł w swój dom,w progu mówi,żono zostajemi.<br />
Pani prosi więc zostaję,może się coś zmieni.?<br />
Lecz niewielkie też są zmiany,Niektóre dość gorzkie.<br />
Niemiec kuma się z kozakiem.A to mają łaskie!<br />
<br />
Na majątku jest komando a w sile plutonu,<br />
Czapką machać to należy dla dobrego tonu.<br />
Ten majątek jest dla armi,dyscyplina wzrasta.<br />
Żaden towar stąd nie idzie na potrzeby miasta.<br />
<br />
Jest obora pełna krówek,i jest duża chlewnia,<br />
Jest gorzelnia, i na wódkię nowiutka rozlewnia.<br />
Koła młyńskie kręcą młyny, i chleb się wypieka,<br />
Na produkty,tuż za bramą,sznur powozów czeka.<br />
<br />
Obca armia zbiera żyto tu na ziemi polskiej.<br />
Ode Wilna,poprzez Wołyń do grani podolskiej.<br />
Tu nie polski strażnik stoi.Teraz Ukrainiec.<br />
Ten dopiero z tego rady jak z błota odyniec.<br />
<br />
Tu za ruska rządził żydek.Teraz są Germany.<br />
U nich rządzi Ukrainiec,z ćwiartowania znany.<br />
Józef swoje wciąż przelicza,swoje argumenty,<br />
Przyjdzie chyba ta okazja by pokazać pięty.<br />
<br />
Lecz związany zaufaniem dziedzczki i pani,<br />
Nie ucieknie jak ten lumpek,serca jej nie zrani.<br />
Na majątku rygor wzrasta.żniwa znów skończone,<br />
To co idzie do spichlerza,przez Niemca ważone.<br />
<br />
Znowu lody łamać trzeba,mrozy są siarczyste,<br />
W lutym wieści dziwne idą,wieści wielce mgliste.<br />
Że tam Niemiec soplem dostał,że cofa szeregi,<br />
Dziwnie wszystko toto ci brzmi,wieść roznoszą szpiegi.<br />
<br />
Lód złamano znowu liną,przy pomocy czołga,<br />
W czołgu radio przecież grywa,słychać słowo,-Wołga!<br />
Rybak uszy więc nadstawia,szprechać nie potrafi,<br />
Liczy jednak,że słoweczko jakieś w ucho trafi.<br />
<br />
Nic nie trafia,ale mina czołgisty zamglona,<br />
Nie ma buty,wesołości,jakoby spłaszczona.<br />
Rybak z tego więc miarkuje,famy są prawdziwe,<br />
Że zamarzli,że szeregi,Niemców są nieżywe.<br />
<br />
W czołgu który kruszy lody,piecyk jest wstawiony<br />
Ogień całą dobę tu jest,bez przerwy palony.<br />
Po tygodniu lód skruszono.Marzec słońcem daje.<br />
Więcej wieści znów nadeszło,gdy już buły maje.<br />
<br />
Lecz gdy jesień znów nadeszła i były wykopki,<br />
Hardość rusi się zwiększyła i biorą,”urlopki”.<br />
Do roboty ludzi brak jest, Co to jest do licha?<br />
Rybak myśli,coś się dzieje? Ruś z głodu nie zdycha!<br />
<br />
Nagle prawie w jednym dniu ci,policja przepadła.<br />
Uszła w lasy a po drodze na wioski napadła.<br />
Rybak w łodzi swijej siedzi,wokół kupa sieci,<br />
Ukrainiec mu wskakuje i do gardła leci.<br />
<br />
Wsadza głowę rybakowi do wody jeziora.<br />
Napij ty się tego Lachu,bo na ciebie pora.<br />
I utopiłby człowieka,gdyby tam na brzegu,<br />
Ktoś nie krzyknął,:zostaw ty go,idą tu w szeregu!<br />
<br />
Józef łapie ledwo oddech,oczy ma na wierzchu,<br />
I nie wchodzą w oczodoły,do samego zmierzchu.<br />
Były mordy w okolicy,ale na majątku?!<br />
To zuchwałośc! Wygnać jego! Brak Rusi rozsądku.<br />
<br />
Znowu wiosna jest zielona,żółć kwitnie wokoło,<br />
Ale naszych w cichych mordach znowu wiele padło.<br />
Do Józefa wstąpił ci ktoś,na długie rozmowy,<br />
Józef jeno przytakuje,mówi,jam gotowy.!<br />
<br />
Niezadługo do młynarza poszedł w pogawędkie,<br />
Popijali wrzątek z lipy,jedli bułki miękkie<br />
Gdy wychodził po południu,napadli na niego,<br />
I wrzucili w koło młyńskie,kanału większego.<br />
<br />
Koło kurtkę rozerwało i uniosło w górę,<br />
Ukraińcy więc myśleli,że ma w żebrach dziurę.<br />
I znikneli jak te duchy,lub ćma gdy widnieje,<br />
Nikt nie wiedział,że tragedia w kole tu się dzieje.<br />
<br />
Wieczór ciepły po dniu nastał,zona czeka męża,<br />
Długo dzisiaj on nie wraca,nerw jej się napręża..<br />
Więc wysyła Jasię swoją,córko do młynarza.<br />
Niekta ojciec wraca już,że,i na ciemność zważa.<br />
<br />
Jasia poszła przez podwórce,do młynarzów stuka.<br />
Kiedy ona otworzyła opadła jej ruka.<br />
No a czego chcesz ma Jasiu? By ojce wracali.<br />
Ojca nie ma tutaj dawno,do piątej gadali.<br />
<br />
Młynarz w drzwiach się ukazuje.Ojce nie wrócili?<br />
Ano nie ma,mama to mi,szukać go zlecili.<br />
Młynarz lampę już zapala,obejdę kanały.<br />
Mnie się widzi,że przy większym Ukraińcy stały.<br />
<br />
Gdy podeśli już do koła co to w ruchu było,<br />
Młynarz dżwignię już zastawia,koło zatrzymało.<br />
A Józefie ?! Woła młynarz,a gdzie wy ukryte?<br />
Głos spod belki się odzywa,- jeszczem nie zabite!<br />
<br />
Z wody rybak się wynuża,to Hryć mnie tam wepchnął.<br />
Niech go mrowie,no ażeby tak bez wody zdychał..<br />
A czy był sam? Dwuch ich było.ciągle się kręciło.<br />
Coraz gorzy z nami Józwa,tu żle zawsze było.<br />
<br />
Ja przystaje w tajne związki,trza się kupą bronić.<br />
Bo z osobna nas wyduszą.Trza od Niemca stronić.<br />
Oni ich to uzbroili, w lesie mają strzelby,<br />
A my za to wielka fige,i bez chełmu łeby.<br />
<br />
Marynarkie my porwało,ściągneło przez głowe,<br />
A w niej gilzy w paczce były i linka na krowe.<br />
Wyjść nie mogłem,kiedy koło ciągle było w ruchu,<br />
Więc dziękuję ci za pomoc,dziękuję ci druhu.<br />
<br />
Choć córeczko,w dom już czas nam,Jasia się odzywa.<br />
Tato u nas tam ktoś siedzi,chyba się ukrywa.<br />
To możliwe,trza się przebrać, i wchodzą do chaty.<br />
Pawlukiewicz w izbie siedzi.Ratujta mnie braty!<br />
<br />
Tak zakrzyknął gdy rybaka ujrzał mokrusiego.<br />
Mać ubita,żona także, dzieci do jednego.<br />
Rybak cicho nakazuje,matka daj rajtuzy.<br />
Mokry cały przecież jestem a na głowie guzy.<br />
<br />
Dwuch napadło na mnie dzisiaj,tam,no wedle młyna,<br />
A jednego to z nich znam ja ,znam ja sukinsyna.<br />
Już ja mu za to zapłace,gorącym żelazem,<br />
Lecz nie zrobię tego sam ja,zrobimi to razem.<br />
<br />
Józwa spodnie już przebiera,żona leje w szklanki,<br />
Czysta to ciecz,lecz rozgrzewa jak ciało kochanki.<br />
Pawlukiewicz no i rybak stukneli szklanice,<br />
W tym tygodniu,sukinsyna,no ja go zachwyce.<br />
<br />
Tutaj Józwa głowe w tył swą, wolniutko przechyla.<br />
No a wolno sączy płyny,gardłu czas umila.<br />
Teraz sami siedli w izbie,póżno w noc skończyli,<br />
Kiedy legli już na słomie to o glorii śnili.<br />
<br />
Lipiec miał się ku końcowi,bandy napierały.<br />
Strzały z broni pojedyńczej,lecz i serie grzmiały.<br />
Józwa sprasza okolice,na ciche narady,<br />
Co przyjedzie ktoś z rodziny,to od strachu blady.<br />
<br />
Dziś dwudziestu się zebrało w izbie u rybaka.<br />
Każdy siedzi słucha jeno jak delegat skaka.<br />
A delagat na stojąco izbe przeskakuje,<br />
Ciągle mówi im o życiu,obrone gotuje.<br />
<br />
Józwa wychodzi na chwilę i w komorze grzebie.<br />
Jaja kurze w miskę kładzie.Jasia to dla ciebie.<br />
Weż omlety z tego zrób tu,zwijaj się dziewucho,<br />
Rób natychmiast.Delegatom,w brzuchu trochę krucho.<br />
<br />
Jasia wzięła tą miednice,na podwórko wyszła,<br />
Tam też płaczem się zalała,aż sąsiadka przyszła.<br />
Czego beczysz? Mam omlety smażyć na patelni,<br />
Nie wiem jak to tutaj zrobić,na wielkiej smażalni.<br />
<br />
Ja ci trochę tu pomoge,dawaj szmalec,drewka,<br />
Zaraz zrobim a ty nie becz,z ciebie ładna dziewka.<br />
Dobra kopa jaj tu będzie,nie żałuj więc szmalcu,<br />
Chleba nakrój bardzo grubo,chleba bez zakalcu.<br />
<br />
W izbie nowy głos zabiera,Koziarz z łapą misia,<br />
W głowie zaraz mówiącemu całkowicie miesza.<br />
Tu bez broni wyginieni,gdzie są karabiny?<br />
Wszyscy z miejsca przytakneli,ożywili miny.<br />
<br />
Mówca z miejsca znów podskoczył,nie trzeba ich wiele.<br />
Jeśli cztery dostaniemi ja trafnie wystrzele.<br />
Nie uzbroim w karabiny, Trzeba ich tysiące!<br />
Ale cztery tyż wystarczą,na roje ich prące.<br />
<br />
Koziarz jednak mówi swoje. Panie bandy liczne!<br />
Pięć tysięcy jedna liczy,mają dobre łącze.<br />
Tu delegat znów podskoczył,cztery tyż odstraszy,<br />
To są kulki,to się strzela,a nie dmucha z kaszy.<br />
<br />
To co mamy wykopane,nic więcej nie będzie,<br />
W każdej wioscaw kazdej chacie,żle się naszym wiedzie.<br />
Jeśli grupy nie stworzycie,każdy się rozbiegnie.<br />
To wam powiem,do niedzieli,każdy w piachu legnie.<br />
<br />
Wszyscy zgodnie przytakneli,majątek obsadzą,<br />
Dyżur stróży trza ustalić,tak do rana radzą ,<br />
Do wieczora mają ściągnąć swoich nawet z wioski,<br />
I roześli się nad ranem ludzie pełni troski.<br />
<br />
Rano łuna jest nad rzeką,Dziatkowicze płoną.<br />
Wioska rzuca się do rzeki.W Satyjowie chronią.<br />
Swoje głowy.Lecz nie wszystkie,większość pozostała,<br />
I swe gardła pod nóż cudzy,jako baran dała.<br />
<br />
Dom Kępińskich jest wybity,wszystkich sześciu synów,<br />
Dom spalony i nie widać żadnego z kominów.<br />
A staremu to z trzech wideł kozioł uczyniono,<br />
I na widłach,brzuchiem na dół,tako położono.<br />
<br />
Rybak poszedł do dziedziczki.Pani wieś się pali<br />
My im pomoc trochę póżno,póżno trochę dali.<br />
To są chyba Dziatkowicze? Tak,to wieś za rzeką,<br />
Ludzie prześli tutaj do nas,tą bagnistą łąką.<br />
<br />
Jest garnizon u nas Węgrów,to nas jeszcze chroni,<br />
Nie zadługo jednak tego,rusek też ich goni.<br />
To Józefie spróbuj broni,kupić od Madziarów,<br />
Ja fundusze tobie daje,mam trochę dolarów.<br />
<br />
Lecz gdy nadszedł wrzesień piąty,wojen ponad siły,<br />
Ludność na 2si nie istniała,miasta wszystko skryły.<br />
Bastion jeden Satyjowski,trwał jako opoka,<br />
Banderowiec łamał zęby,nie mógł zmorzyć smoka.<br />
<br />
Wojciechowski ludy zebrał,okopy poczynił,<br />
Niejednemu rusinowi,głowę w nich przyskrzynił.<br />
Gdy wykopków była pora,niemożliwe zbiory,<br />
To dziedziczka tajnie woła,- Rybak do komory!<br />
<br />
Krótko radzą co też czynić,daje mu rozkazy.<br />
Jutro wieczór ,tu podstwwisz,dla mnie dwa powozy.<br />
Jeden powóz na dwa konie dla twojej rodziny,<br />
Po powozie dla młynarza,tych od cielęciny.<br />
<br />
Gorzelniany jeden powóz,Koziarz jeden tyż,<br />
Jeśli ktoś chce z nami jechać,decyduj,ty wisz.<br />
Kto bezpieczny w taki konwój,czy będzie się bronił?<br />
Ma w kolumnie z nami jechać,by koni nie zgonił.<br />
<br />
Konie lepsze zabierami,tabun puścić w pole,<br />
Tak masz zrobić, Bo nas zgonią.Taka moja wola.<br />
Chcesz coś mówić? Tak bez broni,nam na Dubno jechać?<br />
Toż rozbiją nam powozy,taka tam ich mać!<br />
<br />
Załatwiłam ja osłone od Dubna dopiero,<br />
Tam już łatwiej będzie zadbać o to nasze dobro.<br />
Nic nikomu nie rozgłaszaj,rób to w tajemnicy,<br />
By nie poszły nasze sprawy,w mig po okolicy.<br />
<br />
Gdy będziemi już na wozach,ogłosisz,- kto z nami?<br />
I trzy wozy wyprowadzisz od stodoły bramy.<br />
Na te wozy niech ładują,każdy swoje rzeczt,<br />
Rybak słucha ,nic nie mówi ani nic nie przeczy..<br />
<br />
W dzień następny już od rana,palba szła od lasu,<br />
Folwark broni ciągle się tu, Ruś pragnie hałasu.<br />
Słychać,hura,widać ludzi,widać wściekłe twarze,<br />
Lecz Satyjów ciągle strzela,prosto w oczy wraże..<br />
<br />
Hura,hurra,strelców roje,grupamy biegają,<br />
Już podchodzą pod gorzelnie,ale opór mają.<br />
Coraz częściej ktoś upada,krzyk ich cichnie,słabnie,<br />
Widać,że już się cofają,że ktoś znowu padnie.<br />
<br />
Wojciechowski jest na strychu,bada skąd jest siła,<br />
Która ciągle atakuje,gdzie się na noc skryła?<br />
Wszystkich zbrojnych pragnie zabrać,wszystkich będzie trzysta,<br />
To kolumna będzie długa,sprawa oczywista.<br />
<br />
Gdy pod wieczór palba cichnie,każe nadal strzelać,<br />
Aby tamtym wszelkie chęci do szturmu odbierać.<br />
Konie są już ubierane,i czekają mroku,<br />
Teraz chrupiją porcje swoje,dziennego obroku.<br />
<br />
Teraz picie i do wozów,ciągle ostrzał trzymać!<br />
O północy ruszym cicho,kłonnic ręką imac.<br />
I powoli konwój ruszy,na Dubno,bez lampy,<br />
Bitą drogą,bez osłony i wojskowej mapy.<br />
<br />
Tak obmyślił sobie rybak i wdraża to w życie,<br />
Sam gotuje się do drogi ale bardzo skrycie.<br />
Każe strzelać pojedyńczo,idzie do młynarza,<br />
I rozkazy od dziedziczki w ucho mu powtarza.<br />
<br />
Masz godzinę przyjacielu,ruszami spod dworu,<br />
Potem poszedł do Koziarza,temu brak humoru.<br />
Ale kiwnął jeno głową,uścisnął prawicę,<br />
Będę.Trafię,niepotrzebne ,w taką chwilę świce.<br />
<br />
Rybak jednak obszedł wszystkich,kto chce to na wozy,<br />
O północy my ruszamy,strzelać w lasy,w łozy.<br />
Strzelać wolniej,pojedyńczo,ala prażyć w próżnie,<br />
No bo z tego może ubyc,być może a różnie.<br />
<br />
Wstąpił do własnego domu.Żono szykuj dżieże,<br />
I to mówiąc sam siekiere do swej ręki bierze..<br />
Kabany po głowie chlasta,flaki wieprzom spuszcza,<br />
Pekluj Maryś,bo to zginie,gdy nadejdzie tłuszcza.<br />
<br />
Soli wal na palec grubo,,kładż samą rąbankie,<br />
Ryj to zostaw i kopytka,daj na spiryt bańkie.<br />
Zaraz pełną ją przyniose,w podróży to złoto,<br />
Co zamienia się w jedzenie,gdy wokół już błoto.<br />
<br />
Wczesny wieczór to już jest.Nie widać budowli.<br />
Dzieci różne wokół wozów, po ciemku skakali.<br />
Nikt nie został z polskiej nacji,czwórkami zebrani,<br />
Patrzą w ciemny ganek dworu,aż nadejdzie pani.<br />
<br />
Ona w spodniach i cholewach,dubeltówka w dłoni,<br />
Rękę w górę swą podniosła,w stronę bramy skłoni.<br />
Więc ruszyły wszystkie wozy,a z nimi szeregi,<br />
Wynędzniałych i milczących,równe maszyn ściegi.<br />
<br />
Z przodu drogi cisza nadal,tak miarkował rybak,<br />
Tak se myślał,że na Dubno dziure ma ten przetak.<br />
Gdy już zorza światłość dała,,byli w Dubnie cali,<br />
Z mieszkańcami to się wszyscy,razem całowali.<br />
<br />
Już po chwili odpoczynku rybak znaki robi,<br />
I do drogi dalszej z marszu ludzi swych sposobi.<br />
Więc ruszyli w stronę Łucka,zbrojni są z dywizji,<br />
Która dała im obstawe,według pani wizji.<br />
<br />
Łuck minęli bez spoczynku,konie karmią z garści,<br />
Do nich ciągle ktoś dołącza,,biedni ludzie prości.<br />
W Chełmie dłużej przystaneli,stąd są różne drogi,<br />
Na trzy strony się roześli,gdzie poniosą nogi.<br />
<br />
Rozdział IV<br />
<br />
Wilja pod niemiecką okupacją<br />
<br />
Tratowały Wołyń konie Scytów i Mongołów,<br />
Używały równość stepów,jako blaty stołów.<br />
Rabowano konie,ludzi, i brano jasyry,<br />
Nieposłusznych to na pale,przetrącano giry.<br />
<br />
Ale nigdy przez lat tysiąc nie doszło do tego,<br />
By mordować tam sąsiada albo teścia swego.<br />
Żeby żonie łeb urąbać,dziatki deptać nogą,<br />
To naprawdę coś nowego.Niesie przyszłość srogą.<br />
<br />
W czs gdy wojny w bokach były,tury rogi tarły,<br />
I na stepach świata tego,w różne strony parły.<br />
Tu na ziemi czarnoburej,przy pomocy popa,<br />
Ruś chce Lachów wymordować,innym dając kopa.<br />
<br />
Nie o Lachów jednak chodzi i nie spór sąsiada,<br />
Lecz religię,która duszą tu człowieka włada.<br />
Ksiądz z ambony ciągle woła,duch nasz pójdzie żlebem,<br />
A kto ciśnie w was kamieniem,to wy w niego chlebem!<br />
<br />
Droga nasza pełna cierni,to droga zbawienia.<br />
Nie rób krzywdy więc bliżniemu,nie masz zezwolenia.<br />
Gdy ci jarzmo na kark wsadzą,to dziękuj niebiosom,<br />
Nie zakładaj też kolczugi,nie przeszkadzaj ciosom.<br />
<br />
Bo gdy pan Bóg coś dopuści,to z kija wypuści.<br />
Nie przeszkadzaj no ty Jemu,pokorniej a juści.<br />
Każda żywa tu istota,na tym to padole,<br />
Z łaski żyje,z łaski Jego,chleb ma na swym stole.<br />
<br />
Pop zaś w cerkwi prawosławnej,za brodę się chwyta,<br />
I każdego stojącego o jedno się pyta;-<br />
Ile dzisiaj ich zabiłeś,inowierców bracie?<br />
Masz każdego ubić sierpem,nie wybaczaj tacie!<br />
<br />
Dusze wolno mu wyciskać,napalać swe oczy,<br />
Pofolgować jeśli Lachiw,,krwią za szybko broczy.<br />
Świat boh wielki przez sześć dzionków, dla żywych budował,<br />
Nie dopuszcze abyś pięć dni Lachowi darował.<br />
<br />
On ma zmierać przez sześć dzionków,okiem patrząc w niebo.<br />
Trzymać głowę jemu tak,oj,by skręcił na lewo.<br />
Lach przewrotny bardzo jest tu,chce oszukać boha,<br />
Bo inaczej,całkiem sprośnie on przeczystą kocha.<br />
<br />
Pop ten w Urbach swoją mową wytyczył kierunki,<br />
I rozesłał oświeconych,w teren na sprawunki.<br />
A w terenie w ziemi żyznej,wybujałe kłosy,<br />
A wśród kłosów biega chłopczyk,wesoły a bosy.<br />
<br />
Uwiązano go za głowę do zwierza ogona,<br />
Konia batem popędzono,a niech sobie kona.<br />
Koń i owszem pod zagrodę swoją zawędrował,<br />
Stał dość długo,i dość długo bardzo dziwnie zarżał.<br />
<br />
Wołyń lato ma cudowne,roboty po pachy,<br />
W tej robocie już od świtu,robią tylko Lachy.<br />
Inne działki te z nadania,to już są pastwiska,<br />
Ci co mają na nich robić rzucają wyzwiska.<br />
<br />
Te z policji Ukraińcy,z bronią poszli w pole.<br />
Tam gromadzą rzutkie roje,mapa zaś na stole.<br />
Palcem we krwi umoczonym,kreślą okolice,<br />
Chcą uderzyć zaś trójzubem,jako błyskawice.<br />
<br />
Popi byli tylko w Polsce gdy świat zapalono,<br />
Ogień wrogiej nienawiści większy niż sądzono.<br />
Popi w Polsce jedli chlebek,naprawdę trojaki,<br />
Gdy bolszewia w Kresy weszła,był czarny jednaki.<br />
<br />
Wyżywieni na trójniaku nabierali wagi,<br />
A z tą wagą coraz więcej u ludu powagi.<br />
Teraz w głowie mają skręty,apostoły boże,<br />
Nie chcą siedzieć w drugim rzędzie,zapragneli loże.<br />
<br />
Kto przeszkadza? Nu katolik ! Katolikiem? Anu Lach!<br />
Masz siekiere,żone Laszkie, to ja z tyłu ciach,trach!<br />
Do spowiedzi zaraz przychodż,boś ty jest już czysty,<br />
Kto wybaczy tobie czyny? Ano Wiekuisty!<br />
<br />
Z rana były te nauki,po obiedzie strzały.<br />
Każdy kto był na Wołyniu,mówi,Wołyń mały.<br />
No bo nie ma gdzie uciekać,rany co się dzieje?<br />
Nic takiego.Jeno z cerkwi wiatr z Gomory wieje.<br />
<br />
Młoda Hela od Adama powraca ze szkoły,<br />
W progu rzecze,że u Janów palą się stodoły!<br />
Ojciec Heli patrzy w okno,Wilia jest trzebiona!<br />
Helu mówi do mnie ojciec,popiera go żona,<br />
<br />
Pójdziesz zaraz do Ostroga,do Staśka,do brata,<br />
Aby tutaj nie wracali,oni są u swata.<br />
Ty mi tutaj jednak wracaj,ja z mamą zostane,<br />
Pola trzeba nam pilnować,warzywa i banie.<br />
<br />
Ty chodziłaś tu do szkoły,znasz dobrze języki,<br />
Nie idż czasem ty przez zboża,ani pola gryki.<br />
Ja nie przejdę,lecz ty przejdziesz,idz do mego brata.<br />
Niech on wszystkich powiadomi,-powróy,-życia strata.<br />
<br />
No i poszło dziewuszysko,lat szesnaście miała,<br />
Chleba kromkę na tą drogę wcale nie zabrała.<br />
To trzydzieści kiliometrów,kraj zbójców i ognia,<br />
Śmierć co widać przy chałupach,siostra jej przyrodnia.<br />
<br />
Rano wyszła najpierw drogą,a potem na przełaj,<br />
Pustka wszędzie,bo to był czas,dla Lachów wyraj.<br />
To co żyło było w miastach,tam to było znośnie,<br />
Tu dziewczyna idzie polem,wokół burak rośnie.<br />
<br />
A na miedzy tej wąziutkiej,bieli się rumianek,<br />
Z niego chłopcy pletli zawsze,sznury dla kochanek.<br />
A dziewczyna z tego kółko,na głowie składała,<br />
Wokół ognia aż do rana ,wesoło skakała.<br />
<br />
Na jej drodze dwoje ludzi,motyką pracuje,<br />
A dzień dobry , mówi Hela,para coś głuchuje.<br />
Jeno głowy swe podnieśli i dalej dziabali,<br />
Strzały było słabo słychać,były gdzieś w oddali.<br />
<br />
Droga Heli jest przez Lachów,wchodzi więc w budynki,<br />
Na sztachecie w usta wbitej jest ciało dziewczynki.<br />
Leżą trupy porąbane,topór był przyczyną.<br />
Leży chłopiec twarzą w górę,twarz ma całkiem siną.<br />
<br />
Wpoprzek idzie przez ulice i otwiera furtkę,<br />
Tu na ścieżce jest denatka,ma ściągniętą skórkę.<br />
To kobieta dosyć młoda,mięso jest czerwone,<br />
Dalej leży chyba rolnik,ciełem kryje żonę.<br />
<br />
Obie głowy rozłupane,,jak ziemiak lemieszem,<br />
Drzwi do chaty są zamknięte,są z krótkim napisem,;<br />
„smert Lachiwu!” to ten wyraz dłonią malowany,<br />
Dość niezdarnie,widać pisar , mieł przedziwne stany.<br />
<br />
Ludzie z pola nie ostrzegli,by tu nie wchodziła,<br />
Teraz ona sama jedna pośród trupów była,<br />
Poszła w ogród,na pastwiska i dalej na szago,<br />
Za pastwiskiem trup kobiety,leży całkiem nago.<br />
<br />
Poszła dalej tą drożyną co kręci do drogi,<br />
Bo nie chciała się zagubić,popędziła nogi.<br />
Lecz do traktu to nie doszła,trzyma się ubocza,<br />
Odległości przyzwoitej ona nie przekracza.<br />
<br />
Ciężko idzie się uboczem,schodzi więc do traktu,<br />
Sucho było,więc obcasy biją jej do taktu.<br />
Z prawa widać dość daleko,dwa dymy szerokie,<br />
A w tych dymach,to się czuje paloną posokie.<br />
<br />
Przyśpieszyła znowu kroku,by minąć zaduchy,<br />
Jej się biednej wydawało,że w dymie są duchy.<br />
Zapach dymu i smród sierści,niosły słabe wiewy,<br />
Coś strasznego z tamtej wiochy,niemiłe wyżiewy.<br />
<br />
Gdy nie było czuć już dymu to spogląda w lewo,<br />
Pola wszędzie są uprawne,,w miedzy stare drzewo.<br />
Jest wrośnięte już od laty, To dębina stara,<br />
Spośród liści i gałązek,zwisa butów para.<br />
<br />
Widać nogi po kolana,reszta jest zakryta,<br />
Młodą Hele coś za gardło nieprzyjemnie chwyta.<br />
Jakoś myśli odgoniła, idąc patrzy w prawo,<br />
W rowie leży wiele flaszek,ktoś popijał klawo.<br />
<br />
Dalej w prawo za polami,łąki są grodzone,<br />
A po żerdziach siedzą wrony,niczym nie spłoszone.<br />
Im do tego prawie,że nic,co ludziska czynią,<br />
One ludzi co się kręcą to napewno winią.<br />
<br />
Przed dwunastą widać Ostróg,a na działkach ludzi,<br />
Ciągle w boki spoglądają,coś w nich lęki budzi.<br />
Weszła Hela już na Bielmarz,wokół nawet gwarno,<br />
Po tym marszu na pustkowiu, widzi jej się ludno.<br />
<br />
Stryja w domu to nie było,poczekała troche,<br />
Zabawiając jego córkie,miłą małą Goche.<br />
Przyszedł z chlebem,dał jej kromkie i pyta o wieści,<br />
Słucha pilnie,twarz wykrzywia,włosy córki pieści.<br />
<br />
Pośli razem do jej braci,Stacha i Adamka,<br />
Powiedziała wolę ojca,,to zamknięta klamka.<br />
To też mówi,że już wraca.Stach woła,zostaniesz!<br />
Za rogatką ty niechybnie,tak bez śladu zginiesz.!<br />
<br />
Słowo ojca jednak święte,milczy stryj zdziwiony,<br />
On przeczuwał,że wokoło gęstnieją kordony.<br />
Rozmawiają teraz szybko,każdy ma nowiny,<br />
Po posiłku próbowali zmienić chęć dziewczyny.<br />
<br />
W mieście stoją jeszcze Niemcy,jest policja nasza,<br />
Taką mowę ostatecznie,stryj głośno wygłasza.<br />
Hela jednak jest posłuszna,i wychodzi w drogę,<br />
Pewnie można by tu zostać,noce są tu błogie.<br />
<br />
Gdy już była na Bielmarzu ,Adaś ją dogania,<br />
Idż do brata,idż do siostry,Hela go odgania.<br />
Nie,ja pójdę razem z tobą,mam już siedem latek,<br />
Tato kazał wrócić a mnie,wracaj za opłotek.<br />
<br />
Jeśli oni mnie zabiją ty zostaniesz żywy,<br />
To ja zginę razem z tobą,głosik ma płaczliwy.<br />
Ja do mamy bardzo pragnę,a ja chcę do mamy,<br />
Idzie za nią,pochlipuje,całkiem jest spłakany.<br />
<br />
W Lachach leżą porąbane,może Wilię rąbią,<br />
A tu twoje usta głośno,lamęciki trąbią.<br />
Tato mówił byś nie wracał,ja dostanę lanie,<br />
Jeszcze możesz,wracaj lepiej,tam są jeno dranie.<br />
<br />
Tam jest tato,tam jest mama a ja ciebie kocham,<br />
Z tobą pójdę,się nie lękam,dlatego ja szlocham.<br />
Z tobą zginę albo przejdę,nie zawrócę Helu,<br />
Idę z tobą w te straszydła,z tobą chcę do celu.<br />
<br />
A zabitych jak zobaczysz wymiotować będziesz,<br />
I ze strachu to na tyłek,niechybnie usiądziesz.<br />
To omijaj Lachy jakoś,pójdziem przez pastwiska,<br />
Na pastwisku też są trupy,skóra na nich śliska.<br />
<br />
Po tych trupach już ślimaki,błądzą wolniuśieńko,<br />
I pytają się kobiety,nie żyjesz panienko?<br />
Ona usta ma rozwarte,w ustach pełno piachu,<br />
Co za widok,ty zemdlejesz,mój braciszku,brachu.<br />
<br />
Adaś podbiegł do niej blisko,i chwyta za rękę,<br />
To otuchy mu dodaje,palce Heli miękkie.<br />
Takie ciepłe takie bliskie,to palce siostrzane,<br />
Od lat wielu są najlepsze,od lat czułe ,znane.<br />
<br />
Traktem pustym,tym wędruje,siostrzyczka i jej brat,<br />
Brat jest mały,dał jaj ręke,ale chłopiec to chwat.<br />
On nie lęka się podłości,nie wie co to znaczy,<br />
Może coś go tam nastraszy gdy trupa zobaczy.<br />
<br />
Wioska Lachy jest na drodze,jakby ją ominąć?<br />
Przez pastwiska chyba gorzej,drepcze ten mały brzdąc.<br />
Więc przez pola te co gracą ukraińcy siekli?<br />
Tam nikogo już nie widac,pewnie w dom zjechali.<br />
<br />
Hela jednak drogą idzie,z boku są budynki,<br />
Środkiem wioski,to najbliżej,,drewniane płociki.<br />
Pies to tutaj nie zaszczeka,,psy dawno wybite,<br />
Są parkany prawie nowe,na nich dechy lite.<br />
<br />
Dwa budynki wypalone,dymek słomą pachnie,<br />
Dym to inny,to nie taki,kiedy stryj się sztachnie.<br />
Nikt na drogę nie wychodzi,chocież słychać stuki,<br />
To zielonkę ktoś tasakiem,…tak słychać pomruki.<br />
<br />
Wieprzka,kaczek, nieraz gąski,chyba to biedniaki,<br />
Co dostali tu zagony i prawo do chatki.<br />
Już minęła straszne Lachy,nie spogląda ci wstecz,<br />
Jak najdalej od tej wioski,byle szybciej z niej precz.<br />
<br />
O dwudziestej już jest w domu,zdrożona do zera,<br />
Mama widząc tu Adasia,ścierką łzę ociera.<br />
Ale cieszy się matczysko,już podgrzewa kawe,<br />
Kawa,jęczmień to palony,zastępuje strawe.<br />
<br />
Mów,co u nich pyta ojciec? U nich są napady,<br />
Nie za mocne,no bo w mieście są niemieckie składy.<br />
Niemcy mają posterunki,policja jest nasza.<br />
Na ratuszu zaś jest trębacz co alarm ogłasza.<br />
<br />
Stach to mówi,że kartoli trzeba im podrzucić,<br />
Kasze mają,groch,fasole, i świniaka połeć.<br />
Chcieli wrócić lecz zostaną,Adaś im się wyrwał,<br />
Ja goniłam go jak mogłam, on w uporze przetrwał.<br />
<br />
Dzionek ma się ku końcowi,w chacie mówi Hela,<br />
A wymowa widać z twarzy,bardziej ją ośmiela.<br />
Przyszedł Zygmunt i Ksawery,braty dwa sąsiedzkie,<br />
Są stroskani,słuchać jej chcą,,to Podhorodeckie.<br />
<br />
Przyśli inni,też słuchają,co ta Hela gada,<br />
Ona owszem mówi wszystko,nawet temu rada.<br />
W Lachach trupy ja widziałam,dziecko na sztachecie,<br />
Dwie chałupy wypalone,na ulicy śmiecie.<br />
<br />
Kiedy ona tak mówiła była już dziewiąta,<br />
W izbie pełno jest sąsiadów,brak pustego kąta.<br />
Nagle w drzwi ktoś załomotał,mocno i nachalnie,<br />
Ktoś do okna już podchodzi,w okno drągiem palnie.<br />
<br />
Ojciec wyszedł i się pyta,o co to im chodzi?<br />
Na podwórku kupa zgraji,,są przeważnie młodzi.<br />
Niech pan drogie nam pokaże. Drogie tobie Debko?<br />
Ty z tej wioski przecież jesteś.Coś szachrujesz kiepsko.<br />
<br />
Mama wstaje,pójdę z mężem,tak głośno oświadcza,<br />
Niech nas razem tam zabiją,potem Hela wkracza.<br />
Pójdę z wami,nie ma życia,Adaś ją podpiera,<br />
Idziem i my,my sąsiedzi,niech ich kat zabiera.<br />
<br />
Irytuje toto Debka,wali ojca kolbą,<br />
Potem bije leżącego,matka kryje sobą.<br />
Reszta stoi nieruchomo,nie ma tutaj życia,<br />
Gdy odeśli banderowcy,ojciec stał u płocia.<br />
<br />
Z trudem trzymał się sztachety,dał znak swojej żonie,<br />
Cos jej szepnął niesłyszalnie,ona jak w ukłonie,<br />
Kywła lekko jeno głowa,,dała znak,- na drogie!<br />
I ruszyli do Ostroga,z tyłu wrzaski srogie.<br />
<br />
Nic nie wzielim,tak jak stalim,poślim wprost przed siebie,<br />
Więcej my tam nie wrócilim,obcy jest na glebie.<br />
Doszłam jakoś do granicy,nowy marsz tej doby,<br />
Ojca głos nieraz słyszałam,rzucał,rusom joby.<br />
<br />
Szlim przez rzeczkie,już ciemniało,było nas dwudziestu,<br />
Tutaj cicho bardziej było,ja szłam bez protestu.<br />
Choć zmęczenie trochę brało,milczałam jak ryba,<br />
Strachu teraz więcej miałam,zbój gdzieś czycha chyba.<br />
<br />
Wilję rzeczkę prześlim w brody,i poślim w sowiety,<br />
Ukraińcy też tam byli i mieli bagnety.<br />
Spokój jednak większy był tu,bo Kołpak tu działał,<br />
Partyzantów dobrą setkę, pod komendą swą miał.<br />
<br />
Za granicą tą sowiecką dla nas było ciasno,<br />
Tak gromadnie wszyscy razem,jedlim zwykłe ciasto.<br />
Bez pieczenia,gotowania,mąka tylko z wodą,<br />
Żytnią mąkę kupowalim,łza była osłodą.<br />
<br />
Cały tydzień tak błądzilim,prześlim znów granice,<br />
I na Ostróg wreście droga,bylim tam o świcie.<br />
W nowym mieście jest garbarnia,robim odpoczynek,<br />
No a póżniej już wkraczamy na Ostroga rynek.<br />
<br />
Stryj zwołał,no na Boga! Gdzie to wy biedniaki?<br />
Gdzie wy byli? Oj zmartwione są wasze chłopaki.<br />
Za granicą? Jak tam było?Czy też trwają bunty?<br />
Nie bo Kołpak nieposłusznym,wali nieraz baty.<br />
<br />
No w Ostrogu dość spokojnie,rzeczy nam brakuje,<br />
Mama w obcych garnkach, nieraz zupę nam gotuje.<br />
Ni talerza ani łyżki,brakuje ręcznika,<br />
Od tych braków w obcym mieście,wszyscy mamy bzika.<br />
<br />
Ojciec związki z ludzmi robi,kapuje stronników,<br />
Wreście znalazł, a prawdziwych prawie buntowników.<br />
To Wilczyński,to Kalecki,to Królak z centrali,<br />
Który prawdę,bardzo ostro i to w oczy wali.<br />
<br />
A ta prawda to podziemie z bronia przy ramieniu,<br />
To oddziały co pomyślą wpierw o wyżywieniu.<br />
Wreście aby z bronią w ręku bronić tu Ostraga,<br />
No a póżniej to w terenie swe geanologa.<br />
<br />
Związek taki to ma nazwę,to Armia Krajowa,<br />
Która duchem jest potężna,i walczyć gotowa.<br />
Już kompanie są stworzone,już bronią ludności,<br />
Ale słuchu o niej nie ma bo ,brak jest łączności.<br />
<br />
Na Wołyniu cztery siły strzelają z ukrycia,<br />
Polak strzela w Ukraińca, i chce dopaść Hrycia,<br />
Niemiec strzela i do Hrycia i w Polaka mierzy,<br />
Nieraz bokiem bardzo ostro w Kołpaka uderzy.<br />
<br />
Ukrainiec tnie Polaka bo pop nakazuje,<br />
Na Kołpaka się zasadza brzuch i jemu pruje.<br />
Niemca boi się jak ognia stryla i do niego.<br />
Ktoś nieznany gdy tak spojrzy zapyta,-dlaczego?<br />
<br />
Kołpak gniecie banderowców,Lachom nie popuszcza,<br />
Nieraz pociąg też wysadzi,Niemców nie popieszcza.<br />
Znowu pyta nieznajomy? Kto tu kogo zwalcza?<br />
Przecież fronty są daleko,chleba nie wystarcza?<br />
<br />
Chlebodajny Wołyń milczy,bo Wołyń to gleba.<br />
Gleba wszystko produkuje,tylko robić trzeba.<br />
Przy robocie na Wołyniu już nie ma rolnika,<br />
Jeno hultaj z karabinem po tej ziemi bryka.<br />
<br />
Hela zbrojnych dwuch dostaje i jedzie do Wilii.<br />
W czas kwitnienia tych cesarskich i królewskich lili.<br />
Pan Kolecki ją powozi,,z tyłu pan Wilczyński,<br />
Jadą rzeczy uratować,ciuchy nawet łyżki.<br />
<br />
Lecz chcą jechać ruską stroną,jadą na Płużany,<br />
Gdy staneli już nad rzeczką,dzień w słońcu skąpany.<br />
Z dala widać Wilii chaty,serce aż zadrgało,<br />
Przekroczyli bród na wodzie,czy ujda stąd cało?<br />
<br />
Wokół wszystko pięknie rośnie,Hela zleca prace,<br />
Woła chłopców do pomocy i daje im grace.<br />
Obredlili jej kartofle,plony niebywałe.<br />
Więc zajęła się ogrodem,trzy godziny całe.<br />
<br />
Kiedy głowę raz podniosła,z dala są tumany,<br />
W tych tumanach są szeregi,Kołpak spracowany.<br />
Wczoraj starcie miał z Banderą,ściga go z tej strony,<br />
Za nim kruki a najbardziej to kraczące wrony.<br />
<br />
Bo szeregi tak śmierdziały gnojem i padliną,<br />
Że wabiły nawet sępy,prostą tą przyczyną.<br />
Nikt się nie mył,w partyzantce,ropy było mnogo,<br />
Rannych to się wlokły setki,śmierdzieli w barłogu.<br />
<br />
Hela pyta Koleckiego,co to są za grupy?<br />
To jest Kołpak,tu przychodzi,aby zbierać łupy.<br />
Bo tam głody większe siedzą,biedota nie daje,<br />
Ukraińcy rządzą stroną,nie chcą,kto ich znaje.<br />
<br />
Kołpak zdala ich omija,drutów on się trzyma,<br />
Za godzinę go nie widać.Co żywe to ima.<br />
Lecz żywego to nie widać,pastwiska są puste,<br />
Na gałęziach jeno wróble,nie zabardzo tłuste.<br />
<br />
Kilka osób nagle z pola ucieka w popłochu,<br />
Każą także jej uciekać,ona z garścią grochu.<br />
Chłopcy co to jej redlili ziemniaki,zwiewają,<br />
Ją za sobą aby biegła,to gestem wołają<br />
<br />
Tu nie stracił orientacji,pan Królak wojskowy,<br />
I wycoał wszystkich ludzi,do rusków,za rowy.<br />
Kiedy rzeczkę przekroczyli,banderowcy serią.<br />
Tak upadło trzech chłopaków,bandy nadal prują.<br />
<br />
Wioska Wilia jest ogromna,to tyśiąc numerów.<br />
To dlatego Hela nadal nie widzi banderów.<br />
Schodzi szybko od ogrodu,na ganek chałupy,<br />
I rozgląda trwożnie oczy,lecz nie widzi kupy.<br />
<br />
Hela skryła się do domu,na strych,do własnego,<br />
Ale szybko zeszła na dół,no nie wie dlaczego.<br />
Zaraz w pole gdzie jest żyto i gdzie proso stało,<br />
Tam usiadła,od budynków ciepło mocno grzało.<br />
<br />
Banderowcy podpalili jej dom i też inne,<br />
W podpalaniu,oj,te bandy to są bardzo zwinne.<br />
Gdy zagrody luż płonęły,ten co był na koniu,<br />
Zjechał w strone gdzie jest Hela,rękę ma przy skroniu.<br />
<br />
Gdzieś tu Laszka charoszaja,ona tu gdzieś zbiegła,<br />
Pewnie w życie w łanie naszym na stałe zaległa.<br />
Długo krążył,wypatrywał,słomeczkie pod lasem,<br />
A ta Hela była prawie,że za jego pasem.<br />
<br />
Lecz nie widział on tej Laszki,bo go Bóg oślepił,<br />
A tymczasem żywioł ognia,swoje śpiewy kończył.<br />
Dosyć długo Hela kryła,swą główkie we zbożu<br />
Poczekała aż bandyci w obiad się położu.<br />
<br />
Teraz trzeba stąd uciekać,lecz trzeba przez wioskie,<br />
No i wbiegła między ognie,paląc warkocz troszkie.<br />
Wówczas polem Kreptowiczki,do rzeczki dotarła,<br />
I przez wodę aż do piersi w ruską stronę parła.<br />
<br />
Tam czekali,pan Solecki no i inne zbiegi,<br />
Ci od radła powiedzieli,że koledzy legli.<br />
Już na brzegu ruskim byli,kulki ich dopadły,<br />
Chociaż przecież ukraińcom nic oni nie skradli.<br />
<br />
Chłopcy mówią,że widzieli koniec Kreptowiczki,<br />
Że łapano na podwórku wszystkie jej perliczki.<br />
I że pośli w swoją stronę,tam chyba na Lachy,<br />
Że nikogo w Wili nie ma,widać puste dachy.<br />
<br />
To zabito Kreptowiczkie,to ich nie ma w Wili?<br />
No to można znowu iść tam,nie ma tych co bili?<br />
Hela swoje rzeczy miała ,na wozie złożone,<br />
Wóz ocalał,przeszedł brody,cele są spełnione.<br />
<br />
Poszła jednak bliżej brzegu,by z oddali widzieć,<br />
Świat dziecinny,co się pali.Kto to mógł przewidzieć?<br />
Jeszcze smugi dymu były od słomy i drewna,<br />
Więc zakryła dłonią usta,skarga jękła rzewna.<br />
<br />
Nic tam po niej nie zostało,tylko pamięć w głowie,<br />
Jeśli spotka swego ojca,cóż ona mu powie?<br />
Że zostały żywe grochy,kapusta,kartoszki,<br />
Co ja powiem teraz mamie,popiół,nie ma wioski!<br />
<br />
Z brzegu rzeczki patrzy w Wołyn,na którym jest cisza,<br />
Ptaków teraz tam nie widać,dymy i jest głusza.<br />
A tak gwarno,a tak rojnie tu było we Wilii,<br />
Nie tak dawno dwa narody kufel wspólnie pili.<br />
<br />
Czy ja wrócę w ojcowiznę? Jestem w obcej ziemi.<br />
By się dostać do Ostroga,pójdą z biegiem Wili.<br />
Pójdę zawsze,pójdę wszędzie,gdzie słowo nakaże,<br />
O tej Wili jednak ciągle,o powrocie marze..<br />
<br />
Trud rodziców z dnia na dzionek,i trud pokolenia,<br />
Na jej oczach tam patrzących,w popiół się zamienia.<br />
Czy z popiołów kiedyś wstanie,budowla od nowa?<br />
Tak ! Powstanie.Dadzą Bogi ! Jam na to gotowa.!<br />
<br />
I łzy czyste tej dziewczyny,moczą jej jagody,<br />
Umysł wierny ona miała,uparty jak rody.<br />
Co tu kiedyś nad tą rzeczką ,kruszyły swe kopie,<br />
I do dzisiaj tutaj siedzą, Ja chatę znów zlepie !<br />
<br />
Wy Straciuka tu zabili,bo pomagał Lachom,<br />
Ja wam mówię,odbuduję,ja Straciuka naddom.<br />
Przyjdą nowe wiosny,wiatry,zgoda i nadzieja,<br />
Jeno przejdzie ta światowa pożoga,zawieja.<br />
<br />
Ktoś ją woła,-Hela,Hela,ruszamy na Płużno,<br />
Czas się ruszyć,czas na drogę,stoisz tam na próżno.<br />
To pan Królak ,Helę woła,gromada już czeka,<br />
Hela szybko przytomnieje i z marszem nie zwleka.<br />
<br />
Lecz się ciągle oglądała na niewielkie dymki,<br />
Tam gdzie one teraz wieją stały ładne domki.<br />
Jeszcze raz się obejrzała,krajobraz nieznany,<br />
A to brzeg jest przecież inny,bolszewickim zwany.<br />
<br />
Kiedy prześli w polską strone,na las Kamieniecki,<br />
No to weśli w sam środeczek partyzanckiej beczki.<br />
Z jednej strony to jest hutor ten Wileńskim zwany,<br />
Z lewej obóz jest akowców,od dawna ścigany.<br />
<br />
W środku lasu są cywile i Hela z Soleckim,<br />
Wszystko toto to się dzieje pod jarzmem niemieckim.<br />
Kołpakowych to niewiele,okpło czterdziestu,<br />
Ale bardzo wyciszonych,głodem,musem postu.<br />
<br />
Jest akowców dużo więcej,słabe mają bronie,<br />
A cywili bardzo wiela,puste u nich dłonie.<br />
Banderowców pięć tysięcy,szturm właśnie zaczęli,<br />
W pierwszym starciu na tą górę,masowo gineli.<br />
<br />
Kołpakowcy od akowców chociaż oddaleni,<br />
Front obrony jakoś wspólnie,bardziej zacisneli.<br />
Bitwa trwa już kilka dzionków,nadeszła niedziela,<br />
Hura,hura,znów rusini,trup ich gęsto ściela.<br />
<br />
Ludność dzieli się na dwoje,jedna rusków trudzi,<br />
Do Borowiec poszło tego aż sześćdziesiąt ludzi.<br />
Druga grupa to do Hożak,tam żyli polacy,<br />
Mieli dużo dobrej broni,dzieciom dali kocy.<br />
<br />
Pan Solecki pyta Heli,przejdziem w bolszewiki?<br />
Jeśli zaraz no to przejdziem,póżniej stracim szyki.<br />
No i poszła nas tam kopa,gdy Borowiec prześlim,<br />
To zatargi u nich,ach tam,dość poważne mielim.<br />
<br />
Przyczepili się do konia,że to kołchozowy.<br />
Świadków mają,że to od ich,ogier prawie nowy.<br />
Pan Solecki mówi twardo,że zmienił w dwa konie,<br />
Dość niedawno,ale tam,tam,po wołyńskiej stronie.<br />
<br />
Tak zrobili z nas złodzieji,poślim w posterunki,<br />
A następnie do stodoły na głodne warunki.<br />
Helu,mówi pan Solecki,ty uchodż dziewczyno,<br />
Pójdziesz tu,pójdziesz tam,tą wąską ścieżyną.<br />
<br />
Wyrok może tu być takido obozu pracy,<br />
Niemcy mają go w Zasławiu,tam giną rodacy.<br />
Tam Rusinów jeno straże,ci gnębią każdego,<br />
Każą kloce ciężkie dzwigać,brak tam jest małego.<br />
<br />
Gdybyś była czasem tam,tam,to pójdziesz do tego,<br />
Jeśli ty ,natrafisz gdzieś,to pytaj o swego.<br />
Tłumaczyli oni nazwy,i drogi,nazwiska,<br />
Raz kierunki,a raz strony i mury grodziska.<br />
<br />
Cała grupa jest bez broni,bo broń im zajęto,<br />
Jedno wyjście iść po pomoc,prawa tu zagięto.<br />
Z nimi jest Paszkiewiczowa,u niej szóstka dzieci,<br />
Wszystko głodne,te najmłodsze to z rąk babie leci.<br />
<br />
Cała kopa siedzi w Płużnem,jako złodziejaszki,<br />
Naszych koni było aż sześć,konie chcą igraszki.<br />
Z łąki zeszły w szczere pole,skubią obce owsy,<br />
I pszenicy tej złocistej,miękkie jeszcze kłosy.<br />
<br />
Przyszedł do nich Ukrainiec,policjantem tutaj był,<br />
Tu po ruskie teraz stronie,ponoć z polką jeszcze żył.<br />
Zwraca on się tak do Heli,- idzi pilnuj konie,<br />
Ale trzymaj ich no tam,tam,po pastwiska stronie.<br />
<br />
Bo tam większe są pastwiska a tu skubią zboże,<br />
Ty dziewuszka pilnuj no ich,,o ty jesteś hoże.<br />
Więc pilnuję naszych koni z daleka od żyta,<br />
Ale z czasem to przychodzi myśl,najsampierw skryta,<br />
<br />
Może zwiać by tak do lasu,drogę tłumaczyli,<br />
Trzeba pomoc przyprowadzić,każde dziecko kwili.<br />
I uciekłam poprzez łąki,tak bardzo bagniste,<br />
Nisko w sicie pajęczyny,były raczej mgliste.<br />
<br />
W lesie w słońce ja spojrzałam,ma być w lewą rękę,<br />
Poszłam borem tak na przełaj,a w biegi te prędkie.<br />
Wyszłam na dukt tam szeroki,patrzę fura jedzie,<br />
A na furze uzbroiony, siedzi on na przedzie.<br />
<br />
Fura staje,jeden pyta,dokąd ty dziewuszka?<br />
W Jedwabniki,tam rodzina,moja bliska mieszka.<br />
My cię trochę podrzucimi,bliżej będziesz miała,<br />
We mnie dusza jako śmierć ta, już nademną stała.<br />
<br />
Ujechalim kilometry może tak,a że trzy,<br />
Gaj brzozowy z świeżą kroplą,trochę w słońcu się skrzy.<br />
Jest ścieżyna,taka dróżka,ot tutaj ty pajdziosz,<br />
Pojechali a mnie ulżył,żołądkowy mój trzos.<br />
<br />
Bo myślałam,że mnie stukną,jednak w ruskiej stronie,<br />
Ukraincy są bez buntu,siedzą na zagonie.<br />
Obok naszych,bo Polaków tu też wioski całe,<br />
Ale idę ja drożyną obok brzózki białe.<br />
<br />
W Jedwabnikach odnalazłam chatę ja Górskiego,<br />
Lecz on z dala kiwa ręką aby nie do niego.<br />
Obserwują oni mienia,woła z dachu domu,<br />
Pójdziesz dalej do Swobódki,przy cerkwi załomu.<br />
<br />
Zaszłam ja więc do tej chaty,w izbie dzieci troje,<br />
Czy jest mama,pytam głośno? A troche się boje.<br />
Nie ma mamy na jagodach,ale zaraz przyjdzie,<br />
Więc usiadłam czekam długo,może dzionek zejdzie?<br />
<br />
Jednak przyszła ta kobieta,jagody swe dzieli,<br />
Proszę o chleb,ona płacze,brak od tryniedzieli.<br />
Dam ci jagód,i podaje,ja jem je łapczliwie,<br />
Potem jakoś mi zasłabło te na oczach szkliwie.<br />
<br />
Jestem ślepa nic nie widzę,mówię gospodyni,<br />
No to spocznij,pośpij trochę,i jagody wini.<br />
Nie pamiętam,długo spałam,gdy się obudziłam,<br />
Wzrok jest dobry,i jak dawniej ja wszystko widziałam.<br />
<br />
Baba poszła na razwietku,i wraca po czasie,<br />
Wnet szykuje swe dwa kubły,przy dzieci hałasie.<br />
Na nosiłki kubły haczy,chodż prać będziem w rzece,<br />
Idzie szybko a ja za nią,no to prawie lece.<br />
<br />
Musisz tutaj się rozebrać abyś suche miała,<br />
I do kubła trochę wody i płynu nalała.<br />
Chodz tu poprać,ja dam znaki,to rzeczułkie forsuj,<br />
A następnie do Ostroga,,Prosto potem lutuj.<br />
<br />
Rzeka Wilia z ruskiej strony,ja tu piorę szmaty,<br />
Z dala widać tam Ostroga już pierwsze rogaty.<br />
Pierzem rzeczy dość zawzięcie,baba mówi mi tak,<br />
Ja tu dalej będę prała,ty przez rzekę idzi wspak.<br />
<br />
Ja jej sprałam kilka rzeczy,ona niby żuraw,<br />
Okiem bada i ocenia zieleninę muraw.<br />
Poczym woła,- doczka idzi,Boh z taboj,malutka,<br />
Weszłam w rzekę,nie sięgała mi nawet do sutka.<br />
<br />
Tam gdzie Horyń,Wilję łyka,gdzie brzegi piaszczyste,<br />
Moczy Hela swoją skóre,swe ciało przeczyste.<br />
Czystość wody jest tak wielka,że dno jak na dłoni,<br />
Fala lekka się rozchodzi,i główkę jej skłoni.<br />
<br />
Tu żółw mały aż z Prypeci,na gody podąża,<br />
I tu także w piasku rzecznym ,dołki swe wydrąża.<br />
Teraz stoi na dnie rzeki,widzi nogi ludzkie,<br />
Więc ucieka ku brzegowi gdzie muły cieniutkie.<br />
<br />
Wilia wody ku północy ,swoje pcha z rumorem,<br />
Na zakrętach,których wiele,chłop czatuje z worem.<br />
Co godzina go wyciąga i wytrząsa w trawy,<br />
Nieraz ryba zatrzepocze,a nieraz pijawy.<br />
<br />
Rybę widać,stoi w wodzie,głową ku prądowi,<br />
Czemu włazi w ciemny worek,? To się nikt nie dowi.<br />
Tu nad Wilją to chłop pieści,metody łowienia,<br />
Od tych czasów niepamiętnych,od czasów istnienia.<br />
<br />
Hela wyszła na brzeg rzeki i wciąga spódnice,<br />
Koszuliną którą miała otarła swe lice.<br />
Ręką dała znak kobiecie,tym znakiem; dziękuję!<br />
Chociaż ciało miała mokre,to chłodu nie czuje.<br />
<br />
Obejrzała okolice,są pola uprawne,<br />
Jest mniej chwastów i są miedze,znać tu ręce sprawne.<br />
Tam w oddali widać wieże, Tam leży Ostroga.<br />
Wokół pustka,tylko miedzą,gach spłoszony śmiga.<br />
<br />
Trza ku miastu,myśli Hela.Zadanie wykonać.<br />
Eśli tego nie załatwi, W Zasław pójdą kanać.<br />
Miedzą poszła,lecz w zygzaki,by nie wchodzić w cudze.<br />
Póżniej pola porzuciła,była już na drodze.<br />
<br />
Z miasta konie jadą drogą,pióra przy kasztetach,<br />
To są Węgrzy,wzrokiem czujnym wodzą po sztachetach.<br />
Jest ich może tysiąc koni,opuszczają miasto,<br />
I koszary polskiej jazdy.Jadą juz do Pesztu.<br />
<br />
Widząc młodą panią,każdy w siodle się poprawia,<br />
I skinieniem albo ręką,usmiechem pozdrawia.<br />
Nic nie mówią bo to wojsko.Wpadają w zadume.<br />
Ale każdy chciałby matkę,tej tu mieć za kume.<br />
<br />
Tak mineli się jak ptaki,nad polem szerokim,<br />
Dążą każde w swoją strone,z dążeniem głębokim.<br />
Ci do gniazda,te do jadła,bo rozkaz to musy!<br />
Gdy nieszczerze go wykonasz,to w sercu są fusy.<br />
<br />
Teraz widać ich tabory,jest kuchnia polowa,<br />
Daj mi chleba,krzyczy Maryś! Nieznana jej mowa.<br />
Jednak pół bochenka leci,lotem jakby z nieba.<br />
Dzięki! Woła Maryś głośno.Mnie więcej nie trzeba!<br />
<br />
Jednak zaś się obejrzała z trwogą na żołnierza,<br />
Czy też z batem lub naganą,ktoś w niego nie zmierza!<br />
Bo wspomniała jak to Stachu,rzucił raz bochenkiem,<br />
Za to bito go straszliwie,miotano jak pieńkiem.<br />
<br />
Tu nie było takich rzeczy.Jeno uśmiech smutny,<br />
Nad niedolą czarnej ziemi.Loa jest bałamutny!<br />
Węgier cofa się za Tatry z goryczą jak góry,<br />
Co sięgają w dzień słoneczny,aż do samej chmury.<br />
<br />
Za tą górą jest dolina w zieleni przecudnej,<br />
W którą oni zaraz wjadą,od doli obłudnej.<br />
W środku prawie jest jezioro,ma niebieskie wody,<br />
Każdy moczył w niej swe nogi,każdy był raz młody.<br />
<br />
Teraz nieco starszy jest on,o lat pięć bezmała,<br />
Za nim ciągnie się sromota,a nie żadna chwała.<br />
Trochę radość mu sprawiło bochenka rzucenie,<br />
Więcej nie ma,wojna bierze całe jego mienie.<br />
<br />
Przejechali Węgrzy drogą, Wokół jakieś pustki.<br />
Mało ludzi na ogrodach,.Tam ktoś w cieniu gruszki.<br />
Teraz miasto dobrze widać,Są pierwsze chałupy.<br />
A przy jednej rąbią szczapy,do pieca na łupy.<br />
<br />
Spalenizna z dymem leci,Maryś smołe czuje,<br />
Czyżby ktoś spalał tu pape i obiad gotuje?<br />
Papą nigdy się nie pali,Woń strawę zatruwa,<br />
Na muśl taką,Maryś zaraz obok drogi spluwa.<br />
<br />
Skubie chleb swój w samym środku,spożywa wolniutko,<br />
I podchodzi bliżej miasta,stąpa a cichutko.<br />
Trochę ludzi jest w podwórkach,bez mowy,bez głosu,<br />
Czuć jest także zapach mięsa, i zapach bigosu.<br />
<br />
Na Bielmarską ja już wchodzę,dzielnica spalona.<br />
Cała chata gdzie mieszkalim,jest bardzo zwęglona.<br />
Więc stanęła w popielisku,zmartwiona ci do cna.<br />
A zgryzota to sięgneła,do samego prawie dna.<br />
<br />
Jak pień drzewa opalony,martwa długo stała,<br />
Wargą suchą patrząc w węgle,cicho wyszeptała;<br />
Ta zniewaga<br />
Krwi wymaga!<br />
<br />
By napadać w zawieruche na ciało niezbrojne,<br />
Mogą toto jeno robić,charaktery gnojne.<br />
Co nie czują żadnej miary,dla istoty żywej,<br />
Jeno chęci duszy ci złej,zwierzęcej i mściwej.<br />
<br />
Taką duszę ogniem spalić,stworzyć izolacje,<br />
Bo wydusi gdy odpocznie,całą ludzkąnacje.<br />
To potworność,to odraza,to zuchwałość hieny,<br />
Która kęsy swoje łapie,gdy brak lwów jest cieni.<br />
<br />
Gniew jej dreszczem się objawia,piąstki aż bieleją,<br />
Patrzy biedna na popioły,łudzi się nadzieją.<br />
Chociaż dzielnica spalona,może ktoś z popiołów,<br />
Wyrwał życie za pomocą,piwnic albo dołów.?<br />
<br />
I tak stoi zamartwiona u kresu swej drogi.<br />
Nieraz cień przejdzie ulicą,jakiś cień ubogi.<br />
Chwilę stanie,się zaduma,idzie w swoje kąty,<br />
Wielu tutaj takich jest tu,w każdej wsi są fronty.<br />
<br />
Ktoś zatrzymał się na chwilę,Pyta skąd pochodzi?<br />
Jestem z Wili,tam gdzie ziemia złote ziarno rodzi.<br />
Miesiąc będzie jak tu byłam,teraz jest równina,<br />
Jednak patrząc na popioły Bielmarz przypomina.<br />
<br />
Co się stało? Dopadli ich,na polach Zamieci,<br />
Tam jechała setka wozów,okolicznych kmieci.<br />
Jeszcze do nich dołączali,by gromadnie jechać,<br />
Do Ostroga,byli blisko,gdy zaczęto strzelać.<br />
<br />
Z lasu wyśli banderowcy,a chmara za chmarą,<br />
I zepchneli wszystkie wozy na żyto,za górą.<br />
Do stojących to strzelali,kmiecie też hukneli,<br />
Jednak broni mieli mało, i szybko zgineli.<br />
<br />
Kiedy dzieci już zostały bez żadnej obrony,<br />
No to z trzech stron ten łan żyta został podpalony.<br />
Tam spłoneło kolka wozów,konie oszalałe,<br />
Wyrwały się z okrążenia,wozy w ogniu całe.<br />
<br />
Tak przybiegły tu na Bielmarz,zator utworzyły,<br />
W tym zatorze wiele wozów,wszystkie się spaliły.<br />
Kwik tych koni,lament dzieci,miasto to słyszało,<br />
A co gorsze,za wozami,bandę też przygnało.<br />
<br />
Czy z konwoju ktoś ocalał? Ani jedna dusza,<br />
W koszach dzieci co na wozach…mówoący się wzrusza.<br />
Po czym jako cień odchodzi,dławi go potworność,<br />
Jego ręce nadal mówoą.Komu? Niech potomność….<br />
<br />
Ta zniewaga<br />
Krwi wymaga.!<br />
Wybuchnęła płaczem cichym,i jak dziecko płacze,<br />
Tato drogi,mamo moja,już cię nie zobacze?<br />
<br />
Gdy tak stała,ktoś zapytał,czy to ty Helusia?<br />
To syn pana Idzińskiego,,wyrósł na chłoptysia.<br />
W domu jego ojca tutaj,mieszkali rodzice,<br />
Jego ojciec miał majątek,uprawiał pszenice.<br />
<br />
Ten spalony tutaj domek,zimą zamieszkiwał,<br />
W reszte czasu,to na łowy,sąsiadów skrzykiwał.<br />
Przestań płakać,nie zgneli,wiem gdzie,teraz,gdzie są,<br />
Chodż ja idę w tamtą stronę,oni z trwogi,zemrą.<br />
<br />
Była bardzo głodna dzisiaj,była zapłakana,<br />
Różne myśli nią targały,od samego rana.<br />
Teraz sąsiad stoi tutaj,mówi wszyscy żyją,<br />
Ona czuje w skroniach szumy,zyły wałkiem biją.<br />
<br />
Długa chwila też minęła ,nim się zapytała,-<br />
Czy brinili się ci ludzie? Każda dłoń strzelała!<br />
Ogniem stąd nas przepędzili,,snopy w drzwi rzucali,<br />
Karabinów u nas mało,jak mogli tak prali.<br />
<br />
Chwała tym co tu spłoneli,cegłą w czerń ciskali,<br />
Nie zważali na płomienie,ni na dach co pali.<br />
Nie chcieli się wcale cofać,domów odstępować,<br />
Nie chcieli też żadnej łaski,ni życia ratować.<br />
<br />
Taka wola była tych tu,,zmieszanych z popiołem,<br />
Umierali zacadzeni,z podniesionym czołem.<br />
Ja tu byłem,też ciskałem kamieniem i śrubą,<br />
Utraciłem swoją mamę kochaną a lubą.<br />
<br />
Część się naszych wycofała do śródmieścia gmachów,<br />
Lecz pogłoska z rana jest tu,Ruś idzie na Lachiw.<br />
Pójdż pokażę gdzie mieszkają,ojciec no i mama,<br />
Ano tutaj,tu żelazna i solidna brama.<br />
<br />
Wieczór zbliżał swoje mroki,oni dobrneli tu,<br />
Ona weszła w cudze izby,ano tak poprpstu.<br />
W jednej izbie mama siedzi,w ręku ma różaniec,<br />
W okrąg ciało swe kołysze,w jakiś dziwny taniec.<br />
<br />
Słyszy,że ktoś w izbe wchodzi,oczu nie otwiera,<br />
A dzień dobry,słyszy mamo,wówczas mgłą spoziera.<br />
Szybko w strachu twarz swą krzywi,widać nieprzytomna.<br />
Fala jakaś ją uderza,fala krwi ogromna.<br />
<br />
Córuś przecież ty nie żyjesz.Jesteś pochowana!<br />
Tu w kościele za twą duszę,na mszę sumka dana.<br />
To ja mamo! Twoja Hela,ja twoja Marysia!<br />
To ja która z twojej ręki ,wciąż brała płomysia.<br />
<br />
Ty je piekłaś na patelni,pełną taką miche,<br />
Grube takie,wypieczone ale w rumień liche.<br />
Jam swą rękę wyciągała,daj mamo spieczony.<br />
A ty dłużej go trzymałaś,,by był zrumieniony.<br />
<br />
Mama nadal jednak siedzi,paciorki przerzuca,<br />
Byli chłopcy co chowali.Krzyżyk w dłoń uchwyca.<br />
Jednak tutaj jesteś ty to ,córuś ty kochana.<br />
Mama gdy się przytuliła była potem zlana.<br />
<br />
Obie zaczeli rozmawiać,jak by to możliwe?<br />
By pomyłka była taka,Chłopaki poczciwe.<br />
Ta dziewczyna tam chowana,miała język ścięty,<br />
Oczy także wydłubane,nos do pół ucięty.<br />
<br />
Piersi nożem rozkrojone,na krzyż aż do szyji,<br />
Warkocz długi był u niej tam,niby kwiat leliji.<br />
Taki warkocz i ty masz tu,stąd jest ta pomyłka,<br />
Ona Zosią była zwana,szósty dom u schyłka.<br />
<br />
Mamo wracam ja z Płużnego,wszystkich nas zgarneli,<br />
Oskarżono o kradzieże,w pokoje zamkneli.<br />
Kazano mi stamtąd zwiewać,tu szukać pomocy<br />
I kazano mówić głośno,- nie przeżyją nocy.<br />
<br />
Przez te kilka dni spokoju,bracia montowali,<br />
Koalicję,i głosili,tam aresztowali!<br />
Mama poszła na plebanje,pleban w brązie chodził,<br />
Lud ostatni,tu w śródmieściu,pod ołtarze wodził.<br />
<br />
Mama mówi co i jak,jeśli,nie wyślem pomocy,<br />
Do Zasławia onych wyślą,wyślą ich tej nocy.<br />
A w Zasławiu obóz jest ci,koncentrationem zwany,<br />
Tam to siedzą zwykłe zbiry,zbóje,huligany.<br />
<br />
Tu w Ostrogu był czas taki,z prośby Niemców właśnie,<br />
By Polacy go bronili,,ostro a nie gnuśnie.<br />
By stworzyli tu obronę,dali nieco broni,<br />
Też się bali,Ukrainiec też tu Niemców goni.<br />
<br />
Niemcy dali samochody i swoje dowództwo,<br />
Pojechano wnet do Płużna,to bliskie sąsiedztwo.<br />
Na granicy były pasy tak niczyje zwane,<br />
Praed pasami,za pasami hymny różne grane.<br />
<br />
Zratowano sześćdziesiątkie,wiozą do Ostroga,<br />
Wszyscy co to tu jechali,mówią,krótka droga!<br />
Bo samochód to w godzinę przejechał tą trase,<br />
Którą oni cały dzionek deptali kamaszem.<br />
<br />
Gdy wysiedli ci z Płużnego,w Ostrogu na placu,<br />
Wielki lament jest dziękczynny,wszyscy prawie płaczu.<br />
Helę w ręce całowali,wierzyli,że przejdzie,<br />
I z tytułu tego przejścia im pomoc nadejdzie.<br />
<br />
Pan Solecki głośno wołał,gdybyś nie ty Hela,<br />
Ty córeczko nacji polskiej,Piasta i Popiela.<br />
Toby przecież nas zgnoili,zwali nas zbirami,<br />
Bylim przecież tam w kołchozie,pomiedzy chamamy.<br />
<br />
Ojciec znalazł nowe lokum,po rozlewni wody,<br />
Limoniade tu robiono,dziś wiele swobody.<br />
Lecz na hali Maryś nie chce,idą do kantorka,<br />
Tam barwnika wiele było w postaci paciorka.<br />
<br />
Brat pracował na tokarce,dorabiał,bo z blachy,<br />
Robił wiadra nowiusieńkie,i kurki na dachy.<br />
Za to przyniósł nieraz wiadro pszenicy lub żytko,<br />
My na żarnach to ścierali na smaczne kopytko..<br />
<br />
Razem z nami zamieszkali państwo Sokołowscy,<br />
I Sinkowski,no a póżniej,dwaj Podhorodeccy.<br />
Ksawery nam opowiadał,że rodzice w grobie,<br />
W drut kolczasty ich zwineli,razem,ciała obie.<br />
<br />
Oblano ich zaraz naftą i wnet podpalono,<br />
Matce flaszkę też wcisneli,tam zaraz pod łono.<br />
Palce wszystkie im obcięto,jako knebel dano,<br />
Aby to im smakowało rycyną zalano.<br />
<br />
Gdy to skończył Ksawer mówić,rzekł idę do Urby,<br />
Może żarcia coś przyniosę,wezmę swoje torby.<br />
W Urbach on miał siostrę Bronie,to była mężatka,<br />
Była ponoć bardzo piękna,miała swoje latka.<br />
<br />
Szóstkę dzieci już zrodziła,do niej chce Ksawery,<br />
Chce cebuli,chce fasoli,marchwi i selery.<br />
Tu przytargać bo tu głody,tylko ziarno w garnku.<br />
Mówi,pójdzie dość ostrożnie,nie nadstawi karku.<br />
<br />
No i poszedł on w te Urby,no i co zastaje?<br />
Widok który go hamuje,martwo w miejscu staje,<br />
Z kloców leżą nadpalone takie niby dyby,<br />
W nich piszczele opalone,to mieszkańcy Urby.<br />
<br />
Po tygodniu wrócił w Ostróg, wszystko opowiedział,<br />
Umartwiony to samotnie w ciemnicy swej siedział.<br />
Zygmunt poszedł z nim rozmawiać,sprowadził do grona,<br />
I posadził go na zydlu, u przyjaciół łona.<br />
<br />
Bronka jednak ocalała,zimą szła na Ostróg,<br />
Gdy też styczeń mrożny był,ona przeszła nam tu próg.<br />
Banderowcy tłukli często do żelaznych naszych drzwi,<br />
Okna były zmurowane,a skok ich to skok pchli.<br />
<br />
Mały chłopczyk od Zalewskich,ten co to był chory,<br />
Gdy nie trzeba to on płakał,miał swoje humory.<br />
Ojciec dziecka chciał go zabić,Panie Wilk zabijać?!<br />
Tu pan Adam zakazuje i do lochów każe wiać.<br />
<br />
Styczeń nadszedł,Niemcy wieją,Ruski pośli bokiem,<br />
Banderowcy nas szturmują,kulą,widłem,okiem.<br />
W między czasie Witoldówka nam na odsiecz bieży,<br />
Mają broń swą maszynową,wielu Rusin leży.<br />
<br />
Ostróg ścieśnił się w dwa bloki,i broni zażarcie,<br />
Już by chyba go nie było.Witoldówka dała wsparcie.<br />
Ciasno wszędzie w pomieszczeniach,nie wciszniesz tu palca,<br />
Wszyscy zbrojni są tu w cegłe,do małego malca.<br />
<br />
Sześć tysięcy w tych dwuch blokach,jeden seminarium,<br />
Tu się broni młody kapłan,ciągle grając larum.<br />
Bo szturm wzmagał się co chwila,hura,hura woła!<br />
A z budynku broni życia,ręka Lachów goła.<br />
<br />
Drugi blok no to więzienie,okna małe w kratki,<br />
A w nich strzelcy z Witoldówki,krzyczą,- bliżej bratki!<br />
Mroż styczniowy,wieczny ostrzał,co zrobić z trupami?<br />
Robi się z nich palisade,łączą ich rękami.<br />
<br />
Trupy sztywne to osłona,to mur z trupa ciała,<br />
O,historia na Wołyniu,takie sprawy znała.<br />
Palisada coraz wyższa,Lach uparty walczy!<br />
Ukraińcy się lękają,czasu im nie starczy.<br />
<br />
Oni w zamku wszyscy siedzą,strelców dwa tysiące,<br />
Gryzie ich to,że te Lachy tak walczą zawzięcie.<br />
Po naradzie szept do roi,rano szturm ostatni,<br />
Dwa budynki im zostały,Lachy są już w matni!<br />
<br />
Lachy jednak na godzinę tą co jest ostatnia,<br />
Chcieli zbójom to wykazać,że więzień nie matnia.<br />
Mieli jeszcze coś w zapasie,to mała armatka,<br />
Która w oknie cicho stoi i czeka na bratka.<br />
<br />
Rano siłą dwuch tysiąca,banda w przód naciera,<br />
Biegną z wrzaskiem,polisada impet trochę ściera.<br />
Więzień szybko odpowiada,murem,gruzem,wodą,<br />
Rusin straszy krzykiem,palbą,niegoloną brodą.<br />
<br />
Pośród ryku tłuszczy w dali,są czyste wyrazy,<br />
Nie ochrypłe,nie zapite,nie ścięte przez mrozy.<br />
Za hańbę Przedsławy,<br />
Zginie Lach plugawy.!<br />
<br />
My męki wciąż od was mieli,my męki wieczyste,<br />
Teraz porżniem was na dzwona,wy świnie nieczyste!<br />
Ciało wasze my zamienim,słoma we te gnoje,<br />
Za niewolu,za męczarnie,za wieczny nasz znoju,!<br />
<br />
Ja za Beresteczko,<br />
Mózg wypalę świeczką .<br />
To zakrzyknął ten co doszedł do okienka kraty,<br />
Jedną ręką za pręt trzymal,ryknął,na nich maty!<br />
<br />
Zamknął nagle swoje głosy,ukrop w twarz mu wlano,<br />
Nie dokończył swej sylaby,której podłe miano.<br />
Charchot tylko jego słychac,depczą już go strelcy,<br />
Im ktoś mówił,że to oni na tej ziemi wielcy.!<br />
<br />
Grupa zbóji dziewkę ciągnie,dziewka się opiera,<br />
Jeden aby było widać,odzież na niej zdziera.<br />
Dwuch ją trzyma za przeguby,trzeci zaś z widłami,<br />
Dziabie dziewczę dosyć mocno,brzuch i piersi rani.<br />
<br />
Za zdradę Siemiona,<br />
Smert poniesie ona.<br />
Wbija widły i zarzuca sobie na ramiona,<br />
Widać jednak drgania ciała,że powoli kona.<br />
<br />
Jak ze snopem żniwiarz polem,on drogą podąża,<br />
Ku budowli,z której Stacho,strzelać nie nadąża.<br />
Jedna lufa do obrony okna nie wystarcza,<br />
To też tłuszcz po ramionach zwiększa swoje parcia.<br />
<br />
Za parapet się chwytaja,podciągaja w góre,<br />
Tu siekiery rąbią ręce w łeb trafiają ciure.<br />
Jednak z placu strelcy mierzą do głowy obrońcy,<br />
Który pada,jednak mówi,wy ścierwo nie Dońcy.<br />
<br />
Dziura w oknie już zapchana,z jednej drugiej strony,<br />
Tu krat nie ma, tu się pchają jako kruki,wrony.<br />
Lawa z tyłu jest obrońców,ławę tworzą strelcy,<br />
I tak rąbią się nawzajem,jak dziadowie wielcy.<br />
<br />
Ale kiedyś gdy dziad walczył,tyż była siekiera,<br />
Dzisiaj inne bronie gromoą.Tu bieda doskwiera.<br />
Nie ma broni,nie ma stena,granat nie wybucha.<br />
Tu nienawiść jeno gryzie,i chęć mordu głucha.<br />
<br />
Wy preklatne Lachy,<br />
Spalim wasze dachy!<br />
I rzucają puszkie z naftą,na sznurku zwieszona,<br />
Po rzuceniu patrzą długo,czy juz dachy płona.<br />
<br />
Chociaż w okno lezie siła Rusinów stukrotna,<br />
Nie odstąpi go obrońca,nie odstapi okna.<br />
Trupy są stąd odnoszone na boki,pod ściany,<br />
A pod okno to szuflami,piasek jest sypany.<br />
<br />
To co pada,nieraz słowem próbuje dać razy,<br />
Wie też o tym ,że umiera,brak jest szmat i gazy.<br />
Gdy koledzy odciągają jego ciało w boki,<br />
On zmartwiony,chociaż gaśnie,robi swoje kroki.<br />
<br />
Rusin drapie się po trupach do okna,do sławy!<br />
Stożek trupów braci śliski i trochę mokrawy.<br />
Popychany jednak z dołu,pnie się w górę śmiało,<br />
Nieraz widać jak się chwieje, i jak spada ciało<br />
<br />
Dzielny Słowak z gór Karpatu,tam gdzie rzeka Cisa,<br />
Spojrzał na swą lewą rękę,widzi ona zwisa.<br />
Cofa się więc on od okna,by nabrać rozbiegu,<br />
Ruszył bykiem w brzuch Rusina.Znalazł się na śniegu.<br />
<br />
Tam za ręce go złapało,dwuch osiłków z Urby,<br />
No a trzeci urżnął głowe i wsadził do torby.<br />
Szybko młyńca torba zrobił,i rzucił na dachy,<br />
Tam mu kruki ślip wydziobią ,wy preklatne Lachy!<br />
<br />
Okien w gmachu oj jest wiele,a przy każdym kupa,<br />
Już zgnieciona,udeptana,ale pełna trupa.<br />
Tam wśród tłumu co naciska,jest w czarnym kołpaku,<br />
Jeden z brodą,on zagrzewa braci do ataku.<br />
<br />
Niebo czeka was w otchłani,<br />
I tu jeńcy nie są brani.!<br />
Słyszą uszy te zachęty,Boh wspiera ich cele!<br />
Smert nie znaczy prawie nic tu, Czort życie ich miele.<br />
<br />
O,oknie ów,w którym oto,głośno śmierć baśń śpiewa!<br />
Czy na twoje ramy patrząc,Bóg sie marszczy,gniewa?<br />
Takie małe okno jestes,a tyle przy tobie,<br />
Leży,jęczy,leży cicho,żadne zaś nie w grobie.<br />
<br />
Tym co zmdlały ręce z trudu,mur wspierają ciałem,<br />
Każdy szepcze,- póki żyłem to przy oknie stałem.<br />
Ci co walczą tu siekierą,i dziobią się spisą,<br />
Myślą o tym,że już ślepcy,dumki o nich piszą.<br />
<br />
Dumki takie o Zbarażu,gdzie walczył Jarema,<br />
Gdzie tatarski sam chan stałtam,i jego harema.<br />
Tam się Bohun nie chciał poddac,gdzie sotnią uderzył,<br />
Bo on jeden w wielką sławę,na wieki uwierzył.<br />
<br />
Tak z tą myślą w wielkie cele,piękne ideały,<br />
W oknie fronty dwa się starły,do wieczora prały.<br />
Wynik walki jest zerowy,wióra są uboczne,<br />
No bo drogi w otwór okna,są naprawdę tłoczne.<br />
<br />
Z wolna cichość też zapada,a kominy dymią,<br />
Utrudzone obie strony,po jedzeniu drzemią.<br />
Jutro urżną im jęzory,za plugawą gadkie,<br />
Myślą nieraz aby popa zamienić na batkie.<br />
<br />
Pół dnia mury gryzą zębem,drabin też szukają,<br />
Lecz walczących im ubywa,coraz mniej ich mają<br />
Już i biegać tak nie mogą,trupy utrudniają,<br />
A te Lachy,te preklatne,ogień z działa dają.<br />
<br />
To nie wieczór bój wstrzymuje,to rzadkie szeregi,<br />
Każa im się wycofywać,Nie pomogły Bohy!<br />
Straty w Lachach też są duże,duszą się z ciasnoty,<br />
I to z Lachów coraz wyższe,są składane płoty.<br />
<br />
Dziewietnasty Pułk Ułanów stacjonował w mieście,<br />
Tu w Ostrogu do munduru szły wzroki niewieście.<br />
Teraz z miasta dwa budynki są po polskiej stronie,<br />
Dalej w koło gdzie nie spojrzysz co polskie to płonie.<br />
<br />
Trzy tygodnie bój już ten trwa,nagle jest przerwany,<br />
Ruski przyśli,i na wszystkich odwet wnet jest brany.<br />
Banderowcy pośli w lasy,głowę z trudem kryją,<br />
Nieraz jeszcze gdzieś napadną,głośnoprzy tym wyją.<br />
<br />
Lachy szybko broń złożyli i idą w rekruty,<br />
Tam ich czeka poniewierka,głód i ruskie knuty.<br />
Reszta Lachów na wagony,na Ural w roboty,<br />
Pierwszy postój jest w Kijowie,chleb dają,to gnioty.<br />
<br />
Chleb jest z prosa,Hela skubie,łazi torowiskiem,<br />
Wtem ktoś woła,- Maryś,Maryś ale nie nazwiskiem.<br />
To znajoma koleżanka.Maryś co tu robisz?<br />
W Ural jadę,jestem z ojcem,a ty wargi zdobisz?<br />
<br />
Maryś prowadż do wagonu,a ja was zratuje,<br />
Hela nie chce daje opór,trochę się buntuje.<br />
Prowadż mówię i to szybko,ja nie jestem sama,<br />
Ze mną grupa partyzantów z okolic zbierana.<br />
<br />
Hela poszła do wagonu,tamta tak im radzi,<br />
Jeśli pociąg ruszy wolno skakanie nie szkodzi.<br />
Cały wagon niech wyskoczy,my będziem czekali,<br />
Więcej nic nie mogę zrobić bo się wojsko zwali.<br />
<br />
Hela pyta swego ojca,bierzem to ryzyko?<br />
Bierzem córuś,już po wojnie a nas biorą brzydko.<br />
Gnębią nas ze wszystkiej strony,Rusy i Rusini,<br />
Każdy Polskię nie wiem za co,w tej zawieji wini.<br />
<br />
Nikt jej więcej już nie ujrzy,gdy Ural przekroczym,<br />
Tak jak mówią partyzanty,z wagonu wyskoczym.<br />
Póżniej będzie co Bóg da tu,Pójdziemi na Zachód,<br />
Zapukami o ratunek, w Zamościa pięknych wrót.<br />
<br />
Tak zrobili katorżniki,,prawie kopa ludzi,<br />
Wyskoczyli w suche trawy,każdy dłonie brudzi.<br />
Zaraz zbiórka,przegląd mały i chajda na Sumy,<br />
Hela z ojcem idzie w przodzie,za nią ludzi tłumy<br />
<br />
Ojciec radzi by do wojska,iść i to nie zwlekać,<br />
W tym terenie prawdę mówiąc,nie ma gdzie uciekać.<br />
Partyzanty się zgadzają,w Sumach są koszary,<br />
A tam polskie wojsko czeka,twarde dają nary.<br />
<br />
Nawet słomy w okolicy snopka nie uświadczysz,<br />
Jadąc wozem to na pustki,zadziwiony patrzysz.<br />
Gdy w Darnicy dwa wagony lotnik bombarduje,<br />
Wtedy Hela widzi jasno,coś się w niej buntuje.<br />
<br />
Zaraz prosi by w łączności,próbowała służby,<br />
Tyle się już napatrzyła,boi się tu grożby.<br />
To nie było takie trudne,pomogły kolegi,<br />
I zmieniła rodzaj broni,zmieniła szeregi<br />
<br />
W tej Darnicy wagon rannych,spłonoł wśród okrzyków,<br />
Wielkie jęki,wielkie wrzaski, i żar od płomyków.<br />
Pojechali naprzód dalej,Żytomierz ich wita,<br />
Wiele kobiet jest na stacji,i o synów pyta.<br />
<br />
W Żytomierzu są ćwiczenia i noszenie klocy,<br />
Hela idąc z tym ciężarem,przeciera swe oczy.<br />
Widzi baon maszeruje,a na końcu ojca,<br />
Tato idzie przygarbiony,ma sinawe lica.<br />
<br />
Córka woła,ojcze,ojcze! Baon w miejscu staje,<br />
Ojciec wita się z córeczką,chorym się wydaje.<br />
Krwią ja robię moja córuś,nie dojdę do Polski,<br />
Trzy miesiące śledzie jemi,nie ma innej miski.<br />
<br />
Hela idzie do dowódcy Józefa Kopacza,<br />
Prosi aby pomógł ojcu,śledż to śmierć oznacza.<br />
Kopacz mówi,że w gajówce,widział kiedyś koze,<br />
Więc załatwi trochę mleka,może to pomoże.<br />
<br />
Wielu Heli w tym pomogło,więż jest i braterstwo,<br />
Każdy stara się pomagać,to dla niego głupstwo.<br />
Ojciec wyszedł z tej opresji,i stanął na nogi,<br />
A Marysia się szykuje już do innej drogi.<br />
<br />
Przybył major,żyd Strzelecki,bierze ją do sztabu,<br />
Do Lublina mają jechać,zanim minie dobu.<br />
Przyszedł chłopak od saperów,pyta,- wyjeżdżacie?<br />
Tak? No zaraz to odemnie,mały liścik macie.<br />
<br />
Wy na Lublin przez Olykie,tam moja rodzina,<br />
Nic nie piszą na me listy,może nie ich wina.<br />
Liścik taki był trójkątny,to z braku papieru,<br />
Tak robiło w czasie wojny,ludzi bardzo wielu.<br />
<br />
Ja Antoni,jam jest Dębski,dajcie to w Ołyce,<br />
Ja w ten sposób może łączność,z rodziną zachwyce.<br />
Hela chowa do munduru,trójkącik chłopaka,<br />
Gdy samochód ich podjechał,wchodzą pusta paka.<br />
<br />
Wóz ich ruszył na Ołykie,wokół już jest trawa,<br />
To dla bydła,to dla koni pierwsza w roku strawa.<br />
Ale w okół pustka jest ci,ni konia ni krowy,<br />
Jeno górą krążą wolno,piękne myszołowy.<br />
<br />
Tak wpatrzeni w dal nieznaną,myślą o pokoju<br />
Kiedy nagle kulki lecą z banderowców roju.<br />
Wszyscy w pole wyskakują,strzelają kto może,<br />
Spokój z miejsca następuje,słonko jest na dworze.<br />
<br />
Widać z dala już Ołykie,zamek Radziwiła,<br />
Tu na miejscu atmosfera nie zabardzo miła.<br />
W lochach zamku,w jego murach,kryją się ostatki,<br />
Głodne baby,głodne dziady,przy nich głodne dziatki.<br />
<br />
Gdy wychodzą wszyscy naraz ,z tych lochów co żywe,<br />
To za nimi chmara szczurów,a niektóre siwe.<br />
Szczury poszły za człowiekiem,nieraz kilometry,<br />
Jako swoje,te zażyłe od wieków kumotry.<br />
<br />
Teraz razem z gospodarzem,na obcym kąciku.<br />
Razem z nimi na ubocze,robić chodzą siku.<br />
Nie żądają dziś zbyt wiele,wiedzą jest głodówka,<br />
Dla nich pietruch gotowana to istna parówka.<br />
<br />
W dzień wychodzą w pole robić,uprawiać ogrody,<br />
Wśród nich jeno dzieci,starcy,wybity jest młody.<br />
Wiele kobiet już podchodzi,pyta się co słychać?<br />
Kiedy widzą polski mundur zaczynają wzdychać.<br />
<br />
Jedna mówi miała syna Antosia dużego,<br />
Znaku życia on nie daje,nie znali wy jego?<br />
Hela pyta,proszę pani a jak się nazywa?<br />
Dębski on jest,Na to Hela z kieszeni dobywa,<br />
<br />
Zakrwawiony swój trójkącik,to list jest do mamy.<br />
Który dał jej jakiś młodzik,w mundurze,nieznany.<br />
Podchorąży teraz jest on,a służy w saperach,<br />
Liścik mały i trójkątny bo braki w papierach.<br />
<br />
Wyjechali już z Ołyki,na Dubno azymut,<br />
Przed wsią co to jest w oddali,postój kilka minut.<br />
Znów ruszyli a te drogi nie na samochody,<br />
Nawet w środku samej jezdni,są bajorki wody.<br />
<br />
Wioska z dala to Kisielin,brak dymu z komina,<br />
Wokół chaty rośnie bujnie wysoka malwina.<br />
Przed chatami już na drodze,maleńki chłopczyna,<br />
Taki sobie pięciolatek,ot taka dziecina.<br />
<br />
Skąd ty jesteś?Chłopczy milczy,więc po ukraińsku.<br />
Chłopczyk znowu jeno milczy,ktoś pyta po rusku.<br />
Mały nic nie odpowiada,nie może czy głodny?<br />
Dali chleba mu kromeczkie,chłopczyk był urodny.<br />
<br />
Ubranie miał bardzo brudne i fetor od niego,<br />
Na ramieniu trzymał kotka,takiego małego.<br />
Dowódca im nakazuje wykąpać chłopaka,<br />
Jego ciuchy wyrzucono,nie spierze ich praczka.<br />
<br />
Dla dzidziusia tak małego koszula wojskowa,<br />
Chłopczyk płacze za ubraniem,które z nurtem spływa.<br />
Gdy ubrali go w mundury dali ciepłe picie,<br />
To pytają znowu chłopca,dokąd on stąd idzie?<br />
<br />
Znowu mały chłopczyk milczy.A jak się nazywasz?<br />
Czesio,…..Bukowski.Czemu tutaj bywasz?<br />
Tato śpi,Józio śpi,Władzio śpi,ja ich pilnuje.<br />
A gdzie oni śpią?No powiedz.Tam gdzie ja nocuję.<br />
<br />
Weśli za nim w lużne krzewy,Leży cała trójka,<br />
Koc jest jeden.Chłopczyk ciągnie go,w kierunku Józka.<br />
Chyba leżą trzy tygodnie,widać zmiany w ciele,<br />
Wokół pokrzyw rośnie kilka,to wiosenne ziele.<br />
<br />
No a mama twoja gdzie jest?Gdzieś śpi,ale nie wiem.<br />
Biorą chłopca na platformę,,on zmorzony snem.<br />
Teraz płaszczem jest nakryty,kotek też spoczywa,<br />
Dziwi jeno go to,kto zupę mu naliwa.<br />
<br />
Z Kisielina na Włodzimierz i dalej do Chełma.<br />
Tu przed Chełmem mała wioska,wiatru jest zadyma<br />
Z ognisk dym się wokół wije,jezdnia zaciemiona,<br />
Przystaniemi,zobaczymi,dymy nie z komina.<br />
<br />
Tutaj ludzie na kamieniach,garnuszki swe grzeją,<br />
Nieraz reszte wody z garczka na kamienie leją.<br />
Palą łajnem,gałązkami,trawą podrzucają,<br />
Stąd te chmury pełne dymu na jezdni stwarzają.<br />
<br />
To są ludzie z tamtej strony,sołtys nam wyjaśnia,<br />
A to mówiąc ręką ruch ma,gdzie dzień się rozjaśnia.<br />
Hela mówi może pan tu chłopczyka zatrzyma,<br />
Stracił ojca,braci stracił,płakać nam zaczyna.<br />
<br />
Na pastwisku pełno budek,to z koca,to z blachy,<br />
A w tych budkach pełno ludzi,takie mają dachy.<br />
Sołtys mówi,że tu przyszła,trzy tygodnie….mało!<br />
Pani dziwna,z dzieckiem małym co jej piersi ssało.<br />
<br />
O tam stoi,przy ognisku,to taka w koszuli,<br />
Jest istotnie.Stoi sama.Coś do piersi tuli.<br />
Ona tak i tutaj przyszła,jedna koszulina,<br />
Wojna,wiecie,to nie jej to,nie jej tutaj wina.<br />
<br />
Może byli od kobiety te pięćdziesiąt metrów,<br />
Wojsko jak wiadomo nie ma,pończoch ani getrów.<br />
Ale Hela szuka chwilę,na wozie swej bluzy,<br />
I kobiecie tym co może z dobroci swej służy.<br />
<br />
Wcześniej jednak mały Czesio,wyrwał się do przodu,<br />
Mamo! Krzyczy,mamo woła! To koniec rozwodu.<br />
Mama pyta się wojskowych,oni powiedzieli.<br />
Że ich w krzewach razem z chłopcem,głód jego przecieli.<br />
<br />
Bo gdy kromkę chleba dostał,to jadł tak łapczliwie,<br />
Z apetytem i pośpiesznie,jadł ją prawie chciwie.<br />
Dbał o ciała,je przykrywał,okładał je kocem,<br />
A czas schodził mu tam jakos,bo był z małym kotem.<br />
<br />
Gdy z pastwiska już po wszystkim wozem odjechali,<br />
To Marysi wciąż się zdaje,że słyszy cos w dali.<br />
Maryś wracaj,woła Czesio,wracaj,słychać z nowa,<br />
A Marysia pyta głosy,-Czy to Wołyń woła?!<br />
<br />
To stuk dzioba u topoli,to jest stuk dzięcioła!<br />
Hela mówi,nie ja słyszę,to Czesio mnie woła!<br />
Za daleko już jesteśmi.Stuka gdzieś siekiera.<br />
A ja myślę,że to dusza ,co się poniewiera.<br />
<br />
Za daleko my jesteśmi od granic Wołynia.<br />
Co zaczyna się na brzego rwącego Horynia.<br />
Ja go widzę,ja go czuję,to oachną rezedy!<br />
Nie chwaszczone już od roku i giną wśród biedy.<br />
<br />
Ja dotykam kopczyk gleby,wokół pomidora,<br />
Widzę obok stoi baba,to chyba jest zmora.<br />
Twarz otwiera swą bezzębną,rechota jak żaba,<br />
Na pomidor bez palika,jako pal upada.<br />
<br />
Słyszą wszyscy w samochodzie,co Maryś powiada,<br />
Wszyscy milczą bo im Wołyń na zawsze przepada..<br />
Im też tęskno,jeno milczą,szanują głos Heli,<br />
Wołyń woła! Zaczekajta! Oni z życiem wieli.<br />
<br />
Nikt nie uszedł oprócz garstki,z piekła zawieruchy,<br />
Oni jadą w kraj spokojny.Narodu okruchy.<br />
Sercem z Helą są związani,to jej piękne słowa,<br />
To sprawują,że szanują Wołyń,znów od nowa.<br />
<br />
Tam za nami piękna tęcza,co Wołyń okrąża,<br />
Nasz samochód się oddala,w przeciwność podąża.<br />
Tam ta tęcza pod opiekę nasze Bogi bierze,<br />
Ja tam wrócę,ja w to mocno,ja naprawdę wierzę.<br />
<br />
Tam pod tęczą ziemia czarna,ziemia słonecznika,<br />
Owies zwany proporczykiem,w którym żrebak bryka.<br />
Lato grozy tam nadeszło,zniszczyło strukture,<br />
Mordy krwawe tam nadeszły, wilcze i ponure.<br />
<br />
Wiatry kiedyś tam ustaną,powrócim na stepy,<br />
I zbudujem szklane domy,bez gliny,polepy.<br />
Znowu sady tam posadzim o jabłku krasiwym,<br />
I zapomnim co się stało,my ze słowem miłym.<br />
<br />
Rozbudujem swe osiedla,znajdziem fundamenty,<br />
Wśród bylicy i pokrzywy, i pachnącej mięty.<br />
Jeden z chłopców powstał z ławy i podparł jej boki,<br />
Razem w drogę są wpatrzeni,w dalekie obłoki.<br />
<br />
Potem drugi powstał z ławy,uścisnął jej rękę,<br />
Poczym ze czcią ucałował paluszki jej miękkie.<br />
Teraz reszta też powstała,czują dal przestrzeni,<br />
W której jeszcze słaba tęcza,żółcią niebo mieni.<br />
<br />
Tam w przestrzeni ojcowizna i ciała bez grobu,<br />
Serce kurczy się jak liszka,z uderzenia dziobu.<br />
Usta szczelnie są zamknięte,w oczach jeno woda,<br />
Cicho kapie po policzkach, Jej Wołynia szkoda.<br />
<br />
Znowu wioska przed Lublinem,samochód ich staje,<br />
Bo korowód idzie środkiem,ktoś córkę wydaje.<br />
Panna młoda pyta Helę,co to za mundury?<br />
Wojsko Polskie! Mówi Hela,no i po raz wtóry.<br />
<br />
Tu zdziwienie jest ogromne,najpierw chwila ciszy,<br />
Potem wrzask powstał ogromny,który niebo słyszy.<br />
Wszyscy ręką dotykają zieleń aksamitu,<br />
Z wozu biorą do bawialni,trzymają do świtu.<br />
<br />
Maryś zaś była podlotkiem,tyle lat bez tańca,<br />
Więc tańcuje na weselu aż do siły krańca.<br />
Kiedy starszy pan zasługi wojsk naszych wyliczał,<br />
Niech nam żyją po wsze czasy! Lud płaczem zaryczał.<br />
<br />
Stargard Szczeciński, 2003r wiesław Kępiński<br />
<br />
Spis treści<br />
<br />
Folwark Satyjów<br />
<br />
Czarna ziemia Wili<br />
<br />
Satyjów pod niemiecką okupacją<br />
<br />
Wilia pod niemiecką okupacją<br />
<br />
Na podstawie relacji;<br />
<br />
Wojciechowski Józef Satyjów<br />
Ziemiańska Janina Satyjów<br />
Świder Helena Maria z domu Wilk WiliaWiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-16695485384982486192017-12-27T07:21:00.000-08:002017-12-27T07:21:54.451-08:00"Wspomnienia"WIESŁAW KĘPIŃSKI<br />
<br />
Wspomnienia<br />
<br />
Stargard.2008 r.<br />
<br />
2<br />
<br />
Rozdział I<br />
Nad rzeką Drwęcą po jej lewym brzegu leży miasteczko Dobrzyń.<br />
Wśród kilku ulic,jakie posiada,jest ulica Młyńska,biegnąca od rynku do<br />
rzeki,Moja chałupa,w której się urodziłem, była przedostatnia po lewej<br />
stronie ulicy Polnej, patrząc w stronę rzeki. Tak jak pamiętam, stary był<br />
budynek,bo miejscami nie było tynku,a spod niego wyglądała kratowni-<br />
ca z cienkich szczebli, miedzy którymi była glina ze słomą. Ganek od strony ulicy był drewniany z dwoma okienkami po bokach,bez szyb i bez drzwi. W tym ganku zawsze leżały bloczki prasowanego torfu do palenia.<br />
Od strony podwórka znajdowała się oficyna, rudera drewniana, częściowo zawalona. W tej ruderze czasowo mieszkali Cyganie,a potem niejaka pani Dobrowolska,starsza już kobieta,ale pyskata i kłótliwa. Pamiętam<br />
jak stała po drugiej stronie płota i laską waliła w płot, głośno krzycząc.<br />
Nie wiem,jaki był powód tej awantury. Mogę tylko przypuszczać,że to<br />
my dzieciaki pani Bronisławy z Uzarewiczów Kępińskiej, która była na-<br />
szą matką. A było nas chłopaków sześciu i jedna dziewczyna inwalidka.<br />
Po drugiej stronie ulicy stał młyn i tartak,jako jedna budowla,ale duża.<br />
Tartak był czynny. Stosy bierwion sosnowych leżały na placu między tar<br />
takiem a rzeką. Ten tartak przestał pracować i to było powodem wyjazdu<br />
mojego ojca z Dobrzynia.<br />
W ostatniej chałupie stojącej bliżej rzeki byłem kiedyś z mamą. Ta u<br />
swojej sąsiadki ściągnęła suknię i koszulę, bo coś łaziło jej po<br />
plecach. Był to mały kowalik,czarny żuczek. W budynku tym nie było<br />
sufitu, tylko żerdzie, na których leżało trochę słomy.<br />
Tartak i młyn należały do pana Lipki. Tam pracował mój ojciec<br />
Stanisław Kępiński jako maszynista ogromnej maszyny parowej.<br />
<br />
3<br />
<br />
Maszyna ta u góry na kotle miała duże koła pasowe, większe od mego<br />
ojca. Kiedyś stanąłem w drzwiach maszynowni i ujrzałem człowieka,<br />
który oparł się o jedno z kół i hamował je.<br />
Zamknięcie tartaku i młyna było przyczyną, że mój ojciec w poszukiwa-<br />
niu pracy wyjechał do Pruszkowa, gdzie dostał pracę w miejscowej elek<br />
trowni. Budynki tartaku i młyna po ich zamknięciu stały się miejscem<br />
zabaw okolicznej dzieciarni.<br />
Pamiętam, że w szopie, w której kiedyś stał trak, leżał zdechły koń. Pod<br />
tą szopą była piwnica, gdzie zbierały się trociny. Z piwnicy tej szedł korytarz do maszynowni z lokomobilą.<br />
Miałem dziwny sen,związany z trocinami w tej piwnicy. Otóż śniło mi<br />
się, że mały piesek ciągle i nieustannie gryzie mnie w bok. Nie mogłem<br />
się od niego uwolnić. Piesek był koloru żółtego. Jest to jedyny sen,który<br />
pamiętam z lat dziecinnych.<br />
Opuszczając Dobrzyń miałem sześć lat. Kiedyś wraz z mamą szedłem<br />
w dół ulicy ku rzece, a potem skręciliśmy na lewo za ostatnim<br />
budynkiem i polną dróżką poszliśmy w kierunku lasów. Przy drodze<br />
stała chałupa kryta strzechą, ogrodzona płotem z kijów i kilku krzaczków.<br />
Mama zwróciła się do mnie:”Zobacz,co tam stoi pod<br />
budynkiem.” Zajrzałem poprzez rzadkie krzewy i zobaczyłem człowieka<br />
w spodniach wypchanych słomą ,w kapeluszu na głowie. Miał długie<br />
wąsy i brodę. Był to strach na wróble, którego się przestraszyłem.<br />
Niedaleko tego budynku stała ogromna stara grusza, a pod nią leżało<br />
peł-no ulęgałek. Po nazbieraniu ich poszliśmy dalej. Ulęgałki w środku<br />
były całkiem miękkie, czerwone i słodkie .<br />
<br />
4<br />
<br />
Gdzieś na tej drodze, o której piszę, zasadzono las. Ja i kilka innych<br />
dzieciaków wyrwaliśmy kilka sadzonek. Tego samego dnia przyszedł<br />
policjant i długo rozmawiał z mamą. Rozmowa była łagodna i na tym<br />
się skończyło.<br />
Kiedyś idąc ulicą znalazłem dziesięć groszy. Na rynku było pełno stra-<br />
ganów. Za znalezioną monetę dostałem pełen fartuszek śliwek.<br />
Ucieszony tak ogromną ilością zaniosłem to do domu. Trzeba<br />
wiedzieć,że przy naszym budynku nie było drzew owocowych. Na<br />
rynku była cukiernia. Jakaś pani zawołała mnie, pogłaskała po głowie,<br />
ucałowała, a następnie kazała wyciągnąć przed siebie ręce. Gdy tak je<br />
trzymałem, to ona układała w poprzek różne chałki,bułki,rogale. Następ-<br />
nie kazała iść do domu. Ledwo widziałem przed sobą drogę. Ciężaru nie<br />
czułem. Kobieta, która obdarowała mnie słodyczami nazywała się Bec-<br />
merowa i była moją matką chrzestną.<br />
Pewnego razu z ojcem szedłem przez rynek. Na rynku ojciec<br />
rozmawiał z jakimś mężczyzną,który podjechał taczką i wysypał piach. Jak idzie robota? – zapytał ojciec.<br />
No,już jesteśmy na ośmiu metrach . Podszedłem na skraj wykopu, który był na środku rynku, przed kościołem. Studnia była<br />
kopana trapezowo. Pierwszy wykop był bardzo szeroki , okrągły i<br />
głęboki na metr. Następny był węższy i głęboki też na metr, były to<br />
stopnie,a było ich siedem.<br />
Było kilka zamożnych rodzin. Jedna z nich miała samochód osobowy.<br />
Do samochodu wsiadł syn właściciela, a my dzieciarnia pchaliśmy go<br />
po rynku, kilka razy w koło.<br />
<br />
5<br />
<br />
Szedłem z mamą, przeszliśmy rynek i skręciliśmy na lewo na Golub.<br />
Zaraz na rogu była karczma. Na chodniku przed karczmą leżał pijak,<br />
a jakiś mężczyzna poił go mlekiem z flaszki. Wokół po obu stronach uli-<br />
cy i na jezdni stał tłum ludzi. Niemałe musiało to być wydarzenie .Dziś<br />
gdy wspominam sobie to wydarzenie i widzę całkowity brak zaintereso-<br />
wania pijakiem leżącym na ulicy, to myślę sobie, jak rzadki musiał to<br />
być przed wojną wypadek. Teraz nie ma tygodnia,aby nie spotkać na<br />
ulicy leżącego ochlapusa.<br />
Ojciec uległ wypadkowi na rowerze. Ktoś samochodem potrącił go<br />
i uciekł. Było to w roku 1935.Pytałem się kiedyś ojca o tę datę. Nie<br />
wiem, gdzie leżał w szpitalu. Pamiętam,że z placu szpitalnego oparty<br />
o murek spoglądałem na Wisłę. Był to chyba Toruń. Ojciec leżał w<br />
łóżku i lewą nogę miał w gipsie. Wziął mnie na ręce i posadził na tej<br />
nodze.<br />
Wieczorem szliśmy z mamą przez miasto na dworzec. Ulicą jeździły<br />
tramwaje, a snopy iskier padały na ziemię. Podbiegłem na tory,aby po-<br />
zbierać spadłe iskry, nic jednak nie mogłem znaleźć.<br />
Mama była bardzo zagniewana, że wyrwałem jej się z rąk.<br />
Później przejeżdżał ktoś na rowerze. Spojrzałem do góry,a tam na wyso-<br />
kim kole siedział człowiek i pedałował. Jak on tam mógł wejść?<br />
W naszym domu roweru nigdy nie było. Rowery było rzadkością.<br />
Przed naszym domem zakładano bruk od rynku do rzeki. Wykopano<br />
drogę i nawożono piachu. Zabawy było na kilka dni.<br />
Sąsiedzi Wiśniewscy, którzy zajmowali budynek obok nas,musieli<br />
gdzieś mieć sad. Jesienią w dużych wiklinowych kipach przywozili<br />
owoce przełożone sianem.<br />
<br />
6<br />
<br />
Przy wyładunku koszy z wozu obecna była dzieciarnia. Pamiętam<br />
wspaniały smak dużych gruszek.<br />
Ale kozę, to w Dobrzyniu musieliśmy mieć. Była kiedyś upalikowana<br />
pod murem tartaku. Ja podszedłem do niej, a ona ubodła mnie. Więcej<br />
tam nie podchodziłem.<br />
Za młynem była jakaś fabryczka i sadzawka z ciepłą wodą. Tam można<br />
było się wykąpać. Mama przyszła i zabrała mnie stamtąd. Prowadziła<br />
przez plac tartaczny całkiem nagiego. Wstydziłem się i całą drogę pła-<br />
kałem.<br />
Przed naszym budynkiem przejeżdżał traktor. Z boku kręciło się wielkie<br />
koło. Hałas był straszliwy. Pierwszy raz widziałem coś tak okropnego.<br />
Dobrzyń nie był grajdołkiem. Miał swoje boisko i drużynę piłkarską.<br />
Byłem na meczu ,grały drużyny dorosłych i harcerzy.<br />
Było też lotnisko i szybowce. Nam kazano ciągnąć długą gumową linę.<br />
Kiedyś nad miastem ukazał się balon koloru żółtego. Jakaś kobieta<br />
stanęła na drodze,przeklinała i groziła pięścią wskazując na balon.<br />
Cyganie, którzy mieszkali w oficynie,wyrabiali trepy, obszyte skórą tyl-<br />
ko z przodu. Wszyscy chodzili w takich trepach.<br />
W jednym z budynków na naszej ulicy mieszkał niejaki pan Bekier,pija-<br />
nica. Kiedyś oszalał i zdemolował całe mieszkanie. Sam widziałem jak<br />
darł własne garnitury. Nadepnął na jedną nogawkę,a drugą ciągnął i roz-<br />
rywał spodnie. Żona i dzieci uciekli. Zabrała go policja. Wszedłem do<br />
mieszkania. Wszystkie meble leżały pokotem porozbijane. Na korytarzu<br />
stała figurka świętej bez głowy.<br />
Pamiętam, kościół stał na rynku. W środku cały był wymalowany<br />
figurami. Moja mama gotując obiad opowiadała,że jakaś tam podobizna<br />
jest prawdziwa.<br />
<br />
7<br />
<br />
Malarz, aby namalować naturalną twarz, zamordował człowieka<br />
i przyglądał się jego twarzy podczas agonii, aby wiernie odtworzyć<br />
wyraz bólu.<br />
Budynek . w którym mieszkaliśmy, był własnością mojej babki ze<br />
strony mamy, Konstancji Uzarewicz z domu Kwiatkowskiej. Nie znam<br />
dalszego losu tego budynku. Mama prawdopodobnie sprzedała go.<br />
Rzeka Drwęca była wartka. Stojąc na brzegu można było zauważyć pły-<br />
wające ryby. Wędkarzy nie pamiętam. Rzekę ludzie przechodzili nieraz<br />
w bród. Tylko im głowy było widać. Po naszej stronie zatrzymywały się<br />
tratwy i była mała plaża. Pamiętam flisaków mieszkających na tratwach<br />
w szałasach.<br />
Po drugiej stronie brzeg był niski i była ogromna równina, po której<br />
chodziły snopowiązałki, a dalej było ogromne wzgórze,na którym stał<br />
zamek.<br />
Mama mówiła, że są tam lochy, w których trzymano więźniów, przyku-<br />
tych łańcuchami. A miejsca, na których siedzieli,są z cegły. W cegłach<br />
tych są zagłębienia od siedzenia. W zamku nigdy nie byłem,ale przejeż-<br />
dżałem obok.<br />
Na brzegu rzeki ludzie kopali torf. Tym paliło się w piecach. Ale węgiel<br />
też można było kupić. Roznosił go w worku na plecach znajomy.*<br />
Z miejsca brał zapłatę i odchodził.<br />
Był też punkt skupu surowców wtórnych, za młynem. Tam skupowano<br />
szmaty, kości i żelazo. Było to jedna drewniana szopa. Dzieciaki<br />
chodziły z tyłu tej szopy wyciągać nagromadzone kości, aby znów je<br />
sprzedać właścicielowi. Brałem też w tym udział.<br />
<br />
8<br />
<br />
Rzeka oddzielała dwa miasteczka, Golub od Dobrzynia.<br />
Granicę przekraczało się przez most. Obok mostu stał posterunek<br />
policji. Mama opowiadała, że kiedyś była tam komora celna i jej rodzina<br />
przekroczyła tę komorę, ale skąd pochodził jej ród dokładnie nie<br />
wiedziała, tyle tylko, że Uzarewicze pochodzili z Litwy i współżyli z<br />
wężami, które kopystką odganiano od posiłku, gdy wychodziły z<br />
zakamarków zwabione zapachem potrawy.<br />
<br />
9<br />
<br />
Rozdział II<br />
<br />
Do Pruszkowa pociąg zajechał wieczorem. Zaalarmowany ojciec umieś-<br />
cił nas w hotelu, a następnie kilka dni spędziliśmy na ul.Promyka u pana<br />
Olędzkiego.<br />
Moja mama nie zawiadomiła męża o przyjeździe. Po prostu sprzedała<br />
graty w Dobrzyniu, załadowała dzieciaki do pociągu i wio, do Pruszko-<br />
wa. Ojciec pracę w Pruszkowie w elektrowni otrzymał dzięki znajo-<br />
mości z kimś z Warszawy. Opowiadał o tym w domu. Gdyby nie ta<br />
praca w dużym zakładzie, należy przypuszczać, że okresu wojny byśmy<br />
nie przeżyli.<br />
Rodzina była liczna, bo dziesięcioosobowa,w tym ośmioro dzieci: sześ-<br />
ciu chłopaków i dwie dziewczyny. Najstarsza Marianna była kaleką, naj-<br />
starszy Janusz–chory na gruźlicę, najmłodsza Anielka była w powijakach.<br />
Wiosną 1939 r. mieszkaliśmy na ulicy Pańskiej. Był to parterowy jedno-<br />
rodzinny budynek, w którym rozpoczęto remont. Naprzeciwko naszego<br />
budynku stał budynek, w którym mieszkali Zielińscy. Było tam dwóch<br />
chłopaków. Jeden młodszy Kazik około 17 lat, a drugi Władek około<br />
25 lat. Ten starszy, gdy wybuchła wojna, z wiązanką kwiatów poszedł<br />
witać niemiecki patrol, który rozłożył się przy moście na Utracie.<br />
Pamiętam, że ja też byłem oglądać obcych żołnierzy. Leżeli lub siedzieli<br />
między kilkoma drzewami, które tam rosły. W hełmach, mundurach nie-<br />
znanego koloru, siedzieli cicho i nieruchomo jak głazy. Takie było moje<br />
pierwsze spotkanie z obcym niemieckim wojskiem.<br />
O tym, że wybuchła wojna, w domu powiedział ojciec i od tego czasu<br />
mało go już widywałem. Dlatego,że w dzień pracował, a nocą stał w ko-<br />
lejce po chleb. O szóstej rano zmieniała go mama.<br />
<br />
10<br />
<br />
Czas ten pamiętam tylko z długich wieczorów. W dzień na dwór nie<br />
wychodziło się, bo nie było się w co ubrać. Nie było butów i ubrań.<br />
Jeśli ktoś wychodził, to tylko Janusz, który dokształcał się jako utalen-<br />
towany chłopiec. Zawsze prosił rodziców o czesne na opłacenie seme-<br />
stru. Oto jedna z takich rozmówek:<br />
„Ja byłem zapytany pierwszy, więc odpowiedziałem, że przyniosę<br />
następnego dnia.<br />
Na jutro nie postaram się – odpowiedział ojciec.<br />
Inni obiecali na środę albo czwartek, ale ja byłem pierwszy i tak jakoś<br />
powiedziało mi się.<br />
Na sobotę dopiero dam radę- kończył ojciec.”<br />
I tak było u nas z pieniędzmi przez całe życie. Zawsze ich brakowało.<br />
Tylko jeden ojciec zarabiał na rodzinę. Gieniek,który miał jedenaście<br />
lat gdy wybuchła wojna, dorabiał jako goniec w elektrowni pruszkow-<br />
skiej. Dorabiał też jako „kiciarz”, to znaczy, że kradł z wagonów<br />
węgiel,drewno i inne towary. Były takie grupy chłopców w różnym<br />
wieku,które z braku chleba trudniły się kradzieżą z wagonów. Stąd<br />
nazwa „kiciarze”,bo siadał na kitę pociągu towarowego i zrzucał gruby<br />
węgiel, szczapy lub deski. Kita pociągu to ostatni wagon. Pociągi<br />
towarowe w pierwszym roku wojny nie miały ochrony zbrojnej. Dopiero „kiciarze” zmusili Niemców do wsadzenia strażnika z<br />
karabinem na ostatni wagon.<br />
Stałem kiedyś na dworcu towarowym. Ruszał pociąg towarowy,a<br />
chłopaki biegli wzdłuż wagonów. Chwytali się najpierw rączki, a potem<br />
wskakiwali na stopień. My, dziatwa, biegliśmy za pociągiem dwa albo<br />
trzy kilometry. Gdy już nie było widać zabudowań dworcowych, chłopaki zrzucali szczapy w rów i opuszczali pociąg.<br />
<br />
11<br />
<br />
Następnie na ramiona brali urobek i sprzedawali w sąsiednich do-<br />
mach. Trzeba tu zaznaczyć, że w wolnej sprzedaży nie było żadnego<br />
opału.<br />
Podczas zamieszkiwania na ulicy Pańskiej wybuchła wojna. Po naszej<br />
stronie ulicy była remiza strażacka i plac targowy. Na tym placu oko-<br />
liczna ludność zaczęła kopać okopy, jeden prosty,a drugi falisty.<br />
Nie ukończono okopów. Na niebie podczas pogody widać było małe<br />
błyszczące punkty. Były to samoloty bombowe.<br />
Od naszej chałupy do torów kolei było nie więcej jak 300 metrów.<br />
Staliśmy na sztachetach i machaliśmy żołnierzom chusteczkami. Oni<br />
machali rękoma. Jechały transporty załadowane małymi drabiniastymi<br />
wozami i końmi. Tak wyglądało uzbrojenie armii. Ale to nie jest prawdą,<br />
bo na ulicy Promyka za domem pana Olędzkiego ustawiła się bateria<br />
przeciwlotnicza. Piękne działa o długich lufach. Lornetki wielkie jak<br />
rolka papy. Bateria stała tylko jedną dobę.<br />
Wróćmy jednak do transportów jadących na front. Otóż ,gdy jeden z<br />
nich zatrzymał się na stacji Pruszków,to wszystkie kobiety z<br />
okolicznych domów zaczęły znosić owoce, salaterki z zupą,talerze z<br />
jadłem, aby ugościć żołnierzy. Radość była powszechna, życzenia<br />
powszechne. Nigdy przez następne pięćdziesiąt lat nie zobaczyłem<br />
takiego stosunku ludności cywilnej do wojska.<br />
Złamana została spójność przez komunistów,<br />
którzy żelazną kratą odgrodzili żołnierzy od cywilów.<br />
Przy torach kolejowych żołnierze wykopali okrągły dół.<br />
„Nie wchodzić tam, bo może na was spaść bomba”- powiedział jeden<br />
z żołnierzy.<br />
<br />
12<br />
<br />
Mieliśmy po siedem lat. Wstawili tam karabin maszynowy,czarno malo-<br />
wany ,na stojaku. Mało był on używany, bo samoloty wroga były bardzo<br />
wysoko i szły bokiem, bardziej nad Tworkami. Nad głową czepiając ko-<br />
minów przeleciał dwupłatowiec w kierunku Warszawy. Miał znaki czer-<br />
wonego krzyża. Jedyny polski samolot, jaki widziałem. Każdy spogląda-<br />
jąc na obce samoloty zadawał pytanie:dlaczego nasi nie strzelają?<br />
Dla naszej ulicy wyznaczono schron w kamienicy na ulicy Szkolnej.<br />
W schronie tym grało radio. Nadawane były marsze wojskowe oraz słu-<br />
chowiska z frontu, głośne hura i inne okrzyki. W schronie tym byłem<br />
kilka razy.<br />
Pewnego poranka ojciec wziął dwa bochenki chleba i wyszedł. Nie było<br />
go trzy tygodnie. Ojciec peowiak ćwiczył strzelanie w lasach działyń-<br />
skich. Wraz z grupą chłopców folwarcznych,z bratem swej teściowej<br />
Józefem Kwiatkowskim i bratem swej przyszłej żony Bronisławem Uza-<br />
rewiczem byli w 1918 w 32 pułku piechoty ciechanowskim. Było ich<br />
dwustu sześciu z okolic Działynia ,którzy przerwali się do Piłsudskiego.<br />
Ojciec w organizacji POW był jednym z wielu bojowników w drugim<br />
obwodzie Lipno. Nosił pseudonim „Czartowiak”. Miał też drugi pseudo-<br />
nim „Rezurektury”.<br />
Tego Józefa Kwiatkowskiego widziałem dwa razy w życiu. Ostatnio był<br />
u nas w Zdrojach w latach sześćdziesiątych. Przyjechał z Grzywny.<br />
Ojciec zdenerwowany pogromem wojsk polskich poszedł na front.<br />
W Mińsku Mazowieckim zakończył swą walkę bez broni. Chaos jaki<br />
panował, nie pozwolił na organizację armii tyłów. Wojna była błyska-<br />
wiczna. Dwa potężne mocarstwa rzuciły się na kraj, zalewając go w<br />
przeciągu trzech tygodni.<br />
<br />
13<br />
<br />
W Mińsku w jakimś budynku pod strzechą schował swoje dokumenty i<br />
nigdy już po nie nie wrócił. Tak zakończył swój udział w wojnie<br />
człowiek,który chciał walczyć..Pozostawił w domu ośmioro dzieci,żonę<br />
bez pracy i ostatnie dwa bochenki chleba zabrał ze sobą.<br />
Nieraz w przeciągu tych pięćdziesięciu lat zastanawiałem się nad<br />
postępkiem ojca i zawsze przyznawałem mu rację. W drodze powrotnej<br />
ojciec nie był zaczepiany.<br />
Zbliżanie się frontu do Pruszkowa było słychać. Na Utracie miały być<br />
spalone oba mosty. Jednak spłonął tylko ten na Prusa, a nasz przy elek-<br />
trowni nie. Tędy przez trzy doby zderzak w zderzak szły na Warszawę<br />
niemieckie czołgi. Jeden z nich nawalił i stał przy budynku na POW.<br />
Oglądaliśmy go z ciekawością. Tylko dzieciaki podchodziły i dotykały<br />
żelaza. Załogi w środku nie było. Zanim jednak nadeszły te niemieckie<br />
czołgi,słychać było strzały,daleko za kościołem żbikowskim.<br />
Pewnego ranka nad Utratą pojawiły się konie. Jeden z nich miał spalony<br />
cały zad, inne kuśtykały, ale był też całkiem zdrowe. Były to konie z<br />
rozbitej armii Poznań. Nikt tych koni nie łapał,bo były wojskowe. Ale<br />
Janusz i Geniek przyprowadzili jednego i chcieli wprowadzić do komórki.<br />
Koń nie chciał wejść, przyszedł sąsiad i wprowadził go tyłem. Co dalej<br />
z tym koniem było, nie wiem.<br />
Po wkroczeniu Niemców na ulicy Pańskiej obok remizy stanęły wozy<br />
bojowe. Dzieciarni wokół było mnóstwo, a to z uwagi na żywność.<br />
Niemcy po rozbiciu naszej armii zrabowali ogromne ilości żywności,<br />
to było widać na naszym placu. Wielkie kawały słoniny i boczku walały<br />
się po chwastach. Były tam też skrzynki z powidłami i rozbita beczka<br />
z miodem. Na tym placu Niemcy stali nie dłużej jak trzy dni.<br />
<br />
14<br />
<br />
Gdy nadeszła jesień, w sklepach już nie było żadnych towarów. Matka<br />
i Geniek chodzili gdzieś na tzw.dokopki. Znosili brukiew, ziemniaki<br />
i marchew. A chodzić należało dość daleko za kościół żbikowski, gdzie<br />
na płotach wisiały jeszcze pokrwawione szmaty: prześcieradła i koszule<br />
wojskowe. Tamtędy przechodziły resztki walecznej armii Poznań w dro-<br />
dze do Warszawy. I pomyśleć, że taka bieda spadła na naród z namowy<br />
dwóch sąsiadów. Jeden brunatny, świerzbiła go ręka,nazywał się<br />
Ribbentrop; drugi czerwony, swędziało go obrzezane prącie,nazywał się<br />
Mołotow. Gdy ja w sierpniu 1939 r. chodziłem z mamą po sklepach<br />
kupować kajety i ołówki, oni spotkali się i uzgodnili bandycki na<br />
Polskę,Niemiec i Żyd.<br />
Stojąc kiedyś na rogu Pańskiej i 3 Maja widziałem przejeżdżające fur-<br />
manki z rannymi żołnierzami. Siedzieli cicho, zarośnięci ,w szynelach,<br />
bandaże na rękach, nogach i głowie. Każdy kto spojrzał,odwracał się<br />
i wybuchał płaczem. Na Szkolnej była zorganizowana stołówka. Tam<br />
dano im gorącej zupy. Stanąłem przed jednym,który bardzo wolno po-<br />
ruszał ręką z łyżką. Te jego powolne ruchy wskazywały, że jakiś smutek<br />
go trapi.<br />
Jednego dnia od strony kościoła żbikowskiego nadjechała kolumna na<br />
rowerach, ale bez broni, bo byli jeńcami.<br />
Któregoś ranka ktoś przyniósł wiadomość, że w Pruszkowie spadły<br />
bomby. Ma się rozumieć pobiegłem tam razem z innymi. Stojące przy<br />
sobie kamienice miały w środku dziurę od dachu po piwnicę. Na<br />
kawałku stropu pierwszego piętra stał piec kaflowy. W następnym<br />
budynku zakład fryzjerski już pracował. Było mnóstwo ludzi. Każdy<br />
spoglądał w milczeniu i odchodził.<br />
<br />
15<br />
<br />
Na ulicy Pańskiej poznałem mieszkającego na przeciwko nas Władka<br />
Kuklińskiego. Był starszy ode mnie o jakieś pięć lat. Jego ojciec Józef<br />
Kukliński był oficerem. Z wojny wrócił małym wozem drabiniastym.<br />
Konia zabili i zjedli. Pan Kukliński przez całą okupację pracował w<br />
Warszawie.Był żołnierzem i dowódcą batalionu AK,w którym był mój<br />
ojciec. Przeżył całą okupację w domu przez nikogo nie wydany w ręce<br />
niemieckie. W pierwszym dniu po wejściu wojsk sowieckich został<br />
aresztowany i wywieziony na Sybir. To było sygnałem jaka narodowość<br />
i jacy ludzie będą w Polsce rządzić. Chcę tu od razu odnotować fakt,że<br />
człowiek, który witał kwiatami wojska niemieckie i który przez dymnik<br />
wszedł do naszego domu, aby coś ukraść, choć nie było co, już w<br />
styczniu1945 r. był w mundurze polowym, jaki nosiła milicja. Dalsze<br />
jego losy nie są mi znane,bo opuściliśmy Pruszków.<br />
Rodzina Kuklińskich była wzorową rodziną państwa polskiego.<br />
Popiersie Naczelnika stało u nich na widocznym miejscu na pianinie.<br />
Nie usłyszałem nigdy złego słowa na przegraną wojnę, na obóz rządzący<br />
czy na innych polityków. Latem 1944 r. do rodziny tej chodziłem prawie<br />
codziennie, bo mogłem chodzić boso. Pożyczałem od Włodka książki,<br />
których miał całą etażerkę. Z tych książek nabrałem trochę wiedzy o<br />
dzikim zachodzie, o Orlętach lwowskich. Były tam też wszystkie<br />
powieści Walerego Przyborowskiego. Ojciec nie był zwolennikiem<br />
mego codziennego przebywania u państwa Kuklińskich, ale mnie<br />
ciągnęło do zabawek, no i do książek. Z Władkiem i jego siostrą Hanką<br />
zżyłem się bardzo mocno. Urwało się to wraz z wkroczeniem wojsk<br />
sowieckich. Po raz pierwszy w 1945 r. udałem się do nich chyba w<br />
maju. Wtedy właśnie zauważyłem z daleka Hankę na huśtawce na jej podwórku.<br />
<br />
16<br />
<br />
Huśtając się liczyła:piać, szest, siem, wosiem. Zdziwiło mnie to<br />
niepomiernie, że liczy po rusku. Okazało się, że w ich domu na stancji<br />
stoją jeszcze Rosjanie. Czy jest Władek?- zapytałem. Jest –<br />
odpowiedziała. Władek wychodził właśnie z domu. Przywitaliśmy się.<br />
To u was są jeszcze ruski?<br />
Tak i chyba zostaną- odparł. A co z książkami? Leżą gdzieś na strychu.<br />
Ojca Władka już nie było, zaginął bez wieści. Od kilku miesięcy nie<br />
wiedzieli,co się z nim dzieje .Ja osobiście dowiedziałem się w 1965 r. o<br />
jego powrocie od swego brata Lucjana. Władka jeszcze raz zobaczyłem<br />
jak uganiał się za dziewczynami w parku nad jeziorem. Było to nasze<br />
ostatnie spotkanie. Do chwili obecnej nie wiem,co się z nim dzieje. A<br />
prawdę mówiąc,jemu i jego rodzinie wiele zawdzięczam.<br />
Opisywanie tych przeżyć chronologicznie jest niemożliwe, a więc trzeba<br />
się z tym pogodzić.<br />
W tym parku, w którym ostatni raz spotkałem Władka, prawdopodobnie<br />
aresztowano rząd Polski Podziemnej.<br />
W parku było jezioro. Pewnego dnia,gdy lody już skruszały,wraz z Heń-<br />
kiem Bartosiakiem wskoczyliśmy na dużą krę i odpychając się kijami<br />
przepłynęliśmy na drugą stronę stawu. Pech chciał,że kra uderzając o<br />
brzeg,pękła na dwoje. Strach nas obleciał, nie było jak wyskoczyć na<br />
brzeg. Dopiero na palcach szybko ,nie dotykając kry wyskoczyliśmy.<br />
Lód w tym czasie był kruchy i utrzymywał się dzięki zadrzewieniu wo-<br />
kół stawu. Heniek Bartosiak ,syn woźnicy,był moim rówieśnikiem.<br />
Łobuz spod ciemnej gwiazdy, dobry kolega, mieszkał po drugiej stronie<br />
ulicy Ogrodowej,trochę w lewo od nas. W czasach dziecięcych nikt nie<br />
zwracał uwagi na wady kolegi.<br />
<br />
17<br />
<br />
Pewnego razu gruchnęła po ulicy wieść,że szewc mieszkający na rogu<br />
ulic Narodowej i Hortensji przyszedł do Heńka po zegarek, który on mu<br />
buchnął. Z początku Heniek nie przyznawał się. Ludzi zebrało się pół<br />
ulicy. Szewc,kawał chłopa,nakłaniał Heńka,żeby zegarek oddał. Heniek<br />
odpowiadał, że go nie ma, bo go wrzucił do ustępu. Szewc złapał Heńka<br />
za nogi i wpuścił w otwór. Heniek babrał się w nieczystościach po łok-<br />
cie, ale zegarka nie znalazł.”Ojciec taki spokojny, co to nic cudzego,a<br />
syn zobacz pani”- mówiły między sobą sąsiadki.<br />
Ulica Ogrodowa musiała mieć jakieś znaczenie strategiczne w mieście.<br />
Całą okupację stały tu oddziały niemieckie, a później od stycznia 1945 r.<br />
-sowieckie. Podciągało się im, co tylko się dało. Geniek ukradł<br />
Niemcom rower,a ja skrzynkę drewnianą. Po tę skrzynkę przyszedł<br />
żołnierz,dał mi po łbie i odebrał ją. Wydał mnie Heniek. Za karę<br />
zostałem zamknięty w komórce. Przez zakratowane okienko widziałem<br />
podwórko,na którym stała kuchnia polowa. Wokół kręciło. Zacząłem<br />
wyskrobywać tynk ze szpar między cegłami,aby zwiać w ogrody.<br />
Podszedłem do okna i opukałem kraty .Usłyszał to kucharz- ,jeniec<br />
rosyjski. Obejrzał się,czy nikogo nie ma w pobliżu zawołał: Dawaj<br />
skorej. Udało mi się wyłamać jeden pręt,przecisnąłem się przez kraty i<br />
zwiałem. Będąc na placu Kościuszki,zauważyłem,że na pustej ulicy<br />
POW przy ostatnim budynku leży człowiek,a dwóch cywili stoi przy<br />
nim. Każdy ma spluwę w garści i bawią się rannym. Leżący człowiek<br />
próbował się dźwignąć,ale został butem przyciśnięty do ziemi. Próbował<br />
znowu wstać i znowu został nogą przyciśnięty. Grób tego człowieka był zaraz za płotem w ogródku.* W tym samym miejscu stał kiedyś uszkodzony czołg.<br />
18<br />
<br />
Innym razem szedłem czarną drogą wzdłuż toru kolejowego w kierun-<br />
ku dworca. Gdy byłem już przy moście, zauważyłem idącego po torach<br />
strażnika niemieckiego w czarnym mundurze. On szybko wyciągnął<br />
broń i zaczął strzelać do chłopaków stojących po tamtej stronie mostu na dole.<br />
Chłopcy uciekali wzdłuż rzeki w kierunku elektrowni, do drugiego mo-<br />
stu. Jeden z nich zachwiał się. Przyskoczyło do niego dwóch,wzięli go<br />
pod pachy i zwiewali. Podążyłem z ciekawości za nimi. Zatrzymali się<br />
dopiero na ulicy Granitowej. Chłopak miał przestrzeloną kostkę. Krwi<br />
było na nodze mało, ale dziury nie widziałem.<br />
Lato ludność miejscowa spędzała nad „glinkami”. Glinki to wykopane<br />
obszary i zalane wodą. Była tam cegielnia,podczas okupacji nieczynna.<br />
Woda była głęboka i czysta. W pierwszym roku okupacji na glinkach<br />
można było spotkać młodych, dostatnio ubranych,w typowych kapelu-<br />
sikach sportowych i myśliwskich. Często ktoś śpiewał arie operowe.<br />
„Ale ten to ma głos”- mówiono powszechnie,bo i głos ten było słychać<br />
na pół kilometra.<br />
Trzeba tu nadmienić,że w tamtych czasach śpiew był wśród ludzi pow-<br />
szechny. Wystarczyło by ktoś zaczął,a przyłączali się wszyscy,bez<br />
względu na wiek,na wykształcenie,na wygląd zewnętrzny,na zajęcie<br />
w chwili śpiewu. Nikt nikogo do śpiewu nie zachęcał. Wychodziło to<br />
samo z siebie. Nikt też,nawet śpiący,nie zaprotestował,przeciwnie lepiej<br />
mu się spało. Ten zwyczaj zniszczyła komuna. W latach następnych<br />
młodych ludzi w kapeluszach już nie było widać. Zostali wytępieni<br />
przez Niemców jako nie pracujący. A trzeba tu wspomnieć,że Niemcy<br />
udawali szacunek dla robotników. Skąd ja smarkacz mogłem to<br />
wiedzieć?<br />
<br />
19<br />
<br />
A zauważyłem to podczas łapanek. Wojsko niemieckie otaczało kilka<br />
skrzyżowań ulic i sprawdzało dokumenty. Podczas jednej z łapanek sta-<br />
łem przy przejeździe kolejowym. Robotnicy szli do pracy na siódmą ra-<br />
no. Jeżeli szło trzech robotników,a jeden z nich nie był ubrany w kombi-<br />
nezon, to był kontrolowany. Niemcy wyraźnie dawali do zrozumienia,<br />
że wyłapują nie robotników,a urzędników i inteligencję ,wśród których<br />
mogą być nieroby. A trzeba wiedzieć ,że w Niemczech w tym czasie<br />
rządziła partia robotnicza i że praca była przymusowa,tak samo jak i za<br />
okupacji sowieckiej. Podczas jednej z łapanek zatrzymano dziewczynę<br />
lat około dwadzieścia. Była chyba ze wsi i to nie sama. Po pewnym cza-<br />
sie podszedł do niej chłopiec w moim wieku,wziął za rękę dziewczynę<br />
i wyprowadził z grupy zatrzymanych osób. Strażnik nic nie powiedział.<br />
Chłopiec uratował dziewczynie życie.<br />
W tym samym miejscu naprzeciwko bramy głównej do warsztatów ko-<br />
lejowych zauważyłem idącego oficera,z widzenia już znajomego,bo krę-<br />
cił się tam ciągle. Nagle wyciągnął broń i krzyknął: Halt!Przede mną<br />
szedł człowiek,który nagle drgnął i skręcił w bok. Zauważył to zawaha-<br />
nie oficer i z miejsca krzyknął: Halt!Zaczął sprawdzać dokumenty.<br />
Człowiek ten,gdy Niemiec czytał dokumenty,wyjął z lewej kieszeni<br />
Dzieła Mickiewicza tom drugi. Była to ładnie oprawiona książka<br />
niewielkich rozmiarów. Przełożył ją do prawej kieszeni .Chciałem nawet<br />
o nią poprosić,ale nie miałem odwagi. Niemiec,znany mieszkańcom<br />
szwab,zaprowadził człowieka na wartownię zakładów. Wrócił i oznajmił<br />
gromkim głosem:To bandit! Nikt z obecnych nie zwrócił uwagi na<br />
mówiącego.<br />
Wystarczyło drgnięcie na widok munduru,aby przepaść.<br />
<br />
20<br />
<br />
Stojąc razu pewnego przed szlabanem na przejeździe kolejowym zauwa-<br />
żyłem,że po przejechaniu pociągu towarowego na torze leżał człowiek.<br />
Wypadł z tego pociągu,bo jechał pod wagonem. Był w płaszczu wojsko-<br />
wym i mundurze. Nie miał siły wstać. Po podniesieniu szlabanu dwie fa-<br />
le ludzkie ruszyły z wyciągniętymi rękoma przed siebie. Wszyscy poma-<br />
gali mu wstać,a zarazem zasłonić go. Niemieccy wojskowi szli nie oglą-<br />
dając się na boki i przeszli. Dwóch mężczyzn zaprowadziło go do<br />
sklepu mleczarskiego,gdzie w czasie okupacji wydawano biednym<br />
mleko.<br />
Wykończony głodem organizm- tak stwierdził jeden z mężczyzn. Pociąg<br />
ten jechał z kierunku Warszawy.<br />
Przebywający na glinkach ludzie często zachodzili do sadów Hosera<br />
na czereśnie i jabłka. Nie było to związane ze strachem. Po prostu nikt<br />
tam niczego nie pilnował. Z daleka widać było czerwony budynek właś-<br />
cicieli. Rodzina to uważana była za bogatą.<br />
Heniek zawołał mnie kiedyś: Chodź,pokażę ci gdzie wczoraj Niemcy za-<br />
kopali jednego faceta. Poszedłem z nim. Obok cegielni w twardej glinie<br />
pogrzebał butem. Od razu widać było rękaw czarnej marynarki i rękę.<br />
Dalej nie grzebaliśmy. Na glinkach Niemcy często rozstrzeliwali ludzi.<br />
Stał tam wysoki komin. Po upadku powstania warszawskiego na murach<br />
zaczęły się pojawiać napisy:”Związek walki młodych walczy” oraz<br />
„Niech żyje Polska socjalistyczna”. Na kominie zawieszono czerwony<br />
sztandar. Wejść i zdjąć go nie było można. Żandarmeria niemiecka urzą-<br />
dziła sobie do niego strzelanie i po pewnym czasie zestrzelono go.<br />
W moim domu była kiedyś taka dyskusja. Ojciec zatroskanym głosem<br />
powiedział: ”Wszystkich nas wykończą, bo przegrali z nami wojnę”.<br />
21<br />
<br />
Nie rozumiałem o jakiej wojnie ojciec mówił. Musiał być jakiś powód,<br />
że się tak wyraził. Nie wyobrażałem sobie też większej biedy. Bo<br />
prawdę mówiąc, nie było w mieście bardziej biednej rodziny od naszej.<br />
Moja matka chodziła na żebry, żeby wykarmić dzieci. Ojciec zostawał<br />
po pracy w zakładzie i tam ukradkiem robił szufelki do węgla.<br />
Wyjeżdżał też rowerem na wieś lutować dziurawe garnki.<br />
Po ulicy szwendał się ogromny wieprz .Nikt na niego zwracał uwagi.<br />
Ulica była błotnista,koleiny głębokie po osie. Wraz z chłopakami,a prze-<br />
de wszystkim Geniem Stankiewiczem zagnaliśmy wieprza do komórki.<br />
Ale wieprz wywalił drzwi wraz z futryną. Drzwi przywaliły Geńka, a po<br />
nich wyszedł wieprz.”Wiesiek,ratuj!- krzyczał przywalony.<br />
Geniek Stankiewicz,osiłek mocny, lat około osiemnastu,był trochę stuk-<br />
nięty. Jednak jako koleś dobry. Nikomu krzywdy nie zrobił. Raz z nim<br />
poszedłem do kina „Do sokoła”na darmowy film. Ogłoszone było, że<br />
bezpłatnie będzie jakaś kronika .Film trwał około 45 minut. Był to film<br />
o odkryciu grobów oficerów polskich w Katyniu. Nigdy potem go nie<br />
oglądałem.Przy wejściu do kina tłok był straszny. Wiesiek,kliszczy –<br />
narzekał Geniek. Budynek „Sokoła”to dawny pałac. W jednej jego dużej<br />
sali była sala kinowa i tam przez całą okupację można było odpłatnie<br />
chodzić do kina. Pamiętam takie tytuły:Za kratami haremu,Czerwony<br />
młyn, Alarm – to film z Nowego Jorku. Ścigany facet uciekał na drapacz<br />
chmur, a następnie rzucił się na dół.<br />
Jednak jak by nie było,pomoc dla ubogich była. Po przydział litra mleka<br />
chodziłem do sklepu tuż za przejazdem kolejowym po prawej stronie.<br />
Była tam zawsze kolejka. Mleko dowoził samochód na holcgaz.<br />
<br />
22<br />
<br />
Przyjeżdżał od strony Żbikowa. Często chodziłem tam z kanką.<br />
Dwukrotnie wraz z bratem Lucjanem byłem na kolonii. Ostatni raz w<br />
lipcu 1944 r..To należy opisać. Kolonia była w Urli za Tłuszczem.<br />
Mieszkaliśmy w drewnianym baraku, spaliśmy na siennikach. Ja<br />
opowiadałem wieczorem bajki. Wmurowanym budynku w odległości<br />
około 300 m od nas była inna kolonia samych chłopców. Chodzących<br />
często w mundurkach harcerskich. Byli od nas izolowani. Zdarzało<br />
się,że późnym wieczorem słychać było ich marszowy śpiew. Był to<br />
batalion „Zośka”.<br />
Słychać już było prawie codziennie armaty. Pewnego dnia nasz wycho-<br />
wawca, młody jeszcze człowiek powiedział: Dzieciaki,front się zbliża,<br />
gdyby któryś miał jakiś karabin, to przynieść.<br />
Na kolonię przychodził jeden chłopiec z niedalekiej wsi. Zawsze rano<br />
przynosił grzyba. Mówił, że jeszcze wczoraj go nie było. Pewnego razu<br />
zaśpiewał piosenkę: Siekiera,motyka,piłka,drążek, jeszcze zginie pan<br />
Pieniążek. Kto to?-spytałem. A to taki czarny policjant.<br />
Kolonię opuściliśmy 28 lipca .Za trzy dni wybuchło powstanie. Między<br />
nami kolegami z Pruszkowa była taka gadka, że dwóch z naszej kolonii<br />
nie zdążyło opuścić Warszawy, a moja miłość z Okęcia,Jadzia,nie doje-<br />
chała do domu. Historia wie swoje,a ja swoje. Otóż gdyśmy opuszczali<br />
Urlę, front był od nas 15 kilometrów. Gdyśmy opuszczali Warszawę,to<br />
sowieci zajmowali Pragę. To,co ja tu opisuję, ma potwierdzenie w<br />
opowiadaniu żołnierza,który powiedział: Panie,my już w czerwcu byli<br />
nad Wisłą. W którym miejscu był nad Wisłą, nie wiem, ale musiał być.<br />
Opowiadał mi o tym w 1965 r.<br />
Na kolonii w Urli zbieraliśmy grzyby i jagody. Jagody były jakieś więk-<br />
<br />
23<br />
<br />
sze, owalne. Uczono nas tańczyć, śpiewać. Na zakończenie było<br />
przedstawienie. Śpiewaliśmy :”Ta Dorotka,ta malusia” oraz „W tym<br />
gaju tak ponuro,że aż przeraża mnie”. Wychowawczyni, starsza pani,<br />
szczupła, wysoka, kiedyś zatrzymała grupę w lesie i powiedziała: Nie<br />
wolno głośno rozmawiać przy przechodzących obcych ludziach, bo<br />
mogą to być szpicle niemieccy. Przestrzegaliśmy tej zasady i nieufnie<br />
spoglądaliśmy na przechodzące zakochane parki. Wracając z kolonii do<br />
domu,zapamiętałem Warszawę, jej zdobione balkony,wnęki, w których<br />
stały figury kobiet, pełne ulice ludzi. Tej Warszawy już nie ma.<br />
Na temat kolonii w Urli dyskutowałem kiedyś z bratem Lucjanem. Po-<br />
wiedział on: My byliśmy tylko przykrywką dla „Zośki”, oni chodzili w<br />
lasy strzelać.<br />
Z literatury o batalionie Zośka dowiedziałem się, że oni też 28 lipca<br />
opuścili Urlę. Udali się do Warszawy,ale pojedynczo.<br />
Wybuch powstania natchnął mieszkańców Pruszkowa otuchą. Zaraz w<br />
następną noc partyzanci atakowali miasto. Całą noc słychać było serie<br />
z broni maszynowej,ale były to serie pojedyncze. Nad ranem uspokoiło<br />
się. Warsztaty kolejowe bronione były przez czołg. Oddał on kilka strza-<br />
łów, między innymi w budynek, gdzie wybił dziurę wielką jak okno.<br />
Powstańcy opanowali elektrownię,a jednak wycofali się. Byłem tam ra-<br />
no. Brama była wywalona przez czołg wraz z murem. Na korytarzu dy-<br />
żurki stały zakrwawione nosze. W elektrowni walczył Czajka i Krzywo-<br />
usty. Zastrzelili obsługę niemiecką, coś około czternastu ludzi. Niemcy<br />
kilku powstańców ujęli i zastrzelili. Mój ojciec tej nocy nie pracował.<br />
Krytycznie wyraził się o działalności organizatorów. Twierdził,że Niem-<br />
<br />
24<br />
<br />
ców można było wydusić bez wystrzału i utopić w kanałach , że nikt by<br />
ich nie znalazł. Robota wykonana po cichu, dałaby powstańcom możli-<br />
wość wycofania się bez strat.<br />
Całe moje otoczenie,s markacze tacy jak ja,było za walką. To się wyczu-<br />
wało na każdym kroku. Nowy Kurier Warszawski, gazeta wydawana<br />
przez okupanta, donosiła o sukcesach w tłumieniu powstania. Ryksze<br />
były im bardzo pomocne.<br />
W biały dzień nadleciały samoloty z pomocą. Z odległości 15 kilomet-<br />
rów widać było małe chmurki po wybuchu pocisku. Z tych chmurek ro-<br />
biły się chmury, które pokryły niebo nad Warszawą . Świadczyło to o<br />
wielkiej sile przeciwlotniczej. Z takiego ostrzału nie mógł wyjść żaden<br />
samolot. Pojemniki spadły również poza Warszawą. Po kilku dniach<br />
chłopcy pokazywali mi amerykańskie granaty z krótką rączką.<br />
Gdy był wiatr ze wschodu, to nanosił pył i dym znad Warszawy. Płatki<br />
spalonego papieru były tak duże,że można było odczytać całe wyrazy.<br />
Łąka przy glinkach zrobiła się czarna od popiołu. Taki wypadek zdarzył<br />
się tylko raz.<br />
W kilka dni po wybuchu powstania Niemcy musieli doprowadzić do<br />
koncentracji armat, bo bez przerwy biły przez trzy doby. Później takiej<br />
kanonady słychać nie było. Dymy nad Warszawą ludzie porównywali do<br />
tych z ubiegłego roku, gdy płonęło getto. Jednak teraz były większe, bo<br />
obejmowały cały wschodni horyzont.<br />
Kurier Warszawski ,ten nowy doniósł:”Po twardych walkach ulicznych<br />
padła Praga”, a następnie po dwóch miesiącach:”Po kapitulacji gen.Bór-<br />
Komorowski stał się jeńcem wojennym Rzeszy”.<br />
<br />
25<br />
<br />
Rozdział III<br />
<br />
Jeszcze podczas trwania powstania w warsztatach kolejowych słychać<br />
było jakieś ruchy i wybuchy. To Niemcy wysadzali fundamenty maszyn,<br />
a maszyny ładowali na wagony i wywozili do Rzeszy. Niektóre z nich<br />
nie rozładowane w Niemczech jechały w 1945 r. do Rosji.<br />
Po upadku powstania za betonowym ogrodzeniem warsztatów słychać<br />
było rozmowy ludzi. Okazało się,że wszystkie hale są zapełnione ludźmi<br />
Ja zostałem podsadzony przez kilku mężczyzn i zajrzałem za ogrodze-<br />
nie. Przed długą halą stało mrowie ludzi.<br />
Na mojej ulicy Ogrodowej był mały placyk ,piaszczysty,pełen dołów.<br />
W tym miejscu ludność zaczęła organizować pomoc żywnościową.<br />
Ja także tym się zajmowałem. Byłem podsadzany, pobierałem karteczkę<br />
i pieniądze. Za tę sumę w węzełku przerzucano pieczywo. Na murze<br />
chciałem usiąść okrakiem, aby było wygodniej. Jednak wartownik wy-<br />
mierzył do mnie z karabinu i musiałem zeskoczyć. Byłem jednak świad-<br />
kiem, jak pieniądze pochodzące zza muru są wynoszone przez nieuczci-<br />
wych ludzi. To mi się nie spodobało i wycofałem się. Zza muru coraz<br />
częściej słychać było głosy: Ja już dwa razy rzuciłem pieniądze i nic nie<br />
otrzymałem. Rozejrzałem się, rzeczywiście, dwoje młodych ludzi<br />
podniosło zawinięte w papierek pieniądze i poszło sobie.*<br />
Zaledwie kilka dni przebywali ludzie w warsztatach. Część została roz-<br />
puszczona do domów, a większość wywieziona do Niemiec. Warsztaty<br />
opustoszały. Przed bramą główną stało dwóch wartowników. Można by-<br />
ło wchodzić i wychodzić, więc ja z ciekawości wszedłem. Łaziłem<br />
dobre kilka godzin w nadziei,że coś znajdę i zabiorę. Wszystko było tak<br />
wysprzątane, że nawet starej nakrętki nie znalazłem.<br />
<br />
26<br />
<br />
Od strony ulicy Narodowej przy ogrodzeniu,za którym stały bloki<br />
mieszkalne opuszczone przez Niemców i volksdeutschów, zaczął<br />
gromadzić się tłum. Wyrwano przęsło siatki ogrodzeniowej i ruszono na<br />
grabież majątku. Byłem tam i ja. Ludzie wynosili szafy, łóżka, różne<br />
meble.<br />
Mój brat Geniek jako największy spryciarz przyniósł do domu dubel-<br />
tówkę i maszynę do liczenia. Dubeltówkę tę zabrał ze sobą do Zdrojów.<br />
Już na początku listopada drogą warsztatową od strony Piastowa szły<br />
wieczorem w milczeniu kolumny piechoty niemieckiej. Jak zdołałem<br />
okiem sięgnąć w kierunku Piastowa, to szły szeregi żołnierzy.<br />
Zdziwiłem się, bo jeżeli dotychczas widziałem piechotę niemiecką, to<br />
szli i śpiewali: ”Rusland weg, ave maryja”. Zawsze częściej spotykałem<br />
kolumny samochodów lub czołgów, ale tak długie kolumny piechoty<br />
widziałem po raz pierwszy i to maszerujące w milczeniu jak upiory.<br />
Drogą od strony Ożarowa ulicą 3 Maja wjechała kolumna wozów chłop-<br />
skich z wojskiem ruskim na usługach Niemców. Wozy były załadowane,<br />
a ładunek nakryty derkami. Jednak po kształcie koców widać było, że<br />
okrywają maszyny do szycia i inne zrabowane z Warszawy przedmioty.<br />
Kolumna ta zatrzymała się chwilowo i pojechała dalej. Nie ma co<br />
ukrywać, że już w grudniu 1944 r. nie było w Pruszkowie, ani w okolicy<br />
żadnych wojsk okupanta niemieckiego. Było tylko dwóch żandarmów.<br />
Polacy nie atakowali ich z obawy na powrót wojska. Takie sytuacje już<br />
wcześniej zdarzały się. Mogła to być prowokacja, celem zniszczenia<br />
miasta i ludzi.<br />
Moje mieszkanie często było odwiedzane przez wędrowców i to należy<br />
odnotować, bo byliśmy biedotą. W kwietniu 1943 r. zapukał do drzwi<br />
młody chłopak, mój rówieśnik lub o rok starszy, mówił, że przez dziurę<br />
<br />
27<br />
<br />
w murze uciekł z getta. Matka nakarmiła go,nie pamiętam jak długo<br />
u nas przebywał, ale trzy,cztery dni na pewno. Były też dwie<br />
dziewczyny, spały pod schodami – według mojej mamy, bo ja ich nie pamiętam.<br />
Była też kiedyś dziewczynka, chyba w moim wieku. Jedno oko od dru-<br />
giego różniło się barwą. Miała na imię Basia i była u nas kilka dni..<br />
W kilka dni po upadku powstania na podwórko na koniach wjechało<br />
dwóch żołnierzy ruskich, własowców i rozpytywało o jakąś panią Jadzię.<br />
Zatrzymali się u nas na cały dzień. Z fragmentów rozmowy zapamięta-<br />
łem, że na tysiąc chłopa z ich batalionu zostało 78. Reszta wyginęła w<br />
walce z powstańcami. Ich konie karmiliśmy burakami i marchwią.<br />
Rozmowę z nimi prowadziła mama i ciotka Luda.<br />
Już po wejściu wojsk rosyjskich też było kilka osób, które przemykały<br />
się na zachód. Najpierw był starszy żołnierz ruski, około 60 lat. Był z karabinem. Po jego odejściu została paczka naboi. Był też chłopak,około<br />
20 lat, miał pasek nabijany metalowymi ćwiekami. Od Gienka dostał le-<br />
gitymację ze zdjęciem, bo był niby podobny, a sam nie miał żadnych do-<br />
kumentów. Były dwie kobiety, które wróżyły ze stolika. Na stoliku<br />
leżała kartka z alfabetem i wyrazami „tak” i „nie”. Stolik nie mógł w<br />
sobie żelaza. Po kartce przesuwał się talerzyk ze strzałką. Na talerzyku<br />
należało oprzeć ręce i zadawać pytania. Pięć osób trzymało ręce,a<br />
talerzyk krążył po alfabecie. Tato zadał pytanie: Gdzie jest mój brat Józef?<br />
Nie żyje, umarł w uniformie – brzmiała odpowiedź. Tato,twardy<br />
człowiek zapłakał i powiedział: Dzięki Bogu, że w mundurze. Przypętał<br />
się też chłopak Heniek, mówił że pochodzi z lubelskiego,a pochodził z Brześcia<br />
28<br />
<br />
i z miejsca zaczął namawiać Geńka, żeby jechać za wojskiem na zachód.<br />
Pojechali w maju. Geniek po powrocie mówił, że był w Berlinie. Nama-<br />
wiał ojca na wyjazd do Zdrojów, malowniczo położonej miejscowości<br />
przy torach kolejowych po tej stronie Odry. Ojciec natychmiast pojechał<br />
z Geńkiem i Heńkiem. Heniek wrócił za tydzień i przekazał mamie, aby<br />
spakowała się, załatwiła w urzędzie przesiedlenie i jechała do Zdrojów.<br />
Heniek przytargał ze sobą walizkę z dykty pełną narzędzi. Prosił, żeby<br />
ją przechować do jego powrotu i pojechał na zachód. Więcej nie wrócił.<br />
Jak opuszczaliśmy we wrześniu 1945 r. Pruszków,walizkę schowaliśmy<br />
na strychu.<br />
W Zdrojach czekał na nas ojciec, a prawdę mówiąc na dworcu w Dąbiu.<br />
Wspomnieniami wracam jeszcze do Pruszkowa. Byłem na ulicy 3 Maja<br />
przy placu Kościuszki, na którym przed wojną stał pomnik Kościuszki,<br />
gdy usłyszałem warkot czołgu. Wjechały dwa ruskie czołgi. Zatrzymały<br />
się z zapytaniem: Gdzie germancy? Zdziwienie ludzi było duże,przecież<br />
tutaj już dwa miesiące Niemców nie ma. Obejrzałem ludzi stających<br />
przy czołgu i na ulicy. Z osłupieniem zobaczyłem,że nikt się nie<br />
zatrzymał.<br />
Każdy szedł za swoją sprawą. Jak to,pomyślałem,nikt nie wita,nie<br />
podaje ręki. Chciałem to zrobić, ale oni odjechali. Tak rozpoczęło się coś nowego.<br />
Niektórzy mówili „wyzwolenie”, tylko mój ojciec ponuro powiedział<br />
kiedyś przy obiedzie: Rusek ,to jest taki złodziej, że nawet rozpalone że-<br />
lazo ukradnie. Gdy byliśmy już w łóżkach, Józio, Lucjan i ja w jednym,<br />
długo nie mogliśmy z wrażenia zasnąć. Tato, jak jest po rusku chleb?<br />
I tak dość długo rozmawiano o tym dniu w domu robotniczym, gdzie oj-<br />
ciec,stary żołnierz, mógł mieć obawy o swój los.<br />
<br />
29<br />
<br />
Dzisiaj,analizując postępki i czyny mego ojca,dochodzę do wniosku,że<br />
tylko on miał rację i znał ruskich bolszewików.<br />
Pierwszą wiadomością, jaka na drugi dzień rozniosła się po mieście,było<br />
to,że ruscy zgwałcili starą babkę na ulicy POW i że tych dwóch żandar-<br />
mów niemieckich, którzy pilnowali Pruszkowa, złapano.<br />
Nikt Rosjan nie witał radośnie,tak jak to pokazują kroniki:wiwaty, kwia-<br />
ty, machanie rękoma, uściski, pocałunki. Ja przysięgam,że to nieprawda.<br />
Gdy wjechały pierwsze wojska ruskie, ludzie albo stanęli na chwilę albo<br />
i nie. Każdy przekazywał wiadomość: Kacapy przyjechali,a mówił tak<br />
jakby coś zwykłego się stało, na przykład: złamało się koło<br />
Bartosiakowi albo chłopaki ukradli płot. Sam oficer rosyjski powiedział do ojca:<br />
– Ludzie na ulicy niektórzy się cieszą,ale nie wszyscy.<br />
Ojciec po przeprowadzce do Zdrojów, nigdy nie dążył do ściągnięcia<br />
wartościowych rzeczy do domu, a przecież było co ściągać. Dzisiaj,gdy<br />
opowiadam swoim synom, że miałem to i tamto, takie coś też miałem,<br />
dziwią się,że to utraciłem. Przecież dzięki wstrzemięźliwej polityce me-<br />
go ojca, przeżyliśmy w Zdrojach do dnia dzisiejszego. Przykład dać, a<br />
proszę bardzo: w Zdrojach od czerwca 1945 r. były tylko dwie rodziny,<br />
my Kępińscy i państwo Włodarczyk. My – rodzina robotnicza i Wło-<br />
darczykowie – rodzina inteligencka. Po dwóch latach w Zdrojach pozo-<br />
stała tylko jedna rodzina, ta co miała puste pokoje, piwnice, komórki.<br />
Szczegółowo jeszcze do tej sprawy wrócę.<br />
Wracając w styczniu ze spotkania z ruskimi w Pruszkowie do domu, na<br />
ulicy Warsztatowej zaczepił mnie jakiś mężczyzna, człowiek starszy,<br />
wysoki, dostatnio ubrany: Chłopcze, czy to prawda, że są Rosjanie?<br />
<br />
30<br />
<br />
Tak,proszę pana,dwa pierwsze czołgi.<br />
Bardzo szybkim krokiem oddalił się. Pomyślałem sobie, że albo party-<br />
zant albo folksdojcz. Trzeba odnotować reakcje społeczeństwa na widok<br />
polskich mundurów. Gdy zobaczyłem idącą polską armię na szosie<br />
Warszawa-Błonie, to płakałem z radości. Tylko, że nie wszyscy to byli<br />
Polacy. Żołnierze w polskich mundurach nie zawsze mówili po polsku.<br />
Nie było żadnego bratania się i witania, tak jak było w 1939 r. Była to<br />
inna armia. W kinie w poczekalni kilkanaście osób czekało na rozpoczę-<br />
cie seansu. Wśród nich oficer polski w mundurze kapitana. Przechadzał<br />
się w poprzek poczekalni w milczeniu. Miał 4 małe gwiazdki nad klapą<br />
kieszeni. Stojący obok mężczyżni cicho dziwili się,że oficer był cztery<br />
razy ciężko ranny. Nikt z nim nie rozpoczynał rozmowy. Był to obcy<br />
oficer. Coś mnie w środku odpychało od tego człowieka.<br />
Gdzieś w kwietniu przy kiosku z piwem doszło do rozróby. Pewien<br />
człowiek na widok nadchodzącego oficera drgnął i chciał wiać.<br />
Porucznik złapał go za rękę. Było to na ulicy Chopina. Kim pan jest,że pan ucieka?<br />
O,tak sobie. Ale się pan wystraszył munduru – mówi oficer i bach, face-<br />
ta w twarz. Pokaż pan dokumenty!- nalegał oficer. Nie mam dokumentów.<br />
Dokumenty!- zawołał oficer i znowu uderzył mężczyznę w twarz i to<br />
dwukrotnie. Był to mężczyzna około 35 lat, wysoki, kręcone włosy.<br />
Tak zaczęło się w Polsce publiczne bicie ludzi. Najpierw był bity<br />
rękoma , porucznika zabolały ręce, więc zdjął pas i bił paskiem, cały<br />
czas po twarzy. Do tego mężczyzny podskakiwali inni, uderzyli kilka<br />
razy i odskakiwali. Bity człowiek cały czas cofał się po kilka kroków w<br />
kierunku posterunku milicji. Tam został oddany w ręce wartownika.<br />
<br />
31<br />
<br />
Ledwo stał nogach, mocno krwawił.<br />
Gdzieś w kwietniu przybył do ojca żołnierz z dwoma kolegami. Był to<br />
ten człowiek, który w Międzyrzeczu dał nam pół worka mąki. Długo w<br />
nocy po cichu rozmawiali. Co pewien czas było słychać – ciężkie czasy<br />
i jakoweś westchnienia. Dwaj pozostali rozmawiali z nami. Opowia-<br />
dali przygody partyzanckie, jak to rozbili samochód pełen obuwia, jak<br />
likwidowali kapusiów. Słuchaliśmy tych opowieści do późnej nocy.<br />
Rano nikogo nie było.<br />
Radość z zakończenia wojny 8 maja była powszechna. Ludzie napraw-<br />
dę cieszyli się. Kto miał broń, to strzelał na wiwat. Wieczorem nad War-<br />
szawą widać było pociski świetlne i rakiety. Ktoś wieczorem strzelił ko-<br />
ło naszego domu, to młody żołnierz rosyjski przyszedł do nas porozma-<br />
wiać. Z armią ruską miałem zatargi nie mniejsze niż z niemiecką.<br />
Wraz z Heńkiem Piegusem dostaliśmy się do ruskiego magazynu tech-<br />
nicznego. Magazyn był na poddaszu budynku. Leżała tam cała góra wa-<br />
lizkowych radiostacji produkcji amerykańskiej. W te radiostacje wmon-<br />
towane były małe silniki elektryczne i przetwornice. Z Heńkiem<br />
wymontowaliśmy kilka sztuk. Zabraliśmy stamtąd kilka<br />
przetwornic,telefonów, słuchawek. Po kilku dniach przyszło do mnie<br />
NKWD. Oddałem wszystko, a od konsekwencji uratował mnie ojciec i<br />
jego robotnicze pochodzenie.<br />
Rosjanie byli straszni bałaganiarze. Linie telefoniczne były niezdarnie<br />
pozawieszane na płotach. Połowę płotów przewrócili dla większej swo-<br />
body poruszania się. Na jednym z płotów zawieszonych było z dwa-<br />
dzieścia kabli. Jeden z nich był sztukowany i nie zabezpieczony. Heniek<br />
stwierdził, że tym kablem płynie prąd. Nadszedł akurat młody żołnierz.<br />
<br />
32<br />
<br />
Pytam go: Iwan,co to za kabel? Eto telefon. No, to dotknij – powiedzia-<br />
łem. Ten śmiało złapał za druty i zaczęło go trząść, a my w nogi.<br />
U nas w domu, chociaż była tylko jedna izba i kuchnia, zakwaterowano<br />
dwóch sołdatów. Dlatego, że moja rodzina była robotnicza,a więc swoj-<br />
ska. Jeden z Rosjan nazywał się Wrona i pochodził z Moskwy.<br />
Prowadził z ojcem długie rozmowy, co i jak dzieje się w Rosji. Wrona<br />
mówił: Przez pierwsze dwa,trzy lata ojciec miał swój warsztat<br />
krawiecki,a później wsio spółdzielcze. Tak samo będzie u was. Ojciec<br />
zrozumiał to dobrze i zapamiętał na długo. Wrona mówił też: Najlepiej<br />
mieć kufajkę i sapogi, bez płaszcza, bo to już może świadczyć o<br />
dobrobycie. Rewizję ci zrobią i zabiorą wsio, a ty wyjedziesz, nie<br />
wiadomo kuda.<br />
Na naszym podwórku stały dwa samochody, jeden bez plandeki. Ma się<br />
rozumieć, oba amerykańskie. Trzeba tu wyraźnie zaznaczyć,że<br />
wszystkie samochody,a w nich radiostacje, warsztaty były<br />
amerykańskie. Nawet narzędzia, takie jak : śrubokręty, latarki bateryjne,<br />
telefony. To wszystko,co ukradłem, też było amerykańskie,nawet beczka<br />
smalcu. Nie wszystko,bo to byłaby nieprawda. Na naszej ulicy stała<br />
jednostka łączności. Do aparatów radiowych używano lamp. Niektóre z<br />
nich były produkcji sowieckiej. Na śmietniku leżała kupa lamp<br />
ruskich ,bo co założył, to musiał wyrzucić jako niesprawne. Braliśmy<br />
pełne worki i rzucaliśmy o mur z okrzykiem „hura,hura”.<br />
W marcu pojechałem do Białej Podlaskiej. Jechałem z Jerzykiem,do<br />
Warszawy Zachodniej pociągiem , a dalej przez miasto na piechotę,aż na<br />
Pragę. Szliśmy jedyną przeczyszczoną drogą,były to Aleje<br />
Jerozolimskie.<br />
Gruz po obu stronach sięgał drugiego piętra. Murów nie było,tylko zwa-<br />
ły gruzu. Na jednej krzyżówce dróg była tablica ustawiona na cegłach<br />
33<br />
<br />
Aleja Róż. Obok każdej zrujnowanej kamienicy biegły rowy strzelec-<br />
kie i przeciw czołgowe. Pustka, może gdzieś była brama, gdzie ludzie<br />
mogli nocować, ale ja nic takiego nie widziałem. Na Pragę zbudowany<br />
był most drewniany.<br />
Pociągiem dojechaliśmy do ciotki Ludy. Byłem tam zapewne kilka dni.<br />
Jedno ,co sobie przypominam, to zwiedzanie getta w Białej Podlaskiej.<br />
Budynki były rozebrane lub zrujnowane do piwnic. Widać było niektóre<br />
piwnice wyłożone kafelkami. W niektórych całych budynkach można<br />
było zauważyć ciekawą rzecz, przeważnie przy piecach kaflowych lub<br />
lub kuchennych ukryte były wejścia do lochów. Korytarze wyłożone<br />
były sosnowymi gałęziami i żerdziami, wysokie na metr. Korytarze<br />
miały połączenie z każdym budynkiem w getcie. Można sobie wyobra-<br />
zić , ile pracy włożono w budowę tych tuneli. Podłogi zaśmiecone były<br />
zwojami Pisma Świętego. Papier był gruby, podobny do skóry. Zwoje<br />
miały dwie listwy drewniane, na które nawijany był papier. Pełno leżało<br />
pogniecionych lichtarzy miedzianych.<br />
Był to mój ostatni wyjazd do Białej Podlaskiej. W tamtych stronach<br />
mam jeszcze rodzinę. Brat mojej matki i ciotki Ludy mieszkał w<br />
Łukowie.<br />
Nazywał się Bronisław Uzarewicz. Podczas okupacji prowadził kaszar-<br />
nię i z tego się utrzymywał. Wspomagał też moją rodzinę. Kilka razy<br />
byłem tam z mamą, a raz z ojcem po żywność. Jedna z jego córek<br />
Krystyna Nowacka mieszka w Zdrojach.<br />
Droga pociągiem w tamte strony nie była łatwa. W rowach leżały paro-<br />
wozy i wagony,wysadzone przez partyzantów. W pociągu zawsze była<br />
<br />
34<br />
<br />
rewizja. Naprzeciwko mnie kiedyś siedział ksiądz. Jemu nie sprawdzono<br />
walizki. On sam ją otworzył i pokazał. Była prawie pusta, leżał tylko<br />
ręcznik i jabłko. Ludzie z kierunku Łukowa przewozili żywność w<br />
kierunku Warszawy. To się opłacało. Szmugiel tępiła żandarmeria<br />
niemiecka. Za przewóz mięsa szło się do obozu. Ludność wspomagała<br />
się jak mogła.<br />
Wiadomości o rewizji były wcześniejsze niż pokazanie się żandarmów.<br />
Tę jedność społeczną rozbiła dopiero komuna po 1948 r.<br />
Bywało, że cały tor kolejowy od Łukowa aż po Warszawę obstawiony<br />
był przez wojsko, stali co sto metrów i pilnowali torów. W czasie<br />
jednego z naszych powrotów pociąg został zatrzymany przed Łukowem<br />
w lesie.<br />
Partyzanci wysadzili tory. Na miejscu wypadku pełno było robotników<br />
niosących podkłady i szyny. Cały teren obstawiony był wojskiem. Lufy<br />
automatów wycelowane były w pobliski las. Przepuszczono najpierw<br />
transporty wojskowe, a potem nas.<br />
Chciałbym opisać los jednego drzewa, aby czytelnik mógł porównać<br />
stare społeczeństwo, to przedwojenne, a obecne to komunistyczne. Nad<br />
Utratą tuż przy moście przy elektrowni rosła ogromna topola. Jednej<br />
wiosny Utrata wylała, zlane były wszystkie niwki w dolinie rzeki. Woda<br />
zaczęła zagrażać topoli. Aby drzewo się nie przewróciło, założono dwie<br />
stalowe liny. Gdy w 1978 r. byłem na moście, to najpierw zauważyłem<br />
brak topoli, następnie spojrzałem na rzekę. Rzeki nie było, tylko<br />
wybetonowany kanał z brudną wodą. Barbarzyńcy – tylko potrafiłem<br />
wykrztusić. Szybko opuściłem most, by nie zapłakać. Nad tą rzeką<br />
ludzie plażowali, kąpali się. Pod tym mostem pewnego popołudnia<br />
rybacy zarzucili sieci i na moich oczach wyciągnęli cztery worki<br />
szczupaka.<br />
<br />
35<br />
<br />
Ta rzeka zasilała stawy rybne w Mosznach, gdzie hodowano karpie.<br />
Wyginęło stare społeczeństwo, zaginęła rzeka, topola też.<br />
Zaszedłem do kilku chałup na ulicy Pańskiej. Takiej ulicy też nie było,<br />
bo nazwę zmieniono. O rodzinie Kuklińskich czy Zakrzewskich nikt nie<br />
słyszał. Niepokój mnie ogarnął, czy czasami nie jestem intruzem w tym<br />
mieście. Chodzę i wypytuję o różne sprawy. Po dwóch dniach opuściłem<br />
miasto i wróciłem na Ziemie Odzyskane, gdzie rzeczywiście nikt nikogo<br />
nie zna, nie zna stojących drzew, ani historii chałup, mostów , rzek.<br />
<br />
36<br />
<br />
Rozdział IV<br />
<br />
Na stawy rybne w Mosznach wybrałem się dwukrotnie, ale w 1945 r.,<br />
wcześniej tam chyba nie było dostępu. Jerzyk, Lucjan i ja udaliśmy się<br />
do rybaka, który dał nam łódkę i kazał wyrwać kłącza. Łódka była<br />
o płaskim dnie. Kłącza były grube jak ręka, przy okazji każdy wykąpał<br />
się. Na innych stawach pełno było ludzi z wędkami i<br />
podrywkami. Panował chaos i bezkrólewie. Co było do złapania,<br />
wyłapano. Zaczęto ścigać dzikie kaczki, ale te trudniej było złapać.<br />
Stawy w Mosznach były płytkie można było po nich chodzić.<br />
Niemcy wycofując się z Pruszkowa wywieźli wszystkie maszyny z fa-<br />
bryk. Wysadzili w powietrze mury zakładu mechaników z Ameryki, a na<br />
końcu elektrownię. Naród szybko odbudował elektrownię .Rosła w<br />
oczach. W nowej stołówce jadłem kilka razy obiad. Gdy opuszczałem<br />
miasto był już produkowany prąd.<br />
W 1944 r .leżałem kiedyś nad rzeką koło mostu kolejowego,patrzę nad-<br />
jeżdża wolno pociąg specjalny. Po wagonach kręcą się Niemcy z obcę-<br />
gami i obcinają druty trakcji elektrycznej. Tak mnie to zdenerwowało,<br />
poprzysiągłem Niemcom odwet.<br />
Zaraz po wkroczeniu sowietów nastąpiło w społeczeństwie rozluźnienie<br />
Ogłoszono, że każdy sklep jest państwowy. Wiele sklepów było<br />
zamkniętych. Młodzież organizowała się w grupy i partie, często<br />
zwalczające się nawzajem. Na mojej ulicy były dwie. Ja byłem szefem<br />
jednej z nich.<br />
Walczyliśmy z partią z drugiego końca ulicy. Walczył nawet Pruszków<br />
z Piastowem. Społeczeństwo stało się niepokorne i nieposłuszne.<br />
<br />
37<br />
<br />
Nikt nie kupował biletów kolejowych, na stację wchodzono przez dziurę<br />
w płocie. Pociągi były obładowane. Ławki na zewnątrz załadowane,da-<br />
chy również. O pracę było nietrudno, ale każdy chciał pracować u pry-<br />
watnego, a tych prywatnych było coraz mniej. Na targowiskach można<br />
było dostać każdy towar, tak jakby wcale nie było wojny. Całe pryzmy<br />
ziemniaków, buraków, marchwi; pełne stoły słoniny i mięsa, koszul i<br />
zwoje papieru z odbitymi banknotami. Stały wozy konne naładowane<br />
workami ze zbożem. Nigdy w życiu przedtem ani potem nie oglądałem<br />
takich ogromnych ilości towarów. Ludzka pamięć jest zawodna, a to co<br />
jest napisane pamięć przedłuża. Trzeba tu wspomnieć, że za komuny<br />
targować nikomu nie było wolno. Tylko spółdzielnie i pgry. Taka jest prawda.<br />
Mama otrzymała dokumenty przesiedleńcze i termin wyjazdu. Organi-<br />
zatorem był Geniek. Jechali z nami babcia i Jerzyk. Wagony<br />
podstawiono towarowe. Ludzi wyjeżdżających dużo. Gdy pociąg<br />
ruszył,rozpoczęły się rozmowy. W naszym wagonie było nas piętnaście<br />
osób. Byli to różni ludzie,ale rodziny oprócz naszej żadnej.<br />
Oglądałem taniec z nożami na Kaukazie. Turki wbijali sobie noże w dło-<br />
nie i tak tańczyli. Dzisiaj są one zakazane – opowiadał starszy jegomość.<br />
Wioskę moją spalono,a ludność wybito.<br />
W ten sposób rozmawiano sobie podczas jazdy. Mówiono otwarcie, nikt<br />
się nie krępował. Nieznana w Polsce była tajna służba i strach przed są-<br />
siadami.<br />
Po dwóch dobach stanęliśmy w Stargardzie. Tu zostaliśmy zatrzymani<br />
na trzy dni. Była to wielka stacja,wypalona. Na każdym torze stał pociąg.<br />
Dwa transporty jeńców niemieckich,idące na wschód. Jeden transport<br />
przesiedleńców niemieckich z Olsztyńskiego. Aby przejść przez tor,<br />
<br />
38<br />
<br />
należało iść pod wagonami,albo przez wagony. Dużo transportów było<br />
pustych. Wśród wagonów z przesiedleńcami grasowali łotrzykowie. Nie<br />
omijali i naszych, ale u nas była uzbrojona straż. Łotrzykowie bezkarnie<br />
okradali jeńców i przesiedleńców. W jednym wagonie byłem i ja. Był to<br />
wagon osobowy, na ławce leżał chory szwab, tobołków przy nim żad-<br />
nych. Ludzi żadnych, bo kto zdrowy skupił sięw jednym wagonie,dla<br />
ochrony. Przy starym szwabie jeden z łotrzyków znalazł medale; był tam<br />
jeden za przetrzymanie zimy w Rosji w 1942 roku.<br />
W jednym transporcie stały traktory z UNRY. Tam skradziono prądnicę.<br />
Traktory szły na województwo szczecińskie wyprzedzając osiedleńców.<br />
Otrzymały je PGR-y i gminy.<br />
Podczas postoju w Stargardzie ludzie załatwiali swoje potrzeby między<br />
wagonami.<br />
Nad naszym wagonem był wąski mostek dla pieszych, z jednej strony<br />
torów na drugą. Z tego mostku widać było wypalone i zrujnowane mia-<br />
sto. Po trzech dniach transport ruszył i wieczorem dojechał do Dąbia.<br />
Czekał tam na nas ojciec i pan Władysław Sztekiel z bratem. Był wóz<br />
zaprzężony w dwa konie. Sztekiel miał karabin na plecach. Był też<br />
wózek na czterech kółkach, który ciągnąłem z Jerzykiem. Ciemno<br />
było,więc trasa wydawała się długa. Ciągnęliśmy ten wózek dobrą<br />
godzinę. Wóz jechał drogą, na wozie babcia, mama z Anielką i Tadeusz.<br />
Cały dobytek to kilka worków, a w jednym z nich Geńkowa strzelba.<br />
Pustka i cisza.<br />
Pierwszy raz w życiu szedłem przez wymarłe miasto nocą. Po drodze<br />
prawie cały czas budynki. Budynki ciemne, było to dziwne zjawisko.<br />
Jak to, tyle budynków bez ludzi , a może tylko to zaciemnienie obowiąz-<br />
kowe. Brak ludzkiej mowy i szczekania psów. Martwe miasto.<br />
<br />
39<br />
<br />
Czy daleko jeszcze? Już zaraz będzie betonowa droga, to pójdzie lżej -<br />
odpowiedział ojciec. Zajechaliśmy. Widać było w oknie światełko,a<br />
więc ktoś tu żyje. Rozpoczynał się trzeci okres w moim życiu: Dobrzyń,<br />
,Pruszków, a teraz Czanowo. Pomyślałby ktoś, że rodzina po przyjeździe<br />
do pustego miasta, zostanie na wieki dostatnia. Tyle przecież tu<br />
opuszczonego mienia,Rzeczywiście,było wszystkiego dosyć. Chodzi<br />
tylko o to,że mój ojciec zakazał znoszenia do domu czegokolwiek,<br />
oprócz opału. Podczas jednego z pierwszych posiłków tata zauważył:<br />
:Przy tej pustej piekarni, tam za rogiem, zauważyłem Włodarczyka z synem, coś im się śpieszy.<br />
Było to powiedzenie człowieka, który nie miał zamiaru niczego do<br />
domu ściągać. Tak było. Historia pokazała, że była to jedynie słuszna<br />
droga. My, dzieciaki, uganialiśmy się za zabawkami i nartami. Nart w<br />
domu było piętnaście par. Ja miałem dwie pary: jedna – wąska, druga-<br />
szeroka. Nigdy nie wiedziałem dlaczego jest między nimi taka różnica.<br />
W naszym domu odbyły się trzy rewizje. Powód był różny. Nie były to<br />
typowe rewizje, ale przegląd kątów. Milicja musiała wiedzieć,co kto ma,<br />
ile, po co i co robi, gdy nie jest w pracy lub na zebraniu. Takie były cza-<br />
sy. Czasy przemocy i donosicielstwa. W Zdrojach nie ma budynku, w<br />
którym bym nie był. Szperałem nie sam. Pierwszym kolegą był Tomek<br />
Czukanow. On trochę kulał na jedną nogę. Miał przestrzelone lewe udo,<br />
bawił się karabinem w Wólce Węglowej ,skąd pochodził. Niechcący po-<br />
ciągnął za cyngiel i przestrzelił sobie nogę. Karabin był ojczyma, party-<br />
zanta, pana Michalskiego. Ojczym zginął na Okęciu w czasie powstania<br />
warszawskiego. Tomek wraz z matką i babcią przyjechali jesienią do<br />
Zdrojów. Najpierw mieszkali naprzeciwko budynku gminy,a następnie<br />
<br />
40<br />
<br />
zajęli budynek obok nas na ulicy Osiedleńczej. Nazwę ulicy nadał ojciec.<br />
Jesienią 1945 r. odwiedziłem szkołę rolniczą, bardzo długo łaziłem po<br />
salach. Na pamiątkę wziąłem sobie zielnik, gablotkę z ziemniakiem,sto-<br />
jak na pipety i kilka dziwnie powykręcanych rurek szklanych. Tu zaczę-<br />
ła się moja przygoda z przyrodą.<br />
Centralne ogrzewanie w tej szkole naprawił mój ojciec. Wykonał<br />
kosztorys, wygrał przetarg i uruchomił szklarnię. Dyrektorem w tym<br />
czasie był pan Tkaczyk. Były to jedyne pieniądze zarobione w Zdrojach<br />
na przestrzeni dwóch lat. A były to na owe czasy duże pieniądze.<br />
Rodzice kupili każdemu buty, pierwsze w życiu. Miałem już piętnaście<br />
lat i pierwsze własne buty.<br />
Niedaleko szkoły ogrodniczej były inne gospodarstwa ogrodnicze,jedno<br />
z nich zajął pan Usowicz. Miał on dwie córki w naszym wieku. Na<br />
niego był zamach z bronią. Został ranny w bok. Milicja nie znalazła sprawcy.<br />
Posiadanie broni w pierwszych latach było powszechne. U nas w domu<br />
były dwa karabiny i dubeltówka. Ja też miałem swój karabin ukryty w<br />
górach. Wiedzieli o nim Tomek i Władek Januszewski..Urządzaliśmy<br />
sobie strzelanie do różnych celów. Jak go znalazłem?A no tak: na górze<br />
nad stacją kolejową stały cztery reflektory przeciwlotnicze i dwa agre-<br />
gaty prądotwórcze. W dołku strzeleckim leżał trup żołnierza niemieckie-<br />
go, a obok nadepnąłem na karabin. Po kilku miesiącach oddałem go na<br />
posterunek MO.<br />
Zdroje nie były takie bezludne,jakby się wydawało. Oprócz trzech ulic<br />
zajętych przez sowietów, inne też były zaludnione w 1945 r. gęściej niż<br />
w 1947. Było kilkunastu mężczyzn, tworzących bandę „Szafy”.Trochę<br />
<br />
41<br />
<br />
kurew i trzy rodziny. W pierwszych dwóch latach rodzin było tylko dwie<br />
Kępińskich i Włodarczyków. Januszewscy przybyli w 1946 r.,a reszta<br />
nie tworzyła rodziny, na przykład Tomka, bo nie było ojca.<br />
Akty nadania otrzymywała tylko rodzina, która legalnie przybyła na<br />
Ziemie Odzyskane, a więc miała urzędowe skierowanie.<br />
Jedyny sklep spożywczy prowadził pan Marian Jasiczak. Wraz z Niem-<br />
cami nie wycofał się pan Walczak, który był niewolnikiem u gospodarza<br />
i pan Doroszewski mieszkający na Osiedleńczej. Człowiek w podeszłym<br />
wieku, starszy od mego ojca,udzielał informacji o zakładach produkcyj-<br />
nych w Zdrojach: o cementowni, szlifierni, lotnisku.<br />
Nie było z czego żyć. Na jesieni zbieraliśmy tylko gruszki i jabłka, a to<br />
nie mogło być podstawą wyżywienia. Ojciec za namową pewnego<br />
faceta który też zatrzymał się na Osiedleńczej, zaczął pędzić bimber.<br />
Surowcem był sznycel – suszona krajanka buraków cukrowych.<br />
Znajdowała się prawie w każdym domu, zastępowała cukier w czasie<br />
wojny. Ten sznycel zalewano wodą, dodawano drożdży i po kilku dniach<br />
gotowano. Za wódkę można było dostać wszystko od Rosjan, bo tylko<br />
oni mieli żywność. Tak było przez dwa lata. Jaki taki ruch rozpoczął się<br />
dopiero po opuszczeniu Zdrojów przez Rosjan. Powstały dwie piekarnie i kilka sklepików.<br />
W Zdrojach naliczyliśmy dwadzieścia jeden restauracji i kawiarni po-<br />
niemieckich. Było to kiedyś osiedle wypoczynkowe. Zniszczenia wojen-<br />
ne były duże. Żadna chałupa nie miała całego dachu i każda wymagała<br />
jego naprawy. Kilka budynków zostało spalonych już po wojnie. Pomyś-<br />
lałby ktoś, że do można było wejść do każdego budynku i brać, co się<br />
dało i chciało. Otóż jesienią 1945 r. w budynkach już nic nie było oprócz<br />
<br />
42<br />
<br />
połamanych mebli. Mieliśmy trudności ze sprowadzeniem łóżek do spa-<br />
nia. Wściekły demon musiał chodzić przede mną. Wszystko leżało prze-<br />
wrócone, zdeptane,przetrącone. Podłogi nie było widać,jeno pierze wy-<br />
sypane z poduszek i pierzyn, dlatego nic nie mogłem znaleźć z zabawek<br />
i innych rzeczy. W jednym mieszkaniu znalazłem szachownicę i kilka<br />
figur, reszty nie było. Lepsze meble, nowoczesne,stały na stacji<br />
kolejowej, było tego setki. Szafy,kredensy,szafki,otomany,leżanki,sofy.<br />
Nie załadowane na czas zostały zniszczone przez deszcz. Tej stacji<br />
kolejowej już nie ma. Została spalona w 1948 r. Stała przy lotnisku. Na<br />
tej stacji w automatach były bilety kolejowe. Niedaleko na polu był<br />
magazyn talerzy fajansowych, kilka wagonów by tego nie zabrało.<br />
Ruscy wprowadzili tam stare samochody i podpalili. Od gorąca talerze<br />
popękały.<br />
Wszystko co nadawało się do wywiezienia,to Ruscy wywieźli w prze-<br />
ciągu dwóch tygodni, tak że w maju tereny te były puste. My,osadnicy,<br />
zastaliśmy puste fabryki i domy, prócz kotów nie było nic żywego i<br />
poza śmieciami też nic nie było. Trzeba sobie zdać sprawę,że ludność<br />
opuszczała domy w pośpiechu. Nie pozostał żaden pies. Podczas<br />
łazikowania natrafić można było na składy amunicji: granatniki, różne<br />
pociski do armat, garłacze, amunicja karabinowa w całych stosach. Dwa<br />
czołgi amerykańskie stały naprzeciwko poczty. Nie były spalone. Miały<br />
po dwie wieżyczki. Byłem w nich, w środku. Wieżyczka była<br />
schludna,wymalowana na biało. Działko 20 mm nie miało zamka .Te<br />
czołgi i amunicja amerykańska zostały zdobyte w grudniu 1944 r. w<br />
Ardenach. Po co ściągano je na front wschodni? Czołgi amerykańskie w<br />
większej ilości spotkałem na dworcu towarowym w Dąbiu. Był tam pod<br />
lasem wielki plac i kilka magazynów. Pełno tam było różnego sprzętu wojskowego.<br />
43<br />
<br />
Zabawę z amunicją od dział mielismy specyficzną. Brało się proch i za-<br />
palony rozrzucało w koło.<br />
Koło pomnika na krzyżówce był magazyn – ziemianka. Na jeden samo-<br />
chód tej amunicji by nie zabrał. Braliśmy pociski 50 mm, takie długie,<br />
uderzało się o drzewo środkiem tak, że czub się wyłamywał i spadał na<br />
ziemię. Proch wyglądał różnie: były długie rurki jak makaron, paski w<br />
siatce. Proch był przez nas zakopywany w ziemię i podpalany. Następo-<br />
wał niegroźny wybuch. Bawiło to nas i tak było, dopóki w 1947r.nie zo-<br />
stały wysadzone przez naszych saperów. Strach był przez kilka tygodni,<br />
bo odłamki leciały na kilkaset metrów. Jechałem akurat rowerem na<br />
szlauchach do Klęskowa, kiedy po prawej stronie zaraz za wiaduktem<br />
kolejowym nastąpiła eksplozja. Spadłem z roweru, a za mną najmłodszy<br />
Sztekiel, późniejszy teść Bolesława. W tym miejscu od wiaduktu kolejo-<br />
wego aż po pałac stały cztery armaty. Rowy pełne były ręcznych<br />
wyrzutni granatników, pancerfaustów i amunicji armatniej. Tu<br />
przebiegała główna linia obrony i już ostatnia broniąca drogi na<br />
Szczecin. Tę amunicję mozolnie na kupy znosili saperzy i wysadzali.<br />
Żadnych ostrzeżeń nie było. Nie było to w modzie.<br />
Rower miałem bez opon i dętek. Zakładało się węże gumowe, okręcało<br />
się drutem i jazda. Była to ciężka jazda. Takim rowerem cały rok jeździ-<br />
łem po mleko do Sztekla w Klęskowie. Zajął on cały budynek na skrzy-<br />
żowaniu ulicy i toru kolejowego, tuż przy stacji kolejowej Hukendorf.<br />
Dzisiaj po tym nie ma śladu i po cmentarzu też. Zbudowano tu osiedle<br />
mieszkaniowe. Za przystankiem kolejowym po przejściu drogi,po lewej<br />
<br />
44<br />
<br />
stronie,był piękny nowoczesny cmentarz. Nie było na nim krzyży. Aleje<br />
wysadzane tujami, wszystko równo przystrzyżone, nagrobki kamienne<br />
zadbane.<br />
W budynku u Sztekla był kiedyś sklep masarski, były też zabudowania<br />
gospodarskie i tam trzymali krowy i konie. U nich codziennie dostawa-<br />
łem mleko dla Janusza i Anielki. Była to porządna i pracowita rodzina.<br />
Mleko wydawała mi młoda kobieta, chyba ich siostra. Władek mając pa-<br />
rę koni przywoził szczapy z lasu do maszyny parowej, jaka była na na-<br />
szej działce. Drzewo przywoził w imieniu własnym i innych z Klęskowa<br />
którzy korzystali z prądu, np. pana Króla, Łuczaka. Ludzie ci czuli się<br />
w obowiązku dostarczać opał do elektrowni. To jest ważna historia i<br />
trzeba ją opisać. Mój ojciec był wielkim społecznikiem i patriotą. Całe<br />
życie ciężko przeżywał obecność kacapów w Polsce. Już w czerwcu<br />
rozpoczął remont maszyny parowej,stojącej w ruinach wypalonej<br />
fabryki mebli.<br />
Pomoc otrzymywał z gminy. Ustalono z gminą, że maszyna parowa bę-<br />
dzie gminna i gmina będzie finansować jej remont. Reszta będzie ojca<br />
wraz z działką. Wszystkie budowle na tej działce zostały ojcuprzyznane. Tak się stało. Przy remoncie codziennie pracowało kilku niewolników.<br />
Kryto nowy dach. Dynamo do wytwarzania prądu było wielkie jak<br />
samochód. Wewnątrz elektrowni instalację założył Janusz. On podłączał<br />
wielkie mosiężne zegary z literą V i A. Wielka tablica rozdzielcza była z<br />
marmuru. Na niej dwa heble do załączania sieci. Tablica wielkości 1×2 metry.<br />
Każdy z mieszkańców miał wątpliwości, czy żarówka zapali się od tego<br />
dynama 110 volt. Jednak Janusz, genialny chłopak, uzyskał napięcie 220<br />
voltów;żarówki w domach paliły się normalnie. Była to wielka ulga dla<br />
<br />
45<br />
<br />
mieszkańców , a zarazem duma dla gminy. Prąd na dzikim zachodzie,<br />
to było coś. Każdy remontował sieć uliczną jak mógł, aby doprowadzić<br />
prąd do swej chałupy. Ta elektrownia pracowała do chwili otrzymania<br />
prądu ze Szczecina. Została ona rozbita później przez komunistów.<br />
Najpierw zabrali maszynę parową i wywieźli do PGR Pęzino, następnie<br />
zabrali ojcu działkę, na którą miał akt nadania. Prąd płynął do Sztekla<br />
do Klęskowa, a także do placówki sowietów na drodze do Dąbia.<br />
Placówka ta składająca się z około 70 ludzi została pewnej nocy<br />
otoczona i wystrzelana przez NKWD.<br />
Pewnego wieczoru obsługiwałem z ojcem maszynę, gdy przyszedł żoł-<br />
nierz ruski z pepeszą na ramieniu. Zaczął ojcu tłumaczyć, że oni też<br />
podłączyli się do sieci i chciałby, żeby dzisiaj było dobre światło. Gdy<br />
wyszedł , zapytałem ojca: Widział ,tato, jakie miał zakrwawione ręce?<br />
Cicho, milcz, synku. Była to jakaś banda. To oni zabrali Tomkowi rower.<br />
Tomek co kilka dni jeździł na opatrunek do Dąbia. Jechał jedynym<br />
rowerem na oponach, jaki był w Czanowie. Chodzić jeszcze nie<br />
mógł,kulał.<br />
Musiał wracać do domu na pieszo. Na chodniku i między drzewami ko-<br />
ło budynku, w którym mieszkali kacapy, leżały garłacze. Jak kto uderzył<br />
czubkiem buta w spłonkę , wylatywał w powietrze.<br />
Pewnego wieczoru na Osiedleńczej zapukał ktoś do drzwi. W domu był<br />
akurat Geniek. Nie był on najstarszy, bo najstarsza była Marysia<br />
inwalidka i Janusz gruźlik. Geniek był gospodarzem, bo ojca i matki nie<br />
było. Geniek otworzył drzwi, a widząc dwóch ruskich z pepeszami<br />
zapytał: Czego? My chcieli zobaczyć, co on tam tak krucit. Gdzie? No ,w piwnicy, stoit i krucit.<br />
<br />
46<br />
<br />
A co was to obchodzi? Niczewo, my tolko….<br />
Geniek zauważył, że to nie przelewki. Posłał skinieniem głowy Lucjana<br />
po pomoc. W domu były dwa karabiny. Tadeusz i Józio już stali w<br />
drzwiach pokoju z karabinami, a Marysia ciekawska przed nimi.<br />
Rozmowa stawała się coraz ostrzejsza. Na pomoc wpadł wspólnik<br />
pędzenia wódki. Mieszkał on na Osiedleńczej w tym samym budynku<br />
co Doroszewski. Lucjana już nie było, bo popędził do gminy po milicję.<br />
Spokojnie – zawołał od progu wspólnik, spokojna i szerokim gestem<br />
zaprosił ruskich do pokoju. Oni niechętnie weszli, woleli iść do piwnicy,<br />
ale ja stałem w drzwiach i tarasowałem drogę. Weszli do pokoju. Po<br />
krótkiej rozmowie, której nie dokończyli , wbiegł komendant<br />
Juchniewicz z empi na ramieniu. Wszystko rozeszło się po kościach.<br />
.Mogłem wrócić i dalej wyciskać moszcz prasą. W całej okolicy,w<br />
Zdrojach i Klęskowie wiedziano, że u nas pędzi się bimber. Nigdy nie<br />
było takich kłopotów jak opisałem. Przeciwnie, nasz dom był pod<br />
opieką milicji i dowództwa wojsk ruskich, bo było to jedyne źródło<br />
wódki na całą okolicę. Bywało przecież, że za stołem zasiadało po<br />
czterech, pięciu oficerów sowieckich.<br />
Pito wódkę do upadłego. Każdy coś ze sobą przyniósł: chleb, słoninę,<br />
mąkę, kawę, cukier .Była to wymiana, z tą różnicą, że oni zapłatę za<br />
towar wypijali na miejscu. Ojciec był człowiekiem gościnnym. Na tym<br />
pustkowiu była to jedyna forma kontaktu ze światem. Za wódkę<br />
przywożono po dziesięć kanistrów nafty. Pan Juchniewicz wiedział o<br />
tym, że w domu są dwa karabiny. Miał on żonę, zgrabną kobietę.<br />
Wyjechała,gdy on zginął.<br />
A zginął głupio,albo został zabity. Widziałem go w trumnie, miał białą<br />
szmatkę na czole. Mówiono,że garłacz za szybko pękł i odłamek ugodził<br />
<br />
47<br />
go w czoło. Akurat w czoło? To nie daje mi spokoju. Pogrzebano go z honorami w Podjuchach. To też dziwne, bo nie praktykowano tego z innymi. Dom, w którym mieszkał, stoi po dzień dzisiejszy.<br />
W naszej piwnicy, jak w każdej, była pralnia. Duży kocioł z paleniskiem, betonowy zbiornik na bieliznę. W tej pralni pędziliśmy<br />
bimber. Obsługa obejmowała: nalewanie zacieru, podtrzymywanie<br />
wolnego ognia, smakowanie cieczy wypływającej z chłodnicy. Pierwszy<br />
płynął spirytus,następnie wódka, a potem woda. Bywało, że za jedną<br />
noc napędzono 20 litrów.<br />
Razem z Lucjanem poszliśmy do Rusków handlować wózek na czterech<br />
kołach. Do pokoju, w którym mieszkali, nie można było swobodnie wejść.<br />
Od drzwi aż do pieca leżały cztery drągi sosnowe, wsadzone do pieca.<br />
Podpychano je, gdy się upaliły. A jak były za długie, to nie zamykano<br />
drzwi. Taką sytuację akurat zastaliśmy. Zdziwiło to nas, bo taki sposób<br />
spalania drzewa zobaczyliśmy pierwszy raz w życiu. Spali na łóżkach<br />
i na drzwiach. Po krótkim targu stanęło na trzech flaszkach trzy czwarte.<br />
Nie wiedziałem jakie , to oni powiedzieli od wina. Było ich trzech,<br />
dlatego trzy flaszki. Oni wiedzieli kto my jesteśmy, dlatego nie<br />
dyskutowano o innej zapłacie. Wózkiem tym zaczęliśmy z Lucjanem<br />
wozić opał. Węgla w Zdrojach nie było w żadnej chałupie, koksu tym<br />
bardziej. Tylko brykiet i drewno porąbane. Nosiliśmy to z piwnic<br />
koszami .Było to uciążliwe,bo pod nogami zawsze się coś walało.<br />
Brykietu można było nawozić na całe lata, miał on jednak tę wadę, że<br />
nie dawał temperatury i popiołu była masa. Tylko w jednym miejscu<br />
natrafiliśmy na koks, a było to w rozdzielni gazowej.<br />
Ojciec nie był zwolennikiem ściągania do domu towarów i rzeczy. Był<br />
to mądry człowiek.<br />
<br />
48<br />
<br />
Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że można było zawalić wszystkie piwnice, pokoje, strych, garaże sprzętem wartościowym, który później<br />
był w cenie i z tego można było żyć. Z tych pierwszych osadników, nas i<br />
Włodarczyków, tylko oni ściągali do chałupy co się dało.<br />
Mieli załadowane pokoje po sufit, a piwnice również. Zajmował on dom<br />
na Wiosennej. Naściągał rupieci z pomocą dwóch synów Wieśka i Rom-<br />
ka. Wiesiek był dobrym kompanem i szperaczem. Z nim spędzałem wiele dni na wałęsaniu się. Wraz z Wieśkiem postanowiliśmy wybrać się<br />
na harcerską wycieczkę na wyspę za lotniskiem. Łodzi posiadać nie było<br />
wolno. Była łódka na łańcuchu, należała do strażnika rzecznego. Był<br />
trochę znajomy. Rozbiliśmy kłódkę młotkiem, załadowaliśmy sprzęt i<br />
jazda.<br />
Sprzęt to: trójnóg, kociołek, kartofle, słonina, dwa plecaki. Wioseł nie<br />
było, ale zabraliśmy ze sobą takie od kajaka. Płynęliśmy w dół rzeki,<br />
najpierw jeden most, potem drugi. Za drugim skręciliśmy w kanał na<br />
jezioro Dąbskie. Tu nurt był dość wartki. Po prawej stronie to były już<br />
tereny lotniska. Na brzegu przed hangarem siedział strażnik. Z widzenia<br />
znał nas trochę, a my jego. A dokąd to kawalerka? A na tę wyspę na<br />
biwak. Czuwaj!<br />
Czuwaj!Nie pytał skąd mamy łódź, tylko ciekawie przypatrywał się co<br />
wieziemy. Popłynęliśmy trochę dalej i zatrzymaliśmy łódź przy brzegu<br />
wyspy. Wśród nielicznych drzew rozpalił Wiesiek ognisko. Kartofle<br />
obrałem i pokroiłem na plasterki. Na spód poszła słonina. Nad nami co<br />
chwilę szumiały skrzydła łabędzi. Te piękne i wielkie ptaki przelatywały<br />
nad głowami. Gdy już zabieraliśmy się do jedzenia, usłyszeliśmy strzały<br />
karabinowe. Dopiero po pewnym czasie zorientowaliśmy się ,że to<br />
mogą być strzały do nas. Wiesiek pobiegł nad kanał. Tam stał strażnik z<br />
karabinem w ręku, wyzywał i krzyczał,aby natychmiast oddać łódź.<br />
<br />
49<br />
Zwinęliśmy biwak i popłynęliśmy łodzią na drugą stronę. Strażnik<br />
krzyczał jak ranny zwierz. Jednak nie zgłosił o kradzieży łodzi. Był to<br />
nasz znajomy.<br />
Trzeba tu napisać kilka słów o wyborach w 1947 r. Na głosowanie wyje-<br />
chano do Gryfina, bo tam było starostwo. Na platformę konną<br />
załadowano pianino, a przy nim grający cygan. Ten cygan miał ładną<br />
córkę. Tańczyła ona na scenie i dostawała dużo braw w momencie kiedy<br />
pokazywała majtki. Cygan razem z panem Łabędowskim był jednym z<br />
organizatorów teatru. Po wyborach przez kilka dni widać było grupki<br />
ludzi głośno dyskutujących. To nie możliwe,to nie możliwe – krzyczał każdy.<br />
Bo każdy wiedział jak głosował i jak inny głosował. Jednak fałszerstwo<br />
było możliwe. Wybory wygrała PPR. Czy wygrała naprawdę, niech<br />
historia to oceni. Wrona miał rację – przy kolacji powiedział ojciec.<br />
Wieśka ojciec chyba nie przypuszczał jakie czasy idą. W jego<br />
organizmie nie było genów przewidujących. Nikt w Polsce nie<br />
przypuszczał, że można kłamać. Chwała tej Polsce , że tak wychowała<br />
obywateli.<br />
Mój ojciec pracę dostał, a Włodarczyk nie. Bo mój ojciec był<br />
robotnikiem a Włodarczyk inteligentem. Taka mała różnica, lecz nie dla<br />
komunistów.<br />
Nie wnikając w szczegóły, doszło do tego, że wraz z całą rodziną Wło-<br />
darczyk zaginął i po dzień dzisiejszy, nie wiadomo , gdzie się podział.<br />
Zostawili cały dobytek i pracę dwóch lat. Dom z całą zawartością został<br />
przekazany pełnomocnikowi rządu. Byłem tam już za panowania pana<br />
pełnomocnika wraz z ojcem. Ojciec jako ślusarz poproszony został do<br />
wymiany zamków. Wszystko stało nienaruszone, tak jak to zostawiła<br />
rodzina Włodarczyka. Oszklona jedna z szafek pełna była różnego rodzaju staroci i kamieni.<br />
<br />
50<br />
<br />
Panie Kępiński, czy to ma jakąś wartość? – zapytano mego ojca. Ojciec<br />
na starociach nie znał się. Chyba tak – odpowiedział.<br />
Wyszliśmy na tej pomocy jak Zabłocki na mydle. Wszyscy wiedzieli,że<br />
byłem kumplem Wieśka i że często bywałem w ich domu. Pełnomocnik<br />
zatrudniał jako gosposię panią Ewę. Była to przedwojenna dama, tancer-<br />
ka i prostytutka. Po kilku tygodniach gospodarowania znikła bez wieści.<br />
Pani pełnomocnikowa była przekonana, że Ewa tego nie mogła zrobić.<br />
Po kilku dniach weszło do nas troje ludzi i rozpoczęło rewizję. Byli z<br />
UB. Mieszkaliśmy już przy Batalionów Chłopskich. Rewizja była<br />
dokładna, obszukano każde krzesło,fotele, łóżka. Znaleziono dwa<br />
karabiny w sianie na strychu przybudówki, która w tej chwili już do nas<br />
nie należy.<br />
Nie było z tego powodu żadnych kłopotów. Szukano czegoś innego.<br />
Podejrzenie padło na nas, bo ojciec zakładał nowe zamki ,a ja byłem<br />
znajomkiem byłych mieszkańców. Nic nie znaleziono. Nie było też<br />
żadnych przeprosin ze strony pełnomocnika. Był to znak czasu, nie bądź<br />
pewny niczego,bo to idzie komunizm.<br />
Następna rewizja była w 1975 r. Milicja już dawno nie odwiedzała nas<br />
i nie była pewna, co jeszcze mamy, o czym oni nie wiedzą.<br />
Gospodarzem domu był Józio, bo ojciec już nie żył. Zabrali pełen<br />
samochód gratów, część oddali, ale nie wszystko. Były to czasy, kiedy<br />
każdy dom miał swego kapusia.<br />
Drużyna harcerska wyjechała do Gryfina z Leonem Łukasiewiczem jako<br />
drużynowym. Pojechaliśmy pociągiem. Tam uraczono nas grochówką<br />
z wędzonką. Czuwaj!Czuwaj!Jak smakowała grochówka? -zapytał ko-<br />
mendant hufca, uśmiechając się i witając z nami. Był to mężczyzna lat<br />
<br />
51<br />
<br />
około 35, średniego wzrostu, w butach z cholewami. Byłem wówczas<br />
pierwszy raz w Gryfinie. Przy stacji leżała motorówka cała z aluminium<br />
bez silnika. Dużo budynków było wypalonych, szczególnie starówka. To<br />
już po Stargardzie i Dąbiu trzecie miasto o spalonej starówce. Most meta<br />
lowy na Odrze wysadzony ,ale częściowo. Hufiec w Gryfinie miał swój<br />
ośrodek wypoczynkowy w Binowie. Stał tam nad jeziorem ładny budy-<br />
nek. Wracając z Gryfina śpiewaliśmy :”Anielciu, tyś do mnie listów nie<br />
pisała, Anielciu, tyś zawsze wierną pozostała”.Była to piosenka Armii<br />
Krajowej. My młokosy już zdawaliśmy sobie sprawę, że nowa władza<br />
jej znosi i dlatego głośno ją wykrzykiwaliśmy. W przedziale siedział<br />
nasz polski żołnierz, który jakoś nie reagował na nasze śpiewanie. W<br />
Gryfinie na ulicach ludzi było dużo. Na rynku towarów było w bród. Za<br />
kilkanaście miesięcy wszystko miało się zmienić.<br />
„Karabin ciężki weź do ręki, weź, komunistów z Polski znieś”.Tak koń-<br />
czyliśmy nasze śpiewanie w wagonie, my harcerzyki. którzy jakoś prze-<br />
żyli wojnę, a było nas jakoś mało, bardzo mało. Pan Leon Łukasiewicz,<br />
stary przedwojenny harcerz, latający na szybowcach, opowiadał o<br />
starych czasach. Był tym drużynowym z piosenki: Płonie ognisko i<br />
szumią knieje.<br />
Jego musztra i jego morale były wzorem dla kilku urwisów i hultajów.<br />
Gdy on i jemu podobni odeszli z harcerstwa ,to związek upadł zadławio-<br />
ny fanatyczną ideologią o podłożu Biblii Świętej. Było kilka przyczyn,<br />
dla których musieli odejść. Pierwsza to to,że byli inteligentami,że<br />
pochodzili z Polski , która nie istniała od 17 września 1939 r., że<br />
tworzyli naród przeszkadzający drugiemu w opanowaniu i zasiedleniu<br />
ziem między Dnieprem a Odrą, no i byli narodem wyśmiewającym tych,<br />
co mieli sześciotysięczną historię. Teraz my będziemy rządzić – mówili<br />
do Polaków za Bugiem w dniu 17 września 1939 r.<br />
<br />
52<br />
<br />
Teraz my będziemy rządzić ,mówiły ich oczy w 45 r., a w 46 r. w<br />
Szczecinie było ich mrowie. Skąd tyle Żydów, niby wszyscy wyginęli, a<br />
na targu na placu Kilińskiego na palcach nie policzysz.<br />
W Zdrojach, gdy myszkowaliśmy po pustych budynkach zastanawiała<br />
nas duża ilość nart, a mała sanek. Wniosek wysnuwaliśmy jeden, że mu-<br />
sieli zjeżdżać po tych wzniesieniach, nazywanych przez nas górami.<br />
Jednak śniegu przez pierwsze dwie zimy nie było. Śnieg leżał może pięć<br />
dni, nigdy dłużej. Wówczas, kto tylko mógł zakładał narty i za tor w<br />
górki. Byli to Romek i Wiesiek Włodarczykowie, Tadek Godlewski,<br />
Tomek Czukanow, Władek Januszewski, Bronek Błaszczyk, moi bracia<br />
Geniek i Lucjan. Najlepiej zjeżdżało się drogą na tor kolejowy lub od<br />
restauracji w dół po tarasach, albo wędrowało się po Puszczy Bukowej i<br />
szukało wrażeń. Jako ludziom niezwyczajnym nart, najtrudniej było<br />
wejść na górę.<br />
Nikt nie znal żadnych zasad poruszania się na nartach. Był to sprzęt dla<br />
nas nieznany, ani z filmu, ani z fotografii, ani z opowiadań. Sześć lat<br />
izolacji dało znać o sobie. Kiedyś znalazłem ładny kij drewniany. Jeden<br />
czubek był z metalową skuwką, po środku nawinięty był sznurek, tu był<br />
kij najgrubszy. Drugi koniec też był cienki. Długość około dwóch<br />
metrów.<br />
Do czego to może służyć?Chyba to kij sapera do wymacywania min.<br />
Z kijem tym chodziłem kilka miesięcy, dopiero ktoś stojący przy budyn-<br />
ku gminy zauważył: Ale masz ładny oszczep. Co takiego?- zapytałem.<br />
No ,oszczep do rzucania w dal. My wychowani przez tyle lat w pustych<br />
izbach, bez szkoły i kontaktu ze sportem, byliśmy zacofani. Znalazłem<br />
długi na półtora metra, płaski, nabijany płaskimi zębami przedmiot. Co<br />
to może być? Nie jest to drewno, chyba kość. Sprawę wyjaśnił po kilku<br />
<br />
53<br />
<br />
dniach pan Włodarczyk, jedyny wykształcony człowiek na tym pustko-<br />
wiu. ”To jest czub nosa ryby,zwanej piłą”.Wywołało to to śmiech i nie-<br />
dowierzanie. Jednak to była prawda. Wśród tych przygłupów był jeden<br />
chłopak , o którym śmiało mogę powiedzieć, że był geniuszem. Był to<br />
mój najstarszy brat Janusz. Przebywał on w szpitalach lub leżał w łóżku<br />
w domu. Majsterkował przy radiach nie mając żadnego przygotowania.<br />
Zawsze brakowało mu schematu radia, obojętnie jakiego. Bez schematu<br />
naprawiał każde radio, a nawet budował swoje własne konstrukcje. Już<br />
w Pruszkowie wykonał radio na kryształkach. Z radia tego nie było<br />
większego pożytku,bo nie było tam polskiej mowy, była za to muzyka i<br />
mowa rosyjska, której słuchał ojciec. Janusz zawsze wołał ojca, bo<br />
gawaryt Moskwa.<br />
Ojciec długo i pilnie słuchał, a potem milczał. Długo wieczorami był za-<br />
dumany i tylko z matką zamieniał kilka słów. Matka często wówczas<br />
płakała. Po przyjeździe do Zdrojów Janusz nie wiadomo skąd poznał<br />
sztukę radiotechniki. Zaczął naprawiać ludziom odbiorniki. Niektóre ra-<br />
dia były wielkie jak szafa, przynoszono je z Podjuch,Klęskowa i Zdro-<br />
jów. Pan Makowski z Klęskowa przytargał radio na dwanaście lamp.<br />
Makowski miał tak samo liczną rodzinę jak nasza. Zamieszkał na<br />
początku Klęskowa po lewej stronie w dużym piętrowym budynku.<br />
Było tam gospodarstwo rolne. Tylko ja z rodziny pracowałem z<br />
Januszem. Przy okazji muszę tu przypomnieć, co powiedziała moja<br />
mama, a było to po śmierci Janusza. Kiedyś napomknąłem, że Janusz<br />
miał swój notatnik, brulion. Gdzie on jest? Tam były jego zapiski i<br />
rysunki .A pewnie, że były, przecież z miejsca zrobił wszystkie<br />
wyliczenia o bombie atomowej, jeszcze w Pruszkowie. Rzeczywiście<br />
przypominam sobie jego wypowiedzi w sierpniu 1945 r. Byliśmy wówczas jeszcze w Pruszkowie.<br />
<br />
54<br />
<br />
Ojciec był w Zdrojach. Po notatkach w gazetach o wybuchu bomby<br />
atomowej Janusz uśmiechnął się i powiedział: Nie jest to takie trudne,<br />
ale ważniejsze to zdobyć schemat radia lampowego. Takiego schematu<br />
nie zdobył.<br />
Janusz kazał znosić radia i z dwóch lub trzech robił jedno. Zbudował<br />
sam aparat do emisji lamp radiowych, sam omomierz i mnóstwo apara-<br />
tury. Jego sława przekroczyła granice Zdrojów. Pewnego dnia Janusz<br />
leżał w łóżku, a ja byłem przy nim i według jego wskazówek<br />
wykonywałem podłączenie silnika do sieci. Silnik był okrągły , od<br />
wentylatora, bez łap.<br />
Leżał na małym stoliku szachowym tuż przy łóżku. Podłącz go do<br />
gniazdka – były to ostatnie słowa,jakie wypowiedział w życiu .Po<br />
podłączeniu silnik drgnął, a że był okrągły stoczył się ze stolika na piersi<br />
Janusza.<br />
Nie był to ciężki silnik, może 4 kilo. Wysokość opadu prawie żadna, ale<br />
takie uderzenie w piersi wystarczyło,by z gardła buchnęła krew. Zabra-<br />
łem silnik z jego rąk i skoczyłem do drugiego pokoju, gdzie siedzieli<br />
rodzice i kilka obcych osób: Mamo, Janusz ma krwotok. Mój krzyk<br />
poderwał wszystkich. Ojciec podłożył złożone ręce pod usta Janusza i<br />
wyłapywał płynącą krew. Obrócił trzykrotnie do ubikacji, tam wylewał<br />
krew.<br />
Januszowi oczy zachodziły mgłą. Ostatni ich ruch był w moją stronę.<br />
Umarł w ramionach matki. Tato, to ten silnik uderzył go w piersi. Ojciec<br />
nic nie powiedział,matka też. Matka strasznie rozpaczała. Kiedy minął<br />
tydzień mama jeszcze płakała. Liczyłem dni, to już dziesiąty,myślałem.<br />
Nie przechodziło .Dopiero po dwóch tygodniach matka otrząsnęła się.<br />
Spojrzała w lewo , spojrzała w prawo, wstała i wzięła się do roboty.<br />
Trzeba tu nadmienić, że przez dwa tygodnie nikt nic nie gotował, ani nie<br />
sprzątał. Panowały w domu cisza i spokój. Ja też płakałem długo,a mści-<br />
we plany snułem i czekałem na chwilę ich realizacji. Bo to nowe niezna-<br />
<br />
55<br />
<br />
ne stosunki społeczne były winne. Siedząc na krześle wpatrywałem się<br />
w okno, myśląc o dalekim świecie i próbowałem znaleźć przyczynę<br />
śmierci brata. W obrębie dziesięciu kilometrów nie było nikogo,kto<br />
mógłby zrobić zastrzyk. Kto odważyłby się to wykonać poza<br />
przychodnią, szedł do więzienia. W okolicy nie było lekarza. Nikt nie<br />
przyznawał się do wyższego wykształcenia. Nikt nie mówił , skąd<br />
pochodzi ani co robił w czasie okupacji . Terror zapanował i tylko krzyk<br />
męczonych ludzi dolatywał z piwnic, lasów i wagonów. Po kilku<br />
miesiącach ludzie zaczęli przychodzić po swoje odbiorniki. Przyjechał<br />
człowiek z Podjuch. Pyta ojca, czy zastał syna. W ziemi – odparł ojciec. Co pan powiesz, co się stało ? Tak było ze wszystkimi. Aparaty,które<br />
Janusz sobie wykonał. Mama sprzedała korzystnie człowiekowi z Dąbia.<br />
W 1947 r. gimnazjum w Dąbiu , do którego uczęszczałem,organizowano<br />
obóz harcerski w Jezierzycach koło Śmierdnicy. Nie było w domu pie-<br />
niędzy. Należało wpłacić wpisowe, bo faktycznym organizatorem był<br />
hufiec z Gryfina. Poprosiłem Janusza, czy nie dałby mi pięćdziesiąt zło-<br />
tych. Otrzymałem, wpłaciłem i poszedłem, a wraz ze mną Tomek. Na<br />
obozie było nas około osiemdziesięciu. Namioty dostarczył hufiec z Gryfina.<br />
Sam komendant hufca odwiedził nas na obozie:Czuwaj!Czuwaj! Rozbi-<br />
to namioty na słońcu ,a nie w lesie – stwierdził. Komendant ten zginął<br />
śmiercią samobójczą we własnym domu – stwierdziła milicja. Takich<br />
samobójstw było kilka. Tajemniczych samobójstw? Nikt nie miał<br />
wątpliwości, co się za tym kryje. Nawet podczas chrztu mojego brata<br />
Bolesława aresztowano starostę gryfińskiego. Przyjechało gazikiem<br />
dwóch sowieckich oficerów i dwóch ubowców, zabrali od stołu starostę i słuch po nim zaginął.<br />
<br />
56<br />
<br />
Janusz był pierwszym Polakiem i Słowianinem pochowanym w Zdro-<br />
jach przy kościele. Był to pierwszy grób od kilkuset lat. Grób ten powi-<br />
nien być symbolem nowej polskości. Ludzie biorący udział w pogrzebie<br />
tak szeptali. Wynarodowiony ksiądz katolicki kazał usunąć grób<br />
w latach siedemdziesiątych. Grób Polaka przeniesiono na cmentarz ko-<br />
munalny.<br />
Wrócić należałoby do obozu harcerskiego. Był to ostatni obóz harcerski<br />
organizowany po wojnie. Później było tylko ZMP. Opiekunem obozu<br />
był pan Kocoń, wysoki facet z bielmem na jednym oku, o ruchach woj-<br />
skowego. W ostatni dzień obozu wyznaczono „zielony dzień”.Władza<br />
przeszła w ręce wybranych osób. Ja zostałem komendantem obozu.<br />
Z miejsca postawiłem na baczność Koconia, a następnie popędziłem go<br />
do latryny i z powrotem, podając komendę: padnij, powstań i tak kilka<br />
razy. Trzeba było widzieć jak sumiennie ten starszy już człowiek wyko-<br />
nywał rozkaz. Ani słowa skargi, ani grymasu na twarzy. Takie były oby-<br />
czaje i tacy byli ludzie. Wykonywał to chętnie, bo tak musiało być.<br />
Złapano naszego dyrektora gimnazjum, zdjęto mu spodnie i majtki,<br />
posmarowano ptaszka pastą do butów. Trzeba było widzieć jak on się<br />
szorował w jeziorze, śmiech był do wieczora. Na obozie zdobyłem kilka sprawności. Egzaminy były w wodzie, lesie, na łąkach i w polu. Na<br />
obóz szliśmy z Dąbia pieszo i tak wracaliśmy. Po pewnym czasie<br />
drużyna ta została rozbita.<br />
U nas w Zdrojach była Lotnicza Drużyna Harcerska imienia Żwirki<br />
i Wigury. Piękny szyld na wymontowanych drzwiach wykonał pan Wło-<br />
darczyk.<br />
<br />
57<br />
<br />
Budynek należał do drużyny przez kilka lat. Teraz jest tam przychodnia<br />
lekarska. W tej drużynie było nas około piętnastu. Pierwszym drużyno-<br />
wym był pan Leon Łukasiewicz, zamieszkały przy ulicy Harcerskiej,<br />
której sam nadał nazwę. Pan Leon miał około 35 lat,był postawnym<br />
facetem wysportowanym, nie dawał sobie w kaszę dmuchać. To on na<br />
zabawie w sali przy Lipowej rozbił bandę „Szafy”. Sam na sześciu.<br />
Wśród tej bandy był jeden, co nie miał lewej nogi. Podczas tej bójki<br />
Leon stanął po stronie mojej matki, która prowadziła bufet. Pan Leon<br />
mieszkał wraz ze swoją matką. Pochodził z warszawskiego ,był pilotem<br />
szybowcowym i partyzantem. W czasie, gdy on prowadził drużynę,to<br />
był ruch. Później wszystko upadło. A drużyna była zaawansowana w<br />
pracach modelarskich.<br />
Listewki dostawaliśmy z lotniska. Władze bardzo życzliwie odnosiły<br />
się do naszych potrzeb do roku 1949.<br />
Oddzielnie należy opisać życie kulturalne w pierwszych latach. Tak się<br />
składało, że zabawy taneczne były organizowane co tydzień w sali na<br />
Lipowej. Organizatorem ruchu był pan Łabędowski, starszy już<br />
człowiek, aktor z Warszawy. Robotę prowadził dobrze. Odbywały się<br />
przedstawienia teatralne ,jasełka, tańce na scenie i śpiewy zbiorowe.<br />
Powstało koło miłośników sceny. W przedstawieniach brali udział<br />
wszyscy zamieszkali ludzie bez wyjątku. Nikt nikogo nie nakłaniał.<br />
Wystarczyło powiedzieć:<br />
Władek,wejdź na scenę i zrób to. Władek wchodził bez ociągania i robił.<br />
Nikt się nie wymawiał,że nie potrafi. Kiedyś kilka osób na scenie śpie-<br />
wało wiązankę kujawiaków. Nie za bardzo im to wychodziło.<br />
Pani Krysiu,może im pani pomoże – odezwał się pan Włodarczyk i Kry-<br />
sia weszła na scenę. Była to córka Bronka,brata mojej mamy. Jeszcze<br />
<br />
58<br />
<br />
było w chórze za mało. Pani Kępińska, pani Michalska, może panie pomogą?<br />
Nadmieniam specjalnie o takich przypadkach, by pokazać morale tamte-<br />
go społeczeństwa.<br />
„A gdy trzeba na śmierć idą po kolei,jak kamienie rzucone na szaniec”-<br />
tak pisał dwieście lat temu Słowacki o swoim narodzie, który znał. Tak<br />
samo widziałem i ja. A było to bardzo dawno temu. Dziś wydawać by<br />
się mogło, że nie znajdziesz takich ludzi, ale to tylko tak się wydaje. Lu-<br />
dzie nie zmienili się, oni tylko przystosowali się do innych stosunków<br />
społecznych, aby przeżyć.<br />
Łabędowski sprowadził z Warszawy kilku aktorów zawodowych. Dali<br />
kilka przedstawień. Wyjechali po kilku tygodniach, bo za małe były za-<br />
robki, a gmina nie mogła ich utrzymywać. Zatrzymali się u nas na jeden<br />
wieczór. Jeden z nich pięknie śpiewał: Warszawo, ty moja Warszawo.<br />
Wśród nich był jeden malarz. Wymalował kulisy w kwiatki, grzybki.<br />
Sala zawsze była pełna. Ludzie przybywali z dalekich okolic,zwabieni<br />
muzyką, przedstawieniem, no i światłem, które bylo w Czanowie od po-<br />
czątku. Na pianinie grał pan Król albo cygan. Zabawy taneczne zaczęły<br />
się psuć. Przybywali ludzie nie wiadomo skąd i wzniecali<br />
bójki,rozbijali meble. Byli to przebrani milicjanci. Zauważyłem to,jak<br />
się oddalali po rozbiciu zabawy. Udali się za stare kino i wsiedli do<br />
gazika należącego do milicji w Gryfinie. To rozbijanie zabaw miało<br />
swój sens. Chodziło o wykazanie, że tylko pod nadzorem milicji życie<br />
społeczne jest nie zagrożone. Tylko że dotychczas nikt się nie bił i był<br />
spokój. Niepokój,zamęt, niepewność i niestałość wprowadzili do życia<br />
społecznego komuniści. Do 1948 r .prawa zakazu organizowania zabaw<br />
milicja nie miała. Dopiero po 1948 r. taką ustawę wprowadzono.<br />
<br />
59<br />
<br />
Tak się stało, że nie było żadnej<br />
zbiórki, żadnego spotkania towarzyskiego , żadnej zabawy tanecznej i<br />
wspólnego śpiewania. Tylko zebrania partyjne w każdą niedzielę o<br />
dziesiątej. Trzech facetów, którzy na przystanku autobusowym w Dąbiu<br />
śpiewało: Góralu,czy ci nie żal” dostało solidne lanie pałkami od dwóch<br />
przechodzących milicjantów. Jednego z tych pałkarzy znałem,pochodził<br />
ze Zdrojów. Tak zaczęła się władza ludu, władza klasy robotniczej, ale<br />
cicho kierowana przez obrzezańców.<br />
Wchodząc kiedyś do domu natknąłem się na znajomego. Marek – zawo-<br />
łałem. Uściskaliśmy się. Był to Marek Zakrzewski,chłopak osiemnasto=<br />
letni, mieszkaniec Pruszkowa z ulicy Pańskiej, krewniak Władka<br />
Kuklińskiego. Te dwie rodziny inteligenckie zamieszkiwały jeden<br />
budynek. Ich los jest mi w tej chwili nieznany. Marek zamieszkał u nas<br />
kilka dni. Następnie zajął budynek przy ulicy Czeremchowej. Tam spał i<br />
mieszkał.<br />
Kołdrę dostał od mojej mamy. Po dzień dzisiejszy nie wiem , po co<br />
przyjechał. Nigdy nie zwierzał się. Po kilku miesiącach wyjechał. Nigdy<br />
nie pytałem ojca o tę sprawę, ale przysłuchałem się rozmowie ojca z<br />
Leonem: Mówiłem mu, żeby dał spokój,bo to nie możliwe. On chciał<br />
pomścić wuja….To, że chciał pomścić wuja, chodziło chyba o wywózkę<br />
Józefa Kuklińskiego na Sybir. Reszta rozmowy dotyczyła chęci<br />
przejścia granicy na zachód, a to w 1946 r. było niemożliwe. Marek był<br />
dobrym kolegą, spędzaliśmy dużo czasu razem. Znał mnóstwo<br />
pieprznych kawałów.<br />
Próbował poderwać Wiesię,taką dziewczynę mieszkającą przejściowo<br />
u Tomka. Pochodziła z tej samej wsi,co Tomek. Przywiozła ją tu matka,<br />
po dwóch latach wyjechała.<br />
<br />
60<br />
<br />
W 1945 r. gmina poprosiła mieszkańców o wsparcie biblioteki. Każdy<br />
co miał, to oddał bez szemrania. Te książki dzisiaj, to byłyby dzisiaj<br />
białe kruki. Wszystko przepadło, bo biblioteki upaństwowiono. To co<br />
czerwonym cenzorom nie podobało się, poszło na przemiał. W<br />
Pruszkowie na ulicy 3 Maja była wypożyczalnia książek. Korzystał z<br />
niej Janusz przez całą okupację. Nazywała się „Maria”. Biblioteka ta<br />
przeniosła się do Szczecina na ul. Krzywoustego.<br />
W 1980 r. będąc na kawie z Zygmuntem Gaborym powiedziałem: Ruch<br />
kulturalny w 1945 r. tu na tym pustkowiu był większy niż obecnie.<br />
Tak, ma pan rację – odpowiedział. Był to pierwszy wypadek od czter-<br />
dziestu lat, że ktoś zgodził się ze mną w tej ocenie. Nie ma bowiem żad-<br />
nej kroniki w województwie szczecińskim, która opisywała by tamte<br />
lata. Która podałaby, że w 1945 r. było światło w Czanowie. Piszą<br />
owszem, swoje wspomnienia byli prezydenci i wojewodowie, ale czy<br />
piszą ,co stało się ze starostą gryfińskim albo o teatrze w Zdrojach. Nie<br />
piszą jakiej byli narodowości, czyje nazwiska aktualnie noszą.<br />
Pierwszy skład budowlany, jaki powstał w Zdrojach w 1948 r.<br />
kierowany był przez pana Wandersztoka, Żyda z pochodzenia.<br />
Odremontował on sobie domek przy Czeremchowej. Na zabawach<br />
tanecznych w 1947 r. pojawiało się dwóch Żydów. Odróżniali się od<br />
wszystkich nowymi garniturami. Byli to dwaj wspaniali tancerze i<br />
kompani. Przez kilka zabaw byli ośrodkiem zainteresowania, rej wodzili<br />
w tańcach. W tamtych czasach Żydzi byli lubiani, dopiero po 1957 r.<br />
wszystko zmieniło się.<br />
Tak jak się pokazali, tak i zniknęli. Poszła pogłoska, że skrycie przekro-<br />
<br />
61<br />
<br />
czyli granicę. Ostatni raz widziałem ich w autobusie miejskim do Szcze-<br />
cina. Opowiadali, jak to „nasi” tam walczą ,to znaczy w Izraelu. Byli w<br />
wieku 40 lat. Przy panu Łabędowskim i przy naszym domu kręcił się<br />
Żydek, pan Roman. Człowiek wykształcony, kręcił się prawie rok.<br />
Często jadał u nas posiłki, był rozmowny. Opowiadał o obozie<br />
koncentracyjnym,jak mordowano kobietę gipsując jej wszystkie otwory<br />
prócz nosa. Miał numer na ręce. Znał się na obrazach i niektóre u nas<br />
oceniał. Wyjechał do Nowego Jorku. Skąd pochodził, nie wiem. Jednego<br />
jestem pewny, że znał Warszawę, bo gdy często na scenie śpiewano: Ja<br />
wiem, żeś ty dzisiaj nie taka, że krwawe przeżyłaś ty dni – to wszyscy<br />
na sali płakali, a my z Tomkiem szturchaliśmy się łokciami: Patrz ,pan<br />
Roman też płacze i pan Zenek. My smarkacze kryliśmy się po kątach za<br />
krzesłami i braliśmy czynny udział w obserwacjach. Ci dwaj Żydzi w<br />
garniturach dobrze tańczyli,a pani Ewa jeszcze lepiej, bo była tancerką i<br />
baletnicą. Zły los zepchnął ją na doły życia. Tańczyła z każdym, a z<br />
Żydkami specjalnie, bo dobrzy z nich tancerze i dobrze ubrani chłopcy.<br />
Na środku sali pokazywali różne wywijasy i tak ludziska bawili się.<br />
Jednego też jestem pewny,że nie tańczono,gdy orkiestra zagrała:<br />
Czerwone maki na Monte Cassino,zamiast rosy piły polską krew. Każdy<br />
stawał ze swoją partnerką,w pół kroku zatrzymując rozbiegane ciało.<br />
Tylko komendant milicji brał swoją i próbował na siłę się kręcić. Ten<br />
komendant był już czwartym z kolei w Zdrojach. Nie pamiętam jego<br />
nazwiska, ale miał on ładną siostrę,która z nim mieszkała. Siostrę<br />
obrabiał facet zajmujący się naprawą radia, wraz ze swoim kolegą.<br />
Posiadał on broń, małego kolta, którego komuś pokazywał ,a ja to<br />
zauważyłem .Był konkurentem Janusza, ale Janusz wyrażał<br />
<br />
62<br />
<br />
się krytycznie o ich wiedzy na temat radia. Machnął ręką,mówiąc:Parta-<br />
cze. Dla Janusza ,ja znosiłem zegary elektryczne z lotniska, gdzie leżało<br />
kilka rozbitych bombowców, a ww hangarze nad zatoką Dąbską stała<br />
na stojakach żaglówka, czekała aby ją spuścić na wodę.<br />
Lotnisko całe obszedłem jesienią 1945 r. Ogromne hangary były puste;<br />
jeden ,gdzie były warsztaty mechaniczne, był spalony. Kilka samolotów<br />
leżało rozbite. Z nich Janusz i ja braliśmy sprzęt do produkcji aparatury<br />
radiowej. Lotnisko należało do Zdrojów. Brama wjazdowa była w Zdro-<br />
jach. Ale któryś z burmistrzów zmienił granicę między Dąbiem a Zdro-<br />
jami. Temu burmistrzowi ludzie kłaniali się, czego nigdy potem przez<br />
czterdzieści lat nie zauważyłem, aby ktoś powiedział dzień dobry prze-<br />
wodniczącemu rady miejskiej.<br />
Pan Tadeusz Łuczak z Klęskowa prowadził kurs przysposobienia rolni-<br />
czego i wojskowego. Odbywało się to w budynku na rozstaju dróg, nie-<br />
daleko pałacu. Później była tam szkoła podstawowa. Na ten kurs,nie ma<br />
co ukrywać ,chodziła cała młodzież, trochę dla nauki, trochę dla hultaj-<br />
stwa. Pan porucznik Dziubak prowadził musztrę i strzelanie .Nie każde-<br />
go mógł on czegoś nowego nauczyć, bo każdy po wojnie był ostrzelany.<br />
Mieszkał on w Klęskowie i był osadnikiem wojskowym, korzystał z na-<br />
szej elektrowni. Ten kurs ukończyłem i otrzymałem świadectwo.<br />
Ludność polska, która tu napłynęła, chciała te ziemie zagospodarować.<br />
Zabrała się do tego z impetem, pomimo że środków nie miała żadnych.<br />
Zajęte zostały wszystkie gospodarstwa ogrodnicze, większe budynki<br />
warsztatowe i fabryczne, restauracje i piekarnie. Ruch w odbudowie<br />
trwał mocno do pewnego czasu. Potem ludzie zaczęli wyjeżdżać. Nie<br />
rozumiałem tego,ale zauważyłem.<br />
<br />
63<br />
<br />
Nieraz w latach późniejszych zastanawiałem się, czy komunie nie<br />
chodziło o to,a by zniszczyć ziemie zachodnie.<br />
Aby nie było śladu, że kiedyś istniała tu jakaś cywilizacja i żeby zbudo-<br />
wać wszystko od nowa na znak prawdy fałszywej. Przez czterdzieści<br />
lat obserwacji dochodzę do wniosku, że takie były zamierzenia, bo nad-<br />
szedł dziwny rok 1948 , a z nim łuny pożarów. Spalono dworzec kolejo-<br />
wy, nie uszkodzony przez działania wojenne. Szyby w oknach, bilety<br />
w kasach, na peronie pełno mebli, ustawione i czekające na załadunek.<br />
Tor kolejowy podwójny od strony Dąbia i podwójny na Szczecin, a jed-<br />
notorowy na Klęskowo. Oprócz mebli pełno drutów, linek stalowych ,ankrów. Tu szedł załadunek tego co żywe i ciężkie. Tak mówili panowie<br />
Włodarczyk i Doroszewski. Spłonęła duża restauracja przy zielonym<br />
jeziorku. Była to największa sala i hotel .Obok niej stała wieża ciśnień<br />
z czerwonej cegły. Było tam dużo składanych krzeseł. Te krzesła można<br />
było spotkać nawet przy reflektorach. Z tarasu restauracji widać było<br />
panoramę portu, w którym na pierwszym miejscu stał okręt lotniskowiec<br />
Stał on na środku Odry ,l ekko przechylony, prawie przez rok. Obok tej<br />
dużej restauracji była druga mniejsza i trzecia, przy małej dróżce między<br />
drzewami. Na górze stał dwupiętrowy dom, ogromnych rozmiarów –<br />
spłonął. Z tego budynku swego czasu razem z Genkiem przywieźliśmy<br />
silnik spalinowy dużej mocy, jedno tłokowy. Rozbieraliśmy go cały<br />
dzień. Konia z wozem pożyczył Geniek od Ziemiuchów. Ten silnik<br />
nigdy nie został zamontowany, ani sprzedany. Stał on w piwnicy obok<br />
budynku.<br />
Paliły się lasy. Taki znak zostawiał ten , co je utracił bezpowrotnie. Była<br />
to jednak i słabość tego, co te tereny obejmował. Po niektórych budyn-<br />
<br />
64<br />
<br />
kach nie ma śladu.<br />
W górach wśród pięknej zieleni stał pałac. Należał on do właściciela ce-<br />
mentowni. Naprzeciw cementowni była też brukowana droga. W<br />
połowie tej drogi stała brama ,kowalskiej roboty. Przy bramie spalony<br />
budynek dozorców, piętrowy. Dalej droga szła do pałacu i tworzyła<br />
pętlę. W środku tej pętli rosła magnolia. Pałac pokryty był bluszczem o<br />
dużych prawie wielkości rabarbarowych liściach. W pałacu po prawej<br />
stronie sieni była obszerna oranżeria z uschniętymi palmami różnego<br />
gatunku.<br />
Najciekawsza była sala główna o wymiarach 30×20 metrów. U sufitu<br />
wisiał żyrandol pięciometrowej średnicy. Sala była wypalona. W niej<br />
posadzka wapienna, ściany ze śladami po ogromnych malowidłach<br />
puste.<br />
Pod kominkiem leżały dwie sztuczne zbroje rycerskie, wykonane z żeli-<br />
wa. Na szczytowej ścianie w małej wnęce stał posąg z białego marmuru.<br />
Był to Mojżesz z rogami i księgami pod lewą pachą. Nie był osmolony<br />
dymem, co by mogło świadczyć o tym, że nie miało się tu co palić<br />
oprócz dębowej podłogi. Obszedłem wszystkie pomieszczenia. Dach<br />
miał konstrukcję stalową,ale poszycia nie było . Na ścianach korytarzy i<br />
na zewnątrz były gipsowe płaskorzeźby, przedstawiające ludzi w<br />
strojach dawnych zajętych produkcją naczyń. Na ścianie zewnętrznej<br />
była miedziana płaskorzeźba wielkości zeszytu, na którą nie zwróciłem<br />
szczególnej uwagi.<br />
Później zauważyłem ją u Włodarczyków, co mogłoby świadczyć,że by-<br />
łem tam pierwszy. Jako smarkacz nie zwracałem uwagi na wartościowe<br />
przedmioty, a Włodarczyk jako człowiek dorosły,wiedział co brać. Za<br />
pierwszym razem wziąłem armatkę z miedzi na dwóch kółkach, dość<br />
ciężką,oraz pistolet o szerokiej lufie z czasów napoleońskich.<br />
<br />
65<br />
<br />
Za drugim razem myszkowałem w piwnicy. Była tam pusta kasa pancer-<br />
na, a jedna z piwnic była chłodnią. W tej piwnicy pod szafą znalazłem<br />
dwie flaszki wina. To wino próbował ojciec i z niesmakiem wypił. Było<br />
wytrawne,cierpkie i śmierdziało korkiem. Data produkcji 1798 r. Przed<br />
Napoleonem. Do tego posągu strzelałem ze swego karabinu i utrąciłem<br />
mu nos. Używałem nabojów o drewnianym pocisku. Takie naboje były<br />
w pudełku wraz z garłaczem. Magazyn tych garłaczy był na rogu ulicy<br />
Batalionów Chłopskich, a wiodącą do Zielonego Jeziorka. Posąg ten<br />
znajduje się obecnie w muzeum w Warszawie.<br />
Gieniek wziął mnie jako towarzysza i poszliśmy zwiedzać pałac. Geniek<br />
ze swoim karabinem, a ja tylko z karbidówką ,bo elektrycznych nie było.<br />
Długo szukaliśmy bez większego efektu. Zaraz na wstępie trafiliśmy na<br />
tajną piwnicę, do której była wybita w ścianie dziura. Tej dziury nie<br />
było, gdy byłem tam pierwszy raz. W środku były tylko puste półki. Był<br />
tu wcześniej ktoś mądrzejszy i bardziej spostrzegawczy. Geńkowi<br />
sprzątnięto majątek sprzed nosa nie jeden raz. Teraz po latach<br />
przypuszczam, że winę za to ponosił on sam, gaduła i pleciuga.<br />
Zapewne opowiadał kolegom, gdzie jutro zamierza iść i w ten sposób<br />
kumple wyprzedzali go.<br />
Tak właśnie było z piwnicą pod kinem. W piwnicy tej stała woda po ko-<br />
lana, zimna i śmierdząca. Weszliśmy tam z Gienkiem. Piwnice duże.<br />
W jednej, gdzie była pralnia, po wodzie pływały opakowania po łyżkach<br />
i widelcach oraz masa damskiej bielizny, całkiem dobrej, co świadczyło<br />
o niedawnym wrzuceniu do wody. Naszą zdobyczą był serwis<br />
porcelanowy na 24 osoby. Cały wózek talerzy,półmisków i waz. Sprzęt<br />
ten służy rodzinie po dzień dzisiejszy. Geniek klął kogoś pod nosem<br />
szeptem,żebym się nie zorientował o jego gadulstwie.<br />
<br />
66<br />
<br />
Tak było też z lochami koło Zielonego Jeziorka. Po raz pierwszy byłem<br />
tam z Genkiem, a później kilka razy sam. Szedłem na przodzie z<br />
karbidówką, za mną Geniek z karabinem. Lochy były długie, było kilka<br />
rozgałęzień. W jednym z pomieszczeń była stacja pomp powietrza.<br />
Silniki były już odkręcone. Geniek znowu zaklął po swojemu. W innym<br />
pomieszczeniu leżała kupa połamanych płyt gramofonowych. Po te<br />
płyty poszedłem za rok i sprzedałem je w Szczecinie jako złom. Kupiec<br />
Żydek oszukał mnie na wadze o kilogram. Był to ten sam Wacław<br />
Mierzejewski, który w latach 1958-1960 pracował w GS Police na<br />
skupie złomu. W lochach tych mieściło się dowództwo obrony<br />
Szczecina .Lochy były puste, miejsce po agregacie<br />
prądotwórczym puste ,tak jak i sale po nadajnikach radiowych. Wieża<br />
drewniana górująca nad lasem jeszcze stała. Wszędzie pełno kabli.<br />
W tych bunkrach wojsko nie spało, obok były drewniane baraki,niektóre<br />
kryte strzechą. Jeden z tych baraków rozebraliśmy i ustawiliśmy u nas<br />
w ogrodzie na Osiedleńczej. Baraki były nowe,składane i skręcane,łatwe<br />
w montażu. To wszystko wkrótce spłonęło. Jeszcze w 1947 r. chłopi<br />
zdzierali słomę z dachów na ściółkę, a potem ktoś podpalał wszystko, co<br />
było palne. Lochy ,w których nie byłem, znajdowały się zaraz za torami.<br />
Strach było tam wchodzić ,bo były zaminowane. Bomby lotnicze leżały<br />
u wejścia, niektóre wysadzono i wejście było częściowo zasypane. Do<br />
tych lochów prowadziły tory kolejki na wózki wywrotki. Nad tymi<br />
lochami stały reflektory przeciwlotnicze.<br />
Po naszej stronie toru leżał trup niemieckiego żołnierza, nigdy nie po-<br />
grzebany. Jeszcze w 1949 r. leżał hełm z czaszką w środku ,a płaszcz za-<br />
<br />
67<br />
<br />
rosła trawa. Te kości leżą tam chyba po dzień dzisiejszy.<br />
Pomiędzy stawem a torem kolejowym była mała łączka, do której<br />
zaczęli zgłaszać pretensje Woźniakowie po sprowadzeniu się do wolnego budynku, tego najbliżej toru. Na tej niwce rosło duże drzewo.<br />
Do niego została uwiązana lina stalowa,a drugi koniec do korzeni<br />
innego drzewa, w ten sposób można było zjeżdżać po linie prawie<br />
pięćdziesiąt metrów.<br />
Linkę ukradliśmy od dźwigu na kolei. Zabawa była na kilka miesięcy.<br />
Staw ten był dla nas ośrodkiem zabaw każdego rodzaju. Łódki ściąga-<br />
liśmy nawet z Dąbia. Był też dwu łodziowy pojazd na pedały. Kąpiel<br />
była przez trzy lata. Nikt nie zważał na brudną wodę. Pływały tam<br />
ryby,raki i my razem z nimi. Na tym stawie puszczano tratwy z<br />
płonącym ogniskiem w noc Kupały. Staw był niby naszą własnością i<br />
przypisany do naszego budynku. Chociaż takie samo prawo mogli rościć<br />
Januszewscy i Tomek. My jednak prawie o rok byliśmy wcześniej i stąd<br />
ta pewność naszej racji. Z budynku tego wyprowadziliśmy się na<br />
Batalionów Chłopskich. Tam było więcej izb i budynków, ogrodu i<br />
placu. Była nawet własna bocznica kolejowa. Ojciec człowiek światły<br />
przeczuwał, że kiedyś chyba szlag trafi Stalina i jego żydowską<br />
organizację. Nie dożył tego dnia. Czekać należało pięćdziesiąt lat. W<br />
międzyczasie szlag trafił bocznicę i część działki. W garści została<br />
słoma i plewy.<br />
Największy łup „Szafy”pochodził z rabunku dokonanego w budynku<br />
gminy .Po południu przed gminę zajechały trzy samochody ciężarowe.<br />
Ostatnich Niemców wywożono za Odrę, przeważnie tych, co nie zdążyli<br />
wycofać się z armią. Niemcy, przeważnie kobiety i kilku starszych męż-<br />
czyzn zostało wyładowanych przed budynkiem gminy. Pochodzili znad<br />
<br />
68<br />
<br />
jeziora, byli chyba rybakami. Wszyscy byli dostatnio ubrani. Worków<br />
i walizek dwa pełne samochody, na trzecim ludzie. Następnego dnia mieli być odtransportowani za Odrę. Tak też się stało, pojechali rano<br />
,tylko bez bagażu. Niemców obrobił „Szafa” z nożem w ręku, kazał<br />
oddać wszystko co na sobie mieli wartościowego albo urżnie łeb.<br />
Sprzeciwu nie było.<br />
Zresztą „Szafa”nie był sam. Udział brał facet, wspólnik ojca od bimbru,<br />
Mietek Januszewski, Geniek oraz ktoś z gminy.<br />
W zakładzie fryzjerskim Mietka strzygłem się i ja, Marek Zakrzewski<br />
i wszyscy inni mieszkańcy,aż do chwili,kiedy Mietkowi zabrano zakład<br />
na spółdzielnię. Do tego zakładu stojącego prawie naprzeciwko budynku<br />
gminy Mietek zatargał największe walizy z łupem rybaków. Geniek też<br />
przytargał jakieś worki.<br />
Ponieważ w Czanowie była jedna ulica przelotowa, to na niej usadowił<br />
się posterunek MO. Przechwytywał on samotnie maszerujących Niem-<br />
ców i w ten sposób utworzono lagier. Było tam około dziesięciu kobiet<br />
z dziećmi i kilku mężczyzn. Byli wykorzystywani do prac dorywczych.<br />
Tomek i ja prowadziliśmy wojnę z chłopakami w naszym wieku. Cięgi<br />
były po obu stronach, bo tamci nie dawali się. Kiedyś nawet jeden z<br />
nich rzucił półcegłówką i rozbił mi głowę; ja kiedyś próbowałem zabrać<br />
mu narty,jednak on był lepszy i uciekł. Poważnych zatargów jednak nie<br />
było,ot takie dziecięce swary.<br />
Jedna z kobiet pracowała u nas w domu jako niewolnica, po polsku po-<br />
moc domowa. Gminie chodziło o utrzymanie obozu, na który nie było<br />
pieniędzy. Dwóch Niemców pracowało u ojca w elektrowni, którzy<br />
później już sami zostawali do godziny 24.Ludność polska obchodziła się<br />
<br />
69<br />
<br />
grzecznie z nimi, nie ubliżała i nie szydziła z pokonanych.<br />
Jak ruscy łowili ryby? Byłem akurat z Władkiem i Tomkiem nad rzeką<br />
kolo zwalonego mostu kolejowego, kiedy podpłynął sowiecki holownik.<br />
Rzucili ładunki trotylu, wyłapali kancerkiem ryby i odpłynęli.<br />
Rozebraliśmy się z Władkiem i chlup do wody. Z doświadczenia<br />
wiedzieliśmy,że największe ryby wypływają najpóźniej. Z daleka<br />
zobaczyliśmy płetwy brzuszne. Władek złapał pierwszą rybę, nie<br />
mniejszą od niego. Ja małą.<br />
Było co nieść .Z początku wydawało się nam,że rybami należy się po-<br />
dzielić, ale czym bliżej domu Władek coraz mniej mówił na ten temat.<br />
Ryba jest niepodzielna.<br />
Sami nigdy nic nie rzucaliśmy do wody celem głuszenia ryb. Amunicja<br />
do tego się nie nadawała ,miny też, brak było spłonek, lontu i<br />
doświadczenia. Pociski armatnie i miny leżały, tylko je brać, ale po co.<br />
Najlepsze dla nas były granaty,tych jednak było jak na lekarstwo.<br />
Nie zawsze wszystko układało się dobrze między sowietami a naszą<br />
milicją. Pamiętam jak pod budynek gminy zajechał ruski czołg, dopomi-<br />
nając się o swoje prawa. Na posterunku na schodkach pod drzwiami<br />
stał milicjant z pepeszką, pan Jerzy Wieczorek. Nie ustąpił,choć lufa wie<br />
życzki została w niego wycelowana. Trzeba tu nadmienić, że Rosjanie<br />
dopuszczali się drobnych wykroczeń na osobach przebywających<br />
w mieście i tylko karabin oraz szybka pomoc mogły ich powstrzymać.<br />
Raz doszło do strzelaniny przy piekarni Pogodskiego. Tam stał stary bu-<br />
dynek, a nim jadłodajnia prowadzona przez starsze kobiety zza Buga.<br />
Byłem przy tym obecny. Komendant milicji, młody facet, blondynek<br />
w stopniu kaprala miał dziwny zwyczaj zwracania się przez „wy”.<br />
<br />
70<br />
<br />
Uzbrojony był w rozpylacz, oddał salwę w powietrze, bo Rusek nie<br />
chciał wyjść z gospody, a był pijany. Został on odprowadzony do swoich.<br />
Dwóch Niemców uciekło w nocy. Byli to mężczyźni w wieku 40 lat.<br />
Gmina miała z nich pomoc: zbierali i sortowali makulaturę i szmaty.<br />
Podniosłem kiedyś jedną książkę z kupy leżącej w garażu i przejrzałem.<br />
Była to książka medyczna. Wyrwałem z niej kolorowe rysunki<br />
człowieka i jego narządów. Biblioteki domowe małych rodzin, zbierane<br />
zapewne przez pokolenia , leżały teraz na kupie przeznaczonej na<br />
przemiał.<br />
Gdzie książki palą, wnet ludzi palić będą – znałem to powiedzenie brata<br />
Janusza. Nieznajomość języka czyniła te książki zbędnymi. Jednak<br />
powiedzenie diabelsko pasowało do porządków społecznych, jakie<br />
zaprowadzono w Polsce. Niektóre książki z wyglądu były drogie i<br />
stare,oprawne w skórę. Niemcy z głęboką zadumą zsypywali na kupę<br />
całe tony, a było tego kilka samochodów. Na taką małą miejscowość, nie<br />
chcę nikogo chwalić, było tego bardzo dużo.<br />
W Zdrojach nie było takiego budynku,w którym bym nie był, nawet<br />
w niektórych kilka razy. W ten sposób mogłem sobie wyrobić zdanie<br />
o mieszkańcach tych budynków.<br />
Starodawny trakt na Szczecin, to ulica Sanatoryjna. Przy tej ulicy było<br />
kilka budynków tak starych, że mogły pamiętać czasy słowiańskie.<br />
Widać to było w środku po ogromnym okapie nad kominem. Wszystko<br />
wybudowane z cegły. Nie było tam płyty, tylko palenisko jakby kowal-<br />
skie ,a jednak nie kowalskie, tylko taka forma do palenia ogniska. Takie<br />
starodawne piece były tylko przy tej ulicy. Budynki nie różniły się ni-<br />
czym od tych w Żbikowie. Przemysłu nie było więcej jak w Żbikowie,<br />
<br />
71<br />
<br />
tylko w domach było centralne ogrzewanie, czego w Żbikowie nie spo-<br />
tykało się. Centralne ogrzewanie miało 50 % budynków. W wielu<br />
domach były lodówki,czego w Żbikowie nie było. W kilku budynkach<br />
były pompy wirnikowe i hydrofory, czego nie spotykało się u nas. Ale<br />
wyraźne różnice były na polu kultury. Masa książek, pianina i<br />
fortepiany,meble stylowe, kawiarnie i restauracje, domy kultury – tym<br />
bito Żbików na łeb na szyję. W wielu mieszkaniach spotykało się<br />
cybuchy do palenia tytoniu i innych. Te cybuchy były<br />
fajansowe,porcelanowe o różnych kształtach, z pokrywką lub bez,o<br />
ustnikach krótkich lub długich na metr. Nie zbierałem tego, uważając to<br />
za rzeczy zbędne. Były domy bogate i biedne niektóre nawet biedniejsze<br />
od mego. Mało było w domach kwiatów doniczkowych, prawie się ich<br />
nie spotykało. W każdym jednak domu była masa butelek po winie i<br />
oranżadzie. Jaki porządek mieli w mieszkaniach nie wiem, bo wszystko<br />
leżało pokotem i należało długo składać np. łóżko,<br />
aby je zabrać do siebie. Po płotach należy stwierdzić, że mieszkał tu lud<br />
cywilizowany. Gdy Ruscy zamieszkali na Ogrodowej w Żbikowie zaczę<br />
li od niszczenia płotów, które utrudniały poruszanie się między ulicami.<br />
A więc płot w Rosji nie istniał. W żadnym domu nigdy nie znalazłem<br />
krzyża z Chrystusem, bo bym go zabrał do domu. A to już jest uwaga<br />
dość ważna i mówi o religii tego narodu. Słowian tu kiedyś zamieszka-<br />
łych złamali za pomocą krzyża, a krzyża tego wyrzekli się. Dziwne są<br />
poglądy ludzi i z biegiem wieków zmieniają się. Na pewno nie było tutaj<br />
innych wyznań ,ani narodowości. W jednym domu chyba u lekarza zna-<br />
lazłem książkę pełną zdjęć z Polski. Książka gruba na 100 stron,zawiera<br />
ła zdjęcia z palącej się Warszawy w 1939 roku. Była napisana po francu-<br />
<br />
72<br />
<br />
sku. Wziąłem ją i poszedłem do babci Tomka. Pokazałem jej to. Ona zna<br />
ła język francuski i tłumaczyła nam wszystkie zdjęcia. Na okładce był<br />
orzeł polski i w ten sposób zwróciłem na nią uwagę. Książka ta została<br />
u Tomka. Jego babcia nazywała się Hermanowska. Była kobietą<br />
wykształconą i wiele nam opowiadała o dawnych czasach, które nie<br />
były podobne do obecnych.<br />
Słowiańska nazwa tej miejscowości to Sroczy Las. Tędy szła drużyna<br />
Bolesława Krzywoustego na Szczecin. Ze wzgórza nad Zielonym Jezior<br />
kiem obserwował swoją drużynę idącą wśród śniegów przez wody i rze-<br />
kę na gród Szczecin. W tamtym czasie jeziorka jeszcze nie było,ale osa-<br />
da rybacka już była. Pytany ojciec ,dlaczego miejscowości nadano<br />
nazwę Czanowo, nie potrafił odpowiedzieć. Stacja kolejowa<br />
ZABORSKO, później Szczecin-Zdrój (od 1948 r.). Na stacji w budce<br />
był koks. Płoty były zaminowane. Po drugiej stronie była budka z<br />
ujęciem wody, ale pompy nie było.<br />
Kościół był tylko jeden. W nim Rosjanie skupili meble do wywózki.<br />
.Jeszcze walki za Odrą , a już niewolnicy ładowali na wagony, co się<br />
dało: zaczynano od materiałów budowlanych: deski, krokwie ,rury,<br />
tregry,cement, bo cementownia była na ruchu, a więc najpierw<br />
załadowano cement, maszyny i meble. Wystarczyło dwa tygodnie i były<br />
pustki. Walki jeszcze trwały, gdy nadjechali Polacy i zastali zdeptane,<br />
nie tylko pola,a wszystko co miało ludzki kształt. Jeżeli krzesło miało<br />
ludzki kształt, bo kształt ten nadał mu człowiek, to należało jednym<br />
kopnięciem złamać mu nogę i pozbawić tego kształtu. W tym tkwiła<br />
różnica między człowiekiem a dziczą. Dzieło zniszczenia , jakie<br />
zobaczył cywilizowany człowiek, straszyło ogromem zniszczeń i<br />
nienawiścią wykonawcy.<br />
<br />
73<br />
<br />
Ojciec był tu stosunkowo późno, bo na początku czerwca , ale o tym ,co<br />
tu się działo w pierwszym tygodniu, opowiadała mi pani Latanowicz,<br />
schowana w piwnicy w swym domu w Klęskowie. Panie,takiego huku,<br />
szumu i hałasu nie było podczas zdobywania miasta przez wojska ruskie<br />
jak potem. Tu był Meksyk, kto chciał to gwałcił, kto chciał urzynał<br />
głowę, a przedtem krzyczał:”dawaj czasy”.Nikt nie wiedział, co to<br />
oznacza,ludzie drętwieli na sam widok obcego żołnierza. Po dwóch<br />
dniach nadeszło inne wojsko i uspokoiło się. Jeżeli piekła mają taki<br />
obraz,to rzeczywiście trzeba się starać iść do nieba.<br />
Sam chodząc po piwnicach w jednej znalazłem wojskowy bagnet we<br />
krwi i pierzu. Krew była też widoczna w innych piwnicach dzięki<br />
pierzu, bo oblepiało się wszystko. Pani Latanowicz dość dobrze mówiła<br />
po polsku, miała syna adoptowanego. Syn ten wraz z matką opowiadał<br />
mi ,ale to mnie jakoś nie ruszało i nie zgadzało się z moimi<br />
obserwacjami.<br />
Pamiętałem posterunki ruskie wokół polskich koszar,widziałem stojące<br />
pociągi z jeńcami niemieckimi o otwartych drzwiach. Na drugich torach<br />
stały pociągi z przesiedleńcami niemieckimi, też z otwartymi wagonami.<br />
Na stacji stali przez trzy dni, mogli się kontaktować. Jak to pogodzić z<br />
wywózką Polaków z Pruszkowa w 1945 roku, którzy zaginęli i słuch o<br />
nich zaginął. Dopiero, gdy po latach, niektórzy wrócili, to opowiedzieli<br />
gdzie byli.<br />
Pomny swej przysięgi żałowałem jeno, że to nie ja siałem postrach<br />
wśród ludności niemieckiej i że to nie ja urzynałem im głowy. Miałem<br />
rachunki i mam po dzień dzisiejszy, które nie są załatwione. Byłem i<br />
jestem przekonany, że przeżyłem wojnę,nie dlatego,że nie chciano mnie<br />
zabić,ale nie zdążono.<br />
<br />
74<br />
<br />
Ci ,co byli pod ruskim jarzmem,wyginęli wszyscy wraz<br />
z ziemią, ci co byli pod niemieckim butem mieli zaginąć, tak aby śladu<br />
po nich nie było, a więc spaleni w piecach. U Ruskich zostały groby po<br />
kilka tysięcy jeden, a po Niemcach kości nie znajdziesz. Ludzi nie ma<br />
i kości nie ma, to była technika.<br />
Grupa teatralna pana Łabędowskiego zawsze śpiewała:<br />
„Dobranoc, do jutra żegnamy,<br />
A jutro spotkamy się,<br />
W programie humorek wam damy,<br />
Niech całe Czanowo to wie.”<br />
Świat, który zaginął, to świat Czanowa w latach 1945-1948. Jak tam<br />
pięknie.<br />
Gdy weszło się drogą brukowaną na wzgórza, to doszło się do ogromnej<br />
restauracji. Z tego miejsca jest panorama Odry i portu. Po drugiej stronie<br />
sad morwowy, w tym sadzie leżała butla tlenowa , do niej strzelałem<br />
z karabinu i dziurawiłem ją.<br />
Pewnego dnia przez Czanowo Ruscy pędzili bydło na wschód. Strażni-<br />
ków było dużo, nie udało się nic ukraść. Stada były ogromne,po kilka<br />
tysięcy. Ciekawe, ile tych krów doszło do Rosji.<br />
Zaczęła wycofywać się kawaleria. Jadą i jadą, końca nie widać. Wpada<br />
do pustego sklepu wspólnik od bimbru : Chłopcze, szukaj pustych<br />
flaszek,a żywo. Do tych flaszek na zapleczu z gąsiora 30 – litrowego<br />
nalewano bimber. Pomagał Gieniek. Butelką pomachał stojąc przed<br />
sklepem,trudno uwierzyć, ale kolumna zatrzymała się. Bez rozkazu. Ci,<br />
co nie widzieli faceta z flaszką, zgłupieli.<br />
<br />
75<br />
<br />
Żołnierze weszli do sklepu,oparli się o pustą ladę. Wspólnik podał<br />
flaszkę pierwszemu z brzegu, ten łyknął raz, przełknął, na twarzy<br />
zauważyłem dziwny uśmiech: job mać – wykrztusił -skolko? Jego<br />
koledzy nie patrzyli na flaszkę, ani na nas,patrzyli na pijącego. Po<br />
skurczu jego twarzy zrozumieli ,że napój jest prawdziwy. Pró-<br />
bując butelki już nie oddał, trzymał ją w zaciśniętej garści, aż kostki pal-<br />
ców zbielały. Zapłacił i wyszedł. Co niesiesz?-zapytał jeden stojący w<br />
kolejce. Ten nie odpowiedział. Ta tajemnica oznaczała tylko jedno.<br />
Kolejka rosła. Stanęła cała dywizja. Geniek z kimś przytargał następny<br />
gąsior, a potem następny. Pełno ich było po piwnicach. Przy sprzedaży<br />
bimbru nie doszło do żadnych zamieszek. Nadjechała generalicja<br />
zobaczyć,co się dzieje .Nie wydali żadnego rozkazu, stanęli na koniach i<br />
palili machorkę. Kilka flaszek wspólnik podrzucił generałowi: Charaszo<br />
zawołał chwytając za torbę. Tego dnia wysprzedano wszystkie zapasy<br />
i zarobiono duże pieniądze. Poznałem to po wspólniku i ojcu, którzy<br />
zgodnie kiwali głowami. Tak się żyło w tamtych czasach.<br />
Prawdopodobnie wojsko sowieckie miało obiecane, że po zwycięstwie<br />
każdy będzie mógł coś zabrać do domu.<br />
Gdy sowieci opuszczali Zdroje doszło w kilku punktach do gwałtów.<br />
Kiedy już byli załadowani na samochody, nadszedł rozkaz: Maszyny<br />
stop, wszystko rozładować, bo kula w łeb! Żołnierze zapłakali. Jeden<br />
zdesperowany zrzucił pianino na bruk. Jeden przyniósł cały worek zega-<br />
rów ściennych szafkowych, szesnaście sztuk. Myślał,że obdaruje<br />
młodsze rodzeństwo, a i dla Zoi, dziewczyny był jeden, myślał o starej<br />
Ostapczukowej ,która w czas rewolucji zawsze pomagała.<br />
Żołnierz mówił szybko i gwałtownie.<br />
<br />
76<br />
<br />
Matka stała na stopniach werandy i słuchała, słuchałem<br />
i ja. Okazuje się, że ten żołnierz ukradkiem ocierający łzy, szedł tysiąc<br />
kilometrów i nie spotkał domu ,bo wszystko było spalone. Głodno<br />
i chłodno szło wojsko , by walczyć z faszystami ,a teraz? Spasiba – po-<br />
dziękował za flaszkę i odszedł.<br />
Jeden podjechał i zwalił meble stołowe,stylowy komplet .Drugi podje-<br />
chał i zwalił traktor. Na podwórkach rozpalali ogniska i palili dobytek.<br />
Po ich odjeździe, po kilku miesiącach szła cicha pogłoska niby złowiesz<br />
czy pomruk, że nikt z nich nie wrócił do domu. Czy to prawda? Niech<br />
oceni to historia.<br />
Następnego dnia po wyjeździe sowietów obszedłem kilka domów,w któ-<br />
rych kwaterowali. Chodziłem z wózkiem. Zebrałem około dwieście tale-<br />
rzy. Razem ze mną chodził pan Roman. On chodził i szperał za czym in-<br />
nym, ja za czym innym. Z traktorem, co stał pod naszym domem był kło<br />
pot, bo jakiś PGR chciał go zabrać. Ojciec oddał go , ale za zapłatą.<br />
Już jesienią 1945 r. nadeszła do gminy pomoc z Ameryki i nadchodziła<br />
przez kilka lat. Ojciec dostał krowę, konia pan Januszewski,traktor<br />
gmina,a paczki na kartki otrzymywali wszyscy. Ciągnik ten miał dwa<br />
kółka z przodu, jedno przy drugim. W paczkach było wszystko:<br />
cukierki, papierosy, zupy grochowe, fasolka,ryby, soki pomarańczowe i<br />
cytrynowe.<br />
Była to pierwsza żywność zdobywana na kartki, a nie kupowana od Rus<br />
kich .Były to paczki z UNRA.<br />
Chciałbym tutaj nadmienić, jakie panowały obyczaje .Otóż jeśli stało ja<br />
kieś towarzystwo lub siedziało w przedziale czy w karczmie przy jed-<br />
nym stoliku, to zawsze nawzajem częstowano się. Nikt nie zapalił papie-<br />
<br />
77<br />
<br />
rosa nie częstując uprzednio wszystkich. Nikt nie zjadł jabłka nie częstu-<br />
jąc obecnych. Takie były zwyczaje. Jednak zmieniła je władza ludowa.<br />
Po wymianie pieniędzy pewnej jesieni, bieda zajrzała ludziom w oczy.<br />
Czy jednak bieda mogła zmienić tysiącletnie obyczaje? Nie, nie mogła.<br />
Obyczaje te zmieniła władza złożona z ludzi obcej narodowości. Od<br />
tego czasu przez czterdzieści lat sklepy były zawsze puste. Chleba<br />
w 1949 r .brakowało przez kilka dni w miesiącu. Siedziałem kiedyś<br />
autobusie i obserwowałem dwóch panów, rozmawiających ze sobą na<br />
przystanku. Po chwili rozmowy jeden z nich wyciągnął paczkę papiero-<br />
sów. Ciekawe, czy poczęstuje znajomka?- pomyślałem. Ten wyciągnął<br />
sobie papierosa, paczkę schował do kieszeni. Tak, pomyślałem, czasy się zmieniają.<br />
Był to rok 1950. Opisuję lata czterdzieste, lata szalone i krwawe, lata mo<br />
jego dzieciństwa. W tych latach miałem skończyć podstawówkę i zrobić<br />
maturę. Do szkoły nie chodziłem całe dziesięć lat. W 1948 r. poszedłem<br />
do szkoły ogrodniczej. Dopiero po wyjściu z wojska w 1957 r. zapisałem się do szkoły w Dąbiu i ukończyłem ją.<br />
Po szynach kolejowych transporty z maszynami, drewnem,skrzyniami<br />
szły na wschód dzień w dzień przez kilka lat .Kiedyś taki transport za-<br />
trzymał się w Zdrojach. Jak ruszył, nie kręciły się dwa koła. Strażnik na<br />
tym wagonie, ruski żołnierz, nie wiedział co robić. Strelaj, bladź –<br />
wołam do niego – bo koła się zetrą. Ten położył karabin, przechylił się<br />
na dół,aby złapać za rączkę hamulca. Spadł z wagonu. Zaczął<br />
krzyczeć,bo na końcu składu był następny strażnik. Pociąg jechał wolno,<br />
ale nie stanął.<br />
Zdarzały się jednak transporty,które szły na zachód. Były to transporty<br />
<br />
78<br />
<br />
z ludźmi. Jechały pod nadzorem. Tak jakoś dziwnie się składało, że nie -<br />
które zatrzymywały się w Zdrojach. Był śnieg, gdy zatrzymał się pociąg.<br />
Ja szedłem na skróty przez ogrody do domu na Lipowej przez podwórko<br />
komendanta ,prosto na dom. Przy pociągu rozległy się strzały. Ze stacji<br />
przez łączkę i nasze podwórko zwiewał człowiek z torbą w ręku. Wysko<br />
czył z naszego podwórka i w ogrody na podwórko komendanta, gdzie<br />
ja już byłem. Za nim cały czas biegło pięciu strażników kolejowych. Do<br />
biegli do mnie i zapytali, dokąd zwiał złodziej, wskazałem drogę. Gdy<br />
oddalili się, podszedłem do budy psa na podwórzu komendanta i wyciąg<br />
nąłem torbę wrzuconą tam przez uciekającego opryszka. W tym momen-<br />
cie z domu wyszedł komendant milicji. Powiedziałem mu, co się stało<br />
i pokazałem torbę. W tej torbie była wśród innych rupieci torebka<br />
damska. Z tej torebki pan Juchniewicz wyciągnął trochę łańcuszków,<br />
a resztę oddał mnie. Strażnicy nie wracali. Torbę zaniosłem do domu.<br />
Jedno mnie dziwiło, skąd opryszek znał opłotki i tak sprawnie uciekał.<br />
Był co prawda śnieg i nasze ślady, ale te ślady krzyżowały się, łatwo<br />
było krążyć w koło, a ten najlepszym szlakiem oddalał się od ogarów.<br />
Musiał on być z bandy „Szafy”, którego nie znałem. Na tej stacji kiedyś<br />
ludzie wyskoczyli. aby się załatwić i kilka osób wyleciało w powietrze.<br />
Sam peron był wolny od min, ale parkan był zaminowany, kto podszedł<br />
do sztachet i nadepnął, to ginął. Były tablice „Uwaga,miny!”, jednak<br />
biedni ludzie, przyparci potrzebą śpieszyli się i nie zauważali tablicy. Na<br />
te pociągi napadały bandy. Bandy te musiały być umówione z<br />
maszynistą. Na postojach do wagonów wpadali opryszki, zabierali co się<br />
dało. Przesiedleńcy wywożeni byli w wagonach towarowych krytych i<br />
na lorach, a także w pulmanach.<br />
<br />
79<br />
<br />
Bandy po napadzie zbierały się w krzakach na wzgórzu.<br />
Szedłem kiedyś betonową drogą pod górę do Zielonego ,patrzę na prawo<br />
a tam siedzi pięciu i dzieli łupy. Jeden trzymał właśnie prześcieradła<br />
w ręce i rozdzielał na kupki. Gdy ich zauważyłem , przyśpieszyłem kro-<br />
ku, aby zwiać. Po tych ludziach można było się wszystkiego spodziewać.<br />
Na tej stacji złożona została konstrukcja mostu stalowego, otrzymanego<br />
z Anglii. Ustawiono z tego pierwszy most kolejowy, stojący po dzień dzi<br />
siejszy. Te żelazne tregry leżały, a my na nich urządzaliśmy zabawy.<br />
W tregrach tych pełno było nawierconych dziur. Wszystkie były farbą<br />
ponumerowane. Z jednego z dźwigów ukradliśmy linkę stalową, bo była<br />
nam potrzebna. Zrobiłem to ja , Tomek i Władek.<br />
Zaraz przy stacji kolejowej stał drewniany dom kryty strzechą. Nikt nie<br />
uwierzy, ale ten dom przetrwał wojnę, nie został spalony. My chłopaki<br />
rozebraliśmy go na opał. Z drewna budowaliśmy tratwy do pływania na<br />
stawie. Na tych tratwach paliliśmy ognie w noc Kupały. Pomału zostały<br />
tylko kamienne fundamenty, na których dziś ktoś postawił dom.<br />
Na taką tratwę z Tomkiem wturlałem beczkę jakiegoś smaru. Po zapa-<br />
leniu szedł czarny dym prosto w górę, taki że ludzie ze zdziwieniem<br />
stawali na drodze pytając ,co to się tak pali. Sami nie wiedzieliśmy.<br />
Były z nas dobre urwisy,lecz na pewno inni niż pozostali. Ja,Tomek,Wła<br />
dek,Tadek,Wiesiek Włodarczyk mieliśmy okazję życiową podpalić kil-<br />
ka domów dla zabawy albo przez nieuwagę. Tego jednak nie robiliśmy.<br />
Nasze geny nam na to nie pozwalały. Dlatego to nie przypadek, że ogni-<br />
ska były palone na wodzie. Aby rozpalić ognisko harcerskie i ugotować<br />
sobie strawę popłynęliśmy z Wieśkiem na wyspę.<br />
<br />
80<br />
<br />
Nikt z nas nie palił papierosów,nawet młodzież starsza jak Geniek i Ro-<br />
mek. Z kobiet w Zdrojach paliła skręty tylko jedna starsza kobieta ,która<br />
nieraz zachodziła do mamy na pogawędkę. Dziś w 1995 r., gdy zobaczę<br />
na ulicy publicznie palące kobiety, wszystko się we mnie łamie.<br />
Tysiącletni dorobek kulturalny naszych dziadów i ojców przepadł.<br />
Duży wpływ, jakby nie było, miała na nas babka Tomka i pan Łabędow-<br />
ski ze swoim teatrem i patriotycznymi skeczami granymi na scenie.<br />
Co niedziela było jakieś przedstawienie. Śpiewano:”Boże,coś Polskę”,<br />
„Warszawiankę”,”Czerwone maki”,”Powstań Polsko,zrzuć kajdany”,<br />
wiązanki kujawiaków,”Oj chmielu,oj niebożę, niech ci Pan Bóg<br />
dopomoże”. Był duch w narodzie. Ojciec mój w 1957 r. po dojściu do<br />
władzy Gomułki powiedział: Wszyscy tak ładnie gadają, ale ducha w<br />
narodzie nie ma. Ja miałem nieszczęście żyć w czasie wojny, ale miałem<br />
też szczęście łyknąć trochę manier przedwojennych i to wystarczyło na całe życie.<br />
Kilka miesięcy temu byłem na pogrzebie brata Józefa. To już czwarty.<br />
Cześć,Wiesiek – zawołał jakiś gość, podając rękę. Spojrzałem, patrzyły<br />
na mnie chłopięce oczy Władka. Nie widzieliśmy się czterdzieści dwa<br />
lata. On mnie rozpoznał po podobieństwie do braci, wśród których obra-<br />
cał się. Przyglądałem się chwilę starszemu panu, szukałem pod maską<br />
czasu podobizny dawnego Władka. Była, kształt czoła i oczy. To był<br />
Władek. Uściskaliśmy się. Władek był dobrym kolegą. Miał siostry<br />
Krystynę i Henrykę oraz brata Mietka, fryzjera. Mietek był w Zdrojach<br />
od samego początku. Rodzina ta zajęła budynek obok nas, a w latach<br />
późniejszych wybudowała ogrodnictwo. Ich ojciec swego czasu został<br />
poturbowany przez byka. Mietek był fryzjerem, a Władek tak jak ja<br />
włóczykijem.<br />
<br />
81<br />
<br />
Rodzina Błaszkowskich zamieszkała na początku na ulicy Osiedleńczej<br />
Było tam kilkoro dzieci. Dziewczyna Krysia, moja rówieśniczka,zmarła<br />
na zapalenie płuc. Jej matka poszła do pana Włodarczyka, aby zrobił<br />
zdjęcie trumny. Ten jednak odmówił, bo nie miał kliszy. Posiadać kliszę<br />
w tamtych latach , było trudno. Jej starszy brat Franek poszedł do pracy<br />
w żegludze. Pływał na holowniku po Odrze.<br />
Władek był jednym z tych, co strzelali z mojego karabinu. Był dobrym<br />
piłkarzem . Boisko sportowe było przy ulicy obok szkoły ogrodniczej,<br />
tuż przy Odrze. Kiedyś stała nad samą wodą wielka restauracja z dużą salą widowiskową i muszlą koncertową, na którą można było spoglądać<br />
z boiska sportowego. Wszystko diabli wzięli. Obok tej sali był mały ka-<br />
nał portowy. W tym kanale pełno było bierwion sosnowych, długości<br />
ok.20 metrów, okorowanych,leżały bezwładnie częściowo w wodzie,<br />
częściowo na brzegu, nieraz jedno na drugim. Między tymi drągami<br />
w wodzie pływały trupy, a wśród turzyc pełzały węże. Była tam zatopio-<br />
na duża łódź rybacka, którą w mojej obecności wyciągnęli rybacy z<br />
Podjuch. Drągami usunęli bierwiona, a następnie podpłynęli swoją<br />
łodzią i bosakiem podnieśli dziób zatopionej łodzi. Następnie jeden z<br />
nich wiadrem wylewał wodę. Zeszło im na tym cały dzień. Nas taka<br />
łódź nie interesowała, bo nie wolno było łodzi posiadać. Ja z Tomkiem<br />
wybraliśmy się wytępić węże na tym kanale. Tomek miał szablę, a ja<br />
siekierę.<br />
W butach gumowych łaziliśmy pół dnia. Węże były takie sprytne,że To-<br />
mek nie nadążał machać szablą. Zawsze zdążyły nam zwiać. Było<br />
niewygodnie, bo turzyce tworzyły kępy, o które przewracaliśmy się.<br />
Łaziliśmy po tych bierwionach i zaglądaliśmy do wody szukając na dnie<br />
<br />
82<br />
<br />
jakiejś motorówki. W to miejsce najczęściej przychodził Marek i długo<br />
siedział. Zapytany, po co tutaj siedzi, odpowiadał, że chce spotkać<br />
przewoźnika i na tym rozmowa się kończyła. Marek był harcerzem w<br />
stopniu ćwika .Pomagał nam w drużynie. Władek też był w naszej<br />
drużynie. Ładnie śpiewał piosenki harcerskie, takie których my nie<br />
znaliśmy, np.”Płonie ognisko i szumią knieje”.<br />
Był lepiej zorientowany od nas. Wśród ludzi przebywał o rok dłużej od<br />
nas. W wystawianych jasełkach miał śpiewającą rolę i potrafił służyć<br />
do mszy. Gdy ja chodziłem do szkoły ogrodniczej, to Władek<br />
podchodził i podrywał dziewczyny. Dziewczynom podobał się.<br />
Ja wałęsałem się nie tylko po Zdrojach. Pewnego razu wybrałem się uli-<br />
cą Chłopską pod most autostrady, prosto do lasu bukowego. Droga była<br />
brukowana. Po lewej stronie napotkałem trzy dęby, wysokie, wysmukłe,<br />
proste o grubym pniu. Jeszcze nie mając żadnego przygotowania bota-<br />
nicznego oceniłem ich wiek na 350 lat. Stanąłem i podziwiałem. Za tymi<br />
dębami była leśniczówka, powiązana z domem wypoczynkowym. Było<br />
tam małe jeziorko z drewnianym półkolistym mostkiem. W murach tych<br />
zabudowań znalazłem pancerfausta,zabrałem go do domu, a Geniek<br />
strzelił z niego w zerwany most, ten kolejowy, tuż pod wodą. Nastąpił<br />
straszliwy wybuch, ale ryb nie było, bo za płytko nastąpiła eksplozja.<br />
Leżała tam drewniana skrzynka wypełniona trotylem z otworem na<br />
spłonkę. Była jednak za ciężka i nie zabrałem jej.<br />
Ta kawiarenka to była oaza spokoju, cisza, pustka i tylko świergot ptaków.<br />
Nie była spalona, a była tego przyczyna. Otóż kilka razy pojechałem po<br />
mleko do Klęskowa, w okolice ulicy Mącznej, tam był folwark.<br />
<br />
83<br />
<br />
W jednej z obór spotkałem polskie wojsko. Dotychczas nigdzie nie widziałem w tych stronach naszego munduru.<br />
Wojsko doiło krowy. Po kilku dniach zapytałem sierżanta, co tu robią?<br />
Tędy szliśmy na Odrę, Ruski szli na Dąbie i Zdroje, aby odepchnąć nas<br />
od dużego miasta Szczecina, bo tam większe łupy, a my na Klęskowo,<br />
Kołowo, Binowo do Radziszewa, po lewej stronie autostrady aż do<br />
Odry. Dlatego nie obrobiona została fabryka włókien sztucznych,<br />
dlatego kilka krów ocalało w tym folwarku, dlatego mniej zniszczeń jest<br />
na tym szlaku. Po latach zauważyłem,że wszystko się zgadzało. Nie<br />
został spalony pałac, w którym dzisiaj jest dom dziecka.<br />
Wiosną na tym folwarku ojciec obsługiwał młocarnię i silnik spalinowy.<br />
Ja jako dzieciak robiłem fikołki na słomie, co ojcu, o dziwo,podobało się.<br />
Były tam ładne budynki, podobne do koszarowych, ale całego gospodar-<br />
stwa nie obszedłem.<br />
Na samym początku Mącznej był budynek,do którego chodziłem na<br />
kurs. Później była tam szkoła. W tej szkole nauczycielka miała syna i<br />
córkę. Syn udzielał mi lekcji i przygotowywał do szkoły średniej. Miał<br />
chyba ze mną ogromne kłopoty. Córka razem ze mną chodziła do<br />
gimnazjum. Pamiętam ją ze względu na ładne rysunki. Za lekcje ojciec<br />
zapłacił klaserami znaczków pocztowych, których miałem cały stos.<br />
Karabin wojskowy nie był jedyną bronią, jaką posiadałem. Na<br />
podwórku u Reduchy znalazłem dwururkę małokalibrową. Sama lufa bez kolby.<br />
Jedna lufa była gwintowana, druga gładka. Kolbę zamontowałem od du-<br />
beltówki. Wiedziałem, gdzie leży,więc poszedłem i przyniosłem.<br />
Pasowała, a była prawie nowa. Małe przeróbki należało jednak<br />
wykonać. Do tej dostałem od Tadka jeden nabój śrutowy. Do lufy<br />
gwintowanej łatwiej było zdobyć naboje.<br />
<br />
84<br />
<br />
Tę dubeltówkę sprzedałem Jackowi z Dąbia. Jacek to kolega Lucjana ze<br />
szkoły. Ja znałem go z obozu harcerskiego w Jezierzycach. Zażądałem<br />
1.500 zł, miał przy sobie 800 i za tyle mu dałem strzelbę, więcej nie<br />
przyniósł. Miałem jeszcze wiatrówkę prawie nową, zginęła<br />
ona z domu w okolicznościach do dzisiaj niewyjaśnionych.<br />
Wiatrówkę miał i Wiesiek Włodarczyk, ale jego była cała niklowana.<br />
Gdy wybraliśmy się na wyspę, na biwak, mieliśmy ze sobą wiatrówki.<br />
Tę jego wiatrówkę ostatni raz widziałem na samochodzie ciężarowym.<br />
Gdy pełnomocnik rządu wyprowadzał się, to cały dobytek tak ciężko<br />
przez Włodarczyków uzbierany, został wywieziony. To była nowa spra-<br />
wiedliwość.<br />
Chętnie szperałem po czołgach. Trzy ruskie stały pod nasypem kolejo-<br />
wym. Razem z tymi na dzisiejszym osiedlu Słonecznym było ich<br />
siedem. Wlazłem do tego bliżej papierni i koniecznie chciałem wykręcić<br />
pryzmaty z wieżyczki. Nie miałem żadnych narzędzi, a potrzebny był<br />
mocny śrubokręt. Wyklepałem kawałek płaskownika, ale wyginał się. W<br />
takim czołgu szukałem też broni krótkiej. Na wypalonych metalowych<br />
siedzeniach leżały tylko kupki popiołu po spalonych ludziach. Żar w<br />
środku musiał być tak wielki, że stopione zostały niektóre części<br />
metalowe. Broni żadnej nie znalazłem. Te czołgi w latach późniejszych<br />
zostały pocięte na złom. Przyglądałem się raz, żeby zobaczyć,czy można<br />
przeciąć dziesięciocentymetrową płytę. Spawaczowi szło to tak, jakby<br />
przecinał plaster miodu.<br />
W szkole podstawowej, która ocalała z pożogi wojennej,<br />
zmagazynowane zostały maszyny i sprzęt z wojskowej szkoły lotniczej.<br />
<br />
85<br />
<br />
Wszystkie sale zawalone były silnikami lotniczymi, aparaturą<br />
pokładową, były też plansze i makiety. Stąd Janusz czerpał urządzenia.<br />
Geniek upodobał sobie silnik motocyklowy na wózeczku.<br />
Na tej szkole na dachu zamontowana była syrena alarmowa na prąd.<br />
Zabrała ją milicja. W szkole tej było centralne ogrzewanie. Nam były<br />
potrzebne kaloryfery. Jednak nic z tego nie nadawało się do użytku. Nie<br />
spuszczono wody i wszystko popękało. Były tu też łaźnie z natryskami,<br />
urządzenia , jakich nie widziałem w żadnej szkole w Pruszkowie. Tutaj<br />
postęp techniczny widoczny był w wielu domach, wyposażonych w ko-<br />
siarki do trawy, ogrodnicze opryskiwacze plecakowe, domowe sikawki<br />
do gaszenia pożaru, itp. Kiedy wybuchł pożar u Tokarków- paliła się<br />
komórka, w której była krowa- naściągano tych sikawek i gaszono nimi<br />
ogień. W taką sikawkę wchodziło wiadro wody. Ludzi było trochę, bo<br />
każdy chciał pomóc. Jedną brygadę nadzorował ojciec, a drugą pan<br />
Włodarczyk. Ktoś podszedł do Włodarczyka i pyta: Da pan radę ugasić<br />
tę komórkę? Dałbym, ale Kępiński wziął prawie wszystkie sikawki. Jak<br />
to wziął, pomyślałem. To są sikawki przyniesione przez nas. Gdy sobie<br />
przypominam tę wypowiedź Włodarczyka, myślę, że stosunki między<br />
nimi nie były najlepsze, albo Włodarczyk był złym człowiekiem. Tyle<br />
razy razem popijali, wspomagali się, handlowali ze sobą,a tu<br />
masz,podsłuchana taka wypowiedź.<br />
Krowa była tak spalona, że nic nie nadawało się do jedzenia. Ten<br />
gospodarz sprowadził się miesiąc wcześniej. Pogłoska szła, że to jego<br />
dzieci podpaliły podczas zabawy.<br />
Zimą, gdy lód skuł rzekę ,ja, Tomek, Wiesiek i Romek przeszliśmy<br />
rzekę koło zwalonego mostu kolejowego.<br />
<br />
86<br />
<br />
Po nasypie kolejowym doszliśmy do następnego mostu. Też był<br />
zwalony. Przeszliśmy martwą wodę na Brynecki Ostrów. Tu stał<br />
uwięziony pociąg pancerny z artylerią przeciwlotniczą na wagonach,<br />
długie lufy, osłony dla załogi. Ta bateria współdziałałaz reflektorami na<br />
wzgórzu w Zdrojach. Można było załadować i strzelać.<br />
Myśmy tu byli pierwsi. Pozostawiony przez załogę porządek o tym<br />
świadczył. Strzelać z armat nikt z nas nie potrafił. W dodatku Tomek od-<br />
radzał. Proch do tych armat był inny niż w pociskach dotychczas przez<br />
nas rozbieranych. Był to żółty proszek podobny do siarki .Romek poło-<br />
żył na szynie kolejowej trochę prochu i uderzył żelazem. Wybuchu nie<br />
było, wszystko było wilgotne. Armat było pięćdziesiąt i kilka wagonów<br />
obsługi. Parowozu nie było. Szukaliśmy rzeczy, które można byłoby za-<br />
brać. Oprócz amunicji i stosu skrzynek nie było nic. W wyposażeniu<br />
armat nie było lunet, widocznie były zbędne. Dalej był trzeci zwalony<br />
most, więc zawróciliśmy. Po tych wyspach chodzenie było utrudnione.<br />
Pełno było zasieków z drutu kolczastego. Na skróty nie poszliśmy, wra-<br />
liśmy nasypem kolejowym do zwalonych mostów. Zszedł nam na tej<br />
włóczędze prawie cały dzień. Chcieliśmy się dostać do Szczecina i do-<br />
szlibyśmy, gdyby nie ta artyleria. Ona nas zatrzymała. Romek,najstarszy<br />
z nas powiedział: Jak mostów nie odbudują, to te armaty będą stać, aż je<br />
rdza pokona. Patrząc ze wzgórz w Zdrojach po tych terenach, nigdy nie<br />
zauważyliśmy tego pociągu i gdyby nie nasza wyprawa,to skąd byśmy o<br />
nim wiedzieli.<br />
Prawdę mówiąc, nie było miejsca, gdzie byśmy nie byli. Nie tylko<br />
ludzie wałęsali się wszędzie. Po rozbitych dachach chodziły kozy,w<br />
domach leżakowały zające i króliki, psów nie było,ale zdziczałych<br />
<br />
87<br />
<br />
kotów nie brakowało. Milicja strzelała do nich.<br />
Swego czasu obszedłem koszary w Podjuchach. Nadawały się do<br />
zasiedlenia,nie było tam specjalnych zniszczeń. Zadziwiły mnie<br />
ogromne garaże i wrota do nich. To chyba były garaże dla czołgów.<br />
Koszary te po dzień dzisiejszy są zamieszkałe. Później byłem tam<br />
kilkakrotnie u znajomych żołnierzy.<br />
Jeszcze nie było mostów do Szczecina, gdy saperzy zaczęli pewnej zimy<br />
rozbijać trotylem lód. Cała dzieciarnia im towarzyszyła, bo tam gdzie są<br />
wybuchy, tam jest i ryba. Niektórzy byli z siekierami, bo ogłuszona ryba<br />
zatrzymywała się pod lodem. Przez lód było widać rybę, więc jeden z<br />
naszych rąbie przerębel, wsadza rękę i łapie rybę za ogon: O Jezu,ale<br />
ryba- woła i ciągnie ją do góry. Rzeczywiście, ryba ma z osiem kilo, ale<br />
takiej dużej ryby nigdy nie widziałem. Co to za ryba?- pytam. Chyba<br />
leszcz- ktoś odpowiada.<br />
Można było się utopić. Tafla lodu falowała od wybuchu. Skorupa robiła<br />
się krucha. Na to nikt nie zważał, każdy z workiem i bosakiem wypatry-<br />
wał pod krą ryb. Nie pamiętam, aby w tamtych czasach pokazała się nad<br />
wodą mewa. Nie wiedziałem, jak wygląda mewa, do czasu, aż<br />
pojechałem nad morze. Teraz widzę mewy latem i zimą daleko od morza.<br />
Po raz pierwszy w życiu byłem nad morzem w 1949 r. Kąpałem się<br />
w maju w lodowatej wodzie. Woda była słona i czysta jak<br />
kryształ. Kiedy byłem nad morzem w latach siedemdziesiątych w<br />
wodzie wisiała kłaczkowata zawiesina. Jak można się tu kąpać? Tylko<br />
barbarzyńcy mogli tak zanieczyścić wodę.<br />
<br />
88<br />
<br />
Przy tym pierwszym zwalonym moście było nadbrzeże przystosowane<br />
do cumowania barek. Tu często kąpaliśmy się i tu utonął chłopak. Dał<br />
nurka ,zaplątał się w składane metalowe krzesło i nie wypłynął. Komen-<br />
dant posterunku z ludźmi długimi bosakami macali, aż go znaleźli i wy-<br />
ciagnęli. Przy wypadku nie byłem, dopiero przyszedłem, kiedy go wraz<br />
z krzesłem wyciągnęli. Pytałem chłopaków, czy nie mogli mu pomóc?<br />
Nie, bo wcale nie wypłynął.<br />
Z tego miejsca dopłynąć w górę rzeki, do restauracji na Harcerskiej ,nie<br />
było łatwo. Cały czas pod prąd. Była tam też maleńka plaża i miejsce do<br />
kąpieli. Odległość nie większa niż kilometr, a płynęło się godzinę, albo<br />
i dłużej. Najlepiej było dopłynąć do barki, wejść na pokład, pogadać<br />
z szyprem i wyskoczyć przy restauracji. Z powrotem z prądem płynęło<br />
się pierwsza klasa. Można było leżeć na grzbiecie ,a woda sama niosła.<br />
Woda była czysta. W tamtych latach nie wiedzieliśmy, co znaczy brudna<br />
woda w rzece, było to pojęcie obce nam. Zawsze było widać płynącą lub<br />
stojącą w zaroślach rybę. Po tym określało się zarybienie rzeki. O,tu jest<br />
rybna rzeka – mówił każdy. Pojęcia te później zaginęły.<br />
Wjazd do Szczecina był z Podjuch po moście pontonowym, ustawionym<br />
na barkach rzecznych. W ten sposób Polacy uratowali kilka barek przed<br />
wyprowadzeniem do Rosji. Most kolejowy zbudowano drewniany. Stały<br />
na nim beczki z wodą. Woda w beczkach falowała, gdy pociąg wolno<br />
przejeżdżał. Pociągi były pełne, jechało się na stopniach, na dachu,na<br />
buforach.<br />
Mama, Lucjan i ja woziliśmy na jarmark rabarbar. Targowisko było przy<br />
placu Tobruckim, tuż przy dworcu. Rabarbar było gdzie rwać. Plantacja<br />
<br />
89<br />
<br />
była zaraz za mostem kolejowym, po lewej stronie drogi do Klęskowa.<br />
Plantacja nawożona była obornikiem. Łodygi rabarbaru były grube jak<br />
ręka. Druga plantacja była za autostradą na Chłopskiej, też po lewej<br />
stronie. W Klęskowie była też plantacja szparagów, korzystał z niej pan<br />
Walczak. Trudno mi ocenić, jaki zarobek z tego handlu miała matka. W<br />
każdym razie z rabarbarem jechaliśmy z pięć razy. Innych warzyw nie<br />
było.<br />
W Zdrojach było dwanaście dużych ogrodnictw, ale po wojnie czynne<br />
było tylko jedno, pana Walczaka, później pana Osowicza , a jeszcze póź-<br />
niej szkoły ogrodniczej. Pierwszym dyrektorem szkoły był pan Tkaczyk.<br />
On przyjmował mnie do szkoły. Następny był pan dr Szulczyński, wspa-<br />
niały człowiek i dobry pedagog. Miał lat około sześćdziesięciu lat.<br />
Wykłady prowadził na siedząco, a my półkolem wokół niego. Pamiętam<br />
po dziś dzień naukę o Mickiewiczu. Recytował całe ustępy, resztę<br />
streszczał.<br />
Wiedzą swą mnie oczarował, chociaż w sprawach dyscypliny młodzież<br />
go nie lubiła. Nasze hultajskie nałogi i chęć do samowoli nie chciały<br />
podporządkować się starym nawykom profesora. Kiedyś zaprowadził<br />
nas do pałacu właściciela cementowni. Na środku ogromnej sali balowej<br />
leżał żyrandol. Był tak duży, że wszyscy usiedliśmy na nim, a profesor<br />
siedząc w środku, opowiadał historię pałacu i właścicieli. Opowiadał<br />
również o loży masońskiej i posągu Mojżesza, który stał we wnęce.<br />
Były to piękne historie, cofające nas w lata Polski przedrozbiorowej.<br />
Słuchając, dziwiłem się, skąd zna te dzieje pan dyrektor. Później w<br />
szkołach nie spotykałem ludzi o tak wielkiej wiedzy. Sam rządził, sam<br />
pisał kwity i prowadził księgowość, aż się pogubił i musiał odejść. To on<br />
zorganizował nam wycieczkę statkiem do Międzyzdrojów. Ten filozof<br />
<br />
90<br />
<br />
i myśliciel wiedział, że mamy złamaną karierę i dziwił się, dlaczego wo-<br />
limy skakać przy patefonie, zamiast nadrabiać stracone lata nauki.<br />
Nieraz krzyczał , a był to człowiek łagodnego usposobienia, lecz starych<br />
dobrych zasad. Nas rozpuszczała organizacja ZMP, która nie kazała<br />
nikogo słuchać, a raczej donosić na przedwojennych nauczycieli. Tak<br />
zaczynało się ogłupianie młodzieży i rozwadnianie umysłów. Wycieczka<br />
nad morze była udana ,tylko rejs statkiem trochę nudny, prawie cztery<br />
godziny w jedną stronę. Marian miał swoją malutką harmonię i cały<br />
czas grał nam tanga.<br />
Były to melodia grane tylko przez niego, bo już nadchodziły czasy, że<br />
nic innego niż pieśń kołchozowa, nie usłyszałeś . Razu pewnego w<br />
radiu Rusek z chóru Aleksandrowa śpiewał łamaną polszczyzną<br />
„Czerwone jabłuszko”, oklaski w radiu były ogromne, a pan dyrektor<br />
jakby sam do siebie lub do swojej żony powiedział: Niedługo opanują<br />
nas całkowicie.<br />
Nie opanują nas- mówię- jeszcze jesteśmy my , a potem nasze wnuki.<br />
Wycofałem się po tym powiedzeniu w kąt. Jednak pamiętam zabawę<br />
w berka podczas przerwy. Uciekałem przed kimś i w tłoku nie zauważy-<br />
łem dyrektora, uderzyłem go głową w brzuch. Ten odsunął mnie delikat-<br />
nie , a przy okazji jakoś dziwnie pogłaskał mnie po głowie. Młodzież<br />
nie kryła swej niechęci do Rosji. Na zebraniu ZMP Mietek Knapik po-<br />
wołał się na Związek Radziecki,na co powiedziała Ala Kos: Tu jest Pol-<br />
ska, a nie Rosja i proszę nie podawać takich przykładów. Ludzie dopiero<br />
po latach zauważyli, że na komunie można zrobić dobry interes i masowo wstępowali do PPR.<br />
Najlepszym moim kolegą był Benedykt Piekarski. On ukończył szkołę<br />
i zrobił maturę.<br />
<br />
91<br />
<br />
Cała szkoła wypędzona została do poszukiwania nieznanego owada -<br />
stonki. Owad to niebezpieczny, bo z samolotu zrzucony przez Ameryka-<br />
nów. Pól uprawnych w Zdrojach nie było, należało udać się do<br />
Klęskowa. Kawał drogi. Stonkę na kartoflisku znalazła nasza klasa. Pola<br />
tego pilnowałem z Benedyktem przez trzy dni .Miała przyjechać<br />
komisja z województwa. Bo było to wydarzenie większe niż odkrycie<br />
Ameryki. Nikt nie przyjechał. Leżąc na trawie z Benkiem , z daleka od<br />
klasy i lekcji, czułem się zadowolony. Nie byłem zainteresowany<br />
lekcjami. Śpiewaliśmy:<br />
„Czerwony pas,za pasem broń<br />
i topór,co błyszczy z dala.”<br />
Melodia ta doprowadzała do białej gorączki każdego” czerwonego zbo-<br />
czeńca”. Była to melodia zakazana. W szkole za dobrych czasów nasz<br />
chór śpiewał: ”Na pokładzie Zawiszy,życie płynie jak w bajce”,”Jeszcze<br />
jeden mazur dzisiaj,choć poranek świta”,”Morze,nasze morze,będziem<br />
ciebie wiernie strzec”.”Santa Lucia”- to śpiewał Andrzej Radwański.<br />
Cała klasa miała swoje melodie, do których na harmonii przygrywał Marian.<br />
Gdyśmy jechali pociągiem na Targi Poznańskie, to dziewczęta całą<br />
drogę śpiewały. Śpiewały nie same, od razu włączyli się wszyscy pasażerowie.<br />
Na tych Targach wprawne oko mogło zauważyć, czyje to są targi. Naj-<br />
większy pawilon był sowiecki, przy każdej maszynie stał instruktor,go-<br />
tów do udzielania objaśnień. Przy amerykańskim samochodzie osobo-<br />
wym nie było nikogo, a samochód był zakurzony i brudny. Samochód był nowoczesny i ładny.<br />
Z Poznania do Dąbia wróciliśmy rano. Było widno, każdy choć zmęczo-<br />
ny był zadowolony. Była to wycieczka przecież. Od Dąbia aż do samej<br />
<br />
92<br />
<br />
szkoły cały czas były śpiewy. Nikt jednak nie zaczynał piosenek sowie-<br />
ckich, a takie były już znane,np.:”Ciężki kłos się do ziemi ugina, kołchozowa w nim nurza się pieśń”.<br />
W wakacje wysłany zostałem na kurs sportowy do Kurnędza koło Sule-<br />
jowa. Tam dopiero śpiewano ruskie piosenki! Nazwa była „kurs sporto-<br />
wy”, ale sportu było mało. Były sześciogodzinne wykłady polityczne.<br />
Był to znak czasu .Nikt nie chciał słuchać bredni i nieznanych głupot.<br />
Według nas była to polityka, a młodzież tamtych lat stroniła od polityki.<br />
Wszyscy zaczęli narzekać, że zostaliśmy oszukani. Czasu wolnego na<br />
sprawy osobiste nie było. Doszło do buntu. Młodzi komuniści szybko<br />
uporali się z krnąbrnymi. Kilka osób zostało usuniętych, resztę<br />
zastraszono. Nikt, oprócz moich rówieśników, nie zdaje sobie sprawy z<br />
tego,czym był ZMP. Organizacja ta miała silne płatne struktury<br />
powiatowe i wojewódzkie. W szkołach rządziła wszechwładnie. Od<br />
opinii ZMP zależało stypendium, matura. Każdy nauczyciel został z<br />
miejsca zwolniony za najdrobniejsze uchybienie. Wystarczyło<br />
powiedzieć, że sowieci wjechali do jego wioski na amerykańskich<br />
samochodach. To też w szybkim tempie ubywało starych<br />
przedwojennych nauczycieli. Przychodzili młodzi, prawdę mówiąc<br />
słabeusze.<br />
Należy wspomnieć starszego pana,który przyjechał z sowietów.<br />
Pomagałem przy przeprowadzce z dworca kolejowego w Dąbiu do<br />
szkoły ogrodniczej. Był to pan Leszner. Prowadził lekcje historii, a<br />
wiedza jego okazała się większa niż przypuszczaliśmy. Był to człowiek-<br />
dusza, dobrotliwy, wielki przyjaciel młodzieży. Miał sześć córek. W<br />
latach późniejszych spotkałem go ponownie, znowu jako uczeń. Robiłem maturę w Dąbiu. Wyszło na to,że znamy się od dziesięciu lat<br />
<br />
93<br />
<br />
i często były między nami pogaduszki. Opowiadał mi niektóre<br />
przeżycia z lat rewolucji w Rosji. Tam nikt nie był pewny dnia ani<br />
godziny. Kolega, z którym spędził wieczór, rano leżał rozsiekany na<br />
drodze. Jechaliśmy razem tramwajem aleją Wojska Polskiego w<br />
Szczecinie . Była godzina 21.<br />
Dziewiąta godzina, a ulice już puste – zauważył pan Leszner.<br />
To zło wypędziło ich z ulic – odpowiedziałem- a zło ma wielką moc.<br />
Musi pan wiedzieć, panie Wieśku, że zło nigdy nie zwycięży. Jeżeli nie<br />
pan, to pańskie dzieci dożyją lepszych czasów.<br />
Ja tego nie dożyję – powiedziałem. Myliłem się. Upłynęło trzydzieści lat<br />
od tej rozmowy i doczekałem się upadku naukowego systemu władzy<br />
klasy robotniczej. Ja pamiętam po dzień dzisiejszy, jak ludne były ulice.<br />
Chodnikiem po południu szedł zwarty tłum ludzi, gęstniał wraz z nad-<br />
chodzącą szarówką. Uwaga profesora Lesznera była słuszna.<br />
Należy opisać jedno z zebrań ZMP. Zawsze przyjeżdżał cały zarząd po-<br />
wiatowy ze Szczecina. Już nie należeliśmy do Gryfina. Jeden z nich,<br />
a przyjechało ich trzech, był zamieszany w wypadki gryfickie. Te<br />
wypadki po dziś dzień nie zostały wyjaśnione. Żaden z nich nie miał<br />
matury, ale gadkę ,to i owszem. Wielu z tych młodych czerwonych<br />
zapaleńców miało przeszłość kryminalną i tym się chlubili. Zebranie<br />
było dziwne.<br />
Rozpoczęto wybory przewodniczącego szkolnego koła. Nie wiadomo,<br />
kto podał kandydaturę Olka. Młodzież przegłosowała go na przewodni-<br />
czącego. Zaległa cisza. Dopiero wstał dyrektor i łagodnie wyjaśnił,że to<br />
pomyłka i żeby jeszcze raz zagłosować. Młodzież wiedziała o co chodzi,<br />
a ci z powiatu nie. Olek był głuptakiem, był niedorozwinięty umysłowo.<br />
<br />
94<br />
<br />
Uderzył mnie kiedyś w nos , aż mi krew poleciała. Z wariatem nie zaczy<br />
nałem,wolałem ustąpić. Z tej organizacji młodzież zakpiła sobie. Na na-<br />
stępne zebranie przyjechało trzech, zaczęli od usunięcia Mietka Błasz-<br />
czyka i kazali mu zdać legitymację ZMP. Mietek powiedział,że legity-<br />
macji nie ma przy sobie, a zebranie może opuścić i wyszedł. Następnie<br />
usunięto Pawłowskiego, chłopaka z nas wszystkich najbardziej pracowi-<br />
tego .Kiedyś łopatami ładowano kompost na samochód, a Irenka Burzy-<br />
kowska mówi: Patrzcie na tego chłopaka, jak on tę łopatą dużo robi.<br />
To była prawda, nadzwyczaj pracowity był to chłopak. O,pomyślałem<br />
sobie, jeżeli z organizacji wyrzucają takich pracowitych ,to ja leń, nie<br />
mam tu czego szukać. Następnie szkołę opuścił Tadek Zawistowski, a po nim Mietek Knapik. Po kilku dniach Lutek Sitarczyk i Kazio Fornal.<br />
Tych dwóch wiedziało o tym, że ja na legitymacjach Ligi Obrony Kra-<br />
ju napisałem „veto”. Jak oni wyjechali, to za namową Kazia<br />
wyjechałem i ja. Profesor Kiełbasa mówił: Ten, co to zrobił, niech cicho siedzi, bo…<br />
Wolałem wyjechać. Ten profesor grał ze mną w szachy. Uczył nas fizyki<br />
Ja mieszkałem w Zdrojach, ale dostałem internat i w nim przebywałem.<br />
Nawet dostałem stypendium. Pan profesor Kiełbasa był samotny i roz-<br />
glądał się za kobietą. Upatrzył sobie sekretarkę. Kiedyś z chłopakami<br />
idziemy pod górę do Zielonego i widzimy, że idzie ta niewiasta. Gdy by-<br />
liśmy już przy jeziorku spotyka nas profesor i pyta: Nie widzieliście mo-<br />
jej narzeczonej? Tak,poszła na dół. Nic mu z tych zalotów nie wyszło.<br />
W szachy dalej z nim grałem. On kiedyś postanowił zabawić się w<br />
detektywa. Otóż na gwiazdkę, gdy rozdawano prezenty, Ławnikowski<br />
ubrał się futro profesorki Janiny Olizar i udawał Mikołaja. Po zabawie<br />
futro zginęło.Szum w szkole jak diabli. Od rana profesor przesłuchuje<br />
<br />
95<br />
<br />
całą naszą klasę. Gdzie, kto był w czasie trwania zabawy. Futro nigdy<br />
się nie znalazło.<br />
Pewnego dnia graliśmy z chłopakami w ping-ponga, gdy wpada ktoś<br />
i woła: Chłopaki,niebieskie słońce! Wyskoczyliśmy na dwór. Słoneczko<br />
było tak duże jak księżyc w pełni, świeciło niebiesko i wolno obracało<br />
się. Wyglądało jak balonik zawieszony tuż nad budynkiem. Rzadka<br />
chmura przesuwała się wolno. Z czego był ten niebieski kolor?<br />
Młodzież zwróciła się do profesora Kiełbasy o wyjaśnienie. Będą to<br />
chyba gazy albo pył. Może kiedyś zostanie to wyjaśnione. Wraz z tym<br />
sztucznym zaćmieniem słońca szła ciemnota na kilkanaście lat.<br />
<br />
96<br />
<br />
Rozdział V<br />
<br />
Byłem dziwnym człowiekiem. Po kilku tygodniach znajomości stawa-<br />
łem się spowiednikiem ludzi. Wszystkie swoje straszne przeżycia opo-<br />
wiadali mi. Tajemnicy dochowałem przez pięćdziesiąt lat. Dzisiaj czuję<br />
się z niej zwolniony i mogę opisać, co zapamiętałem.<br />
Pan Ławnik z Warnołęki koło Nowego Warpna, człowiek starszy, dobrze<br />
po siedemdziesiątce, szczupły o siwych włosach. Opowiadał mi swoje<br />
przeżycia z rewolucji październikowej. Był po stronie bolszewików.<br />
Pilnował Pałacu Zimowego. Z daleka widział kilkakrotnie Lenina.<br />
Otoczyli kiedyś zbuntowany pułk piechoty. Pułk liczył dziesięć tysięcy<br />
ludzi. Tamci złożyli broń w zamian za zwolnienie z wojska i prawo po-<br />
wrotu do domu .Radość tamtych trwała tylko godzinę. Po godzinie leżeli<br />
pokotem. Deptałem po trupach – opowiada pan Ławnik – i sztychem<br />
dobijałem rannych. Ogarnęło mnie przerażenie. Potworność czynu<br />
nakazała w nocy uciekać. Przedzierałem się do Polski. Byłem ścigany,<br />
ale pustkowia uratowały mnie.<br />
Pan Kazimierz Adamowski,rolnik z Nowego Warpna był w 1939 r. inter-<br />
nowany na Węgrzech i tam przeżył całą okupację. Gehenna zaczęła się<br />
po wejściu wojsk sowieckich w 1944 r. Zaraz pierwszego dnia chcieli<br />
zatrzymać młodą parę jadącą na rowerze. Tamci nie zatrzymali się. Po-<br />
ciągnięto z pepeszki. Mężczyzna zginął na miejscu, kobieta jeszcze się<br />
ruszała. Pomogli jej się ruszać. Zgwałciło ją trzech. Panie Kępiński –<br />
opowiada – gdybym nie widział, ale widziałem na własne oczy. Co<br />
niektórych internowanych żołnierzy oraz inne osoby ładowano do<br />
pociągów towarowych i wywożono na wschód. Co dzień rano<br />
wyrzucano trupa z pociągu, a niekiedy i więcej.<br />
<br />
97<br />
<br />
Pan Połturzycki z Suchania, przedwojenny właściciel dużego pola, a<br />
dawniej jeszcze większego. Był Tatarem Królewskim. Rewolucję<br />
przeżywał w Rosji, gdzie panował głód. Zajął się produkcją zapałek i z<br />
tego żył. Jako młody człowiek przystąpił do bolszewików. Wszystko<br />
układałoby się dobrze,gdyby nie jego kułackie pochodzenie. Ktoś<br />
doniósł,że on jest kniaziem. Ledwo zdążył uciec. Przeżył tam prawie<br />
trzy lata. Dopiero po zawarciu pokoju z Polską pewien sekretarz, wysoki<br />
urzędnik, pomógł mu w ucieczce do Polski. Jedna z wiosek,w której się<br />
schował,została wycięta szablami o świcie. Nikt nie wiedział, że on<br />
ukrywa się w tej wsi.<br />
Ludzi z wściekłości nie tylko zabijano jednym uderzeniem szabli, ale też<br />
ćwiartowano na kawałki. Gdy opuszczał wioskę, potykał się o kawałki<br />
leżące w trawie i wymiotował. Jego rodzina wyginęła w Odessie. Wywieziono ich w morze i utopiono.<br />
Pewien człowiek zapytał mnie, czy nie wiem o jakiejś pracy. Było to<br />
w gospodzie. Rozmawialiśmy dobre dwie godziny, nagle zapytałem:<br />
A ostatnio gdzie pan pracował? Nigdzie,kilka miesięcy temu wyszedłem<br />
z więzienia. Za co pan siedział? Nie wiem. Wiem tylko, że stałem kiedyś<br />
w kolejce za mięsem. Kolejka długa, to żeśmy dyskutowali,dlaczego te-<br />
raz w 1952 r. nie ma mięsa, kiedy zaraz po wojnie były pełne stoły.<br />
Pewnego dnia, chyba miesiąc później, ktoś zapukał do drzwi.<br />
Otworzyłem,ale nikogo nie było. Zza węgła widać było tylko lufę. Ręce do góry – ktoś zawołał. Zrobiono rewizję mieszkania, a mnie zabrano do<br />
więzienia w Szczecinie. Pierwszy miesiąc przesłuchań był względny.<br />
Nie wiedziałem za co siedzę, a oni też nic nie mówili. W drugi miesiącu<br />
drugim miesiącu było gorzej.<br />
<br />
98<br />
<br />
Trzymano mnie w gorącym piecu, a następnie wyprowadzano na<br />
dwór ,gdzie był ziąb. Po kilku miesiącach napomknięto, co robiłem w kolejce do sklepu mięsnego. Przypomniałem sobie, że tam stałem,ale nie<br />
przypominałem sobie, co tam mówiłem. Dzień po dniu oni sami przypo-<br />
minali mi. Dostałem dziesięć lat. Wyszedłem w 1957 r.<br />
Ale że pan przetrzymał takie temperatury? Ci co mieli gorzej,nie przeżyli i nie dowiedziałby się pan nigdy, że były takie warunki.<br />
Pan Lambert, inżynier rolnik, zagarnięty wraz z żoną i dziećmi i wywie-<br />
ziony na daleką północ. Cała grupa Polaków trzymana była oddzielnie.<br />
Przyszedł czas sianokosów. Kosili ręcznie,a później ustawiali stogi.<br />
Krótkie lato prawie kończyło się, kiedy przyszedł do nich Rosjanin<br />
z grupy rosyjskiej. Psujecie nam robotę, polaczki. Narażacie na kontrolę<br />
i represje – tak rozpoczął rozmowę. O czym gawaricie, człowieku-<br />
zawołał pan Lambert, pracujemy ostatkiem sił. Słabo pracujecie,<br />
spójrzcie na nasze stogi. Jest ich dziesięć i są większe od waszych, a wy<br />
macie tylko dwa . Ludzi w waszej grupie tyle samo, co u nas – mówił<br />
deputowany.<br />
No tak, to prawda- stwierdziła pani Lambertowa – ale my już lepiej nie<br />
potrafimy. Ej,głupie polaczki – zawołał Rusek -nada inaczej rabotać.<br />
Należy iść do lasu i wyciąć jodłę, a następnie zakopać i obłożyć sianem.<br />
A jak się wyda, gdy woźnica będzie zwoził do kołchozu? On nie powie<br />
nic, bo dostaje zapłatę od zwiezionych stogów.<br />
Tak to, panie Kępiński, nauczyliśmy się w Rosji pracować. Byliśmy tam<br />
dwa lata, później w Kazachstanie. Moja córka została tam skazana na<br />
dwadzieścia lat. Jedno ,co widziałam tam na północy pięknego,tak pięk-<br />
nego, że człowiek szału dostaje patrząc na to. Cóż może być tak<br />
<br />
99<br />
<br />
pięknego na dalekiej północy?- zapytałem panią Lambert. Co takiego? A<br />
zorza polarna – kończyła pani Lambert.<br />
Tak się złożyło w życiu, że kilka lat wcześniej byłem uczniem ich syna<br />
Jerzego, a kilka lat później pacjentem ich wnuka Macieja, lekarza<br />
dermatologa.<br />
Zwierzenia osób, które opisałem, wymagały od mówiących dużej<br />
odwagi.<br />
Należy pamiętać o tym, że za „szeptankę” można było oberwać pięć lat<br />
więzienia.<br />
Przed 1945 rokiem w ochronce i w szkole dzieci śpiewały:<br />
Ele mele dudki<br />
gospodarz malutki<br />
gospodyni garbata<br />
a jej córka smarkata.<br />
Kółko graniaste, czterokanciaste,<br />
Kółko nam się połamało,a my wszyscy bęc.<br />
Rolnik na dolinie,hejże hej,hejże ha,<br />
Rolnik bierze żonę,hejże hej,hejże ha<br />
Rolnik na dolinie.<br />
Rolnik bierze syna,hejże hej,hejże ha<br />
Rolnik na dolinie.<br />
Mam chusteczkę haftowaną,<br />
wszystkie cztery rogi.<br />
Kogo kocham,kogo lubię,rzucę mu pod nogi.<br />
Tej nie kocham,tej nie lubię,tej nie pocałuję,<br />
a chusteczkę haftowaną tobie podaruję.<br />
<br />
100<br />
<br />
Lata ptaszek po ulicy, szuka sobie ziarn pszenicy,<br />
a co znajdzie dziobkiem kole, a ja sobie ciebie wolę.<br />
<br />
Były takie powiedzenia: Sowa z Mokotowa;w Paryżu pękła baba od ryżu; na moście Kierbedzia zrobili śledzia.<br />
<br />
Często śpiewano przy kufelku:<br />
Ani ja, ani ty, nie mamy roboty.<br />
Kupim sobie wózeczek,<br />
Będziem wozić piaseczek.<br />
Oj kumie, kumie, zła żona u mnie.<br />
Nie narzekaj, drogi kumie, jeszcze gorsza u mnie.,<br />
Bo jak cię naleje, da ci się wypłakać,<br />
A jak mnie naleje, każe przez kij skakać.<br />
Golubiacy dobrzy ludzie,<br />
udusili sukę w budzie.<br />
Jeszcze jednej nie zeżarli,<br />
a już z drugiej skórę zdarli.<br />
Wesoło było na moim pogrzebie,<br />
Jeszczem się nigdy nie ubawił tak,<br />
Słońce świeciło na wysokim niebie…<br />
Poszedł Marek na jarmarek,<br />
kupił sobie oś.<br />
Postawił ją za stodołą,ukradł mu ją ktoś.<br />
<br />
101<br />
<br />
Mój ojciec rano podczas golenia podśpiewywał:<br />
I zaszedł pod młynarki drzwi<br />
i wnet je szturmem bierze.<br />
Młynarko,wpuść,wszak zimno tu,<br />
jak stać na takim wietrze.<br />
Ja za kwaterę dam ci kwit<br />
i POW zapłaci.<br />
Albo powiedzenie ojca: dobrodzieju, koń żyda goni.<br />
<br />
Zostawiłem szkołę ogrodniczą,wyjeżdżając do Koszalina jesienią 1950.<br />
Wyjechałem w ślad za Lutkiem Sitarczykiem, Kazikiem Fornalem. Oni<br />
opuścili szkołę kilka tygodni przede mną. Namówił mnie Kazio; zaczął<br />
opowiadać o tym, że otrzymali pracę w Domu Harcerza w Koszalinie.<br />
Zarabiają po 560 złotych. Ja nie wiem. dlaczego opuściłem szkołę, czy<br />
chęć zarobkowania, czy inne czynniki. Nauka szła mi opornie, byłem<br />
najgorszym uczniem, wiecznie bałem się, że to trzeba jeszcze tyle lat<br />
uczyć się. Byłem prędki , popędliwy, pełen zapału do czynu. Chciałem<br />
iść naprzód, łamać przeszkody, zdobywać cele. Zajechałem do<br />
Koszalina, odnalazłem chłopaków pod wskazanym adresem. Lutek<br />
zaprowadził mnie do kierownika i zostałem przyjęty. Zostałem<br />
instruktorem w Domu Harcerza. Pracowałem tam rok z młodzieżą. Było<br />
tu kilka dobrych sekcji, między innymi sekcja tańca. Prowadził ją pan<br />
Kalczyński z Koszalina. Facet 27-mioletni, z przekonania otwarty<br />
komunista. Na fachu znał się dobrze i prowadził balet według<br />
najlepszych przepisów. Stworzył zespół taneczny. Tańczono nawet<br />
mazura. Z powodu braku chłopców zacząłem tańczyć i ja oraz Lutek.<br />
<br />
102<br />
<br />
Zespół był liczny, dobre dziesięć par. Występował<br />
wszędzie, gdzie tylko kazano. Po cichu pan Kalczyński wywiózł zespół<br />
nad morze i tam dano koncert, taką mieszankę tańca, poezji i śpiewu.<br />
„Dosyć mam tych piosenek,<br />
wszystkie są miłosne.<br />
Temat ich na pamięć znam.<br />
Tęsknoty,bóle,żale,<br />
Znam to doskonale.”<br />
Śpiewała urocza Rozalka, późniejsza żona pana Janka. Wiersze mówili<br />
inni. Ja tańczyłem z zespołem. Śpiewał chór rewelersów. Ludzi z wcza-<br />
sów było dużo.<br />
Dom Harcerza prowadził sekcję: modelarską, przyrodniczą, którą prowadziłem ja. Spaliśmy na drugim piętrze.<br />
Podlegaliśmy pod zarząd wojewódzki ZMP. Tam była możliwość zet-<br />
knięcia się z pracownikami. Była to młodzież do lat trzydziestu,ale bez<br />
wykształcenia. Nikt, nawet przewodnicząca Trepakowa, nie miał<br />
matury.<br />
Na otwarte zebrania przychodził taki chłopak, Michał, starał się o pracę.<br />
Z wyglądu widać było, że to inteligent. Z tej pracy nic nie wyszło.<br />
Następnie starał się o pracę w wydawnictwie gazety koszalińskiej, też<br />
go nie przyjęto. Przestał do nas przychodzić. Nie było go kilka<br />
miesięcy,po których zjawił się znowu. Wiesiek, czy macie jakieś<br />
przykrości z powodu obcowania ze mną? – zapytał. Nie, ja żadnych –<br />
odrzekłem- a czemu pytasz? Ot tak sobie, pracy nigdzie nie mogę<br />
dostać, z uczelni w Poznaniu zostałem usunięty. Były to czasy, że<br />
pochodzenie inteligenckie zamykało całkowicie dostęp do nauki. Ja<br />
pracę dostałem z miejsca, koledzy też.<br />
<br />
103<br />
<br />
Przyjechaliśmy z innego miasta,bez wykształcenia,o które nikt nie py-<br />
tał. A tu chłopak pochodzenia inteligenckiego, o dobrych manierach,<br />
z maturą, nie mógł się kształcić,ani pracować. Osobiście w tych czasach<br />
nie zdawałem sobie sprawy, że coś takiego może istnieć. Klasowo nigdy<br />
nie byłem związany z klasą robotniczą. Był to wymysł szatana. Historia<br />
wymysł ten odnotowała, a wraz z tą adnotacją odnotowała masowe gro-<br />
by,jakie po tym pomyśle zostały.<br />
Lutek Sitarczyk pochodził z Biłgoraja. Był w szkole najlepszym<br />
uczniem , chłopak uczynny, dobrze śpiewał, przystojniak. Dziewczęta<br />
oglądały się za nim, a najbardziej Irenka Burzykowska. Miałem trochę<br />
zdjęć z zespołu tanecznego, wszystko gdzieś się zapodziało.<br />
Na Dom Harcerza szły duże pieniądze. Kierownik i ja, przynajmniej<br />
dziesięciu instruktorów, sprzątaczka, palacz. Spał u nas kierowca<br />
służbowej taksówki „skody” – Jerzyk. Pochodził ze wsi Buczek koło<br />
Białogardu. Kilka razy brał mnie do swej rodziny. Był po wojsku,<br />
kierowcą był dobrym,ale pechowym. Kiedyś z Lutkiem i Tadkiem<br />
Zawistowskim wybrali się samochodem na wiejską zabawę , tam im<br />
popędzono kota i zwiewali. Wracając, jechali szybko i na zakręcie mieli<br />
wywrotkę. Samochód miał cały dach pozaginany i podrapany. Całą<br />
niedzielę przy pomocy lewarka prostowałem dach. Oni spali zmęczeni.<br />
Samochód ten po kilku miesiącach poszedł na złom, bo Jerzyk cofając<br />
do tyłu przy stacji benzynowej przewrócił słupek betonowy . Dostał<br />
inny samochód -”opla”.<br />
Do Domu Kultury w budynku teatru, gdzie często dawaliśmy występy<br />
taneczne, przyjechała czarnoskóra śpiewaczka. Śpiewała: ”Ziarnko do<br />
ziarnka zbieramy”. Co oznaczało, że szykują nową rewolucję.<br />
<br />
104<br />
<br />
Była to Józefina Baker?<br />
Kiedyś idąc ulicą zauważyłem ogłoszenie o dziesięciomiesięcznym kur-<br />
sie nauczycielskim. Z miejsca zapałałem chęcią do nauki. Nie wiem,<br />
skąd to się u mnie wzięło? Nigdy nie przykładałem się do nauki i nigdy<br />
nie odrabiałem lekcji. W ogóle nie rozumiałem, po co chodzę do szkoły.<br />
Brało się to chyba z tego,że do szkoły podstawowej nie chodziłem i nie<br />
nabrałem tego nawyku. Natychmiast zebrałem dokumenty, a było<br />
potrzebne przede wszystkim ukończenie siedmiu klas. Takiego<br />
świadectwa nie posiadałem.<br />
Wsiadłem do pociągu i pojechałem do Świdwina. W przedziale jechały<br />
cztery panienki. Jedna z nich, blondynka, spodobała mi się i zacząłem<br />
na nią spoglądać. Była to Alicja Barszcz, uczennica trzeciej klasy<br />
Liceum Pedagogicznego.<br />
Po złożeniu dokumentów ,o dziwo, zostałem przyjęty. Chcę tu od razu<br />
nadmienić,bo później zapomnę, że ja bez szkoły podstawowej zostałem<br />
przyjęty na kurs, który ukończyłem i zostałem dopuszczony do naucza-<br />
nia. To się w głowie nie mieści. Czy jest gdzieś jeszcze taki kraj, aby<br />
głupi uczył mądrego? Owszem, był już wcześniej. To sowiety.<br />
Sowieckie metody zostały urzędowo wprowadzone. Dyrektor fabryki<br />
nie umiał pisać, dyrektor PGRu nie umiał czytać. Nauczyciele nie znali<br />
nic prócz kilku tematów z broszury, bo podręczników i bibliotek nie<br />
było .Wszystko zostało zamknięte. Nic dziwnego, że taki nieuk jak ja,<br />
matoł i leń, był najlepszym uczniem na kursie. Bo byli tam jeszcze<br />
gorsi. Przyszła inteligencja wyrastała z takiego środowiska. Prawdą jest,<br />
że wielu podołało wyzwaniu chwili. Wielu pozostało tym, czym byli<br />
przed kursem. Innej inteligencji nie było,wyginęła w czasie wojny.<br />
<br />
105<br />
<br />
Trzeba dać świadectwo prawdzie, że nowa władza ludowa dała<br />
możliwości nauki każdemu, co chciał się uczyć.<br />
Otrzymałem miejsce w internacie. Na kursie było nas trzydzieści<br />
osób. Dyrektor Liceum pan mgr Józef Rogalski nisko chylił kark przed<br />
władzą ludu. Często napomykał o szkole socjalistycznej, a na ścianach<br />
pokazywały się hasła Stalina. Podręczniki,jeżeli były, to tylko autorów<br />
żydowskich lub rosyjskich. Biblioteka była chuda: ”Poemat<br />
pedagogiczny”Makarenki, ”Samotny biały żagiel”Katajewa, ”Jak<br />
hartowała się stal” Ostrowskiego,”Stare i nowe”Rudnickiego,”Pamiątka<br />
z celulozy”Newerlego,”Historia bolszewików” – nakład 1000 000 egzemplarzy.<br />
Obserwowałem zachowanie się pana Rogalskiego i nie rozumiałem go.<br />
On, przedwojenny nauczyciel, magister, tak popiera ustrój robotniczy<br />
i nowych przywódców. Całkiem odwrotnie jak ja. Był wśród<br />
nauczycieli tylko jeden pan Józef Sierakowski,filozof i myśliciel. Dla<br />
chleba pracował jako nauczyciel. Wykładał filozofię,pedagogikę i<br />
logikę na podstawie rosyjskiego podręcznika, ale ze swoim<br />
komentarzem. W moim życiu był to drugi człowiek, który zasługiwał na<br />
uznanie. Reszta,nie obrażając nikogo, nie mogła nauczyć nawet takiego<br />
przygłupa jak ja. Bo ja wiedziałem i słyszałem więcej niż oni<br />
pojedynczo i razem wzięci. Zawdzięczałem to pędowi do czytania,<br />
bibliotece domowej państwa Kuklińskich, memu bratu Januszowi,a<br />
także pani Janinie Olizar, nauczycielce botaniki. Z jej szafy miałem<br />
„Martwą Rękę” o losach hrabiego Monte Christo. Zanim<br />
poszedłem na kurs, miałem sporządzony wykaz przeczytanych tytułów,<br />
było tego ponad pięćset pozycji. Wykaz ten zaginął w domu w Zdrojach.<br />
Otóż pan Sierakowski miał trudności z utrzymaniem się jako wykładow-<br />
<br />
106<br />
<br />
ca. Był to człowiek starszy, po sześćdziesiątce. Czepiano go się nawet za<br />
współżycie z niewiastą młodszą od niego. Było to kiedyś tematem jed-<br />
nego z zebrań ZMP. Uratowało go wystąpienie nauczyciela Dudziaka.<br />
Nauczyciele mieszkali razem z nami w internacie. Zajęć pozalekcyjnych<br />
nie było żadnych. Ruch kulturalny, to gra w szachy i potańcówka przy<br />
gramofonie. Były też płyty Chóru Dana. Były to piękne melodie.<br />
Podarował je młodzieży kierownik internatu. Ja tańczyłem tylko z<br />
Alicją. Była to śliczna blondynka. Podobała mi się. Upodobania były<br />
wzajemne. Plany nasze były dalekosiężne, aż do małżeństwa. Życie i zły<br />
los pokierowały nasze drogi na inne bieguny. Była to miłość nie<br />
skonsumowana.<br />
Tańce odbywały się na stołówce. Oprócz nauki miałem jeszcze inne za-<br />
interesowania – szachy. Ta skłonność pozostała do końca życia. Tylko<br />
profesor Sierakowski grywał w szachy. Młodzież bardzo szanowała go<br />
za jego wiedzę. Mimo woli podsłuchałem rozmowę między Sierakow-<br />
skim a Wrześniem od chemii. Wchodziłem do pokoju nauczycielskiego.<br />
Pan Sierakowski zamykał okno mówiąc: Niech pan idzie do komitetu<br />
donieść. Skierowane to było do Września, bo nikogo więcej w pokoju<br />
nie było. O co chodziło ,nie wiem. Wiadomo jednak, że młodzi<br />
nauczyciele byli zaangażowani w prace polityczne. Nie powiem,że ja<br />
nie. Też pyskowałem dość mocno, ale nigdy na tematy Polski i jej<br />
przedwojennych wartości, które ceniłem i szanowałem i robię to po<br />
dzień dzisiejszy.<br />
Tym różniłem się od innych. Dziwiło mnie niepomiernie, gdy ktoś źle<br />
wyrażał się o czasach przedwojennych. Przywódcy ZMP często<br />
zadawali pytanie publicznie: Co kolega sądzi o Polsce przedwojennej?<br />
Czekali na odpowiedź,że to psubraty. Takiej odpowiedzi nie otrzymywali.<br />
<br />
107<br />
<br />
Dopiero dwadzieścia lat później hultajstwo głośno potępiało dawną<br />
Polskę. Pamiętam ze Świdwina taką wypowiedź: A byli aż pod<br />
Kijowem, ale jak tam dostali w dupę, to uciekali, gdzie pieprz rośnie.<br />
Nie mogłem sobie wytłumaczyć. jak Polak może się tak wyrażać.<br />
Długo tych spraw nie rozumiałem. Dopiero gdy dorosłem, zacząłem<br />
odróżniać Polaków od sprzedawczyków i wrogów .Bo nigdy nie<br />
wiadomo z kim się rozmawia, nikt na czole nie ma zapisanego<br />
pochodzenia, ani narodowości.<br />
W Świdwinie uczono nas tańca i śpiewu ukraińskiego. Podręczniki ra-<br />
dzieckie, hasła na ścianach o Stalinie. Spojrzałem kiedyś na listę<br />
uczniów szkoły, kto jest jakiego pochodzenia. Na całą szkołę tylko<br />
jedna dziewczyna była pochodzenia inteligenckiego, nazywała się<br />
Wierzbicka. Drugą listę oglądałem, gdzie była rubryka,kto ma rodzinę<br />
za granicą. Nikt. Zdenerwowało mnie to i przy swoim nazwisku<br />
poprawiłem, że mam.<br />
W liceum wszechwładnie rządziła ZMP. W radzie pedagogicznej był<br />
przedstawiciel. ZMP miała nadane duże uprawnienia, w każdej chwili<br />
mogła wystąpić o zwolnienie nauczyciela. Mogła również obronić matu-<br />
rzystę.<br />
Moje stosunki z Alicją układały się coraz lepiej. Po kątach całowaliśmy<br />
się i każdy taniec, każda wycieczka zbliżała nas do siebie. Była spokoj-<br />
nego charakteru, uczyła się dobrze. Czekało mnie jednak wojsko i ono<br />
pokręciło nam losy. Jesienią 1954 r. poszedłem do wojska. Stałem w ko-<br />
szarach w Bydgoszczy. Dowództwo było rosyjskie. Kierownik szkoły<br />
podoficerskiej Rusek, jego zastępca Kwiatkowski był Żydem. Mój do-<br />
wódca kompanii,kapitan Barylak, nie miał matury. Pod takim dowódz-<br />
twem służyłem w armii, gdzie poborowi, to młodzież polska. Całą noc<br />
<br />
108<br />
<br />
pasowano mundury, strzyżono głowy. Szło to bardzo wolno i czuło się<br />
zmęczenie. Była to przemyślana decyzja. Położyli nas spać o czwartej<br />
rano, a o szóstej była pobudka. Przed śniadaniem każdy zorientował się,<br />
że skradziono mu pieniądze. Pieniądze wyciągnięto z portfeli, gdy my<br />
zmęczeni twardo spaliśmy. Taka była pierwsza noc w wojsku ludowym.<br />
Po kilku miesiącach można było podsumować straty: dwie złamane<br />
ręce, skok z drugiego piętra i uszkodzenie kręgosłupa, zatrucie gazem w<br />
bunkrze, utopienie jednego w basenie. Jednego tak długo ganiano po<br />
placu apelowym,że zaczęły zanikać mu mięśnie i został inwalidą.<br />
Ganiano go od rana do wieczora. Pochodził ze Szczecina i ładnie grał na<br />
pianinie .Do wojskowego rygoru nie nadawał się. Każdy, kto go<br />
zobaczył biegającego mówił: Już po nim.<br />
Na murach były napisy , cytaty ruskich generałów, np.:Czym więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju – Suworow.<br />
Od pierwszego dnia wszystko było tajne. Po dwóch tygodniach na apelu<br />
zaczęto czytać list wysłany do domu. Krzyczano, że żołnierz złamał pra-<br />
wo, pisząc jak mu tu ciężko. Ten list wrzuciłem w mieście – mówił po<br />
cichu Stefan. Trzeba wrzucić przez osobę cywilną – odpowiedziałem.<br />
W listach nie wolno było pisać, że służymy w łączności, żadnych<br />
nazwisk i czego się uczymy. Przez dziesięć miesięcy trwania szkoły nikt<br />
nie był na przepustce,nawet żonaci. Piosenki śpiewano tylko rosyjskie.<br />
Jeżeli kompanię prowadzono do kina, to tylko na film rosyjski. Pewnego<br />
razu poszła pogłoska,że grają ładny film zachodni „Ciemna rzeka”.<br />
Wystąpiłem do oficera politycznego z wnioskiem, żeby obejrzeć ten<br />
film i przeprowadzić w świetlicy dyskusję o wartościach moralnych tego<br />
filmu.<br />
<br />
109<br />
<br />
Długo nie było odpowiedzi. Po kilku dniach porucznik Radziwonka<br />
zgodził się, kompania poszła na film. Podobał się każdemu, nikt nie<br />
miał zastrzeżeń moralnych ani politycznych. Julek Solarz i ja byliśmy<br />
prowodyrami i znaleźliśmy się w kropce, nikt nie chciał krytykować<br />
postaci filmowych, bo każdemu podobały się. Ten Radziwonka to<br />
bardzo porządny chłop, nie podobny do innych. Oficerowie swym<br />
zachowaniem dawali do zrozumienia, że tylko sprzęt i kultura oraz<br />
wszystko, co radzieckie jest najlepsze. O tym, że może istnieć inna<br />
wartość nie wspominano.<br />
Chłopak śpiący nade mną zmarł na zapalenie płuc. Już dawno skarżył<br />
się. Gdy przyszedł do lekarza oskarżono go o leserstwo i kazano<br />
zmywać korytarze.<br />
W grudniu,a więc miesiąc po wcieleniu do wojska, zebrano nas w<br />
świetlicy. Tam odczytano wyrok, że służba trwa trzy lata. Mój dowódca<br />
drużyny Wiesław Turski oraz cały starszy rocznik mieli za kilka dni iść<br />
do cywila. Otwarcie nikt nie płakał i nie narzekał, bo za to byłoby więzienie.<br />
Cios to był i dla mnie. Kiedy ja zrobię szkołę? Kiedy zdam maturę?<br />
Czarne myśli i przygnębienie opanowały mnie na kilka miesięcy. Gdzie<br />
popełniłem błąd? Chyba w porzuceniu szkoły ogrodniczej. Ale młody<br />
człowiek nie zastanawia się .Gdy opuszczałem szkołę, dyrektor Brunon<br />
Pacyński powiedział: Czy nie szkoda ci opuszczać szkołę za pięć<br />
dwunasta? Dzisiaj po pięćdziesięciu latach wiem, że on miał rację, że<br />
winę ponosi system , buntujący młodzież przeciw starym wartościom.<br />
System dający funkcje kierownika i dyrektora osobom nie mającym<br />
szkoły podstawowej, system walczący otwarcie z majstrem<br />
przedwojennym. Tam,gdzie robotnicy na zebraniach załogi skarżyli się<br />
na majstra, że za dużo wymaga, to następnego dnia majstra nie było.<br />
<br />
110<br />
<br />
Byłem na wykopkach w Pęzinie. Jako piśmienny zostałem skierowany<br />
na zebranie załogi PGR do pisania protokołu. Ni stąd ni zowąd jeden<br />
z siedzących na podłodze robotników zapytał mnie, chłopaka: Panie,<br />
a dlaczego moja żona śmierdzi,jak wraca z roboty? Bo się nie myje –<br />
odpowiedziałem. Pytającemu nie o to chodziło,chodziło mu o to, że<br />
panienki miejskie nic nie robią, tylko siedzą u fryzjera lub na<br />
plotkach,zamiast tak jak ja ,jemu robotnikowi, chwilowo chociaż służyć.<br />
To uważał za niesprawiedliwe. Na tym samym zebraniu kilku<br />
poskarżyło się na brygadzistę. Znałem tego człowieka od kilku dni. Na<br />
drugi dzień już go nie było.<br />
Ziemniaki zbierała tylko szkoła. Pracownicy gospodarstwa byli<br />
przeważnie pijani. Moja odzywka nie spodobała się zgromadzonym<br />
robotnikom.<br />
A czy ktoś przeczyta jego pismo?- zmartwił się jeden. Rzeczywiście,<br />
chciałem zapisać wszystko, co kto powiedział, więc pisałem szybko i<br />
niezgrabnie. Nie mogłem tylko zrozumieć, żeby nie można było<br />
przeczytać. To mało, że ja piszę za nich, za darmo ,to jeszcze mieli<br />
uwagi, jeszcze im się coś nie podobało. Niestety, tak jak było na tym<br />
zebraniu, było przez czterdzieści następne lat. Oni rządzili, wymagali i<br />
pracowali w przeświadczeniu, że pracują na urzędników. To oni byli<br />
klasą rządzącą.<br />
Moje obserwacje życia opisuję teraz, dawniej mało kiedy dzieliłem się<br />
spostrzeżeniami.<br />
Jechałem motocyklem z Dąbia do Szczecina. Z tyłu siedziała Fredzia<br />
Sabat z domu Wartalska. Umówiliśmy się dzień wcześniej, że jadąc na<br />
zjazd na uczelni, zabiorę ją ze sobą. Mieszkała w Dąbiu z mężem<br />
Zbyszkiem.<br />
Otóż na moście Cłowym spotkaliśmy maszerującą trójkę:niewiasta<br />
<br />
111<br />
<br />
w białej sukience w kwiatki, obok facet o czarnych kręconych włosach,<br />
niski, a z tyłu drugi facet, szczupły ,wysoki, o głowie skręconej w prawo.<br />
Patrz, jaka lafirynda – szepnęła mi do ucha Fredzia. Przyjrzałem się tej<br />
trójce i oceniłem, że będzie z tej trójki jeden trup. Wywnioskowałem to<br />
po postawie tego typa idącego z tyłu i patrzącego skręconą głową w zie-<br />
mię. Gdy wjeżdżałem już na most, oni już prawie z niego schodzili.<br />
Po upływie trzech tygodni w Głosie Szczecińskim ukazała się wzmianka<br />
o znalezieniu trupa kobiety nad rzeką. Musiała być kapusiem<br />
milicyjnymi za to kumple ukręcili jej głowę .Skąd ta pewność? A no<br />
miałem takiego znajomka w milicji. Popijałem z nim na stojąco wódkę<br />
przy barze. Podczas luźnej rozmowy, zeszliśmy na temat prostytutek.<br />
Większa ich część jest na usługach milicji – stwierdził. To mi<br />
wystarczyło. Niech sami szukają zabójców. A raczej niech szukają tego<br />
co mają i czego nie zgubili.<br />
Nie zgubili Jerzego Paramonowa, którego szukali za pomocą prasy i ra-<br />
dia. A szukali go dwa miesiące, aż znaleźli tam, gdzie na nich czekał.<br />
Była nawet taka piosenka: ”Dajcie mi młotek Paramonowa, zaraz robota<br />
będzie gotowa”. Tam, gdzie był duży krzyk przy łapaniu złodzieja lub<br />
zdrajcy, wiadomo,że był to krzyk fałszywy.<br />
Wróćmy jeszcze do Zbyszka Sabata. Na szkolnym boisku graliśmy<br />
w siatkówkę, gdy podszedł do do nas chłopiec z pierwszej melioracyjnej<br />
i zapytał: Koledzy, mogę zagrać? Był to chłopak najwyższy z nas<br />
wszystkich.<br />
Z miejsca okrzyknięto go najlepszym graczem. Grał wspaniale. Szkoła<br />
nasza na rozgrywki w siatkę pojechała kiedyś do Płot. Tam w starym<br />
zamku Gryfitów była szkoła rolnicza. Mecz przegraliśmy. Zbyszek był<br />
niezadowolony. Ja tam byłem słabym graczem, byłem niski, tak jak i reszta gracz<br />
<br />
112<br />
<br />
Ten Zbyszek ożenił się właśnie z Fredzią z mojej klasy. Z nią<br />
też rozpocząłem studia na Akademii Rolniczej w Szczecinie. Był to rok<br />
1963. Ona po pierwszym roku odeszła do Poznania i tam skończyła<br />
ogrodnictwo. Słyszałem, że małżeństwo to nie było szczęśliwe,bo Zby-<br />
szek z racji swego zawodu , popadł w alkoholizm. Już nadmieniłem, że<br />
Fredzia, Irenka Burzykowska, Danka Ścibor, Romka Vogiel,Władzia Je-<br />
mielianow były to śliczne dziewczęta. Dobre uczennice i ładnie śpiewały.<br />
Jaki los je spotkał? Przypadkowo spotkałem Irenkę w 1957 r., zamienili-<br />
śmy kilka zdań. Pod koniec rozmowy powiedziała: Ale kariery nikt z<br />
nas nie zrobił. Dziś wiem, że miała rację. Nikt,Irenko. Ona jedna miała<br />
prawo powiedzieć to głośno. Dziewczyna jak marzenie. Mówiła to<br />
smutnym głosem. Czas wyjątkowo pracował na jej niekorzyść. Straciła<br />
urodę,przybrała na wadze, miała prawo narzekać na los. Jej męża Tadka<br />
znałem dobrze. Mieszkał w Żydowcach, pochodził z rodziny robotniczej<br />
.Był to młody chłopak i miał talent piłkarski. Kopnięty kolano,zaniedbał<br />
uraz,aż nadszedł czas, że nogę amputowano .Dla chłopaka w tym wieku<br />
to tragedia. Jego brat też wziął dziewczynę z mojej klasy i zamieszkał w Zdrojach na ulicy Piechoty.<br />
Do dziewcząt podchodziło wielu obcych chłopaków. Pomiędzy tymi<br />
chłopakami dochodziło do zatargów. Wielu z nich chciało żyć łatwym<br />
chlebem i źle skończyło. Była to młodzież robotnicza skupiona wokół<br />
wielkiego zakładu pracy w Żydowcach. Był to jedyny zakład ,mało<br />
obrabowany, wyzwolony przez polskie wojsko. Położyli na nim łapy i<br />
nie pozwolili Rosjanom na dewastację.<br />
W Żydowcach w kinie miejskim pracował facet z Dobrzynia, ożeniony<br />
<br />
113<br />
<br />
z Lodzią, mamy koleżanką jeszcze z Dobrzynia. Mama kiedyś przedsta-<br />
wiła mnie im.<br />
W Żydowcach mieszkała moja koleżanka z klasy, niejaka Helenka,czar-<br />
nowłosa piękność. Kiedyś z zamiarem pogawędki odprowadziłem ją<br />
pieszo do domu. Kawał drogi minął jak z bata strzelił. Z powrotem wra-<br />
całem autobusem. Miejscowości tej nie znałem, rzadko tam bywałem.<br />
Podjuchy, owszem.Był tam kościół, były koszary. Do tego kościoła<br />
nasza szkoła uczęszczała na msze.<br />
W Zdrojach , pewna kobieta o nazwisku Gałecka, postawiła kapliczkę<br />
w podzięce Bogu za sprowadzenie jej żywej z Sybiru do Polski. Pod tą<br />
kapliczką odprawiano nabożeństwa majowe. Kościół w Zdrojach odbu-<br />
dowano dopiero w latach późniejszych. A dużo pracy włożył tam pan<br />
Januszewski. Byłem na wieży tego kościoła. Oglądałem dzwony, były<br />
dwa, poruszane silnikiem elektrycznym. Przy tym kościele były dwa gro<br />
by: jeden – niemieckiego księdza, drugi-Janusza, Kościół nie był bardzo<br />
zniszczony, dostał tylko dwa pociski. W środku zastałem magazyn<br />
mebli, złożonych tu do wywózki przez Rusków. W szufladach stołów<br />
kuchennych znajdowałem rupiecie, takie same jakie są obecnie u mnie w domu.<br />
Kościół był jeden, z czego można wnioskować, iż wiara też była jedna.<br />
Jednak cmentarz w Zdrojach był z krzyżami, a w Klęskowie – bez.<br />
W mieszkaniach poniemieckich, po których łaziłem nie spotykałem<br />
krzyży, ani lichtarzy.<br />
Już od zarania naszej bytności na tych ziemiach, ze wstydem trzeba<br />
przyznać, że grobowce były rozbijane przez hieny cmentarne. W<br />
Zdrojach nie było żadnego budynku, przy którym znajdowałby się<br />
grobowiec lub kapliczka.<br />
<br />
114<br />
<br />
Była to mała osada i nisko położona. Taki budynek zajmował<br />
Tadek Gogolewski vel Różański. Ten Tadek zabrał mnie ze sobą,żeby<br />
udać się do Czarnej Łąki. Do Dąbia pojechaliśmy pociągiem, później na<br />
pieszo. Dotarliśmy tam pod wieczór. Już na miejscu ,mówię do niego,że<br />
czas wracać, a on znienacka mówi, że zostaje. Szliśmy przez wioskę w<br />
trójkę. Jego kolega, miejscowy chłopak, nagle zatrzymał wóz konny:<br />
Czy jedziecie do Dąbia?- zapytał woźnicę. Tak – odrzekł woźnica. To<br />
zabierzcie tego chłopaka- wskazał na mnie.<br />
Do Dąbia zajechaliśmy po ciemku. Do Tadka miałem żal. Nic wcześniej<br />
nie mówił, że tam zostanie. Tadek to był dziwny kolega. Później całe ży-<br />
cie spędził w milicji i doczekał zasłużonej emerytury.<br />
Czy ktoś pamięta czystość wagonów, autobusów ,ś wietlic?Ja pamiętam,<br />
był to czas, gdzie każdy miał prawo zapalić papierosa wszędzie. Jeżeli<br />
były wagony z wyściełanymi siedzeniami, to były z dziurami po<br />
papierosach. Przepalano podróżnym spodnie, marynarki, a szczególnie płaszcze.<br />
A dodatkowo,kiedy zauważono,że płaszcz należy do inteligenta, to ro-<br />
biono mu przynajmniej dwie dziury.<br />
W zakładzie ogłoszono wyjazd do lasu, na grzyby. Podstawiono ciężaro-<br />
wy samochód. Gdy kierowca otworzył tylną burtę, każdy spojrzał do<br />
środka, a tam brud . Po wczorajszej libacji nikt wozu nie sprzątał. Z<br />
grzybobrania hultajstwo zawsze wracało zalane. Przechodząc z boku<br />
zauważyłem brud i z ciekawości stanąłem, aby zobaczyć, co będzie<br />
dalej. Byłem ciekawy, czy ktokolwiek zareaguje na nieporządek. Każdy<br />
się ociągał, aby nie wchodzić pierwszy. Pyska nikt nie otworzył. Jakoś<br />
opieszale po pewnym czasie pierwszy pasażer wskoczył do środka, a<br />
potem pozostali.<br />
<br />
115<br />
<br />
Nikt nie zrezygnował z grzybobrania, bo tam w lesie czekały obie-<br />
cane dobra, za darmo iść i zbierać pełne kosze. Ile to korzyści, ile<br />
jedzenia. Wszystko dla ludzi pracy.<br />
Jeżeli za komuny znalazł się ktoś, kto zwrócił uwagę, aby niedopałki<br />
wrzucać do popielniczki, to zginął marnie. Taki los spotkał mnie. Na ze-<br />
braniu wiejskim,na którym byłem obecny ja i moja władza powiatowa.<br />
Rozniosłem popielniczki , po dwie na każdy stół, mówiąc, żeby z nich<br />
korzystać. Następnego dnia wezwano mnie na egzekutywę komitetu po-<br />
wiatowego. Ludzie mają się czuć swobodnie w agronomówce, są u<br />
siebie, nie trzeba przedwojennego rygoru, to od rolnika mamy się uczyć.<br />
Czym więcej było zarzutów, tym byłem pewniejszy,że jestem skończony<br />
Po miesiącu miałem wypowiedzenie w kieszeni.<br />
Nikt nie jest w stanie opisać składu powietrza w tramwaju. Widno było<br />
od palących się papierosów, a zarazem ciemno od dymu. Nocą twarzy<br />
nie było widać, ale bliskość twarzy odczuwało się po wydechu, który<br />
zwalał z nóg. Normalny, nie przyzwyczajony człowiek padał z nóg po<br />
kilku minutach. Nikt nie ustąpił miejsca potrzebującemu. W tym tłoku<br />
przeciskał się konduktor, żeby sprzedać bilety. Brud i ciasnota były<br />
osiągnięciem klasy robotniczej, klasy. która pracowała dla<br />
wyzyskiwacza. Próbowano nawet usankcjonować to w przedstawieniach<br />
teatralnych, śpiewając:<br />
„Mkną po szynach czerwone tramwaje”, gdzie ścisk jest rzeczą natural-<br />
ną i gdzie pasażerowie nawet śpiewają.<br />
Brud ,niechlujstwo i błoto zauważyłem, gdy poszedłem do pracy w PGR.<br />
Kiedy zaczęła się niechęć robotników do komuny? Już w 1963 r.<br />
mówiono mi: Panie Kępiński, jak każdy ma już dość tej komuny.<br />
<br />
116<br />
<br />
Nie wypytywałem nigdy nikogo, co myśli o komunie. To było niebez-<br />
pieczne. Można było dostać żelazem w łeb i nikt nie dochodził za co,<br />
dlaczego? Jeżeli dochodził, to tylko udawał. Była to pierwsza śmiała wypowiedź robotnika o komunie. Była ona jednak odosobniona. Nieraz stojąc na ulicy wielkiego miasta przyglądałem się przechodniom, który<br />
z nich byłby gotów stanąć do walki z komuną. Może ten, a może tamten?<br />
Jednak tysiąc przeszło i nie widziałem kandydata. Oni wyrzekli się Pol-<br />
ski, zostałem tylko ja? To była jednak nieprawda,rozumowanie moje<br />
było błędne. Brakowało iskry i celu. Rozmawiałem w 1959 r. z grupą<br />
robotników. Poprzednio kilku z nich pracowało w hucie Szczecin. Jeden<br />
z nich mówił: Był u nas strajk, stanęła cała huta, tylko wrzucono koks,<br />
aby piec nie stanął. Baby nasze przychodziły pod bramę z jedzeniem.<br />
Milicja ładowała je na samochody i wywoziła do Puszczy Wkrzańskiej ,<br />
skąd wracały pieszo. Nigdy nie mówiono, ani nie pisano o strajku, to<br />
chyba niemożliwe. A jednak prawdziwe. Prawda istnieje, tylko o tym nie<br />
wiemy, bo władza nam o tym nie mówi. Nie powiedziała,że na polskiej<br />
ziemi były amerykańskie czołgi, nie mówi się o przywożeniu z Ameryki<br />
krów, koni, traktorów i nie mówi się o tym,że w tym samym czasie<br />
wypędzano stada krów liczące po kilka tysięcy sztuk. Ludzie to widzieli,<br />
a jednak milczeli, bo za szeptankę szło się do więzienia z połamanymi<br />
żebrami. Krowę z Ameryki dostał mój ojciec. Przyjaciół poznaje się w<br />
biedzie.<br />
Na Osiedleńczej naprzeciwko nas zamieszkiwał Genek Zych z matką<br />
i siostrą. Nazwisko to pamiętam ,bo w budynku obok niego za zakrętem<br />
był ruski szpital na dziesięć łóżek. Jak ktoś po pijaku złamał nogę,to tam<br />
leżał, bo rannych z wojny tam nie było. W tym szpitalu był lekarz,lubiący spacerować.<br />
<br />
117<br />
<br />
Dziwnie jakoś podczas każdego spaceru trafiał na nasze<br />
podwórko. Było po drodze. Był szczupły, czarnowłosy. My chłopcy<br />
mieliśmy nową zabawę, polegającą na rozbieraniu pocisku<br />
karabinowego.<br />
Z naboju wyjmowano pocisk, usypywało trochę prochu i pocisk wbijało<br />
się do środka, a resztę prochu z zapasu wsypywało się znowu. Po<br />
wsypaniu prochu podpalało się go. Pocisk mógł wylecieć nawet na<br />
dwadzieścia<br />
metrów. Na taki wystrzał nadszedł lekarz. Taka zabawa może skończyć<br />
się śmiercią – powiedział. Ta zabawa rzeczywiście skończyła się kiedyś<br />
dla Józia tragicznie. Poharatało mu trzy palce.<br />
Lekarz nieraz rozmawiał z ojcem, który znał język rosyjski: Skąd pan<br />
pochodzi? Z Kaukazu. Jakiej pan narodowości? Turek.<br />
Ten lekarz, młody jeszcze człowiek wypijał u matki herbatę. Mama<br />
pokazała mu flaszkę z tranem. Tran ten znalazłem i przyniosłem dla<br />
Janusza.<br />
Czy ten tran jest dobry? Lekarz obejrzał, powąchał i mówi: Dobry.<br />
Naszemu Januszowi niewiele mógł pomóc. Turek powiedział:Były u nas<br />
leki amerykańskie, ale wyczerpały się dawno.<br />
Z ojcem często rozmawiali na osobności. Z zachowania ojca<br />
wnioskowałem, że nie zgadza się z lekarzem, bo kiwał przecząco głową.<br />
Nigdy w latach następnych nie widziałem, aby ojciec tak stanowczo z<br />
czymś się nie zgadzał. Byłem przekonany, że chodziło o przekroczenie<br />
granicy,a to już w 1946 r. było niemożliwe. Co gorsze ten lekarz nie znał<br />
języka polskiego. Faktem jest, że ten lekarz wymknął się na zachód.<br />
Była jedna pielęgniarka o twarzy mongolskiej, ale Polka. Prowadziła<br />
punkt opatrunkowy PCK. Pewnego razu wraz z Anielką byłem u niej po pomoc. Anielka wbiła sobie w dłoń szydełko, ja nie potrafiłem tego wy<br />
<br />
118<br />
<br />
ciągnąć, poszliśmy więc po pomoc. Pani Maria Rogowska szybko się<br />
z tym uporała. Przy okazji zapytałem: Czy ma pani łączność z tym leka-<br />
rzem Turkiem? On zwiał na zachód – cicho odpowiedziała. W taki spo-<br />
sób mimo woli dowiedziałem się o Turku.<br />
Ten budynek po opuszczeniu przez Rusków długo stał wolny. Nigdy<br />
w nim nie byłem, ani żaden z moich kolegów. Dlaczego? A bo każdy bał<br />
się jakiejś zarazy.<br />
Ten Genek Zych mieszkający naprzeciwko nas zajmował się ciemnymi<br />
sprawami. Kilka razy milicja robiła na niego nalot. Zawsze zdążył zwiać.<br />
Jego matka głośno twierdziła,że syn jest niewinny. Pewnego dnia rzucił<br />
on za przechodzącą moją matką granat. Naprzeciwko nas stały dwa spa-<br />
lone domki. Z tyłu tych domków były ładne ogrody i tam uprawiano wa-<br />
rzywa. Takiego ogrodu nie było przy naszym budynku. Przez te ogrody<br />
była droga na skróty do Sanatoryjnej. Matka szła po warzywa,a Genek<br />
żeby ją nastraszyć rzucił w gruzy granat i uciekł.<br />
Nasza ulica Osiedleńcza była cała zamieszkała. To wokół ojca skupiała<br />
się ludność. Gdy do trzeciego budynku z naszej strony wprowadzili się<br />
Walczaki, zaczęły się kłopoty z łączką. Leżała ona między torem a sta-<br />
wem, ale naprzeciwko domu Walczaków. Tam pasła się nasza krowa,tam<br />
był plac zabaw dzieciarni z całych Zdrojów. Przez tę łączkę płynął stru-<br />
myk i wpadał do stawu . Pod torem kolejowym był betonowy przepływ,<br />
gdzie stały ławki. Woda była czysta jak łza. Źródełko znajdowało się<br />
w dolinie po drugiej stronie toru. Tam wśród brzóz i osik rosły grzyby<br />
olszówki. Tam też było wejście do dwóch tuneli, w których nigdy nie<br />
byłem. Leżały tam bomby lotnicze.<br />
<br />
119<br />
<br />
Po wyborach styczniowych 1947, gdy władza zauważyła, że nikt na nią<br />
nie głosował, sfałszowała wybory i ogłosiła swoje zwycięstwo. Oburze-<br />
nie było powszechne: Panie, to niemożliwe! Wojna musi być!Dwaj męż-<br />
czyźni, znajomi, stanęli na środku Osiedleńczej, bo tam akurat spotkali<br />
się idąc z przeciwnych stron.<br />
Ulica była pusta, nie było furmanek, nie było samochodów. Wszystko,co<br />
miało kółka, zabrała uciekająca ludność. Na środku szosy można było<br />
stać cały dzień i nikomu się nie przeszkadzało, a do tego tylko środek<br />
ulicy był uprzątnięty i czysty. Chodniki zawalono rupieciami<br />
wyrzucanymi z okien domów ,płyty rozerwane i zorane gąsienicami<br />
czołgów. Dopiero po latach pięćdziesiątych,a więc dziesięć lat po<br />
wojnie,zaczęto naprawiać chodniki dla pieszych.<br />
Po wyborach styczniowych można było zauważyć dbałość o budynki<br />
instytucji państwowych. Najpierw wykopano okopy strzeleckie wokół<br />
budynku milicji. Na korytarzu i w kilku oknach ustawiono karabiny ma-<br />
szynowe na taśmę. Ścieżka od ulicy do drzwi wejściowych budynku<br />
miała mostek zwodzony na okopie. Kto przechodził ulicą Batalionów<br />
Chłopskich i zauważył okop stawał na chwilę i zapadał w zadumę:<br />
Przeciwko komu wykopano rowy strzeleckie? Starsi ludzie może coś<br />
wiedzieli na ten temat, ale my, chłopaki i dziewczyny wojny. Przecież<br />
wojna zakończyła się trzy lata temu, a tu kopią okopy! Nieświadomi ni-<br />
czego wchodziliśmy w okres wielu lat przemocy i gwałtu. Każdy pełen<br />
optymizmu co do dalszych losów Polski, aby tylko budować kraj,usunąć<br />
gruzy. Jednak nie usuwa się gruzów, a kopie rowy bojowe. Pamiętam co<br />
powiedział ojciec: Tych gruzów nie usuną i za dwadzieścia lat.<br />
<br />
120<br />
<br />
Wszystko się zgadza, po dzień dzisiejszy, minęło pięćdziesiąt lat,jest<br />
marzec 1996, a budynki noszą ślady kul i odłamków. Od czasu kopania<br />
okopów strzeleckich przy budynkach państwowych, rozpoczyna się<br />
okres izolacji milicji od społeczeństwa. Łączność była nawiązywana<br />
tajnie, przez konfidentów. Każdy z nich przez pięćdziesiąt lat składał<br />
pisemne informacje ze swych spostrzeżeń. Za informacje otrzymywał<br />
wynagrodzenie, za które mógł kupować artykuły niedostępne dla<br />
zwykłego śmiertelnika. W ludowym ustroje nie było w sprzedaży ani<br />
węgla, ani pralki, ani lodówki. Ktokolwiek kupił taki towar,zdradzał<br />
się,że posiada tajne powiązania, że stać go finansowo na zakup. Jeżeli<br />
ktoś nie wierzy, niech sprawdzi, skąd przywiózł swoją pierwszą<br />
lodówkę pan Cyrankiewicz. Do zakupu potrzebny był talon, a ten był<br />
ściśle reglamentowany.<br />
Wielu robotników miało samochody, a nie mieli ich profesorowie,ani<br />
inteligencja w ogóle, ani dyrektorzy fabryk.<br />
Duże zdziwienie Czanowa i długie dyskusje wywołała decyzja o zmia-<br />
nie nazwy na Szczecin-Zdroje. Ludzie domyślali się, że czerwoni chcą<br />
oddać Szczecin i już myślą o stworzeniu nowego Szczecina po tej stro-<br />
nie Odry. Będą dwa Szczeciny, jeden polski, jeden niemiecki. Bo tak prawdę mówiąc, co my w Zdrojach mamy wspólnego ze Szczecinem?<br />
Szczecin leży za siedmioma rzekami. Tu pozwolę sobie wymienić ich<br />
nazwy: Cegelinka, Martwa Woda ,Brynecki Nurt, Kanał Leszcza – zasypany, Regaliczka – zasypana, Parnica, Odra. Kronikarz pięćset lat temu pisał:<br />
„Bolesław Krzywousty przeszedł wody i rzekę i zaatakował gród Szcze-<br />
cin” .Skórcza Góra w Zdrojach, to miejsce z którego Bolesław obserwo-<br />
wał marsz swych wojów po lodzie na zamarzniętych rzekach..<br />
<br />
121<br />
<br />
Było to zimą 1121 r.,a na taką zimę czekał chyba piętnaście lat. Dziś nie<br />
ma słowiańskiej nazwy Sroczy Las, ani nie ma nazwy Góra<br />
Krzywoustego. Jakiś głuptak wymyślał nazwy, jakie mu ślina na język<br />
przyniosła. Nie mogła powstać żadna nazwa, która przypominałaby<br />
naszą tu obecność przed laty.<br />
Przez te siedem rzek, drogą wojów Krzywoustego, ruszyłem na Szczecin.<br />
Nie byłem sam, szedł ze mną Tomek ,Wiesiek Włodarczyk i jego brat<br />
Romek. Rano ruszyliśmy. Mróz był niewielki, a lód grubości 10 cm.<br />
Cały dzień łaziliśmy po Starym Mieście i Bramie Portowej. Dziwiły nas<br />
ruiny ogromnych hal z betonu i żelaza na ulicy obecnie Wyszyńskiego.<br />
Już było ciemno,gdy wracaliśmy na lód Regalicy. Przy moście Cłowym<br />
ktoś z drugiego brzegu krzyczał: Na prawo, na prawo!Stanęliśmy i<br />
patrzymy przed siebie. Kilka metrów przed nami widać żywą wodę. W<br />
poświacie księżyca widać ruch wody. Skręciliśmy na prawo i po<br />
obejściu dziury spotykamy człowieka. Był to dozorca materiałów na<br />
most. Podziękowaliśmy mu, gdyby nie on już dawno by nas ryby zjadły.<br />
Przysmak dobry, bo młody. Mieliśmy po piętnaście lat. Na brzegu<br />
weszliśmy do zajezdni tramwajowej, tu bowiem dochodziły tramwaje do<br />
samego lotniska. Przy stacji kolejowej Włodarczykowie odeszli do<br />
domu, a ja z Tomkiem szliśmy dalej. Tomek szedł wolno z uwagi na<br />
nogę. To mnie już zaczęło irytować, bo noc coraz głębsza. Obaj nic nie<br />
jedliśmy. Tomek,dawaj, idźmy jakoś szybciej! Nie dam rady –<br />
odpowiada.<br />
Bolesław Krzywousty nie wracał tego samego dnia. Po opanowaniu<br />
Szczecina wysłał sześć tysięcy niewolników na Ujście. Sam ruszył na<br />
Dymin i nad rzekę Pianę. Piękne to dzieje naszych praojców. Zapomnia-<br />
<br />
122<br />
<br />
ne przez polityków obcej narodowości, rządzącymi krajem .Każdy z nas<br />
słyszał o wyprawie krzyżowców do Palestyny, ale nikt nie słyszał o wy-<br />
prawie na nasze ziemie słowiańskie między Łaba a Odrą leżące. Było to<br />
w roku 1147. Słowianie między Łabą a Odrą zostali krzyżem wycięci<br />
w pień, a tych co uciekli w lasy, wieszano na krzyżach. Te plemiona po-<br />
stępem technicznym przewyższały zachodnie narody, dlatego zostały<br />
wytępione. Ziemie po nich wyrokiem papieża otrzymali tylko Niemcy.<br />
Ani Czesi, ani Polacy nie otrzymali nic, nawet Duńczycy i Pomorzanie,<br />
nikt nie otrzymał ziemi po Słowianach, naszych pobratymcach i praoj-<br />
cach.<br />
Gdy z towarzyszami przeszedłem wody i rzekę w 1946 r. to zastałem<br />
tam Słowian, tak jak Krzywousty. Obliczmy, po ilu latach harcerze z<br />
Lotniczej Drużyny Harcerskiej w Czanowie przeszli gołą stopą do<br />
Szczecina.<br />
Krzywousty był w 1121, my w 1946, wychodzi 825 lat. Piękny czas.<br />
Długie lata,ale prawdziwe.<br />
Przy budynku gminy stał budynek kryty trzciną, drewniany i z gliny.<br />
Duży, cztery pokoje i sień na dole ,u góry dwa małe pokoiki. Dach to<br />
były żerdzie brzozowe i trzcina. Na poddaszu było dużo trumien. Po<br />
podłodze walało się mnóstwo łusek broni małokalibrowej. Dekoracja<br />
ścian wskazywała na to, że dom należał do młodzieży lub muzeum. W<br />
tym budynku władze gminy składały makulaturę i szmaty. Niewolnice<br />
niemieckie zbierały szmaty po mieście i tutaj segregowały. Ja i Tomek<br />
byliśmy tam pewnego razu. Jedna z Niemek próbowała mówić po<br />
polsku:To hauze pommeren. Aha, mówi o Pomorzu – zauważył Tomek.<br />
Taki groźny. Chyba według niej wielki – wtrąca Tomek. Cło – i<br />
wskazała na podłogę.<br />
<br />
123<br />
<br />
Ona coś jeszcze mówiła, nawet po latach zastanawialiśmy się z Tom-<br />
kiem i nie wiemy , o co chodziło. Może chodziło o Pomorców. Pomogła<br />
nam trochę babcia Tomka, pani Hermanowska. Nigdy nie słyszeliśmy<br />
o Pomorcach, ani o Gryfitach, bo skąd? Na budynku wisiała tablica po-<br />
dziurawiona przez pociski, ale kto tam na to zwracał uwagę. Ten<br />
budynek to była siedziba słowiańskiego celnika. Ten budynek stoi na<br />
skrzyżowaniu jedynego szlaku na Szczecin z Pomorza i Wielkopolski.<br />
Budynek ten nie był z pruskiego muru. Wiązania poziomych belek na<br />
rogach były takie same jak domu pod strzechą przy drugiej stacji<br />
kolejowej. Ktoś zorientowany mógł coś ze słów kobiety zrozumieć, ale<br />
my,urwisy?<br />
Te trumny były wykorzystywane. Jedna dla komendanta milicji, pana<br />
Juchniewicza, druga dla pana Bachorza,człowieka, co chciał otworzyć<br />
restaurację w budynku przylepionym do gminy; trzecia – dla Janusza,<br />
i tak dalej.<br />
W tym budynku mogła być szkoła ,ale kobieta nie wymówiła słowa<br />
schule, a takie słowo my znaliśmy.<br />
W tamtych czasach mało co wiedziałem o Obodrzycach, Wieletach, Ra-<br />
nach, Dulębach, bo było to kościelne tabu. To tylko kościół wybił<br />
Słowian połabskich. Byli z tego samego pnia co i my.<br />
Ta Niemka nie daje mi spokoju od lat. Z trzech tam pracujących,ona<br />
była największa i była taka przy kościach. Do naszej obecności odnosiła<br />
się przychylnie. Coś z polskiego musiała kiedyś znać.<br />
Pomyślałby kto ,że do Szczecina były zerwane wszystkie mosty. Otóż<br />
tak nie było. Jeden kolejowy ocalał i pociągi towarowe jeździły nim<br />
przez cały czas. Był to most kolejowy żelazny w Żydowcach. Wykorzy-<br />
<br />
124<br />
<br />
stywali go tylko sowieci. Dlaczego ocalał? Otóż tu nabierają wyrazu sło-<br />
wa luźno rzucane przez żołnierzy dojących krowy. Każdy z wiaderkiem<br />
podchodził do zbiornika, zlewał mleko, spojrzał na mnie, uśmiechnął się<br />
i coś powiedział. Chodziło o szturm na Szczecin. Polacy już wysłali od-<br />
działy szturmowe, gdy nadszedł rozkaz opuszczenia Zdrojów, udania się<br />
na drugą stronę autostrady i marsz na Gryfino. Nasi ocalili Żydowce, Radziszewo i dlatego ten most ocalał. Ocalała również fabryka włókien<br />
sztucznych. Wiele budynków na tym szlaku nie było uszkodzonych.<br />
Można to sprawdzić jeszcze dzisiaj. Nasi musieli budować most kolejo-<br />
wy drewniany, a następnie żelazny przysłany z Anglii. Dlaczego Rosja-<br />
nie nie dali korzystać z mostu w Żydowcach? Bo przewozili tym<br />
mostem zrabowane towary, a nie chcieli, by ktoś im patrzył na ręce. Gdy<br />
stałem z bańką na mleko w oborze i czekałem, wyraziłem swoje<br />
zdziwienie,że tu stoi polskie wojsko i nikt o tym nie wie. Każdy kto<br />
przechodził obok mnie uśmiechał się . Opowiadali historie, których już<br />
nie pamiętam. Jedno jest pewne, za opowiadanie tych historii, każdy<br />
mógł przepaść jak kamień w wodę . Jednak śmiało,bez obawy<br />
tłumaczyli, nieraz wybuchali śmiechem, aż krowy podskakiwały. Nie<br />
rozumiem po dziś dzień, dlaczego nie wzywano wojska, gdy były<br />
zatargi z ruskimi pod budynkiem gminy.<br />
Wybuchy śmiechu u młodzieży, a splunięcie u starszych, wywołała wy-<br />
wieszona klepsydra o śmierci Żdanowa. Zdechł w Rosji, a tu będą<br />
płakać każdy mówił. Po wszystkich wsiach i miasteczkach wieszano te<br />
zawiadomienia. W tych dniach komuna już mocno trzymała za pysk<br />
Polaków. Przechodzący ulicą Żydzi nie odpowiadali na „dzień dobry”.<br />
W ogóle poruszali się po ulicach jak ich właściciele. Przed wojną<br />
mówili: Wasze ulice, nasze kamienice.<br />
<br />
125<br />
<br />
Po wojnie już w 1949 r. dawała się zauważyć tendencja nieobcowania<br />
z Polakami. Ta tendencja trwała do 1957 r. Polacy byli pod ich kontrolą<br />
i władzą. Nic dziwnego, że po pogromie w Kielcach powiesili wielu Po-<br />
laków. A po wypędzeniu właścicieli ziemskich i fabrykantów poczuli,że<br />
Jehowa dał im nową ziemię obiecaną. Lepszą od tamtej, bo zielona,żyz-<br />
na i urodzajna. Należało tylko szybko pozbyć się tubylców – Polaków.<br />
Zaczęto masowo już w 1944 r. wywozić ich na Sybir. Liczono, że prze-<br />
trzebiona przez wojnę ludność szybko stopnieje,wywożona w bydlęcych<br />
wagonach. Wszystko wskazuje na to, że takie były plany. Plany te zosta-<br />
ły powstrzymane. Dlaczego? Na to odpowie historia. Jest to zagadka.<br />
Ojciec otrzymał akt nadania na działkę przy ulicy Batalionów Chłop-<br />
skich 61. Położona ona była w prostokącie pomiędzy strumykiem Choj-<br />
nówka, ulicą Bagienna, torem kolejowym a ulicą Batalionów. Większą<br />
część działki zabrała komuna w 1954 r. i urządziła tam zarząd gospodar-<br />
ki komunalnej. Nasza działka oznaczona jest dobrze w akcie nadania.<br />
Jest tam wyszczególniony każdy barak i szopa czy budynek. Jest nawet<br />
dynamo, którym ojciec produkował prąd. Od strony Bagiennej był sad,<br />
od strony Chojnówki – spalone mury fabryczki, od strony toru<br />
kolejowego – szopy,suszarnie i spalony budynek biurowy,od strony<br />
Batalionów -budynek, oficyna, komórki i chlewik oraz budynek, w<br />
którym mieszka Geniek oraz nasz mieszkalny przy samej ulicy. Szkic<br />
działki wykonał pan Włodarczyk, taki sam wykonałem i ja zamieszczam<br />
na następnej stronie. Świadkiem na rzecz naszej działki mogą być:<br />
Januszewski, Ziemiuch, Tomek Czukanow, Tadek Różański i inni w<br />
moim wieku.<br />
<br />
126<br />
<br />
127<br />
<br />
Mój ojciec miał braci: Adama, Józefa, Antoniego, Michała oraz siostry:<br />
Annę, Stanisławę i Teresę. Adam i Anna wyjechali do USA w 1912 r.<br />
Józef był majorem w wojsku i zginął w 1939 r. Na pogrzebie Antoniego<br />
byłem nad morzem w Śliwnie. Michał zmarł ostatni w 1992 r.<br />
Dziadek Franciszek żył i pracował w Działyniu , gmina Zbójno nie dale-<br />
ko Rypina.<br />
<br />
128<br />
<br />
Rozdział VI<br />
<br />
Kim jest włóczęga? Jest chłopakiem , ma piętnaście lat i wybrał się sa-<br />
motnie nad Zielone Jeziorko i zwiedzanie lasu bukowego. Nie pierwsza<br />
to moja wyprawa samotna. Może dziesiąta , po co liczyć? Postanowiłem<br />
przejść puszczą do autostrady. Wybrałem słoneczny dzień i hajda! Bez<br />
kawałka chleba w kieszeni, bez flaszki z kompotem. Przygoda wzywa!<br />
Na bosaka, naprzód!Co przyniesie ten dzień? W lesie natrafiłem na sze-<br />
regi okopów i dołków strzeleckich, na ławeczki z żerdzi i kupki puszek<br />
po konserwach. Okopy były prostopadłe do autostrady, a szły prosto od<br />
mostu w Zdrojach. W tych okopach szukałem czegoś. Nogą nadepnąłem<br />
na kamyk przykryty mchem. To nie kamyk, to dwa granaty! Skwapliwie<br />
uczepiłem je do paska. Bo pasek jako harcerz nosiłem. To już jest coś.<br />
Nie jestem bezbronny w tej głuszy. Okopy prowadzą wzdłuż wzgórka,<br />
z którego widać horyzont na trzy kilometry. Od końca horyzontu biegnie<br />
w moim kierunku podwójna nitka autostrady. Dwa białe pasy betonowe<br />
wśród zieleni. Na tę autostradę wycelowane jest działo. Zaczynam szukać.<br />
Armata musiała być broniona przez piechotę. Tu musi coś być. Przewra-<br />
cam skrzynki z amunicją. Pociski są diabelnie ciężkie. A jednak jest też<br />
skrzynka trochę odmienna od innych. W niej granaty „tłuczki”. Trochę<br />
ze strachem patrzę na nie. Jaka to straszna broń. Granaty zostawiam do<br />
jutra i idę dalej. Docieram do szosy. To szosa nowoczesna, ale przez<br />
następne dwadzieścia lat nie przejedzie tędy żaden samochód.<br />
Ojciec,chociaż robotnik, orientację miał dobrą, mówiąc, że zniszczenia<br />
wojenne nie zostaną usunięte za dwadzieścia lat. Po drugiej stronie<br />
autostrady stoi budynek z białej cegły. To była ogromna restauracja.<br />
<br />
129<br />
<br />
Włażę w ruiny i zaczynam myszkować. Skrzynki z butelkami od<br />
lemoniady. Reszta połamana i wdeptana w podłogę. Nic nie nadawało<br />
się do użytku. Z tej budowli mam mało wspomnień. Obok szosy pełno<br />
skrzyń i łusek po amunicji.<br />
A więc strzelano- pomyślałem. Jednak sama szosa pusta, brak jakiegoś<br />
wraku samochodu lub wozu drabiniastego, a przecież ludność tędy ucie-<br />
kała. Nic im nie nawaliło? Nie pękła żadna oś od wozu? Jedyny rozbity<br />
wóz spotkałem na drodze z Kołowa do Podjuch w środku Puszczy Bu-<br />
kowej. Była tam droga brukowana. Wracałem inną drogą z dwoma<br />
granatami u pasa. Skierowałem się bardziej na wschód, by wyjść w<br />
Klęskowie na folwark wojska polskiego. Jeszcze czegoś szukałem.<br />
Mianowicie, po Czanowie szła pogłoska, że gdzieś ukryte są magazyny<br />
wojskowe, pełne sprzętu i mundurów. Tę plotkę przekazał mi osobiście<br />
milicjant pan Jerzyk. Plotka dla ludzi starszych może nie mieć<br />
znaczenia, ale dla chłopaka, fantasty i marzyciela, jakim byłem ja, był to<br />
drogowskaz, bez igły kompasowej , ale był. Przeszedłem na wschodnią<br />
część linii okopów niemieckich, a mając po lewej ręce piętrowy<br />
budynek górujący nad okolicą,szedłem w dół wprost na folwark.<br />
Zostawiłem go po lewej stronie i wszedłem na drogę z czarnej kostki<br />
hutniczej.<br />
Klęskowo było częściowo zamieszkałe. Był sierżant – kowal, kilku<br />
osadników wojskowych. Poza tym pustki. Był też pan Makowski z<br />
liczną rodziną. Tę drogę znałem dobrze. Tędy rowerem na szlauchach<br />
jeździłem po mleko do pana Władysława Stekla. Obszedłem kilka<br />
budynków. Tu nic nie znajdę – pomyślałem. Jeżeli magazyn ma być, to<br />
tylko w górach. Góry to wzniesienia u stóp Czanowa. Wejście do<br />
lochów było zaminowane ,leżały tam bomby lotnicze.<br />
<br />
130<br />
<br />
Same tunele były już częściowo wysadzone,bo świadczyły o tym<br />
poszarpane płyty betonowe. Tu bałem się wchodzić,<br />
z resztą – magazyny muszą być zamaskowane. Wielka kotlina zaczęła<br />
zarastać chwastami. Dziś rosną tu drzewa. Tę kotlinę tuż za torem kole-<br />
jowym postanowiłem zbadać. Z tej kotliny wypływał strumyk do nasze-<br />
go stawu. Po zachodniej stronie kotliny była stroma ściana, takie<br />
urwisko, wysokie na pięćdziesiąt metrów. Na tę ścianę postanowiłem się<br />
wdrapać.<br />
Kawałkiem żelaza żłobiłem otwory na stopę. Glina była twarda.<br />
Zmarnowałem cały dzień i wdrapałem się na trzy metry. Dalej ściana<br />
była pionowa, nawet gdybym miał wykopane otworki, to mógłbym się<br />
odchylić do tyłu. Spokoju to mi nie dawało. Tyle się naczytałem o<br />
ludziach wdrapujących się na skały lub lodowce, a ja będąc trzy metry<br />
od wierzchołka mam rezygnować! Dołki postanowiłem ryć głębsze z<br />
zakrętem, aby było się czego złapać ręką. Gdy miałem już wyskrobane<br />
dołki, przytuliłem się do ściany wzgórza i jedną ręką złapałem za szczyt.<br />
Tu zachwiałem się, byłem pewien, że zlecę na plecy w dół ,ale jakoś<br />
trzymałem za dołek lewą ręką, a prawą chwyciłem za źdźbło trawy. Aby<br />
nie urwać tej trawy należało przycisnąć się do ściany i wyprostować<br />
nogi. Takie kilka listków i pozwoliło wejść na szczyt urwiska Góry<br />
Krzywoustego, bo tak ją nazwałem na własny użytek. W tej kotlinie, z<br />
której startowałem do zdobycia ściany, nic ciekawego nie znalazłem.<br />
Były tam szyny kolejki w wagoniki wywrotki. A więc nie tutaj należało<br />
szukać tajnych magazynów.<br />
Łepetyna moja pracowała i kalkulowała ,że jeżeli takie są, muszą być na<br />
wzgórzach, bo tam w dolinie obskoczyłem już wszystkie wszystkie bu-<br />
dynki. Nad Zielonym Jeziorkiem od wschodniej strony zauważyłem bu-<br />
<br />
131<br />
<br />
dynek transformatora, wąski, wysoki, w środku pusty, tylko kable<br />
wystawały z ziemi. Co to jest? Dokąd jest prowadzony prąd? Przecież<br />
linia idzie po słupach przy drodze betonowej. Linia ta zasilała<br />
restaurację i pozostałe trzy budynki. Lochy wojskowe miały swoją<br />
prądnicę. Zniechęcony zaprzestałem poszukiwań.<br />
Mój brat Geniek zwrócił mi uwagę, żebym szukał silników elektrycz-<br />
nych. Z tym nie było trudności. Prawie w każdym domu było ujęcie<br />
wody i hydrofory. Pompy przeważnie popękane od mrozu. Nim ja i<br />
niewiele mądrzejszy ode mnie Geniek wzięliśmy się za to, silniki<br />
zostały już wyszabrowane. Szybsi ludzie, bardziej pracowici zrobili to<br />
za nas. Do pociągu w Zdrojach zawsze były ładowane ciężkie skrzynie.<br />
Wywożono to do Warszawy i brano ładne pieniądze. Trochę winy<br />
ponosił tu mój ojciec, przeciwnik szabrowania.<br />
W ogrodach przy Jabłoniowej wypatrzyłem piwnicę z motorem. Zawo-<br />
łałem Gienka. Ten wziął do pomocy Niemca niewolnika, młodego<br />
faceta.<br />
Aby tam wejść znalazłem starą drabinę. Ja proponowałem uwiązać sil-<br />
nik na lince i ciągnąć do góry. Niemiec dał znak, że weźmie silnik w<br />
ręce i wyjdzie po drabinie. Doszedł do połowy, gdy drabina załamała<br />
się. Chłopisko wypuściło silnik z rąk i wyszło cało z opresji. Motor<br />
spadł na posadzkę i rozbił się. Takie było nasze działanie.<br />
W tych ogródkach przy Jabłoniowej była wytwórnia szczotek i pędzli.<br />
Pracowali tam inwalidzi. Zabrałem sznurek do wiązania, prawie dwa-<br />
dzieścia dużych kłębków. Sznurek ten bezużytecznie leżał u nas z dzie-<br />
sięć lat. W papierach i starych skrzyniach znalazłem kilka gotowych<br />
szczotek z morskiej trawy. Maszyn tam żadnych nie było. Wszystko<br />
<br />
132<br />
<br />
dokładnie ruscy przeszukali i wywieźli.<br />
Przy końcu września wraz z Lucjanem udałem się na Górę Krzywo-<br />
ustego. Tam obok reflektorów rosła duża grusza i zerwaliśmy dużą kipę<br />
gruszek .Tylko tu można było znaleźć owoce, bo tam na dole wszystkie<br />
drzewa owocowe były objedzone jeszcze zielone przez rusków. U nich<br />
w Rosji drzew owocowych nie ma, zostały wycięte wraz z burżuazją.<br />
Należy słów kilka powiedzieć o ruskiej kulturze. Kto jej nie zna,to myśli<br />
że ruski to światły i kulturalny naród. Jest w błędzie. To była i jest dzicz.<br />
W Rosji inteligencja została wymordowana do ostatniego. Kto umiał<br />
czytać umierał, kto umiał pisać- umierał. Z początku w masowych gro-<br />
bach, później w łagrach będąc na dożywociu. Ta nowa inteligencja nie ma podstaw rodowych i należy ją nazwać hołyszami. Nie ma łańcucha genetycznego, wiążącego ją z prawdziwą inteligencją. W Rosji śpiewa się tylko czastuszki, bo innych nie wolno. Te czastuszki, to sprośne i prostackie wiersze. Trzeba tu dać przykład kilku powszechnie śpiewanych, choć moja natura robi to z niechęcią:<br />
Ja w kołchozie urodiłsia i w kołchozie moja mać,<br />
Ja w kołchozie nauczyłsia ruskie diewuszki jebać.<br />
Gdy trzy flaszki zaniosłem za wózek ,to pod wieczór było słychać:<br />
Job twoja mać, zaczym sierditsja,<br />
Zywot nam ni huja nie powirrnitsja.<br />
My jebali nie propali,<br />
My jebiom nie propajom,<br />
Syfilisa my pojmali,<br />
W poliklinokom pajdiom.<br />
<br />
133<br />
<br />
Nie będę przytaczał więcej, ale można śpiewać dwa dni bez powtarzania. Jeżeli jest ktoś, kto nie wierzy, niech wysłucha starszych ludzi.<br />
Tam w Rosji są dwie kultury, jedna na użytek zewnętrzny, druga – wew-<br />
nętrzny. Nawet każdy budynek jest podzielony na pół. Jedna połowa dla<br />
klientów, druga dla więźniów. Normalny interesant nigdy się nie dowie,<br />
że za ścianą jest inny świat.<br />
Gdy wjechali do Pruszkowa, śpiewali: Wołga,Wołga,mać radnaja.<br />
Śpiewali na przymus, choć ani słów nie znali, ani melodii. My,chłopaki,<br />
wyśmiewaliśmy ich za ten śpiew i pokazaliśmy ,jak się śpiewa. Każdy<br />
z nas znał tę piękną pieśń. Oni za wszelką cenę chcieli pokazać, że coś<br />
umieją i że są spadkobiercami rosyjskiej kultury.<br />
Na ławce w parku siedziały dwie kobiety. Zmęczony przysiadłem i ja.<br />
Rozmowa kobiet: Żydówki swoje dzieciaki karmiły na siłę, łyżką wkła-<br />
dając do ust. Tak było….Te dzieciaki, to miały brzydkie, grube tyłki…<br />
Mnie chłopaka, zastanowiła ta rozmowa kobiet dostatnio ubranych.<br />
Ja pamiętam brudne i w łachmanach – wtrąciłem. To prawda – skwapli-<br />
wie podchwyciła pierwsza- bo widzisz, kawalerze, brud jest u nich<br />
nakazem Biblii, ale głodnych, to pan nie mógł widzieć. Byłem<br />
dzieciakiem,to nie pamiętam. Brudasów pamiętam. Żydzi byli<br />
owrzodzeni…<br />
Dalej nie słuchałem ,bo Bartosiak kiwnął ręką. Tę rozmowę zapamięta-<br />
łem. Nie rozumiałem wielu rzeczy. Nigdy na oczy nie widziałem Biblii.<br />
Żydów kiwających się przy modlitwie widziałem jeszcze w Dobrzyniu.<br />
Wspominam to, aby zapytać, dlaczego maskowali się,chodzili w<br />
łachmanach, a złoto leżało w szufladach? Ludzie opowiadali dziwne<br />
rzeczy o Żydach, że potrzebują naszej krwi na macę, że zamordowanie c<br />
<br />
134<br />
<br />
chrześcijanina, to ulga w drodze do Mesjasza.<br />
Spotkaliśmy się przy domu Włodarczyków. Stał tam Romek, Wiesiek<br />
i Grażynka. Romek kończył zdanie: U nas w Będzinie też był pogrom,<br />
a tu z bramy wyskakuje brzdąc z lagą i woła : pogrom Żydów.<br />
O co chodzi: pytam z ciekawością. W Kielcach był pogrom, wielu jest<br />
zabitych. Kiedy? Dwa dni temu, piszą o tym w gazetach.<br />
Gazet w tych czasach nie kupowałem, ani nikt z mej rodziny,nie było na<br />
to funduszy. Zacząłem kupować, gdy Agapit Krupka miał swoje przygo-<br />
dy, później Anna Proletariuszka, Morderca dusz, Wrogowie. Były to<br />
interesujące młodego człowieka powieści. W bibliotekach już tego<br />
rodzaju książek nie było, zostały spalone.<br />
Ktoś by pomyślał, że antysemita usiadł i niepochlebnie wspomina o Ży-<br />
dach. To pomyłka. Każdy z Polaków podczas wojny był pewien, że ple-<br />
mię germańskie zostanie wycięte. Po wojnie Niemcy zostali wzięci pod<br />
opiekę przez Anglików i Rosjan. Widziałem to na własne oczy. Naród<br />
polski w opiekę nie poszedł, a został wydany pod kontrolę Żydów i<br />
spłynął krwią. Tu jest nasza różnica w podejściu do tych narodów.<br />
Ludzie, którzy przybywali do kraju ze Związku Radzieckiego<br />
opowiadali:<br />
Zachodzi znajoma w Moskwie do urzędu, pokój wielki, biurko wielkie,<br />
a za nim siedzi taki, ot, z takim nosem – tu ręką robi ruch koło swego<br />
nosa, ale taki , co by wskazywał na nos krzywy i zwisający. Z początku<br />
jako człowiek młody i nie wyrobiony politycznie, nie rozumiałem ,o co<br />
tu chodzi. Chodziło o Żydów zasiadających w urzędach<br />
komunistycznych.<br />
Takich opowiadań słyszałem wiele. Dopiero w 1957 r. naświetlił mi spra<br />
wę i wyjaśnił porucznik Radziwonka. Byłem w wojsku, z którego wy-<br />
<br />
135<br />
<br />
szedłem na wiosnę 1957. Odeszło wtedy z naszego pułku kilku<br />
oficerów. Radziwonka wyliczał ich nazwiska. Przerwałem mu: Ten<br />
Kwiatkowski to był aparat. Dlaczego oni? To byli Żydzi – szepnął mi do<br />
ucha Radziwonka.<br />
W tych gorących dniach października 1956 r. słuchałem codziennie ra-<br />
dia Wolna Europa. Mówiła ona o wydarzeniach w Polsce, ale nigdy nie<br />
mówiła o narodowości zwalnianych ludzi i to mam im za złe. O to mam<br />
żal do tej rozgłośni. Jej też nie interesowało ,kto w Polsce rządzi.<br />
W 1949 r w sierpniu byłem na kolonii w Wilczej, powiat Kłodzko.<br />
Byłem jako wychowawca i byłem najmłodszym z wychowawców.<br />
Kierownikiem był pan Pawłowski. Wilcza to maleńka miejscowość.<br />
Kolonia objechała uzdrowiska, aby pokazać je młodzieży.<br />
Pewnego dnia mieszkaliśmy jedną noc u chłopa. Wypadły imieniny jed-<br />
nej z naszych kucharek. Dość głośno było w naszym pokoiku, dlatego<br />
postanowiono zaprosić gospodarza. Gospodarz, owszem przyszedł, ale<br />
przyniósł gąsiorek wina z czereśni. Z tej długiej nocy zapamiętałem<br />
urywek rozmowy: Tu były amerykańskie czołgi – mówił gospodarz.<br />
Tak – wymamrotałem- zdobyczne, w Zdrojach były dwa. Nie, ja mówię<br />
o wojsku amerykańskim.<br />
Jeżeli ktoś nie wierzy , niech sprawdzi. Ja byłem trochę wstawiony, pra-<br />
wie sam wytrąbiłem ten gąsiorek. Inni winem gardzili, woleli wódkę.<br />
Należałoby też sprawdzić słowa rybaka Borysa z Nowego Warpna, który<br />
powiedział: Panie ,my już w czerwcu byli nad Wisłą.<br />
Na tej kolonii już była nowa praca wychowawcza, praca socjalistyczna.<br />
Uczono młodzież polityki, a więc nienawiści do narodów zachodnich,<br />
<br />
136<br />
<br />
którzy byli agresorami. Czułem się wyobcowany wśród wychowawców.<br />
Uczyłem gimnastyki, bo miesiąc wcześniej byłem na kursie sportowym<br />
w Kurnędzu. Wykształcenie miał tylko pan Pawłowski, oczytany byłem<br />
tylko ja. Reszta, to była zwykła ciemnota od zwykłej roboty, ale w<br />
pysku to byli gardłacze. Jechali na swych przedwojennych<br />
chlebodawców,wyzywając ich od wyzyskiwaczy, kapitalistów,<br />
lichwiarzy. Było to zwykłe dno społeczne, co wyszło ze swych spelunek<br />
,melin,spod mostów, otrzymali władzę i starali się nie dopuścić do niej<br />
mądrzejszych od siebie.<br />
Ton pracy narzucali oni, a nie pan Pawłowski. Ja otrzymałem miejsce<br />
wychowawcy, bo nie miałem wykształcenia. Dzięki nieuctwu<br />
otrzymałem pracę! Pracowałem ,otrzymywałem zawsze, do czasu<br />
uzyskania dyplomu.<br />
O, to już było co innego!”Idzie ten świński inżynierek!Dzisiaj jest dwu-<br />
dziesty ósmy, patrzcie w jakim strachu jest inżynierek, boi się<br />
wymówienia. Skąd ta gnida ma na taką marynarkę, przecież zarabia<br />
połowę tego, co my?”Z taką pogardą spoglądała grupka robotników na<br />
przechodzącego kierownika. Te odzywki są prawdziwe.<br />
Będąc na kolonii w Wilczej miałem możliwości zwiedzania tamtejszych<br />
terenów. Rolnicy nie mieli koni, wozy ciągnęły krowy. Pól uprawnych<br />
nie widziałem, owszem, małe łączki, takie na przykład jak nasza,na któ-<br />
rej stał obóz. Uzdrowiska zaciekawiły mnie, bo byli tam ciekawi ludzie.<br />
W rękach trzymali kubki z wodą zdrojową i chodzili po alejach, kiedyś<br />
zapewne czystych, teraz zaśmieconych i zarośniętych. Ludzie wyglądali<br />
jak lunatycy. Milczące postacie z cudownym kubkiem w ręce,z którego<br />
co dwadzieścia kroków popijali wodę. Przypatrywałem się im i<br />
dziwiłem się. Osobiście nabrałem kubek wody i wypiłem spragniony.<br />
<br />
137<br />
<br />
Tu wszystkich coś opętało.<br />
Na skwerku zaczęła ustawiać się orkiestra, aby grać. Ustawiali się<br />
długo, bardzo długo. Wyczuwało się, że nie chcą grać. Wydawało się,że<br />
zaraz zostaną odwołani do innej pracy. Chciałem posłuchać, usiadłem na<br />
składanym metalowym krześle. Czekałem, nie śpieszyło mi się. Zbiórka<br />
miała być za cztery godziny. Po godzinie muzykanci nareszcie zagrali.<br />
Nie wiedziałem o ich metodzie opóźniania gry w oczekiwaniu na<br />
napiwek.<br />
Solista śpiewał:”Morze ,szumiące,kołyszące szumem fal,cudne jak baj-<br />
ka”. Ludzi na krzesłach przybywało. Bez kubka byłem tylko ja.<br />
Niektórzy mieli po dwa. To chyba jakaś choroba – pomyślałem i<br />
odszedłem od towarzystwa. Melodia była nowa. Spodziewałem się<br />
przedwojennych melodii, a tu masz! Dostałem pstryka w nos. W<br />
ubiegłym miesiącu na kursie sportowym śpiewano też nowe melodie,<br />
żadnej polskiej.<br />
Po alejach spacerowały niewiasty , po dwie lub trzy. Czekają,żeby je po-<br />
derwać – zauważył Pawłowski. Trzeba złapać taką, aby mieć z nią jak<br />
najmniej roboty – wtrącił lekarz. Popatrzyłem na kobiety i zdziwiłem się<br />
rozmowie moich kolegów. Jak to? Tak schludnie ubrane kobiety, takie<br />
ładne i to byłyby k…? Nie mieściło mi się w głowie. Znałem dziwki<br />
z wyglądu w Pruszkowie, były to ulicznice. Jedną z nich i jej kumpli ob-<br />
łożyłem kijem. Chyba się mylą! Z niechęcią zacząłem przypatrywać się<br />
facetom siedzącym ze mną. Ale co to? Ta trójka kobiet już trzeci raz<br />
przechodzi koło naszego stolika, a Pawłowski całkiem wyraźnie<br />
wskazuje puste krzesło. Panny na moment przysiadają, a Pawłowski<br />
mówi do mego ucha: Trzymaj się! Wyglądało na to, że wszyscy od<br />
dawna znają się, żadnych słów, żadnych uśmieszków. Szeroko ze<br />
zdumienia musiałem mieć otwarte oczy,bo ta co została,mówi:<br />
<br />
138<br />
<br />
Masz ładne oczy, chłopcze.<br />
Parę groszy w kieszeni było za pracę wychowawcy. Kolonie kończyły<br />
się jutro. Do takiego kurortu więcej miałem nie jechać. Trzeba wracać<br />
na:<br />
Zielone łąki, na grochowe strąki.<br />
W latach osiemdziesiątych na grób mego ojca wyjeżdżałem przeważnie<br />
z synem Stanisławem. Nigdy nie klękałem. Stałem i oddawałem się roz-<br />
myślaniom: Jak to było? Jak to było, gdy ojciec miał dwadzieścia lat.<br />
Do Stasia stojącego obok mnie mówiłem krótko i cicho, bo jakoś swo-<br />
bodnie mówić nie mogłem. Twój dziadek, synku, był legionistą, brał<br />
udział w walkach, o których niewiele wiem. Na pewno brał udział w bit-<br />
wie warszawskiej i nad Berezyną, gdzie dostał dwie kule w bok. Cześć<br />
jego pamięci! Stasio stał zawsze z boku milczący i za każdym razem<br />
wysłuchiwał mego przemówienia bez słowa. Stasio zawsze był<br />
małomówny tak samo jak jego dziadek. Twardy i uparty chłopak. Taki<br />
sam był chyba w młodości jego dziadek, też Stanisław. Próbuję w<br />
wyobraźni odtworzyć sytuację, gdy w lasach działyńskich ćwiczył z<br />
karabinem, pod strachem,bo zaborca miał dobrych donosicieli,<br />
odpowiednio wykształconych i wychowanych. O dziwo, gdy zamykam<br />
oczy widzę film. Czy to sen, czy jawa? Taśma wolno się kręci. Chłopcy<br />
wymykają się z folwarku. Każdy osobno. Spotykają się w dąbrowie,<br />
która istnieje ,a której nie widziałem nigdy w życiu. Maszerują<br />
dwójkami dalej w las. Jak najdalej od siedzib ludzkich,by odgłosy<br />
strzałów nie dochodziły do zabudowań .Każdy rwie się do karabinu.<br />
Znam to uczucie, gdy ma się szesnaście lat. Miałem<br />
przecież własny karabin. Z radością repetuje się, a potem szuka gałęzi,<br />
którą bierze się na muszkę i wolno pociąga za cyngiel. Nim karabin<br />
<br />
139<br />
drgnie i uderzy w dołek strzelecki, widać jak trafiona gałąź odpada.<br />
Mam zamknięte oczy i widzę swego ojca jak radośnie krzyczy i<br />
wskazuje lewą ręką spadającą gałąź. Prawą ma zajętą, bo trzyma w niej<br />
karabin. Chłopcy z uznaniem pokrzykują. Każdy z nich dobrze strzela<br />
,każdy z nich jest ochotnikiem. Z nich powstała armia, która pobiła<br />
zaborcę.<br />
Zastanawiam się przez całe lata, dlaczego młodzież chłopska nie poparła<br />
walki wyzwoleńczej .Nie ma na to odpowiedzi. Chłopi dopiero w czasie<br />
II wojny stanęli w Batalionach Chłopskich. Stasia nie wtajemniczam<br />
w zawiłe losy dziadka. Był dobrym ojcem, ale ciężar, jaki dźwigał ,przygniatał go, nie mógł go unieść. Nikt nie mógł tego zrobić ,nawet<br />
Heros. Tym ciężarem były dzieci, dziewięcioro. Film rwie się. Jednak<br />
znowu go widzę.<br />
Siedzą po strzelaniu przy ognisku. Czekają, aż upieką się kartofle.<br />
Ojciec na prośbę towarzyszy zaczyna śpiewać: Góralu,czy ci nie żal<br />
odchodzić od stron ojczystych, świerkowych lasów i hal? Wiem,że film<br />
jest dobry, bo w Zdrojach byłem w towarzystwie, gdzie ojciec zaśpiewał<br />
tę pieśń.<br />
Śpiewał pięknie. A później chłopcy śpiewają razem. Śpiewają różne<br />
piosenki wojskowe, ale są i rubaszne. Śmiechu jest co niemiara. Jak<br />
piękne jest życie,gdy ma się szesnaście lat. Jeszcze wojny nie ma ,a oni<br />
tu w lesie ćwiczą. Każdy z uśmiechem opowiada przygody z<br />
dziewczynami.<br />
Do wieczora daleko, można poskakać przez ognisko. Czas walki może<br />
przyjdzie już niedługo. Tajemnicą okryte są te ich wycieczki do lasu. Nikt o nich nie wie, ani matka,ani ksiądz. Jeszcze śledzę młodych chłopców.<br />
Tylko jednego z nich znałem ,no,dwóch,bo i Józefa Kwiatkowskiego,<br />
brata przyszłej teściowej ojca. Terenów ćwiczeń nie znam ,a opisuję je. Mój czas się zbliża,gdy nadejdzie stanę w szeregu obok ojca.<br />
<br />
140<br />
<br />
Według rozkazu wydanego pod Nowym Sączem przez<br />
brygadiera:Stańcie do lewego ramienia walczących!<br />
To prawda, że ja nie doceniałem ojca za życia. Przepraszam,tato! Tak<br />
naprawdę, to dopiero teraz będąc przy schyłku życia, widzę ile był wart.<br />
Późno, lepiej późno niż wcale. Na cześć mego ojca: Cip,cip! Ta joj!<br />
Cip,cip! Ta joj!Cip,cip!Ta joj,ta joj,ta joj! Jest to okrzyk harcerski na<br />
cześć autorytetu.<br />
Kiedy kwitną akacje? Na pewno wówczas, gdy można się kąpać i gdy<br />
chłopcy szkoły ogrodniczej maszerują nad Zielone. Po lekcjach postana-<br />
wiamy iść się kąpać. Idą: Lutek, Marian ,Kazik, Benedykt i inni. Wraz z<br />
nami idzie facet z biura, dobry pływak motylkiem i dobry kompan.<br />
Idziemy pod górę szosą betonową. Brzegi jeziora są strome, urwiste. W<br />
jednym miejscu jest maleńka plaża, szeroka na trzy metry, ale jest. Płynę<br />
żabką rozgarniając wodę na boki. Wody nie widać, bo białe płatki<br />
pokryły puchem toń. Woda jest ciemna, bo światło nie przechodzi przez płatki.<br />
Jak tu pięknie! Brzegi strome, wysokie na trzydzieści metrów. Zbocza<br />
obrośnięte akacją. Wysoko na krawędziach sosnowy las. Słonko tylko w<br />
południe dochodzi do tafli wody i ogrzewa ją. Jest zielona, ale głęboka.<br />
Niektórzy twierdzą, że drobne zadrapania łatwo goją się. Mam jedno<br />
zdjęcie zrobione, gdy skaczę do wody, a w wodzie jest Tomek.<br />
Młodzież ze szkoły często kąpie się w Odrze, coś jednak popychało nas<br />
nad Zielone. Chyba urok i cisza. Obok jeziora był budynek wczasowy,<br />
ogromny ,obecnie zrujnowany. Tu kiedyś za moich chłopięcych lat kwit-<br />
ło życie, gwar tłumów,ciżba, obecnie pustkowie. Jak zły człowiek może<br />
zmienić upodobania ludzi, przymusić do wyrzeczeń, zmienić przyrodę.<br />
<br />
141<br />
<br />
Myślałby kto, jak błogi otacza go czas. Jaka przyjemna cisza, brak<br />
zadrażnień z sąsiadami. Tak jest dopóki nie nadejdzie dziwny czas. Czas<br />
,gdy umysły ludzi zaczynają się burzyć, a lęk o siebie zaćmiewa umysł.<br />
Wówczas biorą siekiery i wycinają ludzi za to, że mają niebieskie<br />
oczy,tak było na Ukrainie w 1942 r. Za to, że mają innego Boga, tak<br />
było w Bośni; za to,ż e umieją czytać, tak było w Kambodży. Wycięto całe narody.<br />
Wracają moje myśli do czasów sprzed pięćdziesięciu lat .Ile złego lu-<br />
dziom, ulicom, budynkom,przyrodzie ,ziemi, wyrządzili ludzie spod<br />
znaku sierpa i młota. Krzyczeli: Jesteśmy sługami ludu!Podzielili na<br />
trzy klasy i zawołali: Między wami jest walka! Robotnik ma<br />
nienawidzić urzędnika i donosić na niego, bo na niego pracuje. Jakie<br />
intencje mieli ci, co podzielili naród na klasy. Doświadczenie lat<br />
dowodzi, że chodziło o likwidację fizyczną, a więc wycięcie dwóch<br />
klas. Dokonano tego w Sowietach.<br />
Ta myśl przewodnia zawarta jest w Biblii. Stąd wycinanie plemion sło-<br />
wiańskich i indiańskich pod pretekstem, że są poganami i nie są stworze<br />
ni przez Stwórcę,tylko diabła .Który Bóg jest mocniejszy?<br />
Jehowa,Allach, Budda, Światowit? Chyba ten, co jest mocniejszy w<br />
broni. Fanatyczny zakonnik wierzy w to, że kobieta urodzi rodzaj ludzki<br />
bez udziału mężczyzny, tak jest napisane w Biblii. Biblię napisał sam<br />
Pan Bóg. Wiem, że bóg Świętosław służył swemu ludowi przez pięć<br />
tysięcy lat. Widocznie służył dobrze, kiedy naród wolał zginąć wraz z<br />
nim, niż służyć obcemu. Nieprzejednanych pogan własnoręcznie<br />
zarzynali biskupi. Przypominam sobie coś podobnego z Żeromskiego.<br />
Opisywał on rzeź Ormian w Baku po wkroczeniu tam czerwonych.<br />
Najsprawniej zabijali komisarze,ci co byli obrzezani. Gdy stanęło nas<br />
trzech przed straganem z kwiatami,każdy wybrał inne.<br />
<br />
142<br />
<br />
Ja- konwalie, Lutek – goździki, Kazik – róże. Było nas trzech,<br />
a każdy miał inne upodobania. Jeżeli do władzy dojdzie taki, co lubi<br />
tylko oset ,pokrzywę, błoto, brud, lubi brudne ubranie robocze, to jak<br />
będzie wyglądał kraj?<br />
Stanął przede mną robotnik w ubraniu zasmarowanym tak, że drelich<br />
był sztywny, jak blacha i dziurawy. Stanął i pyta: Panie kierowniku,czy<br />
tak ma chodzić robotnik? Ten robotnik w tym ubraniu chodził już piąty<br />
rok. Nigdy go nie prał .Przez pięć lat otrzymał trzy nowe ubrania, które<br />
sprzedał na wódę. Co kwartał otrzymywał mydło i proszek.<br />
Odrzekłem:Panie Kaczmarek,z kogo pan robi wariata?<br />
Kto może być wzorem dla komunistów? Może to być osobnik nie czyta-<br />
jący i nie piszący, np.Dżambuł Dżambajew, pastuch, co układał pieśni<br />
o Stalinie i śpiewał nie tylko w polu ,ale i ludziom na zebraniach.<br />
Pamiętam ludzi wykształconych muzycznie, zdychających z głodu,z<br />
powodu braku angażu. A tu masz, zatrudnienie jest, bylebyś był cepem.<br />
To oni są prekursorami najbardziej humanitarnego ustroju na świecie.<br />
Ustrój ten niczym granit przetrwa wieki, a jeżeli już dopuszczali do<br />
głosu ludzi wykształconych, to zależnych od siebie .W powieści<br />
„Doktor Żywago” jest napisane, że podpalaczem wiosek i rezunem<br />
chłopstwa był Żyd,co nazwisko na czas rzezi zmienił na rosyjskie, aby<br />
do historii weszło ,że to Rosjanie wycinali ludzi. Kilka ważnych<br />
opowiadań świadków zamieściłem.<br />
Pamiętam afisz wywieszony na domach w Zdrojach:Zapraszamy na og-<br />
nisko z okazji święta Wojska Polskiego 12 października w 1946 r.<br />
Ognisko było nad brzegiem rzeki ,tuż koło zwalonego mostu kolejowe-<br />
go. Zostało zorganizowane przez oficerów politycznych w mundurach<br />
<br />
143<br />
<br />
wojska polskiego. Mówili po polsku. Słuchałem ich ja, Tomek i jeden<br />
chłopak. Więcej nikogo nie było. Jak tu porównać ten wiec z wiecem<br />
w Pruszkowie w sierpniu 1945 r. Ludzi była masa. Orkiestra kolejowa<br />
grała jakieś dziwne melodie jedną po drugiej. Nie znałem ich,ale<br />
instynkt mówił, że już je kiedyś słyszałem, jakieś swojskie, znajome<br />
melodie.<br />
Nad Odrą w 1946 r. pan oficer długo mówił do nas o zdrajcach narodu,<br />
o wyzysku człowieka przez człowieka. Nie rozumieliśmy o czym on<br />
mówi. Ognisko było tak wielkie, że Tomek wyjął z rozporka, co trzeba i<br />
zgasił ten bolszewicki ogień. Politruków już dawno nie było. A jednak to<br />
politruki rządzili krajem przez 40 lat. Jak to mogło się stać? Tam ,gdzie<br />
się gam pamięcią,chcę opisać, aby wnuki miały skąd zaczerpnąć trochę<br />
prawdy, o tym, co było.<br />
Deportowani w głąb Rosji donoszą, że tamci dygnitarze, to<br />
zboczeńcy,co z lubością patrzyli na upodlenie jeńców. Pan Toczek pisze<br />
we „Wspomnieniach syberyjskiego zesłańca”, że już w Sielcach w Rosji<br />
następowała zmiana nazwisk z żydowskich na polskie. Podstawa do<br />
zmiany była,ale skąd brać nazwiska? Nazwisko nadawała NKWD,a<br />
brała je z teczek rozstrzelanych oficerów polskich.*<br />
W Berlinie w 1951 r. był zlot młodzieży całego świata. Ma się rozumieć<br />
młodzieży demokratycznej, postępowej,a więc takiej, która popiera koł-<br />
chozy, łagry, ustrój robotniczy, zakaz zgromadzeń powyżej trzech osób<br />
i jest przeciwna własności prywatnej, a także przeciwna religii. Z taką<br />
młodzieżą miałem się spotkać.<br />
Pracowałem wówczas w Domu Harcerza w Koszalinie. Gromadnie po-<br />
<br />
144<br />
<br />
szliśmy na dworzec kolejowy, by przywitać przejeżdżający z Gdyni do<br />
Berlina pociąg. Stoi nas grupka na peronie, już słychać gwizd<br />
nadjeżdżającego pociągu, gdy podchodzi do nas Morawski i mówi:<br />
Pozwólcie tu na stronę. Mówił to nie do wszystkich, a do osób objętych<br />
jego wzrokiem.<br />
Podszedłem i ja ku niezadowoleniu Morawskiego. Słuchajcie – mówi -<br />
bądźcie ostrożni, bo wśród nich jest dużo agentów i dywersantów, nie<br />
wygadajcie się z czymś i tak czule ich nie przyjmujcie. Zdziwiło mnie to<br />
ostrzeżenie. Jak to agenci? To ja jak jechałem na obóz harcerski,to też<br />
byłem agentem? Na kurs sportowy, to byłem agentem? O co tu chodzi?<br />
Niedługo nadjechał pociąg. W oknach pełno uśmiechniętych<br />
twarzy,głośno nas witających. Po zatrzymaniu się pociągu otworzyły się<br />
drzwi wagonu, wysiadł facet i mówi: No ,możecie sobie trochę<br />
porozmawiać. Jak to? To od pana zależy?- pomyślałem sobie. Na<br />
peronie nie było nikogo oprócz naszej garstki. Peron został zamknięty i<br />
pilnowała go milicja. Nas było około dwadzieścia osób. Z wagonów<br />
wysypało się kilkaset osób. Wszystko dostatnio ubrane. Mają pieniądze<br />
na ubiory – myślałem. Ja chodziłem w porciętach po starszym bracie.<br />
Rozmowy żadnej nie było, przeszkodą był język. Wsiedli i pociąg<br />
ruszył. Z okien wagonów wystawały ręce, po dziesięć i więcej. My<br />
wyciągnęliśmy ręce, które obijały się o ich dłonie . Jakiś krzyk przeszedł<br />
po peronie i wagonach. Krzyk bez treści, krzyk niespełnionych obietnic<br />
i poczynań, krzyk cichy, lękliwy. Pomruk raczej. Niedawno słyszałem<br />
taki krzyk i takie machanie rękoma. Stanęło mi to przed oczami na<br />
ułamek sekundy.<br />
Jechałem z mamą do Białej Podlaskiej, ludzie w przedziale nagle spoj-<br />
rzeli w okno, ja też. Wzdłuż toru przy nasypie leżało kilka osób,tak<br />
<br />
145<br />
<br />
rzadko, co kilka metrów. Grupa około sześćdziesięciu osób stała<br />
otoczona przez kilku Niemców. Mieli podniesione ręce ponad głowę<br />
,machali nimi i krzyczeli. To mógł być krzyk, jęk,a mogło być wycie.<br />
Co chwila ktoś w grupie przewracał się. To Niemcy strzelali. Te<br />
podniesione ręce i to wycie mam w oczach i uszach ,tak jakby to było<br />
dziś. Pociąg jechał dalej i trudno było jednemu człowiekowi wiele<br />
zauważyć, ale ludzie w przedziale uzupełniali obraz: Byli starsi ludzie…<br />
Młodzi też, widziałem dziewczęta…Chyba partyzanty…Nie, to byli<br />
Żydzi…<br />
Moja mama też uważała, że to byli Żydzi i nie raz o tym wspominała.<br />
Skojarzenie, jakie mi przyszło do głowy, szybko minęło. Ci w pociągu<br />
przecież wiedzieli, co się u nas dzieje. Widziałem w ich oczach i gestach<br />
współczucie. Po opuszczeniu dworca nie było między nami żadnej dys-<br />
kusji. Każdy krył w sobie wrażenia i nie próbował ich ujawniać. Spotka-<br />
nie dwóch światów okryła tajemnica na pięćdziesiąt lat. Byłem tam ja,<br />
Lutek i Tadek Zawistowski. Dziwiło mnie to, dlaczego statek wyładował<br />
ich w Gdyni. Dlaczego nie w Szczecinie? Dlaczego nie jechali<br />
pociągiem z Paryża,Hamburga? Nikt nam tego nie wyjaśnił,a uczył nas:<br />
W odpowiedzi na atomy, budujemy nowe domy. Była to formacja<br />
polityczna zakłamana, zawistna i antynarodowa. Była to formacja<br />
głupia. Czy myśleli,że my niczego nie zauważymy? Nie byli ubrani<br />
przecież w kufajki, kombinezony robocze ,dziurawe buty, ani nóg nie<br />
mieli owiniętych szmatami.<br />
Twarze mieli uśmiechnięte, ogolone, dziewczęta śliczne. Ubrane to<br />
towarzystwo jak za dobrych przedwojennych czasów. Przecież u nich<br />
też była wojna, bieda powojenna, tak samo jak u nas. A jednak szybciej<br />
się wydźwignęli z ruin i zniszczeń. Nie wypadało prosić o koszulę czy buty.<br />
<br />
146<br />
<br />
Nie po to było to spotkanie. Krótkie jak błyskawica, ale ślad pozostał na<br />
całe lata. Było to sześć lat po wojnie. Kto u nas elegancko ubierał się,to<br />
od razu okrzyknięto go : bikiniarz!Wywieszano afisze, plakaty, na<br />
których pokazywano przyzwoicie ubranych ludzi i przezywano<br />
bikiniarzami.<br />
Wyśmiewano ich. Tylko ubranie robocze było popierane i w takim nale-<br />
żało chodzić po ulicach, do kina. Milicja łapała i rozbierała z eleganckiej<br />
marynarki, a jak miał za długie włosy, to mu obcinano. Faszyści obcinali<br />
pejsy Żydom , a komuniści Polakom włosy.<br />
Czy można ludzi odzwyczaić od śpiewu? Można, ale może tego<br />
dokonać tylko bandyta, co może oznaczać, że komunista jest bandytą.<br />
Wiesław Kilar pisze o swym pobycie w Oświęcimiu, o grupie<br />
holenderskich Cyganów, wesołych i rozśpiewanych. Po trzech dniach,<br />
gdy blokową została osławiona Steńka, śpiewy ustały i nigdy już nie<br />
zaśpiewają, bo nie żyją.<br />
Ja, wspominając o rozśpiewanym narodzie polskim, daję przykład,że tak<br />
było, a przestało być, gdy obcokrajowcy zaczęli rządzić w Polsce po<br />
1945 roku.<br />
Ten Wiesław Kilar przeżył Oświęcim, to on zawiadomił nas o potwornej<br />
zbrodni i o tym, że piece obsługiwali Żydzi. Jeden człowiek mi opowia-<br />
dał: Siedziałem prawie miesiąc, co trzeci dzień mnie bili. Wołałem<br />
,panowie, to jakaś pomyłka, jestem Polakiem. Jak usłyszeli ”jestem<br />
Polakiem”, to bili jeszcze mocniej. Po miesiącu zauważyłem to. Było mi<br />
wszystko jedno i chciałem, żeby jakimś ciosem dobili mnie. Wołałem<br />
coraz głośniej „jestem Polakiem”, a oni z coraz większą wściekłością<br />
wpadali i mocniej bili. Nie mogłem umrzeć i nie mogłem żyć. W<br />
Polsce,w polskim więzieniu bity byłem przez Żydów o polskich<br />
nazwiskach. Mówiących po polsku, wychowanych i wykształconych w<br />
polskich szkołach i tych , co w Polsce dorobili się majątków.<br />
<br />
147<br />
<br />
Tak było,proszę pana.<br />
Jak dziwne są koleje losu rodziny. Utraciłem już czterech braci. Żaden<br />
z nich nie umarł na skutek wybuchu. W Zdrojach od samego początku<br />
kręciliśmy się wśród materiałów wybuchowych. Deptało się po nich,<br />
przewalało, rozbierało,wysadzało i patrz, człowieku, nikomu nic. Łaziło<br />
się całe lata po ruinach, zakamarkach, piwnicach, poddaszach i nic.<br />
Śmierć opracowywała własne scenariusze. Janusz zmarł na<br />
zaawansowaną gruźlicę. Płuc już nie miał. Tadeusza chwyciła dziwna<br />
choroba. Byłem u niego w szpitalu dwa miesiące przed śmiercią, nic nie<br />
wskazywało na tragedię.<br />
Wydawało mi się, że należy wykonać jakiś ruch i zdjąć chorobę, nie<br />
wiedziałem , jaki to ruch . Dotknąłem jego nogi, całkiem normalna. A<br />
jednak on jest chory. Co jest, do diabła? To białaczka. Skąd mogło się<br />
takie świństwo przyplątać? Czy to zaraźliwe? Zmarł w 1952 r., miał<br />
piętnaście lat.<br />
Chorował około pięciu miesięcy. Następny Bolesław Andrzej. To już do-<br />
rosły mężczyzna, ojciec dwojga dzieci. Jego choroba trwała cztery lata,<br />
zanim ją zauważono. Po rozpoznaniu choroby/stwardnienie rozsiane/<br />
męczył się jeszcze cztery lata. Zanikały mięśnie. Widok jest straszny.<br />
Gdy zobaczyłem go w stanie zaawansowanej choroby, zapłakałem. Był<br />
najlepiej wychowanym i wykształconym dzieciakiem. Ukończył<br />
politechnikę.<br />
Skąd taka choroba? Dlaczego on? Najmłodszy z nas. Żegnając się z jego<br />
żoną, powiedziałem: Musisz dźwigać ten krzyż. Ona dzielnie stała przy<br />
nim do końca jego dni, dni strasznych. Pozostawił po sobie córkę Sławę<br />
i syna Radosława. Zmarł w 1987 roku. Następny , czwarty, umarł ze<br />
zgryzoty. Winił siebie za śmierć żony. Chorobę nazwano – udar mózgu.<br />
Co za dziwna choroba? Zmarł w 1994 r.<br />
<br />
148<br />
<br />
Miny talerzowe płaskie leżały obok chodnika, brało się je i puszczało<br />
z ręki. Obracały się po nierównym terenie i toczyły dobre dziesięć met-<br />
rów. Każdy patrzył na nie z pogardą. Do rzutu dyskiem nie za bardzo się<br />
nadawały, bo średnica za duża i za ciężkie. Aby łamać moją rodzinę<br />
należało opracować specjalne środki. Kostucha wykonała to znakomicie.<br />
Ciekawe, jaki los mnie czeka? Będzie to rarytas i majstersztyk, by zmylić ofiarę, wszak już byłem w jej szponach i wywinąłem się. Tymczasem mam się na baczności i wspominam:<br />
„Na skraju alej, mignęłaś mi wśród tłumu, tak jak cień<br />
I to był w życiu mym pamiętny dzień.<br />
Poszedłem dalej, lecz z sercem jakichś dziwnych drżeń.<br />
Oczarowały mnie błękitne oczy twe.<br />
<br />
To śmieszne, raz spojrzeć i zakochać się.<br />
To śmieszne, a jednak smutno mi i źle.<br />
I choć od wtedy minął długi czas<br />
Ja wierzę, że spotkam cię jeszcze raz.<br />
<br />
Błękitne oczy spojrzeniem jednym spokój skradły mi<br />
I od tego dnia, mój świat to ty.<br />
Żal serce ściska, tęsknotą wszystkie chwile tkną<br />
Błękitne oczy , co noc mi się śnią.<br />
<br />
To śmieszne , raz jeden spojrzeć i zakochać się.<br />
To śmieszne, a jednak smutno mi i źle.<br />
<br />
149<br />
<br />
I choć od wtedy minął długi czas,<br />
Ja wierzę wciąż, że spotkam cię jeszcze raz.<br />
<br />
Błękitne oczy spojrzeniem jednym spokój skradły mi<br />
I od tamtego dnia mój świat,to ty.<br />
Żal serce toczy,tęsknotą wszystkie chwile tkną<br />
Błękitne oczy,co noc mi się śnią”.<br />
<br />
To piosenka Chóru Dana. Prawdopodobnie nikt już ich nie usłyszy. Ja<br />
byłem jednym z tych ,którzy tańczyli przy tej melodii z przytuloną<br />
dziewczyną pięćdziesiąt lat temu. Twórca tej melodii z wygnania nigdy<br />
nie wrócił do Polski. Dedykuję te słowa swojej żonie Halinie z Wojcie-<br />
chowskich. Młodej zgrabnej dziewczynie, co poszła ze mną na kraj<br />
świata. Nasze ręce ledwo się spotkały, a już wiadomo było, że na<br />
zawsze. Pół wieku temu można było nakręcić patefon i posłuchać.<br />
Czy ja nie mogę opisać swego snu? Mogę i robię to.<br />
„Nie znana twa mowa, ani pan, ani apostoły , ani mędrce w piśmie<br />
biegłe nie posługiwali się tą mową, bo plugawa. Język masz krzyżem<br />
podwieszony, abyś nie użył go w ostatniej godzinie i nie zdążył<br />
wymówić imienia bałwana o trzech głowach. Nie jesteś stworzony na<br />
podobieństwo pana i nie będziesz używał nasienia swego do rozrodu,<br />
tedy ucięte ci będzie przyrodzenie i pokazane. Jesteś ostatni przy życiu,<br />
bo niewiasty twoje rozprute, a męże powieszone. W męczarniach na chwałę imienia pańskiego skonasz w obecności sług bożych,alleluja,alleluja.<br />
Na gliniastym klepisku leży starzec, ręce jego wyciągnięte do tyłu za<br />
<br />
150<br />
<br />
głowę, a na nich stoi dwóch mnichów. Język wyciągnięty, przebity mie-<br />
czykiem opartym o wargi. Język wykonywał ruchy i drgał jeszcze, ale<br />
głosu nie było słychać .W kroku na przyrodzeniu stał opasły biskup<br />
i przestępował z nogi na nogę ,patrząc chciwie w oczy leżącego, jaki ból<br />
tam można zobaczyć. Czym większy ból okaże męczony, tym większa<br />
chwała pana. Było to po przejściu Drwęcy w 1146 r. ”Taki miałem sen.<br />
W kilka dni później zapowiedziałem synowi: Wasze dzieci niech noszą<br />
imiona słowiańskie.<br />
Pamiętam, że od lutego do września 1945 r. odbudowywano elektrownię<br />
pruszkowską. Nim opuściłem miasto, już prąd był w każdym domu.<br />
Mury rosły w oczach. Nikt nie był oczarowany postępem robót,nikt<br />
tego nie komentował i nie zachwycał się. To było normalne. Za komuny<br />
niektóre budowle stawiali pięć, a nawet piętnaście lat. Myślałem, że już nie dożyję czasów, gdy budować się będzie w normalnym tempie. Pomyliłem się.<br />
Oto jest rok 1996 i na moich oczach rosną budynki w trzy miesiące. Tak<br />
jak za dawnych czasów. Nie ma komuny , to i nie ma obiboków na pań-<br />
stwowym żołdzie .To może być dowodem, że moja wyobraźnia o daw-<br />
nych czasach jest prawdziwa. Uśmiecham się i jestem szczęśliwy. Nie<br />
podam fałszywych wieści z odległych lat, lat szczęśliwych.<br />
Była taka książka – romans, napisana kursywą. Czytało się jak<br />
rytmiczną prozę. Młodzież Liceum Pedagogicznego w Świdwinie przepadała za nią.<br />
Co za styl! Mówił to Władek i Piotrek. Czytało się płynnie, bez<br />
przystanku. Treść była o miłości dwojga dobrze wychowanych ludzi.<br />
Wszystkie takie książki zostały spalone. Ta jedna jeszcze po cichu<br />
błąkała się wśród ludzi. Najgorsze jest to, że nie pamiętam autora i tytułu.<br />
<br />
151<br />
<br />
Późniejsze książki nie były tak interesujące i siedziało w nich zło:<br />
zawiść, chęć odwetu, chęć pozbawienia sąsiada spodni i domu. Gdzie<br />
jesteś, miłości? W miłości narody były wychowywane od wieków. Nic<br />
nas nie dziwiło w tej książce, pociągała i zachwycała. Zły zniszczył<br />
wszystko. Pozostała pamięć i ona jest zobowiązana do przekazania<br />
potomnym tego, co zostało w naszej świadomości. Tak też czynię.<br />
Pragnieniem moim jest, aby dzieło przeze mnie rozpoczęte dalej<br />
prowadzili synowie i wzbogacali wspomnieniami.”Bo walka o wolność,<br />
gdy raz się zaczyna, z dziada na ojca,z ojca przechodzi na<br />
syna”.Wspomnienia mają być prowadzone z obowiązku. Następne<br />
pokolenia będą miały przyczynek do dumy. Nikt<br />
nie podda wątpliwość rodowego pochodzenia. Wiadomo przecież,że<br />
każdy może przyjąć nazwisko,jakie chce. Wiadomo o Joselu<br />
Fleichfarbie, kacie Polaków. Zamordował około trzech tysięcy<br />
partyzantów. W Polsce nosił nazwisko Józef Światło. Krążyło w<br />
towarzystwie takie powiedzonko: ”Pokonamy zbira, co się wciąż<br />
przebira. Nazwisko też zmienia do długości cienia”.<br />
Człowiek młody jest niedbały i nie docenia swych bazgrołów z lat szkol<br />
nych i młodości. Często opisywałem różne przeżycia swoje i innych. Zeszyty te utraciłem.<br />
Teraz przypominam sobie, że opisałem zamek w Pęzinie. Byłem tam na<br />
wykopkach jesienią 1949 r. Zamek był pusty, żadnych mebli. Ściany po-<br />
mieszczeń były świeżo otynkowane. Jeszcze nie pobielone. W piwnicy<br />
stały trumny blaszane. Blacha rozdarta. Zwłoki kobiety w bawełnianych<br />
pończochach leżały poturbowane .Ktoś czegoś szukał. Widocznie nie<br />
miał na flaszkę,bo przecież nie na chleb . Z pogardą patrzyłem na kole-<br />
<br />
152<br />
<br />
gów wymieniających głupie uwagi i ich głupie śmiechy. Ja szukałem<br />
czegoś innego. Do nieboszczyków odnosiłem się z szacunkiem.<br />
Szukałem na ścianach i trumnach znaków z przeszłości. Chciałem<br />
znaleźć orła piastowskiego lub biało-czerwoną szachownicę, jaką<br />
widziałem na zamku w Szczecinie. O historii widocznie miałem trochę<br />
więcej pojęcia niż moi koledzy. Przypuszczam również, że miałem<br />
wrodzoną polskość.<br />
Trumien było sześć, wszystkie rozbite. Jedno jest pewne, że były to<br />
trumny wewnętrzne,bez wzorów i napisów, z blachy cynkowej.<br />
Zamczysko podobało mi się, co tu dużo gadać, chciałbym być jego<br />
panem. Taka okazja nadarzyła się czterdzieści pięć lat później. Zamek<br />
można było kupić, tylko w kieszeni było pusto. Tam też zauważyłem<br />
amerykańskie ciągniki, leżące w pokrzywach w trzy lata po ich<br />
otrzymaniu. Tak klasa robotnicza dbała o swój sprzęt. Chłop na<br />
piętnastu hektarach ciągnik eksploatował 25 lat. I co tu mówić o<br />
wyższości ustroju socjalistycznego nad naturalnym. Nieraz dziwiło nas,<br />
młodych ludzi ,gdzie są te transporty ciągników widziane na<br />
przejeżdżających wagonach. A tu masz, są w pokrzywach jako złom.<br />
Tam też ,w Pęzinie,zauważyłem,czym się zajmują robotnicy. Nigdy nie<br />
byłem przez dwa tygodnie tak blisko fizycznie pracujących. Uwaga!<br />
Pochodzę z wielodzietnej rodziny robotniczej! A więc oprócz ośmiu<br />
godzin przebywania w pracy, podczas których trzy godziny wałęsali się,<br />
dyskutowali w małych grupkach i pili piwo, cztery godziny pracowali,<br />
ciągle mrucząc coś pod nosem, ostatnią godzinę stali zwróceni w stronę<br />
sklepu; następne osiem godzin pili wódkę, częstując się nawzajem. Trzecią część doby czochrali się z kobietami, wyzywając i bijąc je.<br />
<br />
153<br />
<br />
Całą noc kobiety uciekały z jednych budynków do drugich, aby zaznać<br />
nieco spokoju, ale myliły się ,bo i stamtąd uciekały do naszych<br />
uczniowskich kwater. Osiem godzin z następnej doby próbowali spać w<br />
pracy. Wrodzone lenistwo i zmęczenie nie pozwalały na nic. Nie myli<br />
się, więc śmierdziało od nich na trzy metry. Ginęli jak muchy, ucinało<br />
im ręce i nogi, ciągniki przejeżdżały śpiących w bruzdach. Oni czekali<br />
na zebranie swej partii, aby użalać się na swój los.<br />
Ojciec był oczytany i dużo wiedział, nie był pijanicą. Jak niepodobny<br />
jest robotnik do robotnika. Tam w Pęzinie spotkałem się z robotnikami ,<br />
którzy nie czytali, nie pisali, wiecznie kłócili się między sobą i bili się.<br />
Dziwili się dlaczego żona śmierdzi, jak wraca do domu. Pod władzą<br />
takiej klasy naród polski żył przez pięćdziesiąt lat. Na zebraniu załogi w<br />
Pęzinie byłem raz jako protokolant. Pamiętam zdanie wypowiedziane<br />
przez kierownika gospodarstwa. Był to człowiek około<br />
pięćdziesiątki,niski i otyły. Brzmiało ono: W tym roku załadowaliśmy i<br />
wysłaliśmy sześć wagonów zboża.!Z radosnym uśmiechem patrzył na<br />
twarze obecnych.<br />
Według niego był to wyczyn niezwykły, bo przecież w życiu nie widział<br />
takiej ilości zboża. Wiem, że stary Bartosiak codziennie jeden wagon<br />
zboża przywoził ze stacji do młyna Szymańskiego. Obracał cztery razy<br />
swoją dwukonną platformą. Mnie to nie zdziwiło i nie wykrzywiłem<br />
twarzy w uśmiechu poparcia. Dziwiło mnie to, że nie poruszono sprawy<br />
nocnych krzyków i awantur. To samo gospodarstwo w 1975 roku łado-<br />
wało dwieście wagonów. Czytelnik może porównać wydajność pracy<br />
załogi,bo nie pola.<br />
Te wyjazdy na wykopki były formą przymusu i wyzysku ludzi przez no-<br />
<br />
154<br />
<br />
wą generację polityczną. Nikt nikomu nie płacił za wykopki. Młodzież jedynie mogła ulegać degeneracji po nocnych wyczynach klasy robotni-<br />
czej.<br />
Pewnego wieczoru powstał szum w naszej kwaterze.”Bandyci napadli<br />
na gospodarstwo!”.W ten sposób krzyknęło dwóch chłopców wbiegają-<br />
cych na kwaterę. Wszyscy wpadliśmy w popłoch. Kryć się nie było gdzie , chyba pod łóżka. Było słychać krzyki: Gdzie te k…. pochowały się?!<br />
Po przymusowych wyjazdach na wykopki przyszedł przymus pracy<br />
w szeregach SP, czyli Służby Polsce. a także w karnym wojsku w<br />
kopalniach i pegeerach. Było to OTK, czyli Obrona Terytorialna Kraju.<br />
Ktoś za darmo musiał pracować za klasę robotniczą. Za wszelką cenę<br />
należało w krótkim czasie wykazać wyższość nowego ustroju nad<br />
poprzednim.<br />
Przypominam sobie opowiadanie pana Stanisława Chrząszcza. Był to<br />
człowiek po pięćdziesiątce, znał bolszewików, carat i władzę ludową. To<br />
on obserwował krasnoarmiejców przed swoim domem w 1939 r. Po<br />
wejściu na polskie ziemie stanęli przed jego chałupa, zadarli głowy do<br />
góry i dziwili się: Ot burżuj, świecącą blachą pokrył dach! Po kilku<br />
tygodniach zerwali blachę cynkową, a mieszkańców wywieźli na Sybir.<br />
„Panie Kępiński, ja z żoną tylko jeździłem i rozwoziłem wypiekany<br />
przez ojca chleb. Robota szła jak cholera. Ojciec mój nakrył dach na rok<br />
przed wojną. Był pan w legionach?- pytam. Byłem w wojsku<br />
austriackim. Kiedy wszystko zaczęło się walić, nastąpiła ogromna<br />
dezercja. W osiemnastym roku siedziałem na stacji kolejowej w<br />
Przemyślu. Były nas tam setki. Patrzę ,a tu wskoczył na stolik człowiek<br />
z ogromnym wąsem i krzywą szablą i zawołał: Dzieci, Polska powstaje!<br />
Szum i gwar, jaki był, zamarł.<br />
<br />
155<br />
<br />
Każdy zamarł w bezruchu. Każdy z nas znał język polski, ale<br />
publicznie nie przemawiał. Gdy ten wąsaty wypowiedział kilka zdań,<br />
każdy z nas zsunął się ze stolika lub ławki i stanął wyprostowany. Tak<br />
było,panie Wieśku! Stary generał na koniec zapłakał, nie mogąc mówić,<br />
wyciągnął lewą rękę w bok poziomo, prawą oparł na prawym barku, a<br />
palcami pokazał liczbę. To zbiórka. Wszystko wysypało się na peron, na<br />
którym leżała ponowa. Niektórzy z nas pochlipywali. Każdy czekał na<br />
pociąg do domu, a tu masz, Polska wzywa! Tak było, panie Wieśku!”<br />
Zakończył opowiadanie, odszedł kilka kroków, stanął twarzą do ściany i<br />
tak stał dłuższą chwilę. Stoi w szeregu – pomyślałem.<br />
Nie za wiele znam takich opowiadań. Ludzie byli skryci. Ja kilka<br />
miesięcy wcześniej wyszedłem z wojska. Nie kryłem swej niechęci do<br />
ruskich i żydowskich oficerów. Moje wypowiedzi otwierały ludziom<br />
usta. Nie wszystkim. Niektórzy bali się samych siebie, niektórzy<br />
podlegali aktywistom. Oczy moje patrzyły na to i były zdumione.<br />
Przypuszczam,że niektórych szlag trafiał patrząc na mnie. Moje<br />
zachowanie irytowało ich, nawet to,ż e nic nie mówiłem i nie<br />
uśmiechałem się.<br />
Temu to trzeba dołożyć, resztę wypuścić – taki był werdykt patrolu.<br />
Byłem zatrzymany wraz z innymi przez patrol w Chojnicach. Ja zosta-<br />
łem zatrzymany. Za co?Za oczy, za nos, za minę,a może za nazwisko?<br />
Co on ma za nazwisko? To na pewno szlacheckie, a czy nie<br />
hrabiowskie?Tak rzadko spotykane, a on taki krnąbrny. Nieraz<br />
odczuwałem,że to nazwisko jest solą w oku prostaków. Bolszewia<br />
lubowała się w nazwiskach ordynarnych. Stąd w telewizji, jeżeli był<br />
wywiad, to z Janem Wałachem;jeżeli minister to Kłonica, Warchoł,<br />
Woziwoda.<br />
<br />
156<br />
<br />
Byłem nie lubiany i nigdy nie dowiem się dlaczego, tak jak nie dowiem<br />
się, za co trzysta tysięcy ludzi leży w grobach w Kuropatach. Ten, co<br />
miał za sobą siłę, bezprawie, ten mógł robić, na co miał ochotę i robił to.<br />
Nie rezygnował z możliwości, jaką dała mu historia. Dlatego mówienie<br />
o tym że partia robotnicza była przestępcza, ma swoje uzasadnienie.<br />
Po przeprowadzce z Wapnicy do Stargardu zacząłem uczęszczać do klu-<br />
bu szachowego. Szachiści , tam przychodzący, to różni ludzie, młodzi i<br />
starzy. Pewnego wieczoru podczas ciszy pan Nowak zanucił sobie pod<br />
nosem melodię. Był najlepszym szachistą. Ja nie mając głosu ani słuchu<br />
zanuciłem też. To moje niezdarne nucenie ubawiło salę.<br />
„Słuchaj, Kępiński,ty masz łeb świński,<br />
Tłuste pośladki i zarost rzadki”.<br />
Cichy pomruk aprobaty i rozbawienia. Takie coś, to i owszem, możesz<br />
sobie , Kępiński, śpiewać. W zanadrzu miałem następną zwrotkę.<br />
Odczekałem chwilę i zanuciłem:<br />
„Lepszy łeb świński, choć bez korony,<br />
Gorszy brunatny albo czerwony”.<br />
Gdyby grom z jasnego nieba spadł nie zrobiłby większego spustoszenia,<br />
taka cisza zaległa. Spuścili głowy, przestrach zapalił się w oczach.<br />
Aluzja była wyraźna. Zauważyli, że podpuściłem ich pierwszą zwrotką,<br />
aby wysłuchali drugiej. Obyczaj w szachach zakazuje śpiewu,<br />
gwizdania i rozmów. Nikt mnie nie pochwalił i nikt nie zganił, cisza<br />
zapanowała na wiele lat. Tacy zniewoleni ludzie stanęli w 1980 roku<br />
przed wyborem: Socjalizm albo Polska. Wybrali socjalizm. Nikt nie<br />
miał narodowych aspiracji.<br />
Jeżeli znalazł się taki, to nikt go nie słuchał. Impet, jaki stworzyła „Soli-<br />
<br />
157<br />
<br />
darność”starł bolszewików i ruskie wojska. Podstawiona administracja<br />
dążyła do ocalenia dla bolszewików, co się da. Proponowała nawet, aby<br />
Rosjanie zatrzymali sobie bazy wojskowe i przerobili je na bazy handlo-<br />
we. Po piętnastu latach od wydarzeń grudniowych dochodzę do wniosku że ten cały przewrót był sfingowany i długo przedtem przygotowywany.<br />
Podstawieni ludzie utworzyli setki organizacji politycznych i prowadzili<br />
ludzi do nikąd. Zmylili drogi,ogłupili kogo się dało i pozostali przy władzy.<br />
<br />
Stargard. dnia 22 listopada 1996 r.<br />
<br />
158<br />
Rozdział VII.<br />
Epilog<br />
<br />
Kapliczkę postawiła pani Gałecka Anna , a syn Józef znosił cegłę i glinę.<br />
Kobieta, która była na Syberii i opowiadała to pani Szapiel. Pan Doro-<br />
szewski syna nie miał,tylko córkę. Jego dom zamieszkuje obecnie brata-<br />
nek starego Doroszewskiego. Na Osiedleńczej duże zmiany, nikt nie<br />
żyje z rówieśników, albo zaginął lub wyprowadził się. Tomek zmarł<br />
osiem lat temu. Jego matka wyszła za mąż po raz trzeci za osobę<br />
młodszą od siebie o 27 lat. On obecnie mieszka w tym budynku po nich.<br />
Po nas nadal mieszka rodzina Kral, która dała nam odstępne, ale starzy<br />
nie żyją.<br />
Nazwiska człowieka od bimbru jeszcze nie ustaliłem. Dom po nas nadal<br />
częściowo jest ogrodzony słupami z podkładów kolejowych, które wko-<br />
pał Gienek w 1946 roku, a chciał ogrodzić cały staw. W domu<br />
naprzeciwko nas, gdzie mieszkał Geniek Zych z matką, nikt nie wie, że<br />
taka tu kiedyś rodzina mieszkała. Zapytana staruszka z tego<br />
domu,odpowiedziała mi, że ona tu mieszka dopiero 40 lat. Ogrody<br />
naprzeciwko nas są zajęte i zabudowane. Budynki stoją na wszystkich<br />
gruzach z 1946 roku.<br />
Następnie z Osiedleńczej poszedłem do tej kapliczki, bo szukałem naz-<br />
wiska Sybiraczki.<br />
Na początku wspomnień popełniłem błąd, że to Sybiraczka budowała tę<br />
kapliczkę. Po drodze zauważyłem , że nie ma budynku przedwojennego<br />
kina, była tam także piwiarnia i kawiarnia, a z piwnic wyciągałem<br />
talerze.<br />
Teraz jest tam stacja benzynowa, a to oznacza, że kultura się rozwija.<br />
Koń by się uśmiał.<br />
<br />
159<br />
<br />
Po rozmowie z wnuczką pani Gałeckiej ustaliłem, skąd Gałecka pocho-<br />
dziła i kto pochodził z Sybiru. Dom,w którym mieszka wnuczka , jest<br />
pokryty nowa dachówką, ale ściany starego budynku są popękane i wi-<br />
dać glinę.<br />
Poszedłem następnie w kierunku ulicy Lipowej. Po drodze nie ma bu-<br />
dynku Domu Harcerza, jest tam plac.<br />
Jest budynek naprzeciwko gminy,w którym z początku mieszkał Tomek<br />
i swawolne dziewczyny z obozów w Niemczech.<br />
Jest budynek po milicji obywatelskiej, budynek Szteklów.<br />
Na ulicy Lipowej wszystko jest po staremu. To było wizytowa ulica,<br />
lekarzy, dentystów, domu kultury. Budynki odnowione. W nich<br />
mieszkali rosyjscy żołnierze. Dziś będąc tu zauważyłem, że nie mogę<br />
znaleźć nikogo z moich czasów. Minęło 63 lata,nic dziwnego. Nawet<br />
urodzeni na tej ziemi są na emeryturze i nie są do dyskusji o tym, co<br />
widziałem, co słyszałem, kto jeszcze żyje, bo już nie ma nikogo. Na<br />
tych ziemiach ja byłem najmłodszy, a starsi są w piachu. Cześć ich<br />
pamięci!<br />
<br />
11 listopada 2008 r.<br />
Wiesław KępińskiWiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-9048303826842541276.post-1228814944020720382017-12-27T07:14:00.000-08:002017-12-27T07:22:09.573-08:00”Życie kręte jak Seret” Wiesław Kępiński<br />
<br />
Życie kręte jak Seret<br />
<br />
Poemat<br />
<br />
Rozdział I<br />
<br />
Wędrówka na odpust<br />
<br />
Roza róża na Podolu wabiła swym pąsem,<br />
Nikt z nią równać się nie myślał. Nawet lilia z wąsem.<br />
To też w sierpniu bujnie kwitła i bawiła oczy,<br />
W sierpniu chętnie chciała rosy, bo rosa ją moczy.<br />
<br />
Wówczas lżej było w upale przetrwać zenit słońca,<br />
No bo latoś ,to bezchmurnie , tak było do końca.<br />
Róża tutaj na Podolu, pośród chatek z gliny,<br />
Należała do szlacheckiej, kozackiej rodziny.<br />
<br />
Toż z pogardą spoglądała tu na kwiatów masy,<br />
Co i nieraz ładne były, ale z gorszej rasy.<br />
Taki krzew po pani Julii to od słońca strony,<br />
Bujnie krzewił się samotnie, nie patrząc w zagony.<br />
<br />
No bo takich tu nie było, były ogródeczki,<br />
Krzew był gnojem obrzucany na okres zimeczki.<br />
A na Górnej rósł Wygnance, dzielnicy Czortkowa,<br />
Pod oknami każda pani różne kwiaty chowa.<br />
<br />
Kwiaty tutaj były ładne jako też i żyta,<br />
Dzisiaj ścięte w mendlach stały. Stawiała kobita.<br />
Chłopską rzeczą było kosą powalić to w kępki,<br />
No a babską, to powiązać, snop wesprzeć o pępki.<br />
<br />
Dwojgiem rąk dźwigać do kopki, tam wyrównać knowie,<br />
A snop kłosem, że ugiętym na stukot odpowie.<br />
Kłos jak paluch ten środkowy, tucznym ziarnem bawi,<br />
W takt klekotu ustawiony, w takt klucza żurawi.<br />
<br />
Sierpień był na ukończeniu, snopy schły na wietrze,<br />
Latoś ciepło im służyło. Wszak ciepłe powietrze.<br />
W taki wieczór dość pogodny z Wygnanki, gdzie cisza,<br />
W podróż pieszą dwóch chłopaków na odpust wyrusza.<br />
<br />
Jeden Bolek od Zielskiego, smukły a wysoki,<br />
Drugi to był od Kryńskiego.Ten grubsze miał boki.<br />
Dwaj koledzy z szkolnej ławy, jako te pielgrzymy,<br />
Poszli razem. Hen daleko, tam gdzie kraniec siny.<br />
<br />
To pięćdziesiąt kilometrów. Na Podolu fraszka,<br />
O tym każdy wie tu dobrze, ten co tutaj mieszka.<br />
Tak to było już od wieków, tak w dwudziestolecie.<br />
Bo nie było bryczek, karet. Były gdzieś na świecie.<br />
<br />
Bolek, Bogdan ,więc ruszyli jakoś o szarówce,<br />
Bez waluty, no bo grosze , były przy złotówce.<br />
A ruszyli do Zarwańca, tam gdzie rzeka Strypa,<br />
Bystrym nurtem , czystą wodą , w zakole umyka.<br />
<br />
To macocha mu nie dała do pełnej złotówki,<br />
W domu to było na chleby,w marzeniach parówki.<br />
Ale co tam chłopakowi. Na odpust rzecz święta.<br />
Wielu idzie aż od Lipy, miedzą, która kręta.<br />
<br />
Sławny odpust na Podolu. Grzech nie stanąć w tłumie.<br />
Który kroczy , który śpiewa, swojsko, tak jak umie.<br />
Bolek idzie po raz pierwszy. Odpustniki nocą,<br />
W pojedynkę lub parami, kilometry chodzą.<br />
<br />
Weszli w pola, w polną drogę, ubitą kopytem,<br />
Udeptaną ludzką stopą, a wyjdą z niej świtem.<br />
Dla rezonu, dla ochoty, zaśpiewali sobie,<br />
W prawą stronę były cienie, ich sylwetki obie.<br />
<br />
Słonko grzało już połową, nie było też chmurki,<br />
A u butów to latały dość zadługie sznurki.<br />
Krok marszowy ,bo to „strzelcy”. Białe zęby błyszczą.<br />
Gdy we dwoje tak śpiewają, gardła sobie niszczą.<br />
<br />
„Czerwony pas, za pasem broń<br />
I topór, co błyska z dala,<br />
Wesoła myśl, swobodna dłoń –<br />
To strój, to życie górala!<br />
<br />
Tam szum Prutu, Czeremoszu,<br />
Hucułom przygrywa,<br />
A ochocza kołomyjka do tańca porywa.<br />
Dla Hucuła nie ma życia jak na połoninie!<br />
Gdy go losy w doły rzucą, wnet z tęsknoty ginie.”<br />
<br />
Po drodze to są ruczaje,strumyki i strugi.<br />
Po wypiciu garścią wody, znów krok ich jest długi.<br />
Wszystko w bród tu się przechodzi, ni kładki ni mostku,<br />
Woda stopy nie zapiecze, chyba, że masz krostku.<br />
<br />
Ale Derkacz cię zrobiła, Bolek co ty na to?<br />
Wiesz, że serce to mi płacze. Tam u niej bogato!<br />
Może znajdę gdzieś panienkę, Czortków duże miasto.<br />
Rynek pełen też młodzieży, co wcina wciąż ciasto.<br />
<br />
Wiesz co ,Bogdan, co nam trzeba, ? A chodzić na tany!<br />
Do remizy? Czyś ty zdurniał, chodzić tak ubrany?<br />
Rzeczywiście, chłopcy przecie, nie mieli ubrania,<br />
Z marynarką i krawatem. Boso? Cześć zabrania.!<br />
<br />
Ale możem iść do „Strzelca”,tam młodzież też hula!<br />
Lecz potrzebna jest tam biała,a czysta koszula.<br />
To wypierzem, wyprasujem, nagrzeje się duszę,<br />
Wiesz co Bolek, jak wrócimy, ja na bale ruszę.<br />
<br />
Obaj chłopcy rówieśnicy, lecz Bolek nieśmiały,<br />
Chęci to on miał ogromne, i to na zabawy!<br />
Już też w myśli kalkulował jak też się wystroi,<br />
Podczas chęci w nim rosnącej, wciąż czegoś się boi.<br />
<br />
Hania Derkacz go unika. Niech wabi melodia.<br />
Może pójdziem, spytam ojca, zobaczym jak będzie.<br />
Lecz na razie polna droga ich na Buczacz wiedzie.<br />
Zaśpiewamiy, Bogdan sobie, zastąpimy radia.<br />
<br />
Chwilę myśli każdy sobie, a co by tu zapiać?<br />
Coś z głośnika od kawiarni? Tam to umią zagrać,<br />
Bolek pierwszy coś przypomniał, skojarzył to z Hanią,<br />
Teraz chłopcy ,no to jego, za rozstanie ganią.<br />
<br />
„Uciekła mi przepióreczka w proso,<br />
A ja za nią nieboraczek boso,<br />
Trzeba by się pani matki spytać,<br />
Czy pozwoli przepióreczkę schwytać.”<br />
Bogdan jednak coś innego chce w czerń nocy rzucić,<br />
I na razie sam pod nosem, już zaczyna nucić.<br />
Chce zaczekać aż ten skończy, ustalić tonacje,<br />
A następnie swą piosenkę, solo, to on zacznie.<br />
<br />
Bolek tylko jedną zwrotkę pamięta z radyja,<br />
Już ukończył i patykiem dla ruchu wywija.<br />
Cięcie wiatru w ciszy nocnej, …no Bogdan zaczyna,<br />
Śpiewa głośno, jak by tam gdzieś słuchała dziewczyna;<br />
<br />
„Koło młyna jaworzyna<br />
Zacwyta katyna<br />
Nauczyła sia w sadu spaty<br />
Mołoda diwczyna.<br />
<br />
Nauczyła sia w sadu spaty<br />
Pani z jaworzyny,<br />
Bo zhotiła pohulaty<br />
Z chłopciami strylcamy.<br />
<br />
Wije witer, wije bujnyj,<br />
Koszka sia kokocze<br />
Kłycze maty weczorżaty<br />
Tysz donia Ne chocze.<br />
<br />
Weczerżaj sy muju mamciu<br />
Szczos sy nawaryła,<br />
Bo meni wże mołodenki<br />
Wiczera Ne myła.”<br />
<br />
Wiesz co ,Bogdan, ? Tak mi szkoda Hani, Hani miłej.<br />
Kogoś chyba lepszy spotkał odemnie przywilej.<br />
Ale co tam, to już mija, jutro będzie tyż dzień,<br />
Za mną ona już nie idzie, za mną tylko mój cień.<br />
<br />
Obejrzał się chłopaczysko, cień był od księżyca,<br />
W tej poświacie widać było blade Bogda lica.<br />
Słuchaj, Bogdan ,znasz ty gwiazdy? Te najbardziej celne?<br />
Bo nie bardzo ja znajduję, są jakoby mylne.<br />
<br />
Nie są mylne, one stałe. Znam ja Niedzwiedzice.<br />
O tę małą , co na dyszlu w lampie trzyma świce.<br />
Jest największa, najjaśniejsza, jest na czubku dyszla,<br />
Świci ci tak, jak otwarta taka płaska muszla.<br />
<br />
O, patrz tam,taki czworobok i trzy gwiazdy z przodu,<br />
A tam, zobacz wóz jest większy, widzisz tą podwodu?<br />
Ta, ja widzę, to wóz duży. Te dwa wozy znaju.<br />
Ale inne ani trochu, one wciąż migaju.<br />
<br />
Przystanęli chłopcy sobie, za nimi dwa cienie.<br />
To od Luny. Są słabiutkie.Słychać kura pienie.<br />
To już Buczacz. Po północy i to na półmetku,<br />
Widać konie ,co rżą sobie, na małym poletku.<br />
<br />
„Nicz taka Hospodu nisiaczna Zoriana<br />
Wydno Chocz hotkie zbyraj.<br />
Wyjaty kochana pracew zmarhanajo<br />
Chocz na chwytnu u haj<br />
Ty nie la kasja Hołubko syżaja<br />
Szczo nohy zmoczysz w rosu<br />
Ja tebie serdelko na swoich Ruchenkach<br />
Aż do chatyny zaneszu.”<br />
<br />
Gdy minęli Buczacz stary, z legend wielu znany,<br />
To przysiedli chwilę sobie. Szli jako duch gnany.<br />
Teraz będzie Dobropole i do Zawartnicy,<br />
Czy godzina jest już jakaś? Tej tu nikt nie zliczy.<br />
<br />
Już powstali i już idą, by senność odgonić,<br />
Trzeba gadać, trzeba śpiewać, trzeba się obronić.<br />
Bolek chłopak jak ten narcyz, smukły i wysoki,<br />
Śpiewa głośno i taneczne wykonuje kroki.<br />
<br />
„Rano rancem Marusieńka ide woda drat,<br />
A za neju Kozaczko wede konia napo wat.<br />
Prosiw,prosiw wedereczko,ona jemu Ne dała<br />
Wdasuwaw jej kałyteczku, ona jemu Ne dała.<br />
<br />
Znaju, znaju diwczynenko, czym ja tobie obraziw,<br />
Szczo ja wczora i z weczera krasnu tebe polubył.<br />
<br />
W Dobropolu świt się bielił, skręcili na lewo.<br />
Z chłodu krok swój wydłużyli. Stanęli gdzie drzewo.<br />
Po czym znów na trakt wrócili.Senność się zapadła,<br />
Szli wciąż sami.Pustka w koło. Już świt nie dla diabła.<br />
<br />
„ I szu myt i hudyt, dribnyj doszczyk pada.<br />
A chtoż mene mołodeńku do domenku poweda?<br />
Widozwawsio kozak na sołodkij medu<br />
Hulaj, hulaj czarnobywa, do dom ja tia powodu.”<br />
<br />
Bród przez strumyk przeszli boso.W marszu dzień witali.<br />
A gdy w plecy już ich grzało, to znów zaśpiewali.<br />
To pięćdziesiąt kilometrów.Jako noc za nimi,<br />
A przed nimi widać ludzi, co idą parami.<br />
<br />
Gdy w bród wchodzisz, no to czujesz małe otoczaki,<br />
Nie kaleczą palców stopy, bo to nie graniaki.<br />
Ni w Serecie, ani w Strypie, nie kaleczysz nogi.<br />
Chyba jeno w Dniestrze wartkim, znajdziesz graniak srogi.<br />
<br />
Już po wyjściu z wody,każdy obuwa trzewiki,<br />
I krok chwyta, podrygując do taktu muzyki.<br />
Chociaż onej tu nie słychać, jest przytupywanie,<br />
A i nieraz rąk wznoszenie, i głośne klaskanie.<br />
<br />
„ Zielony mosteczek ugina się,<br />
Trawka przy nim rośnie, co się kosi,<br />
Gdybym ja ten mostek arendował<br />
Tobym ja mosteczek wyrychtował<br />
<br />
„Czerwone i białe róże sadził,<br />
A ciebie dziewczyno odprowadził.”<br />
<br />
Jakiś dwoje też śpiewało, ci szli od północy.<br />
Gryżli jabłka, a kieszenie pełne od owocy.<br />
Ludzi traktem przybywało, były i kolasy,<br />
Które świerku były pełne.Przetrzebili lasy.<br />
<br />
Na kolasach zaś dziewczęta sprawiały stroiki.<br />
Kozak stary domrę szarpał dla skocznej muzyki.<br />
Były kanki pełne mleka, z blachy lutowane,<br />
I na kijach chorągiewki nikomu nieznane.<br />
<br />
Wszystko to szło lub jechało w stronę Zarwanicy,<br />
Aż z Podola głębokiego i gór okolicy.<br />
A na plecach mieli worki, rzeźbione figurki,<br />
Worki duże na pół chłopa, a w tych workach dziurki.<br />
<br />
Cała bieda ta od Zbrucza, od Dniestru bystrego,<br />
Ciągła w centrum odpustowe, nawet na gołego.<br />
Spodnie były bez nogawek, trepy albo boso,<br />
A że, był to już poranek, umyj nogi roso!<br />
<br />
Widać,że z trasy schodzili, gdzie murawa gęsta,<br />
Szurali stopą jak mogli, wykrzywiali usta.<br />
Chłód od rosy nieprzyjemny, aleć zmywał stopy.<br />
Wzrok ich chwytał w łąkach ciche, wysuszone kopy.<br />
<br />
Utrudzone ciało chciało, legnąć tam na chwilę,<br />
Lecz obawa, że to inni ich wyprzedzą w mile,<br />
Odradzała tego czynu. Nie dać się wyprzedzić!<br />
Bo na rynku tuż przed cerkwią nie będzie gdzie siedzieć.<br />
<br />
Bolek, Bogdan po raz pierwszy są w takim pochodzie,<br />
Porównują to co widzą, do kry w zimnej wodzie.<br />
Która płynie coraz gęściej, aż gdzieś zator zrobi,<br />
Stanie, spiętrzy i figury barwą słońca zdobi.<br />
<br />
Widać cerkiew Zarwanicy, tłum przyśpieszył kroku,<br />
Jako coś, co z pola wraca, wraca do obroku.<br />
Cisza większa i skupienie,co odpust da latoś?<br />
Czy się sprzeda? Czy zarobi? Czy się spotka kogoś?<br />
<br />
Od rodziny, od znajomych, jakiegoś krewniaka.<br />
Od lat dawnych tych wojennych, druha lub wojaka.<br />
Jakie ważne to spotkanie,lat przecie pół kopa,<br />
Młodzik kiedyś i wesołek a teraz chłop w chłopa.<br />
<br />
Każdy z ludzi tu idących ma wielkie marzenia,<br />
Że się sprawdzi to, co myśli, sprawdzą się dążenia.<br />
Raz do roku taki odpust, związany jest z cudem,<br />
Od świętego ,który pragnął zawładnąć tym ludem.<br />
<br />
Chaty widać. Są już blisko, chaty takie niskie.<br />
Przy nich baba wodę leje na szeroką miskę.<br />
A w tej wodzie po kolei myje się rodzina,<br />
No, a ojciec taką czynność ,to pierwszy zaczyna.<br />
<br />
Chat jest wiele, wszystkie z gliny, wśród nich buda z wieżą.<br />
Pod tą cerkiew na plac wielki wszyscy zgodnie bieżą.<br />
Bolek, Bogdan, okiem mierzą tłumy i stragany,<br />
Chcą to obejść i popatrzeć, ten tłum uwikłany.<br />
<br />
Dla naszego Bolesława, dobrowolna droga,<br />
Tak odległa od rodziny. Zabawna, nie trwoga.<br />
Być raz w życiu na odpuście, na Podolu sławnym,<br />
Tu się spotkać z obyczajem, lat kilkuset,dawnym.<br />
<br />
Na gorąco tu są dania, herbata z czajnika,<br />
Pośród kramów nieraz cielę samowolnie bryka.<br />
Wiadra wody kolorowej, z cytryną w talarki,<br />
A za kramem pośród płócien zakochane parki.<br />
<br />
Obwarzanki, ciasta z makiem,chleby krągłe, długie.<br />
Są klekotki, czarowniki szerzące obłudę.<br />
Gwizdków wiela z grochem w środku,fujarki z leszczyny,<br />
A przy stołach dla zachęty, młodziutkie dziewczyny.<br />
<br />
Bolek stanął raz przy kramie, gdzie pieczywa stosy,<br />
Zauważył najpierw jasne u dziewczęcia kosy.<br />
Potem buzię jej młodziutką, białych ząbków perły,<br />
Poczuł nagle słabość w nogach,puściły mu nerwy.<br />
<br />
Stał jak kołek, ten samotny, po płocie w ruinie.<br />
Coś w nim nagle nawaliło, widać to po minie.<br />
Już się wpatrzył w jej oczęta , jako w dwa modraki,<br />
Stał i patrzył. Potem odszedł jak na wyraj ptaki.<br />
<br />
Kluczył długo wśród straganów, z płachty albo deski,<br />
W oczach jednak miał on widok o barwie;- niebieski.<br />
Takie oczy właśnie miała blondynka z pieczywem,<br />
Postanowił on tam wrócić, porozmawiać z żywem.<br />
<br />
Wszystko wokół było żywe, ludzie, kolor, rzeczy,<br />
Były konie jak mustangi i jagnię, co beczy.<br />
Żywe były tu bębenki, piszczałki i gwizdy,<br />
Małe dzieci i podrostki i nie brak siwizny.<br />
<br />
Grosza nie miał on w kieszeni, by zrobić sprawunki,<br />
Ale podszedł do straganu, do ślicznej dziewczynki.<br />
I zagadał dość nieśmiało. Czy nie będzie wolna?<br />
By na spacer z nim się udać, tam gdzie Strypa Dolna?<br />
<br />
Dziewczynka się uśmiechnęła rzędem swych korali.<br />
Może. Owszem.O, już widzę, szwagierka w oddali.<br />
Jak on przyjdzie. to zastąpi mnie tu u stragana,<br />
Samowolnie ja nie mogę, bo będzie nagana.<br />
<br />
Przyszedł szwagier i zluzował Genię modrooką,<br />
Która poszła z chłopcem razem nad wodę głęboką.<br />
Tam nad brzegiem siedząc wspólnie i wpatrzeni w nurty,<br />
Otwierali tam przed sobą czyste serca furty.<br />
<br />
Gdy wracali już na rynek, dłonie ich splecione,<br />
Przystanęli przed Chrystusem, wpatrzeni w koronę.<br />
Co na skroni swoim kolcem krople krwi cisnęła.<br />
Tak tu stojąc,uścisk dłoni od Bolka przyjęła.<br />
<br />
Uśmiechnięte miała oczy, Bolka to wzruszyło.<br />
Ale wstydził się to mówić, tyle ludzi było.<br />
Pośród rzeszy tu pielgrzymów , Bogdan się odnalazł,<br />
Cała trójka wnet w procesję, Bogdan pierwszy tam wlazł.<br />
<br />
W tej procesji tuzin popów, chorągwi bez liku,<br />
Mnogie tłumy poszły ciasno,człek przy człeku w styku.<br />
Pieśni były tu rusińskie, do cerkwi dążono.<br />
W tłumie nacje były różne i różnie mówiono.<br />
<br />
Lecz nie było jednej nacji, w tłoku brak jest Żydów.<br />
Są Rusini i Słowaki, Tatary bez brodów.<br />
Są Polacy i Ormiany i Ruski zza Zbrucza.<br />
Potajemnie rzekę przeszli.Głód im tu dokucza.<br />
<br />
Nic nie mają prócz koszuli i łaty na portkach,<br />
A niektórzy w przerobionych na ubrania workach.<br />
Wszyscy pieśni głośno pieją i znak krzyża czynią,<br />
Czasy ciężkie i złych ludzi za biedę swą winią.<br />
<br />
W środku cerkwi pośród figur, rżniętych z drzewa lipy,<br />
Stał Bolesław, lecz nie patrzył na piękne sufity.<br />
On nie widział nic chorągwi, pełne świętych mężów,<br />
Co świat wzięli dobrym słowem, bez żadnych orężów.<br />
<br />
W tłoku wielkim się opierał o ramię swej Geni,<br />
I rozmyślał, co takiego, wśród życia się zmieni?<br />
Był gotowy on na wszystko, nawet by tu zostać,<br />
I podziwiać, obejmować, gładką Geni postać.<br />
<br />
Patrzył na nią w jej profile.Len miała w oczętach.<br />
Czuł jej ramię,ale nie czuł depczą mu po piętach!.<br />
Śpiew rozsadzał mury cerkwi, a dzwonki dźwięczały,<br />
On czuł jeno, że przytulił się do Geni cały.<br />
<br />
Ona także urzeczona figurą chłopaka,<br />
W górę w niego spoglądała, w górę jak na ptaka.<br />
To los zdarzył, w dzień świąteczny tych dwojga spotkanie,<br />
Dziś to słyszą jeno śpiewy, obce im jest łkanie.<br />
<br />
Los szczęśliwy dał tym dwojga jeden dzień radości.<br />
Zawsze któreś mile wspomni.Tak było w młodości.<br />
Wyszli z cerkwi i chodzili długo po uliczkach,<br />
Które bruków nie widziały, jeno baby w kieckach.<br />
<br />
Pszczółka, co się przybłąkała i krążyła w koło,<br />
To na skrzydłach wygrywała wierszyk im wesoło.<br />
Wierszyk do nich to pasował i do otoczenia,<br />
Gdzie to strzechy było widać i olej z siemienia.<br />
<br />
„ Jadą, jadą dzieci drogą<br />
Siostrzyczka i brat,<br />
I nadziwić się nie mogą<br />
Jaki piękny świat.<br />
<br />
Tu się kryje biała chata<br />
Pod słomiany dach<br />
Przy niej wierzba rosochata<br />
A w konopiach…. Strach.<br />
<br />
Od łąk mokrych bocian leci<br />
Żabkę w dziobie ma<br />
Bociuś! Bociuś! Krzyczą dzieci,<br />
A on; – Kla… Kla! Kla…!”<br />
<br />
Genia znała tę piosenkę.Genia była Polką.<br />
W domku małym się trudniła i strawą i orką.<br />
Z tej tu ziemi pochodziła, co ma widnokręgi,<br />
Tam ginące,tam gdzieś w dali, gdzie Dniestru są łęgi.<br />
<br />
Pszczółki ci nie odganiała,nie bała się żądła,<br />
I na widok nawet roju jej dusza nie więdła.<br />
Barć trzymali w swoim sadzie, tatko się tam krzątał,<br />
I na ramce nitki cienkie dla swych pszczółek plątał.<br />
<br />
Ona ten świat od piosenki przypisała dobie,<br />
Która trwała razem z chłopcem. Dłonie zwarli obie.<br />
I patrzyli tak na siebie, długo a w milczeniu,<br />
Krąg powstawał w piasku drogi, po ich własnym cieniu.<br />
<br />
Len falował w oczach panny i jej lat szesnaście.<br />
Łzy też stojąc uroniła, mnogie, jakby kiście.<br />
Potem cicho powiedziała, swe słowa niewieście;<br />
Ja nie byłam jeszcze nigdy, ja nie byłam w mieście.<br />
<br />
Nie widziałam ja tramwaju, ani autobusu,<br />
Próbowałam konia stępa, próbowałam kłusu.<br />
Nie znam lampy ja gazowej i nie znam żarówki.<br />
Wiedz kim jestem.Ze stanicy.Sprzedaję borówki.<br />
<br />
Bolek nie rzekł ani słowa, no bo był nieśmiały,<br />
A charakter miał cnotliwy. To był chłopiec prawy.<br />
Patrzyli więc sobie w oczy , czytali w nich baśnie,<br />
I oboje już wiedzieli, iskierka nie zgaśnie.<br />
<br />
Tak by stali całkiem długo, gdyby nie kolasy,<br />
Co zjechały dosyć licznie, a w nich są grubasy.<br />
Wszyscy szli do chaty popa.Wita ich popadia.<br />
Z okna chaty głos dochodzi,ode skrzyni radia.<br />
<br />
Zajeżdżają nadal bryki, podwody i konni.<br />
Wodze wiążą do parkanu,a wszyscy są wonni.<br />
Zapach „Chanel,” i lawendy, wnet odstrasza pszczołę,<br />
No, bo wiatry się zrywają, gdy odgarną połę<br />
<br />
Bolesław, to poczuł lęki na widok bogaczy,<br />
Nie rozumiał tego zjazdu, ani co on znaczy.<br />
Genia rzekł: to Rusini.Niektórych z widzenia,<br />
Znam ja dobrze.Oni mają tu chyba szkolenia.!<br />
<br />
Tu u popa? Tak coś bąknął ojciec do szwagierka.<br />
I zapytał jego cicho, czy ostra siekierka?<br />
Co to znaczy? Nie wiem tego, bo szeptali sobie,<br />
A ja z siostrą, jedną gąskę, to skubalim obie.<br />
<br />
To znak czasu! Co to znaczy? Pyta się Bolesław.<br />
To, że zmiany wielkie idą.Choć pójdziem na ubaw.<br />
Wedle szkoły gra orkiestra. Nie słyszysz muzyki?<br />
Pójdę chętnie, aby z tobą.Pójdę na kozaki.<br />
<br />
Kozaków to tam nie grają, grają tam szlagiery,<br />
Co to w radiu są nowiną, co piszą papiery.<br />
To gazety tutaj macie? A są, w jednym sklepie,<br />
O, a popatrz w tamtą stronę każdy się telepie.<br />
<br />
Poszli razem w stronę szkoły. Tam, gdzie przy boisku,<br />
Grajki stali i na bębnach walili do pisku.<br />
Fletów trojga,pary skrzypiec, no i mandoliny.<br />
Grali szlagier taki z radia. Tańczyły dziewczyny.<br />
<br />
Kupiec śpiewał dosyć ładnie, coś od chóru „Dana”<br />
Ta melodia na Wygnance, to też była znana.<br />
Bolek z Genią poszli w tany. Wszystko pasowało,<br />
Do jej oczu, bo melodię o oczach śpiewało;<br />
<br />
„Wszystko twoje błękitne oczy,<br />
Raz spojrzeć i zakochać się.<br />
Ja jedno wiem, że zakochałem się.<br />
To śmieszne,raz jeden spojrzeć i zakochać się.”<br />
<br />
Są w piosence tej jej oczy, akurat błękitne,<br />
Patrząc w one,teraz w tańcu, ja czuję, że kwitnę.<br />
Czy to czary? Czy to złudy? A może miraże?<br />
Czuję, myślał,że znalazłem, o czym dawno marzę.<br />
<br />
A skąd jesteś? pyta Genia? A jestem z Czortkowa.<br />
O, mój Boże! Tak daleko! Niech cię Bóg uchowa!<br />
A czy mogę kartkę wysłać? Geniu, mogę kartkę?<br />
Tak, tak ,napisz. Zmieniam ruchy,nowe takty wartkie.<br />
<br />
Kiedy byli blisko siebie i chcieli być zawsze,<br />
Nadszedł Bogdan.Czas na nocleg. Czemu nie łaskawsze?<br />
Jest to życie, jest ta doba, okazja odpustu?<br />
Zrywać nici nawiązane. Ach, do czortów dwustu!<br />
<br />
Grano tango od Milonga. Dłonie uścisnęli.<br />
Tak patrzyli, tak zamilkli, krótko siebie mieli.<br />
A ja kartkę wnet napiszę, napiszę do ciebie,<br />
Nawet wówczas, kiedy będę ja przypadkiem w niebie!<br />
<br />
Ja zobaczę, może wrócę,jeszcze przed śniegami,<br />
Ona stała nieruchomo,wrosła w grunt nogami.<br />
Napisz Bolciu,chociaż kartkę, możesz pisać listy,<br />
Ja przeczytam, będę czekać. Bo to list kwiecisty!<br />
<br />
Tak rozstali się po dzionku.Dla nich to dzień z bajki.<br />
O Kopciuszku, o buciku, o Bremie ,skąd grajki.<br />
O stoliku i o śnieżce, karocy w trzy konie,<br />
I o słońcu, co akurat drga w ostatnim skłonie.<br />
<br />
Świtem w pochód wyruszyli, do miasta Czortkowa.<br />
Chłopiec myślał o dziewczynie, czy dziś wstała zdrowa?<br />
Bo tak długo w tanach była. O, poranek świeży!<br />
Trochę im się wydawało, że okiem źle mierzy!<br />
<br />
Co niektóry ,co ich mija, wasągiem lub bryką,<br />
No to nieraz pokazuje twarz swą gniewną, dziką.<br />
Słuchaj Bogdan, nie uważasz, że ślepca ich parzą?<br />
Czy czasami jakieś myśli w łepetynach ważą?<br />
<br />
Tak coś dziko podpatrują, wielkie mi kozaki.<br />
Jednak w twarzach tych złośliwych, złe ja widzę znaki.<br />
I tak doszli do Buczacza. Tu są niepokoje.<br />
Więc pytają, o co chodzi? Zdrętwieli we dwoje!<br />
<br />
Toć od rana wojna z Niemcem! A skądże wracacie?<br />
My z odpustu, do dnia wyszli. A nowiny macie.!<br />
Wojna? Jezu! Chodźmy szybciej, na wieczór dojdziemy.<br />
Aby czasem się nie zetrzeć z kozakami tymi.<br />
<br />
Rozdział II<br />
<br />
Wybuch wojny w 39r<br />
<br />
Bolek spał aż do południa. Ciężko wstał z posłania.<br />
Zrobił kilka kroków ledwo, poczuł, że się słania.<br />
Wyszedł na dwór, zmył się wodą, ręką zgrabił włosy.<br />
I popędził w Sobieskiego, gdzie w okienkach stosy.<br />
<br />
Listów, kartek, paczek wiele. To poczta miejscowa.<br />
Kupił kartkę i dwa znaczki. Spisana połowa.<br />
Kartkę wrzucił wnet do skrzynki i wrócił do domu.<br />
Głodny wrócił on z odpustu. Nadeszła oskoma.<br />
<br />
Na jedzenie. Przejrzał garnki. Fasola na sucho.<br />
Nałożył se pełną michę, aż trzęsie się ucho.<br />
Od jedzenia. A jadł długo. Obiad gotowany.<br />
Gdy już skończył, w progu stanął tatko ukochany.<br />
<br />
Wiesz co Boleś, ja nagrałem ci kopalnie soli.<br />
Jeśli chciałbyś tak daleko….Zjadłeś se do woli?<br />
Tak,ja zjadłem aż za czterech,..Ja chcę do roboty.<br />
Chętnie pójdę do kopalni, mam tu gonić koty!<br />
<br />
Ja dziewczynę zapoznałem. Już kartka jest w drodze.<br />
Gdy odpowiedź ja otrzymam, to na jednej nodze,<br />
List wypuszczę kolorowy.Czy masz coś przeciwko?<br />
Nie,nie synku, ja rad jestem. To jest twoje żniwko.<br />
<br />
Lecz od razu napisz pannie, gdy złapiesz robotę,<br />
Że w kopalni. Przeprowadzka. Czy znajdzie ochotę?<br />
Aby z tobą w obce strony. Trzeba mówić prawdę.<br />
Lepiej wówczas życie płynie.Lepiej trafić w modę.<br />
<br />
Tak też zrobię. List napiszę ja do niej z kopalni.<br />
Od macochy ona z domu. Wspólnie będziem wolni.<br />
Może mi się coś ułoży. Dziewczyna aniołem.<br />
Tylko ja z nią. Tylko razem. Chcemy my być społem.<br />
<br />
Widzisz szkoła się zaczęła. Boleś,pomóż małym,<br />
By do szkoły razem poszły z ekwipunkiem całym.<br />
Dobrze tato, odprowadzę.To są twoje dzieci,<br />
A z robotą kiedy pewność? Może tydzień zleci.<br />
<br />
Ale będzie. Druh mój z wojska. Bylim pod Tyrolem.<br />
Tam, po górach w wielkim śniegu a nie żadnym polem.<br />
Tam się skrobiesz, drapiesz skałę i zjeżdżasz na dupie,<br />
A zza góry, to armatką Włoch do ciebie łupie.<br />
<br />
On obiecał, że coś będzie. Sól to jest w potrzebie.<br />
Gdybyś złapał tą robotę, to o dobrym chlebie,<br />
Dom wyżywisz i swą Genię. Tam robota płatna.<br />
No i stała, aż do grobu. To posada świetna.<br />
<br />
Tato,powiedz, gdzie ten Tyrol? W Alpach synu, góry.<br />
Zimą bylim tam na froncie. Walczylim o chmury.<br />
Które były pod stopami, mogłeś po nich pływać,<br />
Ale tylko samoloty można ręką zrywać.<br />
<br />
To puch taki jakby para, albo jakby i mgła.<br />
Gdy nadejdzie, nic nie widzisz, z chłodu dźwięczą ci kła.<br />
Nacierpielim się w tych górach. Tam człowiek jest zerem.<br />
Ponad chmurą ,to wierzchołek jest żołnierzom sterem.<br />
<br />
Dzisiaj znowu wojnę mamy. Oj, to zła nowina.<br />
Mętlik będzie. W mętnej wodzie sum pochwyci lina.<br />
Wczoraj ,gdy wojna wybuchła, zwiała cała Rada.<br />
A kierownik z elektrowni różne brednie gada.<br />
<br />
Tato, dzięki. Teraz muszę ja iść do Bogdana,<br />
Bo ciekawe ,co on robi? Może wstał już z rana.<br />
Bo kolega to mój dobry. Tato ,ja gotowy,<br />
Gdyby trzeba z miejsca jadę. Nie pilnuję krowy.<br />
<br />
Wojna trwała drugi dzień już. Bolek po południu,<br />
Poszedł w chatę do Bogdana, spotkał go u studni.<br />
Mieli iść dziś do wagonów,rozładować miały,<br />
Które wózki elektrowni, wszystko w bramę brały.<br />
<br />
Elektrownia przy Słonecznej. Praca jest dorywcza.<br />
Mało tego, ona ciężka i bardzo kurząca.<br />
Jednak chętnych nie brakuje. Biją się w kolejce.<br />
I majstrowi liżą stopy, co tu trzyma lejce.<br />
<br />
To od niego tu zależy, kto przestąpi szlaban.<br />
Nieraz ludzie to i słusznie podejmują raban.<br />
Są nepoty, są pupilki i są też rasowe.<br />
No, a nieraz, no to jaką, ktoś ma jakąś głowę.<br />
<br />
Poszli razem. Umówieni byli na godzinę.<br />
Majster ,kiedy ich zobaczył, miał nietęgą minę.<br />
Brak wagonów,bo nie doszły, weźta za łopaty,<br />
I odrzućcie bryły węgla,tam od tamtej kraty.<br />
<br />
O dwudziestej w portierni lista do zapłaty.<br />
No ,a teraz już odchodzę. Róbcie jak me braty.<br />
A rzetelnie, aże czysto, a poprawek zero!<br />
Abym kiedyś nie zasyczał,- Leniwa cholero!<br />
<br />
Tak każdemu majster gadał.Majster był lubiany.<br />
No ,i przez to każdy mówił, przyłóż go do rany.<br />
W brudnych murach, tam dudniło żelazowe serce.<br />
Jasność z niego wielka w mieście, radowała wielce.<br />
<br />
Razem z nimi Zawadowski wkręcił się w kolejkę.<br />
Stefan zgrabny, co brał wszystko, byle nie kopiejkę.<br />
On na grosze to był łasy, dla dziewcząt. A panie!<br />
To chodziły sznurem za nim, jako w puszczy łanie.<br />
<br />
Majster Ruszczyc trzymał słowo. W portierni kasa.<br />
Ciemno było, gdy zbrudzeni szli gdzie dla nich forsa.<br />
Tu pięć złotych była dniówka. Dla biednych majątek.<br />
Gdyby co dzień praca była! Nie,dziś to wyjątek.<br />
<br />
Bo niedziela była płatna sto procent do góry!<br />
Gwiazdy niebo rozświecały. Gdzieś odeszły chmury.<br />
Cisza wielka.Słychać szumy turbin i pomp wiele.<br />
Elektrownia tak dudniła,ona węgiel miele.<br />
<br />
W poniedziałek ojciec mówi;- Niemiec chce do Lwowa!<br />
Mój ty, Boże. To niewola idzie do nas nowa.<br />
Czortków odczuł jakiś zamęt. Niepokój ulicy.<br />
Sobieskiego bowiem pełna. Tam jadą diablicy!<br />
<br />
Kolasy są wypełnione. Wożnica z batogiem,<br />
Leje konie wymęczone, bo zwiewa przed wrogiem.<br />
Limuzyny dają sygnał prawie nieustanny.<br />
Przy paniczku,zrazu widać,siedzą wolne panny.<br />
<br />
No, a w czwartek już jest zator.Warszawa się broni!<br />
U bram miasta Hitler stoi i swe wojska goni.<br />
Z armat wali na Warszawę.Rzuca z góry bomby.<br />
Słychać straszne tam wybuchy. Jerychońskie trąby!<br />
<br />
Tu ulica Sobieskiego, za ciasna na ciżbę.<br />
Są i tanki które gniotą,tą nadmierną liczbę.<br />
Wojsko także już się cofa.Maczek tu przewodzi.<br />
Mówi głośno na ulicy;- Polska się odrodzi!<br />
<br />
Bogdan cynk od Bolka dostał, nadeszły wagony!<br />
Wzięli z sobą i Stefana,wyciągnęli z toni.<br />
Zadłużony był po uszy.Wszystko na kobietki.<br />
Taki był ten Rusin prawy.Żywot pędził lekki.<br />
<br />
Majster Ruszczyc ,człowiek starszy, dziś był małomówny.<br />
Niemiec Stryj bowiem oblega, a to odwód główny!<br />
Teraz Niemiec może zalać Podole do Zbrucza.<br />
Ale Stefan tę możliwość to z miejsca odrzuca.<br />
<br />
Tu są tanki te od Maczka, stoją za rogatką.<br />
Naliczyłem ich pięćdziesiąt. Zgniotą Niemca gładko.<br />
Ruszczyc ruszył ramionami. Może i tak będzie.<br />
Lecz z Czortkowa jedna droga na Rumunię wiedzie.<br />
<br />
Po trzy złote dziś dostali. Elektrownia dudni.<br />
Nieustannie. Co jej wojna.Czortków nie wyludni.<br />
Swoich mieszkań, swoich domów, ulic oświetlonych.<br />
I nie zgładzi swych Rusinów,Żydów niegolonych.<br />
<br />
Wszystko będzie tak jak było.Będą inne władze.<br />
Elektrownia spąsowiała. Czy ja im nie kadzę?<br />
Właśnie mija dwa tygodnie,od wybuchu gwałtu,<br />
Ja wciąż palę węgiel czarny, mnie nie trzeba glejtu.<br />
<br />
Brat Tadeusz,to brat Bolka,on w samo południe,<br />
Widzi w polu jakieś cienie, ruchy, chyba złudne.<br />
Czyżby wołki z okólnika, czyżby się wyrwały!?<br />
I przez pola jako dziki w stronę miasta gnały?<br />
<br />
Czy to łęty wiatr tak tulga? Więcej jest tłumoków!<br />
O, tam także się ruszają z Hadynkowca boków.<br />
Chłopiec patrzy, nie rozumie.To są chyba ludzie?!<br />
Nie po drogach, jeno polem? Biegną w takim trudzie?!<br />
<br />
Chłopiec zbiegł do centrum miasta. Idą bolszewiki!!<br />
Cisza nagle w nim zapadła.Ustały wsze krzyki.<br />
Oczy to się powiększyły,dech zaparło w piersi.<br />
W konie!! Echo powtórzyło! Uszli co zwinniejsi.<br />
<br />
Sądny dzień nastał w Czortkowie.Zdrada zęby szczerzy.<br />
Oto już na bruku suchym policjant tam leży.<br />
Chociaż Rusków jeszcze nie ma, władze mają Żydzi.<br />
A co oni w mieście robią,no to każdy widzi.<br />
<br />
Założyli se opaski, czerwone szerokie.<br />
Otoczyli miasto strażą, swych biorą na tłokę.<br />
Szturm robią w górne koszary,tęgo wojsko bili.<br />
To ciekawe,za co Żydzi, za co tak się mścili?<br />
<br />
Bili tęgo,zabijali. Jeden wycwaniony,<br />
Uciął rękę z pierścionkami,zanosi do żony.<br />
Beniamin, mówi mu żona, a po co te palce?<br />
Jak ty jemu to obciąłeś? Uciąłem mu w walce!<br />
<br />
Gdy żołnierzy już wybili,poszli na cywili.<br />
W bólu marli ,co niektórzy,a jak z bólu wyli.<br />
Ruszczyca to żywcem w piece,na węgle wepchnęli,<br />
Bo od dawna to pretensję za pracę,to mieli.<br />
<br />
Sztorch go związał,zakneblował i głową do pieca.<br />
Pogrzebaczem Sztorch go wpychał.Człek płonął jak świeca.<br />
Drzwiczki boczne zamknął ręką,otrzepał swe spodnie.<br />
Nu ,ja myślę,nu majsterku.Tobie tam wygodnie.<br />
<br />
Ty mi pracy przy wagonach. Ty mi jej nie dałeś.<br />
Zawsze innych, a z ochotą do szufli ty brałeś.<br />
Ty nie lubił,oj ty Żydków! Ty ich nienawidzil.<br />
A przy piwie. Oj,ty głośno,oj,ty sobie szydził.<br />
<br />
Pierwszy burmistrz Michałowski zabrany cichaczem,<br />
Już go nigdy nie widziano.Ni zimą ni latem.<br />
Wraz z nim wzięto urzędników, a to wszystko nocą.<br />
Jak z kurników. I w piwnicach ciasno wszystkich tłoczą.<br />
<br />
Ruszczyc nigdy nie najmował starozakonnego,<br />
I nie lubił, gdy też taki,mówił mu kolego.<br />
Za to chłopa w płomień wielki,wśród śmiechu rzucili.<br />
Ale najpierw katowali i po nerkach bili.<br />
<br />
Sądny dzień był dla stłoczonych, zbiegów ode Lwowa.<br />
Dla tych biednych, no to życie, wszczęło się od nowa.<br />
Wszyscy mają się meldować.Kto nie ma meldunku?<br />
Ci ,co weszli w gmach Urzędu nie mają ratunku.<br />
<br />
Nikt z powrotem się nie wrócił.Jako kamień w wodę.<br />
Tak za progiem tam ginęli. Ludzie starsze , młode.<br />
Zajermajer rządzi Radą. Beniamin ma imię<br />
Ten godności od Chruszczowa na papierze przyjmie.<br />
<br />
W ciągu kilku dni następnych.Co się dalej działo?<br />
Prawdę mówiąc, to tygodnia na mówienie mało.<br />
Opróżniono wnet klasztory.Był Dominikanów.<br />
Józefinek i Szarytek.Tych wycięto.Dzieci panów.<br />
<br />
Piotr Seneńki nauczyciel,razem z całym ciałem.<br />
Na Syberię z rodziną,no i wnukiem małym.<br />
Nikt nie uszedł, co maturę,albo i dyplomy,<br />
Miał za sobą.Zaginęli. Pozostały domy.<br />
<br />
Jak ty maślisz,ty historio? A dla kogo domy?<br />
Dla zwycięzcy. A z nich wielu, oj,miało oskomy.<br />
Setki wozów,samochodów i worów bagaży,<br />
Z ulic miasta to „straż” zbiera. Inny się nie waży.<br />
<br />
Jeden język teraz głośny. Komendy,rozkazy.<br />
Nie po Rusku,nie Rusińsku. Niech Lach się nie waży!<br />
Wszystkie są plenipotencje i to nie chwilowe.<br />
Dla tych, co to w Biblii mają zapisaną mowę.<br />
<br />
Wszystko było po ich myśli. Spadła manna z nieba.<br />
Mieli władzę ,mieli łupy,…ale czyja gleba?<br />
Są walizy,ciężkie torby,straż i karabiny.<br />
Jednak nie ma…właśnie Biblii.Rabin Marksa wini.<br />
<br />
Euforia w dwa miesiące ta jawna przygasa.<br />
Bo to mięsa w sklepach nie ma. A gdzie jest kiełbasa?<br />
Co niektórzy z mądrych Żydów,wolno się cofają.<br />
Jakoś inne trochę zdanie o komunie mają.<br />
<br />
Wszystko jest, lecz Biblii nie ma.A więc nie ma Żydów!<br />
Podobne my teraz wszyscy do tych zwykłych gnidów.<br />
Lęk we wnętrzu wielu błądzi. Czy my za daleko?<br />
Nie wmieszani w nowość życia? Robim dla Alego?<br />
<br />
Jeśli Żydy już bez Biblii żywot pędzić będą,<br />
To zostaną zaś Araby! Nosy Żydom więdną.<br />
Cicho,cicho,po cichutku.Szepty nie przy wódku,<br />
Jednak ci, co tak szeptali, nie znają jej skutku.<br />
<br />
Gdy listopad już się kończył,światło wyłączali.<br />
Żadnych też większych wolności nikomu nie dali.<br />
Śnieg,to ciszę wielką stworzył. Nic się nie ruszało.<br />
Ni gazety,ani listu.Ni radio nie grało.<br />
<br />
Myślałbyś, że to martwota,ale w izbach duszno,<br />
Od gadania , co to będzie, to za szybą huczno.<br />
Wiele dzieci, mało węgla i spiżarnie puste,<br />
Mnożą strachy i obawy o pokarmy tłuste.<br />
<br />
Martwota była do wiosny i do spływu lodu.<br />
Gdy drogi się udrożniły, prykaz przyszedł z grodu.<br />
Na wsie wioski.Aby zboże zdać do magazynu!<br />
Pomruk jeden słychać cichy; – czekaj ,taki synu!<br />
<br />
Ten, co pomruk taki wydał, nie znał bolszewika.<br />
Za Zbrucz nigdy nie kursował.Co z tego wynika?<br />
Wojsko wioskę otoczyło.Ładować na wozy!<br />
Bo inaczej będą kary. A nawet i kozy.<br />
<br />
Uciśniony lud Podola czuje, to zagłada!<br />
I o swojej biedzie wiosną coraz głośniej gada.<br />
W maju ,kiedy jest przednówek, a karmy brakuje,<br />
Lud Podola, ten Rusiński jawnie się buntuje.<br />
<br />
Brak jest zboża już w komorze.Kluski nie robione.<br />
No, a bydło? No, a konie? Bez owsa zgnojone!<br />
Bunt Rusinów! To jest fraszka dla wytrawnych graczy.<br />
Oj,nie wiedzą, nieuczeni, co to dalej znaczy.<br />
<br />
Zbrodzień czekał dwa tygodnie, aż bunty się wzmogą,<br />
Wówczas wszedł a całkiem jawnie, swą wojskową nogą.<br />
Wszystkich w Sybir, całe wioski. No, te zbuntowane.<br />
Po miesiącu, cisza była i w cerkwi nie grane.<br />
<br />
Przyszli nowi osadnicy nagrodzeni łupem,<br />
I tam było charaszowo, choć śmierdziało trupem.<br />
Tak skończyły się zatargi.Ucichły na długo.<br />
Po Podolu wieczorami szept kręcił się smugą.<br />
<br />
Tu dotychczas to Lach cierpiał.Jego tu trzebiono.<br />
Deportacja była liczna. Oj,Lachiw goniono.<br />
Już Ostrowski,ten Antoni,za nim Granat Jerzy,<br />
Gdzieś po śniegach według Leny, na piechotę bieży.<br />
<br />
Koloniści, co za króla Jana Kazimierza,<br />
Ziemię tutaj uprawiali, na nich ziemia świeża.<br />
W pień wybito całe wioski z rozkazu Stalina.<br />
Który pierś swą z medalami do przodu wypina.<br />
<br />
Bito onych po stodołach, duszono w piwnicach.<br />
Łotrom wcale nie pociekła kropelka po licach.<br />
Sklep muzyczny Kwiatkowskiego,to mienie rządowe.<br />
No, a chleba w sklepie dają już tylko połowę.<br />
<br />
Taka była pierwsza wiosna pod rządami Rady.<br />
Żyło tu się dobrze takim ,co weszli w układy.<br />
Co milicję utworzyli, bili nocą w okna,<br />
Co wołali całkiem głośno, że komuna piękna!<br />
<br />
Bolek listu nie otrzymał.Takie nie chodziły.<br />
Cudem jakimś się dowiedział, że jej wioskę zbiły,<br />
Jakieś grupy Ukraińskie,co zbiegły w Karpaty.<br />
Narobiły odpust owcom, bardzo wielkie straty.<br />
<br />
Genia jest zamordowana.Lepianka spalona.<br />
Że z rodziny ,to została tylko ojca żona.<br />
Bo akurat w kopcu była, snopem się zakryła,<br />
Ona jedna spośród wielu ten napad przeżyła.<br />
<br />
Bolek cicho se zapłakał,liczył na tą Genię.<br />
Liczył na nią,na jej życie. Nie na żadne mienie.<br />
Tak nocami o niej marzył. O jej małej dłoni.<br />
A tu patrzaj,ot nowina. Śmierć tu z kosą goni.<br />
<br />
Kolejarz rozmawiał z popem,co siedział w wagonie.<br />
Były ich tam cała kopa, co w gnojówce tonie.<br />
Wagon chyba to na Sybir,stał na stacji tydzień.<br />
Bez żywności i napoju,ktoś z nich padał co dzień.<br />
<br />
Drzwi jednak nie otwierano.Smród to odór prawie.<br />
Coś brzydkiego widać było, na torach,na trawie.<br />
Tyle Bolek się dowiedział, że coś w Zawartnicy?<br />
Co tam jednak? Jak to było. Tonie w tajemnicy.<br />
<br />
Tą wiadomość Tadek przyniósł.On kręcił w kolei.<br />
Nieraz nawet kursy robił.On tam wciąż się klei.<br />
Mówił;,chcę być kolejarzem,poszukuję stażu,<br />
A o pracy na kolei młodzi wiecznie marzą.<br />
<br />
Dziś nie wolno było krążyć pomiędzy miastami.<br />
Bez rozkazu pisemnego,nawet i gminami.<br />
Nie było też żadnej poczty ani telefonu,<br />
Tylko pociąg jeszcze chodził bez wiedzy Rejkomu.<br />
<br />
Bolek z ojcem był ślusarzem,chodził na roboty.<br />
Naprawiali zamki,klamki,metalowe płoty.<br />
Bramy ciężkie a żelazne,zawiasy,sprężyny.<br />
Robiąc wszystko, to miał w oczach obraz tej dziewczyny.<br />
<br />
I ten obraz to był wszędzie,gdy kuł przecinakiem,<br />
I wieczorem, gdy się żegnał prostym krzyża znakiem.<br />
Tu za wiele było klęski,pobici żołnierze,<br />
Myślał o nich i o dłoni ,gdy mówił pacierze.<br />
<br />
Nie pogodził się z przegraną. Myślał więc o chwale!<br />
Która z triumfem tu powróci i wciągnie na pale.<br />
Ta dziewczyna Polką była,była mu pisana.<br />
Te jej oczy,te jej rączki. Chociaż mało znana.<br />
<br />
Z nią potęgę chciał utworzyć,co to ponad stany,<br />
Się wydźwignie. Dom zbuduje. Bo to kraj kochany.<br />
Młotkiem wali w przecinaki. Tak,nie była w mieście.<br />
On chciał w miasto ją zaprosić,w swym szlachetnym geście.<br />
<br />
Tato ,pyta swego ojca,Tato kto ma racje?<br />
Szanuj ,synu ,swe wartości.Szanuj swoją nacje.<br />
Zło tu nigdy nie zwycięży. Mordy to zła klęska.<br />
Prawda kiedyś z tego wyjdzie ,a prawda zwycięska.<br />
<br />
Chłopiec był uduchowiony. Dziś jestem pod batem.<br />
Ale przyjdzie kiedyś dzionek. Może przyjdzie latem?<br />
Rok czterdziesty ,no i pierwszy,wiosną żółcił łąki,<br />
Kwiat się rzucił już na śliwy. Przyszedł czas rozłąki.<br />
<br />
Kwiecień był na ukończeniu,już poza połową,<br />
Gdy otrzymał on karteczkę,że historię nową,<br />
Swą zaczyna w ruskim wojsku.To jest powołanie.<br />
A więc legnął w swoim wyrku na ostatnie spanie.<br />
<br />
Ostre sny go nawiedziły,ostre i bolesne,<br />
Śniły mu się też obrazy, tak jakby przedwczesne.<br />
Że już w wojsku jest ogromnym,gdzie żelazne miecze,<br />
No ,a wokół to są łąki,wszędzie żółte kwiecie.<br />
<br />
On na koniu z masą jazdy depcze świeże trawy,<br />
Koń mu nieraz się potyka,bo koń jest kulawy.<br />
Ale jednak już forsuje Strypę,tam dziewczyna,<br />
Właśnie obiad już skończyła i tańczyć zaczyna;<br />
<br />
„ Bolesławie,Bolesławie,ty przesławny książę panie,<br />
Ziemi swojej musisz bronić wprost niezmordowanie.<br />
Sam nie sypiasz i nam także snu nie dasz ni chwili.<br />
Ani we dnie,ani w nocy ni w rannej godzinie.”<br />
<br />
Gdy się zbudził to powiedział,;jeszcze jam nie książę!<br />
Co ty mówisz,pyta Tadek? Ku historii ciążę.<br />
Umył lico i się stawił w komendzie wojskowej,<br />
By rozpocząć przemierzanie swej ulicy nowej.<br />
<br />
Młody człowiek a swobodny,tu wpada w obcęgi.<br />
Od pobudki do capstrzyka otrzymuje cięgi.<br />
Język także już nie Polski,no i nie Rusiński.<br />
Ktoś po cichu tak przez zęby wymamrotał,świński.<br />
<br />
Za to jutro go nie było,przepadł jak kamfora.<br />
Rekrut jeno myślał o tym, kiedy nocki pora.<br />
W Czegujewie stoją z pułkiem.To jest pułk piechoty.<br />
Chwili nie ma odpoczynku,ciągle do roboty.<br />
<br />
Bolek tutaj ma kolegę,ten ze szkolnej ławy.<br />
To druh dobry i znajomek. To chłopak jest klawy.<br />
Był też jeszcze jeden kumpel. To Władek Goncarek,<br />
Co ze Lwowa on był rodem.Co mówił. chce marek.<br />
<br />
Tak on forsę tu określał.Złotego lub rubla.<br />
Miał gazety pokrojone,brał on je do kibla.<br />
Zżył się z nimi. Bo to swojskie,byli Polakami.<br />
Dwa miesiące trud dzielili,jakby za kratkami.<br />
<br />
Jednak w czerwcu po wybuchu tutaj wojny drugiej.<br />
To nadano broń żołnierzom.By do wojny świętej.<br />
Ale tylko narodowej,bano się Rusinów,<br />
Zamieniono ich w żołnierzy,tu białych murzynów.<br />
<br />
I wysłano na wojenkę.Pociągiem odkrytym,<br />
Nazywało ich dowództwo Niemca,…już zabitym.<br />
A więc jadą,a tu nalot pięciu samolotów,<br />
Nisko lecą, a kołami dotykają płotów.<br />
<br />
Wagony się już spiętrzyły.Władek chwyta Bolka,<br />
Skaczem w rowy,bo nas zmiażdży dwukołowa rolka!<br />
Leżą w rowie i czekają,czy będzie komenda?<br />
Na maszynu! Pada rozkaz,niech się nikt nie szwenda.<br />
<br />
Zbiórka szybko,przed wagonem.Sprawdzić swoje stany.<br />
Bolek z Władkiem już w szeregu.Sprzęt nie jest tu brany.<br />
Stoją z gołą ręką jeno,brak broni,mieszoka.<br />
Odlicz! Pada już komenda.Wyrównują kroka.<br />
<br />
Pięćdziesięciu ośmiu było,jest pięćdziesiąt sześć.O,<br />
Zawołał, tu politruk.A czemu tak mało?<br />
I zagląda do wagonu,na szyny,na tory.<br />
Nikt nie ruszał się tu przecie.Wszczyna rozgawory.<br />
<br />
Kogo, zobacz ,wam brakuje.A kogo w szeregu?<br />
No,tu stawał taki sobie,nu taki lebiegu.<br />
Z lewej ręki mej brakuje,on był od Zagórza,<br />
Ich nazwiska? Ktoś podaje.Przestrzeń tutaj duża.<br />
<br />
Sprowadzono konie z lory.Ruszył pościg koni.<br />
Czy daleko? Każdy myśli.Czy daleko oni?<br />
Niedaleko,bo w godzinę onych już prowadzą.<br />
Dół też kopią,niegłęboki. Zaraz ich tam wsadzą.<br />
<br />
To Rusini. Uciekali do swej Ukrainy.<br />
Bo wierzyli,że to oni są jej wierne syny.<br />
I nie chcieli w ruskiej armii,woleli Germana.<br />
Więc po dzisiaj ich familia nikomu nieznana.<br />
<br />
Na innych to podziałało,nie było dezercji.<br />
Nieraz młodym się wydaje,że oni są wielcy.<br />
A tak nie jest,gdy w szeregu jako żołnierz stoisz.<br />
Może myślisz ty o wszystkim,lecz się śmierci boisz.<br />
<br />
Rozdzielono w pułku nacje. Polaków za Ural.<br />
W bataliony pracy poszli. Tam kręcili sizal.<br />
W różne sznury i powrozy.Budowali mury,<br />
Tam też cegłę w górę brali ciągnąc ją za sznury.<br />
<br />
Rozdział III<br />
<br />
Wybuch drugiej wojny VI – 41 rok<br />
<br />
Widok wojny, to zobaczył, gdy wagon oberwał.<br />
Teraz jednak to okrakiem na budowie siedział.<br />
Wojna trwała, a żołnierzy to z frontu ściągali,<br />
Aby chaty za Uralem z cegły budowali.<br />
<br />
Gdzie sypiali? A w ziemiankach.Norach krytych darnią.<br />
Trzeba jeszcze tutaj dodać,że słabo ich karmią.<br />
Coraz chudszy wraz z kwartałem,jest Bolek uczciwy,<br />
Patrząc z boku tak na niego. To kościotrup żywy.<br />
<br />
Z bałaganem i nieróbstwem nie mógł się pogodzić,<br />
Postanowił tak jak inni wzrokiem wokół wodzić.<br />
Niby robił,niby dźwigał, a robota stała.<br />
Cegła nieraz bez zaprawy,aby tylko grała.<br />
<br />
Pod ten sznurek.Resztę śniegi momentalnie kryły,<br />
Tynkarz fugi też zarzucił,no i ściany były.<br />
Gorzej było to z mrozami.Tego nie oszukasz.<br />
Coraz częściej w swoją rękę jako w cegłę pukasz.<br />
<br />
Twarda ręka,twarda stopa,to oznacza zmiany.<br />
Możesz liczyć się z utratą swej stopy, kochany.<br />
I ty jeden widzisz grozę i swoje kalectwo.<br />
Strażnik śmieje się cichutko.A to jest hultajstwo.<br />
<br />
Mrozy w styczniu były srogie.Rok czterdziesty drugi.<br />
Wciąż murują obolałe bolszewickie sługi.<br />
Prawo było tu takoje; – kto nie rabotajet,…<br />
To rzecz jasna ,nawet tydzień,to on nie kuszajet.<br />
<br />
Mróz zamroził już Mazurka,chłopaka od Pińska,<br />
A jednemu zgniło mięso,pochodził od Dońska.<br />
Pośród mrozów otuleni w przeróżne łachmany,<br />
Mur stawiają krzywo,prosto.Jest trochę łamany.<br />
<br />
Wojna trwała z Niemcem tęgim daleko za Wołgą,<br />
Oni tutaj tynkowali lodowatą miazgą.<br />
No i chyba by w tych murach zostali za cegły,<br />
Gdyby dziwne podwaliny u szczęścia nie legły.<br />
<br />
Oto w lutym pośród mrozów,poświstów buranu,<br />
Jakiś człowiek stanął rano u żerdzi szlabanu.<br />
Wnet wpuścili do baraku,ocieplanym drewnem,<br />
Stamtąd wiało pomalutku,krakowiaczkiem rzewnem.<br />
<br />
Jak to wiało poprzez mury,bez drzwi otwierania?<br />
To historia klepie plotki od światów zarania.<br />
Że kominem plotka wyszła,że to szparą w ścianie,<br />
Jedno było odczuwalne. Jakieś lżejsze spanie.<br />
<br />
Bolek znów miał dziwny sen ci, o Chrobrego wojach,<br />
Że w szeregach ciągle śpiewał o swych przyszłych bojach.<br />
Ktoś znów bliski,ciągnął mu to; – słynny Bolesławie!<br />
Potem widzi,że wraz z Genią leżą se na trawie.<br />
<br />
Są tak blisko,są w pieszczotach,sen znów zakołował,<br />
Gdy się zbudził to powiedział; – Nigdym nie całował!<br />
Onej Geni ,co to ciągle głowę mu zaprząta,<br />
A nie może myśli zgonić,myśl się wokół pląta.<br />
<br />
Usiadł sobie na posłaniu. Wspomniał miłe chwile.<br />
W Zawartnicy,gdzie swobodnych ludzi było tyle.<br />
Tam on z Genią tyle razy ślubowali sobie,<br />
Że do końca tego życia ich postacie obie,<br />
<br />
Będą razem pośród niwy, tą miedzą Podola,<br />
Iść splątani swoją dłonią,- taka jest ich wola.<br />
Kiwnął głową na posłaniu. Dlaczego rozdarto?<br />
Młode ciało ładnej Geni.Czy mnie żyć jest warto?<br />
Pośród mrozów, w obcej ziemi i o wielkim głodzie.<br />
Przecież tutaj wciąż przebywam, w dokuczliwym chłodzie.<br />
Ja już tutaj nie mam łydek,zanikły pośladki,<br />
A brzuch jakiś strasznie wklęsły, a najczęściej gładki.<br />
<br />
Czy nie będzie już ratunku,jak i dla Mazurka?<br />
To naprawdę na mych kościach, to zawiśnie skórka.<br />
Jeno oczy pozostaną,pałające żalem,<br />
Za tęsknotą utraconą,jadłem,ciepłym szalem.<br />
<br />
Ktoś żelazem bije w butle. Wstawać czas do znoju.<br />
Na śniadanie czarny chlebek, brudną kawą poju.<br />
Ale także na śniadanie,wszedł facet „szlabanu”,<br />
W otoczeniu oficerów.Głos oddają „panu”.<br />
<br />
Wszak ten wyraz u bolszewi, całkiem zatracony.<br />
Ode Dniepru aż daleko do Kamczatki strony.<br />
Uszy Bolek wysztorcował,a to już jest zmiana!<br />
Żeby „panie „ użyć słowa,trza słuchać gadania.<br />
<br />
Przedstawiciel armii jestem,- Rzeczypospolitej!<br />
Każdy Polak już jest wolny! Nie ma już pobitej!<br />
Jest Stalina jasny rozkaz, …Uwolnić Polaków!<br />
Każdy z tego niech skorzysta,każdy z różnych szlaków!<br />
<br />
Jakaś jasność tu zabłysła. Od słońca gorętsza.<br />
W cieniu izby barakowej, od modlitwy świętsza.<br />
Bolek wstał ,zakrzyknął głośno – Jednak się wyśniło!<br />
Kiedy usiadł, to usłyszał wiele płaczu było.<br />
<br />
Po śniadaniu razem z Władkiem omawiają sprawę.<br />
Jak i kiedy? W jaki sposób rozpocząć wyprawę.<br />
Jak się dostać do pociągu? Jak pokonać zaspy?<br />
Czy też drogi nie zagubią,czy na niej są słupy?<br />
<br />
Gdzie tu stacja? Z której strony? Czy ktoś drogę wskaże?<br />
Do obiadu rozmawiali,wczorajsi murarze.<br />
Każdy z nich dostał przepustki,no i hajda w śniegi,<br />
To dzień w lutym,bardzo mrożny,smalcem smaruj piegi.<br />
<br />
W boki przecież dzień lutowy.A dwa lata temu?<br />
Zabierano ludzi z domów. Widział po kryjomu.<br />
Tak zabrano pedagogów,nocą. My tu we dnie.<br />
Jedziem sami bez eskorty. My falangi przednie!<br />
<br />
Jest nas trochę,jest i Władek uśmiechnięty chłopak.<br />
Chudy nosek mu wystaje,skrzywiony jak trzepak/<br />
Już idziemy,mówi Bolek, na stację kolei.<br />
Widać zrazu, patrząc na nas, kompania się klei.<br />
<br />
My kompania,my ta pierwsza,może i kadrowa,<br />
Czuję nosem pośród mrozu,będzie armia nowa.<br />
Na punkt zborny do Świerdłowska dostać się należy.<br />
Serce rośnie,bo ja widzę,każdy w sukces wierzy.<br />
<br />
Już na stacji kolejowej stoją i czekają.<br />
Jadła trochę po kieszeniach zmarzniętego mają.<br />
Skryć się tutaj, to jest i gdzie,wagonów jest wiele,<br />
Bez kół,odrzwi,nawet boków.Każdy miejsce ściele.<br />
<br />
Nie wiadomo, kiedy transport w tamtą stronę ruszy,<br />
A więc zębem grudkę lodu każdy sobie kruszy.<br />
Żuje chlebek jak tor czarny z ziarna owsianego,<br />
I pilnuje by nie stracić chlebka kruszonego.<br />
<br />
Bolek wzrokiem ludzi liczy,to już będzie dwieście.<br />
Jest i dziewcząt młodych kilka.Jak rodzynki w cieście.<br />
Jest i kilka bab zgrzybiałych.Ludzi wciąż przybywa.<br />
Palcem grubym w rękawicy ktoś na niego kiwa.<br />
<br />
Kto to taki? Chłop czy baba? Po łachu nie dojdziesz.<br />
Ty nie jesteś od Czortkowa? Tam to była młodzież!<br />
Tak,ja jestem aż z Wygnanki,Górnej oczywiście.<br />
Nie poznaję jednak „pani”. Zmiotli nas jak liście.<br />
<br />
W listopadzie. Jam sklepowa mięsa i słoniny.<br />
A tak,teraz przypominam.Kiełbaski,kołduny.<br />
Jednak pani też do armii? To jedyna droga.<br />
Innej tutaj już nie będzie.Jadę w imię „Boga”.<br />
<br />
Tak to słuszna jest decyzja,pomyślał Bolesław.<br />
Na tą drogę wszystko trzeba, trzeba rzucić w zastaw.<br />
Wszak w ponurym tym grobowcu ktoś uchylił wieka,<br />
Więc wyskoczyć wnet należy,choć wolność daleka.<br />
<br />
Z Władkiem w kącie są stuleni wagonu krytego.<br />
Jakoś cieplej jest przy dachach,gdy okna żadnego.<br />
Wieczór nowy już się zbliża,ludków to przybywa.<br />
Coś ich goni na tę stację. Prawość sprawiedliwa!<br />
<br />
Nie zatarta mimo cierpień.Prawie to kaleki.<br />
Tu są tacy co o kijach,szmat przeszli daleki.<br />
A nie idą jako muchy do słodkiego miodu,<br />
Bo tu jeno mróz siarczysty i ciągnie od spodu.<br />
<br />
Zelówek już im brakuje,szmatą gacą buty.<br />
Tu dziś jądro jest ciemności.To dziś przecież luty!<br />
Jednak schodzą się straceńcy,na tą zimną stację,<br />
Jako młodzi kochankowie na swą pierwszą schadzkę.<br />
<br />
Bolek właśnie se przypomiał schadzki przed tańcami.<br />
W Zawartnicy z piękną Genią. Czemuś zmarła pani?<br />
Ma wybrana,wymarzona,ta której nie tknąłem.<br />
Czemu koniec znajomości właśnie taki miałem?<br />
<br />
Czemu piekła takie zimne? Czemu jestem w Rosji?<br />
Czemu szybciej ktoś nie podniósł,tu do góry hostii?<br />
Zagłodzeni,zamrożeni.Część z nich tu odżyła,<br />
Jakoś spieszno w jeden tydzień na stację przybyła.<br />
<br />
O północy do Świerdłowska nadszedł towarowy.<br />
Tłoczny już był.Wszystko tu jest.Maszyny i krowy.<br />
Wszystko na wschód wywożono,żywe i ciężkawe,<br />
Wśród lodowców chcą budować nową Rosji nawę.<br />
<br />
Każdy wpychał się więc w luki, a oni we dwójkę,<br />
Między szczapy ledwo weszli,miejsca jest na stójkę.<br />
Tupią nogą aż do rana,prawie że do bólu,<br />
I plecami odwróceni do siebie się tulą.<br />
<br />
Pociąg świstał pośród nocy.Brak wokół światełka.<br />
Głusz i śniegi,gwiazdy skrzące. To przedsionek piekła!<br />
Porównanie bardzo celne,nie uświadczysz ciepła.<br />
Bez ogrzania wspólnie pleców,sopli bryła zlepła.<br />
<br />
Pozostanie pośród szczapy,pośród okrąglaka.<br />
Zasypana póżniej śniegiem,przedziwna pokraka.<br />
Sztywna taka jak te kloce. Lecz z innej materii,<br />
W środku gnaty,jako i trzpień w podwójnej baterii.<br />
<br />
Pociąg śwista,bucha parą,widoczną w księżycu.<br />
Jeszcze stoją budowlańcy.Łopatka jest w styku.<br />
Od pośladków też ciepłota,szmaty są na butach.<br />
Już ostatnie, więcej nie ma.Nosy mają w soplach.<br />
<br />
Tupią,tupią,gniotą plecy. Dojedziem do licha?<br />
Tam jest armia,tam jest kuchnia,więc tam będzie micha!<br />
Od lat wielu będzie pełna,wojskowa grochówa,<br />
W której boczek lub wędzonka.Brzuch ciepłem rozpruwa.<br />
<br />
Z tym marzeniem w końcu mózgu.Ostatnią iskierką,<br />
Walczy dwójka nędznych Lachów.Jak mucha ze ścierką.<br />
Jednym bokiem lub łopatką, a nieraz plecami,<br />
Grzeją siebie z jednej strony, a z drugiej zębami.<br />
<br />
Dzwonią głośno pośród głuszy,gdzie wieje tęsknota,<br />
Do siedliska,do swej chaty,do swojego płota.<br />
Tam gdzie armia się buduje,pośród jawnych wrogów,<br />
Zaprowadzi ci wygnańców do cieplejszych progów.<br />
<br />
Nad Seretem i nad Strypą,do Dniestru bystrego.<br />
A więc ciaśniej się przytulaj plecami, kolego.<br />
Niech parowóz sobie gwiżdże,buran sobie wieje.<br />
Pociąg pędząc to otwiera,to wzmaga nadzieje.<br />
<br />
O,już świta,już są blaski.To zorza do nieba!<br />
Nic nam więcej,nic nam w życiu,nic nam nie potrzeba.<br />
Jeszcze dobę do Świerdłowska,tam jest zgrupowanie,<br />
Wytrzymamy chyba, Władek! Stukaj,stukaj,no nie.<br />
<br />
Nikt w tym świecie tak nie pragnie dojechać do celu,<br />
Jak tych ziomków z Kresów polskich,tych bardzo niewielu.<br />
Skład jest długi,nikt nie spada w rowy zaśnieżone,<br />
To oznacza,że zgłodniałe będzie dowiezione.<br />
<br />
W dwa dni Świerdłowsk wita pociąg,kominami z dymem,<br />
Są tu także elektryczne światełka za murem.<br />
W brudnych szybach są widoczne.Jako żółte plamy.<br />
I migają szczeblinami. Hej,my was witamy.<br />
<br />
Stacja długa w kilometry.Hale i fabryki.<br />
Syreny tu budzą wszystkich i robią capstrzyki.<br />
Zegara tu nie uświadczysz,nigdy go nie było.<br />
Zadaszenie na peronach też ludzi nie kryło.<br />
<br />
A ten peron to wał ziemny. Co kroczek to zaspa.<br />
A na bokach, no to ludzka ekstrema wyrasta.<br />
Miasto z drzewa,lecz ma światło,a dymy jak chmury,<br />
Co chałupa to jest para.To z pękniętej rury.<br />
<br />
Na budynku dworca stacji , napis jest na płótnie;<br />
„Tu się zgłaszać do poboru”,trąbka i dwie lutnie.<br />
Władek ,obacz, jest wskazówka.Wchodzim w poczekalnie.<br />
Weszli, patrzą,owszem,owszem, tak jakby mieszkalnie.<br />
<br />
Przy stoliku jest w mundurze polskiego żołnierza,<br />
Facet z wąsem. Bolek zaraz już do niego zmierza.<br />
A za Bolkiem ciągle idą,mary,cienie ludzi.<br />
Ich to wygląd u żołnierza litość i żal budzi.<br />
<br />
Personalia,narodowość,miejsce zamieszkania.<br />
I swój podpis i karteczka do zakwaterowania.<br />
Poczekalnia nędznych ludzi.Oczy im pałały.<br />
I po spisie swoich danych długo w miejscu stały.<br />
<br />
Tu jest cieplej niż na lorze,to jest pierwsze ciepło.<br />
Odmarzają najpierw twarze,potem grube czapy.<br />
Żeby jeszcze talerz zupy. Z ubrań wszystkim ciekło.<br />
A następnie kora spada z przemarzniętej szczapy.<br />
<br />
Już mniej sztywne mają płaszcze,to kiedyś jesionki.<br />
Teraz nieraz bez rękawa i paski bez sprzączki.<br />
Poła trochę poderwana jakby psy szarpały,<br />
To odziewek na tułaczach. To ich ubiór cały.<br />
<br />
Lista już jest zakończona.Wszyscy są spisani.<br />
Pisarz wstaje od stolika.Są cicho witani.<br />
Przypominam teraz wszystkim,że od chwili wpisu,<br />
Każdy tutaj jest żołnierzem.W tym Rosji zaciszu.<br />
<br />
Nie wolno się więc oddalać.Chodzić w pojedynkę!<br />
Tu dyżurny wnet przybędzie,trzymać się za linkę.<br />
Czwórszeregiem wojsko chodzi.Rygor,dyscyplina.<br />
Ktoś kto zbłądzi bez rozkazu ,jego będzie wina.<br />
<br />
Teraz siadać tu po kątach,wnet będzie dyżurny.<br />
Z nim pójdziecie do biwaku,nie do żadnej turmy.<br />
Tak pomału nam się kończy tu żywot tułaczy,<br />
I nie szukać nigdzie winnych,ni nigdzie siepaczy!<br />
<br />
Tu popatrzył pan wojskowy po twarzach zebranych,<br />
Zrozumieli chyba słowa myśli dobieranych.<br />
To już wojsko! Znów powtórzył.I chodzić grupowo.<br />
Recytował te sylaby,podkreślał to słowo.<br />
<br />
Miejsca było ,wszystko siadło oparte o ściany.<br />
O filary i o stoły. Cuchnął ciuch nie prany.<br />
Nic to jednak z tym co przeszli, byli jak w edenie,<br />
Nikt nie mówił ,co zostawił. Nikt o żadnej cenie.<br />
<br />
Jest służbowy. O, mój Boże! Polski mundur na nim.<br />
Wyciągnęli wszyscy ręce, by pogłaskać po nim.<br />
Wielki to cud odrodzenia. Wykrzywili twarze.<br />
Po policzkach zakostniałych, kropla im się maże.<br />
<br />
Niemożliwe! W jądrze piekła! Gdzie człowiek jest śmieciem.<br />
My Polacy z katem Kresów warkoczyki pleciem!<br />
Co się stało na tym świecie mrozu i niedoli?<br />
Wszak niedawno, tam w Czortkowie ,bili nas do woli!<br />
<br />
Zabijali, ucinali, w jakiejś nienawiści.<br />
Teraz jakby kwiaty dają, grona pełne kiści.<br />
Mundur polski był deptany. Nawet ta rzeźniczka,<br />
Co to wedle stołu siedzi, to katów wspólniczka.<br />
<br />
Wszystko Bolek to przeżywa. Był w innym mundurze,<br />
Teraz płacze na ten widok, przy obecnych wtórze.<br />
Mundur polski! Jest opaska! To biało – czerwona!<br />
Ta rzeżniczka także płacze, patrzaj ,nawet ona!<br />
<br />
Czy ten świat to zwariował? Kręci w inną stronę?<br />
Ktoś przewinął szpulę filmu. Też we łzach ja tonę!<br />
Wzrokiem szuka Władysława,chłopak także płacze,<br />
No, ja zmysły swoje chyba, ja tu zaraz stracę.<br />
<br />
Ręką dotknął znów munduru,to jest indentiko.<br />
Czego beczysz, ty rzeźniczko? Nie becz już, kobito.<br />
Służbowy wzion listę z biurka,sprawdził dobrze cyfrę.<br />
Zbiórka! Na peronie stanu! Obgryzł zębem gryfle.<br />
<br />
Podpis złożył na tej liście,wsadził do mankietu.<br />
I pokazał na peronie,że nie do krykietu,<br />
Lecz do wojska wszyscy weszli. Tam gdzie są moresy,<br />
Bo porządek tylko stwarza lokum na sukcesy.<br />
<br />
Baczność! Ryknął. Wzdłuż peronu,w dwuszeregu zbiórka!<br />
Sprawnie nogi ustawili. Zbędna jest powtórka.<br />
Kolejno licz! Raz,dwa,trzy,ry !.Rzeźniczka jak kurka,<br />
Tak zapiała przemarznięta,zachrypła jej rurka.<br />
<br />
Do dwóch odlicz! Znów komenda.Czwórki równaj w prawo!<br />
Czwórki wyszły!? Trzymać linkę lewą ręką w grabo.<br />
Z szeregu się nie oddalać bez mojej komendy.<br />
Teraz wojsko maszeruje, nie jakieś przybłędy.<br />
<br />
Krokiem marsz!Ostra komenda.Wszyscy się ruszyli.<br />
I poczuli odpocznienie. Już od nowa żyli.<br />
Hala kiedyś była kużnią. Jednak była z drewna.<br />
W środku ciepło. Pełno słomy. W kotle zupa mięsna.<br />
<br />
Są menażki ustawione w stosie wedle kuchni.<br />
Każdy bierze ją na własność,podchodzi do chochli.<br />
Ta nalewa makarony gęste i mięsiste,<br />
O, Jezuniu! Ja od roku nie jadłem tak tłuste!<br />
<br />
To wyszeptał chłopak Bolek,chudy jak ta trzcina.<br />
Łyżką swoją macha szybko. On znów jeść zaczyna.<br />
Nie jadł przecież,nieraz chrupał małą kromkę chleba,<br />
A on młody,on jest narcyz,rosy mu potrzeba.<br />
<br />
A to takiej jak ta zupa,gęsta z makaronem,<br />
Spyrka pływa,jedna,druga.Łyka ją z ukłonem.<br />
O,ludziska! Jaka smaczna. Smaki ma jak w domu.<br />
Zjada wszystko i otwarcie.Nie je po kryjomu.<br />
<br />
Tu nikt tego nie zabierze,nie wyrwie menażki.<br />
Stoi przy drzwiach tam służbowy,poważny i ważki.<br />
Kucharz woła,- komu dolać! Czy to prawda, Boże!<br />
Już dwa lata nie słyszałem.W chlebach nie ma zboża.<br />
<br />
Nie ma ziarna łamanego,ni owsa,0 rety!<br />
Tak też było na Podolu nim weszły sowiety.<br />
Chleb był żytni,chleb był biały,rogale i bułki.<br />
Gdym do wojska ja odchodził .były puste półki.<br />
<br />
Trzy tysiące się zebrało na tym punkcie zbornym.<br />
W pociąg weszli po miesiącu i do Krasnowodzka.<br />
Tam w namiotach posypiali,lecz na wikcie marnym.<br />
Wieść gruchnęła chyba w czerwcu. Będzie przeprowadzka!<br />
<br />
Rzeczywiście,są w szeregach. Stoją na nadbrzeżu.<br />
Muzykanty z luf miedzianych,w błękit nieba mierzą.<br />
Grają już marsz pożegnalny,hymny Polski,- Rosji.<br />
Są na trapie,na pokładzie.Żegnaj, Sasza, Kostji.<br />
<br />
Na pokładzie razem z wojskiem jest więcej cywili.<br />
Cicho siedzą,wiek jest różny.Nikt wśród nich nie kwili.<br />
Mało dzieci,wyginęły bez mleka ,bez kaszki.<br />
W kraju szczęścia! U Stalina.Dobrego batiuszki.<br />
<br />
Ci co siedzą, nie są zdrowi.To prawie cherlaki.<br />
Wycieńczone,z błędnym okiem.Ściśnięte ich flaki.<br />
W pierwszą noc rzucono troje w morze nieboszczyków.<br />
Nie zrobiono nawet krzyża,nie było patyków.<br />
<br />
Tak to Polska uchodziła z polarnych niedźwiedzi.<br />
Gdzie to kurwy ,no i złodziej w rządzie sobie siedzi.<br />
Bolek same jeno dziwy widzi wokół statku,<br />
Z żadnej strony nie ma lądu,tylko woda gładka.<br />
<br />
Pieści wzrokiem, bo cieplejsze od śniegu na stepie,<br />
Którego tam nikt nie depcze.Tylko słonko klepie.<br />
I skorupa z wierzchu twarda,a gdy się załamie,<br />
Wpada człowiek z czubkiem głowy i wyciąga ramię.<br />
<br />
I szamota się na boki,chce zwiększyć otwory,<br />
By powietrza było więcej robi różne nory.<br />
Ale na wierzch nie wychodzi, bo nie ma zaczepu.<br />
Słabnie wolno i sztywnieje i już nie ma krzepy.<br />
<br />
Tam zostaje.Tutaj woda.Woda dookoła.<br />
Nad tą wodą biała mewa,dzień dobry zawoła.<br />
Ciepło było,a to dziwne,a tam same mrozy.<br />
U Kałmuków brak jest bydła ,były same kozy.<br />
<br />
Coraz cieplej. Statek płynie w krainę tych baśni,<br />
Gdzie to pełno dziwaczności. Tam gdzie nie ma waśni.<br />
Tylko cuda.Lampy- cuda.Dywan, co też fruwa.<br />
Tam jest daktyl i cytryna.Tam koczkodan spluwa.<br />
<br />
No, a spluwa sobie skórką banana,kokosu,<br />
A papugi złote jajka w gniazdach drzewa niosą.<br />
W ten kraj baśni,wieży Babel statek ich zawija,<br />
Lewą burtą już do kei wolniutko dobija.<br />
<br />
W piachy ciepłe weszły stopy.Wokół suche góry.<br />
No, a dalej to namioty,samochody,fury.<br />
Uśmiechnięte twarze widać. Radosne witanie.<br />
Pełno wszędzie kuchni z jadłem a w namiotach spanie.<br />
<br />
Po tygodniu Bolek stwierdzi; – bajka się spełniła.<br />
Żeby tutaj Genia ze mną,żeby tutaj była!<br />
W tej krainie szczęśliwości, z bajek tysiąc nocy.<br />
Czystej poszwy i kąpieli,miękkich z wełny kocy.<br />
<br />
Gdybyś tutaj ze mną była,piękności ty moja.<br />
To bym wiedział,na tym brzegu,zasnąłem u zdroja.<br />
Z mrozu wyszłem tydzień temu.Tu twoja ciepłota.<br />
Jak twe dłonie, co trzymałem u leszczyny płota.<br />
<br />
To ja tułacz tu wstąpiłem jak w prawdziwe raje.<br />
Wokół jeno krzewy widzę,to oliwek gaje.<br />
Tu gdzieś w raju,Adam z Ewą wiedli żywot sielski,<br />
A ty teraz gdzieś w obłokach słyszysz głos anielski.<br />
<br />
Jam żołnierzem,ja przysięgam,wrócę ja nad Strypę.<br />
I nad grobem co go nie ma,ja nasadzę lipę.<br />
Co przez tysiąc lat następnych swoimi konary<br />
Otuli twe kosteczki. To zabobon stary.<br />
<br />
Będąc stary będę deptał pola w Zawartnicy.<br />
Będę szukał śladów twoich do lipy granicy.<br />
Do Seretu i gdzieś blisko,gdzie twoja lepianka,<br />
W której żyła,czysta taka , cudowna bogdanka.<br />
<br />
Z marzeń, Bolka rozkaz wyrwał. Pora na ćwiczenia.<br />
Zaczynają jednak najpierw od pieśni,ich pienia.<br />
Bolek czuje,że gdzieś słyszał już takie melodie.<br />
Kiedyś dawno.Myśli wiele błąkają się podle.<br />
<br />
Chyba było to gdzieś w sierpniu,parady i marsze,<br />
Wszyscy klaszczą,dzieci klaszczą,robią to i starsze.<br />
Mają w rękach chorągiewki.Śpiewa się,”mosteczek”.<br />
Tak jak teraz,było święto.Młodzież jest bez teczek.<br />
<br />
No, a potem grają trąbki,”wojenko,wojenko.”<br />
No do licha, teraz śpiewam. Trochę w piachu miękko.<br />
Teraz śpiewam ja to samo,jak dawni żołnierze.<br />
Tak to samo. Mówię to wam,a ja mówię szczerze.<br />
<br />
„Wojenko,wojenko,cóżeś ty za pani?<br />
Że za tobą idą,że za tobą idą<br />
Chłopcy malowani.<br />
<br />
Chłopcy malowani,sami wybierani,<br />
Wojenko,wojenko,wojenko,wojenko,<br />
Cóżeś ty za pani?<br />
<br />
Na wojence ładnie,kto Boga uprosi,<br />
Żołnierze strzelają,żołnierze strzelają,<br />
Pan Bóg kule nosi.<br />
<br />
Łaźnie ciepłe są w namiotach,są także szpitale.<br />
Są tu sklepy namiotowe,noclegowe sale.<br />
Papierosów sto gatunków,nożyczki i nici.<br />
Niezwyczajne są ich palce,z ledwością ich chwyci.<br />
<br />
Tyle lat nie było sklepu,oczy nie widziały.<br />
Teraz patrząc na towary,to żarem pałały.<br />
Wojsko plażą maszeruje i hart duszy kuje.<br />
Nieraz zima się odbija,wówczas flegmą pluje.<br />
<br />
Lecz najwięcej jest radości i ducha wzmocnienie,<br />
Gdy się śpiewa pieśń triumfalną, tułaczy marzenie.<br />
Pieśń ta pierwsza zawsze była,tam w dwudziestoleciu,<br />
Ją się grało na fanfarach,na drewnianym flecie.<br />
<br />
„Legiony to żołnierska nuta,<br />
Legiony to straceńców los.<br />
Legiony to żołnierska buta,<br />
Legiony to ofiarny stos.<br />
<br />
My pierwsza brygada,<br />
Strzelecka gromada.<br />
Na stos rzuciliśmy swój życia los,<br />
Na stos,na stos.”<br />
<br />
Z taką pieśnią,na Wielkanoc pod namiot dowództwa,<br />
Rzesza pieszych maszeruje. Ale tu uchodźctwa!<br />
W kilometry jest procesja pątników Syberii,<br />
Boso idą w ciepłym piachu.Oni uszli Berii!<br />
<br />
Traf szczęśliwy, co się zdarza tylko raz w epoce,<br />
Spławił onych poprzez morze.Ksiądz swoje gulgoce.<br />
Po łacinie,nie po rusku ani po niemiecku.<br />
Chociaż oba te języki spały po sąsiedzku.<br />
<br />
To tak naród ich odrzucił.Za zabór ostatni.<br />
I stąd wyszło , że angielczyk teraz naród bratni.<br />
Za Słowackim pięknym wieszczem i jego przykładem,<br />
Kwarantanna w trzy księżyce. A więc stoją składem.<br />
<br />
Po tym czasie są podziały na rodzaje broni,<br />
Każdy idzie i kobiety,nikt bokiem nie stroni.<br />
Cała masa jest cywili,bab starych i dzieci.<br />
Ci jak ptactwo się rozlecą,każde gdzieś poleci.<br />
<br />
Kontynenty ich czekają wszystkie na tym globie.<br />
Jeno jeden jest paskudny,nie życzą go sobie.<br />
To Syberia! Tam są turmy,tam zjadają ludzi.<br />
Tam niewola.Mróz siarczysty,tam brud brudy brudzi.<br />
<br />
Rozdział IV<br />
<br />
Z armii czerwonej do Iranu<br />
<br />
Kręta droga,żadna szosa,wyrównane żwiry.<br />
Trochę szybko ciężarowy….Oj,bo skręci giry!<br />
Te zakręty,te zakosy,uboga roślina.<br />
A co będzie,kiedy koło skrętu nie wytrzyma?<br />
<br />
Wolniej,wolniej niechaj jadą.Tu nie ma nalotów.<br />
No i nie ma wokół zagród,nie ma żadnych płotów.<br />
Gdy doliną „Dodża” jedzie,zieleń,och,zachwyca.<br />
Co za drzewa, co za liście? Ej,słońce przyświeca.<br />
<br />
Coraz mocniej, gdy w głąb lądu jakże pustynnego,<br />
Wjeżdżają tu oponami w pył piasku rudego.<br />
Persja! Miasta z bajek wielu. Tych bajek orientu.<br />
W którym domy są bez dachów,żadnego segmentu.<br />
<br />
Nie ma szafy ni stolika,jest mata jedynie.<br />
Tam Pers leży,a tak długo aż dzionek przeminie.<br />
W starej hali tu fabrycznej znajdują spocznienie.<br />
Nie za długo,bo znów transport,w Ahwas przeniesienie.<br />
<br />
W Ahwas płynie brudna rzeka,skwar leje się z nieba.<br />
Co niektórzy moczą ciała,gdy zajdzie potrzeba.<br />
Statkiem dalej popłynęli na wody Suezu.<br />
Tam gdzieś w dali piramidy,od wieków se leżą.<br />
<br />
Od Suezu w Palestynę pociągiem wjechali,<br />
Tutaj widzą w dobre miejsce,w dobre się zjechali.<br />
W dobre miejsce,ale tutaj doszło do podziałów.<br />
A tak dziwnych,że Polacy sięgli puginałów.<br />
<br />
Chcieli zdradę tu ukarać. Wojsko uciekało!<br />
Te w mundurze.Które pierwej Polsce służyć chciało!<br />
Gniew ujarzmił sam pan Anders.Kiwnął na to ręką.<br />
Żydzi mają wolną wolę.Zajmą się swą męką.<br />
<br />
Palestyna jest frontowa,za Nilem są walki,<br />
Niemiec pragnie Kair zabrać,rzucać przez Nil belki.<br />
I Arabię wraz zachwycić, gdzie jest płynne złoto,<br />
Polak myśli,że go wezmą,na pole,lecz co to?<br />
<br />
Nikt tu nie chce z nich korzystać.Czy kula u nogi?<br />
Chłopcom każą się szykować,nie na frontów drogi.<br />
Do Suezu gdzie jest statek,wielki,przeogromny,<br />
Oceany więc ujrzeli.Tam jesteś bezdomny.<br />
<br />
Po tygodniu ktoś zawołał,;- Równik! Nie ma cienia!<br />
Wstali smutne żołądkowcy.To się w smutek zmienia.<br />
Od frontu się oddalają.To inna półkula.<br />
Madagaskar już jest widać.Małupiszon se tam hula.<br />
<br />
„Ech,Madagaskar,<br />
Kraina czarna,parna,<br />
Afryka na pół dzika,hej!<br />
<br />
Ktoś to śpiewał. Ale kto to? Musi być z Mazowsza.<br />
Stał o reling tu oparty,starszy pan chudzony. *<br />
To on śpiewał.Chyba tylko do tej swojej żony.<br />
Taka mała i drobniutka od niego , Pakosza.<br />
<br />
On był chudy i wysoki,miał wąsik ryżawy.<br />
To inżynier,rolnik dobry,od rzeki Kaczawy.<br />
Zwiał do Lwowa w czasie grozy.Tam go zagarnęli.<br />
I na północ w Białe Morze,do tajgi wcisnęli.<br />
<br />
Melodia harcerzom znana,rozpalała ciągi.<br />
Do wędrówek,do safari i na górskie pstrągi.<br />
„Kupię sobie konia i dzikiego słonia,<br />
Albo jest kolonia albo nie ma jej.”<br />
*To pan Tadeusz Lambert, jego syn był moim nauczycielem.<br />
<br />
Dojechali do Durbanu,na cypel Afryki,<br />
To pół świata jest od frontów.Tu murzynów krzyki.<br />
Odpoczynek od wymiotów.Laba.Brak jest płeci.<br />
Wśród cudownych drzew i krzewów prawie miesiąc leci.<br />
<br />
Wśród budynków,altan z drewna,spacer robią sobie.<br />
Prawie wszyscy ci z okrętu, a o całej dobie.<br />
Tłumy całe.kolorowe,żółte,różne kraty.<br />
W oknach domów nie ma szyby,wiszą różne maty.<br />
<br />
Gwar jest wielki,ciemność szybka,lampiony,żarówki.<br />
Wielu staje nagle w miejscu i ciągnie z piersiówki.<br />
Gdzieś ktoś śpiewa.Drgawka mała Bolka ściska nagle,<br />
Poczuł bowiem bicie serca.Serce na kowadle.<br />
<br />
Ktoś tu na nim dokazuje.Czy to jest możliwe?<br />
Ocean taki szeroki.Ktoś melodię ciągnie tkliwie.<br />
To tam słychać.Herbaciarnia.Stanął przed altaną.<br />
Słucha śpiewu.Tak to ona.Ona jest mu znaną.<br />
<br />
Są tańczące nawet pary,około ósemki.<br />
I pianino,które sprawnie,podaje im dźwięki.<br />
Ta melodia.To on z Genią przytulali siebie.<br />
Czuli wówczas ,że są razem w raju albo w niebie.<br />
<br />
Niech to licho.Kto to śpiewa? Starszawy mężczyzna.<br />
Dość pulchniutki,a po bokach leciutka siwizna.<br />
Śpiewa czystym polskim głosem,no to nie kresowiak.<br />
Gdzieś z Mazowsza lub Warszawy.To jest czysty Polak.<br />
<br />
„Urzekły mnie błękitne oczy,<br />
I choć od tego minął długi czas,<br />
Ja wierzę wciąż,że cię spotkam jeszcze raz.<br />
Na skraju alej….<br />
<br />
Co się stało,że ten chłopiec jak lunatyk stoi?<br />
Czy na małą czarną kawę wejść tutaj się boi?<br />
Może nie ma i szylinga nawet złamanego?<br />
Więc nie wchodzi na parkiety.Ot,chyba dlatego.<br />
<br />
Chłopiec dłonie swe przytulił do piersi na krzyże.<br />
A językiem zesztywniałym wargi swoje liże.<br />
On w mirażach tu przytula swą niebieskooką.<br />
Bo on widzi jak hakami ,ciało onej wloką.<br />
<br />
I przyrzeka,nie zapomni.Wszak była dzieciakiem.<br />
Jak tak można,by od gnoju rozrywać ją hakiem.<br />
Nie zapomni.A gdy kiedyś nad swój Seret wróci,<br />
To odszuka nagie kości. Już sam sobie nuci.<br />
<br />
„Błękitne oczy,spojrzeniem jednym spokój skradły mi,<br />
I od tamtego dnia mój świat to ty.<br />
Żal serce toczy,tęsknotą wszystkie chwile tkną,<br />
Błękitne oczy,co noc mi się śnią.”<br />
<br />
Patrzeć,widzieć to za mało,trzeba jeszcze kochać.<br />
Tą co kocham nie zobaczę,życie muszę ja brać,<br />
Takie jakie mam przed sobą.Dzisiaj jet Afryka.<br />
Nawet nocą owad dziwny przy latarni bryka.<br />
<br />
Wśród latarni tych ulicznych liście są ogromne,<br />
Parek pełno tu się kręci,swej rzeczy świadome.<br />
Ciemność pełna, trza zawracać. W miejsce zgrupowania,<br />
Głodu nie ma,dzisiaj była porcja z ud barana.<br />
<br />
To Afryka. Pełna cudów.Czarnych ludzi z sadzy.<br />
Lecz nie mają oni lekko,bo nie mają władzy.<br />
Ubiór im tu nie potrzebny,biodra mają z liści.<br />
Słonko za to cały dzionek,plecki mocno pieści.<br />
<br />
Znowu statek,wielka woda.To drugi ocean.<br />
Pod stopami tylko pokład,to nie żaden majdan.<br />
Gdzie rozbiegać możesz nogi,pobawić się w berka,<br />
Znów wymioty.Z drugiej strony nie trzeba papierka.<br />
<br />
Miesiąc płyną,ciągle woda. To jest Atlantycki.<br />
Ciemną nocą gasną lampy,ni fajki ni świeczki.<br />
To złowieszcza jakaś cisza,może być zderzenie.<br />
Z podwodnikiem,no, a póżniej to na dnie leżenie.<br />
<br />
W szósty tydzień,o już widać,to brzegi Kornwalii.<br />
Upragniona ziemia matka,kraj skauta lilii.<br />
To tu oni się uzbroją i jako Tytani,<br />
Płomień rzucą i żelazo na głowę Germanii.<br />
<br />
Teraz jeszcze w wielkiej ciszy trwają rozładunki,<br />
Tu po wielkim porcie chodzą i robią sprawunki.<br />
W pociąg nocą i do Szkocji.Tam biwaki nowe.<br />
Zajechali w dni słoneczne,piękne dni wrześniowe.<br />
<br />
Piękny to kraj,taki schludny,lud tu pracowity.<br />
Bolek wnet to zauważył w czystości ulicy.<br />
Domki wszystkie murowane,dachówka,kominy.<br />
Tu kobiety grabią drogi. Jeno brak dziewczyny.<br />
<br />
Młodzież cała płci obojga,uniform włożyła.<br />
I w szeregach w walce z Niemcem od dawna walczyła.<br />
Szkocja kraj to jednak ciepły,mrozy tu nijakie,<br />
W czerwień cegła,domy długie,szyby małe w kratkę.<br />
<br />
Tu wśród ludu nam obcego inne obyczaje.<br />
Tutaj Polak już biwakiem na ćwiczenia staje.<br />
Bolek to dostał armatę.Przy niej kolubryna,<br />
To jest pestka,to jest mucha.Ta gdy już zaczyna<br />
<br />
To piętnaście kilometrów do przodu donosi.<br />
A wybuchem jeden domek na pyły roznosi.<br />
Wciąż ćwiczenia,próbne strzały,musztra i moresy.<br />
W obcym kraju, brachu, jesteś nie masz własnej kiesy.<br />
<br />
A więc dziękuj za opiekę,wikt i opierunek.<br />
Gospodarzom tu okazuj należny szacunek.<br />
Prawdę mówiąc są lubiani,są tu oczkiem w głowie,<br />
Na żołnierza to nikt tutaj nic złego nie powie.<br />
<br />
Rozdział V<br />
<br />
Kręte drogi życia<br />
<br />
Obóz mają w Achlertool. Namioty,namioty.<br />
Koniec września, a pogoda często robi psoty.<br />
Jednak ciepło,nudy nie ma,huk armaty straszny.<br />
Kurpiel przy tym śmiech wydaje,ochrypły,rubaszny.<br />
<br />
On ma swoje i powody, by pieścić armatę,<br />
On ją widzi jako taką, co zrobi zapłatę,<br />
Za porażkę i za krzywdy kraju zdeptanego.<br />
A więc woła,- ładuj ,chłopcze,teraz ćwiczebnego!<br />
<br />
Jutro może pójdą salwy z ciężkiego żelaza.<br />
Szybciej ładuj te ćwiczebne, a szybciej,- powtarza.<br />
Kurpiel to jest ich porucznik.A kogo prócz Bolka?<br />
No, tych braci,to Badowscy. Sprawni,niech ich kolka.<br />
<br />
Od chwili gdy zszedł z Podola,tu jest odpocznienie.<br />
Szedł zygzakiem przez kraj wszelki. Tutaj łoże ściele.<br />
To kraj ósmy,odkąd Polskę opuścił wbrew woli.<br />
Przymuszony. A zniewaga, to potrójnie boli.<br />
<br />
Na Podolu to dom własny z rodziną zostawił.<br />
Dziewczę miłe,zbrodzień jakiś fachowo oprawił.<br />
Sam więc został,sam przebywa w Szkocji, gdzie wrzos lila.<br />
I gdzie Szkotka do chłopaka ciągle się przymila.<br />
<br />
W trzy miesiące poznał język,mógł się porozumieć.<br />
To różnica pełnym zdaniem,…coś powiedzieć umieć.<br />
Jako chłopak dość roztropny,znający na rzeczy,<br />
Chwalony był przez dowódcę,jako ostrze mieczy.<br />
<br />
Ten chłopak da w skórę Szwabom,bo on celnie wali.<br />
W sam środeczek,prawie krzyżyk,,- no o kilka cali.<br />
On da łupnia,dobry chłopak,dobry jak armata,<br />
Jak wypali w domy Niemca,będzie straszna strata.<br />
<br />
Masz przepustkę, chłopcze, dzisiaj,brykaj po Brytanii,<br />
Tu zakazów żadnych nie ma,prześladowczej mani.<br />
Możesz jechać do Londynu lub na wyspę z brzegu,<br />
Jeno w termin tu powracaj,w czas ,bo nie ma śniegu.<br />
<br />
Nie ma zaspy,nie ma przeszkód,klar jak na okręcie.<br />
Szanuj wojsko,a nie będę deptał ci po pięcie.<br />
W obcym bowiem jesteś kraju,grzeczność tu popłaca.<br />
Sam też widzisz,dobroć ludzi czas nam tutaj skraca.<br />
<br />
Z taką mową Bolek jedzie pociągiem w Londyny.<br />
Cicho marzy,że napotka po drodze dziewczyny.<br />
Ruszył z Jankem,tym Gajewskim,od jednej armaty.<br />
W miasto wielkie,gdzie kuleczki w uszach mają z waty.<br />
<br />
Londyńczycy,gdy zapytał,czemu pchają w ucho?<br />
To od pyłu po wybuchu,wówczas gdy jest sucho.<br />
Londyn miasto,Londyn to kraj,Londyn to miliony.<br />
Nie ogarniesz go przepustką,nawet z jednej strony.<br />
<br />
Przyszła ładna konduktorka,sprawdza im przepustki.<br />
Bolek zrazu zagaduje,zaczyna od chustki.<br />
Potem dalej drąży temat o jej ładnej buzi.<br />
A na końcu pyta prosto, czy mowa ją nuży?<br />
<br />
Ależ skąd ,tryska uśmiechem,jestem taka rada,<br />
I swe nóżki w kształcie iksa ciasnawo już składa.<br />
Więc umówim się na randkę? Zapytuje Boleś.<br />
Dziewczyna się nie namyśla,no ,a ten twój koleś?<br />
<br />
Z koleżanką jeśli możesz przyjdziesz na spotkanie.<br />
Janek dobrze tańczy walca,więc będzie skakanie.<br />
Zgoda,przyjdą o dwudziestej,tu na dworcu City.<br />
Tu czekajcie gdzie ten cokół duży,ciężki,lity.<br />
<br />
Gdy po służbie Lady była,ogarnęła włosy,<br />
Splotła w małe warkoczyki,niby żyta kłosy.<br />
Umówiła się na randkę. Z kim? Ano z Polakiem.<br />
Nie z fircykiem przysadzistym,a zgrabnym chłopakiem.<br />
<br />
Ale Joan będzie wściekła,będzie mi zazdrościć,<br />
Gdy ja będę balowała ,ona będzie pościć.<br />
Trochę ma za rude włosy i to ich odstrasza,<br />
Ale moje jak len takie,- hołd włosom wygłasza.<br />
<br />
Bolek był już przy granicie,mundur sprasowany.<br />
„Poland” też ma na rękawie,beret ma zapchany<br />
Za pagonem w lewym barku. Włosy w tył czesane.<br />
Lady wszystko to w mig widzi,stwierdza,że zadbane.<br />
<br />
Weszli w salę dość obszerną.Dużo jest munduru.<br />
Jest i śpiewak,a orkiestra przygrywa do wtóru.<br />
Walczyk idzie za walczykiem,można charlestona?<br />
Ale za tym czuje Bolek nie przepada ona.<br />
<br />
Gdy już było po północy skończyli fokstrota.<br />
Ona jego zatrzymała,w oczach bzyka psota.<br />
Dała znak,nie schodzi z planu,chłopca trzyma dłonią.<br />
Inne pary też czekają i orkiestrę gonią.<br />
<br />
Orkiestra to chwilę zwleka. Jest inny solista.<br />
Bolek zadrgał i zesztywniał. Utwór gra flecista.<br />
Co to znaczy na obczyźnie? To coś go podnieca!<br />
Hymn miłości! Tango dzieci! Pieśń miłość zaleca.<br />
<br />
„Na skraju alej mignęłaś mi wśród tłumu tak jak cień.<br />
I to był w życiu mym pamiętny dzień.<br />
Poszedłem dalej,lecz z sercem pełnym jakiś dziwnych drżeń.<br />
Oczarowały mnie błękitne oczy twe.<br />
<br />
To śmieszne raz jeden spojrzeć i zakochać się.<br />
To śmieszne a jednak smutno mi i źle.<br />
Urzekły mnie błękitne oczy,<br />
I choć od wtedy minął długi czas,<br />
Ja wierzę wciąż,że cię spotkam jeszcze raz.<br />
<br />
Błękitne oczy spojrzeniem jednym spokój skradły mi,<br />
I od tamtego dnia mój świat to ty.<br />
Żal serce toczy tęsknotą wszystkie chwile tchną.<br />
<br />
„to śmieszne raz jeden spojrzeć i zakochać się,<br />
To śmieszne, a jednak smutno mi i źle.<br />
Urzekły mnie błękitne oczy,<br />
I choć od wtedy minął długi czas,<br />
Ja wierzę wciąż że cię spotkam jeszcze raz.<br />
<br />
Tęsknotą wszystkie chwile tkną,<br />
Błękitne oczy co noc mi się śnią.”<br />
<br />
Bolek tańczył tak jak kiedyś, jakby w Zawartnicy.<br />
Serce tempem bije szybszym. Tętno Lady liczy.<br />
Ona czuje coś się stało. Ach, jak on przyciska!<br />
Czy naprawdę? Czy jest w transie? Patrzy w profil z bliska.<br />
<br />
Oczy chłopca tak zgrabnego są za siódmym morzem.<br />
Tak jak nikt tu tak on czuje. Usta ma powrozem<br />
Zawiązane, zaciśnięte. Gdzie on patrzy tera?<br />
Lady dumna z tego chłopca swój nosek zadziera.<br />
<br />
Nagle zbudził się żołnierzyk.Koniec jest utworu.<br />
Zeszli z desek do bufetu.Chcą bułek,kawioru.<br />
Bolko pije małe piwo,ona limoniadę.<br />
Jest szczęśliwa i gotowa na większą paradę.<br />
<br />
Teraz chłopiec jest normalny.Coś odeszło w dale.<br />
I do rana tak tańczyli. Och,było wspaniale.<br />
Joan Bolka już całuje. Odczep się od niego!<br />
Masz partnera, to go pilnuj.Popilnuj ty jego.<br />
<br />
Bo gotowy gdzieś odskoczyć.Przecież on się nudzi.<br />
A ty pchasz się na mojego.Nie zważasz na ludzi?<br />
Joan aż się roześmiała,chłopak dziś dla ciebie,<br />
Też go pilnuj,bo przed chwilą był jakoby w niebie.<br />
<br />
Był czy nie był ,jego sprawa.Z Polski on dalekiej.<br />
Która pierwsza zwojowana od inwazji wściekłej.<br />
Tu trzy lata Anglia walczy,zbiera ochotników,<br />
By ukarać hitlerowców i zwykłych zbójników.<br />
<br />
Dyrygent zawołał głośno; – Carassimma,biały!<br />
Walczyk! Panie proszą panów.Lady łapie cały<br />
Przegub.Ciągnie na parkiety wraz z tłumem tancerzy,<br />
Ona ufa temu chłopcu, w chłopca tego wierzy.<br />
<br />
Jemu przeszły trudne chwile wraz z pewną melodią.<br />
Teraz tańczy,tańczy ładnie,wszyscy wiry robią.<br />
Walczyk taki ażurowy,jakby ponad łąką,<br />
On prowadzi,baczcie wszyscy,tylko jedną ręką!<br />
<br />
Czemu dłużej ty, walczyku,czemu dłużej nie brzmisz?<br />
Zielono tu od mundurów,zielenią ty bawisz.<br />
Tańcząc czuję ja woń łąki skoszonej przedwczoraj,<br />
Aromaty i zapachy,walczyku, znów szuraj.<br />
<br />
Po parkiecie zgrabną nóżką,pantoflem żołnierza,<br />
Który tańcząc to subtelnie w zakamarki zmierza.<br />
Jutro znowu będzie służba.W wagonach pulmanach<br />
To serduszko me zapłacze. Całe w różnych ranach.<br />
<br />
Chłopcy z balu już wracają,głowy mają w chmurach.<br />
Na stacji czekają długo,wciąż patrzą po torach.<br />
Weszli w pociąg,lecz ,o zgrozo,to nie ten kierunek!<br />
Konduktor patrzy im w twarze,widzi w nich frasunek.<br />
<br />
Sprawdza rozkaz ich wyjazdu.Tłumaczy im trasę.<br />
Oni biją się nagany. Ach,te wdzięki wasze!<br />
Rozkaz w wojsku to rzecz święta. Nie ma lepszej drogi?<br />
Nie ma chłopcy,trzeba wracać. Chwycił za wyłogi!<br />
<br />
Chyba,że wojskowe wozy.Żwir wożą też nocą.<br />
Jeśli oni was zabiorą.Oni się tam toczą.<br />
I przez obóz wasz akurat na planty lotniska,<br />
Tak,ta droga to jest pewna,no i całkiem bliska.<br />
<br />
Chłopcy stanęli na rozdrożu, machnęli beretem<br />
Wóz już stanął, więc pytają, ja jestem z facetem?<br />
Do obozu, czy da radę, bo są już spóźnieni?<br />
Dobrze, wsiadać, dojedziemy zanim noc się zmieni.<br />
<br />
Dojechali już na apel.Berger nadąsany.<br />
To jest służba u AnglikaI Gdzie były pawiany?<br />
Pomylilim my pociągi,wielkie są z nas gapy.<br />
Pójdziem chętnie do raportu.Po co drzeć nam japy.<br />
<br />
Berger szefem był kompani,fizycznie niezdara.<br />
Z koczkodanem afrykańskim trafna była para.<br />
Był zgryźliwy,dobry piwosz,buty glansowane.<br />
Golił gładko swoją brodę,z babą miał przegrane.<br />
<br />
Na obczyźnie gdzie tam jemu.To stąd był zgryźliwy.<br />
Ale nieraz jak kometa był także życzliwy.<br />
Głową muru nie przebijesz,Bolek się ustatkuj.<br />
Dobrze strzelasz,swoją dumę właśnie na tym buduj.<br />
<br />
Różnie było z Bolesławem,bez przepustki poszedł.<br />
Raport za to miał paskudny.Berger za to go bódł.<br />
Nie ta droga Bolesławie,wojsko to koszary.<br />
Więc przynajmniej dobrze strzelaj,a unikniesz kary.<br />
<br />
Nagle przybył tu Sosnkowski.Musztra i raporty.<br />
Na szarówkę jest wieczorek,więc wszystkie kohoty,<br />
Wystawiły swoje chóry,śpiewano.śpiewano.<br />
Odpoczynku słuchającym to wcale nie dano.<br />
<br />
„Zielone jabłuszko przekrojone na krzyż,<br />
Czemu ty dziewczyno,krzywo na mnie patrzysz.<br />
Gęsi za wodą,kaczki za wodą,<br />
Uciekaj dziewczyno, bo cię pobodą.”<br />
<br />
„Jeszcze jeden mazur dzisiaj<br />
Choć poranek świta.<br />
Czy pozwoli panna Krysia,<br />
Młody ułan pyta.<br />
<br />
I tak długo błaga prosi,<br />
Boć to w polskiej ziemi.<br />
W pierwszą parę ją unosi,<br />
A sto par za nimi.<br />
<br />
On jej czule szepcze w uszko,<br />
Ostrogami dzwoni,<br />
W pannie tłucze się serduszko<br />
I liczko się płoni.”<br />
<br />
„ Przybyli ułani pod okienko<br />
Przybyli ułani pod okienko<br />
Stukają , pukają,wpuść panienko<br />
Stukają, pukają,wpuść panienko.<br />
<br />
O Jezu,a cóż to za wojacy?<br />
O Jezu, a cóż to za wojacy?<br />
Otwieraj, nie bój się, my czwartacy,<br />
Otwieraj ,nie bój się ,my czwartacy.”<br />
<br />
„ Choć burza huczy wkoło nas,<br />
Do góry wznieśmy skroń!<br />
Nie straszny dla nas burzy czas,<br />
Bo silną mamy przecież dłoń,<br />
<br />
Weselmy bracia się,<br />
Choć wicher żagle rwie.<br />
Kto pracą każdy święci dzień,<br />
Ten smutku nie zna,nie.<br />
<br />
Choć słonko kryje chmury cień,<br />
My w lepszą przyszłość patrzmy się.<br />
Weselmiybracia się,<br />
Choć wicher żagle rwie.”<br />
<br />
Ktoś ułożył tekst piosenki na cześć generała.<br />
Tu do wtóru instrumentów cała gama grała.<br />
Bolek śpiewał z małym chórem pean legioniście,<br />
Nikt nie dziwił się reakcji,płakał oczywiście.<br />
<br />
Pan generał twardy człowiek,co znał tajemnice,<br />
Chustką białą wciąż ocierał surowe swe lice.<br />
Podziękował on chórowi,przemawiał do ludzi.<br />
Wiedział dobrze.Wśród słuchaczy duży podziw budzi.<br />
<br />
Tu był znany ten bohater.Był jak polskie pany.<br />
Coś po cichu tam gadali.Bolek był stroskany.<br />
Całe wojsko weń patrzyło, nie brakło i smutku,<br />
Lecz milczało, bo to służba i nie piło wódku.<br />
<br />
O czym szeptał tam generał z umysłem najemcy,<br />
Coś jest grane?! Nie wiedziano.Po dziś nic,nic,więcy.<br />
I po dzisiaj tajemnica leży w skarbcu wyspy.<br />
I w umyśle dziś żyjących,którzy stamtąd przyszli.<br />
<br />
Nastąpiło znów strzelanie ostre do makiety.<br />
Straże wokół,zwiady,czujki i zwykłe pikiety.<br />
Tydzień minął, gdy do Walii ściągnięto dywizje.<br />
Nowe wszczęły się rozmowy.Roztrząsano wizje.<br />
<br />
Montgomery na inspekcji,naczelny Anglików.<br />
Sprostowane są szeregi.Masa z nim jest dżipów.<br />
Nasz Boruta,pan Spychowicz raport składa zwięzły.<br />
Mówi śmiało, a wojskowe słowa mu nie więzły.<br />
<br />
Przegląd trwał cztery godziny.Anglik jest kontenty.<br />
No a Maczek,co tam mówić,prawie wniebowzięty.<br />
Walki trwały na Sycylji.Wzięto nosek buta.<br />
Poprzez kanał rana będzie,szybka,celna,kłuta.<br />
<br />
Cierpliwie jeszcze czekano na trudne przeprawy.<br />
Czas tracono na ćwiczeniach,piciu czarnej kawy.<br />
Walki trwały już we Włoszech.Wolno,lecz łamano,<br />
Opór Niemca. A złamać go chciano,bardzo chciano.<br />
<br />
Otrzymano nowe działa.Pod York wyjechano,<br />
I na działach do makiety marsz bojowy grano.<br />
Podczas przerwy w tym strzelaniu szum dziwny słyszano,<br />
Coś upadło z nieba wielkie.Dżipami tam gnano.<br />
<br />
W ziemię wryta była bomba jak chałupa wielka,<br />
Uciekła więc z okolicy prawie ludność wszelka.<br />
To V-2, nie wypaliła,cicha nie dyszała,<br />
Może martwa? Jakaś obca,jakoby tu spała.<br />
<br />
Rozkaz odejść! Bo tam zapłon może być spóźniony!<br />
Więc rozpierzchł się stąd tłum oczek postrachem goniony.<br />
Wśród strzelania do tarcz wielu nadszedł dzień czerwcowy,<br />
Przyczółki są uchwycone.Rozdział życia nowy.<br />
<br />
Dywizja jest przesuwana coraz bliżej portu,<br />
W sierpniu Maczek gdzieś pojechał. Stanął do raportu.<br />
Gdy powrócił ,ruszył wojsko w kierunku kanału,<br />
A tam przed nim są dywizje.Wszystko w port się pchało.<br />
<br />
Kolejka się posuwała,jakoś sprawnie gładko,<br />
Maczek stał na przedzie pułków,wyglądał jak batko.<br />
Beret skręcił fantazyjnie,stępem się posuwał,<br />
Żandarmeria kierowała,on pułki rozpruwał.<br />
<br />
Czołgi pierwej na tą keję.Wozy- tamten statek.<br />
Wozy z bronią były większe od podolskich chatek.<br />
Maczek mógł tu porównywać swoje 7-TP-ówki.<br />
Które miały jako laska takie cienkie lufki.<br />
<br />
Tutaj „Sherman” to miał lufę jako smrek karpacki.<br />
Z tym tu czołgiem Maczek widzi już koniec tułaczki.<br />
Oto stoją tu okręty,które w Europę,<br />
Go zawiozą i we Francji postawi swą stopę.<br />
<br />
Jeden dzień był załadunku,cumy już rzucone.<br />
Statek ruszył.By szczęśliwie. Na francuską stronę.<br />
Żołnierz wody się nie boi,już pływał w bezkresach.<br />
Teraz baczy na brzeg drugi ,a myśli o Kresach.<br />
<br />
Teraz to się już przybliżam.To w kierunku kraju.<br />
A więc powrót do Ojczyzny. To koniec wyraju.<br />
Każdy myśli;- zbrojny jestem,mam z sobą żelazo.<br />
Czołgi takie są potworne.Zmiażdżą ciebie, płazo!<br />
<br />
Zdepczą płoty,zburzą chaty,złamią zagajniki,<br />
A od czasu tak do czas robią z lufy pstryki.<br />
Pięćset czołgów jest u Maczka,armat prawie trzysta,<br />
Chłopcy drą do bitwy szybko,skrwawi się faszysta.<br />
<br />
W dwie godziny widać Francję.Wiwat zakrzyknięto!<br />
Właśnie słonko ją oblało. Za cud toto wzięto.<br />
Widać Francję przebogatą.Tam już trwają boje,<br />
A więc każdy ściska w kułak czyste dłonie swoje.<br />
<br />
Francja piękna i zielona.Francja pełna dumy.<br />
To w Paryżu gołą dłonią wzięły twierdzę tłumy.<br />
Toż to z Francji przyszła armia,co Moskwę spaliła.<br />
Ona razem z Poniatowskim mróz,biedę dzieliła.<br />
<br />
Francja życia i rozkoszy.O,widać jej brzegi,<br />
Plaża czysta ,a na plaży leżą ich kolegi.<br />
Oni pierwsi tu dotarli,oddali daninę,<br />
Kulki brali z cekaemów lub wpadli na minę.<br />
<br />
Ale wzięto plaże Francji.Już są w głębi lądu.<br />
Nikt już teraz nie zatrzyma czołgowego prądu.<br />
Francja ciągnie jako magnes.Każdy pragnie brzegu,<br />
Chciałby dostać się do plaży w finiszowym biegu.<br />
<br />
Taki duch panował w wojsku,co z biało-czerwoną,<br />
Zszedł na plaże w uniformie,tu angielską stroną.<br />
Już na brzegu szyk formują.Ruszyła kolumna,<br />
Oj,Niemcowi to się przyda,oj, nie jedna trumna. *<br />
<br />
Kanadyjczyk wraz z Polakiem tworzą zgrupowanie.<br />
Gdy dostali rozkaz ruszać,! Zamków jest szczękanie.<br />
Wyprzedzili armię Niemców.Zagrodzili drogę.<br />
Oj,tu legły te niemieckie pułki,liczne,mnogie.<br />
<br />
Bolesław był ustawiony tyłem do Berlina.<br />
Walił z działa w zachód słońca,w czubek gada klina.<br />
Niemiec przerwać się zapragnął,rzucił dwie dywizje.<br />
Co zobaczył ,a u góry potęgi swej wizje.<br />
Czytaj; S. Maczek,”Od podwody do czołga.”<br />
Trzy tysiące samolotów.Nie było Firera!<br />
Wybuch straszny się rozpoczął,co darń z łąki zdziera.<br />
Bomby lecą jako ten grad,zagłada,zaraza.<br />
No a z boku to bateria salwy wciąż powtarza.<br />
<br />
Tam w baterii jest Bolesław. Strzela,ciągle strzela.<br />
Pocisk z bombą teren pola jako w młynie mielą.<br />
Ale co to? Fala zrzutów jakby się przybliża.<br />
Bomby są już coraz bliżej.Leci chmara świża.<br />
<br />
Sygnały to nic nie dają,ani żółte płachty.<br />
Bomby lecą na baterie! Rzucane są wachty.<br />
Jeden Bolek się nie ruszył.Nie zostawił działa.<br />
A oblicze jego młode chęcią zemsty pała.<br />
<br />
Widzi właśnie w swej lornecie,Niemiec się podrywa!<br />
Chce skorzystać z zamieszania.Do przodu wyrywa.<br />
To zagraża i piechocie i całej baterii.<br />
On się przerwie! Ładuj działo! Nie będzie histerii.<br />
<br />
Reszta dział jest opuszczona.Nalot jest straszliwy.<br />
Hej,kto Polak,do armaty! Granat daj prawdziwy!<br />
Niebo już się rozjaśniło.Co spadło ,to spadło.<br />
Równo dostał środek frontu jak młotem kowadło.<br />
<br />
Osiem strzałów na minutę.To Bolko celuje.<br />
I w postaci naprzeciwko lufę swą kieruje.<br />
Komandosi nacierają,a Bolek granatem,<br />
Równomiernie, a skutecznie jako biczem, batem.<br />
<br />
Leje wszystko, co się rusza.Wróciły załogi.<br />
Już armaty wszystkie biją.Z ciał tam stoją stogi.<br />
Nikt nie wyrwał się z kancera.Pole widać martwe.<br />
Szambua było czerwone.Niemiec tu miał kotwę.<br />
<br />
Gdy pod wieczór walki cichły,Bolek rzekł te słowa;<br />
Miałem nocą jakąś wizje. Sen jakby od nowa.<br />
Ktoś mi mówił albo śpiewał,coś co ja nie znałem.<br />
Przepowiednia toto była.Poważnie nie brałem.<br />
<br />
Co to było? Co się śniło? Mów, każdy ciekawy.<br />
Dzień był ciężki,pracowity.Nie jakiś niemrawy.<br />
Umęczeni już jesteśmy,Chętnie posłuchamy.<br />
Co za mara cię dręczyła? Był hymn jakiś grany.<br />
<br />
„Bolesławie,Bolesławie,ty przesławny książę panie,<br />
Ziemi swojej musisz bronić wprost niezmordowanie.<br />
Sam nie sypiasz i nam także snu nie dasz ni chwili,<br />
Ani we dnie ani w nocy,ni w rannej godzinie.”<br />
<br />
Znasz ten wierszyk? Pyta któryś. Nie ,nie znam ja jego.<br />
W ciszy wszyscy się rozeszli.Duch wkroczył do niego.<br />
Bolek sobie przypomina,ten sen już go trawił.<br />
Ale gdzie to było,kiedy? Mirażem swym mamił.<br />
<br />
Co oznacza to mamidło? Długo w noc rozmyśla.<br />
Zasnął twardo. A nad ranem głowę se pochyla.<br />
Patrzy w trawę,taka sama jak i nad Seretem.<br />
Machnął ręką.Nie rozumie.Otarł twarz beretem.<br />
<br />
Słonko właśnie już wschodziło.Czołgi z dział swych biły.<br />
Trza podciągnąć artylerie do ciał,co już gniły.<br />
A to wszystko ciała Niemców,szli w paszczę armaty.<br />
Te zwycięskie pięć lat temu Hitlera kamraty.<br />
<br />
Chcą się przerwać,atakują,wzmaga się strzelanie.<br />
Nie przejdzieta! Po mym trupie! Nie przejdzieta dranie!<br />
Trzeci dzień to krwawych zmagań.Tu Polak wygrywa!<br />
Z boku wsparty przez liść klonu,blachy wsie rozrywa.<br />
<br />
Z drzewa patrzył na to wszystko Maczek pełen życia.<br />
On uciekał z kraju swego,z krainy powicia.<br />
On ratował swoją głowę,by teraz u brzegu,<br />
Razem z innym,aż zza morza w jednym być szeregu/<br />
<br />
Obserwuje, jakie siły nadciągają z kotła,<br />
Wszak od tyłu też przegania ich Montiego miotła.<br />
To szesnaście jest dywizji w kleszczach sojuszników,<br />
Bitych zewsząd,z czołgów wielu,z wielu granatników.<br />
<br />
Żelazo jest przetwarzane w kupy blach i prętów.<br />
German jedną tu ma drogę.Nie znajdzie wykrętów.<br />
Musi czołem w nasze czoło uderzać taranem,<br />
Ale coś mu nie wychodzi z mocniejszym baranem.<br />
<br />
Przyszło tutaj pukać rogiem.Nic mu nie wychodzi.<br />
Ginie marnie i usypia,w posoce swej brodzi.<br />
Czy ktoś widział stosy trupów na wysokość chłopa?<br />
Niech tu przyjdzie,niech zobaczy! Dwa metry i stopa!<br />
<br />
Czołg się schował za wał ludzki i strzela w baterie.<br />
Bolek szuka.Ktoś nas widzi,trza zgasić zarzewie.<br />
Ślązak pierwszy zauważył na kościele wieży.<br />
Kapuś siedzi,więc do niego działem swoim mierzy.<br />
<br />
Tynk posypał się gwałtownie.Czołg zaś przestał strzelać.<br />
Więc trafiony obserwator.Trza czołgi odpierać.<br />
Czołg nie ma pola manewru pośród wraków własnych,<br />
Chce poruszyć swoim cielskiem po zaułkach ciasnych.<br />
<br />
Namierzony jednak został,już płonie i bucha,<br />
Trochę w przody, trochę w tyły gąsienicą rucha.<br />
Już jest martwy,cały ciepły,bo żar topi farby,<br />
Otwierają mu się w górę nagle wszystkie garby.<br />
<br />
I wybucha,aż wieżyczka pada wedle niego,<br />
Nic nie widać,nikt nie widzi tam życia żadnego.<br />
W szósty dzień tych wielkich zmagań Niemiec się poddaje.<br />
W górę ręce swoje trzyma i z klęczek powstaje.<br />
<br />
Kilka dni jest odpoczynku. Maczek liże rany.<br />
To chłopisko cały czarny,widać niewyspany.<br />
Kiedyś to on sam uciekał z brygadą czołgową,<br />
Na Rumunię marną drogą a zwaną czortkową.<br />
<br />
Teraz po tym odpoczynku to on goni wroga,<br />
A tu lepsza,asfaltowa wokół jeno droga.<br />
Już dogania go przy Belgii. A Bolko celuje,<br />
Jednak widzi kaptur nadal,lufę mu blokuje,<br />
<br />
Więc podskoczył sam do lufy,ściąga kaptur z rury,<br />
A tu leci nań granatnik,od chmury,od góry,<br />
Wybuch wielki,masa ziemi,szrapnele już lecą.<br />
Są gorące,w blachy dzwonią i co żywe sieczą.<br />
<br />
Bolek wstaje,się prostuje. Nie,nic nie dolega.<br />
Oprócz niego wyszedł z tego jeden mu kolega.<br />
Co to inne obsługiwał działo, a sąsiedzkie,<br />
Z darni pocisk zrobił w koło,pokręconą sieczkę.<br />
<br />
Po wypadku noc nastała. Nie dała spokoju.<br />
No, bo Niemcy racę świetlną rzucili do dołu.<br />
Nad tą racą samoloty przeleciały szybko,<br />
I zrzuciły swój ładunek marnie,chociaż blisko.<br />
<br />
Odrzucono dalej Niemca,opuszcza on Belga.<br />
Bolek wali na wprost cele,kąsa go i sięga.<br />
Depcze ciągle mu po piętach,tłucze,wali,siecze.<br />
German wolno ustępuje,wciąż obronę plecie.<br />
<br />
Tak jak może,z czego może,brużdzi i się dąsa,<br />
Lecz niewiele może zdziałać,nie za bardzo kąsa.<br />
Gdy odskoczył dość daleko,dognały go czołgi.<br />
Bolek ma trochę wytchnienia,pierze swe wyłogi.<br />
<br />
Ubrudzone wiecznie błotem,śmierdzą prochem,siarką<br />
Ku zdziwieniu widzi dzieci,idą grzecznie parką.<br />
Idzie chłopczyk i dziewczynka,może ośmiolatki,<br />
Ubrane są dosyć schludnie,nie ma na nich łatki.<br />
<br />
Dzieci coś tu tak ciekawi.Nie Bolek,nie pranie.<br />
Lecz armata,włażą na nią,a mają gadanie.<br />
Między sobą podziwiają,mówią jak fachowcy.<br />
Bolek tego nie rozumie.On jest dla nich obcy.<br />
<br />
Przygląda się tej zabawie.Jakie śmiałe smarki.<br />
Kręcą korbą,wciąż gadają i wzór tworzą parki,<br />
Bolek tych dwoje porównał do wierszyka z klasy.<br />
Gdy go mówił w święto chłopskie do tłumów do masy.<br />
<br />
„Jadą,jadą dzieci drogą<br />
Siostrzyczka i brat<br />
I nadziwić się nie mogą<br />
Jaki piękny świat.”<br />
<br />
Wierszyk mówił on w Czortkowie,Tu inna kraina,<br />
Widok dzieci,ich ciekawość,bawić go zaczyna.<br />
Wstał i podszedł do plecaka,wzion dwie czekolady,<br />
Dał je dzieciom,zauważył, nie brak im ogłady.<br />
<br />
Dzieci poszły gdzieś tam w pole.wróciły w godzinę.<br />
I za ręce to prowadzą całą swą rodzinę.<br />
Ojciec,matka i rodzeństwo przyszli podziękować.<br />
Za słodycze ,których nie ma.Nie ma co gotować.<br />
<br />
Zapraszają jednak Bolka na wspólną wieczerze,<br />
Proszą,mówią to z uśmiechem,widać proszą szczerze.<br />
Dają koszyk ładnych gruszek i piękne renety.<br />
Będą czekać,w tamtą stronę.Nie trzeba pikiety.<br />
<br />
Koniec września to był prawie.Zostały owoce.<br />
Bolek bierze już renetę,lecz chodzić on nie chce.<br />
Może nawet by nie poszedł,ale szef zachęca,<br />
A idż chłopcze,co ci szkodzi,niedaleka miedza.<br />
<br />
Gdyby rozkaz jakiś przyszedł,to tam ktoś podskoczy,<br />
Ale myślę będzie spokój.Każdy ciuch swój moczy.<br />
Tylko nie pij,a bądż grzeczny.Wszak jesteś wojakiem,<br />
No, idz przecie,jeno wolno,honorowym krokiem.<br />
<br />
Bolek bierze z sobą Józka Bugla od armaty.<br />
On sierotą prawie że był,nie posiadał taty.<br />
Na Syberi i gdzieś zaginął bez wieści i słuchu,<br />
Bugla watę zawsze trzymał w swoim prawym uchu.<br />
<br />
Pójdziesz ze mną? Chyba pójdę,jeno się ogarnę.<br />
Trza ogolić zarost stary,kąpiel zażyć parną.<br />
Buty na glans wysztyfować,to godzinę zejdzie,<br />
Może nawet coś przekąszę, by nie iść o głodzie.<br />
<br />
Zaproszenie jest przyjęte.Tłumaczy Bolesław.<br />
Po niemiecku on próbuje,lecz jest pełen obaw,<br />
Jednak oni zrozumieli i odeszli w chatę.<br />
Ludy tutaj mieszkające w kulturę bogate.<br />
<br />
Bolek poszedł do Bergera,prosi go o zgodę,<br />
No, idz chłopcze,idż na schadzki ,póki życie młode.<br />
Po południu w październiku,obaj wzięli bronie,<br />
Chata była tuż za górką na północnym skłonie.<br />
<br />
Wioska to była Sinuac.Była parę kroków.<br />
Chłopcy wzięli czekolady,trochę cygaretów.<br />
Papierosy były w szafie namiotu baonu,<br />
Można było brać co trzeba,ile tylko komu.<br />
<br />
Wolna była czekolada dla każdej potrzeby,<br />
Mówiąc prawdę,tutaj w wojsku,to nie było biedy.<br />
Gorzej było nieraz z czasem,nawet na golenie,<br />
Gdy natarcie szło do przodu,szło ciągiem walenie.<br />
<br />
Domek mały pod dachówką.Szyby w oknach całe,<br />
Jednak szyby to niewielkie,można rzec,że małe.<br />
Ominęły go armaty,a tu właśnie biły.<br />
Wsze armaty Bolesława grzmiały z całej siły.<br />
<br />
Front już poszedł na Holandię.Cisza w krótki wieczór.<br />
Pozostał jego dywizjon.Tu jest jego parkur.<br />
Przed domem mały ogródek,róż żółtych ostatki.<br />
I dzieciaków spora grupka w otoczeniu matki.<br />
<br />
Pani domu ich zaprasza,dzieciaki wciągają,<br />
Bo to one interesy największe tu mają.<br />
Widzą broń ,więc chcą pomacać, a żołnierza „Poland’<br />
Uwielbiają,bo on z baśni,hen,za krajem Holand.<br />
<br />
Aż za Łabą,aż za Odrą,mityczna kraina.<br />
Tam to właśnie gdzieś jest Bagdad,tam bajek dziedzina.<br />
A więc patrzą na żołnierza jak na Alladyna,<br />
Trochę gorzej zaś się czują, gdy mówić zaczyna.<br />
<br />
Jest angielski,jest niemiecki,polski jako trzeci,<br />
Dzieci milczą, starsi mówią,wieczór jakoś leci.<br />
Dzieci ,ryby spać już poszły, a mowa się kręci.<br />
Już gospodarz koniak stawia.W głowach więc się mąci.<br />
<br />
Miły to był podwieczorek.Bugiel już się zbiera.<br />
Dziękuje za poczęstunek,broń z sobą zabiera.<br />
Bolek został, bo był senny, a nogi leciutkie,<br />
Więc złożony jest w łóżeczku,tu leże mięciutkie.<br />
<br />
Broń położył se na brzuchu,zasnął snem żołnierza.<br />
I nie widział ani poczuł panna w izbę zmierza.<br />
Przestraszyła się tej broni,cofnęła pośladki,<br />
Opuściła,słychać było,lokum cichej chatki.<br />
<br />
Rano zbudził Bolesława rumor ciężkiej broni,<br />
Co to spadła z jego brzucha. Dotknął swojej skroni.<br />
Jest w porządku. Jest gdzieś w chacie.Acha,podwieczorek,<br />
Wstał i spojrzał w lustro zaraz na licach kolorek.<br />
<br />
Podziękował za gościnę,za nocleg w piernatach,<br />
Westchnął ciężko,ile to dni nie nocował w chatach.<br />
Ciągle jeno przy armacie,na lawecie działa,<br />
No a dusza przecież łóżka już od dawna chciała.<br />
<br />
Jeszcze kilka razy bywał u gościnnych ludzi,<br />
Zauważył, jego pobyt wcale ich nie nudzi.<br />
Gospodarz nawet powiedział,była w izbie panna,<br />
Broni strasznie się ci bała. Smukła jak dziewanna.<br />
<br />
Przeprosił więc gospodarzy za broń w śnie trzymaną,<br />
Lecz instrukcje to są jasne,czuj ją w noc zaspaną.<br />
Bo to żona i kochanka,czuła ręka mamy.<br />
Na jej siłę,na jej ogień,w wojnie jesteś zdany.<br />
<br />
Ruszyli już na Holandię.Biorą kanał „Marek”.<br />
Natopiono motorówek,desantowych barek.<br />
Niemiec tęgo wali z armat,broni tu dostępu,<br />
Bolek także często strzela,szuka brodu,wkrętu.<br />
<br />
Wystrzelił trzysta pocisków,stworzył jakby lukę,<br />
Jest chwilowa już zapchana.A więc dalej tłukę.<br />
Aż wyrąbię szlak wąziutki,ponton brzeg ucapi.<br />
Co z tym zrobić, to niech piechur głowę swoją trapi.<br />
<br />
Uchwycono po raz trzeci przyczółek na „Marku”.<br />
Woda to się gotowała jak w gorącym garnku.<br />
A wysoko jak fontanny i jako gejzery,<br />
Bolek strzelał, a granaty siekły jak siekiery.<br />
<br />
Łupał lukę po kawałku,powiększał jej pole,<br />
Piechur wgryzał się w cieśninę,oj,ciężką miał dolę.<br />
Czuł nad sobą tą kolczugę własnej artylerii,<br />
Parł więc naprzód,by nie oddać już zajętej grobli.<br />
<br />
Piechur wiedział,dwieście metrów,gdy pójdzie do przodu,<br />
Wówczas czołgi skorzystają z żelaznego brodu.<br />
Na pontonach przejdą kanał,wyprzedzą piechura,<br />
No a piechur wnet powstanie, z okrzykami hurra!<br />
<br />
Więc na razie kule krążą w przeciwnych kierunkach,<br />
Lecz się czuje,że ich więcej w naszych polskich rurkach.<br />
Wali baon Bolesława,walą także tanki,<br />
I zbliżają się do wody.W króciutkie przystanki.<br />
<br />
Saper rzucił trzy pontony,czołg przeprawę bierze,<br />
Po czym rzuca się do przodu jako dzikie zwierze.<br />
Gdy dosięgnie swoją kulą pancerz na „Tygrysie”,<br />
Małe słońce tam się tworzy,piski słychać mysie.<br />
<br />
To żelazo o żelazo trze ciężarem lotu,<br />
I wybucha hukiem strasznym,to pod wpływem gniotu.<br />
Tutaj jeden ustępuje,z westchnieniem się wali.<br />
A w postaci kupy złomu z żelaza,ze stali.<br />
<br />
Piechur granat wrzuca w pudło,dobija zwierzynę,<br />
Patrzy z wielkim też zdziwieniem na wrażą maszynę.<br />
Jak to trudno ją powalić,nawet i wybuchem,<br />
Teraz ona już jest zerem,dymem jest i duchem.<br />
<br />
Przerwano się już przez kanał.Działa biją łukiem.<br />
Jeśli cel jakiś dosięgną odpowiada stukiem.<br />
Coś trafiono.Taki odgłos kanoniery znają.<br />
I nawzajem sobie znaki umówione dają.<br />
<br />
Grudzień nastał,błota wielkie,wstrzymane są ruchy.<br />
Nastał rok czterdziesty piąty.W wojsku nowe duchy.<br />
Dzień w dzień działa ciągle biły,wgryzano się w cielsko,<br />
Które broni swego pola i walczy diabelsko.<br />
<br />
Bolek w wojnie już wystrzelił kulek trzy tysiące,<br />
Teraz lecą już następne,grożnie przestrzeń tnące.<br />
Dobić gada! Zwiększyć ostrzał.Ta ziemia jest czarta!<br />
Z niej to wyszły hordy straszne.Odwrócona karta.<br />
<br />
Karta jest jak ta kochanka,zmienia swe uczucia,<br />
Nieraz bywa najlepszego gacha ona rzuca.<br />
Gach się dziwi,dał jaj wszystko,dla niej też rabował.<br />
Teraz zdradzon ,z trudem głowę w rzeszy swojej chował.<br />
<br />
A tu Bolek następuje,działa biją,biją ,<br />
Kule świstem tną powietrze i złowieszczo wyją.<br />
Kiedy trafią w coś tłustego,jest znamienny stukot,<br />
To żelazo odpowiada.Kula celna.To nie płot.<br />
<br />
Oto bowiem jest tępiona kraina bogata,<br />
Która dawno nie poczuła na plecach swych bata.<br />
Jeniec częściej też jest brany,mundury strzępione,<br />
Oczy mętne niespokojne jakoby zgonione.<br />
<br />
Wiosna,wiosna,razem z pąkiem leszczyny,sasanki.<br />
Rzucane są w miasta Niemiec,żelazne skakanki.<br />
Które w górę podskakują,wybuchają gromem,<br />
Rozpryskują się na popiół wraz z trafionym domem.<br />
<br />
Breda jest końcem wędrówki z Kanału la Manche.<br />
Nałożono na buldoga żelazne kagańce.<br />
Maj się zaczął.Bolek dostał w nagrodę urlopy,<br />
Wojna jeszcze huczy głośno.On stawia swe stopy<br />
<br />
W Anglii cichej i do Yorku na kwaterę zmierza.<br />
Tu radosna wieść dochodzi,po uszach uderza,<br />
Koniec wojny! Krzyk ulicy! Radość sięga chmury.<br />
Radość także jest i w Bolku,kończy czas ponury.<br />
<br />
Rozdział VI<br />
<br />
Powrót do kraju<br />
<br />
On spał właśnie,gdy te krzyki dźwięczały o szyby,<br />
Wstał więc z łóżka,zszedł do holu.Pyta Mery,dziwy?<br />
Nie,nie dziwy.Koniec wojny! Obejmuje chłopca,<br />
Kobieta Bolkowi żadna,nie,nie była obca.<br />
<br />
Ucałował ją stukrotnie, Mery robi oczy!<br />
Widzi jednak, on wyskoczył,wyleciał jak z procy.<br />
Zmieszał się wraz z całym tłumem.On co trzy tysiące,<br />
Sam wystrzelił.Ciężkie kule,niezwykle gorące.<br />
<br />
Cały dzień wznoszono ręce,podrzucano czapki,<br />
Całowano się nawzajem,podawano łapki.<br />
Wiele było tu narodów na ulicach miasta,<br />
Filozofie i pojęcia,komik i kubista.<br />
<br />
Rzesze ludzi wdzięcznym okiem głaskały mundury,<br />
Dotykały ich ramiona. Krzycząc po raz wtóry!<br />
Wiwat żołnierz! Wiwat wojskp.Armie sprzymierzonych!<br />
Tyle lat to wszystko trwało.Tyle lat straconych.<br />
<br />
Mrok i noc nie przerwał tanów,ani popijawy.<br />
Każda knajpa była pełna,każdy kufel brany.<br />
W oczach była jeno radość i w głębi źrenicy,<br />
Wszystko w Yorku oszalało,w całej okolicy.<br />
<br />
Chłopiec wśród nich był z Podola. Ten taki wysoki.<br />
Gdy kobieta była wolna w taneczne szedł kroki.<br />
Każdy z każdym się radował,wrzawa narastała,<br />
Jakaś wielka więż społeczna wszystkie głowy brała.<br />
<br />
Rano trochę już wyspan ,pojechał do Mathley.<br />
Tam zapoznał cud angielkę i popuścił cugli.<br />
Ona jednak po tygodniu,mówi ,że nie jedzie,<br />
W kraj nieznany,do tej Polski.Tu się lepiej wiedzie.<br />
<br />
Nie,ja tutaj nie zostanę,wrócę do ojczyzny.<br />
Tam doczekam,choćby długo,na głowie siwizny.<br />
I odjechał od dziewczyny,co była mu miła,<br />
Ona także i to jawnie do niego ciążyła.<br />
<br />
Zmiana kraju,obyczajów,odsunęła młodych,<br />
Co tam mówiąc,zakochanych i nawzajem lubych.<br />
Zniechęcony tym Bolesław udał się do Belgów.<br />
Do tych dzieci od wierszyka jakby do kolegów.<br />
<br />
Przyjęty on jest serdecznie.Dzieci uwielbiają.<br />
Chcą się bawić i spokoju wcale mu nie dają.<br />
Pomagał on im na roli,robił wszystko, aby<br />
Zapłacić im za gościnę w czas wojennej doby.<br />
<br />
Po miesiącu ich opuścił.Żegnali go szczerze,<br />
Taka przyjaźń nieznajomych to za serce bierze.<br />
Od nich udał się do Lingen do swojej baterii,<br />
Do chłopaków, do przyjaciół,do życia materii.<br />
<br />
Rok walczyli razem wspólnie.Razem jedno działo.<br />
Obrabiali jak kochankę, metal jej się znało.<br />
Razem byli w jednej grupie i jeden cel mieli,<br />
Wszyscy razem Niemca pobić oni bardzo chcieli.<br />
<br />
Teraz spali na kwaterach w różnych domach,gmachach.<br />
Zabawiali się baśniami,mówili o strachach.<br />
Coraz częściej też mówili,a co dalej będzie?<br />
Oficerów prawie nie ma,nie ma tych na przedzie.<br />
<br />
Miesiąc płynie za miesiącem.Co robić do licha?<br />
Już niektórzy wyjechali,na historię kicha.<br />
Bolek też tuż po pokazie,paradzie wojskowej,<br />
Mówi wszystkim o swej woli,woli już gotowej.<br />
<br />
Formalności były krótkie.Jest rozkaz wyjazdu.<br />
I tak chłopak w dwa tygodnie pod czerwoną gwiazdą.<br />
Zameldował w kraju przyjazd.U miasta Szczecina.<br />
I tak nowa już historia tu się rozpoczyna.<br />
<br />
Czemu jednak do Szczecina? A gdzie jest Czortkowo?<br />
Czy mam życie rozpoczynać nad Odrą na nowo?<br />
Własny domek był w Czortkowie,z gliny ale własny.<br />
Rzeka także własna była. Seret, Panie Jasny!<br />
<br />
Aleś ty mnie wykierował! Przez trzy kontynenty.<br />
Ty przyjaciel czy wróg skryty? A bardzo zacięty!<br />
Gdzie mój ojciec? Gdzie są bracia? Zostali w Czortkowie?<br />
Gdzie są oni? Niech ktoś przyjdzie i niech mi odpowie.<br />
<br />
W Szczecinie otrzymał z PUR-u przydział na mieszkanie.<br />
Robota też się znalazła,ale jakie spanie?<br />
Wszak nic nie miał prócz ubrania i jednej koszuli.<br />
A do której kurz ulicy to się chętnie tuli.<br />
<br />
Jednak żyło tu się jakoś ,a po pewnym czasie,<br />
Spotkał z Kresów znajomego,siedli przy kiełbasie.<br />
Nagle ziomek mówi ,słuchaj,twój tatko w Stargardzie!<br />
Co ty mówisz? Wyrzucili jego z Kresów bladzie.<br />
<br />
To już jadę! A zapłata? Ja zapłacę druhu.<br />
Ja już pędzę! Jadę szybko,choć o pustym brzuchu.<br />
Zjedz tą porcję,zjedz ją za mnie.Dziękuję za wieści.<br />
Myślę,że ta druga porcja łatwo ci się zmieści.<br />
<br />
Władek Gaweł to jeść nie chce,rzecze; nie wypada.<br />
Bolek prędki to jest kumpel.Do swoich wnet spada.<br />
Kiełbasa jest owszem,owszem,no jakoś to zmogę.<br />
Jednak mógł więcej przekąsić udając się w drogę.<br />
<br />
Za godzinę był na dworcu,wykupił bilety.<br />
Lecz na pociąg trza poczekać.Peron mocno spluty.<br />
To sołdaty w ruskiej bluzie,chodzą no i plują.<br />
Jak zobaczą gdzieś żelazo ,to zaraz go psują.<br />
<br />
Pociąg ruszył po południu.Oj,nie miał szybkości.<br />
A najgorzej to na moście, co nie miał nośności.<br />
Gibał on się na dwie strony,woda w beczkach stała,<br />
No, to widać jest ruchoma,mocno falowała.<br />
<br />
Dojechał on do Stargardu w dobre trzy godziny.<br />
Dworzec tutaj był spalony.A w domach kominy.<br />
Było widać,były mocne,ściany wypalone.<br />
Miasto puste,trochę ludzi,szyby wytłuczone.<br />
Na tyłach był komisariat,poszedł po poradę.<br />
Szukam ojca,gdzie tu mieszka? Władze tutaj młode.<br />
Zielski? Zielski,chyba coś jest,ale to szmat trasy.<br />
Prześpij się pan tam w baraku.Nocą są hałasy.<br />
<br />
Rano Bolek ruszył w drogę,Pytał się przechodnia.<br />
Wiedział o tym,że szukanie robić trzeba za dnia.<br />
Zielski? Chyba mieszka tam,tam,wskazał stronę świata.<br />
Nazwy ulic tu nie było.Tu nie znajdziesz gnata.<br />
<br />
Tutaj widać wielka bieda,widać to wyrażnie.<br />
W starych butach każdy chodzi,pastą go nie maźnie.<br />
Jednak znalazł po południu.A znalazł staruszka,<br />
Który ciągle jeno płakał,nie ruszał się z łóżka.<br />
<br />
Płakał znowu, gdy go ujrzał,synka straconego.<br />
Siedem latek go nie widział,nie widział onego.<br />
Nie przeczytał żadnej kartki,ni listu,ni wieści.<br />
Teraz widzi stojącego,wzrokiem synka pieści.<br />
<br />
Doczekalim się syneczku,wygnania jak z raju.<br />
Nie zrobilim tam nic złego ,a po świecie gnaju.<br />
Nic to, tato.Będziem żyli. Wszędzie ludzie żyją.<br />
Byłem w Rosji.Byłem w Azji.Byłem tam, gdzie piją.<br />
<br />
Mleko z palmy.Gdzie są liście prawie trzymetrowe,<br />
Czarne ludzie,słonko z prawej ogrzać cię gotowe.<br />
Tu też ziemia,są chałupy,a na nich dachówka,<br />
A po deszczu ziemię drąży jak zwykle rosówka.<br />
<br />
Legło naszych bohaterów na tej wojnie mnogo.<br />
Musim, żyć by wspomnieć onych w czasie jutrzejszego.<br />
Jutro szukam już roboty,by było na strawę,<br />
Aby twoje tu potomstwo wyrosło na prawe.<br />
<br />
Dziękuję ja tobie, synku.Co wyniosłeś z życia?<br />
Obraz świata,postęp w mieście,łut lepszego życia.<br />
Asfalt tato,wszędzie mosty.Nie wiedzą co brody.<br />
Jeśli w rzekę tam ktoś wchodzi,tylko dla ochłody.<br />
<br />
Zobacz Szczecin.Tutaj mostów żelaznych piętnaście.<br />
Chciałeś Seret przejść przy Białej,podciągałeś gacie.<br />
Lecz tam synku Ojcowizna! Seret chrzciła Bona!<br />
Kazimierza tam płukano.Była też korona!<br />
<br />
Wszystko prawda, drogi ojcze.Może,może kiedyś?<br />
Trzech mocarzy dziś tak chciało,a nie jakiś obwieś.<br />
W sercu moim, drogi ojcze,tli się kwiat miłości,<br />
Do kresowych,do wczorajszych,do najmilszych włości.<br />
<br />
Jażem mocą trzech tysięcy powalił Germana.<br />
Miraż senny jakiś miałem nie fatamorgana.<br />
On się spełni.Poprzez geny wszczepione w naturę.<br />
Bo po śmierci wszczepion będę w inną ludzką skórę.<br />
<br />
Ciało nasze jest pamięcią i przetrwa rozłąkę,<br />
Wyjdzie kiedyś wnuka stopa nad Seretu łąkę.<br />
Wykąpie się znów w gliniance,bryzgać będzie wodą,<br />
I zapłacze nad swych dziadów historyczną szkodą.<br />
<br />
Stargard Szczeciński 2006r.<br />
<br />
Opracowano na podstawie relacji braci Bolesława i Tadeusza Zielskich.Zgodni byli z tym,że przez Czortków na Husiatyń bolszewia wywiozła półtora miliona ludzi.<br />
<br />
Autor: Wiesław Kępiński<br />
<br />
Kopiowanie i rozpowszechnianie bez zgody autora zabronione (Ustawa o prawach autorskich)<br />
<br />
<br />
<div>
<br /></div>
Wiesław Kępińskihttp://www.blogger.com/profile/09319295611272191776noreply@blogger.com0